Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Miasteczko Durham
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasteczko Durham
Miasteczko Durham usytuowane było u stóp wzgórza, na którym mieścił się zamek lordów Burke zamieszkujących tą posiadłość od wieków. Niska zabudowa pomiędzy którą wiły się wąskie uliczki idealnie oddawała charakter hrabstwa, a wiele kamiennych domów porośniętych jest bluszczem. Miasteczko pomimo, że często odwiedzane przez mgłę, która zadaje się być nieprzyjemną, tętni życiem. Nie brakuje lokalnych sklepików oraz drobnych rzemieślników oferujących swoje towary. Znajduje się też tu słynny pub “Korona i Gęś”, w której można napić się najlepszej pinty w całym hrabstwie. Krąży legenda, że jakby jeden z lordów Durham często po polowaniach zasiadał w jednej z ław pubu i wraz z lokalnymi myśliwymi prowadził długie dyskusje przy kuflu piwa.
Sprawnie wędrowała przez główny plac kierując się w stronę jednego z jego rogów, gdzie mieściły się charakterystyczne dla dziewiętnastego wieku kamienice, strzeliste acz wąskie. To właśnie pomiędzy nimi mieścił się nieduży budynek, dość skromny i mający swoje czasy świetności za sobą. Nad drewnianymi drzwiami wisiał stary szyld z napisem “Farby”, a w oknach smętnie zwisały zasłony, uniemożliwiając zajrzenie do środka. Jedna rozbita szyba została zastąpiona deskami, na których teraz osiadł śnieg.
-Nie wygląda imponująco, przyznaję. - Powiedziała zerkając na Cygnusa kontrolnie, ponieważ nie musiał być zachwycony wyglądem budynku, do którego mieli zaraz wejść. - Jednak przy odrobinie pracy może tu powstać dobrze działający Dom Pracy.
Drzwi wejściowe były zamknięte na solidną kłódkę, ale lady Burke była przygotowana na taką okoliczność wyciągając pasujący do niej klucz.
-Dziękuję. - Uśmiechnęła się delikatnie słysząc pochwałę i nie mały komplement z ust mężczyzny. Nie często takowe słyszała, więc starała się zamaskować swoje zmieszanie, ale takie które napawa ją zadowoleniem. Cieszyła się, że jej starania zostały dostrzeżone. Klucz zachrobotał w kłódce, a ta po chwili puściła. Primrose nacisnęła na klamkę, ale drzwi na początku nie chciały puścić. -Mogę prosić o pomoc? - Zwróciła się do Cygnusa, ustępując miejsca by mógł uporać się z opornymi drzwiami. W końcu z cichym skrzypieniem te puściły i mogli wejść do środka. Przywitał ich zapach lekkiej stęchlizny, starych farb, kurzu oraz wilgoci. Primrose wyciągnęła różdżkę -Lumos - Powiedziała aby rozświetlić choć trochę pomieszczenie, które było dość sporych rozmiarów. Widoczna była jeszcze lada, na której stały puszki po farbach, na ścianie wisiały próbniki teraz zakurzone, od dawna nie używane. Ewidentnie było to miejsce, które kiedyś zajmowali mugole, ale opuścili je lub też w wyniku czystek zostali ostatecznie wyeliminowani ze społeczeństwa. Po prawej stronie od wejścia znajdowały się dwie pary drzwi prowadzących do innych pomieszczeń, a na tyłach schody, które zapewne wiodły na górę. W pomieszczeniu było zimno, a para uchodziła z ich ust.-Myślałam, że tu można postawić punkt informacyjny… - Wskazała miejsce lady i potoczyła spojrzeniem po pomieszczeniu. -Choć zastanawiam się czy nie jest za małe to miejsce. - Obejrzała się na lorda Black ciekawa jego opinii na ten temat.
-Nie wygląda imponująco, przyznaję. - Powiedziała zerkając na Cygnusa kontrolnie, ponieważ nie musiał być zachwycony wyglądem budynku, do którego mieli zaraz wejść. - Jednak przy odrobinie pracy może tu powstać dobrze działający Dom Pracy.
Drzwi wejściowe były zamknięte na solidną kłódkę, ale lady Burke była przygotowana na taką okoliczność wyciągając pasujący do niej klucz.
-Dziękuję. - Uśmiechnęła się delikatnie słysząc pochwałę i nie mały komplement z ust mężczyzny. Nie często takowe słyszała, więc starała się zamaskować swoje zmieszanie, ale takie które napawa ją zadowoleniem. Cieszyła się, że jej starania zostały dostrzeżone. Klucz zachrobotał w kłódce, a ta po chwili puściła. Primrose nacisnęła na klamkę, ale drzwi na początku nie chciały puścić. -Mogę prosić o pomoc? - Zwróciła się do Cygnusa, ustępując miejsca by mógł uporać się z opornymi drzwiami. W końcu z cichym skrzypieniem te puściły i mogli wejść do środka. Przywitał ich zapach lekkiej stęchlizny, starych farb, kurzu oraz wilgoci. Primrose wyciągnęła różdżkę -Lumos - Powiedziała aby rozświetlić choć trochę pomieszczenie, które było dość sporych rozmiarów. Widoczna była jeszcze lada, na której stały puszki po farbach, na ścianie wisiały próbniki teraz zakurzone, od dawna nie używane. Ewidentnie było to miejsce, które kiedyś zajmowali mugole, ale opuścili je lub też w wyniku czystek zostali ostatecznie wyeliminowani ze społeczeństwa. Po prawej stronie od wejścia znajdowały się dwie pary drzwi prowadzących do innych pomieszczeń, a na tyłach schody, które zapewne wiodły na górę. W pomieszczeniu było zimno, a para uchodziła z ich ust.-Myślałam, że tu można postawić punkt informacyjny… - Wskazała miejsce lady i potoczyła spojrzeniem po pomieszczeniu. -Choć zastanawiam się czy nie jest za małe to miejsce. - Obejrzała się na lorda Black ciekawa jego opinii na ten temat.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
|27.07.1958
Pogoda ostatnio ich nie rozpieszczała co sprawiało, że Lady Burke z lekkim niepokojem patrzyła na zmiany jaki zachodziły każdego dnia. Jednego padał deszcz, który zalewał ulice Durham, by następnego mocne i prażące słońce wysuszyło wszystko na wiór. Pomimo tego przygotowania do letniego jarmarku trwały od tygodnia w najlepsze. Powstawały stoiska na głównym placu, w pubach mówiono o zbliżającym się wydarzeniu, które miało wyciągnąć mieszkańców hrabstwa z marazmu. Rodzina Burke również nie próżnowała. Córki Edgara wraz z dziećmi Xaviera przygotowywały paczki dla dzieci z ochronki, Xavier wraz Primrose codziennie omawiali stoiska oraz kto się będzie wystawiał. Nie było wielu chętnych, ale i tak ich ilość zaskoczyła. Zatwierdzili konkurs kwiatowy oraz pieczenia ciast, miały odbyć się gry i zabawy dla najmłodszych - zorganizowane w pełni przez siostrę i żonę burmistrza. On sam zaś dzień w dzień pomagał budować podest, na którym miało dojść do oficjalnego otwarcia wydarzenia.
Poranek przywitał ich śpiewem ptaków oraz słońcem za chmurami. Oby tylko nie spadł z nich obfity deszcz. Z tą myślą przygotowywała się do wyjścia ubierając letni komplet w kolorze delikatnej szarości, gdzie ozdobą była broszka w kształcie kwiatów maku, wokół których owinięty był wąż. Sukienka choć nie miała wielu zdobień i była dość skromna w kroju, w swej elegancji i prostocie dodawała młodej kobiecie jedynie szyku.
Zaraz po śniadaniu udali się z kuzynem do miasteczka, a plac główny przywitał ich feerią barw. Pomiędzy budynkami i latarniami, nad ich głowami, rozwieszono wiele papierowych i materiałowych girland, które lekko poruszały się pod wpływem letniego wiatru. Z okien zwisały chorągwie z herbem rodu Burke, a na drzwiach pubów i kamienic przybito plakaty reklamujące jarmark. Stoiska już zapełniały się skromnym towarem w postaci serów z owczego mleka, nalewek oraz tkackich wyrobów w lokalne wzory. Na dalszym planie już przygotowywano stoły pod wiatą gdzie miały odbyć się konkursy, a dalej rozkładano tor przeszkód dla dzieci. Melody wraz z Cornelem oraz Orianą i Arian mieli dołączyć do nich za pół godziny wraz z nianią i Adeline, które występowała w imieniu Edgara; jak oni wszyscy. W powietrzu dało się wyczuć rosnącą ekscytację, coraz więcej ludzi wychodziło na ulicę, jedni spoglądali z nienachalnym zaciekawieniem, kiedy inni śmiali się w głos i nawoływali innych.
-Udało się. - Powiedziała w stronę kuzyna i podniosła na niego roziskrzony wzrok, który do tej pory ukryty był pod rondem szerokiego kapelusza. Pomimo wielu przeciwności, spraw z cieniami, wydarzeniami z przeszłości i złowieszczą kometą nad ich głowami ostatecznie udało się zorganizować jarmark. Liczyła na to, że pomoże on mieszkańcom w odnalezieniu radości w życiu pomimo tego, że wojna odbiła się na wszystkich, a cienie nadal nie dawały nikomu spokoju. W tym momencie podszedł do nich burmistrz - mężczyzna z średnim wieku, sprężystym krokiem kroczył po placu.
-Lady Burke, Lordzie Burke ogromnie się cieszę, że państwa widzę. Podest jest już przygotowany, ludzie się zbierają i za dziesięć minut będziemy mogli zaczynać. Mamy nadzieję, że będa mogli państwo również podarować nagrody zwycięzcom w konkursach. - Czarodziej spojrzał na nich wyczekująco, a Primrose uśmiechnęła nieznacznie.
-Co wybierasz? - Zwróciła się do Xaviera. -Konkurs kwiatów cz wypieków?
Pogoda ostatnio ich nie rozpieszczała co sprawiało, że Lady Burke z lekkim niepokojem patrzyła na zmiany jaki zachodziły każdego dnia. Jednego padał deszcz, który zalewał ulice Durham, by następnego mocne i prażące słońce wysuszyło wszystko na wiór. Pomimo tego przygotowania do letniego jarmarku trwały od tygodnia w najlepsze. Powstawały stoiska na głównym placu, w pubach mówiono o zbliżającym się wydarzeniu, które miało wyciągnąć mieszkańców hrabstwa z marazmu. Rodzina Burke również nie próżnowała. Córki Edgara wraz z dziećmi Xaviera przygotowywały paczki dla dzieci z ochronki, Xavier wraz Primrose codziennie omawiali stoiska oraz kto się będzie wystawiał. Nie było wielu chętnych, ale i tak ich ilość zaskoczyła. Zatwierdzili konkurs kwiatowy oraz pieczenia ciast, miały odbyć się gry i zabawy dla najmłodszych - zorganizowane w pełni przez siostrę i żonę burmistrza. On sam zaś dzień w dzień pomagał budować podest, na którym miało dojść do oficjalnego otwarcia wydarzenia.
Poranek przywitał ich śpiewem ptaków oraz słońcem za chmurami. Oby tylko nie spadł z nich obfity deszcz. Z tą myślą przygotowywała się do wyjścia ubierając letni komplet w kolorze delikatnej szarości, gdzie ozdobą była broszka w kształcie kwiatów maku, wokół których owinięty był wąż. Sukienka choć nie miała wielu zdobień i była dość skromna w kroju, w swej elegancji i prostocie dodawała młodej kobiecie jedynie szyku.
Zaraz po śniadaniu udali się z kuzynem do miasteczka, a plac główny przywitał ich feerią barw. Pomiędzy budynkami i latarniami, nad ich głowami, rozwieszono wiele papierowych i materiałowych girland, które lekko poruszały się pod wpływem letniego wiatru. Z okien zwisały chorągwie z herbem rodu Burke, a na drzwiach pubów i kamienic przybito plakaty reklamujące jarmark. Stoiska już zapełniały się skromnym towarem w postaci serów z owczego mleka, nalewek oraz tkackich wyrobów w lokalne wzory. Na dalszym planie już przygotowywano stoły pod wiatą gdzie miały odbyć się konkursy, a dalej rozkładano tor przeszkód dla dzieci. Melody wraz z Cornelem oraz Orianą i Arian mieli dołączyć do nich za pół godziny wraz z nianią i Adeline, które występowała w imieniu Edgara; jak oni wszyscy. W powietrzu dało się wyczuć rosnącą ekscytację, coraz więcej ludzi wychodziło na ulicę, jedni spoglądali z nienachalnym zaciekawieniem, kiedy inni śmiali się w głos i nawoływali innych.
-Udało się. - Powiedziała w stronę kuzyna i podniosła na niego roziskrzony wzrok, który do tej pory ukryty był pod rondem szerokiego kapelusza. Pomimo wielu przeciwności, spraw z cieniami, wydarzeniami z przeszłości i złowieszczą kometą nad ich głowami ostatecznie udało się zorganizować jarmark. Liczyła na to, że pomoże on mieszkańcom w odnalezieniu radości w życiu pomimo tego, że wojna odbiła się na wszystkich, a cienie nadal nie dawały nikomu spokoju. W tym momencie podszedł do nich burmistrz - mężczyzna z średnim wieku, sprężystym krokiem kroczył po placu.
-Lady Burke, Lordzie Burke ogromnie się cieszę, że państwa widzę. Podest jest już przygotowany, ludzie się zbierają i za dziesięć minut będziemy mogli zaczynać. Mamy nadzieję, że będa mogli państwo również podarować nagrody zwycięzcom w konkursach. - Czarodziej spojrzał na nich wyczekująco, a Primrose uśmiechnęła nieznacznie.
