Pracownia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia
Jeden z nielicznych pokojów domku szeregowego panna Fancourt przearanżowała na swoją niedużą pracownię krawiecką. Prowadzą do niej pierwsze drzwi na prawo po wejściu do holu. To nieduże pomieszczenie, którego okna wychodzą na południe, aby przez większość dnia wpadało nie jak najwięcej światła dziennego i Demelza mogła przy nim pracować. Jest tu kilka kufrów i szata, gdzie trzyma materiały, tkaniny i przyrządy krawieckie. Pod oknem duży, szeroki stół, a przy nim wygodne, miękkie krzesło, by nie bolały ją plecy od wielogodzinnego szycia. Pod ścianami stoją manekiny z szatami nad jakimi aktualnie pracuje, zaś na lewo od wejścia duże, wysokie lustro. Podłoga jest dość stara, ścianom przydałoby się odmalowanie, lecz zawsze jest czysto i panuje porządek.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mawiali, że nie szata zdobi człowieka, Demelza miała jednak w tym temacie inne zdanie. Oczywiście, że najbardziej liczyło się to, co człek miał w sercu, jego dusza i osobowość, lecz samo ubranie wiele o nim mówiło i świadczyło o podejściu do życia, drugiej osoby. Wystarczyło choćby przytoczyć przykład kogoś, kto na ważne spotkanie ubierze się niechlujnie, nieodpowiednio, nieelegancko. Czyż nie było to lekceważące? Ubranie bieli na cudzy ślub to jak zaśmianie się pannie młodej w twarz. Według Demelzy ubranie było ważnym elementem wizerunku, mogło wiele przekazać podprogowo; czuła się wręcz obrażona, kiedy była oceniana jako powierzchowna i płytka przez pryzmat pasji do mody.
- Mhm. Nic więc dziwnego - mruknęła Demelza. Nie dopytywała w jakim celu i gdzie się więcej ruszała. To nie była jej sprawa. Nigdy nie pytała klientów dlaczego potrzebują szat o takich, a nie innych cechach magicznych. Prosili o płaszcze, które pomogą im się ukryć, o buty, w których będą szybciej uciekać, o kaftany jakie uchronią ich przed ogniem, zimnem, ukąszeniami - nie wyliczyłaby wszystkich dziwnych życzeń. Niekiedy Demi zastanawiała się nad powodami tych potrzeb, zawsze jednak dochodziła do wniosku, że woli nie wiedzieć. Jej mottem było: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
- Mam - potwierdziła z lekką dumą w głosie. O kawę było teraz naprawdę niełatwo. Tak jak i inne produkty spożywcze, których ceny zaczęły przewyższać ceny materiałów jakie niegdyś Demelza uważała za drogie. - Zaraz wracam - skinęła głową, po czym wyszła z pracowni, żeby przygotować dwie filiżanki czarnej kawy bez mleka i cukru. Tego już nie udało jej się zdobyć, lecz panna Rita i tak zaznaczyła, że nie słodzi. Demelza niekiedy tęskniła za słodkim smakiem herbaty z plasterkiem cytryny, lecz musiała przywyknąć do goryczy kawy - a nie było takiej rzeczy do której człowiek nie potrafił się przyzwyczaić. Powróciwszy do klientki postawiła filiżanki na stole i dostrzegła na nim ciemnobrązowy barwnik oraz kwiat ślazu, o który prosiła. - Dziękuję za ślaz. Widzę tez barwnik - chciałabyś zafarbować płaszcz? - spytała brunetka, podchodząc bliżej Rity.
Płaszcz rzeczywiście zrobił się za luźny. Zmarszczyła lekko brwi, bo wydawało jej się, że dobrze zebrała miarę; Rita musiała rzeczywiście zrzucić kilka kamieni przez ruch i uboższą dietę. To nie będzie jednak problem.
- Mhm. Między innymi - potwierdziła Demelza, przeciągając samogłoski, jakby niechętnie. Uświadomiwszy sobie jednak, że Rita, znając lorda Bulstrode na tyle dobrze, że otrzymała odeń polecenie jej jako krawcowej, pewnie i tak w końcu się tego dowie, to zdecydowała się powiedzieć prawdę. - Ale to poboczne zajęcie. Głównie jestem zatrudniona jako tancerka - przyznała się w końcu, nie patrząc Ricie w oczy; zamiast tego skupiła się na tym, aby zmierzyć ją dokładnie i sprawdzić gdzie materiał był za luźny, w którym miejscu powinna była go zwęzić. Poprosiła Runcorn, by trwała dłuższą chwilę z rękoma w górze i wtedy zbierała materiał w miejscach, gdzie odstawał i spinała go szpilkami.
- Dobrze, teraz ostrożnie ją zdejmij, aby szpilki nie wypadły, dobrze? Wystarczy tylko trochę zwęzić, zrobię to od ręki, jeśli zechcesz zaczekać. Mam też coś, co mogłoby... Ozdobić ten płaszcz, jeśli byś chciała. Mam jeszcze trochę tkaniny z z włókien sierści skocznych czarokrólików. Normalnie bardzo rzuca się w oczy, ale jeśli wykorzystamy barwnik... - zaproponowała Demelza; czekając aż Rita znów się przebierze, podeszła do szafy i grzebała w niej chwilę, po czym zaprezentowała czarownicy materiał - błyszczał niczym cekiny.
- Mhm. Nic więc dziwnego - mruknęła Demelza. Nie dopytywała w jakim celu i gdzie się więcej ruszała. To nie była jej sprawa. Nigdy nie pytała klientów dlaczego potrzebują szat o takich, a nie innych cechach magicznych. Prosili o płaszcze, które pomogą im się ukryć, o buty, w których będą szybciej uciekać, o kaftany jakie uchronią ich przed ogniem, zimnem, ukąszeniami - nie wyliczyłaby wszystkich dziwnych życzeń. Niekiedy Demi zastanawiała się nad powodami tych potrzeb, zawsze jednak dochodziła do wniosku, że woli nie wiedzieć. Jej mottem było: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
- Mam - potwierdziła z lekką dumą w głosie. O kawę było teraz naprawdę niełatwo. Tak jak i inne produkty spożywcze, których ceny zaczęły przewyższać ceny materiałów jakie niegdyś Demelza uważała za drogie. - Zaraz wracam - skinęła głową, po czym wyszła z pracowni, żeby przygotować dwie filiżanki czarnej kawy bez mleka i cukru. Tego już nie udało jej się zdobyć, lecz panna Rita i tak zaznaczyła, że nie słodzi. Demelza niekiedy tęskniła za słodkim smakiem herbaty z plasterkiem cytryny, lecz musiała przywyknąć do goryczy kawy - a nie było takiej rzeczy do której człowiek nie potrafił się przyzwyczaić. Powróciwszy do klientki postawiła filiżanki na stole i dostrzegła na nim ciemnobrązowy barwnik oraz kwiat ślazu, o który prosiła. - Dziękuję za ślaz. Widzę tez barwnik - chciałabyś zafarbować płaszcz? - spytała brunetka, podchodząc bliżej Rity.
Płaszcz rzeczywiście zrobił się za luźny. Zmarszczyła lekko brwi, bo wydawało jej się, że dobrze zebrała miarę; Rita musiała rzeczywiście zrzucić kilka kamieni przez ruch i uboższą dietę. To nie będzie jednak problem.
- Mhm. Między innymi - potwierdziła Demelza, przeciągając samogłoski, jakby niechętnie. Uświadomiwszy sobie jednak, że Rita, znając lorda Bulstrode na tyle dobrze, że otrzymała odeń polecenie jej jako krawcowej, pewnie i tak w końcu się tego dowie, to zdecydowała się powiedzieć prawdę. - Ale to poboczne zajęcie. Głównie jestem zatrudniona jako tancerka - przyznała się w końcu, nie patrząc Ricie w oczy; zamiast tego skupiła się na tym, aby zmierzyć ją dokładnie i sprawdzić gdzie materiał był za luźny, w którym miejscu powinna była go zwęzić. Poprosiła Runcorn, by trwała dłuższą chwilę z rękoma w górze i wtedy zbierała materiał w miejscach, gdzie odstawał i spinała go szpilkami.
- Dobrze, teraz ostrożnie ją zdejmij, aby szpilki nie wypadły, dobrze? Wystarczy tylko trochę zwęzić, zrobię to od ręki, jeśli zechcesz zaczekać. Mam też coś, co mogłoby... Ozdobić ten płaszcz, jeśli byś chciała. Mam jeszcze trochę tkaniny z z włókien sierści skocznych czarokrólików. Normalnie bardzo rzuca się w oczy, ale jeśli wykorzystamy barwnik... - zaproponowała Demelza; czekając aż Rita znów się przebierze, podeszła do szafy i grzebała w niej chwilę, po czym zaprezentowała czarownicy materiał - błyszczał niczym cekiny.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zmierzyłam dziewczynę spojrzeniem, ale nie zrobiłam tego w widoczny, czy obsceniczny sposób. Ot zwykłe prześledzenie jej ciała i sylwetki, dziwnym trafem odbywające się w momencie, w którym powiedziała, że nic dziwnego. Uśmiechnęłam się pochmurnie, ale nie zamierzałam kontynuować tematu, o wiele bardziej interesował mnie rezultat jej prac, Maghnus naprawdę polecał jej usługi. Nie dopytywałam zresztą o jej poglądy, albo o to czy wspiera resztę popleczników Czarnego Pana. To wydało mi się zbędne. Mogłam przypatrywać się dziewczynie, ale w jej oczach widziałam głównie zagubienie. Może błędnie? Nie byłam tego pewna. Zaskoczył mnie jednak fakt, że posiadała kawę. O tę naprawdę było wyjątkowo ciężko i fakt, że miała ją krawcowa, sprawiał, że przestałam wątpić w jej przedsiębiorczość. Zresztą... Czy ktokolwiek nieprzedsiębiorczy byłby w stanie prowadzić podobny biznes, biorąc prywatne zlecenia? Głowę przewróciłam nieznacznie na bok, przypatrując się dziewczynie nieco mocniej. W innym świecie mogłybyśmy być nawet koleżankami, dziś jednak czułam, że nie łączy nas nic. Z wdzięcznością przyjęłam jednak kubek gorącej czarnej kawy, która to na moim podniebieniu odstawiała istne tango. Cóż za cudowny smak, brakowało mi go szczególnie. Może powinnam następnym razem poprosić moich zleceniodawców o kawę? Cassandra wciąż czekała na futro, musiałam stosować się do priorytetów.
- Nie znam się na tym, ale pomyślałam, że może się przydać do tkanin, a dorwałam go w trakcie... W trakcie obowiązków służbowych - uśmiechnęłam się szeroko i szczególnie sztucznie. Mogłam udawać i lepiej kłamać, albo chować prawdę, ale nie obchodziło mnie to dzisiaj. I tak nie zamierzałam wyjawić skąd dokładnie go mam. Kradzież z opuszczonej tkalni wcale nie brzmiała szczególnie prestiżowo.
