Stoliki na środku sali
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Stoliki na środku sali
Po wejściu do klubu trafia się do sporej, wysoko sklepionej komnaty, gdzie dominują barwy czerwieni i złota - zazwyczaj, choć niekiedy są one magicznie zmieniane w zależności od okazji. Wnętrze "Piórka Feniksa" jest eleganckie, przyjemne dla oka i wygodne. Na środku stoją liczne, niewielkie stoliku, przy których usiądzie jednocześnie maksymalnie czterech czarodziejów. Każdy z nich jest nakryty karminowym obrusem, a stojące nań świece stwarzają bardziej intymną atmosferę.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:51, w całości zmieniany 1 raz
Listopad okazał się miesiącem nieoczekiwanych zaproszeń, które raz po raz sprawiały, że ciemne brwi Fantine unosiły się lekko w wyrazie zdziwienia, gdy odczytywała kolejny list. Pierwszemu nie mogła odmówić. Charytatywny koncert, jaki zorganizował ród Burke, na rzecz ofiar wojny, może i odbywał się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, był jednak szlachetną inicjatywą, w którą powinni byli się zaangażować. Nie miała pewności, czy lokalizacja tego wydarzenia zaskoczyła ją bardziej, czy też może prośba o pomoc skreślona ręką lorda Maghnusa Bulstrode. Nad odpowiedzią na ten list zastanawiała się dłużej, nie będąc pewna jak powinna interpretować jego intencje. Fantine słyszała, oczywiście, o jego własności, Piórku Feniksa, nigdy nie miała jednak okazji być gościem tego lokalu. Może i słynął z występów największych gwiazd estrady i kabaretu, bilety był drogie, zaś alkohol doskonały, lecz nie była pewna, czy młodej damie wypada się tam pojawiać - biorąc pod uwagę to, co działo się na scenie po zapadnięciu zmroku. Pani matki wolała nie pytać, z góry znała odpowiedź i brzmiała ona nie. Tristan nie wyraził jednak dezaprobaty, sprzeciwu, ciekawość Róży zaś zwyciężyła - i zgodziła się.
Doskonale wiedziała, gdzie mieści się budynek klubu Piórko Feniksa. Royal Borough of Kensington and Chelsea było wszak jedną z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych dzielnic magicznego Londynu. Ponoć mieszkali tu ambasadorzy zagranicznych państw, ważni politycy Ministerstwa Magii, słynne osobistości świata sztuki i estrady. Cóż, przynajmniej tak było wcześniej - Fantine nie wiedziała, czy wciąż tak jest. Nie zdziwiłaby się, gdyby się wynieśli. Życie w Londynie musiało stać się naprawdę uciążliwe, skoro wciąż nie działała tu teleportacja, taka była jednak konieczność, skoro szaleni rebelianci terroryzowali wciąż miasto. Najważniejsze, że ulubione butiki znów były otwarte, zaś ich pracownicy wychodzili ze skóry, aby lady Rosier nie odczuła, że miewali problemy ze sprowadzaniem upragnionych przezeń dóbr.
Dwudziestego piątego listopada jednak, po raz pierwszy, zamiast dotrzeć do drzwi salonu ulubionej modystki, kroczyła w kierunku Piórka Feniksa w towarzystwie jednego z pracowników Chateau Rose, odpowiedzialnego za bezpieczeństwo dziewczyny, a także przyzwoitki. Nie wypadało Fantine spotykać się z lordem Busltrode sam na sam. Zwłaszcza w t a k i m miejscu. Musiała dbać o swoją reputację.
Przybyła leciutko spóźniona, akurat niezamierzenie, niemożliwość teleportacji okazała się większym utrudnieniem, niż sądziła. Przekroczywszy próg lokalu, wchodząc do holu, rozejrzała się po nim niby ze znudzeniem, jakby oceniała, czy to miejsce odpowiednie dla niej - w rzeczywistości jednak czuła ogromną ciekawość. Usta, podkreślone karminową szminką, nie drgnęły w uśmiechu, dopóki była sama. Czuła się sama, mimo że wokół niej czuwała służba i pracownicy lokalu, ich jednak nie traktowała w kategoriach towarzystwa. Fantine wydawała się nie zwracać na nich uwagi, lecz gdy tylko zsunęła z ramion płaszcz, wyciągnęła go w stronę pracownika, nawet na niego nie spoglądając. Kilka godzin zastanawiała się co powinna ubrać - ostatecznie zdecydowała się na suknię ze złotej satyny, z zabudowaną górą i rękawem trzy-czwarte, której talię zdobił złoty pasek z perłami. Kilka kosmyków ciemnych włosów upięła z tyłu głowy ozdobną szpilą z rubinową różą, pozostałą część zaś zakręciła w delikatne fale.
Spojrzeniem szukała lorda Bulstrode - jego obecności oczekiwała już od samego progu, miała nadzieję, że będzie gotów, by ją przywitać.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Żadnej burleski dwudziestego piątego listopada brzmiała dyrektywa lorda Bulstrode, który w niewielkim poważaniu miał uniesione w zdziwieniu brwi pracowników i głupio dopytującego się o jego samopoczucie Rickarda. Oczywistym było to, że w dniu, w którym odwiedzi ich lady Rosier, repertuar artystyczny Piórka nie mógł pozostawiać żadnych wątpliwości co do swoich walorów estetycznych – nierzadko gościli w klubie kobiety z zaciekawieniem oglądające występy, w których nie dostrzegały niczego nieobyczajnego, jednak jak miało być w przypadku Róży nie miał zielonego pojęcia i wolał nie ryzykować faux pas. Rozgonił więc tancerki, po raz pierwszy w historii dziejów odwołując próbę, po czym krążył po całym Piórku niczym inspekcja sanitarna, szukając wszystkiego, co mogłoby prezentować się lepiej. Dyrektyw było więcej; pozostali w lokalu pracownicy mieli przywdziać uniformy zarezerwowane na specjalne wydarzenia, butelki trunków ustawionych na półkach ponad barem miały zostać uporządkowane kolorystycznie, każdy najmniejszy pyłek sprzątnięty, a stoliki i scena wypastowane na wysoki błysk. Maghnusa nie interesowało nic innego niż perfekcja. Odwiedził również kuchnię, by wydać ostatnie rozporządzenia co do planowanego poczęstunku, choć tu z nieskrywanym zadowoleniem musiał przyznać, że niewiele kwestii wymagało jego atencji – po zakupie Piórka zatrudnił najlepszego kucharza, jakiego znał i od tego czasu ani razu nie pożałował tej decyzji; dania serwowane w lokalu były zawsze najwyższej jakości, o ten jeden punkt programu był więc spokojny.
Czas pozostały do umówionego spotkania spędził w zaciszu swojego gabinetu na piętrze, nadrabiając zaległości korespondencyjne. Od jego urodzin minęło już ponad pół tygodnia, a on wciąż nie zdołał odpisać na wszystkie życzenia ani rozesłać podziękowań za pamięć i uczestnictwo w uroczystości w Gerrards Cross – w tym roku zdecydowanie skromniejszej niż zwykle, ograniczającej się praktycznie do rodziny i najbliższych przyjaciół z godnym rodowodem, mimo że świętował okrągły jubileusz. Nie brakowało mu hucznych obchodów, czasy były jakie były i skłamałby mówiąc, że przywiązywał wielką wagę do tego teatrzyku wymienianych uprzejmości lub że wielkość przyjęcia w Bulstrode Park była jego zmartwieniem numer jeden. Stąpał mocno po ziemi, miał przed oczami cel, który od pewnego czasu widział wyraźnie jak nigdy dotąd. I zamierzał dążyć do niego, po trupach jeśli zajdzie taka potrzeba. Ta wizja utrzymywała go w wyjątkowo pogodnym nastroju.
Chwilę przed piętnastą opuścił swoje królestwo i skierował się w stronę baru, a echo niosło dźwięk energicznych kroków nieznających zawahania, gdy przechodząc koło fortepianu polecił Theodorowi granie lekkiego, przyjemnego dla ucha repertuaru. Czekał nieopodal wejścia, z jedną z dłoni nonszalancko schowaną w obszernej kieszeni eleganckiej szaty w kolorze głębokiej czerni, poprzeplatanej nicią w kolorze płynnego złota. Pod sztywnym kołnierzem zawiązany miał purpurowy fular, przetkany długą, złotą broszą w kształcie maski teatralnej, otoczonej trzema pięcioramiennymi gwiazdami - charakterystycznej dla rodu Bulstrode. Słyszał, że przyszła, lecz czekał wciąż w niewidocznym miejscu, pozwalając służbie odebrać od niej płaszcz, nim wystąpił przed siebie z twarzą rozpromienioną w przyjemnym dla oka uśmiechu numer pięć. Była wyższa, niż się spodziewał.
- Lady Rosier, witam w swoich skromnych progach, jestem zaszczycony faktem, że zdecydowałaś się przychylić do mojego zaproszenia - zwrócił się do kobiety miękkim barytonem, by pochyliwszy się przed nią delikatnie ująć jej smukłą dłoń i musnąć ją przelotnie chłodnymi ustami w szarmanckim geście powitania. - Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt uciążliwa - dodał, prostując się i dopiero teraz omiótł spojrzeniem sylwetkę odzianą w elegancką suknię przewiązaną sznurem pereł. Jak widać, nie tylko Maghnus stwierdził, że należy się zaprezentować. Przyznawał przed samym sobą, że w przypadku Blacków czy Parkinsonów nie odczuwał aż takiej potrzeby, jednak mając na względzie napięte stosunki z Rosierami, do każdego aspektu przykładał większą uwagę.
- Jeśli mogę zaproponować... - na jego ustach wciąż tańczył uśmiech, gdy krótkim ruchem dłoni zawezwał Danny’ego z dwoma kieliszkami typu tulipan, wypełnionymi szampanem; bo szampan był dobry na wszystko. Znaczącym spojrzeniem nakazał również zając się odpowiednio towarzyszami lady Rosier. - może zaprezentuję wpierw wnętrze lokalu, a następnie omówimy szczegóły przy lunchu? - dokończył myśl, wręczając jej jeden z kieliszków i zamaszystym gestem zapraszając ją do przestąpienia w głąb lokalu.
Czas pozostały do umówionego spotkania spędził w zaciszu swojego gabinetu na piętrze, nadrabiając zaległości korespondencyjne. Od jego urodzin minęło już ponad pół tygodnia, a on wciąż nie zdołał odpisać na wszystkie życzenia ani rozesłać podziękowań za pamięć i uczestnictwo w uroczystości w Gerrards Cross – w tym roku zdecydowanie skromniejszej niż zwykle, ograniczającej się praktycznie do rodziny i najbliższych przyjaciół z godnym rodowodem, mimo że świętował okrągły jubileusz. Nie brakowało mu hucznych obchodów, czasy były jakie były i skłamałby mówiąc, że przywiązywał wielką wagę do tego teatrzyku wymienianych uprzejmości lub że wielkość przyjęcia w Bulstrode Park była jego zmartwieniem numer jeden. Stąpał mocno po ziemi, miał przed oczami cel, który od pewnego czasu widział wyraźnie jak nigdy dotąd. I zamierzał dążyć do niego, po trupach jeśli zajdzie taka potrzeba. Ta wizja utrzymywała go w wyjątkowo pogodnym nastroju.
Chwilę przed piętnastą opuścił swoje królestwo i skierował się w stronę baru, a echo niosło dźwięk energicznych kroków nieznających zawahania, gdy przechodząc koło fortepianu polecił Theodorowi granie lekkiego, przyjemnego dla ucha repertuaru. Czekał nieopodal wejścia, z jedną z dłoni nonszalancko schowaną w obszernej kieszeni eleganckiej szaty w kolorze głębokiej czerni, poprzeplatanej nicią w kolorze płynnego złota. Pod sztywnym kołnierzem zawiązany miał purpurowy fular, przetkany długą, złotą broszą w kształcie maski teatralnej, otoczonej trzema pięcioramiennymi gwiazdami - charakterystycznej dla rodu Bulstrode. Słyszał, że przyszła, lecz czekał wciąż w niewidocznym miejscu, pozwalając służbie odebrać od niej płaszcz, nim wystąpił przed siebie z twarzą rozpromienioną w przyjemnym dla oka uśmiechu numer pięć. Była wyższa, niż się spodziewał.
- Lady Rosier, witam w swoich skromnych progach, jestem zaszczycony faktem, że zdecydowałaś się przychylić do mojego zaproszenia - zwrócił się do kobiety miękkim barytonem, by pochyliwszy się przed nią delikatnie ująć jej smukłą dłoń i musnąć ją przelotnie chłodnymi ustami w szarmanckim geście powitania. - Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt uciążliwa - dodał, prostując się i dopiero teraz omiótł spojrzeniem sylwetkę odzianą w elegancką suknię przewiązaną sznurem pereł. Jak widać, nie tylko Maghnus stwierdził, że należy się zaprezentować. Przyznawał przed samym sobą, że w przypadku Blacków czy Parkinsonów nie odczuwał aż takiej potrzeby, jednak mając na względzie napięte stosunki z Rosierami, do każdego aspektu przykładał większą uwagę.
- Jeśli mogę zaproponować... - na jego ustach wciąż tańczył uśmiech, gdy krótkim ruchem dłoni zawezwał Danny’ego z dwoma kieliszkami typu tulipan, wypełnionymi szampanem; bo szampan był dobry na wszystko. Znaczącym spojrzeniem nakazał również zając się odpowiednio towarzyszami lady Rosier. - może zaprezentuję wpierw wnętrze lokalu, a następnie omówimy szczegóły przy lunchu? - dokończył myśl, wręczając jej jeden z kieliszków i zamaszystym gestem zapraszając ją do przestąpienia w głąb lokalu.
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ledwie oddała płaszcz służbie i zdążyła tylko pomyśleć gdzie on jest z niezadowoleniem, że nie czeka na nią w samym progu z bukietem kwiatów, a usłyszała męski głos, wyraźnie zwracający się do niej. Zabrzmiał dość obco, nieznajomo, lecz przyjemnie dla ucha. Minęły ponad dwa lata, gdy Fantine brylowała na salonach magicznej socjety, nigdy jednak nie miała okazji, aby poznać lorda Bulstrode lepiej. W głębi ducha musiała przyznać, że jak dotąd nie zwracała na niego szczególnej uwagi - wdowcy z dziećmi nie leżeli w kręgu zainteresowań Róży. Teraz przyjrzała mu się uważniej. Wysoki, postawny, przystojny. Popołudnie mogło okazać się przyjemnie niż sądziła.
- Lordzie Bulstrode - odrzekła pogodnym tonem Fantine i niemalże władczym gestem wyciągnęła w jego kierunku dłoń, z której wcześniej zsunęła jedwabną rękawiczkę, obserwując z lekkim uśmiechem jak pochyla się, by ją ucałować. Zaraz po tym splotła ją z drugą przed sobą, uchwyciwszy spojrzenie jego piwnych oczu, gdy tym razem to on przyglądał się niej. - Dziękuję za zaproszenie. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się go, lecz lubię miłe niespodzianki - powiedziała, a kącik czerwonych ust uniósł się wyżej; nie wiedziała jeszcze, czy aby na pewno będzie to przyjemna niespodzianka, lepiej jednak by się nie zawiodła. Choć tak naprawdę nie bardzo wiedziała czego powinna się spodziewać. Ani po Piórku Feniksa, ani po nim. Słyszała, rzecz jasna, plotki, było ich jednak zbyt niewiele, okazały się za skąpe, aby mogła snuć przypuszczenia jak spędzi czas w towarzystwie Maghnusa Bulstrode. - Podróż z Kent do Londynu nie. Przemieszczanie się po mieście jest wciąż, niezaprzeczalnie, nieco uciążliwe... - westchnęła leciutko, z żalem. Fantine nie zamierzała narzekać, ale czyż Maghnus nie powinien wiedzieć, że naprawdę powinien czuć się zaszczycony jej obecnością? - Doskonale rozumiem jednak powody. A czy pan nie miewa problemów przez to, co działo się w mieście? - spytała uprzejmym tonem, jakby naprawdę ją to ciekawiło. Z premedytacją zadbała o to by w tonie głosu rozbrzmiała niby szczerze zmartwiona nuta, zmarszczyła przy tym lekko brwi. Nie za dobrze znała się na prowadzeniu biznesu - właściwie to wcale się na tym nie znała - nie trzeba było jednak być geniuszem, aby domyślić się, że trwające wokół walki, szaleni rebelianci niszczący miasto nie wpływają za dobrze na atmosferę wokół i nie zachęcają do zabawy. W Piórku Feniks zaś, jak słyszała, bo nigdy nie przekonała się o tym sama, nieustannie trwała szampańska zabawa.
Rosierówna skinęła głową, gdy obok niej pojawił się kelner z tacą, zgadzając się na wspólny toast - szampan rzeczywiście był dobry na wszystko. Żałowała jedynie, że w środku kieliszka zabrakło truskawki, Maghnus nie mógł jednak znać takich szczegółów o jej gustach - jeszcze nie.
- Z przyjemnością, lordzie Bulstrode - wyrzekła, na zachętę ze strony czarodzieja odpowiadając uśmiechem i lekkim, niemal tanecznym krokiem ruszyła we wskazanym przezeń kierunku, rozglądając się po wnętrzu lokalu z ciekawością - jak naprawdę wyglądała jaskinia rozpusty? Oczekiwała czerwieni, koloru miłości i namiętności, może purpury, jeśli był przywiązany do rodowych barw. - Och, proszę wybaczyć, panie, lecz chciałabym, aby przyjął lord moje spóźnione życzenia urodzinowe - życzę panu wszystkiego, co najlepsze. Niech pomyślność czuwa nad panem i pańską rodziną - powiedziała nagle, spoglądając na Maghnusa przez ramię, gdy prowadził ją jednym z korytarzy.
