Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey
Munstead Wood
AutorWiadomość
Munstead Wood
Munstead Wood tak naprawdę jest ogrodem, położonym przy jednej z posiadłości w okolicach miasteczka Godalming. Trójkątny ogród o powierzchni piętnastu akrów zaaranżowany jest w stylu angielskim, mając na celu wyeksponowanie piękna angielskiej odmiany róż, które pod wpływem czarów kwitną przez cały rok, najbardziej spektakularnie prezentując się zimą oraz w środku lata. Ogród przylega do stojącego w ruinie domu pani Jekyll, która mimo śmierci mającej miejsce dwieście lat temu nadal zamieszkującej posesję, pilnując ukochanego ogrodu. Pani Jekyll udostępnia swój ogród łaknącym odpoczynku czarodziejom, mogącym przechadzać się niewielkimi alejkami bądź obserwować kwiaty zasiadając na urokliwych ławeczkach. Właścicielka ogrody jest niezwykle humorzastym duchem.
Aby sprawdzić w jakim nastroju jest pani Jekyll, rzuć kością k8:
1-2 Pani Jekyll od samego rana zdawała się być w złym humorze, psiocząc na wszystko i nieprzychylnie spoglądając w kierunku kolejnych gości. Zaczepiona rozpoczyna głośno wyrzucać z siebie żale, by chwilę później ściągnąć na wszystkich iluzję ich najgorszych koszmarów. Spod iluzji można się wyrwać (rzut na odporność magiczną, ST 50), nieprzerwana jednak trwa trzy tury, a jej ofiary przez kolejny tydzień prześladuje niezwykle intensywny zapach róż, niezależnie od tego, gdzie się znajdują.
3-4 Pani Jekyll w przejęciu krząta się się po ogrodzie, mrucząc coś do siebie pod nosem. Zapytana o powód swojego przejęcia przyzna, iż żyjąca krewniaczka niedługo ma odwiedzić ogród, celem dosadzenia do niego nowych sadzonek. Problem polega na tym, iż duch nie wie, jaką formację kwiatową dodać do okazałego ogrodu. Jeśli pomożesz jej rozwiązać problem (rzut na zielarstwo, ST 70) otrzymasz w prezencie książkę "tysiąc kompozycji kwiatowych - czyli jak rozumieć mowę kwiatów". Jeśli zignorujesz problem pani Jekyll, podczas całego pobytu w ogrodzie będziesz dostrzegać najróżniejsze, kwiatowe iluzje utrudniające odnalezienie się między alejkami.
5-6 Pani Jekyll wodzi smutnym spojrzeniem po ogrodzie, ledwo powstrzymując napływające do oczu łzy. Zignorowana rozpocznie rozpaczliwie płakać, uniemożliwiając spokojną rozmowę i przyprawiając o paskudny ból głowy. Spytana o powód smutku opowie ckliwą historię nieszczęśliwej miłości między czystokrwistą czarownicą a charłakiem, pracującym dla jej ojca. Głowa rodziny nie chciała zgodzić się na ten związek, to też dwójka zakochanych postanowiła uciec. Zakochani mieli spotkać się w lesie i ruszyć w wielki świat, lecz gdy czarownica dotarła w miejsce spotkania, znalazła jedynie krwawe strzępy rozszarpanego przez bestię ukochanego. Po wysłuchaniu historii otrzymasz malutką broszkę w kształcie kwiatu tojadu, mającą chronić przed bestią z legendy.
7-8 Duch wydaje się być w wyśmienitym humorze. Uśmiecha się do Ciebie, macha dłonią i pozdrawia już z daleka. Zaczepiona pani Jekyll pocznie opowiadać o angielskich różach, pomagających jej pamiętać jedynie pozytywne wspomnienia ze swojego życia u boku nieszczęśliwie zmarłego męża. Spytana o jego postać wyzna, iż to on przypadkowo doprowadził do jej śmierci, gorąco zapewniając o tym, iż posiadał dobre serce, lecz cierpiał z powodu klątwy likantropii. Zapytana o jego osobę chętnie wyjawi kilka ciekawostek z życia żony wilkołaka, by po kilku słodko-gorzkich anegdotkach wręczyć ci nigdy niewiędnącą, krwiście czerwoną różę.