Zdziwiło mnie gdy wspomniała o tym, że tańczy. Uniosłam nawet wyżej brew w zdziwieniu. Naprawdę nie spodziewałam się, że spotykam się z tancerką z Piórka, która zapewne dwanaście godzin wcześniej świeciła na scenie cyckami w stronę uniżonych dżentelmenów. Ale nie oceniałam jej, naprawdę nie. Właściwie chyba miałam dość nowoczesne podejście, o ile tak można to było ująć. Uważałam, że kobieta ma prawo do wszystkiego tego czego sama chce. Oczywiście w tym wszystkim ja jakoś nie potrafiłam się odnaleźć, ale to nic. Wystarczyło, że w to wierzyłam, nawet jeśli nie reprezentowałam swoim charakterem podobnego poglądu.
- Jacy są klienci? - spytałam, zaciekawiona tym tematem bardziej niż tym w jaki sposób ruszać biodrami. Nie uważałam siebie samej za kusicielkę, choć niewątpliwie miałam w sobie zwinność, tak ta nie służyła męskim rozkoszom. Zwykle. - Dużo mówią, gdy jesteś z nimi sam na sam? O ile w ogóle jesteś z nimi sam na sam? - w pewnym sensie chciałam zapytać, czy jest dziwką, ale nie zrobiłam tego wprost. Zwyczajnie wpatrywałam się w kobietę, oczekując odpowiedzi, o ile chciała mi jej udzielić.
Zgodnie z jej poleceniem delikatnie zdjęłam z siebie szatę i wydaje mi się do tej pory, że w istocie żadna szpilka nie wypadła, tak jak chciała. Byłam bardzo ostrożna w swoich ruchach. Błyszczący niczym cekiny materiał zupełnie odpadał, ale to Demelza znała się na swoim fachu, ja mogłam co najwyżej być wiernym obserwatorem. Stałam więc tam przed nią w bieliźnie, bez wstydu i zawahania się, czekając, jakich to cudów dokona własnymi rękoma. - Chyba dobrze wyglądałby przy kołnierzu? - wyraźnie zgadywałam, tylko idiota nie zorientowałby się, że nie mam pojęcia, o czym mówię. - Brzmi dobrze - potwierdziłam w końcu uśmiechając się do niej i wręczając szatę, którą właśnie z siebie zdjęłam. - Ma jakieś specjalne właściwości? Jak to w sumie działa? - mówią, że im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, ale po kubku kawy widocznie nie potrzebowałam snu.
- Nie znam się na tym, ale pomyślałam, że może się przydać do tkanin, a dorwałam go w trakcie... W trakcie obowiązków służbowych - uśmiechnęłam się szeroko i szczególnie sztucznie. Mogłam udawać i lepiej kłamać, albo chować prawdę, ale nie obchodziło mnie to dzisiaj. I tak nie zamierzałam wyjawić skąd dokładnie go mam. Kradzież z opuszczonej tkalni wcale nie brzmiała szczególnie prestiżowo.
Zdziwiło mnie gdy wspomniała o tym, że tańczy. Uniosłam nawet wyżej brew w zdziwieniu. Naprawdę nie spodziewałam się, że spotykam się z tancerką z Piórka, która zapewne dwanaście godzin wcześniej świeciła na scenie cyckami w stronę uniżonych dżentelmenów. Ale nie oceniałam jej, naprawdę nie. Właściwie chyba miałam dość nowoczesne podejście, o ile tak można to było ująć. Uważałam, że kobieta ma prawo do wszystkiego tego czego sama chce. Oczywiście w tym wszystkim ja jakoś nie potrafiłam się odnaleźć, ale to nic. Wystarczyło, że w to wierzyłam, nawet jeśli nie reprezentowałam swoim charakterem podobnego poglądu.
- Jacy są klienci? - spytałam, zaciekawiona tym tematem bardziej niż tym w jaki sposób ruszać biodrami. Nie uważałam siebie samej za kusicielkę, choć niewątpliwie miałam w sobie zwinność, tak ta nie służyła męskim rozkoszom. Zwykle. - Dużo mówią, gdy jesteś z nimi sam na sam? O ile w ogóle jesteś z nimi sam na sam? - w pewnym sensie chciałam zapytać, czy jest dziwką, ale nie zrobiłam tego wprost. Zwyczajnie wpatrywałam się w kobietę, oczekując odpowiedzi, o ile chciała mi jej udzielić.
Zgodnie z jej poleceniem delikatnie zdjęłam z siebie szatę i wydaje mi się do tej pory, że w istocie żadna szpilka nie wypadła, tak jak chciała. Byłam bardzo ostrożna w swoich ruchach. Błyszczący niczym cekiny materiał zupełnie odpadał, ale to Demelza znała się na swoim fachu, ja mogłam co najwyżej być wiernym obserwatorem. Stałam więc tam przed nią w bieliźnie, bez wstydu i zawahania się, czekając, jakich to cudów dokona własnymi rękoma. - Chyba dobrze wyglądałby przy kołnierzu? - wyraźnie zgadywałam, tylko idiota nie zorientowałby się, że nie mam pojęcia, o czym mówię. - Brzmi dobrze - potwierdziłam w końcu uśmiechając się do niej i wręczając szatę, którą właśnie z siebie zdjęłam. - Ma jakieś specjalne właściwości? Jak to w sumie działa? - mówią, że im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, ale po kubku kawy widocznie nie potrzebowałam snu.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. To motto Demelzy nie pozwoliło jej spytać skąd miała barwnik; mogła go po prostu kupić w pierwszym lepszym sklepie krawieckim, to nie było nic szczególnie wyjątkowego, nie wzbudziło w krawcowej podejrzeń. Zresztą była tak naiwną młódką, że łatwo byłoby jej wmówić wiele rzeczy. Szczególnie komuś takiemu jak Rita, choć teraz wyraźnie rozbrzmiewała w głosie brunetki jakaś fałszywość. Myśli Demi zajęło jednak Piórko Feniksa, o które wypytywała. Miała nadzieję, że Rita pomyśli o innych występach. Klub słynął wszak z występu gwiazd estrady i kabaretu, pokazy burleski odbywały się późną nocą, nie były dostępne dla wszystkich, lecz najwyraźniej Rita wiedziała coś więcej.
- Są różni tak jak różni są ludzie. Niektórzy są bardziej uprzejmi, inni bardziej nachalni. To zależy - mruknęła raczej niechętnym tonem. - To nie jest jednak lokal... dostępny dla wszystkich. Odwiedzają go czarodzieje na poziomie, umieją się zachować - dodała prędko, jakby przestraszona, że Rita mogłaby donieść Maghnusowi o jej marudzeniu. - Czasami bywam. Niektórzy są gotowi zapłacić więcej za prywatny pokaz. Nie jestem jednak panią do towarzystwa, jeśli o to ci chodzi, moją pracą jest taniec - wyrzekła nieco urażona. Miała wrażenie, że znów ktoś myśli, że w prywatnych lożach spędza czas z widzami burleski niczym prostytutka.
Demelza odebrała od Rity szatę nie mniej ostrożnie, przyglądając się uważnie i nasłuchując, czy aby na pewno żadna szpilka nie wypadła; uśmiechnęła się do klientki i skinęła głową z aprobatą, po czym zaniosła szatę na szeroki i długi stół, przy jakim zwykła pracować. Zanim jednak usiadła do poprawek pozostała kwestia tkaniny jaką zaproponowała Ricie, wyraźnie nie mającej pojęcia o modzie i krawiectwie, ale to nic - nie musiała się na tym znać. Od tego miała Demelzę, po to do niej przyszła i za to jej płaciła.
- Ja proponowałabym, aby obszyć nią przód płaszcza oraz kołnierz. Mogłabym to zafarbować, by nie było tak błyszczące, stanie się bardziej matowe, lecz zachowa swoje właściwości. Odpowiednio zaczarowane utrudnia skupienie na tobie spojrzenia. Trochę dezorientuje. Proponuję to, bo mamy czasy jakie mamy, ostrożności nigdy za wiele - wyjaśniła brunetka, wzruszając przy tym ramionami; nie była nawet bliska odgadnięcia tego, czym zajmowała się Runcorn, lord Bulstrode nie mówił kogo do niej przyśle. Nie zamierzała pytać. Demelza nie była jednak całkiem ślepa, widziała co dzieje się dookoła, potrzeby klientów teraz stawały się coraz bardziej podobne - wszyscy chcieli się ukryć, wzmocnić, nie dostać zaklęciem.
Uzyskawszy od panny Runcorn zgodę na proponowane poprawki i obszycie płaszcza z wełny kudłonia tkaniną z włókien sierści skocznych czarokrólików wzięła się za poprawki. Przygotowała miednicę, w której rozpuściła barwnik i włożyła doń tkaninę, by stała się bardziej matowa i mniej błyszcząca.
- Zajmie mi to trochę, lecz wyrobię się dzisiaj. Możesz zaczekać, jeśli chcesz, zamiast jutro znów nadrabiać drogi - zaproponowała łagodnym tonem, wskazując Ricie miękki fotel przy oknie. Mogła jej przynieść więcej kawy, jeśli tylko chciała.
Tkanina musiała odleżeć w barwniku jakiś czas, zanim Demelza mogła jej użyć; w tym czasie usiadła przy stole krawieckim, wzięła nici oraz igłę do ręki, po czym zabrała się za zwężanie szaty w odpowiednich miejscach, tam, gdzie zaznaczyła to szpilkami.
- Buty noszą się dobrze? - upewniła się jeszcze, aby nie trwały w niezręcznej ciszy; zauważyła, że Rita ma je na nogach, tę parę, którą obszyła skórą tebo.
Starała się zwęzić szatę na szwach, by nie pozostał po poprawkach ślad; kiedy zaś minął czas potrzebny, by tkanina z włókien skocznych czarokrólików nabrała bardziej neutralnej barwy dzięki barwnikowi, wyciągnęła ją z miednicy i wysuszyła zaklęciami. Sprawdziła w swoich projektach jak ją wyciąć, by obszyć nią płaszcz z wełny kudłonia i starała się zrobić to tak, by zdobiła przód płaszcza oraz kołnierz.
| przeszywam płaszcz z wełny kudłonia Rity Runcorn (III poziom krawiectwa) + buty ze skóry tebo, doszywam do płaszcza 1 x tkaninę z włókien sierści skocznych czarokrólików, więc ST to w sumie: 40 + 30 + 40 = 110, używam też barwnika do zmatowienia tkaniny z czarokrólików
1: ST 110
2: -1k6 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci
3: +1k6 do żywotności
4 +1k10 do żywotności:
- Są różni tak jak różni są ludzie. Niektórzy są bardziej uprzejmi, inni bardziej nachalni. To zależy - mruknęła raczej niechętnym tonem. - To nie jest jednak lokal... dostępny dla wszystkich. Odwiedzają go czarodzieje na poziomie, umieją się zachować - dodała prędko, jakby przestraszona, że Rita mogłaby donieść Maghnusowi o jej marudzeniu. - Czasami bywam. Niektórzy są gotowi zapłacić więcej za prywatny pokaz. Nie jestem jednak panią do towarzystwa, jeśli o to ci chodzi, moją pracą jest taniec - wyrzekła nieco urażona. Miała wrażenie, że znów ktoś myśli, że w prywatnych lożach spędza czas z widzami burleski niczym prostytutka.