- Lordzie Bulstrode - odrzekła pogodnym tonem Fantine i niemalże władczym gestem wyciągnęła w jego kierunku dłoń, z której wcześniej zsunęła jedwabną rękawiczkę, obserwując z lekkim uśmiechem jak pochyla się, by ją ucałować. Zaraz po tym splotła ją z drugą przed sobą, uchwyciwszy spojrzenie jego piwnych oczu, gdy tym razem to on przyglądał się niej. - Dziękuję za zaproszenie. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się go, lecz lubię miłe niespodzianki - powiedziała, a kącik czerwonych ust uniósł się wyżej; nie wiedziała jeszcze, czy aby na pewno będzie to przyjemna niespodzianka, lepiej jednak by się nie zawiodła. Choć tak naprawdę nie bardzo wiedziała czego powinna się spodziewać. Ani po Piórku Feniksa, ani po nim. Słyszała, rzecz jasna, plotki, było ich jednak zbyt niewiele, okazały się za skąpe, aby mogła snuć przypuszczenia jak spędzi czas w towarzystwie Maghnusa Bulstrode. - Podróż z Kent do Londynu nie. Przemieszczanie się po mieście jest wciąż, niezaprzeczalnie, nieco uciążliwe... - westchnęła leciutko, z żalem. Fantine nie zamierzała narzekać, ale czyż Maghnus nie powinien wiedzieć, że naprawdę powinien czuć się zaszczycony jej obecnością? - Doskonale rozumiem jednak powody. A czy pan nie miewa problemów przez to, co działo się w mieście? - spytała uprzejmym tonem, jakby naprawdę ją to ciekawiło. Z premedytacją zadbała o to by w tonie głosu rozbrzmiała niby szczerze zmartwiona nuta, zmarszczyła przy tym lekko brwi. Nie za dobrze znała się na prowadzeniu biznesu - właściwie to wcale się na tym nie znała - nie trzeba było jednak być geniuszem, aby domyślić się, że trwające wokół walki, szaleni rebelianci niszczący miasto nie wpływają za dobrze na atmosferę wokół i nie zachęcają do zabawy. W Piórku Feniks zaś, jak słyszała, bo nigdy nie przekonała się o tym sama, nieustannie trwała szampańska zabawa.
Rosierówna skinęła głową, gdy obok niej pojawił się kelner z tacą, zgadzając się na wspólny toast - szampan rzeczywiście był dobry na wszystko. Żałowała jedynie, że w środku kieliszka zabrakło truskawki, Maghnus nie mógł jednak znać takich szczegółów o jej gustach - jeszcze nie.
- Z przyjemnością, lordzie Bulstrode - wyrzekła, na zachętę ze strony czarodzieja odpowiadając uśmiechem i lekkim, niemal tanecznym krokiem ruszyła we wskazanym przezeń kierunku, rozglądając się po wnętrzu lokalu z ciekawością - jak naprawdę wyglądała jaskinia rozpusty? Oczekiwała czerwieni, koloru miłości i namiętności, może purpury, jeśli był przywiązany do rodowych barw. - Och, proszę wybaczyć, panie, lecz chciałabym, aby przyjął lord moje spóźnione życzenia urodzinowe - życzę panu wszystkiego, co najlepsze. Niech pomyślność czuwa nad panem i pańską rodziną - powiedziała nagle, spoglądając na Maghnusa przez ramię, gdy prowadził ją jednym z korytarzy.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nigdy właściwie nie przyszło mu się zastanawiać nad tym jak był postrzegany w oczach młodych szlachcianek ani czy był uważany za dobrą partię, powracając po kilku latach na salony z metką “do wzięcia” i z martwą żoną i pierworodnym na koncie. Nie upatrywał w swojej historii niczego niewygodnego ani ciężkiego do zaakceptowania – pomimo licznych eliksirów wzmacniających i bogatych list zaklęć leczniczych śmierć kobiety w połogu nie była niestety niczym nadzwyczajnym w ich świecie, a i dzieci marły jak muchy, nie dając żadnych gwarancji na to, że po wyjściu z okresu niemowlęctwa faktycznie dożyją momentu, w którym wezmą na swoje barki ciężar wielowiekowych tradycji i obowiązków. Wiedział to aż za dobrze, gdy po przeszło dwóch dekadach spędzonych na odgrywaniu roli drugiego syna, niespodziewanie na kolana spadła mu rola pierwszoplanowa, o którą nigdy nie zabiegał; rozumiał więc decyzję nestora nakazującego socjalizować się w każdy możliwy sposób, jakby ostatnie siedem lat nigdy się nie wydarzyło.
Fantine była niewiele starsza od Vivienne i z pierwszych chwil spotkania odniósł wrażenie, że w pewnym sensie przypominała ją po trochu z zachowania. Dostojna i opanowana, właściwie nieznająca prawdziwego życia poza złotą klatką szlacheckiego dworku, emanowała wrodzoną władczością na każdym kroku, nawet w sposobie, w jakim podawała dłoń do przywitania. Nie pozwolił sobie na zbyt ciekawskie czy natarczywe spojrzenia, szybko kierując piwne tęczówki ku jej płaszczowi, jakby chciał się upewnić czy faktycznie można go powierzyć szatniarzowi.
- Pozostaje mi tylko liczyć na to, że pani nie rozczaruję, Lady Rosier - odpowiedział pogodnym tonem, bo choć nie miał większych obaw co do przebiegu spotkania, doświadczenie uczyło go, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca; niemniej jednak liczył na to, że pozostanie w kategoriach miłej niespodzianki. Przysłuchiwał się jej słowom, przytakując głową w smętnym potwierdzeniu. - Niestety sytuacja wciąż jest daleka od ideału i tym bardziej doceniam chęć odwiedzenia Piórka - nie było sensu mydlić jej oczu, z pewnością doskonale była świadoma jak sprawy się miały naprawdę. - Z umiarkowanym optymizmem powiedziałbym, że najgorsze już za nami. W najburzliwszych czasach faktycznie mieliśmy martwy okres zarówno w kwestii dostaw, jak i frekwencji gości, jednak wszystko stopniowo wraca do normy - stwierdził po krótkiej chwili namysłu, nie zagłębiając się zanadto w szczegóły, o które z pewnością nie pytała, prowadząc kurtuazyjną pogawędkę. - Zdaje się, że ludzie tęsknią za normalnością. Dajemy im ją, nawet gdy nic naokoło nie jest już takie jak przedtem - bo czy Piórko Feniksa nie było właśnie dla wielu przyzwyczajonych do pewnego poziomu klientów prawdziwą ostoją, bezpieczną wyspą na wzburzonym morzu? Pomieszczenia o świetnej akustyce wygłuszały wszystkie dźwięki z zewnątrz, by zapewnić najlepsze wrażenia z występów, na scenie wbrew wszystkiemu i wszystkim wciąż tańczyły roześmiane tancerki, a alkohol płynął wartkim strumieniem, jakby nic się nie zmieniło.
- Zakładam, że podobnie mają się sprawy w La Fantasmagorie? - zapytał uprzejmie, wszak brat Fantine zainwestował w tę samą branżę. Upił łyk szampana, pozwalając złocistym bąbelkom wybuchnąć na podniebieniu. Odpowiedział uśmiechem, gdy przystała na jego propozycję, lecz nie przeszli nawet dwudziestu jardów, gdy słysząc słowa lady Rosier, przystanął wpół kroku, by ponownie na nią zerknąć i pozwolić cieniowi zdumienia odmalować się na jego twarzy. - Dziękuję za życzenia i za pamięć, lady Rosier, choć nie ukrywam, że zaskoczyłaś mnie, pani - przyznał szczerze, wszak nie mieli bliskich relacji, właściwie nie mieli żadnych relacji, które obligowałyby ją go pamiętania o listopadowej dacie.
- Wokół sceny głównej nie znajdziemy raczej odpowiedniego miejsca na rewolucje artystyczne, tym bardziej, że nic nie powinno odwracać uwagi od gwiazdy wieczoru ani gryźć się z często zmienianą scenografią - podjął ponownie przechadzkę korytarzem Piórka, jednocześnie wprowadzając Fantine w swoje wstępne wyobrażenia. Za nimi, z zachowaniem nienachalnego dystansu podążał Danny, gotów w każdej chwili uzupełnić poziom trunku w kieliszkach; innych gości w klubie nie było. - Z kolei ściany w prywatnych lożach na podwyższeniu wydają się być dość puste - kontynuował myśl, by pokierować kobietę w stronę schodków i zachęcić ją do obejrzenia rzeczonych ścian proszących o jej łaskę, nim przejdą do następnego punktu wycieczki.
Fantine była niewiele starsza od Vivienne i z pierwszych chwil spotkania odniósł wrażenie, że w pewnym sensie przypominała ją po trochu z zachowania. Dostojna i opanowana, właściwie nieznająca prawdziwego życia poza złotą klatką szlacheckiego dworku, emanowała wrodzoną władczością na każdym kroku, nawet w sposobie, w jakim podawała dłoń do przywitania. Nie pozwolił sobie na zbyt ciekawskie czy natarczywe spojrzenia, szybko kierując piwne tęczówki ku jej płaszczowi, jakby chciał się upewnić czy faktycznie można go powierzyć szatniarzowi.
- Pozostaje mi tylko liczyć na to, że pani nie rozczaruję, Lady Rosier - odpowiedział pogodnym tonem, bo choć nie miał większych obaw co do przebiegu spotkania, doświadczenie uczyło go, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca; niemniej jednak liczył na to, że pozostanie w kategoriach miłej niespodzianki. Przysłuchiwał się jej słowom, przytakując głową w smętnym potwierdzeniu. - Niestety sytuacja wciąż jest daleka od ideału i tym bardziej doceniam chęć odwiedzenia Piórka - nie było sensu mydlić jej oczu, z pewnością doskonale była świadoma jak sprawy się miały naprawdę. - Z umiarkowanym optymizmem powiedziałbym, że najgorsze już za nami. W najburzliwszych czasach faktycznie mieliśmy martwy okres zarówno w kwestii dostaw, jak i frekwencji gości, jednak wszystko stopniowo wraca do normy - stwierdził po krótkiej chwili namysłu, nie zagłębiając się zanadto w szczegóły, o które z pewnością nie pytała, prowadząc kurtuazyjną pogawędkę. - Zdaje się, że ludzie tęsknią za normalnością. Dajemy im ją, nawet gdy nic naokoło nie jest już takie jak przedtem - bo czy Piórko Feniksa nie było właśnie dla wielu przyzwyczajonych do pewnego poziomu klientów prawdziwą ostoją, bezpieczną wyspą na wzburzonym morzu? Pomieszczenia o świetnej akustyce wygłuszały wszystkie dźwięki z zewnątrz, by zapewnić najlepsze wrażenia z występów, na scenie wbrew wszystkiemu i wszystkim wciąż tańczyły roześmiane tancerki, a alkohol płynął wartkim strumieniem, jakby nic się nie zmieniło.
- Zakładam, że podobnie mają się sprawy w La Fantasmagorie? - zapytał uprzejmie, wszak brat Fantine zainwestował w tę samą branżę. Upił łyk szampana, pozwalając złocistym bąbelkom wybuchnąć na podniebieniu. Odpowiedział uśmiechem, gdy przystała na jego propozycję, lecz nie przeszli nawet dwudziestu jardów, gdy słysząc słowa lady Rosier, przystanął wpół kroku, by ponownie na nią zerknąć i pozwolić cieniowi zdumienia odmalować się na jego twarzy. - Dziękuję za życzenia i za pamięć, lady Rosier, choć nie ukrywam, że zaskoczyłaś mnie, pani - przyznał szczerze, wszak nie mieli bliskich relacji, właściwie nie mieli żadnych relacji, które obligowałyby ją go pamiętania o listopadowej dacie.
- Wokół sceny głównej nie znajdziemy raczej odpowiedniego miejsca na rewolucje artystyczne, tym bardziej, że nic nie powinno odwracać uwagi od gwiazdy wieczoru ani gryźć się z często zmienianą scenografią - podjął ponownie przechadzkę korytarzem Piórka, jednocześnie wprowadzając Fantine w swoje wstępne wyobrażenia. Za nimi, z zachowaniem nienachalnego dystansu podążał Danny, gotów w każdej chwili uzupełnić poziom trunku w kieliszkach; innych gości w klubie nie było. - Z kolei ściany w prywatnych lożach na podwyższeniu wydają się być dość puste - kontynuował myśl, by pokierować kobietę w stronę schodków i zachęcić ją do obejrzenia rzeczonych ścian proszących o jej łaskę, nim przejdą do następnego punktu wycieczki.
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mężczyźni chyba zawsze dużo mniejszą wagę przywiązywali do swojej reputacji w oczach kobiet, świadomi, że to przecież nie one podejmują naprawdę istotne decyzje. O ich wartości na rynku matrymonialnym stanowiły zupełnie inne argumenty, o jakich młode damy niekiedy nie miały nawet pojęcia, że mogą być istotne dla ich ojców i nestorów rodu. Zapewne zupełnie przestawali o to dbać w chwili, kiedy stanęli już na ślubnym kobiercu tak jak Maghnus Bulstrode. Fantine nie była obecna podczas ceremonii zaślubin z lady Malfoy, nawet nie pamiętała relacji zdanej zapewne przez matkę i najstarszą z sióstr, sama liczyła sobie wówczas mniej niż piętnaście lat i jako podlotek pobierała nauki we francuskim Instytucie Magii Beauxbatons. Sytuacja uległa jednak zmianie. Stracił żonę, czas żałoby dawno już przeminął, a choć miał syna - Fantine lubiła słuchać plotek i dobrze wiedzieć z kim ma do czynienia - to był względnie młody. Na salonach plotkowano i zastanawiano się, czy ma zamiar ożenić się ponownie. Interesujące.
Sama Róża zachodziła w głowę od kilku dni jakie miał intencje zapraszając ją do Piórka Feniksa, prosząc o pomoc. Nie była tak naiwna, aby sądzić, że chodzi jedynie o jej dobry gust (chociaż uważała, że ma doskonałe poczucie estetyki). Myślami nie wybiegała zbyt daleko, podejrzewała, że może równie dobrze chodzić o poprawę kontaktów między ich rodzinami. Pamiętała, że niegdyś Tristan o nim wspominał, że pozostawał z nim w bliższych kontaktach, lecz odkąd zakończyła nauki w Beauxbatons wydawało jej się, że Tristan o nim nie wspomina.
Nigdy nie zapytałaby jednak wprost. Prawdopodobieństwo, że otrzymałaby szczerą odpowiedź oceniała na mniejszą niż okrągłe zero i nie potrzebowała do tego numerologicznych równań.
Na nadzieje o nierozczarowaniu jej wyrażone pogodnym tonem odpowiedziała promiennym uśmiechem. Tylko tyle i aż tyle. Sama nie pocieszyła go, że z pewnością będzie inaczej, nie dodała lordowi Bulstrode otuchy. Fantine nie chciała, by choć na chwilę przestał się starać. Nie była pewna, czy Tristan mu o niej opowiadał, czy sam zasięgnął plotek zanim ją tu zaprosił, lecz samo nazwisko powinno dać mu do myślenia, że Fantine wymagania miała niezwykle wysokie. Szczególnie jeśli chodziło o towarzystwo.
- Oby się pan nie mylił, lordzie Bulstrode, wierzę, że najgorsze w tym mieście rzeczywiście jest już za nami. Sytuacja zdaje się poprawiać z każdym tygodniem, czyż nie? Dobrze, że Ministerstwo Magii odzyskuje panowanie nad sytuacją w mieście. Życzę panu, aby rozwiązało to i problemy tego miejsca - odpowiedziała dyplomatycznie czarownica, powtarzając jednocześnie słowa usłyszane w domu, od Tristana i innych męskich krewnych - ich zdanie o Ministerstwie Magii było także i jej stanowiskiem. - Obawiam się, że tak - odpowiedziała, lecz w rzeczywistości wcale nie miała takiej pewności. Nieszczególnie interesowała się frekwencją gości w La Fantasmagorie, jej obrotami, zyskami. Nawet podczas wizyt w luksusowym przybytku, będącym ślubnym podarkiem Tristana dla Evandry, nie miała do czynienia z czystokrwistymi gośćmi. Zawsze zasiadała w prywatnej, najlepszej loży, skupiała się na sztuce i swoim towarzystwie - a nie innych. - Na szczęście klasyka zawsze będzie wzbudzać zainteresowanie i nieść pociechę - wyrzekła, unosząc przy tym kącik ust w nieprzewrotnym uśmiechu. Jakie miała mniemanie o spektaklach Piórka Feniksa? Tego lord Bulstrode nie mógł być pewien.
Poczuła satysfakcję dostrzegłszy na twarzy Maghnusa lekkie zdumienie, kiedy złożyła mu życzenia urodzinowe. Jeszcze nie wiedział, że Fantine lubiła wiedzieć więcej, że uważała informację za jedną z najcenniejszych walut na magicznych salonach. To łączyło ją z jego młodszą siostrą. Jednocześnie zdradziła się z tym, że sama zasięgnęła o nim plotek przed tym spotkaniem i nie tylko - ale nie szkodzi.
- Lubię zaskakiwać, lordzie Bulstrode - odpowiedziała enigmatycznie, spoglądając na niego przez ramię, po czym ruszyła dalej, nieśpiesznie przechodząc obok głównej sceny, na którą spojrzała i próbowała wyobrazić sobie te występy o jakich słyszała. Ciekawiło to Fantine, niezaprzeczalnie. Oderwała od niej wzrok dopiero, gdy dotarli do jednej z loży na podwyższeniu, gdzie ściany rzeczywiście wydawały się dość puste.
- Tutaj jednak nie decydowałabym się na klasykę. Ani martwa natura, ani impresjonistyczne pejzaże, nie pasują. Może bardziej fantazyjna abstrakcja, tajemnicza, nastrojowa? Tutaj na przykład - ciemny granat nocnego nieba kontrastujący z czerwienią - zaproponowała po chwili zastanowienia, powoli wchodząc po schodkach, próbując zwizualizować sobie jakby to wyglądało.
Sama Róża zachodziła w głowę od kilku dni jakie miał intencje zapraszając ją do Piórka Feniksa, prosząc o pomoc. Nie była tak naiwna, aby sądzić, że chodzi jedynie o jej dobry gust (chociaż uważała, że ma doskonałe poczucie estetyki). Myślami nie wybiegała zbyt daleko, podejrzewała, że może równie dobrze chodzić o poprawę kontaktów między ich rodzinami. Pamiętała, że niegdyś Tristan o nim wspominał, że pozostawał z nim w bliższych kontaktach, lecz odkąd zakończyła nauki w Beauxbatons wydawało jej się, że Tristan o nim nie wspomina.
Nigdy nie zapytałaby jednak wprost. Prawdopodobieństwo, że otrzymałaby szczerą odpowiedź oceniała na mniejszą niż okrągłe zero i nie potrzebowała do tego numerologicznych równań.
