Ognisko
AutorWiadomość
Ognisko
W dalszej części tylnego ogrodu, naprzeciwko szklarni, znajduje się miejsce na ognisko, na którym zawsze stoi ruszt. Beckettowie czasem pieką tam ziemniaki, przygotowują grillowane ryby, lub, gdy Stevie poczuje głęboką potrzebę biwakowania, gotują zupy. Obok wydrążonego w ziemi miejsca stoi kilka starych krzeseł i dwa bujane fotele, pomiędzy którymi znajduje się mały stolik, idealny, by odstawić na niego herbatę i wpatrywać się w ogień.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
3 XII 1957
Poprawił poły skórzanej kurtki wyłożonej po wewnętrznej stroni puchem, nim zapukał do drzwi jednego z domów położonych w Dolinie Godryka. W ostatniej chwili poprawił jeszcze postawiony na sztorc kołnierz, mocniej opatulając szyję szalikiem, zanim jeszcze gospodarz we własnej osobie uchylił wrota swego domostwa. Rineheart zapowiedział się listem, nie był wszak ostatnim chamem, a przybył tylko dlatego, że nie otrzymał odmowy na swoją propozycję przybycia. Tuż po wydaniu za nim listu gończego wstrzymywał się z wizytami, ale po długim okresie samotności potrzebował towarzystwa. Beckett był dla niego dobrym znajomym, może nawet kimś zbliżonym do bycia przyjacielem, choć niespecjalnie się sobie zwierzali. Trzymali się ze sobą jako dwaj samotni ojcowie, choć Kieran nigdy nie miał w sobie tyle ciepła skierowanego do własnych dzieci, więc od początku tylko jeden z nich wywiązywał się ze swojej roli należycie. Auror nie wypowiedział żadnego powitania, nie rozluźnił mięśnie twarzy, pozostają konsekwentnie przy minie skupionej i niby rozeźlonej, w jego mniemaniu zwyczajnie konkretnej, po prostu wyciągnął małe zawinięto przed siebie. Nie wpraszał się do kolegi z pustymi rękami, zamierzał wkupić się dwoma gruszkami, być może ucieszy nimi córkę starego druha.
– Możemy się napić na zewnątrz – zaproponował szybko, jakby z niechęcią spoglądając na próg domostwa, choć ze środka biło ciepło. Jak nie ma niczego mocniejszego, to wystarczy im kawa, herbata, mleko, nawet podgrzana nad ogniskiem woda. Najbardziej jednak czekał na ten obiecany bimber. – Pogoda nie jest tak zła – dodał szybko, choć to twierdzenie nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Był już początek grudnia i jeszcze nie sypnęło śniegiem, lecz było cholernie chłodno, czasem człowieka wręcz paraliżował co chłodniejszy podmuch, ale przynajmniej przestało lać siarczyście deszczem jak było przez cały listopad. Miał jednak solidne powody, żeby nie wchodzić do środka, wciąż czuł się źle w zamkniętych przestrzeniach. Pomiędzy czterema ścianami wręcz się dusił, w solidnych krzesłach i na miękkich sofach po prostu tonął. Nie przypominało to klaustrofobicznych stanów, przerażenie zaczynało się wtedy, gdy zaczynał dobitniej niż kiedykolwiek odczuwać samotność, wtedy też cisza dzwoniła mu w uszach. Nagle stał się nad wyraz wyczulony na odgłos przemieszczających się wskazówek zegara, przed zaśnięciem wsłuchiwał się w dźwięki lasu, pomiędzy nimi doszukując się słyszalnych kroków, czyjeś stopy mogły napierać na ściółkę leśną, na trociny wyłożone wzdłuż ścieżki prowadzącej do jego domu. Eliksir słodkiego snu pomagał, nie chciał jednak brać go zbyt często, wizja twardego snu wcale go nie uspokajała, musiał jednak się wysypiać. Co dzień sprawdzał nałożone wokół domu zabezpieczenia, tak na wszelki wypadek, zwłaszcza, że większość z nich należała do tych prostych, łatwych do zdjęcia bądź obejścia. Ale o tym nie zamierzał mówić, właściwie wcale nie chciał wiele mówić, mógł równie dobrze siedzieć, milczeć i popijać sobie coś ciepłego.
– Wciąż masz z tyłu ogrodu ten swój ruszt, prawda? – przeszedł do konkretów, zerkając jeszcze na swojego kompana. – Tylko ubierz się ciepło, czekam – wcisnął mu w ręce gruszki owinięte lnianą chustą, następnie zdecydował się przejść przez furtkę i ruszyć prosto do ogrodu, nie wypatrując po drodze niczyjej obecności, Trixie być może wcale w domu nie było. Kieran przystanął przy gotowym zagłębieniu w ziemi, dorzucił kilka drewnianych polan i zaraz wyciągnął różdżkę, aby poruszyć nią sprawnie. – Ignitio – mruknął pod nosem, kulę ognia posyłając w sam środek ogniska, aby płomienie przybrały na sile. To pewnie tutaj szykowane będą te burgery z gęsiny. A może już były gotowe i czekały w domu. Naprawdę chętnie by je zjadł i aż głupio mu było na myśl, że ze sobą przyniósł raptem dwie gruszki.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wczorajszy dzień był kompletnie odrealniony. Spotkanie z mężczyzną, którego zwykł nazywać dobrym kolegą, zakończyło się ogromnym ryzykiem, w które niemal wplątał Alexandra. Oczywiście, zachowali pełną ostrożność, nikomu nie stała się krzywda, ale Beckett teraz pluł sobie w brodę. Zwykła zamiana w krzesło... Co też sobie pomyślał? Zbyt butny i zbyt pewny siebie, po tym jak jego zaklęcia zdawały się działać doskonale. Cornelius Sallow, dumny z pracy dla tego brutala, bezpiecznie uciekł. Dobrze, że chociaż bez własnej różdżki. Ot, takie pocieszenie dla starego numerologa, chociaż mściwy nie był. Otrzymany od starego kolegi list, nie pocieszył go równie mocno, ale po pierwsze, Kieran Rineheart był przerażający i ostatnie czego Beckett chciał, to wpaść z nim w wir nienawiści, a po drugie, on także potrzebował się napić. - Dobrze cię widzieć - powiedział tylko, gdy Rineheart zaproponował napicie się w ogrodzie. Było zimno jak diabli, przymrozki przerzedziły wszystkie okoliczne drzewa, a szron osiadł na oknach i drzwiach szklarni, skutecznie odbierając widok do środka. Ten zresztą tak interesujący wcale nie był, gałęzie po pomidorach, teraz uschnięte, nikomu nie służyły. - Tak... Korzystajmy z pogody - dodał jeszcze, czując jak, przeraźliwy chłód wpada do jego domu, gdy wciąż trzymał otwarte drzwi. Był u siebie, przecież mógł powiedzieć, że nie. Że jest za zimno. Że jest już stary i boi się przeziębić, bo nie ma na to teraz czasu. W zamian za to nie powiedział zupełnie nic, kiwając tylko głową, gdy Kieran wręczył mu pakunek owinięty lnianą szmatą. - Tam, gdzie zawsze - odpowiedział na pytanie o ruszt, ale Kieran już zmierzał w stronę furtki. Normalnie pozwalał tym wszystkim okolicznym dzieciakom czuć się jak u siebie w domu, ale stary druh chyba nie potrzebował kanapek na pocieszenie. Stevie zamknął drzwi, wzdrygając się jeszcze lekko. Ubierz się ciepło, pff. Jakby nie wiedział. Z wieszaka obok wyjścia na tylny ogród zdjął wyświechtaną, ale za to bardzo ciepłą wojskową kurtkę, a na nogi zamiast kapci ubrał skórzane trapery. Co prawda burgery z gęsi miał zrobić w piekarniku, wszystkiego było już gotowe, ale z rusztu mogły smakować równie dobrze. Niech mu będzie. Szef biura autorów to zresztą nie byle kto, a zwłaszcza taki, który ostatnio wiele przeszedł. Stevie nie zamierzał wypytywać o szczegóły jego pobytu na wyspie, zresztą widział go tam, zaledwie przypadkiem. Prorok Codzienny ogłosił zaginięcie i fakt, że stary Kieran przeżył, jakoś ściągnął kamień z serca. Była jeszcze nadzieja na tym świecie, a umiejętności tego człowieka, były więcej niż potrzebne w wojnie.
Otworzył pakunek - gruszki. Czyli każdemu wiodło się słabo... Nie mniej, wdzięczny za prezent, odłożył go na blat. Potem je upiecze ze śmietaną i cynamonem. Będzie jak znalazł na zimowy deser. Przygotowane burgery ze zmielonej i gęsiny, leżały teraz na tacy, gotowe do włożenia do rozgrzanego wcześniej piekarnika, który Beckett wyłączył. Widać dzisiaj grillują. Ze stołu zabrał również bochen razowego, krojonego wcześniej chleba z okolicznej piekarni. Do tego sałata masłowa, pokrojony w plastry pomidor, a także słoik ostrej musztardy. Nada się. Wszystko to ułożył na dużej okrągłej tacy z drewnianymi rączkami i zaklęciem uniósł ją do góry, lewitując obok siebie. A do picia... bimber w pękatej butelce i oczywiście dwie szklanki. Tak przygotowany wyszedł do tylnego ogrodu, gdzie Kieran już się rozgościł, rozpalając ognisko pod rusztem. - Nie dorwałem czosnku, ale zwiększyłem ilość pieprzu - powiedział tylko głucho, zostawiając tacę na wysłużonym stole obok, z którego dawno odchodziła farba. Pojęcia bladego nie miał jak zagaić rozmowę, ta zwykle nie kleiła im się idealnie, chociaż znali się właściwie jeszcze z Hogwartu. Byli różni, wspierali jedną sprawę. Poza tym. Dobrze było wiedzieć, że tacy starzy ludzie jeszcze żyją i ba, radzą sobie całkiem nieźle. - Dziękujemy za gruszki, Trixie na pewno się ucieszy - powiedział, kiwając lekko głową, bez pojęcia skąd Rineheart je wytrzasnął o tej porze. Nie chciał pytać, co się tam stało, dlaczego mężczyzna zaginął i gdzie dokładnie się podziewał. To mogłyby być bardzo wścibskie pytania, a ostatnie czego by teraz chciał, to gniew kolegi. - Radzisz sobie? - powiedział więc sucho, mając na myśli bardziej samotność, byt domowy, niżeli walkę, w którą Kieran był wplątany. Szef biura autorów raczej sobie radził w wojnie. - Odcinają nas od żywności, zresztą... Sami sprzedawcy gdzieś poznikali. Ucieka każdy, kto może - więc dlaczego Stevie wciąż siedział w tej dolinie, w jedynym miejscu, które nieprzerwanie kojarzyło mu się z Mary Jo. Drewnianą łopatką przełożył cztery kotlety z mielonej gęsi na ruszt. Mięso potrzebowało czasu dla siebie. - Zostałem poproszony przez... No wiesz... Żeby sprawdzić świstokliki na nieprzyjaznych terenach. Podobno ktoś przy nich majstruje - podrapał się po brodzie. - Niedawno wróciłeś, nie chciałem cię zaciągać tam, ale chyba będę potrzebować kogoś lepszego w magii defensywnej, jeśli wiesz o co mi chodzi - antymugolskie hrabstwa angielskie były potężnym zagrożeniem dla ludzi takich jak Stevie, a nawet takich jak Kieran.
Otworzył pakunek - gruszki. Czyli każdemu wiodło się słabo... Nie mniej, wdzięczny za prezent, odłożył go na blat. Potem je upiecze ze śmietaną i cynamonem. Będzie jak znalazł na zimowy deser. Przygotowane burgery ze zmielonej i gęsiny, leżały teraz na tacy, gotowe do włożenia do rozgrzanego wcześniej piekarnika, który Beckett wyłączył. Widać dzisiaj grillują. Ze stołu zabrał również bochen razowego, krojonego wcześniej chleba z okolicznej piekarni. Do tego sałata masłowa, pokrojony w plastry pomidor, a także słoik ostrej musztardy. Nada się. Wszystko to ułożył na dużej okrągłej tacy z drewnianymi rączkami i zaklęciem uniósł ją do góry, lewitując obok siebie. A do picia... bimber w pękatej butelce i oczywiście dwie szklanki. Tak przygotowany wyszedł do tylnego ogrodu, gdzie Kieran już się rozgościł, rozpalając ognisko pod rusztem. - Nie dorwałem czosnku, ale zwiększyłem ilość pieprzu - powiedział tylko głucho, zostawiając tacę na wysłużonym stole obok, z którego dawno odchodziła farba. Pojęcia bladego nie miał jak zagaić rozmowę, ta zwykle nie kleiła im się idealnie, chociaż znali się właściwie jeszcze z Hogwartu. Byli różni, wspierali jedną sprawę. Poza tym. Dobrze było wiedzieć, że tacy starzy ludzie jeszcze żyją i ba, radzą sobie całkiem nieźle. - Dziękujemy za gruszki, Trixie na pewno się ucieszy - powiedział, kiwając lekko głową, bez pojęcia skąd Rineheart je wytrzasnął o tej porze. Nie chciał pytać, co się tam stało, dlaczego mężczyzna zaginął i gdzie dokładnie się podziewał. To mogłyby być bardzo wścibskie pytania, a ostatnie czego by teraz chciał, to gniew kolegi. - Radzisz sobie? - powiedział więc sucho, mając na myśli bardziej samotność, byt domowy, niżeli walkę, w którą Kieran był wplątany. Szef biura autorów raczej sobie radził w wojnie. - Odcinają nas od żywności, zresztą... Sami sprzedawcy gdzieś poznikali. Ucieka każdy, kto może - więc dlaczego Stevie wciąż siedział w tej dolinie, w jedynym miejscu, które nieprzerwanie kojarzyło mu się z Mary Jo. Drewnianą łopatką przełożył cztery kotlety z mielonej gęsi na ruszt. Mięso potrzebowało czasu dla siebie. - Zostałem poproszony przez... No wiesz... Żeby sprawdzić świstokliki na nieprzyjaznych terenach. Podobno ktoś przy nich majstruje - podrapał się po brodzie. - Niedawno wróciłeś, nie chciałem cię zaciągać tam, ale chyba będę potrzebować kogoś lepszego w magii defensywnej, jeśli wiesz o co mi chodzi - antymugolskie hrabstwa angielskie były potężnym zagrożeniem dla ludzi takich jak Stevie, a nawet takich jak Kieran.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Dość szybko się rozgościł w przyjaznym mu domu, choć tak naprawdę zwyczajnie się rządził, zbyt śmiało podejmując wszystkie decyzje za gospodarza. Wcale go nie prosił, nie sugerował, po prostu dyktował warunki, jakby był u siebie. To było bezczelne, ale taka już była jego natura, której samotny pobyt na odciętej od reszty świata wyspie wcale nie utemperował. Stary i dumny Kieran Rineheart nie potrafił głośno przyznać przed kimkolwiek, że nie usiedzi choćby chwili w zamkniętej przestrzeni, nawet gdyby w zamian oferowano mu tonę mięsa czy całą skrytkę galeonów. Z drugiej strony otwarte przestrzenie nie były bezpieczne, na takowych łatwo można było stać się celem ataku. Ale położenie domu Becketta było akceptowalne, wszak Dolina Godryka wciąż pozostawała pod pieczą Abbottów. Ostatecznie trudno było czuć się gdziekolwiek bezpiecznym, kiedy do człowieka dochodziły wieści o nagłych atakach przeprowadzonych na mugoli czy mugolaków.
Przysiadł na przygotowanej kłodzie nieopodal ogniska i spoglądał w leniwie tańczące płomienie, kiedy posłyszał kroki zbliżającego się gospodarza. Uwagę odnośnie użytego pieprzu puścił mimo uszu, ponieważ pojęcie o kulinariach miał nijakie. – Pomyślałem, że dobrze będzie przynieść cokolwiek – odparł na podziękowania cicho, mrukliwie, niekoniecznie gotowy na prowadzenie rozmowy, a jednak bardzo jej spragniony. Świadom był tego, że Stevie w jego towarzystwie czasem przygasa i nawet po tylu latach wciąż jest im niezręcznie poruszać nawet neutralne tematy.
Radzisz sobie? Bardzo dziwnie to jedno pytanie rozdzwoniło mu się w uszach, jeszcze dziwniej objęło umysł. Wcale nie czuł, aby sobie radził, kiedy doskwierała mu samotność, przez którą coraz częściej zaczął rozmyślać o błędach, zaprzepaszczonych szansach, o zmarłej żonie, skonfliktowanych z nim dzieciach i dogłębniej zranionej Moss. Zdecydowanie wolał przemilczeć niewygodne sprawy, o jakich jego znajomy mógł i tak wiedzieć, być może Vincent skontaktował się z nim po powrocie, wszak minęło już tyle czasu od tamtego momentu. Czasem naprawdę czuł się oszołomiony tym, jak dobrze jego dzieci dogadują się z jego znajomymi. To tak jakby on sam w ogóle nie był w żadnej mierze komunikatywny.
– To się szybko nie skończy, Stev – zaczął bardzo spokojnie, swoje samopoczucie utożsamiając z tym, jak układa się wojna, w której obaj biorą udział, opowiadając się po tej samej stronie. – Może być jeszcze gorzej, jeśli zima się przedłuży i sami nie pomyślimy o uprawach i hodowli bydła. Zbyt wiele szans został zmarnowanych, zbyt długo toczone były dyskusje o to, co wcale nie było takie ważne, jak zdawało się niektórym. Na dodatek nasza strona wciąż popełnia błędy, potyka się wręcz o własne nogi. To właściwie ostatni już moment, żeby się pozbierać i coś zmienić. Potrzebujemy więcej ludzi gotowych do walki, ale mało kto chce ryzykować życie, ucieczka jest prostszym rozwiązaniem i nikogo nie można winić za takie myślenie – przewał posępny wywód, przecierając dłonią zmęczoną twarz. – Muszę szybko wziąć się w garść. Problemu nie stanowi ciało, szybko wróciłem do codziennych ćwiczeń z rana, noce też już lepiej przesypiam, tyle te ciągłe myśli… Stev, nawet nie wiesz ile bym dał za to, żeby tylko nie myśleć o tym całym syfie. A wciąż muszę przejąć ponownie dowództwo nad Biurem i pomyśleć o nowym systemie rekrutacji, o nowej taktyce i o rozdysponowaniu ludzi w konkretne miejsca, ale tak, żeby uzupełnić działania Zakonu, a nie je powielać.
Wyrzucił z siebie to wszystko, bardzo niespodziewanie, tak po prostu, nie oczekując odpowiedzi ani rady. Dlaczego jednak wybrał sobie za powiernika człowieka, któremu wcześniej nie zwierzał się w tak mocno osobisty sposób. Spojrzał tylko na druha, samą stanowczością piwnego spojrzenia prosząc go, aby nie powiedział nic na temat jego wynurzenia, bardzo zresztą niepotrzebnego. I na całe szczęście wypłynął zaraz temat związany z konkretnym działaniem. Kieran aż pokręcił głową i uśmiechnął się krzywo pod nosem. Jakiż był naiwny wierząc, że posiłek zostanie mu podarowany za darmo. Większą naiwnością było to, że za wystarczającą podziękę za ponowne rozsmakowanie się w gęsinie uznał dwie zwykłe gruszki. Zapewne w innych okolicznościach wcale nie zawahałaby się wypomnieć druhowi tego, że czuje się wręcz bezczelnie wykorzystany, ale w obecnej sytuacji nie należało tak żartować, kiedy inne osoby mogły chodzić głodne, a od wspomnianego zadania zależał los osób pokrzywdzonych w różnym stopniu w tej beznadziejnej wojnie. – No to nie ma się co nad sobą rozczulać, szybko zjemy i zabieramy się do roboty. W międzyczasie możesz powiedzieć co u ciebie i Trixie działo się ostatnio. W Somerset to raczej panuje spokój, chyba że o czymś nie słyszałem.
Złapał grubą kromkę razowego chleba, ułożył na niej sałatę i porządnie posmarował musztardą, a potem za pomocą szczypiec nałożył sobie mięso z gęsi, na które nałożył kolejną kromkę wysmarowaną musztardą. Obiema dłońmi chwycił przysmak i wpakował do ust ogromny kęs, lekko parząc sobie język, a mimo to i tak dzielnie przeżuwając dalej danie. Mocno zazdrościł koledze tego, że potrafił gotować, a przynajmniej nie spalał wszystkiego od razu na wiór. Kieran mimowolnie przypomniał sobie, jak próbował zrobić jajecznicę. Dał trochę smalcu, rozbił trzy jajka, ale i tak jakaś część przywarła do żeliwnej patelni, choć non stop nad nią stał i mieszał drewnianą łyżką wszystko. No nie nadawał się na kuchmistrza, ewidentnie. Zamlaskał mało elegancko. Ewidentnie się spieszył, szykując się do zadania, które na nich czekało. Dobrze będzie ruszyć dupę, przynajmniej na coś się przyda. Liczył na to, że jego różdżka w razie konieczności zdziała wiele. Jadł szybko, niczym wygłodniałe zwierzę, a gdy już skończył swoją porcję, poderwał się z miejsca pełen werwy. Koniec pogrążania się w myślach, koniec marazmu, pora na zdecydowane działanie!
| z tematu x 2, przechodzimy tutaj [bylobrzydkobedzieladnie]
Przysiadł na przygotowanej kłodzie nieopodal ogniska i spoglądał w leniwie tańczące płomienie, kiedy posłyszał kroki zbliżającego się gospodarza. Uwagę odnośnie użytego pieprzu puścił mimo uszu, ponieważ pojęcie o kulinariach miał nijakie. – Pomyślałem, że dobrze będzie przynieść cokolwiek – odparł na podziękowania cicho, mrukliwie, niekoniecznie gotowy na prowadzenie rozmowy, a jednak bardzo jej spragniony. Świadom był tego, że Stevie w jego towarzystwie czasem przygasa i nawet po tylu latach wciąż jest im niezręcznie poruszać nawet neutralne tematy.
Radzisz sobie? Bardzo dziwnie to jedno pytanie rozdzwoniło mu się w uszach, jeszcze dziwniej objęło umysł. Wcale nie czuł, aby sobie radził, kiedy doskwierała mu samotność, przez którą coraz częściej zaczął rozmyślać o błędach, zaprzepaszczonych szansach, o zmarłej żonie, skonfliktowanych z nim dzieciach i dogłębniej zranionej Moss. Zdecydowanie wolał przemilczeć niewygodne sprawy, o jakich jego znajomy mógł i tak wiedzieć, być może Vincent skontaktował się z nim po powrocie, wszak minęło już tyle czasu od tamtego momentu. Czasem naprawdę czuł się oszołomiony tym, jak dobrze jego dzieci dogadują się z jego znajomymi. To tak jakby on sam w ogóle nie był w żadnej mierze komunikatywny.
– To się szybko nie skończy, Stev – zaczął bardzo spokojnie, swoje samopoczucie utożsamiając z tym, jak układa się wojna, w której obaj biorą udział, opowiadając się po tej samej stronie. – Może być jeszcze gorzej, jeśli zima się przedłuży i sami nie pomyślimy o uprawach i hodowli bydła. Zbyt wiele szans został zmarnowanych, zbyt długo toczone były dyskusje o to, co wcale nie było takie ważne, jak zdawało się niektórym. Na dodatek nasza strona wciąż popełnia błędy, potyka się wręcz o własne nogi. To właściwie ostatni już moment, żeby się pozbierać i coś zmienić. Potrzebujemy więcej ludzi gotowych do walki, ale mało kto chce ryzykować życie, ucieczka jest prostszym rozwiązaniem i nikogo nie można winić za takie myślenie – przewał posępny wywód, przecierając dłonią zmęczoną twarz. – Muszę szybko wziąć się w garść. Problemu nie stanowi ciało, szybko wróciłem do codziennych ćwiczeń z rana, noce też już lepiej przesypiam, tyle te ciągłe myśli… Stev, nawet nie wiesz ile bym dał za to, żeby tylko nie myśleć o tym całym syfie. A wciąż muszę przejąć ponownie dowództwo nad Biurem i pomyśleć o nowym systemie rekrutacji, o nowej taktyce i o rozdysponowaniu ludzi w konkretne miejsca, ale tak, żeby uzupełnić działania Zakonu, a nie je powielać.
Wyrzucił z siebie to wszystko, bardzo niespodziewanie, tak po prostu, nie oczekując odpowiedzi ani rady. Dlaczego jednak wybrał sobie za powiernika człowieka, któremu wcześniej nie zwierzał się w tak mocno osobisty sposób. Spojrzał tylko na druha, samą stanowczością piwnego spojrzenia prosząc go, aby nie powiedział nic na temat jego wynurzenia, bardzo zresztą niepotrzebnego. I na całe szczęście wypłynął zaraz temat związany z konkretnym działaniem. Kieran aż pokręcił głową i uśmiechnął się krzywo pod nosem. Jakiż był naiwny wierząc, że posiłek zostanie mu podarowany za darmo. Większą naiwnością było to, że za wystarczającą podziękę za ponowne rozsmakowanie się w gęsinie uznał dwie zwykłe gruszki. Zapewne w innych okolicznościach wcale nie zawahałaby się wypomnieć druhowi tego, że czuje się wręcz bezczelnie wykorzystany, ale w obecnej sytuacji nie należało tak żartować, kiedy inne osoby mogły chodzić głodne, a od wspomnianego zadania zależał los osób pokrzywdzonych w różnym stopniu w tej beznadziejnej wojnie. – No to nie ma się co nad sobą rozczulać, szybko zjemy i zabieramy się do roboty. W międzyczasie możesz powiedzieć co u ciebie i Trixie działo się ostatnio. W Somerset to raczej panuje spokój, chyba że o czymś nie słyszałem.
Złapał grubą kromkę razowego chleba, ułożył na niej sałatę i porządnie posmarował musztardą, a potem za pomocą szczypiec nałożył sobie mięso z gęsi, na które nałożył kolejną kromkę wysmarowaną musztardą. Obiema dłońmi chwycił przysmak i wpakował do ust ogromny kęs, lekko parząc sobie język, a mimo to i tak dzielnie przeżuwając dalej danie. Mocno zazdrościł koledze tego, że potrafił gotować, a przynajmniej nie spalał wszystkiego od razu na wiór. Kieran mimowolnie przypomniał sobie, jak próbował zrobić jajecznicę. Dał trochę smalcu, rozbił trzy jajka, ale i tak jakaś część przywarła do żeliwnej patelni, choć non stop nad nią stał i mieszał drewnianą łyżką wszystko. No nie nadawał się na kuchmistrza, ewidentnie. Zamlaskał mało elegancko. Ewidentnie się spieszył, szykując się do zadania, które na nich czekało. Dobrze będzie ruszyć dupę, przynajmniej na coś się przyda. Liczył na to, że jego różdżka w razie konieczności zdziała wiele. Jadł szybko, niczym wygłodniałe zwierzę, a gdy już skończył swoją porcję, poderwał się z miejsca pełen werwy. Koniec pogrążania się w myślach, koniec marazmu, pora na zdecydowane działanie!
| z tematu x 2, przechodzimy tutaj [bylobrzydkobedzieladnie]
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ognisko
Szybka odpowiedź