Demelza odebrała od Rity szatę nie mniej ostrożnie, przyglądając się uważnie i nasłuchując, czy aby na pewno żadna szpilka nie wypadła; uśmiechnęła się do klientki i skinęła głową z aprobatą, po czym zaniosła szatę na szeroki i długi stół, przy jakim zwykła pracować. Zanim jednak usiadła do poprawek pozostała kwestia tkaniny jaką zaproponowała Ricie, wyraźnie nie mającej pojęcia o modzie i krawiectwie, ale to nic - nie musiała się na tym znać. Od tego miała Demelzę, po to do niej przyszła i za to jej płaciła.
- Ja proponowałabym, aby obszyć nią przód płaszcza oraz kołnierz. Mogłabym to zafarbować, by nie było tak błyszczące, stanie się bardziej matowe, lecz zachowa swoje właściwości. Odpowiednio zaczarowane utrudnia skupienie na tobie spojrzenia. Trochę dezorientuje. Proponuję to, bo mamy czasy jakie mamy, ostrożności nigdy za wiele - wyjaśniła brunetka, wzruszając przy tym ramionami; nie była nawet bliska odgadnięcia tego, czym zajmowała się Runcorn, lord Bulstrode nie mówił kogo do niej przyśle. Nie zamierzała pytać. Demelza nie była jednak całkiem ślepa, widziała co dzieje się dookoła, potrzeby klientów teraz stawały się coraz bardziej podobne - wszyscy chcieli się ukryć, wzmocnić, nie dostać zaklęciem.
Uzyskawszy od panny Runcorn zgodę na proponowane poprawki i obszycie płaszcza z wełny kudłonia tkaniną z włókien sierści skocznych czarokrólików wzięła się za poprawki. Przygotowała miednicę, w której rozpuściła barwnik i włożyła doń tkaninę, by stała się bardziej matowa i mniej błyszcząca.
- Zajmie mi to trochę, lecz wyrobię się dzisiaj. Możesz zaczekać, jeśli chcesz, zamiast jutro znów nadrabiać drogi - zaproponowała łagodnym tonem, wskazując Ricie miękki fotel przy oknie. Mogła jej przynieść więcej kawy, jeśli tylko chciała.
Tkanina musiała odleżeć w barwniku jakiś czas, zanim Demelza mogła jej użyć; w tym czasie usiadła przy stole krawieckim, wzięła nici oraz igłę do ręki, po czym zabrała się za zwężanie szaty w odpowiednich miejscach, tam, gdzie zaznaczyła to szpilkami.
- Buty noszą się dobrze? - upewniła się jeszcze, aby nie trwały w niezręcznej ciszy; zauważyła, że Rita ma je na nogach, tę parę, którą obszyła skórą tebo.
Starała się zwęzić szatę na szwach, by nie pozostał po poprawkach ślad; kiedy zaś minął czas potrzebny, by tkanina z włókien skocznych czarokrólików nabrała bardziej neutralnej barwy dzięki barwnikowi, wyciągnęła ją z miednicy i wysuszyła zaklęciami. Sprawdziła w swoich projektach jak ją wyciąć, by obszyć nią płaszcz z wełny kudłonia i starała się zrobić to tak, by zdobiła przód płaszcza oraz kołnierz.
| przeszywam płaszcz z wełny kudłonia Rity Runcorn (III poziom krawiectwa) + buty ze skóry tebo, doszywam do płaszcza 1 x tkaninę z włókien sierści skocznych czarokrólików, więc ST to w sumie: 40 + 30 + 40 = 110, używam też barwnika do zmatowienia tkaniny z czarokrólików
1: ST 110
2: -1k6 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci
3: +1k6 do żywotności
4 +1k10 do żywotności:
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Demelza Fancourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k6' : 5
--------------------------------
#3 'k6' : 4
--------------------------------
#4 'k10' : 8
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k6' : 5
--------------------------------
#3 'k6' : 4
--------------------------------
#4 'k10' : 8
Jeśli szpieg nie wiedział wszystkiego, to nie był szpiegiem, a amatorem. Tak zawsze powtarzał mi Damien, kiedy nauczał mnie w trakcie kursu gospodarowania informacjami, a także zapamiętywania ich. Człowiek ma ograniczoną pojemność mózgu, a przynajmniej tak mi mówił. To wydawało się logiczne, skoro musiał się on zmieścić w jednej czaszce, ale anatomię znałam na może podstawowym poziomie, prędzej potrafiąc przykleić plaster, niż zrobić sekcje mózgu, aby zobaczyć, jak wiele wiadomości jest w stanie przetworzyć. Ludzie lubili plotkować, opowiadać bzdury, a moim celem było wyciągnięcie z nich wniosków, tak, żeby rzeczywiście oddzielić ziarno od plew i nie posilać się obierkami. Czy wiedziałam, co się tam dzieje? Słyszałam, podejrzewałam, domyślałam się. Nie wiedziałam. Słuchałam jej, chłonąc wiedzę na tego miejsca, ciężka ręka lorda Bulstrode musiała dobrze zarządzać owym lokalem, skoro rozwinął skrzydła w trakcie wojny. Widać ludzie spragnieni byli rozrywki.
— Nie sugerowałam tego — zaprzeczyłam tonem spokojnym i bez nachalnych emocji, nie odrywając spojrzenia od dziewczęcia. Zdawała się być wręcz urażona takimi domysłami, a mnie korciło, aby pociągnąć ją za język. — Wiem co to za miejsce — ja również wzruszyłam ramionami, ale próbowałam zachowywać się możliwie przyjaźnie. — Wiem też, że mężczyźni uwielbiają mówić, tam, gdzie wydawałoby się, że wolą milczeć. Lord Bulstrode na pewno dba o renomę lokalu — i nie zamienia go w burdel. — Ale nie wmówisz mi, że ci wszyscy bogacze nie dzielą się z tobą sekretami, nie próbują zdobyć sobie twojej sympatii. Nie tańczę, ale rozumiem. Pracowałam kiedyś jako barmanka, albo nie potrafili zabrać łapsk, ci bardziej pijani, albo gęby im się nie zamykały — uśmiechnęłam się, chociaż prawda była taka, że w Białej Wywernie rzadko kiedy ktoś za dużo gadał, a z łapami raczej nikt się do mnie nie pchał. Raczej. Nie mniej, chciałam wiedzieć, co mówią jej mężczyźni, którzy zbyt polubią młode wdzięki. Ile ona w ogóle miała lat? Potrzebowałam jej zaufania, to była dobra okazja. Nie chciałam szpiegować Maghnusa, jego nie podejrzewałabym o ukryte i nieprzychylne władzy wartości, ale być może jacyś politycy...? Ktoś znaczący?
Zgodziłam się na wszystko, co zaproponowała odnośnie szaty. Zupełnie się na tym nie znałam, ale tkanina, o której mi powiedziała, wydawała się wyjątkowo pożyteczna, zwłaszcza z moim barwnikiem. — Brzmi świetnie. Wolałabym unikać bycia zauważoną - tutaj posmutniałam, ale wcale nie byłam smutna. To po prostu było łatwiejszym, niż tłumaczyć się z historii mojego życia. Poza tym odrobina współczucia na moją korzyść mogła dobrze zadziałać. Na przyszłość, na wszelki wypadek.
Zgodziłam się zaczekać i z największą przyjemnością upijałam kolejne łyki czarnej kawy. Tęskniłam za piciem jej w domu, nawet jeśli nie swoim. Zdawało mi się, jakby minęły lata od kiedy było normalnie. Ale z drugiej strony? Czy kiedykolwiek tak było? Kawa miała drugorzędne znaczenie. Podpatrywałam Demelzę w jej ruchach, ale ze znacznej odległości, ciekawa byłam, jak ruszają się jej dłonie, sama pracowałam nad ich szybkością, miałam wrażenie, że skupiając się na rozwoju fizycznym, robię sobie przysługę. Ostatnio więcej grałam też na skrzypcach, ale tylko wtedy gdy nie było przy mnie Augustusa. Nie byłam pewna, czy on w ogóle o tym wie. Te zawsze leżały w sypialni mojej mamy, należały zresztą do niej. Nie ruszałam w domu nic od kiedy trafiła do Munga.
— Tak, są bardzo wygodne — mogłabym jej opowiedzieć, jak nie dalej niż dwa tygodnie temu uchroniły mnie przed upadkiem z oblodzonego dachu. — Przychodzi do ciebie dużo ludzi, którzy wolą być ostrożni? — nawiązałam do tego co wcześniej mówiła.
— Nie sugerowałam tego — zaprzeczyłam tonem spokojnym i bez nachalnych emocji, nie odrywając spojrzenia od dziewczęcia. Zdawała się być wręcz urażona takimi domysłami, a mnie korciło, aby pociągnąć ją za język. — Wiem co to za miejsce — ja również wzruszyłam ramionami, ale próbowałam zachowywać się możliwie przyjaźnie. — Wiem też, że mężczyźni uwielbiają mówić, tam, gdzie wydawałoby się, że wolą milczeć. Lord Bulstrode na pewno dba o renomę lokalu — i nie zamienia go w burdel. — Ale nie wmówisz mi, że ci wszyscy bogacze nie dzielą się z tobą sekretami, nie próbują zdobyć sobie twojej sympatii. Nie tańczę, ale rozumiem. Pracowałam kiedyś jako barmanka, albo nie potrafili zabrać łapsk, ci bardziej pijani, albo gęby im się nie zamykały — uśmiechnęłam się, chociaż prawda była taka, że w Białej Wywernie rzadko kiedy ktoś za dużo gadał, a z łapami raczej nikt się do mnie nie pchał. Raczej. Nie mniej, chciałam wiedzieć, co mówią jej mężczyźni, którzy zbyt polubią młode wdzięki. Ile ona w ogóle miała lat? Potrzebowałam jej zaufania, to była dobra okazja. Nie chciałam szpiegować Maghnusa, jego nie podejrzewałabym o ukryte i nieprzychylne władzy wartości, ale być może jacyś politycy...? Ktoś znaczący?
Zgodziłam się na wszystko, co zaproponowała odnośnie szaty. Zupełnie się na tym nie znałam, ale tkanina, o której mi powiedziała, wydawała się wyjątkowo pożyteczna, zwłaszcza z moim barwnikiem. — Brzmi świetnie. Wolałabym unikać bycia zauważoną - tutaj posmutniałam, ale wcale nie byłam smutna. To po prostu było łatwiejszym, niż tłumaczyć się z historii mojego życia. Poza tym odrobina współczucia na moją korzyść mogła dobrze zadziałać. Na przyszłość, na wszelki wypadek.