-Co wybierasz? - Zwróciła się do Xaviera. -Konkurs kwiatów cz wypieków?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Musiał przyznać sam przed sobą, że wyczekiwał tego dnia. Jarmark na terenach ich hrabstwa był naprawdę świetnym pomysłem na chwilę oddechu dla tutejszej społeczności. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że w tym momencie zabawa to ostatnie na co ludzie mają ochotę, ale jednocześnie był przekonany, że kiedy wszystko będzie gotowe, zapachy rozniosą się po rynku, a muzyka dotrze do uszy gawiedzi, ludzie ruszą aby spędzić miło czas. Sam liczył na to samo. Odkąd Primrose przedstawiła mu ten pomysł na początku miesiąca starał się jak najintensywniej brać udział w przygotowaniach oraz pomagać w realizacji pomysłów. Nie znał się na przyprawach, wypiekach czy kwiatach, tak jak osoby, które miały się wystawiać podczas jarmarku, ale jednak na organizowaniu przedsięwzięć znał się jak nikt. Dlatego też była to dla niego wręcz czysta przyjemność, że mógł się w taki sposób przyłożyć do tego wszystkiego. Nie zmieniało to jednak faktu, że wszelkie podziękowania należały się jego drogiej kuzynce, to ona wyszła z tą inicjatywą, to ona była tak naprawdę główną organizatorką. Xavier był z niej niesamowicie dumny i miał nadzieję, że Prim doskonale zdaje sobie z tego sprawę. W ich rodzinie słowa były często zbędne, wystarczyło spojrzenie, lekki uśmiech i druga osoba doskonale wiedziała co chciało się jej przekazać. Tak właśnie działali członkowie rodziny Burke.
Słońce za oknem, nawet jeśli za chmurami, sprawiło, że i na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Zapowiadała się ładna pogoda, a to świadczyło, że nastroje zgromadzonych też powinny być pogodne. Postanowił ubrać się adekwatnie do uroczystości, więc wyciągnął z szafy ciemno-bordowy, idealnie uszyty garnitur, a pod marynarkę ubrał czarną koszulę. W kieszonce na piersi umieścił specjalnie zaczarowany kwiat maku, który miał za zadanie pod żadnym pozorem nie odpaść, takie same otrzymały jego dzieci, a niani zostało polecone by kwiatki były dekoracją ich kreacji.
Kiedy pojawili się w końcu z Primrose w miasteczku, Xavier rozglądał się po miejscu jarmarku z zadowoleniem widniejącym na twarzy. Dawno nie widział aby miasteczku było tak kolorowo, stoiska już zapełniały się tutejszymi wyborami i nagle zachciało mu się spróbować kawałka owczego sera, na pewno jak znajdzie chwilę to z chęcią przejdzie się między straganami. Podejrzewał, że jego dzieci z przyjemnością go na coś naciągną, a on im jak zwykle ulegnie. Ludzie zbierali się powoli, ale się zbierali, a to było najważniejsze. Usłyszał kilka śmiechów, a to dobrze wróżyło.
- Tak, udało się. I to twoja zasługa. - pokiwał głową z zadowoloną miną, po czym przeniósł wzrok na kuzynkę.
Te iskry w jej oczach mówiły wszystko, a on bardzo się z tego cieszył. Miał wrażenie, że dawno nie widział jej tak rozpromienionej. Sam dawno również się tak nie czuł, ale naprawdę, ten jarmark i panująca atmosfera napawały go czymś na wzór radości.
Kiedy podszedł do nich burmistrz, skinął mu lekko głową i wysłuchał co ten ma do powiedzenia. On również włożył sporo pracy w organizację tego przedsięwzięcia.
- Proponuje poczekać aż zbierze się trochę więcej ludzi. - odparł spokojnie lekko kiwając głową, po czym zerknął na Primrose – Zdecydowanie wypieki, na kwiatach się nie znam, a chętnie spróbuje zwycięskiej pyszności. - powiedział i puścił jej oczko, tak by burmistrz tego nie zauważył.
Słońce za oknem, nawet jeśli za chmurami, sprawiło, że i na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Zapowiadała się ładna pogoda, a to świadczyło, że nastroje zgromadzonych też powinny być pogodne. Postanowił ubrać się adekwatnie do uroczystości, więc wyciągnął z szafy ciemno-bordowy, idealnie uszyty garnitur, a pod marynarkę ubrał czarną koszulę. W kieszonce na piersi umieścił specjalnie zaczarowany kwiat maku, który miał za zadanie pod żadnym pozorem nie odpaść, takie same otrzymały jego dzieci, a niani zostało polecone by kwiatki były dekoracją ich kreacji.
Kiedy pojawili się w końcu z Primrose w miasteczku, Xavier rozglądał się po miejscu jarmarku z zadowoleniem widniejącym na twarzy. Dawno nie widział aby miasteczku było tak kolorowo, stoiska już zapełniały się tutejszymi wyborami i nagle zachciało mu się spróbować kawałka owczego sera, na pewno jak znajdzie chwilę to z chęcią przejdzie się między straganami. Podejrzewał, że jego dzieci z przyjemnością go na coś naciągną, a on im jak zwykle ulegnie. Ludzie zbierali się powoli, ale się zbierali, a to było najważniejsze. Usłyszał kilka śmiechów, a to dobrze wróżyło.
- Tak, udało się. I to twoja zasługa. - pokiwał głową z zadowoloną miną, po czym przeniósł wzrok na kuzynkę.
Te iskry w jej oczach mówiły wszystko, a on bardzo się z tego cieszył. Miał wrażenie, że dawno nie widział jej tak rozpromienionej. Sam dawno również się tak nie czuł, ale naprawdę, ten jarmark i panująca atmosfera napawały go czymś na wzór radości.
Kiedy podszedł do nich burmistrz, skinął mu lekko głową i wysłuchał co ten ma do powiedzenia. On również włożył sporo pracy w organizację tego przedsięwzięcia.
- Proponuje poczekać aż zbierze się trochę więcej ludzi. - odparł spokojnie lekko kiwając głową, po czym zerknął na Primrose – Zdecydowanie wypieki, na kwiatach się nie znam, a chętnie spróbuje zwycięskiej pyszności. - powiedział i puścił jej oczko, tak by burmistrz tego nie zauważył.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Patrząc na ludzi wokół myślami wracała do wspomnień z dzieciństwa, gdy wraz z braćmi wyczekiwała dnia festynów. Czasami z rodzicami, czasami tylko z nianią udawali się na plac i tam na jeden dzień mogli przestać być poważnymi dziećmi z rodu Burke. Zabawie nie było końca, a pod wieczór, gdy już leżeli przy kominku nadal się śmiali, a opiekunki tego dnia pozwalały im siedzieć do późna. Z czasem zaczęli dorastać, pojawiały się inne sprawy i problemy, czas beztroski odchodził w niepamięć. Dzisiaj chciała, aby kolejne pokolenie również mogło na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
Mijający ich ludzie kłaniali się i pozdrawiali Xaviera oraz Primrose, patrzyli z zaciekawieniem na stragany, wskazywali na kolejne stanowiska, które się otwierały. Dostrzegła dwie gospodynie domowe, które współdzieliły jeden z nich. Jedna sprzedawała przetwory, a druga filcowe zabawki, które zaczarowane tańczyły i podskakiwały w rytm muzyki. Każdy starał się jak mógł, aby zarobić dodatkowych sykli. Lady Burke miała nadzieję, że z czasem, z kolejnymi latami stanowisk będzie coraz więcej, że dobrobyt ludzi na tyle się poprawi iż jarmark w Durham będzie corocznym, wielkim wydarzeniem, tak jak kiedyś; wiele lat temu.
Śmiech dzieci sprawił, że delikatnie obejrzała się przez ramię dostrzegając męzczyznę z osiodłanym kucykiem, na którym przewoził dzieci, a te przytulały się do zwierzęcia. To sprawiło, że ustach czarownicy pojawił się ciepły uśmiech. Tego właśnie chciała, na to czekała, na śmiech, pogodne rozmowy, na oderwanie się od trosk i zmartwień chociaż na chwilę. Pragnęła, aby mieszkańcy hrabstwa dostrzegli, że nadal mają powód do radości, że dla takich momentów się żyje, że wojna wszystkiego nie przekreśliła.
Zapach wypiekanego chleba sprawił, że tym razem przeniosła wzrok ku piekarni jaka mieściła się niedaleko. Piekarz wystawiał tego dnia więcej towaru niż zwykle, zdając sobie sprawę, że ludzie chętniej będa kupować wypieki po całym dniu spędzonym na świeżym powietrzu.
-Być może będziesz w komisji. - Zauważyła z rozbawieniem w głosie, a burmistrz zaśmiał się przy tym w głos.
-To nie wykluczone Mlady. - Mężczyzna poprawił mankiety koszuli oraz poły szaty na swoich barkach.
-Skoro lord Xavier będzie przy konkursie ciast, chętnie będę uczestniczyć w konkursie kwiatowym. - Absolutnie się nie znała na kwiatach, ale nagrodę przecież mogła wręczyć.
-Skoro jeszcze czekamy na otwracie, to prosze udać się pod pawilony i zobaczyć wszystko. - Zachęcił ich burmistrz i wskazał wiaty, gdzie ustawiono już długie stoły. Po jednej stronie ustawiano wypieki wraz z ich opisem, zaś po drugiej donice pełne kwiatów. Większości z nich nie potrafiła nawet nazwać, ale prezentowały się pięknie, kusząc zarówno swoimi kształtami jak i soczystymi kolorami. Bez wahania udała się w tamtym kierunku wcześniej dziękując burmistrzowi za cenną uwagę. Kiedy zbliżali się do stanowisk każdy się kłaniał, zdejmowali czapki z głów i wracali do swojej pracy. Dostrzegła wiele róż, ale jedna szczególnie przykuła jej uwagę. Miała białe płatki z lekko różowym odcieniem, pachniała bardzo delikatnie, ledwo wyczuwalnie.
-Wspaniałe. - Zwróciła się do mężczyzny, który właśnie ustawiał opis swoich kwiatów. -Czy w ogrodach Durham mamy takie?
-Raczej nie, mlady. To moja prywatna odmiana. - Odpowiedział mężczyzna, którego skronie zaczęła już zdobić siwizna.
-Koniecznie prosze się skontaktować z naszym ogrodnikiem. Ucieszy nas widok takich kwiatów w ogrodach wokół zamku. - Zawyrokowała od razu, a na ustach mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech radości i niedowierzania. Ukłonił się w pas.-Czy coś przykuło twoją uwagę? - Zagadnęła kuzyna.
Mijający ich ludzie kłaniali się i pozdrawiali Xaviera oraz Primrose, patrzyli z zaciekawieniem na stragany, wskazywali na kolejne stanowiska, które się otwierały. Dostrzegła dwie gospodynie domowe, które współdzieliły jeden z nich. Jedna sprzedawała przetwory, a druga filcowe zabawki, które zaczarowane tańczyły i podskakiwały w rytm muzyki. Każdy starał się jak mógł, aby zarobić dodatkowych sykli. Lady Burke miała nadzieję, że z czasem, z kolejnymi latami stanowisk będzie coraz więcej, że dobrobyt ludzi na tyle się poprawi iż jarmark w Durham będzie corocznym, wielkim wydarzeniem, tak jak kiedyś; wiele lat temu.
Śmiech dzieci sprawił, że delikatnie obejrzała się przez ramię dostrzegając męzczyznę z osiodłanym kucykiem, na którym przewoził dzieci, a te przytulały się do zwierzęcia. To sprawiło, że ustach czarownicy pojawił się ciepły uśmiech. Tego właśnie chciała, na to czekała, na śmiech, pogodne rozmowy, na oderwanie się od trosk i zmartwień chociaż na chwilę. Pragnęła, aby mieszkańcy hrabstwa dostrzegli, że nadal mają powód do radości, że dla takich momentów się żyje, że wojna wszystkiego nie przekreśliła.
Zapach wypiekanego chleba sprawił, że tym razem przeniosła wzrok ku piekarni jaka mieściła się niedaleko. Piekarz wystawiał tego dnia więcej towaru niż zwykle, zdając sobie sprawę, że ludzie chętniej będa kupować wypieki po całym dniu spędzonym na świeżym powietrzu.
-Być może będziesz w komisji. - Zauważyła z rozbawieniem w głosie, a burmistrz zaśmiał się przy tym w głos.
-To nie wykluczone Mlady. - Mężczyzna poprawił mankiety koszuli oraz poły szaty na swoich barkach.
-Skoro lord Xavier będzie przy konkursie ciast, chętnie będę uczestniczyć w konkursie kwiatowym. - Absolutnie się nie znała na kwiatach, ale nagrodę przecież mogła wręczyć.
-Skoro jeszcze czekamy na otwracie, to prosze udać się pod pawilony i zobaczyć wszystko. - Zachęcił ich burmistrz i wskazał wiaty, gdzie ustawiono już długie stoły. Po jednej stronie ustawiano wypieki wraz z ich opisem, zaś po drugiej donice pełne kwiatów. Większości z nich nie potrafiła nawet nazwać, ale prezentowały się pięknie, kusząc zarówno swoimi kształtami jak i soczystymi kolorami. Bez wahania udała się w tamtym kierunku wcześniej dziękując burmistrzowi za cenną uwagę. Kiedy zbliżali się do stanowisk każdy się kłaniał, zdejmowali czapki z głów i wracali do swojej pracy. Dostrzegła wiele róż, ale jedna szczególnie przykuła jej uwagę. Miała białe płatki z lekko różowym odcieniem, pachniała bardzo delikatnie, ledwo wyczuwalnie.
-Wspaniałe. - Zwróciła się do mężczyzny, który właśnie ustawiał opis swoich kwiatów. -Czy w ogrodach Durham mamy takie?
-Raczej nie, mlady. To moja prywatna odmiana. - Odpowiedział mężczyzna, którego skronie zaczęła już zdobić siwizna.