Na nadzieje o nierozczarowaniu jej wyrażone pogodnym tonem odpowiedziała promiennym uśmiechem. Tylko tyle i aż tyle. Sama nie pocieszyła go, że z pewnością będzie inaczej, nie dodała lordowi Bulstrode otuchy. Fantine nie chciała, by choć na chwilę przestał się starać. Nie była pewna, czy Tristan mu o niej opowiadał, czy sam zasięgnął plotek zanim ją tu zaprosił, lecz samo nazwisko powinno dać mu do myślenia, że Fantine wymagania miała niezwykle wysokie. Szczególnie jeśli chodziło o towarzystwo.
- Oby się pan nie mylił, lordzie Bulstrode, wierzę, że najgorsze w tym mieście rzeczywiście jest już za nami. Sytuacja zdaje się poprawiać z każdym tygodniem, czyż nie? Dobrze, że Ministerstwo Magii odzyskuje panowanie nad sytuacją w mieście. Życzę panu, aby rozwiązało to i problemy tego miejsca - odpowiedziała dyplomatycznie czarownica, powtarzając jednocześnie słowa usłyszane w domu, od Tristana i innych męskich krewnych - ich zdanie o Ministerstwie Magii było także i jej stanowiskiem. - Obawiam się, że tak - odpowiedziała, lecz w rzeczywistości wcale nie miała takiej pewności. Nieszczególnie interesowała się frekwencją gości w La Fantasmagorie, jej obrotami, zyskami. Nawet podczas wizyt w luksusowym przybytku, będącym ślubnym podarkiem Tristana dla Evandry, nie miała do czynienia z czystokrwistymi gośćmi. Zawsze zasiadała w prywatnej, najlepszej loży, skupiała się na sztuce i swoim towarzystwie - a nie innych. - Na szczęście klasyka zawsze będzie wzbudzać zainteresowanie i nieść pociechę - wyrzekła, unosząc przy tym kącik ust w nieprzewrotnym uśmiechu. Jakie miała mniemanie o spektaklach Piórka Feniksa? Tego lord Bulstrode nie mógł być pewien.
Poczuła satysfakcję dostrzegłszy na twarzy Maghnusa lekkie zdumienie, kiedy złożyła mu życzenia urodzinowe. Jeszcze nie wiedział, że Fantine lubiła wiedzieć więcej, że uważała informację za jedną z najcenniejszych walut na magicznych salonach. To łączyło ją z jego młodszą siostrą. Jednocześnie zdradziła się z tym, że sama zasięgnęła o nim plotek przed tym spotkaniem i nie tylko - ale nie szkodzi.
- Lubię zaskakiwać, lordzie Bulstrode - odpowiedziała enigmatycznie, spoglądając na niego przez ramię, po czym ruszyła dalej, nieśpiesznie przechodząc obok głównej sceny, na którą spojrzała i próbowała wyobrazić sobie te występy o jakich słyszała. Ciekawiło to Fantine, niezaprzeczalnie. Oderwała od niej wzrok dopiero, gdy dotarli do jednej z loży na podwyższeniu, gdzie ściany rzeczywiście wydawały się dość puste.
- Tutaj jednak nie decydowałabym się na klasykę. Ani martwa natura, ani impresjonistyczne pejzaże, nie pasują. Może bardziej fantazyjna abstrakcja, tajemnicza, nastrojowa? Tutaj na przykład - ciemny granat nocnego nieba kontrastujący z czerwienią - zaproponowała po chwili zastanowienia, powoli wchodząc po schodkach, próbując zwizualizować sobie jakby to wyglądało.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zasadniczą różnicą było to, że mężczyznom z ich warstwy społecznej było niewspółmiernie ciężej dokonać uszczerbku na swojej reputacji, która w porównaniu ze światem kobiet zdawała się być wyrzeźbiona w spiżu. Jak wielu lordów miało na swoich kontach hulaszcze skandale, niegodne romanse lub nawet bękarty, a drzwi wszystkich salonów wciąż stały dla nich otworem, oczy wszystkich wciąż udawały ślepotę na to, za co każda z dam spotkałaby się z najsurowszym ostracyzmem, skazującym na życie w kompletnym zapomnieniu? A jednak wciąż byli uznawani za wartych uwagi partnerów biznesowych i obiecujących przyszłych mężów - przynajmniej w oczach nestorów, którzy mieli wyłączne i niepodważalne prawo głosu do aranżowania przyszłości swoich krewniaków i splatania ich losów z innymi rodami na mocy dyplomatycznych relacji, które nie przywiązywały uwagi do sentymentów takich jak uczucia jednostki. Maghnus czuł się więc całkowicie spokojny; nie on decydował, nie on szukał, nie on pertraktował, będąc zaledwie wykonawcą cudzej woli, aktorem odgrywającym swoją życiową rolę w najbardziej przekonujący sposób, na jaki było go stać. Pierwszy akt, w którym występowała również lady Malfoy, zagrał z takim oddaniem, że aż sam uwierzył, sam poczuł, tuż przed nieoczekiwanym opadnięciem ciężkiej kurtyny. Ale przedstawienie trwało dalej, a on przyklejał do twarzy najbardziej promienisty ze swoich uśmiechów, nie próżnując w oczekiwaniu na pojawienie się następnej odtwórczyni roli pierwszoplanowej.
Ród Rosierów zajmował jedno z miejsc u szczytów władzy i chociaż już od dłuższego czasu Maghnus uczestniczył w zakulisowym poprawianiu stosunków z lordami Kent, to wciąż było za mało, a bez dołożenia starań sytuacja mogła się nie zmienić jeszcze przez wiele lat. Zbyt wiele. Na razie sondował nastroje i potencjalne szanse, nie podejmując zbyt śmiałych działań, ale też nie zamykając się na żadną z opcji. Zamierzał wykorzystać każdą możliwą sposobność, by ród Bulstrode zalśnił ponownie blaskiem świetności i ponownie traktowany był jako prawdziwy sprzymierzeniec, a nie wróg - łączyło ich wszak więcej, niż dzieliło. Lady Fantine była jednym ze środków do osiągnięcia celu; nie zamierzał nie doceniać subtelnych podszeptów młodszej siostry, znając ich moc sprawczą z autopsji. Vivienne już jako nastolatka niejednokrotnie sączyła jad do ucha Brutusa, by nagiąć jego wolę pod dyktando własnych pragnień. Ile Róża wiedziała o jego relacjach z Tristanem i zachodzących w nich burzliwych zmianach na przestrzeni ostatnich lat? Nie był pewien, lecz nie martwił się tym zanadto, oceniając sytuację realistycznie i rozgrywając własną grę. W którą Fantine grała doskonale, odpowiadając uśmiechem na uśmiech i pozwalając pewnym kwestiom pozostawać w sferze cierpliwych niedomowień.
- Zaiste, nowy Minister Magii zdaje się doskonale odnajdywać w nowej rzeczywistości i kierować sprawy ku lepszemu. Oby wiatr zmian równie skutecznie przetoczył się przez resztę kraju - wyraził swe życzenia, jak gdyby miały zdolność zaklinania rzeczywistości. Z uprzejmym uśmiechem podziękował za życzenia pomyślności, prowadząc ją pomiędzy czteroosobowymi stołami w głównej części klubu, po czym przytaknął, przyjmując do wiadomości zdawkową odpowiedź o stanie rzeczy w La Fantasmagorie. Nie musiała kłopotać się szczegółami biznesu Tristana; pytał kurtuazyjnie, nie oczekując rozwlekłej odpowiedzi, kiedy jedynym sukcesem, jaki go prawdziwie interesował, był jego własny.
- Oczywiście, sprawdzony, tradycyjny kanon zawsze jest bezpieczną przystanią - oznajmił, pozostawiając kwestię różnorodności repertuaru bez komentarza. Sam również nade wszystko cenił klasykę, lecz gdy jazz i burleska okazały się być prawdziwą żyłą złota, nie zamierzał wybrzydzać, spychając własne preferencje na dalszy plan. Nie czuł jednak potrzeby wyjaśniania zawiłości swych prywatnych upodobań Fantine.
- Wobec tego przyznaję otwarcie, że odniosłaś sukces, lady Rosier - pozwolił jej na chwilowe uczucie triumfu, choć jednocześnie sam czerpał z jej życzeń informacje o tym, że odrobiła zadanie domowe nim stawiła się na umówione spotkanie. Kąciki jego ust mimowolnie drgnęły ku górze. W czasie, w którym kontemplowała monotonne ściany jednej z prywatnych loży, lord Bulstrode zwrócił się do Danny'ego, by w dwóch oszczędnych słowach nakazać mu przygotowanie stolika. - Widziałaś już najbardziej newralgiczne punkty Piórka, pani, reszta jest powtarzalna i symetryczna. Omówmy zatem szczegóły przy lunchu, lady Rosier - jeśli mogę prosić? - zaproponował, odsuwając przed nią obite perkalem krzesło, by zajęła miejsce przy stole, na którym w parę chwil pojawiła się zastawa, a następnie sam uzupełnił poziom szampana w obu kieliszkach i usiadł naprzeciwko niej. - Ufam twojej wizji artystycznej, pani, sam z malarstwem niewiele mam wspólnego i mogę jedynie subiektywnie oceniać wrażenia, jakie wywołują we mnie poszczególne dzieła - oznajmił słowem wstępu, by nie miała złudzeń co do tego, że daleko mu było do miana eksperta w dziedzinie sztuki. Nie musiał nim być, miał inne specjalizacje. - Abstrakcja w mocnych barwach brzmi interesująco i niesztampowo - bo ileż Narodzin Wenus można oglądać na każdym kroku, nim wielki klasyk się przeje? - Czy byłabyś skłonna stworzyć serię obrazów, lady Rosier? Chciałbym, żeby wystrój każdej loży był spójny - zapytał, nim przeniósł spojrzenie na kelnera, który już po chwili wyserwował ośmiorniczki duszone w białym winie z dodatkiem soku z cytryny i z warzywami, a do tego grillowaną bagietkę z masłem ziołowym i sałatkę z pomidorkami cherry i pestkami granatu. I tylko dla siebie zachował informację, że ośmiorniczki zdobył cudem, długo zastanawiając się nad tym, jakim daniem powinien ugościć Fantine.
| zjadamy z zaopatrzenia: pomidorki cherry (0,5 kg), ośmiorniczki (1 kg z dostępnych 2 kg), cytryna (2 szt z dostępnych 3 szt)
Ród Rosierów zajmował jedno z miejsc u szczytów władzy i chociaż już od dłuższego czasu Maghnus uczestniczył w zakulisowym poprawianiu stosunków z lordami Kent, to wciąż było za mało, a bez dołożenia starań sytuacja mogła się nie zmienić jeszcze przez wiele lat. Zbyt wiele. Na razie sondował nastroje i potencjalne szanse, nie podejmując zbyt śmiałych działań, ale też nie zamykając się na żadną z opcji. Zamierzał wykorzystać każdą możliwą sposobność, by ród Bulstrode zalśnił ponownie blaskiem świetności i ponownie traktowany był jako prawdziwy sprzymierzeniec, a nie wróg - łączyło ich wszak więcej, niż dzieliło. Lady Fantine była jednym ze środków do osiągnięcia celu; nie zamierzał nie doceniać subtelnych podszeptów młodszej siostry, znając ich moc sprawczą z autopsji. Vivienne już jako nastolatka niejednokrotnie sączyła jad do ucha Brutusa, by nagiąć jego wolę pod dyktando własnych pragnień. Ile Róża wiedziała o jego relacjach z Tristanem i zachodzących w nich burzliwych zmianach na przestrzeni ostatnich lat? Nie był pewien, lecz nie martwił się tym zanadto, oceniając sytuację realistycznie i rozgrywając własną grę. W którą Fantine grała doskonale, odpowiadając uśmiechem na uśmiech i pozwalając pewnym kwestiom pozostawać w sferze cierpliwych niedomowień.
- Zaiste, nowy Minister Magii zdaje się doskonale odnajdywać w nowej rzeczywistości i kierować sprawy ku lepszemu. Oby wiatr zmian równie skutecznie przetoczył się przez resztę kraju - wyraził swe życzenia, jak gdyby miały zdolność zaklinania rzeczywistości. Z uprzejmym uśmiechem podziękował za życzenia pomyślności, prowadząc ją pomiędzy czteroosobowymi stołami w głównej części klubu, po czym przytaknął, przyjmując do wiadomości zdawkową odpowiedź o stanie rzeczy w La Fantasmagorie. Nie musiała kłopotać się szczegółami biznesu Tristana; pytał kurtuazyjnie, nie oczekując rozwlekłej odpowiedzi, kiedy jedynym sukcesem, jaki go prawdziwie interesował, był jego własny.
- Oczywiście, sprawdzony, tradycyjny kanon zawsze jest bezpieczną przystanią - oznajmił, pozostawiając kwestię różnorodności repertuaru bez komentarza. Sam również nade wszystko cenił klasykę, lecz gdy jazz i burleska okazały się być prawdziwą żyłą złota, nie zamierzał wybrzydzać, spychając własne preferencje na dalszy plan. Nie czuł jednak potrzeby wyjaśniania zawiłości swych prywatnych upodobań Fantine.
- Wobec tego przyznaję otwarcie, że odniosłaś sukces, lady Rosier - pozwolił jej na chwilowe uczucie triumfu, choć jednocześnie sam czerpał z jej życzeń informacje o tym, że odrobiła zadanie domowe nim stawiła się na umówione spotkanie. Kąciki jego ust mimowolnie drgnęły ku górze. W czasie, w którym kontemplowała monotonne ściany jednej z prywatnych loży, lord Bulstrode zwrócił się do Danny'ego, by w dwóch oszczędnych słowach nakazać mu przygotowanie stolika. - Widziałaś już najbardziej newralgiczne punkty Piórka, pani, reszta jest powtarzalna i symetryczna. Omówmy zatem szczegóły przy lunchu, lady Rosier - jeśli mogę prosić? - zaproponował, odsuwając przed nią obite perkalem krzesło, by zajęła miejsce przy stole, na którym w parę chwil pojawiła się zastawa, a następnie sam uzupełnił poziom szampana w obu kieliszkach i usiadł naprzeciwko niej. - Ufam twojej wizji artystycznej, pani, sam z malarstwem niewiele mam wspólnego i mogę jedynie subiektywnie oceniać wrażenia, jakie wywołują we mnie poszczególne dzieła - oznajmił słowem wstępu, by nie miała złudzeń co do tego, że daleko mu było do miana eksperta w dziedzinie sztuki. Nie musiał nim być, miał inne specjalizacje. - Abstrakcja w mocnych barwach brzmi interesująco i niesztampowo - bo ileż Narodzin Wenus można oglądać na każdym kroku, nim wielki klasyk się przeje? - Czy byłabyś skłonna stworzyć serię obrazów, lady Rosier? Chciałbym, żeby wystrój każdej loży był spójny - zapytał, nim przeniósł spojrzenie na kelnera, który już po chwili wyserwował ośmiorniczki duszone w białym winie z dodatkiem soku z cytryny i z warzywami, a do tego grillowaną bagietkę z masłem ziołowym i sałatkę z pomidorkami cherry i pestkami granatu. I tylko dla siebie zachował informację, że ośmiorniczki zdobył cudem, długo zastanawiając się nad tym, jakim daniem powinien ugościć Fantine.
| zjadamy z zaopatrzenia: pomidorki cherry (0,5 kg), ośmiorniczki (1 kg z dostępnych 2 kg), cytryna (2 szt z dostępnych 3 szt)
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marzeniem wielu dziewczynek w tym kraju było narodzić się jako szlachetnie urodzona dama, żyć jak w bajce, spełniać każdy swój kaprys i nie miały pojęcia, że to bynajmniej nie była prawdziwa baśń. To tylko złota klatka, pełna przepychu i bogactw, lecz klatka, gdzie każda lady była uzależniona od kogoś innego, za to od momentu narodzin pozbawiona prawa głosu, możliwości decydowania o samej sobie i skrępowana nie tylko ciasnym gorsetem, ale i równie ciasnymi konwenansami. Dama musiała pilnować się na każdym kroku. Pilnować tego co mówi, jak się uśmiecha, jak stawia kroki. Reputacja była wszak wszystkim, co miała. Traciła ją o wiele łatwiej i szybciej, niż mężczyzna w ich świecie, któremu można było więcej. Mężczyźnie wolno było zdradzać, mieć bękarty, oddawać się rozpuście, bawić, bywać gdzie mu się podobało i miał na to ciche przyzwolenie nestora, jeśli tylko nie zaniedbywał swoich obowiązków. Skandale zamiatano pod dywan. To nie było sprawiedliwe, lecz tak już skonstruowano ten świat - matka wpoiła to Fantine bardzo szybko, aby nie dopuścić do niemoralnego buntu i sprzeciwu wobec tego układu. Róża nauczyła się to akceptować. Przyjmowała ten świat z całym dobrodziejstwem jego inwentarza, bo dzięki matce wiedziała, że były inne sposoby, by sięgnąć po to, czego pragnie, że należy jawić się światu jako kwiat niewinny, a węża ukrywać w środku.
- Niech lord Cronus Malfoy rządzi nam długo i sprawiedliwie ku chwale Czarnego Pana - wyrzekła Fantine, wkładając odpowiednio dużo wysiłku w to, aby ton jej głosu zabrzmiał entuzjastycznie i radośnie. O ile ceniła lorda Malfoya (choć wcale nie znała się na polityce, imponował jej swoją nienaganną etykietą, prezencją i charyzmą), o tyle człowiek, który rzeczywiście sprawował władzę w Wielkiej Brytanii wzbudzał w Fantine... lęk. Widziała go tylko raz, choć słyszała o nim już dawno. Od ponad roku wiedziała, że Tristan jest z nim związany, że walczy u jego boku. Potwierdził to publicznie chyląc przed nim czoła podczas szczytu w Stonehedge, kiedy odebrano władzę niegodnemu zdrajcy krwi Longbottomowi. Pojawienie się Lorda Voldemorta podczas pogrzebu Alpharda Blacka, narzeczonego jej siostry, było niespodziewane i wywarło na Fantine ogromne, dość nieprzyjemne wrażenie. Bała się go od pierwszej chwili. Budził szacunek, lecz przede wszystkim lęk. Musiał być potężny, skoro Tristan obiecał mu swoją różdżkę, jeśli wszyscy, których ona szanowała i ceniła mu służyli, łącznie z Ministerstwem Magii - przyjmowała to jako oczywistość i wierzyła, że i ona winna mu jest podobny szacunek. Jako lady Kent reprezentowała swoją rodzinę wszędzie tam, gdzie się pojawiła, jeśli więc w rozmowie pojawiał się podobny wątek - nie zamierzała ukrywać poglądów jakie podzielała.