Zgodziłam się zaczekać i z największą przyjemnością upijałam kolejne łyki czarnej kawy. Tęskniłam za piciem jej w domu, nawet jeśli nie swoim. Zdawało mi się, jakby minęły lata od kiedy było normalnie. Ale z drugiej strony? Czy kiedykolwiek tak było? Kawa miała drugorzędne znaczenie. Podpatrywałam Demelzę w jej ruchach, ale ze znacznej odległości, ciekawa byłam, jak ruszają się jej dłonie, sama pracowałam nad ich szybkością, miałam wrażenie, że skupiając się na rozwoju fizycznym, robię sobie przysługę. Ostatnio więcej grałam też na skrzypcach, ale tylko wtedy gdy nie było przy mnie Augustusa. Nie byłam pewna, czy on w ogóle o tym wie. Te zawsze leżały w sypialni mojej mamy, należały zresztą do niej. Nie ruszałam w domu nic od kiedy trafiła do Munga.
— Tak, są bardzo wygodne — mogłabym jej opowiedzieć, jak nie dalej niż dwa tygodnie temu uchroniły mnie przed upadkiem z oblodzonego dachu. — Przychodzi do ciebie dużo ludzi, którzy wolą być ostrożni? — nawiązałam do tego co wcześniej mówiła.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
- To dobrze, bo tak nie jest - oświadczyła Demelza wyniosłym, wciąż nieco urażonym tonem, lecz już odrobinę mniej. Może rzeczywiście doszło do nieporozumienia. Drążenie tematu, ciągnięcie jej za język zapaliło jednak światełko Lumos w głowie Demelzy. - Piórko Feniksa to prestiżowy klub w Londynie - odparowała natychmiast. Podświadomie czuła potrzebę, by bronić tego miejsca, ze względu na samą siebie nie chciała, aby ktokolwiek postrzegał je jako jaskinię rozpusty, coś pokroju restauracji Wenus. Grała tam i Belle, i swego czasu Celestyna Warbeck, bywali tam bogaci goście. - Powiem ci coś, Rito. Prawdą jest, że lord Bulstrode dba o renomę swego lokalu. Posiada ją tak dobrą między innymi dlatego, że dbamy o prywatność swoich gości - oświadczyła wyniośle Demelza tonem ucinającym dyskusję i nie odnosząc się wcale do opowieści Rity. W ten sposób jej skusi.
Rzadko bywała podejrzliwa, lecz teraz zaczęła. Dlaczego Rita tak uczepiła się gości Piórka Feniksa? Demelza miała w sobie wiele naiwności, łatwo było ją nabrać, miała jednak na tyle oleju w głowie, by nie zacząć paplać o sekretach gości klubu - głównie dlatego, że lękała się lorda Bulstrode. Wszyscy pracownicy mieli wbijane do głów od pierwszego dnia pracy, że to, co dzieje się w Piórku Feniksa, tam ma pozostać. Szczególnie, jeśli chodziło o gości bogatych i wpływowych. Mieli czuć się tam bezpiecznie i swobodnie. Panna Fancourt bardzo się pilnowała i nie odpowiadała na pytania poza ogólnikami, tak jak wcześniej. Już i tak poczuła, że powiedziała nieco za dużo.
Nagle Demelzę nawiedziła paniczna myśl. Co, jeśli Rita pytała nie bez powodu, tylko lord Bulstrode jej to zlecił? Sprawdzić ją, czy nie wypapla tego, co usłyszała przypadkiem, nie zdradzi jakiejś tajemnicy gości Piórka? Pobladła przez to i pochyliła się nad stołem krawieckim, skupiając myśli na tkaninie i tym, żeby się nie pomylić.
- Każdy chciałby teraz zostać niezauważonym - mruknęła. Teraz to ona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czuła na sobie spojrzenie Rity i było jej z tym jakoś niekomfortowo. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta czarownica widzi więcej, niż Demelza chciała jej pokazać.
- Cieszę się - odparła tancerka, zadowolona z siebie, że buty sprawdziły się lepiej niż płaszcz, chociaż względem niego także nie powinna była mieć wyrzutów sumienia. To przecież nie jej wina, że Rita tak szybko straciła kilka centymetrów tu i ówdzie. - Potrzeby moich klientów także powinny pozostać ich prywatną sprawą - burknęła, zaciskając usta w wąską kreskę. Ależ ta kobieta była ciekawska.
Skończywszy przyszywać tkaninę z włókien sierści czarokrólików uniosła różdżkę, aby całość zaczarować i ujednolicić magię materiałów w jedną całość. Przez kilka minut szeptała inkantację, a z jej różowej różdżki wysnuwały się kolejne błyszczące wiązki zaklęć. W końcu wstała z krzesła i uniosła płaszcz, by pokazać go Ricie.
- Przymierz teraz, sprawdź, czy lepiej leży - zachęciła ją; ton głosu Demelzy nie był już jednak tak ciepły i serdeczny jak przedtem.
Rzadko bywała podejrzliwa, lecz teraz zaczęła. Dlaczego Rita tak uczepiła się gości Piórka Feniksa? Demelza miała w sobie wiele naiwności, łatwo było ją nabrać, miała jednak na tyle oleju w głowie, by nie zacząć paplać o sekretach gości klubu - głównie dlatego, że lękała się lorda Bulstrode. Wszyscy pracownicy mieli wbijane do głów od pierwszego dnia pracy, że to, co dzieje się w Piórku Feniksa, tam ma pozostać. Szczególnie, jeśli chodziło o gości bogatych i wpływowych. Mieli czuć się tam bezpiecznie i swobodnie. Panna Fancourt bardzo się pilnowała i nie odpowiadała na pytania poza ogólnikami, tak jak wcześniej. Już i tak poczuła, że powiedziała nieco za dużo.
Nagle Demelzę nawiedziła paniczna myśl. Co, jeśli Rita pytała nie bez powodu, tylko lord Bulstrode jej to zlecił? Sprawdzić ją, czy nie wypapla tego, co usłyszała przypadkiem, nie zdradzi jakiejś tajemnicy gości Piórka? Pobladła przez to i pochyliła się nad stołem krawieckim, skupiając myśli na tkaninie i tym, żeby się nie pomylić.
- Każdy chciałby teraz zostać niezauważonym - mruknęła. Teraz to ona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czuła na sobie spojrzenie Rity i było jej z tym jakoś niekomfortowo. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta czarownica widzi więcej, niż Demelza chciała jej pokazać.
- Cieszę się - odparła tancerka, zadowolona z siebie, że buty sprawdziły się lepiej niż płaszcz, chociaż względem niego także nie powinna była mieć wyrzutów sumienia. To przecież nie jej wina, że Rita tak szybko straciła kilka centymetrów tu i ówdzie. - Potrzeby moich klientów także powinny pozostać ich prywatną sprawą - burknęła, zaciskając usta w wąską kreskę. Ależ ta kobieta była ciekawska.
Skończywszy przyszywać tkaninę z włókien sierści czarokrólików uniosła różdżkę, aby całość zaczarować i ujednolicić magię materiałów w jedną całość. Przez kilka minut szeptała inkantację, a z jej różowej różdżki wysnuwały się kolejne błyszczące wiązki zaklęć. W końcu wstała z krzesła i uniosła płaszcz, by pokazać go Ricie.
- Przymierz teraz, sprawdź, czy lepiej leży - zachęciła ją; ton głosu Demelzy nie był już jednak tak ciepły i serdeczny jak przedtem.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wysłuchałam jej w milczeniu, obserwując, jak stroszy pióra, prostuje plecy, jeży się i jak lwica jest gotowa bronić miejsca swojej pracy przed niepożądanymi oczami, to jest moimi. Przytaknęłam, nie odezwałam się ani słowem, a głowę przechyliłam nieco w bok, co mogła odebrać nie tylko jako wyraz sympatii, ale i zrozumienia. Lekki uśmiech zaledwie kącikami ust był chyba ciepły, choć może nieco niepasujący do mojej aparycji i sposobu bycia, tak na pewno niekpiący. Nie miałam z czego kpić. Byłam wręcz przekonana, że Demelza ma rację w swoich słowach. Wydało mi się, że jest jej niekomfortowo, ale nie przejęłam się tym na tyle, aby teraz iść ją przytulić. Wolałam obserwować, spoglądać na drobne dłonie, jakie parały się pracą, niż okazywać uczucia, których i tak w sobie nie miałam, a przynajmniej nie na ten moment. Nie odpowiadałam na jej uszczypki, kiedy próbowała pokazać mi, że nie powie słowa. Nie imponowała mi w tym, ale na pewno dziwiła, wydawała się być delikatna w swych włosach i strojach. Nie wyglądała mi na wojowniczkę, a jedynie na rzemieślniczkę, która próbowała zarobić w czasie wojny. Gdy szata była gotowa, odebrałam ją od niej i nałożyłam na siebie, nie przejmując się czy patrzy na moje ciało, czy nie. Lusterko oddające moje odbicie wyraźnie pokazywało, że teraz leży o wiele lepiej. Nie marszczyła się już w biodrach, nie krzywiła w pasie, a nawet miałam wrażenie, że nieco podkreśla mi biust, chociaż dalej pozostawała skromna, nie rzucała się oczy. Ciekawym był ten materiał, o którym wspomniała, a który doszyła mi koło kołnierza. Po kąpieli w brązowym barwniku zlewał się z resztą materiałów, a podobno miał odwracać uwagę. Nie byłam pewna, jak dokładnie to działa, ale ja dopiero poznałam podstawy numerologii, dzięki pilnym naukom Augustusa. Nie znałam się przecież na właściwościach materiału.
— Leży doskonale, bardzo ci dziękuję — kiwnęłam jej głową, zadowolona z efektów pracy kobiety. Byłam jej wdzięczna, że zgodziła się wprowadzić poprawki, ciężko byłoby mi szukać nowego krawca i po raz kolejny tłumaczyć problem. Powoli zaczęłam zbierać więc swoje rzeczy, upewniając się, że niczego nie zapomnę, a filiżankę po kawie odstawiłam na stolik. Tęskniłam za tym zapachem. Już zmierzałam w stronę wyjścia, gdy coś mnie podkusiło. Odwróciłam się więc na pięcie i spojrzałam na kobietę.
— Powiem ci coś Demelzo — uśmiechnęłam się, a moje oczy przeszły szarością. Była to najpewniej najbardziej fałszywa mina, na jaką mogłam sobie pozwolić, ale równocześnie nie wyrażała ona złości, chociaż ta się we mnie gotowała. Stałam tam wyższa od niej o dobre pół głowy i patrzyłam z góry na ciemnowłosą kobietę. — To tylko rada na przyszłość. Na wypadek gdybyś spotkała kogoś, kto chciałby zaszkodzić lordowi Bulstrodowi... — ściszyłam nieco głos. — Jeśli nie chcesz, aby ktoś uznał cię za dobre źródło informacji, nie zdradzaj, że masz co ukryć - mrugnęłam jeszcze na odchodne przed opuszczeniem pracowni w jej domu. Dziewczyna nie powiedziała mi nic, czego bym nie wiedziała, ja też nie miałam zamiaru szpiegować na Maghnusie, mieliśmy ten sam cel, a chociaż nie uznałabym go za przyjaciela, tak walczyłam z nim zbyt wiele razy, aby mieć wątpliwości.
— Leży doskonale, bardzo ci dziękuję — kiwnęłam jej głową, zadowolona z efektów pracy kobiety. Byłam jej wdzięczna, że zgodziła się wprowadzić poprawki, ciężko byłoby mi szukać nowego krawca i po raz kolejny tłumaczyć problem. Powoli zaczęłam zbierać więc swoje rzeczy, upewniając się, że niczego nie zapomnę, a filiżankę po kawie odstawiłam na stolik. Tęskniłam za tym zapachem. Już zmierzałam w stronę wyjścia, gdy coś mnie podkusiło. Odwróciłam się więc na pięcie i spojrzałam na kobietę.
— Powiem ci coś Demelzo — uśmiechnęłam się, a moje oczy przeszły szarością. Była to najpewniej najbardziej fałszywa mina, na jaką mogłam sobie pozwolić, ale równocześnie nie wyrażała ona złości, chociaż ta się we mnie gotowała. Stałam tam wyższa od niej o dobre pół głowy i patrzyłam z góry na ciemnowłosą kobietę. — To tylko rada na przyszłość. Na wypadek gdybyś spotkała kogoś, kto chciałby zaszkodzić lordowi Bulstrodowi... — ściszyłam nieco głos. — Jeśli nie chcesz, aby ktoś uznał cię za dobre źródło informacji, nie zdradzaj, że masz co ukryć - mrugnęłam jeszcze na odchodne przed opuszczeniem pracowni w jej domu. Dziewczyna nie powiedziała mi nic, czego bym nie wiedziała, ja też nie miałam zamiaru szpiegować na Maghnusie, mieliśmy ten sam cel, a chociaż nie uznałabym go za przyjaciela, tak walczyłam z nim zbyt wiele razy, aby mieć wątpliwości.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Stała się przewrażliwiona na punkcie Piórka Feniksa. Miała wobec niego tak bardzo mieszane uczucia, że trudno było jej opowiedzieć o tym jaka była prawda, bo sama nie miała już pewności. Z jednej strony Demelza nienawidziła tego miejsca. Postrzegała je jako klatkę, więzienie, coś, co uczyniło z niej w oczach innych lafiryndę, prostyutkę, kogoś niegodnego szacunku tylko dlatego, że tańczyła burleskę. Jednocześnie to tutaj poznała Betty, zawodową kostiumograf, dzięki której rozwinęła skrzydła jako krawcowa, szczególnie wiele nauczyła ją o magicznym krawiectwie, za co Demelza była jej ogromnie wdzięczna. W Piórku Feniksa pod okiem choreografów i innych tancerek osiągnęła poziom o jakim inni mogli tylko marzyć, lord Bulstrode dbał wszak o to, aby na jego scenie było miejsce tylko dla najlepszych. Klatka ta była jak ze złota, dawała jej teraz utrzymanie i bezpieczeństwo, lecz odbierała poczucie własnej wartości i szansę na przyszłość. Poniekąd chciała to wypierać, broniła więc Piórka przed Ritą niczym lwica, a później nie będzie mogła sobie spojrzeć w lustrze w oczy. Znowu.
Przejęła się trochę, że za bardzo naskoczyła na pannę Ritę, że okazała się nieuprzejma, urażona duma i lęk przed prawdą o tym dlaczego wypytywała o gości Piórka okazała się silniejsza. Głównie zachowywała milczenie podczas pracy nad płaszczem, a kiedy skończyła miała nadzieję, że wszystko będzie w porządku i Rita po prostu wyjdzie. Demelza zaczęła czuć się niezręcznie w jej towarzystwa. Była taka uprzejma i miła, niby lekko prowadziła rozmowę, coś jednak kazało Fancourt ugryźć się w język.
- Cudownie, bardzo się cieszę, mam nadzieję, że tak będzie. Nie chudnij już, bo znikniesz, Rito - wyrzekła, siląc się na uśmiech, wyglądał on jednak słabo.
Nie odmówiłaby wprowadzenia poprawek, nawet gdyby Rita uraziła ją wprost i powiedziała, że bycie damą do towarzystwa miała po prostu na myśli. Zacisnęłaby usta i schowała urażoną dumę w kieszeń. Potrzebowała każdego galeona, sykla i knuta, by wreszcie spłacić swoje długi i wyrwać się na wolność. Przyjęła od Rity zapłatę i z ulgą odprowadziła ją w stronę drzwi, kiedy ta zaczęła kierować się w ich stronę - zatrzymała się jednak, by powiedzieć coś jeszcze.
Bolesną prawdę, na którą Demelza zareagowała wydęciem ust w podkówkę i obrażoną miną. Właściwie nie wiedziała jak się odgryźć, bo Rita miała rację. I tak zdołała ją pociągnąć za język na tyle, by wyciągnąć z niej, że coś wie o gościach Piórka, więcej niż powinna. Nie spodobało jej się to. O to lord Bulstrode także mógł się wściec. Czy powinna była zatem napisać mu o tej rozmowie? Odprowadzając Ritę do drzwi miała mętlik w głowie.
- Do widzenia, oby płaszcz i buty nosiły się dobrze. Wszystkiego dobrego - pożegnała ją uprzejmie, po czym zamknęła drzwi o które się oparła plecami i wzniosła oczy ku górze.
Dlaczego zawsze musiała być taka głupia?
| zt x2
Przejęła się trochę, że za bardzo naskoczyła na pannę Ritę, że okazała się nieuprzejma, urażona duma i lęk przed prawdą o tym dlaczego wypytywała o gości Piórka okazała się silniejsza. Głównie zachowywała milczenie podczas pracy nad płaszczem, a kiedy skończyła miała nadzieję, że wszystko będzie w porządku i Rita po prostu wyjdzie. Demelza zaczęła czuć się niezręcznie w jej towarzystwa. Była taka uprzejma i miła, niby lekko prowadziła rozmowę, coś jednak kazało Fancourt ugryźć się w język.
- Cudownie, bardzo się cieszę, mam nadzieję, że tak będzie. Nie chudnij już, bo znikniesz, Rito - wyrzekła, siląc się na uśmiech, wyglądał on jednak słabo.
Nie odmówiłaby wprowadzenia poprawek, nawet gdyby Rita uraziła ją wprost i powiedziała, że bycie damą do towarzystwa miała po prostu na myśli. Zacisnęłaby usta i schowała urażoną dumę w kieszeń. Potrzebowała każdego galeona, sykla i knuta, by wreszcie spłacić swoje długi i wyrwać się na wolność. Przyjęła od Rity zapłatę i z ulgą odprowadziła ją w stronę drzwi, kiedy ta zaczęła kierować się w ich stronę - zatrzymała się jednak, by powiedzieć coś jeszcze.
Bolesną prawdę, na którą Demelza zareagowała wydęciem ust w podkówkę i obrażoną miną. Właściwie nie wiedziała jak się odgryźć, bo Rita miała rację. I tak zdołała ją pociągnąć za język na tyle, by wyciągnąć z niej, że coś wie o gościach Piórka, więcej niż powinna. Nie spodobało jej się to. O to lord Bulstrode także mógł się wściec. Czy powinna była zatem napisać mu o tej rozmowie? Odprowadzając Ritę do drzwi miała mętlik w głowie.
- Do widzenia, oby płaszcz i buty nosiły się dobrze. Wszystkiego dobrego - pożegnała ją uprzejmie, po czym zamknęła drzwi o które się oparła plecami i wzniosła oczy ku górze.
Dlaczego zawsze musiała być taka głupia?
| zt x2
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
30 stycznia '58
Od listu informującego o wykonanym zamówieniu minęło ledwie kilka dni, ale dopiero dzisiaj Wren odnalazła wolną chwilę, by ruszyć do pracowni panny Fancourt. Dotychczas miały przyjemność spotkać się raz - na zdjęcie miary, dopracowanie szczegółów projektu i ustalenie ceny, a z tą Azjatka wyjątkowo nie zamierzała się targować. Szata mogła bowiem pewnego dnia okazać się jej być albo nie być, a ryzyko krawieckiej złośliwości szanse te przechyliłyby na niepowodzenie, jeśli Demelzę obraziłaby skąpstwem - którego przecież na co dzień jej nie brakowało.
Szata wierzchnia stworzona na wzór tradycyjnego qipao, intensywnie czarna dzięki skórze wsiąkiewki, opatrzona do tego ciepłą wełną kudłonia, prezentowana na manekinie okazała się spełniać wszystkie oczekiwania, a tych Wren miała w sobie sporo. - Imponujące - zwróciła się do czarownicy cicho, zerknąwszy na nią kątem oka; okazała się dziś wartościowym kontaktem, który biznesowo należało pielęgnować. Na Parkinsonów przecież stać jej nie było, a żaden krawiec na Pokątnej nie był skory przyjąć egzotycznego zamówienia, wymawiając się brakiem czasu lub doświadczenia w przypływie dodatkowej szczerości; do diabła z nimi, skoro nie potrafili stanąć na wysokości zadania, od dziś miała od tego Demelzę Fancourt.
Wren z uwagą przymierzyła gotowy projekt. Kołnierz dumnie trzymał się w górze, nie drażnił podbródka, nawet do niego nie sięgając, a skośne zapięcie płaszcza wykrojone było pod doskonałym kątem, podtrzymywane przez rozpinane klipsy. Ich formą była tradycyjna wstążeczka, czarna jak węgiel, lub może i od niego czarniejsza, również wykonana ze skóry wsiąkiewki, która mamiła oczy, niemal pochłaniając światło. Chociaż zimowy, płaszcz zdawał się idealnie podkreślać smukłą sylwetkę zaokrągloną tam, gdzie powinna być zaokrąglona. - Pasuje - stwierdziła odnośnie rozmiaru, zdziwiona poniekąd, że niczego nie musiały dzisiaj poprawiać. Azjatka jeszcze raz przejrzała się w lustrze i finalnie już skinęła do kobiety głową, akcentując swoje zadowolenie. Zdjęła potem odzienie i sięgnęła do skórzanej torby odłożonej dotychczas na krzesło, by wyjąć z niej sakiewkę wypełnioną monetami; wręczyła ją krawcowej, a płaszcz przewiesiła ostrożnie przez swoje ramię. - Proszę przeliczyć - nakazała; nie były koleżankami, nie było to też przysługą, a faktycznym interesem o szczęśliwym finale, który powinien zostać stosownie wynagrodzony. - Dziękuję za panny pracę; na pewno wrócę tu jeszcze nie raz - zapewniła potem z uprzejmym uśmiechem - i ruszyła w swoją stronę.
zt
Od listu informującego o wykonanym zamówieniu minęło ledwie kilka dni, ale dopiero dzisiaj Wren odnalazła wolną chwilę, by ruszyć do pracowni panny Fancourt. Dotychczas miały przyjemność spotkać się raz - na zdjęcie miary, dopracowanie szczegółów projektu i ustalenie ceny, a z tą Azjatka wyjątkowo nie zamierzała się targować. Szata mogła bowiem pewnego dnia okazać się jej być albo nie być, a ryzyko krawieckiej złośliwości szanse te przechyliłyby na niepowodzenie, jeśli Demelzę obraziłaby skąpstwem - którego przecież na co dzień jej nie brakowało.
Szata wierzchnia stworzona na wzór tradycyjnego qipao, intensywnie czarna dzięki skórze wsiąkiewki, opatrzona do tego ciepłą wełną kudłonia, prezentowana na manekinie okazała się spełniać wszystkie oczekiwania, a tych Wren miała w sobie sporo. - Imponujące - zwróciła się do czarownicy cicho, zerknąwszy na nią kątem oka; okazała się dziś wartościowym kontaktem, który biznesowo należało pielęgnować. Na Parkinsonów przecież stać jej nie było, a żaden krawiec na Pokątnej nie był skory przyjąć egzotycznego zamówienia, wymawiając się brakiem czasu lub doświadczenia w przypływie dodatkowej szczerości; do diabła z nimi, skoro nie potrafili stanąć na wysokości zadania, od dziś miała od tego Demelzę Fancourt.
Wren z uwagą przymierzyła gotowy projekt. Kołnierz dumnie trzymał się w górze, nie drażnił podbródka, nawet do niego nie sięgając, a skośne zapięcie płaszcza wykrojone było pod doskonałym kątem, podtrzymywane przez rozpinane klipsy. Ich formą była tradycyjna wstążeczka, czarna jak węgiel, lub może i od niego czarniejsza, również wykonana ze skóry wsiąkiewki, która mamiła oczy, niemal pochłaniając światło. Chociaż zimowy, płaszcz zdawał się idealnie podkreślać smukłą sylwetkę zaokrągloną tam, gdzie powinna być zaokrąglona. - Pasuje - stwierdziła odnośnie rozmiaru, zdziwiona poniekąd, że niczego nie musiały dzisiaj poprawiać. Azjatka jeszcze raz przejrzała się w lustrze i finalnie już skinęła do kobiety głową, akcentując swoje zadowolenie. Zdjęła potem odzienie i sięgnęła do skórzanej torby odłożonej dotychczas na krzesło, by wyjąć z niej sakiewkę wypełnioną monetami; wręczyła ją krawcowej, a płaszcz przewiesiła ostrożnie przez swoje ramię. - Proszę przeliczyć - nakazała; nie były koleżankami, nie było to też przysługą, a faktycznym interesem o szczęśliwym finale, który powinien zostać stosownie wynagrodzony. - Dziękuję za panny pracę; na pewno wrócę tu jeszcze nie raz - zapewniła potem z uprzejmym uśmiechem - i ruszyła w swoją stronę.
zt
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
1.02.1958
Dom wyglądał skromnie - Cornelius obrzucił go krytycznym spojrzeniem, wyłapując nadkruszone cegły i zaspy przy ulicy. Chyba brakowało tutaj męskiej ręki, do odgarniania tego śniegu.
Z drugiej strony - Sallow Manor w Shropshire nie wyglądało pewnie wiele lepiej, pewnie też wzbudzało uniesienia brwi gości, o ile rodzice przyjmowali jeszcze gości. Sallow przeznaczał całą energię na utrzymanie nowego domu w Londynie, zaniedbując starą, rodzinną posiadłość. Zastanawiał się, czy domek w Brighton należy do rodziców panny Fancourt, czy może wynajmuje tutaj pokoje. Nie jego sprawa - grunt, że w hallu było czysto, podłogę ktoś starannie zamiótł, a lord Bulstrode sam poręczył za dziewczynę. Nie był to Dom Mody Parkinson, ale to lepiej. Oszczędności Corneliusa wciąż były nadszarpnięte.
-Dzień dobry. - uśmiechnął się łagodnie, gdy otworzyła drzwi - przyjmując na twarz maskę, którą zakładał do rozmów z portierami, rzemieślnikami, krawcowymi, wszystkimi postawionymi niżej od siebie. Mimowolnie zlustrował dziewczynę wzrokiem, zastanawiając się, czy widział ją już na scenie. Tak czy siak, nie rozpoznałby jej pewnie bez blichtru, świateł, makijażu i odpowiedniego kostiumu. Wiedział, że rozrywka potraif kłamać i że artyści przyjmują przeróżne maski - samemu dbał wszak o propagandę, samemu ukrywał prawdziwego siebie (o ile cokolwiek pozostało z prawdziwego jego - zatracał się w swych wielu tożsamościach, aż sam zaczął w nie wierzyć) za manierami i funkcją polityka.
-Cornelius Sallow, po zamówienie. - przedstawił się dla formalności, choć zapowiedział się już listownie i przybył punktualnie o umówionej godzinie.
-Przyniosłem dodatkowy materiał, którego panienka potrzebowała. - zaoferował, wchodząc do środka i uprzejmie strzepując śnieg z butów. Wyjął z kieszeni paczuszkę zawiniętą w papier - w środku ułożył wełnę z rogatej czarowcy, której zażyczył sobie do zamówienia. Może i materiał był przeważnie używany do hogwarckich mundurków, ale naprawdę działał i pomagał w przepływie magii. Cornelius zaś pojedynkował się w terenie o wiele częściej, niż kiedykolwiek wcześniej i potrzebował drobnego wzmocnienia, wsparcia.
-Od dawna zajmuje się panienka krawiectwem? - zagaił, na pozór by podtrzymać rozmowę, ale autentycznie ciekaw, z kim ma do czynienia. Nie będzie wybrzydzał, i tak nie stać go na lepszą szatę - ale czy ktoś, kto poważnie zajmowałby się interesem, musiałby tańczyć wieczorami w Piórku Feniksa?
Przynajmniej miała odpowiednią figurę. Do tańca. Zerknął dyskretnie na jej smukłe dłonie o długich palcach. Do szycia też chyba miała... odpowiednie warunki.
przekazuję Demelzie wełnę z rogatej czarowcy
Dom wyglądał skromnie - Cornelius obrzucił go krytycznym spojrzeniem, wyłapując nadkruszone cegły i zaspy przy ulicy. Chyba brakowało tutaj męskiej ręki, do odgarniania tego śniegu.
Z drugiej strony - Sallow Manor w Shropshire nie wyglądało pewnie wiele lepiej, pewnie też wzbudzało uniesienia brwi gości, o ile rodzice przyjmowali jeszcze gości. Sallow przeznaczał całą energię na utrzymanie nowego domu w Londynie, zaniedbując starą, rodzinną posiadłość. Zastanawiał się, czy domek w Brighton należy do rodziców panny Fancourt, czy może wynajmuje tutaj pokoje. Nie jego sprawa - grunt, że w hallu było czysto, podłogę ktoś starannie zamiótł, a lord Bulstrode sam poręczył za dziewczynę. Nie był to Dom Mody Parkinson, ale to lepiej. Oszczędności Corneliusa wciąż były nadszarpnięte.
-Dzień dobry. - uśmiechnął się łagodnie, gdy otworzyła drzwi - przyjmując na twarz maskę, którą zakładał do rozmów z portierami, rzemieślnikami, krawcowymi, wszystkimi postawionymi niżej od siebie. Mimowolnie zlustrował dziewczynę wzrokiem, zastanawiając się, czy widział ją już na scenie. Tak czy siak, nie rozpoznałby jej pewnie bez blichtru, świateł, makijażu i odpowiedniego kostiumu. Wiedział, że rozrywka potraif kłamać i że artyści przyjmują przeróżne maski - samemu dbał wszak o propagandę, samemu ukrywał prawdziwego siebie (o ile cokolwiek pozostało z prawdziwego jego - zatracał się w swych wielu tożsamościach, aż sam zaczął w nie wierzyć) za manierami i funkcją polityka.
-Cornelius Sallow, po zamówienie. - przedstawił się dla formalności, choć zapowiedział się już listownie i przybył punktualnie o umówionej godzinie.
-Przyniosłem dodatkowy materiał, którego panienka potrzebowała. - zaoferował, wchodząc do środka i uprzejmie strzepując śnieg z butów. Wyjął z kieszeni paczuszkę zawiniętą w papier - w środku ułożył wełnę z rogatej czarowcy, której zażyczył sobie do zamówienia. Może i materiał był przeważnie używany do hogwarckich mundurków, ale naprawdę działał i pomagał w przepływie magii. Cornelius zaś pojedynkował się w terenie o wiele częściej, niż kiedykolwiek wcześniej i potrzebował drobnego wzmocnienia, wsparcia.
-Od dawna zajmuje się panienka krawiectwem? - zagaił, na pozór by podtrzymać rozmowę, ale autentycznie ciekaw, z kim ma do czynienia. Nie będzie wybrzydzał, i tak nie stać go na lepszą szatę - ale czy ktoś, kto poważnie zajmowałby się interesem, musiałby tańczyć wieczorami w Piórku Feniksa?
Przynajmniej miała odpowiednią figurę. Do tańca. Zerknął dyskretnie na jej smukłe dłonie o długich palcach. Do szycia też chyba miała... odpowiednie warunki.
przekazuję Demelzie wełnę z rogatej czarowcy
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 13.11.21 19:05, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skrawek ogrodu i ścieżka prowadząca do drzwi wejściowych rzeczywiście były tego lutowego dnia nieodśnieżone, zwyczajnie nie zdążyła tego zrobić, bo zajęła się sprzątaniem całego domu na wizytę klienta. Klienta specjalnego.
Oczywiście, że znała nazwisko Cornelliusa Sallowa, rzecznika samego Ministerstwa Magii, czytała gazety wyjątkowo namiętnie i uważnie; kiedy więc lord Bulstrode zapowiedział, że właśnie on się z nią skontaktuje w sprawie zamówienia na magiczną szatę, bo polecił mu jej usługi, podskoczyła ze szczęścia przyciskając list do serca. Nie tylko dlatego, że miała kolejne zlecenie w kieszeni i wpadnie do sakiewki parę galeonów; patrzyła na to też w inny sposób, bardziej wizerunkowy. Wśród jej klientów znajdowało się coraz więcej osób ważnych i znaczących. Dobrze, póki co dwie, jej szef oraz pan Sallow, to jednak arystokrata i polityk. Mogła się z podobnego stanu rzeczy jedynie cieszyć. Tacy klienci świadczyli o jakości jej wyrobów.
Czekała na pukanie do drzwi od samego rana, głęboko przejęta i podekscytowana, sprawdzała kilkanaście razy, czy przygotowany na manekinie elegancki kaftan ze skóry tebo prezentuje się nalezycie. Wyglądała przez okno, choć wskazówki zegara przesuwały się wyjątkowo wolno. Gdy wreszcie wybiła godzina spotkania rozległo się także i pukanie - punktualność to coś, czego spodziewała się po kimś takim. Otworzyła mu ubrana prosto, lecz z gustem. W długą, ciemnozieloną spódnicę miała wciągniętą białą koszulę z ozdobną kokardą na dekolcie i rzędem pozłacanych guziczków z przodu. Włosy zaplotła zaś w warkocz. W porównaniu z tym jakie stroje prezentowała w Piórku Feniksa to wyglądała diametralnie... Inaczej. Spódnica mocno podkreślała talię, lecz luźniejsze rękawy ukrywały wątłe ramiona. Gdyby pan Sallow nie znał prawdy, jako częsty gość Piórka Feniksa, mógłby się nawet nie domyślić, że po nocach tańczy burleskę.
- Dzień dobry. To przyjemność móc pana gościć w moich skromnych progach, panie Sallow - wyrzekła z szacunkiem panna Fancourt, gestem zapraszając czarodzieja do środka; wspomniane progi rzeczywiście były dość skromne, lecz wysprzątane na błysk i przyozdobione tak jak tylko czarownica mogła. Nie wyglądało źle, ale pan Sallow zapewne przywykł do bogatszych i elegantszych wnętrz jako polityk oraz znajomy arystokracji. - Demelza Fancourt, miło mi pana poznać - odrzekła gwoli formalności, po czym zaprowadziła mężczyznę do pracowni krawieckiej, gdzie czekał na środku manekin z jego kaftanem. Jeszcze nieskończony, skoro miała podszyć go wełną rogatej czarownicy. Odebrała materiał od Sallowa i przyjrzała mu się dokładniej, podchodząc do okna, by mieć światło dzienne. W taką zimę jak ta ciągle jej się wydawało, że jest za ciemno i brakuje jej światła.
- Właściwie od zawsze. Moja matka była krawcową i projektantką. Uczyłam się od niej. Już w szkole przerabiałam szaty koleżankom - odpowiedziała Demelza zgodnie z prawdą.
Oczywiście, że znała nazwisko Cornelliusa Sallowa, rzecznika samego Ministerstwa Magii, czytała gazety wyjątkowo namiętnie i uważnie; kiedy więc lord Bulstrode zapowiedział, że właśnie on się z nią skontaktuje w sprawie zamówienia na magiczną szatę, bo polecił mu jej usługi, podskoczyła ze szczęścia przyciskając list do serca. Nie tylko dlatego, że miała kolejne zlecenie w kieszeni i wpadnie do sakiewki parę galeonów; patrzyła na to też w inny sposób, bardziej wizerunkowy. Wśród jej klientów znajdowało się coraz więcej osób ważnych i znaczących. Dobrze, póki co dwie, jej szef oraz pan Sallow, to jednak arystokrata i polityk. Mogła się z podobnego stanu rzeczy jedynie cieszyć. Tacy klienci świadczyli o jakości jej wyrobów.
Czekała na pukanie do drzwi od samego rana, głęboko przejęta i podekscytowana, sprawdzała kilkanaście razy, czy przygotowany na manekinie elegancki kaftan ze skóry tebo prezentuje się nalezycie. Wyglądała przez okno, choć wskazówki zegara przesuwały się wyjątkowo wolno. Gdy wreszcie wybiła godzina spotkania rozległo się także i pukanie - punktualność to coś, czego spodziewała się po kimś takim. Otworzyła mu ubrana prosto, lecz z gustem. W długą, ciemnozieloną spódnicę miała wciągniętą białą koszulę z ozdobną kokardą na dekolcie i rzędem pozłacanych guziczków z przodu. Włosy zaplotła zaś w warkocz. W porównaniu z tym jakie stroje prezentowała w Piórku Feniksa to wyglądała diametralnie... Inaczej. Spódnica mocno podkreślała talię, lecz luźniejsze rękawy ukrywały wątłe ramiona. Gdyby pan Sallow nie znał prawdy, jako częsty gość Piórka Feniksa, mógłby się nawet nie domyślić, że po nocach tańczy burleskę.
- Dzień dobry. To przyjemność móc pana gościć w moich skromnych progach, panie Sallow - wyrzekła z szacunkiem panna Fancourt, gestem zapraszając czarodzieja do środka; wspomniane progi rzeczywiście były dość skromne, lecz wysprzątane na błysk i przyozdobione tak jak tylko czarownica mogła. Nie wyglądało źle, ale pan Sallow zapewne przywykł do bogatszych i elegantszych wnętrz jako polityk oraz znajomy arystokracji. - Demelza Fancourt, miło mi pana poznać - odrzekła gwoli formalności, po czym zaprowadziła mężczyznę do pracowni krawieckiej, gdzie czekał na środku manekin z jego kaftanem. Jeszcze nieskończony, skoro miała podszyć go wełną rogatej czarownicy. Odebrała materiał od Sallowa i przyjrzała mu się dokładniej, podchodząc do okna, by mieć światło dzienne. W taką zimę jak ta ciągle jej się wydawało, że jest za ciemno i brakuje jej światła.
- Właściwie od zawsze. Moja matka była krawcową i projektantką. Uczyłam się od niej. Już w szkole przerabiałam szaty koleżankom - odpowiedziała Demelza zgodnie z prawdą.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lubił wsłuchiwać się w sposoby, w jakie ludzie wymawiali jego nazwisko. Naiwna uprzejmość tych, którzy go nie rozpoznawali. Pewien lęk tych, którzy zdążyli wejść mu w drogę albo byli przez niego lewilimentowani. Wreszcie - jego ulubiony rodzaj tonu - ten, w którym pobrzmiewał szacunek. Świadomość, że jest rozpoznany, że rozmówca znał jego nazwisko i osiągnięcia, że się z nimi liczył. Właśnie takim głosem Demelza wymówiła jego nazwisko, a Cornelius uśmiechnął się momentalnie - szerzej i nieco bardziej szczerze niż zwykle. Nie był zdziwiony tym, że pewnie lord Maghnus Bulstrode napomknął krawcowej o ważnym kliencie. Współpracowali ku dobru Anglii, arystokrata wiedział też, że Sallow przybędzie na jego ziemie na każde jego skinienie - propagandową przemowę ułożoną w Markyate mógł recytować w nieskończoność, a od paru miesięcy nie wahał się nawet zabijać w imię wspólnej sprawy. Wytrzymała szata, która uchroni Sallowa przed obrażeniami i kontuzjami, była ich wspólnym interesem - bo w walce mogą stanąć ramię w ramię.
Omiótł ciekawym wzrokiem inwestycję swojego znajomego - Bulstrode miał łeb do interesów, skoro jego pensja dla tej dziewczyny zapewniała mu więcej niż jeden rodzaj korzyści. Tancerka nocą, krawcowa za dnia - to niemalże romantyczne.
-Również miło mi panienkę poznać. Bardzo dziękuję za przyjęcie mojego zamówienia. Jestem świadom, że musiała panna spriorytetyzować moje pilne potrzeby na rzecz innych i pragnąłbym wyrazić moją wdzięczność. - powiedział uprzejmie, gdy ugościła go już w mieszkaniu. Zdjął płaszcz, gotów zmierzyć to, co zdążyła już uszyć - i wyciągnął z kieszeni niewielką sakiewkę. Napiwek za szybkie tempo. Potrzebował tej szaty na wczoraj, a krawcowa zaprosiła go do siebie na przymiarki zadziwiająco prędko. Nie wnikał, czy sama z siebie uznała zamówienie ważnego polityka za priorytet, czy po prostu pracowała tak szybko, czy nie miała innych zamówień, czy też lord Bulstrode ją popędził. Interesowały go rezultaty i postanowił je nagrodzić.
-To za fatygę. Resztę rozliczymy po dokończeniu szaty. - z uśmiechem wręczył jej sakiewkę, a potem ciekawie zerknął na manekin.
Wrócił wzrokiem do dziewczyny, gdy opowiadała o swojej rodzinie.
-No proszę, to brzmi jak prawdziwe powołanie. - skomplementował, choć nie wierzył w coś takiego jak powołanie. Raczej trening, ciężką pracę, odpowiednią motywacje, ukierunkowanie przez rodzinę. -Nie pomaga panienka w rodzinnym biznesie? - przeszło mu przez myśl. Zapytał o to możliwie grzecznie, usiłując nie myśleć o dość palącej kwestii: dlaczego córka projektantki szat tańczy burleskę?
Jeszcze kilka miesięcy temu by go to nie obchodziło, ale z pewną przykrością myślał o tym, że niektórzy młodzi ludzie - mając szansę na stabilną pracę zawodową, czy to w urzędzie, czy to w rzemiośle - wybierają sztukę. Albo cyrk.
Omiótł ciekawym wzrokiem inwestycję swojego znajomego - Bulstrode miał łeb do interesów, skoro jego pensja dla tej dziewczyny zapewniała mu więcej niż jeden rodzaj korzyści. Tancerka nocą, krawcowa za dnia - to niemalże romantyczne.
-Również miło mi panienkę poznać. Bardzo dziękuję za przyjęcie mojego zamówienia. Jestem świadom, że musiała panna spriorytetyzować moje pilne potrzeby na rzecz innych i pragnąłbym wyrazić moją wdzięczność. - powiedział uprzejmie, gdy ugościła go już w mieszkaniu. Zdjął płaszcz, gotów zmierzyć to, co zdążyła już uszyć - i wyciągnął z kieszeni niewielką sakiewkę. Napiwek za szybkie tempo. Potrzebował tej szaty na wczoraj, a krawcowa zaprosiła go do siebie na przymiarki zadziwiająco prędko. Nie wnikał, czy sama z siebie uznała zamówienie ważnego polityka za priorytet, czy po prostu pracowała tak szybko, czy nie miała innych zamówień, czy też lord Bulstrode ją popędził. Interesowały go rezultaty i postanowił je nagrodzić.
-To za fatygę. Resztę rozliczymy po dokończeniu szaty. - z uśmiechem wręczył jej sakiewkę, a potem ciekawie zerknął na manekin.
Wrócił wzrokiem do dziewczyny, gdy opowiadała o swojej rodzinie.
-No proszę, to brzmi jak prawdziwe powołanie. - skomplementował, choć nie wierzył w coś takiego jak powołanie. Raczej trening, ciężką pracę, odpowiednią motywacje, ukierunkowanie przez rodzinę. -Nie pomaga panienka w rodzinnym biznesie? - przeszło mu przez myśl. Zapytał o to możliwie grzecznie, usiłując nie myśleć o dość palącej kwestii: dlaczego córka projektantki szat tańczy burleskę?
Jeszcze kilka miesięcy temu by go to nie obchodziło, ale z pewną przykrością myślał o tym, że niektórzy młodzi ludzie - mając szansę na stabilną pracę zawodową, czy to w urzędzie, czy to w rzemiośle - wybierają sztukę. Albo cyrk.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 28.12.21 19:36, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niektórzy mogli wątpić w to skąd wywodziła się Demelza, biorąc pod uwagę zawód jaki obecnie wykonywała, z czym się wiązał; panny z dobrego domu nie wybierały na ścieżkę kariery burleskowego tańca, nieodłącznie związanego z obnażeniem własnego ciała przed każdym, kogo było stać na bilet do luksusowego klubu w najdroższej dzielnicy stolicy Wielkiej Brytanii. W przypadku Demelzy było jednak zgoła inaczej. Naprawdę wychowała się w porządnym domu, gdzie nauczono ją dobrych manier, wyniosła z niego dobre wychowanie i wiedziała, mniej więcej, jak powinna zwracać się do starszych i lepiej usytuowanych od siebie osób. Nie miała zatem wątpliwości w jaki sposób mówić do pana Sallow. Lord Bulstrode nie musiał Demelzy pouczać i instruować, aby potraktować osobę rzecznika Ministerstwa Magii z szacunkiem i że powinna potraktować wykonanie szaty dla niego z wysokim priorytetem. Bywała głupiutka, lecz nie aż tak, raczej w inny sposób. Taktu i uprzejmości pannie Fancourt nie można było odmówić. Potrafiła się zachować.
- Ależ panie Sallow, czuję się zaszczycona, że ktoś taki jak pan włoży szaty spod mojej igły, oczywiście, jeśli będzie pan zadowolony z efektu końcowego. Dołożę jednak wszelkich starań, aby właśnie tak było - zapewniła czarodzieja rozentuzjazmowana Demelza z najwyższym przejęciem. Może leciutko przesadzała, uznawała jednak, że odrobina miodu i pochlebstw w przypadku takich klientów nie zaszkodzi, a pomoże. Starała się nie przesadzać i postępować taktownie, gorąco jednak pragnęła, aby zapamiętał ją miło i był zadowolony - poczta pantoflowa działała wszak lepiej niż jakakolwiek inna reklama.
Otworzyła oczy szerzej, kiedy wręczył jej sakiewkę właściwie od razu jako zaliczkę.
- Och, dziękuję bardzo - bąknęła zaskoczona, bo się tego nie spodziewała. Nie miała zamiaru żądać od niego zaliczek, spodziewała się zapłaty po otrzymaniu płaszcza, z którego będzie zadowolony - bo w to, że ktoś taki jak pan Sallow migałby się od niej głęboko wątpiła. Zaszkodziłoby to wszak jego reputacji. A cóż było cenniejszego dla polityka niż reputacja właśnie?
- Nie, pracuję na własny rachunek i swoją... markę... powiedzmy - powiedziała dziewczyna, odkładając sakiewkę na półkę kredensu; w jej głosie wyraźnie zabrzmiało zawstydzenie. Pomagałaby w rodzinnym biznesie, gdyby tylko matka sobie tego życzyła. I jeśli ojciec by na to pozwolił. - Odbyłam staż w Domu Mody Parkinson - pochwaliła się za to. Nauczyła się ujmować to w ten sposób. Staż niekoniecznie musiał kończyć się nawiązaniem stałej współpracy. Brzmiało to zaś zdecydowanie lepiej niż: zostałam zwolniona. No i nie kłamała. Po prostu wyznawała pół-prawdę. Miała nadzieję, że Sallow nie pociągnie tego tematu, więc niemal podbiegła do manekinu i zdjęła z niego płaszcz.
- Mógłby go pan założyć? Zanim przystąpię do poprawek i dokończenia chciałabym sprawdzić jak się póki co prezentuje. Mógłby pan później zaczekać, jeśli pan sobie życzy odebrać zamówienie jeszcze dziś. Mogę zaproponować panu herbaty lub kawy... - wyrzekła nieśmiało, wyciągając wstępny projekt w stronę mężczyzny.
- Ależ panie Sallow, czuję się zaszczycona, że ktoś taki jak pan włoży szaty spod mojej igły, oczywiście, jeśli będzie pan zadowolony z efektu końcowego. Dołożę jednak wszelkich starań, aby właśnie tak było - zapewniła czarodzieja rozentuzjazmowana Demelza z najwyższym przejęciem. Może leciutko przesadzała, uznawała jednak, że odrobina miodu i pochlebstw w przypadku takich klientów nie zaszkodzi, a pomoże. Starała się nie przesadzać i postępować taktownie, gorąco jednak pragnęła, aby zapamiętał ją miło i był zadowolony - poczta pantoflowa działała wszak lepiej niż jakakolwiek inna reklama.
Otworzyła oczy szerzej, kiedy wręczył jej sakiewkę właściwie od razu jako zaliczkę.
- Och, dziękuję bardzo - bąknęła zaskoczona, bo się tego nie spodziewała. Nie miała zamiaru żądać od niego zaliczek, spodziewała się zapłaty po otrzymaniu płaszcza, z którego będzie zadowolony - bo w to, że ktoś taki jak pan Sallow migałby się od niej głęboko wątpiła. Zaszkodziłoby to wszak jego reputacji. A cóż było cenniejszego dla polityka niż reputacja właśnie?
- Nie, pracuję na własny rachunek i swoją... markę... powiedzmy - powiedziała dziewczyna, odkładając sakiewkę na półkę kredensu; w jej głosie wyraźnie zabrzmiało zawstydzenie. Pomagałaby w rodzinnym biznesie, gdyby tylko matka sobie tego życzyła. I jeśli ojciec by na to pozwolił. - Odbyłam staż w Domu Mody Parkinson - pochwaliła się za to. Nauczyła się ujmować to w ten sposób. Staż niekoniecznie musiał kończyć się nawiązaniem stałej współpracy. Brzmiało to zaś zdecydowanie lepiej niż: zostałam zwolniona. No i nie kłamała. Po prostu wyznawała pół-prawdę. Miała nadzieję, że Sallow nie pociągnie tego tematu, więc niemal podbiegła do manekinu i zdjęła z niego płaszcz.
- Mógłby go pan założyć? Zanim przystąpię do poprawek i dokończenia chciałabym sprawdzić jak się póki co prezentuje. Mógłby pan później zaczekać, jeśli pan sobie życzy odebrać zamówienie jeszcze dziś. Mogę zaproponować panu herbaty lub kawy... - wyrzekła nieśmiało, wyciągając wstępny projekt w stronę mężczyzny.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Nie wątpię. -zapewnił z lekkim uśmiechem, wyraźnie zadowolony z pochlebstw. Musiał przyznać, że miło robiło się interesy z tą młodą damą. Była uprzejma i dobrze wychowana, a w rozmowie sympatyczna, lecz nie nazbyt nachalna. Postanowił odwzajemnić się tym samym, nawet jeśli usłyszał lekkie zażenowanie w jej głosie i jeśli obecność krawcowej w burlesce wydawała mu się osobliwa.
-Rozumiem. Ciężko jest żyć w cieniu rodziców, nieprawdaż? - zagaił łagodnie, jakby kupił jej wymówkę. -Mój ojciec też był politykiem. - dodał machinalnie. Nie mówiłby jej nic osobistego o sobie, ale zasługi Tiberiusa Sallowa dla Ministerstwa Magii nie były żadną tajemnicą, nawet jeśli ojciec Corneliusa był znany jedynie wśród wąskich ministerialnych kręgów. Nigdy nie upublicznił swojej kariery w takim stopniu jak młodszy Sallow - i pewnie gardziłby rozpoznawalnością syna. Czasy jednak się zmieniły, nie sposób było robić karierę siedząc za biurkiem, a ojciec nie był już dla Corneliusa wzorem. Nigdy nie spełnił swoich marzeń, nigdy nie został sędzią Wizengamotu - nigdy pewnie nie szedł do celu po trupach, choć był do tego zdolny. Cornelius nie popełni podobnych błędów.
-Gratulacje, to świetne miejsce na nabranie doświadczenia. - pochwalił dziewczynę, nie drążąc tematu stażu i znajdując weń wyjaśnienie dla jej dobrych manier. Wątpił, by Parkinsonowie świadomie zatrudnili tancerkę z Piórka, ale działając na własną rękę faktycznie mogła dowolnie rozporządzać swoim życiem. Na jej miejscu poszukałby pewnie wpływowego męża zamiast pracy wieczorowej, ale nowoczesne kobiety miewały czasem najróżniejsze pomysły na życie, upatrując w karierze gruszek na wierzbie.
-Jak się panience żyje w Brighton, nie ma problemów z zaopatrzeniem? Napiję się herbaty, dziękuję. - zainteresował się, wiedząc, że sporo Anglików z klas średnich i niższych ma problemy z dostaniem wszystkich artykułów żywnościowych. Kawa i herbata w jednym domu były przedwojenną normą, ale teraz - dla niektórych, bez ministerialnych kontaktów i protekcji Rycerzy Walpurgii - mogły się wydawać luksusem. Jako polityk chciał wiedzieć, czy Demelzie jest łatwiej dzięki kontaktom z lordem Bulstrode, czy mieszkańcom Brighton w istocie niczego nie brakowało.
Zmierzył płaszcz, który zdawał się leżeć dobrze - Cornelius czuł się w nim swobodnie i wygodnie, ale efekt estetyczny musiała ocenić sama krawcowa.
-Rozumiem. Ciężko jest żyć w cieniu rodziców, nieprawdaż? - zagaił łagodnie, jakby kupił jej wymówkę. -Mój ojciec też był politykiem. - dodał machinalnie. Nie mówiłby jej nic osobistego o sobie, ale zasługi Tiberiusa Sallowa dla Ministerstwa Magii nie były żadną tajemnicą, nawet jeśli ojciec Corneliusa był znany jedynie wśród wąskich ministerialnych kręgów. Nigdy nie upublicznił swojej kariery w takim stopniu jak młodszy Sallow - i pewnie gardziłby rozpoznawalnością syna. Czasy jednak się zmieniły, nie sposób było robić karierę siedząc za biurkiem, a ojciec nie był już dla Corneliusa wzorem. Nigdy nie spełnił swoich marzeń, nigdy nie został sędzią Wizengamotu - nigdy pewnie nie szedł do celu po trupach, choć był do tego zdolny. Cornelius nie popełni podobnych błędów.
-Gratulacje, to świetne miejsce na nabranie doświadczenia. - pochwalił dziewczynę, nie drążąc tematu stażu i znajdując weń wyjaśnienie dla jej dobrych manier. Wątpił, by Parkinsonowie świadomie zatrudnili tancerkę z Piórka, ale działając na własną rękę faktycznie mogła dowolnie rozporządzać swoim życiem. Na jej miejscu poszukałby pewnie wpływowego męża zamiast pracy wieczorowej, ale nowoczesne kobiety miewały czasem najróżniejsze pomysły na życie, upatrując w karierze gruszek na wierzbie.
-Jak się panience żyje w Brighton, nie ma problemów z zaopatrzeniem? Napiję się herbaty, dziękuję. - zainteresował się, wiedząc, że sporo Anglików z klas średnich i niższych ma problemy z dostaniem wszystkich artykułów żywnościowych. Kawa i herbata w jednym domu były przedwojenną normą, ale teraz - dla niektórych, bez ministerialnych kontaktów i protekcji Rycerzy Walpurgii - mogły się wydawać luksusem. Jako polityk chciał wiedzieć, czy Demelzie jest łatwiej dzięki kontaktom z lordem Bulstrode, czy mieszkańcom Brighton w istocie niczego nie brakowało.
Zmierzył płaszcz, który zdawał się leżeć dobrze - Cornelius czuł się w nim swobodnie i wygodnie, ale efekt estetyczny musiała ocenić sama krawcowa.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia
Szybka odpowiedź