Loże na podwyższeniu
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Loże na podwyższeniu
Dla gości, którzy wykupili droższe bilety i pragną większej wygody, przeznaczone są specjalne loże z boku sali, blisko głównej sceny, skąd mają doskonały widok na pokazy, a jednocześnie cieszą się większą wygodą miękkiej, obitej perkalem sofy. Po zakończonych występach, na życzenie gości, mogą zostać oddzielone magicznymi kotarami od głównej części sali, aby stworzyć najbardziej dyskretną, intymną atmosferę.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:53, w całości zmieniany 1 raz
- Cieszę się, że pozostajesz w dobrym nastroju, Corneliusie – podsumowałam jego donośne parsknięcie, która zapewne słychać i było tam na dole, pomiędzy rozbestwionym ponad kieliszkami towarzystwem. Widać Sallow zaleczył dawny uraz, albo dziś szybko niwelował rozdrapanie starej rany dawką dobitnego szyderstwa. Najwyraźniej niewiele więcej mu pozostawało, kiedy subtelnie muskałam czułe punkty z naszej wspólnej przeszłości. I czyniłam to wszystko głęboko świadoma tego, że wcale może mu się to nie spodobać. Nie obchodziło mnie to. Jeżeli dojrzał, przyjmie to odpowiednio, jeżeli dalej był dzieckiem w skórze podstarzałego urzędasa, trudno, nie był to mój problem. Sama równie ochoczo sięgałam po kolejny łyk, słuchając przy tym jego jakże pogodnego wnioskowania. – Trudno mnie urazić – rozpoczęłam, faktycznie nie czując jakiegokolwiek przejęcia wobec mocy jego słów. – Ale jak mniemam, nie podejmujesz takowych starań. Lecz mimo wszystko… przyznam, że wbrew pozorom nie, nie każdy byłby lepszym wyborem – obwieściłam, dławiąc się na samą myśl o tym, że oto przyszło mi go… bronić? Trudno było jednak nadać tym słowom podobną etykietę. Owszem, Yavor miał kilka cennych cech i stanowczo trwanie u jego boku dało mi siłę. Wiedziałam jednak, że mężczyźni mogli spać jeszcze niżej. Dziś jednak jasne było, że nigdy nie przyjdzie mi ocenić Corneliusa w podobnej roli. Uznałam więc, że podobne dywagacje warto porzucić, zanim sławetny rzecznik w swym przerośniętym ego wejdzie mi na głowę.
- Och, możesz być pewien, że tak się właśnie stanie. Dziedzictwo będzie kontynuowane – podkreśliłam dobitnie, wieńcząc słowa pewnym uśmiechem. Lekko pochylona głowa i rzucone nieco z dołu spojrzenie dekorowało moją postawę. Byłam pewna, czułam godzinę triumfów dla rodziny. Nigdy dotąd nie miałam tak głębokiego przeświadczenia, że znalazłam się we właściwym miejscu. Osobiście pilnowałam tego, co kryło się za tymi słowami. Krajobraz przyszłości szkicowaliśmy naszymi staraniami już dzisiaj. Tymczasem Cornelius przejawiał jakże przyjemną troskę wobec mojego bratanka. Dobrze wiedziałam, co próbuje osiągnąć. – Z całą pewnością może sięgać po więcej. Gdy nadejdzie właściwa pora, świat ujrzy u jego boku odpowiednią kobietę. Podejrzewam, że nie umknie to twej uwadze – przyznałam pogodnie, pozwalając sobie, by duma i spokój wyraźnie wybrzmiały w moim głosie. W tym samym czasie poczułam jednak nieprzyjemny ucisk w klatce. Wiedziałam, że temat był istotny i krążyło wokół niego więcej par oczu, niż mogłabym podejrzewać. Ludzie na niego patrzyli, ziemie musiały mieć opiekunów i nadzieję na płynne kontynuowanie tego panowania.
Z przyjemnością patrzyłam na jego kapitulację. Był durniem, jeżeli sądził, że pozwolę mu obrażać mojego syna, Drew czy kogokolwiek, kto był mi bliski. Choćby miał i pozwolenie od samego ministra – nie obchodziło mnie to. Przegrywał ten, kto biernie przyjmował ciosy. My prezentowaliśmy się jako rodzina silna i takie też były nasze dążenia. Powoli łataliśmy skazy na wielowiekowych fundamentach. Nie było mowy o katastrofie.
- Mówić można jedno, myśleć drugie, Corneliusie. Domyślam się, że ty jako retoryczny profesjonalista coś na ten temat wiesz – zauważyłam, palcem lekko sunąc wzdłuż pustego już, szklanego kształtu. Głowę lekko przechyliłam i ani na moment nie zdjęłam z niego spojrzenia. – Niemniej, to bardzo szlachetne, że tak elegancko mówisz o żonie. Z pewnością znalazłoby się dość liczne grono mężczyzn, które od przyrzeczonej wolałoby dotyk gładkiego uda tancerki – pochwaliłam go, w duchu zastanawiając się, ile jest w tym kłamstwa. Wszystkie jego słowa rozpatrywałam z dozą dodatkowej czujności. Nie ufałam złotej mowie.
- Dziś stoję na straży rodziny. Nie interesuje mnie zawieranie drugiego małżeństwa – przyznałam otwarcie, nie czując już wielkiej wartości w ślubnym kontrakcie. – O wiele więcej ofiarować mogę Macnairom, jeżeli pozostanę z nimi, choć oczywiście żadnej drogi nie potrafię do końca wykluczyć – wyjaśniłam nieco leniwie, w zamyślonym tonie przeciągały się słowa. Gdyby tylko mój ślub miałby znacząco wspomóc krewnych, byłabym skłonna się na to zgodzić. Jednak pośród płodnych, młodych panien niewielką już miałam wartość jako kandydatka na żonę. – Zdaje się, że tancerki wyszły na scenę – wymówiłam, kiedy tylko doleciał do mych uszu wyraźny aplauz publiczności. Chciałam zobaczyć te kurwy, na które on spoglądał z czystą obojętnością. – Chciałabym się im przyjrzeć. Pozwolisz, że cię opuszczę. Być może następnym razem… zobaczymy się w operze – wymówiłam z sugestią i powstałam, przy tym sunąc dłonią po eleganckim blacie stolika. Obróciłam się, by ostatni raz na niego spojrzeć, po czym zniknęłam za kotarą.
Pewne rzeczy wcale się nie zmieniły.
zt x2
- Och, możesz być pewien, że tak się właśnie stanie. Dziedzictwo będzie kontynuowane – podkreśliłam dobitnie, wieńcząc słowa pewnym uśmiechem. Lekko pochylona głowa i rzucone nieco z dołu spojrzenie dekorowało moją postawę. Byłam pewna, czułam godzinę triumfów dla rodziny. Nigdy dotąd nie miałam tak głębokiego przeświadczenia, że znalazłam się we właściwym miejscu. Osobiście pilnowałam tego, co kryło się za tymi słowami. Krajobraz przyszłości szkicowaliśmy naszymi staraniami już dzisiaj. Tymczasem Cornelius przejawiał jakże przyjemną troskę wobec mojego bratanka. Dobrze wiedziałam, co próbuje osiągnąć. – Z całą pewnością może sięgać po więcej. Gdy nadejdzie właściwa pora, świat ujrzy u jego boku odpowiednią kobietę. Podejrzewam, że nie umknie to twej uwadze – przyznałam pogodnie, pozwalając sobie, by duma i spokój wyraźnie wybrzmiały w moim głosie. W tym samym czasie poczułam jednak nieprzyjemny ucisk w klatce. Wiedziałam, że temat był istotny i krążyło wokół niego więcej par oczu, niż mogłabym podejrzewać. Ludzie na niego patrzyli, ziemie musiały mieć opiekunów i nadzieję na płynne kontynuowanie tego panowania.
Z przyjemnością patrzyłam na jego kapitulację. Był durniem, jeżeli sądził, że pozwolę mu obrażać mojego syna, Drew czy kogokolwiek, kto był mi bliski. Choćby miał i pozwolenie od samego ministra – nie obchodziło mnie to. Przegrywał ten, kto biernie przyjmował ciosy. My prezentowaliśmy się jako rodzina silna i takie też były nasze dążenia. Powoli łataliśmy skazy na wielowiekowych fundamentach. Nie było mowy o katastrofie.
- Mówić można jedno, myśleć drugie, Corneliusie. Domyślam się, że ty jako retoryczny profesjonalista coś na ten temat wiesz – zauważyłam, palcem lekko sunąc wzdłuż pustego już, szklanego kształtu. Głowę lekko przechyliłam i ani na moment nie zdjęłam z niego spojrzenia. – Niemniej, to bardzo szlachetne, że tak elegancko mówisz o żonie. Z pewnością znalazłoby się dość liczne grono mężczyzn, które od przyrzeczonej wolałoby dotyk gładkiego uda tancerki – pochwaliłam go, w duchu zastanawiając się, ile jest w tym kłamstwa. Wszystkie jego słowa rozpatrywałam z dozą dodatkowej czujności. Nie ufałam złotej mowie.
- Dziś stoję na straży rodziny. Nie interesuje mnie zawieranie drugiego małżeństwa – przyznałam otwarcie, nie czując już wielkiej wartości w ślubnym kontrakcie. – O wiele więcej ofiarować mogę Macnairom, jeżeli pozostanę z nimi, choć oczywiście żadnej drogi nie potrafię do końca wykluczyć – wyjaśniłam nieco leniwie, w zamyślonym tonie przeciągały się słowa. Gdyby tylko mój ślub miałby znacząco wspomóc krewnych, byłabym skłonna się na to zgodzić. Jednak pośród płodnych, młodych panien niewielką już miałam wartość jako kandydatka na żonę. – Zdaje się, że tancerki wyszły na scenę – wymówiłam, kiedy tylko doleciał do mych uszu wyraźny aplauz publiczności. Chciałam zobaczyć te kurwy, na które on spoglądał z czystą obojętnością. – Chciałabym się im przyjrzeć. Pozwolisz, że cię opuszczę. Być może następnym razem… zobaczymy się w operze – wymówiłam z sugestią i powstałam, przy tym sunąc dłonią po eleganckim blacie stolika. Obróciłam się, by ostatni raz na niego spojrzeć, po czym zniknęłam za kotarą.
Pewne rzeczy wcale się nie zmieniły.
zt x2
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Po Nocy Tysiąca Gwiazd sprawy powoli zaczęły się stabilizować. Choć beztroska atmosfera obchodów rozmyła się bezpowrotnie, tak nie można było powiedzieć, by wszyscy – jak jeden mąż – pochylili się jedynie nad tym, co negatywne; nad żałobą, stratą, wojną i bólem. Czarodzieje wykazywali zaskakująco wysoką zdolność do adaptacji; gdy usunięto pierwsze gruzy, gdy wydano pierwsze zadania i rozporządzenia, rytm życia wrócił na dawne tory. Nieco krzywe, sfatygowane, ale jednak wystarczająco znajome, by wieczorami móc szukać ukojenia w tym czy innym ocalałym lokalu.
Na trop dawnego znajomego wpadła przypadkiem. Choć był teraz figurą jak najbardziej publiczną i nietrudno byłoby go znaleźć w charakterze oficjalnym, tak Adda zdawała sobie sprawę z tego, że złapanie Tristana w takich okolicznościach mogłoby się skończyć w sposób niezadowalający. Zależało jej na tym, by pojawić się w kręgu Śmierciożerców – nie po to, by wyekstrahować z nich cokolwiek użytecznego, a by umocnić własną pozycję czarownicy wspierającej nowy reżim. Gdyby mogła niezobowiązująco wpleść w rozmowę nazwisko o sporym znaczeniu – już mogła wiele zyskać. Zmianę w podejściu rozmówcy, ułatwienie w działaniu, szczerą odpowiedź albo przynajmniej na tyle fałszywą, by od razu mogła się zorientować, że trop ostygł.
Gra była niebezpieczna – to już nie byli tylko sympatycy organizacji, to nie byli ludzie, którzy okazjonalnie sprzedawali namiary na szlak przerzutu na półwysep czy zaciągali się do szmalcowniczej bandy. Każdy ze Śmierciożerców odpowiadał bezpośrednio za stan Anglii, za wojnę, za śmierć i za zniszczenia. Gra była niebezpieczna. I dlatego najpierw należało sprawdzić, czy Tristan w ogóle ją pamięta i jak bardzo się zmienił od ich ostatniego spotkania.
Fakt, że polowała na niego w Piórku Feniksa sugerował, że rzeczona zmiana jest raczej marginalna.
W samym klubie pojawiła się elegancko spóźniona. Muzycy, przycupnięci we wnęce z boku sceny, umilali oczekiwanie na występ przyjemną, dość łagodną melodią, która stanowiła idealne tło do niezobowiązujących rozmów przy stoliku. Magiczne lampy już przygasły, pogrążając lokal w aksamitnym półmroku, przeciętym jedynie migotliwym, słabym błyskiem biżuterii i błąkających się na krawędzi szkła smug skąpego światła. Piórku nie można było odmówić klimatu, nawet teraz, gdy wydawać by się mogło, że świat się skończył. A może zwłaszcza teraz? Adda przechyliła nieznacznie głowę, obserwując ciężkie atłasowe zasłony w kolorze ciemnego bordo za którymi kryła się scena. Może “zwłaszcza teraz” wynikało z niedopowiedzeń płynących ze sceny, z tego, że nigdy nie było wiadomo, co tancerka zrobi w następnym ruchu? Nieprzewidywalność, wieczna niespodzianka. Ale zawsze z pozytywnym finałem, w odróżnieniu od rzeczywistości.
Niespiesznie przeszła się wzdłuż bocznej ściany, tam, gdzie nie było już miejsc dla gości, jedynie przejście na zaplecze i za kulisy. Pospolite stoliki przed sceną sobie darowała, od razu odpłynęła spojrzeniem w stronę bogatszych loż na podwyższeniu; nie musiała wcale długo szukać, od razu rzucił jej się w oczy. Podobnie jak dość znudzona mina, której źródło pozostawało nieodgadnione. Dłużyło mu się czekanie? Może towarzystwo nie dopisało? Adda przez chwilę jeszcze trwała w bezruchu, wyczekując rozwinięcia sytuacji, ale nic się nie stało, nikt się nie pojawił. Tristan Rosier był zatem całkiem sam. Doskonale znudzony i doskonale rozluźniony; z tego miejsca przypominał jej bezbożnie rozlanego smoka w skarbcu, który nie boi się nikogo i niczego.
Trudno byłoby o lepsze warunki do pracy.
Nie traciła więcej czasu. Przemknęła wzdłuż ściany w stronę kontuaru, zręcznie wyminęła czterech panów przy jednym ze stolików i krążącą po sali kelnerkę. Półmrok jej sprzyjał, brak zainteresowania Tristana pospolitą częścią sali tym bardziej. Niezauważona prześlizgnęła się bliżej loży, bezszelestnie wspięła po paru schodkach i całkiem zuchwale podeszła od tylnej strony mebla, wsparła łokcie na oparciu sofy obitym perkalem, tuż obok Tristana.
Pochyliła głowę; jej głos miał w sobie miękkość aksamitu.
– W pewien sposób twój widok tutaj jest dla mnie zaskoczeniem. Z drugiej jednak strony: czy powinien być? – Uśmiech sugerował, że oboje znają odpowiedź na to pytanie. – Ile to już lat, Tristanie? A może powinnam mówić oficjalniej? – Uniosła nieznacznie brwi, doskonale świadoma dzielącej ich przepaści pozycji społecznej, jak i lat od ostatniego spotkania. Pozwoliła, by pasmo włosów wymknęło się z eleganckiego upięcia ozdobionego kwiatem magicznie zakonserwowanej frezji i połaskotało odsłonięty obojczyk. Jeśli nie pamięcią, kupi go urodą i urokiem osobistym.
– Tego wieczoru jesteś tym, kogo pamiętam, czy lordem Rosierem?
Pamiętał ją? Tak? Nie? Śmiałość była obarczona ryzykiem rozdrażnienia smoka, ale potrafiła sobie z nim poradzić za czasów szkolnych. I wierzyła, że jest zdolna poradzić sobie z nim także teraz.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
W Piórku Feniksa bywał regularnie, podobnie jak we wszystkich innych przybytkach wątpliwej pod kątem przyzwoitości rozrywki w stolicy kraju, czasem bywał sam, czasem towarzyszyła mu namiestniczka Londynu, coraz częściej widywano go również w podobnych miejscach razem z piękną żoną, chętnie towarzyszącą mu w wyprawach podejmowanych w poszukiwaniu nowych interesujących, a co najważniejsze intensywnych doznań. Gdy zostawał sam, towarzystwa musiał szukać gdzie indziej - raz za czas oglądał się na scenę, oczekując rozpoczęcia pokazów, pewien, że wśród kuszących strojów, pięknych uśmiechów i jasnych nóg przeplecionych czarnymi kabaretkami odnajdzie tą, która pozwoli mu odnaleźć dziś przyjemność dnia. Ciężka zasobność sakiewki pozwalała mu uwierzyć, że cenę nosiło dzisiaj wszystko - podczas kryzysu mocno pogłębiała się desperacja wielu pięknych dziewcząt.
Strój zdradzał jego pozycję, nawet jeśli nie wydawał się przesadnie wyszukany. O dobre materiały niełatwo było w trudnych czasach, biel jego koszuli - przez lekki jedwab dyskretnie przebijała się czerń znakującego go tatuażu - zdawała się jaśniejsza, niż u innych, pas, za który ją wetknięto, wykonany z mocnej smoczej skóry, na wyjątkowo solidny, podobnie jak pierwszej jakości wysokie oficerskie buty. Na dłoni pobłyskiwał sygnet będący symbolem władztwa nad Kentem, a tuż obok prosta złota obrączka, której nie miał zwyczaju ściągać nawet wtedy, gdy w miejscach takich jak to pojawiał się z zamiarami takimi jak powzięte. Całe życie jego pierś zdobiła brosza z subtelnym symbolem róży, tę jednak przekazał już pierworodnemu. Wyglądał od innych zdrowiej, jego skórze brakowało ziemistości charakterystycznej dla ogółu społeczności walczącego o przetrwanie wobec klęski głodu.
Aksamitna miękkość kobiecego głosu, która wylała się nieoczekiwanie zza sofy, nie mogła go zaskoczyć. Wyciągnął lewe ramię, by wesprzeć je o oparcie zachłannym gestem i obejrzał się na czarownicę, badając spojrzeniem profil jej twarzy. Atrakcyjny, nawet jeśli nieznajomy, widmo uśmiechu majaczyło w oddali trudnym do uchwycenia wspomnieniem, zbyt dawnym, by odnalazł je tak szybko. Spojrzał jej w oczy, zadarł brodę aroganckim gestem, który od czasów szkolnych nie zmienił się ni trochę, a którym to wyrazem nawykł zdradzać zainteresowanie. Czy oto znalazł to, czego szukał?
- Nie prosiłem o towarzystwo - zauważył przekornie, choć grymas twarzy nie zdradzał niezadowolenia, kącik ust uniósł się w górę nieznacznie, uśmiech ten, mało przyjazny, nie sięgnął oczu. Czy była jedną z tancerek? Bywał tu często, regularnie, nie mógł skojarzyć jej z żadnym strojem, żadnym konkretnym tańcem ani występem, ale przecież nie potrafił rozpoznać każdej dziewczyny stąd. Pamiętał tylko te, które z różnych przyczyn zapadły mu w pamięci na dłużej. Nie, kobieta sprawiała wrażenie znajomej, ile to już lat, pytała, najwyraźniej więcej, niż potrzebował, by zatrzeć wspomnienie. Wzrok niedyskretnie przemknął na jej odsłonięty obojczyk, na który opadł kosmyk jasnych włosów. Nie odwrócił się, słysząc dźwięk szkła stawianego przed nim na stoliku, zamiast tego badając odcień tęczówek jej oczu. - Dla pani to samo - zwrócił się do czarodzieja z obsługi, nie obdarzając go jednak zbędną uprzejmością. Spotykając dawnych znajomych rzadko wracał myślami do szkoły, większość bliskich z tamtych lat zostawił za sobą we Francji, jeśli w ogóle tamte znajomości mógł bliskimi nazwać. Uśmiechnął się szerzej, gdy zwróciła się do niego imieniem, choć grymas ten nie zdał się ni trochę przyjaźniejszy.
- Pracujesz tu? - spytał w odpowiedzi, najwyraźniej nie mając oporów zasugerowania podobnej nieprzyzwoitości dawno niewidzianej znajomej. Imiennym zwrotem zgodził się na pominięcie tytulatury, najpewniej dlatego tylko, że była atrakcyjna. - Porzucenie konwenansów pozwoli nam na ciekawszą dynamikę. Pełen tytuł mógłby się nieznośnie dłużyć w rozmowie - zgodził się, utrzymując spojrzenie na jej spojrzeniu, intensywnie, powstrzymując odruch mrugnięcia. - Trzeba ci jednak wiedzieć, że dysocjacja ról przebiega równie płynnie, a to, gdzie doszedłem, wiąże się ściśle z tym, gdzie się urodziłem. Nie sądzę, byś pamiętała mnie z poprzedniego życia, mieszkałem wtedy we Włoszech - oznajmił, z przekonaniem dostatecznie silnym, by powziąć wątpliwość, czy aby na pewno nie mówił poważnie.
Strój zdradzał jego pozycję, nawet jeśli nie wydawał się przesadnie wyszukany. O dobre materiały niełatwo było w trudnych czasach, biel jego koszuli - przez lekki jedwab dyskretnie przebijała się czerń znakującego go tatuażu - zdawała się jaśniejsza, niż u innych, pas, za który ją wetknięto, wykonany z mocnej smoczej skóry, na wyjątkowo solidny, podobnie jak pierwszej jakości wysokie oficerskie buty. Na dłoni pobłyskiwał sygnet będący symbolem władztwa nad Kentem, a tuż obok prosta złota obrączka, której nie miał zwyczaju ściągać nawet wtedy, gdy w miejscach takich jak to pojawiał się z zamiarami takimi jak powzięte. Całe życie jego pierś zdobiła brosza z subtelnym symbolem róży, tę jednak przekazał już pierworodnemu. Wyglądał od innych zdrowiej, jego skórze brakowało ziemistości charakterystycznej dla ogółu społeczności walczącego o przetrwanie wobec klęski głodu.
Aksamitna miękkość kobiecego głosu, która wylała się nieoczekiwanie zza sofy, nie mogła go zaskoczyć. Wyciągnął lewe ramię, by wesprzeć je o oparcie zachłannym gestem i obejrzał się na czarownicę, badając spojrzeniem profil jej twarzy. Atrakcyjny, nawet jeśli nieznajomy, widmo uśmiechu majaczyło w oddali trudnym do uchwycenia wspomnieniem, zbyt dawnym, by odnalazł je tak szybko. Spojrzał jej w oczy, zadarł brodę aroganckim gestem, który od czasów szkolnych nie zmienił się ni trochę, a którym to wyrazem nawykł zdradzać zainteresowanie. Czy oto znalazł to, czego szukał?
- Nie prosiłem o towarzystwo - zauważył przekornie, choć grymas twarzy nie zdradzał niezadowolenia, kącik ust uniósł się w górę nieznacznie, uśmiech ten, mało przyjazny, nie sięgnął oczu. Czy była jedną z tancerek? Bywał tu często, regularnie, nie mógł skojarzyć jej z żadnym strojem, żadnym konkretnym tańcem ani występem, ale przecież nie potrafił rozpoznać każdej dziewczyny stąd. Pamiętał tylko te, które z różnych przyczyn zapadły mu w pamięci na dłużej. Nie, kobieta sprawiała wrażenie znajomej, ile to już lat, pytała, najwyraźniej więcej, niż potrzebował, by zatrzeć wspomnienie. Wzrok niedyskretnie przemknął na jej odsłonięty obojczyk, na który opadł kosmyk jasnych włosów. Nie odwrócił się, słysząc dźwięk szkła stawianego przed nim na stoliku, zamiast tego badając odcień tęczówek jej oczu. - Dla pani to samo - zwrócił się do czarodzieja z obsługi, nie obdarzając go jednak zbędną uprzejmością. Spotykając dawnych znajomych rzadko wracał myślami do szkoły, większość bliskich z tamtych lat zostawił za sobą we Francji, jeśli w ogóle tamte znajomości mógł bliskimi nazwać. Uśmiechnął się szerzej, gdy zwróciła się do niego imieniem, choć grymas ten nie zdał się ni trochę przyjaźniejszy.
- Pracujesz tu? - spytał w odpowiedzi, najwyraźniej nie mając oporów zasugerowania podobnej nieprzyzwoitości dawno niewidzianej znajomej. Imiennym zwrotem zgodził się na pominięcie tytulatury, najpewniej dlatego tylko, że była atrakcyjna. - Porzucenie konwenansów pozwoli nam na ciekawszą dynamikę. Pełen tytuł mógłby się nieznośnie dłużyć w rozmowie - zgodził się, utrzymując spojrzenie na jej spojrzeniu, intensywnie, powstrzymując odruch mrugnięcia. - Trzeba ci jednak wiedzieć, że dysocjacja ról przebiega równie płynnie, a to, gdzie doszedłem, wiąże się ściśle z tym, gdzie się urodziłem. Nie sądzę, byś pamiętała mnie z poprzedniego życia, mieszkałem wtedy we Włoszech - oznajmił, z przekonaniem dostatecznie silnym, by powziąć wątpliwość, czy aby na pewno nie mówił poważnie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Jeśli to miał być nieświadomy pojedynek na spojrzenia – nie zamierzała mu odpuszczać. W każdym razie nie tak szybko.
– Pewne życzenia spełniają się zanim zdamy sobie sprawę z ich obecności – odparła powoli, dość filozoficznym tonem. – Wygląda na to, że jestem krok przed tobą – dodała, na jego zimny uśmiech odpowiadając podobnym ułożeniem warg; jej unikalnym talentem była zdolność dopasowania się rozmówcy i tego, czego w danej chwili pożądał, odczytania jego nastroju, ale prócz tego lubiła myśleć o sobie jak o lustrze. Odbicie cudzych emocji okazywało się ciekawą opcją, na niektórych wywierała wpływ o wiele lepszy niż sztuczki podsycone urokiem francuskiej kokietki.
Poza tym, w przeszłości to tak właśnie działało. Oddawała mu to, co sam jej dał. Nie liczyła na dokładnie tę samą wymianę po latach, ale była ciekawa czy ten rodzaj prowadzenia rozmowy zniknął całkiem, zatarł się razem z jej wspomnieniem, czy też może wciąż pozostawał w obiegu.
Podobnie jak Tristan, nie odwróciła spojrzenia. Ustawiane szkło brzdęknęło kryształowo, zwiastując nadejście trunku, a rzucony niedbale rozkaz kusił, by w sposób ostentacyjnie powolny odwrócić wzrok i dać pozór zaciekawienia usługującemu czarodziejowi, ale ostatecznie – była to tylko pokusa. Zyskana uwaga, to spojrzenie niedyskretnie podążające za puszczonym luźno kosmykiem włosów, podobała jej się bardziej niż wizja speszenia kelnera; utwierdzało ją w przekonaniu, że pewne gesty i pewne schematy w istocie nie uległy żadnej zmianie.
A to było jej na rękę.
Pytanie o prace zdawało się ją ożywić; w zielonych oczach mignął ognik rozbawienia. Próżno było doszukiwać się w jej postawie czy mimice śladów oburzenia, wstydu. Adda lubiła myśleć o sobie, jak o kobiecie wyjątkowo otwartej na nowe perspektywy, a zawód przyzwyczaił ją do niespodziewanych pytań, insynuacji, podejrzeń, nawet oskarżeń. W świetle zebranego doświadczenia pytanie o to, czy zarabiała na życie tańcząc na scenie w czarnych kabaretkach wydawało jej się niemalże niewinne.
Nachyliła się mocniej, bliżej, na wzór Tristana zagarniając zachłannie część przestrzeni. Nie dzieliło ich zbyt wiele, z tej odległości mogła swobodnie dostrzec trudną do odgadnięcia iskrę czającą się w ciemnym oku, dokładnie zanalizować serwowany jej chłodny grymas.
– Zimno – mruknęła, znów uciekając się do miękkiego, miłego dla ucha tonu; przywołane między nich francuskie słowo wybrzmiało idealnym akcentem języka ojczystego, pozostawiając po sobie więcej pytań niż odpowiedzi. Adda cofnęła się niespiesznie, wyprostowała plecy. Od niechcenia przeciągnęła palcami po przyjemnym materiale obicia i odeszła parę kroków, wciąż sunąc opuszkami po materiale.
Czy on właśnie próbował jej wcisnąć bardzo ładnie opakowaną nieprawdę? Adda ściągnęła nieznacznie brwi, pozwoliła sobie na chwilę zwątpienia; teraz, gdy prezentowała mu nieznacznie odsłonięte plecy, czuła się niemalże bezpiecznie.
Dotarcie do końca sofy zajęło jej niecałe trzy kroki, a gdy znów się odwróciła, jej twarz wyrażała jedynie uprzejme zainteresowanie. Chłód za chłód, uprzejmość za uprzejmość i kłamstwo za kłamstwo.
– Ależ pamiętam doskonale – odparła słodkim głosem i przysiadła skromnie na skraju sofy. – Spotkaliśmy się przy Koloseum, w najgorszym sierpniowym upale – zełgała mu prosto w oczy, uśmiechając się przy tym czarująco. Ciekawiło ją, czy podejmie tę grę i kiedy ewentualnie znudzi go udawanie byłego mieszkańca Włoch. Nie miała wglądu do pełni jego życia, ale z tych wszystkich fragmentów układanki, które były w jej zasięgu wynikało jasno, że bywał tam równie często i długo, co ona w Rosji.
Według podejrzeń Addy – najprawdopodobniej oboje byli świadomi kłamliwego tonu tej konwersacji, co nadawało jej nowego wymiaru. Zdecydowanie ciekawszego, niż pierwotnie zakładała.
– Byłeś na tyle uprzejmy, by nie pozwolić mi na omdlenie.
– Pewne życzenia spełniają się zanim zdamy sobie sprawę z ich obecności – odparła powoli, dość filozoficznym tonem. – Wygląda na to, że jestem krok przed tobą – dodała, na jego zimny uśmiech odpowiadając podobnym ułożeniem warg; jej unikalnym talentem była zdolność dopasowania się rozmówcy i tego, czego w danej chwili pożądał, odczytania jego nastroju, ale prócz tego lubiła myśleć o sobie jak o lustrze. Odbicie cudzych emocji okazywało się ciekawą opcją, na niektórych wywierała wpływ o wiele lepszy niż sztuczki podsycone urokiem francuskiej kokietki.
Poza tym, w przeszłości to tak właśnie działało. Oddawała mu to, co sam jej dał. Nie liczyła na dokładnie tę samą wymianę po latach, ale była ciekawa czy ten rodzaj prowadzenia rozmowy zniknął całkiem, zatarł się razem z jej wspomnieniem, czy też może wciąż pozostawał w obiegu.
Podobnie jak Tristan, nie odwróciła spojrzenia. Ustawiane szkło brzdęknęło kryształowo, zwiastując nadejście trunku, a rzucony niedbale rozkaz kusił, by w sposób ostentacyjnie powolny odwrócić wzrok i dać pozór zaciekawienia usługującemu czarodziejowi, ale ostatecznie – była to tylko pokusa. Zyskana uwaga, to spojrzenie niedyskretnie podążające za puszczonym luźno kosmykiem włosów, podobała jej się bardziej niż wizja speszenia kelnera; utwierdzało ją w przekonaniu, że pewne gesty i pewne schematy w istocie nie uległy żadnej zmianie.
A to było jej na rękę.
Pytanie o prace zdawało się ją ożywić; w zielonych oczach mignął ognik rozbawienia. Próżno było doszukiwać się w jej postawie czy mimice śladów oburzenia, wstydu. Adda lubiła myśleć o sobie, jak o kobiecie wyjątkowo otwartej na nowe perspektywy, a zawód przyzwyczaił ją do niespodziewanych pytań, insynuacji, podejrzeń, nawet oskarżeń. W świetle zebranego doświadczenia pytanie o to, czy zarabiała na życie tańcząc na scenie w czarnych kabaretkach wydawało jej się niemalże niewinne.
Nachyliła się mocniej, bliżej, na wzór Tristana zagarniając zachłannie część przestrzeni. Nie dzieliło ich zbyt wiele, z tej odległości mogła swobodnie dostrzec trudną do odgadnięcia iskrę czającą się w ciemnym oku, dokładnie zanalizować serwowany jej chłodny grymas.
– Zimno – mruknęła, znów uciekając się do miękkiego, miłego dla ucha tonu; przywołane między nich francuskie słowo wybrzmiało idealnym akcentem języka ojczystego, pozostawiając po sobie więcej pytań niż odpowiedzi. Adda cofnęła się niespiesznie, wyprostowała plecy. Od niechcenia przeciągnęła palcami po przyjemnym materiale obicia i odeszła parę kroków, wciąż sunąc opuszkami po materiale.
Czy on właśnie próbował jej wcisnąć bardzo ładnie opakowaną nieprawdę? Adda ściągnęła nieznacznie brwi, pozwoliła sobie na chwilę zwątpienia; teraz, gdy prezentowała mu nieznacznie odsłonięte plecy, czuła się niemalże bezpiecznie.
Dotarcie do końca sofy zajęło jej niecałe trzy kroki, a gdy znów się odwróciła, jej twarz wyrażała jedynie uprzejme zainteresowanie. Chłód za chłód, uprzejmość za uprzejmość i kłamstwo za kłamstwo.
– Ależ pamiętam doskonale – odparła słodkim głosem i przysiadła skromnie na skraju sofy. – Spotkaliśmy się przy Koloseum, w najgorszym sierpniowym upale – zełgała mu prosto w oczy, uśmiechając się przy tym czarująco. Ciekawiło ją, czy podejmie tę grę i kiedy ewentualnie znudzi go udawanie byłego mieszkańca Włoch. Nie miała wglądu do pełni jego życia, ale z tych wszystkich fragmentów układanki, które były w jej zasięgu wynikało jasno, że bywał tam równie często i długo, co ona w Rosji.
Według podejrzeń Addy – najprawdopodobniej oboje byli świadomi kłamliwego tonu tej konwersacji, co nadawało jej nowego wymiaru. Zdecydowanie ciekawszego, niż pierwotnie zakładała.
– Byłeś na tyle uprzejmy, by nie pozwolić mi na omdlenie.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Zapowiedziała znaleźć się krok przed nim, być może była, być może nie zdołał jeszcze zwerbalizować swojego życzenia, lecz czy rzeczywiście była tą, której tego wieczoru szukał i potrafiła dać mu to, po co tutaj przyszedł?
- Przepowiadasz przyszłość? - spytał, lokując na niej spojrzenie, ni to chłodne, ni też ciepłe, zza obojętnej maski, ale wciąż zainteresowane. - Bez kolorowej chusty? - zagadnął z zastanowieniem, wróżki takie miały, drażnił się tylko, jego przyjaciel, nieprawy brat z innej matki i innego ojca, posiadał wszak podobny dar. - Nie spełniasz też życzeń bez złotej lampy - kontynuował tonem prostej wyliczanki. - Ach - zrozumiał w końcu, kącik jego ust drgnął w górę. - Czytasz pragnienia - Bardziej stwierdzał niż pytał, przez dłuższą chwilę błądząc spojrzeniem po jej twarzy. Miała ładną smukłą szyję. - Która to bajka? - spytał z zainteresowaniem, czyżby wątpił w jej zapobiegliwość?
Figlarny ognik, który błysnął w jej oku gdy spytał o pracę, mówił mu w zasadzie niewiele, spowijając to spotkanie tajemniczą aurą. Nachylała się nad nim, zadarł brodę za nią, lecz szybko pozbawiła go swojego towarzystwa. Zimno, mówiła, nie powinien spodziewać się spotkać w miejscu takim jak to kogokolwiek, kogo podobne pytanie mogłoby speszyć, to oczywiste, jednak jej zachowanie wskazywało na sekret skryty głębiej, a to sprawiało, że intrygowała go bardziej, a jej towarzystwo jeszcze go nie znudziło. Francuski akcent ściągał jego uwagę dwojako, w pół do czasów dawnych, szkolnych, w pół do czasów późniejszych, gdy w kawalerskim stanie oddawał się rozkoszom paryskiego Montmartre. Szansa na to, by któraś z tamtejszych femme fatale zwracała się do niego - po latach - z podobną poufałością, co szkolna znajoma, nie wydawała się mała, ale taką twarz by rozpoznał. Lat musiało upłynąć więcej, rysy twarzy wydorośleć. Czy to możliwe? Wzrok podążał instynktownie za ruchem dłoni, prześlizgnął się na jej odsłonięte plecy. Ruchy jej ciała świadomie zbierały uwagę, a on równie świadomie się temu poddawał. Kącik ust uniósł się nieznacznie w górę, gdy obdarzyła go niemal obojętnym grymasem. Zatem grali w grę, w której to on nie znał zasad. Łatwo się w takich odnajdywał, miał zwyczaj przepisywać do nich własne.
- To nigdy nie był sierpień - odpowiedział powoli, z rozbawieniem, jakie wślizgnęło się na wykrzywione w uśmiechu usta, oczekując kolejnego werdyktu, wciąż zimno? W sierpniu zostawała we Francji, a on wracał do pobliskiego Dover. O tym, że nie chodziło o Włochy, oboje wiedzieli równie dobrze, nie przeszkadzało mu to. - Zwykła kurtuazja - kontynuował jednak włoski wątek, z fałszywie nieodpowiednią mu skromnością. Rzadko wykonywał jakiekolwiek gesty wyłącznie z grzeczności, nie chcąc niczego w zamian ani też nie domagając się uwagi gazet. - Jaki mężczyzna pozostawiłby w potrzebie tak piękną kobietę? Do dziś nie daje mi usnąć wątpliwość, dlaczego podróżowałaś tamtego dnia sama. - Tamtego czy tego? - Nie wyglądasz na koneserkę antycznego piękna - zawyrokował, gdy o stół stuknęło drugie szkło, nie odwrócił się i tym razem. Powieka ani drgnęła, w dwóch wymieszanych płaszczyznach mógł mówić o Koloseum, którego nigdy nie widział, a mógł o zajmowanym przez nich dzisiaj lokalu. - Za mało campari? - spytał, zamówione przez niego wino stanowiło droższą pozycję w menu, pochodziło z Prowansji. Gestem wskazał na sofę obok siebie, żeby unieść kielich musiała się zbliżyć.
- Przepowiadasz przyszłość? - spytał, lokując na niej spojrzenie, ni to chłodne, ni też ciepłe, zza obojętnej maski, ale wciąż zainteresowane. - Bez kolorowej chusty? - zagadnął z zastanowieniem, wróżki takie miały, drażnił się tylko, jego przyjaciel, nieprawy brat z innej matki i innego ojca, posiadał wszak podobny dar. - Nie spełniasz też życzeń bez złotej lampy - kontynuował tonem prostej wyliczanki. - Ach - zrozumiał w końcu, kącik jego ust drgnął w górę. - Czytasz pragnienia - Bardziej stwierdzał niż pytał, przez dłuższą chwilę błądząc spojrzeniem po jej twarzy. Miała ładną smukłą szyję. - Która to bajka? - spytał z zainteresowaniem, czyżby wątpił w jej zapobiegliwość?
Figlarny ognik, który błysnął w jej oku gdy spytał o pracę, mówił mu w zasadzie niewiele, spowijając to spotkanie tajemniczą aurą. Nachylała się nad nim, zadarł brodę za nią, lecz szybko pozbawiła go swojego towarzystwa. Zimno, mówiła, nie powinien spodziewać się spotkać w miejscu takim jak to kogokolwiek, kogo podobne pytanie mogłoby speszyć, to oczywiste, jednak jej zachowanie wskazywało na sekret skryty głębiej, a to sprawiało, że intrygowała go bardziej, a jej towarzystwo jeszcze go nie znudziło. Francuski akcent ściągał jego uwagę dwojako, w pół do czasów dawnych, szkolnych, w pół do czasów późniejszych, gdy w kawalerskim stanie oddawał się rozkoszom paryskiego Montmartre. Szansa na to, by któraś z tamtejszych femme fatale zwracała się do niego - po latach - z podobną poufałością, co szkolna znajoma, nie wydawała się mała, ale taką twarz by rozpoznał. Lat musiało upłynąć więcej, rysy twarzy wydorośleć. Czy to możliwe? Wzrok podążał instynktownie za ruchem dłoni, prześlizgnął się na jej odsłonięte plecy. Ruchy jej ciała świadomie zbierały uwagę, a on równie świadomie się temu poddawał. Kącik ust uniósł się nieznacznie w górę, gdy obdarzyła go niemal obojętnym grymasem. Zatem grali w grę, w której to on nie znał zasad. Łatwo się w takich odnajdywał, miał zwyczaj przepisywać do nich własne.
- To nigdy nie był sierpień - odpowiedział powoli, z rozbawieniem, jakie wślizgnęło się na wykrzywione w uśmiechu usta, oczekując kolejnego werdyktu, wciąż zimno? W sierpniu zostawała we Francji, a on wracał do pobliskiego Dover. O tym, że nie chodziło o Włochy, oboje wiedzieli równie dobrze, nie przeszkadzało mu to. - Zwykła kurtuazja - kontynuował jednak włoski wątek, z fałszywie nieodpowiednią mu skromnością. Rzadko wykonywał jakiekolwiek gesty wyłącznie z grzeczności, nie chcąc niczego w zamian ani też nie domagając się uwagi gazet. - Jaki mężczyzna pozostawiłby w potrzebie tak piękną kobietę? Do dziś nie daje mi usnąć wątpliwość, dlaczego podróżowałaś tamtego dnia sama. - Tamtego czy tego? - Nie wyglądasz na koneserkę antycznego piękna - zawyrokował, gdy o stół stuknęło drugie szkło, nie odwrócił się i tym razem. Powieka ani drgnęła, w dwóch wymieszanych płaszczyznach mógł mówić o Koloseum, którego nigdy nie widział, a mógł o zajmowanym przez nich dzisiaj lokalu. - Za mało campari? - spytał, zamówione przez niego wino stanowiło droższą pozycję w menu, pochodziło z Prowansji. Gestem wskazał na sofę obok siebie, żeby unieść kielich musiała się zbliżyć.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ognik aprobaty musiał mu wystarczyć za potwierdzenie; czytała z ludzi pragnienia i podążała ich tropem, trafnie wykorzystując momenty słabości i uniesienia ambicji. Uważała się za zręczną manipulatorkę, której wciąż mało dostatecznie silnych wrażeń, i niestrudzoną na ścieżce zawodowego rozwoju. Obierane przez nią cele były coraz bardziej wymagające, a gra słów coraz bardziej skomplikowana; często zdarzało jej się operować na podwójnym dnie, odnajdywała się w niedomówieniach równie zgrabnie jak w tańcu, a sprawianie pozorów urosło do rangi jednej z jej specjalności. Przez wzgląd na własne poglądy, jak i zaangażowanie w rebelię, spotkanie ze Śmierciożercą rozpatrywała jak wyzwanie, weryfikację; wystarczyłby przecież jeden drobny błąd, a Tristan złapałby trop. Mroczny Znak nie zdobił przedramion głupców.
Która to bajka? – pytanie wybrzmiało niewinnym zainteresowaniem, Adda odpowiedziała leniwym półuśmiechem.
– A może to poemat? – odparowała zaraz, wciąż lekko, wciąż zaczepnie. Pamiętała tamtą kartkę papieru z Beauxbatons, pamiętała to, co jej kiedyś napisał. – Czy rozczytywanie cudzych pragnień nie byłoby adekwatnym tematem, Tristanie? – Przechyliła głowę w bok, przyjrzała mu się spod oka; ciekawsko, bez przestrachu, ale i bez zbędnej buty.
Powolnym krokiem przeszła się wzdłuż sofy i zajęła miejsce. Nie spieszyło jej się do skracania dzielącej ich odległości, dystans pozwalał budować napięcie w wygodny sposób. Oba kielichy znajdowały się jednak w bezpośrednim zasięgu arystokraty; wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała się przysunąć.
– Nie – przytaknęła powoli. Fakt, że oboje bez trudu odnajdywali się w rozmowie z podwójnym dnem niespecjalnie ją zaskoczył. – Letnią porą włoskie upały zlewają się w cykl parnych dni i nocy – czerwiec zatem? Brzmi jak ostatni dzwonek na spotkanie. – Dzwonek, czerwiec, koniec roku. Z ogrodowego murku, tuż przy kariatydzie, przyglądała się chwili w której wychodził z akademii po raz ostatni. Wydawało jej się, że złapała wtedy jego spojrzenie i odwdzięczyła się ostentacyjnym spojrzeniem na zegarek.
Chyba go tym wtedy rozbawiła.
Słowa o zwykłej kurtuazji – z miejsca oznaczone piętnem skromnej nieprawdy – puściła mimo uszu, odwróciła wzrok, chwilowo poświęcając uwagę sali. Lewitujące pod sufitem kule światła nieznacznie przygasły, wraz z nimi częściowo przygasł także szmer rozmów; czuła wibrujące w przestrzeni napięcie płynące gdzieś od strony szerokiej publiki. Wyglądało na to, że trafiła na jakiś wyczekiwany pokaz.
– Zdaje się, że ostatnie spotkanie z Arnoldem… z komendantem – poprawiła się, sugestywnie obniżając ton w półgłos – zaszczepiło we mnie zainteresowanie hiszpańskim wytrawnym.
Wróciła spojrzeniem do arystokraty, znów uraczyła go przekornym uśmiechem, a pytanie kontrujące nasunęło jej się samo. Nie zadała go jednak od razu, przysunęła się, znów nadając ruchom niespiesznej gracji. Sięgnęła po jeden z kielichów pozostawionych na blacie.
– Powiedz mi zatem – jakby od niechcenia zakołysała naczyniem w dłoni, ale nie zachowała go dla siebie, podsunęła je Tristanowi we wdzięcznym geście – na kogo ci wyglądam?
Która to bajka? – pytanie wybrzmiało niewinnym zainteresowaniem, Adda odpowiedziała leniwym półuśmiechem.
– A może to poemat? – odparowała zaraz, wciąż lekko, wciąż zaczepnie. Pamiętała tamtą kartkę papieru z Beauxbatons, pamiętała to, co jej kiedyś napisał. – Czy rozczytywanie cudzych pragnień nie byłoby adekwatnym tematem, Tristanie? – Przechyliła głowę w bok, przyjrzała mu się spod oka; ciekawsko, bez przestrachu, ale i bez zbędnej buty.
Powolnym krokiem przeszła się wzdłuż sofy i zajęła miejsce. Nie spieszyło jej się do skracania dzielącej ich odległości, dystans pozwalał budować napięcie w wygodny sposób. Oba kielichy znajdowały się jednak w bezpośrednim zasięgu arystokraty; wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała się przysunąć.
– Nie – przytaknęła powoli. Fakt, że oboje bez trudu odnajdywali się w rozmowie z podwójnym dnem niespecjalnie ją zaskoczył. – Letnią porą włoskie upały zlewają się w cykl parnych dni i nocy – czerwiec zatem? Brzmi jak ostatni dzwonek na spotkanie. – Dzwonek, czerwiec, koniec roku. Z ogrodowego murku, tuż przy kariatydzie, przyglądała się chwili w której wychodził z akademii po raz ostatni. Wydawało jej się, że złapała wtedy jego spojrzenie i odwdzięczyła się ostentacyjnym spojrzeniem na zegarek.
Chyba go tym wtedy rozbawiła.
Słowa o zwykłej kurtuazji – z miejsca oznaczone piętnem skromnej nieprawdy – puściła mimo uszu, odwróciła wzrok, chwilowo poświęcając uwagę sali. Lewitujące pod sufitem kule światła nieznacznie przygasły, wraz z nimi częściowo przygasł także szmer rozmów; czuła wibrujące w przestrzeni napięcie płynące gdzieś od strony szerokiej publiki. Wyglądało na to, że trafiła na jakiś wyczekiwany pokaz.
– Zdaje się, że ostatnie spotkanie z Arnoldem… z komendantem – poprawiła się, sugestywnie obniżając ton w półgłos – zaszczepiło we mnie zainteresowanie hiszpańskim wytrawnym.
Wróciła spojrzeniem do arystokraty, znów uraczyła go przekornym uśmiechem, a pytanie kontrujące nasunęło jej się samo. Nie zadała go jednak od razu, przysunęła się, znów nadając ruchom niespiesznej gracji. Sięgnęła po jeden z kielichów pozostawionych na blacie.
– Powiedz mi zatem – jakby od niechcenia zakołysała naczyniem w dłoni, ale nie zachowała go dla siebie, podsunęła je Tristanowi we wdzięcznym geście – na kogo ci wyglądam?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Strona 2 z 2 • 1, 2
Loże na podwyższeniu
Szybka odpowiedź