Sypialnia Prudence
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia Prudence
okój Prudence znajduje się na piętrze. Jest on spory, bardzo jasny - dzięki dużym oknom, które prowadzą na niewielki balkon. Pełen jest książek, które panna Macmillan kolekcjonuje. Przy jeden ze ścian znajduje się ogromne łóżko. Na przeciwko łóżka stoi drewniane biurko i krzesło - miejsce, w którym zgłębia tajniki magii. Sporo w nim kwiatów, Prue jest bowiem fanką roślin. Ściany są jasne, na jeden ze ścian powieszony jest plakat Zjednoczonych.
-No cóż mogę powiedzieć, to cały ja. - poruszał zabawnie brwiami na jej słowa i zaśmiał się cicho pod nosem.
Przez moment patrzył na nią w milczeniu. To co mówiła było prawdą. Ruszanie do walki z olbrzymem było jak rzucanie się z motyką na wiatr. On sam nie miał szans w takim starciu i choć broń Merlinie nie odejmował Prudence umiejętności posługiwania się magią, to jednak wiedział, że w potyczce z olbrzymem raczej nie miała szans. Cieszył się, że wyszła z tego wszystkiego tylko ze stratą zębów, a nie życia. Pokręcił lekko głową i uśmiechnął się łagodnie. Ten wyczyn wcale nie był jego. Powrót do życia zawdzięczał Zakonowi Feniksa, on sam w końcu nie zrobił nic, był martwy. Nie chciał jednak do tego wracać, najlepiej jakby było mu dane to zapomnieć. Dlatego też teraz nie kontynuował tematu, tylko pocałował ją w czubek nosa.
- Dostosuje się do twoich poleceń. Masz racje, wspinaczka na balkon mogłaby się skończyć z pewnością bolesnym upadkiem. - odparł spokojnie uśmiechając się do niej łagodnie.
Uniósł zaskoczony brew ku górze słysząc, że Anthony został ostatnio poturbowany. Może faktycznie się nie dogadywali, ba ostatnio praktycznie się na siebie darli, ale mimo wszystko nigdy nie życzył mu źle. Miał nadzieję, że Macmillan szybko dojdzie do siebie. Działał prężnie w imię większego dobra i z tego co było mu wiadomo dzięki niemu działo się wiele dobrego.
Przez dworek udało im się przemknąć niezauważony, w każdym razie miał taka nadzieję. Kiedy znaleźli się w jej sypialni rozejrzał się po niej i uśmiechnął się lekko sam do siebie. Jej sama sypialnia była wielkości połowy ich domu. Nie odezwał się jednak na ten temat ani słowem, nie chciał by Prudence się z tym źle poczuła. Ściągnął na spokojnie więc kurtkę i powiesił ją na oparciu fotela przy biurku.
- Ładnie tu masz. - odparł spokojnie uśmiechając się po czym zdjął buty, żeby nie brudzić jej dywanu, bo jednak nie chciał jej nabrudzić w żadnym wypadku - Oj ale za alkohol to ja już dzisiaj podziękuję. Myślę, że wypiłem już dzisiaj wystarczająco. - puścił jej oczko, po czym przeszedł przez pokój i usiadł obok niej na kanapie.
Spojrzał na nią z uśmiechem, po czym złapał ją za dłoń i ucałował jej wierzch.
Przez moment patrzył na nią w milczeniu. To co mówiła było prawdą. Ruszanie do walki z olbrzymem było jak rzucanie się z motyką na wiatr. On sam nie miał szans w takim starciu i choć broń Merlinie nie odejmował Prudence umiejętności posługiwania się magią, to jednak wiedział, że w potyczce z olbrzymem raczej nie miała szans. Cieszył się, że wyszła z tego wszystkiego tylko ze stratą zębów, a nie życia. Pokręcił lekko głową i uśmiechnął się łagodnie. Ten wyczyn wcale nie był jego. Powrót do życia zawdzięczał Zakonowi Feniksa, on sam w końcu nie zrobił nic, był martwy. Nie chciał jednak do tego wracać, najlepiej jakby było mu dane to zapomnieć. Dlatego też teraz nie kontynuował tematu, tylko pocałował ją w czubek nosa.
- Dostosuje się do twoich poleceń. Masz racje, wspinaczka na balkon mogłaby się skończyć z pewnością bolesnym upadkiem. - odparł spokojnie uśmiechając się do niej łagodnie.
Uniósł zaskoczony brew ku górze słysząc, że Anthony został ostatnio poturbowany. Może faktycznie się nie dogadywali, ba ostatnio praktycznie się na siebie darli, ale mimo wszystko nigdy nie życzył mu źle. Miał nadzieję, że Macmillan szybko dojdzie do siebie. Działał prężnie w imię większego dobra i z tego co było mu wiadomo dzięki niemu działo się wiele dobrego.
Przez dworek udało im się przemknąć niezauważony, w każdym razie miał taka nadzieję. Kiedy znaleźli się w jej sypialni rozejrzał się po niej i uśmiechnął się lekko sam do siebie. Jej sama sypialnia była wielkości połowy ich domu. Nie odezwał się jednak na ten temat ani słowem, nie chciał by Prudence się z tym źle poczuła. Ściągnął na spokojnie więc kurtkę i powiesił ją na oparciu fotela przy biurku.
- Ładnie tu masz. - odparł spokojnie uśmiechając się po czym zdjął buty, żeby nie brudzić jej dywanu, bo jednak nie chciał jej nabrudzić w żadnym wypadku - Oj ale za alkohol to ja już dzisiaj podziękuję. Myślę, że wypiłem już dzisiaj wystarczająco. - puścił jej oczko, po czym przeszedł przez pokój i usiadł obok niej na kanapie.
Spojrzał na nią z uśmiechem, po czym złapał ją za dłoń i ucałował jej wierzch.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie mam wątpliwości.- odparła cicho, właściwie to ostatnio miała ich coraz więcej. Wolała jednak o tym nie wspominać, przynajmniej nie teraz. Dużo ostatnio myślała, może za dużo, nie sypiała ostatnio zbyt dobrze, była rozdarta. Starała się jednak tego po sobie nie pokazywać i przynajmniej jak na razie ciągnąć to wszystko dalej, może znajdzie się jakieś rozwiązanie. Chociaż coraz mniej miała nadziei w tym wszystkim. Na początku wydawało się to o wiele prostsze, z czasem jednak pojawiało się zwątpienie, czy robi dobrze, czy nie jest lekkomyślna, czy podejmuje dobre decyzje?
Od czasu, gdy straciła zęby w walce z olbrzymem więcej czasu poświęcała na zastanawianie się nad konsekwencjami decyzji które było dane jej podjąć. Nie mogła sobie pozwolić na więcej takich nieprzemyślanych wyborów. Nie było to zbyt przyjemne, jednak wiedziała, że zdecydowanie nie był to dobry czas na popełnianie błędów.
- Lepiej nie prowokować losu, może czasem warto wybrać cywilizowane metody.- rzekła jeszcze. Zauważyła zdziwienie na jego twarzy, kiedy wspomniała o tym, co przydarzyło się kuzynowi. Cóż, była to świeża sprawa, pewnie nikt jeszcze o tym nie słyszał. Sama dosyć mocno się tym przejęła, w końcu Anthony był jednym z jej bliższych kuzynów, co by nie mówić. Pomimo tego, że ostatnio zalazł jej za skórę to był jej rodziną. Zależało jej na nim, mimo, że czasem może nie było tego widać. To też skłoniło ją do wielu rozmyślań. Może faktycznie powinna się wreszcie dostosować i bardziej zainteresować ich sytuacją wśród innych rodów. W końcu ostatnio nie wyglądało to najlepiej, ich sytuacja z miesiąca na miesiąc stawała się coraz gorsza, a ona pozwalała sobie na niesubordynację.
Dotarli bez problemu do jej sypialni. Przynajmniej tak się jej wydawało, nikt bowiem nie pojawił się na ich drodze. Może choć raz w życiu jej się trochę poszczęściło? Pewnie to się dopiero okaże.
Zdawała sobie sprawę, że miejsce, w którym się wychowała na pewno różni się od tego, w którym robił to Gabriel. Pochodzili w końcu z zupełnie innych światów. Zastanawiało ją, w którym momencie zacznie im to przeszkadzać, wątpiła, żeby było im to aż tak obojętne. - Dziękuję, tak zwyczajnie w sumie. Trochę książek, które umilają mi czas i właściwie nic więcej tu nie ma.- odparła. Sama sobie zaś nalała szklankę whiskey, chyba tego dzisiaj potrzebowała. Upiła z niej niewielki łyk, lubiła ten smak, jednak genów się nie oszuka, mięli to we krwi, zdecydowanie. - Ja pozwolę sobie jeszcze choć na szklankę.- zastanawiała się, czy dobrze zrobiła zapraszając go tutaj, ponownie była to decyzja podjęta spontanicznie, miała nadzieję, że nie pojawią się tutaj żadne komplikacje. Przysunęła się do niego, na tym brzegu łóżka, może bez sensu jest się dzisiaj zastanawiać nad tym wszystkim? Skoro było dobrze, choć przez chwilę, może nie warto myśleć o tym, co będzie dalej.
Od czasu, gdy straciła zęby w walce z olbrzymem więcej czasu poświęcała na zastanawianie się nad konsekwencjami decyzji które było dane jej podjąć. Nie mogła sobie pozwolić na więcej takich nieprzemyślanych wyborów. Nie było to zbyt przyjemne, jednak wiedziała, że zdecydowanie nie był to dobry czas na popełnianie błędów.
- Lepiej nie prowokować losu, może czasem warto wybrać cywilizowane metody.- rzekła jeszcze. Zauważyła zdziwienie na jego twarzy, kiedy wspomniała o tym, co przydarzyło się kuzynowi. Cóż, była to świeża sprawa, pewnie nikt jeszcze o tym nie słyszał. Sama dosyć mocno się tym przejęła, w końcu Anthony był jednym z jej bliższych kuzynów, co by nie mówić. Pomimo tego, że ostatnio zalazł jej za skórę to był jej rodziną. Zależało jej na nim, mimo, że czasem może nie było tego widać. To też skłoniło ją do wielu rozmyślań. Może faktycznie powinna się wreszcie dostosować i bardziej zainteresować ich sytuacją wśród innych rodów. W końcu ostatnio nie wyglądało to najlepiej, ich sytuacja z miesiąca na miesiąc stawała się coraz gorsza, a ona pozwalała sobie na niesubordynację.
Dotarli bez problemu do jej sypialni. Przynajmniej tak się jej wydawało, nikt bowiem nie pojawił się na ich drodze. Może choć raz w życiu jej się trochę poszczęściło? Pewnie to się dopiero okaże.
Zdawała sobie sprawę, że miejsce, w którym się wychowała na pewno różni się od tego, w którym robił to Gabriel. Pochodzili w końcu z zupełnie innych światów. Zastanawiało ją, w którym momencie zacznie im to przeszkadzać, wątpiła, żeby było im to aż tak obojętne. - Dziękuję, tak zwyczajnie w sumie. Trochę książek, które umilają mi czas i właściwie nic więcej tu nie ma.- odparła. Sama sobie zaś nalała szklankę whiskey, chyba tego dzisiaj potrzebowała. Upiła z niej niewielki łyk, lubiła ten smak, jednak genów się nie oszuka, mięli to we krwi, zdecydowanie. - Ja pozwolę sobie jeszcze choć na szklankę.- zastanawiała się, czy dobrze zrobiła zapraszając go tutaj, ponownie była to decyzja podjęta spontanicznie, miała nadzieję, że nie pojawią się tutaj żadne komplikacje. Przysunęła się do niego, na tym brzegu łóżka, może bez sensu jest się dzisiaj zastanawiać nad tym wszystkim? Skoro było dobrze, choć przez chwilę, może nie warto myśleć o tym, co będzie dalej.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wieczór Margaret wyglądał, jak każdy inny wieczór, odkąd przyjęto ją na dwór, właściwie dość niedawno. Nie chciała zawieść, ale wszystkie czynności wykonywała wolniej niż inne służące. Kilkukrotnie sprawdzała czystość zastawy przed posiłkami, chociaż dałaby sobie głowę uciąć, że dla nikogo nie miało to szczególnie wielkiego znaczenia, sprzątała osobiste komnaty w tej części domu zajmowanego przez kobiety Macmillanów. Wieczorem miała zając się pościelą, ale przysnęła w schowku na miotły na dobre półtorej godziny. Stara wiedźma, która pilnowała porządku prawie nakryła ją na drzemce, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z zaglądania do środka. Kiedy się obudziła, światła w domu były już pogaszone. Wiedziała, że jeśli pościel nie zostanie wyprana, a potem wysuszona i wykrochmalona narazi się nie tylko jej, ale także członkom rodziny, którzy przyjęli ją w tych trudnych czasach na służbę. Lord Anthony był wrogiem Ministersta Magii, zakładała, że nie przyjmowali w swoje progi wszystkich.
Kiedy opuszczała schowek na miotły, cichuteńko jak myszka, ujrzała w głębi korytarza lady Prudence prowadzącą do swoich komnat jakiegoś mężczyznę. Obserwowała ich przez chwilę, zatykając usta dłonią. Wyjść z kryjówki zdecydowała się dopiero, kiedy pani zniknęła za swoimi drzwiami wraz z gościem. Margaret na palcach ruszyła w kierunku pomieszczeń dla służby, by dokończyć porzuconą przez siebie pracę — wyprać całą pościel, a później przygotować ją do schowania. I tak, aż do świtu.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Kiedy opuszczała schowek na miotły, cichuteńko jak myszka, ujrzała w głębi korytarza lady Prudence prowadzącą do swoich komnat jakiegoś mężczyznę. Obserwowała ich przez chwilę, zatykając usta dłonią. Wyjść z kryjówki zdecydowała się dopiero, kiedy pani zniknęła za swoimi drzwiami wraz z gościem. Margaret na palcach ruszyła w kierunku pomieszczeń dla służby, by dokończyć porzuconą przez siebie pracę — wyprać całą pościel, a później przygotować ją do schowania. I tak, aż do świtu.
Pokręcił lekko głową z rozbawieniem na jej słowa.
Zdecydowanie Gabriel Tonks nie był gentlemanem. Znaczy wiedział jak powinno się zachowywać w towarzystwie kobiet i zawsze starał się oczywiście stosować do panujących zasad, ale nikt nigdy nie powiedział o nim szczerze, że jest gentlemanem. Nie posiadał odpowiedniego wychowania, choć zawsze uważał, że jego rodzice wychowali go najlepiej jak umieli, na dobrego człowieka. Nigdy nie narzekał na swoje dzieciństwo i wiedział, że pomimo ograniczonych możliwości, jego rodzice robili wszystko co w ich mocy by wychować odpowiednio swoją czwórkę dzieci, a to, że na pewno trójka z tej czwórki była naprawdę oporna to już nie ich wina.
- Ależ naturalnie. Czasami najbardziej cywilizowany wybór jest najlepszy. – zgodził się z nią kiwając głową.
Kiedy przemykali się korytarzami dworu Macmillanów zastanawiał się czy na pewno dobrze robi. Już miał przecież w jej kuzynie wroga. I choć niechęć obojgu panów nie polegała na różnicach w poglądach politycznych, bo pod tym względem nadal walczyli po jednej stronie, to powoli zaczął się zastanawiać czy w ogóle tak powinno być. Obiecał sobie jakiś czas temu, że tej drugiej szansy nie zmarnuje, ale może jednak powinien poświęcić ją na coś innego niż na własne widzimisię? Kiedy ostatnio był w tym miejscu kłócił się z Anthonym, który aktualnie był gdzieś tutaj poważnie poturbowany, a on wykorzystywał to by przedostać się do sypialni jego kuzynki. Zastanawiał się co by powiedział „stary Gabriel” na to zachowanie.
Byłby rozczarowany.
Myśl pojawiła się w jego głowie nagle, jakby wypowiedziana nie jego głosem, jakby nie była jego, jakby wypowiedział ją ktoś kompletnie inny.
Mężczyzna rozejrzał się jakby chciał znaleźć osobę, która wypowiedziała te słowa, ale naturalnie nikogo nie spostrzegł. Znajdował się w sypialni Prudence, gdzie byli tylko we dwoje. Wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze i spojrzał na blondynkę delikatnie się uśmiechając.
- Ważne, że masz tutaj to co lubisz. U mnie w pokoju też większość przedmiotów to właśnie książki. – powiedział spokojnie zdejmując buty, by nie narobić jej żadnych śladów czy nie nanieść brudu - A wiesz, może ja też się jednak napiję. – puścił jej oczko patrząc na nią, po czym sam sobie nalał do szklanki alkoholu i usiadł obok niej na krawędzi łóżka – Dobrze się dzisiaj bawiłaś? – spytał spokojnie nie odrywając od niej wzroku.
Zdecydowanie Gabriel Tonks nie był gentlemanem. Znaczy wiedział jak powinno się zachowywać w towarzystwie kobiet i zawsze starał się oczywiście stosować do panujących zasad, ale nikt nigdy nie powiedział o nim szczerze, że jest gentlemanem. Nie posiadał odpowiedniego wychowania, choć zawsze uważał, że jego rodzice wychowali go najlepiej jak umieli, na dobrego człowieka. Nigdy nie narzekał na swoje dzieciństwo i wiedział, że pomimo ograniczonych możliwości, jego rodzice robili wszystko co w ich mocy by wychować odpowiednio swoją czwórkę dzieci, a to, że na pewno trójka z tej czwórki była naprawdę oporna to już nie ich wina.
- Ależ naturalnie. Czasami najbardziej cywilizowany wybór jest najlepszy. – zgodził się z nią kiwając głową.
Kiedy przemykali się korytarzami dworu Macmillanów zastanawiał się czy na pewno dobrze robi. Już miał przecież w jej kuzynie wroga. I choć niechęć obojgu panów nie polegała na różnicach w poglądach politycznych, bo pod tym względem nadal walczyli po jednej stronie, to powoli zaczął się zastanawiać czy w ogóle tak powinno być. Obiecał sobie jakiś czas temu, że tej drugiej szansy nie zmarnuje, ale może jednak powinien poświęcić ją na coś innego niż na własne widzimisię? Kiedy ostatnio był w tym miejscu kłócił się z Anthonym, który aktualnie był gdzieś tutaj poważnie poturbowany, a on wykorzystywał to by przedostać się do sypialni jego kuzynki. Zastanawiał się co by powiedział „stary Gabriel” na to zachowanie.
Byłby rozczarowany.
Myśl pojawiła się w jego głowie nagle, jakby wypowiedziana nie jego głosem, jakby nie była jego, jakby wypowiedział ją ktoś kompletnie inny.
Mężczyzna rozejrzał się jakby chciał znaleźć osobę, która wypowiedziała te słowa, ale naturalnie nikogo nie spostrzegł. Znajdował się w sypialni Prudence, gdzie byli tylko we dwoje. Wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze i spojrzał na blondynkę delikatnie się uśmiechając.
- Ważne, że masz tutaj to co lubisz. U mnie w pokoju też większość przedmiotów to właśnie książki. – powiedział spokojnie zdejmując buty, by nie narobić jej żadnych śladów czy nie nanieść brudu - A wiesz, może ja też się jednak napiję. – puścił jej oczko patrząc na nią, po czym sam sobie nalał do szklanki alkoholu i usiadł obok niej na krawędzi łóżka – Dobrze się dzisiaj bawiłaś? – spytał spokojnie nie odrywając od niej wzroku.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence była zapatrzona w Gabriela. Wzbudzał w niej wiele emocji. W jego towarzystwie wszystko wydawało się być jakieś bardziej kolorowe. Jej szczególnie ostatnio szare życie zrobiło się różnobarwne. Odzyskała chęci do życia, które podczas wojny gdzieś zniknęły. Przestała się nudzić, miała ku czemu kierować swoje myśli. Zaczęła się zastanawiać nad tym, czy gdyby nie to, że trwała wojna również by się tak zachowywała. W końcu zawsze najważniejsza była dla niej nauka, nigdy nic jej nie rozpraszało. Potrafiła zdystansować chyba wszystkich mężczyzn, którzy pojawili się w jej towarzystwie, tym razem jednak tego nie zrobiła. Próbowała zastanowić się dlaczego. Czy Gabriel faktycznie był tak wyjątkowy na tle wszystkich facetów, których było dane jej spotkać na jej drodze, czy chodziło po prostu o moment, w którym się poznali. Ostatnio coraz więcej czasu zastanawiała się nad relacją, która ich łączyła. Gniew Anthony'ego, to wszystko, co się działo, skłoniło ją do myślenia. Czy naprawdę jest w stanie zrezygnować z rodziny na rzecz mężczyzny? Czy w ogóle byłaby w stanie to zrobić? Może pod wpływem chwili - tak. Jednak, co później. Skąd pewność, że by tego nie żałowała, a miała świadomość, że nie mogłaby wrócić. Co stałoby się z jej karierą naukową, przecież nie stać by jej było, na to by ją kontynuować. Zbyt bardzo ubiła to robić, zbyt dużo czasu poświęciła, aby być w tym miejscu, żeby pozwolić sobie na niesubordynację.
