Wydarzenia


Ekipa forum
Rzeka Lyn
AutorWiadomość
Rzeka Lyn [odnośnik]06.04.21 23:10
First topic message reminder :

Rzeka Lyn

Rzeka w hrabstwie Devon, która swój początek bierze z połączenia dwóch rzek: West Lyn i East Lyn, które łączą się kilkaset metrów przed ujściem do Kanału Bristolskiego w niewielkiej czarodziejskiej mieścinie - Lynmouth. Wędrując jej brzegiem w ciągu godziny można dotrzeć do miasteczka Barbrook, dalej na południe rzeka rozwidla się ku Furzehill i Shallowford tam kończąc swój bieg. Jednym z najbardziej znanych miejsc na rzece jest wąwozów Geln Lyn. Nagły uskok ziemi w lesie znajdującym się pomiędzy dwoma wioskami tworzy na rzece dość urokliwą kaskadę wodną otoczoną kamieniami i rosnącą wokół roślinnością. W odpowiednim okresie w rzece można natknąć się na jeżanki i pstrągi. Okoliczne lasy zamieszkuje sporo jeleni i łosi, na drzewach dostrzec można przemykające wiewiórki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Rzeka Lyn [odnośnik]27.05.23 15:39
Noc była dziwna, pełna niezrozumiałego niepokoju, długich cieni i męczącego bólu głowy. Czuł się nieswojo, wystawiony na atak z każdej strony, jakby nagle las przestał być jego sprzymierzeńcem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się podobnie i czy w ogóle; zielona gęstwina zawsze kojarzyła mu się ze świętym spokojem, wolnością od wszystkiego i wszystkich. Tutaj szukał ukojenia, tutaj uciekał, kiedy wszystko zaczynało się koncertowo pierdolić, a dziwka fortuna dawała mu się we znaki.
Dlaczego ta noc była inna, tak różna od pozostałych? Dlaczego ciągle oglądał się przez ramię, spodziewając się najgorszego? Wiedział, podświadomie czuł, że jest tutaj sam, a jednak… coś nie dawało mu spokoju, karmiąc paranoiczne poczucie bycia obserwowanym, śledzonym. Był czujny, reagował na każdy szelest, każde podejrzane tchnienie z głębi puszczy, ale nie panikował. To nie był strach, to nie była obawa o własne życie, a gotowość do kolejnego starcia, do kolejnej potyczki w której przyjdzie mu udowodnić swoją wartość i fakt, że dylematy natury moralnej pozostawił daleko za sobą, w niewygodnej przeszłości, w domu na wzgórzu w pierdolonym Shropshire.
Z różdżką w ręce i przewieszoną przez ramię kuszą zagłębił się bardziej w gęstwinę, przeszedł przez wysokie paprocie, zaciągnął zapachem wilgotnego mchu i liści. Było świeżo po pełni, a spędziwszy w głuszy ostatnią noc był przygotowany na wszystko, nawet na jakiegoś futrzastego pojeba. W kieszeni znoszonej kurtki czekał pomniejszony srebrny łańcuch, miał także wabik i miotłę. Nóż myśliwski kołysał się w skórzanym pokrowcu przypiętym do paska, obijając mu się o biodro przy każdym dłuższym kroku. Szedł przed siebie, niespecjalnie kierując się jakimkolwiek śladem, a przynajmniej było tak do momentu w którym zobaczył świeże ślady. Najpierw ludzkie ― odcisk stopy był zajebiście wyraźny ― potem łap. Duże, ładnie zachowane w gliniano-błotnistej ziemi zalegającej w tej części lasu. Na ich widok Victor przyklęknął, rozgarnął dłonią szczątkowe elementu ściółki, przesunał palcami po wgłębieniach. Krawędzie były dobrze zachowane, a sam odcisk w glebie nieco odcinał się barwą od otoczenia, jasno dając mu do zrozumienia, że trop ma nie więcej niż parę godzin. Przyglądał mu się jeszcze chwilę, ze zmarszczonym czołem analizując wygląd śladu i ostatecznie doszedł do niezbyt wesołego wniosku: to odcisk jebanego likantropa. Liczył nieco na pomyłkę ― starcia z wilkołakami to w końcu nie w kij dmuchał ― ale pracował jako brygadzista przez zbyt długi okres czasu, by się mylić.
Podniósł się z ziemi, śledząc wzrokiem ścieżkę wytyczoną przez ślady ― raz ludzkie, raz wilcze ― i doszedł do kolejnego ponurego wniosku: likantrop najwidoczniej nie panował nad formą, nie potrafił utrzymać stałego kształtu. Czyli jeszcze gorzej, niż początkowo mogłoby się wydawać.
Przez gęsto splecione korony drzew wlał się dziwny pomarańczowy blask ― na tyle różny od promieni słońca, że zwrócił uwagę Vale’a, ale na tyle nieuchwytny, by nie połączyć go z nagłym pojawieniem się nowego obiektu na niebie.
Victor zmełł w ustach przekleństwo i już miał ruszyć dalej, kiedy do tkniętego paranoją ucha dotarł odgłos kroków. Tłumione przez ściółkę były o wiele cichsze niż normalne, sam sposób stąpania też był ostrożny i wyważony, jakby intruz wolał pozostać niewykryty. Victor ― wyczulony aż do przesady na zachodzenie go od tyłu ― nie dał się zaskoczyć. Odwrócił się zwinnie, wycelował różdżkę w intruza i…
Tonks. ― Czubek różdżki nawet nie drgnął, choć Vale zdawał sobie sprawę ze swojej nieciekawej pozycji; potyczka z aurorem wydawała mu się potencjalnie równie opłakana w skutkach, co pojedynek ze Śmierciożerczynią w śmierdzącym zaułku Nokturnu. ― A co, szukasz kolegi? ― odciął się lekko. Czy futerkowy pojeb mógł być jakimś znajomym Michaela? Może to powtórka z sytuacji, z ich ostatniego spotkania, ale teraz kłopoty miał jakiś wilkołak-junior?
Victor zmrużył na moment oczy, dokonując szybkiego rozrachunku wszystkich “za” i “przeciw”.
Opuścił różdżkę.
Natknąłem się na ślady przed chwilą. Jak to jakiś twój znajomy, to ma w chuj problemów z utrzymaniem formy, tak na marginesie. A jeśli to nie twój znajomy… ― Victor uśmiechnął się kątem ust, ale wyraz był pozbawiony wesołości, nadawał mu charakteru skurwysyna. ― …to uznajmy, że właśnie zacząłem polowanie.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]09.06.23 4:26
Tym razem się go nie bał.
Tym razem, czujny i gotowy do walki, nie bałby się nikogo, gdyby nie ten nienaturalny niepokój - tępe pulsowanie w skroniach odkąd kilka minut temu dostrzegł na niebie tą kometę, znajoma nerwowość, pustka w miejscu wspomnień po ostatniej pełni. Ciarki na plecach, uczucie, że go roznosi i natarczywa myśl, że jeśli Vale zaatakuje to skoczy mu do gardła.
Tym razem bał się siebie, domyślając się, że zbiegły czarnoksiężnik mógł przeżywać to samo. Choć nie pamiętał nic z minionej nocy to wyglądało na to, że poranek nie uśpił do końca wilczej jaźni - pokusa przemiany była równie intensywna jak jesienią, gdy wspomnienia dementorów wpędzały Michaela w ten nastrój. Tylko, że od tamtej pory nabrał doświadczenia, nauczył się żyć z własną genetyką, w odróżnieniu od młodszych lub mniej skorych do pracy nad sobą wilkołaków - nauczył się nad sobą panować. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Wziął głęboki oddech żeby się opanować, zbierając w gardle krótki rozkaz opuszczenia różdżki (choć czy naprawdę chciał, by Victor opuszczał różdżkę - teraz, gdy w pobliżu mógł grasować wilkołak? Ataku tego stworzenia nie życzył nikomu poza Rycerzami Walpurgii i szmalcownikami, na pewno nie dawnemu koledze), ale Vale zrobił to sam z siebie. No proszę. Mike spodziewał się, że po wczorajszej pełni wygląda jakby przez dziesięć godzin trząsł się podwieszony na drzewie (bo tak było...), ale najwyraźniej i tak wzbudzał trochę większy respekt niż wtedy, gdy Victor znalazł go związanego o świcie.