Choć sama nie poświęcała za wiele czasu, aby w pełni je przemyśleć, zbyt zajęta samą sobą i swoimi kaprysami.
- Pańskie słowa, lordzie Busltrode, zabrzmiały jakby bezpieczna przystań bywała nużąca. Pan chyba lubi ryzykować, nie mylę się? - spytała Róża nieco zaczepnym tonem, a kącik karminowych ust uniósł się w uśmiechu. Maghnus nie zdecydował się skomentować swojego wyboru, uzasadnić go, a szkoda - miała ochotę go do tego sprowokować. Czuła ciekawość powodów. Jeśli miłował klasykę (a może jednak nie?), to dlaczego zdecydował się poprowadzić taki biznes jak rozrywkowy klub? Nie sugerowała nic złego, w jej głosie nie było przygany, kpiny, niczego nieprzyjemnego - jeszcze nie do końca była pewna jak powinna to oceniać.
Skinęła głową, przyjmując gratulacje osiągniętego sukcesu, choć nie były konieczne. Doskonale o tym wiedziała. Zaskoczyła go, na tyle, aby nie zdołał utrzymać właściwej Bulstrodom maski na twarzy, zdążyła dostrzec wyraz jego twarzy. To był jednak, zaledwie, dopiero początek. Fantine wierzyła w swoją osobę tak mocno, że jej pewność siebie tańczyła na granicy arogancji - co było chyba właściwie większości Rosierów. Może poza Melisande, która wydawała się najbardziej opanowana i spokojna z wszystkich latorośli Corentina i Cedriny. Róża nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego z jakim graczem miała do czynienia.
- Rozumiem, że większość innych loż ma podobny układ, tak? - upewniła się, powoli schodząc po schodach i rozglądając się jeszcze po całej sali. - Z przyjemnością, lordzie Bulstrode, dziękuję za zaproszenie - zgodziła się, uśmiechając przy tym tak łaskawie, jakby była królową, która obdarza prawdziwą łaską swojego wiernego rycerza. Ujmując w dłonie delikatny, złoty materiał spódnicy usiadła ostrożnie, tak, aby się nie pomiął i nawet z boku ładnie opadał.
- Pańska wiara w moje poczucie estetyki niezwykle mi schlebia, lordzie - odparła, a jej głos zabrzmiał wręcz skromnie, co całkowicie mijało się z prawdą. Wcale nie była skromna. Nigdy. Uważała, że ma doskonały gust i mało kto potrafił docenić piękno tak jak ona. Cieszyły ją pochlebstwa ze strony Maghnusa, tak jak większość kobiet była na nie łasa - i pragnęła ich zdecydowanie bardziej od większości z nich. - Może opowie mi pan o swoich ulubionych dziełach mimo wszystko? Nie trzeba być znawcą, by zachwycić się sztuką - zachęciła go uprzejmym tonem. Nie oczekiwała od niego, naturalnie, że będzie zabawiał ją profesjonalną nomenklaturą i oceną dzieł sztuki, artystów, lecz jeśli miała mu pomóc to chciała też znać jego gusta, upodobania, preferencje. Coś podpowiadało Fantine, że nie była to Mona Lisa, jednak może ją zaskoczy? Póki co wydawał się zaintrygowany pomysłem Rosierówny co do postawienia na awangardę. A może jedynie dobrze udawał? Nie była pewna. Poczuła się jednak zaskoczona, kiedy zapytał, czy to ona namaluje te obrazy.
- Szczerze przyznam, lordzie, że pańska prośba mnie zaskoczyła - wyrzekła powoli, po chwili, bo tego się nie spodziewała. Do tej chwili sądziła, że oczekuje od niej konsultacji, pomocy w wyborze dzieł sztuki, może wspólnej wizyty w galerii sztuki, polecenia konkretnego artysty? Tymczasem chciał, aby jego klub ozdobiły jej własne dzieła. - Widział już pan moje obrazy? - spytała Fantine, zanim jeszcze udzieliła konkretnej odpowiedzi, dając sobie czas na jej przemyślenie. Spojrzenie piwnych oczu powędrowało w stronę talerzy, na których podano ośmiorniczki duszone w białym winie. Dopiero poczuwszy ich cudowny zapach poczuła, że właściwie ma ochotę coś zjeść. Nie pomyślała nawet o tym, że zdobycie ich graniczyło teraz z cudem. Myśli Fantine nie zaprzątały podobne problemy, zaopatrywaniem Chateau Rose zajmowała się służba i wychodziła z siebie, aby niczego nie zabrakło - chociaż nawet i ją dotknął problem żywności zataczający coraz szersze kręgi. Nie dalej jak przed tygodniem zażyczyła sobie do słodkiej, paryskiej bułeczki konfitury z mango - i skrzat niemal bił czołem o posadzkę przepraszając Fantine za jej brak. Róża kazała mu się za to ukarać, bo popsuł jej nastrój na cały dzień.
- Myślę jednak, że mogłabym to zrobić, lordzie Busltrode - zgodziła się ostatecznie, wsuwając do ust kawałek ośmiorniczki, której słony smak rozpłynął się na języku, wprawiając w zachwyt kubki smakowe lady Rosier. - Pozwolisz jednak, że porozmawiam jeszcze z moim bratem, lordem nestorem, nie sądzę jednak, aby miał coś przeciwko. Myślę, że bardzo lubi pański loka - dodała jeszcze, zaznaczając, że zdanie Tristana miało być decydujące. Jeśli będzie miał coś przeciwko, aby nazwisko jego młodszej siostry miało być wiązane z Piórkiem Feniksa, to spełnienie prośby Maghnusa nie wchodziło w grę. Wierzyła jednak, że jako lord, brat i mężczyzna w pełni zrozumie tę postawę.
Pytanie w oczach Fantine teraz brzmiało - co możesz zrobić dla mnie, Maghnusie?
- Niech lord Cronus Malfoy rządzi nam długo i sprawiedliwie ku chwale Czarnego Pana - wyrzekła Fantine, wkładając odpowiednio dużo wysiłku w to, aby ton jej głosu zabrzmiał entuzjastycznie i radośnie. O ile ceniła lorda Malfoya (choć wcale nie znała się na polityce, imponował jej swoją nienaganną etykietą, prezencją i charyzmą), o tyle człowiek, który rzeczywiście sprawował władzę w Wielkiej Brytanii wzbudzał w Fantine... lęk. Widziała go tylko raz, choć słyszała o nim już dawno. Od ponad roku wiedziała, że Tristan jest z nim związany, że walczy u jego boku. Potwierdził to publicznie chyląc przed nim czoła podczas szczytu w Stonehedge, kiedy odebrano władzę niegodnemu zdrajcy krwi Longbottomowi. Pojawienie się Lorda Voldemorta podczas pogrzebu Alpharda Blacka, narzeczonego jej siostry, było niespodziewane i wywarło na Fantine ogromne, dość nieprzyjemne wrażenie. Bała się go od pierwszej chwili. Budził szacunek, lecz przede wszystkim lęk. Musiał być potężny, skoro Tristan obiecał mu swoją różdżkę, jeśli wszyscy, których ona szanowała i ceniła mu służyli, łącznie z Ministerstwem Magii - przyjmowała to jako oczywistość i wierzyła, że i ona winna mu jest podobny szacunek. Jako lady Kent reprezentowała swoją rodzinę wszędzie tam, gdzie się pojawiła, jeśli więc w rozmowie pojawiał się podobny wątek - nie zamierzała ukrywać poglądów jakie podzielała.
Choć sama nie poświęcała za wiele czasu, aby w pełni je przemyśleć, zbyt zajęta samą sobą i swoimi kaprysami.
- Pańskie słowa, lordzie Busltrode, zabrzmiały jakby bezpieczna przystań bywała nużąca. Pan chyba lubi ryzykować, nie mylę się? - spytała Róża nieco zaczepnym tonem, a kącik karminowych ust uniósł się w uśmiechu. Maghnus nie zdecydował się skomentować swojego wyboru, uzasadnić go, a szkoda - miała ochotę go do tego sprowokować. Czuła ciekawość powodów. Jeśli miłował klasykę (a może jednak nie?), to dlaczego zdecydował się poprowadzić taki biznes jak rozrywkowy klub? Nie sugerowała nic złego, w jej głosie nie było przygany, kpiny, niczego nieprzyjemnego - jeszcze nie do końca była pewna jak powinna to oceniać.
Skinęła głową, przyjmując gratulacje osiągniętego sukcesu, choć nie były konieczne. Doskonale o tym wiedziała. Zaskoczyła go, na tyle, aby nie zdołał utrzymać właściwej Bulstrodom maski na twarzy, zdążyła dostrzec wyraz jego twarzy. To był jednak, zaledwie, dopiero początek. Fantine wierzyła w swoją osobę tak mocno, że jej pewność siebie tańczyła na granicy arogancji - co było chyba właściwie większości Rosierów. Może poza Melisande, która wydawała się najbardziej opanowana i spokojna z wszystkich latorośli Corentina i Cedriny. Róża nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego z jakim graczem miała do czynienia.
- Rozumiem, że większość innych loż ma podobny układ, tak? - upewniła się, powoli schodząc po schodach i rozglądając się jeszcze po całej sali. - Z przyjemnością, lordzie Bulstrode, dziękuję za zaproszenie - zgodziła się, uśmiechając przy tym tak łaskawie, jakby była królową, która obdarza prawdziwą łaską swojego wiernego rycerza. Ujmując w dłonie delikatny, złoty materiał spódnicy usiadła ostrożnie, tak, aby się nie pomiął i nawet z boku ładnie opadał.
- Pańska wiara w moje poczucie estetyki niezwykle mi schlebia, lordzie - odparła, a jej głos zabrzmiał wręcz skromnie, co całkowicie mijało się z prawdą. Wcale nie była skromna. Nigdy. Uważała, że ma doskonały gust i mało kto potrafił docenić piękno tak jak ona. Cieszyły ją pochlebstwa ze strony Maghnusa, tak jak większość kobiet była na nie łasa - i pragnęła ich zdecydowanie bardziej od większości z nich. - Może opowie mi pan o swoich ulubionych dziełach mimo wszystko? Nie trzeba być znawcą, by zachwycić się sztuką - zachęciła go uprzejmym tonem. Nie oczekiwała od niego, naturalnie, że będzie zabawiał ją profesjonalną nomenklaturą i oceną dzieł sztuki, artystów, lecz jeśli miała mu pomóc to chciała też znać jego gusta, upodobania, preferencje. Coś podpowiadało Fantine, że nie była to Mona Lisa, jednak może ją zaskoczy? Póki co wydawał się zaintrygowany pomysłem Rosierówny co do postawienia na awangardę. A może jedynie dobrze udawał? Nie była pewna. Poczuła się jednak zaskoczona, kiedy zapytał, czy to ona namaluje te obrazy.
- Szczerze przyznam, lordzie, że pańska prośba mnie zaskoczyła - wyrzekła powoli, po chwili, bo tego się nie spodziewała. Do tej chwili sądziła, że oczekuje od niej konsultacji, pomocy w wyborze dzieł sztuki, może wspólnej wizyty w galerii sztuki, polecenia konkretnego artysty? Tymczasem chciał, aby jego klub ozdobiły jej własne dzieła. - Widział już pan moje obrazy? - spytała Fantine, zanim jeszcze udzieliła konkretnej odpowiedzi, dając sobie czas na jej przemyślenie. Spojrzenie piwnych oczu powędrowało w stronę talerzy, na których podano ośmiorniczki duszone w białym winie. Dopiero poczuwszy ich cudowny zapach poczuła, że właściwie ma ochotę coś zjeść. Nie pomyślała nawet o tym, że zdobycie ich graniczyło teraz z cudem. Myśli Fantine nie zaprzątały podobne problemy, zaopatrywaniem Chateau Rose zajmowała się służba i wychodziła z siebie, aby niczego nie zabrakło - chociaż nawet i ją dotknął problem żywności zataczający coraz szersze kręgi. Nie dalej jak przed tygodniem zażyczyła sobie do słodkiej, paryskiej bułeczki konfitury z mango - i skrzat niemal bił czołem o posadzkę przepraszając Fantine za jej brak. Róża kazała mu się za to ukarać, bo popsuł jej nastrój na cały dzień.
- Myślę jednak, że mogłabym to zrobić, lordzie Busltrode - zgodziła się ostatecznie, wsuwając do ust kawałek ośmiorniczki, której słony smak rozpłynął się na języku, wprawiając w zachwyt kubki smakowe lady Rosier. - Pozwolisz jednak, że porozmawiam jeszcze z moim bratem, lordem nestorem, nie sądzę jednak, aby miał coś przeciwko. Myślę, że bardzo lubi pański loka - dodała jeszcze, zaznaczając, że zdanie Tristana miało być decydujące. Jeśli będzie miał coś przeciwko, aby nazwisko jego młodszej siostry miało być wiązane z Piórkiem Feniksa, to spełnienie prośby Maghnusa nie wchodziło w grę. Wierzyła jednak, że jako lord, brat i mężczyzna w pełni zrozumie tę postawę.
Pytanie w oczach Fantine teraz brzmiało - co możesz zrobić dla mnie, Maghnusie?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pytanie ile z tych wielu dziewczynek zdawało sobie sprawę z tego, jak wygląda prawdziwe życie wysoko urodzonych kobiet, którym tak szalenie zazdrościły - blaski tego życia były oczywiste, ale cienie umykały większości. Złota klatka to wciąż klatka i chociaż jawiła się jako szczyt bezpieczeństwa i wygody, zabezpieczenie oddzielające od zewnętrznego, niegodnego ich uwagi świata, to dla zamkniętej w środku istoty zmieniał się tylko protektor z ojca na męża, a cała reszta pozostawała w nieznośnym stanie constans. Obcym było im pojęcie wolności, gdy każdy dzień był co do cala zaprojektowany pod dyktando norm i tradycji niecierpiących niesubordynacji, gdy surowo zakazane było jakiekolwiek wychylanie się spomiędzy pozłacanych, giętych ozdobnie prętów zamkniętych w szkielet, a wszelkie akty nadmiernej samodzielności posądzane miały być jako akt skrajnego nieposłuszeństwa i gorzkie rozczarowanie. Kobiety w tym patriarchalnym świecie musiały wykazywać się większym sprytem i pozorną, doskonale wystudiowaną uległością; musiały używać finezyjnej sztuki manipulacji, by osiągać swe cele, zamiast obcesowo ulegać najgorszym instynktom i walczyć z wiatrakami. Wiedziały o tym przywdziewające mnogość masek damy z rodu Bulstrode, jeśli wierzyć plotkom - wiedziały o tym również Róże, kuszące słodkim zapachem, lecz kaleczące skrytymi w listowiu kolcami.
- Niech Merlin ma go w opiece, by mógł sprawnie i szybko wcielać w życie wizje nowego, lepszego świata - świata wyśnionego przez Czarnego Pana i jego popleczników. Maghnus odpowiadał na jej słowa niemalże automatycznie, ileż to razy wypowiadał podobne kwestie? W ostatnich miesiącach niemalże każda odbywana przez niego rozmowa schodziła choć na chwilę na te tory i nie mógł się temu dziwić, wszystkich ta tajemnicza postać jednocześnie interesowała i napawała w pełni uzasadnionym lękiem, każdy gdzieś pod skórą instynktownie wyczuwał, że oto pojawił się czarodziej, który potęgą przerastał wszystkich dotychczasowych i wszyskich przyszłych. Najtęższe umysły i najzacniejsi ze szlachetnych zginali przed nim swoje karki, czując przy tym dumę zamiast upokorzenia. Jak wielkie mieli szczęście, żyjąc w jego czasach? Wszyscy mieli się o tym przekonać, zapewne wkrótce; był tego pewien. Czy i Fantine była tego pewna? Jej kształtne wargi układały się w odpowiednie zgłoski, by wyrazić otwarte i w pełni oczekiwane poparcie dla idei wyznawanej przez lordów Kent, jednak nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nie było to nic ponadto, że zielonym tęczówkom zabrakło błysku szczerej zapalczywości, z jaką obcował na co dzień, obracając się stale w towarzystwie fanatyków.
Ale była tylko kobietą, nikt nie spodziewał się po niej własnych opinii. Nie w takich kwestiach.
- Bezpieczna przystań jest miejscem, do którego chętnie się wraca, jest dobrze znana, przynosi komfort i wytchnienie. Ale prawdziwe przygody zawsze czekają na otwartych wodach - oznajmił nieco dyplomatycznie, choć uśmiech błąkający się na jego ustach pozwalał jej bezbłędnie czytać między wierszami. - Nie mylisz się, lady Rosier. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana - a tak się składa, że on szampana wprost uwielbiał. Jakżeby miał więc kryć się w strefie tradycjonalistycznej, nie szukając nowych nurtów porywających bogatą klientelę Piórka? Występy klasyczne, dostojne recitale i podniosłe koncerty wielkich gwiazd pokroju Belle cieszyły się ogromnym zainteresowaniem i podbijały renomę klubu, lecz to właśnie nieznośnie rubaszna jazzowa muzyka, filuterne dźwięki instrumentów dętych i donośne basy doskonale zgranej orkiestry, wygrywającej rytm do kołyszących się bezbłędnie zgrabnych bioder czyniły z Piórka Feniksa gorący temat, który wciąż i bez końca był na językach.
Nie czuł potrzeby przybierania kolejnej maski, pozwolił sobie na chwilowe okazanie nieszkodliwego zaskoczenia, dając jej tym samym satysfakcję ze swojego sukcesu. A sukces rozluźniał, sprawiał, że traciło się jakiś ułamek czujności, opuszczało się nieco gardę. Wciąż próbował ją wyczuć, wciąż próbował sprawdzić czy była taka, jak słyszał i taka, jak sobie wyobrażał, zestawiając zasłyszane wieści z bardziej urealnioną wizją.
- Zgadza się. Niektóre są nieco większe - na przykład loża, w której twój brat bawił na tyle często, by zyskała miano jego imiennej loży. - lecz układ pozostaje podobny, tak samo jak wystrój. Tę jednolitość chciałbym zachować, ale jednocześnie sprawić, by każda z loż różniła się od siebie nieznacznie w myśl zasady, że nie ma nic gorszego niż monotonia - rozwinął myśl, podając jej dłoń, by asekurować ją w trakcie schodzenia w dół stopni. Jak niewygodnie musiało być chodzić w podobnych butach, mógł sobie tylko wyobrażać. Z uśmiechem przyjął jej pozytywne przyjęcie propozycji.
- Nie mam problemu z prawdziwym docenianiem talentów, których mnie samemu brakuje - skwitował, bez zażenowania przyznając, że w kwestiach artystycznych wolał polegać na specjalistach. Nie wstydził się tego, nie musiał; był pewny siebie, rozwijał się bezustannie i dążył do mistrzostwa w innych dziedzinach. Nie czuł się wybrakowany, a jednocześnie umiejętność nieskrępowanego oddawania innym zasług w polach dla niego niepriorytetowych dawała mu przewagę nad ludźmi, którzy ślepo wierzyli, że muszą być najlepsi na każdej płaszczyźnie i tylko żółć ich zalewała, gdy nagle odkrywali, że wcale nie są. - Wolałbym nie wyjść na ignoranta - zaśmiał się krótko, słysząc jej zachęty. Wspaniałomyślnie postanowił uczynić jej tę przyjemność.
- Interesuje mnie impresjonizm. Monet czy Van Gogh mogą wydawać się oklepani, jednak w ich pociągnięciach pędzla, w ich doborach barw istnieje pewien magnetyzm, któremu nie potrafię się oprzeć - zabrnął w meandry objaśniania swoich upodobań, pewny tego, że słynne nazwiska z francuskiego kanonu była wychowanka Beauxbatons słyszała już z wielu ust. - Wysoce cenię sobie również Jean-Phillipe Lavasseura, o ile jesteś, pani, zaznajomiona z jego twórczością - dodał po chwili namysłu, spoglądając ku jej twarzy niby od niechcenia, pragnąc wyłapać nawet najdrobniejszą reakcję przemykającą gdzieś w triadzie jej oczu i ust, chcąc się przekonać czy i ona, młoda szlachcianka, spotkała się z odważnymi, energetyzującymi obrazami jego pędzla.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to śmiała prośba i tym bardziej jestem wdzięczny za samo jej rozważenie - w żadnym razie nie musiała się zgadzać ani nawet podejmować się samego rozważenia wyrażonej przez niego prośby. Ale jednak - przyjęła zaproszenie od przedstawiciela zwaśnionego rodu, była tu, siedziała przed nim trawiona ciekawością. Z jakiego powodu? - Proszę mi powiedzieć, co sprawiło, że zdecydowałaś się ze mną spotkać, lady Rosier? - zapytał, ponownie nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Nie chciał snuć domysłów i choć nie spodziewał się, by wyjawiła prawdziwe kierujące nią motywy, był ciekaw jej wymówki. - Miałem przyjemność podziwiać kilka z pani dzieł w rezydencji Nottów - odpowiedział na pytanie, w myślach przywołując oryginalne kompozycje zdobiące ściany kameralnego salonu w Ashfield Manor.
- Oczywiście, nie będę mieć żalu, jeśli Tristan zadecyduje inaczej - a mógłby to zrobić dla samej zasady, tylko po to, by Bulstrode nie wiązał swojego nazwiska ani swojego klubu z czymkolwiek, co należało do Rosierów. - Niezależnie od efektów pertraktacji, uznam to spotkanie za udane. I odwdzięczę się za nie w dowolnie wybrany przez ciebie, pani, sposób - oznajmił, pozwalając nieznacznemu uśmiechowi tańczącemu na jego twarzy nieco się poszerzyć, aż do momentu, w którym w lewym policzku mężczyzny pojawił się charakterystyczny dołeczek pełny nieco wyzywającej wesołości. W międzyczasie skinął głową na Danny'ego, by ten nalał im wino doskonale komponujące się z owocami morza.
- Chateau d'Yquem, rocznik '53. Jedne z lepszych Sauvignon Blanc-Semillon jakie miałem przyjemność próbować - zapowiedział wykwintny trunek o zbalansowanej kwasowości i świeżym, owocowym bukiecie, a po chwili uniósł jeden z napełnionych kieliszków w geście toastu. - Twoje zdrowie, lady Rosier. Obyś częściej zaszczycała mnie swoim towarzystwem - pozwolił sobie na drobne spoufalenie, nie uciekając spojrzeniem od bystrych, zielonych tęczówek, nim przytknął krawędź kieliszka do ust, by skosztować wina.
- Niech Merlin ma go w opiece, by mógł sprawnie i szybko wcielać w życie wizje nowego, lepszego świata - świata wyśnionego przez Czarnego Pana i jego popleczników. Maghnus odpowiadał na jej słowa niemalże automatycznie, ileż to razy wypowiadał podobne kwestie? W ostatnich miesiącach niemalże każda odbywana przez niego rozmowa schodziła choć na chwilę na te tory i nie mógł się temu dziwić, wszystkich ta tajemnicza postać jednocześnie interesowała i napawała w pełni uzasadnionym lękiem, każdy gdzieś pod skórą instynktownie wyczuwał, że oto pojawił się czarodziej, który potęgą przerastał wszystkich dotychczasowych i wszyskich przyszłych. Najtęższe umysły i najzacniejsi ze szlachetnych zginali przed nim swoje karki, czując przy tym dumę zamiast upokorzenia. Jak wielkie mieli szczęście, żyjąc w jego czasach? Wszyscy mieli się o tym przekonać, zapewne wkrótce; był tego pewien. Czy i Fantine była tego pewna? Jej kształtne wargi układały się w odpowiednie zgłoski, by wyrazić otwarte i w pełni oczekiwane poparcie dla idei wyznawanej przez lordów Kent, jednak nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nie było to nic ponadto, że zielonym tęczówkom zabrakło błysku szczerej zapalczywości, z jaką obcował na co dzień, obracając się stale w towarzystwie fanatyków.
Ale była tylko kobietą, nikt nie spodziewał się po niej własnych opinii. Nie w takich kwestiach.
- Bezpieczna przystań jest miejscem, do którego chętnie się wraca, jest dobrze znana, przynosi komfort i wytchnienie. Ale prawdziwe przygody zawsze czekają na otwartych wodach - oznajmił nieco dyplomatycznie, choć uśmiech błąkający się na jego ustach pozwalał jej bezbłędnie czytać między wierszami. - Nie mylisz się, lady Rosier. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana - a tak się składa, że on szampana wprost uwielbiał. Jakżeby miał więc kryć się w strefie tradycjonalistycznej, nie szukając nowych nurtów porywających bogatą klientelę Piórka? Występy klasyczne, dostojne recitale i podniosłe koncerty wielkich gwiazd pokroju Belle cieszyły się ogromnym zainteresowaniem i podbijały renomę klubu, lecz to właśnie nieznośnie rubaszna jazzowa muzyka, filuterne dźwięki instrumentów dętych i donośne basy doskonale zgranej orkiestry, wygrywającej rytm do kołyszących się bezbłędnie zgrabnych bioder czyniły z Piórka Feniksa gorący temat, który wciąż i bez końca był na językach.
Nie czuł potrzeby przybierania kolejnej maski, pozwolił sobie na chwilowe okazanie nieszkodliwego zaskoczenia, dając jej tym samym satysfakcję ze swojego sukcesu. A sukces rozluźniał, sprawiał, że traciło się jakiś ułamek czujności, opuszczało się nieco gardę. Wciąż próbował ją wyczuć, wciąż próbował sprawdzić czy była taka, jak słyszał i taka, jak sobie wyobrażał, zestawiając zasłyszane wieści z bardziej urealnioną wizją.
- Zgadza się. Niektóre są nieco większe - na przykład loża, w której twój brat bawił na tyle często, by zyskała miano jego imiennej loży. - lecz układ pozostaje podobny, tak samo jak wystrój. Tę jednolitość chciałbym zachować, ale jednocześnie sprawić, by każda z loż różniła się od siebie nieznacznie w myśl zasady, że nie ma nic gorszego niż monotonia - rozwinął myśl, podając jej dłoń, by asekurować ją w trakcie schodzenia w dół stopni. Jak niewygodnie musiało być chodzić w podobnych butach, mógł sobie tylko wyobrażać. Z uśmiechem przyjął jej pozytywne przyjęcie propozycji.
- Nie mam problemu z prawdziwym docenianiem talentów, których mnie samemu brakuje - skwitował, bez zażenowania przyznając, że w kwestiach artystycznych wolał polegać na specjalistach. Nie wstydził się tego, nie musiał; był pewny siebie, rozwijał się bezustannie i dążył do mistrzostwa w innych dziedzinach. Nie czuł się wybrakowany, a jednocześnie umiejętność nieskrępowanego oddawania innym zasług w polach dla niego niepriorytetowych dawała mu przewagę nad ludźmi, którzy ślepo wierzyli, że muszą być najlepsi na każdej płaszczyźnie i tylko żółć ich zalewała, gdy nagle odkrywali, że wcale nie są. - Wolałbym nie wyjść na ignoranta - zaśmiał się krótko, słysząc jej zachęty. Wspaniałomyślnie postanowił uczynić jej tę przyjemność.
- Interesuje mnie impresjonizm. Monet czy Van Gogh mogą wydawać się oklepani, jednak w ich pociągnięciach pędzla, w ich doborach barw istnieje pewien magnetyzm, któremu nie potrafię się oprzeć - zabrnął w meandry objaśniania swoich upodobań, pewny tego, że słynne nazwiska z francuskiego kanonu była wychowanka Beauxbatons słyszała już z wielu ust. - Wysoce cenię sobie również Jean-Phillipe Lavasseura, o ile jesteś, pani, zaznajomiona z jego twórczością - dodał po chwili namysłu, spoglądając ku jej twarzy niby od niechcenia, pragnąc wyłapać nawet najdrobniejszą reakcję przemykającą gdzieś w triadzie jej oczu i ust, chcąc się przekonać czy i ona, młoda szlachcianka, spotkała się z odważnymi, energetyzującymi obrazami jego pędzla.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to śmiała prośba i tym bardziej jestem wdzięczny za samo jej rozważenie - w żadnym razie nie musiała się zgadzać ani nawet podejmować się samego rozważenia wyrażonej przez niego prośby. Ale jednak - przyjęła zaproszenie od przedstawiciela zwaśnionego rodu, była tu, siedziała przed nim trawiona ciekawością. Z jakiego powodu? - Proszę mi powiedzieć, co sprawiło, że zdecydowałaś się ze mną spotkać, lady Rosier? - zapytał, ponownie nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Nie chciał snuć domysłów i choć nie spodziewał się, by wyjawiła prawdziwe kierujące nią motywy, był ciekaw jej wymówki. - Miałem przyjemność podziwiać kilka z pani dzieł w rezydencji Nottów - odpowiedział na pytanie, w myślach przywołując oryginalne kompozycje zdobiące ściany kameralnego salonu w Ashfield Manor.
- Oczywiście, nie będę mieć żalu, jeśli Tristan zadecyduje inaczej - a mógłby to zrobić dla samej zasady, tylko po to, by Bulstrode nie wiązał swojego nazwiska ani swojego klubu z czymkolwiek, co należało do Rosierów. - Niezależnie od efektów pertraktacji, uznam to spotkanie za udane. I odwdzięczę się za nie w dowolnie wybrany przez ciebie, pani, sposób - oznajmił, pozwalając nieznacznemu uśmiechowi tańczącemu na jego twarzy nieco się poszerzyć, aż do momentu, w którym w lewym policzku mężczyzny pojawił się charakterystyczny dołeczek pełny nieco wyzywającej wesołości. W międzyczasie skinął głową na Danny'ego, by ten nalał im wino doskonale komponujące się z owocami morza.
- Chateau d'Yquem, rocznik '53. Jedne z lepszych Sauvignon Blanc-Semillon jakie miałem przyjemność próbować - zapowiedział wykwintny trunek o zbalansowanej kwasowości i świeżym, owocowym bukiecie, a po chwili uniósł jeden z napełnionych kieliszków w geście toastu. - Twoje zdrowie, lady Rosier. Obyś częściej zaszczycała mnie swoim towarzystwem - pozwolił sobie na drobne spoufalenie, nie uciekając spojrzeniem od bystrych, zielonych tęczówek, nim przytknął krawędź kieliszka do ust, by skosztować wina.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niżej urodzone dziewczynki wyobrażały sobie życie arystokratek jako baśń nie tylko ze względu na dziecięcą naiwność, ale i opowieść jaką one same snuły wokół niego. Ukrywały prawdę, grały swoją rolę, tkały legendę o szczęściu, pięknie i dobrobycie. Kraty złotej klatki okrywały lśniącym jedwabiem, miękkim aksamitem, ozdabiały klejnotami luksusu. Niekiedy dlatego, by ukryć swój własny ból i niemoc, okłamać samą siebie, że wszystko to ma inne barwy i tonacje, niż w rzeczywistości - bo tak było łatwiej. Niezależnie od tego jak guwernantki i rodzice wpajali dziewczętom do głowy gdzie jest ich miejsce w szeregu, to prędzej czy później każda z nich mniej lub bardziej boleśnie przekonywała się, że Esposas patriarchatu mają nałożone od momentu narodzin, pozbycie się ich zaś równa się utracie nazwiska, majątku i pozycji. Niektórym, tak jak Fantine, łatwiej było się z tym pogodzić, nie oznaczało to jednak, że zamierzała iść przez życie z opuszczoną głową jak pokorna owca ze spojrzeniem nieskalanym myślą własną. Jedne damy przyjmowały to za cenę luksusu i tak spędzały swój żywot, lecz Róża sądziła, ze jest na to za sprytna. Nie buntowała się przeciw swemu przeznaczeniu, nie chciała nawet, uwielbiała tę złotą klatkę, jednocześnie jednak wierzyła, że jest na tyle sprytna i przebiegła, by niekiedy wymknąć się przez szparę i nagiąć rzeczywistość do swojej woli - jeśli tylko będzie wiedziała jak użyć siły argumentu jakim władała. Własnej urody i czaru.
Fantine przytaknęła bezgłośnie, mrużąc oczy, na słowa Maghnusa o opiece Merlina nad lordem Malfoyem. Odpowiedział dokładnie tak jak się tego po nim spodziewała. Jego rodzina pochyliła czoło przed Czarnym Panem, pozostała wierna czystości krwi i Ministerstwu Magii, Róża mogła mieć zatem pewność, że obcuje z kimś, kto serce miał po właściwej stronie - tradycji. Ile takiej pewności miał on sam? Młodziutka lady Rosier potrafiła dobrze kłamać, łgała jak z nut, mogła brzmieć przekonująco, lecz nie trzeba było być legilimentą, by domyślić się, że polityka bynajmniej nie leżała w sferze jej zainteresowań.
Była pewna tego, że mugole są po prostu obrzydliwi. Fantine wpojono poczucie wyższości, szacunek do czystej, szlachetnej krwi, niechęć do tego co niemagiczne i liberalne. Nie poddawała tego w wątpliwość, nie zastanawiała się nad tym wszystkim po nocach, słuchała pana ojca, wuja Lowella i Tristana, przekonana, że wiedzą o tym więcej i może im zaufać. Wiedziała tyle, że Czarny Pan wyprowadzi czarodziejów z ukrycia i dzięki niemu zapanuje nowy ład, porządek, gdzie czysta krew jest respektowana. Tristan chylił przed nim czoło i to jej wystarczało. Nikt nie wyjaśnił Fanny więcej, nie wytłumaczył, nie dał jej szansy, by zrozumiała z jaką potęgą starszy brat i Maghnus mieli do czynienia. Czy to była wina Fantine, że nie szukała odpowiedzi? Wciąż miała w pamięci rozmowę z bratem, przekonanym, że jeden z jej adoratorów popiera Grindelwalda i mógłby sączyć do głowy siostry bzdury - i dochodziła do wniosku, że woli od polityki trzymać się z daleka.
- Jakich przygód pan szuka? - spytała zaczepnie na tę dyplomatyczną odpowiedź o bezpiecznej przystani. Tego, że lubił ryzykować, że szukał nowości zdołała się już domyślić. Po arystokratach z tak konserwatywnych rodzin, jak jego właśnie, spodziewała się jednak czegoś innego - dlatego czuła ciekawość skąd brał się ten apetyt na nieznane. Może dlatego, że wyjątkowo rzadko poświęcała własny czas i uwagę miejscom takim jak to. Słyszała o Piórku Feniksa i lordzie Bulstrode w opowieściach Tristana, musiała jednak przyznać szczerze, że wiele uleciało jej z pamięci. Fanny chyba nie była nawet świadoma tego jak wiele czasu spędzał tu starszy brat, skoro jedna z luksusowych loż była mu wręcz przeznaczona. Czy tu do niej zaprosił ją na lunch? Specjalny zakątek dla Róż i Kolców?
- Kto jest dobry we wszystkim, nigdy nie będzie mistrzem jednej dziedziny, czyż nie? Malarstwo raczej nie wiąże się z prowadzeniem biznesu, proszę się nie martwić tym, że mogłabym tego nie zrozumieć - odpowiedziała łaskawie, wciąż zachęcając lorda Bulstrode, aby podzielił się z nią swoimi upodobaniami - nie trzeba było wszak znać historii sztuki, by móc ocenić, co wpada mu w oko, a co nie. Jeśli miała mu doradzić, to nie tylko chciała, ale i powinna wiedzieć co trafia w jego gusta. Maghnus nie opierał się za mocno, pozwolił pociągnąć za język, choć zapewne uczynił to tylko dla własnego dobra i ścian Piórka Feniksa. Na pierwsze nazwiska Fantine zareagowała łagodnym uśmiechem. Naturalnie, że je znała. Znała i ceniła, nie wywołały w niej jednak zaskoczenia równego nazwisku Levasseura, którego Maghnus niespodziewanie wspomniał. Ciemne brwi dziewczyny uniosły się wówczas lekko, powstała między nimi drobna zmarszczka zaskoczenia - czy naprawdę jednak powinna ją czuć? Gorący klimat dzieł francuskiego malarza, namiętność jaka biła z jego obrazów doskonale wszak pasowała do plotek o Piórku Feniksa - o występach jakie miały miejsce na jego scenie późną nocą. Posiadanie jego dzieł w przypadku arystokraty nie byłoby niczym dziwnym; raczej to, że znała go i ona mogło zaskakiwać.
Za późno było jednak, aby skłamała, że nie, zorientowała, że zdradziła się uśmiechem kącika ust, by udawać nieświadomą.