- Czy najlepszy? Tego w tej chwili nie wiemy, okaże się dopiero. Mam nadzieję, że tak. Jeśli nie.. cóż, będę musiała jakoś sobie poradzić z konsekwencjami.- nie zwróciła uwagi na to, żeby ktoś ich widział. Zresztą o tej porze wszyscy pewnie spali, mniej lub bardziej pijani, na pewno tak musiało być. Chociaż z jej szczęściem.. cóż, wiele rzeczy mogło pójść nie po jej myśli. Czy dobrze zrobiła, że go tutaj sprowadziła? Sama kusiła los, dosyć mocno, może nie powinna. Teraz już było jednak zbyt późno na gdybanie.
- Mam w planach nieco zmienić zawartość tego miejsca. Chciałabym stworzyć akwarium, całkiem spore, by mieć nieco magicznych morskich stworzeń, takich najmniejszych u siebie.- rzekła z uśmiechem na twarzy. Lubiła dzielić się swoimi planami, szczególnie kiedy dotyczyły one tematu, który lubiła najbardziej. - Świetnie, nie muszę pić sama!- odparła z entuzjazmem, nie zamierzała jeszcze kończyć sylwestrowej nocy. - Całkiem dobrze, nie spodziewałam się ujrzeć w jednym miejscu, aż tyle osób, które są mi bliskie.- rzekła upijając spory łyk alkoholu ze szklanki. - A Tobie, jak się podobało? Jesteś zadowolony z tego wieczoru?- spojrzała na mężczyznę.
- Czy najlepszy? Tego w tej chwili nie wiemy, okaże się dopiero. Mam nadzieję, że tak. Jeśli nie.. cóż, będę musiała jakoś sobie poradzić z konsekwencjami.- nie zwróciła uwagi na to, żeby ktoś ich widział. Zresztą o tej porze wszyscy pewnie spali, mniej lub bardziej pijani, na pewno tak musiało być. Chociaż z jej szczęściem.. cóż, wiele rzeczy mogło pójść nie po jej myśli. Czy dobrze zrobiła, że go tutaj sprowadziła? Sama kusiła los, dosyć mocno, może nie powinna. Teraz już było jednak zbyt późno na gdybanie.
- Mam w planach nieco zmienić zawartość tego miejsca. Chciałabym stworzyć akwarium, całkiem spore, by mieć nieco magicznych morskich stworzeń, takich najmniejszych u siebie.- rzekła z uśmiechem na twarzy. Lubiła dzielić się swoimi planami, szczególnie kiedy dotyczyły one tematu, który lubiła najbardziej. - Świetnie, nie muszę pić sama!- odparła z entuzjazmem, nie zamierzała jeszcze kończyć sylwestrowej nocy. - Całkiem dobrze, nie spodziewałam się ujrzeć w jednym miejscu, aż tyle osób, które są mi bliskie.- rzekła upijając spory łyk alkoholu ze szklanki. - A Tobie, jak się podobało? Jesteś zadowolony z tego wieczoru?- spojrzała na mężczyznę.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrzył na nią w milczeniu, słuchając jej słów, jednocześnie myślami będąc kompletnie gdzieś indziej. To co przed chwilą wydarzyło się w jego głowie wcale mu się nie podobało. Czyżby jednak nie do końca uporał się ze swoimi demonami? Czy to znaczyło, że może stanowić dla kogoś zagrożenie. Nie zniósłby myśli, że przez swoje zaniedbania z jego ręki stała się komuś krzywda. Tonksowie mieli w zwyczaju nie dzielić się swoimi problemami, swoimi emocjami, a potem wybuchać nagle, nie panując nad sobą. Ostatnio kiedy próbował komuś mówić o swoich problemach dostał ataku paniki tak silnego, że aż kręciło mu się w głowie i było mu nie dobrze. Na całe szczęście tym kimś był brat i udało mu się go doprowadzić do porządku. Bał się jednak, że jeśli cos takiego będzie miało miejsce przy Prudence może sobie z nim nie poradzić. Nie chciał jej skrzywdzić, nie wybaczyłby sobie tego.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie żadnych konsekwencji. – powiedział spokojnie patrząc na nią z delikatnym uśmiechem, po czym przyjął od niej szklankę z alkoholem i upił mały łyczek – Akwarium? Myślę, że to naprawdę dobry pomysł. Masz pasję, którą wiem, że z przyjemnością rozwijasz, czego bardzo ci zazdroszczę – tu puścił jej oczko – Jestem przekonany, że akwariu, o którym mówisz będzie się tu wspaniale prezentowało. – uśmiech nadal widniał na jego ustach – A już wiesz jakie stworzenia chciałabyś w nim umieścić? Kałamarnica się pewnie tu nie zmieści. – poruszał zabawnie brwiami, po czym pociągnął kolejnego łyka ze szklanki.
Lubił słuchać gdy opowiadała o swoich zainteresowaniach i pasjach. Zawsze miała wtedy ten błysk w oku, ten konkretny uśmiech widniał na jej ustach, a przede wszystkim opowiadała to zawsze z taką pasją, że aż chciało się jej słuchać.
- Oj tak, naprawdę się świetnie bawiłem. Też dawno nie spotkałem tylu znajomych w jednym miejscu. Z Jackie znamy się od lat, w zasadzie to przyjaźnie się z jej bratem od czasów szkolnych, nie wiedziałem, ze tak wywija. – powiedział rozbawiony kręcąc głową ze śmiechem – Z resztą wydaje mi się, że wszyscy się dobrze bawili. – dodał po chwili puszczając jej oczko – Ale najbardziej mimo wszystko się cieszę, że ciebie tam spotkałem. To była największa i najlepsza niespodzianka tego wieczoru.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie żadnych konsekwencji. – powiedział spokojnie patrząc na nią z delikatnym uśmiechem, po czym przyjął od niej szklankę z alkoholem i upił mały łyczek – Akwarium? Myślę, że to naprawdę dobry pomysł. Masz pasję, którą wiem, że z przyjemnością rozwijasz, czego bardzo ci zazdroszczę – tu puścił jej oczko – Jestem przekonany, że akwariu, o którym mówisz będzie się tu wspaniale prezentowało. – uśmiech nadal widniał na jego ustach – A już wiesz jakie stworzenia chciałabyś w nim umieścić? Kałamarnica się pewnie tu nie zmieści. – poruszał zabawnie brwiami, po czym pociągnął kolejnego łyka ze szklanki.
Lubił słuchać gdy opowiadała o swoich zainteresowaniach i pasjach. Zawsze miała wtedy ten błysk w oku, ten konkretny uśmiech widniał na jej ustach, a przede wszystkim opowiadała to zawsze z taką pasją, że aż chciało się jej słuchać.
- Oj tak, naprawdę się świetnie bawiłem. Też dawno nie spotkałem tylu znajomych w jednym miejscu. Z Jackie znamy się od lat, w zasadzie to przyjaźnie się z jej bratem od czasów szkolnych, nie wiedziałem, ze tak wywija. – powiedział rozbawiony kręcąc głową ze śmiechem – Z resztą wydaje mi się, że wszyscy się dobrze bawili. – dodał po chwili puszczając jej oczko – Ale najbardziej mimo wszystko się cieszę, że ciebie tam spotkałem. To była największa i najlepsza niespodzianka tego wieczoru.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wiesz jak jest. Ściany mają uszy, szczególnie w miejscu takim jak to. Mam jednak nadzieję, że pojawiliśmy się tutaj o takiej porze, że nikt nas nie zauważył. Gdyby było inaczej zapewne ktoś, już by znalazł się w tym pokoju.Tak mi się przynajmniej wydaje.- na pewno by tak było. Nie pozwoliliby na to, aby w jej sypialni w środku nocy siedział obcy mężczyzna, miała tego świadomość. Najwyraźniej udało im się przemknąć zupełnie bezproblemowo. Przynajmniej takie miała wrażenie.
- To tylko taki głupi pomysł, nie mam specjalnie czym się zajmować podczas tego, co aktualnie dzieje się na świecie. Pomyślałam więc, że mogłabym sobie sprawić kawałek tego, co jest mi najbliższe w tym miejscu. Mogłabym chociaż w domu obserwować niektóre ze stworzeń, które są dla mnie ogromną fascynacją. Zobaczymy, czy uda mi się zrealizować ten pomysł. Może uda mi się jakoś przekonać Anthony'ego, chociaż ostatnio chyba nie pała do mnie zbyt wielką sympatią.- westchnęła ciężko. Po raz kolejny przypomniała sobie o miejscu, w którym się znajduje. O wyborze, którego będzie musiała dokonać prędzej, czy później. Niestety, wiedziała, że nie może być inaczej. Pozwoliła jednak odsunąć od siebie te myśli, przynajmniej w tę sylwestrową noc mogła się zupełnie tym nie przejmować. Rano wróci do normalności, będzie znowu myśleć o tym, jak powinna rozwiązać tą sytuację.
- Myślałam o kilku konikach morskich, paru magicznych rybach, żółwiach, może krabach ognistych, wszystko zależy od tego, jakiej wielkości akwarium udałoby mi się tutaj zorganizować.- nie wspomniała o tym, że jej największym marzeniem byłoby założenie rezerwatu dla morskich stworzeń, które nie radziły sobie w świecie z racji na swój stan zdrowia, czy wiek. Jednak to było marzenie o którym nie chciała jeszcze mówić nikomu.
- To zabawne, bo ja mieszkałam z Jackie w dormitorium, od czasów Hogwartu się przyjaźnimy, jest jedną z najbliższych mi osób.- odparła do mężczyzny z uśmiechem, nie pokazywała zębów, bo nadal nie miała ich wstawionych. - Wydaje mi się, że każdy z nas potrzebował takiego oddechu, od tej smutnej codzienności. Wszystkim przydała się chwila wytchnienia, do tego zapewne jak i ja większość dawno nie była na tego typu spotkaniu.- rzekła jeszcze.
Gawędzili sobie niemalże do samego rana przy tej butelce whiskey. Nad ranem Prue odprowadziła Gabriela do drzwi, gdzie chwilę jej zajęło, aby się z nim pożegnać, alkohol bowiem spowodował, że nie miała chęci, aby jeszcze stąd odchodził, w ich sytuacji jednak nie było innego wyjścia, nawet zamroczona trunkami zdawała sobie z tego sprawę.
// zt x2
- To tylko taki głupi pomysł, nie mam specjalnie czym się zajmować podczas tego, co aktualnie dzieje się na świecie. Pomyślałam więc, że mogłabym sobie sprawić kawałek tego, co jest mi najbliższe w tym miejscu. Mogłabym chociaż w domu obserwować niektóre ze stworzeń, które są dla mnie ogromną fascynacją. Zobaczymy, czy uda mi się zrealizować ten pomysł. Może uda mi się jakoś przekonać Anthony'ego, chociaż ostatnio chyba nie pała do mnie zbyt wielką sympatią.- westchnęła ciężko. Po raz kolejny przypomniała sobie o miejscu, w którym się znajduje. O wyborze, którego będzie musiała dokonać prędzej, czy później. Niestety, wiedziała, że nie może być inaczej. Pozwoliła jednak odsunąć od siebie te myśli, przynajmniej w tę sylwestrową noc mogła się zupełnie tym nie przejmować. Rano wróci do normalności, będzie znowu myśleć o tym, jak powinna rozwiązać tą sytuację.
- Myślałam o kilku konikach morskich, paru magicznych rybach, żółwiach, może krabach ognistych, wszystko zależy od tego, jakiej wielkości akwarium udałoby mi się tutaj zorganizować.- nie wspomniała o tym, że jej największym marzeniem byłoby założenie rezerwatu dla morskich stworzeń, które nie radziły sobie w świecie z racji na swój stan zdrowia, czy wiek. Jednak to było marzenie o którym nie chciała jeszcze mówić nikomu.
- To zabawne, bo ja mieszkałam z Jackie w dormitorium, od czasów Hogwartu się przyjaźnimy, jest jedną z najbliższych mi osób.- odparła do mężczyzny z uśmiechem, nie pokazywała zębów, bo nadal nie miała ich wstawionych. - Wydaje mi się, że każdy z nas potrzebował takiego oddechu, od tej smutnej codzienności. Wszystkim przydała się chwila wytchnienia, do tego zapewne jak i ja większość dawno nie była na tego typu spotkaniu.- rzekła jeszcze.
Gawędzili sobie niemalże do samego rana przy tej butelce whiskey. Nad ranem Prue odprowadziła Gabriela do drzwi, gdzie chwilę jej zajęło, aby się z nim pożegnać, alkohol bowiem spowodował, że nie miała chęci, aby jeszcze stąd odchodził, w ich sytuacji jednak nie było innego wyjścia, nawet zamroczona trunkami zdawała sobie z tego sprawę.
// zt x2
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
// 03.03.1958
Ledwie trzy dni minęły od jej hucznego powrotu do Puddlemere. Właściwie niewiele z tego pamiętała. Musiało jej się udać teleportować. Uciekła, nie dała się złapać. Nie zapomniała o tym dziwnym ciężarze na płucach, który pojawił się kiedy uderzyła o ziemię, sprawiało jej to problemy z oddychaniem, teraz już jednak wszystko wróciło do normy. Obudziła się następnego poranka w swoim łóżku. Jak się w nim znalazła? Nie miała bladego pojęcia, ból w klatce piersiowej jednak ustał - musiał mieć z tym coś wspólnego ich rodzinny uzdrowiciel. Jedyne, co sprawiało jej ból, to udo, nie wiedziała jednak, co się z nim stało. Musiało to mieć coś wspólnego z jej teleportacją, jak na razie jednak wolała nie oglądać swojej nogi, bała się tego, co zastanie.
Jedyne, co powodowało u niej nieco pozytywnych emocji to to, że Longbottom napisał w liście, że jej towarzysze są bezpieczni oraz że udało się odnaleźć dzieci, które miały zostać sprzedane przez szmalcowników. Czyli ryzyko przyniosło oczekiwany rezultat. Wolałaby, aby nikt nie wiedział, co robiła w wolnym czasie, jednak wiadomo jak to jest, trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów. Zdawała sobie sprawę, że tym razem nieco przekroczyła granicę. Mogła umrzeć, miała szczęście i wyszła z tego jedynie z nieco poturbowanym udem, chociaż jej duma również została naruszona. Niemalże Cygan przehandlował ją za dzieci, mogła już nie wrócić do domu.
Przeczytała list od Sorphona, który nie napawał jej optymizmem. Nie potrafiła zrozumieć, że dla niego liczyło się głównie to, że gdyby wszystkie kobiety z ich rodu zachowywały się jak ona, to zniknąłby on ze Skorowidzu. Co właściwie ten był warty podczas wojny? Zdawała sobie sprawę, że byli szlachtą, jednak oni również powinni reagować na krzywdę niewinnych. Próbowała zrozumieć punkt widzenia dziadka, szło jej to jednak bardzo opornie. Zresztą, uziemił ją. Zagroził jej wydziedziczeniem, po tym wszystkim co zrobiła dla tych niewinnych? Została uwiązana do rodzinnej rezydencji. Nie pogodziła się z tym jeszcze.
Próbowała wstać z łóżka. Szło jej to jednak bardzo opornie. Nie potrafiła utrzymać się na nogach, ból uda zbytnio jej doskwierał, a może to i lepiej? Nie będzie miała możliwości, aby opuścić swoje łóżko. Nie będą mieli jej za złe, że nie wychodzi z sypialni, a przynajmniej ominą ją wszystkie krzywe spojrzenia ciotek. Tylko, co właściwie miała tu robić w najbliższym czasie? Przecież nie wytrzyma w zamknięciu. Jeszcze ten komentarz, o tym, że mogą ją odwiedzać przyjaciółki i Leon dwa razy w tygodniu, Sorphon mógł sobie darować te komentarze. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić z wolnym czasem, jak na razie przez większą część dnia głównie spała, regenerowała siły.
Ledwie trzy dni minęły od jej hucznego powrotu do Puddlemere. Właściwie niewiele z tego pamiętała. Musiało jej się udać teleportować. Uciekła, nie dała się złapać. Nie zapomniała o tym dziwnym ciężarze na płucach, który pojawił się kiedy uderzyła o ziemię, sprawiało jej to problemy z oddychaniem, teraz już jednak wszystko wróciło do normy. Obudziła się następnego poranka w swoim łóżku. Jak się w nim znalazła? Nie miała bladego pojęcia, ból w klatce piersiowej jednak ustał - musiał mieć z tym coś wspólnego ich rodzinny uzdrowiciel. Jedyne, co sprawiało jej ból, to udo, nie wiedziała jednak, co się z nim stało. Musiało to mieć coś wspólnego z jej teleportacją, jak na razie jednak wolała nie oglądać swojej nogi, bała się tego, co zastanie.
Jedyne, co powodowało u niej nieco pozytywnych emocji to to, że Longbottom napisał w liście, że jej towarzysze są bezpieczni oraz że udało się odnaleźć dzieci, które miały zostać sprzedane przez szmalcowników. Czyli ryzyko przyniosło oczekiwany rezultat. Wolałaby, aby nikt nie wiedział, co robiła w wolnym czasie, jednak wiadomo jak to jest, trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów. Zdawała sobie sprawę, że tym razem nieco przekroczyła granicę. Mogła umrzeć, miała szczęście i wyszła z tego jedynie z nieco poturbowanym udem, chociaż jej duma również została naruszona. Niemalże Cygan przehandlował ją za dzieci, mogła już nie wrócić do domu.
Przeczytała list od Sorphona, który nie napawał jej optymizmem. Nie potrafiła zrozumieć, że dla niego liczyło się głównie to, że gdyby wszystkie kobiety z ich rodu zachowywały się jak ona, to zniknąłby on ze Skorowidzu. Co właściwie ten był warty podczas wojny? Zdawała sobie sprawę, że byli szlachtą, jednak oni również powinni reagować na krzywdę niewinnych. Próbowała zrozumieć punkt widzenia dziadka, szło jej to jednak bardzo opornie. Zresztą, uziemił ją. Zagroził jej wydziedziczeniem, po tym wszystkim co zrobiła dla tych niewinnych? Została uwiązana do rodzinnej rezydencji. Nie pogodziła się z tym jeszcze.
Próbowała wstać z łóżka. Szło jej to jednak bardzo opornie. Nie potrafiła utrzymać się na nogach, ból uda zbytnio jej doskwierał, a może to i lepiej? Nie będzie miała możliwości, aby opuścić swoje łóżko. Nie będą mieli jej za złe, że nie wychodzi z sypialni, a przynajmniej ominą ją wszystkie krzywe spojrzenia ciotek. Tylko, co właściwie miała tu robić w najbliższym czasie? Przecież nie wytrzyma w zamknięciu. Jeszcze ten komentarz, o tym, że mogą ją odwiedzać przyjaciółki i Leon dwa razy w tygodniu, Sorphon mógł sobie darować te komentarze. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić z wolnym czasem, jak na razie przez większą część dnia głównie spała, regenerowała siły.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
// 03.03.1958
Kolejny dzień zapowiadał się wracać do normy po ostatnich wydarzeniach. Śniadanie z matką, rozmowy biznesowe z ojcem, z którego już wyraźnie zeszła nerwowość. Było to tylko odrobinę zaskakujące, że tak szybko mu przeszło, jednak i dziś nie omieszkał wspomnieć " Dobrze, że chociaż ty wyrosłeś na porządnego człowieka". Jeszcze z tym swoim klasycznym wzdechnięciem na końcu. A jedyne co umiałem odpowiedzieć na to to wymuszony uśmiech. Tak... Też się cieszę ojcze.
Zerknąłem na zegar i postanowiłem, że dziś spóźnię się do pracy. I tak mnie nie zwolnią. Poszedłem do kuchni zgarnąłem dwa jabłka z blatu i udałem się do sprawczyni rodzinnych trosk. Zapukałem do drzwi Pru, ale nie czekałem na zaproszenie i od razu wszedłem do pokoju. Od progu rzuciłem jej jabłko, ciekawy jak z jej refleksem. W drugi owoc wbiłem w zęby.
- Jak się czuje nasza księżniczka? - spytałem z zawadiackim uśmieszkiem i pełnymi ustami. Dzięki bogom za taką siostrę przy której nie trzeba było pamiętać o dobrych manierach. A i jeszcze od czasu wykręci jakiś numer jak ten ostatni i będzie na językach wszystkich z rodziny, jeszcze przez długi czas. To zawsze ciekawsze niż ostatni kurs walut. Oczywiście, że bym wolał, żeby nie ryzykowała życia, że i ja byłem na nią zły i martwiłem się o nią. Ale wiedziałem też, że po pierwsze głupia nie jest, zabić tak łatwo się nie da. Po drugie jest uparta i nawet gdybym wiedział co kombinuje i tak bym jej od tego nie odwiódł. Widziałem też, że nie mogę dokładać jej zmartwień i się na nią dąsać. Więc odsunąłem swoje uczucia na bok i cieszyłem się, że jest w jednym kawałku.
Stając w nogach łóżka, jedząc spokojnie jabłko, zlustrowałem ją. Wyglądała zdecydowanie lepiej niż w dniu gdy tu przybyła, jednak nadal widać było, że nie odzyskała wszystkich sił. Czasem się zastanawiałem jak to możliwe, że to ona jest tą starszą. Dobrego przykładu to ona nie dawała.
Kolejny dzień zapowiadał się wracać do normy po ostatnich wydarzeniach. Śniadanie z matką, rozmowy biznesowe z ojcem, z którego już wyraźnie zeszła nerwowość. Było to tylko odrobinę zaskakujące, że tak szybko mu przeszło, jednak i dziś nie omieszkał wspomnieć " Dobrze, że chociaż ty wyrosłeś na porządnego człowieka". Jeszcze z tym swoim klasycznym wzdechnięciem na końcu. A jedyne co umiałem odpowiedzieć na to to wymuszony uśmiech. Tak... Też się cieszę ojcze.
Zerknąłem na zegar i postanowiłem, że dziś spóźnię się do pracy. I tak mnie nie zwolnią. Poszedłem do kuchni zgarnąłem dwa jabłka z blatu i udałem się do sprawczyni rodzinnych trosk. Zapukałem do drzwi Pru, ale nie czekałem na zaproszenie i od razu wszedłem do pokoju. Od progu rzuciłem jej jabłko, ciekawy jak z jej refleksem. W drugi owoc wbiłem w zęby.
- Jak się czuje nasza księżniczka? - spytałem z zawadiackim uśmieszkiem i pełnymi ustami. Dzięki bogom za taką siostrę przy której nie trzeba było pamiętać o dobrych manierach. A i jeszcze od czasu wykręci jakiś numer jak ten ostatni i będzie na językach wszystkich z rodziny, jeszcze przez długi czas. To zawsze ciekawsze niż ostatni kurs walut. Oczywiście, że bym wolał, żeby nie ryzykowała życia, że i ja byłem na nią zły i martwiłem się o nią. Ale wiedziałem też, że po pierwsze głupia nie jest, zabić tak łatwo się nie da. Po drugie jest uparta i nawet gdybym wiedział co kombinuje i tak bym jej od tego nie odwiódł. Widziałem też, że nie mogę dokładać jej zmartwień i się na nią dąsać. Więc odsunąłem swoje uczucia na bok i cieszyłem się, że jest w jednym kawałku.
Stając w nogach łóżka, jedząc spokojnie jabłko, zlustrowałem ją. Wyglądała zdecydowanie lepiej niż w dniu gdy tu przybyła, jednak nadal widać było, że nie odzyskała wszystkich sił. Czasem się zastanawiałem jak to możliwe, że to ona jest tą starszą. Dobrego przykładu to ona nie dawała.
Quentin Macmillan
Zawód : Lord, Asystent w Macmillan's firewhisky
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leżała sobie w łóżku, no bo właściwie, co innego miała zrobić? Próbowała już chodzić, jednak ból był zbyt silny, żeby ponowiła próby. Miała świadomość, że powinna trochę odczekać, sporo mogła znieść, potrafiła zacisnąć zęby i brnąć przed siebie, kiedy przychodziła taka potrzeba, tym razem wolała po prostu odpocząć. Sporo ostatnio przeżyła, potrzebowała chwili na wzięcie oddechu, a tak przynajmniej, zupełnie beztrosko mogła spędzić czas w łóżku, bez wyrzutów, że się leni, że nie wygląda jak człowiek.
Usłyszała pukanie do drzwi, nie zdążyła się odezwać, kiedy zobaczyła w nich swojego brata. Postanowił ją odwiedzić, najwyraźniej. Nim powiedział cokolwiek, rzucił w jej stronę jabłko, lekko uniosła się na łóżku, aby je złapać, udało jej się to, jednak cicho syknęła z bólu, udo nie dawało o sobie zapomnieć.
- Daruj sobie.- przewróciła oczami słysząc słowa, które do niej wypowiedział. Przyszedł tutaj, aby się nad nią znęcać, nawet on? Miała świadomość, że tym razem mocno przesadziła, dobrze się stało, że straciła przytomność, kiedy teleportowała się w okolice rezydencji, nie musiała oglądać reakcji najbliższych na to, w jakim stanie pojawiła się w domu. Miała dużo szczęścia, że ktoś ze służby ją znalazł, w końcu mogła nie przeżyć nocy, leżąc gdzieś przed dworkiem w niezbyt sprzyjającej temperaturze. Zdawała sobie z tego sprawę, jednak ważniejsze dla niej było to, że dzieciaki, które znalazła były bezpieczne, poza tym jednym, które zostało zabite na jej oczach, któremu nie mogła pomóc. Kiedy przymykała oczy, ciągle wracał przed nie obraz Doe, który przykładał nóż do szyi chłopca, szybko nie zapomni tego widoku, o ile kiedykolwiek będzie w stanie wymazać go ze swojej pamięci.
- Nie masz nic ciekawszego do robienia, niż gnębienie starszej siostry?- wgryzła się w jabłko, które chwilę wcześniej złapała. Często zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe, że byli tacy różni. Może on po prostu umiał się lepiej kamuflować? Prue zawsze mocno demonstrowała swoje własne zdanie, Q jakby próbował się dostosować do oczekiwań. Często, gęsto była rugana przez rodzinę za swoją lekkomyślność, która w jej mniemaniu była czymś zupełnie innym - wszak podążała za tym, co mówiło jej serce. Nie zawsze kończyło się to dobrze, jednak nigdy nie robiła nikomu krzywdy swoimi poczynaniami, może poza sobą.. - Jak sytuacja na dole, mocno są źli? Udaję, że śpię, za każdym razem, kiedy któreś z rodziców tutaj przychodzi.- chciała zbadać grunt, wydawało jej się, że brat będzie skłonny jej co nieco powiedzieć. - Dostałam list od dziadka, napisał w nim, że dopóki nie wyjdę za mąż, to nie opuszczę rodowej rezydencji, dasz wiarę!- widać było, że jest rozgoryczona. - Grozi mi wydziedziczeniem, zamknął mnie w domu, jak ja mam żyć Quentin?- cichy jęk wyrwał się z jej ust. - Pozwolił mi spotykać się z przyjaciółkami, mam na to czas do kolacji, ile ja mam lat, osiem?- pękła i zaczęła wylewać swoje gorzkie żale, chociaż nie do końca wiedziała, czy brat będzie w stanie zrozumieć uczucia, które nią targały.
Usłyszała pukanie do drzwi, nie zdążyła się odezwać, kiedy zobaczyła w nich swojego brata. Postanowił ją odwiedzić, najwyraźniej. Nim powiedział cokolwiek, rzucił w jej stronę jabłko, lekko uniosła się na łóżku, aby je złapać, udało jej się to, jednak cicho syknęła z bólu, udo nie dawało o sobie zapomnieć.
- Daruj sobie.- przewróciła oczami słysząc słowa, które do niej wypowiedział. Przyszedł tutaj, aby się nad nią znęcać, nawet on? Miała świadomość, że tym razem mocno przesadziła, dobrze się stało, że straciła przytomność, kiedy teleportowała się w okolice rezydencji, nie musiała oglądać reakcji najbliższych na to, w jakim stanie pojawiła się w domu. Miała dużo szczęścia, że ktoś ze służby ją znalazł, w końcu mogła nie przeżyć nocy, leżąc gdzieś przed dworkiem w niezbyt sprzyjającej temperaturze. Zdawała sobie z tego sprawę, jednak ważniejsze dla niej było to, że dzieciaki, które znalazła były bezpieczne, poza tym jednym, które zostało zabite na jej oczach, któremu nie mogła pomóc. Kiedy przymykała oczy, ciągle wracał przed nie obraz Doe, który przykładał nóż do szyi chłopca, szybko nie zapomni tego widoku, o ile kiedykolwiek będzie w stanie wymazać go ze swojej pamięci.
- Nie masz nic ciekawszego do robienia, niż gnębienie starszej siostry?- wgryzła się w jabłko, które chwilę wcześniej złapała. Często zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe, że byli tacy różni. Może on po prostu umiał się lepiej kamuflować? Prue zawsze mocno demonstrowała swoje własne zdanie, Q jakby próbował się dostosować do oczekiwań. Często, gęsto była rugana przez rodzinę za swoją lekkomyślność, która w jej mniemaniu była czymś zupełnie innym - wszak podążała za tym, co mówiło jej serce. Nie zawsze kończyło się to dobrze, jednak nigdy nie robiła nikomu krzywdy swoimi poczynaniami, może poza sobą.. - Jak sytuacja na dole, mocno są źli? Udaję, że śpię, za każdym razem, kiedy któreś z rodziców tutaj przychodzi.- chciała zbadać grunt, wydawało jej się, że brat będzie skłonny jej co nieco powiedzieć. - Dostałam list od dziadka, napisał w nim, że dopóki nie wyjdę za mąż, to nie opuszczę rodowej rezydencji, dasz wiarę!- widać było, że jest rozgoryczona. - Grozi mi wydziedziczeniem, zamknął mnie w domu, jak ja mam żyć Quentin?- cichy jęk wyrwał się z jej ust. - Pozwolił mi spotykać się z przyjaciółkami, mam na to czas do kolacji, ile ja mam lat, osiem?- pękła i zaczęła wylewać swoje gorzkie żale, chociaż nie do końca wiedziała, czy brat będzie w stanie zrozumieć uczucia, które nią targały.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się pod nosem zauważając, że łapie jabłko. E to nie jest z nią aż tak źle jak ją malują, mimo tego chwilowego grymasu. Skoro refleks już ma niezły to szybko stanie na nogi. Cała Pru, nie ma czasu na leżenie i wracanie do zdrowia. Na pewno już ma jakieś plany jak narazić się na niebezpieczeństwo.
- No właściwie to nie. - przeciągnąłem się i okrążyłem łóżko. - Znaczy powinienem być już w drodze do pracy, ale firma się nie zawali bez mojej obecności. - wyszczerzyłem się i położyłem na boku w nogach łóżka, podpierając głowę na ręce. Oczywiście, że moim priorytetem było sprawdzenie jak się ma moja ukochana siostra, ale nie muszę jej tego mówić. Czułem, że nie potrzebuje teraz troski.
Wgryzłem się ponownie w jabłko - Eee... - wymamrotałem niewyraźnie z pełnymi ustami - Tacie już przechodzi. Dzisiejszym numerem jeden z tematów był ostatni mecz quidditcha. Tylko raz wspomniał o twoich KARYGODNYCH poczynaniach - uśmiechnąłem się szeroko, ale szybko spoważniałem- A mama... - wzruszyłem ramionami na tyle na ile pozwalała mi pozycja. - Jak to mama... Martwi się. - Fakt, że ostatnio skarży się na migreny przemilczałem. W końcu nie powiedziała wprost, że to przez wybryki Pru. Równie dobrze mogła tak reagować na ciśnienie lub inne kobiece sprawy. Mamie też w końcu przejdzie, chociaż będzie pewnie najdłużej żyła tymi wydarzeniami.
Przewróciłem się na plecy i żułem owoc słuchając żalenia się siostry. Gdy wspomniała o liście dziadka zakrztusiłem się. Poderwałem się do pozycji siedzącej i zacząłem intensywnie kasłać. Nie mogłem złapać tchu przez parę sekund i naprawdę myślałem, że się uduszę. Ale gdy tylko udało mi się zaczerpnąć powietrza kaszel zamienił się w śmiech. Spojrzałem na nią rozbawiony - Serio? Masz areszt, aż do ślubu? - uśmiechnąłem się, ocierając łzy z przedchwilowego omal nie zastania trupem przez zakrztuszenie się jabłkiem. Wiedziałem, że ślub Prudence to duża sprawa, ale żeby ją tym szantażować?! Mina mi jednak szybko zrzedła gdy zobaczyłem, że Pru mówi serio. - Nieeee. No co ty. To nie możliwe. - zmarszczyłem czoło w niedowierzaniu i mimowolnie przeczesałem palcami włosy. To chyba nie możliwe. A może. Brzmiało to niedorzecznie, ale czy było wykonalne? Dziadek bywał straszny, ale nikogo chyba nie będzie trzymał w areszcie domowym. - Na pewno tak tylko powiedział, żebyś się trochę... - zrobiłem pauzę szukając dobrego słowa - Uspokoiła. Na pewno mu przejdzie tak jak ojcu. - próbowałem ją pocieszyć. Prawda była taka, że nie wiedziałem co miał na myśli dziadek. Nigdy nie dostałem, aż takiej reprymendy, nie wiedziałem czego można się po nim spodziewać. Opuściłem głowę i spojrzałem na swoje kolana, po czym łagodnie spojrzałem na siostrę - Warto chociaż było?
- No właściwie to nie. - przeciągnąłem się i okrążyłem łóżko. - Znaczy powinienem być już w drodze do pracy, ale firma się nie zawali bez mojej obecności. - wyszczerzyłem się i położyłem na boku w nogach łóżka, podpierając głowę na ręce. Oczywiście, że moim priorytetem było sprawdzenie jak się ma moja ukochana siostra, ale nie muszę jej tego mówić. Czułem, że nie potrzebuje teraz troski.
Wgryzłem się ponownie w jabłko - Eee... - wymamrotałem niewyraźnie z pełnymi ustami - Tacie już przechodzi. Dzisiejszym numerem jeden z tematów był ostatni mecz quidditcha. Tylko raz wspomniał o twoich KARYGODNYCH poczynaniach - uśmiechnąłem się szeroko, ale szybko spoważniałem- A mama... - wzruszyłem ramionami na tyle na ile pozwalała mi pozycja. - Jak to mama... Martwi się. - Fakt, że ostatnio skarży się na migreny przemilczałem. W końcu nie powiedziała wprost, że to przez wybryki Pru. Równie dobrze mogła tak reagować na ciśnienie lub inne kobiece sprawy. Mamie też w końcu przejdzie, chociaż będzie pewnie najdłużej żyła tymi wydarzeniami.
Przewróciłem się na plecy i żułem owoc słuchając żalenia się siostry. Gdy wspomniała o liście dziadka zakrztusiłem się. Poderwałem się do pozycji siedzącej i zacząłem intensywnie kasłać. Nie mogłem złapać tchu przez parę sekund i naprawdę myślałem, że się uduszę. Ale gdy tylko udało mi się zaczerpnąć powietrza kaszel zamienił się w śmiech. Spojrzałem na nią rozbawiony - Serio? Masz areszt, aż do ślubu? - uśmiechnąłem się, ocierając łzy z przedchwilowego omal nie zastania trupem przez zakrztuszenie się jabłkiem. Wiedziałem, że ślub Prudence to duża sprawa, ale żeby ją tym szantażować?! Mina mi jednak szybko zrzedła gdy zobaczyłem, że Pru mówi serio. - Nieeee. No co ty. To nie możliwe. - zmarszczyłem czoło w niedowierzaniu i mimowolnie przeczesałem palcami włosy. To chyba nie możliwe. A może. Brzmiało to niedorzecznie, ale czy było wykonalne? Dziadek bywał straszny, ale nikogo chyba nie będzie trzymał w areszcie domowym. - Na pewno tak tylko powiedział, żebyś się trochę... - zrobiłem pauzę szukając dobrego słowa - Uspokoiła. Na pewno mu przejdzie tak jak ojcu. - próbowałem ją pocieszyć. Prawda była taka, że nie wiedziałem co miał na myśli dziadek. Nigdy nie dostałem, aż takiej reprymendy, nie wiedziałem czego można się po nim spodziewać. Opuściłem głowę i spojrzałem na swoje kolana, po czym łagodnie spojrzałem na siostrę - Warto chociaż było?
Quentin Macmillan
Zawód : Lord, Asystent w Macmillan's firewhisky
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z tym narażaniem się na niebezpieczeństwo.. nie do końca było tak prosto. Przecież nie robiła tego celowo, los zazwyczaj tak chciał, znaczy może i mogła podjąć inne decyzje, jednak przez to, że robiła to dosyć szybko nie miała czasu, aby specjalnie rozmyślać nad konsekwencjami. - Całe szczęście, kto to widział, żeby dziedzic, oczko w głowie spóźniał się do pracy. W końcu obowiązki są najważniejsze. Jestem zdziwiona, że postanowiłeś mnie odwiedzić, zamiast pędzić do wytwórni.- może trochę przesadzała, jednak to on zaczął rozmowę w takim tonie, Prudence nie zamierzała ustępować, lubiła się droczyć, nie przeszkadzało jej w tym nawet niezbyt dobre samopoczucie.
Zauważyła, że rozgościł się w jej łóżku, dobrze było mieć go blisko raz na jakiś czas. Brakowało jej czasów, kiedy byli dziećmi, mimo tych wszystkich różnic był najważniejszą osobą w jej życiu. Może nie przypominała mu o tym często, jednak nie było to istotne, miała świadomość, że o tym wie, musiał sobie z tego zdawać sprawę! - Karygodne poczynania...- powtórzyła po nim. - No tak, czego się więcej można spodziewać po mojej osobie.- miała wrażenie, że powoli zaczęła być czarną owcą swojej rodziny. Nie żeby robiła to celowo, po prostu zawsze to ona była najgorsza, jakby każdy inny członek rodu za każdym razem wiedział, co robić, żeby dobrze wypaść.
- Tak, mama zawsze chciała, żebym była inna. Bardziej..- ugryzła jabłko i zastanowiła się dłuższą chwilę. - Normalna, chyba o to słowo mi chodzi. Wiesz, żebym jak inne damy chciała mierzyć suknie, pić herbatę, plotkować o kawalerach, marzyć o księciu z bajki.- powiedziała do brata. - Daleko mi do tego, zresztą wiesz, nie chcę jej krzywdzić, ale taka jestem, właściwie od zawsze. Naprawdę staram się panować nad moim temperamentem, ale widzisz, co z tego wychodzi, za każdym razem jest jeszcze gorzej niż ostatnio.- głośno odetchnęła. Wydawało się jej, że każda z podejmowanych przez nią decyzji prowadzi do czegoś złego.
- Areszt, to mało powiedziane, nie wiem, co to jest. Sorphon zwariował, straszy mnie tym, że mnie wydziedziczy, jeśli przekroczę mury rezydencji, czy on myśli, że tak łatwo wyjść za mąż? Jak niby mam to zrobić siedząc w zamknięciu. Z łaską napisał o tym, że Leon może mnie odwiedzać dwa razy w tygodniu, we wtorki i w niedziele, w towarzystwie przyzwoitki. Skąd on właściwie wie o tym, że ostatnio kilka razy się spotkaliśmy, czy nasz dziadek ma wszędzie szpiegów?- nadal była rozzłoszczona zaistniałą sytuacją. Nie wspominała chyba jeszcze bratu o tym, że ostatnio kilka razy spotkała się z Longbottomem, właściwie, jak na razie nie było o czym rozmawiać, poza tym, że faktycznie za nim przepadała i lubiła spędzać czas w jego towarzystwie. Quentin zapewne lepiej go znał, byli w końcu w tym samym wieku, Leon wydawał jej się być nieco starszy, przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
- USPOKOIŁA?!- powiedziała nieco głośniej, niż chciała. - Ja naprawdę jestem spokojna, zaczynam po prostu się bać, że nadszedł ten moment, w którym przekroczyłam granicę, nie wiem, czy chcę to sprawdzać.- odetchnęła i na moment przymknęła oczy. Nie powinna się irytować.
- Nie mów nikomu. Trafiliśmy do miejsca, które było kryjówką szmalcowników. Doe, ten Cygan co dla mnie pracował, był tam ze mną, a pozostała część osób, która mi towarzyszyła trafiła do domu, który był obok. Dostałam informację, że żyją. My trafiliśmy do jaskiń, gdzie szmalcownicy chcieli nam sprzedać dzieci, jako, że Cygan stwierdził, że najlepszą opcją będzie pozostawienie mnie w zastaw postanowiłam uciec. Pamiętam, że obudziłam się w śniegu, miałam sparaliżowane nogi, później teleportowałam się do domu, nic więcej nie pamiętam, jednak te dzieci ponoć żyją! - rzekła z entuzjazmem.
Zauważyła, że rozgościł się w jej łóżku, dobrze było mieć go blisko raz na jakiś czas. Brakowało jej czasów, kiedy byli dziećmi, mimo tych wszystkich różnic był najważniejszą osobą w jej życiu. Może nie przypominała mu o tym często, jednak nie było to istotne, miała świadomość, że o tym wie, musiał sobie z tego zdawać sprawę! - Karygodne poczynania...- powtórzyła po nim. - No tak, czego się więcej można spodziewać po mojej osobie.- miała wrażenie, że powoli zaczęła być czarną owcą swojej rodziny. Nie żeby robiła to celowo, po prostu zawsze to ona była najgorsza, jakby każdy inny członek rodu za każdym razem wiedział, co robić, żeby dobrze wypaść.
- Tak, mama zawsze chciała, żebym była inna. Bardziej..- ugryzła jabłko i zastanowiła się dłuższą chwilę. - Normalna, chyba o to słowo mi chodzi. Wiesz, żebym jak inne damy chciała mierzyć suknie, pić herbatę, plotkować o kawalerach, marzyć o księciu z bajki.- powiedziała do brata. - Daleko mi do tego, zresztą wiesz, nie chcę jej krzywdzić, ale taka jestem, właściwie od zawsze. Naprawdę staram się panować nad moim temperamentem, ale widzisz, co z tego wychodzi, za każdym razem jest jeszcze gorzej niż ostatnio.- głośno odetchnęła. Wydawało się jej, że każda z podejmowanych przez nią decyzji prowadzi do czegoś złego.
- Areszt, to mało powiedziane, nie wiem, co to jest. Sorphon zwariował, straszy mnie tym, że mnie wydziedziczy, jeśli przekroczę mury rezydencji, czy on myśli, że tak łatwo wyjść za mąż? Jak niby mam to zrobić siedząc w zamknięciu. Z łaską napisał o tym, że Leon może mnie odwiedzać dwa razy w tygodniu, we wtorki i w niedziele, w towarzystwie przyzwoitki. Skąd on właściwie wie o tym, że ostatnio kilka razy się spotkaliśmy, czy nasz dziadek ma wszędzie szpiegów?- nadal była rozzłoszczona zaistniałą sytuacją. Nie wspominała chyba jeszcze bratu o tym, że ostatnio kilka razy spotkała się z Longbottomem, właściwie, jak na razie nie było o czym rozmawiać, poza tym, że faktycznie za nim przepadała i lubiła spędzać czas w jego towarzystwie. Quentin zapewne lepiej go znał, byli w końcu w tym samym wieku, Leon wydawał jej się być nieco starszy, przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
- USPOKOIŁA?!- powiedziała nieco głośniej, niż chciała. - Ja naprawdę jestem spokojna, zaczynam po prostu się bać, że nadszedł ten moment, w którym przekroczyłam granicę, nie wiem, czy chcę to sprawdzać.- odetchnęła i na moment przymknęła oczy. Nie powinna się irytować.
- Nie mów nikomu. Trafiliśmy do miejsca, które było kryjówką szmalcowników. Doe, ten Cygan co dla mnie pracował, był tam ze mną, a pozostała część osób, która mi towarzyszyła trafiła do domu, który był obok. Dostałam informację, że żyją. My trafiliśmy do jaskiń, gdzie szmalcownicy chcieli nam sprzedać dzieci, jako, że Cygan stwierdził, że najlepszą opcją będzie pozostawienie mnie w zastaw postanowiłam uciec. Pamiętam, że obudziłam się w śniegu, miałam sparaliżowane nogi, później teleportowałam się do domu, nic więcej nie pamiętam, jednak te dzieci ponoć żyją! - rzekła z entuzjazmem.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnąłem się szeroko - Tak, też się dziwie. - rozbawiony pokazałem jej język. Dobrze wiedziałem, że to tylko żarty ze strony Pru. Ona jako jedyna wiedziała dokładnie jak wygląda moja sytuacja. Dobrze było czasem nie brać życia na poważnie i pożartować z tego.
Karygodnie poczynania... Tak to nazywał ojciec. Wszystko co za bardzo dobiegało od jego wizji było
"karygodnym poczynaniem". Ja osobiście tak nie uważałem. Posmutniałem na wzmiance o mamie. To z nią byłem najbliżej i szkoda mi jej było. Chciała tylko mieć córeczkę do kochania... To nie jej wina. Ona na taką wyrosła, a to że Pru nie.... no cóż. Moim zdaniem obie powinny trochę ustąpić, ale to temat na inną rozmowę. Cieszyłem się tylko, że ja nie musiałem się przebierać w sukienki, żeby spełniać marzenia matki. Oczywiście, że bym to zrobił, ale to by było co najmniej dziwne. - Wiem Pru. Taka jest cena bycia sobą. - powiedziałem smutno. - Nie wszyscy będą z tego zadowoleni. - pogłaskałem ją po nodze próbując dodać otuchy. Ja też płaciłem za to, że siostra chce być sobą. Ale dla niej zrobiłbym o wiele więcej.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem jak opowiada co wymyślił dziadek. Wierzyłem jej, że tak właśnie napisał, ale ciężko mi było w to uwierzyć. Brzmiało to absurdalnie. Co zaraz zaznaczyłem na głos - To absurd. Na pewno zaraz mu przejdzie. - uśmiechnąłem się lekko. Po czym zorientowałem się, że wymieniła MĘSKIE imię. Aha! Czyli ktoś był w gronie szczęśliwców! Może faktycznie szykuje nam się wesele w rodzinie. - Leon? - przybrałem konspiracyjny ton, żeby zmienić temat. - Jaki Leon? Czemu ja nic nie wiem! - udałem wielce oburzonego i położyłem się znowu na boku i zatrzepotałem rzęsami wpatrując się w Pru - Opowiadaj mi wszystko ze szczegółami! - przybrałem ton w jaki wydawało mi się, że dziewczyny plotkują. Nachyliłem się do niej i powiedziałem zaciszonym głosem - Czy ma duży m a j ą t e k? - uniosłem brwi sugestywnie i uniosłem jeden kącik ust do góry.
Historię o tym co właściwie się stało wysłuchałem co zdanie bardziej wybałuszając oczy. To co wychodziło z jej ust brzmiało nierealistycznie, jakby opowiadała mi fabułę książki. I to wyjątkowo skomplikowanej. - Serio? - spytałem się po chwili milczenia, bo autentycznie mnie zatkało. - Czekaj. Ktoś chciał cię przehandlować ?! Kto ?! Natychmiast daj mi nazwisko! - uderzyłem w materac, pół żartem pół serio. Zastanowię się czy - Będę musiał poważnie porozmawiać z tą osobą o jej KARYGODNYM POCZYNANIU! - pokręciłem głową udając zdenerwowania, a tak naprawdę chcąc trochę rozśmieszyć siostrę. Uśmiechnąłem się - Cieszę się, że się udało uratować te dzieciaki. - położyłem się na plecach, naprawdę szczęśliwy że moja siostra robi dobre rzeczy. Naprawia ten świat za nas oboje.
Karygodnie poczynania... Tak to nazywał ojciec. Wszystko co za bardzo dobiegało od jego wizji było
"karygodnym poczynaniem". Ja osobiście tak nie uważałem. Posmutniałem na wzmiance o mamie. To z nią byłem najbliżej i szkoda mi jej było. Chciała tylko mieć córeczkę do kochania... To nie jej wina. Ona na taką wyrosła, a to że Pru nie.... no cóż. Moim zdaniem obie powinny trochę ustąpić, ale to temat na inną rozmowę. Cieszyłem się tylko, że ja nie musiałem się przebierać w sukienki, żeby spełniać marzenia matki. Oczywiście, że bym to zrobił, ale to by było co najmniej dziwne. - Wiem Pru. Taka jest cena bycia sobą. - powiedziałem smutno. - Nie wszyscy będą z tego zadowoleni. - pogłaskałem ją po nodze próbując dodać otuchy. Ja też płaciłem za to, że siostra chce być sobą. Ale dla niej zrobiłbym o wiele więcej.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem jak opowiada co wymyślił dziadek. Wierzyłem jej, że tak właśnie napisał, ale ciężko mi było w to uwierzyć. Brzmiało to absurdalnie. Co zaraz zaznaczyłem na głos - To absurd. Na pewno zaraz mu przejdzie. - uśmiechnąłem się lekko. Po czym zorientowałem się, że wymieniła MĘSKIE imię. Aha! Czyli ktoś był w gronie szczęśliwców! Może faktycznie szykuje nam się wesele w rodzinie. - Leon? - przybrałem konspiracyjny ton, żeby zmienić temat. - Jaki Leon? Czemu ja nic nie wiem! - udałem wielce oburzonego i położyłem się znowu na boku i zatrzepotałem rzęsami wpatrując się w Pru - Opowiadaj mi wszystko ze szczegółami! - przybrałem ton w jaki wydawało mi się, że dziewczyny plotkują. Nachyliłem się do niej i powiedziałem zaciszonym głosem - Czy ma duży m a j ą t e k? - uniosłem brwi sugestywnie i uniosłem jeden kącik ust do góry.
Historię o tym co właściwie się stało wysłuchałem co zdanie bardziej wybałuszając oczy. To co wychodziło z jej ust brzmiało nierealistycznie, jakby opowiadała mi fabułę książki. I to wyjątkowo skomplikowanej. - Serio? - spytałem się po chwili milczenia, bo autentycznie mnie zatkało. - Czekaj. Ktoś chciał cię przehandlować ?! Kto ?! Natychmiast daj mi nazwisko! - uderzyłem w materac, pół żartem pół serio. Zastanowię się czy - Będę musiał poważnie porozmawiać z tą osobą o jej KARYGODNYM POCZYNANIU! - pokręciłem głową udając zdenerwowania, a tak naprawdę chcąc trochę rozśmieszyć siostrę. Uśmiechnąłem się - Cieszę się, że się udało uratować te dzieciaki. - położyłem się na plecach, naprawdę szczęśliwy że moja siostra robi dobre rzeczy. Naprawia ten świat za nas oboje.
Quentin Macmillan
Zawód : Lord, Asystent w Macmillan's firewhisky
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiech pojawił się również na jej twarz. Widać było, że obecność brata sprawia jej przyjemność. On przynajmniej jej nie oceniał, jak reszta rodziny. Była mu za to wdzięczna, bo mógł być jak cała reszta, w końcu sam potrafił się dostosować, spełniać oczekiwania innych, nie to, co ona.
- Ciągle wysłuchuje komentarzy na temat tego, jak bardzo wszystkich rozczarowuję. Coraz częściej się nad tym zastanawiam, może faktycznie mają rację? Jestem chyba najgorszą córką, jaką mogli mieć.- ciężko westchnęła. Faktycznie ostatnio dużo rozmyślała na temat swojej egzystencji, miała wrażenie, że nie ma nic. Poza swoją wiedzą na temat morskich stworzeń, ale ileż można się uczyć, może powinna chcieć od życia coś więcej, znaleźć jakiś inny cel? Była już nie najmłodsza, czas zająć się poważniejszymi sprawami, tylko czy potrafi? Skoro przez tyle lat uciekała od swojego przeznaczenia i odpowiedzialności?
- Nie wiem, czy mu przejdzie. Czuję, że to może być ten moment, w którym nie żartuje. Dla mnie też brzmi to absurdalnie, nie wiem jednak, czy jestem gotowa na to, żeby sprawdzić, czy to tak naprawdę.- wolałaby uniknąć wydziedziczenia. Zrezygnowała nawet z relacji z Gabrielem przez to, że nie chciała stracić swojej pozycji w rodzie, jednak zbytnio była w to wszystko zaangażowana, zbyt wiele zawdzięczała rodzinie, aby to teraz zaprzepaścić i pozbyć się wszystkich korzyści, do których nie ukrywajmy była przyzwyczajona.
- Nikt nic nie wie. Ja sama jeszcze nic nie wiem. Zaczęłam na niego ostatnio wpadać, znamy się jeszcze z czasów szkoły, ale już minęło trochę lat.. On był z Tobą na roku, jeśli dobrze pamiętam. Właściwie w tą noc, kiedy nad Somerset pojawił się mroczny znak, a my zostaliśmy razem wysłani do Dorset, aby uspokoić mieszkańców hrabstwa zobaczyłam go pierwszy raz od dawna. Całkiem dobrze poszła nam współpraca i od tego momentu utrzymujemy kontakt. To wszystko.- nie sądziła, że kiedykolwiek będzie rozmawiała z młodszym bratem o takich rzeczach, chyba ten upadek ostatnio był silniejszy niż jej się wydawało. - Jestem ostatnią osobą, która interesowałaby się czyimś majątkiem, Q.- spojrzała na brata z politowaniem.
- Cygan, Doe, ten który pracował dla mnie ostatnio. Powinnam wiedzieć, że nie można im ufać. Człowiek uczy się na błędach, w sumie ja nieustannie jakieś popełniam.- rozpromieniła się widząc reakcję brata, potrzebowała nieco się odstresować po tym wszystkim, on idealnie się dzisiaj do tego nadawał. - Nie do końca tak było, że to ja je uratowałam. Uciekłam stamtąd, ale ponoć są bezpieczne. Jestem ciekawa, co się z nimi stanie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, w jakich warunkach był przetrzymywane.- miała wrażenie, że jej brat nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak aktualnie żyją ludzie. Ona zawsze była blisko ubogich, w przeciwieństwie do brata.
- Ciągle wysłuchuje komentarzy na temat tego, jak bardzo wszystkich rozczarowuję. Coraz częściej się nad tym zastanawiam, może faktycznie mają rację? Jestem chyba najgorszą córką, jaką mogli mieć.- ciężko westchnęła. Faktycznie ostatnio dużo rozmyślała na temat swojej egzystencji, miała wrażenie, że nie ma nic. Poza swoją wiedzą na temat morskich stworzeń, ale ileż można się uczyć, może powinna chcieć od życia coś więcej, znaleźć jakiś inny cel? Była już nie najmłodsza, czas zająć się poważniejszymi sprawami, tylko czy potrafi? Skoro przez tyle lat uciekała od swojego przeznaczenia i odpowiedzialności?
- Nie wiem, czy mu przejdzie. Czuję, że to może być ten moment, w którym nie żartuje. Dla mnie też brzmi to absurdalnie, nie wiem jednak, czy jestem gotowa na to, żeby sprawdzić, czy to tak naprawdę.- wolałaby uniknąć wydziedziczenia. Zrezygnowała nawet z relacji z Gabrielem przez to, że nie chciała stracić swojej pozycji w rodzie, jednak zbytnio była w to wszystko zaangażowana, zbyt wiele zawdzięczała rodzinie, aby to teraz zaprzepaścić i pozbyć się wszystkich korzyści, do których nie ukrywajmy była przyzwyczajona.
- Nikt nic nie wie. Ja sama jeszcze nic nie wiem. Zaczęłam na niego ostatnio wpadać, znamy się jeszcze z czasów szkoły, ale już minęło trochę lat.. On był z Tobą na roku, jeśli dobrze pamiętam. Właściwie w tą noc, kiedy nad Somerset pojawił się mroczny znak, a my zostaliśmy razem wysłani do Dorset, aby uspokoić mieszkańców hrabstwa zobaczyłam go pierwszy raz od dawna. Całkiem dobrze poszła nam współpraca i od tego momentu utrzymujemy kontakt. To wszystko.- nie sądziła, że kiedykolwiek będzie rozmawiała z młodszym bratem o takich rzeczach, chyba ten upadek ostatnio był silniejszy niż jej się wydawało. - Jestem ostatnią osobą, która interesowałaby się czyimś majątkiem, Q.- spojrzała na brata z politowaniem.
- Cygan, Doe, ten który pracował dla mnie ostatnio. Powinnam wiedzieć, że nie można im ufać. Człowiek uczy się na błędach, w sumie ja nieustannie jakieś popełniam.- rozpromieniła się widząc reakcję brata, potrzebowała nieco się odstresować po tym wszystkim, on idealnie się dzisiaj do tego nadawał. - Nie do końca tak było, że to ja je uratowałam. Uciekłam stamtąd, ale ponoć są bezpieczne. Jestem ciekawa, co się z nimi stanie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, w jakich warunkach był przetrzymywane.- miała wrażenie, że jej brat nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak aktualnie żyją ludzie. Ona zawsze była blisko ubogich, w przeciwieństwie do brata.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przewróciłem oczami - Oj przestań Pru. Zawsze mogłaś biegać roznegliżowana po ulicach Londynu, a to było by o wiele gorsze! - uśmiechnąłem się. Naprawdę nie było, aż tak źle jak wszyscy to malowali. Mogła robić o wiele gorsze rzeczy, które obecnie mi nie przychodziły do głowy. - Ja bym był gorszą córką! Szczególnie, że jestem chłopakiem. Słabo bym wyglądał w sukience. Chociaż łydki mam zgrabne! - uniosłem nogę i podciągnąłem spodnie prezentując tyle ile mogłem. Tak naprawdę nie mam pojęcia czy mam zgrabne łydki, ale miałem nadzieję, że rozbawię tym siostrę. Opuściłem spodnie i trochę je rozprostowałem. Dobrze, że jestem już po rozmowie z ojcem, bo pewnie by mnie nie wypuścił w taki stanie do biura. - Porozmawiamy o tym jak minie trochę czasu i zobaczysz, że mówię prawdę. Tylko może na razie się nie wychylaj - popatrzyłem na nią pobłażliwie, licząc że weźmie to sobie do serca i da trochę odetchnąć matce.
Odchyliłem się i popatrzyłem na nią zszokowany. Cooooooo? Z Leonem z mojego roku? Byłem w takim szoku, że przez chwile w mojej głowie nie było ani jednego Leona. Ale w momencie kiedy mnie oświeciło... No nie. - Leon Longbottom?! - patrzyłem na nią zszokowany. Mój dobry znajomy? Niemożliwe. To było jeszcze bardziej absurdalne niż groźby dziadka. - Serio? - nie mogłem wyjść w szoku. Nie wiedziałem, że Pru szuka młodszego męża... Ciekawe co by na to powiedziała matka. Czy by się cieszyła, że córka wychodzi za mąż czy jednak by kręciła nosem, że za młodszego. Byłem w takim szoku, że nawet nie sprostowałem mojego niezrozumianego, żartu o majątku. Wiedząc, że chodzi o mojego kolegę jakoś przeszła mi chęć żartowania.
Uśmiechnąłem się słysząc z jaką ekscytacją opowiada o uratowanych dzieciach. Cieszę się, że się spełnia i jest szczęśliwa. Szkoda tylko, że przez to będzie musiała siedzieć w domu. Za to ja się nie spełniam, ale moje przemieszczanie się nie jest ograniczone. Coś za coś. - Brzmi jakbyś miała duży wkład w uratowanie tych dzieci. - powiedziałem entuzjastycznie, ale też szczerze. Tak to właśnie dla mnie brzmiało. Postanowiłem pociągnąć temat, który był ważny dla Pru - Ale co to były sieroty? Czy porwane dzieci z rodzin?
Odchyliłem się i popatrzyłem na nią zszokowany. Cooooooo? Z Leonem z mojego roku? Byłem w takim szoku, że przez chwile w mojej głowie nie było ani jednego Leona. Ale w momencie kiedy mnie oświeciło... No nie. - Leon Longbottom?! - patrzyłem na nią zszokowany. Mój dobry znajomy? Niemożliwe. To było jeszcze bardziej absurdalne niż groźby dziadka. - Serio? - nie mogłem wyjść w szoku. Nie wiedziałem, że Pru szuka młodszego męża... Ciekawe co by na to powiedziała matka. Czy by się cieszyła, że córka wychodzi za mąż czy jednak by kręciła nosem, że za młodszego. Byłem w takim szoku, że nawet nie sprostowałem mojego niezrozumianego, żartu o majątku. Wiedząc, że chodzi o mojego kolegę jakoś przeszła mi chęć żartowania.
Uśmiechnąłem się słysząc z jaką ekscytacją opowiada o uratowanych dzieciach. Cieszę się, że się spełnia i jest szczęśliwa. Szkoda tylko, że przez to będzie musiała siedzieć w domu. Za to ja się nie spełniam, ale moje przemieszczanie się nie jest ograniczone. Coś za coś. - Brzmi jakbyś miała duży wkład w uratowanie tych dzieci. - powiedziałem entuzjastycznie, ale też szczerze. Tak to właśnie dla mnie brzmiało. Postanowiłem pociągnąć temat, który był ważny dla Pru - Ale co to były sieroty? Czy porwane dzieci z rodzin?
Quentin Macmillan
Zawód : Lord, Asystent w Macmillan's firewhisky
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Sypialnia Prudence
Szybka odpowiedź