-Koniecznie prosze się skontaktować z naszym ogrodnikiem. Ucieszy nas widok takich kwiatów w ogrodach wokół zamku. - Zawyrokowała od razu, a na ustach mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech radości i niedowierzania. Ukłonił się w pas.-Czy coś przykuło twoją uwagę? - Zagadnęła kuzyna.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Praktycznie cały czas się rozglądał. To wszystko wyglądało naprawdę dobrze. Nawet jeśli jak na pierwszy raz jarmark był skromny, to żywił szczere nadzieję, że w przyszłości, w kolejnych latach będzie jeszcze bardziej kolorowo, tłocznie i różnorodnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że tegoroczne przedsięwzięcie było zdecydowanie jak najbardziej udane.
Xavier wodził wzrokiem po straganach, zatrzymując spojrzenie na każdym na chwilkę. Obserwował ludzi, ich zachowania i mimikę, cieszył się wewnętrznie widząc uśmiechy na twarzach mieszkańców, słysząc rozmowy, które nie miały nic wspólnego z sytuacją polityczną w kraju. Ludzie po prostu cieszyli się wolnym dniem, miejscem gdzie mogą odpocząć, a nawet się trochę rozerwać w ten pozytywny sposób.
Widząc mężczyznę z kucykiem, na którym jeździły dzieci, delikatnie się uśmiechnął sam do siebie. Mógł się założyć, że jak tylko Melody zobaczy konika od razu będzie chciała go dosiąść i pochwalić się swoimi umiejętnościami, które jak na tak młody wiek były już bardzo zaawansowane. Cornel z pewnością będzie chciał spróbować swoich sił na małym, dziecięcym terenie przeszkód i Xavier wiedział, że dzisiaj na pewno nie zabroni nic dzieciom. Niech się bawią, niech korzystają z okazji i atmosfery tego miejsca i wydarzenia. Nie miały do tego zbyt wielu okazji. Nie to co on kiedy był w ich wieku, nie raz nie dwa wymykał się z zamku żeby zobaczyć powstające atrakcje przed zbliżającymi się jarmarkami czy festynami, których w tamtym czasach było sporo. Potem musiał ponosić konsekwencje swoich ucieczek z zajęć, ale zawsze uważał, że było warto. Miał jednak nadzieję, że mimo wszystko pod tym względem jego dzieci nie pójdą w jego ślady.
- Z chęcią zasiądę w komisji. – pokiwał głową z zadowoloną miną.
Co prawda na wypiekach znał się jako tako, ale pomyślał, że może to zrobić za dobrą reklamę dla rodziny. Dać ludziom do myślenia, że ród Burke nie tylko zamyka się w czterech ścianach, ale też wychodzi do obywateli i dba o nich na swój osobliwy sposób.
Na sugestię burmistrza skinął lekko głową, po czym spokojnym krokiem ruszył w kierunku pawilonu. Widząc, że Primrose skierowała się w pierwszej kolejności do stanowisk z kwiatami, on podszedł do tych z wypiekami. Wszystko wyglądało nie tylko ładnie, ale też pomysłowo. Ale tego mógł się spodziewać, w końcu wystawiali się czarodzieje, więc ich wypieki również były magiczne.
- Gratuluje pomysłu, to wygląda bardzo smakowicie. – pokiwał głową z uznaniem w stronę kobiety w średnim wieku, która wystawiała ciasto, które do złudzenia przypominało kwiat maku.
- Dziękuję lordzie. Ciasto naturalnie jest pełne maku, ale również użyłam magicznego barwnika, który sprawił, że kolor ciasta jest nie tylko czerwony ale również pachnie jak maki. – odparła kobiecina lekko się kłaniając – Czy chciałby Lord spróbować?
- Dwa małe kawałki w takim razie poproszę. Jestem pewny, że Lady Primrose również z chęcią spróbuje. – odparł kiwając lekko głową.
Po chwili dostał na talerzyku dwa kawałki ciasta, nie duże, bo sam też nie chciał odmawiać innym spróbowania ciasta. Faktycznie pachniało makami.
- Naturalnie, nawet przyniosłem ci kawałek do spróbowania. – powiedział podsuwając kuzynce talerzyk z ciastem.
Xavier wodził wzrokiem po straganach, zatrzymując spojrzenie na każdym na chwilkę. Obserwował ludzi, ich zachowania i mimikę, cieszył się wewnętrznie widząc uśmiechy na twarzach mieszkańców, słysząc rozmowy, które nie miały nic wspólnego z sytuacją polityczną w kraju. Ludzie po prostu cieszyli się wolnym dniem, miejscem gdzie mogą odpocząć, a nawet się trochę rozerwać w ten pozytywny sposób.
Widząc mężczyznę z kucykiem, na którym jeździły dzieci, delikatnie się uśmiechnął sam do siebie. Mógł się założyć, że jak tylko Melody zobaczy konika od razu będzie chciała go dosiąść i pochwalić się swoimi umiejętnościami, które jak na tak młody wiek były już bardzo zaawansowane. Cornel z pewnością będzie chciał spróbować swoich sił na małym, dziecięcym terenie przeszkód i Xavier wiedział, że dzisiaj na pewno nie zabroni nic dzieciom. Niech się bawią, niech korzystają z okazji i atmosfery tego miejsca i wydarzenia. Nie miały do tego zbyt wielu okazji. Nie to co on kiedy był w ich wieku, nie raz nie dwa wymykał się z zamku żeby zobaczyć powstające atrakcje przed zbliżającymi się jarmarkami czy festynami, których w tamtym czasach było sporo. Potem musiał ponosić konsekwencje swoich ucieczek z zajęć, ale zawsze uważał, że było warto. Miał jednak nadzieję, że mimo wszystko pod tym względem jego dzieci nie pójdą w jego ślady.
- Z chęcią zasiądę w komisji. – pokiwał głową z zadowoloną miną.
Co prawda na wypiekach znał się jako tako, ale pomyślał, że może to zrobić za dobrą reklamę dla rodziny. Dać ludziom do myślenia, że ród Burke nie tylko zamyka się w czterech ścianach, ale też wychodzi do obywateli i dba o nich na swój osobliwy sposób.
Na sugestię burmistrza skinął lekko głową, po czym spokojnym krokiem ruszył w kierunku pawilonu. Widząc, że Primrose skierowała się w pierwszej kolejności do stanowisk z kwiatami, on podszedł do tych z wypiekami. Wszystko wyglądało nie tylko ładnie, ale też pomysłowo. Ale tego mógł się spodziewać, w końcu wystawiali się czarodzieje, więc ich wypieki również były magiczne.
- Gratuluje pomysłu, to wygląda bardzo smakowicie. – pokiwał głową z uznaniem w stronę kobiety w średnim wieku, która wystawiała ciasto, które do złudzenia przypominało kwiat maku.
- Dziękuję lordzie. Ciasto naturalnie jest pełne maku, ale również użyłam magicznego barwnika, który sprawił, że kolor ciasta jest nie tylko czerwony ale również pachnie jak maki. – odparła kobiecina lekko się kłaniając – Czy chciałby Lord spróbować?
- Dwa małe kawałki w takim razie poproszę. Jestem pewny, że Lady Primrose również z chęcią spróbuje. – odparł kiwając lekko głową.
Po chwili dostał na talerzyku dwa kawałki ciasta, nie duże, bo sam też nie chciał odmawiać innym spróbowania ciasta. Faktycznie pachniało makami.
- Naturalnie, nawet przyniosłem ci kawałek do spróbowania. – powiedział podsuwając kuzynce talerzyk z ciastem.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Durham posiadało zarówno niziny, pasmo górskie i dostęp do morza. Zawsze ją zaskakiwało jak tak nieduża ziemia względem ich sąsiadów potrafi zaoferować tak wiele. Od jakiegoś czasu robiła regularne objazdy ziemi, przez to potrafiła znikać na parę dni, kiedy to przemieszczał się po całym hrabstwie i rozmawiała z poszczególnymi burmistrzami, ale tych nie było dużo. Od kiedy pozbyli się mugoli z kraju, okazało się mała społeczność magiczna była rozrzucona po całej wyspie. W jednych miejscach bardziej skupiona, jak ta przy Durham Castle i w jego okolicach, w innych rozproszona na mniejsze wioski, głównie rolnicze. Choć fabryki mugolskie upadły, tak czarodzieje trwali, zawsze niezależnie od niemagiczej części kraju, teraz nie musieli ukrywać swoich ferm i hodowli. Pamiętała jeszcze czasy, jak wszystkie domostwa ukryte przed oczami mugoli musiały bardzo uważać, aby jakieś stworzenie nie pojawiło się w zasięgu ich wzroku. Teraz kiedy jeździła po ich ziemiach widziała jak domostwa mugoli zostają przejęte lub burzone, aby zrobić więcej miejsca na pastwiska czy szklarnie. Wojna zniszczyła wiele upraw, rebelianci uderzali w cywili wiedząc, że tam zadadzą najwięcej szkód, a przecież to własnych krajan atakowali. Nie mogła tego pojąć, nawet nie próbowała się bardziej w to zagłębiać.
Ludność skoncentrowana jest głównie na wschodzie, a największe ośrodki miejskie zlokalizowane są na południowym wschodzie, w dolinie rzeki Tees gdzie była żyzna gleba, więc hodowcy roślin cieszyli się obfitymi plonami. Zaś w górskiej części głównie wypasano owce oraz bydło i zajmowano się wydobyciem surowców. Tym czym ostatnio sama Primrose partycypowała. Osadziła człowieka który wiedział jak kopalnia powinna funkcjonował, uczyła się od niego cały czas, po swojej stronie pilnując, aby surowce do odbudowy napływały stale, aby ludzie na powrót osiedlali się w okolicach kopalni. Poza tym wydobycie przyczyni się do eksportu towaru dalej, do innych hrabstw i krajów. Skorzysta też na tym wytwórstwo talizmanów oraz naczyń. Cyna, była grudą, która spełniała się w więcej niż jednej dziedzinie.
Niemal każdego dnia poświęcała parę godzin, aby zgłębiać meandry ekonomii. Prywatni nauczyciele oraz kuzyn, służyli jej swoją wiedzą oraz umiejętnościami. Nie miała ambicji sama zarządzać kopalnią, od tego potrzebowała ludzi, którzy się na tym znają. Jednocześnie nie mogła być ignorantką, która nie rozumie jakie są zależności więc kształciła się i nie miała zamiaru odpuszczać.
Jarmarki, były jednym z punktów w zawiłym planie lady Burke odbudowy gospodarki i podniesienia standardu życia mieszkańców Durham. Tegoroczny, choć skromny napawał radością, dawał nadzieję, że zmierzają ku dobremu, że wraca stabilność. Jedynie złowroga kometa była niczym wielka niewiadoma, która mogła popsuć wszystkie zamiary.
Patrząc na róże starała się jednak teraz o tym nie myśleć. Upewniła się jedynie, że czarodziej na pewno skontaktuje się z ich ogrodnikiem i odwróciła się słysząc głos kuzyna.
-Dziękuję. - Przyjęła talerzyk z uśmiechem i nie omieszkała spróbować wypieku. Był lekki, świeży i niezwykle smaczny. Kiedy skusiła się na kolejny kęs usłyszała charakterystyczny śmiech Melody. Dziewczyna wraz z opiekunką i bratem wysiadła z powozu i pomachała w stronę ojca. -Teraz nie wykręcisz się z tego, że jesz słodycze przed obiadem. - Zaśmiała się z Xaviera, bo wiedziała przecież jakie panują w domu zasady. Każdy z nich musiał się z ich surowością zapoznać kiedy byli jeszcze dziećmi.
Ludzi wokół przybywało, skuszeni zapachami oraz gwarem ze zwykłej ciekawości wyszli na główny plac. Rozmawiali jeden przez drugiego i nawoływali kolejnych. -Widze stanowisko z kapeluszami. Może znajdę coś do spacerów górskich. - Oznajmiła ożywiona i nim kuzyn zdąży zareagować ruszyła do stoiska, który właśnie się otworzył. Interesowało ją coś co będzie nawiązywać do kultury i sztuki samego hrabstwa.
Ludność skoncentrowana jest głównie na wschodzie, a największe ośrodki miejskie zlokalizowane są na południowym wschodzie, w dolinie rzeki Tees gdzie była żyzna gleba, więc hodowcy roślin cieszyli się obfitymi plonami. Zaś w górskiej części głównie wypasano owce oraz bydło i zajmowano się wydobyciem surowców. Tym czym ostatnio sama Primrose partycypowała. Osadziła człowieka który wiedział jak kopalnia powinna funkcjonował, uczyła się od niego cały czas, po swojej stronie pilnując, aby surowce do odbudowy napływały stale, aby ludzie na powrót osiedlali się w okolicach kopalni. Poza tym wydobycie przyczyni się do eksportu towaru dalej, do innych hrabstw i krajów. Skorzysta też na tym wytwórstwo talizmanów oraz naczyń. Cyna, była grudą, która spełniała się w więcej niż jednej dziedzinie.
Niemal każdego dnia poświęcała parę godzin, aby zgłębiać meandry ekonomii. Prywatni nauczyciele oraz kuzyn, służyli jej swoją wiedzą oraz umiejętnościami. Nie miała ambicji sama zarządzać kopalnią, od tego potrzebowała ludzi, którzy się na tym znają. Jednocześnie nie mogła być ignorantką, która nie rozumie jakie są zależności więc kształciła się i nie miała zamiaru odpuszczać.
Jarmarki, były jednym z punktów w zawiłym planie lady Burke odbudowy gospodarki i podniesienia standardu życia mieszkańców Durham. Tegoroczny, choć skromny napawał radością, dawał nadzieję, że zmierzają ku dobremu, że wraca stabilność. Jedynie złowroga kometa była niczym wielka niewiadoma, która mogła popsuć wszystkie zamiary.
Patrząc na róże starała się jednak teraz o tym nie myśleć. Upewniła się jedynie, że czarodziej na pewno skontaktuje się z ich ogrodnikiem i odwróciła się słysząc głos kuzyna.
-Dziękuję. - Przyjęła talerzyk z uśmiechem i nie omieszkała spróbować wypieku. Był lekki, świeży i niezwykle smaczny. Kiedy skusiła się na kolejny kęs usłyszała charakterystyczny śmiech Melody. Dziewczyna wraz z opiekunką i bratem wysiadła z powozu i pomachała w stronę ojca. -Teraz nie wykręcisz się z tego, że jesz słodycze przed obiadem. - Zaśmiała się z Xaviera, bo wiedziała przecież jakie panują w domu zasady. Każdy z nich musiał się z ich surowością zapoznać kiedy byli jeszcze dziećmi.
Ludzi wokół przybywało, skuszeni zapachami oraz gwarem ze zwykłej ciekawości wyszli na główny plac. Rozmawiali jeden przez drugiego i nawoływali kolejnych. -Widze stanowisko z kapeluszami. Może znajdę coś do spacerów górskich. - Oznajmiła ożywiona i nim kuzyn zdąży zareagować ruszyła do stoiska, który właśnie się otworzył. Interesowało ją coś co będzie nawiązywać do kultury i sztuki samego hrabstwa.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słysząc śmiech córki spojrzał w kierunku powozu i uśmiechnął się sam do siebie.
- Nie, jeśli szybko zjem i nie zobaczą. – poruszał zabawnie brwiami patrząc na kuzynkę, po czym raz dwa pochłoną kawałek ciasta, w który zdecydowanie nie przystoi lordowi.
Odmachał dzieciom, które po chwili ruszyły w ich kierunku. Xavier wyrzucił papierowy talerzyk do pobliskiego śmietnika by zatrzeć ślady jawnego przestępstwa popełnionego przeciwko domowym zasadom. Było to co najmniej zabawne zachowanie z jego strony, biorąc pod uwagę, że był dorosłym mężczyzną, a ukrywał fakt jedzenia słodyczy, przed swoimi dziećmi. Nie przejmował się tym jednak w tym momencie, atmosfera jarmarku jemu również się udzieliła i zamierzał się po prostu cieszyć się dniem. Każdy z nich tego potrzebował.
Z tyłu głowy jednak cały czas kołotały się myśli kompletnie nie związne z jarmarkiem i miło atmosferą. Cały czas po ciuchu rozważał różne strategie, plany i starał sie wymyślić co zrobić aby im wszystkim żyło sie lepiej. Zdążył się dowiedzieć, że Primrose podczas jego nieobecności bardzo zaangażowała się w działalność na rzecz poprawy warunków w hrabstwie. Pragnał jej teraz w tym pomóc, chociaż troche ściagnąc jej obowiązków z barków. Wiedział, że Prim zawsze chętnie brała udział w takich przedsięwzięciach, nie mógł jednak pozwolić na to by aż nad to się przepracowywała. Jeden pracoholik w rodzinie zdecydowanie wystarczy.
Sam równiez postanowił wrócić do przerwanych jakiś czas temu planów rozbudowy Palarni chciał zmienić to miejsce w pełnoprawny lokal, który mimo swojej lokalizacji, przyciągałby czarodziei, nie tylko tych, który odnajodowali w opiumowych oparach relaks i odpoczynek. To jednak było jeszcze przed nim, musiał dokładnie wszystko zaplanować, zdobyć odpowiednie fundusze. Nie był to jednak temat naglący, były zdecydowanie inne sprawy, którymi powinien się zająć w pierwszej kolejności.
Po chwili podeszły dzieci z opiekunką, Melody, jak przystało na młoda damę, dygęła przed ojcem uśmiechając się szeroko, a po chwili już straciła nim zainteresowanie i pobiegła za ciocią w kierunku stoiska z kapeluszami, a zaaferowana opiekunka zaraz za nią.
- Wybierzemy coś ładnego ciociu?– spojrzała na Primrose z ekscytacją.
Cornel został przy ojcu, trzymał się blisko, widocznie speszony taka ilością ludzi i tym, że dużo osób zwraca na niego uwagę.
- Będziesz miał ochotę spróbować swoich sił na torze przeszkód? – zagadną Xavier patrząc na syna z ciepłym uśmiechem, zarezerwowanym tylko dla najbliższych.
Chłopiec rozejrzał się w poszukiwaniu rozrywki, o której wspomniał ojciec, a kiedy w końcu ja odnalazł oczy aż mu się zaświeciły.
- Nie przystoi to lordowi. – odezwał się jednak po chwili kręcąc głową, lekko zaciskając młodzieńcze piąstki.
- Na takich jarmarkach jak najbardziej wypada. – Xavier pokręcił głową – Musisz pokazać, że czysta krew rodu Burke jest również wysportowana i nie boi się rywalizacji. – odparł spokojnie chcąc zachęcić syna do zabawy.
Chciał by jego dzieci, tak samo jak on i Prim, skorzystali z okazji na złapanie oddechu.
- Nie, jeśli szybko zjem i nie zobaczą. – poruszał zabawnie brwiami patrząc na kuzynkę, po czym raz dwa pochłoną kawałek ciasta, w który zdecydowanie nie przystoi lordowi.
Odmachał dzieciom, które po chwili ruszyły w ich kierunku. Xavier wyrzucił papierowy talerzyk do pobliskiego śmietnika by zatrzeć ślady jawnego przestępstwa popełnionego przeciwko domowym zasadom. Było to co najmniej zabawne zachowanie z jego strony, biorąc pod uwagę, że był dorosłym mężczyzną, a ukrywał fakt jedzenia słodyczy, przed swoimi dziećmi. Nie przejmował się tym jednak w tym momencie, atmosfera jarmarku jemu również się udzieliła i zamierzał się po prostu cieszyć się dniem. Każdy z nich tego potrzebował.
Z tyłu głowy jednak cały czas kołotały się myśli kompletnie nie związne z jarmarkiem i miło atmosferą. Cały czas po ciuchu rozważał różne strategie, plany i starał sie wymyślić co zrobić aby im wszystkim żyło sie lepiej. Zdążył się dowiedzieć, że Primrose podczas jego nieobecności bardzo zaangażowała się w działalność na rzecz poprawy warunków w hrabstwie. Pragnał jej teraz w tym pomóc, chociaż troche ściagnąc jej obowiązków z barków. Wiedział, że Prim zawsze chętnie brała udział w takich przedsięwzięciach, nie mógł jednak pozwolić na to by aż nad to się przepracowywała. Jeden pracoholik w rodzinie zdecydowanie wystarczy.
Sam równiez postanowił wrócić do przerwanych jakiś czas temu planów rozbudowy Palarni chciał zmienić to miejsce w pełnoprawny lokal, który mimo swojej lokalizacji, przyciągałby czarodziei, nie tylko tych, który odnajodowali w opiumowych oparach relaks i odpoczynek. To jednak było jeszcze przed nim, musiał dokładnie wszystko zaplanować, zdobyć odpowiednie fundusze. Nie był to jednak temat naglący, były zdecydowanie inne sprawy, którymi powinien się zająć w pierwszej kolejności.
Po chwili podeszły dzieci z opiekunką, Melody, jak przystało na młoda damę, dygęła przed ojcem uśmiechając się szeroko, a po chwili już straciła nim zainteresowanie i pobiegła za ciocią w kierunku stoiska z kapeluszami, a zaaferowana opiekunka zaraz za nią.
- Wybierzemy coś ładnego ciociu?– spojrzała na Primrose z ekscytacją.
Cornel został przy ojcu, trzymał się blisko, widocznie speszony taka ilością ludzi i tym, że dużo osób zwraca na niego uwagę.
- Będziesz miał ochotę spróbować swoich sił na torze przeszkód? – zagadną Xavier patrząc na syna z ciepłym uśmiechem, zarezerwowanym tylko dla najbliższych.
Chłopiec rozejrzał się w poszukiwaniu rozrywki, o której wspomniał ojciec, a kiedy w końcu ja odnalazł oczy aż mu się zaświeciły.
- Nie przystoi to lordowi. – odezwał się jednak po chwili kręcąc głową, lekko zaciskając młodzieńcze piąstki.
- Na takich jarmarkach jak najbardziej wypada. – Xavier pokręcił głową – Musisz pokazać, że czysta krew rodu Burke jest również wysportowana i nie boi się rywalizacji. – odparł spokojnie chcąc zachęcić syna do zabawy.
Chciał by jego dzieci, tak samo jak on i Prim, skorzystali z okazji na złapanie oddechu.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Zaśmiała się w głos, radośnie i szczerze widząc jak kuzyn pochłania w niesamowicie szybkim tempie ciasto. Nie musiał tego robić, mógł własnym dzieciom pozwolić na jego spróbowanie, ale zamiast tego sam zachował się jak chłopiec. W takim zachowaniu było coś odświeżającego i pełnego wolności, jakby znów byli mali. Jarmark przywoływał wspomnienia, budził dawno uciszone nuty, które zagłuszone zostały brzmieniem codziennych obowiązków ze świata dorosłych. Teraz zaś czuła lekkość na duchu, głosy dzieci sprawiły, że poczuła beztroskę jakiej dawno nie miała okazji zaznać. Kolejnego dnia powrócą do szarości życia, do pracy i spraw jakimi zajmowali się każdego dnia, ale miała nadzieję, że będzie im towarzyszyć wspomnienie tego dnia i jego lekkość. Miała oparcie w kuzynie, widziała jak zaangażował się w działania w Durham i chciał odciążyć ją samą, za co była wdzięczna. Lady Burke się nie skarżyła, nie podnosiła lamentu, ani nie pozwalała aby inni się o nią martwili. Nie zmieniało to faktu, że nie raz ścigała się z czasem i chodziła późno spać, by zerwać się jak tylko wzejdzie słońce. Lęki i obawy nocne odeszły w niepamięć. Strach z dzieciństwa, gdy dotknięta klątwą musiała się sama z nią uporać, dawno minęły. Przegnała lęki dzieciństwa stając się dorosłą kobietą, która śmiało parła naprzód.
-Co o tym myślisz? - Wskazała na kapelusz z asymetrycznym rondem, który ozdobiony był z tyłu wielką kokardą. Przymierzyła go i zaraz obejrzała się w lustrze danym jej przez przejętą sprzedawczynię. Melody skrzywiła nieznacznie usta. -Nie?
-Nie pasuje ci, ciociu. - Odpowiedziała z powagą w głosie dziewczynka i zaraz wskazała inny, mniejszy, chroniący dobrze twarz przed słońcem i bardziej przyległy do tyłu głowy w kolorze burzowego nieba. -Ten.
Primrose sięgnęła po wskazane przez Melody nakrycie głowy i spojrzała na swoje odbicie. Być może dziewczynka miała rację. Kapelusz nie zostałby zerwany przez wiatr w górach.
W tym czasie grupa dzieci podeszła do toru przeszkód, również zainteresowana tym co ma on do zaoferowania. Człowiek rozstawiający ostatnie zadania zaśmiał się głośno i poinformował, że konkurs się zacznie zaraz po oficjalnym otwarciu jarmarku. Usłyszał te słowa zmierzający w stronę Xaviera burmistrz.
-Lordzie Burke, lady Burke. Już czas. - Należało otworzyć jarmark i cieszyć się jego atrakcjami. Primrose odłożyła kapelusz prosząc go odłożenie go, przyśle po niego służkę. Następnie ujęła Melody za rękę zwracając się do dziewczynki. -[b]Gotowa?
Ta zaś ochoczo kiwnęła głową.[/b]
-Co o tym myślisz? - Wskazała na kapelusz z asymetrycznym rondem, który ozdobiony był z tyłu wielką kokardą. Przymierzyła go i zaraz obejrzała się w lustrze danym jej przez przejętą sprzedawczynię. Melody skrzywiła nieznacznie usta. -Nie?
-Nie pasuje ci, ciociu. - Odpowiedziała z powagą w głosie dziewczynka i zaraz wskazała inny, mniejszy, chroniący dobrze twarz przed słońcem i bardziej przyległy do tyłu głowy w kolorze burzowego nieba. -Ten.
Primrose sięgnęła po wskazane przez Melody nakrycie głowy i spojrzała na swoje odbicie. Być może dziewczynka miała rację. Kapelusz nie zostałby zerwany przez wiatr w górach.
W tym czasie grupa dzieci podeszła do toru przeszkód, również zainteresowana tym co ma on do zaoferowania. Człowiek rozstawiający ostatnie zadania zaśmiał się głośno i poinformował, że konkurs się zacznie zaraz po oficjalnym otwarciu jarmarku. Usłyszał te słowa zmierzający w stronę Xaviera burmistrz.
-Lordzie Burke, lady Burke. Już czas. - Należało otworzyć jarmark i cieszyć się jego atrakcjami. Primrose odłożyła kapelusz prosząc go odłożenie go, przyśle po niego służkę. Następnie ujęła Melody za rękę zwracając się do dziewczynki. -[b]Gotowa?
Ta zaś ochoczo kiwnęła głową.[/b]
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 31.08.23 19:06, w całości zmieniany 6 razy
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Śmiech kuzynki był jak melodia i sprawił, że i on zaśmiał się cicho, ale szczerze. Zapowiadał się naprawdę miły dzień, który mieli spędzić nie tylko w gronie rodzinnym, ale również otoczeni przez mieszkańców hrabstwa, o które tak dbali. Dzisiaj się bawili, a jutro wrócą do swoich obowiązków, które z całą pewnością pochłonął ich do reszty. Mieli dużo na głowie, i nie tylko chodziło o hrabstwo. Oboje przecież udzielali się również w innych sprawach, pomagali też przy budowaniu nowego, lepszego państwa. Dlatego też taki dzień wytchnienia był im jak najbardziej potrzebny.
- Tak, w tym zdecydowanie bardziej ci do twarzy. - Melody pokiwała głową z uśmiechem, po czym sama zainteresowała się kapelusikiem odpowiednim dla młodej damy. - A co myślisz o tym ciociu? - spytała chwytając w rączki ciemnoczerwony kapelusz z małym rondem, ale z ładnym, sztucznym kwiatem do niego przyczepionym.
W tym czasie Cornel, po słowach ojca zdecydował się wziąć udział w zawodach na torze przeszkód. Xavier podszedł z synem do mężczyzny, który zarządzał tą rozrywką i zapisał młodego lorda na listę uczestników. Chłopiec aż się palił by sprawdzić swoje umiejętności, w końcu dużo ćwiczył, liczył więc na to, że godziny poświęcona na trening w końcu przyniosą owoce w postaci wygrania konkurencji.
- Dam z siebie wszystko. - zapowiedział ojcu kiwając głową z pewną siebie miną.
W momencie kiedy burmistrz oznajmił, że najwyższa pora na oficjalne rozpoczęcie jarmarku, Xavier złapał syna za dłoń, po czym skierował się w stronę podestu. Melody równie chętnie ruszyła u boku Primrose. Chciała się pokazać, dać wszystkim do zrozumienia, że jest już „dorosła” i może godnie reprezentować swoją rodzinę. Chciała by papa był z niej dumny.
W końcu wszyscy przedstawiciele rodu Burke stanęli na scenie, skąd mieli świetny widok na wszystkich zgromadzonych, a tych z każdą minutą przybywało. Było słychać rozmowy dorosłych, śmiechy dzieci, wszyscy wydawali się być zadowoleni i odprężeni.
Burmistrz przemówił pierwszy, prosząc o uwagę, a potem pokrótce, w swoim imieniu witając wszystkich, po czym zszedł na bok, ustępując miejsca Xavierowi. Ten zerknął na swoje dzieci i kuzynkę z delikatnym uśmiechem, po czym wystąpił do przodu.
- Szanowni państwo, dostojni mieszkańcy Durham, w imieniu rodziny Burke chciałem was wszystkich serdecznie powitać na Letnim Festiwalu. Niezmiernie się cieszę widząc was wszystkich tutaj zgromadzonych. Wraz z lady Primrose oraz burmistrzem dołożyliśmy wielu starań by dzisiejszy, jak również kolejne dni, podczas których będzie trwał festiwal, mogli państwo spędzić w spokoju, w miłej, wesołej, a przede wszystkim bezpiecznej atmosferze. Jest to czas zabawy, uśmiechu, czas na złapanie oddechu. Cieszmy się nim wspólnie. Żywimy szczere nadzieję, że będą państwo zadowoleni z przygotowanych atrakcji. Chcemy również państwa zapewnić, że w naszych planach jest, aby nie była to jednorazowa akcja, chcielibyśmy aby Letni Festiwal Durham stał się coroczną tradycją, abyśmy mogli celebrować go wspólnie z państwem. Życzymy miłej zabawy. - zakończył swoją mowę lekkim ukłonem.
- Tak, w tym zdecydowanie bardziej ci do twarzy. - Melody pokiwała głową z uśmiechem, po czym sama zainteresowała się kapelusikiem odpowiednim dla młodej damy. - A co myślisz o tym ciociu? - spytała chwytając w rączki ciemnoczerwony kapelusz z małym rondem, ale z ładnym, sztucznym kwiatem do niego przyczepionym.
W tym czasie Cornel, po słowach ojca zdecydował się wziąć udział w zawodach na torze przeszkód. Xavier podszedł z synem do mężczyzny, który zarządzał tą rozrywką i zapisał młodego lorda na listę uczestników. Chłopiec aż się palił by sprawdzić swoje umiejętności, w końcu dużo ćwiczył, liczył więc na to, że godziny poświęcona na trening w końcu przyniosą owoce w postaci wygrania konkurencji.
- Dam z siebie wszystko. - zapowiedział ojcu kiwając głową z pewną siebie miną.
W momencie kiedy burmistrz oznajmił, że najwyższa pora na oficjalne rozpoczęcie jarmarku, Xavier złapał syna za dłoń, po czym skierował się w stronę podestu. Melody równie chętnie ruszyła u boku Primrose. Chciała się pokazać, dać wszystkim do zrozumienia, że jest już „dorosła” i może godnie reprezentować swoją rodzinę. Chciała by papa był z niej dumny.
W końcu wszyscy przedstawiciele rodu Burke stanęli na scenie, skąd mieli świetny widok na wszystkich zgromadzonych, a tych z każdą minutą przybywało. Było słychać rozmowy dorosłych, śmiechy dzieci, wszyscy wydawali się być zadowoleni i odprężeni.
Burmistrz przemówił pierwszy, prosząc o uwagę, a potem pokrótce, w swoim imieniu witając wszystkich, po czym zszedł na bok, ustępując miejsca Xavierowi. Ten zerknął na swoje dzieci i kuzynkę z delikatnym uśmiechem, po czym wystąpił do przodu.
- Szanowni państwo, dostojni mieszkańcy Durham, w imieniu rodziny Burke chciałem was wszystkich serdecznie powitać na Letnim Festiwalu. Niezmiernie się cieszę widząc was wszystkich tutaj zgromadzonych. Wraz z lady Primrose oraz burmistrzem dołożyliśmy wielu starań by dzisiejszy, jak również kolejne dni, podczas których będzie trwał festiwal, mogli państwo spędzić w spokoju, w miłej, wesołej, a przede wszystkim bezpiecznej atmosferze. Jest to czas zabawy, uśmiechu, czas na złapanie oddechu. Cieszmy się nim wspólnie. Żywimy szczere nadzieję, że będą państwo zadowoleni z przygotowanych atrakcji. Chcemy również państwa zapewnić, że w naszych planach jest, aby nie była to jednorazowa akcja, chcielibyśmy aby Letni Festiwal Durham stał się coroczną tradycją, abyśmy mogli celebrować go wspólnie z państwem. Życzymy miłej zabawy. - zakończył swoją mowę lekkim ukłonem.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Dawno nie czuła takiej lekkości na duchu. Odwiedzając jarmark u Evandry czy też inne, które miały miejsce w hrabstwach jakie postanowiły wziąć udział w tym przedsięwzięciu, nadal czuła pewne zdenerwowanie. Teraz jednak widząc rodzinę razem uśmiechała się szczerze, a troski zostały odegnane na dalszy plan. Mogła zanurzyć się w sielance, choć wiedziała, że to złudne, ale i tak pozwoliła sobie na chwilę beztroski.
-Prawdziwa dama. - Zawyrokowała patrząc na kapelusik, który przymierzała Melody, a potem zwróciła się do kobiety przy stoisku z prośbą o spakowanie kapeluszy i odesłanie do zamku Durham. Radość sprzedawczyni była wręcz niedopisania jednym słowem. Oczy jej się zaszkliły, a ona sama aż pękała z dumy. Należało wspierać lokalnych wytwórców. Skoro już się pojawili, to koniecznym było pokazanie, że rodzina Burke nie gardzi wyrobami zwykłych ludzi i nie boi się posiadać coś co nie zostało wytworzone przez wytwornych krawców. Lojalność budowało się poprzez tak drobne i zwyczajne gesty.
Ujmując małą dłoń Melody udała się wraz z nią na podest, gdzie miało dojść do oficjalnego otwarcia jarmarku. Stanęły niedaleko Xaviera, a ten z synem u boku przemawiał do ludzi. Zebrani mieszkańcy przystanęli słuchając uważnie słów lorda Burke. Po ostatnich słowach zawrzało od oklasków i wesołego śmiechu.
-Mieszkańcy Durham! - Zawołał burmistrz kiedy Xavier ustąpił mu miejsca. -Jak rzekł lord Burke, bawcie się! Jarmark ma do zaoferowania wiele atrakcji. Nie zapomnijcie wziąć udział w konkursie ciast oraz przyjdźcie zobaczyć okazy wspaniałych kwiatów. Pociechy wyślijcie na tor przeszkód, a wieczorem odbędzie się ognisko wraz z tańcami i muzyką! Wesołego jarmarku! - Ponownie rozbrzmiały okrzyki i tłum zaczął się rozchodzić. Primrose podeszła do Xaviera.
-Bardzo zgrabne przemówienie, myślałeś o polityce? - Zagadnęła go z rozbawieniem w głosie. Melody oddaliła się wraz z córkami Edgara pod czujnym okiem opiekunki. -Zaraz będziesz musiał zmierzyć się z ogromną ilością ciast, a ja będę podziwiać najróżniejsze okazy róż i innych kwiatów. - Obejrzała się na pawilon. -Widziałam stoisko z nalewkami. Myślę, aby jakaś sprezentować naszemu Klucznikowi. Nie chciał przyjść, twierdząc, że ktoś musi posiadłości pilnować kiedy państwo się bawią. - Rzeczony mężczyzna był w Durham od zawsze. Czarownicy zdawało się, że w pewnym momencie przestał się starzeć i wciąż jest w tym samym wieku. Klucznik dbał zawsze o stan zamku i nie pozwolił, aby coś umknęło przed jego czujnym okiem.
Potoczyła wzrokiem i ruszyła w stronę pawilonu, gdzie wystawcy kwiatów już czekali na komisję. Sędziowie oglądali każdy kwiat, rozmawiali z jego opiekunem i odnotowywali swoje uwagi na kartkach. Primrose im towarzyszyła, dopytywała na co głównie zwracają uwagę, czym się kierują przy wyborze. Choć nie ona decydowała o zwycięzcy, a jedynie wręczała nagrodę, tak była żywo zainteresowana tym jak pracują sędziowie.
Dzień mijał wśród śmiechów i zabawy, im robi się później, tym więcej osób się zjawiało. Kiedy już się ściemniało, a lampiony zaczęły oświetlać główny plan dzieci, zmęczone ale szczęśliwe zostały odesłane do spania, gdzie mgły śnić słodkie sny. Rodzina Burke zaś udała się na ognisko i słuchali wraz z mieszkańcami lokalnych pieśni i podziwiali tańce. Na ten jeden dzień mogli wszyscy zapomnieć o horrorze wojny. Wśród powszechnej radości poczuć smak normalnego życia bez strachu i obaw. Nawet kometa na niebie zdawała się być mniej złowieszcza niż normalnie.
|zt dla Prim
Przekazuję na jarmark 50 PM
-Prawdziwa dama. - Zawyrokowała patrząc na kapelusik, który przymierzała Melody, a potem zwróciła się do kobiety przy stoisku z prośbą o spakowanie kapeluszy i odesłanie do zamku Durham. Radość sprzedawczyni była wręcz niedopisania jednym słowem. Oczy jej się zaszkliły, a ona sama aż pękała z dumy. Należało wspierać lokalnych wytwórców. Skoro już się pojawili, to koniecznym było pokazanie, że rodzina Burke nie gardzi wyrobami zwykłych ludzi i nie boi się posiadać coś co nie zostało wytworzone przez wytwornych krawców. Lojalność budowało się poprzez tak drobne i zwyczajne gesty.
Ujmując małą dłoń Melody udała się wraz z nią na podest, gdzie miało dojść do oficjalnego otwarcia jarmarku. Stanęły niedaleko Xaviera, a ten z synem u boku przemawiał do ludzi. Zebrani mieszkańcy przystanęli słuchając uważnie słów lorda Burke. Po ostatnich słowach zawrzało od oklasków i wesołego śmiechu.
-Mieszkańcy Durham! - Zawołał burmistrz kiedy Xavier ustąpił mu miejsca. -Jak rzekł lord Burke, bawcie się! Jarmark ma do zaoferowania wiele atrakcji. Nie zapomnijcie wziąć udział w konkursie ciast oraz przyjdźcie zobaczyć okazy wspaniałych kwiatów. Pociechy wyślijcie na tor przeszkód, a wieczorem odbędzie się ognisko wraz z tańcami i muzyką! Wesołego jarmarku! - Ponownie rozbrzmiały okrzyki i tłum zaczął się rozchodzić. Primrose podeszła do Xaviera.
-Bardzo zgrabne przemówienie, myślałeś o polityce? - Zagadnęła go z rozbawieniem w głosie. Melody oddaliła się wraz z córkami Edgara pod czujnym okiem opiekunki. -Zaraz będziesz musiał zmierzyć się z ogromną ilością ciast, a ja będę podziwiać najróżniejsze okazy róż i innych kwiatów. - Obejrzała się na pawilon. -Widziałam stoisko z nalewkami. Myślę, aby jakaś sprezentować naszemu Klucznikowi. Nie chciał przyjść, twierdząc, że ktoś musi posiadłości pilnować kiedy państwo się bawią. - Rzeczony mężczyzna był w Durham od zawsze. Czarownicy zdawało się, że w pewnym momencie przestał się starzeć i wciąż jest w tym samym wieku. Klucznik dbał zawsze o stan zamku i nie pozwolił, aby coś umknęło przed jego czujnym okiem.
Potoczyła wzrokiem i ruszyła w stronę pawilonu, gdzie wystawcy kwiatów już czekali na komisję. Sędziowie oglądali każdy kwiat, rozmawiali z jego opiekunem i odnotowywali swoje uwagi na kartkach. Primrose im towarzyszyła, dopytywała na co głównie zwracają uwagę, czym się kierują przy wyborze. Choć nie ona decydowała o zwycięzcy, a jedynie wręczała nagrodę, tak była żywo zainteresowana tym jak pracują sędziowie.
Dzień mijał wśród śmiechów i zabawy, im robi się później, tym więcej osób się zjawiało. Kiedy już się ściemniało, a lampiony zaczęły oświetlać główny plan dzieci, zmęczone ale szczęśliwe zostały odesłane do spania, gdzie mgły śnić słodkie sny. Rodzina Burke zaś udała się na ognisko i słuchali wraz z mieszkańcami lokalnych pieśni i podziwiali tańce. Na ten jeden dzień mogli wszyscy zapomnieć o horrorze wojny. Wśród powszechnej radości poczuć smak normalnego życia bez strachu i obaw. Nawet kometa na niebie zdawała się być mniej złowieszcza niż normalnie.
|zt dla Prim
Przekazuję na jarmark 50 PM
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Głośne oklaski i śmiechy połechtały jego ego. Nigdy nie uważał siebie za dobrego mówce, retoryka przed tłumami nigdy nie była jego mocną stroną i zawsze, kiedy miał przemawiać musiał się przygotować. Tym razem jednak dał sobie trochę luzu, na co z całą pewnością miała duży wpływ atmosfera festiwalu, i musiał przyznać, że całkiem nieźle mu poszło. Zwłaszcza, że przecież Burkowie nigdy specjalnie nie kładli nacisku na to by ich pociechy uczyły się pięknego wysławiania się. Nie bez kozery mieli opinie nieokrzesanych i gburowatych.
- Polityka? - uniósł rozbawiony brew ku górze – I miałbym występować publicznie? O nie nie, na pewno nie. - pokręcił głową – My działamy z cienia, a mi to jak najbardziej odpowiada. - puścił jej oczko uśmiechając się pod nosem. - Nie mam problemu z ciastami, z przyjemnością wszystkiego spróbuje. Stoisko z nalewkami mówisz… - rozejrzał się zainteresowany za rzeczonym stoiskiem – Klucznikowi zdecydowanie należy coś kupić. Tyle lat dla nas pracuje, rzadko spotyka się tak oddanych i rzetelnych ludzi. Myślę, że nalewka będzie dobrym pomysłem. - odparł kiwając głową.
Sam planował podejść do tego stanowiska. Jako manager palarni, która jednocześnie była barem z szerokim asortymentem alkoholu, nigdy nie odmawiał sobie skosztowania alkoholu. Nie raz nie dwa, właśnie w taki sposób odkrywał nowe smaki, które potem sprowadzał do Londynu i wprowadzał w kartę alkoholi w palarni.
Moment później każde z nich poszło w swoją stronę. Xavier skierował się do komisji ciast. Nie decydował o zwycięscy, nie znał się w końcu na ciastach, jednak próbował każdego wystawionego wypieku i musiał przyznać, że nawet jeśli by się znał to miałby zdecydowanie problem żeby wybrać zwycięzcę. Na sam koniec, na prośbę komisji, osobiście wręczył nagrodę zwycięscy, po czym sam od siebie dodał coś ekstra. Oświadczył zwycięskiej gospodyni, że z przyjemnością przyślę kogoś z zamku z zamówieniem na jej pyszne ciasta.
Po konkursie wypieków, pełny po zjedzeniu tylu słodkości, skierował swoje kroki na tor przeszkód. Chciał pokazać synowi, że ma jego pełne wsparcie. A Cornel dawał z siebie wszystko, nie było mu straszne ubrudzenie się czy jakieś mniejsze obtarcie, to nie leżało w jego naturze. Mieszkańcy mogli na własne oczy przekonać się, że wbrew powszechnej opinii, lordowie również mają silną więź ze swoimi dziećmi, z tego dowodem było w jaki sposób Xavier kibicował swojemu synowi. Rywalizacja skończyła się drugim miejscem dla młodego lorda, jednak pokazał klasę, kiedy podszedł do swojego przeciwnika i uścisnął mu dłoń, składając gratulacje.
Gdy nadszedł wieczór, a dzieci wróciły do zamku, zaczęła się część bardziej dla dorosłych. Xavier spędził trochę czasu przy stoisku z nalewkami, kosztując kilka nalewek, lokalnych wytwórców, a potem, przy ognisku nawet wyciągnął Primrose do tańca wśród mieszkańców. Cały dzień i wieczór był dla wszystkich czasem wytchnienia i zabawy, mogli odpocząć, dobrze się bawiąc i dzieląc ten czas ze swoimi bliskimi. Wszyscy mogli poczuć się bezpiecznie i chociaż tego dnia poczuć normalność.
zt dla Xava
- Polityka? - uniósł rozbawiony brew ku górze – I miałbym występować publicznie? O nie nie, na pewno nie. - pokręcił głową – My działamy z cienia, a mi to jak najbardziej odpowiada. - puścił jej oczko uśmiechając się pod nosem. - Nie mam problemu z ciastami, z przyjemnością wszystkiego spróbuje. Stoisko z nalewkami mówisz… - rozejrzał się zainteresowany za rzeczonym stoiskiem – Klucznikowi zdecydowanie należy coś kupić. Tyle lat dla nas pracuje, rzadko spotyka się tak oddanych i rzetelnych ludzi. Myślę, że nalewka będzie dobrym pomysłem. - odparł kiwając głową.
Sam planował podejść do tego stanowiska. Jako manager palarni, która jednocześnie była barem z szerokim asortymentem alkoholu, nigdy nie odmawiał sobie skosztowania alkoholu. Nie raz nie dwa, właśnie w taki sposób odkrywał nowe smaki, które potem sprowadzał do Londynu i wprowadzał w kartę alkoholi w palarni.
Moment później każde z nich poszło w swoją stronę. Xavier skierował się do komisji ciast. Nie decydował o zwycięscy, nie znał się w końcu na ciastach, jednak próbował każdego wystawionego wypieku i musiał przyznać, że nawet jeśli by się znał to miałby zdecydowanie problem żeby wybrać zwycięzcę. Na sam koniec, na prośbę komisji, osobiście wręczył nagrodę zwycięscy, po czym sam od siebie dodał coś ekstra. Oświadczył zwycięskiej gospodyni, że z przyjemnością przyślę kogoś z zamku z zamówieniem na jej pyszne ciasta.
Po konkursie wypieków, pełny po zjedzeniu tylu słodkości, skierował swoje kroki na tor przeszkód. Chciał pokazać synowi, że ma jego pełne wsparcie. A Cornel dawał z siebie wszystko, nie było mu straszne ubrudzenie się czy jakieś mniejsze obtarcie, to nie leżało w jego naturze. Mieszkańcy mogli na własne oczy przekonać się, że wbrew powszechnej opinii, lordowie również mają silną więź ze swoimi dziećmi, z tego dowodem było w jaki sposób Xavier kibicował swojemu synowi. Rywalizacja skończyła się drugim miejscem dla młodego lorda, jednak pokazał klasę, kiedy podszedł do swojego przeciwnika i uścisnął mu dłoń, składając gratulacje.
Gdy nadszedł wieczór, a dzieci wróciły do zamku, zaczęła się część bardziej dla dorosłych. Xavier spędził trochę czasu przy stoisku z nalewkami, kosztując kilka nalewek, lokalnych wytwórców, a potem, przy ognisku nawet wyciągnął Primrose do tańca wśród mieszkańców. Cały dzień i wieczór był dla wszystkich czasem wytchnienia i zabawy, mogli odpocząć, dobrze się bawiąc i dzieląc ten czas ze swoimi bliskimi. Wszyscy mogli poczuć się bezpiecznie i chociaż tego dnia poczuć normalność.
zt dla Xava
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
|20.07.1958
Edmund Thorton, burmistrz miasteczka Durham wyczekiwał przybycia lady Burke, jak zwykle, jak zawsze co niedzielę, kiedy mieli w zwyczaju się spotykać i omawiać kwestie letniego jarmarku. Spotkania te odbywały się w siedzibie ratusza, w przestronnym gabinecie burmistrza, gdzie na wysokim drewnianym biurku sterty papierów wskazywały na intensywność przygotowań.
Pierwsze spotkanie między lady Primrose a burmistrzem było pełne szacunku i serdeczności. Wysoki, mężczyzna o siwych włosach i poważnym spojrzeniu, pan Thornton, przywitał lady Primrose ciepłym uśmiechem i zaprosił ją do miejsca przy stole z widokiem na okoliczne wzgórza. Zawsze miała ze sobą notes, w którym czyniła liczne notatki z każdego ich spotkania, a te później przekuwała w czyn. Pamiętał jak na samym początku omawiali to z czego słynie samo hrabstwo. Opowiedział jej wtedy o wyrobach z owczego mleka - sery, to była duma mieszkańców wzgórz. Burmistrz opowiedział lady Primrose o rozległych terenach idealnych do turystyki pieszej. To naturalne piękno, malownicze krajobrazy i trasy spacerowe przyciągały swego czasu licznych gości. Organizowany jarmark mógł zachęcić ludzi do odwiedzania hrabstwa i poznawania jego uroków oraz przypomnieć mieszkańcom jego dumę. Doskonale rozumiał potrzebę tego przedsięwzięcia, tego co chciała osiągnąć, a on sam miał zamiar jej pomóc. Rozmawiał z ludźmi, przebywał z nimi na co dzień i choć mogło się wydawać, że trywialna zabawa jak jarmark nikomu nie jest potrzebna, tak byli wszyscy w błędzie. Właśnie takie wydarzenie było wręcz niezbędne, aby podnieść ducha w mieszkańcach. Został ledwie tydzień do jarmarku i choć miał już wszystko spisane oraz przygotowane to obawiał się, że o czym zapomniał. Choć mogło to być złudzenie spowodowane tym, że zaczynał się lekko denerwować. Wyglądając przez okno dostrzegł zmierzającą w stronę budynku drobną postać. Primrose Burke, jak to miała w zwyczaju, przychodziła na piechotę, przy okazji oglądając miasteczko, uważnie przyglądając się życiu jakie wiedli jego mieszkańcy. Ubrana w niebieski komplet i pasujący do niego kapelusz zatrzymała się na chwilę. Burmistrz wychylił się lekko i dostrzegł jak rozmawia ze starszą kobietą. Ta uśmiechnęła się i klasnęła w pomarszczone dłonie. Krótka wymiana zdań trwała przeszło parę sekund nim szlachcianka ruszyła dalej do ratusza. To oznaczało, że Edmund musiał przygotować napoje oraz miejsce dla nadchodzącego gościa. Zaraz usłyszał jej kroki na kamiennej posadzce, a potem rozległo się ciche pukanie do drzwi.
-Panie Thorton - Primrose uśmiechnęła się uprzejmie i skierowała swoje kroki do stołu, przy którym zawsze pracowali.
-Lady Burke - ukłonił się przed nią i od razu podał wysoką szklankę schłodzonego napoju. Kobieta wyciągnęła swój notatnik i zerknęła na stos papierów.
-Czy mamy ostateczną listę wystawców? - Zapytała czarownica, a mężczyzna od razu podał jej listę.
-Nie jest ich zbyt wiele. Mamy trochę wyrobów lokalnych, ale to nic w porównaniu z tym co było jeszcze parę lat temu.
-Taka ilość wystarczy. - Primrose usiadła na krześle i przebiegła wzrokiem zapiski. Parę stanowisk z owczym serem, wyrobami z owczej wełny, domowymi przetworami, nalewkami czy drobnymi upominkami. Piekarz z wypiekami bułek i chleba. Rzeczywiście dość skromnie, ale niczego innego się nie spodziewała. Miała pełną świadomość, że po wojnie nie stworzą wielkiego wydarzenia, które będzie trwać parę dni i nocy. Nawet jeden dzień to było dużo przy obecnej sytuacji ekonomicznej.-Kiedy zaczynamy przygotowania?
-Od jutra zaczynamy stawiać stoiska oraz podest, na którym jarmark zostanie oficjalnie otwarty. Tutaj mam wszystkie plany…
Zaangażowanie burmistrza bardzo ją podnosiło na duchu. Czuła, że ma w mężczyźnie sprzymierzeńca, który podobnie jak ona wiedział jak bardzo ważne było to wydarzenie. Sięgając po plan zagospodarowania przestrzeni rynku był dokładnie rozrysowany. Burmistrz niczego nie pozostawił przypadkowi, co ją cieszyło, bo utwierdzało w tym, że może na nim polegać. Ta myśl sprawiała, że czuła się silniejsza, łatwiej będzie im zmierzyć się potencjalnymi przeciwnościami. Niezależnie czy napłyną one ze strony komety, cieni czy też rebeliantów. Zastanawiała się jedynie, czy uda im się zmierzyć ze wszystkim na raz. Odsunęła jednak na razie od siebie tę myśl. Powinna skupić się na jarmarku.
-Przewidujemy jakieś konkursy? Są niezbędne. - Oderwała wzrok od planów. -Zastanawiam się, czy postawienie sceny w tym miejscu jest słuszne. Proszę zobaczyć, jeżeli przesuniemy podest w tym kierunku, nie będzie on dominował, a tego chcemy właśnie uniknąć. - Wskazała na rysunku miejsce, w którym uważała, że rzeczona scena będzie lepiej wyglądać.
-Mamy przewidziany konkurs ciast, na najpiękniejszy kwiat oraz szereg zabaw dla dzieci. - Pospieszył z odpowiedzią burmistrz, a następnie pochylił się nad planami. -Nie widzę problemu w przesunięciu podestu, milady.
-Wspaniale. - Ucieszyła się i wstała ze swojego miejsca. -Gdyby brakowało środków do budowania straganów, proszę natychmiast napisać list. Pojawię się za dwa dni, aby omówić kwestię otwarcia i zamknięcia jarmarku, oraz wieczornych pokazów trupy wędrownej.
-Oczywiście, lady Burke. - Mężczyzna skłonił się nieznacznie odprowadzając czarownicę do drzwi. Kiedy drzwi się za nią zamknęły potoczyła wzrokiem po rynku, pierwsze girlandy już zawisły, mieszkańcy ozdabiali okiennice oraz wejścia do swoich domostw. Wszyscy byli zaangażowani w przygotowania, a na to przecież liczyła. Dostrzegła szyld sklepu modystki i już miała się tam udać, kiedy usłyszała nagle krzyk.
-Uwaga! - Głos należał do młodego człowieka, który biegł wymachując rękami za stadem pędzących owiec. Te męcząc przeraźliwie wparowały na rynek, kopyta uderzyły o kostkę brukową wywołując tym niemałe zamieszanie i zaciekawienie ze strony mieszkańców. Parę głów wychyliło się z okien. Primrose w ostatniej chwili wycofała się na schody ratusza to uratowało ją przed staranowaniem przez spanikowane zwierzęta. Młody człowiek uświadamiając sobie z kim ma do czynienia zatrzymał się gwałtownie i ukłonił w pas. -Milady, proszę o wybaczenie. Przestraszyły się staranowały zagrodę.
-Nic się nie stało. - Zapewniła ze spokojem w głosie, w duchu cieszą się, że nie stała na środku ulicy.
-Już się nimi zajmuję.
-Oczywiście. - Skinęła nieznacznie głową i odczekała póki młodzian z pomocą paru innych osób nie zagonił owiec w jedyną słuszną stronę. Te meczały, przepychały się, ale ostatecznie dały się wyprowadzić z uliczek Durham.
-A to ci dopiero, nic lady nie jest? - Zagadnęła Modystka kiedy czarownica przekroczyła próg jej sklepiku.
-To nic takiego, a owce są naszym dobrem i musimy o nie dbać. - Odpowiedziała swobodnie Primrose, na co modystka kiwnęła ohoczo głową.
-Co prawda to prawda, lady Burke. W czym mogę pomóc?
-Przyszłam zapytać czy będzie pani wystawiać swój stragan w trakcie jarmarku. - Zagadnęła przyglądając się kapeluszowi z dużą kokardą.
-Jak najbardziej, nie przepuściłabym takiej okazji.
-Bardzo mnie to cieszy. - W tym momencie kobieta podała jej lustro, aby mogła się przejrzeć w przymierzanym kapeluszu. Przez chwilę analizowała swój wygląd, ale ostatecznie się na niego nie zdecydowała. -Coś z mniejszym rondem zdecydowanie.
-Proszę chwilę zaczekać… -Modystka zniknęła pomiędzy półkami, aby wrócić z kapeluszem o kremowej barwie z szarymi i perłowymi zdobieniami. Primrose przymierzyła nakrycie głowy i zdecydowanie lepiej się w nim czuła. - Pomysł odnowienia jarmarków bardzo się nam spodobał.
-Nie było głosów, że to za wcześnie? - Rozmowa wydawała się niezobowiązująca, ale właśnie dzięki takim spotkaniom mogła zebrać dodatkowe informacje o tym co się dzieje na ziemiach rodu Burke i jakie panują nastroje.
-Skądże! - Zaprzeczyła od razu czarownica. - Ludziom brakuje radości, są zmęczeni wojną, a to dobrze działa na ich ducha.
-Słowa te przynoszą mi wielką radość. Proszę zapakować. - Podała wybrany kapelusz modystce, a następnie uiściła opłatę. Po owcach na rynku pozostały jedynie fragmenty wełny.
|zt
Edmund Thorton, burmistrz miasteczka Durham wyczekiwał przybycia lady Burke, jak zwykle, jak zawsze co niedzielę, kiedy mieli w zwyczaju się spotykać i omawiać kwestie letniego jarmarku. Spotkania te odbywały się w siedzibie ratusza, w przestronnym gabinecie burmistrza, gdzie na wysokim drewnianym biurku sterty papierów wskazywały na intensywność przygotowań.
Pierwsze spotkanie między lady Primrose a burmistrzem było pełne szacunku i serdeczności. Wysoki, mężczyzna o siwych włosach i poważnym spojrzeniu, pan Thornton, przywitał lady Primrose ciepłym uśmiechem i zaprosił ją do miejsca przy stole z widokiem na okoliczne wzgórza. Zawsze miała ze sobą notes, w którym czyniła liczne notatki z każdego ich spotkania, a te później przekuwała w czyn. Pamiętał jak na samym początku omawiali to z czego słynie samo hrabstwo. Opowiedział jej wtedy o wyrobach z owczego mleka - sery, to była duma mieszkańców wzgórz. Burmistrz opowiedział lady Primrose o rozległych terenach idealnych do turystyki pieszej. To naturalne piękno, malownicze krajobrazy i trasy spacerowe przyciągały swego czasu licznych gości. Organizowany jarmark mógł zachęcić ludzi do odwiedzania hrabstwa i poznawania jego uroków oraz przypomnieć mieszkańcom jego dumę. Doskonale rozumiał potrzebę tego przedsięwzięcia, tego co chciała osiągnąć, a on sam miał zamiar jej pomóc. Rozmawiał z ludźmi, przebywał z nimi na co dzień i choć mogło się wydawać, że trywialna zabawa jak jarmark nikomu nie jest potrzebna, tak byli wszyscy w błędzie. Właśnie takie wydarzenie było wręcz niezbędne, aby podnieść ducha w mieszkańcach. Został ledwie tydzień do jarmarku i choć miał już wszystko spisane oraz przygotowane to obawiał się, że o czym zapomniał. Choć mogło to być złudzenie spowodowane tym, że zaczynał się lekko denerwować. Wyglądając przez okno dostrzegł zmierzającą w stronę budynku drobną postać. Primrose Burke, jak to miała w zwyczaju, przychodziła na piechotę, przy okazji oglądając miasteczko, uważnie przyglądając się życiu jakie wiedli jego mieszkańcy. Ubrana w niebieski komplet i pasujący do niego kapelusz zatrzymała się na chwilę. Burmistrz wychylił się lekko i dostrzegł jak rozmawia ze starszą kobietą. Ta uśmiechnęła się i klasnęła w pomarszczone dłonie. Krótka wymiana zdań trwała przeszło parę sekund nim szlachcianka ruszyła dalej do ratusza. To oznaczało, że Edmund musiał przygotować napoje oraz miejsce dla nadchodzącego gościa. Zaraz usłyszał jej kroki na kamiennej posadzce, a potem rozległo się ciche pukanie do drzwi.
-Panie Thorton - Primrose uśmiechnęła się uprzejmie i skierowała swoje kroki do stołu, przy którym zawsze pracowali.
-Lady Burke - ukłonił się przed nią i od razu podał wysoką szklankę schłodzonego napoju. Kobieta wyciągnęła swój notatnik i zerknęła na stos papierów.
-Czy mamy ostateczną listę wystawców? - Zapytała czarownica, a mężczyzna od razu podał jej listę.
-Nie jest ich zbyt wiele. Mamy trochę wyrobów lokalnych, ale to nic w porównaniu z tym co było jeszcze parę lat temu.
-Taka ilość wystarczy. - Primrose usiadła na krześle i przebiegła wzrokiem zapiski. Parę stanowisk z owczym serem, wyrobami z owczej wełny, domowymi przetworami, nalewkami czy drobnymi upominkami. Piekarz z wypiekami bułek i chleba. Rzeczywiście dość skromnie, ale niczego innego się nie spodziewała. Miała pełną świadomość, że po wojnie nie stworzą wielkiego wydarzenia, które będzie trwać parę dni i nocy. Nawet jeden dzień to było dużo przy obecnej sytuacji ekonomicznej.-Kiedy zaczynamy przygotowania?
-Od jutra zaczynamy stawiać stoiska oraz podest, na którym jarmark zostanie oficjalnie otwarty. Tutaj mam wszystkie plany…
Zaangażowanie burmistrza bardzo ją podnosiło na duchu. Czuła, że ma w mężczyźnie sprzymierzeńca, który podobnie jak ona wiedział jak bardzo ważne było to wydarzenie. Sięgając po plan zagospodarowania przestrzeni rynku był dokładnie rozrysowany. Burmistrz niczego nie pozostawił przypadkowi, co ją cieszyło, bo utwierdzało w tym, że może na nim polegać. Ta myśl sprawiała, że czuła się silniejsza, łatwiej będzie im zmierzyć się potencjalnymi przeciwnościami. Niezależnie czy napłyną one ze strony komety, cieni czy też rebeliantów. Zastanawiała się jedynie, czy uda im się zmierzyć ze wszystkim na raz. Odsunęła jednak na razie od siebie tę myśl. Powinna skupić się na jarmarku.
-Przewidujemy jakieś konkursy? Są niezbędne. - Oderwała wzrok od planów. -Zastanawiam się, czy postawienie sceny w tym miejscu jest słuszne. Proszę zobaczyć, jeżeli przesuniemy podest w tym kierunku, nie będzie on dominował, a tego chcemy właśnie uniknąć. - Wskazała na rysunku miejsce, w którym uważała, że rzeczona scena będzie lepiej wyglądać.
-Mamy przewidziany konkurs ciast, na najpiękniejszy kwiat oraz szereg zabaw dla dzieci. - Pospieszył z odpowiedzią burmistrz, a następnie pochylił się nad planami. -Nie widzę problemu w przesunięciu podestu, milady.
-Wspaniale. - Ucieszyła się i wstała ze swojego miejsca. -Gdyby brakowało środków do budowania straganów, proszę natychmiast napisać list. Pojawię się za dwa dni, aby omówić kwestię otwarcia i zamknięcia jarmarku, oraz wieczornych pokazów trupy wędrownej.
-Oczywiście, lady Burke. - Mężczyzna skłonił się nieznacznie odprowadzając czarownicę do drzwi. Kiedy drzwi się za nią zamknęły potoczyła wzrokiem po rynku, pierwsze girlandy już zawisły, mieszkańcy ozdabiali okiennice oraz wejścia do swoich domostw. Wszyscy byli zaangażowani w przygotowania, a na to przecież liczyła. Dostrzegła szyld sklepu modystki i już miała się tam udać, kiedy usłyszała nagle krzyk.
-Uwaga! - Głos należał do młodego człowieka, który biegł wymachując rękami za stadem pędzących owiec. Te męcząc przeraźliwie wparowały na rynek, kopyta uderzyły o kostkę brukową wywołując tym niemałe zamieszanie i zaciekawienie ze strony mieszkańców. Parę głów wychyliło się z okien. Primrose w ostatniej chwili wycofała się na schody ratusza to uratowało ją przed staranowaniem przez spanikowane zwierzęta. Młody człowiek uświadamiając sobie z kim ma do czynienia zatrzymał się gwałtownie i ukłonił w pas. -Milady, proszę o wybaczenie. Przestraszyły się staranowały zagrodę.
-Nic się nie stało. - Zapewniła ze spokojem w głosie, w duchu cieszą się, że nie stała na środku ulicy.
-Już się nimi zajmuję.
-Oczywiście. - Skinęła nieznacznie głową i odczekała póki młodzian z pomocą paru innych osób nie zagonił owiec w jedyną słuszną stronę. Te meczały, przepychały się, ale ostatecznie dały się wyprowadzić z uliczek Durham.
-A to ci dopiero, nic lady nie jest? - Zagadnęła Modystka kiedy czarownica przekroczyła próg jej sklepiku.
-To nic takiego, a owce są naszym dobrem i musimy o nie dbać. - Odpowiedziała swobodnie Primrose, na co modystka kiwnęła ohoczo głową.
-Co prawda to prawda, lady Burke. W czym mogę pomóc?
-Przyszłam zapytać czy będzie pani wystawiać swój stragan w trakcie jarmarku. - Zagadnęła przyglądając się kapeluszowi z dużą kokardą.
-Jak najbardziej, nie przepuściłabym takiej okazji.
-Bardzo mnie to cieszy. - W tym momencie kobieta podała jej lustro, aby mogła się przejrzeć w przymierzanym kapeluszu. Przez chwilę analizowała swój wygląd, ale ostatecznie się na niego nie zdecydowała. -Coś z mniejszym rondem zdecydowanie.
-Proszę chwilę zaczekać… -Modystka zniknęła pomiędzy półkami, aby wrócić z kapeluszem o kremowej barwie z szarymi i perłowymi zdobieniami. Primrose przymierzyła nakrycie głowy i zdecydowanie lepiej się w nim czuła. - Pomysł odnowienia jarmarków bardzo się nam spodobał.
-Nie było głosów, że to za wcześnie? - Rozmowa wydawała się niezobowiązująca, ale właśnie dzięki takim spotkaniom mogła zebrać dodatkowe informacje o tym co się dzieje na ziemiach rodu Burke i jakie panują nastroje.
-Skądże! - Zaprzeczyła od razu czarownica. - Ludziom brakuje radości, są zmęczeni wojną, a to dobrze działa na ich ducha.
-Słowa te przynoszą mi wielką radość. Proszę zapakować. - Podała wybrany kapelusz modystce, a następnie uiściła opłatę. Po owcach na rynku pozostały jedynie fragmenty wełny.
|zt
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
13 sierpnia, 21:00
Od wydarzenia w bibliotece minęły trzy dni, a on nadal nie mógł się po tym otrząsnąć. Wszystko to co miało miejsce, to co widział było co najmniej fascynujące. W żadnym wypadku nie spodziewał się, że coś takiego go spotka, ale nie żałował. Co prawda nie wiedział czego tak naprawdę się dowiedział, jednak wiedział, że musi dokopać się do dna tego wszystkiego. Chwilę po przebudzeniu się z dziwnego marazmu wiedział, że musi się dowiedzieć co to było. Czym było to coś co widział, ten moment w lesie nie dawał mu spokoju. Cały czas myślał o tym wielkim, cienistym wężu, który go wtedy zaatakował i o tej młodej francuskiej dziewczynie. Kim była? Czemu śpiewała akurat tą piosenkę? O co w tym wszystkim chodziło. Te wszystkie pytania spędzały mu sen z powiek, jak również zaprzątały mu głowę w ciągu dnia. O śnie w ogóle mógł zapomnieć, jeśli w ogóle udało mu się zasnąć budził się przerażony i zlany potem nawiedzany przez koszmary z wizji. Był zmęczony, ale to tylko jeszcze bardziej dodawało mu determinacji by dojść do sedna tej sprawy. Podejrzewał, że z każdym dniem może być coraz trudniej. Zawieszenie broni zaraz się kończyło i znów wróci walka o dominację co spowolni proces zdobywania informacji. Wiedział jednocześnie, że nie może się zajeżdżać, dlatego tego ostatniego dnia postanowił skupić swoje myśli na czymś innym, mając po cichu nadzieję, że to mu się uda.
Słysząc, że w ostatni dzień festiwalu w Durham planowany jest mały pokaz fajerwerków, postanowił zabrać na niego siostrę. Chciał by chociaż tego wieczoru mogła skorzystać z uroków zorganizowanego przy pomocy ich rodziny festiwalu, kto wie, może nawet uda się jeszcze coś kupić.
Umówili się z Margaret, że wyruszą na miejsce wieczorem i chwilę po 21 dotarli powozem na miejsce zabawy. Wysiadł pierwszy wyciągając do siostry dłoń by jej pomóc.
- Nie oddalaj się. - rzucił do dorożkarza chcąc aby w każdym momencie był pod ręką, jeśli lord i lady zdecydują się wrócić do domu.
Postawił dzisiaj na luźną elegancję więc ubrał ciemne spodnie od jednego ze swoich garniturów, do jasnej koszuli dobrał odpowiedni krawat, a na wierzch narzucił granatową marynarkę. Pogoda nadal dopisywała, więc nie potrzebował nic na wierzch.
- Zapraszam Lady Burke. - nadstawił ramię dla Margaret by mogła się na nim wesprzeć, po czym spokojnie ruszyli między ludzi.
Ludzie schodzili im z drogi kiedy weszli w tłum, jednocześnie witając się z nimi skinieniami głowy lub ciepłymi słowami. Lordowie Durham byli względnie lubieni przez swoich poddanych, więc Xavier nie podejrzewał, że może się wydarzyć cokolwiek złego. Nawet jeśli miałoby do czegoś takiego dojść, nie było opcji aby dopuścił by jego siostrze się cokolwiek stało.
rzut k6
Od wydarzenia w bibliotece minęły trzy dni, a on nadal nie mógł się po tym otrząsnąć. Wszystko to co miało miejsce, to co widział było co najmniej fascynujące. W żadnym wypadku nie spodziewał się, że coś takiego go spotka, ale nie żałował. Co prawda nie wiedział czego tak naprawdę się dowiedział, jednak wiedział, że musi dokopać się do dna tego wszystkiego. Chwilę po przebudzeniu się z dziwnego marazmu wiedział, że musi się dowiedzieć co to było. Czym było to coś co widział, ten moment w lesie nie dawał mu spokoju. Cały czas myślał o tym wielkim, cienistym wężu, który go wtedy zaatakował i o tej młodej francuskiej dziewczynie. Kim była? Czemu śpiewała akurat tą piosenkę? O co w tym wszystkim chodziło. Te wszystkie pytania spędzały mu sen z powiek, jak również zaprzątały mu głowę w ciągu dnia. O śnie w ogóle mógł zapomnieć, jeśli w ogóle udało mu się zasnąć budził się przerażony i zlany potem nawiedzany przez koszmary z wizji. Był zmęczony, ale to tylko jeszcze bardziej dodawało mu determinacji by dojść do sedna tej sprawy. Podejrzewał, że z każdym dniem może być coraz trudniej. Zawieszenie broni zaraz się kończyło i znów wróci walka o dominację co spowolni proces zdobywania informacji. Wiedział jednocześnie, że nie może się zajeżdżać, dlatego tego ostatniego dnia postanowił skupić swoje myśli na czymś innym, mając po cichu nadzieję, że to mu się uda.
Słysząc, że w ostatni dzień festiwalu w Durham planowany jest mały pokaz fajerwerków, postanowił zabrać na niego siostrę. Chciał by chociaż tego wieczoru mogła skorzystać z uroków zorganizowanego przy pomocy ich rodziny festiwalu, kto wie, może nawet uda się jeszcze coś kupić.
Umówili się z Margaret, że wyruszą na miejsce wieczorem i chwilę po 21 dotarli powozem na miejsce zabawy. Wysiadł pierwszy wyciągając do siostry dłoń by jej pomóc.
- Nie oddalaj się. - rzucił do dorożkarza chcąc aby w każdym momencie był pod ręką, jeśli lord i lady zdecydują się wrócić do domu.
Postawił dzisiaj na luźną elegancję więc ubrał ciemne spodnie od jednego ze swoich garniturów, do jasnej koszuli dobrał odpowiedni krawat, a na wierzch narzucił granatową marynarkę. Pogoda nadal dopisywała, więc nie potrzebował nic na wierzch.
- Zapraszam Lady Burke. - nadstawił ramię dla Margaret by mogła się na nim wesprzeć, po czym spokojnie ruszyli między ludzi.
Ludzie schodzili im z drogi kiedy weszli w tłum, jednocześnie witając się z nimi skinieniami głowy lub ciepłymi słowami. Lordowie Durham byli względnie lubieni przez swoich poddanych, więc Xavier nie podejrzewał, że może się wydarzyć cokolwiek złego. Nawet jeśli miałoby do czegoś takiego dojść, nie było opcji aby dopuścił by jego siostrze się cokolwiek stało.
rzut k6
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
they're only human
they don't see, who they are is who they'll always be
only human, after all
so they push and they shove
with this thing they call love, 'til they fall
they don't see, who they are is who they'll always be
only human, after all
so they push and they shove
with this thing they call love, 'til they fall
Ucieszyła się, gdy Xavier zaprosił ją na wspólne wyjście; choć wieczorne, to dzięki ładnej pogodzie nie musiała się martwić o jakiekolwiek ciepłe okrycie. Ulżyło jej, że brat nadal chciał spędzać czas z resztą rodziny; myśl, że mogłoby być inaczej niepokoiła ją od dnia, w którym powrócił. Mogło, przecież, kompletnie mu się odwidzieć - mógł nie umieć przeboleć wszystkiego, co go spotkało i rzucić się w wir własnego umysłu, zamykając się na zewnętrzny świat. Margaret sama przecież dobrze rozumiała, co ból po stracie drugiej osoby mógł robić z człowiekiem; choć ona przeżywała to nieustannie.
A przynajmniej do niedawna tak było; z każdym dniem miała wrażenie, że coraz mocniej skupia się na teraźniejszości. Nie miała wyboru; nie, kiedy z każdym upływającym tygodniem powietrze coraz mocniej się zagęszczało, a twarze członków jej rodziny stawały się coraz posępniejsze. Coś nadchodziło; a choć ona sama nie znała szczegółów, wiedziała, że to nie mogło być nic dobrego. Miała jedynie nadzieję, że trwający teraz względny spokój ujawi się również i we wrześniu. Musiało tak być.
Świat ciągle gnał do przodu, a Margaret, po raz pierwszy od dawna, gnała za nim, jak gdyby ścigała się z samym wszechświatem. Niekiedy czuła palący brak oddechu w płucach; jednak nie chciała się zatrzymywać.
Czy mogło to znaczyć, że już swoje wycierpiała?
Wyrwała się ze swoich myśli, gdy powóz, którym przyjechali, zatrzymał się; zaoferowała Xavierowi uśmiech, gdy ten pierwszy wysiadł, a następnie i jej pomógł opuścić pojazd - lekko stanęła na ziemi, odgarniając zagubiony kosmyk włosów z czoła, by starannie założyć go za ucho.
Podobnie jak brat, prezentowała się nienagannie; ze starannie ułożoną górną częścią włosów tak, by dolne loki mogły swobodnie spoczywać na ramionach, choć tym razem udekorowanymi jedynie spinką, wsuniętą z prawej strony jej skroni. Całości obrazu dopełniała granatowa sukienka; z racji ciepłej pogody pozwoliła sobie na rękawy sięgające do łokci i wygładziła dłuższą spódnicę stroju, by następnie poprawić umiejscowioną w jej pasie kokardkę, korzystając z chwili, którą Xavier poświęcił na wydanie polecenia dorożkarzowi. Niby od niechcenia przetarła jeszcze kwadratowy dekolt i w końcu uniosła wzrok na brata, oferując mu kolejny uśmiech.
Bez wahania ujęła go pod ramię, z łatwością dotrzymując mu kroku (choć przecież wiedziała, że to Xavier dostosowywał się do niej) i z zainteresowaniem przyglądała się mijającym ich ludziom, niekiedy odpowiadając na powitania delikatnym skinięciem głowy.
— Zbyt długo nie byliśmy razem na spacerze, Lordzie Burke — stwierdziła, unosząc lekko brew i lekko ściskając ramię mężczyzny, jak gdyby chciała dodać mu otuchy. — Chciałeś jedynie rozprostować nogi, czy może coś zaplanowałeś?
d e a t h
I'm all yours, but you're all mine
let's dance together, you and I
cause I'm not trapped with you, you see
you're the one who's trapped with me
Margaret Burke
Zawód : początkująca nakładaczka klątw
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Wiem, że słów na pewno mi zabraknie;
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nic nie zapowiadało nadciągającego kataklizmu. Niebo eksplodowało feerią barw w chwili, kiedy słońce tonęło na linii horyzontu. Czerwienie przerodziły się w fiolety, a fiolety w granaty zalewając świat przyjemnym ciepłem, wieńcząc dzień słodkim wspomnieniem. Przyroda wydawała się szykować do snu w swym nieskończonym rytuale, by zbudzić wszystkich poranną mżawką i lekkim gradem. I tak miał wyglądać każdy następny dzień, gdyby nie wisząca od przeszło miesiąca na niebie kometa, w dziwny, niewyjaśniony sposób zastygła na nieboskłonie w jednym miejscu. Zwiastun Śmierci, od zarania dziejów uznawany przez wieszczów i jasnowidzów za przepowiednię nieszczęścia. I ta, wraz z początkiem wieczoru miała się ziścić.
Kiedy wyjątkowy spektakl kolorów zastąpiła szarówka nadchodzącej nocy, a niebo roziskrzyło się pierwszymi gwiazdami, wisząca na firmamencie kometa rozbłysła intensywnym, oślepiającym blaskiem. Światło było tak mocne, że Xavier i Margaret musieli zasłonić na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. Lord Burkę usłyszał coś dziwnego — słowa, szepty, ale nie wyszły z ust młodziutkiej siostry. Kilka na raz, damskie i męskie, smutne i wesołe — wszystkie mówiły do niego w tym samym momencie, ale nie rozumiał co. Przyzwyczajeni do obecności komety na niebie ludzie z trudem upatrywali w niej źródła świata, a jednak każdy kto tylko spojrzał w górę mógł zrozumieć, że zabrakło na nim nieodłącznego elementu — długiego, błyszczącego warkocza. Pozostała tylko mała iskrząca kropka, znacznie jaśniejsza od gwiazd, ale ciemniejsza i mniejsza od wstającego po drugiej stronie księżyca. Ziemia pod stopami zaczęła wpierw wibrować a potem niespokojnie drżeć. Ludzie wokół zaczęli krzyczeć i panikować, przemieszczać się lub trzymać drżąc stragany. To, co na chwil oślepiło mieszkańców Durham ni było zaplanowanym pokaz fajerwerków. Rodzeństwo Burke widziało dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych ciał niebieskich migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.
I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.
Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoją wielkość, aż w końcu dwie niewielkich rozmiarów przeleciały nad ich głowami, płonąc. Zdawały się być kulami ognia, za którymi ciągnęły się dymiące smugi przypominające ogniste burze. Za nimi pomknęły kolejne. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do dwójki czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał im czas. Tik tak. W sekundzie lub dwóch spadające meteory uderzyły w kilka różnych miejsc w pobliżu. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że oboje się zachwiali. Impet uderzenia, który dotarł po chwili przewrócił czarodziejów prosto na jeden straganów, a kłęby kurzu objęły wszystko wkoło. Cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.
To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.
Kidy kłęby dymu zaczęły się przerzedzać, po okolicy poniosły się krzyki, nawoływania i płacz. Wtedy też Xavier mógł spojrzeć w niebo raz jeszcze, z żalem doświadczając potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.
Mistrz Gry wita w nowym okresie deszczem meteorytów. Nie kontynuuje rozgrywki.
Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).
Xavier - obrażenia tłuczonymi - 15, obrażenia psychiczne - 10
Margaret - obrażenia tłuczonymi -5; obrażenia psychiczne -30
Kiedy wyjątkowy spektakl kolorów zastąpiła szarówka nadchodzącej nocy, a niebo roziskrzyło się pierwszymi gwiazdami, wisząca na firmamencie kometa rozbłysła intensywnym, oślepiającym blaskiem. Światło było tak mocne, że Xavier i Margaret musieli zasłonić na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. Lord Burkę usłyszał coś dziwnego — słowa, szepty, ale nie wyszły z ust młodziutkiej siostry. Kilka na raz, damskie i męskie, smutne i wesołe — wszystkie mówiły do niego w tym samym momencie, ale nie rozumiał co. Przyzwyczajeni do obecności komety na niebie ludzie z trudem upatrywali w niej źródła świata, a jednak każdy kto tylko spojrzał w górę mógł zrozumieć, że zabrakło na nim nieodłącznego elementu — długiego, błyszczącego warkocza. Pozostała tylko mała iskrząca kropka, znacznie jaśniejsza od gwiazd, ale ciemniejsza i mniejsza od wstającego po drugiej stronie księżyca. Ziemia pod stopami zaczęła wpierw wibrować a potem niespokojnie drżeć. Ludzie wokół zaczęli krzyczeć i panikować, przemieszczać się lub trzymać drżąc stragany. To, co na chwil oślepiło mieszkańców Durham ni było zaplanowanym pokaz fajerwerków. Rodzeństwo Burke widziało dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych ciał niebieskich migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.
I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.
Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoją wielkość, aż w końcu dwie niewielkich rozmiarów przeleciały nad ich głowami, płonąc. Zdawały się być kulami ognia, za którymi ciągnęły się dymiące smugi przypominające ogniste burze. Za nimi pomknęły kolejne. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do dwójki czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał im czas. Tik tak. W sekundzie lub dwóch spadające meteory uderzyły w kilka różnych miejsc w pobliżu. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że oboje się zachwiali. Impet uderzenia, który dotarł po chwili przewrócił czarodziejów prosto na jeden straganów, a kłęby kurzu objęły wszystko wkoło. Cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.
To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.
Kidy kłęby dymu zaczęły się przerzedzać, po okolicy poniosły się krzyki, nawoływania i płacz. Wtedy też Xavier mógł spojrzeć w niebo raz jeszcze, z żalem doświadczając potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.
Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).
Xavier - obrażenia tłuczonymi - 15, obrażenia psychiczne - 10
Margaret - obrażenia tłuczonymi -5; obrażenia psychiczne -30
Ramsey Mulciber
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Miasteczko Durham
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham