Ogród
AutorWiadomość
Ogród
Ze względu na to, że przeniesienie się z domu pod Londynem do Doliny Godryka miało charakter mocno chaotyczny, a priorytetem było przede wszystkim zorganizowanie hodowli aetonanów, Skamanderowie nie mieli jeszcze okazji do uporządkowania rozciągającego się za domem ogrodu. Na porośniętej (miejscami zbyt wysoką) trawą przestrzeni brakuje więc kwiatów, rosną tam za to wiekowe, powykręcane wiekiem drzewa, w cieplejsze dni rzucające przyjemny, chłodny cień. Na jednym z nich wciąż kołysze się drewniana huśtawka, na której Tessa bawiła się jako dziecko. Biegnąca pomiędzy pniami ścieżka po kilkunastu metrach rozgałęzia się, jedną odnogą biegnąc ku miasteczku, drugą - w stronę leżącego przy hodowli wybiegu.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Miał wrażenie, że nawet jego sowa ma go po dziurki w dziobie. Pewnie za każdym razem, kiedy przyłapywała go na bezsennej nocy, podczas której spędzał czas na pisaniu słowa, przekreśleniu go, pisaniu go ponownie, chodzeniu po pokoju, następnie zaczynaniu całego listu od początku, wiedziała dobrze, do kogo jest on skierowany. Czasami wracała do niego z wysłaną kopertą, czasami bez niej. Nigdy nie doczekał się odpowiedzi.
Nie, bo… ta historia nie należała do tych, które łatwo było opowiedzieć.
Kiedy pojawił się w okolicach Exford, na jego twarzy wymalował się pierwszy cień zwątpienia. Każdy krok, który zbliżał go w stronę domu Skamanderów, jednocześnie oddalał go od wyobrażenia sobie czegokolwiek poza złym zakończeniem. Zamierzał właśnie rozdrapać ranę, której dopiero co udało się zarosnąć strupem. I chociaż wiedział, że popłacze się tu (przynajmniej wewnętrznie) kilka razy, wciąż szedł do przodu. Żałował wszystkich wypranych z prawdy opowieści, którymi ją częstował, wszelkich niedopowiedzeń, milczenia i ucieczki. Nie ulegało wątpliwości, że ją skrzywdził i skrzywdzi ponownie. Najbardziej okrutne wydawało mu się to, że był tego w pełni świadomy - potwornie się zachował, milcząc po tym przeklętym pożarze, kusił ją pięknymi podróżami do porzucenia rodziny tylko po to, żeby nie przyznać, jak bardzo się boi. I nawet teraz kiedy mijał huśtawkę wiszącą na drzewie, Cillian myślał głównie o tym, że zniesie wszystko, tylko nie widok Tessy obojętnej na jego istnienie. Mogła go zdzielić w twarz, mogła krzyczeć, mogła się popłakać i uciec do domu, mogła cisnąć jakimś zaklęciem, rzucić na niego klątwę, splunąć mu pod nogi. Niech zrobi cokolwiek - tylko niech pokaże mu w jakikolwiek sposób, że nadal tymi uczuciami żyje. Czuł w ustach gorzki smak kiedy zorientował się, że była to najbardziej samolubna rzecz, jakiej pragnął kiedykolwiek. Sam wzdrygał się na myśl, że wolał zobaczyć jej cierpienie, niż wewnętrzny spokój, a jednak… Nie potrafił inaczej. Jak bardzo złym człowiekiem go to czyniło?
Kiedy dojrzał jej sylwetkę nieopodal zagrody, mocniej zacisnął palce na bukiecie wrzosów, które przyniósł ze sobą na przekór całemu światu i ruszył do przodu. Czuł się jednocześnie malutki wobec tego wszystkiego, co miał powiedzieć (a miał powiedzieć sporo, powtarzał to sobie miliony razy patrząc w lustro) i wielki w obliczu tego, jak bardzo postrzegał się teraz jako potwora. Zauważyła jego obecność bardzo szybko, jeszcze zanim znalazł się na tyle blisko, aby się przywitać. Aż wreszcie, kiedy stanął naprzeciw niej, gula w gardle nie pozwoliła mu na cokolwiek innego niż nerwowe odetchnięcie. Wszystko to, co tak skrzętnie od wczoraj planował, nagle zniknęło i znów poczuł, że był tylko człowiekiem. Człowiekiem, którego poczucie winy paliło od środka.
- Czy... - wystarczyło jedno słowo, żeby się zaciął - znajdziesz dla mnie chwilę? - Pytanie wydało mu się absurdalne, z drugiej strony wszystko po takim czasie wydawało mu się brzmieć absurdalnie. Oto stał przed nią pan pisarz, nad którego dziełami wpadano w zachwyt, ze względu na przepiękne ujęcie tego czym była ludzka miłość. Ten sam pisarz oświadczył się jej i obiecał wspólne życie. Mieli być razem na zawsze, a byli tylko chwilę, po której zniknął bez słowa, a teraz stał tu jak gdyby nigdy nic, wyglądając jak pies, który uciekł z domu i błąkał się jakiś czas po okolicy, ale ostatecznie wrócił do pani, licząc na to, że troska w niej nie wygasła.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie byłabym w stanie zliczyć, ile razy śniłam o jego powrocie.
Początkowo były to sny podszyte nadzieją; gdy leżałam na dusznym poddaszu w mieszkaniu ciotki, wsłuchując się w miarowy szum maszyny do szycia, a każde stuknięcie brzmiało w moich uszach jak ciche pukanie do drzwi, wyobrażałam sobie, że w jakiś sposób mnie odnalazł – i że lada moment wyjaśni mi, dlaczego tamtego dnia się nie pojawił. Możliwości były dziesiątki, a przynajmniej tyle scenariuszy udało mi się samodzielnie stworzyć: musiał pilnie wyjechać; sowę niosącą list zatrzymała burza; uderzył się w głowę i stracił pamięć; dopadła go czkawka teleportacyjna, wyrzucając gdzieś na końcu świata i miał problem, by stamtąd wrócić. Wyjaśnienia, pierwotnie proste, z czasem ewoluowały do tych niestworzonych i naciąganych, bo w miarę jak mijały kolejne tygodnie, coraz trudniej było mi usprawiedliwić to przedłużające się milczenie. Argumenty rozpadały mi się w dłoniach, rozwarstwiając i rozłażąc w szwach jak źle przeszyty materiał; ratowałam go tak długo, jak tylko mogłam, kreśląc kolejne listy i odwracając się gwałtownie przez ramię za każdym razem, gdy wydało mi się, że jego twarz mignęła mi w tłumie – to jednak nigdy nie był on. W końcu więc przestałam: czekać i zastanawiać się, szukać kontaktu i wracać do Londynu, w nadziei, że o losach Cilliana wspomni jeden z jego dawnych sąsiadów. Wspomnienia zalewały mnie tylko od czasu do czasu: gdy zza księgarnianej witryny bez ostrzeżenia wyglądał na mnie egzemplarz Migdałów (posiadałam na własność więcej wydań, niż byłabym skłonna przyznać), albo kiedy otwierając kolejny numer Proroka Codziennego przez parę przerażających sekund przesuwałam palcem po długich kolumnach z nazwiskami zaginionych i zabitych, szukając pośród nich tego jedynego.
Tego dnia nie myślałam o nim jednak wcale; wydawało mi się to poniekąd dziwne – bo z jakiegoś niewyjaśnionego powodu byłam pewna, że jeśli kiedyś faktycznie pojawiłby się na mojej drodze, wyczułabym to znacznie wcześniej. W snach zawsze tak było: słyszałam za sobą kroki i nim jeszcze zdążyłabym się odwrócić, nabierałam niezbitej pewności, że to był on; słyszałam pukanie do drzwi i przebiegając przez wąski korytarz wiedziałam, kogo zobaczę po drugiej stronie. Tak to zazwyczaj wyglądało w powieściach, które miałam w zwyczaju ściągać z zakurzonych półek ciotki – romantyczne bohaterki prowadziła intuicja, w magiczny sposób informując je, gdy ukochanej osobie działa się krzywda, lub gdy znajdowała się blisko. Ale dźwięk, który rozległ się za moimi plecami, kiedy pochylałam się nad furtką, żeby zamknąć ją na metalową zasuwę, brzmiał najzwyczajniej w świecie: szelest zeschniętych liści, chrzęst drobnych kamieni, trzaśnięcie opadłej gałązki; żadna z tych rzeczy nie stanowiła jednoznacznego ostrzeżenia, nie sprawiając, że serce zaczęło bić mi szybciej – zatrzymując się na pełną sekundę dopiero, kiedy odwróciłam się za siebie, a moje spojrzenie zatrzymało się najpierw na sylwetce, a później na twarzy Cilliana.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to z pewnością nie mógł być on.
Samuel ostrzegał mnie przed tym niejednokrotnie – że ktoś mógłby przyjść i próbować go odszukać, podszywając się pod jedną z osób, które znaliśmy i którym ufaliśmy; ustalony odgórnie schemat zakładał więc sprawdzanie wszystkich, zadawanie pytań, na które tylko oni mogliby znać odpowiedź, zwłaszcza, gdy zjawiali się bez wcześniejszej zapowiedzi, ale chociaż jeszcze chwilę wcześniej potrafiłabym wymyślić przynajmniej tuzin możliwych wariantów, to wszystkie te myśli rozpierzchły się nagle, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę. I wiązankę wrzosów, które dostrzegłam w jego dłoni, uświadamiając sobie, że nie potrzebowałam żadnych więcej potwierdzeń.
Nie byłam do końca pewna, czy wywołało to u mnie ulgę – czy wprost przeciwnie.
Zamiast sięgnąć po różdżkę, objęłam się ramionami odruchowo, mocniej naciągając długie rękawy ciemnozielonego swetra, tknięta jakąś absurdalną myślą, że musiałam wyglądać okropnie: z włosami upiętymi byle jak, z kosmykami tańczącymi bezładnie wokół twarzy, w prostej sukience, którą zazwyczaj ubierałam, gdy pracowałam na zewnątrz. Uniosłam dłoń, żeby nerwowym gestem założyć kosmyk włosów za ucho, mając nadzieję, że nie widział, jak mocno drżały mi palce – zaciskające się, gdy tylko dotarł do mnie jego głos, przynosząc ze sobą jednocześnie falę pięknych wspomnień, jak i grubą warstwę niewypowiedzianych nigdy wyrzutów. I chociaż nie chciałam niczego innego, jak tylko zanurzyć się w tych pierwszych, to wiedziona instynktem, owinęłam się tymi drugimi – unosząc wyżej głowę i spoglądając na Cilliana; mając nadzieję, że moje moje oczy nie postanowią mnie zdradzić, szkląc się żałośnie. – Och, tylko tyle? – zapytałam, przełykając ślinę. – I co planujesz zrobić z tą chwilą? – Po co właściwie tutaj przyszedł? Raczej nie po pomoc – nie wyglądał, jakby jej potrzebował, przynajmniej na pierwszy rzut oka, a była to pierwsza rzecz, której u niego szukałam: śladów walki na twarzy, nienaturalnego utykania, ciała przekrzywiającego się nie tak, jak powinno; nic takiego nie dostrzegłam. Powinno to chyba wywołać we mnie ulgę, poczułam jednak złość; bo skoro żył i był zdrów – to oznaczało, że te wszystkie miesiące milczenia były wyłącznie jego własnym wyborem. – Dobrze wyglądasz – odezwałam się po chwili, usta nie drgnęły mi jednak w uśmiechu; nie prawiłam mu komplementu, wytykałam fakt: oczywisty, niewygodny, rozbijający w proch wszystkie te wymówki, które w przeszłości zwykłam dla niego wymyślać.
Początkowo były to sny podszyte nadzieją; gdy leżałam na dusznym poddaszu w mieszkaniu ciotki, wsłuchując się w miarowy szum maszyny do szycia, a każde stuknięcie brzmiało w moich uszach jak ciche pukanie do drzwi, wyobrażałam sobie, że w jakiś sposób mnie odnalazł – i że lada moment wyjaśni mi, dlaczego tamtego dnia się nie pojawił. Możliwości były dziesiątki, a przynajmniej tyle scenariuszy udało mi się samodzielnie stworzyć: musiał pilnie wyjechać; sowę niosącą list zatrzymała burza; uderzył się w głowę i stracił pamięć; dopadła go czkawka teleportacyjna, wyrzucając gdzieś na końcu świata i miał problem, by stamtąd wrócić. Wyjaśnienia, pierwotnie proste, z czasem ewoluowały do tych niestworzonych i naciąganych, bo w miarę jak mijały kolejne tygodnie, coraz trudniej było mi usprawiedliwić to przedłużające się milczenie. Argumenty rozpadały mi się w dłoniach, rozwarstwiając i rozłażąc w szwach jak źle przeszyty materiał; ratowałam go tak długo, jak tylko mogłam, kreśląc kolejne listy i odwracając się gwałtownie przez ramię za każdym razem, gdy wydało mi się, że jego twarz mignęła mi w tłumie – to jednak nigdy nie był on. W końcu więc przestałam: czekać i zastanawiać się, szukać kontaktu i wracać do Londynu, w nadziei, że o losach Cilliana wspomni jeden z jego dawnych sąsiadów. Wspomnienia zalewały mnie tylko od czasu do czasu: gdy zza księgarnianej witryny bez ostrzeżenia wyglądał na mnie egzemplarz Migdałów (posiadałam na własność więcej wydań, niż byłabym skłonna przyznać), albo kiedy otwierając kolejny numer Proroka Codziennego przez parę przerażających sekund przesuwałam palcem po długich kolumnach z nazwiskami zaginionych i zabitych, szukając pośród nich tego jedynego.
