Gabinet Samaela Avery'ego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Samaela Avery'ego
Gabinet Avery’ego nie odbiega od standardów św. Munga. Jest to przestronne, aczkolwiek skromnie, wręcz po spartańsku urządzone pomieszczenie. Znajduje się tu biurko, dwa krzesła – jedno przeznaczone dla Samaela, drugie dla jego pacjentów i innych interesantów oraz regał wypełniony fachowymi książkami. Jedynymi ozdobami gabinetu są rośliny, które o ile Avery nie ma stażystów, usychają powoli, gdyż uzdrowiciel nie fatyguje się, aby codziennie je podlewać.
Oddychał ciężko i powoli, jakby usiłując się uspokoić - na marne. Nienawiść, jaką pałał obecnie do Avery'ego był jak nieokiełznany żywioł, płonący las czy spadający w rykiem wodospad - niezmierzona i wszechogarniająca. Po raz pierwszy role się odwróciły, dla odmiany to Alexander miał ochotę zetrzeć z twarzy Samaela ten ohydnie irytujący uśmieszek. Zetrzeć razem z twarzą. Do nagiej kości trzewioczaszki. I dalej. Aż do istoty szarej. I białej. Na wylot. Pomachać z drugiej strony palcami i rozrzucić szczątki mózgu naokoło. Poczuć się przez chwilę jak pramałpa rozpaćkowująca banany w dzikiej radości.
A na razie był nienawiść i złość, a także zazdrość - o kontrolę, jaką Avery posiadał, gdy wypowiadał do niego słowa.
Jego największe lęki.
Powiódł wzrokiem za spojrzeniem uzdrowiciela na spory stos dokumentacji leżący schludnie na rogu biurka. Alexander nie zwrócił wcześniej na niego uwagi. Ani go nie przyniósł, ani nie miał za zadanie go segregować, więc najzwyczajniej w świecie pozostał nieświadom jego istnienia. Aż do tego momentu. Zaślepiony buzującymi w nim negatywnymi emocjami wpierw nie był w stanie odczytać liter zdobiących okładkę pierwszej z opasłych teczek. Tańczyły one na żółtobrązowym papierze do momentu, gdy był w stanie je odczytać. Cała krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy a serce zarzęziło głucho w piersiach, próbując przywrócić to wcześniejsze, przesadne szumienie w uszach. Osinowy kołek w mięśniu? Zanurkowanie w arktycznym oceanie? Otworzenie żył i wypełnienie ich ciekłym azotem? Żadne porównanie nie pasowało do tego, co teraz czuł. Jakby zamarz. Jego najgorszy koszmar, lód wdzierający się do serca, do gardła, do całego ciała i istnienia. Zamarzał. A wszystko przez piętnaście liter i jeden przecinek ustawione w takiej, a nie innej kolejności.
S e l w y n, A l e x a n d e r
Jego karty. Jego karty z oddziału psychiatrycznego. Jego lęki. Jego słabości.
On.
Selwyn, Alexander.
Nagle jego oddech stał się płytki i drżący, rozchylił delikatnie usta - mogłoby się wydawać, że chce coś powiedzieć, jednak on potrzebował tlenu. Coś starannie ukrywanego i zamiecionego pod dywan. Rodowa tajemnica. Tak samo jak choroba psychiczna jego matki, tak i jego pozostała tajemnicą. Tyle że jego matka nie chodziła już wśród żywych, a on owszem. I nie chciał tego zmieniać.
Wolał dożyć swoich dni właśnie tak? Zamknięty w ciasnym, białym pokoju, na łóżku, spętany skórzanymi pasami... biały kaftan zabrudzony plamami krwi z rozgryzionych warg, paznokcie zerwane od wcześniejszego drapania zimnych ścian, grubych, metalowych drzwi, puste oczy zalane jedynie szaleństwem... i ochrypły ryk, odbijający się od nacierających na niego ścian izolatki i umysłu.
Zamknięty we własnym umyśle czy na czyjejś łasce?
Czas podjąć decyzję.
Próbował przełknąć ślinę w suchym gardle. Opadł bezwładnie na fotel, po czym zebrał w sobie całą swoją odwagę, by odezwać się znowu, jednak głosem słabym i niepewnym, jakby już sam tracił nadzieję.
- A co jeśli nie zależy mi na zachowaniu zdrowych zmysłów? Jeśli to nie wystarczy, żebyś mnie złamał i zmusił do grania w tym spektaklu? Jeśli nie zależy mi na moim życiu, gdyby miało być tylko marną jego imitacją dzięki Twoim gierkom?
A na razie był nienawiść i złość, a także zazdrość - o kontrolę, jaką Avery posiadał, gdy wypowiadał do niego słowa.
Jego największe lęki.
Powiódł wzrokiem za spojrzeniem uzdrowiciela na spory stos dokumentacji leżący schludnie na rogu biurka. Alexander nie zwrócił wcześniej na niego uwagi. Ani go nie przyniósł, ani nie miał za zadanie go segregować, więc najzwyczajniej w świecie pozostał nieświadom jego istnienia. Aż do tego momentu. Zaślepiony buzującymi w nim negatywnymi emocjami wpierw nie był w stanie odczytać liter zdobiących okładkę pierwszej z opasłych teczek. Tańczyły one na żółtobrązowym papierze do momentu, gdy był w stanie je odczytać. Cała krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy a serce zarzęziło głucho w piersiach, próbując przywrócić to wcześniejsze, przesadne szumienie w uszach. Osinowy kołek w mięśniu? Zanurkowanie w arktycznym oceanie? Otworzenie żył i wypełnienie ich ciekłym azotem? Żadne porównanie nie pasowało do tego, co teraz czuł. Jakby zamarz. Jego najgorszy koszmar, lód wdzierający się do serca, do gardła, do całego ciała i istnienia. Zamarzał. A wszystko przez piętnaście liter i jeden przecinek ustawione w takiej, a nie innej kolejności.
S e l w y n, A l e x a n d e r
Jego karty. Jego karty z oddziału psychiatrycznego. Jego lęki. Jego słabości.
On.
Selwyn, Alexander.
Nagle jego oddech stał się płytki i drżący, rozchylił delikatnie usta - mogłoby się wydawać, że chce coś powiedzieć, jednak on potrzebował tlenu. Coś starannie ukrywanego i zamiecionego pod dywan. Rodowa tajemnica. Tak samo jak choroba psychiczna jego matki, tak i jego pozostała tajemnicą. Tyle że jego matka nie chodziła już wśród żywych, a on owszem. I nie chciał tego zmieniać.
Wolał dożyć swoich dni właśnie tak? Zamknięty w ciasnym, białym pokoju, na łóżku, spętany skórzanymi pasami... biały kaftan zabrudzony plamami krwi z rozgryzionych warg, paznokcie zerwane od wcześniejszego drapania zimnych ścian, grubych, metalowych drzwi, puste oczy zalane jedynie szaleństwem... i ochrypły ryk, odbijający się od nacierających na niego ścian izolatki i umysłu.
Zamknięty we własnym umyśle czy na czyjejś łasce?
Czas podjąć decyzję.
Próbował przełknąć ślinę w suchym gardle. Opadł bezwładnie na fotel, po czym zebrał w sobie całą swoją odwagę, by odezwać się znowu, jednak głosem słabym i niepewnym, jakby już sam tracił nadzieję.
- A co jeśli nie zależy mi na zachowaniu zdrowych zmysłów? Jeśli to nie wystarczy, żebyś mnie złamał i zmusił do grania w tym spektaklu? Jeśli nie zależy mi na moim życiu, gdyby miało być tylko marną jego imitacją dzięki Twoim gierkom?
Avery nie miał sobie nic do zarzucenia. Był doprawdy wzorowym i przykładnym obywatelem: idealnym arystokratą, znakomitym uzdrowicielem, perfekcyjnym synem, dobrym starszym bratem, czarującym narzeczonym z najśmielszych snów oraz pobłażliwym przełożonym. Który nie wahał się dać szansę biednemu chłoptasiowi o skrzywionej psychice i urazach z przeszłości. Postępowanie niewątpliwe wielkoduszne; nie powinien nawet dopuścić go do wejścia na oddział, a udzielił mu swego własnego pozwolenia na praktykę w Mungu. Którą sygnował własnym nazwiskiem, na szczęście nie musząc wstydzić się za Alexandra. Selwyn poza oczywistymi przywarami – widocznymi już na pierwszy rzut oka – posiadał jednak jeszcze inne wady. Sekrety, ukryte przed niepożądanymi, trudnymi do złamania łańcuchami tajemnicy lekarskiej.
Avery nie musiał już szukać klucza do umysłu młodzika – wszystkie jego wspomnienia otrzymał na złotej tacy, podetkniętej mu prosto pod nos. Wzruszająca historia życia wraz z każdym najgłębszym lękiem, obawą i strachem. Z dziecięcymi potworami spod łóżka i wstydliwymi epizodami, jakie powinny zostać wchłonięte przez czas i zapomniane… Małe, czarne literki, stojące w równym, schludnym rządku, układające się w wyrazy i zdania przydawały mu wiedzy. Konkretnej, suchej, momentami nudnej i stricte specjalistycznej na temat niestabilnego stanu zdrowia psychicznego Alexandra. Avery nie posądziłby tego młodego człowieka o zaburzenia pracy mózgu: depresja dotykała wyłącznie słabych, a on przecież nieraz dowiódł swej silnej woli. I pokazywał ją również teraz, dobitnie walcząc o swoją niezależność. Uroczy zryw niepodległościowy, choć Selwyn został skazany na poniesienie sromotnej klęski. Avery miał dużo czasu, aby dokładnie przemyśleć matrymonialne plany względem swej siostry i uznać go za kandydata odpowiedniego. Zwłaszcza, że na horyzoncie znowu pojawił się przeklęty Crouch. Samael musiał działać szybko, a przy tym również gładko; nie mógł zaryzykować spontanicznych oświadczyn niechcianego pretendenta. Skrzywdzonego, lecz przecież stara miłość nie rdzewieje – z rozrzewnieniem wspominał te słowa, a przed oczami stawał mu obraz ukochanej matki – najlepszego potwierdzenia na trafność ludowego porzekadła.
Nie zależało mu przecież na doprowadzeniu Alexandra do szaleństwa, nie pragnął doglądać go w izolatce ani podawać odpowiednio odmierzonych porcji leków. Nie chciał go szantażować, a jedynie uświadomić, że gra toczy się według jego zasad. Które powinien zaakceptować. Z uśmiechem przyglądał się, jak młodzieniec walczy, jak ucieka przed własną wyobraźnią, podsuwającą mu ponure schematy jego sprzeciwu. Ta udręczona twarz była nagrodą dla Samaela, którego przestała już kusić penetracja umysłu Alexandra. Ten pozostał już pusty, zużyty, wymięty i wypełniony jedynie gorączkowym pragnieniem ucieczki i wyrwaniem się z jego szponów. Czuł tę niechęć, czuł złość, gniew, niemalże nienawiść aż parującą z każdego poru skóry Selwyna.
Czymże Avery mu zawinił?
Propozycją zawarcia małżeństwa na warunkach korzystnych dla obu rodów? Allison była jeszcze młoda, ładna, sprawna i niemalże nietknięta – Samael powstrzymując się całą siłą woli nie odebrał jej jeszcze wianka, a jego lubieżny dotyk nie pozostawiał przecież trwałych śladów. Przynajmniej tych cielesnych, ale mężczyzna wątpił, aby ukochana siostra zaufała swemu przyszłemu mężowi na tyle, aby zwierzać mu się z ich niemoralnych zabaw.
- Proszę – powiedział, podając młodzieńcowi teczkę opatrzoną jego nazwiskiem, wysłuchawszy uprzednio jego nieco niezdecydowanie brzmiącej tyrady –wykaż się rozsądkiem, Alexandrze, ponieważ odmowa nie dotknie konsekwencjami jedynie ciebie – dodał wciąż spokojnym tonem, jakby prowadzili dysputę na temat piątkowego wernisażu debiutujących artystów - oczekujemy cię w przyszłą niedzielę na rodzinnym obiedzie. Przyniesienie podarku dla Allison będzie zachowaniem w dobrym guście – rzekł, uśmiechając się lekko i ruchem dłoni wskazując chłopakowi drzwi.
/zt?
Avery nie musiał już szukać klucza do umysłu młodzika – wszystkie jego wspomnienia otrzymał na złotej tacy, podetkniętej mu prosto pod nos. Wzruszająca historia życia wraz z każdym najgłębszym lękiem, obawą i strachem. Z dziecięcymi potworami spod łóżka i wstydliwymi epizodami, jakie powinny zostać wchłonięte przez czas i zapomniane… Małe, czarne literki, stojące w równym, schludnym rządku, układające się w wyrazy i zdania przydawały mu wiedzy. Konkretnej, suchej, momentami nudnej i stricte specjalistycznej na temat niestabilnego stanu zdrowia psychicznego Alexandra. Avery nie posądziłby tego młodego człowieka o zaburzenia pracy mózgu: depresja dotykała wyłącznie słabych, a on przecież nieraz dowiódł swej silnej woli. I pokazywał ją również teraz, dobitnie walcząc o swoją niezależność. Uroczy zryw niepodległościowy, choć Selwyn został skazany na poniesienie sromotnej klęski. Avery miał dużo czasu, aby dokładnie przemyśleć matrymonialne plany względem swej siostry i uznać go za kandydata odpowiedniego. Zwłaszcza, że na horyzoncie znowu pojawił się przeklęty Crouch. Samael musiał działać szybko, a przy tym również gładko; nie mógł zaryzykować spontanicznych oświadczyn niechcianego pretendenta. Skrzywdzonego, lecz przecież stara miłość nie rdzewieje – z rozrzewnieniem wspominał te słowa, a przed oczami stawał mu obraz ukochanej matki – najlepszego potwierdzenia na trafność ludowego porzekadła.
Nie zależało mu przecież na doprowadzeniu Alexandra do szaleństwa, nie pragnął doglądać go w izolatce ani podawać odpowiednio odmierzonych porcji leków. Nie chciał go szantażować, a jedynie uświadomić, że gra toczy się według jego zasad. Które powinien zaakceptować. Z uśmiechem przyglądał się, jak młodzieniec walczy, jak ucieka przed własną wyobraźnią, podsuwającą mu ponure schematy jego sprzeciwu. Ta udręczona twarz była nagrodą dla Samaela, którego przestała już kusić penetracja umysłu Alexandra. Ten pozostał już pusty, zużyty, wymięty i wypełniony jedynie gorączkowym pragnieniem ucieczki i wyrwaniem się z jego szponów. Czuł tę niechęć, czuł złość, gniew, niemalże nienawiść aż parującą z każdego poru skóry Selwyna.
Czymże Avery mu zawinił?
Propozycją zawarcia małżeństwa na warunkach korzystnych dla obu rodów? Allison była jeszcze młoda, ładna, sprawna i niemalże nietknięta – Samael powstrzymując się całą siłą woli nie odebrał jej jeszcze wianka, a jego lubieżny dotyk nie pozostawiał przecież trwałych śladów. Przynajmniej tych cielesnych, ale mężczyzna wątpił, aby ukochana siostra zaufała swemu przyszłemu mężowi na tyle, aby zwierzać mu się z ich niemoralnych zabaw.
- Proszę – powiedział, podając młodzieńcowi teczkę opatrzoną jego nazwiskiem, wysłuchawszy uprzednio jego nieco niezdecydowanie brzmiącej tyrady –wykaż się rozsądkiem, Alexandrze, ponieważ odmowa nie dotknie konsekwencjami jedynie ciebie – dodał wciąż spokojnym tonem, jakby prowadzili dysputę na temat piątkowego wernisażu debiutujących artystów - oczekujemy cię w przyszłą niedzielę na rodzinnym obiedzie. Przyniesienie podarku dla Allison będzie zachowaniem w dobrym guście – rzekł, uśmiechając się lekko i ruchem dłoni wskazując chłopakowi drzwi.
/zt?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wykaż się rozsądkiem, Alexandrze.
Nie miał już nic do powiedzenia. Poczuł się wyprany. Zupełnie wyssany. Z całego życia, jakie miał w sobie. Zmusił się do wyciągnięcia ręki, bardzo świadom każdego swojego ruchu, oddechu, zbyt głośnego przełknięcia śliny. Mechanicznie zacisnął palce na opasłym i brązowym szpitalnym tomiszczu. Jego dziele życia. Na czymś, co piętnowało go od samego początku i snuło się za nim jak koszmarna mgła, jak nie do wywabienia smród przeszłości. Na wspomnienie obiadu sztywno kiwnął głową, zmusił się do powstania i odwrócił się od Avery'ego. Idąc powoli w kierunku drzwi wziął swoją teczkę i wyszedł na korytarz.Musiał ukryć dokumentację tak, by nikt nigdy jej już nie znalazł.
|zt
| nie umiem zaczynać :c
Może faktycznie potrzebował rozmowy ze specjalistą.
Uciekał od obowiązku cyklicznych badań - zarówno fizycznych, jak i psychicznych - już tak długo, że przełożony ze zmarszczonymi brwiami i ciężkim oddechem pomiędzy delikatnie rozwartymi wargami (na tyle, aby pomiędzy nimi zmieścił się żarzący ogniem papieros) śmiał wypomnieć mu, że służba niosła za sobą cały szereg konieczności, a dbanie o swoje zdrowie należało do najważniejszej z nich. Dlatego Garrett, czując przytłaczające spojrzenie szefa Biura Aurorów na swoich plecach, nie próbował nawet protestować; z opuszczoną głową i ciążącym na sercu niezadowoleniem unosił właśnie ściśniętą w pięść dłoń, by jego knykcie spotkały się z chłodną strukturą drzwi w akcie miarowego pukania.
Bo na pierwszy ogień postanowił udać się do lekarza, z którym niejednokrotnie miał już do czynienia; wszelakie kontrole, badania i uważne oględziny spędzał właśnie w gabinecie Samaela Avery'ego, poważanego psychiatry, którego darzył zaskakującą s y m p a t i ą jak na czarodzieja wywodzącego się z tak konserwatywnego rodu - Garrett z całych sił starał się nie podążać ślepo za wytartymi szlakami uprzedzeń, lecz mimowolnie gardził wszystkimi, których za nos wodziła wyłącznie okrutna polityka antymugolska łechczącą pieszczotliwie ich czystokrwiste ego i pragnienie zgniecenia wszystkich pod obcasem swoich butów kosztujących tyle, co roczna wypłata rudego aurora.
Nie zaszkodzi mu upewnienie się, czy rzeczywiście z jego zdrowiem psychicznym wszystko jest w porządku - przekonywał się w myślach, z jakiegoś powodu z niechęcią podchodząc do dzisiejszej kontrolnej wizyty. Myśli o Zakonie wciąż zaprzątały mu głowę, wpisywały kolejne obawy w rozrastającą się kolekcję zmartwień, nie dawały czasu na spokojne wytchnienie. Łączenie obowiązków zawodowych z próbą tworzenia i kierowania tajną organizacją, o istnieniu której nikt jeszcze nie powinien wiedzieć, pociągało za sobą bolesne konsekwencje bezsenności i chronicznego przemęczenia. Garrett do ostatniej sekundy łudził się, że Samael nie dostrzeże jego niemocy, nie zacznie drążyć tematu, w końcu zwodzenie nieprawdą psychiatry zgrabnie wymijało się z jakąkolwiek celowością wizyty w jego gabinecie. A gdy stał na korytarzu, cierpliwie oczekując na odzew mężczyzny usłyszany przez dzielące ich drzwi, doszedł do przykrego wniosku, że powoli zaczynał plątać się w pajęczynie mniejszych i większych kłamstewek.
Może faktycznie potrzebował rozmowy ze specjalistą.
Uciekał od obowiązku cyklicznych badań - zarówno fizycznych, jak i psychicznych - już tak długo, że przełożony ze zmarszczonymi brwiami i ciężkim oddechem pomiędzy delikatnie rozwartymi wargami (na tyle, aby pomiędzy nimi zmieścił się żarzący ogniem papieros) śmiał wypomnieć mu, że służba niosła za sobą cały szereg konieczności, a dbanie o swoje zdrowie należało do najważniejszej z nich. Dlatego Garrett, czując przytłaczające spojrzenie szefa Biura Aurorów na swoich plecach, nie próbował nawet protestować; z opuszczoną głową i ciążącym na sercu niezadowoleniem unosił właśnie ściśniętą w pięść dłoń, by jego knykcie spotkały się z chłodną strukturą drzwi w akcie miarowego pukania.
Bo na pierwszy ogień postanowił udać się do lekarza, z którym niejednokrotnie miał już do czynienia; wszelakie kontrole, badania i uważne oględziny spędzał właśnie w gabinecie Samaela Avery'ego, poważanego psychiatry, którego darzył zaskakującą s y m p a t i ą jak na czarodzieja wywodzącego się z tak konserwatywnego rodu - Garrett z całych sił starał się nie podążać ślepo za wytartymi szlakami uprzedzeń, lecz mimowolnie gardził wszystkimi, których za nos wodziła wyłącznie okrutna polityka antymugolska łechczącą pieszczotliwie ich czystokrwiste ego i pragnienie zgniecenia wszystkich pod obcasem swoich butów kosztujących tyle, co roczna wypłata rudego aurora.
Nie zaszkodzi mu upewnienie się, czy rzeczywiście z jego zdrowiem psychicznym wszystko jest w porządku - przekonywał się w myślach, z jakiegoś powodu z niechęcią podchodząc do dzisiejszej kontrolnej wizyty. Myśli o Zakonie wciąż zaprzątały mu głowę, wpisywały kolejne obawy w rozrastającą się kolekcję zmartwień, nie dawały czasu na spokojne wytchnienie. Łączenie obowiązków zawodowych z próbą tworzenia i kierowania tajną organizacją, o istnieniu której nikt jeszcze nie powinien wiedzieć, pociągało za sobą bolesne konsekwencje bezsenności i chronicznego przemęczenia. Garrett do ostatniej sekundy łudził się, że Samael nie dostrzeże jego niemocy, nie zacznie drążyć tematu, w końcu zwodzenie nieprawdą psychiatry zgrabnie wymijało się z jakąkolwiek celowością wizyty w jego gabinecie. A gdy stał na korytarzu, cierpliwie oczekując na odzew mężczyzny usłyszany przez dzielące ich drzwi, doszedł do przykrego wniosku, że powoli zaczynał plątać się w pajęczynie mniejszych i większych kłamstewek.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Kiedy oznajmiono mu, że zostanie uzdrowicielem, jedynie skinął głową, oszczędnie wyrażając zgodę, która i tak nie zostałaby później wzięta pod uwagę. Wykazał się jednak sprytem oraz przebiegłością, kierując tory rozwijającej się kariery w stronę pociągającą go daleko bardziej od składania w całość ofiar (a zatem nieudaczników) uroków oraz klątw lub opiekowania się nieszczęśnikami zaatakowanymi przez magiczne stworzenia. Deformacje ciał preferował poznawać w inny sposób, w innych warunkach, a przede wszystkim: w samotności. Ostre światło jarzeniówek i obecność tłumu zawadzających pielęgniarek w ogóle nie pociągała Avery’ego, który swoje nawyki starannie ukrywał. Przezorny zawsze ubezpieczony?
Jednak dopiero po odbyciu kursu podstawowego i ukończeniu ciężkiej praktyki, nareszcie pozwolono mu na działalność właściwą. Dyrektor szpitala nieświadomie podarował Samaelowi to, na co polował nieustannie i czego pożądał wręcz okrutnie. Uwielbiał wywierać wpływ, odciskać swoje piętno na niewinnych, znakować umysły ludzi słabych i bezbronnych wobec jego subtelnej manipulacji oraz delikatnych metod. Szczycił się, iż nigdy nie wydawał wyroków na przypadki beznadziejne, nie wyrzucał, nie skreślał kart pacjenta, skazując go na losy biernej rośliny. Zdawać by się mógł lekarzem nader cierpliwym, fachowym, nie tracącym nadziei oraz opanowanym w sytuacjach najbardziej kryzysowych – ponieważ w takowych potrafił wyłowić dla siebie największe zyski. Nie nadużywając oczywiście swoich uprawnień. Był profesjonalistą i nikt nie mógłby niczego mu zarzucić. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Roztoczenie pieczy nad aurorami z punktu widzenia Samaela plasowało się w kategorii zadań wyjątkowo niewdzięcznych. Osobnicy ci mieli o sobie nader wysokie mniemanie, a wybujałe ego podpowiadało im, iż są ponad rutynowe badania. Avery skwapliwie zaś ową butę wykorzystywał, aby postawić krzyżyk na ich pędzącej karierze. Nie znosił małostkowości i wprost nie cierpiał głupiej, g r y f o ń s k i e j brawury, która przyprawiała go o mdłości. Podobnie jak wewnętrzne poczucie sprawiedliwości, a także bezpodstawna arogancja, jakby reprezentowali sobą coś więcej. Zabawne?
Jeden jedyny Weasley nie irytował Samaela tak bardzo, jak reszta jego kolegów po fachu; poczuwałby się nawet do stwierdzenia, że czuł cienką nić sympatii do Garretta. Nie przysparzał mu problemów natury czysto technicznej (zazwyczaj kończących się interwencją pracowników ochrony) i nie usiłował zwodzić go niepotrzebnymi kłamstwami, dzięki czemu ich sesje przebiegały w atmosferze niemal przyjaznej. Słysząc więc pukanie, wydał przyzwolenie na wejście i wyprostował się nieco na twardym krześle, gestem wskazując swemu gościowi miejsce naprzeciwko niego.
- Zmizerniał pan, panie Weasley – zawyrokował, mierząc mężczyznę bystrym spojrzeniem. Rude włosy i piegi się nie zmieniły, lecz jego kroki utraciły sprężystość, a uśmiech na bladych wargach wyglądał na nieco wymuszony. Może tylko mu się to wydawało, ale… Avery rzadko mylił się w swoich osądach.
Jednak dopiero po odbyciu kursu podstawowego i ukończeniu ciężkiej praktyki, nareszcie pozwolono mu na działalność właściwą. Dyrektor szpitala nieświadomie podarował Samaelowi to, na co polował nieustannie i czego pożądał wręcz okrutnie. Uwielbiał wywierać wpływ, odciskać swoje piętno na niewinnych, znakować umysły ludzi słabych i bezbronnych wobec jego subtelnej manipulacji oraz delikatnych metod. Szczycił się, iż nigdy nie wydawał wyroków na przypadki beznadziejne, nie wyrzucał, nie skreślał kart pacjenta, skazując go na losy biernej rośliny. Zdawać by się mógł lekarzem nader cierpliwym, fachowym, nie tracącym nadziei oraz opanowanym w sytuacjach najbardziej kryzysowych – ponieważ w takowych potrafił wyłowić dla siebie największe zyski. Nie nadużywając oczywiście swoich uprawnień. Był profesjonalistą i nikt nie mógłby niczego mu zarzucić. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Roztoczenie pieczy nad aurorami z punktu widzenia Samaela plasowało się w kategorii zadań wyjątkowo niewdzięcznych. Osobnicy ci mieli o sobie nader wysokie mniemanie, a wybujałe ego podpowiadało im, iż są ponad rutynowe badania. Avery skwapliwie zaś ową butę wykorzystywał, aby postawić krzyżyk na ich pędzącej karierze. Nie znosił małostkowości i wprost nie cierpiał głupiej, g r y f o ń s k i e j brawury, która przyprawiała go o mdłości. Podobnie jak wewnętrzne poczucie sprawiedliwości, a także bezpodstawna arogancja, jakby reprezentowali sobą coś więcej. Zabawne?
Jeden jedyny Weasley nie irytował Samaela tak bardzo, jak reszta jego kolegów po fachu; poczuwałby się nawet do stwierdzenia, że czuł cienką nić sympatii do Garretta. Nie przysparzał mu problemów natury czysto technicznej (zazwyczaj kończących się interwencją pracowników ochrony) i nie usiłował zwodzić go niepotrzebnymi kłamstwami, dzięki czemu ich sesje przebiegały w atmosferze niemal przyjaznej. Słysząc więc pukanie, wydał przyzwolenie na wejście i wyprostował się nieco na twardym krześle, gestem wskazując swemu gościowi miejsce naprzeciwko niego.
- Zmizerniał pan, panie Weasley – zawyrokował, mierząc mężczyznę bystrym spojrzeniem. Rude włosy i piegi się nie zmieniły, lecz jego kroki utraciły sprężystość, a uśmiech na bladych wargach wyglądał na nieco wymuszony. Może tylko mu się to wydawało, ale… Avery rzadko mylił się w swoich osądach.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się tylko smutno, tak szybko rozszyfrowany przez bystre oczy uzdrowiciela, za którymi często kryło się coś więcej - świdrujący nacisk, który wywoływał presję, ale nie w ten nieprzyjemny sposób i zmuszał do własnowolnej spowiedzi ze wszystkich występków ciążących na sumieniu. Garrett doskonale zdawał sobie sprawę, że na tym właśnie polegała praca Avery'ego - na dotykaniu duszy pacjenta tak zmysłowo, aby ten nie spostrzegł nawet, że akt gwałtu na prywatności miał miejsce i żeby z nieopisaną radością otworzył do tej pory zamknięty umysł, opowiedział o wszystkim, co dręczyło zwaśnione myśli.
A choć zdawało mu się, że on też potrafił jednym spojrzeniem uchwycić istotę człowieka, żył ułudą. Nigdy nie miał większego problemu z mówieniem Samaelowi samej prawdy - która była podstawą wszelakich badań i testów - w końcu nie musiał strzec żadnej tajemnicy, obawiać się zdrady, dbać o dobro ogółu, a Avery zdawał mu się profesjonalistą, osobą godną zaufania. Lecz teraz wszystko miało się zmienić; troska rzeczywiście pozostawiała na usianym piegami czole kolejne zmarszczki zmartwienia, zmęczenie odcisnęło kręgi pod oczami odznaczające się coraz większym fioletem, jasne tęczówki faktycznie żarzyły się słabszym światłem. Zdawało mu się, że stał się strażnikiem nie jednej tajemnicy, a całych tuzinów.
- Nie jest to najmilsza uwaga, jaką kiedykolwiek usłyszałem na powitanie - pozwolił sobie na żart z ustami wykrzywionymi w półuśmiechu i autoironicznym dowcipem kryjącym się w labiryncie dźwięcznych samogłosek. Opadł na krzesło, sadowiąc się niemalże wygodnie (o ile można było o tym mówić w perspektywie świdrującego wzroku psychiatry mimowolnie analizującego każdy twój ruch - nawyki zawodowe, mówili, tak jak Garrett, kiedy krzywił się na każde niespodziewane zaklęcie, nawet jeśli był nim niewinny chłoszczyść).
Chwilowo marzył tylko o tym, aby ta wizyta dobiegła końca - niemrawy uśmiech na ustach miał w sobie coś rozpaczliwego, a każda komórka ciała Weasley'a marzyła o gorzkim zapachu kawy wdzierającym się szturmem w nadwrażliwe nozdrza. Poniekąd pragnął wrócić już do domu, zająć się sprawami, które wymagały natychmiastowej interwencji, dalej przejmować się tym, co daleko wykraczało poza jego kompetencje, ale nie przeszkadzało to siłom wyższym w zaplątaniu go w sam środek zawieruchy czarno-białego świata, w którym nie było miejsca na szarość. Albo jesteś z nami, albo przeciw nam.
- Cóż, to efekt natłoku obowiązków w pracy, nie jest tajemnicą, że aktualnie nastał gorący okres. - I nie nawiązywał tu do słońca agresywnie gryzącego upałem, wysuszającego powietrze w parne dni i wdzierającego się podstępem nawet do zacienionych uliczek, które służyć miały za przyjemną ostoję chłodu. Czarodziejski świat z dumą kroczył ku zagładzie - naiwnością byłoby stwierdzenie, że pierwszą kostką domina wywołującą lawinę katastrof stało się przejęcie Hogwartu przez Grindelwalda. Miało to miejsce o wiele wcześniej, arystokracja od dłuższego czasu sabotowała własne bezpieczeństwo pod patronatem dumnych okrzyków tępiących krew rzadszą od ich, scementowanej aktami kazirodczych małżeństw, kiedy bliscy kuzyni związywani byli wstęgami wiecznej wierności. Takimi prawami kierował się szlachecki półświatek - w obliczu błękitu stężonego w żyłach w takim stopniu, że przybierał barwy akwamaryny, moralność traciła na znaczeniu. Gdyby tylko Garrett zdawał sobie sprawę, w jak wielkim stopniu zasada ta odnosiła się do siedzącego na przeciw uzdrowiciela. - Na to nakładają się jeszcze rodzinne zawirowania, a to stanowi idealny przepis na chroniczne przemęczenie. - Mimochodem wysilał się na nonszalancję, którą od zawsze próbował wpisać w swój wizerunek, ale obawy i zmartwienia i tak wylewały mu się z oczu, piętnowały słowa, podporządkowywały gesty. Nigdy nie był dobrym aktorem.
A choć zdawało mu się, że on też potrafił jednym spojrzeniem uchwycić istotę człowieka, żył ułudą. Nigdy nie miał większego problemu z mówieniem Samaelowi samej prawdy - która była podstawą wszelakich badań i testów - w końcu nie musiał strzec żadnej tajemnicy, obawiać się zdrady, dbać o dobro ogółu, a Avery zdawał mu się profesjonalistą, osobą godną zaufania. Lecz teraz wszystko miało się zmienić; troska rzeczywiście pozostawiała na usianym piegami czole kolejne zmarszczki zmartwienia, zmęczenie odcisnęło kręgi pod oczami odznaczające się coraz większym fioletem, jasne tęczówki faktycznie żarzyły się słabszym światłem. Zdawało mu się, że stał się strażnikiem nie jednej tajemnicy, a całych tuzinów.
- Nie jest to najmilsza uwaga, jaką kiedykolwiek usłyszałem na powitanie - pozwolił sobie na żart z ustami wykrzywionymi w półuśmiechu i autoironicznym dowcipem kryjącym się w labiryncie dźwięcznych samogłosek. Opadł na krzesło, sadowiąc się niemalże wygodnie (o ile można było o tym mówić w perspektywie świdrującego wzroku psychiatry mimowolnie analizującego każdy twój ruch - nawyki zawodowe, mówili, tak jak Garrett, kiedy krzywił się na każde niespodziewane zaklęcie, nawet jeśli był nim niewinny chłoszczyść).
Chwilowo marzył tylko o tym, aby ta wizyta dobiegła końca - niemrawy uśmiech na ustach miał w sobie coś rozpaczliwego, a każda komórka ciała Weasley'a marzyła o gorzkim zapachu kawy wdzierającym się szturmem w nadwrażliwe nozdrza. Poniekąd pragnął wrócić już do domu, zająć się sprawami, które wymagały natychmiastowej interwencji, dalej przejmować się tym, co daleko wykraczało poza jego kompetencje, ale nie przeszkadzało to siłom wyższym w zaplątaniu go w sam środek zawieruchy czarno-białego świata, w którym nie było miejsca na szarość. Albo jesteś z nami, albo przeciw nam.
- Cóż, to efekt natłoku obowiązków w pracy, nie jest tajemnicą, że aktualnie nastał gorący okres. - I nie nawiązywał tu do słońca agresywnie gryzącego upałem, wysuszającego powietrze w parne dni i wdzierającego się podstępem nawet do zacienionych uliczek, które służyć miały za przyjemną ostoję chłodu. Czarodziejski świat z dumą kroczył ku zagładzie - naiwnością byłoby stwierdzenie, że pierwszą kostką domina wywołującą lawinę katastrof stało się przejęcie Hogwartu przez Grindelwalda. Miało to miejsce o wiele wcześniej, arystokracja od dłuższego czasu sabotowała własne bezpieczeństwo pod patronatem dumnych okrzyków tępiących krew rzadszą od ich, scementowanej aktami kazirodczych małżeństw, kiedy bliscy kuzyni związywani byli wstęgami wiecznej wierności. Takimi prawami kierował się szlachecki półświatek - w obliczu błękitu stężonego w żyłach w takim stopniu, że przybierał barwy akwamaryny, moralność traciła na znaczeniu. Gdyby tylko Garrett zdawał sobie sprawę, w jak wielkim stopniu zasada ta odnosiła się do siedzącego na przeciw uzdrowiciela. - Na to nakładają się jeszcze rodzinne zawirowania, a to stanowi idealny przepis na chroniczne przemęczenie. - Mimochodem wysilał się na nonszalancję, którą od zawsze próbował wpisać w swój wizerunek, ale obawy i zmartwienia i tak wylewały mu się z oczu, piętnowały słowa, podporządkowywały gesty. Nigdy nie był dobrym aktorem.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Obyty w pracy i z niemałym już doświadczeniem, Avery nawet nie próbował zagajać uprzejmej, acz pozbawionej większego sensu konwersacji z jego pacjentem. Był konkretny, rzeczowy, a nawet dość formalny, przynajmniej na początku, pragnąc szybko załatwić obowiązki zawodowe. Przeszywające, badawcze spojrzenie stało się jego nawykiem, a błyskawiczne wyciąganie wniosków na podstawie poszlak zaledwie, sprawiło że doskonale radził sobie z omamianiem ludzi przebywających pod jego opieką. Nie musiał długo nakłaniać ich do zwierzeń, gdyż sami chętnie dzielili się swoimi myślami i strapieniami, obnażając przed nim swoje umysły. Samael zaś chłonął wszystkie informacje, skrupulatnie zapisywane lub celowo pomijane w kartach chorób, czerpiąc z nich oprócz wiedzy, także i osobistą satysfakcję z kolejnych triumfów. Nigdy nie próbował zaś swoich sztuczek z Garrettem, dostrzegając w nim potencjał niebezpiecznego przeciwnika. Avery nie chciałby wchodzić z nim w osobisty konflikt, zwłaszcza, iż pomimo paskudnie liberalnych poglądów, Weasley nie hańbił arystokratów bardziej od Caesara, któremu zaiste, ciężko byłoby dorównać.
Nie musiał jednak wspinać się na wyżyny swej sztuki, aby stwierdzić, że Garrett wygląda po prostu źle. Nie dotyczyło to wszakże jego ogólnej prezencji, niedoprasowanej szaty czy niechlujnej fryzury, a prostej sprawy zwykłego samopoczucia. Od razu mógł wydać werdykt o przemęczeniu, przepracowaniu oraz zbyt dużej ilości stresu i skierować go na tygodniowy urlop ku podreperowaniu zdrowia i porządnemu zregenerowaniu sił, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, iż Weasley wcale by mu za to nie podziękował.
