Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia Dem
Sypialnia Demelzy to jedyne pomieszczenie na piętrze, któremu poświęciła najwięcej swojej uwagi i starań, by doprowadzić je do lepszego stanu. Ściany samodzielnie obkleiła ozdobną tapetą, wszystkie framugi zaś odnowiła zaklęciami i zmieniła ich barwę na białą. Większość komnaty zajmuje szerokie, wygodne łóżko, zawsze schludnie zaścielone i przykryte narzutą w kwiaty. Obok niego stoi toaletka z lustrem, gdzie Demelza trzyma nieliczne mazidła (poza Piórkem Feniksa nie używa ich wiele) oraz perfumy. Lubi siedzieć przy oknie, wychodzącym na południe, przy stoliczku tam zwykła pisać listy i czytać książki. Na ścianach wisi kilka fotografii.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Noc Duchów była dla Demelzy wyjątkowo długa, pracowita, a zarazem intrygująca. Spektakl, do jakiego przygotowywała się od wielu miesięcy, spotkał się (jak zawsze) z niezwykle entuzjastycznym przyjęciem, dopiero po nim jednak poczuła jak bardzo czuła się zmęczona - wielogodzinnymi próbami, stresem, dniami spędzonymi nad szyciem strojów. Nie tylko dla siebie, ale i innych dziewcząt z Piórka Feniksa. Pierwszego listopada wróciła do Brighton dopiero nad ranem i nie zmywając nawet ciężkiego makijażu od razu poszła na górę, do sypialni i padła na łóżko, a gdy tylko policzek dotknął poduszki, to zasnęła snem kamiennym. Przebudziła się przed południem tylko po to, by zdjąć z siebie niewygodne ubranie i zasnęła znów. Później pomyślała, że dobrze zrobiła, zapraszając ukochaną kuzynkę na jutrzejsze popołudnie - cały pierwszy dzień listopada spędziła w łóżku, regenerując siły.
Pierwsza połowa następnego dnia upłynęła Demelzie na porządkach. Zaniedbała ostatnimi czasy sprzątanie i wstyd by jej było Celine przyjmując ją w takim chaosie. Dokładnie wysprzątała kuchnię, salon i piętro, co jakiś czas wyglądając przez okno. Od samego rana Brighton nie opuszczała ponura, deszczowa aura. Krople wybijały miarowy, monotonny rytm o szyby. Miała nadzieję, że ustanie, że pogoda się poprawi - chciała zabrać Celine na spacer nad morzem. Brighton zachwycało nadmorskim deptakiem, a wybrzeże było urokliwe nawet o tej porze roku, jesienią.
Później już tylko czekała. Czekała z niecierpliwością. Podchodziła do okna i wyglądała na ogród z nadzieją, że ujrzy drobną sylwetkę półwili na ścieżce wiodącej do jednego z szeregowych domków z czerwonej cegły. Był niewielki, niczym się nie wyróżniał, lecz polubiła go - miała swoje cztery kąty i czuła się tu bezpieczna. Może i liczył sobie sporo lat, wymagał solidnego remontu i nowych mebli, ale na to przyjdzie czas i pora.
Rozległo się pukanie i niemal dobiegła drzwi tanecznym krokiem, zatrzymała się jedynie przed lustrem na dwa uderzenia serca, aby sprawdzić jak układa się brzoskwiniowa sukienka z paskiem w talii, którą uszyła niedawno. Palcami przeczesała włosy i odrzuciła je na plecy, po czym wreszcie zaklęciem otworzyła drzwi.
- Celine, tak się cieszę, że cię widzę - zawołała, kiedy w końcu wpuściła Lovegood do środka i odebrała od niej płaszcz. Wyciągnęła wówczas ręce i przygarnęła pólwilę do siebie, na kilka chwil zamykając w czułym, serdecznym uścisku. Różane wargi przelotnie dotknęły bladego policzka. Dem spojrzała w jej oczy, a w jej własnych roziskrzyła się prawdziwa radość.
- Na co masz ochotę? Mam trochę kawy i kwiatową herbatę. Jesteś głodna? A może reflektujesz na szklaneczkę ginu? - zarzuciła Celine deszczem pytań, po czym gestem zaprosiła ją po schodach na piętro. - Na górze mam gramofon. Kupiłam niedawno nowe perfumy, pokażę ci, jeśli chcesz.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kto by pomyślał, że to przyjemnie zapowiadające się popołudnie okaże się jednym z ostatnich? Kto by przypuszczał, że ciemne chmury wiszące na niebie i płaczące deszczem okażą się także ciemnymi chmurami zbierającymi się nad jej głową? Celine wciąż tkwiła w błogiej nieświadomości, gdy w swoim ulubionym, pomarańczowym płaszczu mknęła przez uliczki Brighton, poszukując wzrokiem drzwi pod znajomym adresem; błękitna chustka skrywająca pod sobą złote pukle przemiękła już opadem, ale to nic, nie to sprawiło, że w ekscytacji przyspieszyła kroku i wpadła wreszcie na próg domu wzniesionego z cegły, pukając do drzwi. Przy boku miała materiałową torbę, w której spoczywały banany. Wspomniała o nich w liście i nie chciała być gołosłowna, tym bardziej, że wyglądały na naprawdę apetyczne i półwila chciała podzielić się nimi właśnie z Demelzą, jedną z ulubionych, najbliższych kuzynek.
Kiedy gospodyni uchyliła przed nią drzwi, na rumianej twarzy Celine pojawił się promienny uśmiech, tak uroczy i słoneczny, że w alternatywnej rzeczywistości z pewnością byłby w stanie odegnać aurę posępnej pogody; przed wejściem wytarła uważnie buty i dopiero wtedy przekroczyła próg, od razu ściągając z czupryny przemoczoną chustkę.
- Stęskniłam się - wyznała miękko na powitaniu, pozwalając, by zręczne dłonie Demelzy ściągnęły płaszcz z jej ramion i odwiesiły go na bok. - Pewnie będzie kapać... Przepraszam, nie wzięłam parasolki - a głowy nie nawiedziła myśl, że przecież mogła wykorzystać różdżkę do tego, by przyzwać ją wysoko nad sobą i przejść od miejsca teleportacji bez przemoczenia choćby jednej nitki. No nic, myślenie na pewno nie było mocną stroną Celine, której uśmiech nabrał zawstydzonej tinty. Przynajmniej reszta ubrań była sucha; półwila przylgnęła do tancerki i odwzajemniła jej uścisk, wtulając się w nią z nieukrywaną chęcią. - Och, naprawdę masz taką herbatkę? Mogłabym? - jej oczy roziskrzyły się ekscytacją, a dłoń przesunęła pas torby na ramieniu, otwarłszy ją nieco, by pokazać Fancourt co kryło się w środku. - Zobacz, wzięłam ze sobą banany. Chcą za nie tyle co za nowe puenty, wiesz? Ale to nic, najważniejsze, że udało mi się w ogóle znaleźć je na targu. Sprzedawca wydobył je dla mnie spod lady - wyjaśniła z nutą dumy zaplątaną w melodii zadowolonego głosu. Na gin nie mogłaby sobie pozwolić, znając możliwości swojej głowy jutro wstałaby nad ranem z okrutną migreną, niezdolna do poprawnej pracy, martwiąca tym samym lady Aquilę. Do tego nie można było dopuścić. Zbyt wiele działo się ostatnio burzliwych rzeczy, by swoim zachowaniem chciała jeszcze dokładać jej zdenerwowania czy zatroskania. - A jaki mają zapach? - zainteresowała się. Sama używała wiecznie tego samego, owocowego specyfiku, którego ostatnio trochę jej brakło; z gracją podreptała za Demi na piętro, a gdy znalazły się w jej sypialni, niemal od razu rozsiadła się na zaścielonym łóżku.
Kiedy gospodyni uchyliła przed nią drzwi, na rumianej twarzy Celine pojawił się promienny uśmiech, tak uroczy i słoneczny, że w alternatywnej rzeczywistości z pewnością byłby w stanie odegnać aurę posępnej pogody; przed wejściem wytarła uważnie buty i dopiero wtedy przekroczyła próg, od razu ściągając z czupryny przemoczoną chustkę.
- Stęskniłam się - wyznała miękko na powitaniu, pozwalając, by zręczne dłonie Demelzy ściągnęły płaszcz z jej ramion i odwiesiły go na bok. - Pewnie będzie kapać... Przepraszam, nie wzięłam parasolki - a głowy nie nawiedziła myśl, że przecież mogła wykorzystać różdżkę do tego, by przyzwać ją wysoko nad sobą i przejść od miejsca teleportacji bez przemoczenia choćby jednej nitki. No nic, myślenie na pewno nie było mocną stroną Celine, której uśmiech nabrał zawstydzonej tinty. Przynajmniej reszta ubrań była sucha; półwila przylgnęła do tancerki i odwzajemniła jej uścisk, wtulając się w nią z nieukrywaną chęcią. - Och, naprawdę masz taką herbatkę? Mogłabym? - jej oczy roziskrzyły się ekscytacją, a dłoń przesunęła pas torby na ramieniu, otwarłszy ją nieco, by pokazać Fancourt co kryło się w środku. - Zobacz, wzięłam ze sobą banany. Chcą za nie tyle co za nowe puenty, wiesz? Ale to nic, najważniejsze, że udało mi się w ogóle znaleźć je na targu. Sprzedawca wydobył je dla mnie spod lady - wyjaśniła z nutą dumy zaplątaną w melodii zadowolonego głosu. Na gin nie mogłaby sobie pozwolić, znając możliwości swojej głowy jutro wstałaby nad ranem z okrutną migreną, niezdolna do poprawnej pracy, martwiąca tym samym lady Aquilę. Do tego nie można było dopuścić. Zbyt wiele działo się ostatnio burzliwych rzeczy, by swoim zachowaniem chciała jeszcze dokładać jej zdenerwowania czy zatroskania. - A jaki mają zapach? - zainteresowała się. Sama używała wiecznie tego samego, owocowego specyfiku, którego ostatnio trochę jej brakło; z gracją podreptała za Demi na piętro, a gdy znalazły się w jej sypialni, niemal od razu rozsiadła się na zaścielonym łóżku.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Przyszło im żyć w tak nieciekawych czasach, że każde popołudnie mogło być tym ostatnim, bo choć obie miały w sobie krew czarodziejów i zarejestrowane w Ministerstwie Magii różdżki, to trwająca wojna nie oszczędzała nikogo. Ludzie ginęli przypadkiem, przez pomyłkę, pojawiając się jedynie w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Demelza każdego dnia zamartwiała się o swoich bliskich. Czy jeszcze ich zobaczy? Czy następny list jaki przyniesie sowa będzie zawiadomieniem o pogrzebie? Drżała na myśl o tym, że mogłaby w taki sposób stracić Celine. Jedną z tych, które przy niej zostały i trwały wciąż dając nieocenione wsparcie samą swoją obecnością. Dem nie miała pojęcia, że kuzynka sama wręcz pakuje się w kłopoty i tańczyła na linie ryzyka.
Dostrzegłszy jej pomarańczowy płaszczyk i błękitną uśmiechnęła się szeroko. Na spokojnej uliczce Whitehawk Way było tak buro, brzydko i ponuro, a ona pojawiła się u progu Demelzy niczym radosny promyk, barwny, rajski ptak.
- Ja za tobą też - jęknęła Dem. Zdecydowanie za wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Kiedyś widywały się częściej, lecz odkąd teleportacja w Londynie nie działała... Nie mądrze było się po nim włóczyć. - Aleś zmokła - westchnęła szatynka, oszczędzając kuzynce uwagi o możliwości teleportacji pod sam jej próg, bądź uchronieniu się przed deszczem prostym zaklęciem, które nawet ona opanowała. Pokręciła tylko głową i uniosła swoją różdżkę - wpadającą w oko ze względu na intensywną, różową barwę - by osuszyć półwilę czarem. Dem nie chciała, by się przeziębiła.
- Tak, na szczęście mam - przytaknęła, po czym zajrzała do środka materiałowej torby, którą przyniosła ze sobą Celine. Zielone oczy rozbłysły radośnie, gdy dostrzegła żółciutkie, świeże banany. - Och, to takie kochane z twojej strony. Weź na górę, zjemy na podwieczorek, co? Nie jadłam bananów od... - urwała, próbując przypomnieć sobie właściwie od kiedy ich nie jadła, ale to były trudne. Banany nigdy nie były najtańsze, a teraz w ogóle mogła o nich zapomnieć. Celine miała jednak to szczęście, że sprzedawcy płci męskiej pewnie rwali się, by podarować jej coś ekstra w zamian za jeden uśmiech półwili. - Od dawna - dokończyła w końcu. - To straszne jak ceny poszybowały w górę, naprawdę. Na niewiele już mogę sobie pozwolić. Jedzenie, alkohol, przyprawy... Wszystko zrobiło się cenniejsze od... No wiesz. Nawet magicznych materiałów! - mówiła szybko, oburzonym i zmartwionym tonem jednocześnie. Gdyby nie to, że przywykła do skromnego stylu życia, bo każdy grosz odkładała na spłatę długów, to mogłaby oszaleć. Zawsze jadła tyle, co kot na płakał, teraz jeszcze mniej - z konieczności.
- Zobaczysz - obiecała z enigmatycznym uśmiechem. - Zaraz do ciebie przyjdę, tylko zaparzę herbaty.
Kiedy Celine wspinała się po schodach na górę, Demelza zniknęła w niewielkiej kuchni, by przygotować dwie filiżanki ozdobione malunkiem jaskółek i niezapominajek oraz czajnikiem, w którym zaparzyła kwiatową herbatę. Wszystko to postawiła na drewnianej tacy i uniosła do góry zaklęciem, lewitując je aż na piętro. Wszedłszy do sypialni dostrzegła jak Celine rozsiadła się na dużym łóżku, zaścielonym miękką pościelą w drobne, żółte kaczeńce - sama ją uszyła. Taca wylądowała na nocnym stoliczku.
- Opowiedz mi, co u ciebie. Jak pracuje ci się w domu Blacków? Aquila to przemiła dziewczyna, czyż nie? - zagadnęła. Zanim usiadła obok kuzynki na łóżku podeszła do toaletki i chwilę szukała odpowiedniej buteleczki - w końcu odnalazła właściwy flakon. Niewielki, fioletowy. Prysnęła odrobinę perfum na własny nadgarstek, na skórze zawsze pachniały wszak inaczej i odczekawszy kilka uderzeń serca przysunęła rękę do twarzy Celine. - Pachną niczym pierwsze, wiosenne fiołki, czyż nie? - spytała podekscytowana. Włożyła flakon w dłoń pólwili, mogła ich użyć, jeśli tylko miała ochotę. Zaraz potem usiadła na łóżku, podciągając nogi pod siebie i opierając o poduszki, a spojrzenie skupiła na twarzy Celine.
Dostrzegłszy jej pomarańczowy płaszczyk i błękitną uśmiechnęła się szeroko. Na spokojnej uliczce Whitehawk Way było tak buro, brzydko i ponuro, a ona pojawiła się u progu Demelzy niczym radosny promyk, barwny, rajski ptak.
- Ja za tobą też - jęknęła Dem. Zdecydowanie za wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Kiedyś widywały się częściej, lecz odkąd teleportacja w Londynie nie działała... Nie mądrze było się po nim włóczyć. - Aleś zmokła - westchnęła szatynka, oszczędzając kuzynce uwagi o możliwości teleportacji pod sam jej próg, bądź uchronieniu się przed deszczem prostym zaklęciem, które nawet ona opanowała. Pokręciła tylko głową i uniosła swoją różdżkę - wpadającą w oko ze względu na intensywną, różową barwę - by osuszyć półwilę czarem. Dem nie chciała, by się przeziębiła.
- Tak, na szczęście mam - przytaknęła, po czym zajrzała do środka materiałowej torby, którą przyniosła ze sobą Celine. Zielone oczy rozbłysły radośnie, gdy dostrzegła żółciutkie, świeże banany. - Och, to takie kochane z twojej strony. Weź na górę, zjemy na podwieczorek, co? Nie jadłam bananów od... - urwała, próbując przypomnieć sobie właściwie od kiedy ich nie jadła, ale to były trudne. Banany nigdy nie były najtańsze, a teraz w ogóle mogła o nich zapomnieć. Celine miała jednak to szczęście, że sprzedawcy płci męskiej pewnie rwali się, by podarować jej coś ekstra w zamian za jeden uśmiech półwili. - Od dawna - dokończyła w końcu. - To straszne jak ceny poszybowały w górę, naprawdę. Na niewiele już mogę sobie pozwolić. Jedzenie, alkohol, przyprawy... Wszystko zrobiło się cenniejsze od... No wiesz. Nawet magicznych materiałów! - mówiła szybko, oburzonym i zmartwionym tonem jednocześnie. Gdyby nie to, że przywykła do skromnego stylu życia, bo każdy grosz odkładała na spłatę długów, to mogłaby oszaleć. Zawsze jadła tyle, co kot na płakał, teraz jeszcze mniej - z konieczności.
- Zobaczysz - obiecała z enigmatycznym uśmiechem. - Zaraz do ciebie przyjdę, tylko zaparzę herbaty.
Kiedy Celine wspinała się po schodach na górę, Demelza zniknęła w niewielkiej kuchni, by przygotować dwie filiżanki ozdobione malunkiem jaskółek i niezapominajek oraz czajnikiem, w którym zaparzyła kwiatową herbatę. Wszystko to postawiła na drewnianej tacy i uniosła do góry zaklęciem, lewitując je aż na piętro. Wszedłszy do sypialni dostrzegła jak Celine rozsiadła się na dużym łóżku, zaścielonym miękką pościelą w drobne, żółte kaczeńce - sama ją uszyła. Taca wylądowała na nocnym stoliczku.
- Opowiedz mi, co u ciebie. Jak pracuje ci się w domu Blacków? Aquila to przemiła dziewczyna, czyż nie? - zagadnęła. Zanim usiadła obok kuzynki na łóżku podeszła do toaletki i chwilę szukała odpowiedniej buteleczki - w końcu odnalazła właściwy flakon. Niewielki, fioletowy. Prysnęła odrobinę perfum na własny nadgarstek, na skórze zawsze pachniały wszak inaczej i odczekawszy kilka uderzeń serca przysunęła rękę do twarzy Celine. - Pachną niczym pierwsze, wiosenne fiołki, czyż nie? - spytała podekscytowana. Włożyła flakon w dłoń pólwili, mogła ich użyć, jeśli tylko miała ochotę. Zaraz potem usiadła na łóżku, podciągając nogi pod siebie i opierając o poduszki, a spojrzenie skupiła na twarzy Celine.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
I jako promyk być może pojawiać się nie powinna. Jej pani przywdziała czerń żałoby, otuliła się nią, jednak Celine nie była pewna, czy służce należało uczynić to samo; na Grimmauld Place tak czy inaczej poruszała się w czarnych sukienkach, tę samą miała również na sobie teraz, pod warstwą pomarańczowego płaszcza. W zwyczajnej, prostej kreacji i jasnych pończochach wyglądała niemal tak przyzwoicie, jak wyglądać należało w smutnym, samotnym Londynie. Pasowała do jego owianych niepewnością uliczek, do fałszywej propagandy towarzyszącej mglistemu powietrzu, płaczu wielkich kropel spadających z szarego nieba. Wszystko to nadrabiała jednak swoją delikatną, wdzięczną mimiką, oferując uśmiech tam, gdzie najbardziej go brakowało, w oczach mając nic innego jak nadzieję i miłość żywioną do ulubionej kuzynki.
- Wciąż jesteś tak samo śliczna - stwierdziła pogodnie i na moment ułożyła dłoń na policzku Demelzy, wpatrzona w nią tak, jak fascynat sztuki klasycznej wpatrywać mógł się w dzieło dawnych mistrzów zabarwione łagodnym światłocieniem i doskonale dobranym kolorem farb. Nie trwało to jednak długo zanim uciekła spojrzeniem, zawstydzona i rumiana, wciąż uśmiechnięta. To prawda, przemokła okrutnie, ale pod płaszczem nie było to tak widoczne. Kilka mokrych plam powinno zaraz zniknąć z jej ramion, pończochy wyschnąć samoistnie. Najgorzej prezentowały się złote pukle, zmierzwione, w chaotycznym nieładzie i wilgotne jak gąbka. Na szczęście Fancourt i na to miała receptę. Rzucone zaklęcie sprawiło, że deszcz stał się jedynie wspomnieniem, a trawiący ją chłód zastąpiło uczucie ciepła panującego w środku. Uśmiech Celine poszerzył się nieco kiedy znów odnalazła ją wzrokiem. - Dziękuję - zaszczebiotała wdzięcznie.
Zmartwiła ją informacja Demelzy o trudnościach w dostaniu podstawowych artykułów... No, może poza alkoholem. Sama Celine nie cierpiała z tego powodu, odpowiednio karmiona u Blacków, ale również zauważyła, że z własnych pieniędzy kupić mogła niewiele. Ci, którzy dysponowali jedzeniem stali się bezlitośni, ale czy mogła im się dziwić? Też musieli zarobić na swoje rodziny, głodne dzieci, małe i niewinne, te, które najbardziej cierpiały w konflikcie z Zakonem Feniksa.
- Och, Dem, chciałabym ci jakoś pomóc - westchnęła cichutko, na pierwszym stopniu schodów na piętro łapiąc kobietę za rękę. Coś w wiszącej nad ich głowami aurze sprawiało, że chciała czuć ją przy sobie blisko, wiedzieć, że naprawdę tu była, że nie stanowiła jedynie fatamorgany wytworzonej przez umysł spragniony znajomego narkotyku. To by doszczętnie złamało jej serce. - Może... Może kupiłabym od ciebie sukienkę? Mam trochę pieniążków, to zawsze coś, tylko mi nie odmawiaj - poprosiła półwila i przylgnęła do boku kuzynki, zaraz potem wspinając się na górę i wskakując zwinnie i miękko na łóżko, by rozsiąść się na nim, pozwolić, by materiał ciemnej jak noc kreacji odsłonił zwieńczenie pończoch. Tutaj nie musiała postępować zgodnie ze sztywnymi regułami savoir-vivre, którego ostatnio uczyła się pieczołowicie nie tyle dla samej lady Aquili, co nawet dla lorda Cygnusa. Był wymagający, a ona nie chciała rozczarować go ponownie.
Widok powracającej Fancourt z przygotowaną herbatą sprawił, że uniosła się do siadu, wcześniej bezwstydnie zalegając na jej posłaniu i wdychając do nozdrzy znajomy zapach Dem, który roznosił się po całym pomieszczeniu. Słodycz i specyficzna woń przeróżnych tkanin, jakby weszła do świata tekstylnego królestwa.
- Nie dziewczyna! - pisnęła zawstydzona, na chwilę przysłaniając usta dłonią, która sięgała akurat po uroczą filiżankę parującą kwietnym aromatem. - To... to lady - Celine poprawiła kuzynkę, jakby tłumaczyła jej najważniejszą kwestię istnienia i dopiero wtedy chwyciła ostrożnie napój. Porcelana rozgrzewała jej dłonie i przysłaniała usta, przynajmniej częściowo ukrywając zażenowanie. - A-ale tak, dobrze mi tam, wiesz? Naprawdę. Lady Aquila jest taka mądra i dobra, trochę też smutna, chciałabym, żeby nigdy nie była smutna - westchnęła, po czym bardzo powoli upiła łyk herbaty, uśmiechając się przy tym z rozkoszą. Nie przeszkadzał jej gorąc, nie przeszkadzało drobne pieczenie języka i wzburzenie przełyku, bo od środka wypełniały ją kwiaty i stała się łąką. - Zaprzyjaźniłam się też ze skrzatami domowymi, odwiedzam je w kuchni i czasem daję owoce, jeśli coś znajdę w lasach... A ty? Och, nie daj mi się rozgadywać, powiedz mi, proszę, co u ciebie - spojrzała na Dem przepraszająco. Niby odpowiadała na pytanie, jednocześnie unikając najważniejszego tematu - ojca, którego los wciąż nie był przesądzony. Ale Celine odpychała od siebie smutki. Próbowała o nich zapomnieć narkotycznym upojeniem, ale to starczało jedynie na chwilę, sztucznie zapełniając pustkę, która zdawała się ją pochłaniać, zapraszać do siebie syrenim śpiewem. Półwila westchnęła cicho i pochyliła się do przodu, by delikatnie przesunąć nosem wzdłuż nadgarstka Demelzy. Zapach perfum rzeczywiście był urzekający; w wolnej dłoni znalazł się fioletowy flakonik, a ona przeniosła nań spojrzenie, przyglądając się małemu skarbowi z wyraźną fascynacją. - Piękne... Tak bardzo do ciebie pasują. Skąd je masz? - spytała z zainteresowaniem i odstawiła filiżankę na tacę, zamiast tego obracając perfumy w dłoniach, jakby mogła rozszyfrować ich tajemnicę samym opakowaniem.
- Wciąż jesteś tak samo śliczna - stwierdziła pogodnie i na moment ułożyła dłoń na policzku Demelzy, wpatrzona w nią tak, jak fascynat sztuki klasycznej wpatrywać mógł się w dzieło dawnych mistrzów zabarwione łagodnym światłocieniem i doskonale dobranym kolorem farb. Nie trwało to jednak długo zanim uciekła spojrzeniem, zawstydzona i rumiana, wciąż uśmiechnięta. To prawda, przemokła okrutnie, ale pod płaszczem nie było to tak widoczne. Kilka mokrych plam powinno zaraz zniknąć z jej ramion, pończochy wyschnąć samoistnie. Najgorzej prezentowały się złote pukle, zmierzwione, w chaotycznym nieładzie i wilgotne jak gąbka. Na szczęście Fancourt i na to miała receptę. Rzucone zaklęcie sprawiło, że deszcz stał się jedynie wspomnieniem, a trawiący ją chłód zastąpiło uczucie ciepła panującego w środku. Uśmiech Celine poszerzył się nieco kiedy znów odnalazła ją wzrokiem. - Dziękuję - zaszczebiotała wdzięcznie.
Zmartwiła ją informacja Demelzy o trudnościach w dostaniu podstawowych artykułów... No, może poza alkoholem. Sama Celine nie cierpiała z tego powodu, odpowiednio karmiona u Blacków, ale również zauważyła, że z własnych pieniędzy kupić mogła niewiele. Ci, którzy dysponowali jedzeniem stali się bezlitośni, ale czy mogła im się dziwić? Też musieli zarobić na swoje rodziny, głodne dzieci, małe i niewinne, te, które najbardziej cierpiały w konflikcie z Zakonem Feniksa.
- Och, Dem, chciałabym ci jakoś pomóc - westchnęła cichutko, na pierwszym stopniu schodów na piętro łapiąc kobietę za rękę. Coś w wiszącej nad ich głowami aurze sprawiało, że chciała czuć ją przy sobie blisko, wiedzieć, że naprawdę tu była, że nie stanowiła jedynie fatamorgany wytworzonej przez umysł spragniony znajomego narkotyku. To by doszczętnie złamało jej serce. - Może... Może kupiłabym od ciebie sukienkę? Mam trochę pieniążków, to zawsze coś, tylko mi nie odmawiaj - poprosiła półwila i przylgnęła do boku kuzynki, zaraz potem wspinając się na górę i wskakując zwinnie i miękko na łóżko, by rozsiąść się na nim, pozwolić, by materiał ciemnej jak noc kreacji odsłonił zwieńczenie pończoch. Tutaj nie musiała postępować zgodnie ze sztywnymi regułami savoir-vivre, którego ostatnio uczyła się pieczołowicie nie tyle dla samej lady Aquili, co nawet dla lorda Cygnusa. Był wymagający, a ona nie chciała rozczarować go ponownie.
Widok powracającej Fancourt z przygotowaną herbatą sprawił, że uniosła się do siadu, wcześniej bezwstydnie zalegając na jej posłaniu i wdychając do nozdrzy znajomy zapach Dem, który roznosił się po całym pomieszczeniu. Słodycz i specyficzna woń przeróżnych tkanin, jakby weszła do świata tekstylnego królestwa.
- Nie dziewczyna! - pisnęła zawstydzona, na chwilę przysłaniając usta dłonią, która sięgała akurat po uroczą filiżankę parującą kwietnym aromatem. - To... to lady - Celine poprawiła kuzynkę, jakby tłumaczyła jej najważniejszą kwestię istnienia i dopiero wtedy chwyciła ostrożnie napój. Porcelana rozgrzewała jej dłonie i przysłaniała usta, przynajmniej częściowo ukrywając zażenowanie. - A-ale tak, dobrze mi tam, wiesz? Naprawdę. Lady Aquila jest taka mądra i dobra, trochę też smutna, chciałabym, żeby nigdy nie była smutna - westchnęła, po czym bardzo powoli upiła łyk herbaty, uśmiechając się przy tym z rozkoszą. Nie przeszkadzał jej gorąc, nie przeszkadzało drobne pieczenie języka i wzburzenie przełyku, bo od środka wypełniały ją kwiaty i stała się łąką. - Zaprzyjaźniłam się też ze skrzatami domowymi, odwiedzam je w kuchni i czasem daję owoce, jeśli coś znajdę w lasach... A ty? Och, nie daj mi się rozgadywać, powiedz mi, proszę, co u ciebie - spojrzała na Dem przepraszająco. Niby odpowiadała na pytanie, jednocześnie unikając najważniejszego tematu - ojca, którego los wciąż nie był przesądzony. Ale Celine odpychała od siebie smutki. Próbowała o nich zapomnieć narkotycznym upojeniem, ale to starczało jedynie na chwilę, sztucznie zapełniając pustkę, która zdawała się ją pochłaniać, zapraszać do siebie syrenim śpiewem. Półwila westchnęła cicho i pochyliła się do przodu, by delikatnie przesunąć nosem wzdłuż nadgarstka Demelzy. Zapach perfum rzeczywiście był urzekający; w wolnej dłoni znalazł się fioletowy flakonik, a ona przeniosła nań spojrzenie, przyglądając się małemu skarbowi z wyraźną fascynacją. - Piękne... Tak bardzo do ciebie pasują. Skąd je masz? - spytała z zainteresowaniem i odstawiła filiżankę na tacę, zamiast tego obracając perfumy w dłoniach, jakby mogła rozszyfrować ich tajemnicę samym opakowaniem.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wieści o śmierci lorda Alpharda Blacka panna Fancourt przyjęła ze smutkiem. Nie znała go jednak osobiście, był od nich kilka lat starszy, nie pamiętała go z Hogwartu. Lady Black nie zapraszała jej zaś na Grimmauld Place pomimo przyjaźni jaka przetrwała nawet ukończenie szkoły. Demelza czuła żal z powodu straty koleżanki, lecz sama miała dość własnych problemów i zmartwień. Nie przypuszczała nawet, że w głowie Celine pojawiały się podobne myśli i jak bardzo mogła się w krótkim czasie przywiązać do swojego pracodawcy.
- Nie tak śliczna jak ty - odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, spoglądając w jasne oczy Celine. Były wyjątkowe. Lewe jakby bardziej zielone, prawe bardziej błękitne. Bardzo subtelna różnica, lecz wrażliwe na barwy i detale oko Demelzy zawsze ją dostrzegało. Nie uciekała przed łagodnym dotykiem, wtuliła policzek w dłoń Celiny, rozczulona tym spojrzeniem. na jakie chyba w pełni nie zasługiwała. Nie czuła się nawet w połowie tak piękna jak Celine. Nawet przemoknięta do suchej nitki, po marszu w jesienną niepogodę wyglądała zachwycająco. Jakże mogłaby jednak konkurować z półwilą, nieludzko wręcz śliczną? Niegdyś zazdrościła kuzynce tego genu tak bardzo. Dziś wiedziała już, że uroda może być przekleństwem. Może nawet szczególnie w przypadku Celine, która pewnego dnia zniknąć bez śladu, paść ofiarą handlarzy śnieżką. Myśli o tym starała się od siebie odsuwać, przestrzegała jedynie kuzynkę, by na siebie uważała.
- Nie martw się, Celine, nie jest ze mną teraz źle, naprawdę. Chyba mam się całkiem nieźle jak na obecne czasy - uspokoiła kuzynkę, gdy Lovegood znów do niej przylgnęła szczerze zmartwiona. Źle zrozumiała słowa Demelzy, która jedynie narzekała na rosnące ceny, lecz nie chciała, aby to zabrzmiało tak jakby nie miała co jeść i potrzebowała jałmużny. Pokręciła stanowczo głową, gdy Celine wspomniała o pieniądzach. - Sukienkę uszyję ci tak po prostu. Odkładaj to, co masz, nie roztrwoń tych galeonów, nie wiadomo co przyniesie jutro - przestrzegła ją z powagą. Nie wyglądało na to, aby wojna miała prędko dobiec końca. Celine, będąc półkrwi, musiała pilnować się szczególnie - czasy były bardzo niepewne.
Mogły o tym na chwilę zapomnieć. Przy słodyczy jaśminowej herbaty, dziewczęcych plotkach i pogaduszkach, mierzeniu sukienek i muzyce. Ceniła te beztroskie chwile, których mogła zaznać przy Celine. Uśmiechnęła się szeroko, widząc, że kuzynka rozgościła się na dobre na łóżku, czując wyjątkowo swobodnie. Zauważyła koronkowe zwieńczenie pończoch, lecz nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia - przywykła do większego negliżu.
- Naturalnie, to lady, pamiętam. Po prostu nigdy nie miała nic przeciwko, abym mówiła jej po imieniu. Siedem lat uczyłyśmy się razem w Hogwarcie, tylko ja w Hufflepuffie. Po szkole też wolała, byśmy pozostały przy mniej oficjalnej formie... Ale ty u niej pracujesz. Wiesz, ja nigdy nie byłam na Grimmauld Place, przy rodzinie i innych... lordach i lady musi być inaczej - odparła po chwili zastanowienia Fancourt, upijając trochę herbaty, nie chcąc urazić Lovegood, która wyjątkowo rozemocjonowała się przez brak tytulatury. - Cieszę się, że ci tam dobrze. Zachowuj się porządnie i staraj, by nie stracić tej posady. W tych czasach taka praca to skarb - poradziła młodszej kuzynce. Uniosła jednak brew w lekkim zdziwieniu, gdy z ust Celine padły słowa świadczące o dużym przywiązaniu do Aquili. - Niedawno straciła brata, to naturalne, że jest teraz smutna. Czas musi zaleczyć rany - uspokoiła ją. Półwila nie mogła przejmować się tak mocno rzeczami, na które nie miała wpływu. - Skrzatami domowymi? Mają ich więcej, niż jednego? - zdziwiła się lekko. Właściwie to jednak głupie pytanie. Blackowie mieli tyle złota, ile było śniegu na biegunie północnym. Pewnie było ich stać na wiele skrzatów domowych, które dbały o to, aby całą posiadłość utrzymywać w doskonałym stanie. - Chciałabym jednego... Tylko te owoce powinnaś zachować dla siebie. Blacków stać na to, aby wykupić cały las - poradziła jej łagodnym tonem. Celine powinna była pamiętać o sobie. - Ależ mów! Jestem taka ciekawa jak ci się tam żyje. Czym właściwie się zajmujesz? Układasz jej włosy? Wiążesz gorset? Podajesz herbatę? - pytała z nieukrywanym zainteresowaniem. Do czego potrzebna była Aquili prywatna służąca, jeśli miała całą armie skrzatów domowych?
- Właściwie nic nowego, szczególnego... Mija dzień po dniu. Martwię się tym wszystkim wokół. Chciałabym, aby to wreszcie się skończyło... - odparła z westchnieniem, prędko się jednak zreflektowała - tak naprawdę wcale nie chciała wchodzić na ten grząski grunt. Gdy już zaprezentowała półwili swój nowy nabytek, z którego była niesłychanie dumna, opadła na łóżko obok niej, kładąc się w poprzek i wspierając się na łokciach oparła brodę o dłoń. Machnęła różdżką, aby opuścić igłę na winylową płytę w gramofonie i sypialnię wypełniła cicha muzyka.
- Dwa dni temu, w Noc Duchów, w Piórku Feniksa przyszedł taki czarodziej. Przystojny. Bardzo nawet. Zauważyłam go już kilka razy na widowni. Okazał się... hmm, ciekawy. Wiesz, że potrząsnął mi po męsku dłoń? - opowiadać zaczęła z poszerzającym się uśmiechem i skupiła roziskrzone spojrzenie na twarzy Celine.
- Nie tak śliczna jak ty - odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, spoglądając w jasne oczy Celine. Były wyjątkowe. Lewe jakby bardziej zielone, prawe bardziej błękitne. Bardzo subtelna różnica, lecz wrażliwe na barwy i detale oko Demelzy zawsze ją dostrzegało. Nie uciekała przed łagodnym dotykiem, wtuliła policzek w dłoń Celiny, rozczulona tym spojrzeniem. na jakie chyba w pełni nie zasługiwała. Nie czuła się nawet w połowie tak piękna jak Celine. Nawet przemoknięta do suchej nitki, po marszu w jesienną niepogodę wyglądała zachwycająco. Jakże mogłaby jednak konkurować z półwilą, nieludzko wręcz śliczną? Niegdyś zazdrościła kuzynce tego genu tak bardzo. Dziś wiedziała już, że uroda może być przekleństwem. Może nawet szczególnie w przypadku Celine, która pewnego dnia zniknąć bez śladu, paść ofiarą handlarzy śnieżką. Myśli o tym starała się od siebie odsuwać, przestrzegała jedynie kuzynkę, by na siebie uważała.
- Nie martw się, Celine, nie jest ze mną teraz źle, naprawdę. Chyba mam się całkiem nieźle jak na obecne czasy - uspokoiła kuzynkę, gdy Lovegood znów do niej przylgnęła szczerze zmartwiona. Źle zrozumiała słowa Demelzy, która jedynie narzekała na rosnące ceny, lecz nie chciała, aby to zabrzmiało tak jakby nie miała co jeść i potrzebowała jałmużny. Pokręciła stanowczo głową, gdy Celine wspomniała o pieniądzach. - Sukienkę uszyję ci tak po prostu. Odkładaj to, co masz, nie roztrwoń tych galeonów, nie wiadomo co przyniesie jutro - przestrzegła ją z powagą. Nie wyglądało na to, aby wojna miała prędko dobiec końca. Celine, będąc półkrwi, musiała pilnować się szczególnie - czasy były bardzo niepewne.
Mogły o tym na chwilę zapomnieć. Przy słodyczy jaśminowej herbaty, dziewczęcych plotkach i pogaduszkach, mierzeniu sukienek i muzyce. Ceniła te beztroskie chwile, których mogła zaznać przy Celine. Uśmiechnęła się szeroko, widząc, że kuzynka rozgościła się na dobre na łóżku, czując wyjątkowo swobodnie. Zauważyła koronkowe zwieńczenie pończoch, lecz nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia - przywykła do większego negliżu.
- Naturalnie, to lady, pamiętam. Po prostu nigdy nie miała nic przeciwko, abym mówiła jej po imieniu. Siedem lat uczyłyśmy się razem w Hogwarcie, tylko ja w Hufflepuffie. Po szkole też wolała, byśmy pozostały przy mniej oficjalnej formie... Ale ty u niej pracujesz. Wiesz, ja nigdy nie byłam na Grimmauld Place, przy rodzinie i innych... lordach i lady musi być inaczej - odparła po chwili zastanowienia Fancourt, upijając trochę herbaty, nie chcąc urazić Lovegood, która wyjątkowo rozemocjonowała się przez brak tytulatury. - Cieszę się, że ci tam dobrze. Zachowuj się porządnie i staraj, by nie stracić tej posady. W tych czasach taka praca to skarb - poradziła młodszej kuzynce. Uniosła jednak brew w lekkim zdziwieniu, gdy z ust Celine padły słowa świadczące o dużym przywiązaniu do Aquili. - Niedawno straciła brata, to naturalne, że jest teraz smutna. Czas musi zaleczyć rany - uspokoiła ją. Półwila nie mogła przejmować się tak mocno rzeczami, na które nie miała wpływu. - Skrzatami domowymi? Mają ich więcej, niż jednego? - zdziwiła się lekko. Właściwie to jednak głupie pytanie. Blackowie mieli tyle złota, ile było śniegu na biegunie północnym. Pewnie było ich stać na wiele skrzatów domowych, które dbały o to, aby całą posiadłość utrzymywać w doskonałym stanie. - Chciałabym jednego... Tylko te owoce powinnaś zachować dla siebie. Blacków stać na to, aby wykupić cały las - poradziła jej łagodnym tonem. Celine powinna była pamiętać o sobie. - Ależ mów! Jestem taka ciekawa jak ci się tam żyje. Czym właściwie się zajmujesz? Układasz jej włosy? Wiążesz gorset? Podajesz herbatę? - pytała z nieukrywanym zainteresowaniem. Do czego potrzebna była Aquili prywatna służąca, jeśli miała całą armie skrzatów domowych?
- Właściwie nic nowego, szczególnego... Mija dzień po dniu. Martwię się tym wszystkim wokół. Chciałabym, aby to wreszcie się skończyło... - odparła z westchnieniem, prędko się jednak zreflektowała - tak naprawdę wcale nie chciała wchodzić na ten grząski grunt. Gdy już zaprezentowała półwili swój nowy nabytek, z którego była niesłychanie dumna, opadła na łóżko obok niej, kładąc się w poprzek i wspierając się na łokciach oparła brodę o dłoń. Machnęła różdżką, aby opuścić igłę na winylową płytę w gramofonie i sypialnię wypełniła cicha muzyka.
- Dwa dni temu, w Noc Duchów, w Piórku Feniksa przyszedł taki czarodziej. Przystojny. Bardzo nawet. Zauważyłam go już kilka razy na widowni. Okazał się... hmm, ciekawy. Wiesz, że potrząsnął mi po męsku dłoń? - opowiadać zaczęła z poszerzającym się uśmiechem i skupiła roziskrzone spojrzenie na twarzy Celine.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To aż dziwne jak wiele spokoju można było zmieścić pod jednym dachem. W towarzystwie Demelzy niestraszne były nagle wojny i społeczne wysiedlenia, niestraszne były wizje aresztowań i nagłego osamotnienia, porzucenia na niespokojnych wodach niosących w nieznane. Celine zapomniała o zmartwieniach na progu tego znajomego domu. Weszła do środka i w całości oddała się zastanemu ciepłu, domagała się fizycznej bliskości i miłości płynącej ze słów, przecież były rodziną, jedną z niewielu nitek, która pozostała przy życiu.
- Nie tak po prostu, będę miała wyrzuty sumienia - zaznaczyła półwila, układając usta w teatralną podkówkę. Ostatnim o czym marzyła to wyzyskiwanie ukochanej kuzynki, która przecież na co dzień zajmowała się tańcem, oddawała łączącej je pasji, choć w innych choreografiach, w akompaniamentach różnej muzyki. Poniekąd zazdrościła jej tego. Możliwości dalszego spełniania się przed publicznością, jaka by ona nie była, błyszczenia na deskach sceny, bycia podziwianą. Celine utraciła ten przywilej kilka miesięcy temu. - Ale mam tu coś, pod bananami... Zaraz wyjmę - dodała enigmatycznie, niepewna, czy beztroskie odwiedziny były odpowiednią ku temu okazją, czy może powinna była jeszcze się wstrzymać, ale Merlin jeden raczy wiedzieć kiedy będą miały okazję spotkać się na dłużej w najbliższym czasie.
Opowieści o lady Aquili przysłuchiwała się z głębokim, szkarłatnym rumieńcem sięgającym samych uszu. Przyjaźń przetrwała próbę czasu, pokonała też bariery, które dzielić mogły czystokrwistą puchonkę i szlachetnie urodzoną ślizgonkę, a ona łapała się na tym, że pragnęła więcej. Szczegółów, wspominek, nostalgii. Zakazany owoc smakował najsłodziej i o ile pod tym względem do zazdrości było jej daleko, o tyle pochłonęła ją ludzka ciekawość. Celine nie była w stanie się powstrzymać.
- Jaka była? Wtedy? - spytała łagodnie; o Demelzie wiedziała więcej, znała ją niemal od podszewki, choć nie zawsze cieleśnie mogły być blisko, jednak Aquila pozostawała enigmą, która ujawniała tyle, na ile miała ochotę, niezależnie od pragnień i próśb półwili. Może to jedyna okazja, by uchylić rąbka tej tajemnicy? Nie chciała przecież ów wiedzy posiąść w złym zamiarze. - Grimmauld Place to ładne miejsce, wiesz, trochę... Trochę ciemne i zimne, ale pokoje lady takie nie są. A skrzatów jest tam bardzo dużo! Głównie pracują w kuchni i doglądają posiłków albo ogólnej czystości - mówiła z wręcz dziecięcą dumą, że tym razem to jej przypadła rola mędrca i przewodnika po egzotycznych terenach. Jedynie makabryczne szczegóły jak głowy skrzatów przybite do ścian zamierzała zachować dla siebie. Nikt nigdy nie powinien był rejestrować tego widoku, a co dopiero o nim opowiadać nad przyjemnie parującą herbatą, w obecności dawno niewidzianej kuzynki. Rozkwitający we własnej głowie niesmak zatuszowała sięgnięciem po jednego banana z kiści; drobne palce prędko uporały się z rozdarciem żółtej opoki i ściągnęły ją w dół, ujawniając skryty w środku owoc. Celine nie zdecydowała się jednak na pierwszeństwo - zamiast tego wyciągnęła dłoń w kierunku Demelzy i podarowała jej przekąskę, uśmiechnięta.
- Oj, przestań, będzie mi bardzo miło jeśli zjemy razem - zapewniła, po czym zgarnęła dla siebie drugi z owoców i opatrzyła go w ten sam sposób, prędko biorąc dość spory kęs. W dobie wszechobecnego kryzysu gospodarczego rzadko kiedy mogła sobie pozwolić na coś słodszego, a banany nie zawiodły. Rozpływały się na języku i przywodziły na myśl miejsca na świecie, w których na pewno było teraz cieplej i weselej. Wstyd przyznać, ale w szczęściu zapchała się bananem za bardzo i kiedy Demi zadała kolejne pytania, Celine musiała szybko przeżuwać, żeby nie odpowiedzieć jedynie ciszą. - To co powiedziałaś, tak. Przygotowuję jej sukienki, kąpiele, odbieram księgi, dbam o kota... Właśnie, podarowałam jej kotka, wiesz? Kotkę. Taką białą z ogromnymi uszami - by podkreślić ich gargantuiczne wymiary półwila nakreśliła ich karykaturę w powietrzu i uśmiechnęła się szeroko, sam fakt, iż lady Aquila zgodziła się przyjąć stworzenie i nie odprawiła ich obu z kwitkiem napawał ją niebywałą radością. Podobnie jak inny fakt - tego, że jej kuzynka wydawała się... Zauroczona? Pozbawiona doświadczenia Celine widziała tu miłość, kwitnącą i piękną, nie zaledwie zalążek nowej relacji. Nie potrafiła inaczej.
- Ale że tak o? - dla zobrazowania uścisnęła własną dłoń w typowo dżentelmeński sposób, zdziwiona, z oczyma otwartymi nieco szerzej niż zwykle. - Jak się nazywa, co ci mówił? Bo mówił coś, prawda? Był miły? Zakochałaś się? - pytała z podekscytowaniem narastającym z każdym słowem, pochyliwszy się na łóżku w kierunku Demelzy, chciała wiedzieć wszystko - nie, musiała wiedzieć wszystko, a nawet jeszcze więcej, zupełnie zapominając o niewyjętych z torby materiałach, które przyniosła ze sobą z krawieckich sklepów. - Mów, mów! - Wszystko bledło przecież w obliczu miłości!
- Nie tak po prostu, będę miała wyrzuty sumienia - zaznaczyła półwila, układając usta w teatralną podkówkę. Ostatnim o czym marzyła to wyzyskiwanie ukochanej kuzynki, która przecież na co dzień zajmowała się tańcem, oddawała łączącej je pasji, choć w innych choreografiach, w akompaniamentach różnej muzyki. Poniekąd zazdrościła jej tego. Możliwości dalszego spełniania się przed publicznością, jaka by ona nie była, błyszczenia na deskach sceny, bycia podziwianą. Celine utraciła ten przywilej kilka miesięcy temu. - Ale mam tu coś, pod bananami... Zaraz wyjmę - dodała enigmatycznie, niepewna, czy beztroskie odwiedziny były odpowiednią ku temu okazją, czy może powinna była jeszcze się wstrzymać, ale Merlin jeden raczy wiedzieć kiedy będą miały okazję spotkać się na dłużej w najbliższym czasie.
Opowieści o lady Aquili przysłuchiwała się z głębokim, szkarłatnym rumieńcem sięgającym samych uszu. Przyjaźń przetrwała próbę czasu, pokonała też bariery, które dzielić mogły czystokrwistą puchonkę i szlachetnie urodzoną ślizgonkę, a ona łapała się na tym, że pragnęła więcej. Szczegółów, wspominek, nostalgii. Zakazany owoc smakował najsłodziej i o ile pod tym względem do zazdrości było jej daleko, o tyle pochłonęła ją ludzka ciekawość. Celine nie była w stanie się powstrzymać.
- Jaka była? Wtedy? - spytała łagodnie; o Demelzie wiedziała więcej, znała ją niemal od podszewki, choć nie zawsze cieleśnie mogły być blisko, jednak Aquila pozostawała enigmą, która ujawniała tyle, na ile miała ochotę, niezależnie od pragnień i próśb półwili. Może to jedyna okazja, by uchylić rąbka tej tajemnicy? Nie chciała przecież ów wiedzy posiąść w złym zamiarze. - Grimmauld Place to ładne miejsce, wiesz, trochę... Trochę ciemne i zimne, ale pokoje lady takie nie są. A skrzatów jest tam bardzo dużo! Głównie pracują w kuchni i doglądają posiłków albo ogólnej czystości - mówiła z wręcz dziecięcą dumą, że tym razem to jej przypadła rola mędrca i przewodnika po egzotycznych terenach. Jedynie makabryczne szczegóły jak głowy skrzatów przybite do ścian zamierzała zachować dla siebie. Nikt nigdy nie powinien był rejestrować tego widoku, a co dopiero o nim opowiadać nad przyjemnie parującą herbatą, w obecności dawno niewidzianej kuzynki. Rozkwitający we własnej głowie niesmak zatuszowała sięgnięciem po jednego banana z kiści; drobne palce prędko uporały się z rozdarciem żółtej opoki i ściągnęły ją w dół, ujawniając skryty w środku owoc. Celine nie zdecydowała się jednak na pierwszeństwo - zamiast tego wyciągnęła dłoń w kierunku Demelzy i podarowała jej przekąskę, uśmiechnięta.
- Oj, przestań, będzie mi bardzo miło jeśli zjemy razem - zapewniła, po czym zgarnęła dla siebie drugi z owoców i opatrzyła go w ten sam sposób, prędko biorąc dość spory kęs. W dobie wszechobecnego kryzysu gospodarczego rzadko kiedy mogła sobie pozwolić na coś słodszego, a banany nie zawiodły. Rozpływały się na języku i przywodziły na myśl miejsca na świecie, w których na pewno było teraz cieplej i weselej. Wstyd przyznać, ale w szczęściu zapchała się bananem za bardzo i kiedy Demi zadała kolejne pytania, Celine musiała szybko przeżuwać, żeby nie odpowiedzieć jedynie ciszą. - To co powiedziałaś, tak. Przygotowuję jej sukienki, kąpiele, odbieram księgi, dbam o kota... Właśnie, podarowałam jej kotka, wiesz? Kotkę. Taką białą z ogromnymi uszami - by podkreślić ich gargantuiczne wymiary półwila nakreśliła ich karykaturę w powietrzu i uśmiechnęła się szeroko, sam fakt, iż lady Aquila zgodziła się przyjąć stworzenie i nie odprawiła ich obu z kwitkiem napawał ją niebywałą radością. Podobnie jak inny fakt - tego, że jej kuzynka wydawała się... Zauroczona? Pozbawiona doświadczenia Celine widziała tu miłość, kwitnącą i piękną, nie zaledwie zalążek nowej relacji. Nie potrafiła inaczej.
- Ale że tak o? - dla zobrazowania uścisnęła własną dłoń w typowo dżentelmeński sposób, zdziwiona, z oczyma otwartymi nieco szerzej niż zwykle. - Jak się nazywa, co ci mówił? Bo mówił coś, prawda? Był miły? Zakochałaś się? - pytała z podekscytowaniem narastającym z każdym słowem, pochyliwszy się na łóżku w kierunku Demelzy, chciała wiedzieć wszystko - nie, musiała wiedzieć wszystko, a nawet jeszcze więcej, zupełnie zapominając o niewyjętych z torby materiałach, które przyniosła ze sobą z krawieckich sklepów. - Mów, mów! - Wszystko bledło przecież w obliczu miłości!
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Sama Demelza czuła się jakby oderwana od rzeczywistości i niekiedy miała z tego powodu wręcz wyrzuty sumienia. Sama nigdy wszak nie dzieliła ludzi na tych czystych i brudnych ze względu na status krwi. Na przestrzeni lat poznała różnych, zarówno tych szlachetnego, jak i mugolskiego pochodzenia, w każdym z nich potrafiła dostrzec coś dobrego i wartościowego, obdarzała ich swoją przyjaźnią i zaufaniem. Nigdy nie przypuszczała, że konflikt pomiędzy bardziej konserwatywną częścią czarodziejów czystej krwi, a mugolakami tak bardzo przybierze na sile, że przerodzi się w prawdziwą wojnę. Przerażało ją to do głębi, nie do końca do rozumiała, gubiła się w politycznych zawiłościach. Czy chodziło o czystość krwi, czy o władzę? Obojętnie jaki był powód, gdzie leżała przyczyna - ginęli ludzie i bała się. Wiedziała, że ona była poniekąd szczęściarą jako czarownica czystej krwi. Ministerstwo Magii nie miało powodu, aby zwrócić na nią swoją uwagę. Nie straciła pracy, dachu nad głową, miała co włożyć do garnka. W Piórku Feniksa, paradoksalnie, teraz czuła się najbezpieczniejsza. Rickard dbał o swoje dziewczęta, a dopóki lokal dostarczał rozrywki najmożniejszym - był bezpieczny.
- Jakoś będziesz musiała z nimi żyć - odparowała Demelza, tonem nieznoszącym dyskusji, doskonale świadoma tego, że znajdowała się w lepszej sytuacji niż Celine, choć ta mieszkała teraz na szlacheckim dworze. Miała czystszą krew, bardziej stabilną sytuację materialną, pracę. Nie chciała mówić tego głośno, lecz łaska pańska na pstrym koniu jeździ i obawiała się, że panna Lovegood pewnego dnia może skończyć bez pracy, jeśli tylko zrobi coś nie tak, coś, co nie spodoba się kapryśnej lady Black. - Co takiego? - spytała z ciekawością, lecz pochłonął ją temat wspólnej znajomej.
- Czarująca. Zawsze bardzo uprzejma... dla mnie - powiedziała po chwili zastanowienia. Mimo łączącej dziewczęta przyjaźni trwającej od dekady, to nie mogła powiedzieć, aby lady Black znała od podszewki, by były najserdeczniejszymi przyjaciółkami, które znały wszystkie swoje sekrety. - Była też ambitna i sprytna jak na Ślizgonkę przystało - dodała jeszcze z uśmiechem, przypominając sobie jak często odrabiała za Aquilę prace domowe, choć sama nigdy nie była prymuską. Lady Black potrafiła Demelzę tak urobić, aby ta nie potrafiła powiedzieć nie. - Spotkałam się z nią kilka dni temu w Lodowym Pałacu w Kent. Powspominałyśmy szkolne czasy - przypomniała sobie nagle. Była ciekawa, czy Celine i tak o tym wiedziała jako jej prywatna służąca. - Ojej, naprawdę? Zawsze wyobrażałam sobie taki dwór jako przepiękne, jasne i bajkowe miejsce... Może naczytałam się za dużo książek. - W zdziwieniu zmarszczyła lekko brwi i nos, gdy próbowała sobie wyobrazić elegancką lady Black w ponurych, ciemnych i zimnych pomieszczeniach. Od razu pomyślała o lochach Slytherinu. Fancourt pokiwała głową, słuchając opowieści o skrzatach; nie spodziewała się, aby ktoś miał ich równie wiele, co Hogwart, a tu proszę co za niespodzianka. Ileż ona by sama oddała za chociaż jednego, który pomógłby jej w obowiązkach... Pokręciła głową, kiedy Celine podsunęła jej banana, lecz ta była uparta. Demelza przyjęła przekąskę z ciepłym uśmiechem.
- Dziękuję ci, słodziutka - odparła ze szczerą wdzięcznością i dokończyła obieranie owocu. Wsunęła go do ust ostrożnie, nieśpiesznie, aby jego słodycz nie odeszła w niepamięć za szybko. - Och... tęskniłam za tym - wymamrotała, nie przełknąwszy jeszcze dobrze, rozkoszując się smakiem egzotycznego owocu. Zaraz po tym roześmiała się perliście, kiedy półwila zaprezentowała jak wielkie uszy miał podarowany Aquili kot. - Jak się wabi? - spytała z ciekawością. - Ty sama jesteś jak taki słodki kotek - dodała Demelza, ton głosu miała przesycony czułością, gdy patrzyła na Celine. Wydawała się taka urocza, niewinna i potulna jak małe kocię, które też łasi się do przyjaciółki.
- Dokładnie tak o - potwierdziła Demelza, nie mniej zdziwiona niż Lovegood, wyciągając dłoń, aby uścisnąć rękę Celine jak mężczyzna. W domu państwa Fancourt dbano o dobre maniery, starą kindersztubę - gdy odwiedzali ich goście zawsze całowano jej matkę po rękach, nigdy nie ściskano. W Piórku Feniksa, które odwiedzali także szlachetnie urodzeni, bogaci i zamożni mężczyźni, także do tego zdążyła przywyknąć.
Niemal zakrztusiła się bananem, kiedy Celine spytała, czy się zakochała. Zaraz po tym znowu się roześmiała.
- Oj, moja naiwna, to nie takie proste i szybkie - zakochać się... - odparła łagodnym tonem. - Nie zakochałam się. Ledwie go znam. Właściwie wiem tylko jak ma na imię i to, że był w Hufflepuffie. Everett. No i to, że bardzo podoba mu się jak tańczę. - Uśmiech Demelzy stawał się coraz szerszy, gdy wzruszyła nonszalancko ramieniem wspominając wieczór Nocy Duchów. - Po prostu był bardzo przystojny. I zabawny. Obiecałam mu, że następnym razem usiądzie w pierwszym rzędzie. Ciekawe, czy przyjdzie... - westchnęła Demelza, dokończyła jeść banana i odłożyła skórę na tacę, po czym opadła na łóżko, rozkładając przy tym ręce na boku. Wzrok skupiła w sufit. - Poza tym, Celine, to byłoby bardzo niemądre zakochiwać się w kimś, kto przychodzi do Piórka... Wiesz, że robią to z jednego powodu.
- Jakoś będziesz musiała z nimi żyć - odparowała Demelza, tonem nieznoszącym dyskusji, doskonale świadoma tego, że znajdowała się w lepszej sytuacji niż Celine, choć ta mieszkała teraz na szlacheckim dworze. Miała czystszą krew, bardziej stabilną sytuację materialną, pracę. Nie chciała mówić tego głośno, lecz łaska pańska na pstrym koniu jeździ i obawiała się, że panna Lovegood pewnego dnia może skończyć bez pracy, jeśli tylko zrobi coś nie tak, coś, co nie spodoba się kapryśnej lady Black. - Co takiego? - spytała z ciekawością, lecz pochłonął ją temat wspólnej znajomej.
- Czarująca. Zawsze bardzo uprzejma... dla mnie - powiedziała po chwili zastanowienia. Mimo łączącej dziewczęta przyjaźni trwającej od dekady, to nie mogła powiedzieć, aby lady Black znała od podszewki, by były najserdeczniejszymi przyjaciółkami, które znały wszystkie swoje sekrety. - Była też ambitna i sprytna jak na Ślizgonkę przystało - dodała jeszcze z uśmiechem, przypominając sobie jak często odrabiała za Aquilę prace domowe, choć sama nigdy nie była prymuską. Lady Black potrafiła Demelzę tak urobić, aby ta nie potrafiła powiedzieć nie. - Spotkałam się z nią kilka dni temu w Lodowym Pałacu w Kent. Powspominałyśmy szkolne czasy - przypomniała sobie nagle. Była ciekawa, czy Celine i tak o tym wiedziała jako jej prywatna służąca. - Ojej, naprawdę? Zawsze wyobrażałam sobie taki dwór jako przepiękne, jasne i bajkowe miejsce... Może naczytałam się za dużo książek. - W zdziwieniu zmarszczyła lekko brwi i nos, gdy próbowała sobie wyobrazić elegancką lady Black w ponurych, ciemnych i zimnych pomieszczeniach. Od razu pomyślała o lochach Slytherinu. Fancourt pokiwała głową, słuchając opowieści o skrzatach; nie spodziewała się, aby ktoś miał ich równie wiele, co Hogwart, a tu proszę co za niespodzianka. Ileż ona by sama oddała za chociaż jednego, który pomógłby jej w obowiązkach... Pokręciła głową, kiedy Celine podsunęła jej banana, lecz ta była uparta. Demelza przyjęła przekąskę z ciepłym uśmiechem.
- Dziękuję ci, słodziutka - odparła ze szczerą wdzięcznością i dokończyła obieranie owocu. Wsunęła go do ust ostrożnie, nieśpiesznie, aby jego słodycz nie odeszła w niepamięć za szybko. - Och... tęskniłam za tym - wymamrotała, nie przełknąwszy jeszcze dobrze, rozkoszując się smakiem egzotycznego owocu. Zaraz po tym roześmiała się perliście, kiedy półwila zaprezentowała jak wielkie uszy miał podarowany Aquili kot. - Jak się wabi? - spytała z ciekawością. - Ty sama jesteś jak taki słodki kotek - dodała Demelza, ton głosu miała przesycony czułością, gdy patrzyła na Celine. Wydawała się taka urocza, niewinna i potulna jak małe kocię, które też łasi się do przyjaciółki.
- Dokładnie tak o - potwierdziła Demelza, nie mniej zdziwiona niż Lovegood, wyciągając dłoń, aby uścisnąć rękę Celine jak mężczyzna. W domu państwa Fancourt dbano o dobre maniery, starą kindersztubę - gdy odwiedzali ich goście zawsze całowano jej matkę po rękach, nigdy nie ściskano. W Piórku Feniksa, które odwiedzali także szlachetnie urodzeni, bogaci i zamożni mężczyźni, także do tego zdążyła przywyknąć.
Niemal zakrztusiła się bananem, kiedy Celine spytała, czy się zakochała. Zaraz po tym znowu się roześmiała.
- Oj, moja naiwna, to nie takie proste i szybkie - zakochać się... - odparła łagodnym tonem. - Nie zakochałam się. Ledwie go znam. Właściwie wiem tylko jak ma na imię i to, że był w Hufflepuffie. Everett. No i to, że bardzo podoba mu się jak tańczę. - Uśmiech Demelzy stawał się coraz szerszy, gdy wzruszyła nonszalancko ramieniem wspominając wieczór Nocy Duchów. - Po prostu był bardzo przystojny. I zabawny. Obiecałam mu, że następnym razem usiądzie w pierwszym rzędzie. Ciekawe, czy przyjdzie... - westchnęła Demelza, dokończyła jeść banana i odłożyła skórę na tacę, po czym opadła na łóżko, rozkładając przy tym ręce na boku. Wzrok skupiła w sufit. - Poza tym, Celine, to byłoby bardzo niemądre zakochiwać się w kimś, kto przychodzi do Piórka... Wiesz, że robią to z jednego powodu.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z nieukrywaną przyjemnością i fascynacją słuchała wspominek na temat lady Aquili. Przeszłość owiana była tajemnicą, Celine znała jedynie teraźniejszość, niemal doskonałą, ciepłą jak świeżo zaparzona herbata o jaśminowym zapachu; nie bez powodu na jej twarzy zamajaczył rozmarzony, niemal senny uśmiech, kiedy podparła głowę na rozłożonej dłoni i zakołysała się lekko to w przód, to w tył, próbując sobie wyobrazić młodą Demelzę i lady Black.
- Wszyscy ślizgoni właśnie tacy są? - zapytała z kolejną dozą ciekawości. Hogwart wciąż krył w sobie wiele misteriów, które półwila poznawała najczęściej z przypadkowo napotkanymi rozmówcami, złakniona różnic i podobieństw między magicznymi placówkami edukacji. W Beauxbatons było przecież tak bardzo inaczej; podobno w Hogwarcie nie pozwalano uczniom tańczyć, nie pielęgnowano artystycznych pasji tak pieczołowicie, jak czyniono to we francuskich podniebnych wzgórzach, więc skąd w Demelzie taka doskonałość? Musiała ćwiczyć na własną rękę, a potem, w dorosłości, przykładać się do treningów jeszcze mocniej niż ktoś, kto do trenerów i wskazówek miał dostęp na co dzień. Była godna podziwu. - Och, to właśnie z tobą była tamtego dnia? Wspaniale! Na pewno bardzo poprawiłaś jej humor - zaświergotała Celine. Sama nie miała okazji odwiedzić Kent, a tym bardziej owianego dobrą sławą Pałacu Lodowego, ale wyobraźnia podsuwała jej miliony przepięknych obrazów, które Demelza i Aquila widziały na własne oczy. - Dlaczego nie odwiedzisz nas... jej na Grimmauld Place? - zdziwiła się, nie myśląc nawet, że kamienica Blacków mogła nie być miejscem na przyjmowanie przyjaciółek o niższym statusie krwi niż szlachetna. Nie żeby było to miejscem szczególnie wartym odwiedzenia, jednak pozostawało to już zupełnie odmienną kwestią. W pierwszych dniach pracy ponure kąty rodowej posiadłości napawały Celine niepewnością i lękiem, zamiast zachwytem.
Obie z nich wydawały się urzeczone słodyczą rozpływających się na języku bananów. W połączeniu z owocową herbatą zaparzoną przez gospodynię podwieczorek był naprawdę cudowny; Celine uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową w odpowiedzi na podziękowanie.
- Ale mam mniejsze uszy - upomniała żartobliwie Demelzę, ale potem na jej twarzy nagle pojawiła się niepewność i półwila przechyliła się na łóżku, żeby dojrzeć własnego odbicia w lustrze na toaletce. - Mam, prawda?! - zaśmiała się w zakłopotaniu. Właściwie nikt nigdy nie zwrócił jej na to konkretnej uwagi, ale przy gabarytach devon rexa na pewno odznaczałyby się one wyraźnie podczas wiązania włosów w kok na treningi i występy. - Ma na imię Moissanite, jest prześliczna i tak dobrze wychowana, wiesz, bardzo szybko przywiązała się do lady Black - wyjaśniła z zachwytem, kiedy rozmyślania na temat uszu odeszły w niepamięć i Celine powróciła na swoje miejsce, gryząc kawałek banana, co później popiła drobnym łykiem wciąż gorącej herbaty. - Ty też mogłabyś mieć taką Moissanite - zasugerowała. Z tego co wiedziała w mieszkaniu Demelza przesiadywała sama, choć jej życie toczyło się częściej w Piórku, to wracała do pustej samotni, którą rozweselić mogło właśnie zakochane w niej stworzonko. A skoro o zakochaniu mowa...
Słuchała jej uważnie, jednocześnie odłożywszy banana na tackę i zbliżywszy się do Demelzy jak kocię, do którego porównała ją chwilę temu; Celine ułożyła dłonie na jej ramionach i uniosła się nieco wyżej na kolanach, by przewyższyć kobietę o pół głowy.
- A stąd mi wyglądasz na zakochaną - stwierdziła butnie, by zaraz potem wpaść w jej objęcia - No tak, przychodzą z jednego powodu. Dla ciebie. Uwielbiają cię, i Everett też, i ja też cię uwielbiam - zaświergotała radośnie. W jej mniemaniu taniec był tańcem. Sztuką, którą należało podziwiać, nieważne jaka była jego otoczka czy mniej pochlebny zamysł reklamowy - na scenie wszelkiego rodzaju oczy wodziły za tancerkami, oferując zachwyt. - Jak wygląda? Jaki ma głos? Jakie dłonie? - Celine zapytała z uśmiechem i odsunęła się od Demelzy, sięgnęła do torby, z której wcześniej wyjęła banany. - A właśnie... Zobacz, mam tu coś takiego - przypomniała sobie, pokazując kuzynce kilka płacht magicznego materiału, czarnego jak smoła albo bezgwiezdna noc. Skóra wsiąkiewki. - Myślisz, że... Bo ty najlepiej szyjesz i pomyślałam, że może masz chwilkę? Sama nie wiem na co to najlepiej wykorzystać, takie to jest śliczne.
- Wszyscy ślizgoni właśnie tacy są? - zapytała z kolejną dozą ciekawości. Hogwart wciąż krył w sobie wiele misteriów, które półwila poznawała najczęściej z przypadkowo napotkanymi rozmówcami, złakniona różnic i podobieństw między magicznymi placówkami edukacji. W Beauxbatons było przecież tak bardzo inaczej; podobno w Hogwarcie nie pozwalano uczniom tańczyć, nie pielęgnowano artystycznych pasji tak pieczołowicie, jak czyniono to we francuskich podniebnych wzgórzach, więc skąd w Demelzie taka doskonałość? Musiała ćwiczyć na własną rękę, a potem, w dorosłości, przykładać się do treningów jeszcze mocniej niż ktoś, kto do trenerów i wskazówek miał dostęp na co dzień. Była godna podziwu. - Och, to właśnie z tobą była tamtego dnia? Wspaniale! Na pewno bardzo poprawiłaś jej humor - zaświergotała Celine. Sama nie miała okazji odwiedzić Kent, a tym bardziej owianego dobrą sławą Pałacu Lodowego, ale wyobraźnia podsuwała jej miliony przepięknych obrazów, które Demelza i Aquila widziały na własne oczy. - Dlaczego nie odwiedzisz nas... jej na Grimmauld Place? - zdziwiła się, nie myśląc nawet, że kamienica Blacków mogła nie być miejscem na przyjmowanie przyjaciółek o niższym statusie krwi niż szlachetna. Nie żeby było to miejscem szczególnie wartym odwiedzenia, jednak pozostawało to już zupełnie odmienną kwestią. W pierwszych dniach pracy ponure kąty rodowej posiadłości napawały Celine niepewnością i lękiem, zamiast zachwytem.
Obie z nich wydawały się urzeczone słodyczą rozpływających się na języku bananów. W połączeniu z owocową herbatą zaparzoną przez gospodynię podwieczorek był naprawdę cudowny; Celine uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową w odpowiedzi na podziękowanie.
- Ale mam mniejsze uszy - upomniała żartobliwie Demelzę, ale potem na jej twarzy nagle pojawiła się niepewność i półwila przechyliła się na łóżku, żeby dojrzeć własnego odbicia w lustrze na toaletce. - Mam, prawda?! - zaśmiała się w zakłopotaniu. Właściwie nikt nigdy nie zwrócił jej na to konkretnej uwagi, ale przy gabarytach devon rexa na pewno odznaczałyby się one wyraźnie podczas wiązania włosów w kok na treningi i występy. - Ma na imię Moissanite, jest prześliczna i tak dobrze wychowana, wiesz, bardzo szybko przywiązała się do lady Black - wyjaśniła z zachwytem, kiedy rozmyślania na temat uszu odeszły w niepamięć i Celine powróciła na swoje miejsce, gryząc kawałek banana, co później popiła drobnym łykiem wciąż gorącej herbaty. - Ty też mogłabyś mieć taką Moissanite - zasugerowała. Z tego co wiedziała w mieszkaniu Demelza przesiadywała sama, choć jej życie toczyło się częściej w Piórku, to wracała do pustej samotni, którą rozweselić mogło właśnie zakochane w niej stworzonko. A skoro o zakochaniu mowa...
Słuchała jej uważnie, jednocześnie odłożywszy banana na tackę i zbliżywszy się do Demelzy jak kocię, do którego porównała ją chwilę temu; Celine ułożyła dłonie na jej ramionach i uniosła się nieco wyżej na kolanach, by przewyższyć kobietę o pół głowy.
- A stąd mi wyglądasz na zakochaną - stwierdziła butnie, by zaraz potem wpaść w jej objęcia - No tak, przychodzą z jednego powodu. Dla ciebie. Uwielbiają cię, i Everett też, i ja też cię uwielbiam - zaświergotała radośnie. W jej mniemaniu taniec był tańcem. Sztuką, którą należało podziwiać, nieważne jaka była jego otoczka czy mniej pochlebny zamysł reklamowy - na scenie wszelkiego rodzaju oczy wodziły za tancerkami, oferując zachwyt. - Jak wygląda? Jaki ma głos? Jakie dłonie? - Celine zapytała z uśmiechem i odsunęła się od Demelzy, sięgnęła do torby, z której wcześniej wyjęła banany. - A właśnie... Zobacz, mam tu coś takiego - przypomniała sobie, pokazując kuzynce kilka płacht magicznego materiału, czarnego jak smoła albo bezgwiezdna noc. Skóra wsiąkiewki. - Myślisz, że... Bo ty najlepiej szyjesz i pomyślałam, że może masz chwilkę? Sama nie wiem na co to najlepiej wykorzystać, takie to jest śliczne.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wracanie do przeszłości było dla Demelzy słodko-gorzkie. Z rozczuleniem wspominała chwile, gdy jej życie wyglądało tak jak wyglądać powinno. Rodzice pisywali do niej listy, mama przesyłała domowe ciasteczka, przyjaciele mieli o niej dobre mniemanie - zawsze miała wszak dar do zjednywania sobie ludzi, budziła w innych sympatię i zaufanie. Prędko jednak docierała do niej na nowo świadomość, że takie czasy minęły bezpowrotnie i nigdy nie będzie już tą samą Demelzą. Ani we własnych, ani tym bardziej w cudzych oczach. To jak wiadro zimnej wody wylane na głowę, może nawet gorzej, bo poza zimnym dreszczem biegnącym wzdłuż kręgosłupa oznaczało także bolesny ucisk w klatce piersiowej, łzy wylane w poduszkę.
- Nie - odparła krótko Demelza, lecz zastanowiła się chwilę nim mówiła dalej. - Bywają mili i niemili Ślizgoni. Tak jak bywają mili i niemili Gryfoni, Puchoni i Krukoni. Domy w Hogwarcie nie mówią wszystkiego o człowieku. To nie tak, że Gryfon nie może być ambitny, czy Puchon odważny - wyjaśniła kuzynce. Niekiedy zapominała, że Celine nie uczyła się w Hogwarcie, tak jak ona, tylko w odległej, francuskiej szkole, którą znała wyłącznie z jej opowieści. Szczerze zazdrościła tego Lovegood. Demelza czuła, że doskonale by się tam odnalazła - w miejscu, gdzie tak bardzo ceniono sztukę i kładziono nacisk na rozwój artystyczny. Któż wie? Może wtedy zostałaby primabaleriną, tak jak Celine? Jako mała dziewczynka uczęszczała na lekcje tańca klasycznego i uwielbiała je, lecz Hogwart to wszystko przerwał - i nie miała szansy, aby tam szlifować tę umiejętność.
- Mhm. Cieszę się, że tak mówiła - przytaknęła, przegryzając banana; uśmiechnęła się ciepło, bo i jej niezwykle miło było spotkać lady Black po tak długim czasie. Kolejne pytanie Celine wprawiło Fancourt w niemałe zakłopotanie. Myślała, że to oczywiste i nie musi mówić tego głośno. Piegowate policzki Demelzy pokryły się rumieńcem. - No wiesz... Nie wypada jej zapraszać na dwór kogoś spoza arystokracji, do tego... Tancerkę z Piórka Feniksa. Raczej nie jestem... nie jestem odpowiednim towarzystwem dla kogoś o pozycji Aquili Black - przyznała szczerze, mocno przy tym zawstydzona i zmieszana; prawda była gorzka i przykra, musiała to jednak powiedzieć głośno, aby nie pozostawić żadnych wątpliwości i by przypadkiem Celine nie wpadło do głowy aranżować ich spotkania na Grimmauld Place. Półwila bywała zbyt naiwna. Nie mniej jednak - niezwykle słodka, tak jak słodki musiał być wspomniany przez nią kotek podarowany Aquili. - Na pewno. Masz piękne, niewielkie uszka. Doskonałe. Wszystko masz doskonałe - wyrzekła Demi, z rozczuleniem i rozbawieniem spoglądając na Celine, która właśnie przeglądała się w lustrze toaletki. Czy naprawdę miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do swej doskonałej aparycji? Nigdy nie sądziła, że półwile mogą je mieć. Kompleksy musiały być im obce. Nie to, co zwykłym kobietom, takim jak ona. Demelza chyba wolała nie zastanawiać się nad własnymi uszami, aby przypadkiem nie zacząć uważać ich za problem. - Musi być urocza. Tak jak urocze jest jej imię - przyznała. - Wiesz, zastanawiałam się nad tym, ale nie wiem... Niekiedy bardzo rzadko tutaj bywam. Boje się, że mógłby być samotny - powiedziała niepewnym tonem. Chyba nigdy nie miała zwierzęcia poza Belle, uroczą sową, która teraz drzemała na swojej żerdzi w salonie. - Czyli tak jak zwykle? - spytała rozbawiona, spoglądając w oczy Celine, gdy ta zawyrokowała o pewnym zakochaniu kuzynki. Jej słowa mile łechtały ego, sprawiały przyjemność i ciepło w sercu, lecz prawda wyglądała nieco inaczej. - Oni uwielbiają mnie w inny sposób... - przypomniała półwili. Nie tak szczerze, nie jak przyjaciółkę, nie jak siostrę. Na nich nie mogła liczyć - na Celine owszem. - Wysoki, przystojny, włosy ciemny blond. Ma bardzo niski głos. Taki męski... I duże dłonie. Chyba. Nie takie delikatne - opowiadała Demelza, wracając wspomnieniami do Nocy Duchów, odtwarzając tamto spotkanie; uśmiech pojawił się na jej ustach, w oku błysk. - Chyba jest kilka lat starszy, ale na pewno nie stary - uzupełniła, uprzedzając pytanie. Przekręciła się na łóżku, wsparła na łokciu, a prawą dłonią sięgnęła do materiałów, które wyciągnęła ze swojej torby Celine. - Dla ciebie zawsze znajdę chwilkę. To skóra wsiąkiewki. Wiesz o tym? - powiedziała z uśmiechem, po oględzinach materiału. Zabawne - ostatnio szyła już szatę z tego samego materiału, a wcale nie był tak popularny. - Oczywiście, kochana, jeśli tylko chcesz być cichutka jak myszka i niezauważona, to idealny materiał na płaszcz, pelerynę, kamizelkę... Co tylko zechcesz.
Później zabrała miarę z Celine i znów padła na łóżko; plotkowała z kuzynką, dopóki obu ich nie zmorzył sen.
| zt x2
- Nie - odparła krótko Demelza, lecz zastanowiła się chwilę nim mówiła dalej. - Bywają mili i niemili Ślizgoni. Tak jak bywają mili i niemili Gryfoni, Puchoni i Krukoni. Domy w Hogwarcie nie mówią wszystkiego o człowieku. To nie tak, że Gryfon nie może być ambitny, czy Puchon odważny - wyjaśniła kuzynce. Niekiedy zapominała, że Celine nie uczyła się w Hogwarcie, tak jak ona, tylko w odległej, francuskiej szkole, którą znała wyłącznie z jej opowieści. Szczerze zazdrościła tego Lovegood. Demelza czuła, że doskonale by się tam odnalazła - w miejscu, gdzie tak bardzo ceniono sztukę i kładziono nacisk na rozwój artystyczny. Któż wie? Może wtedy zostałaby primabaleriną, tak jak Celine? Jako mała dziewczynka uczęszczała na lekcje tańca klasycznego i uwielbiała je, lecz Hogwart to wszystko przerwał - i nie miała szansy, aby tam szlifować tę umiejętność.
- Mhm. Cieszę się, że tak mówiła - przytaknęła, przegryzając banana; uśmiechnęła się ciepło, bo i jej niezwykle miło było spotkać lady Black po tak długim czasie. Kolejne pytanie Celine wprawiło Fancourt w niemałe zakłopotanie. Myślała, że to oczywiste i nie musi mówić tego głośno. Piegowate policzki Demelzy pokryły się rumieńcem. - No wiesz... Nie wypada jej zapraszać na dwór kogoś spoza arystokracji, do tego... Tancerkę z Piórka Feniksa. Raczej nie jestem... nie jestem odpowiednim towarzystwem dla kogoś o pozycji Aquili Black - przyznała szczerze, mocno przy tym zawstydzona i zmieszana; prawda była gorzka i przykra, musiała to jednak powiedzieć głośno, aby nie pozostawić żadnych wątpliwości i by przypadkiem Celine nie wpadło do głowy aranżować ich spotkania na Grimmauld Place. Półwila bywała zbyt naiwna. Nie mniej jednak - niezwykle słodka, tak jak słodki musiał być wspomniany przez nią kotek podarowany Aquili. - Na pewno. Masz piękne, niewielkie uszka. Doskonałe. Wszystko masz doskonałe - wyrzekła Demi, z rozczuleniem i rozbawieniem spoglądając na Celine, która właśnie przeglądała się w lustrze toaletki. Czy naprawdę miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do swej doskonałej aparycji? Nigdy nie sądziła, że półwile mogą je mieć. Kompleksy musiały być im obce. Nie to, co zwykłym kobietom, takim jak ona. Demelza chyba wolała nie zastanawiać się nad własnymi uszami, aby przypadkiem nie zacząć uważać ich za problem. - Musi być urocza. Tak jak urocze jest jej imię - przyznała. - Wiesz, zastanawiałam się nad tym, ale nie wiem... Niekiedy bardzo rzadko tutaj bywam. Boje się, że mógłby być samotny - powiedziała niepewnym tonem. Chyba nigdy nie miała zwierzęcia poza Belle, uroczą sową, która teraz drzemała na swojej żerdzi w salonie. - Czyli tak jak zwykle? - spytała rozbawiona, spoglądając w oczy Celine, gdy ta zawyrokowała o pewnym zakochaniu kuzynki. Jej słowa mile łechtały ego, sprawiały przyjemność i ciepło w sercu, lecz prawda wyglądała nieco inaczej. - Oni uwielbiają mnie w inny sposób... - przypomniała półwili. Nie tak szczerze, nie jak przyjaciółkę, nie jak siostrę. Na nich nie mogła liczyć - na Celine owszem. - Wysoki, przystojny, włosy ciemny blond. Ma bardzo niski głos. Taki męski... I duże dłonie. Chyba. Nie takie delikatne - opowiadała Demelza, wracając wspomnieniami do Nocy Duchów, odtwarzając tamto spotkanie; uśmiech pojawił się na jej ustach, w oku błysk. - Chyba jest kilka lat starszy, ale na pewno nie stary - uzupełniła, uprzedzając pytanie. Przekręciła się na łóżku, wsparła na łokciu, a prawą dłonią sięgnęła do materiałów, które wyciągnęła ze swojej torby Celine. - Dla ciebie zawsze znajdę chwilkę. To skóra wsiąkiewki. Wiesz o tym? - powiedziała z uśmiechem, po oględzinach materiału. Zabawne - ostatnio szyła już szatę z tego samego materiału, a wcale nie był tak popularny. - Oczywiście, kochana, jeśli tylko chcesz być cichutka jak myszka i niezauważona, to idealny materiał na płaszcz, pelerynę, kamizelkę... Co tylko zechcesz.
Później zabrała miarę z Celine i znów padła na łóżko; plotkowała z kuzynką, dopóki obu ich nie zmorzył sen.
| zt x2
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sypialnia
Szybka odpowiedź