Tego dnia nie myślałam o nim jednak wcale; wydawało mi się to poniekąd dziwne – bo z jakiegoś niewyjaśnionego powodu byłam pewna, że jeśli kiedyś faktycznie pojawiłby się na mojej drodze, wyczułabym to znacznie wcześniej. W snach zawsze tak było: słyszałam za sobą kroki i nim jeszcze zdążyłabym się odwrócić, nabierałam niezbitej pewności, że to był on; słyszałam pukanie do drzwi i przebiegając przez wąski korytarz wiedziałam, kogo zobaczę po drugiej stronie. Tak to zazwyczaj wyglądało w powieściach, które miałam w zwyczaju ściągać z zakurzonych półek ciotki – romantyczne bohaterki prowadziła intuicja, w magiczny sposób informując je, gdy ukochanej osobie działa się krzywda, lub gdy znajdowała się blisko. Ale dźwięk, który rozległ się za moimi plecami, kiedy pochylałam się nad furtką, żeby zamknąć ją na metalową zasuwę, brzmiał najzwyczajniej w świecie: szelest zeschniętych liści, chrzęst drobnych kamieni, trzaśnięcie opadłej gałązki; żadna z tych rzeczy nie stanowiła jednoznacznego ostrzeżenia, nie sprawiając, że serce zaczęło bić mi szybciej – zatrzymując się na pełną sekundę dopiero, kiedy odwróciłam się za siebie, a moje spojrzenie zatrzymało się najpierw na sylwetce, a później na twarzy Cilliana.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to z pewnością nie mógł być on.
Samuel ostrzegał mnie przed tym niejednokrotnie – że ktoś mógłby przyjść i próbować go odszukać, podszywając się pod jedną z osób, które znaliśmy i którym ufaliśmy; ustalony odgórnie schemat zakładał więc sprawdzanie wszystkich, zadawanie pytań, na które tylko oni mogliby znać odpowiedź, zwłaszcza, gdy zjawiali się bez wcześniejszej zapowiedzi, ale chociaż jeszcze chwilę wcześniej potrafiłabym wymyślić przynajmniej tuzin możliwych wariantów, to wszystkie te myśli rozpierzchły się nagle, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę. I wiązankę wrzosów, które dostrzegłam w jego dłoni, uświadamiając sobie, że nie potrzebowałam żadnych więcej potwierdzeń.
Nie byłam do końca pewna, czy wywołało to u mnie ulgę – czy wprost przeciwnie.
Zamiast sięgnąć po różdżkę, objęłam się ramionami odruchowo, mocniej naciągając długie rękawy ciemnozielonego swetra, tknięta jakąś absurdalną myślą, że musiałam wyglądać okropnie: z włosami upiętymi byle jak, z kosmykami tańczącymi bezładnie wokół twarzy, w prostej sukience, którą zazwyczaj ubierałam, gdy pracowałam na zewnątrz. Uniosłam dłoń, żeby nerwowym gestem założyć kosmyk włosów za ucho, mając nadzieję, że nie widział, jak mocno drżały mi palce – zaciskające się, gdy tylko dotarł do mnie jego głos, przynosząc ze sobą jednocześnie falę pięknych wspomnień, jak i grubą warstwę niewypowiedzianych nigdy wyrzutów. I chociaż nie chciałam niczego innego, jak tylko zanurzyć się w tych pierwszych, to wiedziona instynktem, owinęłam się tymi drugimi – unosząc wyżej głowę i spoglądając na Cilliana; mając nadzieję, że moje moje oczy nie postanowią mnie zdradzić, szkląc się żałośnie. – Och, tylko tyle? – zapytałam, przełykając ślinę. – I co planujesz zrobić z tą chwilą? – Po co właściwie tutaj przyszedł? Raczej nie po pomoc – nie wyglądał, jakby jej potrzebował, przynajmniej na pierwszy rzut oka, a była to pierwsza rzecz, której u niego szukałam: śladów walki na twarzy, nienaturalnego utykania, ciała przekrzywiającego się nie tak, jak powinno; nic takiego nie dostrzegłam. Powinno to chyba wywołać we mnie ulgę, poczułam jednak złość; bo skoro żył i był zdrów – to oznaczało, że te wszystkie miesiące milczenia były wyłącznie jego własnym wyborem. – Dobrze wyglądasz – odezwałam się po chwili, usta nie drgnęły mi jednak w uśmiechu; nie prawiłam mu komplementu, wytykałam fakt: oczywisty, niewygodny, rozbijający w proch wszystkie te wymówki, które w przeszłości zwykłam dla niego wymyślać.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Obserwował ją wnikliwie, próbując wyłapać to, co może dziać się teraz w jej głowie. Wydawało mu się, że odczuwa na jego widok dyskomfort i... rozumiał to, rozumiał to tak dobrze, bo im dłużej przy niej stał, tym bardziej miał wrażenie, że wiatr zaraz ich porwie, ale ten hałas w jego głowie to wcale nie był wiatr - to stres. Serce waliło mu jak opętane, fala gorąca rozeszła się już na całe ciało, szumiało mu w uszach, a ziemia pod stopami zdawała się pulsować coraz mocniej z każdym kolejnym oddechem. Wiedział, że to uczucie wkrótce ustąpi, starał się na nim nie skupiać, ale nie potrafił się opanować - emocje zwykły brać nad nim górę, nie przywykł do tłumienia ich, bo zwykle mocno je cenił. Na wskutek tego głos mu się załamał i ochrypł. Chociaż nie trząsł się tak jak ona, po wypowiedzianych słowach nie ulegało wątpliwości, że wszystko, co robił, robił z trudem. Wstyd przygniótł go kompletnie.
- Wyjaśnić ci, co się stało - a stało się tak wiele, że nie wiedział, od czego zacząć - odpowiedzieć na pytania - o ile jakiekolwiek miała. Bo zasługiwała na te odpowiedzi, na wyjaśnienie podłości, jaką ją poczęstował, na rozwianie wątpliwości, które niewątpliwie się w niej kotłowały. Czy po ich uzyskaniu każe mu odejść? Nie wiedział. Decyzja należała przecież tylko i wyłącznie do niej, słodkie uczucie, które łączyło ich przed całą tą katastrofą, mogło być dla Tessy jedynie przelotnym wspomnieniem. Nie mógłby jej winić. Odszedłby w bólu i rozpaczy, ale zrozumiałby to, bo ostatecznie, nawet pomimo miliona wymówek, to on do tego doprowadził. - Przeprosić - dodał po dłuższej chwili. Miała prawo go nienawidzić. Cillian jednak wciąż robił sobie nadzieję na to, że może to wcale nie musiał być koniec. Może to dopiero początek jakiejś historii, jeżeli przyjdzie mu udowodnić swoją wartość i będzie ona wystarczająca, aby mógł prosić o wybaczenie. Ale teraz... była niska i krucha, tak bardzo, że kobiecie, której poprzysiągł oddać się bezgranicznie, na jego widok szkliły się oczy, a ciało w obronnym geście otulało się szczelniej odzieniem. Czy ta gula w gardle mogła zrobić się jeszcze większa? Czy oddech mógł ciążyć mu bardziej niż teraz? - Przyznać do kilku rzeczy - a mówiąc konkretniej do kilku kłamstw i niedopowiedzeń - do których nie potrafiłem wcześniej, bo nie miałem w sobie tyle odwagi. - Skąd miał ją teraz? Po pożarze czuł się jeszcze gorzej niż wcześniej, a teraz przyszedł tutaj bez cienia zawahania. Czy to wznowienie kontaktu z osobami, które nieomal utracił rok temu? Nie wiedział, ale to i tak miało teraz tak małe znaczenie...
- Ty również - odparł, w przeciwieństwie do niej, z wyczuwalną ulgą. Cieszył się, że stała tutaj i wyglądała na zdrową. To rozgoniło kompletnie czarne myśli o tym, co mogło stać się ze Skamanderami, skoro ich poprzednie miejsce zamieszkania zastało opuszczone. Trochę skarcił się za tę myśl, bo zdał sobie sprawę z tego, że nie do końca ma prawo się z tego cieszyć. Gdyby był człowiekiem, którym chciał być i za jakiego uważała go większość znajomych, to on przecież dbałby teraz o jej bezpieczeństwo. Fakt, iż nic jej nie zagraża i żyje pełnią zdrowia, powinien być ich codziennością, o którą poprzysiągł dbać.
Wyciągnął do przodu rękę trzymającą bukiet kwiatów. Uczyniwszy to poczuł jak ciężka się wydawała - jak gdyby te wrzosy były z metalu. Nie wystraszył się tego, bo już kiedyś to przeżył. Ten moment, kiedy dłonie wydają się tak ciężkie, że z ledwością podnosiło się je do góry, prześladował go niemal co noc.
- Proszę cię Tesso... o jeden spacer, jedną kolację - nie miał pojęcia, że czuje się niewyjściowo - cokolwiek zechcesz, ale wysłuchaj mnie.
Nie czuł, aby miał prawo prosić o coś więcej. Jeżeli uzna, że ta chwila ma prawo pociągnąć za sobą kolejne, to niech tak będzie, a jeżeli nie - usunie się w cień, ale niech da mu tę szansę.
- Wyjaśnić ci, co się stało - a stało się tak wiele, że nie wiedział, od czego zacząć - odpowiedzieć na pytania - o ile jakiekolwiek miała. Bo zasługiwała na te odpowiedzi, na wyjaśnienie podłości, jaką ją poczęstował, na rozwianie wątpliwości, które niewątpliwie się w niej kotłowały. Czy po ich uzyskaniu każe mu odejść? Nie wiedział. Decyzja należała przecież tylko i wyłącznie do niej, słodkie uczucie, które łączyło ich przed całą tą katastrofą, mogło być dla Tessy jedynie przelotnym wspomnieniem. Nie mógłby jej winić. Odszedłby w bólu i rozpaczy, ale zrozumiałby to, bo ostatecznie, nawet pomimo miliona wymówek, to on do tego doprowadził. - Przeprosić - dodał po dłuższej chwili. Miała prawo go nienawidzić. Cillian jednak wciąż robił sobie nadzieję na to, że może to wcale nie musiał być koniec. Może to dopiero początek jakiejś historii, jeżeli przyjdzie mu udowodnić swoją wartość i będzie ona wystarczająca, aby mógł prosić o wybaczenie. Ale teraz... była niska i krucha, tak bardzo, że kobiecie, której poprzysiągł oddać się bezgranicznie, na jego widok szkliły się oczy, a ciało w obronnym geście otulało się szczelniej odzieniem. Czy ta gula w gardle mogła zrobić się jeszcze większa? Czy oddech mógł ciążyć mu bardziej niż teraz? - Przyznać do kilku rzeczy - a mówiąc konkretniej do kilku kłamstw i niedopowiedzeń - do których nie potrafiłem wcześniej, bo nie miałem w sobie tyle odwagi. - Skąd miał ją teraz? Po pożarze czuł się jeszcze gorzej niż wcześniej, a teraz przyszedł tutaj bez cienia zawahania. Czy to wznowienie kontaktu z osobami, które nieomal utracił rok temu? Nie wiedział, ale to i tak miało teraz tak małe znaczenie...
- Ty również - odparł, w przeciwieństwie do niej, z wyczuwalną ulgą. Cieszył się, że stała tutaj i wyglądała na zdrową. To rozgoniło kompletnie czarne myśli o tym, co mogło stać się ze Skamanderami, skoro ich poprzednie miejsce zamieszkania zastało opuszczone. Trochę skarcił się za tę myśl, bo zdał sobie sprawę z tego, że nie do końca ma prawo się z tego cieszyć. Gdyby był człowiekiem, którym chciał być i za jakiego uważała go większość znajomych, to on przecież dbałby teraz o jej bezpieczeństwo. Fakt, iż nic jej nie zagraża i żyje pełnią zdrowia, powinien być ich codziennością, o którą poprzysiągł dbać.
Wyciągnął do przodu rękę trzymającą bukiet kwiatów. Uczyniwszy to poczuł jak ciężka się wydawała - jak gdyby te wrzosy były z metalu. Nie wystraszył się tego, bo już kiedyś to przeżył. Ten moment, kiedy dłonie wydają się tak ciężkie, że z ledwością podnosiło się je do góry, prześladował go niemal co noc.
- Proszę cię Tesso... o jeden spacer, jedną kolację - nie miał pojęcia, że czuje się niewyjściowo - cokolwiek zechcesz, ale wysłuchaj mnie.
Nie czuł, aby miał prawo prosić o coś więcej. Jeżeli uzna, że ta chwila ma prawo pociągnąć za sobą kolejne, to niech tak będzie, a jeżeli nie - usunie się w cień, ale niech da mu tę szansę.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czułam na sobie jego spojrzenie, wraz z każdą mijającą sekundą coraz usilniej walcząc z potrzebą ucieczki – ukrycia się przed tym przenikliwym wzrokiem znajomych oczu w kolorze nieba, jasnych, ale jednocześnie ciepłych; tęczówek, które wyryły mi się w pamięci tak dokładnie, że miałam wrażenie, iż byłabym w stanie odwzorować każdą ciemniejszą plamkę i linię. Wiedziałam, jak wyglądały, kiedy się śmiał (uwielbiałam jego poczucie humoru; nikt wcześniej ani później nie potrafił rozbawić mnie tak, jak on), potrafiłam rozpoznać błyszczącą w nich troskę lub smutek. Dzisiaj wydawało mi się, że dostrzegam w nich szczerość – ale ponieważ umysł i natrętne myśli podpowiadały mi coś zupełnie odwrotnego, nie potrafiłam przyjąć jej bez szukania dziury w całym. Przewrotny los nie miewał już w zwyczaju obdarowywania mnie czymkolwiek tak po prostu, bez skrupułów i ostrzeżenia za to odbierając: ukochany dom, poczucie bezpieczeństwa, Aurorę. Rzeczy, wydarzenia, niekończące się dni wypełnione walką, o których kiedyś tak bardzo chciałam mu opowiedzieć, z czasem godząc się wreszcie ze świadomością, że już nigdy nie będę mogła. Wyrastając z tamtych marzeń i tamtego życia, gubiąc cząstki samej siebie: grzebiąc je na leśnej polanie, topiąc w bólu przez długie miesiące towarzyszącym każdemu krokowi, wylewając razem z gorzkimi łzami po zniknięciu jedynego brata. Razem z nimi pozbywając się dziecięcych złudzeń, dziewczęcej naiwności; uczuć? Gdy spoglądałam w przeszłość, gdy myślałam o tym, co by było, gdyby, chciałam wierzyć, że tak; ale teraz, stojąc na wprost Cilliana i starając się jednocześnie uspokoić i zrozumieć szamoczące się zbyt szybko w klatce piersiowej serce, nie byłam już taka pewna.
Chciałam mu powiedzieć, że jest już za późno. Że nie potrzebowałam jego wyjaśnień, że nie chciałam przeprosin; że nie było już nic, o co chciałabym go zapytać. Ale chociaż wojna, która falami rozbijała się już o nasze drzwi, nauczyła mnie kłamać, to w jakiś sposób wiedziałam, że wciąż nie byłabym w stanie udawać przed nim – oraz że jeśli to zrobię, to nigdy już nie przestanę zastanawiać się: dlaczego. – Zrozumiałabym, wiesz – odezwałam się cicho, gdy jego głos – zachrypnięty, nieco inny, niż zapamiętałam, ale wciąż bez żadnych wątpliwości należący do niego – ucichł, wypełniając przestrzeń milczeniem, które trudno było mi znieść. Tak samo, jak jego spojrzenie; moje własne uciekło, pomknęło gdzieś w bok, zawieszając się na wysokości prowadzącej w stronę domu ścieżki. Nie widziałam jej jednak, nie dostrzegałam gałęzi gnących się na wietrze ani chmur zbierających się na deszcz. – Zaakceptowałabym twoją decyzję, jeśli zwyczajnie byś mi powiedział, że się… rozmyśliłeś. – Naprawdę była mu do tego potrzebna odwaga? Czego się bał – tego, że nie pozwolę mu odejść, uwiążę do siebie wbrew jego woli? Nie wiedziałam, co dotykało mnie bardziej; to, że myślał o mnie tak nisko – czy to, że w jego oczach nie zasłużyłam nawet na pożegnanie. Zamrugałam gwałtownie, czując jak chłodne powietrze wciska mi się do oczu, wysuszając je i sprawiając, że znajdowały się o krok od zajścia łzami; nie miałam zamiaru płakać – nie potrzebowałam współczucia, nie chciałam widzieć żalu w spojrzeniu Cilliana. Być może wtedy uznał mnie za zbyt słabą do udźwignięcia prawdy – ale wcale taka nie byłam. Już nie.
Odwróciłam się, przenosząc na niego spojrzenie. Nie uśmiechnęłam się w odpowiedzi na komplement, jedynie kiwając ledwie zauważalnie głową. – Mam się dobrze – potwierdziłam, wciąż jeszcze trzymając emocje na wodzy, chociaż wydawało się, że w każdej sekundzie mogą się wymknąć: zerwać prowizoryczną tamę, którą naprędce dookoła siebie wybudowałam. – Rodzice też. Wiedziałbyś o tym, gdybyś – odpisywał na listy, chciałam powiedzieć, ale nawet w moich własnych myślach zabrzmiało to jak przepełniony żalem wyrzut. Uniosłam wyżej głowę, zadzierając podbródek. – Chciałam po prostu wiedzieć, że żyjesz, Cilly. Kiedy przeczytałam o Bezksiężycowej Nocy – i później, ja – tyle by wystarczyło – dokończyłam koślawo, gubiąc się w słowach; czując się tak, jakbym stąpała po zamarzniętej wodzie, nie wiedząc, czy jeden fałszywy krok nie pośle mnie pod taflę.
Czy miała mnie pod nią posłać wyciągnięta w moją stronę dłoń? Zawiesiłam spojrzenie na kwiatach, prostej wiązance, garści zielonych łodyżek zakończonych drobnymi kwiatami; chociaż było to niemożliwe, miałam wrażenie, że nawet z odległości byłam w stanie zgadnąć, jak pachniały. Fala odległych wspomnień zalała mnie bez ostrzeżenia; obrazów przesyconych nie tylko słodkim i świeżym zapachem płatków, ale i tym przykrym i duszącym, dławiącym i ściskającym za gardło, gdy ze złością wrzucałam je do kominka. Mogłam je tam pozostawić – zostawić jego z tymi kwiatami, odwrócić się i odejść – ale zamiast tego wypuściłam spomiędzy palców rękaw swetra i robiąc krok do przodu wyciągnęłam dłoń, żeby zacisnąć ją lekko na delikatnych łodyżkach. – Dziękuję – odezwałam się cicho, unosząc spojrzenie. Przyciągnęłam wrzosy do siebie, udając, że moje serce wcale nie ścisnęło się boleśnie, gdy na sekundę nasze palce znalazły się tuż obok siebie. – Dom jest w tę stronę – dodałam, przekrzywiając głowę ku niknącej między drzewami ścieżce; orientując się, że nie miałam bladego pojęcia, co zrobić z tym wszystkim dalej.
Chciałam mu powiedzieć, że jest już za późno. Że nie potrzebowałam jego wyjaśnień, że nie chciałam przeprosin; że nie było już nic, o co chciałabym go zapytać. Ale chociaż wojna, która falami rozbijała się już o nasze drzwi, nauczyła mnie kłamać, to w jakiś sposób wiedziałam, że wciąż nie byłabym w stanie udawać przed nim – oraz że jeśli to zrobię, to nigdy już nie przestanę zastanawiać się: dlaczego. – Zrozumiałabym, wiesz – odezwałam się cicho, gdy jego głos – zachrypnięty, nieco inny, niż zapamiętałam, ale wciąż bez żadnych wątpliwości należący do niego – ucichł, wypełniając przestrzeń milczeniem, które trudno było mi znieść. Tak samo, jak jego spojrzenie; moje własne uciekło, pomknęło gdzieś w bok, zawieszając się na wysokości prowadzącej w stronę domu ścieżki. Nie widziałam jej jednak, nie dostrzegałam gałęzi gnących się na wietrze ani chmur zbierających się na deszcz. – Zaakceptowałabym twoją decyzję, jeśli zwyczajnie byś mi powiedział, że się… rozmyśliłeś. – Naprawdę była mu do tego potrzebna odwaga? Czego się bał – tego, że nie pozwolę mu odejść, uwiążę do siebie wbrew jego woli? Nie wiedziałam, co dotykało mnie bardziej; to, że myślał o mnie tak nisko – czy to, że w jego oczach nie zasłużyłam nawet na pożegnanie. Zamrugałam gwałtownie, czując jak chłodne powietrze wciska mi się do oczu, wysuszając je i sprawiając, że znajdowały się o krok od zajścia łzami; nie miałam zamiaru płakać – nie potrzebowałam współczucia, nie chciałam widzieć żalu w spojrzeniu Cilliana. Być może wtedy uznał mnie za zbyt słabą do udźwignięcia prawdy – ale wcale taka nie byłam. Już nie.
Odwróciłam się, przenosząc na niego spojrzenie. Nie uśmiechnęłam się w odpowiedzi na komplement, jedynie kiwając ledwie zauważalnie głową. – Mam się dobrze – potwierdziłam, wciąż jeszcze trzymając emocje na wodzy, chociaż wydawało się, że w każdej sekundzie mogą się wymknąć: zerwać prowizoryczną tamę, którą naprędce dookoła siebie wybudowałam. – Rodzice też. Wiedziałbyś o tym, gdybyś – odpisywał na listy, chciałam powiedzieć, ale nawet w moich własnych myślach zabrzmiało to jak przepełniony żalem wyrzut. Uniosłam wyżej głowę, zadzierając podbródek. – Chciałam po prostu wiedzieć, że żyjesz, Cilly. Kiedy przeczytałam o Bezksiężycowej Nocy – i później, ja – tyle by wystarczyło – dokończyłam koślawo, gubiąc się w słowach; czując się tak, jakbym stąpała po zamarzniętej wodzie, nie wiedząc, czy jeden fałszywy krok nie pośle mnie pod taflę.
Czy miała mnie pod nią posłać wyciągnięta w moją stronę dłoń? Zawiesiłam spojrzenie na kwiatach, prostej wiązance, garści zielonych łodyżek zakończonych drobnymi kwiatami; chociaż było to niemożliwe, miałam wrażenie, że nawet z odległości byłam w stanie zgadnąć, jak pachniały. Fala odległych wspomnień zalała mnie bez ostrzeżenia; obrazów przesyconych nie tylko słodkim i świeżym zapachem płatków, ale i tym przykrym i duszącym, dławiącym i ściskającym za gardło, gdy ze złością wrzucałam je do kominka. Mogłam je tam pozostawić – zostawić jego z tymi kwiatami, odwrócić się i odejść – ale zamiast tego wypuściłam spomiędzy palców rękaw swetra i robiąc krok do przodu wyciągnęłam dłoń, żeby zacisnąć ją lekko na delikatnych łodyżkach. – Dziękuję – odezwałam się cicho, unosząc spojrzenie. Przyciągnęłam wrzosy do siebie, udając, że moje serce wcale nie ścisnęło się boleśnie, gdy na sekundę nasze palce znalazły się tuż obok siebie. – Dom jest w tę stronę – dodałam, przekrzywiając głowę ku niknącej między drzewami ścieżce; orientując się, że nie miałam bladego pojęcia, co zrobić z tym wszystkim dalej.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Coraz mocniej rozumiał jak ciężkie to wszystko będzie, niezależnie od decyzji, którą zamierzała podjąć. Czas zagrzebał niektóre rzeczy pod delikatną warstwą kurzu, która pozwalała mu wyobrazić sobie tę scenę wielokrotnie, ale nigdy nie przewidywał aż tak silnego ukłucia prosto w serce. Czuł się, jakby napór emocji zgniatał mu duszę, krusząc ją na części. Te uczucia nie wywietrzały nigdy, tylko czekały na okazję, żeby się wydostać i teraz aż dusiły, kiedy uciekała przed nim wzrokiem, nie potrafiąc patrzeć mu w oczy. Nie dziwił jej się, ale nie potrafił też pogodzić się z byciem książką, którą można było zamknąć, nawet jeżeli to on wyrwał z niej najpiękniejsze rozdziały.
- Nigdy nie kłamałem, mówiąc, że chcę spędzić z tobą resztę życia. - Powiedział, próbując brzmieć chociaż odrobinę pewniej niż wcześniej. Głos jednak nie dawał za wygraną i wciąż nie chciał z nim współpracować. Chyba pierwszy raz w życiu czuł się ze sobą aż tak źle. Niewielu osobom obnażył się z tej słabości. Nie za bardzo potrafił ubrać to w słowa. No bo przecież to do niego zupełnie nie pasowało, każdy by tak powiedział, ale... to była prawda. - Po prostu w pewnym momencie przestałem wierzyć, że ta reszta jest mi jeszcze pisana. - Przełknął ślinę. - Jakakolwiek.
Uśmiechnął się niezręcznie, bezwiednie. Zareagował w ten sposób na stres rozchodzący się po ciele. Mimo morderczych prób opanowania się jedna łza spływa mu wreszcie po policzku. Otarł ją szybko rękawem, korzystając z tego, że przyjęła wiązankę. Ukrył w niej liścik. Sprytnie, pod wstążką, żeby zorientowała się dopiero po tej rozmowie. W duchu modlił się, żeby nie wyrzuciła jej w krzaki.
- Mam w sobie coś takiego, co zawsze każe mi się uśmiechać i żartować, choćby było bardzo źle i przez to nigdy nie byłem z tobą do końca szczery.
Ale tego się już chyba domyśliła...?
- Powinienem powiedzieć ci to zanim kupiłem ci pierścionek, ale - nie wiedział do końca czy wyznaje to przed nią, czy przed sobą - żyłem fantazją tego, jak mogłoby to wszystko wyglądać. - Pięknym domem, blisko jej rodziny, żeby mogła żyć obok i opiekować się aetonanami, kochanymi przez nią tak mocno, że mówiła o nich bez końca. Ciepłym wnętrzem pełnym zapachów dobiegających z kuchni. Ogniem trawiącym drewno na palenisku, kiedy rozmawiają, obejmując się na kanapie. Maszyną do pisania ustawioną przy oknie tak, żeby mógł obserwować bawiące się na dworze dzieci.
Bajka. Napisał takich setki.
- Tylko że moje fantazje mają to do siebie, że nie wszystkie umiem przekuć w rzeczywistość. Prawda jest taka, że chciałaś poślubić idiotę. Zawsze moralizuję innych i zachowuję się, jakby każdy aspekt życia był taki oczywisty... a wcale nie jest i czasami ciężko mi okłamywać nawet samego siebie.
Odpowiedź na którą najpewniej czekała najmocniej, była dla niego tą najgorszą, bo burzyła cały ten obraz siebie, który budował przez lata. Nigdy przecież nie czuł się gorszy. Nigdy wcześniej i nigdy później. Ale nie dotyczyło to tego momentu, w którym postanowił ją porzucić. Od kilku chwil szli już w stronę obecnego domostwa Skamanderów. Był to krok powolny i nic nie wskazywało na to, że ta droga ma się za chwilę skończyć, ale Cillian i tak zatrzymał i siebie i ją, chwytając Tessę za dłoń. Dopiero po kilku niewyobrażalnie długich sekundach odezwał się.
- Nigdy nie pojawiłem się na tym dworcu, chociaż wiedziałem, że czekasz, bo nie potrafiłem wstać po tym z kolan i pogodzić się z myślą - od dawna nie żałował tak mocno, że nie dało się wysłać jakichś mądrości do siebie z przeszłości, żeby zapobiec całej tej nieszczęsnej katastrofie - że jeżeli zostaniesz Tessą Moore, to tak jak my będziesz musiała się ukrywać, bo inni ludzie zrobią wszystko, żeby udowodnić ci, że jesteś od nich gorsza. Przyszli po mnie o wiele wcześniej - mówił coraz ciszej - i dali mi przedsmak tego, co dzieje się teraz. Ta bańka pięknych opowieści pękła, a ja tak bardzo bałem się zniszczyć ci życie, że wolałem, żebyś mnie nienawidziła. Powiedzenie patrząc ci w oczy, że czuję się jak kundel - zaszlochał, poddając się temu zupełnie - mnie przerosło. Przepraszam. Człowiek, którym jestem na co dzień, to trochę taka maska dodająca mi odwagi. W rzeczywistości... jestem trochę mniej szczery, trochę mniej odważny i boję się przyszłości trochę bardziej, niż jestem w stanie przyznać. Nawet przed samym sobą.
I chociaż czuł absurd tego, że zamiast traktować wszystko, co robił jako całokształt swojego charakteru, uważał część za zmyśloną personę, to wciąż nie potrafił wyzbyć się tej myśli, że momentami był jedynie obserwatorem własnych poczynań.
- Nigdy nie kłamałem, mówiąc, że chcę spędzić z tobą resztę życia. - Powiedział, próbując brzmieć chociaż odrobinę pewniej niż wcześniej. Głos jednak nie dawał za wygraną i wciąż nie chciał z nim współpracować. Chyba pierwszy raz w życiu czuł się ze sobą aż tak źle. Niewielu osobom obnażył się z tej słabości. Nie za bardzo potrafił ubrać to w słowa. No bo przecież to do niego zupełnie nie pasowało, każdy by tak powiedział, ale... to była prawda. - Po prostu w pewnym momencie przestałem wierzyć, że ta reszta jest mi jeszcze pisana. - Przełknął ślinę. - Jakakolwiek.
Uśmiechnął się niezręcznie, bezwiednie. Zareagował w ten sposób na stres rozchodzący się po ciele. Mimo morderczych prób opanowania się jedna łza spływa mu wreszcie po policzku. Otarł ją szybko rękawem, korzystając z tego, że przyjęła wiązankę. Ukrył w niej liścik. Sprytnie, pod wstążką, żeby zorientowała się dopiero po tej rozmowie. W duchu modlił się, żeby nie wyrzuciła jej w krzaki.
- Mam w sobie coś takiego, co zawsze każe mi się uśmiechać i żartować, choćby było bardzo źle i przez to nigdy nie byłem z tobą do końca szczery.
Ale tego się już chyba domyśliła...?
- Powinienem powiedzieć ci to zanim kupiłem ci pierścionek, ale - nie wiedział do końca czy wyznaje to przed nią, czy przed sobą - żyłem fantazją tego, jak mogłoby to wszystko wyglądać. - Pięknym domem, blisko jej rodziny, żeby mogła żyć obok i opiekować się aetonanami, kochanymi przez nią tak mocno, że mówiła o nich bez końca. Ciepłym wnętrzem pełnym zapachów dobiegających z kuchni. Ogniem trawiącym drewno na palenisku, kiedy rozmawiają, obejmując się na kanapie. Maszyną do pisania ustawioną przy oknie tak, żeby mógł obserwować bawiące się na dworze dzieci.
Bajka. Napisał takich setki.
- Tylko że moje fantazje mają to do siebie, że nie wszystkie umiem przekuć w rzeczywistość. Prawda jest taka, że chciałaś poślubić idiotę. Zawsze moralizuję innych i zachowuję się, jakby każdy aspekt życia był taki oczywisty... a wcale nie jest i czasami ciężko mi okłamywać nawet samego siebie.
Odpowiedź na którą najpewniej czekała najmocniej, była dla niego tą najgorszą, bo burzyła cały ten obraz siebie, który budował przez lata. Nigdy przecież nie czuł się gorszy. Nigdy wcześniej i nigdy później. Ale nie dotyczyło to tego momentu, w którym postanowił ją porzucić. Od kilku chwil szli już w stronę obecnego domostwa Skamanderów. Był to krok powolny i nic nie wskazywało na to, że ta droga ma się za chwilę skończyć, ale Cillian i tak zatrzymał i siebie i ją, chwytając Tessę za dłoń. Dopiero po kilku niewyobrażalnie długich sekundach odezwał się.
- Nigdy nie pojawiłem się na tym dworcu, chociaż wiedziałem, że czekasz, bo nie potrafiłem wstać po tym z kolan i pogodzić się z myślą - od dawna nie żałował tak mocno, że nie dało się wysłać jakichś mądrości do siebie z przeszłości, żeby zapobiec całej tej nieszczęsnej katastrofie - że jeżeli zostaniesz Tessą Moore, to tak jak my będziesz musiała się ukrywać, bo inni ludzie zrobią wszystko, żeby udowodnić ci, że jesteś od nich gorsza. Przyszli po mnie o wiele wcześniej - mówił coraz ciszej - i dali mi przedsmak tego, co dzieje się teraz. Ta bańka pięknych opowieści pękła, a ja tak bardzo bałem się zniszczyć ci życie, że wolałem, żebyś mnie nienawidziła. Powiedzenie patrząc ci w oczy, że czuję się jak kundel - zaszlochał, poddając się temu zupełnie - mnie przerosło. Przepraszam. Człowiek, którym jestem na co dzień, to trochę taka maska dodająca mi odwagi. W rzeczywistości... jestem trochę mniej szczery, trochę mniej odważny i boję się przyszłości trochę bardziej, niż jestem w stanie przyznać. Nawet przed samym sobą.
I chociaż czuł absurd tego, że zamiast traktować wszystko, co robił jako całokształt swojego charakteru, uważał część za zmyśloną personę, to wciąż nie potrafił wyzbyć się tej myśli, że momentami był jedynie obserwatorem własnych poczynań.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wszystko wydawało mi się prawie surrealistyczne: on, tutaj, z bukietem wrzosów w znajomej dłoni, z głosem łamiącym się od emocji i spojrzeniem szukającym mojego; w miejscu znajdującym się jednocześnie nieskończenie daleko, jak i dziwnie blisko przeszłości, na skrzyżowaniu tego, co mieliśmy kiedyś, i tego, co miałam teraz – skrawka ziemi wyszarpniętego wojnie, ale otoczonego nią ze wszystkich stron. Jedyny, którego zdarzyło mi się kochać, wypowiadający wreszcie słowa, które powinnam znać na pamięć – odtwarzałam je w końcu w wyobraźni setki razy, tworząc dziesiątki najróżniejszych wersji możliwej rzeczywistości – a jednak te wydawały mi się obce, niewłaściwe: linie liter wysuwające się poza wyrysowane wcześniej wiersze, kompletnie niepasujące do moich własnych tłumaczeń, sprawiające, że miałam ochotę mu przerwać, powstrzymać, nim wypowiadanymi zdaniami zburzy resztki wypracowanej przez długie miesiące równowagi. – Przestałeś wierzyć, że?.. – wyrwało mi się, nim zdążyłabym się powstrzymać, odrywając spojrzenie od nieokreślonego punktu na ścieżce, żeby po raz pierwszy przyjrzeć mu się uważnie. Nie pamiętałam tego momentu – nie zauważyłam chwili, w której się poddał, nie dostrzegłam targających nim rozterek; czy tak ostrożnie je przede mną ukrywał, czy to ja byłam zbyt zaślepiona chwilowym szczęściem, żeby zauważyć powstające na nim rysy? – Kiedy? – zapytałam. – Dlaczego? – Wiedziałam, że ze względu na swoje pochodzenie miał trudniej; że musiał starać się dwa razy bardziej niż inni, i że mimo wszystko wciąż byli tacy, którzy chętnie obrzuciliby go błotem przy byle okazji, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że była to kwestia, która mogłaby poróżnić nas. Ani wtedy, ani teraz.
Zacisnęłam palce na wiązance, cicho kiwając głową; nie dostrzegając pojedynczej łzy wysuszonej szybko rękawem, ale słysząc ją w jego kolejnych słowach – wywołujących bezwiedny uśmiech, ledwie drgnięcie kącików. To nie była dla mnie nowość – to, że Cillianowi zdarzało się ukrywać smutek pod uśmiechami i zabawnymi opowieściami, że w ten sposób odwracał uwagę od problemów i rozterek; była to jedna z rzeczy, które w podobnym stopniu mnie rozczulały, co frustrowały – ale w ostatecznym rozrachunku było to też coś, co w nim kochałam; dając mu czas, licząc na to, że kiedy będzie gotowy powiedzieć prawdę, to po prostu to zrobi. Nie spodziewając się, że zamiast tego zwyczajnie z nią ucieknie. – Wszyscy żyliśmy wtedy fantazją, Cilly – powiedziałam cicho, bo przecież poniekąd tak było; byliśmy młodsi, a świat był inny – obiecywał więcej, mniej groził; pozwalał na snucie lekkich marzeń, bajkowych obrazków, niemających wiele wspólnego z tym, co stało się później – ale choć dzisiaj zdawałam sobie z tego sprawę, to wciąż nie rozumiałam, dlaczego sposobem Cilliana na uratowanie wyśnionej fantazji, było zostawienie mnie bez słowa na tamtym dworcu.
Więc słuchałam dalej.
Zatrzymałam się instynktownie, kiedy i on się zatrzymał, wstrzymując na moment powietrze w reakcji na dotyk jego palców; opuściłam na sekundę spojrzenie na dłonie, jego – i moją, na palce pokłute od trzymania igły i ledwie skrytą bliznę, zaczynającą się na wysokości nadgarstka. Nie chciałam, żeby ją zauważył, to nie była historia na dzisiaj – może na nigdy – i ta nagła realizacja sprawiła, że prawie szarpnęłam rękę do siebie; nim jednak zdążyłabym to zrobić, moją uwagę znów odwróciły słowa Cilliana. Uniosłam na niego wzrok, początkowo nie będąc w stanie wysnuć sensu z tego, co mówił, mając wrażenie, że sylaby nie składają się ze sobą w całość, później – żałując, że w końcu to zrobiły. Usta drgnęły mi w zapowiedzi zdań, które jednak rozmyły się gdzieś na moim języku, ginąc w plątaninie sprzeczności; z jednej strony chciałam do niego podejść – otoczyć go ramionami tak, jak kiedyś, stłumić ten szloch, który zdawał się rezonować gdzieś za moim mostkiem, powiedzieć mu, że już wszystko było w porządku; z drugiej – chciałam nim potrząsnąć. Krzyknąć, wyrzucić z siebie wreszcie te kotłujące się we wnętrznościach emocje. Przełknęłam ślinę, razem z nią starając się spłukać też gorycz, ale wciąż ją czułam. – Cillian – odezwałam się po chwili, głosem, w którym niedowierzanie przelewało się między głoskami. Cofnęłam się o krok, delikatnym, ale stanowczym ruchem wyplątując też palce z jego uścisku. – Czy ty się słyszysz? – Musiałam przyznać, że w jednym miał rację: chciałam poślubić idiotę. – Próbujesz mi powiedzieć, że co – że gdyby moi rodzice byli mugolami, to wszystko byłoby w porządku? Wtedy byś do mnie przyszedł? Ufałbyś mi bardziej? Byłabym cię w stanie, nie wiem – zrozumieć? – Wydawało mi się, że panowałam nad własnym głosem, ale w którymś momencie musiałam to panowanie stracić, bo ostatnie słowa zabrzmiały w moich uszach dziwnie wysoko, zbyt głośno; przymknęłam na moment powieki, bezwiednie sięgając wolną dłonią do twarzy, żeby potrzeć palcami skroń; pulsowała lekko. – Słodka Roweno, to wszystko prawda, co mówią o pisarzach – mruknęłam do siebie ciszej, otwierając oczy. – Przyszli po ciebie – powtórzyłam po nim, starając się zrozumieć; to, jak się wtedy czuł – sam z tym wszystkim. – Wystraszyłeś się. Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Poradzilibyśmy sobie przecież, razem. – Pokręciłam głową. – Twierdzisz, że chciałeś spędzić ze mną resztę życia. Wyobrażałeś sobie, że zawsze będzie pięknie? Świat tak nie działa, nawet ja to wiedziałam. Nawet wtedy. Nie wymagałam od ciebie bajki, chciałam po prostu, żebyś był. Jak będzie dobrze, i jak będzie źle. Poza tym – naprawdę, Cilly? Zostawiłem cię, żeby cię chronić? Przed czym? – Słowa znów rozbrzmiały zbyt głośno, ale przestałam się tym przejmować; nie mogłam się już zatrzymać, obrazy ostatnich tygodni i miesięcy zalewały mnie jeden po drugim; zacisnęłam na moment usta, chcąc ukryć drżącą niekontrolowanie brodę. – Przed ludźmi, którzy obwieszają mury fotografiami mojej rodziny? Przez których musieliśmy uciekać z własnego domu? Którzy prawie zabili mojego brata? – Wyprostowałam się, obejmując się ramionami; szukając oparcia – może nie tam, gdzie powinnam. – Nigdy nie mogłeś mnie przed niczym ochronić, tak samo jak ja nie mogłabym przed niczym ochronić ciebie. Mogliśmy jedynie radzić sobie z tym wszystkim razem albo sami, a ty zdecydowałeś za nas oboje. – To chyba bolało mnie najbardziej; że napotkawszy na pierwsze trudności, nawet nie pozwolił mi się do siebie zbliżyć, zamiast tego z góry zakładając, że pokruszę się pod ich ciężarem jak szkło.
Zacisnęłam palce na wiązance, cicho kiwając głową; nie dostrzegając pojedynczej łzy wysuszonej szybko rękawem, ale słysząc ją w jego kolejnych słowach – wywołujących bezwiedny uśmiech, ledwie drgnięcie kącików. To nie była dla mnie nowość – to, że Cillianowi zdarzało się ukrywać smutek pod uśmiechami i zabawnymi opowieściami, że w ten sposób odwracał uwagę od problemów i rozterek; była to jedna z rzeczy, które w podobnym stopniu mnie rozczulały, co frustrowały – ale w ostatecznym rozrachunku było to też coś, co w nim kochałam; dając mu czas, licząc na to, że kiedy będzie gotowy powiedzieć prawdę, to po prostu to zrobi. Nie spodziewając się, że zamiast tego zwyczajnie z nią ucieknie. – Wszyscy żyliśmy wtedy fantazją, Cilly – powiedziałam cicho, bo przecież poniekąd tak było; byliśmy młodsi, a świat był inny – obiecywał więcej, mniej groził; pozwalał na snucie lekkich marzeń, bajkowych obrazków, niemających wiele wspólnego z tym, co stało się później – ale choć dzisiaj zdawałam sobie z tego sprawę, to wciąż nie rozumiałam, dlaczego sposobem Cilliana na uratowanie wyśnionej fantazji, było zostawienie mnie bez słowa na tamtym dworcu.
Więc słuchałam dalej.
Zatrzymałam się instynktownie, kiedy i on się zatrzymał, wstrzymując na moment powietrze w reakcji na dotyk jego palców; opuściłam na sekundę spojrzenie na dłonie, jego – i moją, na palce pokłute od trzymania igły i ledwie skrytą bliznę, zaczynającą się na wysokości nadgarstka. Nie chciałam, żeby ją zauważył, to nie była historia na dzisiaj – może na nigdy – i ta nagła realizacja sprawiła, że prawie szarpnęłam rękę do siebie; nim jednak zdążyłabym to zrobić, moją uwagę znów odwróciły słowa Cilliana. Uniosłam na niego wzrok, początkowo nie będąc w stanie wysnuć sensu z tego, co mówił, mając wrażenie, że sylaby nie składają się ze sobą w całość, później – żałując, że w końcu to zrobiły. Usta drgnęły mi w zapowiedzi zdań, które jednak rozmyły się gdzieś na moim języku, ginąc w plątaninie sprzeczności; z jednej strony chciałam do niego podejść – otoczyć go ramionami tak, jak kiedyś, stłumić ten szloch, który zdawał się rezonować gdzieś za moim mostkiem, powiedzieć mu, że już wszystko było w porządku; z drugiej – chciałam nim potrząsnąć. Krzyknąć, wyrzucić z siebie wreszcie te kotłujące się we wnętrznościach emocje. Przełknęłam ślinę, razem z nią starając się spłukać też gorycz, ale wciąż ją czułam. – Cillian – odezwałam się po chwili, głosem, w którym niedowierzanie przelewało się między głoskami. Cofnęłam się o krok, delikatnym, ale stanowczym ruchem wyplątując też palce z jego uścisku. – Czy ty się słyszysz? – Musiałam przyznać, że w jednym miał rację: chciałam poślubić idiotę. – Próbujesz mi powiedzieć, że co – że gdyby moi rodzice byli mugolami, to wszystko byłoby w porządku? Wtedy byś do mnie przyszedł? Ufałbyś mi bardziej? Byłabym cię w stanie, nie wiem – zrozumieć? – Wydawało mi się, że panowałam nad własnym głosem, ale w którymś momencie musiałam to panowanie stracić, bo ostatnie słowa zabrzmiały w moich uszach dziwnie wysoko, zbyt głośno; przymknęłam na moment powieki, bezwiednie sięgając wolną dłonią do twarzy, żeby potrzeć palcami skroń; pulsowała lekko. – Słodka Roweno, to wszystko prawda, co mówią o pisarzach – mruknęłam do siebie ciszej, otwierając oczy. – Przyszli po ciebie – powtórzyłam po nim, starając się zrozumieć; to, jak się wtedy czuł – sam z tym wszystkim. – Wystraszyłeś się. Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Poradzilibyśmy sobie przecież, razem. – Pokręciłam głową. – Twierdzisz, że chciałeś spędzić ze mną resztę życia. Wyobrażałeś sobie, że zawsze będzie pięknie? Świat tak nie działa, nawet ja to wiedziałam. Nawet wtedy. Nie wymagałam od ciebie bajki, chciałam po prostu, żebyś był. Jak będzie dobrze, i jak będzie źle. Poza tym – naprawdę, Cilly? Zostawiłem cię, żeby cię chronić? Przed czym? – Słowa znów rozbrzmiały zbyt głośno, ale przestałam się tym przejmować; nie mogłam się już zatrzymać, obrazy ostatnich tygodni i miesięcy zalewały mnie jeden po drugim; zacisnęłam na moment usta, chcąc ukryć drżącą niekontrolowanie brodę. – Przed ludźmi, którzy obwieszają mury fotografiami mojej rodziny? Przez których musieliśmy uciekać z własnego domu? Którzy prawie zabili mojego brata? – Wyprostowałam się, obejmując się ramionami; szukając oparcia – może nie tam, gdzie powinnam. – Nigdy nie mogłeś mnie przed niczym ochronić, tak samo jak ja nie mogłabym przed niczym ochronić ciebie. Mogliśmy jedynie radzić sobie z tym wszystkim razem albo sami, a ty zdecydowałeś za nas oboje. – To chyba bolało mnie najbardziej; że napotkawszy na pierwsze trudności, nawet nie pozwolił mi się do siebie zbliżyć, zamiast tego z góry zakładając, że pokruszę się pod ich ciężarem jak szkło.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Pierwszy raz uniosła na niego głos, przynajmniej w ten sposób. A może po prostu ta sytuacja przytłoczyła go tak bardzo, że tak mu się wydawało? Mógłby poprzysiąc, że nigdy jej taką nie widział, nigdy jej taką nie słyszał. Żałował tej myśli sprzed chwili, która błagała wszechświat, żeby nadal jej na nim zależało, bo z jakiegoś powodu zawsze widział takie detale. Dostrzegał uciekające na bok oczy, nie umykały mu sytuacje, w których ktoś nie wiedział co zrobić z rękoma. Zauważał oplatanie się nimi, jakby w potrzebie zamknięcia się w sobie, żeby ochronić się przed czymś... przed nim? Znów czuł się, jakby obserwował tę scenę z daleka. Jakoś łatwiej było wtedy opanować i drżące ciało, i serce błagające go o powstrzymanie Tessy przed zabraniem dłoni. Chciał znów się do niej zbliżyć, ale wiedział też, jak skrajnie nieodpowiednia była to potrzeba, bo to nie on miał tu prawo decyzji o tym, co będzie dalej. Powstrzymał ten odruch, chociaż wyciągnięta w stronę kobiety dłoń zastygła na moment w powietrzu. Cofnął ją niepewnie, powoli. Z wielką niechęcią, ale jednocześnie pełnym zrozumieniem. Skarcił się za to w myślach, bo skoro z ledwością powstrzymywał się przed przekroczeniem takiej granicy, to czy w ogóle zasługiwał na to, żeby tu być? Żeby stać tu, patrzeć na nią i myśleć o czymś takim jak przebaczenie?
- Słyszę się - chociaż chyba wolałby się nie słyszeć - ale nawet jeżeli żałuję… - a żałował piekielnie, nawet pomimo wyciągniętej z tego zdarzenia lekcji - nie mogę cofnąć tego, co zrobiłem. Nie wiem, czy kiedykolwiek to sobie wybaczę, czy myśląc o tym, przestanę czuć w ustach gorzki posmak. Otworzyłaś na mnie swoje serce i nauczyłaś mnie śmiać się w sposób, którego wcześniej nie znałem, a ja... uciekłem.
Choćby napisał milion książek z przeprosinami, choćby zmodyfikował wszystkim pamięć, choćby wynalazł zmieniacz czasu... to się już stało. Nie wiedział, co mógłby zrobić poza wyrażeniem żalu i pracą nad tym, żeby to się już więcej nie powtórzyło, a skoro tak miało być, to musiał zrobić krok do przodu. Żeby go uczynić, musiał przestać kłamać, a już na pewno przed nią. To nie było proste. Kiedy mówił o rzeczach dobrych, kiedy wymyślał jakieś barwne powieści, żeby podtrzymać kogoś na duchu, słowa cisnęły się na usta same, a teraz jakoś nie chciały wypełznąć spomiędzy warg. Wahał się, chciał schować przed światem wszystkie emocje, chociaż nie był do tego przyzwyczajony przez wzgląd na ekstrawertyczną naturę.
- To wszystko wydaje się być takie oczywiste, ale - pociągnął nosem - wtedy wcale takie nie było, przynajmniej dla mnie. Nie wiem jak ty, ale ja, kiedy wyobrażałem sobie problemy, które mogą pojawić się na naszej drodze, to myślałem o prostych rzeczach. Książka mi się nie sprzeda, będziesz chora, wichura rozwali nam dach, nie wiem co jeszcze, po prostu - urwał na moment - to, co ci teraz mówię, to nie jest próba usprawiedliwienia się, tylko spóźniona próba bycia szczerym. - Zawahał się znów, próbując powtórzyć w głowie plątaninę jej pytań i wątpliwości. Nie wiedział jak szybko rozwiać je wszystkie, nie potrafił zebrać się w sobie. - Nie umiem odpowiedzieć na to dlaczego milczałem tak długo - przyznał, nie tylko przed nią, ale i przed sobą - po prostu - czy cokolwiek tutaj miało być proste? - nie widziałem w niczym sensu. - Nie potrafił rozwinąć tej myśli. Ten rok temu wydawała się być tak prawdziwa, a teraz... była tak odległa... - Ja... - dlaczego to wszystko było tak poplątane? - Po tym, kiedy to rozlało się na cały Londyn i zaczęły się te wszystkie aresztowania, trochę oprzytomniałem. Nie, nie zrozumiałabyś mnie bardziej jako mugolaczka - to słowo wydało mu się teraz jakieś straszliwie cierpkie - i nie, nie byłem w stanie ochronić cię przed niczym, znikając z twojego życia. Masz rację - jak zawsze. - I c-co takiego niby mówią o pisarzach? - Pytanie zabrzmiało w jego ustach jakoś piekielnie niewinnie. Nie pasowało do dramatyzmu tej sceny, ale na pewno pasowało do niego - było jakimś świadectwem tego, że gdzieś się ten Silly w środku ostał. Może go ktoś skrzywdził, może stracił na moment samego siebie, ale to był wciąż on, wpatrujący się w życie oczyma kogoś, kto miał lat prawie trzydzieści, ale zatrzymał się umysłem gdzieś w momencie, kiedy miał ich góra dwadzieścia, nawet mimo dojrzałości, jaką przyszło mu nabyć przez ostatnie miesiące.
- Słyszę się - chociaż chyba wolałby się nie słyszeć - ale nawet jeżeli żałuję… - a żałował piekielnie, nawet pomimo wyciągniętej z tego zdarzenia lekcji - nie mogę cofnąć tego, co zrobiłem. Nie wiem, czy kiedykolwiek to sobie wybaczę, czy myśląc o tym, przestanę czuć w ustach gorzki posmak. Otworzyłaś na mnie swoje serce i nauczyłaś mnie śmiać się w sposób, którego wcześniej nie znałem, a ja... uciekłem.
Choćby napisał milion książek z przeprosinami, choćby zmodyfikował wszystkim pamięć, choćby wynalazł zmieniacz czasu... to się już stało. Nie wiedział, co mógłby zrobić poza wyrażeniem żalu i pracą nad tym, żeby to się już więcej nie powtórzyło, a skoro tak miało być, to musiał zrobić krok do przodu. Żeby go uczynić, musiał przestać kłamać, a już na pewno przed nią. To nie było proste. Kiedy mówił o rzeczach dobrych, kiedy wymyślał jakieś barwne powieści, żeby podtrzymać kogoś na duchu, słowa cisnęły się na usta same, a teraz jakoś nie chciały wypełznąć spomiędzy warg. Wahał się, chciał schować przed światem wszystkie emocje, chociaż nie był do tego przyzwyczajony przez wzgląd na ekstrawertyczną naturę.
- To wszystko wydaje się być takie oczywiste, ale - pociągnął nosem - wtedy wcale takie nie było, przynajmniej dla mnie. Nie wiem jak ty, ale ja, kiedy wyobrażałem sobie problemy, które mogą pojawić się na naszej drodze, to myślałem o prostych rzeczach. Książka mi się nie sprzeda, będziesz chora, wichura rozwali nam dach, nie wiem co jeszcze, po prostu - urwał na moment - to, co ci teraz mówię, to nie jest próba usprawiedliwienia się, tylko spóźniona próba bycia szczerym. - Zawahał się znów, próbując powtórzyć w głowie plątaninę jej pytań i wątpliwości. Nie wiedział jak szybko rozwiać je wszystkie, nie potrafił zebrać się w sobie. - Nie umiem odpowiedzieć na to dlaczego milczałem tak długo - przyznał, nie tylko przed nią, ale i przed sobą - po prostu - czy cokolwiek tutaj miało być proste? - nie widziałem w niczym sensu. - Nie potrafił rozwinąć tej myśli. Ten rok temu wydawała się być tak prawdziwa, a teraz... była tak odległa... - Ja... - dlaczego to wszystko było tak poplątane? - Po tym, kiedy to rozlało się na cały Londyn i zaczęły się te wszystkie aresztowania, trochę oprzytomniałem. Nie, nie zrozumiałabyś mnie bardziej jako mugolaczka - to słowo wydało mu się teraz jakieś straszliwie cierpkie - i nie, nie byłem w stanie ochronić cię przed niczym, znikając z twojego życia. Masz rację - jak zawsze. - I c-co takiego niby mówią o pisarzach? - Pytanie zabrzmiało w jego ustach jakoś piekielnie niewinnie. Nie pasowało do dramatyzmu tej sceny, ale na pewno pasowało do niego - było jakimś świadectwem tego, że gdzieś się ten Silly w środku ostał. Może go ktoś skrzywdził, może stracił na moment samego siebie, ale to był wciąż on, wpatrujący się w życie oczyma kogoś, kto miał lat prawie trzydzieści, ale zatrzymał się umysłem gdzieś w momencie, kiedy miał ich góra dwadzieścia, nawet mimo dojrzałości, jaką przyszło mu nabyć przez ostatnie miesiące.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może byłam dla niego za surowa. Słyszałam szczerość w jego głosie – drżenie emocji przebijających się nawet przez wiejący od strony wybiegów wiatr, przez szelest liści i przez zbyt głośne bicie mojego własnego serca, sprawiającego, że chociaż szliśmy powoli, miałam wrażenie, że za moment zabraknie mi powietrza; wiedziałam, że mówił prawdę, nawet jeśli cichy, złośliwy głos w mojej głowie wciąż przekonywał mnie, że chodziło wtedy o mnie – że to ja byłam w jakiś sposób niewystarczająca, że wystraszył się spędzenia ze mną reszty życia; że istniało coś – może ktoś – kto przyciągnął go do siebie mocniej, skłaniając do pozostawienia mnie na tym przeklętym peronie. Być może byłoby mi łatwiej, gdybym była w stanie w to uwierzyć – odsunąć od siebie całą tą plątaninę sprzecznych uczuć, ulgi, troski, żalu; wstydu – że myślałam tylko o sobie, kiedy on samotnie mierzył się z sypiącą mu się na głowę rzeczywistością – i złości, że nie dał mi szansy na zabranie sobie z ramion przynajmniej części tego ciężaru. Chciałabym móc to zrozumieć, tę potrzebę ucieczki, ale nie potrafiłam – być może dlatego, że sama zazwyczaj szukałam oparcia w innych, zdając sobie sprawę, że nie odnajdę go w samotności czterech ścian. Musiałam, jeśli nie po jego odejściu, to wtedy, kiedy wypadek na długie tygodnie przykuł mnie do łóżka; choć nigdy nie powiedziałabym tego na głos, to chyba właśnie wtedy brakowało mi go najbardziej.
