Za kulisami
AutorWiadomość
Za kulisami
Część restauracyjna klubu to jego większa część, lecz za kulisami kryją się komnaty, do których wstęp mają wyłącznie pracownicy, gościnnie występujący artyści i ich podwładni. Znajdują się tu garderoby - osobne dla gwiazd wieczoru, osobne dla tancerek burleski. W każdej z nich panuje nieduży chaos, zastawione są wieszakami z kostiumami i wysokimi lustrami, przy których artyści i artystki przygotowują się do pokazów. Na piętrze ma swoje miejsce sala do ćwiczeń oraz gabinet zarządzających Piórkiem Feniksa.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:53, w całości zmieniany 1 raz
Święta zbliżały się wielkimi krokami, napawając Maghnusa wybitnie mieszanymi uczuciami. Oto okres, który od dziecka był jednym z jego ulubionych, pomimo usilnych prób zachowania względnej normalności przesycony był swoistego rodzaju nerwowością wiszącą w powietrzu i niepokojem zakorzenionym gdzieś głęboko pod skórą. Lord Bulstrode wbrew wszystkiemu i wszystkim postawił sobie jednak za punkt honoru zrobić co w jego mocy, by i w tym roku podniosła grudniowa atmosfera nie dała się do reszty stłamsić rozgrywającym się naokoło ponurym wydarzeniom. Czas pomiędzy świętami a sylwestrem zawsze był wyjątkowo dochodowy, wszystko więc w Piórku Feniksa musiało być dopięte na ostatni guzik – pomimo przeciwności losu, a może właśnie ze względu na nie, bo napływający do klubu goście pragnęli choć na chwilę zapomnieć o wszystkim, co zostawiali na zewnątrz.
Godzina była jeszcze wczesna, gdy zjawił się w Piórku, by ze skrzętnie skrywanym niezadowoleniem odnotować fakt, że większość nieprzyzwyczajonych do porannych wizyt właściciela pracowników ruszała się jak muchy w smole, najwidoczniej nie podzielając jego ożywienia ani dążenia do perfekcji. Pianista Theodore zagadywał popijającą przy barze kawę Eloise, która właściwie od dawna powinna być już przebrana do próby wieczornego przedstawienia, barman Lloyd dopiero zaczynał układanie butelek wielobarwnych trunków z ostatniej, mocno uszczuplonej dostawy na dobrze wyeksponowanych półkach, a Betty paliła niespiesznie papierosa przez długą cygaretkę zamiast wprowadzać umówione poprawki do strojów szykowanych na sylwestrowe występy. Skandal. Ściągnął brwi podświadomie, nie dostrzegając osoby, która podobno miała całą tę zgraję pod kontrolą.
- Gdzie jest Rickard? - zapytał doskonale słyszalnym głosem, nie bawiąc się w kurtuazyjne powitania. Zaskoczył ich, gdy byli w proszku i chciał, żeby byli tego doskonale świadomi, żeby speszeni porzucali swoje obibokowanie i jak najszybciej ruszali do przypisanych im odgórnie zadań. Patrzył przez parę chwil na chaotyczną krzątaninę, która tylko dodatkowo go rozdrażniła.
- Do końca dnia chcę widzieć gotowe stroje, Betty, nie każ mi czekać - wiesz, że tego nie lubię zdawało się mówić spojrzenie, które zawiesił na chwilę na gaszącej pospiesznie papierosa kostiumografce. - Theodore, popraw aranżację, niech Marlene ci pomoże. Całość ma być lekka, rytmiczna i żywiołowa, nikt nie przychodzi tu płakać nad kieliszkiem i słuchać pogrzebowej muzyki - czy naprawdę musiał to mówić? Myślał, że ma do czynienia z zawodowcami, jednak tego dnia rozczarowywali go setnie. - Masz czas do drugiej - dodał upominająco, podążając szybkim krokiem za Eloise, która porzuciwszy niedopitą kawę w popłochu ruszyła za kulisy. Być może chciała ostrzec przesiadujące w garderobie tancerki, że pora skończyć beztroskie szczebiotanie o głupotach i przedłużanie w nieskończoność szlifowania niezbyt skomplikowanej sztuki makijażu burleskowego, ale nie zdążyła, docierając do pomieszczenia skrytego za ciężką, atłasową kurtyną zaledwie parę chwil przed lordem Bulstrode. Widok właściwie go nie zaskoczył, już z oddali słyszał śmiechy dziewczyn i rozmowy bynajmniej nie o choreografii.
- Rozumiem, że przećwiczyłyście już cały układ, wraz z naniesionymi we wtorek poprawkami? - zapytał, gdy rozbawione głosy urwały się momentalnie na jego widok, przesuwając powoli po twarzach dziewcząt spojrzeniem pełnym dezaprobaty, a usta zacisnął w wąską linię skrajnego niezadowolenia. - Victorio, jak twoja kondycja? Czy wciąż łapiesz zadyszkę w połowie czwartej piosenki? - skierował się do drobnej blondynki, która oblała się rumieńcem, próbując skryć się za wieszakiem z pierzastymi strojami. Nieudolnie, widział ją jak na tacy.
- A ty, Colette, wciąż chwiejesz się przy obrotach jak dziecko po zejściu z karuzeli? - wiedział, że tak, widział to doskonale poprzedniego popołudnia, gdy obserwował przebieg próby przez witrażowe okno gabinetu. - Eloise, miałaś wziąć nowe dziewczyny pod skrzydła i dopilnować tego, by nie gubiły rytmu - i nie zrobiłaś tego, droga Eloise, zbyt zajęta flirtowaniem z naiwnym grajkiem, który nie widział za tobą świata. - Ginny wciąż skacze na scenie jak stepujący goblin - kontynuował litanię uchybień, odnajdując spojrzeniem następną rozczarowującą sylwetkę. Zastanawiał się, czy brunetka jest aż tak tępa, że sądziła, że śmiechy gości zasiadających przy stolikach tuż przy scenie miały być wyrazami uznania dla jej wątpliwych umiejętności tanecznych, które wbrew początkowym obietnicom składanym przez nią licznie w momencie zatrudnienia wcale nie rozkwitały w znacznym tempie, czy po prostu doskonale maskowała swoje zażenowanie. Z żalem musiał stwierdzić, że obstawiał opcję pierwszą, a mylić się nie zwykł. - Andrea wciąż ma drewniane nogi, stuletni Blathmac Bulstrode był w stanie wyżej podnosić dolne kończyny - tylko nie śmiej wybuchać płaczem, Andreo, miałaś aż nadto czasu, by się wyćwiczyć i podciągnąć swój poziom do lepiej tańczących dziewcząt. Uwaga była jej zwracana wielokrotnie wcześniej, zarówno przez choreografa, przez bardziej wprawione koleżanki po fachu, jak i przez samego Maghnusa. O ile dwa pierwsze źródła można było do pewnego stopnia ignorować i wyjść z tego cało, tak ignorowanie ostatecznej instancji, właściciela Piórka, było po prostu przejawem czystej głupoty, którą ciężko mu było zaakceptować. - A Gwen najwyraźniej myśli, że odsłonięcie kawałka skóry ku uciesze gości daje jej przyzwolenie do roztycia się jak wieloryb - i to wszystko twoja wina Eloise. Wina zaniedbań twoich i Rickarda. Gdzie on do jasnej cholery był? - Większego stroju już nie dostaniesz, Gwen. Nie wiem skąd czerpiesz zaopatrzenie, ale zalecam przejście na dietę.
Lord Bulstrode zatrzymał na chwilę wyliczankę zbrodni przeciwko Piórku, dając im tym samym czas na refleksję i ewentualne odwołania od jego osądu. Zgodnie z przewidywaniami, żadna nie odważyła się odpowiedzieć, zamiast tego wzrok każdej z nich uciekał na boki, jakby od samego spojrzenia w twarz Maghnusa miały się obrócić w kamień. Cofnął się trzy kroki w kierunku wyjścia z garderoby i mógłby przyrzec, że słyszał pełne ulgi oddechy tancerek. Gorzki smak rozczarowania rozlał się tym chętniej po całym jego wnętrzu, sprawiając jednocześnie, że delikatna struna, którą od rana szarpali wszyscy napotykani pracownicy, zagrała fałszywą nutę. I dźwięk ten wybitnie nie przypadł mu do gustu. Zatrzymał się w połowie ruchu i powrócił do garderoby niczym zły duch.
- Po chwili zastanowienia - czy te słowa kiedykolwiek zwiastowały coś dobrego dla pracowników Piórka? - żegnam, Andreo. Nie wystawiamy tu Pinokia, nie potrzebuję drewnianej kukły na scenie - oznajmił oschle, nic sobie nie robiąc z tych wielkich, jasnozielonych oczu rosnących w zdziwieniu do rozmiaru galeona i szklących się łzami, które już za chwilę miały popłynąć wartkim potokiem niewzbudzającym w nim ani uncji litości. - Zabieraj swoje rzeczy i nie pokazuj mi się więcej na oczy - teraz, szybciej, nie nadwyrężaj już mojej cierpliwości i zniknij natychmiast. W garderobie panowała grobowa cisza, gdy zwolniona tancerka w popłochu zbierała swoje ubrania i nie żegnając się z nikim wybiegła z płaczem. Odczekał jeszcze parę chwil, pozwalając tej uroczej scence wchłonąć się dobrze w pamięci dziewczyn.
- Na co czekacie? Do roboty - wyrwał je ostatecznie ze stanu rozrzewnionej stagnacji, przywołując na powrót do porządku. - póki jeszcze ją macie - dodał ostrzegawczo, odwracając się na pięcie i znikając za atłasową kurtyną, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że w tych szalonych, niespokojnych czasach, w jakim przyszło im żyć, zwykli ludzie – ludzie, którzy niejednokrotnie już dawno skończyliby w rynsztoku, gdyby nie on – potrafili tak bardzo nie szanować stabilnej, przynoszącej regularny dochód pracy. Nie zamierzał dłużej tego tolerować.
Szedł wzdłuż linii małych, czteroosobowych stolików, kontrolując poprawność ich nakrycia zgodnie z jego osobistymi wymogami po drodze do schodów prowadzących na piętro, gdy dosłownie napatoczył się na niego niewielkich rozmiarów człowieczek, Rickard, wielki zaginiony tego dnia. Wszedł Maghnusowi w drogę, on, plebejusz, zmuszając go do gwałtownego zatrzymania się w miejscu i sam ten fakt sprawił, że w żyłach lorda Bulstrode zawrzały następne, nowo odkryte pokłady złości.
- Spóźniasz się ostatni raz - powiedział niskim, acz doskonale słyszalnym głosem, w którym wyraźnie wybrzmiewały wibrujące ponuro nuty ostrzeżenia, którego nie należało lekceważyć. - Zaniedbujesz Piórko ostatni raz - co ważniejszego mógł mieć do roboty taki nikt? - Rozczarowujesz mnie ostatni raz - wbił w zarządcę twarde spojrzenie, zmuszając go tym samym do usunięcia się z obranej przez Maghnusa drogi, bo on sam komuś, kogo plasował nawet poniżej skrzata domowego, ustępować nie zamierzał. Rickard zrozumiał ostatecznie i przebąkując nic nieznaczące słowa przeprosin, zniżył głowę w geście skruchy i odsunął się na bok, pozwalając lordowi Bulstrode zniknąć na schodach prowadzących do jego gabinetu.
- Nie śmiej myśleć, że jesteś niezastąpiony - rzucił jeszcze tylko na odchodne, nawet nie oglądając się za siebie. Andrea też tak myślała i tylko spójrz jak to się dla niej skończyło.
zt
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie nastała jeszcze kalendarzowa zima, za oknami jednak nadeszła na pewno. Już kilka dni wcześniej Londyn okryła gruba warstwa śniegu, stał się biały i jakiś taki jaśniejszy, zdecydowanie ładniejszy - przynajmniej w oczach Demelzy. Wciąż wydawał się jednak tak dziwnie pusty, ponury i niebezpieczny. Teraz miało w nim zabraknąć czegoś jeszcze - jednej z tancerek Piórka Feniksa, która ledwie wczorajszego dnia została przez lorda Maghnusa Bulstrode po prostu zwolniona. Demelza dowiedziała się o tym od razu, była obecna wtedy klubie, ale akurat nie za kulisami. Miała wówczas próbę z choreografem na głównej scenie. O całym zajściu, kiedy to lord Bulstrode wpadł do garderoby zrobić swoje porządki, naskoczył na kilka tancerek, wypominając im błędy, wady i potknięcia, dowiedziała się po wszystkim, kiedy już zeszła ze sceny i wróciła się przebrać. Skłamałaby mówiąc, że czuła się bardzo zaskoczona - Andrea ostatnimi czasy rzeczywiście nie radziła sobie najlepiej i zwracała na siebie uwagę podczas grupowych występów. Nie miało to jednak nic wspólnego z zachwytem. Większość grupy była jednak oburzona, zaś echa tego zwolnienia nie milkły nawet następnego dnia, kiedy lorda Bulstrode - ponoć - w ogóle nie było w klubie Piórko Feniksa i dziewczęta poczuły się na tyle swobodnie, aby zacząć o tym plotkować w garderobie za kulisami.
