Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]12.04.21 19:08

Jadalnia


tak, właśnie tu będzie opis


Ostatnio zmieniony przez Ethan Vane dnia 19.04.21 15:17, w całości zmieniany 1 raz
Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Re: Jadalnia [odnośnik]12.04.21 20:04
10.11


Od wczesnego ranka krzątał się po kuchni niczym stara kwoka, rozbijając się o wszystko, co tylko napotkał. Nie miało to jednak nic wspólnego z roztargnieniem, a z tym dziwnym uczuciem podekscytowania, które wyrokowało, że to właśnie dziś nadszedł wyjątkowy dzień. Nie mógł spać, to też postanowił sprawdzić stary przepiśnik odziedziczony po swej babce. Ethan miał bowiem misję – przygotować obiad na miarę swoich możliwości, który będzie wyglądał tak, jakby przygotowywał go co najmniej najlepszy kuchmistrz. Szybko znalazł to, czego szukał, ratując się przetrząśnięciem całej spiżarni, by ocenić, czy posiada wszystkie niezbędne mu składniki. Czasy były, jakie były, nie wszystko można było dostać od ręki i choć zapasów biednych nie miał, to jednak nie ze wszystkiego dało się przygotować obiad dla kilku osób tak, by wszyscy mogli zjeść to samo danie. Zabrał się do pracy, myśląc przy rozdrabnianiu wątróbki o swojej rodzinie, o zmianach, jakie nastąpiły w ciągu ostatniego roku i co za sobą niosły. Ile nieszczęścia przyniosła wojna, ilu ludzi ucierpiało, przecież ich rodzina nie była jedyną noszącą znamiona nieszczęścia, a jednak krzywda dziejąca się w rodzinie zawsze piętnowała się mocniej, dokuczliwiej niż inne. Ethan jednak od lat widział świat w jaśniejszych barwach, doceniał to, co miał i choć to, co odebrane bolało, skupiał się na pozytywnych aspektach rzeczywistości. Miał wszystko i nie były to jedynie rzeczy materialne. Miał rodzinę i to ona była najważniejsza, o nią musiał dbać, bo to właśnie ona była najbardziej krucha. Kto wie, może to właśnie dlatego wysłał taki, a nie inny list do syna, który był poniekąd aktem zrozpaczenia i tęsknoty, której nie lubił okazywać, miał bowiem wrażenie, że gdyby w tym czasie nie zareagował, straciłby nić porozumienia, którą latami umiejętnie splatał w relacji ze swym dzieckiem, a tego by sobie nie wybaczył. Tak oto na rozmyślaniach i kucharzeniu spędził większą część dnia, by na koniec, na samym środku stołu stanęła patera na której znajdowała się pieczona gęś faszerowana wątróbką, a wokół niej ułożone były pieczone ziemniaki. Ethan z dumą wypiął pierś, patrząc na parujące danie – jeżeli syn nie chciał go odwiedzać po dobroci, to dotrze do jego serca przez żołądek, ot co! A i pewnie zostanie tego tyle, że przez następne dwa dni będą mogli darować sobie gotowanie. Przypomniał sobie wtenczas, że gdzieś miał uchowane butelki szampana, które skrzętnie ukrył w zeszłym miesiącu, co by go nie kusiło wynajdowanie okazji do świętowania. Naraz ruszył na poszukiwania i gdy już miał głowę w szafce, usłyszał dźwięk, który zapewne zwiastował przybycie gościa specjalnego. Z zadowoleniem, dzierżąc w ręce butelkę, podszedł do drzwi i zamaszyście je otworzył, patrząc na syna z ciepłym uśmiechem.
- Jak w zegarku, z wiekiem punktualność na ojcowskie obiady weszła ci w krew – skwitował, usuwając się w bok w celu wpuszczenia go do domu. Nie atakował syna od razu milionem pytań, chciał bowiem, by Jayden czuł się jak u siebie, a sądził, że drogą do sukcesu w tym wypadku jest właśnie zagwarantowanie synowi pełnej swobody i nie wpychanie nosa od razu wszędzie gdzie się da.


Ostatnio zmieniony przez Ethan Vane dnia 13.04.21 20:04, w całości zmieniany 3 razy
Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Re: Jadalnia [odnośnik]13.04.21 12:04
ethan & jayden10 listopada
List od ojca przyszedł tego samego dnia, w którym w Upper Cottage pojawiła się Maeve, dlatego profesor nie miał większej ochoty na odpisywanie rodzicowi. Odrzucił wiadomość w kąt, czując tylko jeszcze większe rozgoryczenie, lecz z samego ranka odesłał Ophelię, a zaraz za nią Steve'a ze swoją odpowiedzią. W końcu nie był zły na tatę. To spotkanie z Clearwater nie napełniło go optymizmem, a zwieńczenie rozczarowało Jaydena silniej, niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać. Dawna pracownica Ministerstwa Magii była kolejną bliską osobą, która dotkliwie go zraniła, ale nie zamierzał zbyt długo nad tym rozmyślać. I tak wystarczająco długo myślał o innych. Zbyt długo próbował grać fair - był tym zmęczony i potrzebował do tego odejścia, śmierci Pomony, żeby przejrzeć na oczy. Nie. Jego bliscy szli własnymi ścieżkami, mówiąc wprost, że nie współdzielili z nim wartości i nie mieli tego robić. Jayden musiał skupić się na swoich dzieciach, bo to one potrzebowały go najsilniej, a pierwsze co mógł im dać to swoją uwagę. I tego zamierzał się trzymać. Powrót do świata zewnętrznego wydawał się wciąż surrealistyczny, ale wiedział, że nieunikniony. Spotkanie się z rodzicami ze wszystkich osób zdawało się najmniej inwazyjne i najmniej bolesne. Martwił się o nich, gdy byli odseparowani przez zamknięte granice Londynu, lecz wraz z ogłoszeniem oczyszczenia stolicy, odzyskali kontakt. Oczywiście, że znali konsekwencje - wojna trwała w najlepsze, niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku i nie można było być całkowicie pewnym, kiedy miało przyjść uderzenie. Ten niepokój zżerał żywcem i być może - gdyby nie żałoba - Jayden odczuwałby to dogłębniej. Aktualnie zanurzony w smutku, nie miał większej ochoty na rozckliwianie się nad stanem duchowym wojny. Na to miał przyjść czas później, lecz teraz... Teraz to wszystko było jak za grubą zasłoną mgły.
Ubrał chłopców, przytrzymując Samuela nieco dłużej, bo przecież jego średni syn poczuł się lepiej dopiero dzień wcześniej. Choroba niemowlęcia jeszcze silniej dobiła mężczyznę i odcisnęła swoje piętno na jego wyglądzie. Kiedyś lśniące radością i życiem oczy zmatowiały; wykrzywione w wiecznym uśmiechu usta nie drżały nawet, a ciepły głos wybrzmiewał jedynie głębią i zmęczonym schrypnięciem. Tego dnia również nie prezentował się wybitnie, ale nie zależało mu specjalnie na pokazaniu się. Tak naprawdę podświadomie chciał być już z powrotem i mieć kolejne wizyty z głowy na jakiś następny miesiąc... To nie dlatego, że nie kochał swoich rodziców czy nie lubił spędzać z nimi czasu. Nie. Jednak od zniknięcia Pomony, a później jej śmierci nie chciał niczego innego poza jej towarzystwem. Jej i ich dzieci. Ile to już razy łapał się na myśleniu o cieple jej skóry czy zapachu, który powoli zapominał... Przerażony takimi momentami zanurzał twarz w rzeczach należących do żony, lecz ile miało trwać nim miały utracić te kojące właściwości? Kiedyś miał zapomnieć... A przecież minęły niecałe dwa miesiące od jej śmierci. Cztery od zniknięcia. Co miało stać się za sześć? Za rok? Za dwa lata? Czy w ogóle nie miał już pamiętać jej głosu? Czy miała być jedynie pustym zdjęciem, przypominającym o dawnych dniach? O marzeniu przyszłości, która nigdy nie nadeszła?
Jak w zegarku, z wiekiem punktualność na ojcowskie obiady weszła ci w krew.
Nawet nie zauważył, gdy znajdował się pod drzwiami Apple Grove i patrzył na własnego ojca. Rozpromienionego jak zwykle w przeciwieństwie do własnego dziecka. - Cześć, tata - mruknął na powitanie Jay, uśmiechając się blado i wchodząc do domu. Pozwolił jeszcze, by przed nim do wnętrza wpłynął kosz ze śpiącymi weń trojaczkami i przesunął się w kierunku salonu, gdzie chłopcy mogli sobie jeszcze jakiś czas pospać. I dać odetchnąć zmęczonemu ojcu. Ten w międzyczasie zsunął z ramion płaszcz, a następnie podszedł do pana domu, by jak zwykle się przywitać. Astronom objął rodzica w geście powitania, chociaż uścisk trwał nieco dłużej, bo nie był już jedynie krótkim rytuałem otwarcia spotkania - Jayden potrzebował poczuć, że miał się na kim oprzeć. Że nie wszyscy go opuścili, a gdy był słaby, zawsze mógł znaleźć pomoc. W ciszy. Bo nie potrzebował słów. Potrzebował kilku sekund powrotu do własnego dzieciństwa, kiedy to ojcowskie ramiona niosły jego zmartwienia i wszystko wydawało się być prostsze tylko jeśli miał obok tatę. Teraz jego zmartwienia magicznie nie miały wyparować, ale wspomnienie źródła własnej siły pomagało. Odetchnął więc zapachem rodzica, po czym ostatni raz mocniej go przytulił i odsunął się na odpowiednią odległość. - Gdzie mama? I co przyrządziłeś? - spytał luźniejszym tonem, nie chcąc też pokazywać, jak było mu ciężko. Ciężko, ale również odpowiednio, właściwie, bo przecież... Znajdował się w rodzinnym domu. W towarzystwie ludzi, którzy kochali go ponad wszelką świadomość. W miejscu, gdzie czuł się po prostu bezpiecznie.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Jadalnia [odnośnik]16.04.21 22:25
Ethan zbyt często miał do czynienia z ludźmi złamanymi psychicznie z powodu swojej choroby lub choroby najbliższej osoby, straty dawnego życia, zmuszonych do rozpoczęcia zupełnie nowego rozdziału, tak bardzo różniącego się od ich dotychczasowego życia. Jednak to nadal byli ludzie postronni, którym prócz uzdrowienia mógł dopomóc rozmową, radą, czy ofertowaniem przekoczowania w jego domu paru dni, może tygodni, dając tym samym czas na rekonwalescencje i wyjście na życiową prostą. Dawał im nadzieję na odzyskanie własnej rzeczywistości, możliwość stanięcia na nogi i ruszenia dalej własną ścieżką. Tym ludziom mógł coś zaoferować, mógł im pomóc, dać szansę i wiedzieć, że zrobił dobry uczynek, widział w nich skuteczność własnych działań, ale teraz, gdy widział przed sobą syna, który bardziej od żywej istoty przypominał skorupę, nie wiedział, co uczynić, by mu pomóc. To taka niewytłumaczalna bezsilność rodzica, który potrafi pomóc innym, obcym, ale gdy chodzi o rodzinę jest częściowo bezradny. Wojna wysysała nie tylko życie, ale i radość z tych, którym dane było żyć, nawet jeśli ich najbliżsi odeszli. Była paskudna, krwawa i bezsensowna, zabierała życia młodych i starych, nie oszczędzała nikogo i zmuszała do większego wysiłku. Ethan już dawno nauczył się spać minimalną ilość godzin, tyle ile było jedynie potrzebne organizmowi do funkcjonowania, dzięki czemu większą część doby poświęcał na ratowanie innych, a im bardziej zagłębiał się w swoją pracę, tym mniej gnębiły go myśli o własnym życiu i tym, co się wokół niego działo. Oczywiście czasami i ona nie potrafiła go oderwać od obawy o własną żonę, syna, braci rodziców, czy teściów, ale dzięki niej nie eskalował problemu do miary globalnego w swoim umyśle. Lęk go nie paraliżował, a inni mogli odbierać go jako wiecznie roześmianego, szczęśliwego i energicznego gościa i taki właśnie chciał w oczach innych pozostać. Uniósł jedną z brwi, wpatrując się w syna i pewnie uśmiech zszedłby mu z twarzy w odpowiedzi na aurę otaczającą Jaydena, gdyby nie widok trzech wnuków, kolejnego pokolenia jego krwi, najcenniejszych istot, które obecnie mieli w rodzinie i to właśnie dzięki chłopcom zachował dobrą minę. Nie widział ich tak często jakby chciał, ale niestety czasy nie sprzyjały rodzinnym więziom, mógł mieć więc nadzieję, że w przyszłości się to zmieni i będzie mógł spędzać z nimi zdecydowanie więcej czasu, pokazując, że ich dziadek mimo wieku nadal może być świetnym kumplem.
Bez zastanowienia odwzajemnił gest, obejmując Jaydena prawdopodobnie mocniej niż ten sobie życzył, chcąc jednocześnie przedłużyć tę chwilę najdłużej jak się dało. Potarł dłonią o plecy syna, dodając mu niemej otuchy i informując, że będzie tu zawsze, gdy będzie go potrzebował, cokolwiek się nie stanie. Nie potrzebował używania słów, nie były teraz potrzebne, tak samo, jak za każdym razem w przeszłości. Jego syn był tak młody, a mimo to przeszedł już dużo więcej niż ludzie wiekowi przeżyją kiedykolwiek i Ethan go rozumiał, tak zwyczajnie rozumiał jak ciężko może mu w tym momencie być, choć przecież sam nigdy w takiej sytuacji nie stanął, nie mógł się nawet porównywać. Najchętniej przyjąłby ten ciężar na siebie, zabrałby cały ból i egzystowałby z nim, byle tylko dać ukojenie pierworodnemu. Westchnął z lekkim uśmiechem, a gdy usłyszał pytanie o żonę charakterystycznie złapał się za kark, próbując dojść do tego, gdzież to ta kobieta się podziewała, czasami ciężko mu było za nią nadążyć. – Miała iść na chwilę do sąsiadów, ich córka kilka miesięcy temu straciła nogę i… Potrzebuje leków oraz towarzystwa kogoś z zewnątrz, a wyjątkowo polubiła twoją mamę, więc pewnie tam się podziewa. Niedługo powinna wrócić. Znasz ją, nie odpuściłaby sobie zajęcia się chłopcami – zaśmiał się lekko, a już po samej jego mimice widać było, że wspomnienie żony poprawiło mu nastrój. Byli nierozłączni od lat, a ich związek był trwalszy od wszystkiego na tym świecie. Zawdzięczali to tylko sobie, pielęgnowaniu swoich uczuć dzień za dniem i wielu było takich, którzy im tego zazdrościli, choć sami mogli to mieć, wystarczyło jedynie pracować nad wzajemną relacją, ale kto to w tych czasach rozumiał? – Ach… Dziś moje popisowe danie, nie było łatwo, ale jakimś cudem uchowały się wszystkie składniki, no… Może czegoś brakuje, ale to nie powinno wpłynąć na smak. Starałem się, naprawdę – przyłożył jedną rękę do serca, jakby miał zaraz co najmniej złożyć obietnicę, że nie wytruje swoją popisową potrawą całej rodziny. Przepis wykorzystywał już w czasach swojego narzeczeństwa, udoskonalając go latami, ba, doszło nawet do tego, że gęsi dostawał od sąsiadów, którzy chyba nie do końca zrozumieli na co Ethan będzie je przeznaczał i choć z początku nic nie wskazywało na pomyłkę, to gdy wreszcie ów sąsiedzi chcieli sprawdzić jak idzie Vane’owi interes z nowo otwartą hodowlą gęsi - wszystko się wydało. Cóż… Przynajmniej nie skończyły tragicznie, zostały zjedzone, owszem, ale przyrządzone były niemalże z czcią, ot co! – Powinieneś więcej odpoczywać, przecież możemy zajmować się chłopcami tyle, ile tylko potrzebujesz – Zaoferował niezobowiązująco, ruszając z wolna w stronę kuchni. Wiedział, że musi wykorzystać ten czas, dopóki chłopcy śpią, a nawet nie musieli ich ze sobą zabierać, w końcu przez taką małą odległość pomiędzy pomieszczeniami słyszeliby nawet najmniejsze piśnięcie, co dopiero mówić o zdolnościach dźwiękowych trzech niemowląt. Swoimi słowami wyraził też obawę o stan fizyczny i psychiczny Jaydena, który wyglądał w oczach ojca co najmniej tak, jakby zaraz miał tu paść na twarz. Nie wyglądał zdrowo, a musiał zacząć myśleć o sobie, choćby po to, by zapewnić synom opiekę jakiej potrzebowali.

Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Re: Jadalnia [odnośnik]21.04.21 19:42
Właśnie dlatego nie mógł sobie pozwolić na całkowite rozpadnięcie się przed rodzicami, przed ojcem. Szczególnie przed nim. Nie dlatego, że Ethan by tego nie zrozumiał, lecz jego syn zdawał sobie doskonale sprawę z obciążenia ciążącego na mężczyźnie. Pan Vane był wszak człowiekiem, który już w pracy zawodowej zderzał się z obciążeniem psychicznym - musząc radzić sobie ze trudnymi sytuacjami własnych pacjentów czy ich śmiercią - jak i  fizycznym spędzając wiele godzin na dyżurach. Jayden zauważył to poświęcenie i wyczerpanie rodzica już w dzieciństwie i robił wszystko, by nie musieć dokładać samym sobą zmartwień. Dlaczego więc teraz miałby to robić? Niepokoić swoim stanem jeszcze silniej, jeszcze poważniej? Jak wielce samolubne byłoby to z jego strony, gdyby zrzucił na niego, na matkę karb przeżyć, przemyśleń, uczuć kumulujących się w nim tak długi czas. Tak różnorakich, tak okrutnych, tak niszczycielskich. Tak prywatnych... Nie. Nie wybaczyłby sobie podobnego postępowania, równocześnie zdając sobie sprawę z faktu, iż i tak bez niego państwo Vane mieli ciężko - odcięcie ich w granicach Londynu i strach przed tym, że ich szczodrość wobec innych ludzi mogła zderzyć się z wrogością Ministerstwa Magii, paraliżowała. Ostatnie tygodnie, miesiące dla wszystkich oznaczały trwogę o przyszłość, szczególnie że wojna nie oszczędzała. Nie selekcjonowała. Uderzała każdego bez względu na nastawienie, zaangażowanie w konflikt, wiek, płeć... A Vane'owie nie byli ślepi. Byli świadomi niebezpieczeństwa i chociaż ryzykowali, nie zamierzali trwać przy wyznawanych przez siebie wartościach. Pomagając potrzebującym, wrogom władzy, rodzice znali konsekwencje swoich działań. On również je znał. Nie zatrzymały go jednak przed stworzeniem w wakacje programu ochrony uczniów pochodzących z mugolskich rodzin, które zostały pozbawione domów i rodzin. Osobiście ich pilnował, spędzał z nimi czas, poznawał, chronił. Wiedział też, co by to oznaczało, gdyby dowiedziała się o tym władza. Co oznaczałoby to dla Hogwartu, dla dyrektora, dla uczniów. Dla niego samego. Chociaż o siebie martwił się najmniej - nie on był ważny tylko dzieci, które stanowiły przyszłość ich świata. Nie wyobrażał sobie dalej funkcjonowania w rzeczywistości pozbawionej polityki nakierowanej na wspieranie młodego pokolenia. Jednak to właśnie sam Ethan Vane powiedział kiedyś synowi, że jeśli świat nie spełnia jego oczekiwań, powinien był dążyć do jego zmiany. I chociaż te słowa padły lata wcześniej jeszcze gdy Jayden był małym chłopcem, który wierzył, że skoro na Ziemi nie ma gwiazd, to wystarczy silnie wierzyć, by naprawić ów błąd. Aktualnie rozumiał to zupełnie inaczej. Czy lepiej? Nie. Wszak dopiero z czasem mógł nabrać innej perspektywy i dostrzec mądrość ojca wykraczającą poza dany moment, poza czas - jego słowa wciąż wszak wybrzmiewały w synowskich wspomnieniach, kierując nim i pomagając mu, gdy tylko tego potrzebował. Nieśmiertelne, zawsze adekwatne bez względu na sytuację. Czy i on kiedyś mógł ofiarować to swoim synom? Mądrość wartą zapamiętania? Mogącą przetrwać próbę dekad?
- W sumie mnie to nie dziwi. Wszyscy ją kochają. Zawsze tak było - podsumował słowa tyczące się matki i jej nieobecności. Współdzielenie się z innymi kimś, kto wykraczał poza granice jakiejkolwiek dobroci, było zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Jego mama była dzięki temu bardzo pożądaną osobą i niekiedy obcy ludzie potrafili aż nadto się naprzykrzać. Jako dziecko niekiedy to odczuwał, lecz pani Vane nigdy nie stawiała innych ponad własną rodzinę i trwała przy nim i ojcu bez względu na wszystko. Słysząc jednak o sytuacji córki sąsiadów, nie czuł zaskoczenia ani wyrzutów - postąpiłby dokładnie w ten sam sposób, gdyby był na matczynym miejscu. Nie odmówiłby też pomocy i towarzystwa potrzebującej osobie, a jak widać cierpienie, nie omijało nikogo. Nawet bezbronnego dziecka... Patrząc po ojcu, Jayden od razu mógł jednak powiedzieć, że myśl o żonie zdecydowanie odsunęła Ethana od zmartwień - nawet w połączeniu tego z cudzą tragedią. Uśmiechnął się delikatnie, nie będąc w stanie przestać się dziwić ich uczuciu. Wciąż płonącemu, wciąż trwałemu, wciąż się rozwijającemu. Nie. Nie dlatego, że w nich wątpił, lecz dlatego, że to ciągle płonęło. Zupełnie jakby byli nowożeńcami niebędącymi w stanie nacieszyć się własnym towarzystwem. I czy to nie było szokujące, że Jay dostrzegł dopiero po raz pierwszy, że ojciec wciąż się zakochiwał w jego matce? Nie, że ją kochał - to wiedzieli wszyscy. Lecz to, że zakochiwał się w niej od nowa. Bez końca. Czy astronom musiał sam przeżyć podobną sytuację, by to zobaczyć? Czy i on z Pomoną byłby w stanie zbudować coś podobnego, coś tak silnego, gdyby dano im więcej czasu? - Jeśli czegoś wam brakuje, powiedz. W Hogwarcie wciąż marnuje się jedzenie, mimo że jest go zdecydowanie mniej niż kiedyś. Do tego zawsze mogę coś dokupić - zadeklarował się, słysząc o kilku brakujących składnikach. I nie mówił tego, by w jakikolwiek sposób ukazać ojcu swoją pozycję czy ich bezradność. Wiedział przecież, że nie było lepszej osoby w kwestii ekonomii i gotowania od jego rodzica - nie to było kręgosłupem tej wypowiedzi i Ethan musiał doskonale o tym wiedzieć. Mimo wszystko kolejny delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Jaydena, słysząc o rodzicielskim specjale. To wracało wspomnienia z dzieciństwa... Zaraz jednak mina mocniej mu zrzedła. - Daję radę - odparł jedynie, nie chcąc się zagłębiać w temat, który pojawiał się przy rozmowie z każdym znajomym. Byli gotowi pomóc, jednak nie tego potrzebował w tym momencie profesor. Mógł oddać każde zajęcie, lecz nie zamierzał rezygnować z czasu poświęconego i spędzonego z dziećmi. Był ich ojcem, miały już tylko jego, a on obiecał sobie, im, Pomonie, iż zawsze będzie przy nich. Że nie będzie tym nieobecnym. Szanował i był wdzięczny za ofertę rodzica, ale nie zamierzał się na niej opierać. - Pomóc ci w czymś? - spytał, gdy weszli do jadalni, jednak najwidoczniej wszystko było już przygotowane - jedyne co mógł zrobić, to usiąść przy stole i obserwować ostatnie kuchenne zmagania rodzica. Przez jakiś czas po prostu trwał w milczeniu, dziękując za ten moment zawieszenia, spokoju i rozumiejąc, jak bardzo był przemęczony. Nie zamierzał tego aktualnie wywlekać - to był problem, który miał rozwiązać sam. Zamiast tego podjął się tematu nie mniej istotnego i zajmującego. - Wstrzymałem badania dla Ministerstwa. - Nie musiał tłumaczyć dalej. Ojciec wiedział, że mówił o naprawie sieci kominkowej, która rozpoczęła się ponad rok wcześniej i z którą młodszy Vane wiązał wysokie nadzieje. Nie chodziło wcale o prestiż, jaki mogli osiągnąć po poradzeniu sobie z problemami tego rodzaju teleportacji, lecz chodziło o coś więcej. O zapewnienie bezpiecznego, dostępnego dla każdego, taniego sposobu na transport setek czarodziejów i czarownic.  - Nie byłem w stanie ich dokończyć. - Nie byłem. Nie mogłem. Nie chciałem...


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Jadalnia [odnośnik]22.04.21 21:23
Zawsze, gdy słyszał od kogoś o niemocy, o poddawaniu się, o braku znalezienia odpowiedniego wyjścia z sytuacji, miał ochotę wspomnieć o swoim synu. Nigdy tego nie zrobił, ale za każdym razem widział jego twarz. Podziwiał jego siłę, psychikę, która utrzymywała go w ryzach, kazała przeć dalej naprzód, znaleźć zajęcie, które oderwie myśli, skutecznie, bądź nie, ale jego syn próbował. Uczył w ten sposób własnego ojca, człowieka, który nigdy nie musiał się z tym ścierać. Mówi się, że to rodzice uczą dzieci, ale nikt nie mówi, że one później zwielokrotniają te nauki i przekazują własne, często ogromnie pouczające. Jeżeli Ethan mógł być kiedykolwiek z czegoś dumny bardziej niż z wychowania własnego dziecka, to był dumny z tego, że to dziecko w dorosłym życiu wróciło do niego i nawet nieświadomie przekazywało mu kolejną wiedzę, doświadczenie, które należało czerpać garściami, siłę, która była cenniejsza niż cokolwiek innego. To dzięki Jaydenowi Ethan był w stanie znaleźć sposób na zdwojenie swoich wysiłków, na odstawienie obiekcji, zagłuszenie plotek, znajdując złoty środek pozwalający mu na zaopiekowanie się każdą grupą społeczną i polityczną, która była w potrzebie. Wiedział, że już świata nie zmieni, nie zwojuje go w swoim życiu, ale nauczył się od syna, że może próbować uczynić go choć trochę lepszym i cały czas do tego właśnie usilnie dążył.
- To cud, nie kobieta, to prawda – uśmiechnął się ciepło. – Ale ciężko mi się nią dzielić, nawet teraz, w tych czasach… No nic, czasami tak już jest, że inni potrzebują nas bardziej i to im najpierw musimy poświęcić swoją uwagę – kolejna rada, lekcja, którą Ethan wygłosił między słowami, doskonale zdając sobie sprawę z wydźwięku tej teorii. Dziwnym trafem przypomniał mu się moment w którym razem z żoną stwierdzili, że chcą mieć drugie dziecko, że są gotowi, zdeterminowani by ten cel osiągnąć. Pamiętał poranki, gdy rozmawiali o potencjalnych imionach, o tym, że to naprawdę dobry czas na drugie dziecko. Nigdy jednak nie było im to dane, życie toczyło różne ścieżki, a oni wtedy przeżywali zbyt wiele stresu, by mogło się to powieść, ale nigdy się wzajemnie nie obwiniali, mając do siebie ogromny szacunek i wiedząc, że nikt nie był bardziej winny, że tak miało być, tak było im przeznaczone. Tylko dzięki uczuciom, którymi się darzyli, byli w stanie wybaczyć sobie tę porażkę i iść dalej ze świadomością, że Jayden pozostanie jedynakiem. Próbowali mu to wynagradzać, dać wszystko, co tylko rodzic może, nieba przychylić, by miał w przyszłości lepiej, by wyrósł na porządnego człowieka i to… To im się udało, bo właśnie przecież patrzył na swoją dumę, na swoje dziecko, które było już dorosłe i to usilnie wywoływało u Ethana myśl, że wiele związków się zmienia przy dzieciach i to z niekorzyścią, a Vane nauczył się po prostu widzieć swoją żonę za każdym razem tak, jakby miały być to ich ostatnie dni. Dawać od siebie tyle, że gdyby stało się coś złego, to każde z nich miałoby czystą pewność, że to drugie kochało bezgranicznie i zawsze. – Nie trzeba, mamy wystarczająco dużo wszystkiego, po prostu dużo rozdzielamy i oddajemy tym, którzy bardziej tego potrzebują, wtedy zazwyczaj coś się gubi – machnął ręką, jakby zbywał w ogóle myśl, że mógłby chcieć nagle dostać coś, bez czego i tak danie wychodziło, tylko po to, by smakowało odrobinę lepiej. Cieszył się, że syn chciał mu pomóc, był gotów wesprzeć swoich rodzicieli, ale Ethan nie mógłby od niego czegoś przyjąć tylko po to, by zaraz oddać to innej osobie. Sam zdecydował się na wspieranie niemalże obcych mu osób i absolutnie nie chciał w to nikogo, nawet niebezpośrednio, wciągać. Zresztą, patrząc po Jaydenie, to i jemu by się przydało w końcu coś porządnego zjeść, albo w ogóle zacząć jeść, gdyż wyglądał tak, jakby i na to czasu nie znajdował, a to zaczynało martwić, nawet jeśli na razie nie wyglądał alarmująco niezdrowo. – Od razu widać, że jesteś Vane’m, chcesz być przy nich cały czas. Sam bym tak robił – posłał mu wymowne spojrzenie, które wprost mówiło, że nie będzie mu się narzucać, że rozumie. Jasne, chciałby jakoś pomóc, ale nigdy nie dawał od siebie czegoś na siłę, swoje zrobił, wyszedł z inicjatywą pomocy i teraz miał pewność, że jeśli będzie kiedyś potrzebny, to dostanie swoją szansę sprawdzenia się, a dopóki to nie nastąpi, będzie zwyczajnie czuwał. Był pewny, że jego syn sobie poradzi, a dzieci były jego buforem, choć rodzicielstwo nie było łatwe, to jednak było również czymś wyjątkowym, pięknym i niestety niepowtarzalnym, bowiem dzieciństwo szybko przemijało, a ci mali ludzie tak szybko dorastali...
Po wejściu do jadalni prędko zabrał się za ostatnie docelowe przygotowania, głównie poprawki na stole – Twój ojciec przewidział wszystko, dlatego właśnie zastawiłem chwilę przed twoim przybyciem – zaśmiał się pod nosem, i ruszył w stronę blatu, gdzie przede wszystkim otworzył tego nieszczęsnego szampana, próbując nie uronić ani kropli, jakby nie godził się na zmarnowanie trunku. Dbał o to, co miał i absolutnie nie chciał nadużywać zasobów z powodu marnotrawstwa, tak dobrze znanego wśród ludzi, którzy nie mogli przywyknąć do nowej rzeczywistości i konieczności dbania o to, co się ma. Ethan był w tej kwestii bardzo surowy i często działał aż do przesady, porcjując racje, zupełnie tak, jakby miał mniej niż rzeczywiście posiadał. Rozlał trunek po kieliszkach i pokroił gęś tak, by nikt później nie musiał robić tego sam. Pamiętał bowiem ile osób miewało problem z wprawnym porcjowaniem tego dania i wolał zapobiec temu, choć miał wrażenie, że Jayden po tylu latach był w stanie zrobić to z zamkniętymi oczami. Cóż, to Ethan był gospodarzem, on go gościł i w związku z tym działał na własnych zasadach, ułatwiając wszystko na tyle na ile się tylko dało. Usiadł, nakładając sobie na talerz i w międzyczasie poprosił niewerbalnie syna o zajęcie miejsca, wskazując mu zastawiony stół i wolne krzesła, które poniekąd go smuciły. Uwielbiał gwar w swoim domu, a teraz wszystkie spotkania były trudniejsze, nikt nie gromadził się tak, jak wcześniej, więc i w tym domu zapadła cisza, tak nieznośna dla medyka, niepokojąca. Cieszył się ilekroć miał towarzystwo, nie ukazywał obaw i zmartwień, ale sam czasami się z nimi zmagał, nie był ideałem, nikt nie był. Już chciał zacząć jeść, gdy usłyszał dalsze słowa. Odstawił sztućce i zabrał kieliszek, upijając z niego łyk, jak gdyby nigdy nic, a następnie spojrzał bezpośrednio w oczy mężczyzny. – Jaydenie… Doskonale wiesz, że w tym domu się wspieramy. Nie mogłeś dokończyć swojej pracy, widocznie tak miało być. Nie możemy być ciągle wszędzie, jesteśmy tylko ludźmi. Wiem, że chciałeś… Wcześniej chciałeś to dokończyć, ale nie jesteśmy niezniszczalni. Znam uczucia ci towarzyszące, przynajmniej na tyle, na ile może cię rozumieć uzdrowiciel w mojej skórze, nie mniej, nie więcej. Dobrze zrobiłeś – spróbował się wysłowić, choć wiedział, że różnie to może zostać odebrane, jednak wiedział, że nawet jeśli będzie to negatywny odbiór – Jayden mu tego nie pokaże. Cierpliwość do rodzica była większa, pozwalała się naginać, sprawdzać i testować. Ethan zdawał sobie sprawę, że mógł dzięki temu więcej, niż inni, ale nigdy nie wiedział, czy popełnia błąd, czy jednak czyni słusznie. Jak zawsze był pewny przy swoich pacjentach, tak jego własny syn wprawiał go często w zgoła inne uczucia i było to jak najbardziej naturalne zjawisko. Sam zresztą widział to we własnym ojcu i wiedział, że do tego nie można się od tak przyzwyczaić, pozostaje jedynie zaakceptować kolej rzeczy i okazywać wyrozumiałość, czystą, ojcowską wyrozumiałość.
Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Re: Jadalnia [odnośnik]23.04.21 21:25

Nie podejrzewałby swojego ojca o podobne myślenie. Nie dlatego, że mu nie wierzył, lecz dlatego, że Ethan nigdy nic takiego mu nie powiedział. Pomimo faktu, iż Vane'owie byli bardzo zżytymi, kochającymi się ludźmi, wciąż posiadali pewne własne tajemnice, z którymi nie uzewnętrzniali się nawet przed swoimi najbliższymi. We wcześniejszych etapach swojego życia Jayden mówił wszystko rodzicom, nie czując się źle z faktem, iż tak było, bo w końcu - to było dla niego naturalne. By nie chować przed nimi niczego. Nie wstydził się wszak swojego życia ani dokonań, wiedząc, że transparentność była filarem budującym nie tylko ich rodzinę, lecz również w przyszłości świat. Bez tego nie mogli funkcjonować jako zdrowe społeczeństwo. Nie mogli ufać sobie wzajemnie, wchodząc nie tylko w związki czy przyjaźnie, lecz również na podłożu czysto biznesowym, rozwojowym, edukacyjnym. Jak uczeń miał powierzyć własny rozwój komuś, komu nie ufał w kwestii kompetencji? Jak klient miał kupić coś od handlarza, nie wierząc, iż dostawał to po właściwej cenie? Jak obywatele mieli wspierać władzę, która ukrywała przed nimi fakty? Nie. Tajemnice zabijały. Złe sekrety, oszustwa i manipulacje niszczyły. Bez szczerości, bez przejrzystości wszystko mogło samoistnie chylić się ku upadkowi. Mógł to być nieistniejący typ idealny, lecz nie oznaczało to, że nie powinni do niego dążyć. Tym bardziej winni byli ukazywać swój rozwój, swoją inteligencję nie zanurzając się w okrucieństwie, chęci zysku oraz ambicji. Tym powinni się wyróżniać, nazywając się najwyższą rasą. Co się jednak działo naprawdę? Gdzie byli teraz? Wielcy mędrcy. Inteligenci. Władza przeważająca. Byli niczym zakopane w podpalonym mrowisku insekty - duszące się w smogu i tratujące siebie nawzajem w panice ucieczki. Nie. Nie mogli tak działać. Patrząc na to, oczami kogoś, kto znajdował się w tym konkretnym etapie swojego życia, Jayden postrzegał samo słowo tajemnica jako coś odrażającego. W tym co powinno być wolnym społeczeństwem. W tym co powinno być szczerym związkiem. Tajemnica zniszczyła jego małżeństwo. Przyjaźnie. Kraj. Być może również i autorytet, który pokładał we własnym przełożonym. Widział wszak jak monolityczny i bezwzględny spisek, bazujący przede wszystkim na ukrytych środkach, pochłaniał rzeczywistość, jaką znał. Poprzez infiltrację zamiast inwazji, poprzez działalność wywrotową zamiast wyborów, poprzez zastraszanie zamiast wolnego wyboru. Był to system, który zgromadził ogromne ludzkie i materialne zasoby, dla zbudowania zjednoczonej i wysoce skutecznej machiny łączącej operacje militarne, dyplomatyczne, wywiadowcze, ekonomiczne, naukowe i polityczne. Ministerstwo. Rycerze Walpurgii. Cronus. Czarny Pan. Ich wszystkie działania były ukrywane, a nie ogłaszane, ich pomyłki grzebane, a nie publikowane, ich przeciwnicy uciszani, a nie pochwalani. Żaden wydatek nie był kwestionowany, żaden sekret nie był ujawniany. Czy i Zakon Feniksa nie istniał na podobnych zasadach? Budując się na tajemnicy, na kłamstwie. Na oszustwie? Czy i ona tego nie widziała? Czy nie widziały tego one wszystkie? Pom. Rose. Maeve... Nawet ona. Nawet ta wyciszona, zdystansowana, zawsze myśląca Maeve...
Przetarł zmęczoną twarz dłonią, obserwując stawiany przed nim kieliszek szampana. Nie sięgnął po niego. Po prostu patrzył, czując, jak to wszystko przygniatało go do ziemi jeszcze silniej i zacieśniało więzy na jego już i tak osłabłych ramionach. Jak miał oddychać? Jak miał zebrać w sobie siłę, by uchronić własne dzieci? Jego ojciec się mylił - Jayden nie był silny. Był słaby. Słaby nawet w kwestii wsparcia swojej własnej kuzynki. Dobrze zrobiłeś. Czyżby? - Wiem - odezwał się mimo wszystko schrypniętym głosem, nie odnajdując jeszcze ojcowskiego wzroku. - Wiem, ale czuję, że zawiodłem w tym wszystkim Sheltę. To był projekt, na który czeka się całe życie, a niekiedy nie doczeka się go wcale. Teraz przez to wszystko... Czekanie na uspokojenie się tego wszystkiego jest czekaniem w nieskończoność. To może się nigdy nie wydarzyć - wyrzucił z siebie i można było wyczuć w jego słowach irytację. Na siebie. Na innych. Na sytuację, z którą musieli się zmierzyć. Dopiero po chwili ciszy zdołał przenieść uwagę z nieistniejącego punktu idealnie zakrytego stołu na gospodarza. - Wysłałem list do Ministerstwa, w którym dość mocno zaleciłem im, by nie pchali się we własne próby naprawy. Sprawdziłem to - to nie może się udać. Nie w tym momencie, gdy wszystko szaleje łącznie z magią. Formuła była i jest niestabilna. Cała to wojna wpływa na jej przepływ. Jeśli będzie inaczej, proszę cię - nie korzystaj z sieci. Jakkolwiek będą ją przedstawiać i jak bardzo zapewniać o jej pewności - nie używaj jej. Mogę ci robić na bieżąco świstokliki i wysyłać Stevem, ale nie używajcie kominków. Nie jest możliwe, żeby zbudowali solidne łącze, a i tak bez tego nie jest bezpiecznie. - Był pewien swoich słów. Chciał również, aby tata potwierdził i obiecał mu trzymanie się z daleka od ministerialnych projektów. Nie mógł pozwolić, by komuś jeszcze z jego bliskich stała się krzywda. Nie zniósłby myśli o tym, że coś poszło nie tak, a on mógł temu zawczasu zaradzić. Wiedział, że jego ojciec był uzdrowicielem, jednak skutki rozszczepienia bywały ponad możliwości nawet najwybitniejszego magomedyka. - Tato. Obiecaj mi to.
Być może z powodu troski oraz poczucia słabości coś kazało Jaydenowi poszukać siły w najmniej spodziewanym miejscu. Sam wszak nie wiedział, kiedy spojrzenie uciekło mu w stronę zawieszonych na ścianie zdjęć. Ze znajomych ram patrzyli na niego uśmiechnięci członkowie rodziny i nawet gdzieniegdzie przemykał on sam w różnym stadium rozwoju. Roześmiany trzylatek w wannie wypełnionej po brzegi kolorowymi bąbelkami lśniącymi niczym gwiazdy. Dumny jedenastolatek z listem z Hogwartu. Wyrośnięty osiemnastolatek z wynikami ze zdanych egzaminów. Później stażysta. Profesor. Spojrzenie przemykało po ramach, dążąc do końca historii opowiedzianej obrazami, wiedząc, co miało tam ujrzeć. Wiedząc, kogo miało tam ujrzeć. Nie wiedział tylko, kiedy dokładnie miało to miejsce ani kto był autorem. Nie miało to jednak znaczenia. Nie, jeśli najważniejsze było zawarte między czterema zbitymi razem drewnianymi deseczkami. Na ostatnim zdjęciu nie było wszak widać niczyjej twarzy. Tkwiła tam para zwrócona tyłem do fotografa. Siedziała na ławce nad jeziorem, trzymając się za ręce. Niewinnie, anonimowo, a jednak tak bardzo prywatnie. Nie odzywali się do siebie, nie patrzyli ku sobie. Po prostu... Byli. I chociaż można było uznać, iż nic na fotografii się nie działo, działo się to, co powinno. Wyczuwało się aurę uczucia, którego kwintesencja została uwieczniona w wiecznej chwili niepowtarzalnej i powtarzalnej w swym paradoksie przeszłości. A on? On zrobiłby wszystko, byle tylko wrócić do tamtych czasów. Do tamtych momentów, które wówczas wydawały się trwać wiecznie i nigdy się nie kończyć. Wokół nich świat mógł płonąć, ale oni pozostawali nietykalni. Niepowstrzymani, bo będąc razem, mogli tworzyć nową rzeczywistość. Nowe światy. Własną grawitację... Wszystko wydawało się wówczas tak bardzo na miejscu... Tak bardzo właściwe. Takie, jakie powinno być od zawsze. Wciąż przecież pamiętał ten poranek, gdy obudził się obok niej z twarzą zanurzoną w jej włosach i palcami wplecionymi w te należące do niej. Wciąż pamiętał delikatny uśmiech szczęścia, który wypłynął na jego usta, gdy całował odsłonięte ucho śpiącej kobiety, szepcząc to, co było ich własną, nowo odkrytą, nieodkrytą przed nikim innym tajemnicą. Kocham cię.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Jadalnia [odnośnik]25.04.21 17:39
Każdy miał swoje większe i mniejsze tajemnice, sekrety lub zwyczajnie prawdę, której nie należało rozgłaszać, niezależnie od towarzyszącej sytuacji. Problemy w ostatnim czasie nadchodziły z każdej strony, niewielu uzdrowicieli chciało pomagać wszystkim, próbując sortować pacjentów na tych, którym warto pomagać, którzy przyniosą korzyści i tych niewartych, jakby byli gorsi, jakby nie mieli prawa żyć tylko przez wzgląd na poglądy uzdrowiciela do którego trafili. Ethan robił co mógł, by zdążyć zajrzeć do wszystkich, tych, których kazano mu mieć pod szczególną opieką, ale także tych o których nikt nie chciał dbać, nawet jeśli byli poza jego wydziałem, porzuceni, zapomniani, skazani na porażkę i spotkanie ze śmiercią. Było to wycieńczające, lecz Vane nie mógł sobie darować, nigdy nie mógłby sobie wybaczyć, że pozwolił komuś zginąć tylko przez wzgląd na zaniedbanie, a mimo to… Ludzie ginęli. Umierali przez tych, którzy uważali, że wcale nie trzeba ich leczyć i nikt nie widział, albo nie chciał widzieć, że było to czynione specjalnie, akceptowano taką kolej rzeczy, nie próbowano nawet ulżyć im w cierpieniu. Złość przewyższała uczucie zmęczenia uzdrowiciela, tłoczyła adrenalinę, wyciskając do cna wszystko, co mógł z siebie dać i nigdy nie oczekiwał niczego w zamian za swoje starania. Dla niego największą nagrodą było życie jednostki, nawet jeżeli okazywało się niewygodne dla ogółu. Od dawna Ethan był głuchy na bodźce zewnętrzne, nie słuchał szeptów, cichych plotek na temat swojej osoby, był zbyt poważanym pracownikiem, by ktokolwiek odważył mu się powiedzieć cokolwiek wprost, to też nie zawracał sobie głowy czczym gadaniem ludzi miękkich, zbyt miękkich, by choć spróbować patrzeć na to wszystko szerzej, zauważyć prawo do życia, które podobno dotyczyło każdego. Nigdy nikomu o tym nie mówił, nie martwił tym syna, ani żony i choćby ci skądkolwiek usłyszeli o podobnych działaniach, ten nie miał zamiar niczego potwierdzać, a z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnej informacji z tym związanej. Umiejętność oddzielenia życia prywatnego od pracy była trudna, ogromnie ciężka i dopiero po latach praktyki Ethan osiągnął taką umiejętność na zadowalającym go poziomie, jakby prowadził dwa, zupełne różne od siebie życia, od których potrafił się oddzielić, zostawiając jedno z nich za sobą, gdy tylko nadszedł odpowiedni czas. Gdzie w takim razie lokował swoje poglądy, które życie obarczał polityką? Niestety, ona wgryzała się w oba jestestwa, niezależnie od starań, by było inaczej. W pracy słyszało się o działaniach dwóch stron, poniekąd innych, jednak dla uzdrowiciela niemal takich samych. Jedni i drudzy czynili zło, kłamiąc i mamiąc oczy niewinnych, zapatrzeni w swój cel. Nie zauważali krzywd, a przecież wszędzie było widać zasięgi ich zniszczeń. Dlaczego nikt nie patrzył na zwykłych czarodziei na ulicach, na biedę, na dzieci, które potraciły bliskich. Oszukiwali samych siebie i pozostało wierzyć, że kiedyś to się zmieni, kiedyś wszyscy zapłacą za swoje winy, a dopóki to się nie stanie, Ethan będzie parł do przodu, próbując ratować nie tylko tych, których los skrzywdził, ale i tych wszystkich, których plugawy konflikt trafił rykoszetem, tych, którzy podobno mieli być chronieni, dla których dobra działała jedna ze stron i jak widać, nie ma wojny o dobro bez ofiar. Dobro powinno obronić się samo, a nie pod przymusem, bez przemyślenia. Niestety, niezależnie od stron konfliktu – nikt się takimi ofiarami nie przejmował, nikt nie spróbował przyjść i zobaczyć ogromu zniszczeń, domena ludzi żądnych władzy i ponad to.
Rozumiał emocje syna, jego irytację, pokłady złości i wszechogarniającą bezsilność. Sam tego doświadczał, byli w epicentrum wybuchu, a wszystko sypało się na ich oczach. Byli ludźmi, którzy się z tym nie zgadzali i prawdopodobnie właśnie to przyczyniało się do ich odczuć, zmęczenia. Ethan odrywał się od tego wszystkiego, robiąc całkiem pospolite rzeczy, które mógł doprowadzać do perfekcji – gotowanie, zastawianie stołu, rozliczanie wydatków i przychodów. Codzienne rutyny, które mógł robić samotnie, a które trzymały go w ryzach, odrywały od błądzących myśli. Znalazł swój sposób i się go trzymał, niczym kotwica trzymająca statek. Próbował słuchać słów syna, a może nie tyle co jedynie słuchać, a po prostu od razu analizować napływ słów, ich znaczenie, ryzyko. Mina mężczyzny świadczyła o jego niewzruszeniu, jakby się tego spodziewał, a teraz jedynie znalazł potwierdzenie w swoich rozmyślaniach. Świat zmieniał się na ich oczach, szalał i działał zgoła inaczej niż kiedyś, rujnując możliwość rozwoju ich wewnętrznej społeczności, ułatwień komunikacyjnych, ale nie tylko do tego się to odnosiło, to był jedynie początek. Spojrzał na syna ze spokojem, zbyt dużą ogładą, jednak to nią zasłaniał swoje zdenerwowanie, irytację na przyczynę, na winnych. – Obiecuję – rzekł twardo, zbyt oschle jak na Ethana przystało, jednak wolał, by to było dobitne, niż żeby miał okazać słabość komuś, kogo kochał. Cieszył się jednak wewnętrznie, że syn przerwał swoje działania, obawy o rodzinę były tym, co odrywało Vane’a od trzeźwego myślenia, bo choć, jeśli w ogóle można tak powiedzieć, przywykł do zmian świata, to nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że w razie katastrofy nie da rady wszystkich ochronić, nieważne jakby się starał. – Ostatnie, czego teraz potrzebuję, to zrobienie sobie krzywdy, mam za dużo na głowie, by ryzykować, nie mam już dwudziestu lat – zareagował tak, jak zawsze, próbując nie brać wszystkiego do kończ na poważnie, a przynajmniej jedynie w słowach, w reakcji zewnętrznej. W środku było inaczej, przecież wiedział, że znajdą się tacy, którzy będą używać kominków, którzy trafią, w niemal najgorszym przypadku, do niego, a w najgorszym nie będzie nawet czego ratować. Ilu takich będzie? Ilu znajomych spróbuje, porzucając tym samym obawę, podświadome podważanie działania tego środka komunikacji? Na ten moment nie wiedział i nawet nie chciał wiedzieć, będąc pewnym, że to i tak samo się zweryfikuje, a on… On będzie musiał na to patrzeć. Kolejne krzywdy zostaną wyrządzone, a winni pozostaną bezkarni.
Zmarszczył brwi, podążając wzrokiem za synem. Na zdjęcia. Ogrom zdjęć. Całe życie kilku pokoleń znajdowało się niemal w każdym pomieszczeniu, przynajmniej na jednej ze ścian, ale to jadalnia była miejscem, gdzie było ich najwięcej. Rozciągały się na ścianach, blatach i szafkach. Wspomnienia tutaj żyły, te dobre i te złe, każde, które dawały lekcję świadomie oglądającemu. Ethan zawsze je oglądał, mogąc robić to bez końca, próbując ożywić każde wspomnienie we własnej głowie, budząc całą historię na nowo, rozpalając towarzyszące im uczucia. W ciszy przesuwał wzrokiem po większych i mniejszych fotografiach, po zdjęciach z przyjaciółmi z lat młodzieńczych, zdjęciach ślubnych, gdzie wokół widać było świadków, młodych ludzi, którzy wygłupiali się tak, jakby świat miał się skończyć nazajutrz. Zdjęcie z pierwszego mieszkania, gdzie już był mężem, nie jedynie narzeczonym, skutecznie przykuło jego uwagę, a wspomnienia wywołały ciepło w okolicy serca, bo wiedział, co było dalej. Fotografia, która szczególnie tkwiła mu w pamięci, nowy dom, a przed nim para, zmęczony, ale szczęśliwy mężczyzna obejmujący ciężarną kobietę, swoją żonę, która dzierżyła w dłoniach klucze, a na jej twarzy był widoczny najpiękniejszy, szeroki, pełen radości uśmiech. To był dzień w którym ich dom był gotowy do wyprowadzki. Dom, o którym ona nie wiedziała. Dom, w którego jadalni teraz siedział. To miejsce żyło takimi wspomnieniami. Jayden dorastał wraz z tym budynkiem, a część jego nadal tu pozostawała, właśnie we wspomnieniach. Ethan często potrafił przechadzać się po domu i dostrzegać takie żywe obrazy,  małego Jaya biegającego z kocem na głowie, czy bawiącego się w chowanego, w berka, uczącego się, odpoczywającego… Ten dom zachowywał wszystkie te chwile i ożywiał je w odpowiednich momentach, dając tym samym od siebie namiastkę szczęścia oglądającemu. – Ważne żeby pamiętać, że wspomnienia są po prostu uwiecznionymi w naszych głowach wyborami, których dokonywaliśmy na przestrzeni lat – powiedział wreszcie, nie odrywając wzroku od obrazów, jakby nie chcąc się pożegnać z tą chwilą nostalgii, która go porwała. Jego słowa nie były po prostu rzucone na wiatr, miały głębsze znaczenie, przecież doskonale wiedział, które ze zdjęć przykuły wzrok syna, zdawał sobie z tego sprawę aż nazbyt boleśnie, ale miał nadzieję, że kiedyś minie wystarczająco wiele czasu, by Jayden zrozumiał, pogodził się z tym, a może po prostu zwyczajnie zaakceptował przeszłość i ruszył dalej, bo tego właśnie pragnął rodzic dla swojego dziecka - przebaczenia samemu sobie.
Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Re: Jadalnia [odnośnik]28.04.21 14:17
Obiecuję.
Skinął jedynie nikło głową na znak, że zrozumiał. Że przyjął i nie miał ponownie wyciągać tego tematu w rozmowie między nimi. W spojrzeniu w końcu i tak jawiło się więcej, niż kiedykolwiek mogli sobie powiedzieć - porozumiewali się w podobny sposób od lat. Nie potrzebowali wszak morza dodatkowych bodźców, zapewnień, przysiąg. Jayden ufał ojcu całym sobą, wiedząc, iż ten miał dotrzymać danego mu słowa. Była to siła, którą niełatwo było spotkać, na co dzień, mimo iż w rodzinie Vane'ów trwała nieprzerwanie od pokoleń, przewodząc im codzienności. Ufali sobie, byli szczerzy i nie obawiali się sądu. Nie bali się odrzucenia oraz niezrozumienia. Bądź co bądź byli od dziesięcioleci, od wieków poszukiwaczami prawdy, podróżnikami na krańce rozumu oraz świata, nie bojąc się poruszać kontrowersyjnych tematów, by odkryć je w świetle nauki. Poddawani przez to publicznym roszadom, powątpiewaniom, krytyce trwali na swoim, nie ustępując pola. I chociaż nigdy nie stanowili zaprawionych w bezpośredniej walce wojowników, podczas takich chwil nie można było im odmówić płynącej w nich krwi Diarmuida Ua Duibhne. Również i zapalczywość ludu Tuatha Dé Danann uwypuklała się, gdy przyszło im walczyć o swoje. A to wszystko działo się dzięki jedności, którą stanowili. Zrozumieniu, które utrzymywali. Lojalności, którą współdzielili. Ethan i Jayden nie różnili się niczym od swych krewnych oraz przodków - byli Vane'ami z krwi i kości, budując szkielet dla kolejnych pokoleń i starając się na wszystkie sposoby zapobiec upadkowi ludzkiego rozumu. Jednak czy oznaczało to powstrzymanie innych przed próbami, przed staniem się świnkami doświadczalnymi dla rządu? Nie. Wiedział przecież, że nie. Nie był naiwny. Żaden z nich nie miał w tej kwestii wątpliwości, zdając sobie sprawę z zagrożenia i desperacji ogarniającej ludzi. Społeczeństwo nie wiedziało, w którą stronę patrzeć, dlatego ci, którzy mieli najsilniejszy głos, najwięcej ich pokazywano, mieli władzę. Mogli robić, co tylko sobie wymarzyli z obywatelami szukającymi przewodnika. Czy sieć Fiuu miała zostać naprawiona? Jeśli tego potrzebowali czarodzieje i czarownice, Ministerstwo Magii zamierzało zapewnić ich o sfinalizowaniu projektu. Jednak o jakość wykonania już nikt nie dbał. Wszak i po co? Zawsze można było zrzucić na mugoli zaburzających przepływ magii, Zakon Feniksa i buntowników sabotujących przepływ teleportacyjny. Każdy mógł być winny. Każdy poza nimi...
Wspomnienia są uwiecznionymi w naszych głowach wyborami.
Patrząc po fotografiach własnego życia, Jayden przesunął również spojrzeniem po tych tworzących mężczyznę siedzącego u szczytu stołu. Znał te fragmenty, znał też inne opowiedziane mu ustami własnego rodzica lub zasłyszanymi od innych członków rodziny. Bez znaczenia jednak jakimi one były - trudnymi, skomplikowanymi, radosnymi, niewinnymi, poważnymi - zawsze chciał być taki, jak on. Jak swój ojciec. Wpatrzony w niego od dzieciństwa astronom wiedział, że nie było lepszego człowieka i wciąż tak uważał. W końcu nie wątpił w to ani przez moment i dorastając, starał się iść dokładnie tymi samymi śladami, by osiągnąć sukces. Nie tylko zawodowy, lecz również rodzinny, prywatny, społeczny. Patrząc na to jednak z tej perspektywy, perspektywy czasu i zdarzeń - różnili się. Różnili się tak bardzo w swych najważniejszych wyborach. W uwiecznionych na fotografiach wspomnieniach. Czy przerażało go to? Zdanie sobie sprawy, iż nie był kalką własnego rodzica? Że postąpił inaczej? Nie. Jayden nie posiadał w sobie żalu. Nie żałował ani jednego momentu, w którym jego droga rozminęła się z tą, którą wybrał dla siebie Ethan Vane. Jedynie myśli kotłowały się aktualnie w jego własnym wnętrzu, gdy patrzył na ojca. Być może cisza między nimi trwała uderzenie serca, być może godzinę, nim zdecydował się ją przerwać. - Co czułeś, kiedy się dowiedziałeś? Że nie zrobiłem tego jak należy? - Wpierw usta poruszyły się w akompaniamencie wydobywanego zeń głosu, a dopiero po chwili wzrok spoczął na ojcowskiej twarzy. - Że nie oświadczyłem się najpierw? Że nie wzięliśmy wpierw ślubu? - Oczami wyobraźni mogli przenieść się do tamtego momentu, w którym siedzieli dokładnie przy tym samym stole, a jedyną różnicą była obecność matki po prawej stronie pana domu. Siedzącej naprzeciwko Jaydena i patrzącej na niego ze zmartwieniem wypisanym w oczach oraz na twarzy. Gdy pojawił się w ich drzwiach poruszony, lecz równocześnie pewny jak jeszcze nigdy. Nie było wszak w nim śladu wątpliwości, powątpiewania. Nigdy też nie przeprowadzali podobnej rozmowy, lecz nie wahał się. Czuł strach, lecz wiedział, że w Hogsmeade miała na niego czekać ona. Pomona z nowym istnieniem pod swoim sercem, które stworzyli i za które mieli być odpowiedzialni. Razem. A on wiedział, że aby podjąć się tego zadania, musiał zrobić jedną, ostatnią rzecz. Więc pojawił się w Enfield Town, z odwagą i strachem na ramionach. Chcę tego. Chcę być ojcem dla swojego dziecka. Chcę z nią być. Zajmę się nią. Nie oczekuję waszej aprobaty ani przyzwolenia, lecz uważam, że powinniście to wiedzieć. Uważał, że postąpił właściwie. Uważał, że postąpiłby tak za każdym możliwym razem. Uważał, że zawsze miało tak być.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Jadalnia [odnośnik]30.04.21 20:22
Im starszy stawał się jego syn, tym bardziej Ethan obawiał się, że nie podołał rodzicielstwu, że nie dał od siebie wystarczająco dużo, stawiając zbyt wyraźną granicę między nimi. Choć kochał syna ponad życie, zdawał sobie sprawę z faktu swojej rzeczowości, swojego podejścia do własnego dziecka. Zatracał zdolność czytania między wierszami, dostrzegania drobnych, nieoczywistych znaczeń ukrytych w słowach, zaczął być zbyt bezpośredni, musiał mieć wszystko wyrysowane, zaplanowane, jasno i konkretnie przedstawione. Postrzegał wszystkich, jak pacjentów, pewny, że każdego da się wyleczyć, uzdrowić, naprawić, niezależnie od sytuacji i konspektu zdarzeń. Może właśnie o to chodziło w dorosłości? O gubieniu dziecięcej wyobraźni, chęci szukania tego, co niewypowiedziane, rozumienia słów inaczej, czytania między nimi i znajdowania znaczeń?
Oderwał się od fotografii momentalnie, wraz z zasłyszanym pytaniem, które go zwyczajnie zaskoczyło, jakby nie spodziewał się kiedykolwiek go usłyszeć, jakby to było coś nowego. Nie chciał jednak zbyć pytania, pozostawić go w szarej strefie tematów o których nie chciał rozmawiać, które chciał pominąć, bo tak byłoby najwygodniej dla wszystkich. Cóż, niektóre rzeczy muszą jednak pozostać wypowiedziane, wyjść na światło dzienne i wybrzmieć, by oczyścić atmosferę i uniknąć błędnych domniemań. - To… - urwał z zawahaniem, masując dłonią kark, jakby to miało mu pomóc dobrać odpowiednie słowa, które wyrażą jego uczucia. – Byłem zły i jednocześnie przerażony – przyznał wreszcie, po dłuższej chwili, postanawiając pójść na bezkompromisową szczerość. – Zły, bo nic nie zauważyłem i przerażony, ponieważ myślałem, że skoro nie powiedziałeś nam wcześniej, nie przyprowadziłeś jej wtedy, przyszedłeś sam, to… Stracimy cię – parsknął, jakby teraz to wszystko wydawało się zupełnie odrealnione, jakby te wspomnienia nie były prawdziwe. Musiał  – Pewnie tego nie widziałeś, nie zauważyłeś, jak twoja matka odwracała moją uwagę, ściskając mi dłoń tak mocno, że aż zostawiła na niej ślady paznokci. Jakby od tego zależało wszystko, jakbym mógł… Powiedzieć coś, czego mówić nie powinienem, a wraz z tym wyrządzić krzywdę nam i wam, bo właśnie tamtego dnia zdałem sobie sprawę, że właśnie  poniekąd się rozdzieliliśmy, na „my” i „wy”. Wtedy zrozumiałem, że naprawdę dorosłeś, że będziesz mieć własną rodzinę. To nie było łatwe – przełknął ślinę, wspominając tamten dzień. Już od przekroczenia progu przez Jaydena wiedział, że coś się zmieniło, coś się stało i to wytrąciło Ethana z równowagi, wybiło z pewności siebie. Wiedział już, że coś zaszło, widział tę dobrze znaną u Vane’ów minę, która zawsze oznaczała powagę sytuacji, zmianę, stanowcze podjęcie decyzji. Długo obwiniał się, że nic nie zauważył wcześniej, że nie poświęcił synowi tyle czasu, by móc się chociaż domyślić, spodziewać takiej możliwości, takich wieści. Bolało go, bo uważał, że zawiódł jako rodzic, jako ojciec. Co mógł jednak poradzić na coś, co się już wydarzyło? – Oświadczyny, ślub... – uśmiechnął się półgębkiem, choć ten uśmiech graniczył ze smutkiem, wyjawiając podzielne emocje, zawahanie i niepewność. – Zawsze wyobrażałem sobie, że jakoś będę w tym uczestniczył, że przyjdziesz do mnie, tak po prostu, po radę, której tak naprawdę nie potrzebujesz, ale dzięki której ja będę wiedział, że to się dzieje, że jestem obecny w twoim życiu, będę widział twój stres przed oświadczynami, przed złożeniem przysięgi i… - Nie, nie chciał o tym mówić. Ethan był bardzo poruszony w tamtym okresie, a część emocji wciąż była jak rana, stara, ale wciąż dokuczliwie przypominająca wydarzenia tamtego dnia, tamtych miesięcy. Nie było go w najważniejszym okresie życia jego syna, został odsunięty na bok i choć nie czuł się urażony, to odczuwał swego rodzaju smutek i przede wszystkim zawód wobec samego siebie. Jakby nie był wart tych najważniejszych chwil, jakby nie mógł podzielać ich wraz ze swoim jedynym dzieckiem, jakby zrobił coś, co się do tego przyczyniło. Żona wielokrotnie próbowała mu to wyperswadować, ona widziała więcej, była ponad to, rozumiała wszystko i choć była zmartwiona, zlękniona, to jednak… Tylko przez wzgląd na matczyną miłość i obawę przed tym, co dalej. Wszyscy jej tego zazdrościli, tej bezgranicznej miłości i wyrozumiałości, a w szczególności zazdrościł jej tego jej mąż. – Dzięki wam powstało nowe życie, trzech najwspanialszych chłopców. Nieważne, czy było to po przysiędze, czy przed. Oni są, istnieją i nigdy nie zmieniłbym tamtych wydarzeń tylko po to, by wszystko zadziało się tak, jak wymaga tego tradycja. Długo się gniewałem, ale oprzytomniałem i byłem, wciąż jestem, tak cholernie dumny, że się nie wystraszyłeś, przyjąłeś to, co dał ci los i się nie uląkłeś tego, co będą mówić i myśleć o tym inni, nawet ja – wydusił wreszcie to, co było najważniejsze. To, co w tej  sytuacji cenił niemal najbardziej. To, że właśnie wtedy zobaczył w synu dorosłego mężczyznę, a nie chłopca i choć to bolało, wydawało się zbyt gwałtowne, ale to właśnie zdecydowanie i determinacja Jaydena kazała Ethanowi zastanowić się nad całą sytuacją, spojrzeć na nią z innej strony, postawić się na jego miejscu i wreszcie zrozumiał, że… On zrobiłby tak samo, bo miłość jest ponad podziałami, ponad przyjętymi normami, tradycjami, powinnościami. Jest ponad wszystkim.
Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Re: Jadalnia [odnośnik]01.05.21 9:39
W pewnym aspekcie było to ironicznie - fakt, że im dalej Ethan patrzył w przyszłość swojego dziecka, tym Jayden niósł więcej i obawiał się, że sam nie zdoła być odpowiednią jednostką do wychowania swoich synów. Być może właśnie na tym polegało ojcostwo. Na dostrzeganiu własnych błędów w przeszłości, dopiero wówczas gdy teraźniejszość raniła? Być może odwieczna wina nigdy nie miała przestać siec męskiej dumy, gdy porażka piekła silniej niż ogień. Być może mogli odpocząć dopiero wówczas gdy otrzymali zapewnienie od tych, których pragnęli strzec najsilniej. Sami wszak nie byli w stanie dać sobie wybaczenia, bo tacy właśnie byli - biorący na siebie ciężar całego świata, silni dla ukochanych osób, dźwigający wszystkie uczucia we własnym, rozedrganym wnętrzu. Milczący, chociaż dla otoczenia szczęśliwi. Niezłomni. Tacy, jacy byli Vane'owie. Jaki był jego ojciec. Od zawsze i na zawsze. Wiedział o tym, że czarodziej naprzeciw niego był silny - od urodzenia to wiedział, lecz dopiero teraz po latach, po własnym małżeństwie, po rozpoczęciu rodzicielstwa Jayden mógł zrozumieć go w pełni. Przypomnieć sobie dawne chwile i odczytać je we właściwy sposób. Jak wtedy gdy przerażenie malujące się na ojcowskiej twarzy wywoływało niezrozumienie w mimice dziecka, które zasnęło w innej części domu, a nie w swoim łóżku. Jak wtedy gdy poszedł z kolegą nad strumień, nie rozumiejąc późniejszych lekcji o tym, jak bardzo był w ów zachowaniu nierozsądny. Dlaczego to było złe? Przerażające? Gdy był starszy, zrozumiał. Po części. Dopiero gdy trzymał w ramionach swoich synów, zrozumiał całkowicie. Zrozumiał przerażenie z braku wiedzy o tym, gdzie znajdowało się ukochane dziecko. Zrozumiał strach i złość wywołany możliwością utonięcia w strumyku. Zrozumiał również to, jak wiele cierpienia przyniósł swoim rodzicom tamtego dnia. Wiedział, że zawiódł ich oczekiwania jeszcze zanim pojawił się w domu. Wiedział, że mieli wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. Niesłusznie. Bo w oczach Jaydena, jego ojciec nigdy nie zbłądził. Nigdy nie upadł ani się nie zachwiał. Był człowiekiem, do którego astronom zawsze wracał w chwilach rozpaczy i próby złapania tchu w najczarniejszej godzinie. Wychował go najlepiej, jak mógł. Dał mu najlepsze dzieciństwo, jakie był w stanie. Pokazał, jak być człowiekiem szanującym innych. Stał się wzorem mężczyzny w oczach kilkuletniego chłopca, próbującego namalować sobie węglem ojcowskiego wąsa i bródkę. I chociaż teraz twarz Jaydena pokrywała kilkudniowa szczecina, nie przestał patrzeć na czarodzieja naprzeciwko jak na autorytet. Chciał umieć odwzorować lekcje, którymi go raczył i przekazać je swoim synom. Bo nie chciał po prostu dać im życia, pilnować do osiągnięcia odpowiedniego przez nich wieku, przetrwać do ich dorosłości. Nie. Nie tylko. Chciał zapewnić im wszystko, na co zasługiwali. Wszystko, co sam otrzymał i co mógł powielać, a więc miłość, dobroć, szacunek wobec innych. Siłę do walki o własne wartości. Twardy grunt, którym nikt nie miał zachwiać. Ten sam, który przekazał mu Ethan.
