Gabinet Xaviera
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Xaviera
Gabinet to miejsce, w którym Xavier spędza dużo czasu jeśli nie jest w pracy. Mało kto ma do niego dostęp, to właśnie tutaj przechowuje większość swoich ksiąg, zapisków i znalezisk. To tutaj spędza czas nad woluminami szukając nowych wskazówek oraz bada znalezione artefakty, planuje wyprawy i inne przedsięwzięcia oraz rozmyśla nad interesami rodzinnej Palarni. W pomieszczeniu znajduje się kominek, przy którym stoją dwa fotele, a pomiędzy nimi mały stolik, na którym często stoi karafka z jego ulubioną whiskey. Pod oknem, z którego rozpościera się widok na zamkowe ogrody, zlokalizowane jest duże, dębowe biurko z kilkoma szufladami, na którym przeważne leży sporo dokumentów, nie tylko dotyczących artefaktów, ale również i rodzinnych interesów. Pod ścianami stoi wiele szafek i komód, wiszą na nich półki, na których, pod szklanymi kopułkami stoją artefakty, które już zbadał i postanowił zatrzymać dla siebie jak i wiele innych przedmiotów, których przeznaczenia nie zdążył jeszcze odkryć. W pomieszczeniu przeważnie panuje półmrok, źródłem oświetlenia najczęściej jest tu kominek lub dwa, pokaźne, świeczniki ulokowane na biurku, palące się kiedy Burke przy nim pracuje.
Burke rzadko myślał o tym, że jest rozpoznawany w szerokich kręgach społeczeństwa. Był przyzwyczajony, że nazwisko jego rodziny były powszechnie znane, to pomagało w interesach, a on, jako jeden z wielu pracoholików w rodzinie, doskonale zdawał sobie sprawę, że bycie znanym, pomaga w pracy. Nie znaczyło to jednak, że polegał tylko na sławnym nazwisku. Pracował ciężko, zdobywał znajomości i podtrzymywał je by zarówno dbać o interesy Palarni, którą miał w swoim zarządzaniu, jak i o interesy Sklepu, w którym pracował jako specjalista od artefaktów. Mimo wszystko bycie rozpoznawanym było dla niego czymś oczywistym.
- Zgadza się, przede wszystkim aspekt kulturowy. - pokiwał głową zgadzając się z jej słowami.
Sięgnął po filiżankę z herbatą i upił łyk, po czym lekko nachylił się nad stolikiem by mieć lepszy widok na notatki, które zaczęła robić kobieta. Jednocześnie również zaczął sam robić notatki, wiedział, że jej z całą pewnością będą o wiele dokładniejsze, jednak mimo wszystko lubił mieć też swoje, które zapisał swoim, typowym stylem.
- No cóż, jestem przekonany, że w bibliotece znajdą się stare tomy. Moja prababka była bardzo biegła w łacinie, z całą pewnością pozostawiła po sobie wiele przydatnych ksiąg. - odparł spokojnie kiwając głową, po czym sięgnął po różdżkę, którą po chwili machnął, a księgi leżące do tej pory na blacie biurka podleciały do nich.
- Na dzisiaj udało mi się znaleźć na półkach „Przewodnich po tajnikach Łaciny”, „Łacińskie sentencje i ich tłumaczenia”, „Gramatykę opisową” oraz typowy słownik. - powiedział wskazując na księgi.
Nie wiedział na ile będą one dzisiaj im przydatne, jednak nie chciał wyjść na nieprzygotowanego. Wystarczyło, że nie miał pojęcia o tym języku, oprócz kilku powszechnie używanych zwrotów.
Zapisywał wszystko co mówiła, starając się również podkreślać najważniejsze informacje. Już na tym etapie wiedział, że wybrał odpowiednią osobę do tego zadania. Panna Multon nie traciła czasu na pogadanki, tylko szybko przeszła w tryb nauczycielski, co bardzo mu odpowiadało. Nie chciał tracić bez sensu czasu na głupoty, miał się nauczyć nowego, kompletnie nieznanego mu języka by lepiej prosperować w pracy. Nie przepadał za poleganiem na innych jeśli naprawdę nie musiał, a skoro miał możliwość unikania wynajmowania tłumaczy w przyszłości, zamierzał z tego skorzystać.
- Czyli w sumie mamy sześć podstawowych czasów, dobrze rozumiem? Czy te jeszcze się dzielą na jakieś inne? - dopytał pozwalając sobie przerwać jej na chwilę.
Nie chciał żadnych niedopowiedzeń, a też nie chciał być jednym z tych uczniów, którzy tylko kiwają głowami jakoby wszystko rozumieli, a potem nie potrafią sobie sami poradzić bez pomocy nauczyciela.
- Zgadza się, przede wszystkim aspekt kulturowy. - pokiwał głową zgadzając się z jej słowami.
Sięgnął po filiżankę z herbatą i upił łyk, po czym lekko nachylił się nad stolikiem by mieć lepszy widok na notatki, które zaczęła robić kobieta. Jednocześnie również zaczął sam robić notatki, wiedział, że jej z całą pewnością będą o wiele dokładniejsze, jednak mimo wszystko lubił mieć też swoje, które zapisał swoim, typowym stylem.
- No cóż, jestem przekonany, że w bibliotece znajdą się stare tomy. Moja prababka była bardzo biegła w łacinie, z całą pewnością pozostawiła po sobie wiele przydatnych ksiąg. - odparł spokojnie kiwając głową, po czym sięgnął po różdżkę, którą po chwili machnął, a księgi leżące do tej pory na blacie biurka podleciały do nich.
- Na dzisiaj udało mi się znaleźć na półkach „Przewodnich po tajnikach Łaciny”, „Łacińskie sentencje i ich tłumaczenia”, „Gramatykę opisową” oraz typowy słownik. - powiedział wskazując na księgi.
Nie wiedział na ile będą one dzisiaj im przydatne, jednak nie chciał wyjść na nieprzygotowanego. Wystarczyło, że nie miał pojęcia o tym języku, oprócz kilku powszechnie używanych zwrotów.
Zapisywał wszystko co mówiła, starając się również podkreślać najważniejsze informacje. Już na tym etapie wiedział, że wybrał odpowiednią osobę do tego zadania. Panna Multon nie traciła czasu na pogadanki, tylko szybko przeszła w tryb nauczycielski, co bardzo mu odpowiadało. Nie chciał tracić bez sensu czasu na głupoty, miał się nauczyć nowego, kompletnie nieznanego mu języka by lepiej prosperować w pracy. Nie przepadał za poleganiem na innych jeśli naprawdę nie musiał, a skoro miał możliwość unikania wynajmowania tłumaczy w przyszłości, zamierzał z tego skorzystać.
- Czyli w sumie mamy sześć podstawowych czasów, dobrze rozumiem? Czy te jeszcze się dzielą na jakieś inne? - dopytał pozwalając sobie przerwać jej na chwilę.
Nie chciał żadnych niedopowiedzeń, a też nie chciał być jednym z tych uczniów, którzy tylko kiwają głowami jakoby wszystko rozumieli, a potem nie potrafią sobie sami poradzić bez pomocy nauczyciela.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Zaskoczyła ją łatwość, z jaką przyszło jej spełnienie funkcji nauczycielki dla wielkiego lorda - choć miała już na koncie kilka doświadczeń z organizacją prywatnych korepetycji, a także odległe wspomnienia z prowadzenia zajęć z anatomii dla szerszego grona przyszłych uzdrowicieli - nie odznaczała się wcale godną pozazdroszczenia cierpliwością ani pięknem słowa. Była pragmatyczna, zadaniowa, nieco oschła; zawsze stawiała swoim uczniom jasne oczekiwania, choć gdy porzuciła Munga i zaczęła zgadzać się na osobiste prośby przybierały one łagodniejszą formę - bo skoro uczenie nie było już jej obowiązkiem lecz zadaniem, za które jej płacono starała się trzymać jedynie tego zakresu, który realnie jej klientów interesował.
Rzadko podejmowała się korepetycji dla lordów - okazyjnie zdarzało jej się zgadzać na zlecenia lady. Sądziła, że ich wymagania wobec niej mogą okazać się nie do zniesienia, że będą chcieli, by wykonywała za nich większość pracy. Xavier jednakowoż nie odznaczał się władczością, o którą mogłaby go posądzać, przynajmniej nie dziś. Był równie pragmatyczny i zadaniowy co ona, nastawiony na cel - być może to właśnie dlatego dogadanie się przychodziło im łatwo.
Obserwowała kątem oka jego notatki i uśmiechała się pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy, że ich dzisiejsza lekcja była właściwie nowością też dla niej - zawsze była dobra z łaciny, nigdy z niej nie zrezygnowała; ale minęło sporo czasu odkąd ostatnio mogła w tym języku rozmawiać z innymi medykami. Co za szczęście, że miała bogatą kolekcję książek; niczego więcej w życiu nie magazynowała.
- Łacińskie sentencje są anegdotyczne, ciężko nauczyć się z nich gramatyki i podstaw koniecznych do rozszyfrowania antycznych manuskryptów, niemniej jednak warto je znać, bo przewijają się w kulturze; i utrwalają słownictwo, tak ważne na dalszym etapie nauki. Gramatyka opisowa jest za to literaturą obowiązkową. Nie jestem pewna, które wydanie znajduje się w lorda zbiorach, ale może to nie mieć większego znaczenia; język jest zbyt stary i wymarły, by gramatyka mogła ewoluować w czasie, niektóre opracowania są po prostu przystępniejsze dla nowicjuszy.
Jej długi warkocz zsunął się po ramieniu, gdy nachyliła się nad stołem, by zapisać pochyłym, starannym pismem to co chciała przekazać; w międzyczasie sączyła kawę, oczekując na pytania, których - szczęśliwie - się doczekała. Przeczuwała, że dziś otrzyma ich wiele i była zadowolona, że każdy z tych aspektów zdążyła sobie powtórzyć.
- Nie ma więcej niż sześć czasów, natomiast w każdym czasie można zastosować cztery różne koniugacje. Wybór nie jest dowolny, każdy czasownik należy do jednej z tych koniugacji, ich zapis zmienia się jedynie w zależności od używanego czasu. Najprościej, ostatnia litera tematu sugeruje koniugację... od nich będzie zależeć także odmiana przez osoby. - Temat nie był taki najprostszy, więc krótkimi pociągnięciami stalówki pióra rozrysowała na pergaminie tabelkę, w której mogła zapisać przykłady dla każdej kolejnej kategorii.
Nie oczekiwała wcześniej, że czas będzie upływał jej tak gładko i prędko; że lord Burke okaże się świetnym uczniem, a ona sama opuści Durham usatysfakcjonowana i dumna. Czy bardziej z niego czy z siebie - nie miało to większego znaczenia.
/zt
Rzadko podejmowała się korepetycji dla lordów - okazyjnie zdarzało jej się zgadzać na zlecenia lady. Sądziła, że ich wymagania wobec niej mogą okazać się nie do zniesienia, że będą chcieli, by wykonywała za nich większość pracy. Xavier jednakowoż nie odznaczał się władczością, o którą mogłaby go posądzać, przynajmniej nie dziś. Był równie pragmatyczny i zadaniowy co ona, nastawiony na cel - być może to właśnie dlatego dogadanie się przychodziło im łatwo.
Obserwowała kątem oka jego notatki i uśmiechała się pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy, że ich dzisiejsza lekcja była właściwie nowością też dla niej - zawsze była dobra z łaciny, nigdy z niej nie zrezygnowała; ale minęło sporo czasu odkąd ostatnio mogła w tym języku rozmawiać z innymi medykami. Co za szczęście, że miała bogatą kolekcję książek; niczego więcej w życiu nie magazynowała.
- Łacińskie sentencje są anegdotyczne, ciężko nauczyć się z nich gramatyki i podstaw koniecznych do rozszyfrowania antycznych manuskryptów, niemniej jednak warto je znać, bo przewijają się w kulturze; i utrwalają słownictwo, tak ważne na dalszym etapie nauki. Gramatyka opisowa jest za to literaturą obowiązkową. Nie jestem pewna, które wydanie znajduje się w lorda zbiorach, ale może to nie mieć większego znaczenia; język jest zbyt stary i wymarły, by gramatyka mogła ewoluować w czasie, niektóre opracowania są po prostu przystępniejsze dla nowicjuszy.
Jej długi warkocz zsunął się po ramieniu, gdy nachyliła się nad stołem, by zapisać pochyłym, starannym pismem to co chciała przekazać; w międzyczasie sączyła kawę, oczekując na pytania, których - szczęśliwie - się doczekała. Przeczuwała, że dziś otrzyma ich wiele i była zadowolona, że każdy z tych aspektów zdążyła sobie powtórzyć.
- Nie ma więcej niż sześć czasów, natomiast w każdym czasie można zastosować cztery różne koniugacje. Wybór nie jest dowolny, każdy czasownik należy do jednej z tych koniugacji, ich zapis zmienia się jedynie w zależności od używanego czasu. Najprościej, ostatnia litera tematu sugeruje koniugację... od nich będzie zależeć także odmiana przez osoby. - Temat nie był taki najprostszy, więc krótkimi pociągnięciami stalówki pióra rozrysowała na pergaminie tabelkę, w której mogła zapisać przykłady dla każdej kolejnej kategorii.
Nie oczekiwała wcześniej, że czas będzie upływał jej tak gładko i prędko; że lord Burke okaże się świetnym uczniem, a ona sama opuści Durham usatysfakcjonowana i dumna. Czy bardziej z niego czy z siebie - nie miało to większego znaczenia.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Burke zawsze podchodził poważnie do zadań. Zwłaszcza tych, które sam sobie wyznaczył, a tych było ostatnio coraz więcej. Nie narzekał jednak, bo jako jeden z głównych pracoholików w rodzinie, lubił mieć czymś zajętą głowę. Rzadko pozwalał sobie na odpoczynek, bo po prostu nie lubił nic nie robić. Nuda była domeną ludzi mało inteligentnych, więc nawet jeśli pozwalał sobie na chwilę relaksu nigdy nie było to nic nie robienie. Zawsze znalazł sobie jakieś zajęcie, przy którym mógł się zrelaksować...nie było też nic dziwnego w tym, że przeważnie, mimo wszystko było to coś związanego z pracą. Pracoholik wypisz wymaluj.
Dzisiaj jednak przyjął role ucznia, który z nieskrywanym zaciekawienie słuchał swojej nauczycielki robiąc wyczerpujące notatki ze wszystkiego co mu przekazało. Doskonale wiedział, że kiedy tylko znajdzie wolną chwilę między obowiązkami rodzinnymi, a biznesowymi, będzie siedział nad księgami i dalej zgłębiał temat łaciny. Cieszył się, że poprosił o pomoc pannę Multon. Już teraz wiedział, że ich współpraca będzie owocna. Sprawdzała się bardzo dobrze w roli nauczyciela, była rzetelna i dokładna, a właśnie takiego nauczyciela szukał. Zwłaszcza, że kiedy uczył się greckiego musiał mieć przyspieszony kurs, jako, że żył wśród ludzi posługujących się tym językiem na co dzień. W przypadku łaciny nie miało być tak łatwo, bo teraz mało kto porozumiewał się za jej pomocą. Tutaj będzie musiał poświęcić zdecydowanie więcej czasu i energii. Był jednak na to gotowy.
Pokiwał głową notując jej słowa odnośnie przydatności książek, które na dzisiaj udało mu się zgromadzić. Z całą pewnością zapuści się jeszcze w czeluści rodowej biblioteki w poszukiwaniu kolejnych woluminów. Nie odpuści dopóki nie nauczy się łaciny w takim stopniu aby móc samodzielnie rozszyfrowywać zawiłe teksty w starożytnych manuskryptach. Co prawda najbardziej zadowolony byłby z faktu gdyby mógł swobodnie komunikować się w tym języku, wiedział jednak, że aby osiągnąć taki poziom będzie potrzebował lat. Wiedział jednak, że jeśli tylko będzie chciał, jest w stanie to osiągnąć. Potrzebował na to jednak czasu...którego teraz niestety nie miał wystarczająco dużo.
Słysząc o koniunkcjach chcąc nie chcąc od razu pomyślał o astronomii, za którą nie specjalnie przepadał w czasach szkolnych. Domyślał się jednak, że to skojarzenie jest totalnie nie trafione i dalej zapisywał wszystko co tłumaczyła panna Multon. Od razu dotarły do niego pewne podobieństwa do greckiego i gdzieś tam rozpaliła się iskierka nadziei, że może nie będzie to tak skomplikowane jak na pierwszy rzut oka mogło mi się wydawać.
Do końca spotkania padło z jego strony jeszcze wiele pytań, wolał mieć jasność i przygotować się do ich kolejnego spotkania. Bo zamierzał ją zaprosić jeszcze raz. Był naprawdę zadowolony z ich współpracy, Elvira okazała się być naprawdę dobrą nauczycielką i Xavier miał nadzieję skorzystać z jej usług jeszcze nie raz.
/zt
Dzisiaj jednak przyjął role ucznia, który z nieskrywanym zaciekawienie słuchał swojej nauczycielki robiąc wyczerpujące notatki ze wszystkiego co mu przekazało. Doskonale wiedział, że kiedy tylko znajdzie wolną chwilę między obowiązkami rodzinnymi, a biznesowymi, będzie siedział nad księgami i dalej zgłębiał temat łaciny. Cieszył się, że poprosił o pomoc pannę Multon. Już teraz wiedział, że ich współpraca będzie owocna. Sprawdzała się bardzo dobrze w roli nauczyciela, była rzetelna i dokładna, a właśnie takiego nauczyciela szukał. Zwłaszcza, że kiedy uczył się greckiego musiał mieć przyspieszony kurs, jako, że żył wśród ludzi posługujących się tym językiem na co dzień. W przypadku łaciny nie miało być tak łatwo, bo teraz mało kto porozumiewał się za jej pomocą. Tutaj będzie musiał poświęcić zdecydowanie więcej czasu i energii. Był jednak na to gotowy.
Pokiwał głową notując jej słowa odnośnie przydatności książek, które na dzisiaj udało mu się zgromadzić. Z całą pewnością zapuści się jeszcze w czeluści rodowej biblioteki w poszukiwaniu kolejnych woluminów. Nie odpuści dopóki nie nauczy się łaciny w takim stopniu aby móc samodzielnie rozszyfrowywać zawiłe teksty w starożytnych manuskryptach. Co prawda najbardziej zadowolony byłby z faktu gdyby mógł swobodnie komunikować się w tym języku, wiedział jednak, że aby osiągnąć taki poziom będzie potrzebował lat. Wiedział jednak, że jeśli tylko będzie chciał, jest w stanie to osiągnąć. Potrzebował na to jednak czasu...którego teraz niestety nie miał wystarczająco dużo.
Słysząc o koniunkcjach chcąc nie chcąc od razu pomyślał o astronomii, za którą nie specjalnie przepadał w czasach szkolnych. Domyślał się jednak, że to skojarzenie jest totalnie nie trafione i dalej zapisywał wszystko co tłumaczyła panna Multon. Od razu dotarły do niego pewne podobieństwa do greckiego i gdzieś tam rozpaliła się iskierka nadziei, że może nie będzie to tak skomplikowane jak na pierwszy rzut oka mogło mi się wydawać.
Do końca spotkania padło z jego strony jeszcze wiele pytań, wolał mieć jasność i przygotować się do ich kolejnego spotkania. Bo zamierzał ją zaprosić jeszcze raz. Był naprawdę zadowolony z ich współpracy, Elvira okazała się być naprawdę dobrą nauczycielką i Xavier miał nadzieję skorzystać z jej usług jeszcze nie raz.
/zt
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
24.08
Od narady w salonie minęło kilka dni, a pracy było nadal co niemiara. Chociaż Burke był zawodowym pracoholikiem i jego zaczęło obejmować zmęczenie. Wcale nie pomagały nieprzespane noce w towarzystwie koszmarów, które wybudzały go za każdym razem gdy udało mu się zasnąć. Lawirował między Nokturnem, a ziemiami hrabstwa, starając się za wszelką cenę pogodzić wszystkie swoje obowiązki. Wcześniej nigdy nie miał z tym problemu, podział pracy przychodził mu z łatwością i nigdy nie miał problemu z nadawaniem priorytetów swoim działaniom. Teraz jednak, z każdym dniem przychodziło mu to coraz ciężej. Nie pomagały też tony wspomnień raz po raz bombardującego jego głowę oraz francuska piosenka, która towarzyszyła mu na każdym kroku. Jak więc mógł odpoczywać, kiedy raz, miał tyle pracy, a dwa chęć odkrycia tajemnicy magicznej kuli, którą badał raptem dwa tygodnie temu, stawała się coraz większa. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko znalazł chwilę zagłębiał się w księgi znalezione w rodowej bibliotece czy w sklepie, w poszukiwaniu odpowiedzi. Pamiętał doskonale pulsujące, czarne żyły na jego dłoniach, dokładnie takie same jak te, które wysunęły się z magicznej kuli i wprowadziły go w ten dziwny trans, podczas, którego znalazł się tym dziwnym wymiarze składającym się ze wspomnień. Odetchnął wtedy wiedząc, że jedynie na ich pojawieniu się skończyło, nie odczuł żadnych innych skutków ubocznych. Nie zmieniało to jednak faktu, że od tamtej pory wiecznie miałem w kieszeni skórzane rękawiczki.
Wrócił również Craig, kompletnie niezapowiedzianie. Nie miał mu tego w żadnym wypadku za złe, sam po tym jak wyjechał wrócił bez ostrzeżenia. Xavierowi nadal ciążyła sytuacja sprzed kilku dni kiedy brat pojawił się w salonie, a on nawet go porządnie nie wyściskał. Było oczywiste, że tęsknił za bratem podczas jego nieobecności, jednak akurat tego wieczora, pojawiły się te cholerne czarne żyły i po prostu nie miał odwagi pokazać ich innym. Mieli wystarczająco dużo zmartwień na głowie, nie miał najmniejszego zamiaru dokładać im kolejnych. Mimo wszystko chciał jakoś wynagrodzić bratu to niezręczne zachowanie.
Dlatego też tego wieczoru zaprosił go do siebie. Raz, że chciał z nim po prostu spędzić czas i dopytać się jak było we Francji, a po drugie miał dla niego propozycję. Ta propozycja miała się przysłużyć co prawda w większym stopniu jemu, ale miał nadzieję, że bratu również dzięki temu będzie łatwiej odnaleźć się na nowo w sytuacji i zrujnowanym kraju. Cały czas zastanawiał się jak to teraz będzie wyglądać, po tym co spotkało go na początku roku, nie sądził aby Craig był chętny wrócić w szeregi organizacji, a jeśli faktycznie tak było, Xavier nie mógł się z nim dzielić wszystkim tym co wiedział. Nie tak jak wcześniej.
Te i tysiące różnych innych myśli kłębiło mu się w głowie kiedy siedział w gabinecie. Czekając na pojawienie się brata przeglądał kolejne tomy o tajemniczych czarnomagicznych bytach i magicznych kulach, które piętrzyły się na jego biurku. Kawa już dawno mu wystygła, nie zliczył już ile ich dzisiaj wypił. Już dawno przestała na niego działać, ale pił ją już typowo z przyzwyczajenia. Odpalił kolejnego papierosa, po czym sięgnął po różdżkę, którą po chwili machnął, a kryształowa karafka z ognistą podleciała do niego. Ściągnął kryształowy korek, po czym dolał sobie alkoholu do kawy, jednocześnie nawet na moment nie odrywając wzroku od książki.
k6
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Tak jak Craig przewidywał, powrót do rodzinnego zamku wiązał się z tym, że nie dane było mu nawet porządnie odpocząć i przyzwyczaić się ponownie do nowego-starego otoczenia, tak diametralnie różniącego się od francuskiej posiadłości nad Sekwaną. Chociaż poinformowano go o wszystkich katastrofach, które nawiedziły hrabstwo, mężczyzna uparł się, aby zobaczyć choć część zniszczeń na własne oczy. Miało to też inny cel - pojawienie się na miejscu mogło podnieść na duchu ludzi najbardziej dotkniętych tragedią, pokazać im, że lordowie zarządzający tą ziemią nie pozostawili biedoty samej sobie. Oczywiście nie obeszło się także bez kilku obelg rzuconych w jego kierunku, co kiedyś spotkałoby się zapewne ze stosowną reakcją... Dolewanie oliwy do ognia było jednak ostatnim czego potrzebowali, finalnie skończyło się więc na zignorowaniu niepochlebnych uwag. Zgoła inaczej było rzecz jasna z płaczliwymi, desperackimi prośbami mieszkańców wiosek najbardziej dotkniętych zniszczeniami. Burke upewnił się, że podążający za nim służący zapisuje skrzętnie wszystko. Lista bardzo szybko się wydłużała, ale wiele z widniejących na niej elementów powtarzało się wielokrotnie. Nie było absolutnie żadnym zaskoczeniem, bo chodziło o rzeczy najpotrzebniejsze - jedzenie, pomoc w odbudowie domu, bezpieczeństwo...
Pomimo faktu iż na spotkaniu rodzinnym udało im się opracować wstępny plan napraw, Craig także źle spał. Nie z powodu koszmarów, dręczącego go przekleństwa (czyżby przeklęty jeleń w końcu dał sobie spokój?), czy innych czarnomagicznych powodów, a po prostu z nerwów. Nerwów spowodowanych także przez, jak mu się zdawało, problemy rodzinne. Powszechną wiedzą było to, jak bardzo Craig miłował wszystkich mieszkańców Durham - choćby wszystko inne się waliło, rodzina była fundamentem dzięki któremu mężczyzna dawał radę jakoś opierać się wszystkim tragediom i trudnościom, które los rzucił mu w twarz. To dlatego to dziwne, zdystansowane zachowanie Xaviera tak mocno go ubodło. Relacja z bratem była dla niego nad wyraz ważna i za nic nie mógł sobie pozwolić na jej utratę. Craig nie próbował naciskać na młodszego Burke'a, nie zaczynał nawet rozmów na temat, który go tak zaniepokoił, chcąc dać bratu nieco przestrzeni. Nie miał zamiaru jednak czekać w nieskończoność - ale też na szczęście nie musiał.
Zaproszenie od brata przyjął z ogromną ulgą. Pod drzwiami jego gabinetu zjawił się punktualnie, zdeterminowany aby otrzymać kilka odpowiedzi. Gdy po uprzednim zapukaniu i przekroczeniu progu Craig omiótł wzrokiem wnętrze, w pierwszej chwili jego uwaga skupiła się na całej stercie tomów, które okupowały blat przed Xavierem. Nie było to może ekstremalnie dziwne, ale podsunęło Craigowi myśl, że młodszy Burke ewidentnie czegoś poszukuje. To zaś, naturalnie, rozbudziło w nim chęć zaproponowania bratu pomocy. Już miał nawet otworzyć usta by przedstawić swoją propozycję, wtedy też jednak jego wzrok padł na samego gospodarza - a raczej na jego dłonie.
- Xavier! - zawołał donośnie, będąc w głębokim szoku. Czy w ten sam sposób czuli się inni Burke'owie, widząc jego poroże? - Co to jest? - i przeczuwając, że brat może chcieć skryć swoją nową, dziwną i zdecydowanie niepokojącą przypadłość, w kilku krokach znalazł się przy zajmowanym przez niego fotelu, aby złapać go za rękę ściskającą jedno z tomiszczy. Książka upadła na dywan z głuchym stuknięciem, a Craig uniósł dłoń Xaviera nieco ku górze - tak że idealnie widać było pulsujące na niej czarne żyły, powoli wspinające się ku nadgarstkom. - Klnę się na Gudrøda, jeśli powiesz że "to nic"... - urwał.
Pomimo faktu iż na spotkaniu rodzinnym udało im się opracować wstępny plan napraw, Craig także źle spał. Nie z powodu koszmarów, dręczącego go przekleństwa (czyżby przeklęty jeleń w końcu dał sobie spokój?), czy innych czarnomagicznych powodów, a po prostu z nerwów. Nerwów spowodowanych także przez, jak mu się zdawało, problemy rodzinne. Powszechną wiedzą było to, jak bardzo Craig miłował wszystkich mieszkańców Durham - choćby wszystko inne się waliło, rodzina była fundamentem dzięki któremu mężczyzna dawał radę jakoś opierać się wszystkim tragediom i trudnościom, które los rzucił mu w twarz. To dlatego to dziwne, zdystansowane zachowanie Xaviera tak mocno go ubodło. Relacja z bratem była dla niego nad wyraz ważna i za nic nie mógł sobie pozwolić na jej utratę. Craig nie próbował naciskać na młodszego Burke'a, nie zaczynał nawet rozmów na temat, który go tak zaniepokoił, chcąc dać bratu nieco przestrzeni. Nie miał zamiaru jednak czekać w nieskończoność - ale też na szczęście nie musiał.
Zaproszenie od brata przyjął z ogromną ulgą. Pod drzwiami jego gabinetu zjawił się punktualnie, zdeterminowany aby otrzymać kilka odpowiedzi. Gdy po uprzednim zapukaniu i przekroczeniu progu Craig omiótł wzrokiem wnętrze, w pierwszej chwili jego uwaga skupiła się na całej stercie tomów, które okupowały blat przed Xavierem. Nie było to może ekstremalnie dziwne, ale podsunęło Craigowi myśl, że młodszy Burke ewidentnie czegoś poszukuje. To zaś, naturalnie, rozbudziło w nim chęć zaproponowania bratu pomocy. Już miał nawet otworzyć usta by przedstawić swoją propozycję, wtedy też jednak jego wzrok padł na samego gospodarza - a raczej na jego dłonie.
- Xavier! - zawołał donośnie, będąc w głębokim szoku. Czy w ten sam sposób czuli się inni Burke'owie, widząc jego poroże? - Co to jest? - i przeczuwając, że brat może chcieć skryć swoją nową, dziwną i zdecydowanie niepokojącą przypadłość, w kilku krokach znalazł się przy zajmowanym przez niego fotelu, aby złapać go za rękę ściskającą jedno z tomiszczy. Książka upadła na dywan z głuchym stuknięciem, a Craig uniósł dłoń Xaviera nieco ku górze - tak że idealnie widać było pulsujące na niej czarne żyły, powoli wspinające się ku nadgarstkom. - Klnę się na Gudrøda, jeśli powiesz że "to nic"... - urwał.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc pukanie do drzwi mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Wiedział kto to, w końcu na niego czekał. Jednak mimo wszystko nie oderwał wzroku od czytanej strony. Czuł się sfrustrowany, a to uczucie rosło z każdym dniem coraz bardziej. Nie ważne ile ksiąg przeczytał, nie ważne ile pergaminów przejrzał nie zdobył żadnych nowych informacji. Miał wrażenie, że nigdy nie znajdzie odpowiedzi na dręczące go pytania, jednocześnie wiedząc, że nie spocznie póki nie osiągnie wyznaczonego celu. Ta niepohamowana, wewnętrzna potrzeba odpowiedzi sprawiała, że coraz częściej myślał o tym, że traci rozum. A za żadne skarby nie mógł sobie na to pozwolić.
Słysząc głos brata, w końcu oderwał wzrok od pożółkłej strony i zwrócił go w jego kierunku. Widząc jego zszokowaną minę uniósł zaskoczony brew. Owszem wyglądał na zmęczonego, miał podkrążone oczy, a jego zarost aż się prosił o porządne strzyżenie, ale żeby od razu na niego tak patrzeć? Dopiero kiedy brat do niego podszedł i złapał go za dłoń dotarło do niego o co chodzi. Wcześniej był tak skupiony na księdze, że kompletnie nie poczuł charakterystycznego pulsowania, które pojawiło się w jego dłoniach. Dopiero kiedy Craig zwrócił na to uwagę, spojrzał na swoje ręce. Z jego ust wydobyło się siarczyste przekleństwo, którego rzadko kiedy używał. W końcu jako lord, nie wypadało mu się tak wysławiać.
- To...nic. - pokręcił głową zabierając dłoń z braterskiego uścisku.
Nie było sensu sięgać już po rękawiczki. Mleko się rozlało i nic nie mógł na to poradzić. Westchnął ciężko, po czym schylił się po książkę, która wcześniej udała na ziemię. Zamknął ja i odłożył na stosik, który był jeszcze do przejrzenia, a trochę tego było.
Wrócił spojrzeniem na brata. Właśnie tego chciał uniknąć, tego szoku na twarzy, tej troski w oczach. Mieli większe zmartwienia na głowie niż jego dziwne objawy powiązane z czarną magią. Milczał przez dłuższą chwilę, po czym sięgnął po jedną z pustych szklanek i napełnił ją alkoholem.
- Usiądź, porozmawiamy. - powiedział spokojnie, samemu chwytając kubek ze swoją kawą z wkładką i zajął miejsce na fotelu, skinieniem głowy wskazując Craigowi drugie siedzisko.
Czuł na sobie to czujne spojrzenie czekające na odpowiedzi, z pewnością miał wiele pytań, a jeszcze więcej się pojawiło kiedy zobaczył jego dłonie.
- Musisz mi uwierzyć, to nic takiego. Skutek uboczny eksperymentowania z nieznanym artefaktem. - odparł spokojnie, starając się nie zwracać uwagi na uporczywe pulsowanie, które zdążyło już dotrzeć do jego łokci.
Miał podwinięte rękawy, więc wszystko było doskonale widoczne. Chociaż przydarzyło mu się to dopiero drugi raz, to jak za pierwszym razem był lekko spanikowany, teraz podszedł do tego ze spokojem.
- To nic groźnego, nic zaraźliwego. Za chwilę powinno zniknąć. - dodał uśmiechając się nawet łagodnie, chociaż wiedział, że pewnie to nie sprawi, że Craig będzie się mniej martwił.
Słysząc głos brata, w końcu oderwał wzrok od pożółkłej strony i zwrócił go w jego kierunku. Widząc jego zszokowaną minę uniósł zaskoczony brew. Owszem wyglądał na zmęczonego, miał podkrążone oczy, a jego zarost aż się prosił o porządne strzyżenie, ale żeby od razu na niego tak patrzeć? Dopiero kiedy brat do niego podszedł i złapał go za dłoń dotarło do niego o co chodzi. Wcześniej był tak skupiony na księdze, że kompletnie nie poczuł charakterystycznego pulsowania, które pojawiło się w jego dłoniach. Dopiero kiedy Craig zwrócił na to uwagę, spojrzał na swoje ręce. Z jego ust wydobyło się siarczyste przekleństwo, którego rzadko kiedy używał. W końcu jako lord, nie wypadało mu się tak wysławiać.
- To...nic. - pokręcił głową zabierając dłoń z braterskiego uścisku.
Nie było sensu sięgać już po rękawiczki. Mleko się rozlało i nic nie mógł na to poradzić. Westchnął ciężko, po czym schylił się po książkę, która wcześniej udała na ziemię. Zamknął ja i odłożył na stosik, który był jeszcze do przejrzenia, a trochę tego było.
Wrócił spojrzeniem na brata. Właśnie tego chciał uniknąć, tego szoku na twarzy, tej troski w oczach. Mieli większe zmartwienia na głowie niż jego dziwne objawy powiązane z czarną magią. Milczał przez dłuższą chwilę, po czym sięgnął po jedną z pustych szklanek i napełnił ją alkoholem.
- Usiądź, porozmawiamy. - powiedział spokojnie, samemu chwytając kubek ze swoją kawą z wkładką i zajął miejsce na fotelu, skinieniem głowy wskazując Craigowi drugie siedzisko.
Czuł na sobie to czujne spojrzenie czekające na odpowiedzi, z pewnością miał wiele pytań, a jeszcze więcej się pojawiło kiedy zobaczył jego dłonie.
- Musisz mi uwierzyć, to nic takiego. Skutek uboczny eksperymentowania z nieznanym artefaktem. - odparł spokojnie, starając się nie zwracać uwagi na uporczywe pulsowanie, które zdążyło już dotrzeć do jego łokci.
Miał podwinięte rękawy, więc wszystko było doskonale widoczne. Chociaż przydarzyło mu się to dopiero drugi raz, to jak za pierwszym razem był lekko spanikowany, teraz podszedł do tego ze spokojem.
- To nic groźnego, nic zaraźliwego. Za chwilę powinno zniknąć. - dodał uśmiechając się nawet łagodnie, chociaż wiedział, że pewnie to nie sprawi, że Craig będzie się mniej martwił.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
- Nie kpij ze mnie - warknął Craig w odpowiedzi na słowa brata, w pierwszej chwili wzmacniając uścisk w którym trzymał rękę Xaviera. Dopiero po chwili pozwolił mu w końcu zabrać dłoń. Ktoś uznałby, że skoro obaj mają już ponad trzy dekady na karku, to i jeden i drugi już się nauczył, że w tej rodzinie podobne sekrety nie uchowają się długo. Resztę świata może udałoby im się nabrać, ale nie własną krew. Najwyraźniej jednak obaj byli zbyt odporni na tę wiedzę.
Starszy Burke postanowił dać bratu możliwość wytłumaczenia się. Faktycznie zasiadł w fotelu, w ciszy oczekując na jakieś sensowne słowa. Nie był jednak specjalnie zaskoczony, kiedy zamiast tego padły jednak raczej suche, pozbawione polotu wymówki. Po każdej kolejnej wypowiedzi Xaviera, Craig spoglądał na brata z coraz wyraźniejszą dezaprobatą i pewnym wyrzutem. Całkowicie zniknęła odczuwana przez niego wcześniej obawa, że to on zrobił coś, co mogło być powodem niechęci młodszego Burke'a. Bo jeśli w dniu powrotu Craiga do Durham to właśnie podobna skaza rozlała się na rękach jego brata, nie był absolutnie zdziwiony tym, jak został powitany. Jednocześnie nie usprawiedliwiało to Xaviera w jego oczach w żadnym stopniu. I tak, mężczyzna miał świadomość tego, że w tym momencie jest pieprzonym hipokrytą - bo przecież gdy on sam został przeklęty i od czasu do czasu straszył jelenim porożem, także próbował zachować swoją przypadłość w sekrecie. Różnica polegała na tym, że to on był starszym bratem, do cholery. Miał obowiązek dbać o swoje młodsze rodzeństwo, a nie mógł tego zrobić, jeśli nie mówiono mu o takich rzeczach!
- "Skutek uboczny eksperymentowania z nieznanym artefaktem" - powtórzył za Xavierem z wyraźną irytacją w głosie. - I to ma mnie niby uspokoić? Naprawdę, Xavier? Ty myślisz że rozmawiasz z Cornelem w tym momencie? - może młodzika, który nie ma jeszcze zbyt dużego pojęcia o świecie dałoby się przekonać takimi słowami, uspokoić, jakoś wytłumaczyć. Bo przecież dorośli zawsze nad wszystkim panowali, prawda? Dziecięce postrzeganie świata opierało się właśnie na takim przekonaniu. Nawet nieznane, straszne zdarzenia dało się siedmiolatkowi wytłumaczyć prostym "Wszystko jest w porządku, nie martw się. Jak będziesz starszy to zrozumiesz". Problem polegał na tym, że Craig nie miał siedmiu lat, a z czarnomagicznymi artefaktami miał do czynienia częściej niż sam Xavier. Doskonale wiedział jakie spustoszenie potrafią wywołać, jaki ból zadać, jak obrócić życie jednostki w piekło. Spoglądając na czarne jak smoła ręce Xaviera, Craig zaczął gorączkowo rozmyślać. Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widział coś podobnego i - ku własnej zgrozie - musiał pogodzić się z porażką.
- To nic groźnego "teraz". Nie masz pojęcia jaki efekt to będzie miało długofalowo. Jak obciąży ciało. Twoją magię. Umysł - zganił brata po raz kolejny. Chociaż od czasu, kiedy to jego aktywnie dręczyło opętanie, starszy Burke nadal odczuwał jego skutki. Każde mijane przez niego zacienione miejsce wywoływało pewien niepokój, zdarzały się dni gdy miał wrażenie, że kątem oka dostrzega błysk nagich, zwierzęcych czaszek czmychających w mrok ilekroć tylko próbował skupić na nich swój wzrok. Były także inne dni, podczas których spokojny czas gdy mężczyzna poświęcał się pracy, przerywany był przez nagły jazgot dzikich zwierząt - i Craig wiedział, że te piski, wrzaski i syki słyszał tylko on. Dziś objawy te przytrafiały mu się wybitnie rzadko, traciły na częstotliwości tak samo jak samoistna manifestacja rogów Cernnunosa. Nadal jednak nie opuściły go całkowicie.
- To tego szukasz w tych księgach? Informacji o tym artefakcie? - zapytał. Nie było sensu się wypierać. Craig zupełnie zignorował alkohol i chwycił pierwszy lepszy tom z brzegu, zerkając na tytuł, by następnie zacząć go kartkować. Nie miało to jednak sensu, bo jeśli Xavier najpierw nie udzieli mu paru wskazówek, nie wiedział czego szukać - Opowiedz mi więcej. Co to było? - oczywiście że zamierzał mu pomóc. W tym przypadku sytuacja była zupełnie inna, niż gdy klątwa męczyła Craiga. Jeśli więc młodszy Burke zamierzał znaleźć lekarstwo, właśnie zyskał w tych poszukiwaniach sojusznika - czy tego chciał czy nie.
Starszy Burke postanowił dać bratu możliwość wytłumaczenia się. Faktycznie zasiadł w fotelu, w ciszy oczekując na jakieś sensowne słowa. Nie był jednak specjalnie zaskoczony, kiedy zamiast tego padły jednak raczej suche, pozbawione polotu wymówki. Po każdej kolejnej wypowiedzi Xaviera, Craig spoglądał na brata z coraz wyraźniejszą dezaprobatą i pewnym wyrzutem. Całkowicie zniknęła odczuwana przez niego wcześniej obawa, że to on zrobił coś, co mogło być powodem niechęci młodszego Burke'a. Bo jeśli w dniu powrotu Craiga do Durham to właśnie podobna skaza rozlała się na rękach jego brata, nie był absolutnie zdziwiony tym, jak został powitany. Jednocześnie nie usprawiedliwiało to Xaviera w jego oczach w żadnym stopniu. I tak, mężczyzna miał świadomość tego, że w tym momencie jest pieprzonym hipokrytą - bo przecież gdy on sam został przeklęty i od czasu do czasu straszył jelenim porożem, także próbował zachować swoją przypadłość w sekrecie. Różnica polegała na tym, że to on był starszym bratem, do cholery. Miał obowiązek dbać o swoje młodsze rodzeństwo, a nie mógł tego zrobić, jeśli nie mówiono mu o takich rzeczach!
- "Skutek uboczny eksperymentowania z nieznanym artefaktem" - powtórzył za Xavierem z wyraźną irytacją w głosie. - I to ma mnie niby uspokoić? Naprawdę, Xavier? Ty myślisz że rozmawiasz z Cornelem w tym momencie? - może młodzika, który nie ma jeszcze zbyt dużego pojęcia o świecie dałoby się przekonać takimi słowami, uspokoić, jakoś wytłumaczyć. Bo przecież dorośli zawsze nad wszystkim panowali, prawda? Dziecięce postrzeganie świata opierało się właśnie na takim przekonaniu. Nawet nieznane, straszne zdarzenia dało się siedmiolatkowi wytłumaczyć prostym "Wszystko jest w porządku, nie martw się. Jak będziesz starszy to zrozumiesz". Problem polegał na tym, że Craig nie miał siedmiu lat, a z czarnomagicznymi artefaktami miał do czynienia częściej niż sam Xavier. Doskonale wiedział jakie spustoszenie potrafią wywołać, jaki ból zadać, jak obrócić życie jednostki w piekło. Spoglądając na czarne jak smoła ręce Xaviera, Craig zaczął gorączkowo rozmyślać. Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widział coś podobnego i - ku własnej zgrozie - musiał pogodzić się z porażką.
- To nic groźnego "teraz". Nie masz pojęcia jaki efekt to będzie miało długofalowo. Jak obciąży ciało. Twoją magię. Umysł - zganił brata po raz kolejny. Chociaż od czasu, kiedy to jego aktywnie dręczyło opętanie, starszy Burke nadal odczuwał jego skutki. Każde mijane przez niego zacienione miejsce wywoływało pewien niepokój, zdarzały się dni gdy miał wrażenie, że kątem oka dostrzega błysk nagich, zwierzęcych czaszek czmychających w mrok ilekroć tylko próbował skupić na nich swój wzrok. Były także inne dni, podczas których spokojny czas gdy mężczyzna poświęcał się pracy, przerywany był przez nagły jazgot dzikich zwierząt - i Craig wiedział, że te piski, wrzaski i syki słyszał tylko on. Dziś objawy te przytrafiały mu się wybitnie rzadko, traciły na częstotliwości tak samo jak samoistna manifestacja rogów Cernnunosa. Nadal jednak nie opuściły go całkowicie.
- To tego szukasz w tych księgach? Informacji o tym artefakcie? - zapytał. Nie było sensu się wypierać. Craig zupełnie zignorował alkohol i chwycił pierwszy lepszy tom z brzegu, zerkając na tytuł, by następnie zacząć go kartkować. Nie miało to jednak sensu, bo jeśli Xavier najpierw nie udzieli mu paru wskazówek, nie wiedział czego szukać - Opowiedz mi więcej. Co to było? - oczywiście że zamierzał mu pomóc. W tym przypadku sytuacja była zupełnie inna, niż gdy klątwa męczyła Craiga. Jeśli więc młodszy Burke zamierzał znaleźć lekarstwo, właśnie zyskał w tych poszukiwaniach sojusznika - czy tego chciał czy nie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzał na brata ze spokojem na twarzy. W aktualnych czasach mało go potrafiło go zaskoczyć czy zszokować. Reakcja Craiga była jak najbardziej zrozumiała, chociaż mimowolnie go irytowała. Oboje byli dorośli, a Xavier czasami miał wrażenie, że brat traktuje go jakby miał nadal dwanaście lat. Może ktoś uznałby to za „urocze” zachowanie, taka troska o młodsze rodzeństwo w rodzinach szlacheckich wcale nie było tak częste. Nie zmieniało to jednak faktu, że Xavier miał już trzydzieści lat, na co dzień miał do czynienia z czarnomagicznymi artefaktami i to nie był jego pierwszy raz. Z pełną świadomością podjął się badania kuli przyniesionej przez śmierciożerczynie. Z resztą ją również poinformował ją o ryzyku jakie podejmowali, ona również się na nie zgodziła. W tym momencie ponosił konsekwencje swoich czynów, nawet jeśli mu ciążyły, nie pozwalały spać, to wiedział, że na nie po prostu zasłużył.
Widząc minę Craiga uniósł lekko ku górze.
- Kpię z ciebie? - pozwolił by to pytanie zawisło między nimi na chwilę – Czy mam ci przypomnieć jak ty się zachowywałeś w zeszłym roku? Czy może już zapomniałeś? Sam chowałeś się po kątach nie chcąc nikogo martwić, więc nie praw mi tutaj morałów, bo wcale nie byłeś lepszy. - powiedział lekko poirytowany kręcąc głową.
Wiedział, że brat chciał dobrze, wiedział, że się martwił. On sam niesamowicie się zmartwił kiedy zobaczył te rogi. Nie zmieniało to jednak faktu, że wtedy przyjął jego wyjaśnienia ze spokojem i rozumiał co nim kierowało. Nie chciał nikogo martwić, młodszy Burke robił dokładnie to samo.
Obciągnął rękawy koszuli zapinając jej mankiety. Dużo to co prawda nie pomogło, ale przynajmniej żyły były teraz tylko widoczne na dłoniach, a nie na całych przedramionach.
- Tak, powinno cię uspokoić. A przynajmniej mój spokój już powinien ci dać do myślenia. Czy panikuje? Nie, więc ty też przestań. - odparł dopijając kawę, po czym sięgnął po szklankę, machnął ręką, a karafka podleciała do niego i napełniła szkło odpowiednią ilością alkoholu.
Puścił mimo uszu uwagę o swoim synu. Cornel był bardzo dojrzałym siedmiolatkiem i podejrzewał, że chłopiec byłby zafascynowany ojcowskim przypadkiem, a potem chciałby go zgłębić. Oczywiście Xavier by mu na to nie pozwolił, w końcu był jeszcze dzieckiem. Nie zmieniało to jednak faktu, że lord już dawno się nauczył, że nie zbędzie swojego pierworodnego zwykłym „Jak dorośniesz to zrozumiesz.”. Tak mógł działać w stosunku do córki, ale nie syna, który już teraz traktował swoje lordowskie obowiązki bardzo poważnie.
- To tymczasowe skutki uboczne. Nie mają żadnego wpływu na moją magię i umysł. Są jedynie irytujące. - pokręcił głową zaciskając i rozluźniając dłonie chcąc chociaż trochę zniwelować uciążliwe pulsowanie.
Nic to nie dało, wiedział, że musi to po prostu przeczekać, nie miał innego wyjścia. Westchnął cicho sięgajac do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągając z niej papierośnice. Odpalił papierosa i zaciągnął się. Craig mimo wszystko miał trochę racji, nawet jeśli tego nie wiedział. Może to nie te skutki uboczne, których do tej pory doświadczył, miały wpływ na jego umysł, ale coś na pewno miało. Obsesja na punkcie tego bytu, z którym miał styczność podczas swojej wizyty w dziwnym wymiarze wspomnień, rosła z każdym dniem. Potrzebował odpowiedzi, chciał poznać prawdę i w końcu wyjaśnić tą cholerną zagadkę.
- Nie, te księgi go nie dotyczą. - pokręcił głową – Wiem doskonale z czym miałem do czynienia, jedynie nie znałem dokładnie jego właściwości. Deirdre przyniosła do mnie Złodzieja Myśli, jest to bardzo stary i zakazany artefakt w formie szklanej lub kryształowej kuli, która wchłania ludzkie myśli i wspomnienia. Osoba, która jest pod jej wpływem często nie zdaje sobie z tego sprawy, a potem te wszystkie myśli i wspomnienia mogą być użyte przeciwko niej przez osobę, która mu je podłożyła. Poniekąd działa to trochę jak myślodświenia, jednak na zdeczka innych zasadach. - wyjaśnił pokrótce, przekazując bratu na razie tyle informacji ile uznał za stosowne.
Szczerze powiedziawszy nie wiedział za bardzo jak wiele może mu powiedzieć. Craig nie działał już aktywnie w szeregach Rycerzy Walpurgii, chociaż był pewny, że nadal wspierał ich działania. W końcu był szlachetnie urodzonym czarodziejem, pochodzącym z takiej, a nie innej rodziny.
Widząc minę Craiga uniósł lekko ku górze.
- Kpię z ciebie? - pozwolił by to pytanie zawisło między nimi na chwilę – Czy mam ci przypomnieć jak ty się zachowywałeś w zeszłym roku? Czy może już zapomniałeś? Sam chowałeś się po kątach nie chcąc nikogo martwić, więc nie praw mi tutaj morałów, bo wcale nie byłeś lepszy. - powiedział lekko poirytowany kręcąc głową.
Wiedział, że brat chciał dobrze, wiedział, że się martwił. On sam niesamowicie się zmartwił kiedy zobaczył te rogi. Nie zmieniało to jednak faktu, że wtedy przyjął jego wyjaśnienia ze spokojem i rozumiał co nim kierowało. Nie chciał nikogo martwić, młodszy Burke robił dokładnie to samo.
Obciągnął rękawy koszuli zapinając jej mankiety. Dużo to co prawda nie pomogło, ale przynajmniej żyły były teraz tylko widoczne na dłoniach, a nie na całych przedramionach.
- Tak, powinno cię uspokoić. A przynajmniej mój spokój już powinien ci dać do myślenia. Czy panikuje? Nie, więc ty też przestań. - odparł dopijając kawę, po czym sięgnął po szklankę, machnął ręką, a karafka podleciała do niego i napełniła szkło odpowiednią ilością alkoholu.
Puścił mimo uszu uwagę o swoim synu. Cornel był bardzo dojrzałym siedmiolatkiem i podejrzewał, że chłopiec byłby zafascynowany ojcowskim przypadkiem, a potem chciałby go zgłębić. Oczywiście Xavier by mu na to nie pozwolił, w końcu był jeszcze dzieckiem. Nie zmieniało to jednak faktu, że lord już dawno się nauczył, że nie zbędzie swojego pierworodnego zwykłym „Jak dorośniesz to zrozumiesz.”. Tak mógł działać w stosunku do córki, ale nie syna, który już teraz traktował swoje lordowskie obowiązki bardzo poważnie.
- To tymczasowe skutki uboczne. Nie mają żadnego wpływu na moją magię i umysł. Są jedynie irytujące. - pokręcił głową zaciskając i rozluźniając dłonie chcąc chociaż trochę zniwelować uciążliwe pulsowanie.
Nic to nie dało, wiedział, że musi to po prostu przeczekać, nie miał innego wyjścia. Westchnął cicho sięgajac do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągając z niej papierośnice. Odpalił papierosa i zaciągnął się. Craig mimo wszystko miał trochę racji, nawet jeśli tego nie wiedział. Może to nie te skutki uboczne, których do tej pory doświadczył, miały wpływ na jego umysł, ale coś na pewno miało. Obsesja na punkcie tego bytu, z którym miał styczność podczas swojej wizyty w dziwnym wymiarze wspomnień, rosła z każdym dniem. Potrzebował odpowiedzi, chciał poznać prawdę i w końcu wyjaśnić tą cholerną zagadkę.
- Nie, te księgi go nie dotyczą. - pokręcił głową – Wiem doskonale z czym miałem do czynienia, jedynie nie znałem dokładnie jego właściwości. Deirdre przyniosła do mnie Złodzieja Myśli, jest to bardzo stary i zakazany artefakt w formie szklanej lub kryształowej kuli, która wchłania ludzkie myśli i wspomnienia. Osoba, która jest pod jej wpływem często nie zdaje sobie z tego sprawy, a potem te wszystkie myśli i wspomnienia mogą być użyte przeciwko niej przez osobę, która mu je podłożyła. Poniekąd działa to trochę jak myślodświenia, jednak na zdeczka innych zasadach. - wyjaśnił pokrótce, przekazując bratu na razie tyle informacji ile uznał za stosowne.
Szczerze powiedziawszy nie wiedział za bardzo jak wiele może mu powiedzieć. Craig nie działał już aktywnie w szeregach Rycerzy Walpurgii, chociaż był pewny, że nadal wspierał ich działania. W końcu był szlachetnie urodzonym czarodziejem, pochodzącym z takiej, a nie innej rodziny.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
- Tym bardziej, nauczony moim doświadczeniem, powinieneś na siebie bardziej uważać. Nie powtarzaj cudzych błędów - odpowiedział równie poirytowanym głosem. A przecież nie tylko on doświadczył dokuczliwych skutków ubocznych. Xavier był świadkiem tego, jak bardzo Edgar męczył się swego czasu z własną pamięcią. Craig doskonale zdawał sobie sprawę z tego że Xavier prawdopodobnie po prostu chciał się wykazać, przysłużyć sprawie, o którą walczyli rycerze. Starszy Burke dawno jednak przestał wierzyć w to, cel uświęca wszelkie środki. Były pewne granice, których lepiej było nie przekraczać, szczególnie jeśli w grę wchodziła jego rodzina.
- Nie myl mojej irytacji z paniką - odpowiedział tylko sucho. Z tego co opowiadał Xavier, wyglądało to jakby mężczyzna zupełnie lekceważył stan w jakim się znalazł. Ktoś więc musiał się przejmować jego sytuacją.
Jeszcze tego by brakowało, żeby pozwolić siedmiolatkowi z tak bliska interesować się czarną magią. Craig doskonale wiedział, że nie było opcji, aby chłopca odwieźć lub całkowicie uchronić od kontaktu z tą formą magii, dzieciak wciąż jednak miał przed sobą cztery lata zanim w ogóle dostanie do ręki różdżkę. Mężczyzna nawet w stosunku do dzieci ze swojego najbliższego otoczenia miał ograniczone zaufanie, oby nie skończyło się później tak, że wiedziony ciekawością Cornel nauczy się jakiejś mrocznych zaklęć, którą potem będzie testować na innych uczniach w Hogwarcie. Albo gorzej, sam zacznie się bawić w nakładanie lub rozbrajanie klątw. Bez nadzoru dorosłych.
Na kolejne słowa Xaviera, Craig już nie odpowiedział. Zmarszczył jednak jeszcze bardziej brwi, przypatrując się bratu bardzo uważnie i bardzo intensywnie. Jakby chciał odgadnąć, poprzez samą obserwację, jak wiele prawdy kryje się w jego słowach. Czy nie zataił czegoś jeszcze? Kolejnego szczegółu związanego z dolegliwościami, które go dręczyły? Czy faktycznie jedyne, z czym musiał mierzyć się na co dzień młodszy Burke to sporadyczne wykwity czarnych żył na dłoniach i przegubach? Craig jakoś nie chciał w to wierzyć. Coś mu podpowiadało, że podobnie jak w jego własnym przypadku, klątwa miała jeszcze inne skutki uboczne, objawiające się jednak sporadycznie. Craig bardzo chciałby zmusić brata do zdradzenia mu nieco więcej o swoim stanie, zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli będzie jeszcze bardziej naciskać, wywoła tylko jeszcze większa irytację. Kłótnię może nawet, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Xavier musiał być jednak świadom, że od tego dnia będzie bacznie obserwowany. Jeśli nie przez samego Craiga, to na pewno przez któregoś ze skrzatów.
- Złodziej myśli - powtórzył cicho jakby smakując to określenie, próbując przypomnieć sobie, czy kiedyś miał do czynienia z takim artefaktem. I ku własnemu rozdrażnieniu, musiał pogodzić się z porażką. Nawet jeśli nazwa brzmiała tak, jakby usłyszał ją gdzieś kiedyś, musiało to być bardzo dawno temu i nigdy nie poświęcił temu większej uwagi. Nie zdziwił go fakt, że artefakt ten był zakazany - chociaż to nigdy nie powstrzymało ich rodziny przed handlowaniem takowym towarem. W tym przypadku jednak ewidentnie mieli do czynienia z czymś bardzo, bardzo rzadkim i niemal zapomnianym. - Oczywiście. Czego więc poszukujesz? Lekarstwa? - skoro nie informacji o samym artefakcie, co tak bardzo go pochłaniało? Craig chciał być w stanie pomóc bratu. I nie, nie zamierzał dopytywać o to, po co Deirdre był tak tajemniczy i niebezpieczny artefakt. Sprawy rycerzy nie były już jego sprawami. Szczerze, nawet mu powieka nie drgnęła, kiedy padło imię śmierciożerczyni, bo przecież powinien z miejsca domyślić się, że to wszystko dotyczyło także Czarnego Pana. Kolejna ryzykowna misja, kolejne dążenie po trupach do celu, kolejna mała katastrofa, która prawdopodobnie nie miała przynieść żadnego, realnego zysku. Owszem, wspierał ich cel i motywację, coraz bardziej potępiał jednak ich metody.
- Nie myl mojej irytacji z paniką - odpowiedział tylko sucho. Z tego co opowiadał Xavier, wyglądało to jakby mężczyzna zupełnie lekceważył stan w jakim się znalazł. Ktoś więc musiał się przejmować jego sytuacją.
Jeszcze tego by brakowało, żeby pozwolić siedmiolatkowi z tak bliska interesować się czarną magią. Craig doskonale wiedział, że nie było opcji, aby chłopca odwieźć lub całkowicie uchronić od kontaktu z tą formą magii, dzieciak wciąż jednak miał przed sobą cztery lata zanim w ogóle dostanie do ręki różdżkę. Mężczyzna nawet w stosunku do dzieci ze swojego najbliższego otoczenia miał ograniczone zaufanie, oby nie skończyło się później tak, że wiedziony ciekawością Cornel nauczy się jakiejś mrocznych zaklęć, którą potem będzie testować na innych uczniach w Hogwarcie. Albo gorzej, sam zacznie się bawić w nakładanie lub rozbrajanie klątw. Bez nadzoru dorosłych.
Na kolejne słowa Xaviera, Craig już nie odpowiedział. Zmarszczył jednak jeszcze bardziej brwi, przypatrując się bratu bardzo uważnie i bardzo intensywnie. Jakby chciał odgadnąć, poprzez samą obserwację, jak wiele prawdy kryje się w jego słowach. Czy nie zataił czegoś jeszcze? Kolejnego szczegółu związanego z dolegliwościami, które go dręczyły? Czy faktycznie jedyne, z czym musiał mierzyć się na co dzień młodszy Burke to sporadyczne wykwity czarnych żył na dłoniach i przegubach? Craig jakoś nie chciał w to wierzyć. Coś mu podpowiadało, że podobnie jak w jego własnym przypadku, klątwa miała jeszcze inne skutki uboczne, objawiające się jednak sporadycznie. Craig bardzo chciałby zmusić brata do zdradzenia mu nieco więcej o swoim stanie, zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli będzie jeszcze bardziej naciskać, wywoła tylko jeszcze większa irytację. Kłótnię może nawet, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Xavier musiał być jednak świadom, że od tego dnia będzie bacznie obserwowany. Jeśli nie przez samego Craiga, to na pewno przez któregoś ze skrzatów.
- Złodziej myśli - powtórzył cicho jakby smakując to określenie, próbując przypomnieć sobie, czy kiedyś miał do czynienia z takim artefaktem. I ku własnemu rozdrażnieniu, musiał pogodzić się z porażką. Nawet jeśli nazwa brzmiała tak, jakby usłyszał ją gdzieś kiedyś, musiało to być bardzo dawno temu i nigdy nie poświęcił temu większej uwagi. Nie zdziwił go fakt, że artefakt ten był zakazany - chociaż to nigdy nie powstrzymało ich rodziny przed handlowaniem takowym towarem. W tym przypadku jednak ewidentnie mieli do czynienia z czymś bardzo, bardzo rzadkim i niemal zapomnianym. - Oczywiście. Czego więc poszukujesz? Lekarstwa? - skoro nie informacji o samym artefakcie, co tak bardzo go pochłaniało? Craig chciał być w stanie pomóc bratu. I nie, nie zamierzał dopytywać o to, po co Deirdre był tak tajemniczy i niebezpieczny artefakt. Sprawy rycerzy nie były już jego sprawami. Szczerze, nawet mu powieka nie drgnęła, kiedy padło imię śmierciożerczyni, bo przecież powinien z miejsca domyślić się, że to wszystko dotyczyło także Czarnego Pana. Kolejna ryzykowna misja, kolejne dążenie po trupach do celu, kolejna mała katastrofa, która prawdopodobnie nie miała przynieść żadnego, realnego zysku. Owszem, wspierał ich cel i motywację, coraz bardziej potępiał jednak ich metody.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaciągnął się papierosem i puścił mimo uszu słowa brata. Nie miał ani ochoty ani sił się z nim słownie przepychać. Był zmęczony i podirytowany, ale jednocześnie nie mógł spać, a chęć zdobycia odpowiedzi jedynie go napędzała. Dzisiejszy wieczór miał być zwykłą posiadówka braci, podczas której porozmawiają sobie o tym co się działo, a czym się stało? Przepychanką, wytykaniem sobie nawzajem błędów, których nie da się już cofnąć.
- Panika z całą pewnością w niczym tu nie pomaga, tak samo jak irytacja. - pokręcił głową popijając łyk alkoholu i odchylając lekko głowę do tyłu – Doskonale znasz moje motywacje. I nie życzę sobie skrzatów domowych na głowie, kiedy ty nie będziesz mógł mieć na oku. Nie mam już dziesięciu lat i umiem doskonale o sobie zadbać. Ponoszę konsekwencje własnych działań jak na dorosłego człowieka przystało. Nie potrzebuje nikogo, żeby mnie pouczał jak obchodzić się z przedmiotami, które badam od lat, którymi zajmuje się na co dzień. - odparł wracając wzrokiem do brata kiedy ten nadal stał nad księgami, których stronice on przejrzał już wszystkie.
Skoro Craig w ten, a nie inny sposób zareagował na najmniej irytujący efekt uboczny jego zabaw ze Złodziejem Myśli, wolał nie wspominać o innych, których do tej pory doświadczył. Niemożność wyrzucenia z głowy francuskiej piosenki, wrażenie, że niewiasta znajduje się gdzie w pobliżu była uciążliwa. Jednak momenty kiedy całkowicie tracił kontakt z rzeczywistością przenosząc się, tylko świadomością, do momentu zatonięcia statku wywoływał u niego strach i panikę. I tak jak wcześniej nie był w stanie do końca zdefiniować to czego się boi, w tym momencie utonięcie było jedną z takich rzeczy. Gdyby Craig dowiedział się o tym wszystkim, z całą pewnością podniósłby jeszcze większy alarm i miałby go na głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Mało kto kiedykolwiek miał do czynienia ze Złodziejem Myśli. - odparł odpalając kolejnego papierosa – Z tego co zdążyłem się dowiedzieć, raz, że tak jak mówiłem, zostały ona zakazane, bo dłuższe wystawienie na jego działanie doprowadzało do szaleństwa. Dwa, nie zostało ich wiele. Duża część została zniszczona, a te co pozostały dobrze zabezpieczone. Najwyraźniej ten, z którym miałem do czynienia był jednym z kilku egzemplarzy, które zaginęły. - pokiwał głową prostując się na fotelu – Lekarstwa? - uniósł brew ku górze.
Nawet przez głowę mu nie przeszło żeby szukać lekarstwa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Gdzieś podświadomie wiedział, że kiedy znajdzie stworzenie, ten byt, którym przez chwilę był, jego problemy same się rozwiążą, a on odzyska odpowiedzi na dręczące go pytania. Nie wpadł na to, że może istniej jakieś fizyczne lekarstwo na jego przypadłość.
- Szczerze mówiąc wątpię aby istniało jakieś lekarstwo dla kogoś kto miał do czynienia z tym co ja miałem. To nie klątwa, to nie choroba… - pokręcił głową przenosząc spojrzenie brązowych oczu na brata – To...nawet sam do końca nie wiem czym to jest. Nie wiem z czym miałeś wtedy styczność w Gringottcie, ale to z czym ja miałem kontakt wydaje mi się być kompletnie czym innym. - spojrzał uważnie na niego zastanawiając się czy ten zdradzi mu teraz co się wtedy wydarzyło, nie zrobił tego wtedy, czy teraz będzie bardziej skłonny do mówienia?
- Panika z całą pewnością w niczym tu nie pomaga, tak samo jak irytacja. - pokręcił głową popijając łyk alkoholu i odchylając lekko głowę do tyłu – Doskonale znasz moje motywacje. I nie życzę sobie skrzatów domowych na głowie, kiedy ty nie będziesz mógł mieć na oku. Nie mam już dziesięciu lat i umiem doskonale o sobie zadbać. Ponoszę konsekwencje własnych działań jak na dorosłego człowieka przystało. Nie potrzebuje nikogo, żeby mnie pouczał jak obchodzić się z przedmiotami, które badam od lat, którymi zajmuje się na co dzień. - odparł wracając wzrokiem do brata kiedy ten nadal stał nad księgami, których stronice on przejrzał już wszystkie.