Zbył pierwsze pytanie milczeniem, które Vale mógł uznać za odpowiedź odmowną—ale nie przyznałby się mu do kolegów nawet, gdyby ich szukał. Zawdzięczał Victorowi własne życie, a szukając kryjówek na pełnię zawierzył mu własnym bezpieczeństwem, ale wciąż nie był pewien, czy zaufałby mu w kwestii cudzego. Intuicja podpowiadała mu, że przed laty polubili się, bo byli w jakiś sposób podobni, ale nie byłoby to podobieństwo w kwestiach, do których chciałby się przed sobą przyznać. Z pozoru lubili dobre piwo, wspólne milczenie, ładne kobiety (Michael lubił też czasem patrzeć na Victora patrzącego na ładne kobiety) i adrenalinę w pracy. A głębiej... miał wrażenie, że obydwaj byli zdolni do zobojętnienia na śmierć, do działania dla dobra konkretnych osób, a niekoniecznie ideałów, do prędkich i brutalnie pragmatycznych decyzji. Może się mylił, a może chciał się mylić. Innemu człowiekowi, który podarował mu nie tylko drugą szansę na życie, ale i cenne rady umożliwiające przetrwanie, ufałby bardziej, i po mniejszym namyśle — ale przy Victorze ten namysł i nieufność zawsze pozostawały, szczególnie przy liście gończym. Zastanawiał się, dlaczego Vale go wtedy nie zdradził i kiedy gotów byłby go zdradzić. Zastanawiał się, czy Vale zastanawiał się czasem nad tym samym—nad tym, czy pomimo całej sympatii i długu w postaci własnego życia, Mike wycelowałby przeciwko niemu Lamino gdyby znaleźli się po przeciwnych stronach barykady.
Być może nic nie zmieniło się przez ostatnie kilka miesięcy, a być może doszli po prostu do podobnych wniosków, bo Vale dał mu jasny sygnał, że dziś mogą mieć wspólny cel. (Dziś, teraz, może ta sytuacyjność była kluczem do bezpiecznych ram ich znajomości).
-Zbiega. - przyznał szczerze, bo to nie była tajemnica. -Co nie tak z jego formą? - nie znalazł jeszcze jego śladów, ale nawet gdyby je znalazł, byłby ciekaw wniosków (eks)brygadzisty. Na usta cisnęło się jeszcze jedno pytanie -Czemu się go nie boisz? Czemu nigdy się ich - nas - nie bałeś?
Samemu dalej bał się wilkołaków, dalej miał koszmary o tamtej nocy w Norwegii.
Victor był jedyną znaną mu osobą, która podchodziła do nich bez naiwności i bez lęku i bez popularnego wśród brygadzistów sadyzmu.
Może go kiedyś spyta.
-To czarnoksiężnik. - poczuł się zobowiązany go ostrzec, bo wiedział, ile Vale miał do czynienia z wilkołakami, ale nie wiedział ile z czarnoksiężnikami (w pojedynkowaniu się, nie gadaniu). -Ma opuścić ten las ze mną... a w innym przypadku nie może go opuścić, nie w wilczej postaci. - obydwoje wiedzieli, że to by zagroziło cywilom. Zawahał się na moment, rozważając za i przeciw i przypominając sobie ile więzień siedział w tymczasowym areszcie. Chyba więcej niż dobę - nie tak długo, by zdążył na transport do Plymouth, ale na tyle długo, by mógł uznać, że zdążyli go przesłuchać. -Nie żywcem. - zdecydował, zawieszając wymownie głos. Sądy wojenne były preferowanym rozwiązaniem, a czarnoksiężnik bez różdżki był w teorii bezbronny, ale przemieniony wilkołak był śmiertelnie groźny - a on, jako auror, miał możliwość podjęcia decyzji o likwidacji takich celów.
Musi zobaczyć, jak to się rozwinie.
-A co, potrzebujesz ingrediencji? - był mu je winien. Ogon, nerkę i krew, pamiętał do dzisiaj, uporczywy dług wdzięczności. Nie mógł mu ich obiecać, ale Vale nie był posiłkami od Podziemnego Ministerstwa, a w życiu nie ma nic za darmo - nawet jeśli słowa nieprzyjemnie dźwięczały w jego sumieniu.
Uniósł różdżkę, wymamrotał ciche Homenum Revelio., zmrużył oczy. Zaklęcie działało na ograniczonym zasięgu - czy wydawało mu się i widział jasną plamę tuż na jego granicy, czy to mógł być jeleń albo poświata tej dziwnej komety?
-Te ślady - gdzie prowadzą? - mocniej ścisnął miotłę, gotów na nią wsiąść w każdej chwili. Pamiętał, jak szybkie są wilkołaki, jak samemu był szybki.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Rzeka Lyn - Page 7 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]09.07.23 9:32
Odpowiedzi Michaela pozostawały lakoniczne, o ile pojawiały się w ogóle, a brak zaufania przesycał powietrze jak zapach trupa. Nie był zdziwiony ― w zasadzie, nawet w jakiś sposób ponuro usatysfakcjonowany. Sam by sobie nie zaufał, nie po tym wszystkim czego dopuścił się jako członek Familii; pewnym było, że o ile w paru przypadkach Tonks by się nawet ucieszył i może nawet przyklasnął, to w pozostałej części prędzej by go aresztował albo zabił na miejscu. Trudno było pozostać neutralnym w tej chujowej wojnie ― uznał w duchu Victor i westchnął długo, wręcz ostentacyjnie.
Jest rozchwiany ― przyznał bez chwili zastanowienia i przykucnął znów, odgarnął przegniłe liście dłonią, wskazał Tonksowi dwojakie ślady ― gubi formę, raz jest człowiekiem, a za chwilę wilkiem. Wygodnie byłoby powiedzieć, że stracił nad sobą panowanie, ale wtedy pozostałby całkiem w wilczej formie. Więc nie. Twój zbieg walczy dość zaciekle, częstotliwość zmiany śladów jest wysoka, czyli nadal pozostaje na tyle przytomnym by używać czarów ― wyjaśnił, a po chwili ściągnął chmurnie brwi. Wilkołaki i bez zmiany formy miały przeczulone zmysły, a ten tutaj nie dość, że był narażony na nieustanny ból przemian, to jeszcze nafutrowany adrenaliną. Jeśli chuj zwęszy ich trop to będą mieli przejebane.
Zajebiście ― mruknął, kiedy Tonks zdradził mu czarnoksięski sekret zbiega. Chociaż, tak w zasadzie, nie powinien być przecież specjalnie zaskoczony. Michael był aurorem, nawet jeśli teoretycznie i oficjalnie martwym, to przecież nie parał się łapaniem wilkołaków ― nie, kiedy pozostawały czyste pod kątem magicznej profesji.
Wstał, otrzepał dłonie o kurtkę.
Jasne. ― Znowu skwitował jego słowa mruknięciem. ― To módl się, żeby wiatr wiał nam w oczy, a nie w dupy, bo inaczej będzie niewesoło. Walczyłeś już kiedyś z wilkiem czarami? ― spytał jeszcze, chcąc się zorientować na ile Tonks byłby mu wsparciem podczas ewentualnej potyczki. Aurorskie umiejętności to jedno, ale precyzja brygadzisty i znajomość wilczej anatomii to co innego.
Uśmiechnął się wisielczo połową ust i wzruszył ramieniem. Zdążył już zapomnieć o tym, że chciał na niego zapolować dla ingrediencji. I że przez wspaniałomyślne uratowanie mu dupy spędził potem miesiąc na szukaniu następnego celu, którym okazał się jakiś młody, zlękniony szczeniak. Do dzisiaj pamiętał jego oczy i zamarłą na wargach, nigdy niewypowiedzianą prośbę o ocalenie życia. Nie zdążył.
Już nie ― odpowiedział mu matowym, pozbawionym emocji tonem. Nie miał zamiaru się z tym kryć, był myśliwym, to była wiedza powszechna. Niepowszechną natomiast był fakt na jaką zwierzynę zazwyczaj poluje. I że ludzie ― czarodzieje i mugole ― także wliczają się w ten niechlubny spis.
W głąb lasu ― Victor spojrzał jeszcze raz na odkryte ślady, zmrużył oczy ― ślad ma dobrze zachowaną krawędź, a jest tak sucho, że stary trop zaczyna osypywać się po dwóch-trzech godzinach. Wiatr nam sprzyja póki co, możemy pójść dalej, a jeśli się zmieni, to spierdolić w górę na miotłach i obserwować teren z góry. Jak nie dostanie w łeb zaklęciem, to zawsze mogę przedziurawić mu czaszkę bełtem. ― Poprawił zawieszoną na ramieniu kuszę i odwrócił głowę, spojrzał w stronę w którą najprawdopodobniej udał się wilkołak. Tonks przed chwilą spoglądał w tamtą stronę ― może zaklęcie mu coś podpowiedziało.
Chodź ― mruknął, ruszając ścieżką pierwszy. Krok za krokiem, powoli, tak by nie zgubić tropu. ― I rzucaj to Homenum z łaski swojej co jakiś czas, może wypatrzymy go szybciej, niż on wyczuje nas.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]13.07.23 20:34
Rozchwiany? Uniósł brwi - samemu nigdy nie był rozchwiany. Odzyskanie świadomości, wstyd i wyczerpanie, zawsze oznaczały koniec. Pozostawał człowiekiem na zawołanie, a czasami gdy narastał w nim gniew - miał nadzieję, pokusę, wrażenie, że wystarczy przekroczyć granicę i byłby w stanie stać się wilkiem na zawołanie. Tuż po ugryzieniu był zbyt niedoświadczony i przybity by tak się czuć i panicznie unikał wszystkich drażniących go stresorów (ludzi, Londynu, całego dawnego życia). Teraz panował nad sobą o wiele lepiej, ale nie chodziło tylko o to. Wcześniej, przed wybuchem wojny, nigdy nie czuł nienawiści tak mocnej by móc sięgnąć po pokłady gniewu w każdej chwili. Wolał nie testować tych granic, choć już raz przecież to zrobił - wtedy, gdy uratował życie własne i Cory. Równie dobrze mogła jednak zginąć, przemienił się całkowicie przyparty do muru.
Gdy usłyszał o uciekającym czarnoksiężniku-wilkołaku, pomyślał, że zrobił dokładnie to samo - przemienił się przyparty do muru. Wnioski Victora go zaskoczyły, choć gdy podążył za jego wzrokiem i przyjrzał się uważniej śladom, zaczął rozumieć o co mu chodzi i przypominać sobie pogłoski zasłyszane w Plymouth, w chaotycznym pośpiechu. Gdy przydzielono mu sprawę Greybacka,  wspomniano o tym, że inne wilkołaki też przemieniały się tego poranka, jeden z kolegów spytał nawet Michaela o samopoczucie z irytującą mieszanką współczucia i strachu. Zmrużył oczy i zerknął w niebo - dzisiejsza pełnia była dziwna i koszmarna, czy ta upiorna kometa miała z tym coś wspólnego? I dlaczego nie spadała, tylko tkwiła na niebie, żarząc się nienaturalnym blaskiem i tak go drażniąc?
Zamrugał, oderwał od niej wzrok. Nie mógł sobie pozwolić na rozdrażnienie, nie przy Vale'u i nie przy czarnoksiężniku, który najwyraźniej zmieniał formę i miał... różdżkę? Nie mógł też sobie wyobrazić gorszego koszmaru niż kilkakrotne, ciągłe przemiany - Vale rozumiał ten ból w teorii, Tonks w praktyce - ale świadomość, ze czarnoksiężnik wciąż jest uzbrojony skutecznie ostudziła go z jakichkolwiek myśli o współczuciu. Jeśli komuś współczuł, to wilkołakom sprzymierzonym z Zakonem - znał ich kryjówki i adresy, musiał jak najszybciej ogarnąć tego dupka i sprawdzić, czy u nich wszystko w porządku.
-Czyli musiał zwędzić komuś różdżkę po drodze. - westchnął, zaciskając usta z niepokojem. Nie doszły do niego wieści o ofiarach śmiertelnych, ale zaczął się o nie obawiać. Oby ten ktoś po prostu uciekł. -I musi ją gubić... i się po nią wracać. - oczy błysnęły, spojrzenie przesunęło się po ściółce.
-Wieje w oczy, ze wschodu. - skwitował głucho, odwracając wzrok i głowę. Wciąż wstydził się - trochę - przeczulonych zmysłów, choć w pracy bywały cholernie przydatne. Był świadom, że te wilkołaka są teraz jeszcze ostrzejsze - i nie chciał, by Vale dostrzegł jego wahanie i najzwyklejszy strach. Mógłby stłumić ten strach, wmawiając samemu sobie, że teraz nie był bezbronnym i zaskoczonym człowiekiem, że w razie czego - strach o własne życie na pewno wyzwoliłby w nim te emocje - mógłby się przemienić. Las wydawał się pusty, w razie czego by to przecież zrobił - gdyby był sam.
Ale był z Vale'm, którego życiem nie chciał ryzykować i przy którym nie chciał do końca ryzykować własną różdżką. Victor już raz darował mu życie i podał zagubioną różdżkę, ale Tonks nie chciał testować jego sympatii i własnego szczęścia (chyba, że będzie musiał) boleśnie świadom dzielącej ich różnicy czystości krwi - która w dawnych czasach zdawała się błahostką, a dziś prawdziwą przepaścią.
-Walczyłem raz. - o ile celowanie drżącą ręką w potwora, gdy samemu leżało się w kałuży krwi i umierało, można nazwać walką. -On nie żyje, a ja skończyłem jak on, więc sam musisz ocenić rezultat. - wziął głębszy oddech, jakby spodziewał się, że poczuje na języku zapach i smak krwi i futra tamtego. Na razie nic. Czuł tylko wspomnienie mrozu, mrozu, dzięki któremu miłosiernie nie zapamiętał czy czuł wtedy wkoło krew swoją, Astrid i Einara.
-Widziałem jak zabił dwoje czarodziejów. Wiem, że jesteś w tym świetny, ale w razie czego właź na miotłę i znikaj, Vale. Nie chcę mieć na sumieniu twojego życia. - odezwał się, zaskakująco szczerze - jeszcze bardziej otwarcie niż w dawnych czasach, w których obydwaj udawali królów życia. Mike wierzył wtedy, że nim jest, a skrytość Victora łatwo było ignorować przy piwie i pięknych dziewczynach.
Nie chciał mieć też u niego długów, ale już je miał. Mógł jedynie dopilnować, by nie namnożyć kolejnych. Wnioskując po martwym głosie, Victor chyba też nie chciał wspominać tamtego poranka po pełni, co Tonksowi pasowało.
-Gdzie celować? - dopytał jeszcze, usiłując zignorować świadomość, że kiedyś ktoś może celować w niego. -Kiedyś - celowo nie powiedział kiedy ani gdzie -walczyłem z akromantulą, była kurewsko szybka. Ventum rota pomogło, jeśli na niego zadziała. - mruknął. -Też ostatnio bawię się kuszą. - pochwalił się i prawie uśmiechnął. W lepszych czasach mogliby iść na polowanie na coś zjadliwego. Ruszył za Victorem, powoli, starając się iść jak najciszej.
-Homen... - mruknął po chwili, gdy zaklęcie przestało działać, ale wtem zamarł wpół kroku, czując smród. Mocniej ścisnął miotłę. Nie trzeba było zaklęcia ani wilkołaczego węchu, by wyraźnie usłyszeć szelest między drzewami.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Rzeka Lyn - Page 7 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]17.07.23 18:29
Victor ściągnął chmurnie brwi i przeanalizował raz jeszcze słowa Tonksa. Nie brzmiały głupio, właściwie to całkiem prawdopodobnie ― pojmany czarnoksiężnik na pewno nie zdołałby tak szybko odnaleźć własnej różdżki, więc zabrał inną, byle jaką. Ta natomiast mogła działać dość kapryśnie, co działało na ich korzyść. Podobnie zresztą jak osłabienie delikwenta i jego ewidentne rozchwianie. Adrenalina robiła swoje, strach o życie i zaszczucie także, ale ciągłe przemiany, ból łamanych kości i rozrywanych mięśni, nie mogły przejść bez echa. Ciekawe, ile jego organizm jeszcze zniesie, jaką ma wydolność organów. Może ― nim chuja znajdą w tej gęstwinie ― problem rozwiąże się sam, całkowicie naturalnie.
On nie żyje, a ja skończyłem jak on. Victor uśmiechnął się cierpko; bez kpiny, ale i bez sympatii.
Czyli nie walczyłeś ― stwierdził z manierą brygadzisty, ale bez wyższości. Fakt był niezaprzeczalny, jak to, że na obronie przed czarną magią Vale znał się dobrze, ale nie tak, jak auror. ― Nie zamieniaj się w kwokę na grzędzie ― mruknął ― jeśli sytuacja się spierdoli to zniknę i bez twoich wskazówek. ― Spojrzał na niego mocno, znacząco. ― Więc lepiej, żeby się nie pierdoliła.
Ruszyli wgłąb lasu; ostrożnie, stałym tempem. Victor co jakiś czas przystawał by zorientować się w śladach, ale te niezmiennie ciągnęły się naprzód, jakby czarnoksiężnika wabiło coś w centrum puszczy.
Najlepiej w oczy, bo to najmniej osłonięty i najwrażliwszy punkt. Zajebiście mały co prawda, trudno wycelować. Nos też mają w chuj wrażliwy; ogólnie rzecz ujmując to okolice pyska. Możesz też spróbować w łapy ― rzucił przez ramię i przystanął by obejrzeć ślady pazurów na pniu drzewa. Całkiem świeże, wyżłobienia dość głębokie. Cios: silny. Poziom wkurwienia: wysoki. Misja: chujowa.
Ventum średnio, już lepiej Aeris. Większy obszar działania, to i większe szanse na to, że chuja trafisz ― odparł szybko, prawie automatycznie. ― Solis byłoby dobre gdybyś był w pojedynkę, ale tak to jeszcze mnie oślepisz. Satiso da radę, ale znów, działanie obszarowe. Jeśli uda nam się go ogłuszyć to wtedy Orbis… ― mówił dalej, przywołując z pamięci kolejne zaklęcia i metody walki z wilkołakiem; umysł wypełniły obrazy przeszłości wywołując w nim coś na kształt osobliwej nostalgii. Nigdy nie sądził, że będzie mu brakowało tej roboty, a jednak… jednak teraz czuł coś podobnego do sentymentu. Szybko jednak odrzucił to uczucie, otrząsnął się i skupił na tym, co było tu i teraz.
A tu i teraz było urwane w połowie Homenum Revelio i porażający zapach zgnilizny.
Victor skrzywił się ostentacyjnie, ale nie wykonał żadnego ruchu; zastygł w miejscu, jak lodowa statuetka i nasłuchiwał. Szelest, trzask pękającej gałązki, dziwne dyszenie. Mocniej zacisnął palce na różdżce, zaczął liczyć kroki, zwrócił uwagę na rytm. Raz-dwa, raz-dwa… nie, to nie było stworzenie o czterech łapach. Dwunóg, ocenił w zaciszu własnych myśli, a ocena przywiodła go do jedynego sensownego skojarzenia ― człowiek.
Obejrzał się w milczeniu na Michaela, zastanawiając się, czy i on już się zorientował, a potem wrócił spojrzeniem do gęstwiny przed nimi. Ściółka była sucha jak pieprz, pożółkła i wybrakowana, więc drewno czarnej różdżki porzuconej parę metrów dalej odcinało się dość mocno, zwracało uwagę.
Victor zrobił krok do przodu; ostrożnie, bezszelestnie, ale w tym samym momencie z krzaków wytoczył się nagi mężczyzna. Opadł na kolana, zajęczał przeraźliwym, pełnym bólu głosem i wyciągnął rękę po różdżkę, choć dzieliła go od niej spora odległość, nie miał szans dostać jej od razu. Victor natychmiast zauważył, jak jegomościowi drżą ręce ze zmęczenia, w zasadzie jak cały się telepie i nie musieli wcale długo czekać, aż czarnoksiężnik opadł bez sił na ściółkę i znów zajęczał.
Scena na moment zdawała się zawieszona w czasie. Oni stali w miejscu, zbieg leżał w ściółce, a pomiędzy nimi, nieco na prawo, leżała skradziona różdżka.
Dlaczego ich jeszcze nie poczuł? Nie usłyszał? Ból stępił mu zmysły? A może stało się coś jeszcze, o czym nie wiedzieli?


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]20.07.23 20:04
Może i Vale widział już go w bardziej upokarzających okolicznościach, ale Mike i tak wbił wzrok w ścieżkę, skupiając się na śladach - i udając, że nie widzi uśmiechu Victora. Nie podobał mu się, ale nie podobało mu się rozmawianie o likantropii ogółem, więc to nic nowego. Nadal uciekał czasem wzrokiem, jak teraz, ale przynajmniej przełamał już własne opory - rok temu z wdzięcznością przyjmując wszystkie rady byłego brygadzisty, a od kilku miesięcy pracując nad kwestią Tyneham. Wioska nadal była opuszczona, ale to tam mógłby teleportować się z Greybackiem, gdy już go znajdą. Przeklęty most skutecznie odetnie mu drogę ucieczki i na pewno nie było tam nikogo, bo starannie sprawdzili i oczyścili okolicę. W głuszy nad rzeką Lyn też w teorii nie powinno być żywego ducha, ale jeśli zbieg zdobył różdżkę to spotkał kogoś po drodze, a sam Tonks zdążył już wpaść i na tamtego młodego lotnika i na polującego Victora Vale. Trzeba jak najprędzej ewakuować stąd niestabilnego wilkołaka, z dala od ludzi.
Gdyby byli całkiem sami (z ulgą przyjął wiadomość, że w razie kłopotów Vale zniknie), paradoksalnie mniej lękałby się wilkołaka - samemu mogąc uciec do wilczej postaci w sytuacji zagrożenia. Teraz chciał jednak tego uniknąć, zarówno w trosce o cywili, jak i w odruchu zimnego rozsądku. Mógł sobie pozwolić na nagość i zgubienie w trawie własnej różdżki przy kimś z sojuszników Zakonu, może nawet przy jakimś cywilu z Devon albo tamtym lotniku o szczerej twarzy. Victor... w teorii już raz oszczędził jego życie i zwrócił mu różdżkę, ale tylko głupiec testowałby swoje szczęście dwa razy. Szanował go i był mu wdzięczny za tamtą pełnię i obecną pomoc, ale to nie znaczyło, że mógłby mu bezwarunkowo zaufać. Może nie mógł właśnie dlatego, że go szanował.
-Mhm. - skwitował krótko, trochę jakby był myślami gdzieś dalej, ale tak naprawdę słuchał Victora uważnie, chyba nawet chciwie. Był zainteresowany jego ekspertyzą z obydwu perspektyw - kogoś, kto mógł się znaleźć naprzeciwko wilkołaka, ale też naprzeciwko myśliwego.
Pilnować oczu i nosa - powtórzył w myślach, ciekaw, czy w jakikolwiek sposób może przebić te słowa do wilczej jaźni. Czasem udawało mu się zachować strzępy świadomości, w dzisiejszą pełnię - nic.
-Aeris chyba tylko trochę go potłucze? - uniósł brew, zastanawiając się, czy brygadziści rzucali je inaczej lub częściej niż aurorzy. Możliwe, taktyka walki z potworem była w końcu inna niż z człowiekiem. -Ile razy je rzucacie żeby skołować wilka? A Ventum bywa wyzwaniem, ale zdołałbym trafić. - stwierdził nieskromnie, akromantula też była przecież szybka. Nie po to, by się spierać (był na tyle wprawiony w pojedynkach, że potrafił rzucać Ventum szybko i bezbłędnie, ale nawet on wiedział, że nieco łatwiejsze Aeris ogranicza pole do błędów, a w przypadku wilkołaków każdy błąd mógł okazać się śmiertelny) ale na jakimś nostalgicznym poziomie brakowało mu rozpraw o magii, przekomarzanek z brygadzistami i nawet piwa w pubie niedaleko Ministerstwa. Życia, o którym Victor mu przypomniał i które już nigdy nie wróci - nie w dawnej, beztroskiej formie.
-A... czysto hipotetycznie, w postaci wilczej miałbym z nim większe szanse? Widziałeś kiedyś jakąś walkę? - zagaił hipotetycznie, zastanawiając się, czy brygadzistów interesują w ogóle takie rzeczy. Jeśli któregoś z nich, to pewnie Victora - zawsze miał w sobie jakąś fachową ciekawość, dzięki której Mike czuł, że nie patrzy na niego jak na potwora.
Tu i teraz zamarł, czując cudzy zapach. Pot, krew, człowiek - wywnioskował po węchu to, co Vale widział po śladach. Chwilę stał w zupełnym bezruchu, naśladując Victora - najpierw w trwaniu w miejscu, potem stawiając za nim krok. W tropieniu zwierzyny i skradaniu się Vale miał zdecydowanie więcej wprawy, więc Tonks spróbował powtórzyć jego gesty, podpatrzeć jak nie zdradzić się szelestem - ale na szczęście nie musieli iść daleko.
Cel, tropiony już długo po śladach, wytoczył się sam. Mógł ich zaatakować, mógł się przemienić, mógł czołgać się po leżącą kilka metrów dalej różdżkę, ale najwyraźniej był wyczerpany - przemienił się znowu, dopiero co odmienił?
Jak wiele czasu kupi im zmęczenie?
Tonks nie zamierzał sprawdzać, jak wiele - okazję należało chwytać.
-Orcumiano! - błyskawicznie podniósł różdżkę, celując wprost pod mężczyznę. Wilkołaka, ale czterometrowy dół był na tyle głęboki, by nawet bestia nie wyskoczyła z niego, nie od razu, a przemiana trochę zajmowała.
Ziemia rozstąpiła się pod nagim Greybackiem - bardzo dobrze, niech go pochłonie. Usłyszeli jęknięcie i krzyk, a Mike wsłuchał się najpierw w człowieczeństwo tych odgłosów (nie, nie słyszał warczenia, jeszcze nie...), a potem, przezornie we własne emocje, świadom, że samemu był dziś na krawędzi. Rozdrażniony od rana i słyszący o niekontrolowanych przemianach innych wilkołaków, byłby głupcem gdyby się nie zmartwił - ale pomimo mrowienia na karku i stałej irytacji czuł się sobą. Nienawidził czarnoksiężników, chciał ukarać Greybacka za tą ucieczkę, bał się o jego potencjalne ofiary, ale te emocje nie były na widok nagiego i roztrzęsionego mężczyzny na tyle silne, by korcić Michaela do przemiany.
Postąpił o kilka kroków do przodu, by móc zobaczyć przyszłego więźnia i wycelować w dół różdżką. Po drodze nachylił się i podniósł jego zgubę, skradziona różdżka leżała szczęśliwie ze dwa metry od dołu.
-Jesteś - znowu - aresztowany, Greyback. Nie próbuj sztuczek ani przemiany, bo skończysz martwy.




