Gabinet Samaela Avery'ego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Samaela Avery'ego
Gabinet Avery’ego nie odbiega od standardów św. Munga. Jest to przestronne, aczkolwiek skromnie, wręcz po spartańsku urządzone pomieszczenie. Znajduje się tu biurko, dwa krzesła – jedno przeznaczone dla Samaela, drugie dla jego pacjentów i innych interesantów oraz regał wypełniony fachowymi książkami. Jedynymi ozdobami gabinetu są rośliny, które o ile Avery nie ma stażystów, usychają powoli, gdyż uzdrowiciel nie fatyguje się, aby codziennie je podlewać.
Avery nie miał problemów z wymuszeniem od ludzi posłuszeństwa. Okazywali mu je wręcz naturalnie, jakby należało mu się wraz z genami oraz nazwiskiem otrzymanym przy narodzeniu. Tkwiło w tym ziarno prawdy, bowiem samym swym mianem budził respekt, jednakże za zasługi własne, a nie zmarłych przodków, których kości już dawno zdążyły obrócić się w pył. Samael nigdy nie powoływał się na uczynki umarłych ani na rodzinne koneksje, ponieważ nade wszystko cenił wkład pracy włożony w osiągniecie celu. Był przy tym zatwardziałym makiawelistą, pozbawionym skrupułów cynikiem (choć niczym nie przypominał Diogenesa), a te cechy pozwalały mu z łatwością trzymać ludzi w ryzach, czyniąc ich nieomal swymi wiernymi poddanymi.
Błysk w oku Selwyna jasno świadczył, iż nie należy do osób słabych, o nadwątlonej psychice, jakie Avery trzymał w garści i dyrygował niczym swą osobistą orkiestrą. Młodzieniec był odporny na jego taktyczne zagrania oraz manipulację, jednakże Natura z pewnością nie pozbawiła go pięty achillesowej. Mężczyzna zapragnął poznać tę słabość jak najprędzej, a najlepiej wydostać ją z ust samego Alexandra, który prócz tej największej, posiadał rownież tysiące innych. W tym szczerą i gorącą chęć odbywania u niego praktyk, co Avery mógł obrócić na swoją korzyść. W grę wchodził nawet pospolity szantaż; wszystkie chwyty dozwolone, a on pragnął jedynie odnalezienia przyjemności u źródeł innych niż kobiece.
Ukorzenie się przed nim, zatarło zatem częściowo złe wrażenie po jakże barwnym wystąpieniu Selwyna. Avery lubił, kiedy okazywano mu czołobitną cześć, aczkolwiek dzieciak miał w sobie coś, co podpowiadało mu, iż aspiruje do roli bardziej podniosłej niż zwykle popychadło. Może i rzeczywiście nadawał się do czegoś więcej niż porządkowania biurka oraz wykonywania żmudnej, papierkowej roboty, lecz Samael nie szafował łaskami, z przyjemnością przypatrując się, jak biedak męczy się z aktami. Mężczyzna nienawidził babrać się w dokumentacji i skrycie dziękował Salazarowi za przysłanie mu młokosa.
Oczywiście nie zamierzał go chwalić, lecz przyznał przed sobą, iż poradził z tym sobie nad wyraz szybko i sprawnie. Zupełnie jakby był przyzwyczajony do podobnych czynności - czyżby inni uzdrowicie równie perfidnie wykorzystywali swych uczniów?
Prawdopobnie podpatrzyli tę metodę u Avery'ego, a jego edukowano dokładnie w ten sam sposób. Nieprzyjemne obowiązki zawsze zrzucał na podopiecznych, nie tylko by wyuczyć ich fachu, ale i niezwykle cennej i przydatnej w życiu umiejętności pokory . On co prawda zdążył juz o niej niemal całkowicie zapomnieć, gdyż nie wypadało mu giąć kolan przed niczym ani nikim. Sam był sobie najwyższą świętością oraz bóstwem - nad podziw wybujałe ego i ogromną megalomanię okrasił wszak odpowiednią ilością rozsądku. Nie obnosił się z tym bowiem publicznie, zachowując swą wyjątkowość dla swych najbliższych.
- Ułóż to do komody - nakazał, odrywając wzrok od pasjonującej książki traktującej o zaburzeniach osobowości ofiar czarnomagicznych klątw - potem możesz podlać kwiaty, napełnić wszystkie kałamarze i przestać się tak idiotycznie szczerzyć - dodał, tym samym jedwabistym tonem, nie okazując ani zadowolenia ani dezaprobaty. Westchnął głęboko i wrócił do lektury, przestając darzyć Alexandra tym minimum uwagi.[/i]
Błysk w oku Selwyna jasno świadczył, iż nie należy do osób słabych, o nadwątlonej psychice, jakie Avery trzymał w garści i dyrygował niczym swą osobistą orkiestrą. Młodzieniec był odporny na jego taktyczne zagrania oraz manipulację, jednakże Natura z pewnością nie pozbawiła go pięty achillesowej. Mężczyzna zapragnął poznać tę słabość jak najprędzej, a najlepiej wydostać ją z ust samego Alexandra, który prócz tej największej, posiadał rownież tysiące innych. W tym szczerą i gorącą chęć odbywania u niego praktyk, co Avery mógł obrócić na swoją korzyść. W grę wchodził nawet pospolity szantaż; wszystkie chwyty dozwolone, a on pragnął jedynie odnalezienia przyjemności u źródeł innych niż kobiece.
Ukorzenie się przed nim, zatarło zatem częściowo złe wrażenie po jakże barwnym wystąpieniu Selwyna. Avery lubił, kiedy okazywano mu czołobitną cześć, aczkolwiek dzieciak miał w sobie coś, co podpowiadało mu, iż aspiruje do roli bardziej podniosłej niż zwykle popychadło. Może i rzeczywiście nadawał się do czegoś więcej niż porządkowania biurka oraz wykonywania żmudnej, papierkowej roboty, lecz Samael nie szafował łaskami, z przyjemnością przypatrując się, jak biedak męczy się z aktami. Mężczyzna nienawidził babrać się w dokumentacji i skrycie dziękował Salazarowi za przysłanie mu młokosa.
Oczywiście nie zamierzał go chwalić, lecz przyznał przed sobą, iż poradził z tym sobie nad wyraz szybko i sprawnie. Zupełnie jakby był przyzwyczajony do podobnych czynności - czyżby inni uzdrowicie równie perfidnie wykorzystywali swych uczniów?
Prawdopobnie podpatrzyli tę metodę u Avery'ego, a jego edukowano dokładnie w ten sam sposób. Nieprzyjemne obowiązki zawsze zrzucał na podopiecznych, nie tylko by wyuczyć ich fachu, ale i niezwykle cennej i przydatnej w życiu umiejętności pokory . On co prawda zdążył juz o niej niemal całkowicie zapomnieć, gdyż nie wypadało mu giąć kolan przed niczym ani nikim. Sam był sobie najwyższą świętością oraz bóstwem - nad podziw wybujałe ego i ogromną megalomanię okrasił wszak odpowiednią ilością rozsądku. Nie obnosił się z tym bowiem publicznie, zachowując swą wyjątkowość dla swych najbliższych.
- Ułóż to do komody - nakazał, odrywając wzrok od pasjonującej książki traktującej o zaburzeniach osobowości ofiar czarnomagicznych klątw - potem możesz podlać kwiaty, napełnić wszystkie kałamarze i przestać się tak idiotycznie szczerzyć - dodał, tym samym jedwabistym tonem, nie okazując ani zadowolenia ani dezaprobaty. Westchnął głęboko i wrócił do lektury, przestając darzyć Alexandra tym minimum uwagi.[/i]
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alex nie uwielbiał ludzi wywyższających się bez powodu. Tego jednak Samaelowi zarzucić nie mógł, był teraz bądź co bądź jego przełożonym i przecież o to chodziło, żeby ktoś wyższy rangą roztoczył nad nim swoją pieczę i go uczył. A Avery miał go uczyć na psychiatrę.
Kiwnął tylko głową, nadal się uśmiechając (przecież pozbycie się uśmieszku to było ostatnie polecenie, a chronologia rzecz istotna. No, jak to jest na rękę oczywiście) i idąc w stronę komody ze stosikiem numer jeden dalej snuł swoje wewnętrzne rozważania.
Akta, drobne prace biurowe - to Alexander mógł znieść, takie pierdółki właśnie uczyły człowieka cierpliwości. Lecz co do podlewania kwiatów... To akurat wzbudziło w nim wewnętrzny sprzeciw. Jak wypełnione kałamarze mogły mieć wartość użytkową i dydaktyczną (czyt. jak wypełnić kałamarz żeby się nie ubrudzić), tak podlewanie kwiatów było zajęciem równie pouczającym co patrzeniem, jak trawa rośnie. Gdy Alexander wrócił do biurka po kolejny stosik dokumentów jego uwadze nie umknęło to, iż starszy czarodziej został na tyle pochłonięty lekturą, że równie dobrze Alex mógłby zacząć tańczyć na środku gabinetu albo zmienić swoją twarz w oblicze kaczki, a Avery by tego nie zauważył. Gdy wrócił natomiast po trzeci stosik, oprócz zauważenia o czym czyta jego kochany mentor, w głowie młodzika uformował się pewien pomysł, genialny w swej prostocie. O ile Avery nie posiada w swoim gabinecie jakichś ochronnych przeciwzaklęć.
Gdy ręcznie wypełniał kałamarze (na szczęście ani kropla atramentu nie uciekła od swojego przeznaczenia, czyli kałamarza właśnie) rozmyślał nad swoim planem. Gdyby się udał to... efekt był tak samo nieprzewidywalny jak w przypadku porażki. Upewniwszy się, że wszystkie kałamarze są pełne, a zgred cały czas nie pamięta o istnieniu bożego świata, Alexander wyciągnął swoją ukochaną różdżkę i wycelowując ją w stronę naprawdę rozlicznych roślin w gabinecie wymruczał zaklęcie, skupiając się na chęci, by rośliny wyszły z gabinetu i same się podlały w łazience.
- Planta auscultatoris.
Chwilę po rzuceniu zdjęcia Alexander poczuł na swoich plecach spojrzenie tak palące, że nie powstydził by się go niejeden Selwyn.
Odwrócił się, pamiętając o tym by się nie uśmiechać, i lekko uniósł brwi.
- Tym razem słuchałem uważnie. O nieużywaniu magii wspominał pan jedynie co do porządkowania akt.
I znów Alexander zwalczył chęć do uśmiechnięcia się, patrząc na czarodzieja za biurkiem.
Kiwnął tylko głową, nadal się uśmiechając (przecież pozbycie się uśmieszku to było ostatnie polecenie, a chronologia rzecz istotna. No, jak to jest na rękę oczywiście) i idąc w stronę komody ze stosikiem numer jeden dalej snuł swoje wewnętrzne rozważania.
Akta, drobne prace biurowe - to Alexander mógł znieść, takie pierdółki właśnie uczyły człowieka cierpliwości. Lecz co do podlewania kwiatów... To akurat wzbudziło w nim wewnętrzny sprzeciw. Jak wypełnione kałamarze mogły mieć wartość użytkową i dydaktyczną (czyt. jak wypełnić kałamarz żeby się nie ubrudzić), tak podlewanie kwiatów było zajęciem równie pouczającym co patrzeniem, jak trawa rośnie. Gdy Alexander wrócił do biurka po kolejny stosik dokumentów jego uwadze nie umknęło to, iż starszy czarodziej został na tyle pochłonięty lekturą, że równie dobrze Alex mógłby zacząć tańczyć na środku gabinetu albo zmienić swoją twarz w oblicze kaczki, a Avery by tego nie zauważył. Gdy wrócił natomiast po trzeci stosik, oprócz zauważenia o czym czyta jego kochany mentor, w głowie młodzika uformował się pewien pomysł, genialny w swej prostocie. O ile Avery nie posiada w swoim gabinecie jakichś ochronnych przeciwzaklęć.
Gdy ręcznie wypełniał kałamarze (na szczęście ani kropla atramentu nie uciekła od swojego przeznaczenia, czyli kałamarza właśnie) rozmyślał nad swoim planem. Gdyby się udał to... efekt był tak samo nieprzewidywalny jak w przypadku porażki. Upewniwszy się, że wszystkie kałamarze są pełne, a zgred cały czas nie pamięta o istnieniu bożego świata, Alexander wyciągnął swoją ukochaną różdżkę i wycelowując ją w stronę naprawdę rozlicznych roślin w gabinecie wymruczał zaklęcie, skupiając się na chęci, by rośliny wyszły z gabinetu i same się podlały w łazience.
- Planta auscultatoris.
Chwilę po rzuceniu zdjęcia Alexander poczuł na swoich plecach spojrzenie tak palące, że nie powstydził by się go niejeden Selwyn.
Odwrócił się, pamiętając o tym by się nie uśmiechać, i lekko uniósł brwi.
- Tym razem słuchałem uważnie. O nieużywaniu magii wspominał pan jedynie co do porządkowania akt.
I znów Alexander zwalczył chęć do uśmiechnięcia się, patrząc na czarodzieja za biurkiem.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Rzadko mylił się w ocenie ludzi, jakby oprócz umiejętności legilimenci posiadał również wrodzony szósty zmysł, pozwalający mi odróżniać miernoty od jednostek wybitnych. Selwyn plasował się gdzieś pomiędzy tymi określeniami, jednakże wybijał się ponad przeciętność, chwiejąc się raz w jedną, raz w drugą stronę. Młodość usprawiedliwiała (podobno) niektóre czyny, nigdy jednakże nie była wytłumaczeniem głupoty. Avery wprost nie znosił tępoty i wpadał w poważne rozedrganie, kiedy Alexander dawał jej znakomity popis. Czyżby jednak przecenił jego potencjał?
Nie miał ochoty użerać się z kolejnym imbecylem (takich krążyło tu całkiem sporo), aczkolwiek alternatywą pozostawało przyjęcie praktykantki. Kobiety, a na to Samael nigdy nie wyraziłby zgody.
Wolał więc machnąć ręką na dziecinne oraz impertynenckie zachowanie Selwyna. Jego przynajmniej mógł jeszcze czegoś nauczyć, a nie jedynie ciosać wiedzę w pustym czerepie, gdzie i tak nie zostanie po niej żaden ślad. Naturalnie Alexandra czekało bardzo dużo pracy – nad sobą. Mężczyzna miał powody, by (mimo wszystko) posądzać go o choć krztę inteligencji, zatem najtrudniejsze zadanie stanowiło poskromienie jego ognistego temperamentu. Avery znał mnóstwo sposobów na kształtowanie charakteru i wiedział, że najlepiej wyrabia się on podczas wysiłku, a także wówczas, kiedy trzeba przełknąć swoją dumę. Chłopaka czekały trudne dwa lata, oczywiście zakładając, iż nie zrezygnuje wcześniej, podzielając los wielu niedoszłych psychiatrów.
Samael nadal czytał, pochłonięty przerażającymi skutkami niewłaściwie zaaplikowanych klątw, jedynie od czasu do czasu podnosząc wzrok na krzątającego się po gabinecie młodzieńca. Nie czynił mu żadnych uwag; przekazał mu zadania doprawdy banalne i niewymagające niczego ponad przeciwstawnych kciuków. Nie wyobrażał sobie, by Alexander spartaczył tak proste prace – podobnie jak nie sądził, aby ośmielił się mu w jakiś sposób postawić. Spojrzał na niego wzrokiem godnym bazyliszka, lecz nie pozbawił go życia (to byłoby zbyt proste, winien długo konać w straszliwej agonii), jedynie pokręcił głową z politowaniem, starając się nie wybuchnąć. Milczał, przypatrując się temu żałosnemu spektaklowi, który nazwałby raczej próbą zabłyśnięcia marnym dowcipem.
- Z takimi umiejętnościami udało ci się w ogóle ukończyć szkołę, chłopcze? – spytał Avery, uśmiechając się ironicznie. Był nadzwyczaj spokojny, nie uniósł się, ani nawet nie podniósł głosu. Nie krzyczał zresztą nigdy, wrzaski nie wzbudzały respektu, gdyż sygnalizowały najwyższy akt desperacji – a teraz oddaj mi różdżkę i podlej kwiaty – rozkazał przesympatycznym tonem, lecz w jego oczach płonęły iskry, a Selwyn dla własnego bezpieczeństwa nie powinien już z nim dyskutować.
Nie miał ochoty użerać się z kolejnym imbecylem (takich krążyło tu całkiem sporo), aczkolwiek alternatywą pozostawało przyjęcie praktykantki. Kobiety, a na to Samael nigdy nie wyraziłby zgody.
Wolał więc machnąć ręką na dziecinne oraz impertynenckie zachowanie Selwyna. Jego przynajmniej mógł jeszcze czegoś nauczyć, a nie jedynie ciosać wiedzę w pustym czerepie, gdzie i tak nie zostanie po niej żaden ślad. Naturalnie Alexandra czekało bardzo dużo pracy – nad sobą. Mężczyzna miał powody, by (mimo wszystko) posądzać go o choć krztę inteligencji, zatem najtrudniejsze zadanie stanowiło poskromienie jego ognistego temperamentu. Avery znał mnóstwo sposobów na kształtowanie charakteru i wiedział, że najlepiej wyrabia się on podczas wysiłku, a także wówczas, kiedy trzeba przełknąć swoją dumę. Chłopaka czekały trudne dwa lata, oczywiście zakładając, iż nie zrezygnuje wcześniej, podzielając los wielu niedoszłych psychiatrów.
Samael nadal czytał, pochłonięty przerażającymi skutkami niewłaściwie zaaplikowanych klątw, jedynie od czasu do czasu podnosząc wzrok na krzątającego się po gabinecie młodzieńca. Nie czynił mu żadnych uwag; przekazał mu zadania doprawdy banalne i niewymagające niczego ponad przeciwstawnych kciuków. Nie wyobrażał sobie, by Alexander spartaczył tak proste prace – podobnie jak nie sądził, aby ośmielił się mu w jakiś sposób postawić. Spojrzał na niego wzrokiem godnym bazyliszka, lecz nie pozbawił go życia (to byłoby zbyt proste, winien długo konać w straszliwej agonii), jedynie pokręcił głową z politowaniem, starając się nie wybuchnąć. Milczał, przypatrując się temu żałosnemu spektaklowi, który nazwałby raczej próbą zabłyśnięcia marnym dowcipem.
- Z takimi umiejętnościami udało ci się w ogóle ukończyć szkołę, chłopcze? – spytał Avery, uśmiechając się ironicznie. Był nadzwyczaj spokojny, nie uniósł się, ani nawet nie podniósł głosu. Nie krzyczał zresztą nigdy, wrzaski nie wzbudzały respektu, gdyż sygnalizowały najwyższy akt desperacji – a teraz oddaj mi różdżkę i podlej kwiaty – rozkazał przesympatycznym tonem, lecz w jego oczach płonęły iskry, a Selwyn dla własnego bezpieczeństwa nie powinien już z nim dyskutować.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chyba był to pierwszy raz, gdy Alexander zobaczył w czyichś oczach żar gniewu i bynajmniej nie miał najmniejszej nawet ochoty rozniecać go w ogień. O nie, to mógł odpuścić. Jednak przez chwilę toczył wewnętrzną walkę z samym sobą. Udobruchanie Avery'ego równało się z oddaniem mu różdżki i szorowaniem z konewką przez cały oddział aż do łazienki i z powrotem. A to z kolei równało się tym wszystkim irytującym uśmieszkom ze strony przecież jakże wszechwiedzących ludzi, którzy przecież mówili: Avery będzie cię wykorzystywał! Będziesz zwykłe pomiotło! Chłopiec na posyłki!
Domyślał się, że jego myśli muszą być na tyle głośne, żeby Samael je słyszał. O tak, domyślił się co jego mentor potrafi, nie był przecież idiotą (choć mógł dać drugiemu mężczyźnie powody by sądził inaczej). Alex czuł, jak zaczyna płonąć i to nawet nie przez do, że miał oddać różdżkę. Włosy miał już zapewne rude jak Weasley. Wcześniej przeważnie nie interesowało go co ludzie pomyślą, ale tym razem był zły. Nie lubił gdy wszyscy wokół mieli fałszywe złudzenie o sytuacji, o której wiedzą tyle co mugol o sklątce tylnowybuchowej. Przecież Avery nie przyjąłby go tylko po to, by załatwiał mu sprawunki i podlewał roślinki. Skoro go przyjął i jeszcze nie wykopał (dosłownie i w przenośni) to z jakiegoś nieznanego powodu musiał chcieć jego...
I nagle spłynęło na niego olśnienie. Avery już od dłuższego czasu nie miał nikogo na stażu, więc zapewne niedługo dyrekcja zaczęłaby na niego naciskać. Samael chyba po pierwsze zbyt sobie cenił swój spokój, a po drugie pewnie wolał przyjąć Alexa niż tamtą drugą praktykantkę o imieniu Isolde. Alexander miał bowiem podejrzenie - całkiem uargumentowane w sumie - że psychiatra nie przepadał za współpracą z kobietami.
Alexander odpuścił sobie uwagę o tym, że owszem, ukończył szkołę i zamiast tego przełknął z trudnością ślinę, będąc obecnie bardzo świadom swojej hebanowej różdżki tkwiącej w jego dłoni.
- Oczywiście - przytaknął i wyciągnął rękę nad biurko.
Prawie fizyczny ból sprawiło mu odgięcie po kolei palców, aż różdżka z cichym stuk! wylądowała na blacie. A z różdżką się nie rozstawał. Popatrzył ostatni raz na błękitne pióro wyrzeźbione na rączce i odwrócił się, wziął konewkę i wyszedł z gabinetu.
A na korytarzu czekały go, oczywiście, spojrzenia tych wszystkich cholernych jasnowidzów. Z irytacją otworzył drzwi łazienki, zatrzasnął je, wstawił konewkę pod odkręcony wcześniej kran i oparł się o ścianę. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pudełko zapałek. Pierwszą włożył sobie między zęby, a drugą zapalił, pocierając efektownie o ścianę. Patrzył się w płonące drewienko, którego nie odrzucił nawet, gdy zaczęło parzyć mu koniuszki palców. Zaczekał aż z zapałki zostanie tylko zwęglony ogryzek, który zgniótł między palcami. I prawie nie wypadła mu z ust ocalała zapałka gdy wyartykułował z siebie potężnego bluzga, bowiem woda w konewce prawie się już przelewała. Zakręcił momentalnie kran i udał się z powrotem do gabinetu, nie ważąc na posyłane mu spojrzenia współczucia, bezwiednie przekładając zapałkę z jednego kącika ust do drugiego. Zamknął za sobą drzwi i sumiennie zaczął podlewać rośliny. Zawsze lubił herbologię, toteż bez problemu rozpoznał wszystkie rośliny, jakie miał u siebie Avery (choć niektórych naprawdę wolałby nie znać biorąc pod uwagę do czego były stosowane).
Odstawił konewkę na pierwotne miejsce i odwrócił się do Samaela. Zastygł i on i zapałka w jego ustach, gdy natknął się na bardzo, ale to bardzo natarczywe spojrzenie doktora.
- Słucham? - powiedział normalnym tonem po ułamku sekundy, gdy już wypchnął z myśli złe przeczucie co do wzroku Avery'ego.
Domyślał się, że jego myśli muszą być na tyle głośne, żeby Samael je słyszał. O tak, domyślił się co jego mentor potrafi, nie był przecież idiotą (choć mógł dać drugiemu mężczyźnie powody by sądził inaczej). Alex czuł, jak zaczyna płonąć i to nawet nie przez do, że miał oddać różdżkę. Włosy miał już zapewne rude jak Weasley. Wcześniej przeważnie nie interesowało go co ludzie pomyślą, ale tym razem był zły. Nie lubił gdy wszyscy wokół mieli fałszywe złudzenie o sytuacji, o której wiedzą tyle co mugol o sklątce tylnowybuchowej. Przecież Avery nie przyjąłby go tylko po to, by załatwiał mu sprawunki i podlewał roślinki. Skoro go przyjął i jeszcze nie wykopał (dosłownie i w przenośni) to z jakiegoś nieznanego powodu musiał chcieć jego...
I nagle spłynęło na niego olśnienie. Avery już od dłuższego czasu nie miał nikogo na stażu, więc zapewne niedługo dyrekcja zaczęłaby na niego naciskać. Samael chyba po pierwsze zbyt sobie cenił swój spokój, a po drugie pewnie wolał przyjąć Alexa niż tamtą drugą praktykantkę o imieniu Isolde. Alexander miał bowiem podejrzenie - całkiem uargumentowane w sumie - że psychiatra nie przepadał za współpracą z kobietami.
Alexander odpuścił sobie uwagę o tym, że owszem, ukończył szkołę i zamiast tego przełknął z trudnością ślinę, będąc obecnie bardzo świadom swojej hebanowej różdżki tkwiącej w jego dłoni.
- Oczywiście - przytaknął i wyciągnął rękę nad biurko.
Prawie fizyczny ból sprawiło mu odgięcie po kolei palców, aż różdżka z cichym stuk! wylądowała na blacie. A z różdżką się nie rozstawał. Popatrzył ostatni raz na błękitne pióro wyrzeźbione na rączce i odwrócił się, wziął konewkę i wyszedł z gabinetu.
A na korytarzu czekały go, oczywiście, spojrzenia tych wszystkich cholernych jasnowidzów. Z irytacją otworzył drzwi łazienki, zatrzasnął je, wstawił konewkę pod odkręcony wcześniej kran i oparł się o ścianę. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pudełko zapałek. Pierwszą włożył sobie między zęby, a drugą zapalił, pocierając efektownie o ścianę. Patrzył się w płonące drewienko, którego nie odrzucił nawet, gdy zaczęło parzyć mu koniuszki palców. Zaczekał aż z zapałki zostanie tylko zwęglony ogryzek, który zgniótł między palcami. I prawie nie wypadła mu z ust ocalała zapałka gdy wyartykułował z siebie potężnego bluzga, bowiem woda w konewce prawie się już przelewała. Zakręcił momentalnie kran i udał się z powrotem do gabinetu, nie ważąc na posyłane mu spojrzenia współczucia, bezwiednie przekładając zapałkę z jednego kącika ust do drugiego. Zamknął za sobą drzwi i sumiennie zaczął podlewać rośliny. Zawsze lubił herbologię, toteż bez problemu rozpoznał wszystkie rośliny, jakie miał u siebie Avery (choć niektórych naprawdę wolałby nie znać biorąc pod uwagę do czego były stosowane).
Odstawił konewkę na pierwotne miejsce i odwrócił się do Samaela. Zastygł i on i zapałka w jego ustach, gdy natknął się na bardzo, ale to bardzo natarczywe spojrzenie doktora.
- Słucham? - powiedział normalnym tonem po ułamku sekundy, gdy już wypchnął z myśli złe przeczucie co do wzroku Avery'ego.
Wiedział już, że Selwyn poniósł całkowitą klęskę, lecz jakoś nie cieszył się wyimaginowanym wieńcem laurowym wieńczącym jego skroń. Zwycięstwo nad chłopaczkiem, który ledwo co odrósł od ziemi (powiedzmy), a na pewno dopiero stawiał pierwsze, chwiejne i wyjątkowo niepewne kroki w świecie dorosłych nie przydawało mu chwały. Każdego ze swych stażystów doprowadzał do porządku i równał do pionu, stosując stare, znane środki wychowawcze. Dyscyplina i niemal wojskowy rygor, tego potrzebowała rozbisurmaniona młodzież. Solidnego potrząśnięcia oraz kubła lodowatej wody wylanej za kołnierz. Nastolatki były zepsute i dryfowały w jakiejś niepokojącej krainie tęczowej fantazji, gdzie pełnoletność nie oznaczała przyjęcia obowiązków, a wiązała się jedynie z łatwiejszym dostęp do alkoholu.
Avery miał szczęście odebrać surowe wychowanie i choć dawniej zdarzało mu się przeklinać srogość swego ojca, dziś odczuwał względem niego olbrzymią wdzięczność. Był pewny, że Alexander spokojnie zdąży go znielubić, a nawet znienawidzić, jednakowoż, jeśli tylko zdoła wytrzymać narzucone zasady, zyska nie tylko dokument potwierdzający jego kwalifikacje, ale również mecenasa w jego osobie. Na czym najwidoczniej bardzo mu zależało, skoro nie przeląkł się go podczas pierwszego uderzenia burzy (jeszcze niegroźnego) i zdecydował się walczyć. Samael potrafił docenić upór w słusznej sprawie, a w tym wypadku nieugiętość młodziana okazała się dla niego jak najbardziej korzystna.
Wygiął lekko wargi w grymasie rozbawienia pretendującym do miana uśmiechu, gdy zobaczył, iż włosy Selwyna przybrały barwę równie płomienną, jak jego charakter. Doprawdy, niewiele było trzeba, aby doprowadzić go do gniewu, aczkolwiek najwyraźniej tracił wówczas panowanie jedynie nad swoją metamorfomagią. Winien dziękować Salazarowi, bowiem jedno słowo za dużo, a Avery przestałby odgrywać pobłażliwego wujaszka. Alexander nie miał jeszcze okazji przekonać się, że mężczyzna potrafi być naprawdę złośliwy, a drobne ukłucia dla jego godności, jakie do tej pory zdążył mu zafundować to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Samael nie uznawał taryfy ulgowej, więc jeśli chłopak chciał z nim współpracować musiał po prostu zakasać rękawy i bez szemrania spełniać wszystkie jego polecenia. Magomedyk słyszał, iż cały personel techniczny do końca tygodnia ma niemożliwie zapchany grafik; postanowił z przyjemnością, że niebawem odrobinę ich odciąży, zlecając sprzątnięcie swego gabinetu Alexandrowi.
Schował różdżkę chłopaka do kieszeni szaty, na powrót zatapiając się w lekturze. Przerwał sobie dopiero, kiedy Selwyn wkroczył do gabinetu, uginając się pod ciężarem kilkulitrowej konewki. Raczej nie przyzwyczajano go do pracy fizycznej, bo prezentował się dość nieporadnie, rozchlapując krople wody również na podłogę i parapet. Avery odłożył książkę, załapał kontakt wzrokowy z chłopakiem i gestem przywołał go do siebie.
- Staw się tutaj jutro punktualnie o siódmej rano – rozkazał, nie wspominając, iż rzadko pojawia się w szpitalu przed ósmą. Oddał mu różdżkę i machnął niecierpliwie ręką w stronę drzwi – wynoś się, zanim zmienię zdanie – dodał od niechcenia, powracając do swoich zajęć i przestając zwracać na Selwyna jakąkolwiek uwagę.
/zt
Avery miał szczęście odebrać surowe wychowanie i choć dawniej zdarzało mu się przeklinać srogość swego ojca, dziś odczuwał względem niego olbrzymią wdzięczność. Był pewny, że Alexander spokojnie zdąży go znielubić, a nawet znienawidzić, jednakowoż, jeśli tylko zdoła wytrzymać narzucone zasady, zyska nie tylko dokument potwierdzający jego kwalifikacje, ale również mecenasa w jego osobie. Na czym najwidoczniej bardzo mu zależało, skoro nie przeląkł się go podczas pierwszego uderzenia burzy (jeszcze niegroźnego) i zdecydował się walczyć. Samael potrafił docenić upór w słusznej sprawie, a w tym wypadku nieugiętość młodziana okazała się dla niego jak najbardziej korzystna.
Wygiął lekko wargi w grymasie rozbawienia pretendującym do miana uśmiechu, gdy zobaczył, iż włosy Selwyna przybrały barwę równie płomienną, jak jego charakter. Doprawdy, niewiele było trzeba, aby doprowadzić go do gniewu, aczkolwiek najwyraźniej tracił wówczas panowanie jedynie nad swoją metamorfomagią. Winien dziękować Salazarowi, bowiem jedno słowo za dużo, a Avery przestałby odgrywać pobłażliwego wujaszka. Alexander nie miał jeszcze okazji przekonać się, że mężczyzna potrafi być naprawdę złośliwy, a drobne ukłucia dla jego godności, jakie do tej pory zdążył mu zafundować to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Samael nie uznawał taryfy ulgowej, więc jeśli chłopak chciał z nim współpracować musiał po prostu zakasać rękawy i bez szemrania spełniać wszystkie jego polecenia. Magomedyk słyszał, iż cały personel techniczny do końca tygodnia ma niemożliwie zapchany grafik; postanowił z przyjemnością, że niebawem odrobinę ich odciąży, zlecając sprzątnięcie swego gabinetu Alexandrowi.
Schował różdżkę chłopaka do kieszeni szaty, na powrót zatapiając się w lekturze. Przerwał sobie dopiero, kiedy Selwyn wkroczył do gabinetu, uginając się pod ciężarem kilkulitrowej konewki. Raczej nie przyzwyczajano go do pracy fizycznej, bo prezentował się dość nieporadnie, rozchlapując krople wody również na podłogę i parapet. Avery odłożył książkę, załapał kontakt wzrokowy z chłopakiem i gestem przywołał go do siebie.
- Staw się tutaj jutro punktualnie o siódmej rano – rozkazał, nie wspominając, iż rzadko pojawia się w szpitalu przed ósmą. Oddał mu różdżkę i machnął niecierpliwie ręką w stronę drzwi – wynoś się, zanim zmienię zdanie – dodał od niechcenia, powracając do swoich zajęć i przestając zwracać na Selwyna jakąkolwiek uwagę.
/zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|trzy dni po spotkaniu z Lyrą
Przez ostatnie dwa dni Alexander nie czuł się najlepiej. Miał dużo na głowie: staż, problemy z ojcem, przymusowe wizyty na salonach oraz notorycznie powtarzające się sowy od rodziny jego matki - wszystkie przynosiły listy nagabujące go na temat jego pojawienia się na dożynkach jako przedstawiciela Selwynów, jako że jego ojciec odmówił udziału w festynie, zasłaniając się "interesami". Oczywiście, że przyjdzie - odpisał im tak już za pierwszym razem. Ale nadal mieli powód by dręczyć go listownie: "czy ma zamiar kogoś przyprowadzić? To już najwyższa pora!". Irytowało go takie ględzenie, ponieważ miał jeszcze jakieś dobre siedem, osiem lat by się z kimś związać. Nie chciał krótkich, burzliwych związków - szukał czegoś, czego namiastkę miał w czasie swoich szkolnych dni - szukał jednocześnie chaosu i ładu, tego uczucia gdy wszystko jest tak jak powinno nawet w czasie ogromnych zawirowań i burzy.
Potarł czoło, odrywając wzrok znad papierów. Dorobił się małego biureczka w kącie gabinetu Avery'ego, żeby nie przeszkadzał Samaelowi w pracy, gdy wykonuje swoje obowiązki stażysty. Spuścił wzrok z powrotem na kartkę, nie zwracając uwagi na tańczące na niej słowa ani na zdjęcie szalonego czarodzieja łypiącego na niego oczyma. Naprawdę czuł się parszywie. Zwłaszcza, że męczyło go trochę poczucie winy. Jeszcze tego ranka, przed rozpoczęciem pracy, wkradł się do głównej kartoteki i znalazł karty pacjenta opatrzone opisem "Weasley, Lyra". Ostatnie spotkanie z dziewczyną zaniepokoiło go - nie wydawała się być zupełnie zdrowa, sam już z resztą zapomniał szczegółów jej wizyty w Mungu przed rokiem i potrzebował odświeżyć sobie pamięć. Jako, że karty były zabezpieczone specjalnym zaklęciem uniemożliwiającym ich kopiowanie, wczesne godziny poranne spędził czytając do swojego samonotującego pióra, po czym wysłał skrypt sową do swojego domu, gdzie skrzat odebrał list i wedle zaleceń umieścił go w pokoju Lexa.
Zmarszczył brwi i przycisnął dłoń do czoła. Cudownie. Miał wyraźny stan podgorączkowy. Jeszcze to musiało się do niego przyczepić. Avery'ego nie było nigdzie w zasięgu wzroku, toteż mógł bardzo łatwo ukryć przed nim swoje złe samopoczucie. O ile zdąży posprzątać do jego powrotu. W gabinecie znajdowało się małe stanowisko do warzenia eliksirów - takie "in emergency of", nic spektakularnego nie dało się tam zrobić (choć odebrane przez niego parę dni wcześniej szwajcarskie moździerze prezentowały się co najmniej zacnie). Zerkając na wskazówki zegara zabrał się za warzenie eliksiru. Nie był wybitnie trudny czy czasochłonny, toteż osiągnął sukces bez problemów. Wyczyścił stanowisko, ciepły jeszcze eliksir odstawiając na swoje biureczko, po czym usunął z powietrza charakterystyczny zapach jaki emitował Auxilik. Sięgnął po szklankę i w momencie gdy przyłożył ją do ust drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie, a stał w nich sam Samael Avery.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przez ostatnie dwa dni Alexander nie czuł się najlepiej. Miał dużo na głowie: staż, problemy z ojcem, przymusowe wizyty na salonach oraz notorycznie powtarzające się sowy od rodziny jego matki - wszystkie przynosiły listy nagabujące go na temat jego pojawienia się na dożynkach jako przedstawiciela Selwynów, jako że jego ojciec odmówił udziału w festynie, zasłaniając się "interesami". Oczywiście, że przyjdzie - odpisał im tak już za pierwszym razem. Ale nadal mieli powód by dręczyć go listownie: "czy ma zamiar kogoś przyprowadzić? To już najwyższa pora!". Irytowało go takie ględzenie, ponieważ miał jeszcze jakieś dobre siedem, osiem lat by się z kimś związać. Nie chciał krótkich, burzliwych związków - szukał czegoś, czego namiastkę miał w czasie swoich szkolnych dni - szukał jednocześnie chaosu i ładu, tego uczucia gdy wszystko jest tak jak powinno nawet w czasie ogromnych zawirowań i burzy.
Potarł czoło, odrywając wzrok znad papierów. Dorobił się małego biureczka w kącie gabinetu Avery'ego, żeby nie przeszkadzał Samaelowi w pracy, gdy wykonuje swoje obowiązki stażysty. Spuścił wzrok z powrotem na kartkę, nie zwracając uwagi na tańczące na niej słowa ani na zdjęcie szalonego czarodzieja łypiącego na niego oczyma. Naprawdę czuł się parszywie. Zwłaszcza, że męczyło go trochę poczucie winy. Jeszcze tego ranka, przed rozpoczęciem pracy, wkradł się do głównej kartoteki i znalazł karty pacjenta opatrzone opisem "Weasley, Lyra". Ostatnie spotkanie z dziewczyną zaniepokoiło go - nie wydawała się być zupełnie zdrowa, sam już z resztą zapomniał szczegółów jej wizyty w Mungu przed rokiem i potrzebował odświeżyć sobie pamięć. Jako, że karty były zabezpieczone specjalnym zaklęciem uniemożliwiającym ich kopiowanie, wczesne godziny poranne spędził czytając do swojego samonotującego pióra, po czym wysłał skrypt sową do swojego domu, gdzie skrzat odebrał list i wedle zaleceń umieścił go w pokoju Lexa.
Zmarszczył brwi i przycisnął dłoń do czoła. Cudownie. Miał wyraźny stan podgorączkowy. Jeszcze to musiało się do niego przyczepić. Avery'ego nie było nigdzie w zasięgu wzroku, toteż mógł bardzo łatwo ukryć przed nim swoje złe samopoczucie. O ile zdąży posprzątać do jego powrotu. W gabinecie znajdowało się małe stanowisko do warzenia eliksirów - takie "in emergency of", nic spektakularnego nie dało się tam zrobić (choć odebrane przez niego parę dni wcześniej szwajcarskie moździerze prezentowały się co najmniej zacnie). Zerkając na wskazówki zegara zabrał się za warzenie eliksiru. Nie był wybitnie trudny czy czasochłonny, toteż osiągnął sukces bez problemów. Wyczyścił stanowisko, ciepły jeszcze eliksir odstawiając na swoje biureczko, po czym usunął z powietrza charakterystyczny zapach jaki emitował Auxilik. Sięgnął po szklankę i w momencie gdy przyłożył ją do ust drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie, a stał w nich sam Samael Avery.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 19.04.19 22:36, w całości zmieniany 1 raz
Avery był człowiekiem bardzo zajętym – czy to pracą, czy też pochłaniały go rozterki niezajmujące myśli przeciętnych ludzi. Również dzisiejszego dnia, kiedy z chmurną miną wkraczał do Munga, w głowie nie plątały mu się obrazy chorych psychicznie, którym nie mógł (ani nie chciał) już pomóc, a przebłyski wydarzeń minionych dni. Soren pozbawiony tchu, pozostawiony na swoim miejscu, Allison uroczo rozzłoszczona, gorąca, wręcz płonąca – gniewem, nienawiścią; całą gamą emocji, przez jakie stanowiła następny cel, zbyt łatwy, aby po prostu go zdeptać i zniszczyć. Wystarczyło pociągnąć za właściwy sznurek, aby reagowała dokładnie tak, jak przewidywał. Ślepą furią i bezbrzeżną złością, małej, głupiej dziewczynki. Mało brakowało, aby zaczęła tarzać się po podłodze i walić w nią piąstkami niczym kapryśny bachor. Jednak ani infantylne zachowanie, ni prośby czy błagania, nie skłoniłyby go do zmiany zdania, a tym samym i zaważeniu na losie swej siostry. Może i powinien rozważyć pomysł małżeństwa – czy nie rozsądniej byłoby trzymać Allie blisko przy sobie, hodować ją na idealną dziwkę i właściwie – a zatem za pomocą batów – przyuczyć do sprawiania mu przyjemności? Ślub z Selwynem stanowił posunięcie czysto taktyczne. Avery zamierzał uwiązać jej na smyczy, tak samo jak Alexandra, związanego z nim jeszcze przez całe dwa lata – na własne życzenie głównego zainteresowanego. Który, biedaczek, nie miał jeszcze zielonego pojęcia o całym przedsięwzięciu. To zostanie zorganizowane z rozmachem, Samael już się o to postara – głośne zaręczyny, uroczysty ślub, a także rozpacz jego siostry i kolejne rodzinne dramaty, kiedy już przyczołga się z powrotem do jego stóp.
Na to właśnie liczył – Selwyn, choć sprawiał wrażenie nieszkodliwego i na pewno nie był złym (oczywiście w ogólnym tego słowa znaczeniu) człowiekiem, stanowił wroga Allison. Oddarł ją z wolności, zabrał klucz do złotej klatki, których prętów tak łatwo nie da się wygiąć. Avery z drwiącym uśmiechem wspomniał obietnicę siostry, kiedy klęła, że klęknie jedynie przed własnym mężem. O tak, zamierzał jej to umożliwić i to nawet szybciej, niż się tego spodziewała. Może Alexander okaże się bardziej przydatny i wykaże predyspozycje w dziedzinach innych niż sprzątanie i sortowanie dokumentów?
Wykonał obchód po oddziale, co zwykł robić niemalże machinalnie i bez większego zastanowienia – większość pensjonariuszy egzystowała w stanie roślinek i Avery doprawdy nie rozumiał, dlaczego rodzina ich tutaj trzyma. Ot, jego ulubienica Belivna, będąca już tylko kukłą podrygującą w takt jego ingerencji przeczących prawom Natury, wolałaby zapewne śmierć – nikt wszakże nie pytał już jej o zdanie. Podpisał wszystkie karty podetknięte mu przez pozostałych stażystów (zaczynał doceniać Selwyna, który przy tych jełopach mógłby ubiegać się o Order Melina), po czym skierował kroki do swego gabinetu. Wszedł do środka, marszcząc brwi z powodu nieprzyjemnego zapachu, jaki jeszcze nie zdążył do końca rozpłynąć się w powietrzu i spojrzał srogo na Alexandra.
- Poczekaj aż wystygnie, dopiero potem przelej go do fiolek – powiedział, zaglądając do kociołka, żeby sprawdzić, czy wywar osiągnął właściwą barwę i konsystencję – na dziś wystarczy – dodał, sadowiąc się za biurkiem i machnięciem różdżki czyszcząc je z zalegających tam dokumentów.
- Siadaj, musimy porozmawiać – rzekł neutralnie, rozkoszując się złowrogą wymową tego zdania. Zgoła błędna interpretacja - Avery wcielał się przecież w posłańca dobrej nowiny.
Na to właśnie liczył – Selwyn, choć sprawiał wrażenie nieszkodliwego i na pewno nie był złym (oczywiście w ogólnym tego słowa znaczeniu) człowiekiem, stanowił wroga Allison. Oddarł ją z wolności, zabrał klucz do złotej klatki, których prętów tak łatwo nie da się wygiąć. Avery z drwiącym uśmiechem wspomniał obietnicę siostry, kiedy klęła, że klęknie jedynie przed własnym mężem. O tak, zamierzał jej to umożliwić i to nawet szybciej, niż się tego spodziewała. Może Alexander okaże się bardziej przydatny i wykaże predyspozycje w dziedzinach innych niż sprzątanie i sortowanie dokumentów?
Wykonał obchód po oddziale, co zwykł robić niemalże machinalnie i bez większego zastanowienia – większość pensjonariuszy egzystowała w stanie roślinek i Avery doprawdy nie rozumiał, dlaczego rodzina ich tutaj trzyma. Ot, jego ulubienica Belivna, będąca już tylko kukłą podrygującą w takt jego ingerencji przeczących prawom Natury, wolałaby zapewne śmierć – nikt wszakże nie pytał już jej o zdanie. Podpisał wszystkie karty podetknięte mu przez pozostałych stażystów (zaczynał doceniać Selwyna, który przy tych jełopach mógłby ubiegać się o Order Melina), po czym skierował kroki do swego gabinetu. Wszedł do środka, marszcząc brwi z powodu nieprzyjemnego zapachu, jaki jeszcze nie zdążył do końca rozpłynąć się w powietrzu i spojrzał srogo na Alexandra.
- Poczekaj aż wystygnie, dopiero potem przelej go do fiolek – powiedział, zaglądając do kociołka, żeby sprawdzić, czy wywar osiągnął właściwą barwę i konsystencję – na dziś wystarczy – dodał, sadowiąc się za biurkiem i machnięciem różdżki czyszcząc je z zalegających tam dokumentów.
- Siadaj, musimy porozmawiać – rzekł neutralnie, rozkoszując się złowrogą wymową tego zdania. Zgoła błędna interpretacja - Avery wcielał się przecież w posłańca dobrej nowiny.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander milczał. Nie był bowiem idiotą i wiedział, że przy Averym rośnie cena złota; czytaj: milczenia. Wypił duszkiem szklaneczkę którą sobie przygotował i odstawił ją na swoje biurko - taką ilość nieporządku w jego części (cząsteczce) pokoju Samael był bowiem w stanie znieść. Ogólnie, jak bardzo by nie narzekał na Avery'ego, nie mógł powiedzieć o nim jednego: tego, że nie wywiązywał się on ze swoich obowiązków względem pracy, byłoby to bowiem wierutnym kłamstwem. Dni w Mungu wydawały się teraz lecieć o wiele szybciej, gdy prawie że czuł wzrok Avery'ego na plecach. Wszystko zlewało się w całość, lecz nie całość monotonną i nudną a wielobarwną i ciekawą. Praca pod kimś konkretnym była bardziej stabilna, co mogło grozić nudą - jednak postać Samaela i sam charakter piętra bardzo szybko rozmywał tę wizję. Było to jak ciągła huśtawka połączona z karuzelą - ale przecież tego chciał, a jak czegoś chciał to był zdeterminowany, by to osiągnąć. Jedyne co było mu cierniem w oku to "humory", jakie miewał Avery. Wtedy był okropny. Nie tyle co zarzucał Alexa pracą w takich dniach, tyle co zarzucał go niepotrzebną robotą, a także lubił wtedy nagabywać Alexa o rzeczy których najzwyczajniej w świecie nie wiedział (bo niby jakim cudem, skoro dopiero co przekroczył półmetek swojego szkolenia?). I tak był lepszy niż reszta stażystów, lecz nie osiadał na laurach - cały czas znajdywał sobie nowe lektury rozszerzające zakres jego wiedzy, a brylowanie przed innymi stażystami zapewniała mu otwartość umysłu także na dzieła mugolskie. Cenił je ponad wszystko - mugole, bez możliwości czarowania, odnaleźli niezliczone sposoby na rozkręcenie ludzkiego mózgu na części pierwsze (w przenośni, oczywiście), czasem zawiłe, a czasem tak banalne, że aż zadziwiające.
Obserwował więc uważnie siadającego przed nim czarodzieja, a słowa jakie wypowiedział nie mogły wróżyć nic dobrego. "Musimy porozmawiać" brzmiało w ludzkim mózgu niczym "ZARAZ ZGINIESZ ŚMIERCIĄ POWOLNĄ ACZ BOLESNĄ" z ust trzech rodzajów ludzi na tej planecie: rodziców, żon i Samaela Avery'ego. Nic, tylko rzucać się do ucieczki.
Jednak Alexander tego nie zrobił. Nadal patrzył bacznie na Samaela, ale jego postura była tak skomponowana jak zazwyczaj - nie dało się z tego wyczytać nic, oprócz... oprócz delikatnego zadowolenia z siebie? Żaden mięsień na twarzy uzdrowiciela nie wskazywał na jakiekolwiek rozbawienie czy zadowolenie, ale w jego oczach przez ułamek sekundy można było dojrzeć błysk - zanim zniknął tak prędko niczym światło spadającej gwiazdy.
Podszedł jednak zdecydowanie do stojącego naprzeciw krzesła, nie dał też się ponieść i tylko minimalnie na jego twarzy widoczne było zaniepokojenie tudzież zaciekawienie. Gdyby chciał go wykopać to by się przecież tak nie ceregielił, nieprawdaż? Usiadł na krześle po drugiej stronie biurka i przez chwilę miał déjà vu z pierwszego dnia, gdy przyszedł tu aby dostać się na staż.
- Rozmawiajmy więc - powiedział i popatrzył w chłodne oczy Samaela.
Let the show begin.
Obserwował więc uważnie siadającego przed nim czarodzieja, a słowa jakie wypowiedział nie mogły wróżyć nic dobrego. "Musimy porozmawiać" brzmiało w ludzkim mózgu niczym "ZARAZ ZGINIESZ ŚMIERCIĄ POWOLNĄ ACZ BOLESNĄ" z ust trzech rodzajów ludzi na tej planecie: rodziców, żon i Samaela Avery'ego. Nic, tylko rzucać się do ucieczki.
Jednak Alexander tego nie zrobił. Nadal patrzył bacznie na Samaela, ale jego postura była tak skomponowana jak zazwyczaj - nie dało się z tego wyczytać nic, oprócz... oprócz delikatnego zadowolenia z siebie? Żaden mięsień na twarzy uzdrowiciela nie wskazywał na jakiekolwiek rozbawienie czy zadowolenie, ale w jego oczach przez ułamek sekundy można było dojrzeć błysk - zanim zniknął tak prędko niczym światło spadającej gwiazdy.
Podszedł jednak zdecydowanie do stojącego naprzeciw krzesła, nie dał też się ponieść i tylko minimalnie na jego twarzy widoczne było zaniepokojenie tudzież zaciekawienie. Gdyby chciał go wykopać to by się przecież tak nie ceregielił, nieprawdaż? Usiadł na krześle po drugiej stronie biurka i przez chwilę miał déjà vu z pierwszego dnia, gdy przyszedł tu aby dostać się na staż.
- Rozmawiajmy więc - powiedział i popatrzył w chłodne oczy Samaela.
Let the show begin.
To, że młodzikowi należało udzielić lekcji pokory oraz szacunku stanowiło oczywistość, lecz Avery zamierzał się z tym wstrzymać, przynajmniej do czasu, aż Alexander zostanie pełnoprawnym członkiem ich rodziny. Wówczas już nie będzie odwrotu, pierścień na palcu jego siostry stopi ich w jedną istotę, w pełni oddaną woli Samaela. Ponieważ nie przewidywał sprzeciwu; Allison była tylko kukiełką, a każdy jej samodzielny ruch przypominał prędzej konwulsyjne drgnięcia niż cokolwiek innego. Selwyn zaś… mężczyzna nie potrafił go rozgryźć, aczkolwiek młodość, a przez to niedoświadczenie, czyniło go kandydatem idealnym. Avery nie wątpił, iż przymusowe zaręczyny miast połączyć dwoje, jakże nieszczęśliwych przyszłych kochanków (tu miał ochotę splunąć z obrzydzenia), jeszcze bardziej oddalą ich od siebie. Samael był niezmiernie ciekawy, czy uparta siostrzyczka dopuści Alexandra do siebie w noc poślubną, czy też niestrudzenie zacznie nosić pas cnoty. Trzymając dziewictwo dla starszego brata? Rozsądne, Avery wyjątkowo pochwaliłby wówczas jej decyzję.
Pierścień błyszczący na palcu Allie był pułapką najstarszą i stosowaną jeszcze w starożytności; nie istniał lepszy sposób na uwiązanie i uzależnienie od siebie kobiety – a w tym wypadku również jej małżonka. Oboje znajdowali się w niedoli, lecz Selwyn startował z niewątpliwie uprzywilejowanej pozycji. Avery miał szczerą nadzieję, że zdoła ujarzmić jego siostrę, a także przekonać ją siłą (perswazji, naturalnie), iż winna pogodzić się nie tylko z losem, ale i z życzeniami brata – w tym wypadku jednym i tym samym.
Pierwej należało jednak wyłożyć przed nim karty na stół. Samael nie zastanawiał się nad możliwymi reakcjami swego stażysty na tę rewelację – nie miał w tej kwestii absolutnie nic do powiedzenia, zresztą dobrze znał swe obowiązki arystokraty. Musiał poślubić kobietę wywodzącą się ze szlachty (nie każdy otrzymał taką swobodę, jak Avery) i cóż to za różnica, czy była to Allison, czy dziedziczka innego rodu? Wszystkie wszak miały taką samą rolę w podtrzymywaniu ogniska domowego. Samael nie odmawiał też siostrze przymiotów, brakujących innym – temperament godny pozazdroszczenia oraz giętki język, który zgodnie z obietnicą Allie, zamierzał wypróbować już niedługo.
Nie obawiał się potępienia; jeśli bogowie istnieli, przymykali oko na wszystkie jego grzeszki, może nawet mu w tym błogosławiąc. Jeśli choroba Jill miała okazać się konsekwencją lub przestrogą, on całkowicie ją zlekceważył, znajdując ukojnie nie w pokucie, a w niesieniu kolejnej fali masakry i nienawiści. Teraz należało skupić się jednak na Selwynie, a nie błądzić myślami w okolicach bladego ciała siostry, czy matki, wciąż żywotnej i pełnej energii. Takie obrazy były nader rozpraszające, zaś winien zachować czysty, niezmącony umysł – rozmowa miała potoczyć się po torach ściśle wyznaczonych przez niego.
- Dziękuję za przyzwolenie – rzekł z przekąsem, ucinając wszelkie dyskusje. Najbardziej irytująca spośród przywar Selwyna właśnie dała o sobie znać – Avery musiał jak najszybciej ją z niego wyplenić – lub pozbyć się przyszłego szwagra z jego osobistej przestrzeni, co niestety nie wchodziło w grę.
- Alexandrze – pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu, godne zapamiętania – zostaniesz mężem mojej siostry – rzekł niedbale, jakby przedstawiał mu prognozę pogody. Trafne porównanie, ponieważ nad głową Allison właśnie zbierała się burza.
Pierścień błyszczący na palcu Allie był pułapką najstarszą i stosowaną jeszcze w starożytności; nie istniał lepszy sposób na uwiązanie i uzależnienie od siebie kobiety – a w tym wypadku również jej małżonka. Oboje znajdowali się w niedoli, lecz Selwyn startował z niewątpliwie uprzywilejowanej pozycji. Avery miał szczerą nadzieję, że zdoła ujarzmić jego siostrę, a także przekonać ją siłą (perswazji, naturalnie), iż winna pogodzić się nie tylko z losem, ale i z życzeniami brata – w tym wypadku jednym i tym samym.
Pierwej należało jednak wyłożyć przed nim karty na stół. Samael nie zastanawiał się nad możliwymi reakcjami swego stażysty na tę rewelację – nie miał w tej kwestii absolutnie nic do powiedzenia, zresztą dobrze znał swe obowiązki arystokraty. Musiał poślubić kobietę wywodzącą się ze szlachty (nie każdy otrzymał taką swobodę, jak Avery) i cóż to za różnica, czy była to Allison, czy dziedziczka innego rodu? Wszystkie wszak miały taką samą rolę w podtrzymywaniu ogniska domowego. Samael nie odmawiał też siostrze przymiotów, brakujących innym – temperament godny pozazdroszczenia oraz giętki język, który zgodnie z obietnicą Allie, zamierzał wypróbować już niedługo.
Nie obawiał się potępienia; jeśli bogowie istnieli, przymykali oko na wszystkie jego grzeszki, może nawet mu w tym błogosławiąc. Jeśli choroba Jill miała okazać się konsekwencją lub przestrogą, on całkowicie ją zlekceważył, znajdując ukojnie nie w pokucie, a w niesieniu kolejnej fali masakry i nienawiści. Teraz należało skupić się jednak na Selwynie, a nie błądzić myślami w okolicach bladego ciała siostry, czy matki, wciąż żywotnej i pełnej energii. Takie obrazy były nader rozpraszające, zaś winien zachować czysty, niezmącony umysł – rozmowa miała potoczyć się po torach ściśle wyznaczonych przez niego.
- Dziękuję za przyzwolenie – rzekł z przekąsem, ucinając wszelkie dyskusje. Najbardziej irytująca spośród przywar Selwyna właśnie dała o sobie znać – Avery musiał jak najszybciej ją z niego wyplenić – lub pozbyć się przyszłego szwagra z jego osobistej przestrzeni, co niestety nie wchodziło w grę.
- Alexandrze – pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu, godne zapamiętania – zostaniesz mężem mojej siostry – rzekł niedbale, jakby przedstawiał mu prognozę pogody. Trafne porównanie, ponieważ nad głową Allison właśnie zbierała się burza.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy kiedykolwiek uderzyło cię w głowę coś naprawdę ciężkiego? A może jechałeś bez kasku na rowerze i przeleciałeś przez kierownicę lądując głową na ziemi? Jeżeli nie to wiedz, że to uczucie odbiera ci wszelką zdolność myślenia. Jedyne co słyszysz to dudniące pulsowanie krwi w uszach, oczy rejestrują jedynie jasność pomieszczenia, a czaszka jest niczym rozpychana od wewnątrz żelaznymi szynami. Mózg? Nie, czujesz jedynie wielką ołowianą kulę obijającą się od środka o kości.
Tak właśnie czuł się Alexander gdy usłyszał oświadczenie Samaela. Zamroczyło go tak bardzo, że przez chwilę nie był w stanie nic przyswoić. A następnie zalała go fala myśli.
Poślubić siostrę Avery'ego? Chwila, on ma jakąś siostrę w ogóle? Chyba tak, Allison czy jakoś tak, coś o niej pisali w Proroku niedawno. Ale... SKĄD? JAK? DLACZEGO? PO CO? Avery coś myśli w ogóle? Przecież nie do niego należy decyzja za kogo wyjdę! Chyba że...
Jeżeli było to możliwe zamarł jeszcze bardziej, a jego włosy osiągnęły najjaśniejszy odcień bieli z możliwych.
A co jeżeli mój ojciec się z nim skontaktował? Ale przecież to nie Samael decyduje o zamążpójściu jego siostry! Taką władzę mają tylko i wyłącznie ta cała Allison oraz ich ojciec. Przecież on nie może, jak śmie...!
W Alexandrze by zawrzało, gdyby nie powaga całej sytuacji. Był niczym wyrzeźbiony z kamienia, jego twarz pobladła a usta odcinały się zbyt na tle cery. Szaroniebieskie oczy młodzieńca utkwione były nieruchomo w blacie biurka.
Przecież to nie może być prawda. Mam jeszcze dość czasu, by rozmyślać o ożenku. Mam. Przecież mam, nieprawda? - nie był jednak w stanie odpowiedzieć sobie na to nieme pytanie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jednak na to, że odpowiedź byłaby przecząca.
Naprawdę nie ma innych kandydatów? Merlinie, przecież ta kobieta jest chyba ode mnie starsza! I nawet się nie znamy. Merlinie, a co jeśli pomyślą, że uczyniłem jej dyshonor... Albo ktoś inny i będzie... że niby jest... i bękart... NIE! PRZESTAŃ! To jest przecież irracjonalne! Pewnie to czyste interesy. Ale dlaczego ojciec nic mi nie powiedział? Przecież... Cholera, Avery nadal tu siedzi. Powiedz coś, idioto!
Alexander wziął głęboki oddech i zmusił się przenieść spojrzenie na Samaela. W tym momencie uderzyło go, jak mało wiedział o tym człowieku. Nie poznał jeszcze ułamka jego możliwości i tego, do czego najstarszy z rodzeństwa Avery jest zdolny. Natychmiast pozbierał swoje myśli, coś czego nauczył się jeszcze w czasie swojej terapii z psychiatrą z lat dziecięcych.
- Przepraszam najmocniej, ale... - odchrząknął, ponieważ jego głos był niesamowicie zachrypnięty. - Chyba nie pojmuję, skąd tak nagły obrót zdarzeń? Proszę nie zrozumieć mnie źle, ale nie wydaje mi się, by mógł pan o tym decydować. I proszę mi wybaczyć, ale mimo że nie zabrzmiało to jak propozycja, to jednak muszę odmówić. Nie znam pańskiej siostry i nawet jeśli chciałbym ją poślubić, to raczej ostateczna decyzja należy do mnie oraz mojego ojca, a także do niej. Nie wiem jednak jakim cudem miałaby się zgodzić na ten pomysł, nawet się nie znamy, podkreślam to po raz kolejny. Wiem, że żyjemy w czasach w których małżeństwa wciąż są aranżowane, ale nie ma pan prawa mnie do czegokolwiek zmuszać. Także powtórzę raz jeszcze, dziękuję za uhonorowanie mnie uznając godnego ręki pańskiej siostry, ale odmawiam - powiedział i miał zamiar wstać, jednak wyraz twarzy Avery'ego zdawał się unieruchomić go w miejscu. Powoli, opadł znów na krzesło.
Uzdrowiciel jeszcze z nim nie skończył.
Tak właśnie czuł się Alexander gdy usłyszał oświadczenie Samaela. Zamroczyło go tak bardzo, że przez chwilę nie był w stanie nic przyswoić. A następnie zalała go fala myśli.
Poślubić siostrę Avery'ego? Chwila, on ma jakąś siostrę w ogóle? Chyba tak, Allison czy jakoś tak, coś o niej pisali w Proroku niedawno. Ale... SKĄD? JAK? DLACZEGO? PO CO? Avery coś myśli w ogóle? Przecież nie do niego należy decyzja za kogo wyjdę! Chyba że...
Jeżeli było to możliwe zamarł jeszcze bardziej, a jego włosy osiągnęły najjaśniejszy odcień bieli z możliwych.
A co jeżeli mój ojciec się z nim skontaktował? Ale przecież to nie Samael decyduje o zamążpójściu jego siostry! Taką władzę mają tylko i wyłącznie ta cała Allison oraz ich ojciec. Przecież on nie może, jak śmie...!
W Alexandrze by zawrzało, gdyby nie powaga całej sytuacji. Był niczym wyrzeźbiony z kamienia, jego twarz pobladła a usta odcinały się zbyt na tle cery. Szaroniebieskie oczy młodzieńca utkwione były nieruchomo w blacie biurka.
Przecież to nie może być prawda. Mam jeszcze dość czasu, by rozmyślać o ożenku. Mam. Przecież mam, nieprawda? - nie był jednak w stanie odpowiedzieć sobie na to nieme pytanie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jednak na to, że odpowiedź byłaby przecząca.
Naprawdę nie ma innych kandydatów? Merlinie, przecież ta kobieta jest chyba ode mnie starsza! I nawet się nie znamy. Merlinie, a co jeśli pomyślą, że uczyniłem jej dyshonor... Albo ktoś inny i będzie... że niby jest... i bękart... NIE! PRZESTAŃ! To jest przecież irracjonalne! Pewnie to czyste interesy. Ale dlaczego ojciec nic mi nie powiedział? Przecież... Cholera, Avery nadal tu siedzi. Powiedz coś, idioto!
Alexander wziął głęboki oddech i zmusił się przenieść spojrzenie na Samaela. W tym momencie uderzyło go, jak mało wiedział o tym człowieku. Nie poznał jeszcze ułamka jego możliwości i tego, do czego najstarszy z rodzeństwa Avery jest zdolny. Natychmiast pozbierał swoje myśli, coś czego nauczył się jeszcze w czasie swojej terapii z psychiatrą z lat dziecięcych.
- Przepraszam najmocniej, ale... - odchrząknął, ponieważ jego głos był niesamowicie zachrypnięty. - Chyba nie pojmuję, skąd tak nagły obrót zdarzeń? Proszę nie zrozumieć mnie źle, ale nie wydaje mi się, by mógł pan o tym decydować. I proszę mi wybaczyć, ale mimo że nie zabrzmiało to jak propozycja, to jednak muszę odmówić. Nie znam pańskiej siostry i nawet jeśli chciałbym ją poślubić, to raczej ostateczna decyzja należy do mnie oraz mojego ojca, a także do niej. Nie wiem jednak jakim cudem miałaby się zgodzić na ten pomysł, nawet się nie znamy, podkreślam to po raz kolejny. Wiem, że żyjemy w czasach w których małżeństwa wciąż są aranżowane, ale nie ma pan prawa mnie do czegokolwiek zmuszać. Także powtórzę raz jeszcze, dziękuję za uhonorowanie mnie uznając godnego ręki pańskiej siostry, ale odmawiam - powiedział i miał zamiar wstać, jednak wyraz twarzy Avery'ego zdawał się unieruchomić go w miejscu. Powoli, opadł znów na krzesło.
Uzdrowiciel jeszcze z nim nie skończył.
Niemal słyszał trybiki obracające się w jego mózgu, pracujące szaleńczo, jakby właśnie dokonywał jakiegoś nadludzkiego wysiłku i… uśmiechał się pobłażliwie, wyrozumiale. Wspaniałomyślnie darował Selwynowi goryczkę spoliczkowania, pozwolił, aby samodzielnie wracał powoli do stanu trzeźwości umysłu lub przynajmniej częściowej równowagi, święcąc cichy triumf w zagubionym spojrzeniu Alexandra. Chłopaczka jeszcze, któremu przykazano bawić się w mężczyznę – och, cóż to będzie za widowisko, Avery śmiało mógł iść w lud i burzyć gawiedź, spragnioną chleba i igrzysk. Ślub tej pary zadowoli nawet najbardziej wymagających, przewyższy tragedie pisane przez najwybitniejszych dramaturgów, oddając hołd jemu, autorowi i reżyserowi spektaklu zaplanowanego w każdym calu. Ukartował to wszak doskonale, nikt nie mógł odmówić mu wyobraźni, kiedy w ten prosty, acz wyrafinowany sposób, uwiązał przy sobie zarówno Selwyna, jak i ukochaną siostrzyczkę. Która niedługo zacznie widzieć w nim swego dobrodzieja i wybawcę, kiedy uchroni ją przed mężulkiem. Wiedział, że Alexander nie uczyni Allison ofiarą przemocy domowej (duży błąd, jedynie surowa dyscyplina trzymała ją w ryzach), lecz mimo wszystko pozostanie obcym, brutalnie rozrywającym jej ledwie zasklepione rany przeszłości. Głupiutka młodsza siostra pragnęła uciec od cierpienia, a przewrotny Los popchnął ją w ręce niechcianego mężczyzny. Ból, jaki znosił z ramienia Samaela był przynajmniej znany i choć upadlający – miała wystarczająco dużo czasu, by się z nim pogodzić. Avery doskonale zdawał sobie sprawę, iż wizja stania się niewolnicą kogoś innego (czyż to nie rozkoszne, że zaczęła odczuwać takie przywiązanie?) godziła w jej śmieszną dumę i postanowił obrócić to na swą korzyść. Nie powziął bynajmniej decyzji o wpuszczeniu Allison do swego łoża (nie zasłużyła na to), lecz wzięcie jej w domu małżonka, na pełnej drzazg podłodze bądź wilgotnej, kamiennej posadzce w piwnicy rozpalało zmysły Samaela bez reszty. Matka byłaby zachwycona, że razem kontynuują rodzinną tradycję - Avery wykonał niewątpliwy postęp od czasu, kiedy miał pięć lat i pierwszy raz zobaczył tę nieciekawą istotkę mieniącą się zaszczytnym mianem jego siostry i życzył jej śmierci. Pamiętał dokładnie, że z chłodnym wyrachowaniem zaproponował utopienie Allie jak kotka – radował się jednak niezwykle, iż dziewce udało się dożyć wieku młodzieńczego. Dopiero teraz wszakże była gotowa na zaspakajanie najbardziej wyuzdanych fanaberii Samaela, a na pewno lepiej rozumiała jego potrzebę dominacji niż niczego nieświadoma Judith.
Dlatego z niezmąconym spokojem wysłuchał tyrady Selwyna, nie pozwalając sobie na żadne spięcie mięśni, uniesieni brwi, czy mimowolne drgnięcie kącika ust. Słowa, nieważne, puste, głucho odbijały się w wewnętrznej pustce, od razu trafiając do miejsca, magazynującego niepotrzebne wspomnienia. Czymś równie odległym była bowiem ta słodka niezależność, jaką Alexander nierozsądnie się chełpił. Czyżby sądził, iż Avery dopuści do pokrzyżowania jego misternych planów matrymonialnych? Gdyby mógł, sam ożeniłby się z Allison i rozdziewiczyłby ją znacznie wcześniej, niż nakazuje zwyczaj. Może w dniu ślubu, byłaby już u progu rozwiązania? Niestety, skazałby wówczas się na wieczną banicję (potępienie siostry jako nierządnicy nic by go nie obeszło), a nie mógł dopuścić do zhańbienia nazwiska i stracenia wpływów. Te były bowiem znacznie cenniejsze od k o b i e t y – tych i tak miał ilości godne sułtanów – zaś odebranie Allie wolności w sposób oczywisty, nie równało się z przyjemnością tłamszenia jej metodycznie, w opozycji do wszelkich praw Natury.
- Nasi ojcowie podpisali już umowę przedmałżeńską – poinformował Selwyna zblazowanym tonem. Czyż nie dostrzegał tego skonfundowania, tej rozpaczy, malującej się na dziecinnej buźce? Och, oczywiście, lecz miast poklepać go ze współczuciem po ramieniu, Avery sycił się tą niepewnością, podkreślającą jego triumf – inne przeciwwskazania? – spytał, ironicznie unosząc brew, lapidarnie odpowiadając na elaborat Alexandra. Milczenie jest złotem?
Dlatego z niezmąconym spokojem wysłuchał tyrady Selwyna, nie pozwalając sobie na żadne spięcie mięśni, uniesieni brwi, czy mimowolne drgnięcie kącika ust. Słowa, nieważne, puste, głucho odbijały się w wewnętrznej pustce, od razu trafiając do miejsca, magazynującego niepotrzebne wspomnienia. Czymś równie odległym była bowiem ta słodka niezależność, jaką Alexander nierozsądnie się chełpił. Czyżby sądził, iż Avery dopuści do pokrzyżowania jego misternych planów matrymonialnych? Gdyby mógł, sam ożeniłby się z Allison i rozdziewiczyłby ją znacznie wcześniej, niż nakazuje zwyczaj. Może w dniu ślubu, byłaby już u progu rozwiązania? Niestety, skazałby wówczas się na wieczną banicję (potępienie siostry jako nierządnicy nic by go nie obeszło), a nie mógł dopuścić do zhańbienia nazwiska i stracenia wpływów. Te były bowiem znacznie cenniejsze od k o b i e t y – tych i tak miał ilości godne sułtanów – zaś odebranie Allie wolności w sposób oczywisty, nie równało się z przyjemnością tłamszenia jej metodycznie, w opozycji do wszelkich praw Natury.
- Nasi ojcowie podpisali już umowę przedmałżeńską – poinformował Selwyna zblazowanym tonem. Czyż nie dostrzegał tego skonfundowania, tej rozpaczy, malującej się na dziecinnej buźce? Och, oczywiście, lecz miast poklepać go ze współczuciem po ramieniu, Avery sycił się tą niepewnością, podkreślającą jego triumf – inne przeciwwskazania? – spytał, ironicznie unosząc brew, lapidarnie odpowiadając na elaborat Alexandra. Milczenie jest złotem?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To, że zrobiło mu się nagle ciepło, byłoby dużym nieporozumieniem. Ze złości w nim zawrzało, a swojej metamorfomagii nawet nie próbował kontrolować. Bardzo to irytowało młodego Selwyna, ponieważ Avery i bez tego mógł czytać go jak otwartą księgę - choć nie zdawał sobie sprawy, że jednak mimo wszystko stanowił pewną zagwostkę dla starszego uzdrowiciela. Teraz jego włosy przybrały barwę smoliście czarną, a rysy twarzy się wyostrzyły. Był wściekły: na Samaela, na swojego ojca, na... siebie? Że dał się tak łatwo wystrychnąć na dudka, na własne życzenie? Gdyby może choć trochę bardziej udawał zaangażowanie w sprawy salonowe... Ba, okazywał jakiekolwiek, minimalne, szczątkowe zainteresowanie, może wtedy jego ojciec wstrzymałby się z tą decyzją. Jednak skąd pojawiło się tak nagłe zainteresowanie rodziciela jego stanem cywilnym? Czasu mieli przecież w bród, a może i bardziej odpowiednie dla Alexandra kandydatki by się znalazły, które chociażby, powiedzmy, zna?
Postępowanie jego ojca wydało mu się przynajmniej dziwne, by nie powiedzieć że irracjonalne. Co mogło... lub kto mógł go do tego skłonić?
Zaczął na bieżąco analizować posiadaną wiedzę na temat rodu Averych. Gdy przeprowadzał swój wywiad o Samaelu wcześniej tego roku, jego uwadze nie umknęły wzmianki słyszane o matce uzdrowiciela jak także o samym doktorze Averym - próżno było jednak szukać bardziej rozbudowanych informacji o ojcu Samaela. Wydawać by się mogło, że to najstarszy z rodzeństwa Avery był głową rodu zamiast niego. Może więc i za tym stał nie kto inny a siedzący naprzeciw czarodziej, teraz taksujący go spojrzeniem spod uniesionej brwi?
- Owszem. A co jeśli nie zechcę zagrać jak mi każą? Czy może, jak pan mi każe? Mam bowiem pewne wrażenie, że ma pan w tym polu większą władzę niż możnaby przypuszczać - powiedział, a jego ton wręcz ociekał jadem.
Alex czuł się bowiem teraz jak osaczone zwierzę, któremu ktoś chce zabrać wolność i wrzucić do klatki... małżeństwa.
Postępowanie jego ojca wydało mu się przynajmniej dziwne, by nie powiedzieć że irracjonalne. Co mogło... lub kto mógł go do tego skłonić?
Zaczął na bieżąco analizować posiadaną wiedzę na temat rodu Averych. Gdy przeprowadzał swój wywiad o Samaelu wcześniej tego roku, jego uwadze nie umknęły wzmianki słyszane o matce uzdrowiciela jak także o samym doktorze Averym - próżno było jednak szukać bardziej rozbudowanych informacji o ojcu Samaela. Wydawać by się mogło, że to najstarszy z rodzeństwa Avery był głową rodu zamiast niego. Może więc i za tym stał nie kto inny a siedzący naprzeciw czarodziej, teraz taksujący go spojrzeniem spod uniesionej brwi?
- Owszem. A co jeśli nie zechcę zagrać jak mi każą? Czy może, jak pan mi każe? Mam bowiem pewne wrażenie, że ma pan w tym polu większą władzę niż możnaby przypuszczać - powiedział, a jego ton wręcz ociekał jadem.
Alex czuł się bowiem teraz jak osaczone zwierzę, któremu ktoś chce zabrać wolność i wrzucić do klatki... małżeństwa.
Rozdrażnienie Selwyna było widoczne gołym okiem, nawet dla kogoś, kto nie zgłębił tajników sztuki umysłu. W przypadkach skrajnego rozemocjonowania, metamorfomagia zdawała się być nie błogosławieństwem, a przekleństwem. Ciekawe, czy bachorki jego siostry odziedziczą umiejętność po tatusiu, kiedy już zmusi ich oboje do złożenia przysięgi? Może Allison nawet pokocha swego męża – byłoby to nawet wygodne rozwiązanie, lecz Avery doskonale zdawał sobie sprawę, iż jego siostra nie spocznie, póki nie okaże mu ostatecznie swego nieposłuszeństwa. Niezależnością cieszyła się jednak tylko teoretycznie, ponieważ to on poruszał sznurki, wprawiając ją w ruch i posyłając w czułe objęcia Alexandra. To jeszcze nie był korowód śmierci – w tym zatańczy dopiero wówczas, kiedy on wyrazi swoją ostatnią wolę, lecz do niczego jeszcze mu się nie śpieszyło. Samael okazywał anielską wręcz cierpliwość – sześć miesięcy próby z Judith utwierdziły go w przekonaniu, iż nic nie złamie jego postanowienia. Był czysty, niemal jak narkoman po odwyku, lecz uzależnienia mężczyzny nie dało się wyleczyć, a jedynie uśpić. Na krótki okres czasu, kiedy żądze drzemały, leniwie napinając struny, szykując się przed oczyszczeniem. Ślub Allie będzie zaledwie preludium do nowej ery, a jednocześnie jego sukcesem przyprószonym odrobiną porażki. Czyż nie mógł po prostu otumanić swej siostry i korzystać z niej bez żadnych ceregieli i szantaży? Wystarczyła siła perswazji, a raczej groźby - napomknął o Sorenie, a Allison już klęczała u jego stóp, gotowa zrobić wszystko, nawet zrezygnować z siebie. Ustawienie jej z Selwynem nastręczało konieczność przeprowadzania tej właśnie nieprzyjemnej rozmowy. Alexander był dzieckiem i jak dziecko rozumował. Avery naprawdę nie lubił tłumaczyć w nieskończoność spraw prostych i jak najbardziej przyziemnych. Młodzieniec jednak zapragnął z nim dyskutować, nieświadom, iż poniesie klęskę dotkliwszą niż garstka Spartan pod Termopilami, ponieważ jego nikt nie zapamięta.
- Spodziewałem się, że będziesz bardziej domyślny – odparł spokojnie, nie reagując na cierpki ton swego praktykanta. Jeszcze ukróci chłopaka… albo zajmie się tym jego droga siostra, temperując go w sypialni – zostaniesz wydziedziczony i wylecisz z Munga z wielkim hukiem – odkrył karty przed Alexandrem, nieco zbolałym tonem, jakby już żałował, iż straci dobrego stażystę – wolałbym jednak mieć w tobie szwagra niż wroga, chłopcze. Przemyśl to dobrze – ostrzegł go, nie dodając, że i tak nie ma innego wyboru.
- Spodziewałem się, że będziesz bardziej domyślny – odparł spokojnie, nie reagując na cierpki ton swego praktykanta. Jeszcze ukróci chłopaka… albo zajmie się tym jego droga siostra, temperując go w sypialni – zostaniesz wydziedziczony i wylecisz z Munga z wielkim hukiem – odkrył karty przed Alexandrem, nieco zbolałym tonem, jakby już żałował, iż straci dobrego stażystę – wolałbym jednak mieć w tobie szwagra niż wroga, chłopcze. Przemyśl to dobrze – ostrzegł go, nie dodając, że i tak nie ma innego wyboru.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Boleść w głosie Samaela najzwyczajniej w świecie prawdziwa być nie mogła. Wielki Avery miałby niby być smutny, że pozbędzie się stażysty? Zawsze jeden problem mniej, a w tym momencie utrata pracy wydawała mu się błaha. Z chęcią oddałby Avery'ego w ręce tych matołów, z którymi nawet Alexander nie lubił zbytnio pracować. Rzeczywiście, jako prime przydupas miał dużo wygód, ale jakim kosztem? Własnej wolności osobistej! Pies drapał pracę, pies drapał rodzinną fortunę - mógłby przecież wtedy co najmniej dołączyć do trupy Thorley'a, który przyjąłby go z otwartymi ramionami, ot dobra dusza. Ale siedzący przed nim obecnie człowiek napawał go takim obrzydzeniem, jawnie grożąc mu i zastraszając.
- A co jeżeli nadal będę uparcie twierdził, że jednak odmówię tej jakże nieprzymusowej propozycji i nie zechcę zostań pańskim szwagrem, ponieważ jestem przy zdrowych zmysłach i mam własny rozum? - cedził przez zaciśnięte zęby, mięśnie szczęki nie do końca posłuszne jego staraniom, by się rozkurczyć.
Tak, nadal był wściekły. I nie zamierzał przestać takim być.
- A co jeżeli nadal będę uparcie twierdził, że jednak odmówię tej jakże nieprzymusowej propozycji i nie zechcę zostań pańskim szwagrem, ponieważ jestem przy zdrowych zmysłach i mam własny rozum? - cedził przez zaciśnięte zęby, mięśnie szczęki nie do końca posłuszne jego staraniom, by się rozkurczyć.
Tak, nadal był wściekły. I nie zamierzał przestać takim być.
Gabinet Samaela Avery'ego
Szybka odpowiedź