- Nie do wiary, że wyrzucił Andreę... starała się, teraz została na lodzie, gdzie ona teraz dostanie pracę... - szeptała Colette, tak cicho, że jej głos ocierał się o granicę słyszalności i ledwie docierał do uszu Demelzy. Nie bez powodu jednak mówiło się, że ściany mają oczy i uszy. Nie wiadomo, czy ktoś nie słuchał plotek tancerek, które przygotowywały się do próby w garderobie za kulisami klubu Piórko Feniksa. Demelza mogłaby dać sobie rękę uciąć (nie dosłownie), że Rickard często je podsłuchiwał. Okropny człowiek. Co więcej - posunęłaby się do stwierdzenia, że człowiek ten byłby zdolny zrobić więcej, aby być na bieżąco z tym o czym rozmawiali wszyscy pracownicy. Ciekawe, czy istniało jakieś zaklęcie, klątwa, bądź magiczny przedmiot, które by mu to umożliwiło. Panna Fancourt nie znała się na takich rzeczach, więc nie miała pojęcia. Była chyba lepszą tancerką i krawcową niż czarownicą. Dlatego wolała pozostać ostrożną. Nie dzieliła się swoimi przemyśleniami z koleżankami tak ochoczo jak one. Dała się wciągnąć w rozmowę, owszem, była ciekawa plotek jak każda kobieta chyba, ale z wydawaniem własnych osądów... Na wszelki wypadek wolała dać sobie na wstrzymanie.
- Ostatnio słyszała też uwagi, że powinna popracować nad płynnością ruchów, choreograf ją ostrzegał... - powiedziała Demelza, związując włosy w ciasny koczek nad karkiem; robiła tak zawsze na czas próby, aby długie, ciemne pukle nie przeszkadzały w tańcu.
- No niby tak, ale dał jej też mało czasu na poprawę - odparowała Colette.
- Wiesz, że perfekcjonista...
Lord Bulstrode wydawał się człowiekiem cierpliwym, lecz Demelza odnosiła wrażenie, że nie znosił niesubordynacji. Nawet jeśli to nie on zwrócił Andrei uwagę pierwszy - to uczynił to ostatni. Nie chciała stawać w jego obronie, lecz starała się na to wszystko spojrzeć obiektywnie. Ona sama też była, chyba mogła tak powiedzieć, perfekcjonistką i wadziło jej, że sztywne ruchy Andrei psują całość występu. Jednocześnie jednak była pełna współczucia co do sytuacji w jakiej była koleżanka się znalazła. Będzie miała teraz duży problem.
Zbliżała się godzina, kiedy wszystkie miały stawić się na scenie, by przećwiczyć występ grupowy. Demelza przebrała się ze swojej zwykłej sukienki - jednej ze swoich ulubionych, ciemnozielonej z guziczkami - w strój do ćwiczeń złożony z mocno dopasowanej bluzki, obszernej spódniczki oraz cielistych rajstop. Właściwie tak wyglądając niewiele różniła się od baletnicy w czasie prób. Ich taniec nie miał jednak wiele wspólnego z baletem - stety, czy niestety.
Poczekała aż pozostałe czarownice się przebiorą i przygotują, po czym razem z nimi opuściła garderobę. Wszystkie umilkły, plotkowanie o pracy musiały przerwać na rzecz samej pracy, zwłaszcza, że choreograf nie tolerował pogaduszek w czasie prób. Wybiła godzina dwunasta, kiedy wszystkie wdrapały się na scenę. Pianista już czekał. Theodore, uznany choreograf, kazał zacząć im od rozgrzewki. Zwyczajowo, tak jak zawsze, najpierw musiały się rozciągnąć, by nie zrobić sobie krzywdy przy bardziej wymagających figurach. Muzyka zaczęła płynąć, najpierw klasyczna, bo i baletowe figury były najlepsze przy takich ćwiczeniach - wzmacniały ciało, wszystkie mięśnie, nabierało ono wówczas wytrzymałości, gracji i wdzięku. Taniec klasyczny nie miał sobie równych. Mimo że ćwiczyła od lat, to przy tego typu ćwiczeniach bolało ją niemal wszystko. Nie minęło dwadzieścia minut podobnej rozgrzewki, a na czole Demelzy i innych tancerek perliły się krople potu.
Theodore zaklaskał w dłonie, aby przywołać je do porządku i ustawić na swoich miejscach, Miały zacząć od swojego klasycznego występu - lekka jak piórko mówił o nim. Wystawiali go najczęściej, to był chyba ich klasyk, standard, niezmiennie jednak zachwycał wszystkich gości i nie nudził się widzom. Wszystkie były wtedy sobie równe, żadna z nich nie miała tutaj tak zwanej solówki, co najwyżej uwaga skupiała się w jednej chwili mocniej na dwóch, bądź trzech tancerkach.
Każda z dziewcząt wzięła swój pióropusz, był on bowiem niezbędnym w tym występie rekwizytem, po czym ustawiła się na swoim miejscu. Demelza, choć tańczyła ten układ już setki razy, to za każdym razem wkładała w to całe swoje serce i wysiłek - nie inaczej było tym razem. Nieważne, czy była to tylko próba, czy właściwy występ. Chciała dać z siebie wszystko. Chciała się przygotować, ćwiczyć i dopracowywać każdy ruch. Zawsze czekała na uwagi, lecz przy tym układzie przestała je już od Theo słyszeć - był z niej zadowolony. Widziała to w jego oczach, kiedy zdołała uchwycić spojrzeniem twarz choreografa, gdy akurat znalazła się na brzegu sceny. W tamtym momencie wszystkie tancerki podążały za sobą gęsiego po kole, kusząco kręcąc przy tym biodrami, zaś tułów zasłaniając pióropuszem. Wtedy były jeszcze właściwie w pełni ubrane podczas spektaklu, nie odsłaniały intymnych części ciała, choć stroje i tak były dalekie od skromnych. Jedyne co można było powiedzieć, że wyjątkowo skromnie mało miały materiału. Do tego jednak Demelza zdążyła przywyknąć.
W pewnej chwili znalazła się na środku sceny z Colette i obie miały złapać się za ręce, zawirować wokół siebie, lecz coś poszło nie tak - Colette poślizgnęła się, może potknęła, źle postawiła stopę, po czym zachwiała się. Wylądowała na deskach sceny, upadła na bok, chyba boleśnie zbijając sobie łokieć, bo krzyknęła aż z bólu. Zdjęto szpulę z magicznego gramofonu, zaczarowanego tak, aby muzykę było słychać w całym klubie, nastała cisza mącona jedynie przez głosy tancerek, które zgromadziły się wokół Colette. Demelza pierwsza przy niej przyklęknęła, sprawdzając, czy z blondynką wszystko w porządku. Zaraz też podszedł do nich Theodore.
- Jak mogłaś się tak potknąć - wypomniał dziewczynie niezadowolonym tonem, Demelza zaś spojrzała na niego z ukosa. Oboje pomogli Colette wstać, lecz już po chwili było jasne, że nie będzie zdolna do dokończenia próby. - Ajaj, chyba go zwichnęłaś - ocenił profesjonalnie Theodore, dokonując oględzin prawej kończyny, która była wykrzywiona pod dziwnym kątem. Colette, przyzwyczajona do wysiłku i bólu, nie płakała, lecz na jej twarzy malował się zbolały wyraz. - Anne, odprowadź Colette do garderoby i wezwijcie uzdrowiciela. Dziś wróć do domu, w ciągu paru dni powinnaś przestać odczuwać ból i wrócisz do prób - zawyrokował choreograf. Kontuzje się zdarzały, lecz dzięki magii szybko odchodziły w zapomnienie.
Demelza odprowadziła Anne i Colette spojrzeniem, kiedy schodziły ze sceny. Dla reszty nie był to jednak koniec próby - ona właściwie dopiero się zaczynała. Theodore nakazał, aby dokończyły układ lekkie jak piórko, została go zalewie minuta, może ciut więcej. Zaczekał aż dziewczęta powrócą na swoje miejsce, po czym zaklaskał i znów rozbrzmiała muzyka - a Demelza ponownie zaczęła poruszać się w jej rytm, wirując w burleskowym tańcu i zapominając o całym świecie.
| zt
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Święta, święta i po świętach. Maghnus z wielką ulgą przyjął długo wyczekiwaną zmianę cyferki w kalendarzu, by bez większego żalu pożegnać wielogodzinne, gromadne biesiadowanie przy suto zastawionym stole i jak najszybciej powrócić do normalności, którą urządził sobie na tyle wygodną, by dopatrywać się w niej swojego azylu. Oczywiście, lubił dobrą zabawę, gromkie śmiechy rozbrzmiewające zewsząd, uśmiechnięte twarze najbliższych i wspólnie spędzane chwile, pozwalające oderwać się od zwyczajowych trosk, jednak to wszystko razem, po pewnym czasie, w tak znacznym natężeniu, stawało się dla niego po prostu toksyczne i męczące. Być może jego kuzynki i młodsze rodzeństwo było skłonne od świtu aż do nocy oddawać się błahym rozrywkom, być może kobiety, nierozumiejące tak naprawdę sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźli, mogły wzdychać nostalgicznie i marzyć o tym, by każdy dzień wyglądał właśnie tak jak dzień świąteczny, ale dla Maghnusa ten okres wieńczący koniec roku był na swój sposób okresem martwym. Starał się nigdy nie postrzegać czasu spędzonego z rodziną w kategoriach czasu straconego, wszak rodzina była dla niego wartością nadrzędną w życiu i praktycznie wszystkie swe działania podejmował właśnie przez wzgląd na nią, jednak nie mógł się wyprzeć tej męczącej myśli, irytującego głosiku gdzieś z tyłu głowy, że w tym samym czasie mógłby zrobić tak wiele innych rzeczy. Częściowo liczył na to, że personel Piórka Feniksa wykaże się w nowym roku chociaż w połowie takim zapałem do pracy jak on sam, a wysłane do panny Fancourt lakoniczne zaproszenie do stawienia się w klubie godzinę wcześniej nie zostanie odebrany jako przejaw współczesnego niewolnictwa.
- Demelzo, dziękuję, że zdecydowałaś się przyjść wcześniej - powitał tancerkę uprzejmie, gdy ta wyłoniła się zza kulisów, zapewne żywo zaskoczona powodem tego spotkania.
- Jak udał się twój sylwester? - zapytał lekkim głosem, mogącym nawet sugerować, jakoby faktycznie interesowało go to, czy jedna z jego pracownic dobrze się bawiła. Zrobił parę kroków, od pustych stanowisk charakteryzatorskich przy wysokich lustrach w kierunku wieszaków ze strojami szykowanymi do kolejnych występów. Okrążył jeden manekin, taksując go uważnym spojrzeniem, a dłonią przesunął po starannie wykonanych detalach, jakby sprawdzając czy zostały odpowiednio umocowane, czy tylko wyglądały ładnie.
- To twoje dzieło, zgadza się? - zapytał ostatecznie, przenosząc piwne tęczówki na Demelzę. - Betty mówiła mi, że zajmujesz się krawiectwem w wolnym czasie - oznajmił bez przygany, tonem czysto informacyjnym. Dopóki nie zaniedbywała swoich obowiązków scenicznych, nie interesowały go jej pozostałe aktywności. Aż do teraz. - Co właściwie sprowadza nas do powodu, dla którego pozwoliłem sobie zaprosić cię na to spotkanie - kontynuował, smukłym palcem tropiąc ścieżkę szwu, prostego i eleganckiego. Spełniającego jego wygórowane oczekiwania. - Czy nie zechciałabyś w ramach dodatkowej pracy uszyć dla mnie szaty? - zadał pytanie, odrobinę sam nie wierząc w to, że sprawy pchnęły go właśnie w tym kierunku. - Zależy mi na dość szybkiej realizacji, a czas oczekiwania u Parkinsonów stał się po prostu absurdalny - dodał wyjaśniająco, uściślając przy tym pierwszą i najważniejszą kwestię, jaką był termin wykonania zlecenia. Jeśli i na wyjście szaty spod igły Demelzy miałby czekać tygodniami, równie dobrze mógł czekać u Parkinsonów.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nad Brighton było już jasno, kiedy pierwszego stycznia o poranku Demelza otwierała swoje własne drzwi, ledwie wróciwszy z Doliny Godryka. Śnieg z nieba prószył tak gęsto, że wystarczyło, by spędziła na zewnątrz zaledwie kilka minut, a zmieniła się niemal w bałwana. Prędko rozpaliła w kominku, zrzuciła z siebie mokry płaszcz i wymiętą sukienkę, nawet nie rozplotła włosów, a położyła się do łóżka. Wystarczyło, że przytuliła policzek do poduszki i zasnęła snem spokojnym i głębokim. Tak głębokim, że sowa należąca do lorda Bulstrode musiała wykazać się cierpliwością w stukaniu dziobem w szyję, zanim wyrwała jego tancerkę z łóżka. Demelza zerwała się z posłania niemal nieprzytomna i złapała za różdżkę, zaniepokojona tym hałasem - zrozumiawszy, że to jednak tylko sowa, uchyliła okno i wpuściła ją do środka. Treść listu, spisanego na eleganckiej, drogiej papeterii, rozbudziła ją lepiej niż kawa. Maghnus Bulstrode chciał z nią porozmawiać i to już drugiego dnia roku. W dodatku miała przyjść do klubu jeszcze wcześniej niż zwykle. Po co? Nie minęło jeszcze na tyle dużo czasu, aby zgodnie z ustaleniami zabłysła na scenie w występach solowych. Zadrżała lekko na myśl, że może mieć to związek z Rickardem, na którego przy ostatniej rozmowie w cztery oczy właściwie doniosła. Zacisnąwszy usta w wąską kreskę złapała za własne pióro i nakreśliła krótką odpowiedź, którą przywiązała do nóżki Heliosa i poprosiła go o zaniesienie odpowiedzi właścicielowi. Wróciła do łóżka, zasnąć już jednak nie mogła, by odespać sylwestrową noc - kręciła się z boku na bok zastanawiając nad tematem rozmowy. Och, a jeśli lady Aquila szepnęła mu słówko o jej liście sprzed Bożego Narodzenia i wspomnieniu w nim o Celine?