-Fakty, panie Weasley, nie będziemy sobie słodzić – odparł, wykrzywiając wargi w szczątkowym uśmiechu i ponownie poddając drobiazgowej obserwacji siedzącego przed nim mężczyznę. Żadnych tików nerwowych i postępowanie wręcz podręcznikowo poprawne, wskazywały na pełną trzeźwość jego umysłu. Avery doskonale zdawał sobie sprawę, iż ludzie naprawdę szaleni, nie potrafiliby dłużej zachowywać się równie spokojnie, a psychopaci… Oni mieli w oczach coś niepokojącego, co pozwalało Samaelowi rozpoznać ich na pierwszy rzut oka. Jako bratnie dusze. Garrettowi mógł zaś zarzucić co najwyżej znużenie. Wypalał się? Avery’emu takie odczucie było obce, gdyż obracanie się wśród szaleńców przynosiło mu stuprocentową satysfakcję i spełnienie. Praca stanowiła przyjemność, poniekąd nagrodę, chociażby za uciążliwości domowe – miał na myśli sprawiające kłopoty niesforne zwierzątko (czyli Allison) oraz nadpobudliwego brata, którego chętnie skierowałby do tutejszej izolatki.
Słowa Weasley’a potwierdziły, iż Samael idealnie utrafił w sedno: nie żywił żadnych wątpliwości, że to wyłącznie niespokojna praca oraz bojowe nastroje panujące wśród czarodziejskiej społeczności, powodowały jego wymizerowanie. Na które lekarstwa przepisać nie mógł, a przyjacielskie, złote rady, raczej nie usatysfakcjonowałyby Garretta.
- Nie sposób się nie zgodzić – rzekł oszczędnie, ostrożnie wstępując na grząskie grunty politycznych tematów. Choć był ścisłym zwolennikiem starego ładu oraz powrotu do dawnego ustroju, zapewniającego szlachcie jej przywileje, skłaniał się nawet ku podjęciu kolaboracji – przynajmniej czasowej – z innymi stanami w celu obalenia grindelwaldowskiej tyranii. Oligarchiczna arystokracja znowu rządziłaby Brytanią, przywróciła porządek oraz ład, o jakim wiele wiedział z opowieści ojca – mam jednak nadzieję, że nie powstrzymuje to pana przed spaniem? – spytał, na poły surowym, na poły żartobliwym tonem, uważnie wpatrując się w Garretta. Który usilnie starał się coś przed nim ukryć – chyba po raz pierwszy od początku ich owocnej współpracy. Podszepty instynktu nigdy nie bywały błędne, nigdy nie mylące i Avery zaczynał podejrzewać, iż z Weasley’em zaczyna się dziać coś faktycznie niedobrego albo próbuje kombinować i nieudolnie wodzić go za
nos.
-Rodzina jest źródłem największych radości, ale i przysparza najgorszych zmartwień – przyznał, nieco filozoficznie, dalej wpatrując się w Garretta badawczym wzrokiem – kawy? – zaproponował, decydując się na swobodniejszy przebieg rozmowy i wręczając aurorowi jego dokumenty z zamaszystym podpisem stwierdzającym o zdolności do wykonywania zawodu.
Nie musiał jednak wspinać się na wyżyny swej sztuki, aby stwierdzić, że Garrett wygląda po prostu źle. Nie dotyczyło to wszakże jego ogólnej prezencji, niedoprasowanej szaty czy niechlujnej fryzury, a prostej sprawy zwykłego samopoczucia. Od razu mógł wydać werdykt o przemęczeniu, przepracowaniu oraz zbyt dużej ilości stresu i skierować go na tygodniowy urlop ku podreperowaniu zdrowia i porządnemu zregenerowaniu sił, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, iż Weasley wcale by mu za to nie podziękował.
-Fakty, panie Weasley, nie będziemy sobie słodzić – odparł, wykrzywiając wargi w szczątkowym uśmiechu i ponownie poddając drobiazgowej obserwacji siedzącego przed nim mężczyznę. Żadnych tików nerwowych i postępowanie wręcz podręcznikowo poprawne, wskazywały na pełną trzeźwość jego umysłu. Avery doskonale zdawał sobie sprawę, iż ludzie naprawdę szaleni, nie potrafiliby dłużej zachowywać się równie spokojnie, a psychopaci… Oni mieli w oczach coś niepokojącego, co pozwalało Samaelowi rozpoznać ich na pierwszy rzut oka. Jako bratnie dusze. Garrettowi mógł zaś zarzucić co najwyżej znużenie. Wypalał się? Avery’emu takie odczucie było obce, gdyż obracanie się wśród szaleńców przynosiło mu stuprocentową satysfakcję i spełnienie. Praca stanowiła przyjemność, poniekąd nagrodę, chociażby za uciążliwości domowe – miał na myśli sprawiające kłopoty niesforne zwierzątko (czyli Allison) oraz nadpobudliwego brata, którego chętnie skierowałby do tutejszej izolatki.
Słowa Weasley’a potwierdziły, iż Samael idealnie utrafił w sedno: nie żywił żadnych wątpliwości, że to wyłącznie niespokojna praca oraz bojowe nastroje panujące wśród czarodziejskiej społeczności, powodowały jego wymizerowanie. Na które lekarstwa przepisać nie mógł, a przyjacielskie, złote rady, raczej nie usatysfakcjonowałyby Garretta.
- Nie sposób się nie zgodzić – rzekł oszczędnie, ostrożnie wstępując na grząskie grunty politycznych tematów. Choć był ścisłym zwolennikiem starego ładu oraz powrotu do dawnego ustroju, zapewniającego szlachcie jej przywileje, skłaniał się nawet ku podjęciu kolaboracji – przynajmniej czasowej – z innymi stanami w celu obalenia grindelwaldowskiej tyranii. Oligarchiczna arystokracja znowu rządziłaby Brytanią, przywróciła porządek oraz ład, o jakim wiele wiedział z opowieści ojca – mam jednak nadzieję, że nie powstrzymuje to pana przed spaniem? – spytał, na poły surowym, na poły żartobliwym tonem, uważnie wpatrując się w Garretta. Który usilnie starał się coś przed nim ukryć – chyba po raz pierwszy od początku ich owocnej współpracy. Podszepty instynktu nigdy nie bywały błędne, nigdy nie mylące i Avery zaczynał podejrzewać, iż z Weasley’em zaczyna się dziać coś faktycznie niedobrego albo próbuje kombinować i nieudolnie wodzić go za
nos.
-Rodzina jest źródłem największych radości, ale i przysparza najgorszych zmartwień – przyznał, nieco filozoficznie, dalej wpatrując się w Garretta badawczym wzrokiem – kawy? – zaproponował, decydując się na swobodniejszy przebieg rozmowy i wręczając aurorowi jego dokumenty z zamaszystym podpisem stwierdzającym o zdolności do wykonywania zawodu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od zawsze wiedział, że toczenie bojów z Samaelem Averym skończyłoby się dla niego nie tyle, co sromotną klęską, a niesatysfakcjonującą kompletnie udręką niekończącej się wojny, której nikt nie mógłby wygrać; oceany żółci uparcie zalewałyby ich usta, smakując jak gorzkie rozczarowanie i paląca bezsilność. Wbrew temu, czego można by się spodziewać, Garrett jednak nigdy nie widział w nim wroga - nie miał powodów, by dostrzegać w nim kogoś innego, niż dystyngowanego perfekcjonistę podchodzącego do wykonywanego zawodu z wyjątkowym zaangażowaniem; pasja widoczna było w każdym spojrzeniu, geście, półuśmiechu szczelnie skrywanym - a przynajmniej tak zdawało się Garrettowi - za maską pozornej, służbowej obojętności. A najwyżej cenił jego uprzejmość, która nigdy nie uciekała z (wężowych) ust - te jednak syczały tylko słodkie słówka zawoalowane grubą zasłoną pozorów, szarmanckości, wyczucia. Doskonale zwodził, przywdziewając dokładnie taką twarz, jakiej oczekiwał jego rozmówca, bawił się konwencjami i wywoływał mętlik budzący się powoli wśród kotłujących się myśli. W Samaelu było coś, co wymuszało jednoczesny podziw, obawę, tułającą się po tyle głowy sympatię i szacunek, którego nie można było zbyć krótkim półsłówkiem czy gestem ignorancji.
- Zawiązałem długotrwałą koalicję z kofeiną - odparł w końcu, bawiąc się słowem i kreując wyniosłe metafory. Lubił prowadzić dysputy z Samaelem, były jak najmilsza rozrywka intelektualna tak idealna i lekka po całym dniu tkwienia w bezruchu nad niebosiężnymi stertami monotonnej dokumentacji. Praca za biurka męczyła Weasley'a, zduszała jego entuzjazm i zapał, powodowała, że niemal przebierał w miejscu nogami, przeglądając raport o niegroźnej bijatyce na Pokątnej i - nieudanej zresztą, bo alarm przypadkowego przechodnia podniósł się wcześniej, niż potencjalny rzezimieszek zdążył powiedzieć quidditch - próbie zamachu na Miodowe Królestwo pod koniec maja. Wymienianie się poglądami, niekoniecznie zgodnymi, z inteligentnym czarodziejem bieżąco interesującym się nie tyle polityką, co ogólnym widmem niechcianych wydarzeń wiszących nieulegle nad czarodziejską społecznością, wnosiło świeży powiew do przemęczonego umysłu aurora, a wymyślanie błyskotliwych odpowiedzi stanowiło grę, w której Garrett odnajdował się perfekcyjnie. - Ale prowadzenie stałych wojen z zamykającymi się powiekami na dłuższą metę nuży, więc staram się nie zapominać o śnie - a mówiąc to, wykrzywił usta w uśmiechu raz jeszcze, dając upust dobremu nastrojowi, który powoli zaczął w nim kiełkować - przynajmniej raz na jakiś czas.
Owinął to w warstwę żartobliwego tonu, igraszki słownej, ale niewiele minął się z prawdą - deficyt snu momentami mroczył mu umysł, wysysał rześkie myśli i zmuszał do przykrej konkluzji, którą nie tak dawno śmiała wypomnieć mu Constance Yaxley. Starzał się, każdy kolejny dzień ciążył na plecach i zmuszał go do ukłonu przed nieuchronnością losu, utwierdzał w przekonaniu, że chociaż zdawało mu się, iż wciąż udaje mu się utrzymywać nad wszystkim kontrolę, to pewny grunt wymykał mu się spod nóg, zawieszając go w przykrej przestrzeni zaniepokojenia.
Samael miał rację - choć rodzina stanowiła jedną z najwyższych wartości, która nadawała kierunek życiu Garretta, wiódł za nią cień przykrych rozczarowań, zmartwień i smutków; pętająca go bezsilność spędzała sen z powiek, a niemożność pomocy siostrze, chwytanie dymu gołymi rękoma, kiedy był pewien, że ten naprowadzi go na dobry trop, dodawało tylko goryczy wargom, które już wcześniej wykrzywione były w wyrazie żałosnego niedołęstwa.
Nie miał jednak najmniejszego zamiaru poruszać tego tematu - nie widział w Averym spowiednika, ani nawet sojusznika; jedynie cień obcej, potencjalnie przychylnej mu osoby, z którą od czasu do czasu mógł wymienić kilka uprzejmych uwag, pobawić się w przyjemną dyskusję i zniknąć z jego życia aż do czasu kolejnej bezosobowej wizyty. Pacjentów takich jak on uzdrowiciel miał na pęczki - Weasley nie widział powodu, aby z jakiegokolwiek powodu mógł czuć się wyjątkowy.
W tej samej chwili ten jednak zaoferował kawę, na co Garrett mechanicznie zgodził się krótką uprzejmością - w głowie zakotłowało mu jednak zdziwienie, że tak szybko otrzymał dokumentację o niezmiennej poczytalności. Może to był test? Chwycił zręcznie papiery, wyrzucając z siebie nagłe dziękuję i jednocześnie wygodniej rozsiadając się w fotelu (dopiero teraz zauważył, że mimowolnie siedział prosto jak struna, zachowując nieudolnie każdy pozór normalności). A teraz przez myśl przeszło mu nawet, że cała dotychczasowa rozmowa stanowiła jedynie preludium do prawdziwych badań, a zaraz czarną powierzchnię gorzkiej kawy skazi kilka kropel bezwonnego veritaserum. Czyżby popadał w paranoję?
- Zawiązałem długotrwałą koalicję z kofeiną - odparł w końcu, bawiąc się słowem i kreując wyniosłe metafory. Lubił prowadzić dysputy z Samaelem, były jak najmilsza rozrywka intelektualna tak idealna i lekka po całym dniu tkwienia w bezruchu nad niebosiężnymi stertami monotonnej dokumentacji. Praca za biurka męczyła Weasley'a, zduszała jego entuzjazm i zapał, powodowała, że niemal przebierał w miejscu nogami, przeglądając raport o niegroźnej bijatyce na Pokątnej i - nieudanej zresztą, bo alarm przypadkowego przechodnia podniósł się wcześniej, niż potencjalny rzezimieszek zdążył powiedzieć quidditch - próbie zamachu na Miodowe Królestwo pod koniec maja. Wymienianie się poglądami, niekoniecznie zgodnymi, z inteligentnym czarodziejem bieżąco interesującym się nie tyle polityką, co ogólnym widmem niechcianych wydarzeń wiszących nieulegle nad czarodziejską społecznością, wnosiło świeży powiew do przemęczonego umysłu aurora, a wymyślanie błyskotliwych odpowiedzi stanowiło grę, w której Garrett odnajdował się perfekcyjnie. - Ale prowadzenie stałych wojen z zamykającymi się powiekami na dłuższą metę nuży, więc staram się nie zapominać o śnie - a mówiąc to, wykrzywił usta w uśmiechu raz jeszcze, dając upust dobremu nastrojowi, który powoli zaczął w nim kiełkować - przynajmniej raz na jakiś czas.
Owinął to w warstwę żartobliwego tonu, igraszki słownej, ale niewiele minął się z prawdą - deficyt snu momentami mroczył mu umysł, wysysał rześkie myśli i zmuszał do przykrej konkluzji, którą nie tak dawno śmiała wypomnieć mu Constance Yaxley. Starzał się, każdy kolejny dzień ciążył na plecach i zmuszał go do ukłonu przed nieuchronnością losu, utwierdzał w przekonaniu, że chociaż zdawało mu się, iż wciąż udaje mu się utrzymywać nad wszystkim kontrolę, to pewny grunt wymykał mu się spod nóg, zawieszając go w przykrej przestrzeni zaniepokojenia.
Samael miał rację - choć rodzina stanowiła jedną z najwyższych wartości, która nadawała kierunek życiu Garretta, wiódł za nią cień przykrych rozczarowań, zmartwień i smutków; pętająca go bezsilność spędzała sen z powiek, a niemożność pomocy siostrze, chwytanie dymu gołymi rękoma, kiedy był pewien, że ten naprowadzi go na dobry trop, dodawało tylko goryczy wargom, które już wcześniej wykrzywione były w wyrazie żałosnego niedołęstwa.
Nie miał jednak najmniejszego zamiaru poruszać tego tematu - nie widział w Averym spowiednika, ani nawet sojusznika; jedynie cień obcej, potencjalnie przychylnej mu osoby, z którą od czasu do czasu mógł wymienić kilka uprzejmych uwag, pobawić się w przyjemną dyskusję i zniknąć z jego życia aż do czasu kolejnej bezosobowej wizyty. Pacjentów takich jak on uzdrowiciel miał na pęczki - Weasley nie widział powodu, aby z jakiegokolwiek powodu mógł czuć się wyjątkowy.
W tej samej chwili ten jednak zaoferował kawę, na co Garrett mechanicznie zgodził się krótką uprzejmością - w głowie zakotłowało mu jednak zdziwienie, że tak szybko otrzymał dokumentację o niezmiennej poczytalności. Może to był test? Chwycił zręcznie papiery, wyrzucając z siebie nagłe dziękuję i jednocześnie wygodniej rozsiadając się w fotelu (dopiero teraz zauważył, że mimowolnie siedział prosto jak struna, zachowując nieudolnie każdy pozór normalności). A teraz przez myśl przeszło mu nawet, że cała dotychczasowa rozmowa stanowiła jedynie preludium do prawdziwych badań, a zaraz czarną powierzchnię gorzkiej kawy skazi kilka kropel bezwonnego veritaserum. Czyżby popadał w paranoję?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Szufladkowanie ludzi poniekąd należało do jego obowiązków, kiedy etykietował ich względem zdrowego bądź naruszonego umysłu i umieszczał w powszechnym rejestrze, do którego dostęp miał każdy uzdrowiciel oraz upoważnieni krewni. Avery jednak również w życiu osobistym kierował się podziałami (istniejącymi oraz wyznaczanymi przez niego), poddając wszystkich, z którymi kontaktował się – nagminnie lub wyłącznie przejściowo – skrupulatnemu sprawdzeniu. Uzyskane wyniki zbierał zaś w dokładnym spisie, przechowywanym bezpiecznie wśród reszty jego wspomnień. Garrett plasował się w jednym z bocznych rzędów, paktując z nim o nieagresji i przychylając się do uzyskania rangi sprzymierzeńca. Avery miał o nim nader pochlebne zdanie, do czego jednak nigdy by się nie przyznał, zachowują stosowny dystans, a i nie szukając jego towarzystwa, kiedy zdejmował swój uniform uzdrowiciela. Stwarzał perfekcyjne pozory oraz dbał o nie, nie wychodząc ze standardowych ram wytyczonych mu, jako lekarzowi. Nawet, jeśli auror budził jego żywe zainteresowanie, nie mógł wykorzystywać swojej drobnej przewagi, aby wybadać go znacznie dokładniej. Żałował, żałował ogromnie, ponieważ Garrett był bystry i wydawał się dostrzegać znacznie więcej, niż spodziewałby się po niepozornym Weasley’u.
Determinacja.
Słowo-klucz, które natychmiast sprawiło, iż mężczyzna wydał mu się odrobinę do niego podobny. Nareszcie miał do czynienia z prawdziwym wojownikiem o ogniu w oczach niemal równie płomiennym, jak jego rude włosy. Avery potrafił docenić niezłomność oraz zdecydowanie, a postawa Garreta epatowała wewnętrzną siłą, tak że przypominał naprężoną cięciwę łuku, nieustannie gotową do oddania strzału.
- Takie sojusze są kruche, panie Weasley – ostrzegł, w lot łapiąc grę i podejmując inteligenckie wyzwanie. Po szwadronie durnych samic z przejawami depresji poporodowej (jak widać niektóre przedstawicielki tej wybrakowanej płci i do tego się nie nadawały), Garrett był mu miłym, a nawet – wyczekiwanym pacjentem. Rutynowa kontrola mogła przebiegać w nieco mniej sterylnych warunkach niż zazwyczaj, a możliwość pogimnastykowania umysłu, wydawała się Avery’emu idealnym zwieńczeniem kolejnego dnia pracy. Efektywnego, jak zawsze, gdyż pomijając wszystkie haczyki, pułapki i zastawiane na niego sidła (czyżby popadał w paranoję?) pozostawał profesjonalny oraz maksymalnie skupiony. Bez względu, z kim miał do czynienia.
- Winien pan raczej pomyśleć, o podpisaniu traktatu pokojowego. Sen, brat śmierci jest potężnym przeciwnikiem. Nierozsądnie go prowokować – powiedział pouczającym tonem, unosząc ironicznie brew. Nakłaniając Weasley’a do kontynuacji ich kpiąco-prześmiewczej konwersacji, acz jednocześnie dając mu wyraźnie do zrozumienia, żeby wziął sobie do serca jego wskazówki. Wierzył, iż nie musiał mówić mu tego wprost i tłumaczyć powoli, jakby był pierwszym lepszym tępym rębajło. Podobnie, jak szczerze wątpił, aby auror zastosował się do tych przykazań: bynajmniej nie z krnąbrności, a ze zwykłego braku czasu. Który jak zwykle pozostawał towarem deficytowym, niezwykle drogim, a jego zasoby pozostawały niedostępne nawet dla najbogatszej szlachty – gdzieżby tu mówić o Weasley’ach, będących zaledwie królami żebraków? Zwłaszcza, jeśli charakteryzował ich pracoholizm oraz rozpierała energia: w takiej kombinacji Samael mógł znieść ową drugą cechę, przeważnie tylko niepomiernie go irytującą.
Zwłaszcza, że Garrett nagle zupełnie oklapł, jakby wzmianka o rodzinie go przygnębiła. Mowa ciała mówiła za niego i Avery potrafił odcyfrować targające nim emocje. Wśród których najwyraźniej wybijał się smutek i przygnębienie, oplatające go pajęczą siecią i odkładające się kamieniami w płucach. On już przeszedł podobny okres, gdy każda myśl kręciła się dookoła jego małej Jill. Wobec jej choroby czuł się bezradny, pełen niemocy, skazany na porażkę i wiekuiste cierpienie. Znosił męki niby Prometeusz; ból narastał z każdym dniem, a jego wciąż rozrywała paskudna bezsilność. Potrafił zatem pojąć przesłanki Garretta; wbrew poglądom Allison nie był potworem pozbawionym serca. Bez tego organu wszak długo by nie pożył, a tymczasem cieszył się znakomitym zdrowiem. I choć niezdolny do empatii, przynajmniej odgadywał i właściwie nazywał ludzkie rozterki. Ironia losu?
-Ona pana trapi – rzekł krótko, nawet nie siląc się, aby nadać stwierdzeniu intonacji zdania pytającego. Wyczytał to z jego oczu, z jego mimiki, a teraz oczekiwał informacji… Przecież mógł temu zaradzić. Machnął różdżką, a natychmiast zmaterializowała się przed nimi taca z dwa kubki parującej, czarnej kawy; Samael żałował, iż nie mógł wysłać po nią Selywna, lecz ten gdzieś przepadł – może uciekł w popłochu, bojąc się nadchodzącego wielkimi krokami rodzinnego obiadu i stanięcia twarzą w twarz z przyszłą teściową?
Determinacja.
Słowo-klucz, które natychmiast sprawiło, iż mężczyzna wydał mu się odrobinę do niego podobny. Nareszcie miał do czynienia z prawdziwym wojownikiem o ogniu w oczach niemal równie płomiennym, jak jego rude włosy. Avery potrafił docenić niezłomność oraz zdecydowanie, a postawa Garreta epatowała wewnętrzną siłą, tak że przypominał naprężoną cięciwę łuku, nieustannie gotową do oddania strzału.
- Takie sojusze są kruche, panie Weasley – ostrzegł, w lot łapiąc grę i podejmując inteligenckie wyzwanie. Po szwadronie durnych samic z przejawami depresji poporodowej (jak widać niektóre przedstawicielki tej wybrakowanej płci i do tego się nie nadawały), Garrett był mu miłym, a nawet – wyczekiwanym pacjentem. Rutynowa kontrola mogła przebiegać w nieco mniej sterylnych warunkach niż zazwyczaj, a możliwość pogimnastykowania umysłu, wydawała się Avery’emu idealnym zwieńczeniem kolejnego dnia pracy. Efektywnego, jak zawsze, gdyż pomijając wszystkie haczyki, pułapki i zastawiane na niego sidła (czyżby popadał w paranoję?) pozostawał profesjonalny oraz maksymalnie skupiony. Bez względu, z kim miał do czynienia.
- Winien pan raczej pomyśleć, o podpisaniu traktatu pokojowego. Sen, brat śmierci jest potężnym przeciwnikiem. Nierozsądnie go prowokować – powiedział pouczającym tonem, unosząc ironicznie brew. Nakłaniając Weasley’a do kontynuacji ich kpiąco-prześmiewczej konwersacji, acz jednocześnie dając mu wyraźnie do zrozumienia, żeby wziął sobie do serca jego wskazówki. Wierzył, iż nie musiał mówić mu tego wprost i tłumaczyć powoli, jakby był pierwszym lepszym tępym rębajło. Podobnie, jak szczerze wątpił, aby auror zastosował się do tych przykazań: bynajmniej nie z krnąbrności, a ze zwykłego braku czasu. Który jak zwykle pozostawał towarem deficytowym, niezwykle drogim, a jego zasoby pozostawały niedostępne nawet dla najbogatszej szlachty – gdzieżby tu mówić o Weasley’ach, będących zaledwie królami żebraków? Zwłaszcza, jeśli charakteryzował ich pracoholizm oraz rozpierała energia: w takiej kombinacji Samael mógł znieść ową drugą cechę, przeważnie tylko niepomiernie go irytującą.
Zwłaszcza, że Garrett nagle zupełnie oklapł, jakby wzmianka o rodzinie go przygnębiła. Mowa ciała mówiła za niego i Avery potrafił odcyfrować targające nim emocje. Wśród których najwyraźniej wybijał się smutek i przygnębienie, oplatające go pajęczą siecią i odkładające się kamieniami w płucach. On już przeszedł podobny okres, gdy każda myśl kręciła się dookoła jego małej Jill. Wobec jej choroby czuł się bezradny, pełen niemocy, skazany na porażkę i wiekuiste cierpienie. Znosił męki niby Prometeusz; ból narastał z każdym dniem, a jego wciąż rozrywała paskudna bezsilność. Potrafił zatem pojąć przesłanki Garretta; wbrew poglądom Allison nie był potworem pozbawionym serca. Bez tego organu wszak długo by nie pożył, a tymczasem cieszył się znakomitym zdrowiem. I choć niezdolny do empatii, przynajmniej odgadywał i właściwie nazywał ludzkie rozterki. Ironia losu?
-Ona pana trapi – rzekł krótko, nawet nie siląc się, aby nadać stwierdzeniu intonacji zdania pytającego. Wyczytał to z jego oczu, z jego mimiki, a teraz oczekiwał informacji… Przecież mógł temu zaradzić. Machnął różdżką, a natychmiast zmaterializowała się przed nimi taca z dwa kubki parującej, czarnej kawy; Samael żałował, iż nie mógł wysłać po nią Selywna, lecz ten gdzieś przepadł – może uciekł w popłochu, bojąc się nadchodzącego wielkimi krokami rodzinnego obiadu i stanięcia twarzą w twarz z przyszłą teściową?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powierzchowne analizy i krótkie rachunki sumienia balansujące na krawędzi słodkich kłamstewek wskazywały na niezachwianie podobieństwo pomiędzy Samaelem a Garrettem - dwojgiem mężczyzn z troską o rodzinę wiecznie z tyłu głowy, nieodwzajemnioną miłością do wykonywanego zawodu i tlącym się (póki co) delikatnym płomieniem pragnieniem zmian. Ale im głębiej zaczną sięgać egzegezy myśli, pragnień i podszeptów sumienia, tym słabsza stanie się siatka pozorów, a przez wątłą warstwę fałszu przedzierać znacznie się jednoznaczny wniosek: poglądy dzieliły ich tak mocno, że czarodziejów spoić nie mogły nawet iluzyjnie podobne priorytety, przez które ich życia - dość paradoksalnie - obrały skrajnie różne kierunki.
Garrett zawsze czuł awersję do wężów; obślizgłe cielsko budziło w nim niepowstrzymaną nienawiść, źrenice zamknięte w słupie wywoływały niepewność, cichy syk budował tonącą w zniecierpliwieniu irytację. Niechęć rosła wraz z każdą kolejną dekadą spadającą na jego kark - Dom Węża w Hogwarcie stał się metaforyczną ostoją każdej niegodziwości, obrzydliwych priorytetów, kłamliwego substytutu sprytu, który miał w sobie więcej zwodniczości niż czystej inteligencji. A teraz, podczas stypy Slughorna, w zwierzęciu odczytał też symbol zdrady, zagrożenia; wreszcie mógł dać upust pogardzie, która od dłuższego czasu drzemała na dnie jego serca. Avery tak naprawdę był wężem - i choć Garrett w życiu nie pokusiłby się o oskarżenie go o brak roztropności i trzeźwości umysłu, właśnie w niej kryło się niebezpieczeństwo. Kły z pozoru niewinnej żmii skrywały najwięcej jadu, a ten, wstrzyknięty zdradziecko w idealny punkt, gotowy był zatrzymać serce lwiątka, które dopiero uczyło się ryczeć.
- Traktat pokojowy raczej nie wchodzi w rachubę - zauważył neutralnie, niebezpiecznie przechylając się za zatartą granicę groźby, której wcale nie zamierzał wypowiedzieć. - Nie jestem typem człowieka, który pierwszy wyciąga dłoń na zgodę. - Może w nonszalanckim uśmiechu Weasley'a kryło się coś poważnego, może coś, co zabraniało bagatelizowania jego osoby, wesołych oczu z radosnymi iskierkami o tendencji do nieudolnych prób odczytania sekretów leżących na dnie duszy. Wiedział, że musi nauczyć się jeszcze wielu rzeczy. Na przykład nie dawać zwodzić się pozorom, lustrzanym odbiciom prawd, wątłym cieniom rzucanym przez podartą rzeczywistość.
Przyjął kawę bez zbędnych pytać o veritaserum, które z każdą chwilą zdawało mu się coraz bardziej absurdalne (czyżby po sekundach zwątpienia wracał mu zdrowy rozsądek?), oplótł palce wokół uchwytu kubka i podziękował krótkim skinieniem głowy; potem spojrzał z widocznym w spojrzeniu zastanowieniem na Samaela, z początku nie rozumiejąc wyrwanego z kontekstu znaczenia jego słów. Ten dotarł do niego dopiero po chwili zawahania, szturmem uderzając pełne powątpiewań myśli, a wtedy ledwo powstrzymał się od westchnięcia - tak degradującego psychiczną siłę, którą starał się emanować - by w końcu upić niewielki łyk kawy i oparzyć się w język.
- Być może - odparł zdawkowo, mając nadzieję, że ostatecznie utnie to dalszą dyskusję; nie czuł się na siłach, aby powtarzać wszystko, co wywnioskował sam, co powiedział mu Selwyn, co ukradkiem wyszeptały mu nieprzychylne myśli mącące jego - znajdujące się na skraju upadku? - zdrowie psychiczne. Nie chciał zwodzić Avery'ego, opowiadając o problemach życia niegodnego arystokratów; mężczyzna nie był głupi, musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, nie ruszało go to na tyle, aby spędzać sen z powiek, a Samael i tak nie był kimś, z kim Weasley pragnął wymieniać słodko-gorzkie uwagi na temat trudów magicznej egzystencji. Terapeutyczna część wizyty już dawno odeszła w zapomnienie, z dokumentami spoczywającymi bezpiecznie na kolanach w każdej chwili mógł wstać, podziękować za kawę i teleportować się z powrotem do wnętrza mieszkania, zatonąć w natłoku dziennych obowiązków. Nie zrobił tego jednak, topiąc usta w goryczy gorącego napoju i uważnie obserwując uzdrowiciela znad porcelanowego naczynia o przyjemnie chłodnej strukturze, którą dopiero lizały nieujarzmione fale ciepła.
Garrett zawsze czuł awersję do wężów; obślizgłe cielsko budziło w nim niepowstrzymaną nienawiść, źrenice zamknięte w słupie wywoływały niepewność, cichy syk budował tonącą w zniecierpliwieniu irytację. Niechęć rosła wraz z każdą kolejną dekadą spadającą na jego kark - Dom Węża w Hogwarcie stał się metaforyczną ostoją każdej niegodziwości, obrzydliwych priorytetów, kłamliwego substytutu sprytu, który miał w sobie więcej zwodniczości niż czystej inteligencji. A teraz, podczas stypy Slughorna, w zwierzęciu odczytał też symbol zdrady, zagrożenia; wreszcie mógł dać upust pogardzie, która od dłuższego czasu drzemała na dnie jego serca. Avery tak naprawdę był wężem - i choć Garrett w życiu nie pokusiłby się o oskarżenie go o brak roztropności i trzeźwości umysłu, właśnie w niej kryło się niebezpieczeństwo. Kły z pozoru niewinnej żmii skrywały najwięcej jadu, a ten, wstrzyknięty zdradziecko w idealny punkt, gotowy był zatrzymać serce lwiątka, które dopiero uczyło się ryczeć.
- Traktat pokojowy raczej nie wchodzi w rachubę - zauważył neutralnie, niebezpiecznie przechylając się za zatartą granicę groźby, której wcale nie zamierzał wypowiedzieć. - Nie jestem typem człowieka, który pierwszy wyciąga dłoń na zgodę. - Może w nonszalanckim uśmiechu Weasley'a kryło się coś poważnego, może coś, co zabraniało bagatelizowania jego osoby, wesołych oczu z radosnymi iskierkami o tendencji do nieudolnych prób odczytania sekretów leżących na dnie duszy. Wiedział, że musi nauczyć się jeszcze wielu rzeczy. Na przykład nie dawać zwodzić się pozorom, lustrzanym odbiciom prawd, wątłym cieniom rzucanym przez podartą rzeczywistość.
Przyjął kawę bez zbędnych pytać o veritaserum, które z każdą chwilą zdawało mu się coraz bardziej absurdalne (czyżby po sekundach zwątpienia wracał mu zdrowy rozsądek?), oplótł palce wokół uchwytu kubka i podziękował krótkim skinieniem głowy; potem spojrzał z widocznym w spojrzeniu zastanowieniem na Samaela, z początku nie rozumiejąc wyrwanego z kontekstu znaczenia jego słów. Ten dotarł do niego dopiero po chwili zawahania, szturmem uderzając pełne powątpiewań myśli, a wtedy ledwo powstrzymał się od westchnięcia - tak degradującego psychiczną siłę, którą starał się emanować - by w końcu upić niewielki łyk kawy i oparzyć się w język.
- Być może - odparł zdawkowo, mając nadzieję, że ostatecznie utnie to dalszą dyskusję; nie czuł się na siłach, aby powtarzać wszystko, co wywnioskował sam, co powiedział mu Selwyn, co ukradkiem wyszeptały mu nieprzychylne myśli mącące jego - znajdujące się na skraju upadku? - zdrowie psychiczne. Nie chciał zwodzić Avery'ego, opowiadając o problemach życia niegodnego arystokratów; mężczyzna nie był głupi, musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, nie ruszało go to na tyle, aby spędzać sen z powiek, a Samael i tak nie był kimś, z kim Weasley pragnął wymieniać słodko-gorzkie uwagi na temat trudów magicznej egzystencji. Terapeutyczna część wizyty już dawno odeszła w zapomnienie, z dokumentami spoczywającymi bezpiecznie na kolanach w każdej chwili mógł wstać, podziękować za kawę i teleportować się z powrotem do wnętrza mieszkania, zatonąć w natłoku dziennych obowiązków. Nie zrobił tego jednak, topiąc usta w goryczy gorącego napoju i uważnie obserwując uzdrowiciela znad porcelanowego naczynia o przyjemnie chłodnej strukturze, którą dopiero lizały nieujarzmione fale ciepła.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Pod żadnym pozorem nie wnikał w przesłanki ideowe swoich pacjentów – zwykle zbyt szalonych, aby reprezentować jakiekolwiek racjonalne poglądy lub zbyt głupich, aby myśleć trzeźwo i zauważać nadchodzące ogromną falą niepokoje społeczne. Z ludźmi ponoć o zdrowych zmysłach również nie przepadał rozmawiać o polityce; przypominało to bowiem szermierczą walkę na tępe florety. Niemęską oraz absolutnie niewartą bezzasadnego strzępienia sobie języka. Avery miał klarowny pogląd na obecną sytuację w Wielkiej Brytanii oraz nieco szersze spojrzenie na jej wygląd globalny. Pozostawał zatwardziałym konserwatystą, nieskłonnym do minimalnych odstępstw i pchaniu się w kierunku centralnego bagna, więc zatrważał go coraz bardziej obraz nędzy, rozpaczy i całkowitej degrengolady czarodziejskiego społeczeństwa. Otwierającego podwoje magii przed hołotą i rozsiewającego geny niczym zarazki. Samaela mierziło to okrutnie – najbardziej zaś świadomość sprowadzenia samozagłady. Dotąd nie pojmował dążeń ludzkich do autodestrukcji, pogardliwie wydymając wargi na wieść o każdym upadku szanowanego arystokraty. Czarodzieje (co stwierdzał z niebywałą przykrością) na własne życzenie upodlali rasę i skazali ją na ukrywanie się wśród mugolskiego plugastwa – lecz najgorsze odruchy wyzwalali w Averym ci, próbujący dowieść równości. Ze szczerego serca życzył im powodzenia w przeprowadzeniu swych wielkich reform i zmian, zagrabiających szlacheckie przywileje i przekazujących władzę w ręce ludu. Nie musiałby nawet angażować się w działalność spiskową, po prostu obserwując jak powoli umiera zapał, a wraz z nim na śmierć podąża ponury kondukt ludzi zawiedzionych niebacznie dokonaną rewolucją. Wszechstronnie wykształcony Avery pamiętał o przyczynach klęsk każdej wybitnej jednostki, każdego imperium oraz każdego światoburczego hasła. Historia zataczała koło, ale niektórzy głupcy wciąż wierzyli w zaprowadzenie zmian. Samael nie posądzał Garretta o takie plany, o niemalże dziecięce mrzonki chłopca z syndromem bohatera. Takowy bowiem zawsze ginął jako pierwszy, niemalże na ochotnika – grzebiąc nadzieję wraz ze swoim truchłem w płytkim, pośpiesznie wykopanym grobie. Weasley zdawał mu się zawsze człowiekiem rzeczowym i twardo stąpającym po ziemi, pozbawionym fajerwerków o narodowo-wyzwoleńczo-konspiracyjnych planach. I z odpowiednim szacunkiem do tradycji, mimo że wywodził się z rodziny podłych zdrajców. Inteligentnym humorem zaskarbił sobie zaś sympatię Avery’ego, spłyconą o familijne niesnaski. Zachowanie neutralności było koniecznością, nie tyle co przykrą, a przydatną, zwłaszcza ze względu na wartości Garretta. Niezłomność i zdecydowanie, jakie ogromnie cenił, czując wprawdzie delikatne zakusy, popychające śmiało hasające myśli w kierunku zinterpretowania rudowłosego aurora. Z czystej przekory oraz dla zaspokojenia ciekawości, kiełkującej w nim powoli, lecz irytującej niezmiernie wątpliwościami i pytaniami, na które nie znał odpowiedzi.
- Nieustępliwość jest cnotą, acz upór w sprawach z góry skazanych na porażkę przynosi raczej wymierne korzyści – odparł, może odrobinę cierpko, ale ze szczątkowym uśmiechem, jakby pozwalał Garrettowi zadecydować, którą z przedstawionych przez niego postaw reprezentuje. Zważył jednak na owe słowa, rzucone może pod wpływem chwili, impulsu zaledwie i będące efektem gorącej głowy – bo przecież nie młodocianych deklaracji, kiedy to wytaczano się ciężką artylerię przeciwko każdej zasadzie i każdemu organowi legislatywy. Przełknął łyk gorzkiej kawy, z podobnie gorzkim uśmiechem na ustach, nadal analizując rozprawę Weasley’a – zapowiedź zbliżającej się krwawej wendetty? Na razie nic na to nie wskazywało, więc zbył podejrzliwości, na rzecz upewnienia się, iż aurorem targają problemy znacznie poważniejsze, niż sądził początkowo. Nie chciał się do nich przyznać (przed sobą? Przed nim?) nieudolnie ukrywając strapienie. Avery nie zwykł zagłębiać się w osobiste frasunki, ze względu na chorobliwą wręcz pogardę dla kłopotów innych ludzi, jednakowoż postanowił uczynić wyjątek i dociekać. Rozstrojony i zachęcony faktem, iż Garrett próbuje coś przed nim ukryć.
-Słucham, panie Weasley – rzekł równie lapidarnie, jak i jego towarzysz. Nie prosił, nie naciskał, nawet nie rozkazywał, a auror nie był zobowiązany żadnym paktem nakazującym mu ujawnienie swych zgryzot. Samael pozostawiał mu wolną wolę?
- Nieustępliwość jest cnotą, acz upór w sprawach z góry skazanych na porażkę przynosi raczej wymierne korzyści – odparł, może odrobinę cierpko, ale ze szczątkowym uśmiechem, jakby pozwalał Garrettowi zadecydować, którą z przedstawionych przez niego postaw reprezentuje. Zważył jednak na owe słowa, rzucone może pod wpływem chwili, impulsu zaledwie i będące efektem gorącej głowy – bo przecież nie młodocianych deklaracji, kiedy to wytaczano się ciężką artylerię przeciwko każdej zasadzie i każdemu organowi legislatywy. Przełknął łyk gorzkiej kawy, z podobnie gorzkim uśmiechem na ustach, nadal analizując rozprawę Weasley’a – zapowiedź zbliżającej się krwawej wendetty? Na razie nic na to nie wskazywało, więc zbył podejrzliwości, na rzecz upewnienia się, iż aurorem targają problemy znacznie poważniejsze, niż sądził początkowo. Nie chciał się do nich przyznać (przed sobą? Przed nim?) nieudolnie ukrywając strapienie. Avery nie zwykł zagłębiać się w osobiste frasunki, ze względu na chorobliwą wręcz pogardę dla kłopotów innych ludzi, jednakowoż postanowił uczynić wyjątek i dociekać. Rozstrojony i zachęcony faktem, iż Garrett próbuje coś przed nim ukryć.
-Słucham, panie Weasley – rzekł równie lapidarnie, jak i jego towarzysz. Nie prosił, nie naciskał, nawet nie rozkazywał, a auror nie był zobowiązany żadnym paktem nakazującym mu ujawnienie swych zgryzot. Samael pozostawiał mu wolną wolę?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa Samaela podsumował krótko - półuśmiech, o zgrozo szczery i zakrawający o ciepły, wkradł się na jego usta, ostatecznie ucinając nieklarowną kontrowersję z pozoru nic nieznaczących potyczek słownych. Gra spojrzeń nie była jednak dziełem przypadku; determinacja ukryta w jasnych tęczówkach zdawała się wyłapywać niuanse kołyszące się wraz z kurzem w powietrzu rozświetlonym snopami słonecznego światła, alegorie i zawiłe parabole tkwiące między goryczą kawy a ścianą kubka drażniącego ciepłem dłonie blade jak alabaster pokryty szpetnymi znamionami miodowych piegów. Odpowiedź ukrył w milczeniu, wierząc, że Samael - znawca ludzkich dusz - wyczyta ją z uniesionego lewego kącika ust, który drgnął lekko w wyrazie, zdawałoby się, niechcianego uśmiechu tajemnicy.
Każdy jakieś miał - jedni na boku chowali tabuny długonogich kochanek o puklach rdzennej barwy zalewających nieskazitelne plecy, inni naiwnie walczyli ze złem pod patronatem rubinowych skrzydeł rozświetlających mrok i rozganiających burzowe chmury, kolejni w odmętach sypialni kryli niepoprawne namiętności i nieprzyzwoite pragnienia. Ciężar własnych sekretów był jak prywatna grawitacja; łamała kark, wyginała kręgosłup i wstrząsała ciałem w spazmatycznych podrygach przypominających upiorny taniec śmierci.
Zbyt zajęty własnymi rozterkami, nie dostrzegał wojny tlącej się słabym płomieniem w miejscu, gdzie spotykały się ich spojrzenia; niewypowiedziane nigdy słowa groźby kryły się w oczach oprawcy jego siostry - gdyby tylko Garrett wiedział, że twarzą w twarz spotkał się z tym, którego w myślach spotykał raz po razie, karał go, zmuszał do pokory, torturował w sposób, jaki nie zakwitłby w jego umyśle w żadnych innych okolicznościach - obligując do mimowolnej kapitulacji. Avery'emu mogło wydawać się, że nie naciskał, nie nęcił intonacją i nie zarzucał na ofiarę sieci zdradzieckiego terroru; Weasley jednak, któremu zdawało się nagle, że sam nie sprzeciwi się wiedzy ciążącej mu u szyi i uparcie ciągnącej go na sam dół, upił kolejny łyk napoju, skaził się dezercją, posłuszną ucieczką przed własnymi zmartwieniami.
- Cóż - zaczął, jakby szykując się do dłuższego wywodu; zawahał się na chwilę, zasiał w intonacji ziarno zwątpienia, by plony zebrać ledwie ułamki sekundy później. - Moja młodsa siostra ma drobne - rzeczywiście drobne - problemy zdrowotne i mimowolnie powracam do niej myślami. - Powstrzymał się od przejścia do pełnej goryczy konkluzji, nie widząc w Samaelu potencjalnego spowiednika. - I jeszcze upiera się przy tkwieniu na Pokątnej, zupełnie, jakby nie rozumiała, że odpoczynek sprzyjałby jej rekonwalescencji. - Poddał się już, ostatecznie rezygnując z prób przekonania Lyry do powrotu do Munga; był niemal pewien, że dramatyzowała, nie zdając sobie sprawy z tego, że wyłącznie stała opieka wykwalifikowanych uzdrowicieli pozwoliłaby jej na p e ł n y powrót do sił, ale nie upierał się, widząc obawy rodzące się w jej zielonkawych tęczówkach i niemal słysząc słowicze serce kołaczące w ataku paniki. Nigdy nie chciał jej do niczego zmuszać, działać wbrew jej woli, jednak wprost proporcjonalnie do ilości wiedzy na temat jej stanu, jaką zdobywał, stawał się coraz bardziej skłonny do łamania własnych zasad.
Każdy jakieś miał - jedni na boku chowali tabuny długonogich kochanek o puklach rdzennej barwy zalewających nieskazitelne plecy, inni naiwnie walczyli ze złem pod patronatem rubinowych skrzydeł rozświetlających mrok i rozganiających burzowe chmury, kolejni w odmętach sypialni kryli niepoprawne namiętności i nieprzyzwoite pragnienia. Ciężar własnych sekretów był jak prywatna grawitacja; łamała kark, wyginała kręgosłup i wstrząsała ciałem w spazmatycznych podrygach przypominających upiorny taniec śmierci.
Zbyt zajęty własnymi rozterkami, nie dostrzegał wojny tlącej się słabym płomieniem w miejscu, gdzie spotykały się ich spojrzenia; niewypowiedziane nigdy słowa groźby kryły się w oczach oprawcy jego siostry - gdyby tylko Garrett wiedział, że twarzą w twarz spotkał się z tym, którego w myślach spotykał raz po razie, karał go, zmuszał do pokory, torturował w sposób, jaki nie zakwitłby w jego umyśle w żadnych innych okolicznościach - obligując do mimowolnej kapitulacji. Avery'emu mogło wydawać się, że nie naciskał, nie nęcił intonacją i nie zarzucał na ofiarę sieci zdradzieckiego terroru; Weasley jednak, któremu zdawało się nagle, że sam nie sprzeciwi się wiedzy ciążącej mu u szyi i uparcie ciągnącej go na sam dół, upił kolejny łyk napoju, skaził się dezercją, posłuszną ucieczką przed własnymi zmartwieniami.
- Cóż - zaczął, jakby szykując się do dłuższego wywodu; zawahał się na chwilę, zasiał w intonacji ziarno zwątpienia, by plony zebrać ledwie ułamki sekundy później. - Moja młodsa siostra ma drobne - rzeczywiście drobne - problemy zdrowotne i mimowolnie powracam do niej myślami. - Powstrzymał się od przejścia do pełnej goryczy konkluzji, nie widząc w Samaelu potencjalnego spowiednika. - I jeszcze upiera się przy tkwieniu na Pokątnej, zupełnie, jakby nie rozumiała, że odpoczynek sprzyjałby jej rekonwalescencji. - Poddał się już, ostatecznie rezygnując z prób przekonania Lyry do powrotu do Munga; był niemal pewien, że dramatyzowała, nie zdając sobie sprawy z tego, że wyłącznie stała opieka wykwalifikowanych uzdrowicieli pozwoliłaby jej na p e ł n y powrót do sił, ale nie upierał się, widząc obawy rodzące się w jej zielonkawych tęczówkach i niemal słysząc słowicze serce kołaczące w ataku paniki. Nigdy nie chciał jej do niczego zmuszać, działać wbrew jej woli, jednak wprost proporcjonalnie do ilości wiedzy na temat jej stanu, jaką zdobywał, stawał się coraz bardziej skłonny do łamania własnych zasad.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Milczenie uznał za złożenie broni i podpisanie aktu kapitulacji. Garrett uczynił słusznie, poddając się – czyż nie dziecinne byłoby dalsze toczenie tego dżentelmeńskiego sporu? Dorośli mężczyźni nie powinni wszak ani oddawać się rozrywkom pozbawionym sensu, ani iść w zaparte, jeśli tylko na szali nie ważyła się ich własna duma. Potok słów (zaskakujący jak na Avery’ego) ustał, zakończony tym enigmatycznym uśmiechem. Lepkim i wieloznacznym, czego nie omieszkał nie zauważyć, wyczytując z niego może jedynie odrobinę więcej, niż Weasley by sobie życzył. Naturalnie nie odgadł ciążących mu na sumieniu grzeszków, przytłaczających go i skłaniających do ziemi, jakby tajemnice były kamieniami, które musiał dźwigać na swym grzbiecie. Dziwne, iż niektórzy (zbyt prostolinijni) umierali ze względu na wyniszczającą wiedzę, podczas gdy on niezwykle wdzięcznie poruszał się po bagnistym gruncie sekretów. Wpływ na to miało zapewne wychowanie: dorastał kryjąc wiele informacji i nadal łgał w żywe oczy choćby i przed swoim ojcem, nie odczuwając z tego powodu najmniejszego żalu. Ani potrzeby skruchy, ponieważ ta była jedynie dla słabych i niewydarzonych. Zmuszonych do korzenia się z powodu własnych (najczęściej głupich) błędów, nie z nagłej, wewnętrznej przemiany. Avery zaś nie popełniał omyłek, planując wszystko perfekcyjnie i zakładając poprawki na rzeczy, które nie miały prawa się zdarzyć. Ostatni raz pozwolił się zaskoczyć na nieszczęsnym pogrzebie Slughorna i solennie sobie obiecał, iż więcej do podobnej sytuacji nie dopuści. Zbyt duże ryzyko - w ostateczności mógłby poświęcić Sorena (za nim nikt by nie tęsknił), lecz zasadniczo był przeciwny tak nieprzemyślanym decyzjom. Jako prawdziwy mężczyzna stosunkowo wcześnie nauczył się odpowiedzialności i wiedział, iż wszystko ma swoje konsekwencje. Z którymi należało się pogodzić, przyjąć je z całym ich ciężarem i pod żadnym pozorem za nic nie żałując. Avery z całą pewnością mógł stwierdzić, iż Garrett podziela jego opinię, ale również, iż został czymś przytłoczony i zmaga się z brzemieniem może zbyt dużym do uradzenia przez jednego człowieka. Kiedy już Weasley zdecydował się mówić (bo nie miał wątpliwości, iż się przed nim otworzy), Samael na początku jedynie słuchał. Młodsze rodzeństwo bywało problematyczne i chętnie podzieliłby się swoim doświadczeniem w tresowaniu dwóch nieposłusznych zwierzątek – w podobnym wypadku zawsze służył pomocą – ale Garrett najwyraźniej dążył do uzyskania wsparcia innego rodzaju niż oćwiczenie niepokornej dziewczyny. Przyjmującej coraz bardziej realne kształty, nakreślane początkowo wyłącznie jako cień krnąbrnej zdrajczyni krwi, potem zaś przybierającej postać jego uroczej ofiary z początku lipca. Doskonale pamiętał wygłaszane piskliwym, przerażonym głosikiem groźby o bracie-aurorze, jawiącym się dzierlatce niby rycerz w lśniącej zbroi. Weasley’a zapewne nie byłoby na nią stać, jednakże pomijając kwestie natury czysto technicznej, Samael poczuł delikatne ukłucie spartaczonej roboty. Kiedy dziewczę pozostawało odległą marą, nie obawiał się pozostawić ją z lekkim zamroczeniem i częściową demencją – teraz zaś mógł za ową beztroskę sporo zapłacić. Przez cały czas trwania tego niechętnego monologu, zachowywał nieprzeniknioną twarz, zupełnie jakby wykutą w kamieniu. Standardy Munga zobowiązywały, a Avery miał już długi staż pracy i konkretny powód, by porazić obojętnością. Oraz fachową radą, jakich nie zamierzał szczędzić.
- Chyba jej u nas nie było? Może wizyta domowa okazałaby się dla pańskiej siostry odpowiedniejsza? – podsunął, pocierając szczękę, jakby w zamyśleniu nad ewentualnymi formami udzieleniach profesjonalnej pomocy. Czy też raczej ucieszenia niewygodnej mu dziewczyny. Ucięcie języka byłoby wystarczająco skuteczne?
- Chyba jej u nas nie było? Może wizyta domowa okazałaby się dla pańskiej siostry odpowiedniejsza? – podsunął, pocierając szczękę, jakby w zamyśleniu nad ewentualnymi formami udzieleniach profesjonalnej pomocy. Czy też raczej ucieszenia niewygodnej mu dziewczyny. Ucięcie języka byłoby wystarczająco skuteczne?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby tylko akompaniowały im szelesty strumieni prawd wylewających się przez niedomknięte usta, gdyby zdecydowali się na emocjonalny i słowny ekshibicjonizm, pełna mrukliwych półsłówek, ale wciąż wyjątkowo kulturalna dysputa dwóch szlachciców potoczyłaby się zgoła inaczej. Kubek zatańczyłby żałośnie na drewnianym bracie, w swych niepowstrzymanych spazmach obryzgując wszystko wkoło kroplami aromatycznej kawy, świst różdżek przeciąłby powietrze, a w jasnych oczach Garretta buchnęłaby nienawiść, płonąc niszczycielskim ogniem. To zabawne, jak gra w konwenanse zwodziła od prawdy, wplątując w zawiłe labirynty niedomówień i domysłów; nieprzenikniona maska Samaela zdawała się tamować natłok myśli, nie pozwalając im trysnąć. Niezmącony niczym spokój na jego twarzy wkrótce udzielił się też Weasley'owi, który w najgorszych nawet koszmarach nie podejrzewałby, że siedzący tuż naprzeciw niego mężczyzna był potworem, obłudnikiem i katem uwięzionym w ludzkiej powłoce wykrzywionej nieraz w uprzejmym uśmiechu. Wiedza, oprócz potęgi, niosła też zniszczenie - Garrett jednak pragnął wiedzieć, nawet jeśli ciągnęłoby to za sobą łańcuch konsekwencji dzwoniących w rytm wyrzutów sumienia i skierowanych ku samemu sobie oskarżeń. Na gruzach własnej naiwnej ufności odbudowałby potęgę, niewzruszoną pogardę i obezwładniające pragnienie zemsty.
Nie wiedział jednak, więc - nieświadom kompletnie niczego - uśmiechał się dalej, w spokoju wsłuchując się w neutralne słowa Samaela, nieskażone najmniejszymi nawet obawami. Pod konkretnym, profesjonalnym głosem wcale nie czaił się strach czy obawa przed zdemaskowaniem. Dlaczego więc auror nie miał rozmawiać z nim dalej, uparcie tkwiąc przy wierze, że rozmawia z człowiekiem wybijającym się swoją dobrocią i tolerancją na tle pełnej szlacheckich grzechów rodziny?
- Póki co mogłem tylko nakłonić ją do konsultacji u znajomych uzdrowicieli - odparł w końcu tonem, w którym kryło się niezadowolenie, ale też coś pokroju rezygnacji; tłumił ją jednak, zanim zdążyła zarazić niemalże ckliwą melancholią kolejne zdania. - Ale i tak wkrótce zmuszeni będziemy odwiedzić Munga, nawet jeśli Lyra bardzo sobie tego nie życzy; ma awersję do szpitali po szkolnym wypadku - podsumował krótko, dostrzegając kończącą się powoli kawę szpecącą czernią dno jasnego kubka. Nie spieszył się jeszcze z dopiciem jej, zostawiając ostatnie chwile na słowa, które nie zdążyły jeszcze paść. Najchętniej w wieńczącym podrygu spytałby rozmówcę o nieinwazyjne sposoby odzyskiwania pamięci, jednak pewien był, że wszystkie przedstawił mu Alexander; nawet jeśli Samael mógł szczycić się dłuższym stażem niż młodociany uzdrowiciel, to Garrett - być może ze względu na nazwisko rodowe Avery'ego, które mimowolnie kazało mu zachować pewną rezerwę - nie mógł (nie chciał?) zaufać mu w pełni.
Nie wiedział jednak, więc - nieświadom kompletnie niczego - uśmiechał się dalej, w spokoju wsłuchując się w neutralne słowa Samaela, nieskażone najmniejszymi nawet obawami. Pod konkretnym, profesjonalnym głosem wcale nie czaił się strach czy obawa przed zdemaskowaniem. Dlaczego więc auror nie miał rozmawiać z nim dalej, uparcie tkwiąc przy wierze, że rozmawia z człowiekiem wybijającym się swoją dobrocią i tolerancją na tle pełnej szlacheckich grzechów rodziny?
- Póki co mogłem tylko nakłonić ją do konsultacji u znajomych uzdrowicieli - odparł w końcu tonem, w którym kryło się niezadowolenie, ale też coś pokroju rezygnacji; tłumił ją jednak, zanim zdążyła zarazić niemalże ckliwą melancholią kolejne zdania. - Ale i tak wkrótce zmuszeni będziemy odwiedzić Munga, nawet jeśli Lyra bardzo sobie tego nie życzy; ma awersję do szpitali po szkolnym wypadku - podsumował krótko, dostrzegając kończącą się powoli kawę szpecącą czernią dno jasnego kubka. Nie spieszył się jeszcze z dopiciem jej, zostawiając ostatnie chwile na słowa, które nie zdążyły jeszcze paść. Najchętniej w wieńczącym podrygu spytałby rozmówcę o nieinwazyjne sposoby odzyskiwania pamięci, jednak pewien był, że wszystkie przedstawił mu Alexander; nawet jeśli Samael mógł szczycić się dłuższym stażem niż młodociany uzdrowiciel, to Garrett - być może ze względu na nazwisko rodowe Avery'ego, które mimowolnie kazało mu zachować pewną rezerwę - nie mógł (nie chciał?) zaufać mu w pełni.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Nie istniała idealniejsza rzeźba od Avery’ego, który bez absolutnie żadnej zmarszczki mimicznej chłonął wyznania Garretta i prezentował sobą obraz w ogóle nieporuszonego, acz człowieka uprzejmie zainteresowanego przypadkiem jego siostry. Ze względu na empatię, współczucie z powodu cierpienia bliskiego członka rodziny i powołanie do swojego zawodu. Skamieniał całkiem naturalnie, niby ofiara Meduzy. W jednej chwili przemienił się w posąg o doskonałej fizjonomii i nikt nie mógłby doszukać się w jego szlachetnych rysach fałszu czy obłudy. Zwłaszcza łagodnie uśmiechnięty Weasley, prawdziwa oaza spokoju oraz uosobienie dziecięcej nieświadomości. Dreptał w kółko, wpadł w bierny cykl nakazujący mu zemstę za niehumanitarne potraktowanie siostry. Avery jak nikt inny znał dolegliwości i dyskomfort, jaki spowodował w młodziutkiej pannie Weasley i byłby skłonny do polemizowania i podważania owego stwierdzenia. Jak na swoje standardy potraktował dziewczynę niemalże ulgowo. Miał plany, snuł śmiałe wizje, aczkolwiek powstrzymał się przed urzeczywistnieniem tamtych obrazów kosztem własnego nienasycenia oraz dobra Lyry. Dlatego też zachowywał się zupełnie niefrasobliwie. Niepamiętne czasy, wspomnienia dni minionych blakły, płowiały, a niedoznane krzywdy były przecież tylko marą. Śmiałe godzenie w psychikę i eksploatowanie myśli nie zostawiało śladów dla nikogo, prócz wybitnych magów umysłu, zaś Avery zręcznie tuszował te prawie młodzieńcze wybryki. Cóż z tego, iż zaledwie osunął je mgłą, skoro przykrywała jego grzeszki ciężką, szarą zasłoną?
Garrett mógł dowoli zgadywać, oddawać ślepe wystrzały, domyślać się i pieklić, lecz nie skonfrontować nawet idiotycznej myśli, iż siedzi naprzeciwko swego własnego demona. Któremu najchętniej wyrwałby serce – byłby do tego zdolny? Samael wiedział, iż najbardziej bolą ciosy zadane w ukochaną osobę, czy zatem mógłby spodziewać się, że oszalały z wściekłości Weasley zapłonie żądzą krwi tak silną, aby postawić interes własny nad tym… państwowym?
- Zrobił pan zatem najlepszą możliwą rzecz w takim wypadku – odrzekł, kiwając głową z aprobatą, jakby zamierzał pocieszyć aurora. Istotnie, subtelnie podstawiał mu placebo, mające podnieść jego morale, utwierdzić w przekonaniu, iż działa dobrze, słusznie, właściwie. W obliczu sytuacji, której niespodziewanie padł ofiarą (niemal zakrztusił się tym nieszczęsnym skojarzniem) pozostawało mu tylko wierne kopiowanie gestów wzorowych lekarzy. Uśmiechał się dobrotliwie, dopijając swoją kawę i uważnym wzrokiem mierząc Garretta, prześwietlając go (prawie) z wszystkich niecnych podejrzeń i niepokojów, jakie się w nim mieszały. Czyniąc go nieomal niezrównoważonym, ponieważ zrozpaczonym starszym bratem. Brzmiało znajomo?
-Proszę zatem przyjść rano – poradził rzeczowym, profesjonalnym tonem – wówczas jest tutaj dość spokojnie. W razie potrzeby, służę pomocą, panie Weasley – dodał, wystawiając się przed nim niemalże na złotej tacy. Stuprocentowo pewny, iż przynęta zostanie zauważona.
Garrett mógł dowoli zgadywać, oddawać ślepe wystrzały, domyślać się i pieklić, lecz nie skonfrontować nawet idiotycznej myśli, iż siedzi naprzeciwko swego własnego demona. Któremu najchętniej wyrwałby serce – byłby do tego zdolny? Samael wiedział, iż najbardziej bolą ciosy zadane w ukochaną osobę, czy zatem mógłby spodziewać się, że oszalały z wściekłości Weasley zapłonie żądzą krwi tak silną, aby postawić interes własny nad tym… państwowym?
- Zrobił pan zatem najlepszą możliwą rzecz w takim wypadku – odrzekł, kiwając głową z aprobatą, jakby zamierzał pocieszyć aurora. Istotnie, subtelnie podstawiał mu placebo, mające podnieść jego morale, utwierdzić w przekonaniu, iż działa dobrze, słusznie, właściwie. W obliczu sytuacji, której niespodziewanie padł ofiarą (niemal zakrztusił się tym nieszczęsnym skojarzniem) pozostawało mu tylko wierne kopiowanie gestów wzorowych lekarzy. Uśmiechał się dobrotliwie, dopijając swoją kawę i uważnym wzrokiem mierząc Garretta, prześwietlając go (prawie) z wszystkich niecnych podejrzeń i niepokojów, jakie się w nim mieszały. Czyniąc go nieomal niezrównoważonym, ponieważ zrozpaczonym starszym bratem. Brzmiało znajomo?
-Proszę zatem przyjść rano – poradził rzeczowym, profesjonalnym tonem – wówczas jest tutaj dość spokojnie. W razie potrzeby, służę pomocą, panie Weasley – dodał, wystawiając się przed nim niemalże na złotej tacy. Stuprocentowo pewny, iż przynęta zostanie zauważona.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gabinet Samaela Avery'ego
Szybka odpowiedź