Dlatego też czekał cierpliwie na całą odpowiedź, słuchając znajomego sobie głosu wypowiadającego słowa, które układały się w zdania, jakich nigdy do tej pory nie słyszał. Obserwował reakcje ojca, widząc, jak wracał on wspomnieniami do własnych emocji, do wydarzenia, do dźwięków. To nie było łatwe - i Jayden doskonale o tym wiedział. Wszak podróżował z nim w tamte miejsca równocześnie. Słowo za słowem. Minuta za minutą. Aż nastała cisza przerywana jedynie zawieszonym niedaleko tykaniem stojącego zegara. W umyśle astronoma plątały się wszystkie myśli, pojawiały wszystkie słowa, ale jeden fragment wypływał najmocniej i najsilniej w momencie, w którym zabrał głos. Zawsze wyobrażałem sobie, że jakoś będę w tym uczestniczył, że przyjdziesz do mnie... - Przychodzę teraz - przerwał milczenie, wyszukując ojcowskiego spojrzenia i nie chcąc go tracić. - Wiem, że nie taką ścieżkę dla mnie widziałeś i sam nie wiem, co bym czuł, gdyby jeden z nich - wzrok na chwilę uciekł w kierunku, gdzie za ścianą znajdowali się śpiący chłopcy - zrobił to samo. Może kiedyś sam stanę przed taką sytuacją, lecz będzie to szczęśliwa chwila. Nawet jeśli cierpienie w pierwszym momencie odbierze mi rozsądek, będę wiedział, że dotrwali do momentu, w którym nie jestem im już potrzebny. I nieważne jak ciężko mi o tym mówić choćby i teraz, tego im życzę. By postępowali tak, jak nakazuje im serce. Nie wiem, czy pozwoli ci to odnaleźć wewnętrzny spokój, ale chcę, żebyś wiedział, że nie zrobiłem tego bez myślenia o przyszłości. Wszystko, co robiłem, robiłem to, wierząc w wasze nauki i w moje uczucia. Wiedziałem, że to ona. Ona albo żadna inna. Została moją żoną już na długo, zanim przywdzialiśmy obrączki i chcę, żebyś to wiedział. Że cokolwiek się wydarzyło, nie żałuję i nie chcę, żebyś i ty żałował. - Czy to wciąż było szukanie u ojca porady, czy dawanie mu spokoju? Zapewnienia, że nie musiał się już martwić? Że mógł odpocząć po dobrze spełnionym obowiązku? - Nie powiedziałem wam nigdy, co działo się przez te miesiące, bo uważałem, że nie powinienem. Nie dlatego że byście nie zrozumieli, ale dlatego, że to działo się między mną a Pomoną. To było nasze - bez względu na to, co się działo, czułbym, że ją w tym zdradziłem. Dopiero gdy poczułem stabilność, mogłem przyjść do was. Przyszedłem sam, bo bez względu na wszystko ona była dla mnie pierwszą i najważniejszą osobą w życiu. Zawsze bała się osądu innych i chociaż wiem, że nie doznałaby nienawiści z waszej strony, zamierzałem ją chronić przed wszystkim. I każdym. - Nawet jeśli oznaczałoby to również was. - Przeszła już wystarczająco i być może kiedyś opowiem ci to, co się działo, a może ten czas nigdy nie nadejdzie, ale wiedz to - to nie była twoja wina. - Jayden położył dłoń na ojcowskim ramieniu, uśmiechając się delikatnie, lecz nie pozbywając się równocześnie istotnej wagi w słowach. - Nie mogłem mieć lepszego ojca i jestem dumny z faktu, że mogę nazywać się twoim synem. Jesteś dobrym ojcem, tato.

|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 06.04.22 17:30, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Jadalnia [odnośnik]08.05.21 15:34
Rodzicielstwo często wiązało się z hipokryzją. Zapominało się o własnych, dziecięcych wyprawach, które były czymś niezwykłym, tajemniczym pociągającym i tak… Przerażającym w oczach dorosłych. Pozornie niewinne stłuczenie kolana można było uznać jedynie za obtarcie, dopóki organizm wytwarzał adrenalinę uśmierzającą ból, a dopiero w domu okazywało się, że rana wcale nie jest niewielka, a co gorsze – zaczyna doskwierać mocniej i mocniej. Wraz z pojawieniem się pierwszych łez bólu, to właśnie rodzice przybywali z odsieczą, ze ściągniętymi ustami i zmartwionymi minami, często też złością w głosie wywołaną obawą o dziecko. Czy to jednak sprawiało, że dziecko zaprzestawało wypraw, marzeń, zabaw? Wręcz przeciwnie, dzieci mają to do siebie, że co by się nie działo, nie zrażają się i prą dalej, próbując odkrywać świat po swojemu, widząc go jeszcze dziecinnym, nieskażonym złem spojrzeniem. Każde dziecko jednak kiedyś dorasta, zaczyna dostrzegać niebezpieczeństwa, których niegdyś nie widziały oczy, zaczyna się obawiać, lękać, uważać przy stawianiu kroków. Czar infantylności pryska, ujawniając inne barwy otaczającego świata. To wtedy, właśnie wtedy zaczyna się zapominać o zachowaniu z dziecięcych lat. Niektórzy mają później własne dzieci i przyjmują rolę troskliwego, zmartwionego, przerażonego rodzica, dokładnie tak, jak wcześniej ich rodzice. Krąg się zamyka. Ethan przypominał sobie własne dzieciństwo, chowanie się przed rodzicami w piwnicy, zaglądanie do stajni wuja i chodzenie pod nogami ogromnych aetonanów, wspinaczkę po murach Hogwartu, próbę wdrapania się na wieżę astronomiczną, zwiedzanie miejsc zakazanych uczniom. Ilekroć był w stanie cofnąć się do tych wydarzeń wspomnieniami, jako dojrzalszy i bardziej odpowiedzialny, miał ochotę wytargać osobiście własne uszy za takie bezsensowne narażanie się na krzywdę, a mimo to wiedział, że przecież nic by to nie zmieniło, nie odwróciłby przeszłości, która go ukształtowała. Kim by teraz był, gdyby nie wydarzenia z dzieciństwa? Nad tym wolał się nie zastanawiać.
Właśnie przez to wszystko, słuchając teraz swojego syna, nie był zły, smutny, czy zawiedziony. Był dumny i wzruszony, bo jego syna ukształtowały działania losowe, których nikt nie mógł przewidzieć. Jego syn dłużej niż Ethan doświadczał uroków świata, zbaczając z wytaczanych mu ścieżek, testując nowe drogi i śmiało wchodząc w nieznane, pozornie niebezpieczne dla dorosłego zakątki. Kim byłby teraz Jayden gdyby nie Pomona? Kim byłby, gdyby nie chłopcy? Kim byłby teraz jego syn, gdyby nie wszystkie te skrajne wydarzenia, których doświadczył? Mógłby być zupełnie innym człowiekiem, znajdować się w innym miejscu, podejmować się różnych działań, a tak Ethan widział w nim w pełni dorosłego, statecznego mężczyznę, który teraz sam będzie się mierzył z dziecinną wyobraźnią i chęcią poznawania świata poprzez własnych synów. Krąg ponownie się zamykał. Słuchając o tym, jak chronił swoją kobietę, nawet przed nim, przed ojcem, przed bacznym spojrzeniem, które mogło w tamtej chwili nie być odpowiednio życzliwe – nie dziwił się. Nie jemu było oceniać powody, choć mógł jedynie przyjąć z medycznego punktu widzenia, że stres kobietom w ciąży nie służył. Nie chciał innych wyjaśnień, nie potrzebował wiedzieć, jak to było naprawdę, kim była żona jego syna, bo niewypowiedziane historie często nadawały gorycz całej relacji. Mimo, że Ethan zapewne nie wiedział wszystkiego o Pomonie i jej życiu, to nie chciał niszczyć swojej własnej wizji tej kobiety, kobiety, którą pokochał jak własną córkę, której nigdy się nie doczekał, choć znał ją krótko, to zdążył obdarzyć ją rodzicielskim uczuciem, jakby sam był za nią odpowiedzialny, bo weszła do rodziny, do kręgu, który wzajemnie się chronił, niezależnie od pokolenia.
Uzdrowiciel nie był człowiekiem, który łatwo się wzruszał, ale coś w tych wszystkich słowach, wypływających z ust Jaydena, w połączeniu z gestem, który na koniec wykonał, sprawiło, że Ethan się wzruszył, a wilgoć napłynęła mu do oczu, był to moment, zanim zdążył przetrzeć je dłonią wraz z ciężkim westchnieniem i błądzącym niewielkim uśmiechem. – Dziękuję Jaydenie. Słowa, które mi podarowałeś są najcenniejszymi, jakie rodzic może usłyszeć – wybrzmiał wolno, jakby obawiając się, że głos może mu się załamać, ale nie chciał zbyt długo milczeć, nie chciał zostać źle zrozumiany przez możliwą ciszą, a czuł również, że powinien mówić, zanim emocje w nim osłabną. – Jesteś rozważnym mężczyzną synu i wiem, że to, co robiłeś było w pełni świadome i dobre. Jestem rodzicem, martwię się niezależnie od tego, czy chcę, czy nie, nie mam na to wpływu, jeszcze niejednokrotnie będę się zamartwiał i roztrząsał otaczające naszą rodzinę wydarzenia. – podsumował, jakby musiało to zostać wypowiedziane, doprecyzowane i wyjaśnione już teraz, żeby rozumiał normalny wydźwięk brzmiących słów, bowiem Ethan chciał mu przekazać, że niezależnie od tych myśli i zamartwień nie ma zamiaru przenosić ich na syna, oceniać go, próbować ukształtować dorosłego człowieka pod swoją wolę, ponieważ to już od dawna nie było jego zadaniem i zamiarem. – Jestem wdzięczny, że się tym ze mną podzieliłeś i rozumiem twoje wybory, chroniłeś własną rodzinę, dałeś im wszystko, co mogłeś, by zapewnić bezpieczeństwo, otoczyć opieką. Wiem, że sobie poradzisz z czymkolwiek, co stanie ci na drodze. Chcę jedynie byś wiedział, że cokolwiek by się nie działo, jesteśmy tu, tuż za twoimi plecami, ja i twoja matka i pomożemy ci zawsze, niezależnie od sytuacji. Chcę, żebyś o tym pamiętał, dobrze? – zakończył swój wywód pytaniem, ponieważ chciał, musiał mieć pewność, że Jayden go zrozumiał, że pojął iż ojciec nie chciał być nachalny, nie miał zamiaru pomagać mu na siłę, natarczywie pomagać mu w rzeczach i sprawach, które nie potrzebowały interwencji. Ethan nie miał zamiaru wchodzić z butami w życie syna, nie chciał dyktować mu dróg, ale chciał jedynie wiedzieć, że syn wie czyjego ramienia może się wesprzeć zawsze, teraz i w przyszłości, jeżeli tylko będzie tego potrzebował.
Ethan Vane
Ethan Vane
Zawód : uzdrowiciel na oddziale Chorób Wewnętrznych w św. Mungu
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9703-ethan-vane#294844 https://www.morsmordre.net/t9714-ophelia#295129 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f363-enfield-town-apple-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9715-skrytka-bankowa-2222#295136 https://www.morsmordre.net/t9716-ethan-vane#295138
Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach