Sypialnia Prudence
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Sypialnia Prudence
okój Prudence znajduje się na piętrze. Jest on spory, bardzo jasny - dzięki dużym oknom, które prowadzą na niewielki balkon. Pełen jest książek, które panna Macmillan kolekcjonuje. Przy jeden ze ścian znajduje się ogromne łóżko. Na przeciwko łóżka stoi drewniane biurko i krzesło - miejsce, w którym zgłębia tajniki magii. Sporo w nim kwiatów, Prue jest bowiem fanką roślin. Ściany są jasne, na jeden ze ścian powieszony jest plakat Zjednoczonych.
26.10.1957 poranek
Lady Macmillan wstała tego dnia wyjątkowo wcześnie. Nawet jak na nią. Musiała się przygotować na wizytę artysty, który to miał stworzyć dla niej obraz. Nie pamiętała nawet, kto wspomniał jej o kunszcie pana Moore. Ogromnie cieszyło ją to, że wykazał chęć współpracy. Być może już niedługo na jej ścianie będzie wisiał obraz, na którym jej tak zależało.
Posprzątała swój pokój. Wyjątkowo, książki nie były porozrzucane po podłodze, a zostały ułożone równo w biblioteczce. Nie chciała zrobić na nim złego wrażenia. Wiele razy nasłuchała się od rodziców, że wypada, aby panna jak ona miała porządek. Szczególnie, gdy przychodzi do niej ktoś z zewnątrz. Także postarała się tak jak potrafiła. Pokój wyglądał wyjątkowo schludnie.
Ubrała się dzisiaj również mało kontrowersyjnie, założyła na siebie prostą, czarną suknię. Oczekiwała w swoim pokoju wizyty mężczyzny. Nie mogła się doczekać, aż będzie mogła mu opowiedzieć, co chciałaby mieć na ścianie.
Nadeszła oczekiwana chwila, otrzymała informację o tym, że Cillian się pojawił. Pomknęła do drzwi wejściowych, aby go przywitać. Dzień dobry! Ogromnie cieszy mnie Pańska wizyta, może od razu udamy się do miejsca, w którym chciałabym, aby znalazł się obraz? - Nie czekała na odpowiedź tyko ruszyła całkiem szybkim krokiem przed siebie. Opamiętała się jednak po chwili. - Miło mi pana poznać. Jestem Prudence, przepraszam za nierozgarnięcie, tak bardzo ucieszyłam się z tego, że już się pan tutaj pojawił, że zapomniałam o podstawowych manierach. Kojarzę pana z czasów nauki w Hogwarcie, jednak nie pamiętam, czy zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Także wolę zacząć od początku. - Posłała mężczyźnie uśmiech. Lubiła konkrety oraz standardowo dla siebie nie do końca potrafiła się zachować. Kiedy Prue na coś czekała nie liczyło się nic innego. Szła nadal przed siebie, całkiem szybko pojawili się przed drzwiami jej sypialni. - Zapraszam do środka. Zobaczy Pan miejsce, w którym chciałabym, aby znalazł się obraz. - Otworzyła drzwi na oścież, po czym weszła do pomieszczenia. - Będę polegać na pana doświadczeniu, zastanawiałam się, czy lepiej, aby był to obraz, czy może rysunek na ścianie. - pokazała dłonią pustą ścianę, która znajdowała się naprzeciwko wyjścia na balkon. - Jak Pan sądzi, co wyglądałoby lepiej? - Teraz dopiero swój wzrok skierowała na mężczyznę, zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów, gdyż wcześniej nie przyjrzała mu się zbyt uważnie. Sprawił na niej całkiem miłe wrażenie. Próbowała sobie przypomnieć, jakiego go zapamiętała, nieco się zmienił. Czas robił swoje, nie dało się ukryć jego upływu.
Lady Macmillan wstała tego dnia wyjątkowo wcześnie. Nawet jak na nią. Musiała się przygotować na wizytę artysty, który to miał stworzyć dla niej obraz. Nie pamiętała nawet, kto wspomniał jej o kunszcie pana Moore. Ogromnie cieszyło ją to, że wykazał chęć współpracy. Być może już niedługo na jej ścianie będzie wisiał obraz, na którym jej tak zależało.
Posprzątała swój pokój. Wyjątkowo, książki nie były porozrzucane po podłodze, a zostały ułożone równo w biblioteczce. Nie chciała zrobić na nim złego wrażenia. Wiele razy nasłuchała się od rodziców, że wypada, aby panna jak ona miała porządek. Szczególnie, gdy przychodzi do niej ktoś z zewnątrz. Także postarała się tak jak potrafiła. Pokój wyglądał wyjątkowo schludnie.
Ubrała się dzisiaj również mało kontrowersyjnie, założyła na siebie prostą, czarną suknię. Oczekiwała w swoim pokoju wizyty mężczyzny. Nie mogła się doczekać, aż będzie mogła mu opowiedzieć, co chciałaby mieć na ścianie.
Nadeszła oczekiwana chwila, otrzymała informację o tym, że Cillian się pojawił. Pomknęła do drzwi wejściowych, aby go przywitać. Dzień dobry! Ogromnie cieszy mnie Pańska wizyta, może od razu udamy się do miejsca, w którym chciałabym, aby znalazł się obraz? - Nie czekała na odpowiedź tyko ruszyła całkiem szybkim krokiem przed siebie. Opamiętała się jednak po chwili. - Miło mi pana poznać. Jestem Prudence, przepraszam za nierozgarnięcie, tak bardzo ucieszyłam się z tego, że już się pan tutaj pojawił, że zapomniałam o podstawowych manierach. Kojarzę pana z czasów nauki w Hogwarcie, jednak nie pamiętam, czy zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Także wolę zacząć od początku. - Posłała mężczyźnie uśmiech. Lubiła konkrety oraz standardowo dla siebie nie do końca potrafiła się zachować. Kiedy Prue na coś czekała nie liczyło się nic innego. Szła nadal przed siebie, całkiem szybko pojawili się przed drzwiami jej sypialni. - Zapraszam do środka. Zobaczy Pan miejsce, w którym chciałabym, aby znalazł się obraz. - Otworzyła drzwi na oścież, po czym weszła do pomieszczenia. - Będę polegać na pana doświadczeniu, zastanawiałam się, czy lepiej, aby był to obraz, czy może rysunek na ścianie. - pokazała dłonią pustą ścianę, która znajdowała się naprzeciwko wyjścia na balkon. - Jak Pan sądzi, co wyglądałoby lepiej? - Teraz dopiero swój wzrok skierowała na mężczyznę, zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów, gdyż wcześniej nie przyjrzała mu się zbyt uważnie. Sprawił na niej całkiem miłe wrażenie. Próbowała sobie przypomnieć, jakiego go zapamiętała, nieco się zmienił. Czas robił swoje, nie dało się ukryć jego upływu.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czytał w swoim życiu już tyle książek o szlachetnych dworach, że powinien wiedzieć już cokolwiek o tym, jak Prudence żyje się w Puddlemere, ale prawda była tak, że... nie miał pojęcia. Pozostawało mu otrzeć twarz, kiedy istotnie - potwierdziła chęć ujrzenia go w Kornwalii, na dworze Macmillanów, w miejscu obcym mu zapewne tak mocno, jak jej mugolskie niegdyś dzielnice Londynu, gdzie zwykł spędzać czas wśród osób pozbawionych zdolności używania magii. Savoir-vivre nie był jego mocną stroną, ale też żył w przekonaniu, że niewiele się po nim spodziewa, więc uniknął strużki potu spływającej po czole, kiedy na wejściu przywitała go marszcząca brwi służba.
Jakoś się minęli. Imię i nazwisko Prudence Macmillan nie były mu obce nie tylko przez wzgląd na pochodzenie z rodziny o tak błękitnych korzeniach, ale też czasy szkolne. Pamiętał ją. Żywiołową, pełną energii. Nie było im po drodze, ale też ciężko było Cillianowi ją przeoczyć. Była jak płomień, który trawił wszystko wokół, aż dziw brał, że poza murami Hogwartu uchodziła za lady Macmillan, bo gdyby go ktoś w drugiej klasie zapytał o podejrzenia odnośnie jej pochodzenia, to Cillian założyłby pewnie, że Prudence z Puddlemere miała wspólnego tyle, co temperament. Ale była nią. Przywitał ją widok kobiety odzianą w suknię czarną, kompletnie do niej niepasującą. Widziałby ją w różu, albo w zieleni, ale na pewno nie w smutnej czerni. Przytłaczająca ciemność, która okalała jej oblicze przez ten ubiór, zasmuciła go wielce, bo żył przecież na tym świecie nie od wczoraj. Nie przygody jej były dane, tylko zamążpójście, zbliżające się do niej zapewne wielkimi krokami. Widziałby ją na statku, co mknie ku horyzontowi. Nie jako żonę, co się musi kłaniać przed mężem i być dla niego oparciem w ciężkich czasach.
I przez to zamyślenie kompletnie się zapomniał.
- Witaj Prud-...
Odkaszlnął, probując zignorować zażenowane i nieco przerażone spojrzenia otaczającej ich służby. No tak, od Hogwartu minęło już trochę lat, prawda? Chyba właśnie sam siebie wydał, jak wiele kosztowało go zachowanie powagi przy tych drętwych listach, które tu przysyłał po zmarnowaniu kilku pergaminów na zapisywaniu i przekreślaniu jednego zdania.
- To znaczy, eee... lady Macmillan - poprawił się po chwili naprawdę męczącej ciszy. No tak, nie pamiętała go. Ciężko się było temu dziwić, bo pewnie kiedy spoglądała przed siebie, a on stał tuż obok, to i tak go nie widziała. Ruszył za nią korytarzem, świadomy tego, że wcale nie oczekiwała jego odpowiedzi. Wyczuwał abstrakcyjność tej sytuacji, bo kobieta, której towarzyszył, jawiła się w jego wspomnieniach jako ktoś, kto powinien bosymi stopami przemierzać zroszone poranną rosą łąki rezerwatu, w którym pracował jego brat, a nie karmić go formułkami i dusić się w tej smutnej jak piekło sukience. Dużo musiał sobie dopowiadać, przynajmniej takie miał wrażenie. Albo głowa mu figle płatała. Bo przecież... co wszechświat to, co on sobie o niej myślał? Wcale nie musiała być taka, jaką ją zapamiętał.
- Nie do końca rozumiem, za co mnie lady przeprasza - przyznał otwarcie, z nieco szelmowskim uśmiechem - ale przyjmuję te przeprosiny. - Jego mina wskazywała na lekkie rozbawienie, ale pozbawiona była choćby okrucha drwiny - przez bystre oczy przeplatała się raczej nić sympatii i próba rozładowania atmosfery. - W takim razie zacznijmy od początku - ukłonił się lekko, przy okazji ściągając z głowy kapelusz, o czym wcześniej w całym tym zamieszaniu zapomniał - Cillian Moore.
Skinął głową, podążając za nią i nieco bardziej entuzjastycznym spojrzeniem (niż tym, którym zbadał jej ubiór) przejechał po wnętrzu jej sypialni. Czuł się z tym nieco niekomfortowo, nie wiedzieć czemu właściwie, bo nigdy nie miał w sobie nadmiernych ilości ogłady, ale było to przecież jakieś wejście w cudzą, intymną przestrzeń, przynajmniej tak mu się wydawało. Nie omieszkał zerknąć na półkę z książkami, ale tylko przelotnie, żeby Prudence nie zwróciła na to niepotrzebnie uwagi. Nie mógł niestety powstrzymać się przed próbą wyłapania grzbietu książki swojego autorstwa. Uśmiechnął się lekko do plakatu Jastrzębi - to już na pewno zauważyła, bo zawiesił się przy nim na moment, po czym położył na podłodze walizkę, z którą tutaj przyszedł. Z jej wnętrza wydobył miarkę i poziomicę.
- Monochromatyczny obraz - rzucił, trochę jakby w eter - albo rysunek kredką. - Tak mu się przynajmniej wydawało. - Aż boję się naruszyć harmonię kolorów, jaka tu panuje. - Chyba trochę za długo przyglądał się jej twarzy i oczom, nim zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wskazanej ściany. Nie chciał, aby wyglądało to niewłaściwie - kierowała nim ciekawość. Chciał wiedzieć, jak zmieniła się jej twarz przez te wszystkie lata, odkąd przestali być dziećmi. On zmienił się przecież ogromnie. Zawsze był drobny i malutki, teraz wyrósł do góry, jakby go ktoś rozciągnął. Chude, kościste dłonie zaciskające się na poziomicy, nogi tak szczupłe, że mogło mu ich pozazdrościć wile panien - wygląd jego zdecydowanie wskazywał na artystyczny zawód, a nie pracę fizyczną. Był jednak mylący, bo w istocie Cillian się pracy fizycznej podejmował dosyć często, ale budowa ciała nie pozwoliła mu nabrać krzepy.
Jakoś się minęli. Imię i nazwisko Prudence Macmillan nie były mu obce nie tylko przez wzgląd na pochodzenie z rodziny o tak błękitnych korzeniach, ale też czasy szkolne. Pamiętał ją. Żywiołową, pełną energii. Nie było im po drodze, ale też ciężko było Cillianowi ją przeoczyć. Była jak płomień, który trawił wszystko wokół, aż dziw brał, że poza murami Hogwartu uchodziła za lady Macmillan, bo gdyby go ktoś w drugiej klasie zapytał o podejrzenia odnośnie jej pochodzenia, to Cillian założyłby pewnie, że Prudence z Puddlemere miała wspólnego tyle, co temperament. Ale była nią. Przywitał ją widok kobiety odzianą w suknię czarną, kompletnie do niej niepasującą. Widziałby ją w różu, albo w zieleni, ale na pewno nie w smutnej czerni. Przytłaczająca ciemność, która okalała jej oblicze przez ten ubiór, zasmuciła go wielce, bo żył przecież na tym świecie nie od wczoraj. Nie przygody jej były dane, tylko zamążpójście, zbliżające się do niej zapewne wielkimi krokami. Widziałby ją na statku, co mknie ku horyzontowi. Nie jako żonę, co się musi kłaniać przed mężem i być dla niego oparciem w ciężkich czasach.
I przez to zamyślenie kompletnie się zapomniał.
- Witaj Prud-...
Odkaszlnął, probując zignorować zażenowane i nieco przerażone spojrzenia otaczającej ich służby. No tak, od Hogwartu minęło już trochę lat, prawda? Chyba właśnie sam siebie wydał, jak wiele kosztowało go zachowanie powagi przy tych drętwych listach, które tu przysyłał po zmarnowaniu kilku pergaminów na zapisywaniu i przekreślaniu jednego zdania.
- To znaczy, eee... lady Macmillan - poprawił się po chwili naprawdę męczącej ciszy. No tak, nie pamiętała go. Ciężko się było temu dziwić, bo pewnie kiedy spoglądała przed siebie, a on stał tuż obok, to i tak go nie widziała. Ruszył za nią korytarzem, świadomy tego, że wcale nie oczekiwała jego odpowiedzi. Wyczuwał abstrakcyjność tej sytuacji, bo kobieta, której towarzyszył, jawiła się w jego wspomnieniach jako ktoś, kto powinien bosymi stopami przemierzać zroszone poranną rosą łąki rezerwatu, w którym pracował jego brat, a nie karmić go formułkami i dusić się w tej smutnej jak piekło sukience. Dużo musiał sobie dopowiadać, przynajmniej takie miał wrażenie. Albo głowa mu figle płatała. Bo przecież... co wszechświat to, co on sobie o niej myślał? Wcale nie musiała być taka, jaką ją zapamiętał.
- Nie do końca rozumiem, za co mnie lady przeprasza - przyznał otwarcie, z nieco szelmowskim uśmiechem - ale przyjmuję te przeprosiny. - Jego mina wskazywała na lekkie rozbawienie, ale pozbawiona była choćby okrucha drwiny - przez bystre oczy przeplatała się raczej nić sympatii i próba rozładowania atmosfery. - W takim razie zacznijmy od początku - ukłonił się lekko, przy okazji ściągając z głowy kapelusz, o czym wcześniej w całym tym zamieszaniu zapomniał - Cillian Moore.
Skinął głową, podążając za nią i nieco bardziej entuzjastycznym spojrzeniem (niż tym, którym zbadał jej ubiór) przejechał po wnętrzu jej sypialni. Czuł się z tym nieco niekomfortowo, nie wiedzieć czemu właściwie, bo nigdy nie miał w sobie nadmiernych ilości ogłady, ale było to przecież jakieś wejście w cudzą, intymną przestrzeń, przynajmniej tak mu się wydawało. Nie omieszkał zerknąć na półkę z książkami, ale tylko przelotnie, żeby Prudence nie zwróciła na to niepotrzebnie uwagi. Nie mógł niestety powstrzymać się przed próbą wyłapania grzbietu książki swojego autorstwa. Uśmiechnął się lekko do plakatu Jastrzębi - to już na pewno zauważyła, bo zawiesił się przy nim na moment, po czym położył na podłodze walizkę, z którą tutaj przyszedł. Z jej wnętrza wydobył miarkę i poziomicę.
- Monochromatyczny obraz - rzucił, trochę jakby w eter - albo rysunek kredką. - Tak mu się przynajmniej wydawało. - Aż boję się naruszyć harmonię kolorów, jaka tu panuje. - Chyba trochę za długo przyglądał się jej twarzy i oczom, nim zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wskazanej ściany. Nie chciał, aby wyglądało to niewłaściwie - kierowała nim ciekawość. Chciał wiedzieć, jak zmieniła się jej twarz przez te wszystkie lata, odkąd przestali być dziećmi. On zmienił się przecież ogromnie. Zawsze był drobny i malutki, teraz wyrósł do góry, jakby go ktoś rozciągnął. Chude, kościste dłonie zaciskające się na poziomicy, nogi tak szczupłe, że mogło mu ich pozazdrościć wile panien - wygląd jego zdecydowanie wskazywał na artystyczny zawód, a nie pracę fizyczną. Był jednak mylący, bo w istocie Cillian się pracy fizycznej podejmował dosyć często, ale budowa ciała nie pozwoliła mu nabrać krzepy.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence w Puddlemere tak naprawdę głównie spała. Większość czasu spędzała włócząc się po okolicach. Nie była typem domatora, gdyby nie jego wizyta, zapewne już dawno jej by tu nie było. Przytłaczał ją dwór, czuła się w nim jak w zamkniętej twierdzy. Do tego dochodziła rodzina, która poruszała z nią głównie temat jej staropanieństwa, co okropnie ją irytowało. Jeśli już była w domu, to siedziała głównie w swoim pokoju z książką w ręce. Nie chciała ciągle się tłumaczyć, dlaczego tak, a nie inaczej wygląda jej życie. Miała ambicje, chciała od życia nieco więcej, niż powinna chcieć prawdziwa szlachcianka. Zapewne, jeśli urodziłaby się w innym rodzie, miałaby inne problemy. Była wdzięczna za to, że nie musiała się martwić o to, co włożyć do garnka i czy będzie miała gdzie spać. Jednak przez to wszystko miała nieco większe plany jeśli chodzi o swoją przyszłość. Okropnie się bała, że nie uda się jej ich zrealizować, że oddadzą ją jakiemuś lordowi, który nie będzie skłonny do negocjacji, zamknie ją w domu i na tym wszystko się skończy.
- Żadna ze mnie Lady.- szepnęła do niego, by nikt tego nie usłyszał. Nie należała do typowych dam, które liczyły na specjalne traktowanie. Może faktycznie powinna już zejść z tonu, nie przywykła do trzymania się konwenansów. Teraz, już ich nikt nie obserwował. Służba została na dole, mogła wrócić do bycia sobą. Tą prawdziwą Prue, którą była poza murami tego domu. Nie umiała udawać, robiła się momentalnie sztywna i czuła się nieswojo. - Nie do końca odnajduję się w takich sytuacjach, szczególnie, kiedy inny patrzą. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, jeśli pominiemy te wszystkie oficjalne tytuły.- uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny z nadzieją, że ją zrozumie. - Prudence, naprawdę cieszę się, że Cię widzę. - ogromnie cieszyła się z tego, że wyraził chęć współpracy. Może dzięki temu w jej życiu pojawi się nieco kolorów, których jej tak brakowało.
Przyglądała mu się uważnie kiedy zabierał się do pracy, próbowała sobie przypomnieć, jak wyglądał w Hogwarcie, na pewno urósł, zresztą jak większość męskiej części uczniów, która już dawno przestała być chłopcami, a stała się mężczyznami. Zabawne, bo większość z nich miała już swoje rodziny, co bardzo trudno było jej sobie wyobrazić. W końcu byli tacy dziecinni, jeszcze kilka lat temu, wydaje się, że minęła chwila od czasu, gdy kończyli szkołę.
Cillian był bardzo szczupły, Prue zastanawiała się, czy nie było to spowodowane wojną. Miała świadomość, że trudno było o pożywienie i zwykli zjadacze chleba nie mięli go pod dostatkiem tak jak ona. Próbowała odnaleźć go we wspomnieniach, pojawił się nawet jakiś przebłysk i wydawało jej się, że zawsze tak wyglądał, zmienił się jedynie wzrost. Zwróciła uwagę na szczupłe palce, które sięgały do walizki.
Nie przywykła do tego, że ktoś z zewnątrz odwiedzał jej pokój. Rzadko kiedy sprowadzała tutaj gości, było to dla niej nie lada wydarzenia. Nie czuła się jednak nieswojo, nie miała nic do ukrycia. Prue była niczym otwarta księga, z której można było czytać. Zauważyła, że się jej przygląda. Zapewne też wiele myśli kłębiło się w jego głowie. Ona uświadomiła sobie dzisiaj ile to już lat minęło od czasu ich wspólnej nauki. Dopiero w sytuacjach jak ta, zauważała, jak szybko czas pędzi do przodu. Nie byli już tymi nieświadomymi dziećmi, które z nadzieją patrzyły w przyszłość. Przyszło im rozpoczynać dorosłość w trudnych czasach, wiele marzeń przepadło i nie wiadomo, jak szybko będą mogli zacząć je spełniać. Nie było widać końca wojny.
- Jesteś artystą. Nie bój się takich rzeczy, zawsze przecież możemy zmienić coś więcej. Ty tworzysz, a ja martwię się resztą. - Mogła sobie pozwolić na takie niewielkie przyjemności, zawsze to jakieś dodatkowe atrakcje, jedne z niewielu, na jakie mogła sobie pozwolić podczas tych trudnych czasów. Skoro nie mogła podróżować, musiała sobie to jakoś wynagrodzić.
- Żadna ze mnie Lady.- szepnęła do niego, by nikt tego nie usłyszał. Nie należała do typowych dam, które liczyły na specjalne traktowanie. Może faktycznie powinna już zejść z tonu, nie przywykła do trzymania się konwenansów. Teraz, już ich nikt nie obserwował. Służba została na dole, mogła wrócić do bycia sobą. Tą prawdziwą Prue, którą była poza murami tego domu. Nie umiała udawać, robiła się momentalnie sztywna i czuła się nieswojo. - Nie do końca odnajduję się w takich sytuacjach, szczególnie, kiedy inny patrzą. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, jeśli pominiemy te wszystkie oficjalne tytuły.- uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny z nadzieją, że ją zrozumie. - Prudence, naprawdę cieszę się, że Cię widzę. - ogromnie cieszyła się z tego, że wyraził chęć współpracy. Może dzięki temu w jej życiu pojawi się nieco kolorów, których jej tak brakowało.
Przyglądała mu się uważnie kiedy zabierał się do pracy, próbowała sobie przypomnieć, jak wyglądał w Hogwarcie, na pewno urósł, zresztą jak większość męskiej części uczniów, która już dawno przestała być chłopcami, a stała się mężczyznami. Zabawne, bo większość z nich miała już swoje rodziny, co bardzo trudno było jej sobie wyobrazić. W końcu byli tacy dziecinni, jeszcze kilka lat temu, wydaje się, że minęła chwila od czasu, gdy kończyli szkołę.
Cillian był bardzo szczupły, Prue zastanawiała się, czy nie było to spowodowane wojną. Miała świadomość, że trudno było o pożywienie i zwykli zjadacze chleba nie mięli go pod dostatkiem tak jak ona. Próbowała odnaleźć go we wspomnieniach, pojawił się nawet jakiś przebłysk i wydawało jej się, że zawsze tak wyglądał, zmienił się jedynie wzrost. Zwróciła uwagę na szczupłe palce, które sięgały do walizki.
Nie przywykła do tego, że ktoś z zewnątrz odwiedzał jej pokój. Rzadko kiedy sprowadzała tutaj gości, było to dla niej nie lada wydarzenia. Nie czuła się jednak nieswojo, nie miała nic do ukrycia. Prue była niczym otwarta księga, z której można było czytać. Zauważyła, że się jej przygląda. Zapewne też wiele myśli kłębiło się w jego głowie. Ona uświadomiła sobie dzisiaj ile to już lat minęło od czasu ich wspólnej nauki. Dopiero w sytuacjach jak ta, zauważała, jak szybko czas pędzi do przodu. Nie byli już tymi nieświadomymi dziećmi, które z nadzieją patrzyły w przyszłość. Przyszło im rozpoczynać dorosłość w trudnych czasach, wiele marzeń przepadło i nie wiadomo, jak szybko będą mogli zacząć je spełniać. Nie było widać końca wojny.
- Jesteś artystą. Nie bój się takich rzeczy, zawsze przecież możemy zmienić coś więcej. Ty tworzysz, a ja martwię się resztą. - Mogła sobie pozwolić na takie niewielkie przyjemności, zawsze to jakieś dodatkowe atrakcje, jedne z niewielu, na jakie mogła sobie pozwolić podczas tych trudnych czasów. Skoro nie mogła podróżować, musiała sobie to jakoś wynagrodzić.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zniżyła głos do tego dziwnego, konspiracyjnego szeptu. Aż mu dreszcz po plecach przeszedł, bo był pewien, że tu przyszedł zmierzyć ścianę, a może jednak to zaproszenie miało w sobie jakieś głębsze przesłanie. Na szczęście to nie była informacja mrożąca krew w żyłach - to było dopełnienie widoku, który miał przed sobą od dobrych kilku minut.
- Czyżby? - Szepnął zaraz po niej, nie mogąc ukryć ciekawości wywołanej słowami. No bo przecież nawet jeżeli nie pasowała do tego obrazka (co jego zdaniem wątpliwości nie ulegało), to wciąż była Lady Macmillan, czy tego chciała, czy nie. Choćby i jej stopa nie chciała wcisnąć się w pantofel, choćby wiatr zawsze rozwiewał blond czuprynę tak, jakby nie chciał pogodzić się z tym, że była arystokratką, to najwyraźniej w dniu jej urodzenia gwiazdy były zgodne co do tego, kim miała zostać. Cillian kiepski był z tego całego przeznaczenia, rozumiał go tylko jako koncepcję literacką. Było często krzyżem niesionym przez protagonistę przez lata, zmuszającego go do wielu wyrzeczeń, ale ostatecznie...
Mającym swoje miejsce w historii.
I wydawało mu się, że ta Prudence, w całym swoim roztrzepaniu, też musiała mieć tu jakieś miejsce. Może odrobinę niewygodne. Może przyszło jej na nie narzekać (a może nie?). Może myślała czasem nad tym, aby zmienić je na inne, ale jednak, mimo tych wszystkich zawirowań świata w ostatnich latach, to Puddlemere było jej domem. Jak więc miał uznać słowa żadna ze mnie Lady za w pełni poważne? Czy to zapięcie pod szyją dusiło ją jeszcze bardziej, niż mu się wcześniej wydawało?
- Nie mnie cię oceniać - odpowiedział wreszcie, odrobinę zaniepokojony tym, że byli tu sami. Nijak się to miało do historii opisywanych na pergaminach, w ktorych zaczytywał się godzinami od dzieciństwa. Czy te opowieści miały w sobie jeszcze mniej ziaren prawdy, niż myślał? I czego on się właściwie tak obwiał? Gula mu w gardle stanęła na moment, kiedy się te drzwi za nimi zamknęły, ale szybko się jej pozbył, bo ostatecznie wciąż był sobą, a mówienie należało do jednej z jego mocniejszych stron, nawet jeżeli w oczach szlachetnie urodzonych wyprany był w ogłady. - Normy zachowania nie są i tak moją mocną stroną - przyznał, rozganiając uśmiechem kłębiące się ponad ich głowami obłoki niezręczności. - Ciebie również.
Dostrzegł jej zainteresowanie. Oczy Prudence były skupione na nim i na tym co robił, trochę jak Aidan przyglądający się temu, co robił Billy, a przynajmniej takie było jego pierwsze skojarzenie. Spojrzał na nią, uniósł w górę brew, nie zdejmując przy tym z twarzy objawów sympatii i rozbawienia. Wzrok miał jakby pytający, jakby chciał dowiedzieć się, czy coś ją nurtuje na tyle, aby ubrać to w słowa, czy zamierza badać strukturę jego dłoni w milczeniu.
- Ah, nigdy bym tak samego siebie nie nazwał - słowo to zdawało mu się wskazywać na kogoś o kompletnie innym wachlarzu umiejętności, więc nie była to skromność fałszywa, ale jednak wciąż była skromnością, bo Silly istotnie był kimś, kogo inni śmiało określali mianem artystycznej duszy. Głównym medium, w jakim działał były słowa, ale nie poprzestał na tym. Chciał rozwijać się dalej, walcząc o samowystarczalność jako twórca. Wojna przeszkodziła mu w tym w sposób okrutny, zmuszając go do porzucenia wielu marzeń na rzecz ćwiczenia swoich zdolności w dziedzinach, które mogłyby pomóc mu w otwartej walce. Zachcianka Prudence o obrazie była więc dla niego szansą uszczknięcia choćby tego jednego kawałka normalności i dawnych pragnień.
Dokonał kilka zapisów na kawałku papieru. Dokładna szerokość i wysokość ściany, oraz ta, na której powinien znaleźć się obraz.
- Dlaczego właściwie morze i jego głębiny?
Skoro miał coś dla niej stworzyć, ale do jej głowy nie przychodziła żadna konkretna scena, chciał ją lepiej zrozumieć.
- Czyżby? - Szepnął zaraz po niej, nie mogąc ukryć ciekawości wywołanej słowami. No bo przecież nawet jeżeli nie pasowała do tego obrazka (co jego zdaniem wątpliwości nie ulegało), to wciąż była Lady Macmillan, czy tego chciała, czy nie. Choćby i jej stopa nie chciała wcisnąć się w pantofel, choćby wiatr zawsze rozwiewał blond czuprynę tak, jakby nie chciał pogodzić się z tym, że była arystokratką, to najwyraźniej w dniu jej urodzenia gwiazdy były zgodne co do tego, kim miała zostać. Cillian kiepski był z tego całego przeznaczenia, rozumiał go tylko jako koncepcję literacką. Było często krzyżem niesionym przez protagonistę przez lata, zmuszającego go do wielu wyrzeczeń, ale ostatecznie...
Mającym swoje miejsce w historii.
I wydawało mu się, że ta Prudence, w całym swoim roztrzepaniu, też musiała mieć tu jakieś miejsce. Może odrobinę niewygodne. Może przyszło jej na nie narzekać (a może nie?). Może myślała czasem nad tym, aby zmienić je na inne, ale jednak, mimo tych wszystkich zawirowań świata w ostatnich latach, to Puddlemere było jej domem. Jak więc miał uznać słowa żadna ze mnie Lady za w pełni poważne? Czy to zapięcie pod szyją dusiło ją jeszcze bardziej, niż mu się wcześniej wydawało?
- Nie mnie cię oceniać - odpowiedział wreszcie, odrobinę zaniepokojony tym, że byli tu sami. Nijak się to miało do historii opisywanych na pergaminach, w ktorych zaczytywał się godzinami od dzieciństwa. Czy te opowieści miały w sobie jeszcze mniej ziaren prawdy, niż myślał? I czego on się właściwie tak obwiał? Gula mu w gardle stanęła na moment, kiedy się te drzwi za nimi zamknęły, ale szybko się jej pozbył, bo ostatecznie wciąż był sobą, a mówienie należało do jednej z jego mocniejszych stron, nawet jeżeli w oczach szlachetnie urodzonych wyprany był w ogłady. - Normy zachowania nie są i tak moją mocną stroną - przyznał, rozganiając uśmiechem kłębiące się ponad ich głowami obłoki niezręczności. - Ciebie również.
Dostrzegł jej zainteresowanie. Oczy Prudence były skupione na nim i na tym co robił, trochę jak Aidan przyglądający się temu, co robił Billy, a przynajmniej takie było jego pierwsze skojarzenie. Spojrzał na nią, uniósł w górę brew, nie zdejmując przy tym z twarzy objawów sympatii i rozbawienia. Wzrok miał jakby pytający, jakby chciał dowiedzieć się, czy coś ją nurtuje na tyle, aby ubrać to w słowa, czy zamierza badać strukturę jego dłoni w milczeniu.
- Ah, nigdy bym tak samego siebie nie nazwał - słowo to zdawało mu się wskazywać na kogoś o kompletnie innym wachlarzu umiejętności, więc nie była to skromność fałszywa, ale jednak wciąż była skromnością, bo Silly istotnie był kimś, kogo inni śmiało określali mianem artystycznej duszy. Głównym medium, w jakim działał były słowa, ale nie poprzestał na tym. Chciał rozwijać się dalej, walcząc o samowystarczalność jako twórca. Wojna przeszkodziła mu w tym w sposób okrutny, zmuszając go do porzucenia wielu marzeń na rzecz ćwiczenia swoich zdolności w dziedzinach, które mogłyby pomóc mu w otwartej walce. Zachcianka Prudence o obrazie była więc dla niego szansą uszczknięcia choćby tego jednego kawałka normalności i dawnych pragnień.
Dokonał kilka zapisów na kawałku papieru. Dokładna szerokość i wysokość ściany, oraz ta, na której powinien znaleźć się obraz.
- Dlaczego właściwie morze i jego głębiny?
Skoro miał coś dla niej stworzyć, ale do jej głowy nie przychodziła żadna konkretna scena, chciał ją lepiej zrozumieć.
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Tak, czasem tylko próbuję udawać, jak widać z różnymi skutkiem. - nie przestawała szeptać. Jakby mu opowiadała swoje najskrytsze tajemnice, których nikt nie mógł usłyszeć. Choć wszyscy wiedzieli, że panna Macmillan nie do końca odnajduje się w roli, w której przyszło jej żyć. Zawsze była temperamentna, brakowało jej ogłady, goniła za wiedzą. To nauce powinna się poświęcić, nie do końca jednak mogła. Czuła, że ostatnio pętla na jej szyi robi się coraz ciaśniejsza, zaczynało brakować jej tchu, powoli, coraz bardziej się dusiła. Może nie powinna negować tego miejsca, w którym przyszło jej żyć w tym wszechświecie, jednak czasem zastanawiała się, jakby to było, gdyby los zesłał ją gdzieś indziej. Czy byłaby w tym miejscu, w którym jest, czy mogłaby osiągnąć więcej? Nie było jej dane się tego dowiedzieć. Jakaś siła wyższa bowiem uważała, że nadaje się na lady.
Prudence zupełnie nie przeszkadzało to, że wprowadziła go do swojej sypialni bez osób trzecich. Nie chciała, żeby ktoś im przeszkadzał w dokładnym omówieniu zlecenia. Nie lubiła, gdy ktoś wtrącał się w jej sprawy. Miała świadomość, że nie do końca wypada, aby przyjmowała mężczyznę w swojej sypialni, jednak, czy ją to obchodziło? Niespecjalnie. Miała jedynie nadzieję, że Cillian nie czuje przez to jakiegoś dyskomfortu. - Jest to dobre podejście.- odparła zadowolona słysząc jego słowa na temat tego, że nie będzie jej oceniał. Większość bowiem, uważała, że ma to prawo robić, tylko dlatego, że pochodziła ze szlachty. Od dziecka czuła się wiecznie obserwowana, każdy czekał na jej potknięcia, o które z jej charakterem wcale nie było trudno. Wiecznie pakowała się w sytuacje, z których później musiała się tłumaczyć. Wybaczano jej wiele, gdy była dzieckiem.. z czasem jednak zaczęto wypominać, że nie wypada.
- Dobrze się składa, bo moją również, choć się staram, widać jednak jak mi to wychodzi. - na jej twarzy również pojawił się uśmiech. Właściwie, to była całkiem zadowolona z tego spotkania. Cillian wydawał się być naprawdę sympatyczną osobą.
Prudence zawsze chętnie przyglądała się specjalistom w swoich dziedzinach. Była ciekawa, jak wygląda ich praca, szczególnie, kiedy było to dla niej tak obce zajęcie. Zauważyła jego spojrzenie, odwróciła na moment wzrok, została przyłapana. Czyżby aż nadto się mu przyglądała? - Przepraszam, po prostu nie miałam jeszcze przyjemności przyglądać się takim pracom.- nie chciała, żeby ją źle odebrał. Prue należała raczej do bezpośrednich osób, nie miała problemu, aby dzielić się swoimi myślami.
- Dlaczego? Przecież to prawda, przynajmniej inni tak o Tobie mówią.- słyszała o tym, że również pisze. Wydawało się jej nawet, że czytała jakąś jego książkę. Zawsze zastanawiało ją, jak artystom żyje się na świecie jak ten, z natury byli przecież bardzo wrażliwi i musieli patrzeć jeszcze teraz na krzywdę innych. Morze i jego głębiny są najbliższe mojemu sercu. Stwierdziłam, że skoro nie mam możliwości podziwiać go osobiście, to pozwolę sobie na taką atrapę. Złudzenie wolności w tym miejscu.- brakowało jej wypraw badawczych, adrenaliny i tego żywiołu, który tak mocno kochała. Niby często pozwalała sobie na spacery w okolice mórz, jednak to nie było tym samym, czym był niebezpieczny ocean, daleko od lądu i stałości, do której musiała się przyzwyczaić.
Prudence zupełnie nie przeszkadzało to, że wprowadziła go do swojej sypialni bez osób trzecich. Nie chciała, żeby ktoś im przeszkadzał w dokładnym omówieniu zlecenia. Nie lubiła, gdy ktoś wtrącał się w jej sprawy. Miała świadomość, że nie do końca wypada, aby przyjmowała mężczyznę w swojej sypialni, jednak, czy ją to obchodziło? Niespecjalnie. Miała jedynie nadzieję, że Cillian nie czuje przez to jakiegoś dyskomfortu. - Jest to dobre podejście.- odparła zadowolona słysząc jego słowa na temat tego, że nie będzie jej oceniał. Większość bowiem, uważała, że ma to prawo robić, tylko dlatego, że pochodziła ze szlachty. Od dziecka czuła się wiecznie obserwowana, każdy czekał na jej potknięcia, o które z jej charakterem wcale nie było trudno. Wiecznie pakowała się w sytuacje, z których później musiała się tłumaczyć. Wybaczano jej wiele, gdy była dzieckiem.. z czasem jednak zaczęto wypominać, że nie wypada.
- Dobrze się składa, bo moją również, choć się staram, widać jednak jak mi to wychodzi. - na jej twarzy również pojawił się uśmiech. Właściwie, to była całkiem zadowolona z tego spotkania. Cillian wydawał się być naprawdę sympatyczną osobą.
Prudence zawsze chętnie przyglądała się specjalistom w swoich dziedzinach. Była ciekawa, jak wygląda ich praca, szczególnie, kiedy było to dla niej tak obce zajęcie. Zauważyła jego spojrzenie, odwróciła na moment wzrok, została przyłapana. Czyżby aż nadto się mu przyglądała? - Przepraszam, po prostu nie miałam jeszcze przyjemności przyglądać się takim pracom.- nie chciała, żeby ją źle odebrał. Prue należała raczej do bezpośrednich osób, nie miała problemu, aby dzielić się swoimi myślami.
- Dlaczego? Przecież to prawda, przynajmniej inni tak o Tobie mówią.- słyszała o tym, że również pisze. Wydawało się jej nawet, że czytała jakąś jego książkę. Zawsze zastanawiało ją, jak artystom żyje się na świecie jak ten, z natury byli przecież bardzo wrażliwi i musieli patrzeć jeszcze teraz na krzywdę innych. Morze i jego głębiny są najbliższe mojemu sercu. Stwierdziłam, że skoro nie mam możliwości podziwiać go osobiście, to pozwolę sobie na taką atrapę. Złudzenie wolności w tym miejscu.- brakowało jej wypraw badawczych, adrenaliny i tego żywiołu, który tak mocno kochała. Niby często pozwalała sobie na spacery w okolice mórz, jednak to nie było tym samym, czym był niebezpieczny ocean, daleko od lądu i stałości, do której musiała się przyzwyczaić.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O ile dobrze pamiętał, była od niego rok młodsza. W świecie arystokratów, w pajęczynie zasad, które narzucili sami sobie, Prudence musiała być już starą panną. To było ciężkie do wyobrażenia. Codzienne udawanie, chociaż korytarze własnego domu zdają się być obce. Czy czuła się tu ciężarem? Czy miała coś komuś do zarzucenia? Cillian miał wiele mniej i bardziej poważnych pytań, które cisnęły mu się teraz na usta, ale nie odważył się zadać żadnego z nich. Był gościem dworu Macmillanów i nie zamierzał tej gościnności nadwyrężyć przez zwykłą, ludzką ciekawość, ale też… był przecież pisarzem. I naprawdę ciężko było mu doszukać się wśród bogatszych warstw społecznych ciekawszych postaci, niż wyrzutkowie i odszczepieńcy szukający swojego miejsca gdzieś poza schematem. Lubił tę koncepcję i chętnie przelałby ją na papier, a najlepiej i najłatwiej było wzorować się na tym, co rzeczywiste.
Była tutaj. Na uciągnięcie ręki. Mógłby się pewnie zasłuchiwać w jej historiach godzinami, opróżniając kufel za kuflem, ale miał też nieodparte wrażenie, że ta opowieść kreująca się w jego głowie była niedokończona. Była tutaj. Dusiła się w roli, której odgrywania od niej oczekiwano. I co dalej? Wychodzi za jakiegoś arystokratę i umiera nieszczęśliwa, nigdy nie odnajdując siebie? Ucieka, zdradzając swoją rodzinę, która przez lata otaczała ją troską?
- Ty naprawdę lubisz przepraszać za nic, co? - Zapytał, unosząc przy tym w górę jedną z brwi i uśmiechając się szeroko. Nie drwił z niej, ale nie mógł tego nie zauważyć. - Nie ma w tym przecież niczego złego.
Usłyszawszy pytanie zadanie z jej strony, Silly zamilkł na krótki moment. Bo jak tu odpowiedzieć na coś takiego, kiedy się samemu nie wie do końca kim się jest i jak się powinno tytułować?
- Sam nazwałbym się po prostu pisarzem - powiedział wreszcie, odrywając się od ściany. Kartkę z pomiarami schował pomiędzy stronice opasłego dziennika, który przyniósł ze sobą w walizce. - Nauka ilustracji pozwoliła mi na samowystarczalność, żebym mógł przekazać swoje historie również obrazem. Jak widać nie jestem pewny czy ta twórczość urosła miarą do czegoś, co można by nazwać sztuką?
Wydawała się być smutna. Nie wiedział, czy to tęsknota za czymś, co utraciła, czy za czymś, czego nigdy nie było dane jej zasmakować. Obie wersje tego uczucia znał i przetrawił już wielokrotnie, więc jego oblicze skopało się w nagłym ukłuciu troski. Przygryzł wargę i wyjrzał za okno. Żyła w marzeniu wielu, mogła zachwycać się widokiem, którego nawet on sam zazdrościł, a jednak czegoś jej brakowało. Obraz niczego tutaj nie zmieni. Życie potrafiło być przytłaczająco okrutne.
- Atrapę? - Zapytał niepewnie. - Czy nie trzyma cię tutaj tylko i wyłącznie twój wybór? - Może i powinien ugryźć się w język, ale ona tez powinna już wiele razy, więc… a niech to.
Była tutaj. Na uciągnięcie ręki. Mógłby się pewnie zasłuchiwać w jej historiach godzinami, opróżniając kufel za kuflem, ale miał też nieodparte wrażenie, że ta opowieść kreująca się w jego głowie była niedokończona. Była tutaj. Dusiła się w roli, której odgrywania od niej oczekiwano. I co dalej? Wychodzi za jakiegoś arystokratę i umiera nieszczęśliwa, nigdy nie odnajdując siebie? Ucieka, zdradzając swoją rodzinę, która przez lata otaczała ją troską?
- Ty naprawdę lubisz przepraszać za nic, co? - Zapytał, unosząc przy tym w górę jedną z brwi i uśmiechając się szeroko. Nie drwił z niej, ale nie mógł tego nie zauważyć. - Nie ma w tym przecież niczego złego.
Usłyszawszy pytanie zadanie z jej strony, Silly zamilkł na krótki moment. Bo jak tu odpowiedzieć na coś takiego, kiedy się samemu nie wie do końca kim się jest i jak się powinno tytułować?
- Sam nazwałbym się po prostu pisarzem - powiedział wreszcie, odrywając się od ściany. Kartkę z pomiarami schował pomiędzy stronice opasłego dziennika, który przyniósł ze sobą w walizce. - Nauka ilustracji pozwoliła mi na samowystarczalność, żebym mógł przekazać swoje historie również obrazem. Jak widać nie jestem pewny czy ta twórczość urosła miarą do czegoś, co można by nazwać sztuką?
Wydawała się być smutna. Nie wiedział, czy to tęsknota za czymś, co utraciła, czy za czymś, czego nigdy nie było dane jej zasmakować. Obie wersje tego uczucia znał i przetrawił już wielokrotnie, więc jego oblicze skopało się w nagłym ukłuciu troski. Przygryzł wargę i wyjrzał za okno. Żyła w marzeniu wielu, mogła zachwycać się widokiem, którego nawet on sam zazdrościł, a jednak czegoś jej brakowało. Obraz niczego tutaj nie zmieni. Życie potrafiło być przytłaczająco okrutne.
- Atrapę? - Zapytał niepewnie. - Czy nie trzyma cię tutaj tylko i wyłącznie twój wybór? - Może i powinien ugryźć się w język, ale ona tez powinna już wiele razy, więc… a niech to.
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Macmillan nie do końca pasowała do świata, w którym przyszło jej żyć. Oczekiwała od niego dużo więcej, niż mógł jej zaoferować. Wiadomo, że szlacheckie życie rządziło się pewnymi zasadami, które wcale nie tak łatwo jej było przestrzegać. Jak każdy często miewała rozterki. Czy powinna w tym wszystkim tkwić, bo tak wypadało? Z drugiej jednak strony nie mogła zaprzeczyć, że to, iż mogła rozwijać się w dziedzinie, która ją interesowała to zasługa rodziny. Gdyby nie przyszła na świat w czystokrwistym rodzie, pewnie mogłaby pomarzyć jedynie o karierze naukowej, miała to szczęście, że nie żałowali jej pieniędzy na te wszystkie wyprawy. Może powinna okazać nieco wdzięczności? Może właśnie przez to tkwiła w tym świecie, nie potrafiła podjąć decyzji, jakby była zawieszona między dwoma światami. Wystarczająco długo uciekała przed swoim losem, miała świadomość, że czas jej się kończył. Anthony straszył ją małżeństwem z obcym mężczyzną, zresztą nie ma się, co dziwić, skoro tylu kandydatów zdołała już odrzucić. Krąg zainteresowanych sukcesywnie się pomniejszał.
- Chyba tak, coś w tym jest. Mam tendencje do przepraszania.- Starała się nikogo nie urazić, kiedy wydawało jej się, że zrobiła coś, czego nie powinna - przepraszała. Tyle się nasłuchała, że momentalnie, kiedy coś wydawało jej się brzmieć nie tak, jak powinno zaczynała przepraszać. Broniła się chyba w ten sposób przed konsekwencjami.
- Pisarzem.. Nie sądzisz, że to trochę za mało? Szczególnie, że wykazujesz się zdolnościami w wielu dziedzinach. Myślę, że dużo osób może Ci pozazdrościć, niewielu by się znalazło tak uzdolnionych.- odparła z podziwem. Sama Prudence nie posiadała praktycznie żadnych zdolności artystycznych, także patrzyła na niego trochę, jak na kogoś z innej planety. Doceniała artystów, jednak nie do końca ich rozumiała, może nawet nie chciała specjalnie ich rozumieć? Miała świadomość, że są dużo bardziej wrażliwi od innych osób, więcej wiedzieli, ciekawe, jakby to było choć przez jeden dzień patrzeć na świat oczami kogoś takiego.
- Podziwiam Cię za takie zaangażowanie. Myślę, że niewiele jest osób, które są w stanie ilustrować swoje książki, a kto jeśli nie autor jest w stanie pokazać poprzez swoje rysunki dokładnie to, o co mu chodziło. Artysta kompletny, przynajmniej tak mi się wydaje.- w końcu nikt inny nie był w stanie konkretniej przekazać tego, co było w tekście niż sam autor. To naprawdę ciekawe połączenie. Prue spoglądała na Cilliana z coraz większym zainteresowaniem, rozbudził nieco jej ciekawość.
Zauważyła jego zamyślenie, po chwili się odezwał. Musiała się chwilę zastanowić nad odpowiedzią. - Niby jest to mój wybór. Rozsądek. To on mnie trzyma. Jakieś dziwne poczucie, że nie mogę sobie pozwolić na ucieczkę. Powinnam być im wdzięczna, za to, gdzie się teraz znajduję, powinnam dziękować, że mogłam się rozwijać. Mam wrażenie, że teraz przyszedł czas zapłaty, że muszę resztę swojego życia robić to, czego oni oczekują. Nie umiem tego wytłumaczyć, jak mogłabym zostawić rodzinę? Zresztą teraz, podczas wojny.. nie wiem, czy to dobry pomysł, zapewne będę się nad tym zastanawiać, aż będzie zbyt późno.- - westchnęła ciężko. Chyba sama nie do końca wiedziała, czego chce.
- Chyba tak, coś w tym jest. Mam tendencje do przepraszania.- Starała się nikogo nie urazić, kiedy wydawało jej się, że zrobiła coś, czego nie powinna - przepraszała. Tyle się nasłuchała, że momentalnie, kiedy coś wydawało jej się brzmieć nie tak, jak powinno zaczynała przepraszać. Broniła się chyba w ten sposób przed konsekwencjami.
- Pisarzem.. Nie sądzisz, że to trochę za mało? Szczególnie, że wykazujesz się zdolnościami w wielu dziedzinach. Myślę, że dużo osób może Ci pozazdrościć, niewielu by się znalazło tak uzdolnionych.- odparła z podziwem. Sama Prudence nie posiadała praktycznie żadnych zdolności artystycznych, także patrzyła na niego trochę, jak na kogoś z innej planety. Doceniała artystów, jednak nie do końca ich rozumiała, może nawet nie chciała specjalnie ich rozumieć? Miała świadomość, że są dużo bardziej wrażliwi od innych osób, więcej wiedzieli, ciekawe, jakby to było choć przez jeden dzień patrzeć na świat oczami kogoś takiego.
- Podziwiam Cię za takie zaangażowanie. Myślę, że niewiele jest osób, które są w stanie ilustrować swoje książki, a kto jeśli nie autor jest w stanie pokazać poprzez swoje rysunki dokładnie to, o co mu chodziło. Artysta kompletny, przynajmniej tak mi się wydaje.- w końcu nikt inny nie był w stanie konkretniej przekazać tego, co było w tekście niż sam autor. To naprawdę ciekawe połączenie. Prue spoglądała na Cilliana z coraz większym zainteresowaniem, rozbudził nieco jej ciekawość.
Zauważyła jego zamyślenie, po chwili się odezwał. Musiała się chwilę zastanowić nad odpowiedzią. - Niby jest to mój wybór. Rozsądek. To on mnie trzyma. Jakieś dziwne poczucie, że nie mogę sobie pozwolić na ucieczkę. Powinnam być im wdzięczna, za to, gdzie się teraz znajduję, powinnam dziękować, że mogłam się rozwijać. Mam wrażenie, że teraz przyszedł czas zapłaty, że muszę resztę swojego życia robić to, czego oni oczekują. Nie umiem tego wytłumaczyć, jak mogłabym zostawić rodzinę? Zresztą teraz, podczas wojny.. nie wiem, czy to dobry pomysł, zapewne będę się nad tym zastanawiać, aż będzie zbyt późno.- - westchnęła ciężko. Chyba sama nie do końca wiedziała, czego chce.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie, żebym się czuł odpowiednim człowiekiem do dawania ci rad - bo przecież nigdy nie poznał smaku bycia lady Macmillan, a nawet strzępka życia szlachetnie urodzonych - ale wydaje mi się, że warto zamienić przepraszanie na zadawanie pytań. Świat staje się o wiele ciekawszy, kiedy nie odmawiasz sobie nowej wiedzy i poznawania odpowiedzi. - Słowa te skwitował serdecznym uśmiechem, odrobinę mniej szelmowskim niż zwykle, ale atmosfera Puddlemere działała na niego w sposób... dziwny. Czuł się tu bardziej, jak na wycieczce krajoznawczej, niż w odwiedzinach, a był to przecież jej dom. Najwyraźniej przywykł za mocno do ciasnych mieszkań centrum stolicy i małych, wiejskich chatek otoczonych absolutnie niczym, żeby się w takiej przestrzeni nie czuć jak w swojej najnowszej bajce.
Czy myślał tak? Nie. Kompletnie nie.
- Spokojnie, gwarantuję, że wciąż daleko mi do człowieka renesansu - powiedział rozbawiony - a i niekoniecznie w tych czasach pozazdrościć można komukolwiek twórczych uniesień. - Bo nie był to przecież szczególnie przydatny w obliczu wojny wachlarz umiejętności. Chyba że naprawdę zacznie robić ulotki propagandowe, ale się jeszcze nie do końca na takie działanie zdecydował, nie będąc do końca pewnym, czy nie pożałuje konsekwencji takich działań. To było naprawdę dużo do udźwignięcia.
- To nie brzmi jak wdzięczność rodzinie, tylko pułapka.
Jakoś gorzko te słowa zabrzmiały, zbyt gorzko jak na kogoś, kto by dla rodziny zrobił absolutnie wszystko, nawet wbiegł w ogień, którego bał się przeraźliwie, o ile by ten czyn mógł uratować ich z realnego zagrożenia. A nawet jeśli by nie mógł, nawet jeśli to byłaby tylko desperacka próba uczynienia czegoś, co było od samego początku skazane na porażkę, to miał wrażenie, że by prędzej skonał próbując niż poddał się zbyt wcześnie. Bo to byli ludzie, dla których warto było próbować niemożliwego.
- Możliwe, że zgaduję, ale wątpię, aby istniała siła, która mogłaby zatrzymać cię tu wbrew twojej woli - a historia magii, w tym ta jej rodziny nie była mu przecież obca - chyba że ktoś by w ciebie cisnął zaklęciem, ale nie jest to praktyka, w której biegli są ludzie sprawiedliwi. Dochodzi do wielu przypadków zerwania więzi z rodziną, nie tylko szlachetną, chociaż chyba jedynie w waszym przypadku jest to decyzja bezpowrotna. Rozumiem więc dlaczego się wahasz, ale... nie rozumiem do końca twojego rozumowania. Mówisz, że to czas zapłaty, ale wychowanie cię i miłość to nie jest pożyczka. Zamiast postrzegać to w taki sposób, przemyśl coś innego.
Westchnął.
- Wychowałem się na wsi, pośród ludzi ubogich, pośród mugoli. W chacie wielkości twojego pokoju. Dzisiaj nie śpię szczególnie lepiej, bo na podłodze w przejściu. Tak, że kiedy mój brat wychodzi do pracy, to robi nade mną naprawdę duży krok, omal nie upadając. Narzekam na to codziennie, strzela mi w karku jakbym miał przynajmniej z pięćdziesiąt lat i... wbrew pozorom nie mówię tego, żeby cię nastraszyć. Mówię to, bo jest wręcz przeciwnie. Nie potrafiłbym pewnie żyć tak jak wy. Czułbym się tu obco, w tej wielkiej przestrzeni. Nie wiem też nigdy, do czego używa się której łyżeczki, więc pewnie popełniłbym jakieś faux pas przy pierwszym wspólnym śniadaniu z kimkolwiek z twojej rodziny i przeżywał ten dramat ludzki miesiącami, ślęcząc nad książkami o etykiecie dworskiej. Mogliby mnie przenieść do najpiękniejszego apartamentu w Wielkiej Brytanii, a ja wciąż bym pisał o tym, jak się uczyliśmy pływać w jeziorze, gryzły nas komary i jedliśmy kanapki brudnymi rękoma, bo... - tu urwał na moment - to co mam w sercu jest głośniejsze niż wygody i prestiż. Tęskniłbym za tym, usechłbym - nie śmiał dodać, że faktycznie kiedyś postąpił wbrew sobie i mieszkał samotnie w centrum Londynu - utonął w nieszczęściu. Czy ty tęskniłabyś za swoim życiem? Która tęsknota żarłaby bardziej, ta za morzem, czy ta za uśmiechami rodziny? Ucieczka z domu nie zmienia przecież wszystkiego na dobre, oba scenariusze są pełne wyrzeczeń, ale ty brzmisz, jakbyś zawdzięczała im tylko to, że łożyli na ciebie pieniądze. Jeśli tak jest, to nie wiem, nad czym się jeszcze zastanawiasz, a jeżeli nie i trzyma cię tu coś jeszcze - otwórz na to serce. Nigdy nie jest za późno na podjęcie dobrej decyzji, ale - przełknął ślinę - czasami jest za późno na okazanie komuś miłości, bo nie zawsze ma się go przy sobie. A jeżeli w Puddlemere nie ma nikogo, kto by zasługiwał na twoje poświęcenie, to wyślij mi sowę. - To powiedziawszy, zamknął teczkę z kartką i dziennikiem w środku. - Namaluję ci tę sypialnię, powiesisz ją sobie w chatce nad morzem. Walka z samym sobą nie ma sensu, kiedy płonie nam kraj.
Czy myślał tak? Nie. Kompletnie nie.
- Spokojnie, gwarantuję, że wciąż daleko mi do człowieka renesansu - powiedział rozbawiony - a i niekoniecznie w tych czasach pozazdrościć można komukolwiek twórczych uniesień. - Bo nie był to przecież szczególnie przydatny w obliczu wojny wachlarz umiejętności. Chyba że naprawdę zacznie robić ulotki propagandowe, ale się jeszcze nie do końca na takie działanie zdecydował, nie będąc do końca pewnym, czy nie pożałuje konsekwencji takich działań. To było naprawdę dużo do udźwignięcia.
- To nie brzmi jak wdzięczność rodzinie, tylko pułapka.
Jakoś gorzko te słowa zabrzmiały, zbyt gorzko jak na kogoś, kto by dla rodziny zrobił absolutnie wszystko, nawet wbiegł w ogień, którego bał się przeraźliwie, o ile by ten czyn mógł uratować ich z realnego zagrożenia. A nawet jeśli by nie mógł, nawet jeśli to byłaby tylko desperacka próba uczynienia czegoś, co było od samego początku skazane na porażkę, to miał wrażenie, że by prędzej skonał próbując niż poddał się zbyt wcześnie. Bo to byli ludzie, dla których warto było próbować niemożliwego.
- Możliwe, że zgaduję, ale wątpię, aby istniała siła, która mogłaby zatrzymać cię tu wbrew twojej woli - a historia magii, w tym ta jej rodziny nie była mu przecież obca - chyba że ktoś by w ciebie cisnął zaklęciem, ale nie jest to praktyka, w której biegli są ludzie sprawiedliwi. Dochodzi do wielu przypadków zerwania więzi z rodziną, nie tylko szlachetną, chociaż chyba jedynie w waszym przypadku jest to decyzja bezpowrotna. Rozumiem więc dlaczego się wahasz, ale... nie rozumiem do końca twojego rozumowania. Mówisz, że to czas zapłaty, ale wychowanie cię i miłość to nie jest pożyczka. Zamiast postrzegać to w taki sposób, przemyśl coś innego.
Westchnął.
- Wychowałem się na wsi, pośród ludzi ubogich, pośród mugoli. W chacie wielkości twojego pokoju. Dzisiaj nie śpię szczególnie lepiej, bo na podłodze w przejściu. Tak, że kiedy mój brat wychodzi do pracy, to robi nade mną naprawdę duży krok, omal nie upadając. Narzekam na to codziennie, strzela mi w karku jakbym miał przynajmniej z pięćdziesiąt lat i... wbrew pozorom nie mówię tego, żeby cię nastraszyć. Mówię to, bo jest wręcz przeciwnie. Nie potrafiłbym pewnie żyć tak jak wy. Czułbym się tu obco, w tej wielkiej przestrzeni. Nie wiem też nigdy, do czego używa się której łyżeczki, więc pewnie popełniłbym jakieś faux pas przy pierwszym wspólnym śniadaniu z kimkolwiek z twojej rodziny i przeżywał ten dramat ludzki miesiącami, ślęcząc nad książkami o etykiecie dworskiej. Mogliby mnie przenieść do najpiękniejszego apartamentu w Wielkiej Brytanii, a ja wciąż bym pisał o tym, jak się uczyliśmy pływać w jeziorze, gryzły nas komary i jedliśmy kanapki brudnymi rękoma, bo... - tu urwał na moment - to co mam w sercu jest głośniejsze niż wygody i prestiż. Tęskniłbym za tym, usechłbym - nie śmiał dodać, że faktycznie kiedyś postąpił wbrew sobie i mieszkał samotnie w centrum Londynu - utonął w nieszczęściu. Czy ty tęskniłabyś za swoim życiem? Która tęsknota żarłaby bardziej, ta za morzem, czy ta za uśmiechami rodziny? Ucieczka z domu nie zmienia przecież wszystkiego na dobre, oba scenariusze są pełne wyrzeczeń, ale ty brzmisz, jakbyś zawdzięczała im tylko to, że łożyli na ciebie pieniądze. Jeśli tak jest, to nie wiem, nad czym się jeszcze zastanawiasz, a jeżeli nie i trzyma cię tu coś jeszcze - otwórz na to serce. Nigdy nie jest za późno na podjęcie dobrej decyzji, ale - przełknął ślinę - czasami jest za późno na okazanie komuś miłości, bo nie zawsze ma się go przy sobie. A jeżeli w Puddlemere nie ma nikogo, kto by zasługiwał na twoje poświęcenie, to wyślij mi sowę. - To powiedziawszy, zamknął teczkę z kartką i dziennikiem w środku. - Namaluję ci tę sypialnię, powiesisz ją sobie w chatce nad morzem. Walka z samym sobą nie ma sensu, kiedy płonie nam kraj.
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ależ nie krępuj się, mów co myślisz, być może akurat rozjaśnisz me zamysły. Takie świeże podejście jest jak najbardziej wskazane.- rzekła zupełnie szczerze. Zawsze chętnie wysłuchiwała opinii innych osób, w końcu każdy mógł widzieć to samo zupełnie z innej strony i mieć różne pomysły na rozwiązanie sytuacji. - Masz rację, pytania są wskazane, z czasem jednak zmienił się mój sposób bycia. Może nieco zgasłam i zaczęło mi brakować do tego chęci?- pytanie zawisło w powietrzu. Faktycznie ostatnio jakoś nie do końca radziła sobie z tym, co działo się wokół. Jej energia gdzieś się ulatniała, zrobiła się bardziej pasywna. Może był to odpowiedni moment, aby wrócić do starych nawyków?
- W tych czasach może nie, jednak przecież nie będą one trwały wiecznie. Jak to wszystko się skończy zostaniesz na pewno znanym pisarzem. Gwarantuję Ci to.- miała świadomość, że kiedy cały kraj toczył wojnę, raczej mało kto interesował się sztuką. Aktualnie mięli większe problemy, a szkoda, w końcu tyle talentów się marnowało. Wierzyła jednak w to, że powrócą do normalności wcześniej, niż by się mogli spodziewać. Wszystko będzie jak dawniej.. może nie do końca, bo na pewno ludzie po takich przeżyciach będą uprzedzeni.
- Wiadomo, że jakbym się zdecydowała, to nic nie byłoby mnie w stanie powstrzymać. Jak się na czymś uprę.. to nie ma innej możliwości. Jednak czasem, właśnie jak Ty, te wspomnienia.. Nauka latania na miotle w ogrodzie, nie policzę ile razy z niej spadłam i wylądowałam na trawniku. Znam każdy zakamarek w tym domu, ogrodzie, nie wiem, czy potrafiłabym to wszystko zostawić za sobą. Zapewnili mi dobre wychowanie, wykształcenie, teraz jednak chcą, abym w zamian pomogła im w nawiązywaniu sojuszy. Ja zawsze chciałam czegoś więcej, niż zostać czyjąś żoną. Wiesz, wydaje mi się, że to by mnie jeszcze bardziej dobiło. Udawanie, że jestem szczęśliwa z obcym człowiekiem, którego dla mnie wybrali. Ciężko mi się jest od nich odciąć, jednak czasem, pojawiają się takie myśli. Rozważam wszystkie za i przeciw, i jak na razie jestem gdzieś pomiędzy. Nie potrafię zadecydować. - westchnęła ciężko. Widać było, że te rozważania rozbijają ją od środka. Z jednej strony była damą, przyzwyczajoną do luksusów, miała wszystko podane na tacy, zawsze, z drugiej jednak nie chciała, żeby to ją ograniczało. No, ale nie można mieć ciastka i zjeść ciastka, w końcu będzie musiała się zdecydować. Oby nie żałowała decyzji którą podejmie. Jeśli opuści rodzinę, odwrotu nie będzie, bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, dlatego rozważała każde za i przeciw.
- Może ta tęsknota za morzem jest tak ogromna, że sprowadziłam rolę mojej rodziny jedynie do sponsorów. Może nie patrzę na to już do końca optymistycznie, potrzebuję po prostu trochę czasu, na przemyślenia. Dziękuję Ci bardzo, że zechciałeś pokazać swoje podejście do tematu, może ono nieco mi pomoże. - uśmiechnęła się ciepło do Moore'a. W sumie nawet nie spodziewała się, że będą tak sobie gawędzić. - Zapamiętam to, dziękuję za propozycję, jeśli pojawi się taka potrzeba, to na pewno do Ciebie napiszę.- nie spodziewała się zupełnie takiego obrotu sprawy. - Pozwól, że zapłacę Ci z góry za Twoją pracę, nie przyjmuję odmowy!- Prudence przekazała należne pieniądze mężczyźnie, nawet z małą nadpłatą. Ceniła sobie artystów, a w tych czasach nie mięli lekko. [b]- Dziękuję Ci za wszystko, mam nadzieję, że nadarzy się niedługo okazja, abyśmy ponownie mogli porozmawiać, bo muszę przyznać, że otworzyłeś mi oczy.
- W tych czasach może nie, jednak przecież nie będą one trwały wiecznie. Jak to wszystko się skończy zostaniesz na pewno znanym pisarzem. Gwarantuję Ci to.- miała świadomość, że kiedy cały kraj toczył wojnę, raczej mało kto interesował się sztuką. Aktualnie mięli większe problemy, a szkoda, w końcu tyle talentów się marnowało. Wierzyła jednak w to, że powrócą do normalności wcześniej, niż by się mogli spodziewać. Wszystko będzie jak dawniej.. może nie do końca, bo na pewno ludzie po takich przeżyciach będą uprzedzeni.
- Wiadomo, że jakbym się zdecydowała, to nic nie byłoby mnie w stanie powstrzymać. Jak się na czymś uprę.. to nie ma innej możliwości. Jednak czasem, właśnie jak Ty, te wspomnienia.. Nauka latania na miotle w ogrodzie, nie policzę ile razy z niej spadłam i wylądowałam na trawniku. Znam każdy zakamarek w tym domu, ogrodzie, nie wiem, czy potrafiłabym to wszystko zostawić za sobą. Zapewnili mi dobre wychowanie, wykształcenie, teraz jednak chcą, abym w zamian pomogła im w nawiązywaniu sojuszy. Ja zawsze chciałam czegoś więcej, niż zostać czyjąś żoną. Wiesz, wydaje mi się, że to by mnie jeszcze bardziej dobiło. Udawanie, że jestem szczęśliwa z obcym człowiekiem, którego dla mnie wybrali. Ciężko mi się jest od nich odciąć, jednak czasem, pojawiają się takie myśli. Rozważam wszystkie za i przeciw, i jak na razie jestem gdzieś pomiędzy. Nie potrafię zadecydować. - westchnęła ciężko. Widać było, że te rozważania rozbijają ją od środka. Z jednej strony była damą, przyzwyczajoną do luksusów, miała wszystko podane na tacy, zawsze, z drugiej jednak nie chciała, żeby to ją ograniczało. No, ale nie można mieć ciastka i zjeść ciastka, w końcu będzie musiała się zdecydować. Oby nie żałowała decyzji którą podejmie. Jeśli opuści rodzinę, odwrotu nie będzie, bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, dlatego rozważała każde za i przeciw.
- Może ta tęsknota za morzem jest tak ogromna, że sprowadziłam rolę mojej rodziny jedynie do sponsorów. Może nie patrzę na to już do końca optymistycznie, potrzebuję po prostu trochę czasu, na przemyślenia. Dziękuję Ci bardzo, że zechciałeś pokazać swoje podejście do tematu, może ono nieco mi pomoże. - uśmiechnęła się ciepło do Moore'a. W sumie nawet nie spodziewała się, że będą tak sobie gawędzić. - Zapamiętam to, dziękuję za propozycję, jeśli pojawi się taka potrzeba, to na pewno do Ciebie napiszę.- nie spodziewała się zupełnie takiego obrotu sprawy. - Pozwól, że zapłacę Ci z góry za Twoją pracę, nie przyjmuję odmowy!- Prudence przekazała należne pieniądze mężczyźnie, nawet z małą nadpłatą. Ceniła sobie artystów, a w tych czasach nie mięli lekko. [b]- Dziękuję Ci za wszystko, mam nadzieję, że nadarzy się niedługo okazja, abyśmy ponownie mogli porozmawiać, bo muszę przyznać, że otworzyłeś mi oczy.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W ustach mu trochę zaschło od tego wywodu, który mimo jej entuzjazmu wciąż wydawał się być czymś kompletnie nie na miejscu, kiedy korzystał właśnie z gościnności rodu Macmillan. Nie wątpił też, że pieniądze za zlecenie będą miały swoje źródło w rodzinnym skarbcu... Czy nagrabił sobie w jakiś sposób? Możliwe, ale jakoś nie żałował. Bo ten smutek i pustka w oczach bolały bardziej niż gniew kogokolwiek, kto mógłby się na niego za te słowa zezłościć.
— Tak, wierzę, że po wojnie zza chmur wyjdzie słońce.
Był tego pewien. Nie był pewien tego czy przeżyje to starcie, ale nie mógł przecież poddać się, zanim w ogóle spróbował stawić opór. Nawet jeżeli dzisiaj wzbierały się nad głową ciemne chmury, jutro mogło być słoneczne. Musiał spróbować. Nie zaśmiał się ani nie oburzył słowami o swojej potencjalnej popularności w lepszych czasach. Najwyraźniej jego dzieła nie dotarły do Puddlemere, chociaż... może po tej rozmowie Prudence sięgnie po jakieś zapomniane tomiszcze Migdałów i dowie się jak bliskie są jej sercu historie spisane na papierze przez Cilliana Moore'a.
— Mam nadzieję, że niezależnie od twoich decyzji, odnajdziesz w swoim życiu spokój. — Podniósł zabezpieczoną i zapiętą walizkę. Nieopatrznie pozostawił na stoliku kapelusz. — Być może spotkamy się jeszcze kiedyś. Czy to w Puddlemere, czy to, choć być może wybiegam zbyt daleko w przyszłość — zacienionym barze. — Najchętniej gdzieś w Londynie, ale stolica nie stała się nie tylko nieprzychylna takim jak on i niebezpieczna, ale i straciła wiele na swojej słodyczy. To już nie były czasy, kiedy spędzał w przy piwie wszystkie wieczory, bawiąc się do upadłego, zataczając do domu z ledwością, omal nie spóźniając się na poranną zmianę. I z wiekiem ta wizja kusiła go coraz mniej. Czy naprawdę aż tak się zestarzał? Chyba nie, bo nawet jeżeli nie wytrzymałby tego codziennie, to wciąż wizja spędzania tak czasu wywoływała na jego ustach uśmiech. Nawet teraz kąciki ust uniosły się w górę. Szczerze i ciepło uśmiechnął się do własnych wspomnień. — Chętnie posłucham o tym, jak potoczyło się twoje życie. O ile będziesz chciała mi o tym opowiedzieć, oczywiście.
Nie oczekiwał płatności z góry, a jedynie zadatek na materiały, aczkolwiek nie narzekał. Zbliżały się przecież święta.
— Odmowa ci nie grozi — skinął głową — co najwyżej wdzięczność. Ciężko mi nakreślić jak szybko ukończę wstępny projekt. Gdyby nie miało się to wydarzyć do końca roku — w co szerze wątpił — skontaktuję się z tobą listownie.
I na tym mniej-więcej ich ustalenia się skończyły. Zadali sobie jeszcze kilka pytań, podzielili się spostrzeżeniami. Zdradził jej też uszczerbek kilku pomysłów malujących się w głowie, ale były to jeszcze wizje niedokładne, wymagające dopieszczenia. Mimo tego rozstali się pewni tego, że zlecenie to ma szansę urodzić pierwsze w jego życiu, samodzielne dzieło sztuki.
| Z tematu x2
— Tak, wierzę, że po wojnie zza chmur wyjdzie słońce.
Był tego pewien. Nie był pewien tego czy przeżyje to starcie, ale nie mógł przecież poddać się, zanim w ogóle spróbował stawić opór. Nawet jeżeli dzisiaj wzbierały się nad głową ciemne chmury, jutro mogło być słoneczne. Musiał spróbować. Nie zaśmiał się ani nie oburzył słowami o swojej potencjalnej popularności w lepszych czasach. Najwyraźniej jego dzieła nie dotarły do Puddlemere, chociaż... może po tej rozmowie Prudence sięgnie po jakieś zapomniane tomiszcze Migdałów i dowie się jak bliskie są jej sercu historie spisane na papierze przez Cilliana Moore'a.
— Mam nadzieję, że niezależnie od twoich decyzji, odnajdziesz w swoim życiu spokój. — Podniósł zabezpieczoną i zapiętą walizkę. Nieopatrznie pozostawił na stoliku kapelusz. — Być może spotkamy się jeszcze kiedyś. Czy to w Puddlemere, czy to, choć być może wybiegam zbyt daleko w przyszłość — zacienionym barze. — Najchętniej gdzieś w Londynie, ale stolica nie stała się nie tylko nieprzychylna takim jak on i niebezpieczna, ale i straciła wiele na swojej słodyczy. To już nie były czasy, kiedy spędzał w przy piwie wszystkie wieczory, bawiąc się do upadłego, zataczając do domu z ledwością, omal nie spóźniając się na poranną zmianę. I z wiekiem ta wizja kusiła go coraz mniej. Czy naprawdę aż tak się zestarzał? Chyba nie, bo nawet jeżeli nie wytrzymałby tego codziennie, to wciąż wizja spędzania tak czasu wywoływała na jego ustach uśmiech. Nawet teraz kąciki ust uniosły się w górę. Szczerze i ciepło uśmiechnął się do własnych wspomnień. — Chętnie posłucham o tym, jak potoczyło się twoje życie. O ile będziesz chciała mi o tym opowiedzieć, oczywiście.
Nie oczekiwał płatności z góry, a jedynie zadatek na materiały, aczkolwiek nie narzekał. Zbliżały się przecież święta.
— Odmowa ci nie grozi — skinął głową — co najwyżej wdzięczność. Ciężko mi nakreślić jak szybko ukończę wstępny projekt. Gdyby nie miało się to wydarzyć do końca roku — w co szerze wątpił — skontaktuję się z tobą listownie.
I na tym mniej-więcej ich ustalenia się skończyły. Zadali sobie jeszcze kilka pytań, podzielili się spostrzeżeniami. Zdradził jej też uszczerbek kilku pomysłów malujących się w głowie, ale były to jeszcze wizje niedokładne, wymagające dopieszczenia. Mimo tego rozstali się pewni tego, że zlecenie to ma szansę urodzić pierwsze w jego życiu, samodzielne dzieło sztuki.
| Z tematu x2
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
1 stycznia 1958 około 3 nad ranem
Tak jak podejrzewał, sylwestrowa noc była bardzo udana. Mieli dużo śmiechu, dużo zabawy, a przede wszystkim spędzili czas z bardzo miłym towarzystwie. Gabriel poznał kilka nowych osób, ale też spotkał się z tymi, których nie widział jakiś czas. Jednak największą niespodzianką, jaka go spotkała tego wieczora, był fakt, że gdy tylko wszedł do altanki zobaczył JĄ. Kobietę, która zawładnęła jego sercem, które nie mógł i nie chciał wyrzucić ze swojej głowy, która wywoływała uśmiech na jego twarzy samą swoją obecnością. Jakby mógł to by jej nie wypuszczał z ramion, a i tak dużo korzystał z tego podczas tańców. Już chyba nikt z obecnych nie miał wątpliwości, że między tą dwójką coś jest, więc się nawet nie przejmował. Niech wiedzą wszyscy i niech przestaną się dziwić.
W końcu jednak zmorzyło ich zmęczenie. Gabriel naturalnie uparł się, że nie pozwoli jej wracać samej. Nie ważne, że wystarczyło się tylko teleportować pod dom, nie chciał jej puścić samej i koniec. Dobra, może był trochę podchmielony, ale nawet podchmielony nie pozwoliłby jej samej się nigdzie wybierać. Miał w nosie, że jeśli Anthony go zobaczyli z nią, pod ich domem, to pewnie ten sztylet, którym mu ostatnio groził, finalnie wsadzi mu w tyłek. Tak jak mu powiedział, nie było na ziemie i w niebie siły, która by go zmusiła do tego by ją zostawił.
Pożegnali się ze wszystkimi gośćmi, Gabs zapewnił Thalię, że w końcu spotkają się na ten obiecany sparing, a potem pomógł Prudence z płaszczem i razem wyszli z namiotu, w którym odbywała się cała impreza. Uśmiechnął się do blondynki, a po tym jak ustalili gdzie dokładnie się przenoszą, najpierw on się teleportował, a potem kilka sekund poczekał na nią już na miejscu. Aż się musiał lekko oprzeć o kolumnę, bo trochę mu się zakręciło w głowie kiedy nogi dotknęły na nowo ziemi, ale na szczęście trwało to zaledwie chwilę.
- Teraz mam chociaż pewność, że bezpiecznie dotarłaś do domu. – powiedział z uśmiechem kiedy pojawiła się obok niego, po czym złapał ją za dłoń i po gentelmeńsku ucałował jej wierzch, by po chwili nachylić się do niej i złożyć delikatny pocałunek na jej ustach.
Tak jak podejrzewał, sylwestrowa noc była bardzo udana. Mieli dużo śmiechu, dużo zabawy, a przede wszystkim spędzili czas z bardzo miłym towarzystwie. Gabriel poznał kilka nowych osób, ale też spotkał się z tymi, których nie widział jakiś czas. Jednak największą niespodzianką, jaka go spotkała tego wieczora, był fakt, że gdy tylko wszedł do altanki zobaczył JĄ. Kobietę, która zawładnęła jego sercem, które nie mógł i nie chciał wyrzucić ze swojej głowy, która wywoływała uśmiech na jego twarzy samą swoją obecnością. Jakby mógł to by jej nie wypuszczał z ramion, a i tak dużo korzystał z tego podczas tańców. Już chyba nikt z obecnych nie miał wątpliwości, że między tą dwójką coś jest, więc się nawet nie przejmował. Niech wiedzą wszyscy i niech przestaną się dziwić.
W końcu jednak zmorzyło ich zmęczenie. Gabriel naturalnie uparł się, że nie pozwoli jej wracać samej. Nie ważne, że wystarczyło się tylko teleportować pod dom, nie chciał jej puścić samej i koniec. Dobra, może był trochę podchmielony, ale nawet podchmielony nie pozwoliłby jej samej się nigdzie wybierać. Miał w nosie, że jeśli Anthony go zobaczyli z nią, pod ich domem, to pewnie ten sztylet, którym mu ostatnio groził, finalnie wsadzi mu w tyłek. Tak jak mu powiedział, nie było na ziemie i w niebie siły, która by go zmusiła do tego by ją zostawił.
Pożegnali się ze wszystkimi gośćmi, Gabs zapewnił Thalię, że w końcu spotkają się na ten obiecany sparing, a potem pomógł Prudence z płaszczem i razem wyszli z namiotu, w którym odbywała się cała impreza. Uśmiechnął się do blondynki, a po tym jak ustalili gdzie dokładnie się przenoszą, najpierw on się teleportował, a potem kilka sekund poczekał na nią już na miejscu. Aż się musiał lekko oprzeć o kolumnę, bo trochę mu się zakręciło w głowie kiedy nogi dotknęły na nowo ziemi, ale na szczęście trwało to zaledwie chwilę.
- Teraz mam chociaż pewność, że bezpiecznie dotarłaś do domu. – powiedział z uśmiechem kiedy pojawiła się obok niego, po czym złapał ją za dłoń i po gentelmeńsku ucałował jej wierzch, by po chwili nachylić się do niej i złożyć delikatny pocałunek na jej ustach.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewała się, że Sylwester będzie aż tak udany. Nie był to najlepszy czas na tego typu imprezy, jak widać jednak pewnych rzeczy nie da się zaplanować i zupełnie spontanicznie okazują się być naprawdę wyśmienite. Może ta opinia wynikała również z tego, że brakowało jej spotkań jak to, które się odbyło. W końcu ostatnio mało kto pozwalał sobie na urządzanie przyjęć. Ten wieczór więc był wyjątkowy- no ma swój sposób. Towarzystwo, które zebrało się na Wrzosowisku było naprawdę idealne. Nie spodziewała się, że spotka tam aż tyle znajomych twarzy. No i przede wszystkim, że spotka tam jego. Nie potrafiła ukryć radości spowodowanej tym, że znalazł się - zupełnie przypadkiem na tym samym przyjęciu. Tęskniła za nim ogromnie, doceniała każdą chwilę, którą mogli spędzić razem, w końcu nie zdarzało się to im często. Wieczór spędziła głównie z nim. Jakoś tak wyszło, że gdy był obok, to średnio miała ochotę na towarzystwo kogoś innego. Wiadomo - powymieniała nieco słów z innymi, jednak liczyło się dla niej coś zupełnie innego.
Chciała wykorzystać każdą minutę czasu, jaki zupełnie przypadkowo został im dany podczas tego sylwestra.
Przyszedł moment, w którym postanowili się oddalić od bawiącego się towarzystwa. Alkohol i tańce zrobiły swoje, zmęczenie powoli zaczynało ich ogarniać. Był to więc idealny moment, aby ewakuować się do domu. Nie zamierzała nalegać, że wróci sama, nie chciała się jeszcze z nim żegnać. Wszak noc była jeszcze młoda. Poradziłaby sobie sama, jednak teraz wolała towarzystwo.
Teleportowała się przed dworem chwilę po Gabrielu. Na szczęście alkohol nie spowodował, że ta umiejętność wydawała się być mocno skomplikowana, załamała by się, gdyby jeszcze musiała szukać jakichś części ciała gdzieś indziej. Wylądowała całkiem pewnie na dwóch nogach. Dopiero teraz do niej dotarło, że to mógł nie być najlepszy pomysł. Wszak ktoś może ich zauważyć, chociaż może wszyscy śpią? O tej godzinie, w sylwestra, może warto mieć nadzieję? Miała świadomość, że Gabriel nie jest miłe widziany u nich w domu, jednak może sobie jakoś z tym poradzą? Nie chciała się jeszcze z nim żegnać, liczyła na to, że będą mogli gawędzić do rana.
- Poradziłabym sobie, wiesz? Z drugiej jednak strony, jak mogłabym odmówić takiego przyjemnego towarzystwa? - Uśmiechnęła się do niego zadowolona. Widać było, że podobał jej się ten wieczór.
Wspięła się na palcach, aby odwzajemnić pocałunek. Dzisiejszy wieczór był dla nich przełomowy. Kilka osób dowiedziało się o relacji, która ich łączy. Może nie okazywali tego jakoś przesadnie, jednak trudno byłoby się nie domyślić, no chyba że ktoś był ślepy.
- Wejdziesz do środka? Czy się gdzieś spieszysz? - Spojrzała na niego z nadzieją. O tej porze może mógł sobie pozwolić na spędzenie czasu w jej towarzystwie. - Nie wiem tylko, jak mam Cię przemycić, boję się, że niektórzy mogą nie spać.. - przesunęła się znowu do mężczyzny i go pocałowała, nie chciała się z nim jeszcze żegnać.
Chciała wykorzystać każdą minutę czasu, jaki zupełnie przypadkowo został im dany podczas tego sylwestra.
Przyszedł moment, w którym postanowili się oddalić od bawiącego się towarzystwa. Alkohol i tańce zrobiły swoje, zmęczenie powoli zaczynało ich ogarniać. Był to więc idealny moment, aby ewakuować się do domu. Nie zamierzała nalegać, że wróci sama, nie chciała się jeszcze z nim żegnać. Wszak noc była jeszcze młoda. Poradziłaby sobie sama, jednak teraz wolała towarzystwo.
Teleportowała się przed dworem chwilę po Gabrielu. Na szczęście alkohol nie spowodował, że ta umiejętność wydawała się być mocno skomplikowana, załamała by się, gdyby jeszcze musiała szukać jakichś części ciała gdzieś indziej. Wylądowała całkiem pewnie na dwóch nogach. Dopiero teraz do niej dotarło, że to mógł nie być najlepszy pomysł. Wszak ktoś może ich zauważyć, chociaż może wszyscy śpią? O tej godzinie, w sylwestra, może warto mieć nadzieję? Miała świadomość, że Gabriel nie jest miłe widziany u nich w domu, jednak może sobie jakoś z tym poradzą? Nie chciała się jeszcze z nim żegnać, liczyła na to, że będą mogli gawędzić do rana.
- Poradziłabym sobie, wiesz? Z drugiej jednak strony, jak mogłabym odmówić takiego przyjemnego towarzystwa? - Uśmiechnęła się do niego zadowolona. Widać było, że podobał jej się ten wieczór.
Wspięła się na palcach, aby odwzajemnić pocałunek. Dzisiejszy wieczór był dla nich przełomowy. Kilka osób dowiedziało się o relacji, która ich łączy. Może nie okazywali tego jakoś przesadnie, jednak trudno byłoby się nie domyślić, no chyba że ktoś był ślepy.
- Wejdziesz do środka? Czy się gdzieś spieszysz? - Spojrzała na niego z nadzieją. O tej porze może mógł sobie pozwolić na spędzenie czasu w jej towarzystwie. - Nie wiem tylko, jak mam Cię przemycić, boję się, że niektórzy mogą nie spać.. - przesunęła się znowu do mężczyzny i go pocałowała, nie chciała się z nim jeszcze żegnać.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc jej słowa jakoś mimowolnie zaśmiał się cicho.
- Ależ oczywiście, że zdaje sobie z tego sprawę. Nie zmienia to jednak faktu, że jako gentemlan z krwi i kości nie mogłem pozwolić byś wracała sama. - powiedział z rozbawieniem nie odrywając od niej wzroku nawet na sekundę. - W ogóle zaradna z nas para, nie uważasz? Ja wygrałem ze śmiercią, a w ty z olbrzymem, co notabene uważam za o wiele większe osiągnięcie aniżeli moje. - uniósł brwi ku górze patrząc na nią z uśmiechem, po czym puścił jej oczko i na nowo odwzajemnił jej pocałunek.
Z pewnością gdyby był starym Gabrielem, powiedziałby, że nie może zostać, że przecież w ogóle nie powinno go tu być. Ba, gdyby był tym starym Gabrielem, tym sprzed marca 1957 roku, nawet by nie pomyślał o związku z Prudence. Na szczęście nie był już tamtym człowiekiem, teraz postanowił żyć pełnią życia i nie odmawiać sobie totalnie niczego. A przede wszystkim był wpatrzony w tą uroczą, blondwłosą szlachciankę jak w obrazem i każda chwila spędzona z nią była dla niego bezcenna. Najchętniej by w ogóle nie opuszczał jej boku, chociaż wiedział, że tak naprawdę każde z nich miało swoje obowiązki, rodziny i w ogóle swoje sprawy.
Na jej pytanie czy wejdzie uniósł brew ku górze, po czym uśmiechnął się.
- Jedyne gdzie się śpieszę to aby być blisko ciebie. - powiedział poruszając brwiami, o proszę komuś się bajera włączyła.
Nic na to jednak nie mógł i nie chciał poradzić. Miał wyśmienity humor, spędził świetny wieczór w towarzystwie przyjaciół i bliskich. Przede wszystkim mógł się bawić z nią i nikt nie patrzył na nich krzywo. Okey, może nie wszyscy popierali to co było między nimi, ale nikt tego nie pokazał wprost i to się dla niego liczyło. Cieszył się, że pozwolili im spędzić ten wieczór tak jakby wcale nie mieli nad sobą tego strapienia, że są z dwóch różnych światów i, że o ile jego świat z chęcią ją przyjmie, o tyle jej świat wcale go nie chce.
- Mogę niczym Romeo wejść balkonem albo od kuchni, ale myślę, że się zgubię. A jednak wolałbym aby Anthony mnie tym sztyletem mimo wszystko w tyłek nie dźgnął. Aczkolwiek nie wiem czy będę w pełni sił aby wdrapać się po ścianie na twój balkon. - powiedział rozbawiony, po czym kolejny pocałunek wylądował na jej delikatnych wargach - Ale na pewno znasz wszystkie tajne przejścia w tym domostwie, prawda? Może jakoś uda nam się przemknąć niezauważonym? - zaproponował unosząc brew ku górze po czym uśmiechnął się łagodnie.
- Ależ oczywiście, że zdaje sobie z tego sprawę. Nie zmienia to jednak faktu, że jako gentemlan z krwi i kości nie mogłem pozwolić byś wracała sama. - powiedział z rozbawieniem nie odrywając od niej wzroku nawet na sekundę. - W ogóle zaradna z nas para, nie uważasz? Ja wygrałem ze śmiercią, a w ty z olbrzymem, co notabene uważam za o wiele większe osiągnięcie aniżeli moje. - uniósł brwi ku górze patrząc na nią z uśmiechem, po czym puścił jej oczko i na nowo odwzajemnił jej pocałunek.
Z pewnością gdyby był starym Gabrielem, powiedziałby, że nie może zostać, że przecież w ogóle nie powinno go tu być. Ba, gdyby był tym starym Gabrielem, tym sprzed marca 1957 roku, nawet by nie pomyślał o związku z Prudence. Na szczęście nie był już tamtym człowiekiem, teraz postanowił żyć pełnią życia i nie odmawiać sobie totalnie niczego. A przede wszystkim był wpatrzony w tą uroczą, blondwłosą szlachciankę jak w obrazem i każda chwila spędzona z nią była dla niego bezcenna. Najchętniej by w ogóle nie opuszczał jej boku, chociaż wiedział, że tak naprawdę każde z nich miało swoje obowiązki, rodziny i w ogóle swoje sprawy.
Na jej pytanie czy wejdzie uniósł brew ku górze, po czym uśmiechnął się.
- Jedyne gdzie się śpieszę to aby być blisko ciebie. - powiedział poruszając brwiami, o proszę komuś się bajera włączyła.
Nic na to jednak nie mógł i nie chciał poradzić. Miał wyśmienity humor, spędził świetny wieczór w towarzystwie przyjaciół i bliskich. Przede wszystkim mógł się bawić z nią i nikt nie patrzył na nich krzywo. Okey, może nie wszyscy popierali to co było między nimi, ale nikt tego nie pokazał wprost i to się dla niego liczyło. Cieszył się, że pozwolili im spędzić ten wieczór tak jakby wcale nie mieli nad sobą tego strapienia, że są z dwóch różnych światów i, że o ile jego świat z chęcią ją przyjmie, o tyle jej świat wcale go nie chce.
- Mogę niczym Romeo wejść balkonem albo od kuchni, ale myślę, że się zgubię. A jednak wolałbym aby Anthony mnie tym sztyletem mimo wszystko w tyłek nie dźgnął. Aczkolwiek nie wiem czy będę w pełni sił aby wdrapać się po ścianie na twój balkon. - powiedział rozbawiony, po czym kolejny pocałunek wylądował na jej delikatnych wargach - Ale na pewno znasz wszystkie tajne przejścia w tym domostwie, prawda? Może jakoś uda nam się przemknąć niezauważonym? - zaproponował unosząc brew ku górze po czym uśmiechnął się łagodnie.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Tak, z Ciebie prawdziwy gentleman.- rzekła z uśmiechem i pozwoliła się sobie oprzeć o jego klatkę piersiową, po czym podniosła głowę i spoglądała mu w oczy. Widać było, że alkohol zdecydowanie ją ośmielił. Miała ochotę być blisko niego, nie chciała jeszcze się żegnać, szczególnie że podczas sylwestra obserwowało ich duże grono osób i tak naprawdę nie mięli prawie wcale prywatności.
- Zdecydowanie nie wygrałam z olbrzymem, uciekłam przed nim, tracąc przy tym jedynki. Jak tak teraz on tym myślę.. - zaśmiała się. - To było naprawdę głupie. Jak w ogóle mogłam sądzić, że mam jakiekolwiek szanse go pokonać, ale mnie nie zabił! To sukces. - odparła z uśmiechem. - Za to nie da się ukryć, że Ty wygrałeś ze śmiercią, to naprawdę niesamowite! - nie dało się nie zauważyć entuzjazmu na jej twarzy, kiedy o tym mówiła.
Nie do końca wiedziała, czy dobrze robi zapraszając go do środka.. Z drugiej jednak strony, było jej już wszystko jedno. Chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu, a nie będą przecież stać tak pod drzwiami. Był sylwester, każdy miał prawo dzisiaj mieć trochę rozrywki. W końcu zasłużyli na to, sporo czasu trzymali się z dala od siebie, rzadko kiedy się spotykali, skoro już był obok, szkoda było aby teraz poszedł do siebie.
- Podoba mi się taka odpowiedź. - Prudence zdecydowanie nie zachowywała się, jak ona. Przy Gabrielu gdzieś gubiła swój rozsądek, a raczej jego resztkę, której używała na co dzień. Nie zachowywała się racjonalnie. Robiła wszystko, na co miała ochotę, w ogóle nie przejmowała się konsekwencjami, jakby wszystko było jej zupełnie obojętne. Nie było to zupełnie w jej stylu, jednak nie chciała z tym walczyć, szczególnie nie teraz, kiedy po kilku głębszych wszystko wydawało jej się być takie proste i bezproblemowe. W końcu stali pod dworkiem, był środek nocy, nikt nie zauważy, że nie wróciła tutaj sama. Przynajmniej wydawało jej się, że nie będzie to nic skomplikowanego. Nie takie rzeczy już robiła w swoim życiu..
- Balkon nie brzmi dobrze, jeszcze byś spadł i sobie zrobił krzywdę.. - a tego by sobie nie wybaczyła. Wolała podejście do sprawy w bardziej cywilizowany sposób. - Pójdziemy razem, tylko po cichu, jak tylko coś usłyszysz to się chowasz, jasne? - powiedziała szeptem, żeby nikt nie podsłuchał, co tutaj knuje. - Anthony sam ostatnio został poturbowany, nie sądzę, żeby miał czas zajmować się wbijaniem Ci sztyletu w tyłek - pociągnęła Gabriela za rękę, kiedy przekroczyła drzwi wejściowe, jak najciszej umiała wprowadziła go do swojej sypialni. - Czuje się, jak u siebie. - rzekła, kiedy zamknęła za nimi drzwi pokoju. Sama zaś zdjęła płaszcz, po czym usiadła na brzegu łóżka. W pokoju panował raczej ład, na biurku leżało kilka książek. - Masz ochotę się czegoś napić, powinnam mieć butelkę whiskey schowaną na czarną godzinę.
- Zdecydowanie nie wygrałam z olbrzymem, uciekłam przed nim, tracąc przy tym jedynki. Jak tak teraz on tym myślę.. - zaśmiała się. - To było naprawdę głupie. Jak w ogóle mogłam sądzić, że mam jakiekolwiek szanse go pokonać, ale mnie nie zabił! To sukces. - odparła z uśmiechem. - Za to nie da się ukryć, że Ty wygrałeś ze śmiercią, to naprawdę niesamowite! - nie dało się nie zauważyć entuzjazmu na jej twarzy, kiedy o tym mówiła.
Nie do końca wiedziała, czy dobrze robi zapraszając go do środka.. Z drugiej jednak strony, było jej już wszystko jedno. Chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu, a nie będą przecież stać tak pod drzwiami. Był sylwester, każdy miał prawo dzisiaj mieć trochę rozrywki. W końcu zasłużyli na to, sporo czasu trzymali się z dala od siebie, rzadko kiedy się spotykali, skoro już był obok, szkoda było aby teraz poszedł do siebie.
- Podoba mi się taka odpowiedź. - Prudence zdecydowanie nie zachowywała się, jak ona. Przy Gabrielu gdzieś gubiła swój rozsądek, a raczej jego resztkę, której używała na co dzień. Nie zachowywała się racjonalnie. Robiła wszystko, na co miała ochotę, w ogóle nie przejmowała się konsekwencjami, jakby wszystko było jej zupełnie obojętne. Nie było to zupełnie w jej stylu, jednak nie chciała z tym walczyć, szczególnie nie teraz, kiedy po kilku głębszych wszystko wydawało jej się być takie proste i bezproblemowe. W końcu stali pod dworkiem, był środek nocy, nikt nie zauważy, że nie wróciła tutaj sama. Przynajmniej wydawało jej się, że nie będzie to nic skomplikowanego. Nie takie rzeczy już robiła w swoim życiu..
- Balkon nie brzmi dobrze, jeszcze byś spadł i sobie zrobił krzywdę.. - a tego by sobie nie wybaczyła. Wolała podejście do sprawy w bardziej cywilizowany sposób. - Pójdziemy razem, tylko po cichu, jak tylko coś usłyszysz to się chowasz, jasne? - powiedziała szeptem, żeby nikt nie podsłuchał, co tutaj knuje. - Anthony sam ostatnio został poturbowany, nie sądzę, żeby miał czas zajmować się wbijaniem Ci sztyletu w tyłek - pociągnęła Gabriela za rękę, kiedy przekroczyła drzwi wejściowe, jak najciszej umiała wprowadziła go do swojej sypialni. - Czuje się, jak u siebie. - rzekła, kiedy zamknęła za nimi drzwi pokoju. Sama zaś zdjęła płaszcz, po czym usiadła na brzegu łóżka. W pokoju panował raczej ład, na biurku leżało kilka książek. - Masz ochotę się czegoś napić, powinnam mieć butelkę whiskey schowaną na czarną godzinę.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Sypialnia Prudence
Szybka odpowiedź