W Piórku Feniksa pojawiła się następnego dnia godzinę wcześniej, tak jak prosił lord Bulstrode, wciąż lekko niewyspana i zmęczona, lecz jak zawsze schludna i elegancko ubrana. Nie przebierała się do próby, skoro Maghnus życzył sobie z nią rozmawiać. Wyszła zza kulisów w ciemnozielonej spódnicy, białej koszuli z żabotem i włosach splecionych w warkocz, dłonie zaciskała przed sobą.
- Dzień dobry, lordzie Bulstrode. To żaden problem - odpowiedziała Demelza uprzejmym tonem, zawieszając nieśmiało na twarzy mężczyzny spojrzenie; pytania o sylwestra się nie spodziewała. - Bardzo dobrze, był naprawdę godny zapamiętania. Mam nadzieję, że pan również bawił się wspaniale podczas sylwestrowej nocy. - W Piórku Feniksa na pewno go nie było, podejrzewała, że był gościem na tych słynnych sabatach lady Adelaide Nott, o których pisano w Czarownicy. Demelza i koleżanki czytały o nich w artykułach poświęconych arystokracji i marzyły, że kiedyś wezmą udział w podobnym.
Obserwowała go uważnie, kiedy krążył wśród manekinów odzianych w kostiumy przygotowane wspólnie z Betty, jakby oceniał je w myślach i oceniał, czy są wystarczająco dobre. Coś było z nimi nie tak? Demelzie wydawało się, że wykonały z Betty dobrą robotę.
- Tak, moje. Pomagam Betty jak mogę, sporo się od niej uczę - odpowiedziała tancerka, stając przy manekinie, na którym wisiał czerwony gorset wyszywany złotymi nićmi i zdobiony czarnym haftem. - No... tak. Gdy mam czas - oczywiście, tylko wtedy, nie zaniedbuję prób i ćwiczeń do spektakli, mówiła zdeterminowana mina i spojrzenie Fancourt, by nie pozostawić wątpliwości u Maghnusa. - przyjmuję prywatne zlecenia na szaty. Bardzo to lubię - wyjaśniła. Przez chwilę pomyślała, czy ta rozmowa nie zmierza w kierunku obniżenia jej pensji, skoro miała dodatkowe źródło dochodu, miewała paranoiczne myśli... - Sprowadza? - bąknęła zdziwiona. Nie spodziewała się tego jak potoczy się ta rozmowa. Ciemne brwi uniosły się wysoko w wyrazie zdziwienia, kiedy Maghnus spytał... czy nie uszyje szaty dla niego.
Och.
- Czułabym się zaszczycona mogąc uszyć dla pana szaty - odpowiedziała od razu, jakby Maghnus miał się zaraz rozmyślić i zrezygnować z tego pomysłu. - Pracowałam po Hogwarcie w Domu Mody Parkinson, ich terminy bywają napięte... - przyznała Demelza, a choć Maghnus wspomniawszy o tym sam doskonale o tym wiedział, to chciała jednocześnie przywołać swoje doświadczenie i podkreślić, że nie jest amatorką w tej dziedzinie. - To moje dodatkowe zajęcie, większość szat skończyłam jeszcze przed świętami, zresztą... oczywiście pańskie szaty byłyby priorytetem - mówiła dalej, czując podekscytowanie myślą, że Bulstrode dostrzegł w niej kolejny talent i będzie miała okazję do kolejnego zarobku. - Proszę tylko powiedzieć co pana interesuje.
W Piórku Feniksa pojawiła się następnego dnia godzinę wcześniej, tak jak prosił lord Bulstrode, wciąż lekko niewyspana i zmęczona, lecz jak zawsze schludna i elegancko ubrana. Nie przebierała się do próby, skoro Maghnus życzył sobie z nią rozmawiać. Wyszła zza kulisów w ciemnozielonej spódnicy, białej koszuli z żabotem i włosach splecionych w warkocz, dłonie zaciskała przed sobą.
- Dzień dobry, lordzie Bulstrode. To żaden problem - odpowiedziała Demelza uprzejmym tonem, zawieszając nieśmiało na twarzy mężczyzny spojrzenie; pytania o sylwestra się nie spodziewała. - Bardzo dobrze, był naprawdę godny zapamiętania. Mam nadzieję, że pan również bawił się wspaniale podczas sylwestrowej nocy. - W Piórku Feniksa na pewno go nie było, podejrzewała, że był gościem na tych słynnych sabatach lady Adelaide Nott, o których pisano w Czarownicy. Demelza i koleżanki czytały o nich w artykułach poświęconych arystokracji i marzyły, że kiedyś wezmą udział w podobnym.
Obserwowała go uważnie, kiedy krążył wśród manekinów odzianych w kostiumy przygotowane wspólnie z Betty, jakby oceniał je w myślach i oceniał, czy są wystarczająco dobre. Coś było z nimi nie tak? Demelzie wydawało się, że wykonały z Betty dobrą robotę.
- Tak, moje. Pomagam Betty jak mogę, sporo się od niej uczę - odpowiedziała tancerka, stając przy manekinie, na którym wisiał czerwony gorset wyszywany złotymi nićmi i zdobiony czarnym haftem. - No... tak. Gdy mam czas - oczywiście, tylko wtedy, nie zaniedbuję prób i ćwiczeń do spektakli, mówiła zdeterminowana mina i spojrzenie Fancourt, by nie pozostawić wątpliwości u Maghnusa. - przyjmuję prywatne zlecenia na szaty. Bardzo to lubię - wyjaśniła. Przez chwilę pomyślała, czy ta rozmowa nie zmierza w kierunku obniżenia jej pensji, skoro miała dodatkowe źródło dochodu, miewała paranoiczne myśli... - Sprowadza? - bąknęła zdziwiona. Nie spodziewała się tego jak potoczy się ta rozmowa. Ciemne brwi uniosły się wysoko w wyrazie zdziwienia, kiedy Maghnus spytał... czy nie uszyje szaty dla niego.
Och.
- Czułabym się zaszczycona mogąc uszyć dla pana szaty - odpowiedziała od razu, jakby Maghnus miał się zaraz rozmyślić i zrezygnować z tego pomysłu. - Pracowałam po Hogwarcie w Domu Mody Parkinson, ich terminy bywają napięte... - przyznała Demelza, a choć Maghnus wspomniawszy o tym sam doskonale o tym wiedział, to chciała jednocześnie przywołać swoje doświadczenie i podkreślić, że nie jest amatorką w tej dziedzinie. - To moje dodatkowe zajęcie, większość szat skończyłam jeszcze przed świętami, zresztą... oczywiście pańskie szaty byłyby priorytetem - mówiła dalej, czując podekscytowanie myślą, że Bulstrode dostrzegł w niej kolejny talent i będzie miała okazję do kolejnego zarobku. - Proszę tylko powiedzieć co pana interesuje.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sam Maghnus najprawdopodobniej nie przykładał zbyt wielu myśli do tego, jaką reakcję może wywołać pojawienie się u pracownicy Heliosa o poranku, drugiego dnia nowego roku - skoro on powrócił do pracy w pełnym wymiarze, podświadomie oczekiwał dokładnie tego samego od wszystkich naokoło, a skoro od zatrudnionych w Piórku Feniksa osób nigdy nie słyszał słowa "nie", nic nie pozwalało sądzić, by cokolwiek w tej kwestii miało się zmienić lub by ktokolwiek miał wyprowadzić go z błędnego światopoglądu, w którym żył sobie nadzwyczaj wygodnie. Nie skomentował tego w żaden sposób, nie dał tego również po sobie poznać, na twarz przywołując jedną z wielu zwyczajowych masek, lecz widok Demelzy w normalnym, w dodatku wyjątkowo skromnym stroju, wydał mu się wręcz osobliwy. Nie przywykł do podobnego, ugrzecznionego wyglądu, ani do pensjonarskiego warkocza, nie w tym miejscu, uznawanych przez wielu za jaskinię rozpusty.
- Dziękuję, faktycznie była to wspaniała noc - odpowiedział nieco zamyślony, nie wdając się jednak w jakiekolwiek szczegóły; istniała pomiędzy nimi wytyczona uważnie granica klasowa i obyczajowa i tej granicy przekraczać nie zamierzał nigdy, a już szczególnie nie wtedy, gdy miałoby to prowadzić chociażby do zalążka plotek o uprzywilejowanej warstwie społecznej, która jego zdaniem winna być trzymana w hermetycznym kokonie, niedostępnym dla urodzonych gorzej i niesprawiającym wrażenia, by kiedykolwiek miało się to zmienić.
Słuchał słów panny Fancourt z zaciekawieniem, bo chociaż jej kariera w Piórku Feniksa miała przebiegać jednotorowo i skupiać się wyłącznie na scenie, pomimo morderczych, wielogodzinnych prób i wymagających występów wciąż znajdowała czas na dodatkowe zajęcia, dodatkową pracę zarobkową i dodatkowe pasje, całkiem przydatne, jak się okazuje. Interesujące.
- Czy krawiectwo jest tym, czym chciałabyś się docelowo zajmować? Pełnoetatowo? - zapytał niezobowiązująco i chociaż nie zamierzał na podstawie jej odpowiedzi wydawać osądów odnośnie tego, czy słusznym było inwestowanie w jej karierę solową, czy były to pieniądze wyrzucone w błoto, z jakiegoś powodu ciekawiło go to, jakie miała plany na przyszłość, gdy już uzna, że moc podpisanego przez nią cyrografu wygasła. Wszak nim pozwoliłby jej na tak gwałtowną zmianę kariery, musiała jeszcze zaistnieć prawdziwie na scenie, stać się pierwszoplanową gwiazdą, dającą dowód na to, że nie mylił się co do niej i jej potencjału. Przytaknął głową w potwierdzeniu, świadom tego, jak zaskakująca musiała być jego prośba. Postanowił jednak nie okazywać faktu, że sam nie czuł się z tym w pełni komfortowo; miał swoje przyzwyczajenia i swoje schematy pozyskiwania wszelkiego rodzaju zasobów, jednak gdy czas naglił, czasem należało się zwrócić w inną stronę.
- Będę wdzięczny za poświęcony mi czas - podziękował, gdy zgodziła się podjąć zlecenia, chociaż przez głowę przeszła mu myśl, że właściwie, jako szef, nie pozostawiał jej zbyt wielkiego wyboru. Czy czuł przez to wstyd? Nie. - Oczywiście pokryję koszty wszelkich materiałów oraz twojego trudu - dodał po chwili, szczerze zaciekawiony tym jak właściwie wyceniała swoje prace. - Zdaje się, że szczególnie ostatnimi czasy mają nieznośną tendencję to przyjmowania większej ilości zamówień niż są w stanie zrealizować - skomentował nieco niezadowolonym głosem, wspominając czasy, gdy suknie dla Callisto zawsze były gotowe dokładnie wtedy, gdy tego potrzebowano i nigdy nie usłyszał ostrzeżenia, że oczekiwanie może się wydłużyć, tak jak to było w przypadku wiosennej garderoby Laisreana. - Przydałby mi się kaftan, wytrzymały, lecz dość elastyczny. Początkowo rozważałem skórę nundu, jednak zdaje się, że ta nazbyt ogranicza swobodę ruchów, a tego wolałbym uniknąć - odpowiedział, przechodząc do meritum i rzucając w eter pierwszy pomysł do zderzenia z umiejętnościami i możliwościami Demelzy.
- Dziękuję, faktycznie była to wspaniała noc - odpowiedział nieco zamyślony, nie wdając się jednak w jakiekolwiek szczegóły; istniała pomiędzy nimi wytyczona uważnie granica klasowa i obyczajowa i tej granicy przekraczać nie zamierzał nigdy, a już szczególnie nie wtedy, gdy miałoby to prowadzić chociażby do zalążka plotek o uprzywilejowanej warstwie społecznej, która jego zdaniem winna być trzymana w hermetycznym kokonie, niedostępnym dla urodzonych gorzej i niesprawiającym wrażenia, by kiedykolwiek miało się to zmienić.
Słuchał słów panny Fancourt z zaciekawieniem, bo chociaż jej kariera w Piórku Feniksa miała przebiegać jednotorowo i skupiać się wyłącznie na scenie, pomimo morderczych, wielogodzinnych prób i wymagających występów wciąż znajdowała czas na dodatkowe zajęcia, dodatkową pracę zarobkową i dodatkowe pasje, całkiem przydatne, jak się okazuje. Interesujące.
- Czy krawiectwo jest tym, czym chciałabyś się docelowo zajmować? Pełnoetatowo? - zapytał niezobowiązująco i chociaż nie zamierzał na podstawie jej odpowiedzi wydawać osądów odnośnie tego, czy słusznym było inwestowanie w jej karierę solową, czy były to pieniądze wyrzucone w błoto, z jakiegoś powodu ciekawiło go to, jakie miała plany na przyszłość, gdy już uzna, że moc podpisanego przez nią cyrografu wygasła. Wszak nim pozwoliłby jej na tak gwałtowną zmianę kariery, musiała jeszcze zaistnieć prawdziwie na scenie, stać się pierwszoplanową gwiazdą, dającą dowód na to, że nie mylił się co do niej i jej potencjału. Przytaknął głową w potwierdzeniu, świadom tego, jak zaskakująca musiała być jego prośba. Postanowił jednak nie okazywać faktu, że sam nie czuł się z tym w pełni komfortowo; miał swoje przyzwyczajenia i swoje schematy pozyskiwania wszelkiego rodzaju zasobów, jednak gdy czas naglił, czasem należało się zwrócić w inną stronę.
- Będę wdzięczny za poświęcony mi czas - podziękował, gdy zgodziła się podjąć zlecenia, chociaż przez głowę przeszła mu myśl, że właściwie, jako szef, nie pozostawiał jej zbyt wielkiego wyboru. Czy czuł przez to wstyd? Nie. - Oczywiście pokryję koszty wszelkich materiałów oraz twojego trudu - dodał po chwili, szczerze zaciekawiony tym jak właściwie wyceniała swoje prace. - Zdaje się, że szczególnie ostatnimi czasy mają nieznośną tendencję to przyjmowania większej ilości zamówień niż są w stanie zrealizować - skomentował nieco niezadowolonym głosem, wspominając czasy, gdy suknie dla Callisto zawsze były gotowe dokładnie wtedy, gdy tego potrzebowano i nigdy nie usłyszał ostrzeżenia, że oczekiwanie może się wydłużyć, tak jak to było w przypadku wiosennej garderoby Laisreana. - Przydałby mi się kaftan, wytrzymały, lecz dość elastyczny. Początkowo rozważałem skórę nundu, jednak zdaje się, że ta nazbyt ogranicza swobodę ruchów, a tego wolałbym uniknąć - odpowiedział, przechodząc do meritum i rzucając w eter pierwszy pomysł do zderzenia z umiejętnościami i możliwościami Demelzy.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Demelza chyba po prostu przywykła do słuchania poleceń. Uczono ją tego od samego urodzenia - posłuszeństwa. Rodzice nie znosili słowa sprzeciwu, oczekiwali, że będzie ich słuchać bez narzekania i marudzenia, co też czyniła, bardzo chcąc zasłużyć na nich uczucie i czułość. Grzecznie uczęszczała na wszelkie lekcje, nie psociła, znajomych dobierała wedle ich woli. Pan Fancourt chciał, aby w szkole zaprzyjaźniła się i trzymała blisko wyżej urodzonych, więc starała się to robić. Później, w Domu Mody Parkinson, doświadczyła tego w jeszcze większym stopniu - uległości, stosowania się do poleceń, zaciskania ust. Wtedy bardzo starała się zabłysnąć, zrobić wrażenie, dowieść, że ma talent. Zawsze była na czas, nawet wcześniej, zostawała na nadgodziny, nie spała po nocach, aby dotrzymać terminu - a mimo to i tak została wyrzucona na bruk, kiedy tylko potknęła się jej noga. Całe to doświadczenie przełożyło się na zachowanie dziewczyny w Piórku Feniksa - nie potrafiła odmawiać, bywała zbyt uległa, za mało asertywna, do tego po prostu bała się Maghnusa Bulstrode. Zapewne gdyby jego sowa wylądowała na jej parapecie w środku nocy i wezwał ją do siebie, to przybyłaby ze strachu przed konsekwencjami. Narzekała jedynie w myślach i przeklinała sama siebie. Nie docierało jeszcze do niej, że nikt tego nigdy nie doceni i w ten sposób nie uwolni się ani od klątwy, ani od Piórka Feniksa.
- Cieszę się, że bawił się lord dobrze - odpowiedziała grzecznie, czując, że temat został wyczerpany i zakończony. Nie oczekiwała, że Bulstrode zacznie jej opowiadać o swoim sylwestrze. Zdziwiłaby się wręcz, gdyby powiedział o tym coś więcej. Nigdy nie opowiadał pracownikom o swoich prywatnych sprawach, doskonale wyczuwalny był dystans pomiędzy nim, szlachetnie urodzonym lordem, a nimi - klasą średnią. Zawsze odnosił się do nich uprzejmie, lecz jak każdy arystokrata miał w sobie wyniosłość. Demelza nie była zresztą pewna, czy chciałaby słuchać akurat jego relacji - na pewno nie opowiedziałby jej o sukienkach dam, dekoracjach i tańcach, czyli o tym, czego chciałaby posłuchać i pomarzyć o tym zamkniętym, luksusowym świecie. Może poczyta o tym w Czarownicy, jeśli uda im się coś wyniuchać, na co miała szczerą nadzieję.
Demelza obdarzyła lorda Bulstrode przeciągłym spojrzeniem, próbując wyczuć jakiś podstęp, gdy zapytał o jej plany na przyszłość. Tę przyszłość trzymał wszak w swoich szponach. Dopóki nie zdejmie z niej klątwy, dopóki sam nie pozwoli Demelzie odejść - cóż ona mogła planować? Była niczym ptaszek w złotej klatce, który musi śpiewać tak jak Maghnus Bulstrode sobie tego zażyczy. Teraz życzył sobie szat, co wzbudziło w Demelzie zarówno zdziwienie, jak i podekscytowanie jednocześnie.
- Mhm. Pewnego dnia, gdy będę już stara i pomarszczona - udzieliła w końcu odpowiedzi ostrożnie ważąc słowa, zgodnie z prawdą i jak - miała nadzieję - oczekiwaniami Busltrode'a. Chyba nie była na tyle sprytna, aby go zwieść, lecz zabrzmiało to jakby rzeczywiście stawiała, póki co, swoją taneczną karierę na pierwszym miejscu. Nigdy nie dała mu zresztą powodów, by w to zwątpił - czy kiedykolwiek zaniedbała mordercze próby, opuściła spektakl, nie zatańczyła z powodu dodatkowego zajęcia? Nie.
- Przyjemność po mojej stronie - odparła Demelza. Czy naprawdę będzie jej wdzięczny? Raczej nie na tyle, aby mogła liczyć na jakąś przysługę. Zresztą - nie mogłaby mu odmówić. Był nie dość, że jej szefem, to trzymał jej życie w garści. Nie miała innego wyjścia. Wszystkie te słowa to jedynie kurtuazja i obłuda, na które musiała się godzić.
Lekko odetchnęła z ulgą, kiedy sam Bulstrode wspomniał, że zapłaci za wszelkie materiały oraz jej pracę. Przez kilka chwil zastanawiała się, czy nie zleci jej tego w ramach pracy w Piórku Feniksa... A biorąc pod uwagę wymagania arystokratów co do materiałów, to już mogłaby zacząć ronić gorzkie łzy.
- Z mojego doświadczenia pamiętam, że wszyscy dokładali wszelkich starań, by zamówienia zostały zrealizowane na czas i zgodnie z oczekiwaniami... - wyrzekła nieśmiało, stając w obronie dawnego pracodawcy; Demelza chyba cierpiała na jeszcze nieokreślony syndrom sztokholmski i to za każdym razem.
Zastanowiła się nad słowami Maghnusa - o skórze nundu, mrużąc przy tym oczy, jakby rozważała po co mu coś takiego. Miał świadomość tego jakie to ma właściwości? Najwyraźniej tak. Na sabat chyba takiego kaftana wkładać nie zamierzał... Była ciekawa, ale nigdy nie zapytałaby wprost, nie miała śmiałości tak otwarcie rozmawiać z Maghnusem.
- Skóra nundu rzeczywiście jest dość trudnym materiałem. Bardzo wytrzymałym i przy odpowiednim zaczarowaniu chroni czarodzieja przed czynnikami zewnętrznymi, lecz jeśli cały kaftan jest z niej uszyty - to ciężko się w tym poruszać. Najlepiej połączyć ją ze skórą tebo. Ona jest lżejsza, cieńsza, ale również wytrzymała. Nie ogranicza tak ruchów. Proponowałabym... - Demelza podeszłą wówczas do nagiego manekina, aby kilkoma gestami zaprezentować wstępny pomysł - ... by skóry nundu, jeśli lord dalej byłby nią zainteresowany, użyć na plecach i klatce piersiowej, zaś rękawy i boki ze obszyć skórą tebo.
- Cieszę się, że bawił się lord dobrze - odpowiedziała grzecznie, czując, że temat został wyczerpany i zakończony. Nie oczekiwała, że Bulstrode zacznie jej opowiadać o swoim sylwestrze. Zdziwiłaby się wręcz, gdyby powiedział o tym coś więcej. Nigdy nie opowiadał pracownikom o swoich prywatnych sprawach, doskonale wyczuwalny był dystans pomiędzy nim, szlachetnie urodzonym lordem, a nimi - klasą średnią. Zawsze odnosił się do nich uprzejmie, lecz jak każdy arystokrata miał w sobie wyniosłość. Demelza nie była zresztą pewna, czy chciałaby słuchać akurat jego relacji - na pewno nie opowiedziałby jej o sukienkach dam, dekoracjach i tańcach, czyli o tym, czego chciałaby posłuchać i pomarzyć o tym zamkniętym, luksusowym świecie. Może poczyta o tym w Czarownicy, jeśli uda im się coś wyniuchać, na co miała szczerą nadzieję.
Demelza obdarzyła lorda Bulstrode przeciągłym spojrzeniem, próbując wyczuć jakiś podstęp, gdy zapytał o jej plany na przyszłość. Tę przyszłość trzymał wszak w swoich szponach. Dopóki nie zdejmie z niej klątwy, dopóki sam nie pozwoli Demelzie odejść - cóż ona mogła planować? Była niczym ptaszek w złotej klatce, który musi śpiewać tak jak Maghnus Bulstrode sobie tego zażyczy. Teraz życzył sobie szat, co wzbudziło w Demelzie zarówno zdziwienie, jak i podekscytowanie jednocześnie.
- Mhm. Pewnego dnia, gdy będę już stara i pomarszczona - udzieliła w końcu odpowiedzi ostrożnie ważąc słowa, zgodnie z prawdą i jak - miała nadzieję - oczekiwaniami Busltrode'a. Chyba nie była na tyle sprytna, aby go zwieść, lecz zabrzmiało to jakby rzeczywiście stawiała, póki co, swoją taneczną karierę na pierwszym miejscu. Nigdy nie dała mu zresztą powodów, by w to zwątpił - czy kiedykolwiek zaniedbała mordercze próby, opuściła spektakl, nie zatańczyła z powodu dodatkowego zajęcia? Nie.
- Przyjemność po mojej stronie - odparła Demelza. Czy naprawdę będzie jej wdzięczny? Raczej nie na tyle, aby mogła liczyć na jakąś przysługę. Zresztą - nie mogłaby mu odmówić. Był nie dość, że jej szefem, to trzymał jej życie w garści. Nie miała innego wyjścia. Wszystkie te słowa to jedynie kurtuazja i obłuda, na które musiała się godzić.
Lekko odetchnęła z ulgą, kiedy sam Bulstrode wspomniał, że zapłaci za wszelkie materiały oraz jej pracę. Przez kilka chwil zastanawiała się, czy nie zleci jej tego w ramach pracy w Piórku Feniksa... A biorąc pod uwagę wymagania arystokratów co do materiałów, to już mogłaby zacząć ronić gorzkie łzy.
- Z mojego doświadczenia pamiętam, że wszyscy dokładali wszelkich starań, by zamówienia zostały zrealizowane na czas i zgodnie z oczekiwaniami... - wyrzekła nieśmiało, stając w obronie dawnego pracodawcy; Demelza chyba cierpiała na jeszcze nieokreślony syndrom sztokholmski i to za każdym razem.
Zastanowiła się nad słowami Maghnusa - o skórze nundu, mrużąc przy tym oczy, jakby rozważała po co mu coś takiego. Miał świadomość tego jakie to ma właściwości? Najwyraźniej tak. Na sabat chyba takiego kaftana wkładać nie zamierzał... Była ciekawa, ale nigdy nie zapytałaby wprost, nie miała śmiałości tak otwarcie rozmawiać z Maghnusem.
- Skóra nundu rzeczywiście jest dość trudnym materiałem. Bardzo wytrzymałym i przy odpowiednim zaczarowaniu chroni czarodzieja przed czynnikami zewnętrznymi, lecz jeśli cały kaftan jest z niej uszyty - to ciężko się w tym poruszać. Najlepiej połączyć ją ze skórą tebo. Ona jest lżejsza, cieńsza, ale również wytrzymała. Nie ogranicza tak ruchów. Proponowałabym... - Demelza podeszłą wówczas do nagiego manekina, aby kilkoma gestami zaprezentować wstępny pomysł - ... by skóry nundu, jeśli lord dalej byłby nią zainteresowany, użyć na plecach i klatce piersiowej, zaś rękawy i boki ze obszyć skórą tebo.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Maghnus z kolei przywykł do prostu do wydawania poleceń. Od najmłodszych lat na każdym kroku był utwierdzany w swojej wyższości i uprzywilejowaniu, od małego uczono go, że niektórzy ludzie żyją tylko po to, by mu usługiwać - nie przejawiał co prawda skrajnego braku szacunku do służby, zwyczajowo, gdy dopisywał mu dobry humor, zwracał się do nich uprzejmie, acz oszczędnie w słowach, jasno wyrażając, czego oczekuje, jednak nie miał większych skrupułów, by w razie potrzeby łajać ich jak psy. To jednak mogło być nietrafione porównanie, patrząc na to, że ogary myśliwskie, dzielnie towarzyszące lordom Bulstrode na morderczych polowaniach, zajmowały specjalne miejsce w rodowej posiadłości i z całą pewnością jadły o niebo lepiej niż przeciętny przedstawiciel gminu. Wyrażanie imperatywów miał zatem we krwi, podobnie zresztą jak oczekiwanie, że zostaną one potraktowane bez najmniejszego sprzeciwu. Panna Fancourt pod tym względem była wyjątkowo zadowalającą pracownicą, już od pierwszego dnia jej kariery w Piórku Feniksa.
- Czy w tym scenariuszu interesowałby cię powrót pod skrzydła Parkinsonów, czy już raczej własna pracownia? - drążył temat niezobowiązującym głosem. Chociaż jej los był zależny od jej własnych kaprysów w bardzo niewielkim stopniu, wciąż pragnął wiedzieć, co dzieje się w tej uroczej główce i czy ona sama sądziła, że zdoła znaleźć chętnego do pomocy łamacza klątw na tyle uzdolnionego, by zakończyć ich współpracę o wiele wcześniej, niż planował to uczynić on sam. Jej odpowiedź raczej zaprzeczała podobnym scenariuszom, lecz czy faktycznie była szczera? Ważył jej słowa w myślach, z jednej strony spodziewając się tego, że wcześniej czy później będzie miała prawdziwie dość wiążącego jej nadgarstki układu, z drugiej strony jednak miał w sobie przeświadczenie o tym, że choć jej zatrudnienie podszyte było wątpliwymi zabiegami, tak na ogół swojego czasu spędzonego w klubie nie mogła narzekać - była traktowana dobrze, zarabiała godnie, otwierały się przed nią nowe możliwości, a na domiar tego znajdowała jeszcze czas na rozwijanie swojej pasji u boku Betty. Uśmiechnął się krótko, zastanawiając się ile uprzejmości, a ile strachu kryło się w ugrzecznionych odpowiedziach - obydwoje wiedzieli wszak doskonale, że w tym nierównym rozkładzie sił nie było możliwości, by otwarcie mu się sprzeciwiła. W uszytej szacie mogła celowo zostawić ostrą igłę, by kłuła go w plecy przy ruchach ramion, Bulstrode liczył jednak na to, że Demelza była zbyt prostolinijna, by podjąć się podobnych akcji, które przecież i tak prędzej czy później wyszłyby na jaw. Zbył milczeniem nawiązania do zamówień realizowanych przez Parkinsonów; był tego świadom, lecz konieczność wydłużonego oczekiwania i tak uważał za szczyt niedogodności, której nie zamierzał już dłużej komentować, zamiast tego wsłuchując się w ekspertyzę Demelzy.
- Brzmi dość obiecująco - skwitował jej propozycję, uznając połączenie mocnego materiału z bardziej elastyczną skórą za wyjątkowo rozsądną. - Czy goblini galon byłby przydatny przy szyciu takiego odzienia? - zapytał po chwili, przypomniawszy sobie o komponencie, który udało mu się uzyskać, lecz dla którego samodzielnie nie znajdował większego zastosowania. - Te skóry... czy mogłabyś je trwale zabarwić, by nie były brązowe? - poruszył po chwili nawet istotniejszą kwestię, a ostatnie wypowiadane przez niego słowo zabrzmiało tak, jakby brązowa szata był największą tragedią, jaka mogła spotkać lorda lubującego się w czerni, purpurze i złocie.
- Czy w tym scenariuszu interesowałby cię powrót pod skrzydła Parkinsonów, czy już raczej własna pracownia? - drążył temat niezobowiązującym głosem. Chociaż jej los był zależny od jej własnych kaprysów w bardzo niewielkim stopniu, wciąż pragnął wiedzieć, co dzieje się w tej uroczej główce i czy ona sama sądziła, że zdoła znaleźć chętnego do pomocy łamacza klątw na tyle uzdolnionego, by zakończyć ich współpracę o wiele wcześniej, niż planował to uczynić on sam. Jej odpowiedź raczej zaprzeczała podobnym scenariuszom, lecz czy faktycznie była szczera? Ważył jej słowa w myślach, z jednej strony spodziewając się tego, że wcześniej czy później będzie miała prawdziwie dość wiążącego jej nadgarstki układu, z drugiej strony jednak miał w sobie przeświadczenie o tym, że choć jej zatrudnienie podszyte było wątpliwymi zabiegami, tak na ogół swojego czasu spędzonego w klubie nie mogła narzekać - była traktowana dobrze, zarabiała godnie, otwierały się przed nią nowe możliwości, a na domiar tego znajdowała jeszcze czas na rozwijanie swojej pasji u boku Betty. Uśmiechnął się krótko, zastanawiając się ile uprzejmości, a ile strachu kryło się w ugrzecznionych odpowiedziach - obydwoje wiedzieli wszak doskonale, że w tym nierównym rozkładzie sił nie było możliwości, by otwarcie mu się sprzeciwiła. W uszytej szacie mogła celowo zostawić ostrą igłę, by kłuła go w plecy przy ruchach ramion, Bulstrode liczył jednak na to, że Demelza była zbyt prostolinijna, by podjąć się podobnych akcji, które przecież i tak prędzej czy później wyszłyby na jaw. Zbył milczeniem nawiązania do zamówień realizowanych przez Parkinsonów; był tego świadom, lecz konieczność wydłużonego oczekiwania i tak uważał za szczyt niedogodności, której nie zamierzał już dłużej komentować, zamiast tego wsłuchując się w ekspertyzę Demelzy.
- Brzmi dość obiecująco - skwitował jej propozycję, uznając połączenie mocnego materiału z bardziej elastyczną skórą za wyjątkowo rozsądną. - Czy goblini galon byłby przydatny przy szyciu takiego odzienia? - zapytał po chwili, przypomniawszy sobie o komponencie, który udało mu się uzyskać, lecz dla którego samodzielnie nie znajdował większego zastosowania. - Te skóry... czy mogłabyś je trwale zabarwić, by nie były brązowe? - poruszył po chwili nawet istotniejszą kwestię, a ostatnie wypowiadane przez niego słowo zabrzmiało tak, jakby brązowa szata był największą tragedią, jaka mogła spotkać lorda lubującego się w czerni, purpurze i złocie.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak już był skonstruowany ten świat. Dzielił się na tych, którzy mieli rządzić i tych rządzonych. Maghnus i Demelza od samej chwili narodzin należeli do przeciwnych kategorii - każde jedno odnajdywało się jednak w swojej roli. Lord Bulstrode urodził się z wyniosłością ruchów i władczością charakteru, panna Fancourt zaś miała w sobie naturalną uległość. Może dlatego, poniekąd, ich współpraca układała się nieźle, mimo kłębiących się w tancerce emocji. To uległe usposobienie było też powodem udzielonej na niezobowiązujące pytanie odpowiedzi:
- Gdyby tylko istniała taka możliwość, to z najwyższą przyjemnością. Praca w domu mody Parkinson to był zaszczyt. Nigdzie indziej nie nauczyłabym się tyle, co pod ich skrzydłami, a wie pan, że lubię dawać z siebie wszystko - odpowiedziała Demelza.
Marzyła o własnej pracowni, swoim sklepie i marce, głównie jednak dlatego, że miała świadomość tego, że drzwi do Domu Mody Parkinson pozostawały dla niej zamknięte przez obyczajowy skandal. Miejsce takie jak to nie mogło sobie pozwolić, aby ich reputację skalała najmniejsza plotka, nawet jeśli chodziło o niewiele znacząc stażystkę w nieślubnej ciąży... Szczerze wątpiła, by ktokolwiek tam zdecydował się dać jej drugą szansę. Szczególnie po latach tańca burleskowego, gdzie na scenie występowała pod własnym nazwiskiem. Nie liczyła zatem na powrót do Domu Mody. Myślała o swojej pracowni, lecz gdyby miała wybierać...
Demelza nie domyślała się, że pytania Maghnusa nie są podszyte jedynie ciekawością co do jej planów na życie po Piórku, a raczej tym, czy zamierza wcześniej po nie sięgnąć przy pomocy łamacza klątw - odpowiadała zatem szczerze. Nie łudziła się, że będzie trzymał ją tu wiecznie, chyba to wiedział.
- Och, tak. Goblini galon to wspaniała tkanina, ma metalowe, zaczarowane nici, które wzmacniają magiczne właściwości wielu materiałów. To pewnie przez goblińskie czary. Ich metalowe wyroby są niezwykłe, czyż nie? - odrzekła entuzjastycznym tonem. Poczuła ekscytację na myśl, że lord Bulstrode wszedł w posiadanie podobnej tkaniny, zdziwienia jednak wcale. Była cholernie droga, lecz dla niego to pewnie żaden wydatek. A co do wydatków... Chciała poruszyć kwestię dostępności skóry nundu, lord Bulstrode poruszył jednak inną, wrażliwą dla siebie kwestię. Jego słowa o kolorze brązowym zabrzmiały tak, jakby ubranie go było największą tragedią i Demelza musiała włożyć wiele siły woli w to, by powstrzymać drgnięcie kącika ust. - Jeśli lord nie życzy sobie koloru brązowego, to istnieje możliwość użycia specjalnych barwników. Sporo, bo skóry te mają sporo melaniny, ale zmiana ich barwy nie jest niemożliwa. Możemy też... Po prostu obszyć skóry tkaniną z gobliniego galonu i inną, przyjemniejszą dla oka. Skóra będzie wówczas podszewką - wytłumaczyła swój pomysł tancerka, łapiąc za kilka skrawków materiałów ze stołu krawieckiego i zarzuciła je na manekin, aby zaprezentować Maghnusowi co miała na myśli. - Muszę jednak lorda uprzedzić, że dostanie teraz skóry nundu może potrwać... To bardzo drogi i rzadki materiał, sprowadzany z Afryki - wyjaśniła mu. Zamierzała potraktować to zlecenie priorytetowo, lecz na terminy u handlarzy nie miała wpływu - Jeśli jest pan zdecydowany, to będę potrzebowała zebrać miarę - dodała nieśmiałym tonem, wyciągając z kieszeni spódnicy centymetr krawiecki - zawsze miała go przy sobie.
No, lordzie Bulstrode, wreszcie twoja kolej, by zdjąć ubranie, pomyślała z rozbawieniem.
- Gdyby tylko istniała taka możliwość, to z najwyższą przyjemnością. Praca w domu mody Parkinson to był zaszczyt. Nigdzie indziej nie nauczyłabym się tyle, co pod ich skrzydłami, a wie pan, że lubię dawać z siebie wszystko - odpowiedziała Demelza.
Marzyła o własnej pracowni, swoim sklepie i marce, głównie jednak dlatego, że miała świadomość tego, że drzwi do Domu Mody Parkinson pozostawały dla niej zamknięte przez obyczajowy skandal. Miejsce takie jak to nie mogło sobie pozwolić, aby ich reputację skalała najmniejsza plotka, nawet jeśli chodziło o niewiele znacząc stażystkę w nieślubnej ciąży... Szczerze wątpiła, by ktokolwiek tam zdecydował się dać jej drugą szansę. Szczególnie po latach tańca burleskowego, gdzie na scenie występowała pod własnym nazwiskiem. Nie liczyła zatem na powrót do Domu Mody. Myślała o swojej pracowni, lecz gdyby miała wybierać...
Demelza nie domyślała się, że pytania Maghnusa nie są podszyte jedynie ciekawością co do jej planów na życie po Piórku, a raczej tym, czy zamierza wcześniej po nie sięgnąć przy pomocy łamacza klątw - odpowiadała zatem szczerze. Nie łudziła się, że będzie trzymał ją tu wiecznie, chyba to wiedział.
- Och, tak. Goblini galon to wspaniała tkanina, ma metalowe, zaczarowane nici, które wzmacniają magiczne właściwości wielu materiałów. To pewnie przez goblińskie czary. Ich metalowe wyroby są niezwykłe, czyż nie? - odrzekła entuzjastycznym tonem. Poczuła ekscytację na myśl, że lord Bulstrode wszedł w posiadanie podobnej tkaniny, zdziwienia jednak wcale. Była cholernie droga, lecz dla niego to pewnie żaden wydatek. A co do wydatków... Chciała poruszyć kwestię dostępności skóry nundu, lord Bulstrode poruszył jednak inną, wrażliwą dla siebie kwestię. Jego słowa o kolorze brązowym zabrzmiały tak, jakby ubranie go było największą tragedią i Demelza musiała włożyć wiele siły woli w to, by powstrzymać drgnięcie kącika ust. - Jeśli lord nie życzy sobie koloru brązowego, to istnieje możliwość użycia specjalnych barwników. Sporo, bo skóry te mają sporo melaniny, ale zmiana ich barwy nie jest niemożliwa. Możemy też... Po prostu obszyć skóry tkaniną z gobliniego galonu i inną, przyjemniejszą dla oka. Skóra będzie wówczas podszewką - wytłumaczyła swój pomysł tancerka, łapiąc za kilka skrawków materiałów ze stołu krawieckiego i zarzuciła je na manekin, aby zaprezentować Maghnusowi co miała na myśli. - Muszę jednak lorda uprzedzić, że dostanie teraz skóry nundu może potrwać... To bardzo drogi i rzadki materiał, sprowadzany z Afryki - wyjaśniła mu. Zamierzała potraktować to zlecenie priorytetowo, lecz na terminy u handlarzy nie miała wpływu - Jeśli jest pan zdecydowany, to będę potrzebowała zebrać miarę - dodała nieśmiałym tonem, wyciągając z kieszeni spódnicy centymetr krawiecki - zawsze miała go przy sobie.
No, lordzie Bulstrode, wreszcie twoja kolej, by zdjąć ubranie, pomyślała z rozbawieniem.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie wiedział na ile jej uległość wynika z zakodowanych we krwi cechach, a na ile z klątwy, którą została obciążona. Niektórzy ludzie wymagali dodatkowej zachęty, czasem kij okazywał się być skuteczniejszy od marchewki, czasem złamanie ducha było niezbędne, by dalsza współpraca przebiegała pomyślnie i bez większych turbulencji. Czy więc złamał Demelzę, obciążając ją piętnem, którego nie była w stanie samodzielnie z siebie zmyć? Początkowo tak właśnie zakładał, lecz nie mógł być tego pewny, widząc jak błyszczała na scenie, zatopiona we własnym świecie tańca i muzyki, czerpiąc z tego energię i radość, nie dostrzegając wcale mnogości wścibskich par oczu śledzących każdy jej giętki ruch. Rozkwitała - czy więc wyrządził jej krzywdę, czy dał życiową szansę?
- Wszystko jest możliwe, jeśli pracujesz wystarczająco ciężko - stwierdził filozoficznie, bo on sam, pomimo oczywistego uprzywilejowania, był przyzwyczajony do sumiennego pracowania na swój sukces, w sprawach zawodowych wszystko było efektem jego starań, nic nigdy nie otrzymał na srebrnej tacy. Również panna Fancourt była w stanie osiągnąć wiele, jeśli zarobione pieniądze i otrzymane napiwki, których z pewnością nie było mało, będzie obracać sensownie, zamiast trwonić na bzdety i chwilowe zachcianki. Najprawdopodobniej w parę lat byłaby w stanie zgromadzić kapitał wystarczający do otwarcia własnej pracowni - i być może wtedy ich współpraca miała się zakończyć za porozumieniem stron. Parkinsonowie pozwolili zdolnej pracownicy prześlizgnąć się między swoje palce, lecz Bulstrode nie zamierzał narzekać; było to na jego własną korzyść, którą monetyzował co tydzień.
- Faktycznie, w wąskiej dziedzinie gobliny zdołały osiągnąć zachwycającą biegłość - przyznał rację krawcowej, a jego myśli odbiegły na parę chwil do naszyjnika jego zmarłej żony; fioletowe rodolity zostały osadzone w kunsztownie kutym srebrze goblinów. Tajemnica poliszynela twierdziła, że pomimo wysokiej ceny, jaką należy płacić za surowce tego pochodzenia, gobliny i tak uznają je za swoje i po śmierci właściciela upominają się o zwrot. Od śmierci Callisto minęło już nieomal siedem lat, lecz do drzwi Bulstrode Park wciąż nie odważył się zapukać żaden liliput. Może więc była to tylko plotka lub ta zasada tyczyła się tylko niżej urodzonych? Przez twarz Demelzy przemknął jakiś dziwny wyraz, jakby zamierzała zareagować w konkretny sposób, lecz z jakiegoś powodu walczyła sama ze sobą, by tego nie zrobić. - Coś nie tak, panno Fancourt? - zapytał się czujnie, przesuwając piwnymi tęczówkami po triadzie jej oczu i ust. - Zależy mi na głębokiej czerni, a nie wyblakłej i sprawiającej wrażenie znoszonej. Czy barwniki są w stanie zapewnić taki efekt? - kontynuował kwestię rozważań kolorystycznych, które Demelza powinna potraktować z należytą powagą jako była pracownica Domu Mody; z pewnością słyszała już nie jedno kapryszenie, wypowiadane z takim przekonaniem, jakby faktycznie od odcienia koloru miały zależeć losy całego świata. - Może faktycznie podszewka to lepszy pomysł - rozważył jej pomysł skrupulatnie, znajdując w nim całkiem rozsądny złoty środek pomiędzy pragmatyzmem a względami estetycznymi. - To nie będzie problem, skontaktuję cię z moim dostawcą - zbył jej wątpliwości co do wydłużonego oczekiwania na afrykańską skórę; odpowiednio ciężka sakiewka była w stanie kupić niemalże wszystko, niemalże od ręki. - Oczywiście - przytaknął, zdejmując płaszcz, by odwiesić go na jednym z wieszaków znajdujących się w garderobie, równo i pedantycznie, by ramiona wieszaka nie wypchnęły materiału w nieodpowiednich miejscach, podobnie uczynił z purpurowym kaftanem, będącym częścią jego szaty codziennej. Przez głowę przemknęła mu myśl, że nigdy wcześniej nie zbierała z niego miary kobieta i że nigdy nie działo się to poza rodową rezydencją lub Domem Mody, lecz cóż, był Bulstrodem i wiedział czego chciał, więc trzymał fason, gdy stawał przed Demelzą w jedwabnej koszuli wyhaftowanej złotą nitką, oczekując dalszych instrukcji. Ten jeden raz w ich relacjach to właśnie ona była specjalistką.
- Wszystko jest możliwe, jeśli pracujesz wystarczająco ciężko - stwierdził filozoficznie, bo on sam, pomimo oczywistego uprzywilejowania, był przyzwyczajony do sumiennego pracowania na swój sukces, w sprawach zawodowych wszystko było efektem jego starań, nic nigdy nie otrzymał na srebrnej tacy. Również panna Fancourt była w stanie osiągnąć wiele, jeśli zarobione pieniądze i otrzymane napiwki, których z pewnością nie było mało, będzie obracać sensownie, zamiast trwonić na bzdety i chwilowe zachcianki. Najprawdopodobniej w parę lat byłaby w stanie zgromadzić kapitał wystarczający do otwarcia własnej pracowni - i być może wtedy ich współpraca miała się zakończyć za porozumieniem stron. Parkinsonowie pozwolili zdolnej pracownicy prześlizgnąć się między swoje palce, lecz Bulstrode nie zamierzał narzekać; było to na jego własną korzyść, którą monetyzował co tydzień.
- Faktycznie, w wąskiej dziedzinie gobliny zdołały osiągnąć zachwycającą biegłość - przyznał rację krawcowej, a jego myśli odbiegły na parę chwil do naszyjnika jego zmarłej żony; fioletowe rodolity zostały osadzone w kunsztownie kutym srebrze goblinów. Tajemnica poliszynela twierdziła, że pomimo wysokiej ceny, jaką należy płacić za surowce tego pochodzenia, gobliny i tak uznają je za swoje i po śmierci właściciela upominają się o zwrot. Od śmierci Callisto minęło już nieomal siedem lat, lecz do drzwi Bulstrode Park wciąż nie odważył się zapukać żaden liliput. Może więc była to tylko plotka lub ta zasada tyczyła się tylko niżej urodzonych? Przez twarz Demelzy przemknął jakiś dziwny wyraz, jakby zamierzała zareagować w konkretny sposób, lecz z jakiegoś powodu walczyła sama ze sobą, by tego nie zrobić. - Coś nie tak, panno Fancourt? - zapytał się czujnie, przesuwając piwnymi tęczówkami po triadzie jej oczu i ust. - Zależy mi na głębokiej czerni, a nie wyblakłej i sprawiającej wrażenie znoszonej. Czy barwniki są w stanie zapewnić taki efekt? - kontynuował kwestię rozważań kolorystycznych, które Demelza powinna potraktować z należytą powagą jako była pracownica Domu Mody; z pewnością słyszała już nie jedno kapryszenie, wypowiadane z takim przekonaniem, jakby faktycznie od odcienia koloru miały zależeć losy całego świata. - Może faktycznie podszewka to lepszy pomysł - rozważył jej pomysł skrupulatnie, znajdując w nim całkiem rozsądny złoty środek pomiędzy pragmatyzmem a względami estetycznymi. - To nie będzie problem, skontaktuję cię z moim dostawcą - zbył jej wątpliwości co do wydłużonego oczekiwania na afrykańską skórę; odpowiednio ciężka sakiewka była w stanie kupić niemalże wszystko, niemalże od ręki. - Oczywiście - przytaknął, zdejmując płaszcz, by odwiesić go na jednym z wieszaków znajdujących się w garderobie, równo i pedantycznie, by ramiona wieszaka nie wypchnęły materiału w nieodpowiednich miejscach, podobnie uczynił z purpurowym kaftanem, będącym częścią jego szaty codziennej. Przez głowę przemknęła mu myśl, że nigdy wcześniej nie zbierała z niego miary kobieta i że nigdy nie działo się to poza rodową rezydencją lub Domem Mody, lecz cóż, był Bulstrodem i wiedział czego chciał, więc trzymał fason, gdy stawał przed Demelzą w jedwabnej koszuli wyhaftowanej złotą nitką, oczekując dalszych instrukcji. Ten jeden raz w ich relacjach to właśnie ona była specjalistką.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na jego słowa, że wszystko jest możliwe, jeśli pracujesz wystarczająco ciężko, Demelza poczuła jakiś dziwny ucisk w żołądku. Nie wiedziała jak naprawdę wyglądała droga Maghnusa Bulstrode do miejsca, w którym się teraz znajdował, w jej wyobraźni jednak, jako arystokrata, wszystko zostało podarowane mu na srebrnej tacy. Skarbce jego rodziny pewnie pękały w szwach od nadmiaru złota. Pewnie nigdy niczego mu nie brakowało i mógł sobie pozwolić na spełnienie każdej zachcianki. Posiadanie klubu rozrywkowego zapewne też było jednym z kaprysów - brakowało jedynie, aby zapewnił Demelzę, że pieniądze szczęścia nie dają.
- Staram się - odpowiedziała jedynie krótko.
Cały czas starała się rozwijać, pracować nad techniką, próbować nowych rzeczy, uczyć się nowych czarów, zarówno związanych z krawiectwem, jak i transmutacją, by zachwycić klientów i podnosić ceny. Demelza nie łudziła się jednak, że Parkinsonowie kiedykolwiek ją znów przyjmą. Była naiwna, straciła jednak wiarę w samą siebie po tym jak skandal nieślubnej ciąży wywrócił jej życie do góry nogami. Miała jedynie nadzieję, ze pewnego dnia uda się jej spłacić długi i wyjść na prostą, otworzyć choćby niewielki sklepik - dlatego tak łasa była na każde zlecenie i możliwość zarobku. Problem tkwił jedynie w tym, że kompletnie nie potrafiła zarządzać finansami i tego mogłaby się od Maghnusa Bulstrode nauczyć.
- Tak, podobnie jak w zastraszaniu ludzi - mruknęła cicho tancerka, a jej twarz spochmurniała nagle przez samo wspomnienie tych okropnych, chciwych istot. Bulstrode mógł z łatwością domyślić się przyczyn tego nastroju - sam przecież odkupił dług Fancourt od ścigających ją goblinów. Fakt, że potrafiły wykuwać z metali zachwycające ozdoby i nie tylko, mające niezwykłe właściwości, wcale nie zmieniał do nich stosunku Demelzy. Unikała ich jak ognia.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała szybko, potrząsnąwszy głową i uśmiechnęła się, gładząc dłonią ramię manekina. Życzenie klienta było rozkazem - szczególnie takiego klienta jak jej szef. - Tak, oczywiście, po prostu musiałabym użyć ich dużo i zajęłoby to więcej czasu, by materiał miał należytą barwę, nie uległ zniszczeniu i zachował swoje właściwości. To wydłuża cały proces - wyjaśniła cierpliwie. Miała jednak inny pomysł ze skórzaną podszewką, o którym opowiedziała, zaś Maghnusowi wydawał się przypaść do gustu. Noszenie skóry na co dzień jakoś jej do niego nie pasowało. Zawsze był klasycznie elegancki i niejednokrotnie Demelza w duchu zachwycała się wykrojem jego szat, które pewnie wyszły spod igły i nici Domu Mody Parkinson.
- Byłoby wspaniale - ucieszyła się dziewczyna, gdy obiecał skontaktować ją ze swoim dostawcą. Kto wie, może uda jej się nawiązać z nim dłuższą współpracę, jeśli wszystko się powiedzie? Chyba, że handlował chociażby z wielkim domem mody, tu pojawiłby się problem... Zamierzała jednak nastawić się pozytywnie.
Z centymetrem krawieckim w dłoniach zaczekała cierpliwie aż arystokrata zdejmie z siebie wierzchnie odzienie i stanie przed nią gotów, aby zebrała z niego miarę. Od razu się wyprostował i rozłożył ręce, nie musiała go o to prosić, zapewne przyzwyczajony do pracy z krawcem. Zbliżyła się do niego i poczuła nagle lekkie skrępowanie. Nigdy nie stała tak blisko i chociaż miała go potraktować jak klienta - a zbierała miary już z setek czarodziejów i czarownic - to świadomość tego kim jest i zakorzeniony lęk przed jego osobą sprawiały, że ledwo powstrzymywała drżenie dłoni. Wzięła głębszy oddech i zabrała się do roboty - Bulstrode nie lubił marnować czasu, o tym Demelza wiedziała aż za dobrze ("Czas to pieniądz"), więc starała się zbieranie miar przeprowadzić sprawnie - ale skrupulatnie zarazem. Różdżką zaczarowała pióro i pergamin ze stołu krawieckiego, aby spisywało podane przez nią wymiary. Centymetr rozkładała przy jego ramionach, w pasie, klatce piersiowej, przy obojczykach - cały czas unikając kontaktu wzrokowego. Skończywszy upewniła się, że ma wszystko kilka razy studiując pergamin.
- Dziękuję panu, mam miarę. Może uda mi się, po próbach, naszkicować wstępny projekt. Jeśli nie, to wyślę go lordowi listem, dobrze? - zaproponowała. Projekt musiał być dobry, pośpiech nie mógł go zepsuć.
- Staram się - odpowiedziała jedynie krótko.
Cały czas starała się rozwijać, pracować nad techniką, próbować nowych rzeczy, uczyć się nowych czarów, zarówno związanych z krawiectwem, jak i transmutacją, by zachwycić klientów i podnosić ceny. Demelza nie łudziła się jednak, że Parkinsonowie kiedykolwiek ją znów przyjmą. Była naiwna, straciła jednak wiarę w samą siebie po tym jak skandal nieślubnej ciąży wywrócił jej życie do góry nogami. Miała jedynie nadzieję, ze pewnego dnia uda się jej spłacić długi i wyjść na prostą, otworzyć choćby niewielki sklepik - dlatego tak łasa była na każde zlecenie i możliwość zarobku. Problem tkwił jedynie w tym, że kompletnie nie potrafiła zarządzać finansami i tego mogłaby się od Maghnusa Bulstrode nauczyć.
- Tak, podobnie jak w zastraszaniu ludzi - mruknęła cicho tancerka, a jej twarz spochmurniała nagle przez samo wspomnienie tych okropnych, chciwych istot. Bulstrode mógł z łatwością domyślić się przyczyn tego nastroju - sam przecież odkupił dług Fancourt od ścigających ją goblinów. Fakt, że potrafiły wykuwać z metali zachwycające ozdoby i nie tylko, mające niezwykłe właściwości, wcale nie zmieniał do nich stosunku Demelzy. Unikała ich jak ognia.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała szybko, potrząsnąwszy głową i uśmiechnęła się, gładząc dłonią ramię manekina. Życzenie klienta było rozkazem - szczególnie takiego klienta jak jej szef. - Tak, oczywiście, po prostu musiałabym użyć ich dużo i zajęłoby to więcej czasu, by materiał miał należytą barwę, nie uległ zniszczeniu i zachował swoje właściwości. To wydłuża cały proces - wyjaśniła cierpliwie. Miała jednak inny pomysł ze skórzaną podszewką, o którym opowiedziała, zaś Maghnusowi wydawał się przypaść do gustu. Noszenie skóry na co dzień jakoś jej do niego nie pasowało. Zawsze był klasycznie elegancki i niejednokrotnie Demelza w duchu zachwycała się wykrojem jego szat, które pewnie wyszły spod igły i nici Domu Mody Parkinson.
- Byłoby wspaniale - ucieszyła się dziewczyna, gdy obiecał skontaktować ją ze swoim dostawcą. Kto wie, może uda jej się nawiązać z nim dłuższą współpracę, jeśli wszystko się powiedzie? Chyba, że handlował chociażby z wielkim domem mody, tu pojawiłby się problem... Zamierzała jednak nastawić się pozytywnie.
Z centymetrem krawieckim w dłoniach zaczekała cierpliwie aż arystokrata zdejmie z siebie wierzchnie odzienie i stanie przed nią gotów, aby zebrała z niego miarę. Od razu się wyprostował i rozłożył ręce, nie musiała go o to prosić, zapewne przyzwyczajony do pracy z krawcem. Zbliżyła się do niego i poczuła nagle lekkie skrępowanie. Nigdy nie stała tak blisko i chociaż miała go potraktować jak klienta - a zbierała miary już z setek czarodziejów i czarownic - to świadomość tego kim jest i zakorzeniony lęk przed jego osobą sprawiały, że ledwo powstrzymywała drżenie dłoni. Wzięła głębszy oddech i zabrała się do roboty - Bulstrode nie lubił marnować czasu, o tym Demelza wiedziała aż za dobrze ("Czas to pieniądz"), więc starała się zbieranie miar przeprowadzić sprawnie - ale skrupulatnie zarazem. Różdżką zaczarowała pióro i pergamin ze stołu krawieckiego, aby spisywało podane przez nią wymiary. Centymetr rozkładała przy jego ramionach, w pasie, klatce piersiowej, przy obojczykach - cały czas unikając kontaktu wzrokowego. Skończywszy upewniła się, że ma wszystko kilka razy studiując pergamin.
- Dziękuję panu, mam miarę. Może uda mi się, po próbach, naszkicować wstępny projekt. Jeśli nie, to wyślę go lordowi listem, dobrze? - zaproponowała. Projekt musiał być dobry, pośpiech nie mógł go zepsuć.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jego droga do miejsca, w którym się teraz znajdował, nie była ani krótka, ani prosta, chociaż oczywiście zaczynał z o wiele wygodniejszej pozycji, mając odpowiednie zaplecze i równe zero trosk o zapewnienie sobie i swojej rodzinie absolutnego minimum wymaganego do przeżycia. Jego wybory zawodowe nie były jednak zbyt popularne w oczach pozostałych przedstawicieli rodu Bulstrode, którzy karierę łamacza klątw uważali na młodzieńczy kaprys i zbędne nadstawianie karku w imię czegoś, co nie przynosiło rodzinie żadnych realnych korzyści - lord Harfang o wiele chętniej widziałby syna gdzieś na ministerialnych korytarzach, gdzie zakulisowo pociągałby za nitki zdarzeń i jednocześnie był uszami i oczami, postawionymi blisko, lecz nie za blisko. Zmusiwszy latorośl do porzucenia mrzonek o orientalnych eskapadach i prześcignięciu osiągnięć samego Williama Petriego, nie poparł również pomysłu zainwestowania w londyński lokal, który ponownie wydał się być trwonieniem zasobów i czasu i który dopiero później zyskał realną wartość jako źródło bezcennych informacji wypływających prosto z ust honorowych członków brytyjskiej socjety. Harfang nie przyłożył ręki ani sakiewki do tego przedsięwzięcia - i dobrze, bo tylko dzięki temu każdy sukces Maghnusa należał do niego samego, tylko i wyłącznie i właśnie przez to miał tak upajający smak. Napędzający apetyt na więcej.
- Jeśli byłabyś chętna podjąć się większej ilości zleceń, znam parę osób, które chętnie nabyłyby nowe szaty - oznajmił zachęcająco, bo skoro zajmowała się tym w czasie wolnym, w żaden sposób nie kolidowało to z próbami czy występami w Piórku, a jednocześnie miało to ukazać nieco bardziej ludzkie oblicze szlachcica - dlaczego nie? Tym bardziej, że nie jemu jednemu zależało na szybkiej realizacji i uzyskaniu stroju użytkowego. Naturalnie, jeśli mógł być jednocześnie estetyczny i elegancki, pragnął, by tak właśnie było, jednak wartością nadrzędną w tym wypadku była praktyczność szat.
- Niestety, nie każda biegłość jest godna pochwały - ale każdą można odpowiednio wykorzystać. Odpowiadał nieco przygaszonym głosem, jakby przejścia tancerki faktycznie dotykały go do żywego i wzbudzały w nim empatię, którą rezerwował w bardzo oszczędnych ilościach dla bardzo wąskiego, zaledwie kilkuosobowego grona wykluczającego pannę Fancourt. Niewzruszony własną hipokryzją na myśl o tym, że zaledwie w zeszłym kwartale sam zatrudnił windykatorkę goblińskiego pochodzenia, kontynuował rozważania krawieckie i deliberacje nad oczekiwanym efektem końcowym.
- Zatem nie komplikujmy sobie życia nadmiernie i pozostańmy przy wariancie z podszewką - zawyrokował ostatecznie, skutecznie zniechęcony ostrzeżeniami o wydłużaniu procesu. Widział niejednokrotnie stroje wychodzące spod nitki Demelzy i czuł względny spokój ducha, powierzając jej to zadanie, jednocześnie świadom tego, że dziewczyna chociażby z powodu obowiązującej w ich relacjach hierarchii dosłownie stanie na głowie, by nie zawieść jego wygórowanych oczekiwań. - W takim razie wieczorem prześlę goblini galon oraz wizytówkę dostawcy. Zostanie poinformowany, że się z nim skontaktujesz, a wybrane przez ciebie materiały zostaną dopisane do mojego rachunku - dodał czysto informacyjnie, uznając główną część spotkania i kluczowych ustaleń za zakończone. Tarcza zegarka wskazywała wysoce zadowalający czas, dlatego też przez jego twarz przemknął wyraz ukontentowania, gdy przeszli do końcowego etapu, jakim było zbieranie miar.
Czekał z cierpliwością wyuczoną od najmłodszych lat, gdy przysłany do Bulstrode Park krawiec bez końca przebierał centymetrem, by przyszykować nowy komplet kunsztownych szat dla kilkuletniego lorda, który już wtedy zgodnie z naukami pana ojca stał niewzruszony, reagując odpowiednio na drobne gesty, nakłaniające go do uniesienia rąk wyżej lub opuszczenia ich, lecz patrząc przed siebie, w sobie tylko znanym kierunku, nie nawiązując przy tym żadnego bezpośredniego kontaktu wzrokowego z rzemieślnikiem naruszającym jego strefę komfortu. Podobnie sprawa się miała w przypadku Demelzy, która krążyła naokoło niego, może wolniej niż dedykowany krawiec z Domu Mody Parkinson, lecz niewątpliwie dokładnie, otulając go miękkim, nieco pudrowym zapachem. Opuścił ręce swobodnie wzdłuż ciała, czekając na potwierdzenie, że dziewczyna ma wszystko, czego potrzebuje.
- Będę wdzięczny za pośpiech, Demelzo, ale nie musisz z powodu projektu zarywać nocy - oznajmił z lekkim uśmiechem i ponownie przywdział swój kaftan. - Przemyśl sprawę na spokojnie i wrócimy do tematu, gdy będziesz gotowa. Wiesz, gdzie mnie szukać - dodał już nieco uspokajająco, mimo wszystko nie chcąc wpędzić panny Fancourt w przeświadczenie, że niebo runie na ziemię, jeśli do wieczora nie zobaczy projektu.
- Jeśli byłabyś chętna podjąć się większej ilości zleceń, znam parę osób, które chętnie nabyłyby nowe szaty - oznajmił zachęcająco, bo skoro zajmowała się tym w czasie wolnym, w żaden sposób nie kolidowało to z próbami czy występami w Piórku, a jednocześnie miało to ukazać nieco bardziej ludzkie oblicze szlachcica - dlaczego nie? Tym bardziej, że nie jemu jednemu zależało na szybkiej realizacji i uzyskaniu stroju użytkowego. Naturalnie, jeśli mógł być jednocześnie estetyczny i elegancki, pragnął, by tak właśnie było, jednak wartością nadrzędną w tym wypadku była praktyczność szat.
- Niestety, nie każda biegłość jest godna pochwały - ale każdą można odpowiednio wykorzystać. Odpowiadał nieco przygaszonym głosem, jakby przejścia tancerki faktycznie dotykały go do żywego i wzbudzały w nim empatię, którą rezerwował w bardzo oszczędnych ilościach dla bardzo wąskiego, zaledwie kilkuosobowego grona wykluczającego pannę Fancourt. Niewzruszony własną hipokryzją na myśl o tym, że zaledwie w zeszłym kwartale sam zatrudnił windykatorkę goblińskiego pochodzenia, kontynuował rozważania krawieckie i deliberacje nad oczekiwanym efektem końcowym.
- Zatem nie komplikujmy sobie życia nadmiernie i pozostańmy przy wariancie z podszewką - zawyrokował ostatecznie, skutecznie zniechęcony ostrzeżeniami o wydłużaniu procesu. Widział niejednokrotnie stroje wychodzące spod nitki Demelzy i czuł względny spokój ducha, powierzając jej to zadanie, jednocześnie świadom tego, że dziewczyna chociażby z powodu obowiązującej w ich relacjach hierarchii dosłownie stanie na głowie, by nie zawieść jego wygórowanych oczekiwań. - W takim razie wieczorem prześlę goblini galon oraz wizytówkę dostawcy. Zostanie poinformowany, że się z nim skontaktujesz, a wybrane przez ciebie materiały zostaną dopisane do mojego rachunku - dodał czysto informacyjnie, uznając główną część spotkania i kluczowych ustaleń za zakończone. Tarcza zegarka wskazywała wysoce zadowalający czas, dlatego też przez jego twarz przemknął wyraz ukontentowania, gdy przeszli do końcowego etapu, jakim było zbieranie miar.
Czekał z cierpliwością wyuczoną od najmłodszych lat, gdy przysłany do Bulstrode Park krawiec bez końca przebierał centymetrem, by przyszykować nowy komplet kunsztownych szat dla kilkuletniego lorda, który już wtedy zgodnie z naukami pana ojca stał niewzruszony, reagując odpowiednio na drobne gesty, nakłaniające go do uniesienia rąk wyżej lub opuszczenia ich, lecz patrząc przed siebie, w sobie tylko znanym kierunku, nie nawiązując przy tym żadnego bezpośredniego kontaktu wzrokowego z rzemieślnikiem naruszającym jego strefę komfortu. Podobnie sprawa się miała w przypadku Demelzy, która krążyła naokoło niego, może wolniej niż dedykowany krawiec z Domu Mody Parkinson, lecz niewątpliwie dokładnie, otulając go miękkim, nieco pudrowym zapachem. Opuścił ręce swobodnie wzdłuż ciała, czekając na potwierdzenie, że dziewczyna ma wszystko, czego potrzebuje.
- Będę wdzięczny za pośpiech, Demelzo, ale nie musisz z powodu projektu zarywać nocy - oznajmił z lekkim uśmiechem i ponownie przywdział swój kaftan. - Przemyśl sprawę na spokojnie i wrócimy do tematu, gdy będziesz gotowa. Wiesz, gdzie mnie szukać - dodał już nieco uspokajająco, mimo wszystko nie chcąc wpędzić panny Fancourt w przeświadczenie, że niebo runie na ziemię, jeśli do wieczora nie zobaczy projektu.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie Demelza nie powinna była nikomu wypominać łatwiejszego startu w życie. Nie mogła porównywać się do arystokracji, śpiącej na galeonach i pluskającej się w luksusach od chwili narodzin, ale czyż sama właściwie nie miała tak źle? Urodziła się w porządnej rodzinie czystokrwistych czarodziejów. Rodzice, choć surowi i chłodni w obyciu, nie szczędzili na jej edukacji. Jeszcze przed Hogwartem posyłali ją na prywatne lekcje tańca, rachunków, czytania i pisania, rysunku. Matka, krawcowa i modystka, przekazała córce w genach talent, zaś warsztatu uczyła Demi, gdy nauczyła się trzymać w palcach igłę i nitkę. W szkole może i nie radziła sobie najlepiej, nigdy nie była orłem w nauce, lecz bez większych problemów przechodziła z roku na rok. Krótko po szkole zdobyła prestiżową posadę stażystki w Domu Mody Parkinson - do pewnego momentu Demelzie Fancourt wiodło się właściwie więcej niż nieźle. Wszystko to zaprzepaściła na własne życzenie. Kochliwe serce, natura romantyczki i skłonność do miłosnych uniesień przekreśliły karierę, życie towarzyskie i rodzinne, reputację. Straciła to przez samą siebie.
- Ależ tak, byłoby wspaniale, proszę pana - odpowiedziała przejęta na jego propozycję polecenia jej usług innym. Lordom? Innym właścicielom lokali? Zielone oczy Demi wręcz rozbłysły z ekscytacji. - Może lord mieć pewność, że nie zaniedbam przez to prób i występów - obiecała arystokracie niemalże uroczystym tonem, by nie miał wątpliwości co do rekomendacji - mógł polecić ją swoim znajomym jako krawcową i nie martwić się o formę tancerki na scenie. Zadziwiająco dobrze zarządzała swoim czasem. Jak każdy Puchon - była pracowita.
Pokiwała tylko głową, zgadzając się z ponurym stwierdzeniem lorda Bulstrode, przypominając sobie jednocześnie, że przecież dobił z nimi targu, a z nią jeszcze okrutniejszego - bo krwią podpisanego. Biegłość nakładania klątw także nie była godna pochwały, tę myśl Demelza zachowała jednak dla siebie, lekko przygryzając wargę.
- Naturalnie. Na wierzchu użyję czarnego, gładkiego materiału, będzie dobrze układał się na skórzanej podszewce - podsumowała dziewczyna, skinąwszy głową, gdy Maghnus podjął decyzję; nic nie stało na przeszkodzie, aby użyła barwników, musiała go jednak uprzedzić, że wydłuży to cały proces - i to wyraźnie arystokratę zniechęciło. - Dobrze. Będę czekać na pańską sowę. Co do gobliniego galonu... Chciałabym tylko uprzedzić, że użycie go sprawi, że w szwach kaftan będzie trochę sztywny. Nie sprawi to dyskomfortu przy noszeniu, oczywiście, tylko gdy będzie pan zakładał, może wydawać się nieprzyjemny, ale to tylko złudzenie - wyjaśniła. Teraz nie będzie mogła doczekać się wizyty Heliosa w Brighton, już to wiedziała. Praca z tak cennym materiałem jakim był goblini galon sprawi jej wyłącznie radość. Czuła ekscytację w ogóle na myśl o tym zleceniu. Ekscytację, ale i stres zarazem - to było duże wyzwanie.
Demelza musiała przyznać, że lord Bulstrode okazał się jednym z najcierpliwszych klientów z jakimi miała do czynienia. Stał spokojnie, niewzruszony, reagował na każdy jej gest, nie musiała go nawet instruować. Widać było, że robił to już nie raz i nie mogło to Fancourt dziwić. Pewnie każda jego szata była szyta na specjalne zamówienie, nawet bielizna. Ale akurat o jego bieliźnie nie myślała, oczywiście. Chociaż nie można było zaprzeczyć, że Maghnus Bulstrode był wyjątkowo przystojnym mężczyzną.
Lord Bulstrode zapewnił, że nie musi zarywać nocy i może wszystko przemyśleć na spokojnie, lecz Demelza i tak czuła, że oczekuje od niej, że potraktuje jego zlecenie priorytetowo i tak naprawdę stanie na głowie, żeby go zadowolić. No i miał rację. Ze względu na to, że był jej szefem, bo się go bała, bo był arystokratą i jedno jego słowo rekomendacji pocztą pantoflową mogło wystarczyć, by jej sakiewka stała się jeszcze pełniejsza - zamierzała to zrobić. Chciał już odejść, Demelza pozwoliła sobie jednak zatrzymać lorda Bulstrode, aby opowiedzieć mu o jednym z ostatnich trendów z jakimi miała do czynienia. Popularne stało się obszywanie butów skórą tebo, aby zapobiec poślizgnięciu się - a biorąc pod uwagę zimę stulecia, która nadeszła, było to bardzo praktyczne. Maghnus zdecydował się więc przysłać jej również parę butów, po czym pozostawił Demelzę za kulisami sceny, aby przygotowała się do zbliżającej się próby tanecznej.
| zt x2
- Ależ tak, byłoby wspaniale, proszę pana - odpowiedziała przejęta na jego propozycję polecenia jej usług innym. Lordom? Innym właścicielom lokali? Zielone oczy Demi wręcz rozbłysły z ekscytacji. - Może lord mieć pewność, że nie zaniedbam przez to prób i występów - obiecała arystokracie niemalże uroczystym tonem, by nie miał wątpliwości co do rekomendacji - mógł polecić ją swoim znajomym jako krawcową i nie martwić się o formę tancerki na scenie. Zadziwiająco dobrze zarządzała swoim czasem. Jak każdy Puchon - była pracowita.
Pokiwała tylko głową, zgadzając się z ponurym stwierdzeniem lorda Bulstrode, przypominając sobie jednocześnie, że przecież dobił z nimi targu, a z nią jeszcze okrutniejszego - bo krwią podpisanego. Biegłość nakładania klątw także nie była godna pochwały, tę myśl Demelza zachowała jednak dla siebie, lekko przygryzając wargę.
- Naturalnie. Na wierzchu użyję czarnego, gładkiego materiału, będzie dobrze układał się na skórzanej podszewce - podsumowała dziewczyna, skinąwszy głową, gdy Maghnus podjął decyzję; nic nie stało na przeszkodzie, aby użyła barwników, musiała go jednak uprzedzić, że wydłuży to cały proces - i to wyraźnie arystokratę zniechęciło. - Dobrze. Będę czekać na pańską sowę. Co do gobliniego galonu... Chciałabym tylko uprzedzić, że użycie go sprawi, że w szwach kaftan będzie trochę sztywny. Nie sprawi to dyskomfortu przy noszeniu, oczywiście, tylko gdy będzie pan zakładał, może wydawać się nieprzyjemny, ale to tylko złudzenie - wyjaśniła. Teraz nie będzie mogła doczekać się wizyty Heliosa w Brighton, już to wiedziała. Praca z tak cennym materiałem jakim był goblini galon sprawi jej wyłącznie radość. Czuła ekscytację w ogóle na myśl o tym zleceniu. Ekscytację, ale i stres zarazem - to było duże wyzwanie.
Demelza musiała przyznać, że lord Bulstrode okazał się jednym z najcierpliwszych klientów z jakimi miała do czynienia. Stał spokojnie, niewzruszony, reagował na każdy jej gest, nie musiała go nawet instruować. Widać było, że robił to już nie raz i nie mogło to Fancourt dziwić. Pewnie każda jego szata była szyta na specjalne zamówienie, nawet bielizna. Ale akurat o jego bieliźnie nie myślała, oczywiście. Chociaż nie można było zaprzeczyć, że Maghnus Bulstrode był wyjątkowo przystojnym mężczyzną.
Lord Bulstrode zapewnił, że nie musi zarywać nocy i może wszystko przemyśleć na spokojnie, lecz Demelza i tak czuła, że oczekuje od niej, że potraktuje jego zlecenie priorytetowo i tak naprawdę stanie na głowie, żeby go zadowolić. No i miał rację. Ze względu na to, że był jej szefem, bo się go bała, bo był arystokratą i jedno jego słowo rekomendacji pocztą pantoflową mogło wystarczyć, by jej sakiewka stała się jeszcze pełniejsza - zamierzała to zrobić. Chciał już odejść, Demelza pozwoliła sobie jednak zatrzymać lorda Bulstrode, aby opowiedzieć mu o jednym z ostatnich trendów z jakimi miała do czynienia. Popularne stało się obszywanie butów skórą tebo, aby zapobiec poślizgnięciu się - a biorąc pod uwagę zimę stulecia, która nadeszła, było to bardzo praktyczne. Maghnus zdecydował się więc przysłać jej również parę butów, po czym pozostawił Demelzę za kulisami sceny, aby przygotowała się do zbliżającej się próby tanecznej.
| zt x2
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Za kulisami
Szybka odpowiedź