Skoro Craig w ten, a nie inny sposób zareagował na najmniej irytujący efekt uboczny jego zabaw ze Złodziejem Myśli, wolał nie wspominać o innych, których do tej pory doświadczył. Niemożność wyrzucenia z głowy francuskiej piosenki, wrażenie, że niewiasta znajduje się gdzie w pobliżu była uciążliwa. Jednak momenty kiedy całkowicie tracił kontakt z rzeczywistością przenosząc się, tylko świadomością, do momentu zatonięcia statku wywoływał u niego strach i panikę. I tak jak wcześniej nie był w stanie do końca zdefiniować to czego się boi, w tym momencie utonięcie było jedną z takich rzeczy. Gdyby Craig dowiedział się o tym wszystkim, z całą pewnością podniósłby jeszcze większy alarm i miałby go na głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Mało kto kiedykolwiek miał do czynienia ze Złodziejem Myśli. - odparł odpalając kolejnego papierosa – Z tego co zdążyłem się dowiedzieć, raz, że tak jak mówiłem, zostały ona zakazane, bo dłuższe wystawienie na jego działanie doprowadzało do szaleństwa. Dwa, nie zostało ich wiele. Duża część została zniszczona, a te co pozostały dobrze zabezpieczone. Najwyraźniej ten, z którym miałem do czynienia był jednym z kilku egzemplarzy, które zaginęły. - pokiwał głową prostując się na fotelu – Lekarstwa? - uniósł brew ku górze.
Nawet przez głowę mu nie przeszło żeby szukać lekarstwa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Gdzieś podświadomie wiedział, że kiedy znajdzie stworzenie, ten byt, którym przez chwilę był, jego problemy same się rozwiążą, a on odzyska odpowiedzi na dręczące go pytania. Nie wpadł na to, że może istniej jakieś fizyczne lekarstwo na jego przypadłość.
- Szczerze mówiąc wątpię aby istniało jakieś lekarstwo dla kogoś kto miał do czynienia z tym co ja miałem. To nie klątwa, to nie choroba… - pokręcił głową przenosząc spojrzenie brązowych oczu na brata – To...nawet sam do końca nie wiem czym to jest. Nie wiem z czym miałeś wtedy styczność w Gringottcie, ale to z czym ja miałem kontakt wydaje mi się być kompletnie czym innym. - spojrzał uważnie na niego zastanawiając się czy ten zdradzi mu teraz co się wtedy wydarzyło, nie zrobił tego wtedy, czy teraz będzie bardziej skłonny do mówienia?
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
21.10.1958
Pytań było coraz więcej, a odpowiedzi wcale nie przychodziły. Wrażenie tonięcia z dnia na dzień było coraz większe i czasami nie wiedział czy tonie w niewiedzy czy znów znajduje się na statku, a woda zalewa go z każdej strony. Nocne koszmary i rosnące z każdym dniem zmęczenie wcale nie pomagało. Jeśli złapał cztery godziny snu jednej nocy uważał to za wyjątkowe osiągniecie. Zdarzało się to jednak rzadko, przeważnie koszmary pozwalały mu na maksymalnie dwie godziny, po czym budził się zlany potem, z walącym sercem i trzęsącymi się rękami. Wydawałoby się, że przez ponad dwa miesiące powinien się już do tego przyzwyczaić, i o ile do małej ilości snu już przywykł i potrafił sobie z tym radzić o tyle z koszmarami nie. Kiedy nie spał, wykorzystywał ten czas na przekopywanie rodzinnej biblioteki w poszukiwaniu kolejnych ksiąg i zwojów, które mogłyby zawierać odpowiedzi na jego pytania. Kiedy już udało mu się coś znaleźć, okazywało się, że zamiast odpowiedzi, pojawiało się więcej pytań i musiał szukać dalej.
W końcu jednak trafił na ścianę. Nie wiedział czy zmęczenie czy brak wiedzy sprawił, że nie był w stanie rozszyfrować runicznego zapisu, który napotkał w jednej z ksiąg. Trafił na nią na czarnym rynku, gdzie postanowił szukać dalej, kiedy dokładnie przejrzał wszystko w zamkowej bibliotece. Dawno temu nauczył się, że w ciemnych ulicach Nokturnu i nie tylko można było znaleźć wyjątkowe okazy. Wiele z nich lądowała w ich sklepie, a co lepsze lubił zatrzymywać dla siebie. Przede wszystkim księgi, które zawierały interesującą go akurat treść. Tym razem wpadła mu w ręce prawdziwa perełka, stara księga, która okazała się finalnie również czymś w rodzaju starego dziennika. Na poszarzałych stronicach znajdowało się wiele odręcznych zapisków, w których autor dodawał coś od siebie do treści. Między stronami znalazł również kilka kartek zapisanych odręcznie z notatkami, które szczególnie go zainteresowały, jednak zawarte tam runiczne zapisy niestety go przerosły.
Tak jak napisał jej w liście, znał niewiele osób, których wiedza z dziedziny run była większa od niego. Antonina była jedną z tych osób i to właśnie o niej pomyślał wpatrując się w zapisane kartki. Nie zastanawiając się długo wystosował list, a kiedy otrzymał odpowiedź, na te kilka dni odłożył to wszystko. Chciał mieć świeży umysł gdy się spotkają. Oddał się więc innej pracy, jak na pracoholika przystało.
W dniu spotkania z rana załatwił wszystkie sprawy w Londynie, a następnie wrócił do Durham Castle by przygotował wszystko jak trzeba. W jego gabinecie panował standardowy opanowany chaos, księgi, zwoje i notatki rozłożone były na biurku w złudnie przypadkowej kolejności, a szafki i półki zastawione były różnego rodzaju artefaktami. Dzisiaj kazał przygotować skrzatowi dodatkowo poczęstunek, który czekał na stoliku przy kominku, razem z dzbankiem pełnym kawy i karafką z Ognistą. Początkowo miał zamiar polecić skrzatowi by powitał pannę Borgin gdy ta się pojawi, ale finalnie sam czekał na nią w holu, by potem oboje mogli przejść do jego gabinetu.
k6
Pytań było coraz więcej, a odpowiedzi wcale nie przychodziły. Wrażenie tonięcia z dnia na dzień było coraz większe i czasami nie wiedział czy tonie w niewiedzy czy znów znajduje się na statku, a woda zalewa go z każdej strony. Nocne koszmary i rosnące z każdym dniem zmęczenie wcale nie pomagało. Jeśli złapał cztery godziny snu jednej nocy uważał to za wyjątkowe osiągniecie. Zdarzało się to jednak rzadko, przeważnie koszmary pozwalały mu na maksymalnie dwie godziny, po czym budził się zlany potem, z walącym sercem i trzęsącymi się rękami. Wydawałoby się, że przez ponad dwa miesiące powinien się już do tego przyzwyczaić, i o ile do małej ilości snu już przywykł i potrafił sobie z tym radzić o tyle z koszmarami nie. Kiedy nie spał, wykorzystywał ten czas na przekopywanie rodzinnej biblioteki w poszukiwaniu kolejnych ksiąg i zwojów, które mogłyby zawierać odpowiedzi na jego pytania. Kiedy już udało mu się coś znaleźć, okazywało się, że zamiast odpowiedzi, pojawiało się więcej pytań i musiał szukać dalej.
W końcu jednak trafił na ścianę. Nie wiedział czy zmęczenie czy brak wiedzy sprawił, że nie był w stanie rozszyfrować runicznego zapisu, który napotkał w jednej z ksiąg. Trafił na nią na czarnym rynku, gdzie postanowił szukać dalej, kiedy dokładnie przejrzał wszystko w zamkowej bibliotece. Dawno temu nauczył się, że w ciemnych ulicach Nokturnu i nie tylko można było znaleźć wyjątkowe okazy. Wiele z nich lądowała w ich sklepie, a co lepsze lubił zatrzymywać dla siebie. Przede wszystkim księgi, które zawierały interesującą go akurat treść. Tym razem wpadła mu w ręce prawdziwa perełka, stara księga, która okazała się finalnie również czymś w rodzaju starego dziennika. Na poszarzałych stronicach znajdowało się wiele odręcznych zapisków, w których autor dodawał coś od siebie do treści. Między stronami znalazł również kilka kartek zapisanych odręcznie z notatkami, które szczególnie go zainteresowały, jednak zawarte tam runiczne zapisy niestety go przerosły.
Tak jak napisał jej w liście, znał niewiele osób, których wiedza z dziedziny run była większa od niego. Antonina była jedną z tych osób i to właśnie o niej pomyślał wpatrując się w zapisane kartki. Nie zastanawiając się długo wystosował list, a kiedy otrzymał odpowiedź, na te kilka dni odłożył to wszystko. Chciał mieć świeży umysł gdy się spotkają. Oddał się więc innej pracy, jak na pracoholika przystało.
W dniu spotkania z rana załatwił wszystkie sprawy w Londynie, a następnie wrócił do Durham Castle by przygotował wszystko jak trzeba. W jego gabinecie panował standardowy opanowany chaos, księgi, zwoje i notatki rozłożone były na biurku w złudnie przypadkowej kolejności, a szafki i półki zastawione były różnego rodzaju artefaktami. Dzisiaj kazał przygotować skrzatowi dodatkowo poczęstunek, który czekał na stoliku przy kominku, razem z dzbankiem pełnym kawy i karafką z Ognistą. Początkowo miał zamiar polecić skrzatowi by powitał pannę Borgin gdy ta się pojawi, ale finalnie sam czekał na nią w holu, by potem oboje mogli przejść do jego gabinetu.
k6
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Uwielbiała zagadki – im bardziej skomplikowane, tym lepiej. Wciągały ją tajemnice i nieoczywiste odpowiedzi, gdzie cienie i niuanse odsłaniały kolejne warstwy znaczeń. Wyzwania i nieustanne dążenie do celu miała we krwi, wychowana od najmłodszych lat w duchu wytrwałości. Gdy adrenalina pulsowała, a sytuacja wymagała zimnej krwi, czuła przypływ energii i pewności. Dziadek, twardy i wymagający, uczył ich od zawsze, że wartość człowieka wykuwa się w staraniach i zasługuje na miejsce w świecie tylko poprzez ciężką pracę i wdzięczność. Przez lata próbowała sprostać tym wymaganiom, kształtując się w trudnych wyborach – pokorna, ale i niepokorna, mądra, a czasem bezczelnie naiwna. Była jak zestawienie sprzeczności, które wyrażały się w ciszy, ale czasem eksplodowały w nadmiarze. Czasem wydawało jej się, że jest chodzącą definicją paradoksu. Może właśnie dlatego wszystko, co odstawało od normy, przyciągało jej uwagę, pobudzało ciekawość i sprawiało, że czuła się niemal zobligowana zgłębić tajemnicę. Była nie tylko zainteresowana, ale wręcz dociekliwa do granic wścibskości. Nic więc dziwnego, że wiadomość od Xaviera wzbudziła w niej natychmiastową ekscytację. Była gotowa porzucić wszystko, by zrozumieć, co kryje się za jego zagadkowymi słowami, jaką tajemnicę nosi i jakie demony ściga. A może jakie demony ścigają jego?
Praca w Ministerstwie Magii była zaledwie wierzchołkiem góry lodowej jej działań. Choć często monotonna i wymagająca cierpliwości, zaspokajała jej potrzebę wyciszenia i stabilności. Jednak prawdziwe wyzwania czekały na nią po godzinach – wtedy oddawała się zadaniom, które wymagały zdecydowanie więcej odwagi i umiejętności. Nakładanie klątw, ich analiza i zdejmowanie były dla niej jak pasja, której oddawała się bez reszty, nie tylko ze względów zawodowych, ale i z własnej potrzeby. Była typem osoby, która czerpała przyjemność z eksperymentów, szukania granic i odkrywania tego, co skryte. Wszyscy kryli własne tajemnice i choć swoich odkrywać nigdy nie miała zamiaru to czerpała prawdziwą przyjemność z poznawania tajemnic innych ludzi – nawet jeśli ci tego wcale nie chcieli.
Przybyła na miejsce spotkania jak zwykle punktualnie, ani minutę wcześniej, ani później – idealnie na czas. Jej narcystyczna i perfekcjonistyczna natura nie pozwalały na najmniejszy margines błędu w kwestii punktualności, traktowała to niemal jak zasadę. W holu czekał już Xavier. Uniosła kącik ust w tym charakterystycznym, ledwie dostrzegalnym uśmiechu. – Lordzie Burke – przywitała go z lekkim przekąsem, ale i nutą sympatii. Czy mówiła to ironicznie, czy może był to przejaw specyficznej uprzejmości? Sama nie miała zamiaru tego wyjaśniać, pozostawiając go w tej odrobinie niepewności, którą tak lubiła wywoływać. Dotarli do gabinetu, a szatynka przez całą drogę przyglądała się pięknie zdobionym ścianom i obrazom. Doceniała sztukę, ba kochała sztukę. Całe to miejsce było mroczne i piękne, ale nie zachwycała się nim otwarcie, bowiem potrzebowała czegoś znacznie więcej by zwyczajnie stracić rezon. – Chciałabym spytać o twoje samopoczucie, ale podejrzewam, że bywa mocno zmienne – inaczej nie prosiłbyś mnie o pomoc. Opowiedz mi od początku z czym się mierzymy albo od czego powinniśmy zacząć. – dodała odkładając torbę z księgami na krzesło stojące naprzeciwko biurka. Oczywiście, że zabrała własną pomoc naukową. Zawsze to robiła. Ufała tylko sobie.
Praca w Ministerstwie Magii była zaledwie wierzchołkiem góry lodowej jej działań. Choć często monotonna i wymagająca cierpliwości, zaspokajała jej potrzebę wyciszenia i stabilności. Jednak prawdziwe wyzwania czekały na nią po godzinach – wtedy oddawała się zadaniom, które wymagały zdecydowanie więcej odwagi i umiejętności. Nakładanie klątw, ich analiza i zdejmowanie były dla niej jak pasja, której oddawała się bez reszty, nie tylko ze względów zawodowych, ale i z własnej potrzeby. Była typem osoby, która czerpała przyjemność z eksperymentów, szukania granic i odkrywania tego, co skryte. Wszyscy kryli własne tajemnice i choć swoich odkrywać nigdy nie miała zamiaru to czerpała prawdziwą przyjemność z poznawania tajemnic innych ludzi – nawet jeśli ci tego wcale nie chcieli.
Przybyła na miejsce spotkania jak zwykle punktualnie, ani minutę wcześniej, ani później – idealnie na czas. Jej narcystyczna i perfekcjonistyczna natura nie pozwalały na najmniejszy margines błędu w kwestii punktualności, traktowała to niemal jak zasadę. W holu czekał już Xavier. Uniosła kącik ust w tym charakterystycznym, ledwie dostrzegalnym uśmiechu. – Lordzie Burke – przywitała go z lekkim przekąsem, ale i nutą sympatii. Czy mówiła to ironicznie, czy może był to przejaw specyficznej uprzejmości? Sama nie miała zamiaru tego wyjaśniać, pozostawiając go w tej odrobinie niepewności, którą tak lubiła wywoływać. Dotarli do gabinetu, a szatynka przez całą drogę przyglądała się pięknie zdobionym ścianom i obrazom. Doceniała sztukę, ba kochała sztukę. Całe to miejsce było mroczne i piękne, ale nie zachwycała się nim otwarcie, bowiem potrzebowała czegoś znacznie więcej by zwyczajnie stracić rezon. – Chciałabym spytać o twoje samopoczucie, ale podejrzewam, że bywa mocno zmienne – inaczej nie prosiłbyś mnie o pomoc. Opowiedz mi od początku z czym się mierzymy albo od czego powinniśmy zacząć. – dodała odkładając torbę z księgami na krzesło stojące naprzeciwko biurka. Oczywiście, że zabrała własną pomoc naukową. Zawsze to robiła. Ufała tylko sobie.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Liczył, że na spotkaniu Rycerzy Walpurgii, które odbyło się raptem trzy dni wcześniej, uda mu się zyskać odpowiedzi na niektóry pytania. Było jednak inaczej, pytań pojawiło się jeszcze więcej. Co prawda nie musiał odpowiadać na nie sam, bo w końcu wszyscy razem dążyli do celu, ale frustracja rosła, zwłaszcza kiedy natrafił na kolejny mur nie do przebicia. Czym była istota, którą widział we wspomnieniach, czy wspomnienia istotnie należały do niej, tak jak wstępnie zakładał? A jeśli tak faktycznie było, to czy mogli założyć, że była to istota rozumna, nie tylko wiedziona rządzą krwi i zniszczenia? Miał wrażenie, że od tego wszystkiego tracił rozum, że chęć zdobycia odpowiedzi rosła coraz bardziej z każdym dniem, do tego poziomu, że powoli nie mógł myśleć o niczym innym. Ta obsesja, bo inaczej nie można było tego nazwać, powoli zaczynała go niepokoić, ale nic nie mógł z tym zrobić. Powoli zaczynał rozumieć, że był to kolejny dziwny efekt uboczny obcowania z zainfekowanym czarną magią Złodziejem Myśli.
Mimo wszystko robił wszystko by nie zaniedbywać swoich obowiązków względem pracy i rodziny. Miał na głowie inne sprawy, którymi musiał się zajmować. I nie chodziło tylko o zarządzanie Palarnią, ale również i wykonywaniem ekspertyz artefaktów dla sklepu, zajmowanie się sprawami związanymi z zabezpieczeniem stabilności na terenach Durham, ale przede wszystkim przejmował się dziećmi. Kiedy inne rody pozostawiały wychowanie swoich pociech dla nauczycieli i opiekunek, Xavier chciał mieć swój wkład w to, na kogo wyrosną jego pociechy. Chociaż minęło już wiele czasu odkąd wrócił do kraju, nadal wyrzucał sobie, że porzucił swoje dzieci na rzecz...no właśnie czego? Użalania się nad sobą? Walką z żałobą i smutkiem po stracie żony? Wyrzuty sumienia nawiedzały go do dziś, dlatego chciał wynagrodzić bliźniakom swoją nieobecność, od teraz będąc obecnym w ich życiu. Jednak żeby móc oddać się temu w pełni, najpierw musiał dowiedzieć się co takiego zapisane jest w tajemniczym dzienniku, który wpadł w jego ręce.
- Panno Borgin. - schylił przed nią lekko głowę na powitanie, po czym pomógł jej z odzieniem wierzchnim, które przekazał skrzatowi, a ten zajął się nim odpowiednio.
Kącik jego ust drgnął lekko w geście uśmiechu kiedy szli do jego gabinetu. Ich spotkanie w Zielonej Wróżce było co najmniej interesujące i Burke wspominał je z lekkim rozbawieniem. Gra słów i pozorów była nader rozrywkowa i chociaż dzisiaj zaprosił ja tutaj w kompletnie innym celu, podejrzewał, że mimo wszystko nie odmówią sobie tej zabawy.
- Samopoczucie nie ma nic wspólnego z moim zaproszeniem. - pokręcił lekko głową zamykając za sobą drzwi gabinetu, po czym podszedł do biurka – Napijesz się czegoś? - wskazał brodą w kierunku stolika przy kominku, gdzie przygotowany został poczęstunek, a chwilę później sięgnął do szuflady – Z całą pewnością pamiętasz co opowiadałem o Złodzieju Myśli na spotkaniu i o mojej dziwnej wizycie w świecie wspomnień. - spojrzał na nią uważnie – Od tamtej pory szukam odpowiedzi na pytanie, czym dokładnie jest ten stwór i wydaje mi się, że powoli zbliżam się do celu...a w każdym razie jak myślałem, dopóki nie natrafiłem na to. - podsunął jej dziennik – Jestem przekonany, że znajdują się w nim użyteczne informacje. Niestety im dalej w las tym więcej drzew, natrafiłem na zapisy runiczne, których nie mogę rozszyfrować. Liczę, że twoja pomoc będzie nieoceniona w tym temacie. - odparł otwierając papierośnicę leżącą na biurku i wyciągnął z niej papierosa, zostawiając otwarte pudełko by ewentualnie się poczęstowała jeśli będzie miała ochotę.
Mimo wszystko robił wszystko by nie zaniedbywać swoich obowiązków względem pracy i rodziny. Miał na głowie inne sprawy, którymi musiał się zajmować. I nie chodziło tylko o zarządzanie Palarnią, ale również i wykonywaniem ekspertyz artefaktów dla sklepu, zajmowanie się sprawami związanymi z zabezpieczeniem stabilności na terenach Durham, ale przede wszystkim przejmował się dziećmi. Kiedy inne rody pozostawiały wychowanie swoich pociech dla nauczycieli i opiekunek, Xavier chciał mieć swój wkład w to, na kogo wyrosną jego pociechy. Chociaż minęło już wiele czasu odkąd wrócił do kraju, nadal wyrzucał sobie, że porzucił swoje dzieci na rzecz...no właśnie czego? Użalania się nad sobą? Walką z żałobą i smutkiem po stracie żony? Wyrzuty sumienia nawiedzały go do dziś, dlatego chciał wynagrodzić bliźniakom swoją nieobecność, od teraz będąc obecnym w ich życiu. Jednak żeby móc oddać się temu w pełni, najpierw musiał dowiedzieć się co takiego zapisane jest w tajemniczym dzienniku, który wpadł w jego ręce.
- Panno Borgin. - schylił przed nią lekko głowę na powitanie, po czym pomógł jej z odzieniem wierzchnim, które przekazał skrzatowi, a ten zajął się nim odpowiednio.
Kącik jego ust drgnął lekko w geście uśmiechu kiedy szli do jego gabinetu. Ich spotkanie w Zielonej Wróżce było co najmniej interesujące i Burke wspominał je z lekkim rozbawieniem. Gra słów i pozorów była nader rozrywkowa i chociaż dzisiaj zaprosił ja tutaj w kompletnie innym celu, podejrzewał, że mimo wszystko nie odmówią sobie tej zabawy.
- Samopoczucie nie ma nic wspólnego z moim zaproszeniem. - pokręcił lekko głową zamykając za sobą drzwi gabinetu, po czym podszedł do biurka – Napijesz się czegoś? - wskazał brodą w kierunku stolika przy kominku, gdzie przygotowany został poczęstunek, a chwilę później sięgnął do szuflady – Z całą pewnością pamiętasz co opowiadałem o Złodzieju Myśli na spotkaniu i o mojej dziwnej wizycie w świecie wspomnień. - spojrzał na nią uważnie – Od tamtej pory szukam odpowiedzi na pytanie, czym dokładnie jest ten stwór i wydaje mi się, że powoli zbliżam się do celu...a w każdym razie jak myślałem, dopóki nie natrafiłem na to. - podsunął jej dziennik – Jestem przekonany, że znajdują się w nim użyteczne informacje. Niestety im dalej w las tym więcej drzew, natrafiłem na zapisy runiczne, których nie mogę rozszyfrować. Liczę, że twoja pomoc będzie nieoceniona w tym temacie. - odparł otwierając papierośnicę leżącą na biurku i wyciągnął z niej papierosa, zostawiając otwarte pudełko by ewentualnie się poczęstowała jeśli będzie miała ochotę.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Gabinet Xaviera
Szybka odpowiedź