Poruszyłam bezwiednie palcami, odczuwając chłód na skórze, której jeszcze sekundę wcześniej dotykały jego palce i powstrzymując odruch uchwycenia ich ponownie. – Jeśli to wybaczenie jest tym, czego tu szukasz, Cilly, to nie musisz o nie prosić – powiedziałam cicho, choć nie byłam pewna, czy to miało mu pomóc. Nie mogłam sprawić, by wybaczył sam sobie – żadnym słowem, żadnym zapewnieniem. – Żałuję, że nie chciałeś mi zaufać, że nie powiedziałeś mi prawdy – ale chociaż nie rozumiem dlaczego, to wierzę, że zrobiłeś to, co wydawało ci się słuszne. – Być może oboje byliśmy wtedy dziećmi; ja na pewno byłam – i mimo że przekonywałam samą siebie, że poradziłabym sobie ze wszystkim, to przecież nie było tak, że nie dawałam się złamać, w tamtym momencie jeszcze niegotowa na wszystko to, co zdarzyło się później: miesiące bezsilności, wojnę rozlewającą się po kraju, falę nienawiści docierającą prosto pod nasze drzwi. Cillian miał rację – nie wyobrażałam sobie tego; gdy myślałam o przyszłości, nie było w niej klątw przecinających powietrze ani głębokich blizn, nazwisk drukowanych w gazetach ani strachu oplatającego mnie ciasno za każdym razem, gdy późną nocą rozlegało się pukanie do naszych tylnych drzwi – ale wątpiłam, by ktokolwiek wyobrażał sobie przyszłość namalowaną takimi barwami. Zaskoczyła nas wszystkich, przyzwyczajając powoli do lęku i pulsującego tępo za mostkiem poczucia utraty. – Wiem – przyznałam. Wiedziałam – że to nie było oczywiste, nawet jeśli bardzo bym chciała, by było inaczej. Żeby było jak w książkach: tych, w których tragiczne wydarzenia popychają głównych bohaterów ku sobie, a nie tworzą między nimi nieprzekraczalny mur. Prawie go widziałam: tę ścianę, która powstała między nami, początkowo zbudowaną wyłącznie z milczenia, później – z upływającego niechybnie czasu. Docierało to do mnie dopiero teraz, jak wielu rzeczy o nim nie wiedziałam: jak uciekł z Londynu, czy jego rodzina była bezpieczna; gdzie się zatrzymał; co robił, jak radził sobie z tym, że jego książki nie mogły już znaleźć się na półkach księgarni. Uniosłam na niego spojrzenie, tym razem nie uciekając nim w bok; starając się odnaleźć w jego twarzy przynajmniej skrawki tych wspomnień, których nie mogłam z nim dzielić. – Przykro mi, że cię to spotkało – powiedziałam szczerze, głosem ściśniętym współczuciem; wiedziałam jak to smakowało – nie widzieć jutra, sensu, celu – a chociaż ten czas w moim życiu nie trwał długo, to we wspomnieniach malowały go barwy tak czarne, że pilnowałam się, by nie wracać tam choćby myślami. Otworzyłam usta, przez moment chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale przez moje struny głosowe nie przecisnęły się żadne słowa – wypuściłam więc po prostu powietrze z płuc, bezwiednie chwytając się za nadgarstek. Naturalny, niemal oczywisty odruch nakazywał mi objąć Cilliana ramionami i przełamać wreszcie tę pustą przestrzeń obcego dla naszej relacji dystansu, ale w głowie wciąż miałam mętlik – i czułam że wysyłanie sygnałów, których znaczenia sama nie byłam pewna, nie było w porządku. Wobec niego – i wobec mnie samej. – Jesteś bezpieczny? – zapytałam, po raz pierwszy pozwalając teraźniejszości na przebicie się przez emocje i zalewające mnie wspomnienia; ruszyłam powoli przed siebie, odnajdując jakiś spokój w tej pozornie prostej czynności. Normalność, może. – A twoja rodzina? – Wiedziałam, że miał braci, siostrę; ojca, który był mugolem. Jak oni wszyscy radzili sobie teraz, kiedy samo istnienie było dla nich zagrożeniem?
W pierwszym momencie nie zrozumiałam pytania, które rozbrzmiało w otaczającej nas przestrzeni, przekonana, że musiałam źle usłyszeć; moje własne, wyrzucone w opadających już teraz uczuciach, zatarło się w mojej pamięci w sekundzie, w której opuściło moje usta – potrzebowałam więc chwili, żeby wrócić tam myślami. Spojrzałam na Cilliana w dezorientacji, marszcząc brwi – a gdy wreszcie dotarło do mnie o co pytał, wydało mi się to tak oderwane, że zareagowałam w sposób równie nieodpowiedni: i zaśmiałam się cicho, częściowo przez rozbawienie – a częściowo wyrzucając z siebie resztki zdenerwowania. – Same okropne rzeczy – opowiedziałam wymijająco, nie do końca poważnie – zerkając na niego z ukosa; nie chciałam mówić już o cierpieniu, raz jeszcze wywlekać na wierzch przeszłości; nasza rzeczywistość była trudna i bez tego.
Poruszyłam bezwiednie palcami, odczuwając chłód na skórze, której jeszcze sekundę wcześniej dotykały jego palce i powstrzymując odruch uchwycenia ich ponownie. – Jeśli to wybaczenie jest tym, czego tu szukasz, Cilly, to nie musisz o nie prosić – powiedziałam cicho, choć nie byłam pewna, czy to miało mu pomóc. Nie mogłam sprawić, by wybaczył sam sobie – żadnym słowem, żadnym zapewnieniem. – Żałuję, że nie chciałeś mi zaufać, że nie powiedziałeś mi prawdy – ale chociaż nie rozumiem dlaczego, to wierzę, że zrobiłeś to, co wydawało ci się słuszne. – Być może oboje byliśmy wtedy dziećmi; ja na pewno byłam – i mimo że przekonywałam samą siebie, że poradziłabym sobie ze wszystkim, to przecież nie było tak, że nie dawałam się złamać, w tamtym momencie jeszcze niegotowa na wszystko to, co zdarzyło się później: miesiące bezsilności, wojnę rozlewającą się po kraju, falę nienawiści docierającą prosto pod nasze drzwi. Cillian miał rację – nie wyobrażałam sobie tego; gdy myślałam o przyszłości, nie było w niej klątw przecinających powietrze ani głębokich blizn, nazwisk drukowanych w gazetach ani strachu oplatającego mnie ciasno za każdym razem, gdy późną nocą rozlegało się pukanie do naszych tylnych drzwi – ale wątpiłam, by ktokolwiek wyobrażał sobie przyszłość namalowaną takimi barwami. Zaskoczyła nas wszystkich, przyzwyczajając powoli do lęku i pulsującego tępo za mostkiem poczucia utraty. – Wiem – przyznałam. Wiedziałam – że to nie było oczywiste, nawet jeśli bardzo bym chciała, by było inaczej. Żeby było jak w książkach: tych, w których tragiczne wydarzenia popychają głównych bohaterów ku sobie, a nie tworzą między nimi nieprzekraczalny mur. Prawie go widziałam: tę ścianę, która powstała między nami, początkowo zbudowaną wyłącznie z milczenia, później – z upływającego niechybnie czasu. Docierało to do mnie dopiero teraz, jak wielu rzeczy o nim nie wiedziałam: jak uciekł z Londynu, czy jego rodzina była bezpieczna; gdzie się zatrzymał; co robił, jak radził sobie z tym, że jego książki nie mogły już znaleźć się na półkach księgarni. Uniosłam na niego spojrzenie, tym razem nie uciekając nim w bok; starając się odnaleźć w jego twarzy przynajmniej skrawki tych wspomnień, których nie mogłam z nim dzielić. – Przykro mi, że cię to spotkało – powiedziałam szczerze, głosem ściśniętym współczuciem; wiedziałam jak to smakowało – nie widzieć jutra, sensu, celu – a chociaż ten czas w moim życiu nie trwał długo, to we wspomnieniach malowały go barwy tak czarne, że pilnowałam się, by nie wracać tam choćby myślami. Otworzyłam usta, przez moment chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale przez moje struny głosowe nie przecisnęły się żadne słowa – wypuściłam więc po prostu powietrze z płuc, bezwiednie chwytając się za nadgarstek. Naturalny, niemal oczywisty odruch nakazywał mi objąć Cilliana ramionami i przełamać wreszcie tę pustą przestrzeń obcego dla naszej relacji dystansu, ale w głowie wciąż miałam mętlik – i czułam że wysyłanie sygnałów, których znaczenia sama nie byłam pewna, nie było w porządku. Wobec niego – i wobec mnie samej. – Jesteś bezpieczny? – zapytałam, po raz pierwszy pozwalając teraźniejszości na przebicie się przez emocje i zalewające mnie wspomnienia; ruszyłam powoli przed siebie, odnajdując jakiś spokój w tej pozornie prostej czynności. Normalność, może. – A twoja rodzina? – Wiedziałam, że miał braci, siostrę; ojca, który był mugolem. Jak oni wszyscy radzili sobie teraz, kiedy samo istnienie było dla nich zagrożeniem?
W pierwszym momencie nie zrozumiałam pytania, które rozbrzmiało w otaczającej nas przestrzeni, przekonana, że musiałam źle usłyszeć; moje własne, wyrzucone w opadających już teraz uczuciach, zatarło się w mojej pamięci w sekundzie, w której opuściło moje usta – potrzebowałam więc chwili, żeby wrócić tam myślami. Spojrzałam na Cilliana w dezorientacji, marszcząc brwi – a gdy wreszcie dotarło do mnie o co pytał, wydało mi się to tak oderwane, że zareagowałam w sposób równie nieodpowiedni: i zaśmiałam się cicho, częściowo przez rozbawienie – a częściowo wyrzucając z siebie resztki zdenerwowania. – Same okropne rzeczy – opowiedziałam wymijająco, nie do końca poważnie – zerkając na niego z ukosa; nie chciałam mówić już o cierpieniu, raz jeszcze wywlekać na wierzch przeszłości; nasza rzeczywistość była trudna i bez tego.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Rozmawiali ze sobą tylko kilka minut, ale już teraz czuł, jak bardzo będą bolały go mięśnie, kiedy tylko wróci do domu i odetchnie. Był cały spięty od stresu — nie stał tak swobodnie jak zwykle, chociaż naprawdę starał się wyglądać normalnie. Wszystko to było rezultatem tego, jak bardzo bił się ze swoimi myślami, bo to spotkanie było dla niego pełne sprzeczności. Modlił się o wybaczenie i zrozumienie, a jednocześnie nie potrafił ich zaakceptować, kiedy Tessa podeszła do tego tak... spokojnie? Jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie — wybaczyć komuś jego krzywdzącą bezmyślność. Okazała się być w jego misji szerzenia bezwarunkowej miłości do siebie i innych lepsza od niego, bo w nim wciąż tkwiło jakieś masochistyczne pragnienie, żeby ktoś go za to wszystko uderzył, zrugał albo wyśmiał. Zamiast tego otrzymywał to zmartwione, załzawione spojrzenie pełne pytań i niepewności. Naprawdę nie chciał zrównywać tej sytuacji z tą ze swojego dzieciństwa, ale nie potrafił przestać o niej myśleć. Pamiętał ją jak przez mgłę — powiedział matce, że wróci wieczorem, jeszcze nim słońce zajdzie, ale został u kolegi do popołudnia następnego dnia. Szukali go wszędzie, martwili się. Wiedział o tym, dlatego wydłużał ten czas coraz bardziej, bojąc się ojcowskiego pręgierza, ale kiedy wreszcie wrócił, powitał go ten sam wzrok co tutaj — pozbawiony złości, zamiast tego pełen zmęczenia i ulgi na jego widok. Matka nałożyła mu do miski zupę i kazała ją zjeść, zanim położy się spać. Siedziała obok niego cały czas w kompletnej ciszy i sprawiła, że nie potrafił wyobrazić sobie gorszej kary niż to. Nie uniosła na niego głosu, nie skarciła go ani nie uderzyła. Nie dała mu żadnego szlabanu. Zamiast tego chciała na niego popatrzeć. Upewniła się, że był cały i zdrowy, bo dopiero wtedy sama mogła zasnąć. Minionej nocy nie zmrużyła oka. Po kimś innym spłynęłoby to pewnie jak woda po kaczce, ale nie po nim. On przecież chciał być bohaterem. Sprawiać innym radość, podnosić ich na duchu. Być światełkiem prowadzącym ich do bezpiecznej przystani, a nie... tym, kim był w tamtym momencie. Ten rok minął mu niczym mrugnięcie. Mógłby przysiąc — przez jakiś czas brał go za sen, ale to nie był sen, tylko smutna rzeczywistość. I musiał się z nią zmierzyć tak jak z własnymi demonami.
— Nie chodzi mi tylko o przebaczenie. Chciałem po prostu... wrócić. Jeżeli czegoś tu szukam, to — wydawało mu się, że serce nie może zabić mu mocniej, a jednak zrobiło to — miłości w twoich oczach. Nawet kiedy uciekasz nimi w bok. Nie mogę przestać pytać ich o to, kim dla ciebie jestem. — Na moment opuścił głowę, ale szybko powrócił do wpatrywania się w jej oblicze. — Przyszedłem tutaj z jednym tylko życzeniem — żeby w tobie nie zgasło to, co do mnie czułaś. — I wciąż czuł się z tym tak okropnie, ale nie potrafił inaczej. Mógł wmawiać sobie setki nieprawdziwych rzeczy, ale nigdy nie mógł wmówić sobie tego, że przestało mu na niej zależeć, a już na pewno nie tego, że jej nie potrzebował. Nie opuszczała go pewność, że jeżeli ktoś miał zaszyć jego rany, to musiała być to ona. Nawet jeżeli tylko przez to, że nikogo innego by do nich nie dopuścił. To musiała być ona. To mogła być tylko ona. A jeżeli ona nie zechce go naprawić, to może właśnie tak musiało być. Może los chciał, żeby chodził z tymi dziurami w duszy za zostawienie jej bez słowa i to miała być jego pokuta — utonie w samotności. Umartwianie się wychodziło mu całkiem dobrze.
— Ja... jestem. — Przecież obiecał sam sobie, że przestanie kłamać. — To znaczy, nie do końca — poprawił się szybko. — Wiele rzeczy wydarzyło się przez ten rok i puścili listy gończe za Billym, ale staramy się trzymać razem. — Miał przestać kłamać i mydlić jej oczy. — Oprócz Lydii i taty, przebywają za granicą. — To brzmiało jakoś tak sucho... A może to po prostu już wcześniej zaschło mu w gardle, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy. Chciałby ubrać to w jakiejś piękne słowa. Ukryć smutne fakty gdzieś pomiędzy strofami wiersza, ale miał pustkę w głowie.
Ostatnią rzeczą, jakiej się po sobie spodziewał, było to, że nie będzie wiedział jak zareagować na śmiech. Zdecydował się wpierw otrzeć rękawem łzy, chociaż większość zdążyła już wyschnąć. Następnie odetchnął.
— Najwyraźniej nie pomogłem poprawić się naszej reputacji... — Dopiero teraz przeczesał palcami roztrzepane od wiatru włosy, chociaż w normalnych warunkach robił to często. Nerwowo i bezwiednie. Sam tego nie zauważał (tak jak i teraz), póki ktoś nie zwrócił mu na to uwagi.
— Nie chodzi mi tylko o przebaczenie. Chciałem po prostu... wrócić. Jeżeli czegoś tu szukam, to — wydawało mu się, że serce nie może zabić mu mocniej, a jednak zrobiło to — miłości w twoich oczach. Nawet kiedy uciekasz nimi w bok. Nie mogę przestać pytać ich o to, kim dla ciebie jestem. — Na moment opuścił głowę, ale szybko powrócił do wpatrywania się w jej oblicze. — Przyszedłem tutaj z jednym tylko życzeniem — żeby w tobie nie zgasło to, co do mnie czułaś. — I wciąż czuł się z tym tak okropnie, ale nie potrafił inaczej. Mógł wmawiać sobie setki nieprawdziwych rzeczy, ale nigdy nie mógł wmówić sobie tego, że przestało mu na niej zależeć, a już na pewno nie tego, że jej nie potrzebował. Nie opuszczała go pewność, że jeżeli ktoś miał zaszyć jego rany, to musiała być to ona. Nawet jeżeli tylko przez to, że nikogo innego by do nich nie dopuścił. To musiała być ona. To mogła być tylko ona. A jeżeli ona nie zechce go naprawić, to może właśnie tak musiało być. Może los chciał, żeby chodził z tymi dziurami w duszy za zostawienie jej bez słowa i to miała być jego pokuta — utonie w samotności. Umartwianie się wychodziło mu całkiem dobrze.
— Ja... jestem. — Przecież obiecał sam sobie, że przestanie kłamać. — To znaczy, nie do końca — poprawił się szybko. — Wiele rzeczy wydarzyło się przez ten rok i puścili listy gończe za Billym, ale staramy się trzymać razem. — Miał przestać kłamać i mydlić jej oczy. — Oprócz Lydii i taty, przebywają za granicą. — To brzmiało jakoś tak sucho... A może to po prostu już wcześniej zaschło mu w gardle, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy. Chciałby ubrać to w jakiejś piękne słowa. Ukryć smutne fakty gdzieś pomiędzy strofami wiersza, ale miał pustkę w głowie.
Ostatnią rzeczą, jakiej się po sobie spodziewał, było to, że nie będzie wiedział jak zareagować na śmiech. Zdecydował się wpierw otrzeć rękawem łzy, chociaż większość zdążyła już wyschnąć. Następnie odetchnął.
— Najwyraźniej nie pomogłem poprawić się naszej reputacji... — Dopiero teraz przeczesał palcami roztrzepane od wiatru włosy, chociaż w normalnych warunkach robił to często. Nerwowo i bezwiednie. Sam tego nie zauważał (tak jak i teraz), póki ktoś nie zwrócił mu na to uwagi.
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie było tak, że nie byłam na niego wściekła. Był czas – już po tym, jak przestałam łudzić się, że jego zniknięcie było zwyczajnym nieporozumieniem – kiedy złość i gniew niemal mnie dusiły, tłocząc się w moim gardle jak słowa, których nie byłam w stanie się pozbyć, wykrzyczeć; spalenie zasuszonych kwiatów pomogło tylko na chwilę, później niechciane emocje wróciły – przelewałam je więc na papier, spisując kolejne i kolejne rolki nigdy niewysłanych listów; odpędzałam od siebie w trakcie długich przejażdżek i podczas wielu godzin spędzanych przy maszynie do szycia, wyobrażając sobie w nieskończoność moje spotkanie z Cillianem, i odtwarzając w wyobraźni scenariusze rozmów, które nie miały się odbyć – kłótni, w których wyrzucałam z siebie cały ten kotłujący się za mostkiem żal, aż pewnego dnia zorientowałam się, że już go w sobie nie mam; pozostało jedynie echo, słabe i blaknące niemal od razu, kiedy zestawiło się je z innymi uczuciami: obawą, troską, miłością. Czasami mi go brakowało: tego gniewu, wściekłości, za którą mogłabym się schować; bez niej czułam się słabsza, wrażliwsza – bardziej odsłonięta, ale jednocześnie byłam też chyba zbyt zmęczona, by próbować odszukać ją na nowo. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wielu ludzi straciłam, żeby pozwolić sobie na świadome odepchnięcie od siebie kolejnych.
Zwłaszcza, że w głębi ducha chyba tak naprawdę nie chciałam tego robić. – Nie zgasło – powtórzyłam za nim cicho, bo tej jednej rzeczy byłam pewna; cała reszta – tonęła w morzu niedopowiedzeń i niewiadomych, wątpliwości i pozbawionych odpowiedzi pytań o przyszłość. Moją, jego; naszą? Odetchnęłam nieco nerwowo, uciekając spojrzeniem w bok, dokładnie w sposób, o jakim Cillian mówił przed chwilą. – Ale nie wiem już, Cilly – czy to wystarczy? Nie wiem… Nie wiem, kim dla mnie jesteś. Kim ja jestem dla ciebie? Teraz, w tej chwili – nie we wspomnieniach ani w przyszłości, którą widziałeś dla nas wtedy. – Tamta przyszłość już nie istniała, byłam tego pewna; i to nie tylko dlatego, że pociąg, który mógł nas do niej zabrać, odjechał tam bez nas – ale dlatego, że świat, w którym moglibyśmy ją zbudować, obrócił się w ruinę. – Dużo się wydarzyło, kiedy cię nie było – podjęłam po chwili, przesuwając wzrok na ściskaną w dłoni wiązankę, opuszkiem palca bezwiednie przesuwając po delikatnych płatkach leśnych kwiatów; dopiero później unosząc wzrok na niego. To nie był wyrzut, bardziej stwierdzenie faktu; widziałam zresztą w jego spojrzeniu, że nie tylko moje życie pomknęło na łeb na szyję do przodu. – Nie jestem pewna, czy wciąż byłabym w stanie dać ci to, co wtedy ci obiecywałam. – Jak mogłabym – kiedy moje życie nie należało już w pełni do mnie? Kiedyś potrafiłam sobie to wyobrazić: stworzenie z kimś domu, rodziny; otoczenie jej opieką, wspólne snucie marzeń o przyszłości. Dzisiaj widziałam tylko to, co było bezpośrednio przede mną: ludzi, którzy potrzebowali pomocy, ochronnych szat, zasklepienia ran, z którymi nie mogli udać się do Londynu. Nie miałam zamiaru im tego odmawiać – więc wpuszczenie kogoś do mojego życia oznaczałoby wplątanie go w to wszystko, narażenie na jeszcze większe niebezpieczeństwo. A Cillian – Cillian już i tak tkwił w nim po uszy.
– Widziałam – przytaknęłam, twarze z listów gończych znałam niemal na pamięć. – Samuela też szukają. I Anthony’ego – dodałam ciszej, choć byłam pewna, że nikt nie mógł nas usłyszeć. – Potrzebujecie czegoś? – Pytanie opuściło moje usta zanim zdążyłabym je powstrzymać. – I… co się wydarzyło, Cilly? Oprócz… Wiesz – dodałam, wykonując nieokreślony gest dłonią, jakbym chciała powiedzieć: wszystkiego; na myśli mając wojnę, bezksiężycową noc i fakt, że ludzie Malfoya nie szukali już nawet pretekstu, żeby zabijać czarodziejów mugolskiego pochodzenia.
Byliśmy już prawie przy prowadzących na ganek schodkach, gdy dotarły do mnie jego ostatnie słowa; odwróciłam się, chcąc mu odpowiedzieć, ale widok znajomego gestu – dłoni sięgającej do włosów, palców przeczesujących ciemne, opadające na czoło kosmyki – sprawił, że głoski rozpierzchły się gdzieś po drodze na moje usta. Zatrzymałam na nim spojrzenie, przez moment czując się, jakbyśmy – wbrew temu, co powiedziałam wcześniej – naprawdę wrócili się do przeszłości, tej jaśniejszej i odważniejszej, nieskażonej jeszcze strachem ani żalem; kąciki ust drgnęły mi w górę, musiałam też mocniej zacisnąć palce na kwiatowej wiązance, żeby powstrzymać dłoń przed sięgnięciem ku niemu, w geście bliźniaczym do tego, który zwrócił moją uwagę. – Za chwilę się rozpada – powiedziałam, z tysiąca rzeczy tłoczących się na moim języku wybierając tę najbezpieczniejszą; niebo nad naszymi głowami rzeczywiście zaciągnęło się gęstymi chmurami; w powietrzu czuć było wilgoć. – Masz ochotę napić się herbaty? – zapytałam, jednocześnie porzucając wcześniejsze postawienie o pożegnaniu; ignorując własne serce, które na myśl o spędzeniu kolejnych chwil z Cillianem – w bezpiecznych czterech ścianach kuchni – zaczęło uderzać stanowczo zbyt mocno.
Zwłaszcza, że w głębi ducha chyba tak naprawdę nie chciałam tego robić. – Nie zgasło – powtórzyłam za nim cicho, bo tej jednej rzeczy byłam pewna; cała reszta – tonęła w morzu niedopowiedzeń i niewiadomych, wątpliwości i pozbawionych odpowiedzi pytań o przyszłość. Moją, jego; naszą? Odetchnęłam nieco nerwowo, uciekając spojrzeniem w bok, dokładnie w sposób, o jakim Cillian mówił przed chwilą. – Ale nie wiem już, Cilly – czy to wystarczy? Nie wiem… Nie wiem, kim dla mnie jesteś. Kim ja jestem dla ciebie? Teraz, w tej chwili – nie we wspomnieniach ani w przyszłości, którą widziałeś dla nas wtedy. – Tamta przyszłość już nie istniała, byłam tego pewna; i to nie tylko dlatego, że pociąg, który mógł nas do niej zabrać, odjechał tam bez nas – ale dlatego, że świat, w którym moglibyśmy ją zbudować, obrócił się w ruinę. – Dużo się wydarzyło, kiedy cię nie było – podjęłam po chwili, przesuwając wzrok na ściskaną w dłoni wiązankę, opuszkiem palca bezwiednie przesuwając po delikatnych płatkach leśnych kwiatów; dopiero później unosząc wzrok na niego. To nie był wyrzut, bardziej stwierdzenie faktu; widziałam zresztą w jego spojrzeniu, że nie tylko moje życie pomknęło na łeb na szyję do przodu. – Nie jestem pewna, czy wciąż byłabym w stanie dać ci to, co wtedy ci obiecywałam. – Jak mogłabym – kiedy moje życie nie należało już w pełni do mnie? Kiedyś potrafiłam sobie to wyobrazić: stworzenie z kimś domu, rodziny; otoczenie jej opieką, wspólne snucie marzeń o przyszłości. Dzisiaj widziałam tylko to, co było bezpośrednio przede mną: ludzi, którzy potrzebowali pomocy, ochronnych szat, zasklepienia ran, z którymi nie mogli udać się do Londynu. Nie miałam zamiaru im tego odmawiać – więc wpuszczenie kogoś do mojego życia oznaczałoby wplątanie go w to wszystko, narażenie na jeszcze większe niebezpieczeństwo. A Cillian – Cillian już i tak tkwił w nim po uszy.
– Widziałam – przytaknęłam, twarze z listów gończych znałam niemal na pamięć. – Samuela też szukają. I Anthony’ego – dodałam ciszej, choć byłam pewna, że nikt nie mógł nas usłyszeć. – Potrzebujecie czegoś? – Pytanie opuściło moje usta zanim zdążyłabym je powstrzymać. – I… co się wydarzyło, Cilly? Oprócz… Wiesz – dodałam, wykonując nieokreślony gest dłonią, jakbym chciała powiedzieć: wszystkiego; na myśli mając wojnę, bezksiężycową noc i fakt, że ludzie Malfoya nie szukali już nawet pretekstu, żeby zabijać czarodziejów mugolskiego pochodzenia.
Byliśmy już prawie przy prowadzących na ganek schodkach, gdy dotarły do mnie jego ostatnie słowa; odwróciłam się, chcąc mu odpowiedzieć, ale widok znajomego gestu – dłoni sięgającej do włosów, palców przeczesujących ciemne, opadające na czoło kosmyki – sprawił, że głoski rozpierzchły się gdzieś po drodze na moje usta. Zatrzymałam na nim spojrzenie, przez moment czując się, jakbyśmy – wbrew temu, co powiedziałam wcześniej – naprawdę wrócili się do przeszłości, tej jaśniejszej i odważniejszej, nieskażonej jeszcze strachem ani żalem; kąciki ust drgnęły mi w górę, musiałam też mocniej zacisnąć palce na kwiatowej wiązance, żeby powstrzymać dłoń przed sięgnięciem ku niemu, w geście bliźniaczym do tego, który zwrócił moją uwagę. – Za chwilę się rozpada – powiedziałam, z tysiąca rzeczy tłoczących się na moim języku wybierając tę najbezpieczniejszą; niebo nad naszymi głowami rzeczywiście zaciągnęło się gęstymi chmurami; w powietrzu czuć było wilgoć. – Masz ochotę napić się herbaty? – zapytałam, jednocześnie porzucając wcześniejsze postawienie o pożegnaniu; ignorując własne serce, które na myśl o spędzeniu kolejnych chwil z Cillianem – w bezpiecznych czterech ścianach kuchni – zaczęło uderzać stanowczo zbyt mocno.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Czy na pewno miał prawo się uśmiechać? Jeszcze przed chwilą by się za to skarcił, ale teraz, kiedy się zetknął z jej słowami, że to uczucie w niej nie zgasło - kąciki ust zechciały same unieść się w górę. Nie zrobiły tego mimowolnie. Miał w sobie moc i siłę sprawczą, aby je przed tym aktem powstrzymać. Nie zrobił tego, bo to byłoby nienaturalne - poczuć tak wielką ulgę i radość, ale odmówić podzielenia się tym ze światem. Bo przyszedł tutaj pełen obaw, że Skamanderówna jedynie prześliźnie po nim wzrokiem, a zamiast tego oboje zdobyli się na wyznanie, że coś jeszcze pomiędzy nimi było.
Tylko co?
Dla Cilliana odpowiedź była prosta i trudna zarazem - miłość. To ona miała pocierać go w gardło za każdym razem, kiedy próbował wymówić jej imię ze świadomością, że zranił swoją narzeczoną. To ona miała doprowadzać go do szaleństwa za każdym razem kiedy wyobrażał sobie, że Tessa zdążyła znaleźć sobie kogoś innego, że inny mężczyzna zajął jego miejsce w jej sercu, a jemu pozostanie obserwować ich radość z boku i mówić, że się cieszy ich szczęściem i na pewno będzie z nim szczęśliwsza. Tylko po to, żeby kilka godzin później, warczeć drapiąc ściany paznokciami, nie mogąc znieść tego palącego uczucia tęsknoty. Miłość była piękna, ale jednocześnie przerażająca, skoro w pełni świadomy krzywdy, jaką mógł nieść tu dzisiaj ze sobą, wciąż odszukiwał w sobie potrzebę stanięcia naprzeciw i mówienia o tym, co się zdarzyło, jak o przeszłości, która była już za nimi. Jakby jutro miał stać się na powrót sobą, jak gdyby nigdy nic, a to przecież był długi, złożony proces dziejący się tu i teraz.
- Świat się zmienił, my też - przyznał i z wielką niechęcią potwierdził jej obawy: Niskie są szanse, że te marzenia, które mną wtedy kierowały, się ziszczą. - Tylko że na to wzruszył ramionami. - Gdybym się miał kierować tym, ile moich wielkich planów z przeszłości nie ma teraz racji bytu, to pewnie wcale byśmy teraz nie rozmawiali, bo jak się wtedy w ogóle podnieść z łóżka... - speszyło go to bardziej niż powinno - a ja się podniosłem.
Te miesiące bez niej minęły mu jakoś pusto i głupio. W dodatku tak szybko, jakby w ogóle nigdy nie miały miejsca na osi czasu, chociaż to miejsce miały i istniało wiele konsekwencji jego absurdalnych decyzji - trzeba się było siebie nauczyć na nowo. Kiedy to na niego opadało, ta świadomość przemijania, które to przeżyli daleko od siebie, to mu się aż zęby zaciskały ze złości. Mógłby zawarczeć na siebie w furii, rwać sobie teraz te włosy z głowy i narzekać na to wszystko jeszcze bardziej, stracić na to kolejne lata, miesiące, dni i noce, ale jakoś nie potrafił - ten szkielet, co utrzymywał jego duszę, miał już po prostu dosyć. Gdzieś tak od momentu, kiedy patrząc w kalendarz, zdał sobie sprawę z tego, że na niektóre rzeczy może już być za późno. Ileż się można było nad tym wszystkim użalać? Ile łez trzeba było wylać, żeby się wreszcie dźwignąć na nogi?
- To nie jest tak, że oczekuję od ciebie dzisiaj wielkich deklaracji - zapewnił ją, po czym odetchnął. - Bo wiem, że to jest bardziej skomplikowane, niż bym chciał. - Że kiedy się widzi jaki groźny stał się ten świat, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy warto i wypada w nim kochać. Ale jeżeli miał istnieć ktoś, kto wykrzyczy na całe gardło, że tak i nie powinno się w tej kwestii niczego żałować, to kto inny miał to zrobić, jeżeli nie Cillian Moore? - Jednocześnie nie widziałem cię od tak dawna, że o ile wcześniej też nie potrafiłem odkleić od ciebie oczu, to w tej chwili nie mam pojęcia jak mam wrócić do domu, w którym cię nie ma. I wiem, że ci powinienem dać to przetrawić, ale znasz mnie już przecież na tyle, żeby wiedzieć, że cnota milczenia nigdy nie była mi bliska. Pewnie utrudniam ci teraz przedstawienie się na nowo, a mam na swoją obronę tylko i aż to, że te wszystkie słowa płyną z obfitości serca... - Serca, które wciąż waliło mu jak dzwon, ale robiło to tak długo, że już trochę przestał to czuć. Jakby do tego przywykł - do tego jak mu się zagubiony ptak próbuje wyrwać z klatki piersiowej, do tego pulsującego bólu w głowie, do suchości ust, zimnego dreszczu przechodzącego po plecach za każdym razem, kiedy sobie uprzytomnił, co się dzieje i gdzie się znajduje. - Cóż począć? - Przestać kochać? Czy to miało być łatwiejsze? Gdyby się teraz rozeszli w swoje strony i spróbowali zapomnieć, to byłoby to w ogóle z jego strony możliwe? Ostatecznie, jakby się nad tym bardziej pochylić, nie była jego pierwszą miłością, ale była jedyną, której kupił i wręczył pierścionek.
Przygryzł wargę, kiedy ściszyła głos. Pokręcił głową. Nie potrzebowali pomocy, nie teraz. Wszystko układało im się tak dobrze, że było to aż zastanawiające - w czasach tak bujnie rozwieszanych nekrologów i kryzysu ekonomicznego, Moorowie radzili sobie dobrze. To znaczy, dobrze jak na dzisiejsze standardy.
- Chciałem cię zapytać o to samo... - przyznał. A na drugie pytanie... jak miał odpowiedzieć? Co się działo poza wojną? Czy jeszcze w ogóle to pamiętał? Miał wrażenie, że się w tę rzeczywistość wtopił aż za bardzo. Widać było, że się zawiesił. Kilka myśli musiało przebiec przez bolącą głowę, bo mu oczy rozbłysły kiedy układał wewnątrz siebie jakąś konkretniejszą wypowiedź, ale zanim się odezwał, zadarł podbródek do góry i spojrzał w zachmurzone niebo.
- Faktycznie - odparł. Jakoś przez tę odpowiedź zgubił te inne - o tych innych sprawach, o tym co się działo przez ten rok. Bo to była straszna gęstwina wszystkiego, a też chciał wiedzieć, co się działo u niej. Gdyby mu przyszło ułożyć jakąś listę tego, czego by się chciał dowiedzieć o tym okresie rozłąki, to by mu to dłużej zajęło niż pisanie nowej książki.
Zakładał, że na tym ganku przyjdzie im się pożegnać. Nieoczekiwane zaproszenie zbiło go z tropu, ale przyjął je chaotycznym skinieniem, być może odrobinę nieroztropnie. Weszli do domu razem.
| Z tematu x2.
Tylko co?
Dla Cilliana odpowiedź była prosta i trudna zarazem - miłość. To ona miała pocierać go w gardło za każdym razem, kiedy próbował wymówić jej imię ze świadomością, że zranił swoją narzeczoną. To ona miała doprowadzać go do szaleństwa za każdym razem kiedy wyobrażał sobie, że Tessa zdążyła znaleźć sobie kogoś innego, że inny mężczyzna zajął jego miejsce w jej sercu, a jemu pozostanie obserwować ich radość z boku i mówić, że się cieszy ich szczęściem i na pewno będzie z nim szczęśliwsza. Tylko po to, żeby kilka godzin później, warczeć drapiąc ściany paznokciami, nie mogąc znieść tego palącego uczucia tęsknoty. Miłość była piękna, ale jednocześnie przerażająca, skoro w pełni świadomy krzywdy, jaką mógł nieść tu dzisiaj ze sobą, wciąż odszukiwał w sobie potrzebę stanięcia naprzeciw i mówienia o tym, co się zdarzyło, jak o przeszłości, która była już za nimi. Jakby jutro miał stać się na powrót sobą, jak gdyby nigdy nic, a to przecież był długi, złożony proces dziejący się tu i teraz.
- Świat się zmienił, my też - przyznał i z wielką niechęcią potwierdził jej obawy: Niskie są szanse, że te marzenia, które mną wtedy kierowały, się ziszczą. - Tylko że na to wzruszył ramionami. - Gdybym się miał kierować tym, ile moich wielkich planów z przeszłości nie ma teraz racji bytu, to pewnie wcale byśmy teraz nie rozmawiali, bo jak się wtedy w ogóle podnieść z łóżka... - speszyło go to bardziej niż powinno - a ja się podniosłem.
Te miesiące bez niej minęły mu jakoś pusto i głupio. W dodatku tak szybko, jakby w ogóle nigdy nie miały miejsca na osi czasu, chociaż to miejsce miały i istniało wiele konsekwencji jego absurdalnych decyzji - trzeba się było siebie nauczyć na nowo. Kiedy to na niego opadało, ta świadomość przemijania, które to przeżyli daleko od siebie, to mu się aż zęby zaciskały ze złości. Mógłby zawarczeć na siebie w furii, rwać sobie teraz te włosy z głowy i narzekać na to wszystko jeszcze bardziej, stracić na to kolejne lata, miesiące, dni i noce, ale jakoś nie potrafił - ten szkielet, co utrzymywał jego duszę, miał już po prostu dosyć. Gdzieś tak od momentu, kiedy patrząc w kalendarz, zdał sobie sprawę z tego, że na niektóre rzeczy może już być za późno. Ileż się można było nad tym wszystkim użalać? Ile łez trzeba było wylać, żeby się wreszcie dźwignąć na nogi?
- To nie jest tak, że oczekuję od ciebie dzisiaj wielkich deklaracji - zapewnił ją, po czym odetchnął. - Bo wiem, że to jest bardziej skomplikowane, niż bym chciał. - Że kiedy się widzi jaki groźny stał się ten świat, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy warto i wypada w nim kochać. Ale jeżeli miał istnieć ktoś, kto wykrzyczy na całe gardło, że tak i nie powinno się w tej kwestii niczego żałować, to kto inny miał to zrobić, jeżeli nie Cillian Moore? - Jednocześnie nie widziałem cię od tak dawna, że o ile wcześniej też nie potrafiłem odkleić od ciebie oczu, to w tej chwili nie mam pojęcia jak mam wrócić do domu, w którym cię nie ma. I wiem, że ci powinienem dać to przetrawić, ale znasz mnie już przecież na tyle, żeby wiedzieć, że cnota milczenia nigdy nie była mi bliska. Pewnie utrudniam ci teraz przedstawienie się na nowo, a mam na swoją obronę tylko i aż to, że te wszystkie słowa płyną z obfitości serca... - Serca, które wciąż waliło mu jak dzwon, ale robiło to tak długo, że już trochę przestał to czuć. Jakby do tego przywykł - do tego jak mu się zagubiony ptak próbuje wyrwać z klatki piersiowej, do tego pulsującego bólu w głowie, do suchości ust, zimnego dreszczu przechodzącego po plecach za każdym razem, kiedy sobie uprzytomnił, co się dzieje i gdzie się znajduje. - Cóż począć? - Przestać kochać? Czy to miało być łatwiejsze? Gdyby się teraz rozeszli w swoje strony i spróbowali zapomnieć, to byłoby to w ogóle z jego strony możliwe? Ostatecznie, jakby się nad tym bardziej pochylić, nie była jego pierwszą miłością, ale była jedyną, której kupił i wręczył pierścionek.
Przygryzł wargę, kiedy ściszyła głos. Pokręcił głową. Nie potrzebowali pomocy, nie teraz. Wszystko układało im się tak dobrze, że było to aż zastanawiające - w czasach tak bujnie rozwieszanych nekrologów i kryzysu ekonomicznego, Moorowie radzili sobie dobrze. To znaczy, dobrze jak na dzisiejsze standardy.
- Chciałem cię zapytać o to samo... - przyznał. A na drugie pytanie... jak miał odpowiedzieć? Co się działo poza wojną? Czy jeszcze w ogóle to pamiętał? Miał wrażenie, że się w tę rzeczywistość wtopił aż za bardzo. Widać było, że się zawiesił. Kilka myśli musiało przebiec przez bolącą głowę, bo mu oczy rozbłysły kiedy układał wewnątrz siebie jakąś konkretniejszą wypowiedź, ale zanim się odezwał, zadarł podbródek do góry i spojrzał w zachmurzone niebo.
- Faktycznie - odparł. Jakoś przez tę odpowiedź zgubił te inne - o tych innych sprawach, o tym co się działo przez ten rok. Bo to była straszna gęstwina wszystkiego, a też chciał wiedzieć, co się działo u niej. Gdyby mu przyszło ułożyć jakąś listę tego, czego by się chciał dowiedzieć o tym okresie rozłąki, to by mu to dłużej zajęło niż pisanie nowej książki.
Zakładał, że na tym ganku przyjdzie im się pożegnać. Nieoczekiwane zaproszenie zbiło go z tropu, ale przyjął je chaotycznym skinieniem, być może odrobinę nieroztropnie. Weszli do domu razem.
| Z tematu x2.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ogród
Szybka odpowiedź