Aby sprawdzić w jakim nastroju jest pani Jekyll, rzuć kością k8:
1-2 Pani Jekyll od samego rana zdawała się być w złym humorze, psiocząc na wszystko i nieprzychylnie spoglądając w kierunku kolejnych gości. Zaczepiona rozpoczyna głośno wyrzucać z siebie żale, by chwilę później ściągnąć na wszystkich iluzję ich najgorszych koszmarów. Spod iluzji można się wyrwać (rzut na odporność magiczną, ST 50), nieprzerwana jednak trwa trzy tury, a jej ofiary przez kolejny tydzień prześladuje niezwykle intensywny zapach róż, niezależnie od tego, gdzie się znajdują.
3-4 Pani Jekyll w przejęciu krząta się się po ogrodzie, mrucząc coś do siebie pod nosem. Zapytana o powód swojego przejęcia przyzna, iż żyjąca krewniaczka niedługo ma odwiedzić ogród, celem dosadzenia do niego nowych sadzonek. Problem polega na tym, iż duch nie wie, jaką formację kwiatową dodać do okazałego ogrodu. Jeśli pomożesz jej rozwiązać problem (rzut na zielarstwo, ST 70) otrzymasz w prezencie książkę "tysiąc kompozycji kwiatowych - czyli jak rozumieć mowę kwiatów". Jeśli zignorujesz problem pani Jekyll, podczas całego pobytu w ogrodzie będziesz dostrzegać najróżniejsze, kwiatowe iluzje utrudniające odnalezienie się między alejkami.
5-6 Pani Jekyll wodzi smutnym spojrzeniem po ogrodzie, ledwo powstrzymując napływające do oczu łzy. Zignorowana rozpocznie rozpaczliwie płakać, uniemożliwiając spokojną rozmowę i przyprawiając o paskudny ból głowy. Spytana o powód smutku opowie ckliwą historię nieszczęśliwej miłości między czystokrwistą czarownicą a charłakiem, pracującym dla jej ojca. Głowa rodziny nie chciała zgodzić się na ten związek, to też dwójka zakochanych postanowiła uciec. Zakochani mieli spotkać się w lesie i ruszyć w wielki świat, lecz gdy czarownica dotarła w miejsce spotkania, znalazła jedynie krwawe strzępy rozszarpanego przez bestię ukochanego. Po wysłuchaniu historii otrzymasz malutką broszkę w kształcie kwiatu tojadu, mającą chronić przed bestią z legendy.
7-8 Duch wydaje się być w wyśmienitym humorze. Uśmiecha się do Ciebie, macha dłonią i pozdrawia już z daleka. Zaczepiona pani Jekyll pocznie opowiadać o angielskich różach, pomagających jej pamiętać jedynie pozytywne wspomnienia ze swojego życia u boku nieszczęśliwie zmarłego męża. Spytana o jego postać wyzna, iż to on przypadkowo doprowadził do jej śmierci, gorąco zapewniając o tym, iż posiadał dobre serce, lecz cierpiał z powodu klątwy likantropii. Zapytana o jego osobę chętnie wyjawi kilka ciekawostek z życia żony wilkołaka, by po kilku słodko-gorzkich anegdotkach wręczyć ci nigdy niewiędnącą, krwiście czerwoną różę.
Lokacja zawiera kości.
2 grudnia 1957 roku
Trzynasta trzynaście widniała na tarczy niewielkiego zegarka, przypiętego do podszewki eleganckiego futra z wełny alpaki, gdy eteryczna alchemiczka przekroczyła niewielką bramkę, wchodząc do urokliwego ogrodu. Nie była pewna, czy w ogóle powinna tutaj przychodzić, nadal żyjąc w obawie przed kolejnym atakiem, nawet jeśli nic nie wskazywało na to, iż powinno do niego dojść. Drugim powodem jej powątpiewania w racjonalność swojej decyzji było paskudne samopoczucie, jakie towarzyszyło jej od kilku dni. Nieprzyjemne nudności, poczucie zmęczenia oraz senności którym nie raz towarzyszyły bóle głowy oraz dziwne poczucie rozbicia. Pani Wroński wiązała objawy z tramą, jakiej doświadczyła w połowie listopada, idąc więc za radą magipsychiatry postanowiła wziąć jeden dzień wolnego, by móc ponownie poukładać sobie wszystko w głowie. Wyrzuty sumienia towarzyszyły jej w momencie wysyłania sowy, lecz odpowiedź od profesora znacznie ją uspokoiła. Rozumiał. Wiedział, co przeszła i nie chciał, by przypadkiem jej rozbicie zakończyło się paskudnym wypadkiem. Gdy tylko żołądek przestał wywracać fikołki próbując nieprzyjemnie doskoczyć do gardła, Frances poczęła zastanawiać się nad niewielkim spacerem. Świeże powietrze zawsze było dobrym antidotum na podobne dolegliwości, czuła jednak z tyłu głowy, iż zapewne nie powinna opuszczać domu bez bezpiecznego towarzystwa męża. Z drugiej jednak strony nie sądziła, aby cokolwiek złego wydarzyło się w okolicach Szafirowego Wzgórza, a chwila spaceru mogła być czymś, co mogło przynieść jej odrobinę ukojenia. I tak przygotowała się do wyjścia, pozostawiając mężowi krótką notatkę spisaną zgrabnym, eleganckim pismem z dokładnym opisem tego, gdzie będzie oraz o której powinna wrócić.
Tak znalazła się tutaj. U progu ogrodu przepełnionego pięknymi, angielskimi różami w pełni rozkwitu, mimo iż róże w jej ogrodzie już dawno zdążyły przekwitnąć. Przyjemny zapach różanych krzewów dodarł do jej nosa, wywołując delikatny uśmiech jaki wykwitł na malinowych wargach. Spokój. To jedno słowo przychodziło jej na myśl gdy szaroniebieskie tęczówki uważnie rozglądały się po wielkim ogrodzie. Stukot obcasów towarzyszył jej, gdy przechadzała się kolejnymi alejkami, z książką w dłoni (wyjątkowo nie będącą żadnym dziełem naukowym) poszukując ławeczki, na której mogłaby przysiąść. Słońce delikatnie wychylało się zza chmur sprawiając, że zimowy dzień wydawał się być przyjemnym, by spędzić choć kilkanaście minut na świeżym, mroźnym powietrzu.
Frances skręciła w jedną z alejek, chcąc zasiąść na ławeczce przy jej końcu, ktoś jednak ją ubiegł. Ktoś znajomy. Ktoś kogo nie widziała od długich tygodni. Wiele wydarzyło się od ich ostatniego spotkania. Do tego stopnia, iż eteryczna alchemiczka miała wrażenie, jakoby znali się w zupełnie innym życiu. Ciche westchnienie urwało się z ust pani Wroński, a szaroniebieskie spojrzenie powędrowało na boki w poszukiwaniu możliwej ucieczki, alejka jednak szła prosto, nie posiadając w tym momencie odnogi w którą mogłaby skręcić. Frances wzięła głęboki wdech, niepewnie przystając przy ławce, a szaroniebieskie spojrzenie nienachalnie powiodło po buzi dawnego przyjaciela.
- Cześć, Mike. - Przywitała się, niepewnie unosząc kąciki ust ku górze, uśmiech jednak nie objął smutnego spojrzenia szaroniebieskich tęczówek, które co chwila wędrowały na bok, chcąc dostrzec zagrożenie, którego tam nie było. - Nargle zabrały ci szalik? Mi ostatnio porwały gdzieś jedną z ulubionych rękawiczek... - Spytała równie niepewnie, widząc odsłoniętą skórę jego szyi. Psotne istotny nie raz porywały to, co do nich nie należało, a przynajmniej tak sądziła Frances, od dzieciństwa obwiniając je o znikające kałamarze czy pergaminy notatek, nie wiedząc, iż ponoć wcale nie istniały. Delikatna kobieta w nerwowym geście poprawiła poły swojego futra dłonią skrytą pod materią rękawiczki, oczekując odpowiedzi. Nie można było jej odmówić elegancji, w jak zawsze idealnej prezencji pani Wroński. Nie usiadła obok nie mając pewności, czy ten w ogóle życzył sobie jej towarzystwa - ostatnim razem rozstali się w dziwnej atmosferze.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chłód dobierał się do skóry z każdej strony, niczym ostry sztylet atakował wraz z powiewem niewinnego wietrzyku. Osaczał nachalnie, podobnie do tego dziwnego snu, który mgliście przyćmiewał ostatnie chwile wytchnienia dzisiejszego poranka. Nie nazwałby tego pokracznego zjawiska koszmarem, raczej czymś o kształcie i nastroju wyjątkowo niepokojącym. Zamiast zlepka nielogicznej fikcji, mózg wytworzył kreację dziwną, acz prawdopodobną - nietuzinkową i jednocześnie fascynującą. Gorszym chyba jednak było synestezyjne poczucie rzeczywistości, niezaburzonej wcześniej garścią odurzających grzybów czy dymkiem z podejrzanego suszu. Nie, nie był naćpany, bynajmniej nie tym razem, a jednak los fundował mu atrakcje podobne do tych zapewnianych przez używki. I obojętna zwykle na wszystko i wszystkich dusza podpowiadała rozumowi, że choćby z takiej racji coś musi być nie tak. Gdyby tylko wiedział, co kroi się w niedalekim zasięgu jego przyszłości; gdyby tylko miał świadomość, jak kluczowym bywa zaufanie natarczywej intuicji, nie siedziałby pewnie teraz na zimnej ławeczce w ogrodzie dalekim od Londynu. Wszakże tam właśnie, w mieście śmierdzącym głodem, śmiercią i konfliktem, powinien się znajdować; właśnie powinien przenikać między budynkami rodzinnego osiedla, zamaszystym krokiem zmierzając do mieszkania marudnej matki. W końcu nie odwiedzał jej całe wieki, z tego też pewnie powodu nawiedziła go dzisiaj w wiązance sennych wizji. Tak przynajmniej tłumaczył sobie absurd, który zbudził go z poczuciem skonfundowania. Częściowo też winę odnajdywał w niezaspokojonym głodzie nikotynowym; gdzie by nie wyciągał swoich bezwstydnych łap, tam tylko paczka sucharów. Czasem tylko trafił się jeden, marny, często złamany wpół papieros, sukcesem były dwa, i to w dobrej kondycji. Brak silnej woli nie pozwalał mu na zapasy, więc palił to, co się napatoczyło. Sytuacja podbramkowa obejmowała wydanie ostatnich groszy na parszywy tytoń, więc ratował się tylko siedzeniem na świeżym powietrzu. I próbowaniem nie myśleć o fajce, która tak bardzo naprawiłaby mu humor, a której teraz, jak na złość, nie miał. Właściwie to co on tu robił? Ach, no tak, dla przezwyciężenia myśli wybrał się na spacer. Na tyle długi, że nogi zaniosły go aż tutaj. Czy spodziewał się ujrzeć w tej okolicy znajomą twarz? Raczej nie nastawiał się na towarzyskie pogaduszki. Tym bardziej z Frances, której nie widział już całej wieki i z którą to, jak mu się zdawało, sytuacja nadal nie była do końca jasna. Przynajmniej on pamiętał ich ostatnią konwersację jakoś mgliście. Nawet jak wyrosła mu teraz przed twarzą, nie polepszyła mu się pamięć. Nie chodziło zatem o przedawnienie, a raczej trwałą dziurę w myślach. Nic zresztą dziwnego, spalił się wtedy wyjątkowo mocno - zbyt porządnie, by pamiętać wszystkie szczegóły. Może dlatego przywitał ją z niespodziewanym entuzjazmem?
- Cześć! - odpowiedział donośnie, jakby wyrwany z transu albo innego letargu. - Nie, właściwie to zwykle... Czekaj, co? - zaciął się nagle, najwyraźniej potrzebował chwili na przetrawienie zasłyszanych słów. Czy aby na pewno był trzeźwy? Czas reakcji sugerował coś innego. - Jakie nargle? - dodał po chwili, próbując z czymkolwiek skojarzyć tę nazwę. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy i tak wpatrywał się w nią ze skonsternowaną miną.
- Cześć! - odpowiedział donośnie, jakby wyrwany z transu albo innego letargu. - Nie, właściwie to zwykle... Czekaj, co? - zaciął się nagle, najwyraźniej potrzebował chwili na przetrawienie zasłyszanych słów. Czy aby na pewno był trzeźwy? Czas reakcji sugerował coś innego. - Jakie nargle? - dodał po chwili, próbując z czymkolwiek skojarzyć tę nazwę. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy i tak wpatrywał się w nią ze skonsternowaną miną.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Frances pamiętała.
Większość niezwykle sprzecznych, konfundujących ją emocji jakie przetoczyły się przez jej głowę; dźwięki burzy będące swoistym akompaniamentem dziwnej rozmowy jaką mieli okazję odbyć. Pamiętała również ostatnie słowa jakie wypowiedział do niej, nim odwrócił się na pięcie by odejść. Słowa, które przynajmniej w jej odczuciu wskazywały na to, iż nie chciał mieć z nią więcej do czynienia. I chyba to wspomnienie sprawiło, iż niespodziewany entuzjazm w jego słowach przyjęła z odrobiną zaskoczenia oraz niepewności, nie za bardzo wiedząc, jak powinna odebrać przyjemny ton jego głosu. A może i w jego wypadku czas okazał się czynnikiem, który pozwalał nabrać do wszystkiego dystansu? Nie wiedziała, nie mając pojęcia iż w tamtym dniu był pod wpływem jakichkolwiek używek, których zapewne nawet nazwy nie były jej znane. Entuzjazm jego powitania sprawił jednak, że eteryczna kobieta poczuła się odrobinę pewniej w obecnej sytuacji, robiąc nawet niewielki kroczek w kierunku zasiadającego na ławce mężczyzny, samej jednak jeszcze nie decydując się, aby się do niego dosiąść.
Zamrugała ze zdezorientowaniem, gdy pytanie doleciało do jej uszu. Naprawdę nie wiedział? Eteryczna alchemiczka była pewna, iż istnienie tych istot było faktem powszechnie znanym. Skonsternowana mina nie podpowiadała jednak, aby kiedykolwiek spotkał się z tym określeniem. Kto wie, może to przez zagraniczną krew, płynącą w jego żyłach? Nie wiedziała.
- Nargle... - Zaczęła nieśmiało, przypominając sobie wszystkie wiadomości, jakie były jej na ich temat znane, nie chcąc wprowadzić towarzyszącego jej czarodzieja w błąd. Nie wiedziała, czy jeszcze w jakikolwiek sposób mogła nazwać go przyjacielem. - To takie dziwne stworzonka, przypominające niewielkie muszki o złotych skrzydełkach. Lubią przesiadywać w jemiołach i są niezwykle psotne. Bardzo często porywają rzeczy należące do różnych osób... - Wyjaśniła w prostych słowach, przedstawiając całą sylwetkę niewielkich stworzonek w których istnienie wierzyła, w zasadzie odkąd tylko sięgała pamięcią, ich żywot uznając za zwyczajnie, najprościej oczywisty. - Mama często mi o nich opowiadała. Kiedyś, jak nie była taka chora... Nigdy o nich nie słyszałeś? - Spytała z zaciekawieniem, nie odrywając smutnawych tęczówek szaroniebieskich oczu od znajomej buzi. Znajomej, acz chwilowo dziwnie odległej, jakby oddzielonej niewidzialnym murem który ostatnio między sobą zbudowali... A przynajmniej tak się jej wydawało, w tym konkretnym momencie zwyczajnie nie była tego pewna. Eteryczna alchemiczka przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, gdzieś w środku nadal czując odrobinę dziwnej niepewności. - Mike, ja... Dobrze Cię wiedzieć, wiesz? - Wypowiedziała jeszcze nieśmiało, robiąc kolejne pół niewielkiego kroczku w stronę zajmowanej przez niego ławki oraz samego Scaletty, nadal nie będąc pewną jak dokładnie powinna się zachować. Delikatny uśmiech ponownie zawitał na jej buzi, nieco pewniejszy, nadal jednak nie sięgający spojrzenia jej oczu. Chciała usiąść obok, opowiedzieć o absurdalnej fabule książki jaką przyszło jej ostatnio przeczytać, podzielić się tym, co ostatnio przewijało się w jej głowie czy zwyczajnie pomilczeć w otoczeniu wonnych krzewi róż. Nie wiedziała jednak, czy mogła sobie na to pozwolić; czy było to zachowaniem, na który wyraził by zgodę po słowach, jakie ostatnio wypowiedział ku niej na pożegnanie. Stała więc pół kroku od ławki, ze smukłymi palcami zaciśniętymi na brzegu książki, oczekując jego zaproszenia. Bądź reakcji. W zasadzie, czekała na czegokolwiek.
Większość niezwykle sprzecznych, konfundujących ją emocji jakie przetoczyły się przez jej głowę; dźwięki burzy będące swoistym akompaniamentem dziwnej rozmowy jaką mieli okazję odbyć. Pamiętała również ostatnie słowa jakie wypowiedział do niej, nim odwrócił się na pięcie by odejść. Słowa, które przynajmniej w jej odczuciu wskazywały na to, iż nie chciał mieć z nią więcej do czynienia. I chyba to wspomnienie sprawiło, iż niespodziewany entuzjazm w jego słowach przyjęła z odrobiną zaskoczenia oraz niepewności, nie za bardzo wiedząc, jak powinna odebrać przyjemny ton jego głosu. A może i w jego wypadku czas okazał się czynnikiem, który pozwalał nabrać do wszystkiego dystansu? Nie wiedziała, nie mając pojęcia iż w tamtym dniu był pod wpływem jakichkolwiek używek, których zapewne nawet nazwy nie były jej znane. Entuzjazm jego powitania sprawił jednak, że eteryczna kobieta poczuła się odrobinę pewniej w obecnej sytuacji, robiąc nawet niewielki kroczek w kierunku zasiadającego na ławce mężczyzny, samej jednak jeszcze nie decydując się, aby się do niego dosiąść.
Zamrugała ze zdezorientowaniem, gdy pytanie doleciało do jej uszu. Naprawdę nie wiedział? Eteryczna alchemiczka była pewna, iż istnienie tych istot było faktem powszechnie znanym. Skonsternowana mina nie podpowiadała jednak, aby kiedykolwiek spotkał się z tym określeniem. Kto wie, może to przez zagraniczną krew, płynącą w jego żyłach? Nie wiedziała.
- Nargle... - Zaczęła nieśmiało, przypominając sobie wszystkie wiadomości, jakie były jej na ich temat znane, nie chcąc wprowadzić towarzyszącego jej czarodzieja w błąd. Nie wiedziała, czy jeszcze w jakikolwiek sposób mogła nazwać go przyjacielem. - To takie dziwne stworzonka, przypominające niewielkie muszki o złotych skrzydełkach. Lubią przesiadywać w jemiołach i są niezwykle psotne. Bardzo często porywają rzeczy należące do różnych osób... - Wyjaśniła w prostych słowach, przedstawiając całą sylwetkę niewielkich stworzonek w których istnienie wierzyła, w zasadzie odkąd tylko sięgała pamięcią, ich żywot uznając za zwyczajnie, najprościej oczywisty. - Mama często mi o nich opowiadała. Kiedyś, jak nie była taka chora... Nigdy o nich nie słyszałeś? - Spytała z zaciekawieniem, nie odrywając smutnawych tęczówek szaroniebieskich oczu od znajomej buzi. Znajomej, acz chwilowo dziwnie odległej, jakby oddzielonej niewidzialnym murem który ostatnio między sobą zbudowali... A przynajmniej tak się jej wydawało, w tym konkretnym momencie zwyczajnie nie była tego pewna. Eteryczna alchemiczka przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, gdzieś w środku nadal czując odrobinę dziwnej niepewności. - Mike, ja... Dobrze Cię wiedzieć, wiesz? - Wypowiedziała jeszcze nieśmiało, robiąc kolejne pół niewielkiego kroczku w stronę zajmowanej przez niego ławki oraz samego Scaletty, nadal nie będąc pewną jak dokładnie powinna się zachować. Delikatny uśmiech ponownie zawitał na jej buzi, nieco pewniejszy, nadal jednak nie sięgający spojrzenia jej oczu. Chciała usiąść obok, opowiedzieć o absurdalnej fabule książki jaką przyszło jej ostatnio przeczytać, podzielić się tym, co ostatnio przewijało się w jej głowie czy zwyczajnie pomilczeć w otoczeniu wonnych krzewi róż. Nie wiedziała jednak, czy mogła sobie na to pozwolić; czy było to zachowaniem, na który wyraził by zgodę po słowach, jakie ostatnio wypowiedział ku niej na pożegnanie. Stała więc pół kroku od ławki, ze smukłymi palcami zaciśniętymi na brzegu książki, oczekując jego zaproszenia. Bądź reakcji. W zasadzie, czekała na czegokolwiek.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
No pewnie, że pamiętała. Konfrontacja dała jej szansę, by gorzko zatriumfować. Mało kto traciłby w takiej chwili pamięć. Ale on był po drugiej stronie tego przetargu. Naćpany. I z urażoną dumą. Nic dziwnego, że wypierał burzowy wieczór ze świadomości. Przecież nie chciał myśleć, że potrzebne jest mu odkupienie. Nie chciał być winny, chociaż ona myślała inaczej. Co prawda do czasu, później bowiem sam przekonał się o charakterze własnego występku. Parę faktów rzuciło na tę sprawę nowe światło. Jaśniejsza perspektywa skrywała prawdę, z którą nie chciał być utożsamiany. Z natury dosyć beztrosko postrzegał rzeczywistość, taki przynajmniej pozór skrywał pod płaszczem brutalnych realiów. Stąd też zapewne z tak wielkim zdziwieniem przyszło mu przyjmować zasłyszane oskarżenia i ewentualne dywagowanie o tym, co będzie dalej. Najwyraźniej przyzwyczajony był do milczenia portowych dziewuch, z którymi takich konwersacji raczej nie odbywał. One zwykle o nic nie pytały, ale i też przez niego nie płakały. Uderzająca różnica, której znaczenie pojął chyba za późno.
I tak starał się bezwstydnie pominąć wspomnienie tamtego dziwacznego wieczora. Wszakże głupio było, bodaj przez krótką chwilę i pijacki wybryk, uczestniczyć w swoistym trójkącie miłosnym. Równie głupio było myśleć o sugestywnych niedopowiedzeniach, które wykształciły się w jej głowie przez te parę tygodni komunikacyjnego bezgłosu. Dystans wszystko rozproszył. Nawet byle szczegóły, choć do tego przyczynił się raczej podły susz. Bynajmniej jednak nie spisał tej znajomości na straty. Przyszłość nie wróżyła niczego specjalnego, ale też nie stawiała żadnych ostatecznych sądów. I tak minęły miesiące. Czas okazywał się błogosławieństwem w sprawach, które z pozoru były już stracone. Ta nosiła takie znamiona przez zastały konflikt, zaraz jednak okrutna wojna zweryfikowała wagę tamtego napięcia. Teraz ich sprzeczka nie miała już znaczenia. Nie gdy głód zaglądał mu w oczy, opustoszała stolica śmierdziała trupem i hałasowała powszechną egzekucją.
- Nie... - odpowiedział niepewnie, słysząc o jakichś narglach. Nie należał do szkolnych orłów, ale na zajęciach o takich stworzeniach chyba nigdy nie słyszał. Sam opis też niewiele mu mówił. Czyżby zawiodła go pamięć? Niewykluczone. Dużo miał ostatnio na głowie. Codziennie walczył z losem o przetrwanie. O znalezienie jakiegoś lepszego końca tego kryzysu. Jej pewnie było trochę łatwiej. Z nowym nazwiskiem nie musiała już obawiać się o własne bezpieczeństwo. Mieszkała w spokojnej dzielnicy. Na pieniądze chyba też nie mogła narzekać? I dobrze, niech chociaż jej jakoś się powodzi w tym parszywym świecie. Nie życzył jej zresztą niczego innego.
- Tak, ciebie też - odparł od razu, choć z pewnym zamyśleniem. Ciekawy był, co u niej; ciekaw był tego, jak sobie żyje w nowej, pozornie beztroskiej rzeczywistości, gdzie wciąż ma głowę do rozmów o książkach. Sam ostatnio niewiele czytał, nie miał na to nastroju ani czasu. Zamiast tego wolał wypluwać z siebie ostatki sił, w razie gdyby kondycja i silne ramiona miałyby ocalić mu tyłek. Coś jednak powstrzymywało go przed spytaniem jej o życie. Coś jakby zwietrzałe zaufanie.
I tak starał się bezwstydnie pominąć wspomnienie tamtego dziwacznego wieczora. Wszakże głupio było, bodaj przez krótką chwilę i pijacki wybryk, uczestniczyć w swoistym trójkącie miłosnym. Równie głupio było myśleć o sugestywnych niedopowiedzeniach, które wykształciły się w jej głowie przez te parę tygodni komunikacyjnego bezgłosu. Dystans wszystko rozproszył. Nawet byle szczegóły, choć do tego przyczynił się raczej podły susz. Bynajmniej jednak nie spisał tej znajomości na straty. Przyszłość nie wróżyła niczego specjalnego, ale też nie stawiała żadnych ostatecznych sądów. I tak minęły miesiące. Czas okazywał się błogosławieństwem w sprawach, które z pozoru były już stracone. Ta nosiła takie znamiona przez zastały konflikt, zaraz jednak okrutna wojna zweryfikowała wagę tamtego napięcia. Teraz ich sprzeczka nie miała już znaczenia. Nie gdy głód zaglądał mu w oczy, opustoszała stolica śmierdziała trupem i hałasowała powszechną egzekucją.
- Nie... - odpowiedział niepewnie, słysząc o jakichś narglach. Nie należał do szkolnych orłów, ale na zajęciach o takich stworzeniach chyba nigdy nie słyszał. Sam opis też niewiele mu mówił. Czyżby zawiodła go pamięć? Niewykluczone. Dużo miał ostatnio na głowie. Codziennie walczył z losem o przetrwanie. O znalezienie jakiegoś lepszego końca tego kryzysu. Jej pewnie było trochę łatwiej. Z nowym nazwiskiem nie musiała już obawiać się o własne bezpieczeństwo. Mieszkała w spokojnej dzielnicy. Na pieniądze chyba też nie mogła narzekać? I dobrze, niech chociaż jej jakoś się powodzi w tym parszywym świecie. Nie życzył jej zresztą niczego innego.
- Tak, ciebie też - odparł od razu, choć z pewnym zamyśleniem. Ciekawy był, co u niej; ciekaw był tego, jak sobie żyje w nowej, pozornie beztroskiej rzeczywistości, gdzie wciąż ma głowę do rozmów o książkach. Sam ostatnio niewiele czytał, nie miał na to nastroju ani czasu. Zamiast tego wolał wypluwać z siebie ostatki sił, w razie gdyby kondycja i silne ramiona miałyby ocalić mu tyłek. Coś jednak powstrzymywało go przed spytaniem jej o życie. Coś jakby zwietrzałe zaufanie.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Munstead Wood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey