what if I say I will never surrender?
AutorWiadomość
20 IX – 16 XI 1957
fight
Walka. Powinien szykować się do wymiany zaklęć, ale musiał zrobić coś jeszcze. Tak, miał misję do wypełnienia, nie zapomniał o tym, jednak nie potrafił podnieść się z klęczek, skronie pulsujące wściekle nie ułatwiały mu tego zadania. Donośne ryknięcie nie przedarło się na czas przez otumaniony umysł, Rineheart nawet nie zdążył odwrócić się ku nadbiegającemu agresorowi, gdy nagle mocne uderzenie sprowadziło go całkiem do parteru. Chłód kamiennej posadzki rozwarł szeroko powieki i wydarł z dna płuc resztki ciężkiego oddechu, ale zmusił także do działania. Gdy cudza ręką sięgnęła po jego różdżkę, a zęby wbiły w ramię podczas prymitywnego ataku, nadeszła instynktowna reakcja ciała, za którą bezmyślnie ruszyła zamglona świadomość. Auror szarpnął desperacko nadgarstkiem, inicjując czar, który wywołał potężne szarpnięcie. Na chwilę rozmyło się wszystko, drugie ciało naparło mocniej, aby w ułamku sekundy całkiem utracić wagę i zbitą jedność. Kilka sekund później zmaterializowane plecy uderzyły w ewidentnie inną powierzchnię, bo pokrytą wilgotną trawą. Kieran spróbował się podnieść, wokół siebie dostrzegając ciemność oraz ponownie pędzącą ku niemu barczystą sylwetkę. Powrót do szamotaniny był dynamiczny, w mocnym uścisku zaczęli przetaczać się dalej, wymieniać kolejne ciosy, mniej lub bardziej precyzyjne, póki Kieranowi nie udało się zatrzymać tego pędu, podpierając się nogą. Ścisnął różdżkę mocniej, ale coś było nie tak, prawa dłoń nie usłuchała, nosiła w sobie jedynie ból, a różdżka… Gdy mocny uścisk z jego ramienia przeniósł się na gardło, desperacko zaczął szukać po omacku czegoś, czegokolwiek, co mógłby chwycić. Pod palcami lewej dłoni odnalazł coś gładkiego i ciężkiego. Kamień trafił w głowę przeciwnika i po ostatnim przetoczeniu obu ciał auror przygniótł swym ciężarem drugiego mężczyznę i wymierzył mu kilka kolejnych ciosów w twarz. Ten musiał stracić przytomność, a może nawet pożegnać się z życiem, Rineheart nie zamierzał tracić czasu na sprawdzenie, czy ten wciąż oddycha, kiedy musiał jak najprędzej upewnić się, czy wróg nie ma przy sobie jego własności. Pomiędzy szorstkim materiałem więziennych łachów nie odnalazł jednak nic pożytecznego, poczuł za to wilgoć krwi, tej było pełno, tego rdzawego zapachu nie dało się pomylić z niczym innym.
Zwlókł się z drugiego ciała i zaczął kierować do miejsca, w którym doszło do materializacji po kiepskiej teleportacji. Jego ramiona stawały się coraz bardziej ociężałe, z uporem jednak szedł po utrwalonych w trawie śladach, dostrzegające mniej lub bardziej obfite plamy krwi. Po drodze próbował poruszać palcami u dłoni wiodącej, jednak towarzyszył temu zbyt duży dyskomfort, co było jasnym sygnałem, że powinien wstrzymać się z podobnymi działaniami. Gdy jednak zdołał się lepiej przyjrzeć swojej prawej ręce, nawet pozbawiony jakiegokolwiek źródła światła mógł stwierdzić, że po wewnętrznej stronie dłoni brakowało mięsa, jakby zostało brutalnie oderwane. Z otwartej, mocno poszarpanej rany sączyła się krew, a opadająca adrenalina nie tłumiła już bolesnych bodźców. Powinien zatamować krwawienie i oczyścić ranę, ale najpierw musiał znaleźć różdżkę. W przejawie osłabienia padł na kolana, lecz świadomość opuściła go dopiero w chwili, gdy nienaruszoną dłonią napotkał na kawałek drewna, w którym szybko rozpoznał własną różdżkę.
silence
Dłuższą chwilę spoglądał na nieruchome ciało, zastanawiając się, czy rzekomy bezruch nie jest próbą uśpienia jego czujności. Równie dobrze skurwiel mógł sobie spać, skoro od wczorajszej nocy stracił sporo krwi. Poznał tą parszywą gębę od razu, gdy tylko przyjrzał jej się lepiej za dnia. Pod jego stopami leżał jeden z członków zorganizowanej grupy, która kilka lat temu została w całości ujęta i osądzona za handel zaklętymi przedmiotami. Niektórzy dostali mniejsze wyroki, choćby pośrednicy, ci nakładający klątwy mieli większość lat spędzić w celach Tower. Wcale się nie dziwił, że ten się na niego rzucił w Białej Wieży, skoro za jego sprawą dostał trzydzieści lat odsiadki. Po tylu latach mało kto opuszczał Tower. Zdaniem Rinehearta czarodziej nie miał zbytnio widoków na przetrwanie bez pomocy uzdrowiciela. Cały lewy bok miał poszarpany, to musiał być wynik rozszczepienia, bo czegoż innego? Kieran również męczył się z efektami ubocznymi swojej instynktownej teleportacji. Różdżka spoczęła na dnie w kieszeni płaszcza, ponieważ niewiele miał z niej pożytku, kiedy prawa dłoń pozostawała grubo owinięta materiałem oderwanego od koszuli rękawa. W jego obecnym stanie trudno było mu ją zdjąć, rozerwać i potem założyć znowu wraz z odzieniem wierzchnim, zwłaszcza że na wyspie nieustannie panowała nieprzyjemna wilgoć.
– Nie będę cię ratował psidwaczy synu, słyszysz?
Brak odpowiedzi ze strony więźnia wcale nie zmniejszył jego podejrzliwości, jednak kopnięcie go prosto w piszczel także nie wywołało żadnej reakcji, zatem musiał mieć już do czynienia z cholernym trupem. Odczuł nawet ulgę na myśl, że nie będzie musiał użerać się z agresywnym skazańcem, choć nie był pewien czy powodem jego śmierci była poważna rana, czy też chwycony przez niego kamień, którym nie tyle obił mu twarz, co połamał nos i zęby. Ktoś o większej wrażliwości mógłby uznać, że po prostu tę twarz zmasakrował, jego zdaniem użycie ciężkiego kamienia wypełniało znamiona obrony koniecznej. Może to poniekąd szczęście dla drania, że zmarł na otwartej przestrzeni zamiast w zatęchłej celi. Kieran uniósł głowę, spojrzał w mniej pochmurne niebo niż to z rana i stwierdził, że to zaiste szczęście.
Paradoksalnie pierwszy tydzień na wyspie był dla niego tym najlżejszym i polegał przede wszystkim na rekonwalescencji, którą Kieran urozmaicał sobie wędrówkami krajoznawczymi. Na wyspie nie odnalazł ani jednego drzewa. Pomiędzy wysokimi trawami udało mu się znaleźć pokrzywę, kostrzewę czerwoną i babkę, a niektóre części tych roślin wykorzystał do stworzenia leczniczej papki, jaką nałożył na dłoń, aby pobudzić nadszarpniętą strukturę nerwów. Właściwie działał bardzo intuicyjnie, ledwie zapoznany w przeszłości z podstawami zielarstwa i anatomii. Największym wyczynem było jednak znalezienie wody pitnej. Obszedł całą wyspę, na której znalazł coś na wzór ziemianki wyłożonej kamieniem, gdzie do czegoś podobnego do szczelnego orynnowania wpadała deszczówka. Zaś jedynym źródłem pożywienia były ptaki, które trudno było pochwycić bez wsparcia magii i z jedną sprawną ręką, a potem znacznie trudniej było porządnie oskubać z piór i upiec. Wolał jednak męczyć się z ptakami niż zawisnąć z głodem w oczach nad ludzkim truchłem.
Nadchodził jednak dla niego trudniejszy czas wraz ze wzrostem świadomości, że odnaleziona dzięki łutowi szczęścia deszczówka w końcu się skończyć, zaś kolejne opady mogą wcale się szybko nie zdarzyć. Jedynym ratunkiem zdawała się kolejna wyspa, znacznie większa, od której dzieliła go kilkudziesięciometrowa wyrwa. W otwartej zatoce wyspy dostrzegał kamienne ruiny, wokół których niekiedy kręciły się dzikie owce. Jeśli wciąż było tam życie, a w przeszłości ktoś nawet wyspę zamieszkiwał, to musiało tam znajdować się przynajmniej jedno źródło wody pitnej. Podjął ryzykowną decyzję, musiał przejść cieśninę za wszelką cenę i musiał się do tego dobrze przygotować.
patience
Pewnej nocy przyśniła mu się baranina i była to jawna oznaka tego, że po blisko trzech tygodniach osamotnienia zaczęły nim kierować prymitywne pragnienia. Dostanie się na drugą wyspę stało się koniecznością, choć w międzyczasie zdołał spaść pierwszy październikowy deszcz i tym samym uzupełnić zapas deszczówki. Kieran starał się walczyć z problematyczną prawą dłonią na różne znane sobie sposoby, lecz ćwiczenia niezbyt pomagały, tak jak gęste lekarstwo tworzone z ograniczonej ilości ziół. Stworzył w głowie dość prosty plan – musiał zejść klifem w dół, przepłynąć prawie pięćdziesięciometrową odległość do drugiego klifu i po prostu się po nim wspiąć. Wszystko rzecz jasna bez asekuracji, jednak dystans wcale nie był wielki, musiał tylko porządnie zabezpieczyć ranę prowizorycznym opatrunkiem, gdy materiał koszuli zaczynał się kończyć. Miał już jednak dość bezczynności po trzech tygodniach, jak również jedzenia nieustannie ptactwa, kiedy kawałek dalej czekały owce i foki. Choć jeszcze nie miał pomysłu jak mógłby cokolwiek upolować bez wkładania w to wielkiego wysiłku, był pełen determinacji.
Realizacja planu przebiegła pomyślnie. Zanurzenie się w lodowatej wodzie nie stanowiło przyjemności, lecz wysiłek mięśni utrzymał ciało we względnym cieple. Tuż po dotarciu do zatoki Kieran w pierwszej kolejności rozpalił ognisko, aby ogrzać się i wysuszyć ubrania. Po dawnej osadzie zostały tylko niskie mury i ściany domów, wewnątrz których Kieran nie znalazł nic pożytecznego, raptem jeden metalowy kubek. Żadnej sieci, żadnego noża, byli mieszkańcy zabrali ze sobą wszystko, nawet dachy, które prawdopodobnie wykonane były z drewna, nad wyraz cennego na terenie pozbawionym drzew. Obok zabudowań znajdował się strumień, skąd czarodziej mógł czerpać pitną wodę. Jego szanse na opuszczenie wyspy były nikłe, jeśli nie żadne, zdany był na czekanie, lecz nie mógł mieć pewności na co właściwie czekał i czy cokolwiek wydarzy się w najbliższym czasie.
Dni upływały powoli, polegając przede wszystkim na przemijaniu. Pracował nad swoim ciałem, rozsmakowywał się w foczym mięsie, jednak trudno mu było zwalczyć irytację wywoływaną przez bezczynność, choć śledzenie owiec po pozostawianych przez nich tropach pomagało mu zachować względną równowagę. Nie był w stanie korzystać z magii, bez magii nie mógł poskładać w pełni swojej dłoni, co czyniło go skazanym na wyspiarską egzystencję. Najgorsza jednak był samotność, ta niemożność odezwania się do kogokolwiek w poszukiwaniu zrozumienia albo i nawet wywołania sprzeczki o fundamentalne wartości. Oceaniczny chłód z każdym dniem zasadzał się na Kierana coraz bardziej, a z jego obliczeń wynikało, że na wyspie zastał go już listopad. Wizja ratunku oddalała się coraz bardziej wraz ze zbliżającą zimą. Na Merlina, nie wiedział nawet gdzie dokładnie się znajduje i poniekąd łudził się, że może chociaż gdzieś nieopodal będzie przepływał jakiś statek. Jakikolwiek. Wlazłby nawet na łajbę nieprzyjaciela z tej pieprzonej desperacji. Jednak chłodna wyspa kojarzyła mu się z Irlandią. Ale czy z każdej irlandzkiej wyspy nie mógłby czasem dostrzec innego brzegu? Wcale nie był tego pewien, raczej chciał w to wierzyć. Więc gdzie do cholery się znalazł? Mógł być wszędzie i nigdzie zarazem. Bardziej jednak od wiecznej samotności przerażała go myśl, że być może nigdy nie odzyska pełnej sprawności w prawej dłoni – to byłby dla niego definitywny koniec.
rescue
Ocalenie nadeszło wczesnym rankiem i wyrwało go ze snu. Ktoś się nad nim pochylił, o coś spytał, a akcent tubalnego głosu zabrzmiał mu całkiem znajomo. Szybko rozwarł powieki i podniósł się do siadu, nie bardzo wierząc w realność niespodziewanego przybysza. Tuż za nim czaił się kolejny, z uporem ciągnący zdziczałą owcę w stronę statku. Ludzka istota. Statek. Beczące zwierzę ciągnięte przez człowieka na statek. Resztki snu odegnał od siebie przecierając powieki, następnie powstał gwałtownie do pionu, wydobywając z siebie odgłos stanowiący coś pomiędzy skrzekiem a gardłowym pomrukiem, co w głębi duszy było śmiechem. Momentalnie jego ciało opanowała ulga.
– Musicie mnie zabrać – zażądał od razu, zdrową ręką chwytając przedramię młodego chłopaka, który wybałuszył w odpowiedzi oczy. – Musicie!
– Jak się tu znalazłeś? – spytał jeden z mężczyzn, który po odstawieniu owcy na pokład i powrocie na ląd zwrócił się od razu w stronę Kierana, sięgając po coś skrytego za pazuchą. Nawet jeśli chwytał za broń, to przynajmniej dążył do porozumienia, zaznajomiony z językiem angielskim, w którym dało się słyszeć mocny akcent. Nie, nie irlandzki, zatem szkocki? Statek ze Szkotami, czyżby był bliżej Wielkiej Brytanii niż podejrzewał?
– Mój statek zatonął – odparł szybko, na wydechu, nie chcąc wzbudzać podejrzeń zbyt długim namysłem. – Zraniłem się w rękę, a nie ma nawet z czego zbudować tratwy.
Wypuścił z uścisku rękę młokosa, a ten szybko odsunął się o dwa kroki, próbując zbudować rozsądny dystans pomiędzy sobą o zapuszczonym wyspiarzem. Rineheart nie przejmował się swoją prezencją przez długi czas, rzeczywiście mógł prezentować się jak oszalały rozbitek. Poprawił na sobie płaszcz i wyprostował mocno, chyba tym gestem odrobinę przekonując do siebie obcych.
– To masz Panie wiele szczęścia żeśmy w ogóle tu przypłynęli. Długośmy się radzili między sobą, czy aby brać stąd te owce, ale coraz dziwniej się dzieje w tej Angliji. Ludzie różne rzeczy prawią, to szykujem się jak na samiutką wojenkę.
– Gadasz jak postrzelony – burknął groźnie kolejny mężczyzna ciągnący owcę w stronę statku. – Owiec nigdy za wiele, ot cała historyja.
– Płyniecie do Szkocji? Zabierzcie mnie. Nie mam jak się wkupić, ale nie sprawię problemów, muszę tylko wrócić do Anglii.
– Niedobrze obcego na łajbę brać.
– Ale i nie po chrześcijańsku zostawić.
Najmłodszy z całej grupy uważnie przyglądał się Kieranowi, reszta zaś zbiła się w kupę i poczęła już mniej jawnie wymieniać między sobą poglądy odnośnie udzielenia pomocy nieznajomemu. Chwilę potem najstarszy mruknął donośnie i spojrzał wprost na aurora. – Ino owce pomóż nam spętać, tyle wystarczy.
Śledzenie owiec przyniosło mu korzyść. Poprowadził kilkuosobową grupę wzdłuż strumienia, które wybijał spomiędzy dwóch wzniesień, a po ich drugiej stronie mogli znaleźć więcej owiec, wyłapując ich kilkadziesiąt jeszcze przed nastaniem wieczoru. Kieran pozostawał milczący pomiędzy mugolami, na niewielkim statku przysiadł w rogu i okryty płaszczem przymknął oczy, unikając dalszych pytań o okoliczności jego nieszczęśliwego wypadku w oceanicznych wodach, którego tak naprawdę nigdy nie było.
return
Płynęli nocą, a woda wokół zdawała się być wyjątkowo spokojna, fale lekko kołysały łajbą, a w ich rytm beczały stęsknione za pewniejszym gruntem owce. I tak nie mógłby zasnąć, nawet gdyby do jego uszu nie docierały zwierzęce odgłosy. Spokoju nie dawało mu to, że na wyspie zaczął tracić czujność i nie otworzył oczu na czas, gdy ktoś się do niego zbliżał. Ale przez czas trwania podróży mógł wreszcie realnie podejść do tego, co zrobi po powrocie. Rzucenie się prosto w wojenną zawieruchę nie wchodziło w grę, w pierwszej kolejności musiał znaleźć uzdrowiciela skorego poskładać jego rękę, potem musiał dowiedzieć się jak przebiegła ucieczka z Tower. Na samą myśl na jego języku budowała się ciężka gorycz porażki, bo oto zawiódł w najważniejszym momencie. Przewodził swojej grupie, miał w miarę możliwości wyprowadzić jak najwięcej osób, ale przede wszystkim dotrzeć na czas do architekta. Kiedy cała misja zaczęła się pierdolić? Co zrobił źle?
Dopłynęli do wyspy North Uist, stamtąd Kieran wsiadł na rybacki kuter, na którym nie spędził wiele czasu. Ogromną ulgę sprawiło mu dotarcie do szkockiej ziemi, gdzie wiedział w jaką stronę ruszyć, aby uzyskać pewną pomoc. Na obrzeżach wioski Dunvegan odnalazł znaną mu uzdrowicielkę, u której zaszył się na dwa dni, nie chcąc dłuższą obecnością ściągać na nią nieszczęścia. Szybko doprowadziła jego dłoń do ładu, choć przestrzegła, że jeszcze przez kilka dni nie powinien jej nadwyrężać i praktycznie cały czas smarować leczniczą maścią. Przy okazji mógł w spokoju zapoznać się w jej domostwie z najnowszym wydaniem Proroka. Znów poczuł ukłucie złości na samego siebie, kiedy dostrzegł swoje nazwisko na liście zaginionych, choć znaczniej bardziej wzburzyła go wieść o wymordowaniu centaurów w Zakazanym Lesie. Co się stało z portalem? Co z Oazą? Gdyby Rycerze do niej dotarli, rozgłosiliby swój tryumf wszędzie, jednak czarodziejska społeczność w Szkocji nic o tym nie słyszała. Ale mogli być odcięci od pewnych informacji, póki wojna toczyła się na terenie Anglii
Musiał wrócić do domu, wysłać kilka listów, zebrać jak najszybciej najpilniejsze informacje. Gdy tylko skończył się szesnasty listopada, Rineheart po raz pierwszy ujął różdżkę w prawą dłoń i teleportował się prosto do swojego domu położonego na walijskich ziemiach, aby tam wstępnie sprawdzić, czy było do czego wracać.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| Kieran, witaj z powrotem!
Po niemal dwumiesięcznym samotnym pobycie na wyspie udało ci się powrócić do ogarniętego wojną kraju, przeżyte doświadczenia pozostawią jednak po sobie długofalowe skutki. Dzięki pomocy uzdrowiciela odzyskałeś pełną sprawność w wiodącej ręce, lecz leczone prostymi sposobami rozszczepienie pozostawiło po sobie brzydką, poszarpaną, przebiegającą w poprzek dłoni bliznę, której nie wyleczą już żadne lecznicze maści. Sama dłoń będzie od czasu do czasu ci dokuczać, odzywając się przeszywającym bólem nerwów zwłaszcza przy nagłych zmianach pogody lub dużym nagromadzeniu magicznej energii w pobliżu. Ponieważ przez długi czas nie byłeś w stanie nią poruszać, towarzyszyć ci będzie trudna do powstrzymania ochota ciągłego sprawdzania, czy posiadasz czucie w palcach - odruch z czasem przekształci się w bezwiedny, nerwowy tik, polegający na nieświadomym przebieraniu palcami - głównie wtedy, gdy nie będą się na niczym zaciskały. Długi pobyt na wyspie pozostawi po sobie również instynktowny lęk przed ciszą i samotnością - do końca obecnego okresu fabularnego przebywając sam ze sobą będziesz się czuł niespokojny, nerwowy, nękany wrażeniem czyhającego gdzieś w okolicy niebezpieczeństwa. Na odludne tereny powracać będziesz w snach, w których będzie ci się wydawało, że znów jesteś uwięziony na wyspie, z której nie możesz się wydostać. Od czasu do czasu, zarówno we śnie, jak i na jawie, dostrzegać będziesz twarz czarnoksiężnika, którego pozbawiłeś życia - przywidzenia będą krótkotrwałe, ale uciążliwe, pojawiając się bez zapowiedzi i ostrzeżenia. Dodatkowo, mało zróżnicowana dieta, do której zmuszony byłeś w trakcie pobytu na wyspie, spowodowała u ciebie utratę wagi - żeby wrócić do formy, co najmniej przez kilka tygodni będziesz musiał odżywiać się prawidłowo i dbać o odporność fizyczną. W rekonwalescencji pomogą eliksiry uspokajające (na sen) i wzmacniające (nie muszą być zużywane mechanicznie).
W trakcie twojej nieobecności, pełniącym obowiązki Szefa Biura Aurorów został tymczasowo Aaron Bagnold - po powrocie możesz jednak w dowolnym momencie objąć stanowisko z powrotem, Bagnold wróci na pozycję twojego zastępcy.
O wydarzeniach, które miały miejsce w trakcie twojej nieobecności, powinieneś dowiedzieć się fabularnie.
Blizna została dopisana do znaków szczególnych, poprawiłam również wagę z 93 do 85 kilogramów. W razie jakichkolwiek pytań - zapraszam. <3
Po niemal dwumiesięcznym samotnym pobycie na wyspie udało ci się powrócić do ogarniętego wojną kraju, przeżyte doświadczenia pozostawią jednak po sobie długofalowe skutki. Dzięki pomocy uzdrowiciela odzyskałeś pełną sprawność w wiodącej ręce, lecz leczone prostymi sposobami rozszczepienie pozostawiło po sobie brzydką, poszarpaną, przebiegającą w poprzek dłoni bliznę, której nie wyleczą już żadne lecznicze maści. Sama dłoń będzie od czasu do czasu ci dokuczać, odzywając się przeszywającym bólem nerwów zwłaszcza przy nagłych zmianach pogody lub dużym nagromadzeniu magicznej energii w pobliżu. Ponieważ przez długi czas nie byłeś w stanie nią poruszać, towarzyszyć ci będzie trudna do powstrzymania ochota ciągłego sprawdzania, czy posiadasz czucie w palcach - odruch z czasem przekształci się w bezwiedny, nerwowy tik, polegający na nieświadomym przebieraniu palcami - głównie wtedy, gdy nie będą się na niczym zaciskały. Długi pobyt na wyspie pozostawi po sobie również instynktowny lęk przed ciszą i samotnością - do końca obecnego okresu fabularnego przebywając sam ze sobą będziesz się czuł niespokojny, nerwowy, nękany wrażeniem czyhającego gdzieś w okolicy niebezpieczeństwa. Na odludne tereny powracać będziesz w snach, w których będzie ci się wydawało, że znów jesteś uwięziony na wyspie, z której nie możesz się wydostać. Od czasu do czasu, zarówno we śnie, jak i na jawie, dostrzegać będziesz twarz czarnoksiężnika, którego pozbawiłeś życia - przywidzenia będą krótkotrwałe, ale uciążliwe, pojawiając się bez zapowiedzi i ostrzeżenia. Dodatkowo, mało zróżnicowana dieta, do której zmuszony byłeś w trakcie pobytu na wyspie, spowodowała u ciebie utratę wagi - żeby wrócić do formy, co najmniej przez kilka tygodni będziesz musiał odżywiać się prawidłowo i dbać o odporność fizyczną. W rekonwalescencji pomogą eliksiry uspokajające (na sen) i wzmacniające (nie muszą być zużywane mechanicznie).
W trakcie twojej nieobecności, pełniącym obowiązki Szefa Biura Aurorów został tymczasowo Aaron Bagnold - po powrocie możesz jednak w dowolnym momencie objąć stanowisko z powrotem, Bagnold wróci na pozycję twojego zastępcy.
O wydarzeniach, które miały miejsce w trakcie twojej nieobecności, powinieneś dowiedzieć się fabularnie.
Blizna została dopisana do znaków szczególnych, poprawiłam również wagę z 93 do 85 kilogramów. W razie jakichkolwiek pytań - zapraszam. <3
what if I say I will never surrender?
Szybka odpowiedź