Eris Rookwood
Nazwisko matki: Blythe
Miejsce zamieszkania: Londyn, dzielnica Borough of Enfield
Czystość krwi: Czysta ze skazą, półwila
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Płotka w przestępczym świecie (pośrednictwo w handlu żywym towarem oraz przepływie informacji w półświatku, tworzenie klątw)
Wzrost: 159 cm
Waga: 51 kg
Kolor włosów: Jasny blond
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne:
Blizna z tyłu głowy, zakryta włosami. Skłonność do dramatyzmu.
12 cali, giętka, drzewo różane, pazur nundu
Slytherin
Czarna norka
Matka przyodziana w futro i z papierosem w dłoni
Kwiat forsycji, świeżo skoszona trawa
Siebie, u szczytu stołu, przy którym każdy pragnie zasiąść
Pięcie się w górę społecznych drabin
Zależy od rozmówcy
Okazjonalnie Szachy Czarodziejów
Głównie klasyczna, duża fanka Belli
Erin Richards
I won't play nice
You can't take me down
Ileż oczekiwań można było ułożyć na barkach dziecka, które nie zdążyło jeszcze nawet wypowiedzieć pierwszego słowa ni podjąć naukę stawiania kroków? Dla matki Eris limit w tym względzie zdawał się nie istnieć, stanowiąc czystą abstrakcję już w momencie, gdy przyszło jej dowiedzieć się o własnym stanie błogosławionym. Wszystko szło zgodnie z planem, może z wyłączeniem relacji łączącej szanownych małżonków Rookwood, ta jednak okazywała się sprawą drugorzędną w perspektywie mających nadejść narodzin ich potomka. A właściwie to potomkini, jak miała się wkrótce dowiedzieć, oddychając z ulgą. Mężczyźni byli zabawni, ale na dłuższą metę irytowali, wychowanie jednego z nich byłoby więc wysiłkiem doprawdy ponad jej cierpliwość. Dla córki zaś miała duże plany.
Po pierwsze miała być śliczna. O to nie było co martwić się na zapas, nie gdy miały po swojej stronie geny i urok wili. Och, babka byłaby dumna widzą kolejnego blondwłosego aniołka, zachwycające świat ich spuścizną - błękitem oczu mających wkrótce sprowadzać nieostrożnych na manowce, roześmianą buzią wypełniającą pomieszczenie perlistym śmiechem. Wygląd nie był jednak wszystkim. Zbyt dużo było już pięknych trzpiotek, które pozbawione urody czy to przez działania innych ludzi, czy też zwykłym upływem czasu, traciły zupełnie na wartości. Charakter i intelekt, to one przesądzić miały o sukcesie i na kształtowaniu ich należało skupić się w wychowaniu młodej Eris, błogo nieświadomej jeszcze przez pierwszy rok czy dwa o szkole życia opracowywanej dla niej w matczynym umyśle.
Już w kilka miesięcy od przyjścia na świat dało się poznać oryginalne metody stosowane przez panią Rookwood. Po pierwsze odesłała opiekunkę mogącą zakłócić cały proces nauczania, plączącą się tylko pod nogami i próbującą wepchnąć swoje trzy knuty do całości wychowania małej Eris. Po drugie ograniczyła własne przedsięwzięcia, by móc pozostawać w domu jak najwięcej, poświęcając się realizacji kolejnego z przedsięwzięć biznesowych, mającego przynieść profit w odległej może dość perspektywie kilkunastu lat.
I tak nikt już nie miał stawiać się przy dziecięcym łóżeczku na dźwięk płaczu. Plan dnia, z góry ustalony według najlepszej wiedzy pani domu (matka zaś wie najlepiej) obowiązywać miał nawet niczego niepojmujące niemowlę, próbujące w jedyny znany sobie sposób zakomunikować o potrzebach, zalewając się łzami w ciszy pokoju. Z czasem przestała czynić w ten sposób, gardło wszak bolało, oczy puchły a żaden opiekun i tak nie pojawiał się w progu. Zamiast tego pozostało czekać i, okazując należytą radość, witać rodzicielkę o wyznaczonych godzinach. Wkrótce dołączyły do tego pierwsze ze słów. "Mama", bo to ona stanowiła boga dziecięcego świata, ograniczonego do murów domu i sporadycznie zieleni otaczającego go ogrodu. "Proszę", zgodne ze wszelkimi manierami, skuteczne o niebo od smarkania w rękaw śpioszków. "Dziękuję" by właściwie wyrazić sentyment, jaki winna była przejawiać przez kolejne dwie dekady, w razie porzucenia go ryzykując gniewem dorosłych. "Tata" przyswoiła dopiero gdzieś na etapie uczenia się o czyhającej na zewnątrz rzeczywistości, co doskonale pokazywało, jak obecnym był pan domu w swej rodzinie.
Był zajęty, zawsze zajęty. Chyba pracą, ale raczej nikt szczególnie nie dociekał, gdzie znikał na większość przemijających dni. Nawet i jego małżonka wydawała się nieszczególnie przejęta podupadającą relacją, w której partner okazywał się niezdolnym dotrzymać kroku. Zbyt łatwo było go nagiąć ku swojej woli, jednocześnie zaś nie był zdolnym przynieść do domu wymaganej ilości pieniędzy, powodując raz po raz utarczki z wymagającą właściwego poziomu życia małżonką. Zmuszało ją to do pewnej dozy kreatywności w działaniach, czego rzecz jasna nie nazwałaby oszustwami podatkowymi, ale z pewnością sporo działała nad domową papierkologią, sadzając córkę na wysokim stołku by obserwowała zapracowanie mamy. Właśnie tak wyglądało życie, gdy nie ustawiło się w nim należycie, zwykła wówczas mruczeć pod nosem, przedstawiając podobną konieczność jako zarówno sposób na zabezpieczenie sobie godnego poziomu egzystowania w społeczności, jak i ewentualny wybieg w razie zyskania męża-nieudacznika. Bo ostatecznie wszystko sprowadzało się do mężczyzn. To oni rządzili światem, wyznaczali im miejsce, kobietom zaś pozostawało wykorzystać wskazany kąt, umościć się w nim i sprawić, by pozazdrościli.
Do tego zaś konieczne było nauczenie się rozsądnego podejścia do spraw, znaczeni logiczniejszego, niż wydawały się zdolne małolaty w typie kilkuletniej Eris. To jednak nie przeszkodziło wpajać jej podobne podejście. Co wieczór niemal siadały - matka z papierosem i kieliszkiem czegoś mocniejszego, dziewczynka zaś sadzana była metr od niej na pufce, niby przesłuchiwana pod czujnym okiem. Omawiały sytuacje, czasem zupełnie nierealne, innym zaś razem wyciągnięte wprost z doświadczenia matuli czy sczytane ze stron gazet. Co zrobiłabyś gdyby…? Jak myślisz, co stało się dalej po…? Przypominało to opowiadane na dobranoc dzieciom bajki, wymagając skupienia i kreatywności, wyzuwając z resztek energii. Jedyną różnicą względem historii na dobranoc były kary. Czasem wystarczyło zgubienie słowa, lekkie potknięcie w budowanym zdaniu, by poszła do łóżka bez kolacji. Z rzadka zaś, gdy popełniony błąd okazywał się karygodnym lub pani Rookwood zwyczajnie brakowało cierpliwości trzymany w dłoni papieros kończył na jasnym ramieniu dziewczynki, ślad zaś przeganiany był następnego dnia z pomocą magii, by przypadkiem nie zaszkodzić jej perfekcyjnej prezencji.
Tę zachowała również wkraczając w mury Hogwartu - z lekkim uśmiechem, ale niezbyt nachalnym, prezentując się na środku wspólnej sali i zasiadając pod tiarą przydziału. Mało gustowny element odzienia, jak to określała go matka, bez wahania skierował blondynkę ku Slytherinowi, pozwalając podążyć za rodzinnymi tradycjami i znaleźć się w otoczeniu osób równie zmyślnych, co ona sama. Przyjaźnie z rówieśnikami były ważne, oceny były ważne, zaimponowanie nauczycielom było ważne - wszystko niemal dostawało podobną etykietę, może tylko sen odchodził w odstawkę, gdy tyleż obowiązków okazywało się wymagać jej uwagi. Nie sypiała zresztą najlepiej, z zupełnie niezrozumiałych powodów z trudem powstrzymując gonitwy myśli trwające nawet w momencie złożenia głowy na poduszkę, gdy zaś zamykała w końcu oczy zbyt wiele chaotycznych obrazów wypełniało nocne majaki, zrywając ją przed innymi lokatorami dormitorium. Lubiła patrzeć jak śpią, o wiele bardziej spokojnie niż w ciągu dnia, o jednakowych, rozluźnionych minach. Czasem mówili przez sen, wówczas wyjmowała notatnik i spisywała te dziwne dialogi, w których niby na przesłuchaniu przed matką doszukiwała się sensu. Ludzie byli zagadkami, które lubiła rozwiązywać.
Rozumiejąc ich mogła lepiej wpasować się w oczekiwania, stać bardziej pożądaną towarzyszką do rozmów i młodzieńczych wybryków. Po pierwszym z nieudanych, gdy wieści trafiły do matki, spodziewała się w domu ostrej bury i przekraczając próg podwijała już rękawy, oczekując wymierzonych na dłonie ciosów. Nic z tego jednak nie nastąpiło - ten jeden raz dostała taryfę ulgową, z zastrzeżeniem jednak, by nigdy więcej nie dała się złapać. Kłam, manipuluj, wkopuj innych, nigdy jednak nie pozwól, by konsekwencje wróciły do ciebie, odbijając się czkawką. Szkoła była wszak idealnym miejscem do nauki nowych umiejętności - tych związanych z szukaniem kozłów ofiarnych dla własnych przewinień czy budowania relacji przez wspólnych wrogów. Mini społeczeństwo małych ludzi uczyło o kolejnych prawdach niezbędnych dla dorosłości, wakacje zaś wypełniały sprawozdania z tegoż okresu i dalsze szlifowanie jej osoby na kształt przyszłego diamentu. Był to też czas, gdy pierwszy raz przyszło jej doszukiwać się w pozornie żmudnej i nudnej nauce czegoś głębszego. Starożytne runy okazały się jej konikiem, wykraczając zaś poza podręczniki szkolne dowiadywała się o ich niestandardowych sposobach wykorzystania. Klątwy brzmiały intrygująco, niezależnie od pewnego dystansu, z jakim inni je traktowali. Zainteresowanie to miało przetrwać nawet po zakończeniu edukacji, tworząc ważną część planów życiowych.
Jeśli zależy ci na kimś, wówczas robisz wszystko, by był najlepszą wersją siebie. Słowa te wyryte zostały w pamięci Eris niby rodzinne motto. Równie dobrze można by wyznaczyć je ostrzem na skórze, by bielą blizn pozostały z nią wiecznie obecne. Dzięki nim rozumiała postępowanie matki, wiedziała co stało za ostrymi słowami, bólem kolejnych ciosów i zaklęciami, które według wielu nigdy nie powinny były paść w stronę dziecka. Nikt jednak nie wiedział, prawda pozostawała częścią ich domowego ogniska, pilnie strzeżonego wobec wścibskiego wzroku postronnych. Ona zaś, chociaż nie potrafiła się zmusić do miłości względem rodziców, z trudem upychając śliski strach względem rodzicielki, nie nienawidziła jej za to wszystko. Mogąc wylecieć z rodzinnego gniazdka ucałowała jej policzek jak przy każdym ich pożegnaniu, z pewnością siebie godnej królowej świata ruszając przed siebie.
Miała swoje mieszkanie. Swoje życie. Nawet to jednak wydawało się testem, jakby przekraczając próg wejściowy czekało na nią nowe siedzisko do zajęcia, by przejść następny z testów zaprojektowanych przez panią Rookwood. Miała własny biznes, przynajmniej jego zalążek, gdy zdobyta na temat klątw wiedza miała dawać pierwsze wymierne rezultaty, przynosząc ten czy inny czek. Nie mogła się jeszcze utrzymać sama rzecz jasna, brak renomy i młody wiek działały na niekorzyść w świecie, w którym powinna była raczej rozejrzeć się za ojcem dla kilkorga dzieci. To jednak wydawało się, przynajmniej chwilowo, objąć drugą pozycję na liście priorytetów względem zwyczajnej niezależności i komfortu ekonomicznego, gdy rodzice raczej niechętnie pragnęli przepalać własne zarobki na zachcianki potomkini.
W idealnym świecie zapewne pożyczyłaby pieniądze, zainwestowała w jakiś biznes, dostała niebotyczny zwrot i odetchnęła w ulgą. W szarej rzeczywistości zaś pozostało pożyczyć na procent od któregoś z lichwiarzy, tracąc jakąś połowę z tych pieniędzy w ciągu pierwszego miesiąca od nieudolnych prób rozporządzania budżetem. Nowy płaszcz tutaj, butelka dobrego wina tam i po chwili nie było już z czego realizować choćby zwykłych zakupów, po które posyłała skrzata. Nawet on nie potrafił nalać z pustego, skłaniając pannę Rookwood do coraz większej kombinatoryki i prób nawiązania dialogu z mężczyzną coraz bardziej dopominającym się spłaty długu. Wystarczyłoby poprosić rodziców o interwencję, pożyczenie tych kilkudziesięciu galeonów, urągała to jednak jej dumie, podobnie zresztą jak zaproponowana przez "biznesmena" propozycja spłaty długu w naturze. W sumie całkiem chętnie odpracowałaby należność ustami z tym tylko warunkiem, że happy end poległaby na zatrzaśnięciu szczęk pozbawiając gościa jego ulubionej części ciała. Nie mogła jednak działać pochopnie, musiała wszystko zaplanować, zyskać odrobinę czasu. O końcu tego postanowiono poinformować ją całkiem celnie wymierzonym uderzeniem w tył głowy, gdzie skóra z łatwością poddała się użytemu przez napastnika kijowi i tylko wysyczane prosto w twarz słowa pozwalały powiązać nagły atak z męczącymi ją problemami. Nawet cholerny uzdrowiciel był wówczas poza jej zasięgiem, z magią zaś leczniczą nigdy nie było jej po drodze, pozostało więc zabandażować jakoś ranę, pozwalając jej stanowić cichy motywator dla sięgnięcia po ostateczne rozwiązanie. Ostatecznie jedynie upewniła się jedynie, co do braku babrania się jej dzięki wsparciu kuzynki działającej w Mungu. Bez leczenia jednak, chciała pamiętać. Musiała. Pan Clayton zaś, odpowiedzialny za narzucanie się jej w ramach zawartej umowy, powinien był w końcu umrzeć.
Wypadki chodziło po ludziach. Czasem przybierając formę wyrachowanej zemsty opatrzonej dokładnie wystudiowanym planem, czasem zaś mając postać trzęsącej się w zaułku młodej dziewczyny, zaciskającej spocone ręce na uchwycie kuszy. Dzięki bogom za krewnych nie próbujących dociekać, na co ci broń. Z całego ataku zaś uczyniła coś na kształt rabunkowego skoku. Był tylko półkrwi przestępcą, którego w końcu dopadł los, na który zasłużył sobie już dawno. Nikt nie płakał, nikt nie poprzysięgał zemsty za tak drobną płotką, akta sprawy zaś prędko odłożono na półkę.
Jeszcze przed dwa miesiące po tym wydarzeniu wyczekiwała pukania do drzwi, opóźnionego lekko wołania sprawiedliwości, którą wymierzyć mieli jej za popełniony występek. Stresowało ją to nieporównywalnie bardziej niż wspomnienie krwi rozbryzgującej się na bruku, ciała bezwładnie opadającego ku ziemi. To była szybka, bezbolesna śmierć, wiedziała wszak, gdzie należało celować a krótka praktyka pod miastem dała pewną wprawę w posługiwaniu się wybranym narzędziem. Niesamowite ile problemów rozwiązać potrafił jeden bełt wpakowany innej osobie w łeb. Po paru tygodniach od zabójstwa w końcu odetchnęła, zastanawiając się w sumie, co dalej miała zrobić w całej swej mało przyjemnej sytuacji.
Nie mogła przecież przemierzać Wielkiej Brytani, pożyczając pieniądze na wysoki procent i później mordując swych "dobroczyńców". Prędzej czy później skończyliby się jej dostępni lichwiarze albo nadepnęłaby na odcisk komuś lepiej obeznanemu z kryminalnym półświatkiem. Musiała wykorzystać to co miała i zmienić nieco zasady gry. Nie chodziło rzecz jasna o względy fizyczne, kupczenie ciałem mogło być dobre dla jakichś przedstawicielek podrzędnych rodzin czy kobiet zupełnie pozbawionych czystokrwistej dumy. Miała jeszcze osobowość, intelekt i, dzięki czasom szkolnym, pewne znajomości. Część z dawnych kolegów z ławki skończyła wszak w mało renomowanych zawodach, niektórzy nawet i na Nokturnie, gdzie sama nieśmiało zaczęła pojawiać się z największą możliwą ostrożnością, dopiero przez przemiany polityczne zyskując tam z czasem pewniejszy grunt. Wpierw drobiazgi, wsparcie w rozprowadzaniu substancji i przedmiotów niekoniecznie uznawanych przez prawo za właściwe. Przywłaszczenia sobie cudzej własności, wykorzystując możliwość do pokierowania naiwnymi facetami i zrzucenia ich podejrzeń na te mniej charyzmatyczne osoby. Ryzykowała? Oczywiście, że tak, zwłaszcza gdy chodzące po mieście plotki coraz bardziej wydawały się skupiać na handlarzach śnieżką - potencjalnie niebezpiecznym interesie, w którym ona sama dostrzegła swoją niszę.
Igrała z losem, jak wówczas, gdy przemykając po nocy przez korytarze rodzinnej posiadłości zagarniała z matczynego płaszcza papierośnicę, próbując posmakować na ustach aromat tytoniu. Wchodziła w paszczę lwa z ofertą mogącą co prawda brzmieć całkiem logicznie, mężczyźni jednak przecież nie rozumowali w podobny sposób i skuszeni perspektywą szybkiego zarobku mogliby zwyczajnie ubić ją na miejscu, miast spojrzeć długofalowo. Celowo wybierała lokal minimalizujący to, dawała w łapę właścicielowi i zapewniała sobie wszelkie środki ostrożności, ostatecznie jednak wszystko sprowadzało się do uroku osobistego by przekonać o intratności planu. Ten brzmiał dość prosto - skuteczność z jaką współcześnie zagarniane były z ulic wile i ich potomkinie, do tego robiąc przy tym ogromne ilości szumu, przyciągające uwagę niewłaściwych ludzi. A przecież wszystko mogło zostać załatwione po cichu, ze zgarniającą właściwą prowizję pośredniczką, której ofiary nie miałyby powodu podejrzewać o złe intencje. Pół wilą, której zupełnie nie obchodziło co zadzieje się z przekazanymi w ręce partnerów biznesowych dziewczętami tak długo, jak interes szedł sprawnie a oni rozwijali pole działania.
Oszalała? Całkiem być może, definicja normalności nie była jednak nigdy częścią curriculum realizowaną przez jej matkę. Zamiast tego nauczono ją jak dostrzegać okazję, jak wyciągać ku niej poparzone od śladów po papierosach dłonie i chwytać, choćby musiała połamać sobie paznokcie zaciskając palce. Pierwsza "dostawa" była testem. Druga pozwoliła lepiej opracować proces. Trzecia okazała się już tylko formalnością. Gdzieś tam, w innym pomieszczeniu, rozrywano pierś kolejnej oszukanej dziewczyny a Eris pozwoliła sobie wznieść toast ze swym najnowszym współpracownikiem, smakując słodkiego szampana i błyszcząc piękniej nawet niż oplatające nadgarstek perły. Wielka Brytania mogła być głównym polem ich działania, ale to dziewczyny z innych regionów Europy kończyć miały jako używki dla bogaczy - wkrótce szczebiotała już nie tylko po angielsku, ale też poznawała rosyjski, język traktując niby kolejne z narzędzi do budowania nici zaufania z celami. Do tego, rzecz jasna, dochodziły tępiące ich zmysły zaklęcia, klątwy w których coraz sprawniej przychodziło jej poruszać się. Czasem los dawał też prezent, jak choćby anomalię sprzed roku, w czasie których czary zdawały się wymykać swym działaniem spod kontroli czarodziejów - nic tak nie pomagało interesom jak odrobina paniki, kilka dzieciaków przeżywających ataki, wszystko byle odwrócić uwagę opinii publicznej. Czasem zaś... Cóż, nie dla każdego nawet i udowadniająca swą przydatność dziewczyna okazywała się godnym traktowania z szacunkiem podmiotem. Nawet ci doceniający na ogół jej użyteczność na koniec dnia patrzyli na nią przez pryzmat ciała, wykorzystując je przeciw niej, gdy emocej sięgały zenitu a interesy nieszły jak sobie wymarzyli. I chociaż nie dzieliła wtedy losu tych ze swych pobratymczyń, które kończyły rozłożone na części pierwsze, to do roli wysyłanych do burdeli wil nie było jej aż tak daleko. Nic nie przeganiało wszak napięcia równie skutecznie, co sprowadzona siłą na kolana kobieta, która prócz pięknego formułowania słów potrafiła użyć ust i w inny sposób. Nawet jeśli nie chciała.
Nie wkładałą wszystkich jajek do jednego koszyka, wciąż maczając palce w różnorodnych grzeszkach i przestępczych przedsięwzięciach. Dla większości wciąż jawiła się jako, co tu dużo mówić, ładna twarz i pozbawione agendy ciało do wykorzystania. Z pewnością wywoływało to pewną dozę frustracji, ale przecież żadne wściekanie się nie zmieniłoby podejścia samców. Zamiast tego mogła zwyczajnie pokazać im, że była osobą kompetentą w czymś poza erotycznymi fantazjami. Słuchała więc uważnie, obserwowała niby dziecko stojące przed sklepem z cukierkami i za drobną opłatą pozwoliła innym zacząć korzystać z własnych informacji. Z kim porozmawiać, do kogo się udać by pożyczyć na procent czy też załatwić problem nielubianego konkurenta w biznesie. Tak jak kierowała swe "siostry" na śmierć klientom biznesowym wskazywała drogę ku sukcesowi. Gdy zaś go odnosili niemalże nieodzownie wracali po więcej, rozsmakowując się w łatwości załatwiania sprawunkó przez inną osobę.
Nic z tego nie istniało w oderwaniu do reszty świata, choćby polityki mającej potencjał zniweczyć dotychczasowe osiągnięcia, gdyby tylko wielcy świata przestaliby rzucać się sobie nawzajem ku gardłom. Stan napięcia, w którym ugrupowania ścierały się ze sobą, służył chaosowi w którym rozkwitała. Z drugiej strony, gdyby miała zadecydować, nie byłoby wielkim zdziwieniem jej poparcie dla Czarnego Pana. Jego przedsięwzięcia zachwycały podobnie pragmatycznych jak ona, w połączeniu zaś z sympatią wobec czarnej magii i wyraźną pogardą względem mugoli wyniesionymi z domu zwyczajnie nie mogłaby znaleźć się mu w opozycji. Zwłaszcza że, co tu dużo mówić, zwyczajnie wygrywał, a ona nie lubiła znajdować się po przegranej stronie. Jej przewidywania tylko potwierdziło przejęcie przez Lorda Voldemorta władzy - od tego dnia ktokolwiek, kto wypowiadał się w jej obecności pejoratywnie o tej wspaniałej zmianie liczyć mógł na przykre konsekwencje, wymierzone wręcz pokazowo. Jakby wszystko robione było pod publikę, zaś o jej poparciu dla jedynej słusznej władzy wszyscy wokół powinni byli wiedzieć.
Podążyła więc za kuzynką, dając namówić się jej na okazanie oddania interesom Rycerzów Walpurgii. Nie pchając do nich ślepo, była wszak już dość całkiem zajętą kobietą, ale stając się im sojuszniczką, pozwalając podobnej informacji stać za swym imieniem i okazując dyskretniejsze wsparcie zza kulis. To panna Rookwood słyszała w jakim rytmie bije serce Londynu - nie to umiejscowione w rządowych siedzibach, ale ukryte pod brukiem ulic, gdzie niszczono i tworzono gwiazdy świata przestępczego. Pierwszy własny bar i oto potrafiła jeden do jednego przekazać, co obijało się o uszy kelnerek. Kolacja z szefem szajki dbającej o "porządek" lokalów w dzielnicy i wiadomo było już, gdzie widywano potencjalnych mącicieli. Wiedza była walutą, pragnęłą więc zaskarbić sobie jej jak najwięcej, nawet jeśli podobnie jak złoto galeonów okupiona była nieraz rozlewem krwi. Czasem jej własnej, bo jak to mówią "raz na wozie, raz pod nim". Tak długo jak mogła odejść o własnych siłach, doczłapać do któregoś z magiomedyków, nawet połamane kości były najwyżej chwilową niedogodnością, smak krwi w ustach szybko zaś przeganiała kolejna lampka szampana.
Mogła tytułować się według własnej woli, łapać chwilę i żyć od jednego większego projektu do następnego, zawsze jednak byłoby mało. Jej samej? Nie, raczej nie. Lubiła to co dla siebie ułożyła, ten domek z kart, który pewnego dnia zapewne miał zwalić się jej na łeb i pogrzebać żywcem pod ścianami naprędce sklecanego imperium. Był jednak ktoś, kogo aprobata wciąż pozostawała dziwnie ważną w jej oczach. Osoba względem której nigdy zapewnie nie miało udać się jej zupełnie odciąć, nieważne ile obiadów rodzinnych nie opuszczałaby przez wzglą na zapracowanie i jak dawno ostatni raz prosiła o pomoc, choćby głupim czekiem. Matka nie tak wyobrażała sobie przyszłość swej latorośli. I nie chodziło o wątpliwą wartość etyczną podejmowanych przez nią inwestycji - każda kobieta musiała sobie jakoś radzić w tym świecie. Faktem było jednak, że Eris w zamyśle matki, jej planie opracowanym już od pierwszego ujęcia dziecka w ramiona, miała znaleźć się u boku godnego jej wspaniałości kawalera.
Nie zapomniała o tej części nauk, wyrywanych z dłoni książkach przedstawiających zauroczonych sobą bohaterów w pozytywnym świetle i wykładać jak istotnym było zdobycie sobie pozycji właściwym zamążpójściem. Blythe, panieński ród matki, zawsze dążył do zdobywania renomy odpowiednimi koneksjami i mądrość tę próbowała pani Rookwood przenieść ku córce. Żadne zabójstwo nie równało się konfrotnacji z matką, w której odmowa zwyczajnie nie wchodziła w grę. Jakby nic nie zmieniło się w ciągu dekady spuszczała pokornie głowę i obiecywała, że nie zawiedzie. Bez względu na wszystko.
Let fate decide
I'm not losing now
Norka jest sprytna i zaradna. Nieco humorzasta, ale jednocześnie potrafiąca znaleźć rozwiązanie dla każdego problemu, zdolna zabawić doskonałym poczuciem humoru i generalnie miła w obyciu względem towarzystwa. Przy całym zaś swym uroku pozostaje również szachrajką, istotą skłonną do mieszania w otoczeniu i wykorzystywania nadażających się sposobności na własną korzyść.
Patronus ten zdaje się występować zarówno u ludzi cichych z natury, jak i tych spędzających w towarzystwie sporo czasu, chowając jednak prawdziwe odczucia. Właśnie drugim typem zdaje się być Eris, osoba chętna do socjalizacji, ale jednocześnie rzadko dająca znać, co właściwie chodzi jej po blond łepetynie.
Wspomnienie towarzyszące temu czarowi to dzień wyprowadzki z domu. Spakowane już od dawna torby noszone przez najętych tragarzy, sama wszak nie zamierzała przecież uginać się pod ich ciężarem. Zapach matki, gdy nachylała się składając na policzku córki pocałunek - ostatni raz, gdy Eris dusiła się wonią perfum i dymu papierosowego. Poczucie, jakby przekraczając próg zrzucała z nadgarstków okowy, pozostawiała za sobą więzienną celę zbudowaną na kształt pałacu. Poczucie, że świat był jej i wystarczyło tylko ku niemu sięgnąć.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | Brak |
Uroki: | 5 | Brak |
Czarna magia: | 15 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 5 | Brak |
Sprawność: | 3 | Brak |
Zwinność: | 7 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
rosyjski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Kłamstwo | II | 10 |
Kokieteria | II | 10 |
Perswazja | II | 10 |
Starożytne runy | II | 10 |
Anatomia | II | 10 |
Historia Magii | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Astronomia | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | I | 2 |
Skradanie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | I | 2 |
Ekonomia | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Wiedza o literaturze | I | ½ |
Wiedza o muzyce | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | ½ |
Taniec balowy | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Półwila | - | 4 (+28) |
Reszta: 0 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Eris Rookwood dnia 23.04.21 13:47, w całości zmieniany 5 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan
[02.05.21] Październik/grudzień