jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Miejsce w którym można spożywać posiłki, jeżeli odsunie się wpierw na bok wszystkie słoiczki z farbami i rozpuszczalnikami, które rozstawiła na stole Matylda. Pokój ma jedno okno, przez które wpada światło. To tutaj często siadają jej modele, jeżeli chce narysować czyjśc portret. Przy stole jest pięć krzeseł, fotel i dwa taborety.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
data do ustalenia
Jedzenie już stygnie. Ale spokojnie, odkąd tu mieszkam zostałam mistrzynią zaklęcia, które utrzymuje jego ciepłą temperaturę. Chyba już tylko do tego się nadaje, bo kiedy cała Anglia walczy, ja walczę o to, żeby Samuel miał chociaż raz w miesiącu ciepły posiłek. Ale on nie przychodzi na czas.
Peter marudzi. Pozwoliłam mu zjeść pierwszą porcję, ale powiedział, że bez taty nie chce. Takie dni są najgorsze, szczególnie kiedy wiem, że tata wcale nie przyjdzie na umówioną kolację. W końcu wojna to nie praca, nie może zagwarantować, że wróci po piątej do domu, właściwie nie może zagwarantować że w ogóle wróci. Nie da się do tego przyzwyczaić. Żyję w ciągłym napięciu i strachu: że już nie wróci wcale, że wróci nagle i zobaczy dom nie takim, jakim chciałby go widzieć, że wróci tylko po to, żeby uściskać dziecko i na mnie nawet nie spojrzy, że tak na prawdę gdzie indziej spędza swoje dni i do nas przyjeżdża tylko dlatego, że jest dżentelmenem. A wolałabym, by już nim nie był. By zostawił tę wojnę samą sobie, z nami spędził swoje ostatnie dni, a nie tam, sam, ale w tłumie. Spoglądam na zegar, jest coraz później. Mówię Peterowi, żeby zaczął jeść i sama łapię za łyżkę. Dziś na obiad jest pomidorowa, taka jaką robiła moja babka w Polsce.
Dawno dawno temu, kiedy jeszcze miałam braci i rodziców, mieszkaliśmy we wsi pod Krakowem. Matka nie umiała gotować, ale babka zajmowała się nami. Moi bracia chociaż zawsze najbardziej głodni, dbali o to, żebym chociaż pół obiadu zjadła. Ale przy pomidorowej nie musieli się martwić, bo jadłam jej tyle ile mogłam. Potem chodziłam zadowolona całe popołudnie i czekałam na placek ze śliwkami, którego kawałki zabieraliśmy i jedliśmy leżąc w wysokiej trawie. Dawno temu, zanim jeszcze nasza rodzina okazała się być patologiczna. Staram się dbać o to wspomnienie i nie pamiętać w nim o ojczymie i tym co mi robił, o matce czy nawet o braciach, którzy zapomnieli o mnie w momencie w którym znaleźliśmy się poza domem.
Może taki już mój los, że wszyscy o mnie zapomnieć chcą. A ja udowodniam, że to nie takie proste. Bo przecież miałam ten okres, kiedy malowałam dla śmietanki towarzyskiej. Połowa szlachciców ma dziś w domach moje obrazy. Pewnie jedzą pod nimi wykwintne posiłki, kiedy ja mam pomidorówkę z trzech warzyw na stole i niezadowolonego dwulatka, któremu musze ją wciskać.
Ruch przy drzwiach. Wiem, że to specjalnie dla nas, bo gdyby chciał wszedłby tu niedostrzeżenie jak duch. Pewnie specjalnie potyka się o buty przy wejściu, żeby nas nie spłoszyć. Bo już nie raz prawie dostałam zawału, kiedy nagle po uniesieniu głowy stał przedemną taki wychudzony i zmęczony. Nie wstaję od stołu, bo buzuje we mnie zdenerwowanie. Zbierało się już kilka dni, kiedy nie odzywał się, nawet listu nie przysłał. Nie powiem nic jednak, aż Peter nie dostanie swojej dawki miłości i zainteresowania, której z taką cierpliwością wyczekiwał.
Więc zjemy obiad, popatrzę jak rozmawiają i odpowiem na kilka tych samych co zawsze pytań: jak żyjecie, czy macie co jeść, czy peter chorował. dobrze, tak, nie. Czasami kiedy choruje i tak nie mówię mu o tym. Po co miałby się tym głowić. Kiedy dziecko pójdzie już spać, dopiero wtedy, po tym jak wszystko już zmyłam i schowałam, powiem niezadowolona:
- Coś cię znów zatrzymało?
Jedzenie już stygnie. Ale spokojnie, odkąd tu mieszkam zostałam mistrzynią zaklęcia, które utrzymuje jego ciepłą temperaturę. Chyba już tylko do tego się nadaje, bo kiedy cała Anglia walczy, ja walczę o to, żeby Samuel miał chociaż raz w miesiącu ciepły posiłek. Ale on nie przychodzi na czas.
Peter marudzi. Pozwoliłam mu zjeść pierwszą porcję, ale powiedział, że bez taty nie chce. Takie dni są najgorsze, szczególnie kiedy wiem, że tata wcale nie przyjdzie na umówioną kolację. W końcu wojna to nie praca, nie może zagwarantować, że wróci po piątej do domu, właściwie nie może zagwarantować że w ogóle wróci. Nie da się do tego przyzwyczaić. Żyję w ciągłym napięciu i strachu: że już nie wróci wcale, że wróci nagle i zobaczy dom nie takim, jakim chciałby go widzieć, że wróci tylko po to, żeby uściskać dziecko i na mnie nawet nie spojrzy, że tak na prawdę gdzie indziej spędza swoje dni i do nas przyjeżdża tylko dlatego, że jest dżentelmenem. A wolałabym, by już nim nie był. By zostawił tę wojnę samą sobie, z nami spędził swoje ostatnie dni, a nie tam, sam, ale w tłumie. Spoglądam na zegar, jest coraz później. Mówię Peterowi, żeby zaczął jeść i sama łapię za łyżkę. Dziś na obiad jest pomidorowa, taka jaką robiła moja babka w Polsce.
Dawno dawno temu, kiedy jeszcze miałam braci i rodziców, mieszkaliśmy we wsi pod Krakowem. Matka nie umiała gotować, ale babka zajmowała się nami. Moi bracia chociaż zawsze najbardziej głodni, dbali o to, żebym chociaż pół obiadu zjadła. Ale przy pomidorowej nie musieli się martwić, bo jadłam jej tyle ile mogłam. Potem chodziłam zadowolona całe popołudnie i czekałam na placek ze śliwkami, którego kawałki zabieraliśmy i jedliśmy leżąc w wysokiej trawie. Dawno temu, zanim jeszcze nasza rodzina okazała się być patologiczna. Staram się dbać o to wspomnienie i nie pamiętać w nim o ojczymie i tym co mi robił, o matce czy nawet o braciach, którzy zapomnieli o mnie w momencie w którym znaleźliśmy się poza domem.
Może taki już mój los, że wszyscy o mnie zapomnieć chcą. A ja udowodniam, że to nie takie proste. Bo przecież miałam ten okres, kiedy malowałam dla śmietanki towarzyskiej. Połowa szlachciców ma dziś w domach moje obrazy. Pewnie jedzą pod nimi wykwintne posiłki, kiedy ja mam pomidorówkę z trzech warzyw na stole i niezadowolonego dwulatka, któremu musze ją wciskać.
Ruch przy drzwiach. Wiem, że to specjalnie dla nas, bo gdyby chciał wszedłby tu niedostrzeżenie jak duch. Pewnie specjalnie potyka się o buty przy wejściu, żeby nas nie spłoszyć. Bo już nie raz prawie dostałam zawału, kiedy nagle po uniesieniu głowy stał przedemną taki wychudzony i zmęczony. Nie wstaję od stołu, bo buzuje we mnie zdenerwowanie. Zbierało się już kilka dni, kiedy nie odzywał się, nawet listu nie przysłał. Nie powiem nic jednak, aż Peter nie dostanie swojej dawki miłości i zainteresowania, której z taką cierpliwością wyczekiwał.
Więc zjemy obiad, popatrzę jak rozmawiają i odpowiem na kilka tych samych co zawsze pytań: jak żyjecie, czy macie co jeść, czy peter chorował. dobrze, tak, nie. Czasami kiedy choruje i tak nie mówię mu o tym. Po co miałby się tym głowić. Kiedy dziecko pójdzie już spać, dopiero wtedy, po tym jak wszystko już zmyłam i schowałam, powiem niezadowolona:
- Coś cię znów zatrzymało?
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
jadalnia
Szybka odpowiedź