- Tak się składa, że tak. Ma niezwykły talent. Czy wiedział pan, że w w przyszłym miesiącu ma odbyć się w mieście jego wernisaż? - spytała zatem, unosząc do ust widelec; wsunęła między wargi maleńki kawałek ośmiorniczki i musiała przyznać, że smakował doskonale. Mimo że nie odczuwała na własnej skórze problemów z zapasami, to uświadomiła sobie, że owoce morza na złotych talerzach Chateau Rose gościły zdecydowanie rzadziej. - Och, w Ashfield Manor? - ucieszyła się Fantine, udając, że wcale się tego nie spodziewałą; odpowiedź na pytanie mężczyzny z premedytacją odkładając na później, jakby się nad nią jeszcze zastanawiała. W końcu śmiało spojrzała w jego ciemne oczy i uśmiechnęła się nieprzewrotnie. - Przyjaciele mojego brata są i dla mnie przyjaciółmi. W czasach takich jak te czarodzieje i czarownice naszego pochodzenia powinni się wspierać nawet w najdrobniejszych sprawach, czyż nie? Sztuka zaś rozgrzewa moje serce, jest to więc dla mnie czysta przyjemność. Może pan też uznać, że jestem ciekawa przygód na szerszych wodach - odpowiedziała w końcu. Prawda była taka, że spotkała się z nim, bo czuła się ciekawa. Ciekawa tego, czy naprawdę chodziło wyłącznie o obrazy, czy może o coś innego. W chwili, kiedy powróciła do kraju z Akademii Magii Beaxubatons ich rodziny poróżniła sprawa Isoldy, lecz to imię zostało wymazane i zapomniane. Nie znała szczegółów, nie pytała o Tristana, wydawało się jej jednak, że wszystko powróciło na swoje miejsce - dlaczego miałaby więc odmawiać uprzejmemu zaproszeniu? Miniony sezon nie obfitował w tak liczne spotkania towarzyskie, przyjęcia i wieczorki muzyczne, wszelkiego rodzaju wydarzenia rozrywkowe. Tym dotąd żyła Fantine i ze smutkiem przyznawała, że jej tego brakowało. - Dziękuję za zrozumienie - wyrzekła czarownica, podsumowując ich ustalenia, które jeszcze nie dobiegły końca. Naprawdę potrzebowała wiedzieć co Tristan o tym sądzi, co myśli pani matka. Nie chciała popełnić faux pas i choć oczyma wyobraźni widziała już obrazy, które mogłaby dla tego miejsca namalować - to czy jej nazwisko na pewno powinno być w tej chwili łączone z tym miejscem? Dobrze, że Bulstrode rozumiał doskonale, że tak młoda dama podobnych decyzji nie powinna podejmować sama i bez konsultacji.
- Brzmi na doskonałe, panie - przyznała z uśmiechem, obserwując jak jej kieliszek napełnia się rubinowym trunkiem, po czym uniosła go również, gdy Maghnus wzniósł toast. Nie uciekała spojrzeniem od jego wzroku, kiedy patrzył jej w oczy, choć może spodziewał się, że je opuści tak jak miały to w zwyczaju robić spłoszone, zawstydzone debiutantki. Fantine była wciąż panną, ale pewności siebie miała tyle, że mogłaby nią obdzielić co najmniej dziesięć zamężnych kobiet, które powiły syna i zbudowały swoją pozycję na swoich dworach.
- Dziękuję, lordzie Bulstrode. Nieśmiało jedynie przypomnę, że wiele zależy od pana - odrzekła znów zaczepnie, prowokująco - damie nie wypadało wszak aranżować podobnych spotkań, ale i na nieodpowiednie zgadzać się nie powinna. Wzniósłszy toast napiła się wina i przyznał szczerze: - W istocie jedno z lepszych Sauvignon Blanc-Semillon.
Fantine przytaknęła bezgłośnie, mrużąc oczy, na słowa Maghnusa o opiece Merlina nad lordem Malfoyem. Odpowiedział dokładnie tak jak się tego po nim spodziewała. Jego rodzina pochyliła czoło przed Czarnym Panem, pozostała wierna czystości krwi i Ministerstwu Magii, Róża mogła mieć zatem pewność, że obcuje z kimś, kto serce miał po właściwej stronie - tradycji. Ile takiej pewności miał on sam? Młodziutka lady Rosier potrafiła dobrze kłamać, łgała jak z nut, mogła brzmieć przekonująco, lecz nie trzeba było być legilimentą, by domyślić się, że polityka bynajmniej nie leżała w sferze jej zainteresowań.
Była pewna tego, że mugole są po prostu obrzydliwi. Fantine wpojono poczucie wyższości, szacunek do czystej, szlachetnej krwi, niechęć do tego co niemagiczne i liberalne. Nie poddawała tego w wątpliwość, nie zastanawiała się nad tym wszystkim po nocach, słuchała pana ojca, wuja Lowella i Tristana, przekonana, że wiedzą o tym więcej i może im zaufać. Wiedziała tyle, że Czarny Pan wyprowadzi czarodziejów z ukrycia i dzięki niemu zapanuje nowy ład, porządek, gdzie czysta krew jest respektowana. Tristan chylił przed nim czoło i to jej wystarczało. Nikt nie wyjaśnił Fanny więcej, nie wytłumaczył, nie dał jej szansy, by zrozumiała z jaką potęgą starszy brat i Maghnus mieli do czynienia. Czy to była wina Fantine, że nie szukała odpowiedzi? Wciąż miała w pamięci rozmowę z bratem, przekonanym, że jeden z jej adoratorów popiera Grindelwalda i mógłby sączyć do głowy siostry bzdury - i dochodziła do wniosku, że woli od polityki trzymać się z daleka.
- Jakich przygód pan szuka? - spytała zaczepnie na tę dyplomatyczną odpowiedź o bezpiecznej przystani. Tego, że lubił ryzykować, że szukał nowości zdołała się już domyślić. Po arystokratach z tak konserwatywnych rodzin, jak jego właśnie, spodziewała się jednak czegoś innego - dlatego czuła ciekawość skąd brał się ten apetyt na nieznane. Może dlatego, że wyjątkowo rzadko poświęcała własny czas i uwagę miejscom takim jak to. Słyszała o Piórku Feniksa i lordzie Bulstrode w opowieściach Tristana, musiała jednak przyznać szczerze, że wiele uleciało jej z pamięci. Fanny chyba nie była nawet świadoma tego jak wiele czasu spędzał tu starszy brat, skoro jedna z luksusowych loż była mu wręcz przeznaczona. Czy tu do niej zaprosił ją na lunch? Specjalny zakątek dla Róż i Kolców?
- Kto jest dobry we wszystkim, nigdy nie będzie mistrzem jednej dziedziny, czyż nie? Malarstwo raczej nie wiąże się z prowadzeniem biznesu, proszę się nie martwić tym, że mogłabym tego nie zrozumieć - odpowiedziała łaskawie, wciąż zachęcając lorda Bulstrode, aby podzielił się z nią swoimi upodobaniami - nie trzeba było wszak znać historii sztuki, by móc ocenić, co wpada mu w oko, a co nie. Jeśli miała mu doradzić, to nie tylko chciała, ale i powinna wiedzieć co trafia w jego gusta. Maghnus nie opierał się za mocno, pozwolił pociągnąć za język, choć zapewne uczynił to tylko dla własnego dobra i ścian Piórka Feniksa. Na pierwsze nazwiska Fantine zareagowała łagodnym uśmiechem. Naturalnie, że je znała. Znała i ceniła, nie wywołały w niej jednak zaskoczenia równego nazwisku Levasseura, którego Maghnus niespodziewanie wspomniał. Ciemne brwi dziewczyny uniosły się wówczas lekko, powstała między nimi drobna zmarszczka zaskoczenia - czy naprawdę jednak powinna ją czuć? Gorący klimat dzieł francuskiego malarza, namiętność jaka biła z jego obrazów doskonale wszak pasowała do plotek o Piórku Feniksa - o występach jakie miały miejsce na jego scenie późną nocą. Posiadanie jego dzieł w przypadku arystokraty nie byłoby niczym dziwnym; raczej to, że znała go i ona mogło zaskakiwać.
Za późno było jednak, aby skłamała, że nie, zorientowała, że zdradziła się uśmiechem kącika ust, by udawać nieświadomą.
- Tak się składa, że tak. Ma niezwykły talent. Czy wiedział pan, że w w przyszłym miesiącu ma odbyć się w mieście jego wernisaż? - spytała zatem, unosząc do ust widelec; wsunęła między wargi maleńki kawałek ośmiorniczki i musiała przyznać, że smakował doskonale. Mimo że nie odczuwała na własnej skórze problemów z zapasami, to uświadomiła sobie, że owoce morza na złotych talerzach Chateau Rose gościły zdecydowanie rzadziej. - Och, w Ashfield Manor? - ucieszyła się Fantine, udając, że wcale się tego nie spodziewałą; odpowiedź na pytanie mężczyzny z premedytacją odkładając na później, jakby się nad nią jeszcze zastanawiała. W końcu śmiało spojrzała w jego ciemne oczy i uśmiechnęła się nieprzewrotnie. - Przyjaciele mojego brata są i dla mnie przyjaciółmi. W czasach takich jak te czarodzieje i czarownice naszego pochodzenia powinni się wspierać nawet w najdrobniejszych sprawach, czyż nie? Sztuka zaś rozgrzewa moje serce, jest to więc dla mnie czysta przyjemność. Może pan też uznać, że jestem ciekawa przygód na szerszych wodach - odpowiedziała w końcu. Prawda była taka, że spotkała się z nim, bo czuła się ciekawa. Ciekawa tego, czy naprawdę chodziło wyłącznie o obrazy, czy może o coś innego. W chwili, kiedy powróciła do kraju z Akademii Magii Beaxubatons ich rodziny poróżniła sprawa Isoldy, lecz to imię zostało wymazane i zapomniane. Nie znała szczegółów, nie pytała o Tristana, wydawało się jej jednak, że wszystko powróciło na swoje miejsce - dlaczego miałaby więc odmawiać uprzejmemu zaproszeniu? Miniony sezon nie obfitował w tak liczne spotkania towarzyskie, przyjęcia i wieczorki muzyczne, wszelkiego rodzaju wydarzenia rozrywkowe. Tym dotąd żyła Fantine i ze smutkiem przyznawała, że jej tego brakowało. - Dziękuję za zrozumienie - wyrzekła czarownica, podsumowując ich ustalenia, które jeszcze nie dobiegły końca. Naprawdę potrzebowała wiedzieć co Tristan o tym sądzi, co myśli pani matka. Nie chciała popełnić faux pas i choć oczyma wyobraźni widziała już obrazy, które mogłaby dla tego miejsca namalować - to czy jej nazwisko na pewno powinno być w tej chwili łączone z tym miejscem? Dobrze, że Bulstrode rozumiał doskonale, że tak młoda dama podobnych decyzji nie powinna podejmować sama i bez konsultacji.
- Brzmi na doskonałe, panie - przyznała z uśmiechem, obserwując jak jej kieliszek napełnia się rubinowym trunkiem, po czym uniosła go również, gdy Maghnus wzniósł toast. Nie uciekała spojrzeniem od jego wzroku, kiedy patrzył jej w oczy, choć może spodziewał się, że je opuści tak jak miały to w zwyczaju robić spłoszone, zawstydzone debiutantki. Fantine była wciąż panną, ale pewności siebie miała tyle, że mogłaby nią obdzielić co najmniej dziesięć zamężnych kobiet, które powiły syna i zbudowały swoją pozycję na swoich dworach.
- Dziękuję, lordzie Bulstrode. Nieśmiało jedynie przypomnę, że wiele zależy od pana - odrzekła znów zaczepnie, prowokująco - damie nie wypadało wszak aranżować podobnych spotkań, ale i na nieodpowiednie zgadzać się nie powinna. Wzniósłszy toast napiła się wina i przyznał szczerze: - W istocie jedno z lepszych Sauvignon Blanc-Semillon.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Smutną prawdą było to, że w kwestii obecnego układu sceny politycznej, jak i w wielu innych kwestiach przeszłych i przyszłych, opinia kobiety, nawet tak wysoko urodzonej jak Fantine, nie miała najmniejszego znaczenia. Jej głos w tematach światopoglądowych, jeśli nie byłby zbieżny z głosem nestora, stałby się zaledwie zduszonym szeptem, który byle wiatr był w stanie zagłuszyć - jej brat, a jednocześnie protektor, miał głos na tyle donośny, by bez problemu nadać ton całemu Kent, jego rodowi, a także społeczności zamieszkującej hrabstwo. Maghnus był na swój sposób ciekaw czy lady Rosier jest chociaż w niewielkiej części świadoma tego, jaką moc sprawczą posiadała jej rodzina właśnie za sprawą Tristana i jego niebywałych dokonań. Czy miała choć szczątkową wiedzę na ich temat? Czy wiedziała, jak dalece musiał się posunąć, by osiągnąć wszystko to, co osiągnął? Ile trudu i wyrzeczeń kosztowało go ugruntowanie niezachwianej pozycji tuż u boku Czarnego Pana? Ciężką pracą i samozaparciem doszedł na sam szczyt, z którego pociągał za sznurki wydarzeń w kraju, dzierżąc do spółki z Cronusem Malfoyem realną władzę. Pomimo dawnych zaszłości, skądinąd zakulisowo zagrzebanych, Bulstrode nie potrafił umniejszać zasług Rosiera; i chociaż przez gardło by mu nie przeszły podobne słowa, w głębi ducha szalenie go za to szanował. W zgnuśniałym świecie absurdalnych bogactw i skrajnego zepsucia jeszcze do niedawna niewielu podjęłoby się akcji wykraczających poza granice hedonistycznej rozpusty i własnej wygody.
Mugole byli nie tylko obrzydliwi, choć tej cechy z pewnością nie można im odmówić. Przede wszystkim byli ograniczeni, twardogłowi i aroganccy, a ich wrodzona ksenofobia nie prowadziła do chęci zrozumienia i poszerzenia swych niewiarygodnie wąskich horyzontów, tylko do nieokiełznanej agresji przeradzającej się w pełnowymiarowe rebelie rozwścieczonej tłuszczy, z której wyselekcjonowane pojedyncze jednostki nie miały tak naprawdę zielonego pojęcia o co chodzi. Tak daleko jak tylko był w stanie sięgnąć pamięcią, od zawsze karmiony był historiami o niekończących się prześladowaniach, o polowaniach na czarownice, o niemierzalnej w żaden sposób ilości przelanej magicznej krwi, która z jakiegoś powodu nigdy, aż do teraz, nie była w stanie skutecznie się zbuntować przeciwko podobnym zachowaniom. Dlaczego pasma nieszczęść ciągnęły się przez wieki, o ile nie millennia? Dlaczego to właśnie oni, mądrzejsi, zdolniejsi, lepsi musieli wciąż i wciąż ustępować plugawym istotom, godzić się na przymusowe życie w wiecznym ukryciu, odmawiać sobie korzystania na porządku dziennym z magii, która od narodzin krążyła w ich żyłach, która była zbyt normalna, by ją tłumić? To nie było zgodne z naturą. I nie było zgodne z ogólnie przyjętymi zasadami funkcjonowania łańcucha pokarmowego, w którym na szczycie zawsze znajduje się gatunek najdoskonalszy i najlepiej przystosowany ze wszystkich. W odpowiednim momencie również Fantine z pewnością otworzy oczy szerzej i dostrzeże wszystko to, co przez cały ten czas rozgrywało się tuż pod jej nosem, gdy tkwiła w komfortowym kokonie nieświadomości. I może ten moment miał nastąpić szybciej niż którekolwiek z nich mogłoby się tego spodziewać.
- Ależ droga lady Rosier, nie spodziewasz się chyba, że zdradzę swe tajemnice przy pierwszym spotkaniu? - odpowiedział pytaniem na pytanie, jednocześnie unikając jednoznacznej odpowiedzi i zaspokojenia ciekawości czającej się gdzieś w jej głosie. Piwne tęczówki błysnęły rozbawieniem - nie, zdecydowanie nie wypadało dzielić się z nią swoimi przemyśleniami o wiecznym poszukiwaniu składnika na swój sposób nieuchwytnego, o bezustannych dążeniach do tego, by odkryć nieodkryte i pojąć niepojęte, o nigdy nienasyconych pragnieniach trawiących go od środka. Był Bulstrodem, aktorem tysiąca masek, odtwórcą tysiąca ról, był cieniem, a wpojone od maleńkości nauki sznurowały mu usta milczeniem, nakazując słuchać, obserwować i dawkować własne słowa niczym lekarstwo na receptę. Nie mając wyraźnych ku temu powodów, nie zamierzał uchylać rąbka tajemnicy ani odrobinę - lecz czy to właśnie nie te nieoczywistości przyciągały wszystkich niczym ćmy lecące do światła? Nie zamierzał psuć sobie zabawy nim ta jeszcze na dobre się zaczęła. Chciał, by Fantine łamała sobie myśli na szaradach wpisanych w jego rodowe dziedzictwo, nie mogąc dojść do kryjących się w nich głęboko znaczeń, chciał, by błądziła po omacku niczym dziecko we mgle, próbując rozłożyć każde jego doskonale wyważone słowo na czynniki pierwsze i złożyć je na nowo, nadając im inny sens - był ciekaw tego, do jakich odkryć dojdzie samodzielnie, bez jego asysty i niezauważalnego, acz znaczącego wskazywania odpowiedniego kierunku.
- Zaiste, być dobrym we wszystkim po trochu to być dobrym w niczym - przyznał jej rację zgodnie z własnymi przekonaniami, które poniekąd kształtowały historię Piórka od momentu jego nabycia przez szlachcica, który skusił się na inwestycję, nie mając żadnego doświadczenia w branży rozrywkowej ani w muzyce; polegał na specjalistach, którzy za odpowiednim wynagrodzeniem doskonale uzupełniali jego braki w dziedzinach artystycznych, a jednocześnie podejmował decyzje, kierując się swoim gustem. Nie musiał być znawcą tematu, by mieć wyrazistą opinię na temat swoich upodobań i może właśnie dlatego każdy cal Piórka Feniksa był tak szczery. Nie ulegał krótkotrwałej modzie czy zmiennym trendom, o ile coś nie wpisywało się w jego upodobania, nie znajdowało odzwierciedlenia w klubie. Śledził zmiany na twarzy czarownicy, bez większych problemów wyłapując zaskoczenie wymienionym przez niego nazwiskiem i odczuł coś na kształt satysfakcji, gdy świadoma zdradzającej ją samą mimiki, nie mogła już udawać niczym pruderyjny podlotek, że w życiu nie słyszała tego nazwiska.
- Och, doprawdy? - zareagował na jej rewelacje, podłapując temat ochoczo. Wiedział, wiedział doskonale i datę wernisażu wpisaną miał już od dawna w kalendarz, by z pewnością nic nie powstrzymało go od wzięcia udziału w tym wydarzeniu; nie jak ostatnio, w przypadku charytatywnego koncertu w Palarni Burke'ów. - Cóż za zbieg okoliczności - grał dalej, mówiąc tyle i tylko tyle. W jego ustach nie wybrzmiało zaproszenie, nasuwające się samoistnie po podobnej wymianie zdań, nie wybrzmiało pytanie, czy skoro jest zaznajomiona z liberalnymi kompozycjami, nie zechciałaby ich zobaczyć na własne oczy i każdym zmysłem doświadczyć geniuszu. Uśmiechnął się czarująco, zagryzając niewypowiedziane słowa kawałkiem ośmiorniczki w wykwintnym sosie i nieznacznym przytaknięciem potwierdzając ponownie lokalizację miejsca, gdzie kontemplował jej dzieła znajdujące się w kolekcji prywatnej. Rozgryzł pestki granatu, rozkoszując się ich smakiem wybuchającym na podniebieniu i pozwalając sobie na wstrzymanie się od natychmiastowej rekacji na jej odpowiedź. Przyjaciele mojego brata. Och, żeby tylko wiedziała... - Proszę tylko uważać na sztormy czające się na szerokich wodach na poszukiwaczy żądnych przygód - skwitował zamiast tego dość enigmatycznie, nie próbując zachować powagi i pozostawiając znaczenie sztormów jej własnej interpretacji. Sam możliwości dostrzegał całą mnogość.
- Nie masz za co dziękować, pani, to ja jestem wdzięczny za okazaną mi chęć pomocy - a jednocześnie doskonale świadom prawdziwego mechanizmu wszelkich procesów decyzyjnych. Tych słów jednak nie musiał już wypowiadać na głos, gdy prawda nie dawała o sobie nigdy zapomnieć. To nie ona decydowała, nigdy nie ona, nie w kwestiach prawdziwie znaczących, wykraczających poza dobór biżuterii do kreacji na wyjście - do niej mógł jedynie składać swe prośby i liczyć na to, że w całej swojej dobrej wierze przekaże je osobie decyzyjnej, zamiast pozwolić pomysłom upaść w przedbiegu i wygodnie oświadczyć, że niestety, otrzymana odpowiedź była odpowiedzią odmowną. Nie odwracała się do niego półprofilem, nie uginała się pod spojrzeniem uważnych oczu; uśmiechnął się ponownie, odnajdując w jej śmiałości coś odświeżającego w czasach, w których zewsząd swe lepkie macki wyciągały teatrzyki przesadnej cnotliwości. Nudne teatrzyki, a on na nudę nie miał ani czasu, ani ochoty.
- Pomny pani słów, nie pozostawię zbyt długo kwestii urzeczywistnienia się owego toastu w rękach losu - oświadczył, podtrzymując swe zapewnienie w podobnym tonie, nie pozwalając, by lekkie słowa przemieniły się niepostrzeżenie w ciężar solennego przyrzeczenia. Przyjąwszy wyrazy aprobaty za wybór wina, uniósł ponownie kieliszek, by upić następny łyk, a w jego myślach momentalnie rozbłysły kolejne scenariusze i kolejne kalkulacje.
W życiu Maghnusa zdecydowanie nic nie pozostawało dziełem przypadku.
| zt x 2
Mugole byli nie tylko obrzydliwi, choć tej cechy z pewnością nie można im odmówić. Przede wszystkim byli ograniczeni, twardogłowi i aroganccy, a ich wrodzona ksenofobia nie prowadziła do chęci zrozumienia i poszerzenia swych niewiarygodnie wąskich horyzontów, tylko do nieokiełznanej agresji przeradzającej się w pełnowymiarowe rebelie rozwścieczonej tłuszczy, z której wyselekcjonowane pojedyncze jednostki nie miały tak naprawdę zielonego pojęcia o co chodzi. Tak daleko jak tylko był w stanie sięgnąć pamięcią, od zawsze karmiony był historiami o niekończących się prześladowaniach, o polowaniach na czarownice, o niemierzalnej w żaden sposób ilości przelanej magicznej krwi, która z jakiegoś powodu nigdy, aż do teraz, nie była w stanie skutecznie się zbuntować przeciwko podobnym zachowaniom. Dlaczego pasma nieszczęść ciągnęły się przez wieki, o ile nie millennia? Dlaczego to właśnie oni, mądrzejsi, zdolniejsi, lepsi musieli wciąż i wciąż ustępować plugawym istotom, godzić się na przymusowe życie w wiecznym ukryciu, odmawiać sobie korzystania na porządku dziennym z magii, która od narodzin krążyła w ich żyłach, która była zbyt normalna, by ją tłumić? To nie było zgodne z naturą. I nie było zgodne z ogólnie przyjętymi zasadami funkcjonowania łańcucha pokarmowego, w którym na szczycie zawsze znajduje się gatunek najdoskonalszy i najlepiej przystosowany ze wszystkich. W odpowiednim momencie również Fantine z pewnością otworzy oczy szerzej i dostrzeże wszystko to, co przez cały ten czas rozgrywało się tuż pod jej nosem, gdy tkwiła w komfortowym kokonie nieświadomości. I może ten moment miał nastąpić szybciej niż którekolwiek z nich mogłoby się tego spodziewać.
- Ależ droga lady Rosier, nie spodziewasz się chyba, że zdradzę swe tajemnice przy pierwszym spotkaniu? - odpowiedział pytaniem na pytanie, jednocześnie unikając jednoznacznej odpowiedzi i zaspokojenia ciekawości czającej się gdzieś w jej głosie. Piwne tęczówki błysnęły rozbawieniem - nie, zdecydowanie nie wypadało dzielić się z nią swoimi przemyśleniami o wiecznym poszukiwaniu składnika na swój sposób nieuchwytnego, o bezustannych dążeniach do tego, by odkryć nieodkryte i pojąć niepojęte, o nigdy nienasyconych pragnieniach trawiących go od środka. Był Bulstrodem, aktorem tysiąca masek, odtwórcą tysiąca ról, był cieniem, a wpojone od maleńkości nauki sznurowały mu usta milczeniem, nakazując słuchać, obserwować i dawkować własne słowa niczym lekarstwo na receptę. Nie mając wyraźnych ku temu powodów, nie zamierzał uchylać rąbka tajemnicy ani odrobinę - lecz czy to właśnie nie te nieoczywistości przyciągały wszystkich niczym ćmy lecące do światła? Nie zamierzał psuć sobie zabawy nim ta jeszcze na dobre się zaczęła. Chciał, by Fantine łamała sobie myśli na szaradach wpisanych w jego rodowe dziedzictwo, nie mogąc dojść do kryjących się w nich głęboko znaczeń, chciał, by błądziła po omacku niczym dziecko we mgle, próbując rozłożyć każde jego doskonale wyważone słowo na czynniki pierwsze i złożyć je na nowo, nadając im inny sens - był ciekaw tego, do jakich odkryć dojdzie samodzielnie, bez jego asysty i niezauważalnego, acz znaczącego wskazywania odpowiedniego kierunku.
- Zaiste, być dobrym we wszystkim po trochu to być dobrym w niczym - przyznał jej rację zgodnie z własnymi przekonaniami, które poniekąd kształtowały historię Piórka od momentu jego nabycia przez szlachcica, który skusił się na inwestycję, nie mając żadnego doświadczenia w branży rozrywkowej ani w muzyce; polegał na specjalistach, którzy za odpowiednim wynagrodzeniem doskonale uzupełniali jego braki w dziedzinach artystycznych, a jednocześnie podejmował decyzje, kierując się swoim gustem. Nie musiał być znawcą tematu, by mieć wyrazistą opinię na temat swoich upodobań i może właśnie dlatego każdy cal Piórka Feniksa był tak szczery. Nie ulegał krótkotrwałej modzie czy zmiennym trendom, o ile coś nie wpisywało się w jego upodobania, nie znajdowało odzwierciedlenia w klubie. Śledził zmiany na twarzy czarownicy, bez większych problemów wyłapując zaskoczenie wymienionym przez niego nazwiskiem i odczuł coś na kształt satysfakcji, gdy świadoma zdradzającej ją samą mimiki, nie mogła już udawać niczym pruderyjny podlotek, że w życiu nie słyszała tego nazwiska.
- Och, doprawdy? - zareagował na jej rewelacje, podłapując temat ochoczo. Wiedział, wiedział doskonale i datę wernisażu wpisaną miał już od dawna w kalendarz, by z pewnością nic nie powstrzymało go od wzięcia udziału w tym wydarzeniu; nie jak ostatnio, w przypadku charytatywnego koncertu w Palarni Burke'ów. - Cóż za zbieg okoliczności - grał dalej, mówiąc tyle i tylko tyle. W jego ustach nie wybrzmiało zaproszenie, nasuwające się samoistnie po podobnej wymianie zdań, nie wybrzmiało pytanie, czy skoro jest zaznajomiona z liberalnymi kompozycjami, nie zechciałaby ich zobaczyć na własne oczy i każdym zmysłem doświadczyć geniuszu. Uśmiechnął się czarująco, zagryzając niewypowiedziane słowa kawałkiem ośmiorniczki w wykwintnym sosie i nieznacznym przytaknięciem potwierdzając ponownie lokalizację miejsca, gdzie kontemplował jej dzieła znajdujące się w kolekcji prywatnej. Rozgryzł pestki granatu, rozkoszując się ich smakiem wybuchającym na podniebieniu i pozwalając sobie na wstrzymanie się od natychmiastowej rekacji na jej odpowiedź. Przyjaciele mojego brata. Och, żeby tylko wiedziała... - Proszę tylko uważać na sztormy czające się na szerokich wodach na poszukiwaczy żądnych przygód - skwitował zamiast tego dość enigmatycznie, nie próbując zachować powagi i pozostawiając znaczenie sztormów jej własnej interpretacji. Sam możliwości dostrzegał całą mnogość.
- Nie masz za co dziękować, pani, to ja jestem wdzięczny za okazaną mi chęć pomocy - a jednocześnie doskonale świadom prawdziwego mechanizmu wszelkich procesów decyzyjnych. Tych słów jednak nie musiał już wypowiadać na głos, gdy prawda nie dawała o sobie nigdy zapomnieć. To nie ona decydowała, nigdy nie ona, nie w kwestiach prawdziwie znaczących, wykraczających poza dobór biżuterii do kreacji na wyjście - do niej mógł jedynie składać swe prośby i liczyć na to, że w całej swojej dobrej wierze przekaże je osobie decyzyjnej, zamiast pozwolić pomysłom upaść w przedbiegu i wygodnie oświadczyć, że niestety, otrzymana odpowiedź była odpowiedzią odmowną. Nie odwracała się do niego półprofilem, nie uginała się pod spojrzeniem uważnych oczu; uśmiechnął się ponownie, odnajdując w jej śmiałości coś odświeżającego w czasach, w których zewsząd swe lepkie macki wyciągały teatrzyki przesadnej cnotliwości. Nudne teatrzyki, a on na nudę nie miał ani czasu, ani ochoty.
- Pomny pani słów, nie pozostawię zbyt długo kwestii urzeczywistnienia się owego toastu w rękach losu - oświadczył, podtrzymując swe zapewnienie w podobnym tonie, nie pozwalając, by lekkie słowa przemieniły się niepostrzeżenie w ciężar solennego przyrzeczenia. Przyjąwszy wyrazy aprobaty za wybór wina, uniósł ponownie kieliszek, by upić następny łyk, a w jego myślach momentalnie rozbłysły kolejne scenariusze i kolejne kalkulacje.
W życiu Maghnusa zdecydowanie nic nie pozostawało dziełem przypadku.
| zt x 2
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Złapał się na tym, że od pewnego już czasu im bliżej było do końca roku, tym wcześniej rozpoczynał swój dzień. Doba zdawała się być zbyt krótka na realizację wszystkich planów, a tym z kolei nie było końca. Ostatnie tygodnie podyktowane były wizją nadchodzącej wielkimi krokami serii występów świąteczno-sylwestrowych, Bulstrode spędzał więc w Piórku Feniksa niemalże każdą wolną chwilę, okrążając cały klub niczym inspekcja sanitarna i dbając o to, by absolutnie każdy szczegół był zapięty na ostatni guzik. Wybrzydzał w kwestii scenografii, zlecał poprawki kostiumów, orkiestrze kazał ćwiczyć raz za razem, do upadłego, najprawdopodobniej trafiając tym samym na szczyt czarnej listy wszystkich pracowników. Nie potrafił jednak się tym przejąć ani poświęcić temu choćby jedną myśl - żądał perfekcji i miał ją dostać. Za wszelką cenę.
Tego dnia w Royal Borough of Kensington and Chelsea miał się zjawić dopiero po śniadaniu, które wyjątkowo planował zjeść nie w swoim gabinecie, a wraz z domownikami w Bulstrode Park, ustalając przy tym ostatnie szczegóły rodzinnej kolacji świątecznej, dlatego też wczesne godziny poranne poświęcił na studiowanie najnowszego traktatu czarnomagicznego, który otrzymał w listopadzie do lorda Rowle przy okazji wręczania mu zamówionego pierścienia obłożonego Klątwą Tropiciela. Zacisze rodowej biblioteki pozwalało mu się skupić na dokładnych opisach pradawnych rytuałów powszechnie uznawanych za plugawe, na studium przypadku nieznanych mu dotąd inkantacji, obiecujących zachwycające efekty, na zatrważających zapisach runicznych rozkładanych na czynniki pierwsze. Niejako z żalem odrywał się od pasjonującej lektury, zamieniając delikatny pergamin na złotą łyżeczkę do jajka na miękko.
Nie rozczarował go jednak czekający na niego w klubie widok. Tancerki były właśnie w trakcie próby generalnej, Lloyd szykował już eleganckie, wypolerowane kieliszki we wszystkich formach i kształtach do swoich autorskich drinków, scenografia zachwycała feerią barw, a orkiestra dostrajała instrumenty. Zadowolony z faktu, że ten jeden raz nie ma się do czego przyczepić, zaszył się w swoim gabinecie na antresoli i zaczął szykować do wysyłki imienne zaproszenia na noworoczną rewię, w międzyczasie przegryzając lekki lunch. Zagłębiony w odmętach epistolarnych uprzejmości, nawet nie spostrzegł, gdy godzina zrobiła się tak późna, że miejsca przy stolikach zapełniły się co do jednego, a zza ciężkiej, rubinowej kurtyny przy pierwszych taktach muzyki wyłoniły się tancerki; zareagował dopiero na gromkie brawa gości, których oczom ukazały się mikołajkowe, zdecydowanie niestandardowe stroje oraz scena zaaranżowana w klimacie Bieguna Północnego. Uśmiechnął się pod nosem, występy okolicznościowe zawsze były dobrze odbierane. Przez witrażowe okno omiótł spojrzeniem wszystkie stoliki i wtedy dostrzegł znajomą sylwetkę Gasparda, z niewiadomych powodów usadzonego na parterze. Czyli jednak nie wszystko było idealne tego wieczoru. Szybkim krokiem opuścił gabinet i wykorzystując krótką chwilę pomiędzy występami Eloise i Demelzy, prześlizgnął się pomiędzy stolikami, racząc uśmiechami i miłymi słowami stałych bywalców.
- Lordzie Lestrange, niezmiernie się cieszę, że udało ci się dotrzeć na dzisiejszy spektakl - oznajmił z zadowoleniem, witając szlachcica. - Jak znajdujesz tancerki? - zapytał, gestem przywołując do siebie kelnera. - Danny, zaszło jakieś nieporozumienie, lord Lestrange powinien zająć miejsce w loży numer cztery. To się nie godzi - upomniał pracownika dyskretnie, acz stanowczo, nakazując tym samym dostarczenie zamówionego przez arystokratę trunku do wskazanej loży. - Gaspardzie, wybacz to niedopatrzenie, zapraszam - wskazał młodemu lordowi właściwą drogę, by już po chwili znalazł się w wygodnej loggii obitej perkalem, przy większym stoliku, aż proszącym się o zastawienie go wystawnymi potrawami. - Czy winszujesz sobie kolację? Polecam pieczonego dwurożca z sosem balsamicznym i jeżynami, szef kuchni przeszedł dziś samego siebie.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gaspard dzisiejszego dnia miał bardzo wiele do zorganizowania w Operze, całe przedstawienie było praktycznie na jego barkach i rozdelegowanie niektórych zadań na innych było wręcz niemożliwe. Dlatego wstał o piątej rano, jak nie on i od samego świtu pracował przy przygotowaniach do występu. Teoretycznie ich rodzinna Opera wystawiała tę samą operetkę co roku, ale w tym roku Gaspard chciał zrobić coś lepszego, coś większego i coś o czym będzie się mówiło przez najbliższy tydzień. Dlatego zamówił dodatkowe stroje, zatrudnił dodatkowych artystów. No i przede wszystkim zorganizował mały poczęstunek dla wszystkich gości opery po występie. Włożył w to całe serce, by w tym roku Czarodziejski flet nie był zwykłym nudnym numerem, na których przychodzili tylko rodzice z dziećmi, ale by sami dorośli byli nim zachwyceni. Był tak z siebie zadowolony, że nawet nie odczuwał zmęczania ani głodu przez cały dzień pracy, a gdy o piątej zaczęli schodzić się goście, stał z boku przy głównym wejściu i osobiście ich witał w progach Opery. Oczywiście cała jego ciężka praca włożona w ten występ napawał go dumą a gdy widział, jak czarodzieje na widowni są zachwyceni występem nie mógł być bardziej zadowolony. Wszystko jednak zniszczył jego ojciec, gdy to zawołał go do biura. Właściwie Gaspard nie spodziewał się go w Operze tego dnia, ale nie uszły uwadze starszego Lestrange nowe wydatki jakie poniosła Opera w tym tygodniu. Jak na Falco przystało, zmył mu głowę, nie zostawiając na nim suchej nitki, pewnie jego wywód się toczył by dalej, gdyby nie komplement od samego Ministra Magii, że tegoroczny występ był fenomenalny. Oczywiście Gaspard nie liczył na skruchę czy przeprosiny od ojca, wiedział lepiej, że Falco nie posiada takich słów w słowniku. Sam jednak nie przestawał się uśmiechać po słowach Ministra, co ewidentnie wkurzyło jego ojca na tyle, że wygonił go z Opery! Młody czarodziej jednak nic sobie z tego nie zrobił, po prostu postanowił skorzystać z zaproszenia jego znajomego do Piórka na występ burleski. Miał szczerą nadzieję, że po zamknięciu opery jeszcze zdąży na jakiś ostatni numer, ale wszystko ułożyło się tak, że Gaspard mógł zawitać do klubu szybciej.
Wchodząc do Piórka, oczywiście od wejścia uderzył go zapach alkoholu i perfum, nigdy nie rozumiał, dlaczego burleska musiała mu się kojarzyć z taką ilością zapachów, ale nie było to aż tak drażniące. Przynajmniej zasłaniały niemiły zapach dymu papierosowego. Został zaprowadzony do stolika na parterze, nie przeszkadzało mu to, choć zawsze siadał w loży. Uznał jednak, że wszystkie musiały być zajęte, a on sam przecież nie określił się, że będzie na występie. Zamówił czystą whisky, mimo że nie powinien był pić na pusty żołądek, to też nie miał teraz głowy do przeglądania menu z daniami. Jego wzrok był skupiony na tancerkach na scenie, a jego myśli wciąż krążyły wokół zirytowanej miny ojca po komplemencie Ministra. Wszystko to wprawiło go w bardzo doby humor i już teraz Gaspard mógł powiedzieć, że pewnie zabaluje do samego rana!
Gdy podszedł do niego sam właściciel klubu, młody czarodziej nie mógł przestać się uśmiechać.
- Wiesz, że możesz mi mówić Gaspard! Lordem na pewno jest mój ojciec, a ja dzisiaj mam zamiar ubrudzić trochę ten tytuł - rzucił z rozbawieniem na przywitanie Maghnusa. Właściwą etykietę zawsze zostawiał formalnym spotkaniom i przyjęciom. Na codzień używanie jej wydawało mu się dziwne i trochę zbędne, zwłaszcza wśród przyjaciół. I strasznie go postarzało! Jeszcze parę lat temu nikt do niego tak się nie zwracał, jego kumple ze szkoły przecież nie lordowali sobie wzajemnie. A teraz? Nie było dnia, gdyby ktoś nie użył tego tytułu.
- Muszę powiedzieć, że tegoroczny występ zapowiada się świetnie - zwrócił się do właściciela klubu i wstał od stolika, ruszając w kierunku nowego miejsca. Zajął standardowo tę samą lożę co zawsze i gestem ręki zaprosił Manghusa do dołączenia, chociaż na chwilę.
- Umieram z głodu, więc cokolwiek proponujesz brzmi jak najlepsze danie świata. A przyda mi się trochę jadła zanim wleję w siebie więcej alkoholu - powiedział wskazując szklankę whisky, która chwilę temu pojawiła się przed nim.
- Mam nadzieję, że dołączysz do mnie dzisiaj, w końcu nie wypada pić samemu.
Wchodząc do Piórka, oczywiście od wejścia uderzył go zapach alkoholu i perfum, nigdy nie rozumiał, dlaczego burleska musiała mu się kojarzyć z taką ilością zapachów, ale nie było to aż tak drażniące. Przynajmniej zasłaniały niemiły zapach dymu papierosowego. Został zaprowadzony do stolika na parterze, nie przeszkadzało mu to, choć zawsze siadał w loży. Uznał jednak, że wszystkie musiały być zajęte, a on sam przecież nie określił się, że będzie na występie. Zamówił czystą whisky, mimo że nie powinien był pić na pusty żołądek, to też nie miał teraz głowy do przeglądania menu z daniami. Jego wzrok był skupiony na tancerkach na scenie, a jego myśli wciąż krążyły wokół zirytowanej miny ojca po komplemencie Ministra. Wszystko to wprawiło go w bardzo doby humor i już teraz Gaspard mógł powiedzieć, że pewnie zabaluje do samego rana!
Gdy podszedł do niego sam właściciel klubu, młody czarodziej nie mógł przestać się uśmiechać.
- Wiesz, że możesz mi mówić Gaspard! Lordem na pewno jest mój ojciec, a ja dzisiaj mam zamiar ubrudzić trochę ten tytuł - rzucił z rozbawieniem na przywitanie Maghnusa. Właściwą etykietę zawsze zostawiał formalnym spotkaniom i przyjęciom. Na codzień używanie jej wydawało mu się dziwne i trochę zbędne, zwłaszcza wśród przyjaciół. I strasznie go postarzało! Jeszcze parę lat temu nikt do niego tak się nie zwracał, jego kumple ze szkoły przecież nie lordowali sobie wzajemnie. A teraz? Nie było dnia, gdyby ktoś nie użył tego tytułu.
- Muszę powiedzieć, że tegoroczny występ zapowiada się świetnie - zwrócił się do właściciela klubu i wstał od stolika, ruszając w kierunku nowego miejsca. Zajął standardowo tę samą lożę co zawsze i gestem ręki zaprosił Manghusa do dołączenia, chociaż na chwilę.
- Umieram z głodu, więc cokolwiek proponujesz brzmi jak najlepsze danie świata. A przyda mi się trochę jadła zanim wleję w siebie więcej alkoholu - powiedział wskazując szklankę whisky, która chwilę temu pojawiła się przed nim.
- Mam nadzieję, że dołączysz do mnie dzisiaj, w końcu nie wypada pić samemu.
In darkness one may be ashamed
of what one does,
of what one does,
without the shame of disgrace
Jako perfekcjoniści działający prężnie w branży rozrywkowej mieli podobne cele, podobne troski i - niestety - podobne terminy w swych kalendarzach. Bulstrode niejednokrotnie ubolewał nad tym, że obowiązki służbowe zatrzymują go w klubie w wieczory, w które znakomite spektakle wystawiane są w La Fantasmagorie czy w Operze i chociaż najprawdopodobniej każdy inny inwestor przedstawiłby po prostu zarządcy listę swoich oczekiwań i żądań, w przypływie wspaniałomyślności życzyłby jeszcze powodzenia i oddalił się w sobie tylko znanym kierunku, by pogrążyć się w prywatnych planach krążących tylko i wyłącznie naokoło spełniania własnych, hedonistycznych zachcianek właściwych osobie o jego statusie, jego majętności i jego urodzeniu. Pech jednak chciał, że zarządca Piórka Feniksa od dłuższego już czasu miał w zwyczaju rozczarowywać i aż do momentu znalezienia godnego zastępstwa i zadbania o to, by nowy nabytek należycie wywiązywał się ze swoich obowiązków, Maghnus brał wszystko na swoje barki, brnąc nieprzerwanie do przodu i dbając o to, by jego oczko w głowie umacniało swoją reputację najgorętszego, elitarnego lokalu w stolicy - a więc i na całych Wyspach. Ominął go zatem i Czarodziejski Flet w nowej, wspaniałej odsłonie i nie pozostawało mu już nic innego jak liczyć na to, że uda mu się nadrobić zaległości w późniejszym terminie, tym razem niekolidującym z wydarzeniami rozgrywającymi się w jego własnym folwarku.
Skarcił Danny'ego spojrzeniem, którym dawał dobitnie znać, że podobny błąd ma się już nigdy więcej nie powtórzyć i że kelner powinien się cieszyć, że ta niefortunna pomyłka odbiła się właśnie na lordzie Lestrange, który nie był w kłótliwym nastroju i nie rościł sobie żadnych pretensji w związku z usadzeniem go na parterze.
- W takim razie nie mogłeś trafić w lepsze miejsce - uśmiechnął się krótko w odpowiedzi, ściany Piórka Feniksa regularnie były cierpliwymi świadkami brudzenia tytułów, a chęć pofolgowania sobie i odreagowania stresów dnia powszedniego - rzecz ludzka. Podobnie jak używanie tytułów nawet w przypadku młodych szlachciców; etykieta wiązała ręce Maghnusa i nawet jeśli w następnych wypowiedziach płynnie przechodził na nieformalną stopę, tak pierwsze, oficjalne przywitanie zacnych gości niemalże zawsze odbywało się w formalnym tonie, pozwalając tym samym na uniknięcie jakiegokolwiek faux pas. - Mam nadzieję, że dalsza część występu cię nie rozczaruje - oznajmił odrobinę enigmatycznie, nie zdradzając co jeszcze zostało zaplanowane na ten wieczór, który wszak dopiero się zaczynał. - Rozsądna decyzja - skwitował krótko, nie kryjąc zadowolenia decyzją Gasparda. Przez ułamek sekundy rozważał propozycję, by ostatecznie stwierdzić, że faktycznie pora już pozwolić reszcie wieczoru toczyć się swoim torem, bez dalszych ingerencji.
- Nie śmiałbym odmówić, chętnie do ciebie dołączę - odpowiedział, dosiadając się do loży i dopiero teraz spostrzegając, że minęło dużo czasu, odkąd zasiadał przy jednym ze stołów, a nie przy biurku w gabinecie. - Danny, dwa razy dwurożec, mule w białym winie i pieczone warzywa. Karafka wody z limonką i miętą, do tego whisky. Z górnej półki - zwrócił się do kelnera, który już po chwili powrócił z drinkami. - Czy to dobry moment by opić sukces Czarodziejskiego Fletu? - Bulstrode uniósł nieznacznie szklankę w stronę Gasparda, dając tym samym znać, że owszem, jego atencję zaprzątały inne wydarzenia, w innym miejscu, lecz wciąż w pełni kontrolował to, co działo się naokoło. Informacje były wszak jego chlebem powszednim. - Twoje zdrowie, Gaspardzie. Cieszę się, że mnie dzisiaj odwiedziłeś - dodał jeszcze, nim przytknął chłodny kryształ do ust i upił łyk bursztynowego trunku.
Skarcił Danny'ego spojrzeniem, którym dawał dobitnie znać, że podobny błąd ma się już nigdy więcej nie powtórzyć i że kelner powinien się cieszyć, że ta niefortunna pomyłka odbiła się właśnie na lordzie Lestrange, który nie był w kłótliwym nastroju i nie rościł sobie żadnych pretensji w związku z usadzeniem go na parterze.
- W takim razie nie mogłeś trafić w lepsze miejsce - uśmiechnął się krótko w odpowiedzi, ściany Piórka Feniksa regularnie były cierpliwymi świadkami brudzenia tytułów, a chęć pofolgowania sobie i odreagowania stresów dnia powszedniego - rzecz ludzka. Podobnie jak używanie tytułów nawet w przypadku młodych szlachciców; etykieta wiązała ręce Maghnusa i nawet jeśli w następnych wypowiedziach płynnie przechodził na nieformalną stopę, tak pierwsze, oficjalne przywitanie zacnych gości niemalże zawsze odbywało się w formalnym tonie, pozwalając tym samym na uniknięcie jakiegokolwiek faux pas. - Mam nadzieję, że dalsza część występu cię nie rozczaruje - oznajmił odrobinę enigmatycznie, nie zdradzając co jeszcze zostało zaplanowane na ten wieczór, który wszak dopiero się zaczynał. - Rozsądna decyzja - skwitował krótko, nie kryjąc zadowolenia decyzją Gasparda. Przez ułamek sekundy rozważał propozycję, by ostatecznie stwierdzić, że faktycznie pora już pozwolić reszcie wieczoru toczyć się swoim torem, bez dalszych ingerencji.
- Nie śmiałbym odmówić, chętnie do ciebie dołączę - odpowiedział, dosiadając się do loży i dopiero teraz spostrzegając, że minęło dużo czasu, odkąd zasiadał przy jednym ze stołów, a nie przy biurku w gabinecie. - Danny, dwa razy dwurożec, mule w białym winie i pieczone warzywa. Karafka wody z limonką i miętą, do tego whisky. Z górnej półki - zwrócił się do kelnera, który już po chwili powrócił z drinkami. - Czy to dobry moment by opić sukces Czarodziejskiego Fletu? - Bulstrode uniósł nieznacznie szklankę w stronę Gasparda, dając tym samym znać, że owszem, jego atencję zaprzątały inne wydarzenia, w innym miejscu, lecz wciąż w pełni kontrolował to, co działo się naokoło. Informacje były wszak jego chlebem powszednim. - Twoje zdrowie, Gaspardzie. Cieszę się, że mnie dzisiaj odwiedziłeś - dodał jeszcze, nim przytknął chłodny kryształ do ust i upił łyk bursztynowego trunku.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciążąca odpowiedzialność na obu czarodziejach na pewno dawała sobie znać w codziennym życiu mężczyzn. Gaspard doskonale wiedział, że wszystkie te obowiązki odbijały się negatywnie na jego komponowaniu i wolnym czasie, który mógłby spędzać we właśnie takich miejscach jak Piórko. Jeszcze przecież niedawno był zapraszany na wszystkie imprezy po spektaklu przez artystów z Opery teraz jako asystent szefa już nie był tam mile widzianą osobą, co trochę zachwiało życiem młodego Gasparda na tyle, że musiał znaleźć sobie trochę inne kręgi towarzyskie. Jego ojciec doskonale wiedział co robi, nadając mu te stanowisko i nowe obowiązki. Z jednej strony ukróci syna niewłaściwe towarzystwo a z drugiej wszystko to pasowało do pieczołowicie ułożonej historyjki i wyglądu jego rodziny, którą Falco miał w głowie. I choć częściowo ojciec poniósł zwycięstwo, nie był wstanie całkowicie ukrócić imprezową naturę syna, bo ten zaczął po prostu zaglądać do innych lokali, takich jak właśnie dzisiejszy. Bynajmniej nie umniejszając samemu Piórku, miejsce według młodego Lestrange było niesamowite i nie mógł lepiej trafić dzisiejszego wieczoru. W końcu noc zapowiadała się znacznie nudniej przy bankiecie w Operze, więc poniekąd dziękował za porywczość ojca w tym momencie.
- Teraz jestem zaintrygowany co dzisiaj przygotowałeś - odpowiedział na enigmatyczny komentarz Maghnusa. Wszak występy w Piórku Feniksa często były opisywane jako skandaliczne przez niektórych, tak Gaspardowi się one zawsze podobały i czasem widziałby się bardziej w podobnym biznesie niż Oparze. Na początku miał jeszcze czas dla siebie i swojej twórczości w tak zwanych godzinach pracy, jednak te były teraz coraz rzadsze przy nawale pracy.
- Nawet samemu Ministrowi Magii się podobała premiera. Niespodziewanie zaszyczycił nas swoją obecnością. Ogólnie byłem bardzo zaskoczony, bo zawsze trzymamy dla niego miejsce ale bardzo rzadko jest wypełniane, więc fakt, że pojawił się na pierwsze premierze opery, którą w całości przygotowałem sam bez uporczywego nadzoru ojca i że mu się spodobało, można spokojnie uznać za sukces - Gaspard nie należał do osób, które rumienią się będąc komplementowanymi. Gdy czuł się dumny ze swych osiągnięć to nie omieszkał pochwalić się nimi też z innymi. Oczywiście wyjątkiem od tej reguły stanowił jego własny dom. Tam, starał się być niewidoczny, dlatego odbijał sobie to poza nim.
- Za udany wieczór! - Podbił toast Maghnusa i upił łyk goryczkowego alkoholu, ciesząc się ciepłem rozchodzącym się po jego ciele. W tym momencie do stolika podszedł kelner z pierwszym daniem, a na scenie pojawiła się nowa postać odziana w czerwoną, aksamitną szatę, zwrócona tyłem do publiki. Muzyka ucichła tylko na moment, by zmienić się na wolniejszy kawałek, a scenografię dopełnił wyczarowany śnieg spadający z sufitu centralnie nad sceną i pierwszymi rzędami stołów. Całość wywołało ciszę w klubie, który do tej pory buzował energią i wszystkie oczy na sali zwróciły się w stronę tajemniczej postaci na scenie.
Gaspard również ucichł i skupił się na występie pięknej kobiety w czerwonej szacie i przepasce na oczach.
- Teraz jestem zaintrygowany co dzisiaj przygotowałeś - odpowiedział na enigmatyczny komentarz Maghnusa. Wszak występy w Piórku Feniksa często były opisywane jako skandaliczne przez niektórych, tak Gaspardowi się one zawsze podobały i czasem widziałby się bardziej w podobnym biznesie niż Oparze. Na początku miał jeszcze czas dla siebie i swojej twórczości w tak zwanych godzinach pracy, jednak te były teraz coraz rzadsze przy nawale pracy.
- Nawet samemu Ministrowi Magii się podobała premiera. Niespodziewanie zaszyczycił nas swoją obecnością. Ogólnie byłem bardzo zaskoczony, bo zawsze trzymamy dla niego miejsce ale bardzo rzadko jest wypełniane, więc fakt, że pojawił się na pierwsze premierze opery, którą w całości przygotowałem sam bez uporczywego nadzoru ojca i że mu się spodobało, można spokojnie uznać za sukces - Gaspard nie należał do osób, które rumienią się będąc komplementowanymi. Gdy czuł się dumny ze swych osiągnięć to nie omieszkał pochwalić się nimi też z innymi. Oczywiście wyjątkiem od tej reguły stanowił jego własny dom. Tam, starał się być niewidoczny, dlatego odbijał sobie to poza nim.
- Za udany wieczór! - Podbił toast Maghnusa i upił łyk goryczkowego alkoholu, ciesząc się ciepłem rozchodzącym się po jego ciele. W tym momencie do stolika podszedł kelner z pierwszym daniem, a na scenie pojawiła się nowa postać odziana w czerwoną, aksamitną szatę, zwrócona tyłem do publiki. Muzyka ucichła tylko na moment, by zmienić się na wolniejszy kawałek, a scenografię dopełnił wyczarowany śnieg spadający z sufitu centralnie nad sceną i pierwszymi rzędami stołów. Całość wywołało ciszę w klubie, który do tej pory buzował energią i wszystkie oczy na sali zwróciły się w stronę tajemniczej postaci na scenie.
Gaspard również ucichł i skupił się na występie pięknej kobiety w czerwonej szacie i przepasce na oczach.
In darkness one may be ashamed
of what one does,
of what one does,
without the shame of disgrace
Strona 1 z 2 • 1, 2
Stoliki na środku sali
Szybka odpowiedź