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Rzeka Lyn - Page 7 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]22.07.23 11:23
Trochę potłucze, ale tu chodzi o obszar działania ― wyjaśnił spokojnie, niejako ― dość nieświadomie zresztą ― potwierdzając to, o czym myślał w tej chwili Tonks. ― Ventum jest skuteczniejsze, ale musisz wziąć pod uwagę dwie rzeczy: własną precyzję, jak i to, że wilkołak w którego celujesz jest zajebiście wkurwiony i szybki. Sam pomyśl ― dałbyś się złapać w Ventum? ― Nie negował jego umiejętności jako czarodzieja, wiedział przecież, że są na wysokim poziomie, ale nie był pewien, czy napierdalanie się z czarnoksiężnikami można przyrównać do łapania wilkołaka w sposób arcydokładny. Przed niektórymi zaklęciami nie było obrony, to fakt, trzeba było też myśleć naprzód, ale w akcjach brygadzistów pierwszy błąd zazwyczaj był tym ostatnim.
A ile razy… ― wzruszył ramionami ― zależy od przypadku. Zazwyczaj wystarczają dwa albo trzy, ale był kiedyś przypadek skurwiela tak rozjuszonego, że nic nie dało się zrobić. ― Victor zaciął wargi i spochmurniał wyraźnie. Sam widok śmierci, masakry wszelkiego rodzaju, nie działał na niego zbyt mocno, ale wspomnienie tamtej chujowej pełni miało w sobie coś wyjątkowo niemiłego. Coś, co nadal, po tylu latach, wywoływało na dnie duszy dyskomfort i trudne do opisania uczucie żalu. Naprawdę lubił tamtego szczeniaka.
Las co chwilę rzedł, to gęstniał, a dziwnie pomarańczowe światło przesączało się przez splątane gałęzie i liście. Victor parę razy zadarł głowę, zauważył kometę, ale nie wiedział jak ma się czuć pod jej patronatem, ani co konkretnie zwiastuje. Z jego doświadczenia wynikało, że takie zjawiska to stan chwilowy, że przecinają niebo tylko po to by zaraz zniknąć gdzieś za horyzontem, dlatego ta tutaj…
Co jeszcze chowała dla nich dziwka fortuna na najbliższe miesiące? Powtórkę z anomalii? Jeszcze coś lepszego? Trudno było zgadywać, ale Victor już miał w tej materii same złe przeczucia.
Widziałem raz ― mruknął, niechętnie cofając się do tamtego wspomnienia. ― Ale krótko. Drugi wilkołak był jakiś przerośnięty, ewidentnie zatracił się w wilczej jaźni, bo wpierdolił żywcem jednego brygadzistę i wpierdolił zabitego przez siebie wilkołaka. Nie wiem co go tak zdestabilizowało, czy może doszedł do porozumienia z tym “wilczym ja”, ale był w stanie rozszarpać drugiego wilka bez większego wysiłku. ― Przystanął, obejrzał się na Michaela. ― Według niektórych, im lepiej dogadujesz się z wewnętrznym wilkiem, tym potężniejszy jesteś podczas pełni i losowych przemian. Cena jednak, jak wszystko co tyczy mocy, jest dość bolesna, bo zatracasz tym samym ludzką stronę, aż w końcu nie pozostaje już nic poza zewem krwi. ― Umilkł na chwilę, obrócił różdżkę w palcach, ewidentnie zamyślony. ― Nawet jeśli wydaje ci się, że dobrze panujesz nad przemianami, to weź pod uwagę to, że twój potencjalny przeciwnik może porzucić człowieczeństwo i stać się rozszalałą kulą mokrego futra, której nikt i nic nie da rady. Tamtej nocy zginęło w sumie czterech brygadzistów i jeden wilkołak. Sprawca uciekł. Przepadł jak kamień w wodę.
Ruszyli dalej, wciąż tą samą ścieżką poznaczoną mieszaniną śladów. Victor, zgodnie z własnym planem, doprowadził aurora na miejsce spotkania z wilkołakiem i kiedy tylko udało im się zauważyć zbiega ― oddał dowodzenie. W milczeniu obserwował natychmiastową reakcję Tonksa i rzucone zaklęcie, bez słowa również przyjął brutalne potraktowanie Greybacka czterometrowym dołem. Odruchowo sięgnął po kuszę ― to był nawyk, nawyk, którego nie udało mu się wykorzenić. Przecież zawsze krył dowódcy plecy i ograniczał się do milczącej groźby przestrzelenia delikwentowi czaszki, jeśli nie zastosuje się do wytycznych. Tu było tak samo. Tonks sterował sytuacją, zebrał różdżkę, a on po prostu stanął nad dołem, napięty jak struna i gotów przedziurawić Greybackowi czaszkę bełtem.
Skurwiele… ― Doleciało do niego z dołu; głos Greybacka był słaby, ale niepokojąco agresywny. Victor spiął barki.
Masz do wyboru dwie opcje ― mruknął. ― Albo pójdziesz po dobroci, skoro i tak mamy cię na talerzu, albo przestrzelę ci czaszkę. Ewentualnie, bonusowo, Tonks może przegryźć ci gardło. Zapewniam, że potrafi.
Greyback poruszył się, z wyraźnym wysiłkiem stanął na nogach i zadarł głowę ku górze. Błysk rozpoznania przemknął przez jego oczy; jasne i monotonnie szare, zmęczone.
Ty ― wydusił; chciał się cofnąć, ale nie miał gdzie. Victor zmarszczył lekko brwi. ― Ja cię znam…
Nie podzielam wrażenia. ― Nie spuszczając celu z oczu, dodał w stronę Michaela: ― Osłaniam cię.
Greyback, Greyback… już kiedyś słyszał to nazwisko, choć nie był pewien gdzie tak dokładnie. W dodatku, gość ewidentnie spuścił z tonu, kiedy go rozpoznał. Groził mu już kiedyś? Może miał zatargi z Familią? Nic, kurwa, nie pamiętał.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]26.07.23 20:44
-Nie wiem. - odpowiedział może nieco za prędko, jakby desperacko chciał udowodnić Vale'owi, że to czym się stawał co miesiąc—to przecież nie był on. Na usta cisnęło się gburliwe "skąd mam wiedzieć?", odcinające Tonksa od wilka, zwyczajowa drażliwość na tym punkcie zdawała się dziś jeszcze mocniejsza niż zwykle (za kilka dni wciąż drażliwy Michael zdziwi się, że nadciągający nów powinien uspokoić jego wahania nastrojów i skojarzy je z obecnością komety), ale w pracy łatwiej było powściągnąć emocje niż w życiu prywatnym—więc je powściągnął, karcąc się w myślach. Vale był jedną z niewielu osób, z którą dało się porozmawiać o wilkołakach rzeczowo. Jedynym brygadzistą, który nie chciał go zabić (przynajmniej zanim nie ukazał się gończy list, potem Mike nie ryzykował, co Victor pominął dziś milczeniem - czyli rozumiał), a zawieszenie broni mogło być jedyną okazją na rozmowę. (Odepchnął niepokojącą myśl, że jeśli przemieniony czarnoksiężnik ich zaskoczy i coś pójdzie nie tak, to będzie to jedyna okazja na rozmowę kiedykolwiek). Vale nie patrzył na niego jak na potwora, ale zarazem nigdy nie bagatelizował likantropów, co Michael cenił bardziej niż chciałoby mu przejść przez gardło. Powinien wykorzystać okazję na dowiedzenie się czegoś, zamiast unosić się dumą. -Nie wiem, czy przejąłbym się tym, że Aeris mnie poobija. Nawet niektórzy ludzie są w stanie do tego przywyknąć, ale kogoś... mniej rozumnego faktycznie może skołować. - dodał spokojniej, stojąc plecami do komety i siląc się na bardzo krzywy uśmiech. Na szczęście, Vale się rozgadał, czego Mike słuchał chętnie i z uwagą, nawet jeśli nie podobało mu się to, co słyszał. Tonks spoglądał przed siebie i na boki, szukając na leśnej ściółce dalszych śladów, przypatrując się pniom i krzewom - gałęzie kilku krzaków były połamane, jakby otarło się o nie jakieś zwierzę. To mogło być cokolwiek, bo na pniach nie widział śladów pazurów. Nie musiał (ba, nie mógł) zerkać na Victora, co ułatwiło mu zachowanie pokerowej twarzy, upozorowanie zaskoczenia. Chciałby być zaskoczony tym, że wilkołak zjadł kogoś żywcem, chyba nawet był nieco zaskoczony tym, że zdołał zjeść drugiego wilkołaka (poczuł ukłucie niepokoju, ale szybko odegnał od siebie myśl o Tyneham). Chciałby, ale pamiętał przecież strzępy ciał tamtej c z w ó r k i szmalcowników, przy których stracił nad sobą kontrolę. Pamiętał, że ilość kończyn przy której się ocknął w żaden sposób nie dodawała się do ośmiu.
-Uhm-hm. - mruknął, słuchając o czwórce zjedzonych brygadzistów i usiłując nie zdradzić przed Victorem, że przekroczył już podobną granicę. -Mówią też- - zaczął ostrożnie, dopiero teraz z ciekawością zerkając na Vale’a -że im lepiej panuje się nad chęcią przemiany - jak ja od rana -tym lepiej panuje się nad sobą jeśli popuści się hamulce. - założył ostrożnie. -Zakładasz, że tylko ktoś całkowicie zatracony w bestialskiej jaźni chciałby rozszarpać żywcem drugiego wilkołaka. - dodał cicho, bardzo cicho. Potrafił bezlitośnie i skutecznie wykonywać egzekucje, czy gdyby uznał, że inny likantrop zasłuży na śmierć - miałby skrupuły? Wątpił, ale wiedział przed czym Victor chce go przestrzec i zapamiętał jego słowa. Dziś mógł stanąć naprzeciwko aresztowanego czarnoksiężnika, ale kiedy indziej mógł trafić na jednego ze szczeniaków współpracujących z Zakonem (wątpił, by którykolwiek z nich świadomie poddał się zezwierzęceniu, podczas poszukiwania sojuszników inny auror wyeliminował już kogoś, kto świadomie gryzł innych - Zakon i Tyneham nie były i nigdy nie miały być ostoją dla zwyrodnialców) albo po prostu przemienionego cywila. Nie chciał być wtedy celem dla wściekłej kupy futra.
-Znalazłeś kiedyś jego trop? - spytał z ciekawości, zastanawiając się czy tropienie wilkołaków przez eksbrygadzistę może być jakoś z tym powiązane. Już drugi raz zastał na tym Victora, rok temu szukał ingrediencji, ale dlaczego pomagał mu teraz? Nie spytał o to, nie wprost, z doświadczenia wiedząc, że niektóre motywacje - zwłaszcza takie związane z zemstą, z pamięcią o poległych kompanach, może z jakimś sentymentem do przeszłości - nigdy nie powinny zostać wypowiedziane na głos, bo inaczej po prostu się rozmyją.
Im dłużej szli, tym bardziej przechodziła im (a przynajmniej Tonksowi) ochota do rozmowy, zastąpiona czujnością. Skupienie popłaciło, umożliwiając atak ze względnego zaskoczenia (trzeba przyznać, że przemęczenie Greybacka też pomogło) - po chwili stał już bliżej rozstąpionej ziemi, ze znalezioną różdżką za pasem i własną w dłoni. Odruchowo obejrzał się na Victora, nieświadom jego odruchów - nawyk kazał mu zawsze upewniać się, że nikt nie wykorzysta okazji aby celować mu w plecy. Bełt kuszy był jednak skierowany w dół, na czaszkę tamtego.
Osłaniał go.
Usłyszał rozpoznanie w głosie Greybacka, zapamiętał je, ale nie przejął się nim. Aresztowani mówili różne pierdoły, czasem odwdzięczali się śledczym własnymi psychologicznymi gierkami. Zwykle był na nie niewrażliwy (zdaniem sędziów, z którymi prowadził czasem sądy wojenne, frustrująco niewrażliwy), a gdy w Azkabanie, szukając Justine, dał się sprowokować i nabrać - omal nie przypłacił tego życiem. Gdy unieruchomi już aresztowanego, będzie czas na zadanie mu kilku pytań. Jeśli dotrą do tego etapu. Priorytetem było usunięcie Greybacka z tego lasu.
-Dzięki. - rzucił do Victora cicho, choć też nie spuszczał z wilkołaka oczu. Sylaby zawisły między nimi wraz ze wszystkim, co niewypowiedziane. Dlaczego mi pomogłeś? Przez myśl przemknęło mu, że gdyby pracowali po tej samej stronie—pracowałoby się z nim bardzo dobrze. Gdyby Vale miał mugolską krew lub jakiekolwiek inne oczywiste przywiązanie do ich strony (jak likantropi, którzy nie mieli nic do stracenia), już dawno by go do tego namawiał—ale miał wystarczająco dużo pragmatyzmu by wiedzieć, że nie ma mu czego zaoferować. (Albo wystarczającą resztkę sumienia, by go nie narażać). Ani długodystansowo, ani za dzisiaj. Tylko kolejną niespłaconą przysługę—wolał nie myśleć o tym kiedy, czy i jak będzie miał okazję się za nią odwdzięczyć.
-Dopilnuję, by nie wypaplał nikomu poza nami, że tu byłeś. - wymamrotał tak, by wilkołak nie usłyszał i mając na myśli, rzecz jasna, nie ludzi z Plymouth, a kolegów czarnoksiężnika. Tak mógł i musiał się Vale'owi odwdzięczyć. Przed wojną zawsze pilnował tożsamości swoich... kontaktów. Za wszelką cenę.
-Zabieramy się stąd, Greyback. Esposas. - ostrzegł głośniej - ostrzegając tylko dlatego, by zaskoczenie nie sprowokowało wilkołaka w ludzkiej (oby jak najdłużej) skórze. Gdy łańcuchy skuły kostki i ręce wciąż (ledwo) trzymającego się w pionie mężczyzny, Mike skinął lekko głową Vale'owi i wymamrotał ciche Lento, kierując różdżkę na siebie by samemu wskoczyć do dołu. Zachwiał się lekko, ale złapał równowagę i zacisnął lewą dłoń na ramieniu Greybacka, samemu biorąc głęboki oddech. Zdał egzamin zaledwie kilka dni temu, ale ćwiczył przecież na tyle wytrwale, by móc okiełznać stres i zniknąć stąd bezbłędnie.
Zniknęli sprzed oczu Victora z cichym trzaskiem, teleportując się łącznie - Michael pomyślał o pewnym miejscu na tyle odludnym, by Greyback nie mógł stamtąd uciec i by samemu mógł w razie potrzeby użyć wszystkich środków by to uniemożliwić. Straconą różdżką, śledztwem w sprawie mijanych przez zbiega cywili i zajrzeniem do likantropów sprzyjających Zakonowi zajmie się później - ale jeszcze dzisiaj, a zmęczony i niecierpliwy nie był najprzyjemniejszym śledczym.
Nie wiedział, czy Greyback przemienił się i uciekł celowo, czy nie do końca - ale wiedział, że lepiej dla niego byłoby, gdyby tego nie zrobił.


rzut na teleportację łączną - bazowe ST 35, z opuszczeniem lokacji (+25 ST), spróbowaliśmy przekonać Greybacka do niestawiania oporu, ale jeśli stawiał to +15 ST = ST 60 lub ST 75, teleportacja udana!

/zt






Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Rzeka Lyn - Page 7 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]28.07.23 20:06
Z tego co wiem, to prawda ― potaknął, słysząc o możliwości kontroli i opanowania, o tym, co niektórzy likantropi ćwiczyli całymi latami, by odsunąć od siebie widmo szaleństwa.
Pokręcił głową w odpowiedzi na dalsze słowa.
Nie, nie do końca o to mi chodziło. Są… tak jak mówisz, są przypadki opanowanych wilków. I nie zdziwiłoby mnie to, gdyby ktoś postanowił wykorzystać klątwę na własny użytek. ― Nie musiał na niego patrzeć, oboje wiedzieli do czego nawiązywał. ― Ale to osobny przypadek. Świadome działanie ― dokończył neutralnie, nie chcąc wchodzić w potencjalne ocenianie czyjegokolwiek zachowania. Myślał o tym parę razy i za każdym dochodził do tego samego wniosku ― gdyby jego ktoś ugryzł i tym samym sprezentował wątpliwą przyjemność comiesięcznego napierdalania do księżyca, to nie wahałby się wykorzystać swoich “wilczych atutów” w starciu. Świadomie, nieświadomie ― nie ważne. Liczyłoby się przeżycie.
Na pytanie o trop tamtego skurwiela tylko wzruszył ramionami. Pewnych ran nie należało rozdrapywać.
Poprowadził go płynnie przez las, podążyli za pozostawionymi za zbiegiem śladami. Victor zajmował się głównie tym co na ziemi, choć nie umykało mu także otoczenie na które to z kolei większa uwagę zwracał Michael. Rozmowa rozmyła się w szeleście liści poruszanych wiatrem i pełnych niepokoju odgłosów ptaków, a Victorowi niezbyt paliło się do tego, by podnieść temat na nowo, choć temat był całkiem ciekawy.
Kiedy chuja w końcu znaleźli ― zaczęły się konkrety. Szybkie zaklęcie, równie szybka reakcja ze strony byłego brygadzisty. Choć przecież nigdy ze sobą nie pracowali, nie bezpośrednio, to Victor zauważył, że nieoczekiwana współpraca idzie im całkiem sprawnie. Nie dał się jednak rozwinąć tej myśli, zdusił ją w zarodku, jak szereg innych, równie niewygodnych, choć nie dotyczących już bezpośrednio Tonksa.
Skinął nieznacznie głową. Z tego wszystkiego to chyba zapewnienie o dyskrecji liczyło się dla niego najbardziej. Gdyby do niektórych jego kontaktów dotarło, że widziano go z teoretycznie nieżywym Tonksem to mogłoby się zrobić gorąco.
Dzięki ― mruknął po prostu, nie spuszczając oczu z uwięzionego w dole Greybacka. Nigdy nie był zbyt wylewny i ten moment nie miał być wyjątkiem od reguły.
W milczeniu obserwował jak Michael dokonuje ponownego aresztowania zbiega; opuścił kusze dopiero wtedy, kiedy łańcuchy unieruchomiły mu kończyny, uniemożliwiając nieoczekiwany atak. Przez krótki moment zastanawiał się czy Greyback miałby dość sił na kolejną przemianę i ewentualne złamanie działania zaklęcia, ale doświadczenie podpowiadało mu, że nie ma na to sił ― a nim ich nabierze, już będzie siedział w celi albo radośnie dyndał na sznurze. Czy podczas zawieszenia sąd wojenny działał? Nie miał bladego pojęcia. Nokturn miał to do siebie, że działał jak zwykle, choć trzeba było uważać o wiele bardziej niż przed zawieszeniem.
Powietrze przeciął trzask teleportacji, Victor został sam. Drzewa zaszumiały cicho, kurtką poruszył wiatr, a pomarańczowe światło komety przesączało się przez gęste korony drzew. Zadarł lekko głowę, obrzucił niecodziennego intruza nieprzyjemnym spojrzenie i westchnął cierpiętniczo.
Dziwka fortuna nigdy nie dawała za wygraną.

|zt


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]11.12.23 22:22
25 SIERPNIA
Tego dnia repertuar stałych zajęć w Palace Theatre jeszcze nie powrócił do normalności - bo jak można było oczekiwać normalności od świata w jedną noc zalanego tyloma chorobami? Stracili jedną tancerkę i dwóch aktorów, a zniszczenia toczące się nawałnicą przez brytyjski atlas wzywały do zadbania o domy i najbliższe sąsiedztwa, dopiero później skupiwszy się na pracy. Celine wydawało się zresztą, że to nie był dobry czas dla sztuki; tragedie inspirowały, wołały o pokrzepienie, tak, czuła wibrujące w jej mięśniach natchnienie, ale rany były jeszcze zbyt świeże. Myśli naturalnie rozpierzchiwały się w innych kierunkach, przez co godziny spędzane w teatrze niemiłosiernie się dłużyły, i tak okrojone o ponad połowę względem standardu. Ale bez tańca Celine gasła, bez tańca Celine czuła się zagubiona, bez tańca Celine musiała myśleć o tym, co ich spotkało, o obłędzie i gorączce skapujących z rozżarzonego bielą nieba... Dlatego zamiast od razu wrócić do domu po kolejnym okrojonym popołudniu, zdecydowała się wydostać poza mury Plymouth i przejść się krętymi ścieżkami okalającej je zieleni, tam, gdzie gwarne ludzkie głosy zamieniały się w szum drzew i ptaków, których trel zaczynał odzyskiwać barwę po tym, jak trzynastego sierpnia najadły się strachu. Brukowane ulice przechodziły w miękką trawę, prażące słońce na szarawym niebie skryło się ponad baldachimem splecionych leśnych gałęzi i powietrze stało się rześkie, pozbawione kurzu i pyłu niedawnych zniszczeń. Czuła tu tylko wilgoć, ponury płód fali, która wylała z nabrzeża i podtopiła grunty, nie bacząc na to, czy porywa za sobą zbutwiałe płoty, trzody chlewne czy dzieci, które nie zdołały w porę znaleźć schronienia.
Przyglądała się plamkom światła przeciskającym się przez ażur liści ponad jej głową, zasłuchana w kojących melodiach kniei witającej zielenią. Nie dotarły tu pożary, które nadgryzłyby drzewną ścianę, co Celine przyjęła z ulgą dźwięczącą w długich wydechach, wreszcie spokojniejszych, odpowiadających na jej rozgorączkowane poszukiwanie przylądka, gdzie świat wciąż wydawał się taki jak wcześniej. Dziewiczy, nienaruszony, bezpieczny; szukała miejsca do szkicowania, jakiegoś inspirującego fragmentu krajobrazu, jaki mogłaby odwzorować w graficie na pożółkłej stronicy notesu niesionego w torbie, i gdy jej spojrzenie zatrzymało się na wzniesieniu, z którego kaskadą płynęła woda, półwila uśmiechnęła się do siebie, podjąwszy decyzję. Tutaj, właśnie tutaj.
Zsuwając z ramienia płócienny pasek torby, rozejrzała się dokoła, upatrując sobie punkt pośród klombu dzikich kwiatów. Wysokie łodygi podtrzymywały kielichy złożone z drobnych różowawych kwiatów żyłkowanych purpurą, niesamowicie urzekających półwilę swoją urodą. Słodycz ich zapachu przeplatała się ze świeżym zapachem mchu i wody, kusząc ją ku sobie i obiecując, że właśnie tam będzie jej wygodnie - więc usłuchała. Usiadła obok nich, opierając plecy o pobliski pień drzewa, podciągnęła kolana nieco wyżej i ułożyła na nich szkicownik otwarty na pierwszej czystej stronie, chwytając ołówek między smukłe palce, gotów do oddania harmonijnego potoku Lyn. Pierwsze pociągnięcia szarości na pergaminie wydawały się chaotyczne, nabierając kształtu powoli, przy każdym ruchu coraz wyraźniej wytyczając krzywizny przyrody, choć każde z nich Celine okupowała walką z ciążącymi jej powiekami. Czyżby spokój nastał tak szybko, że zaczął domagać się drzemki? Nic dziwnego, w ostatnim czasie była taka spięta, na dodatek źle sypiała...
Ale to nie naturalna potrzeba ciała stała za nadciągającą na nią niemocą. Utkwiony w zakamarkach lasu odłamek meteorytu tkał tutaj przedziwną magię, która wpiła się w rośliny i naznaczyła je przedziwnym życiem. Zamroczona snem półwila osunęła się pod drzewo, wprost w objęcia różowych pączków i skrzących się zielenią liści; notes klapnął na mech, ołówek zgubił się pośród gałązek wyścielających ściółkę, a kwiaty, och, one zdawały się wniebowzięte. Pochylały się ku niej jak zainteresowane tubylcem istoty, dźgały ją lekko w zaróżowione policzki, zaglądały do jej torby, owijały się wokół szyi i lewego ramienia, część z nich zakradła się pośród srebrne włosy i zamotała w ich niciach, bawiąc się kołtunami. Zupełnie jakby zamieszkały je leśne duszki, ciekawskie i frywolne. To, co z początku było niewinne, po pewnym czasie stało się jednak niepokojące - kiedy roślina owinęła szmaragdową łodygę wokół jej kostki, zrobiła to mocno, boleśnie, podrywając ku górze ociężałe powieki Celine. Co się stało, skąd ta iskra? Pejzaż przed jej oczami był rozmazany i bezkształtny, sen nie zdążył strzepnąć pyłku z jej rzęs, ale zaczynała być świadoma, powoli przypominając sobie gdzie była i kim była.
- Hm? - mruknęła, czując na sobie jakiś dotyk, i zamrugała, kiedy zobaczyła owiniętą wokół ramienia zieleń. Roślina drgnęła, jakby zdziwiona jej zbudzeniem, różowe płatki cofnęły się sprzed jej twarzy, wyprężone na podtrzymującym je pędzie jak istota spoglądająca na nią z góry. - Co robicie...? - zdumiała się sennie, nie do końca jeszcze zdając sobie sprawę z tego, że nie tkwiła w onirycznej baśni, nie słysząc również zbliżających się kroków zielarza - skuszonego ingrediencjami czy nieoczywistą magią gwiazd infekującą florę nad Lyn?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]29.03.24 15:49
Świat naznaczony piętnem brutalnego kataklizmu próbował stanąć na wysokości zadania, znaleźć się na cienkiej granicy zwodzącej prawdziwości, traktującej ocalałe jednostki. Proces całkowitej odbudowy miał przecież ciągnąć się przez kolejne długie miesiące, przemijające dni przybliżające sypki śnieg i ciężkie, mroźne powietrze. Codzienność stała się bezustannym obciążeniem, walką o przetrwanie - opłakiwaniem utraconenego w formie marnej materialności oraz istoty człowieczeństwa. Nie potrafił wyobrazić sobie rozmiaru minionej tragedii; nieskończoność przerażających, napływających informacji wżynała się w cienkie warstwy rozchwianej podświadomości pozostawiając odczucie bezradności, niewymiarowego strachu, braku wyrazistej sprawczości, gdyż zaawansowane umiejętności magiczne przestały być wystarczające - odchodziły na drugi plan. Reagował na każde wezwanie. Machinalnie, automatycznie, porywał się do działania, nie zważając na obecny stan fizyczny, psychiczny, a także zmienność rozedrganych myśli, spychających z przewodzącej ideologii i osobistej przynależności. Martwił się o zaginione jednostki, które od kilkunastu dni nie dawały znaku życia. Tymczasowa współlokatorka, ofiarująca fragment wspólnego kąta, przepadła w ostrych odłamkach meteorytowego pyłu przykrywającego wyboistą drogę do współdzielonego domostwa. Wiadomości wysyłane przez oddaną sowę ginęły w rozświetlonych przestworzach, podkręcając tę enigmatyczną zagadkę. Powinien rozpocząć jakiś znaczący ruch, wywołać dokładne poszukiwania angażujące większą, zaznajomioną społeczność, jednakże nie posiadał nawet najmniejszej poszlaki, wyrazistego znaku, który mógł nakierować go na konkretną lokalizację. Robił co w jego mocy, lecz zmyślna codzienność nawoływała do powrotu - przewartościowania egzystencji, ukrytej walki, do poszukiwania dochodowych zleceń wspierających nadszarpnięty budżet - statyczną myśl o odzyskaniu utraconego.
Skurczony dostęp roślinnych zapasów, z każdym dniem stawał się coraz bardziej niepokojący. Wstrzymane dostawy, zniszczone uprawy oraz prywatne hodowle pozbawiły przypływu cennych składników dostarczanych w rynkowych przedsięwzięciach na wysoką skalę. Najbliższa klientela narzekała na ewidentne braki w ogólnych zasobach, zmniejszone ilości towaru, podwyższone ceny, nieskończony, nieprzemijający popyt związany z zapotrzebowaniem wytwórstwa najróżniejszych specyfików: eliksirów, leczniczych maści, czy otumaniający kadzideł - rewolucji podczas przeprowadzanych terapii, jak i alternatyw operacyjnych narkoz. Dlatego też stając na wysokości zadania, od wczesnych godzin porannych, przemieszczał się w zielonkawe, rozległe tereny leśnego oblicza Devon. Rozpoczął poszukiwania części naturalnych skarbów, które po odpowiedniej obróbce nadawały się do dalszego przeznaczenia. Wrześniowa słoneczna aura sprzyjała ów zbiorom. Gęste krzewiny, strzeliste łodygi oraz przysuszone poszycie, skrywały mnogość interesujących ingrediencji, które na pierwszy rzut oka mogły wydawać się niepotrzebne, niegodne użycia, czy sprytnego zagospodarowania. Lżejsze, rażące promienie rozkładały się na mnogości nienaruszonych liści zabarwionych pierwszą żółcią i delikatnym oranżem. Powietrze było inne, świeższe, pozbawione skołtunionych drobin postapokaliptycznego kurzu. Znajomy chłód zdradzał obecność krętego zbiornika wodnego - malowniczego krajobrazu tej części angielskich ziem. Zadziwił się jak nietknięty i niezbombardowany pozostawał ów bogaty skrawek. Czyżby tragedia opadająca z rozgniewanego atlasu, postanowiła uchronić niektóre fragmenty? Rozsunięte poły cienkiej, kraciastej kurtki, ocierały się o czubki spiczastych krzewin z wymownym i charakterystycznym szelestem. Plątanina gałęzi blokowała jego łydki, gdy kolejne dobro lądowało w niewielkim, lnianym woreczku. Udało mu się zebrać porcję owoców głogu, derenia i dojrzałej jarzębiny. Podkradł kilka drobniejszych liści jeżyny i dzikiej maliny znalezionej w bardziej specyficznych miejscach. Chciał skupić się również na szczególnych nasionach oraz płytkich korzeniach, jednakże na wszystko przyjdzie jeszcze pora. Powolnym krokiem, nieco zgarbiony, zbliżał się do wyraźnego wzniesienia urozmaicającego zarośniętą scenerię. Fragment rzecznego zakrętu spływał tam równomierną kaskadą, tworząc niesamowity i wyjątkowy obrazek. Posuwisty pomruk wzburzonych kropel dopływał do jego uszu, gdy zbaczają odrobinę w lewo, zanurzył dłoń w miękkim, wilgotnym mchu przykrywającym osobisty złoty gral. Westchnął przeciągle siłując się z upartym kłączem, starając się nie uszkodzić żadnego elementu oraz matczynej podstawy. Zdobywając upragnioną część, oczyszczając drobne, zwisające korzonki, umieścił ją w środku szarawego opakowania i ostrożnie wsunął między kieszenie skórzanej torby, potratowanej zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym. Zdążył jeszcze wyciągnąć nieduży pojemnik z wodą, upijając kilka zapobiegawczych łyków. Bez zastanowienia ruszył w stronę usypiska, zaciekawiony napotkanym widokiem, który mógł skraść jego serce. Dłoń zasłoniła jasny błękit sparzony mocniejszym promieniem. Stając na skraju wzgórza, oprócz standardowych elementów, dostrzegł rozsypisko dzikich, rożowawych kwiatów, niepasujących do tej pory roku. Wyglądały na sezonowe, kwitnące w okolicy późnego maja. Marszcząc brwi, schodząc w głąb, przekraczając magiczną granicę poczuł intensywny, słodkawy zapach zapraszający do natychmiastowego kichnięcia, wejścia w rozpadlinę rozłożystej łąki. Przez krótki moment ulegał ów zaproszeniu, odczuwając niesamowitą lekkość ciała, tonąc w tym nietuzinkowym pięknie, poddając się napływającej, sennej kotarze opadającej na cienką granicę długich rzęs i przymkniętych powiek. Wolna dłoń sięgała przestrzeni paska zawieszonego na ramieniu. Powoli zsuwała go z odzianej części, a niezidentyfikowana siła próbowała giąć statyczne kolana. Ocknął się w ostatniej chwili: gdy głuchy opad podręcznego narzędzia opadł między łodygi. Gdy szeroki podmuch poderwał różowe płatki, zintensyfikował ów woń, która nie był już tak przyjemna. Mężczyzna zasłonił twarz i cofnął się kilka kroków wstecz unikając niewiarygodnej ułudy. Kojarzył rośliny o silnie usypiających właściwościach. Dyptam, choć o podobnym ubarwieniu, wyglądał zupełnie inaczej, nie pasował do panujących warunków pogodowych, jak i glebowych. Czyżby przyczyny wynaturzenia, można doszukiwać się w niedawnym, meteorytowym opadzie? Rozejrzał się wokoło próbując dostrzec felerną przyczynę. Pulsujący odłamek kosmicznej gwiazdy mógł znajdować się w każdej, drobniutkiej szczelinie. Postanowił jednak nie kusić losu, oddalić się na bezpieczną odległość, nie poszukiwać cennego, ryzykownego odłamku. Nie zdawał sobie jednak sprawy, iż los miał dla niego inne plany. Cichy głos, przypominający ludzki wdarł się do wrażliwych bębenków słuchowych formując niezgrabną sylabę “bicie”. Zatrzymał się na moment i odkręcił za siebie, będąc pewien, że zmyślne warunki pogodowe przestały drwić z ludzkiej naiwności. Podciągając torbę, zrobił kilka, niepewnych kroków. Z zapinanej kieszeni wyciągnął bawełnianą chusteczkę, którą przytknął do ust i nosa, aby przetrwać największą intensyfikację słodkiego, usypiającego zapachu. Wszedł w sam środek kwiecistej, bajkowej polany i doglądał każdego szczegółu. Przesunął się w stronę bocznych drzew, a jego oczom ukazał się niespodziewany i zdumiewający obraz - dziewczęca sylwetka tonęła w kaskadzie ożywionych łodyg oplatających jej ciało. Półprzytomna, otumaniona, nie miała siły na stawienie czoła słodkiemu przeciwnikowi owiniętym wokół cienkich nadgarstków, kostek, czy rozsypanych, słomianych kosmyków. Nie mogli dłużej czekać. Głogowa różdżka naychmiast znalazła się w jego dłoni, a usta wyszeptały inkantację wiążącą niesforne i kapryśne rośliny: - Planta auscultatoris. - wyrzucił, dłoń zadrżała charakterystycznie, wykonując pewny ruch. Pędy poddały się mocy magii; płynny gest różdżki umożliwł rozluźnienie uścisku, odsunięcie najsilniejszych osobników od ciała dziwczyny. Odpuszczały. Długie łodygi powracały do normalności, wyplątując się z długich pasm, odchodząc z niewymariowym, a może wyimaginowanym piskiem niezadwolenia. Bały się. Ciemnowłosy sprawował kontrolę, przybliżał się do miejsca zbrodni oceniając stan narażonej na niebezpieczeństwo. Postanwoił odezwać się jako pierwszy: - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Możesz wstać? - jego spokojny ton przejawiał nutę troski połączonej z siłowym zapobieganiem nietypowemu zjawisku. Nie sądził, że posapokalipotyczne anomlie, dotrą aż tu. Wyciągając dłoń w jej stronę, przemieszczał się powoli. Mogła pochwycić jego palce, aby dźwignać się do pionu.

[bylobrzydkobedzieladnie]



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 29.03.24 15:57, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]29.03.24 15:49
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 70
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Rzeka Lyn
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach