Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey
Little Whinging
AutorWiadomość
Little Whinging
Little Whinging to niewielkie, mugolskie miasteczko położone na południu hrabstwa Surrey. Little Whinging najlepiej określa słowo przeciętny - mdłe, najzwyklejsze miasteczko było ostatnim miejscem, w którym cokolwiek mogło się wydarzyć. Pełne dużych, kwadratowych domów z idealnie wypielęgnowanymi trawnikami, zdawało się być marzeniem przeciętnej, mugolskiej rodziny. Sytuacja zmieniła się dopiero gdy wojna opanowała całą Anglię. Część mieszkańców uciekła z miasteczka pozostawiając za sobą idealne domy, plotki powiadają jednak, iż niektórzy nadal kryją się w miasteczku, z nadzieją, iż niedługo wrócą do swojego perfekcyjnego życia.
Stałem na polu wypalonym do gołej ziemi, a moje spojrzenie ostrożnie przesuwało się po okolicy. Powoli docierało do mnie, że hrabstwo równie dobrze można było uznać za ziemie pozbawione życia i wypalone do cna gorączką nocy czternastego sierpnia; gdybym miał jedynie brać pod uwagę koszta czekającej nas inwestycji, gdybym odrzucił potencjał ludzki i niepodważalny fakt panowania rodu Crouch, moja sugestia wystosowana do grona Śmierciożerców byłaby okrutna i surowa: Surrey nie opłacało się ratować. Skala zniszczeń była przeogromna, a niesiona do tej pory pomoc zdawała się ledwie kroplą miodu w morzu soli. Taka diagnoza godziła jednak w wizję zjednoczonego kraju; nie mogliśmy zostawić jednych i pomóc drugim, nawet jeśli Crouchowie do tej pory udzielali się na ścieżce wojny raczej niechętnie.
W pobliżu Little Whinging czekałem na jednego ze swoich rówieśników. Regan Crouch wielokrotnie towarzyszył mi w chłopięcych zabawach, gdy matka bywała w Pallas Manor, później był moim kompanem w Hogwarcie. Po szkole obrał ścieżkę polityka, lubił wiedzieć o wszystkim co się dzieje i lubił mieć nad wszystkim kontrolę. Zastanawiało mnie to, jak czuje się teraz, gdy tej kontroli nie posiadał. Czuł się niepewnie? Może stracił grunt pod nogami i na spotkanie wyjdzie mi jedynie pusta skorupa targana wichrem niepokoju? Wydawało mi się, że był silną jednostką, ale mój osąd mógł być mylny – tak samo, jak przeszło rok temu sądziłem, że bez wahania dołączy do sprawy, że dołoży różdżkę do walki o czystą Anglię. Rozczarowała mnie jego bierność.
Trzask teleportacji zwrócił moją uwagę. Obejrzałem się przez ramię i krótkim, władczym gestem odprawiłem towarzyszącego mi skrzata. Nie był dłużej potrzebny.
– Wyglądasz całkiem korzystnie – powitałem czarodzieja powoli – biorąc pod uwagę to, co stało się z Surrey to niemalże fakt godny podziwu.
Regan uśmiechnął się kwaśno, ale emocja nie sięgnęła jego oczu. Te pozostawały martwe, jakby wraz ze zdziesiątkowaniem terenów on sam stracił cząstkę swojej duszy. Nie dziwiło mnie to; w pewnym sensie czułem to samo, gdy siedziałem w Ludlow odnotowując tylko kolejne kratery, straty i pożary. Panowaliśmy na tych ziemiach od wieków, a jednak nawet my nie mogliśmy nic zrobić by temu zapobiec.
– Zastanawiam się czy jest sens pytać – dodałem ciszej, gdy Regan zrównał się ze mną. Staliśmy ramię w ramię, a pole, które o tej porze roku powinno falować złotem zbóż, wypalone było do gołej ziemi. – Czy krajobraz nie mówi sam za siebie.
Regan westchnął i wsunął dłonie w kieszenie płaszcza. Zimny wiatr uderzył nas w plecy, targnął ubraniem, zawył pomiędzy szarymi kikutami drzew pobliskiego zagajnika.
– To co tu widzisz – zaczął ostrożnie – równie dobrze mogłoby posłużyć za obraz przedstawiający całe hrabstwo. Nie ostał się kamień na kamieniu, poza nieistotnymi wyjątkami. Mamy schyłek lata, powinniśmy się szykować do zimy, kontrolować ilość zapasów, a zamiast tego mamy rzeszę bezdomnych, szalejące bezprawie, którego nie sposób opanować, ziemię rozdartą pęknięciami po trzęsieniu… i jeszcze ten przeklęty pył. Wszędzie jest go pełno, Harlanie. A ludzie po kontakcie z nim tracą rozum, tracą zdrowe zmysły.
– Co z rzekami i jeziorami? Czy macie dostęp chociaż do świeżej wody?
– Jest ciężko. Nasi alchemicy robią co mogą, badają próbki z różnych źródeł, dzięki czemu jakoś trzymamy się na powierzchni i ten jeden zasób jesteśmy w stanie zapewnić. Podzielony na porcje, skrupulatnie odmierzany do manierek, jak płynne złoto.
Powoli pokiwałem głową, segregując informacje i zestawiajac je z tym, czego zdążyłem dowiedzieć się sam. W tle własnych myśli analizowałem także prawdopodobną ilość galeonów, które należałoby wpompować w Surrey, by przywrócić je choćby do stanu względnej używalności, ale prędko dotarło do mnie, że nie jest to sprawa na jeden nestorski skarbiec. Prawdę mówiąc, nie miałem pewności, czy nawet dwa byłyby wystarczające. Równie dobrze moglibyśmy uznać, że Surrey wyłoniło się spod wody niczym mityczna Atlantyda i potrzebuje… wszystkiego. Ludzi, nasion, zwierząt gospodarskich i transportowych, wody, jedzenia, leków, infrastruktury…
– Wgryzione w połacie ziemi meteoryty pootwierały w niektórych miejscach wodne kratery – kontynuował Rowan – dochodzi do podtopień, trudno nam znaleźć dobre miejsca na tymczasowe obozy dla uchodźców, bo po chwili okazuje się, że to teren zalewowy.
– Jakieś obozy zdołały się utrzymać? Daliście tym ludziom jakiekolwiek schronienie?
– Jest parę obozów, głównie przy granicy z Middlesex. Tam sytuacja ma się o wiele lepiej; z Middlesex jesteśmy w stanie przerzucić część specjalistów i chętnych do pomocy.
– Ale nie jesteście samowystarczalni – mruknąłem ponuro. Surrey było w końcu o wiele większe, zasoby mniejszej połaci ziemi nigdy nie będą wystarczające, by pokryć straty. W dodatku tamtejsza stolica, największe miasto regionu, także nie miało się najlepiej, a straty po pożarze wciąż były szacowane.
Ruszyliśmy powolnym tempem w stronę ruin niegdyś mugolskiego miasteczka. Kto by się spodziewał, że ledwie parę miesięcy po wypędzeniu stąd wszystkich mugoli i mugolaków, los pokaże nam nieprzyzwoity gest i zrówna całą tę krainę z ziemią.
– Jakie są najpilniejsze potrzeby? Zgaduję, że żywność, opatrunki i ludzie zdolni poradzić sobie z żywiołem?
Regan potaknął.
– Konstruktorzy także. Zwłaszcza tacy, którzy mogliby podzielić się wiedzą i szybko przyuczyć naszych do fachu.
– A co się stało z waszymi?
Crouch wzruszył ramionami. Gest nosił w sobie zbyt wiele sztucznej nonszalancji, by był naturalny.
– Zabrali się od razu do pracy, ledwie przestało ciskać gwiazdami. I to był błąd. Największą grupę pochłonął zawał ziemi po powtórnym, drobniejszym, trzęsieniu. Wróciło do nas jak echo, później okazało się, że pod spodem aktywował się ten przeklęty gejzer. Wielu innych zginęło we własnych domach, jeszcze inni przepadli podczas ewakuacji. – Regan pokręcił głową.
Błoto mlaskało pod podeszwami butów, wiatr hulał i wył, a ciemnoszare chmury zdawały się wisieć nad hrabstwem niczym wyrok.
– Opowiedz mi o wszystkim. Dokładnie i krok po kroku. Nie zostaniecie z tym sami – spojrzałem na Croucha znacząco – ale wszystko ma swoją cenę.
Nie wiedziałem jaki plan na naprawdę mają Śmierciożercy, ale przecież Ramsey nie poprosiłby mnie o zorientowanie się w sytuacji bez powodu. Nasz świat musiał pozostać jednością, musieliśmy go odbudować dla przyszłych pokoleń. Jaka będzie tego cena – ta, której nie sposób określić wysokością rachunku bankowego – okaże się już wkrótce.
Pogrążony w zaciszu własnych myśli, słuchałem zwięzłych opowieści Regana o tym co dokładnie się stało i jak sobie z tym radzą. Słuchałem litanii potrzeb, odnajdując w nich podobieństwa potrzeb innych hrabstw. Wszystko to – medykamenty, jedzenie, konstruktorzy, materiały – miało swoje rynkowe ceny, które w ostatnich tygodniach poszybowały w górę z ogromną przebitką i choć nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem, tak wiedziałem, że trudno będzie ugrać sensowne koszta, które jednocześnie nie wzbudzą czegoś na kształt oburzenia wśród co poniektórych arystokratów. Czekały nas ciężkie czasy, a nim czynnik ludzki odbuduje się na tyle, by znów zasilać nasze skarbce podatkami, powinniśmy pochylić się nad kwestią oszczędności i uczciwym zbadaniem możliwości skarbców.
Gdy powróciłem do Ludlow, od razu zabrałem się za spisanie wszystkiego, co dane mi było usłyszeć. Korzystając z aktualnych spisów cen rynkowych produktów wstępnie oszacowałem koszta materiałów, które powinny zostać zakupione w pierwszej kolejności. Medykamenty i budowlanka do spółki z prostą, podstawową żywnością zajmowały szczyt mojej listy, nieco niżej uplasowały się koce czy ubrania. Aura, choć nieco chłodniejsza niż na początku sierpnia, wciąż pozostawała czynnikiem sprzyjającym; mieliśmy szczęście, że Noc Tysiąca Gwiazd nie wydarzyła się zimą. Wciąż mieliśmy czas na poprawę warunków, wciąż mieliśmy czas na działanie, nim ziemię skuje lód, a ludzie pozbawieni dachu nad głową zaczną zamarzać w szczerym polu.
Wstępną wycenę pierwszego pakietu pomocowego dla Surrey skończyłem wieczorową porą. Gdy dokumenty spoczęły we właściwej sobie teczce, zabrałem się za pisanie listów do znanych mi goblinów i czarodziejów prowadzących swoje własne firmy, wprawiając w ruch machinę negocjacyjną.
|zt
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Little Whinging wydawało się dawać spokój każdemu, kto poświęcił mieścinie odrobinę uwagi. Z pozoru senny krajobraz — takim był jeszcze dwa tygodnie temu — rozmywał uwagę nawet najczulszych poszukiwaczy szeroko pojętych niezwykłości. Dzisiaj jednak krajobraz nie był senny, nie było mu do tego wrażenia nawet blisko. Całe Surrey pogrążało się w z trudem poskramianym chaosie, którego najlepszymi zwiastunami były pary gorącej, gejzerowej wody, przeryty od uderzeń ciał niebieskich krajobraz i zapachy. Wśród nich szczególnie dominowały trzy — duszący, od kurzu, który odmawiał opaść, chyba wtrącony w swój taniec przez drobinki gwiezdnego pyłu; kwaśny, od przelewanego przez pracujących nad przywróceniem względnej normalności potu; ostatni zapach był chyba najbardziej przerażający. Najbliższy Hypatii, która czuła go wiele razy, sprawiał, że momentalnie robiło jej się słabo, otuchy szukając w trzymanym w dłoni wachlarzu, którego ręcznie malowany jedwab przedstawiał złote jabłko i sięgające po nie trzy dłonie. Słodko—mdlący zapach śmierci, bo o nim mowa, czuła do tej pory tylko w swoich wizjach. Teraz jednak osadzał się na granicy świadomości, na granicy rzeczywistości. Powodował nieprzyjemne mrowienie roznoszące się po całej skórze, wzbudzał lęk — choć ze śmiercią było jej prawie do twarzy, to wciąż była ledwie nastolatką. Nastolatką stojącą w obliczu jednej z największych tragedii, które dotknęły Szlachetny i Starożytny Ród Crouch. Nastolatką, którą napędzała jej własna, cielesna słabość. Obrócenie tego, co miało być katastrofą, wyrokiem śmierci w swą największą siłę — do tego dążyła, do tej pory wyłącznie dla siebie. Czas nie był dla niej łaskawy, ale w tym starciu nie miała brać udziału sama.
Przybyła do Little Whinging wcześniej, niż umówiona godzina. Była wszak na swych ziemiach, była gospodynią, miała przyjąć istotnego gościa. Nie chciała też, aby jej kuzynka, droga lady Melisande, musiała na nią oczekiwać, to byłoby zdecydowanie zbyt niegrzeczne. Nie do końca wiedziała, czego powinna się po niej spodziewać — właściwie nie była nawet pewna tego, czy byłaby w stanie ją poznać, gdyby spotkały się w większej grupie dam. Widziały się ostatni raz tak dawno temu, pamiętać dobrze mogła co najwyżej Bartemiusa czy starsze siostry Hypatii, w końcu to kuzynka Genevieve zajmowała wtedy myśli małej lady Crouch, były wszak równolatkami. Kiedyś różnica wieku była nie do przeskoczenia. Dziś, pragnęła wierzyć młoda dama, dystans mógł powoli się zmniejszać, jeżeli tylko poweźmie rozsądne i delikatne działania.
— Lady Travers, Melisande — nie sposób było ją przeoczyć. Duma z niej bijąca oraz gracja, z jaką się poruszała, zdradziłyby jej pochodzenie nawet, gdyby planowała zjawić się tu w łachmanach. Nie brakowało jej typowo arystokratycznej urody, tego szczególnego uroku, który wiązał się z ich dziedzictwem. Wspólnym, bowiem były owocami wiszącymi na całkiem bliskich sobie gałęziach drzewa genealogicznego. I choć jej uroda przybierała ciemne kolory Rosierów, była w tym wszystkim jeszcze bardziej wyjątkowa. Nic dziwnego, że lord Manannan Travers zwrócił na nią swą uwagę, bohater wojenny i aktywnie działająca dama, śliczne połączenie. Odkąd dzień wcześniej przeczytała najnowsze wydanie Walecznego Maga, wydarzyły się dwie rzeczy — poczęła mocniej doceniać siłę podobnych mariaży, a także postanowiła sobie, że zrobi wszystko, aby nie zostać żoną lorda smętnego, niezaangażowanego i nijakiego. Wraz z pierwszym podjętym w kierunku starszej kuzynki krokiem odrzuciła na bok myśli o bohaterstwie, medalach i świecie rzuconym do stóp. Teraz interesowało ją wyłącznie to, po co obie zjawiły się w tej mieścinie. — Ogromną radość uczyniłaś memu sercu, zgadzając się na dzisiejsze spotkanie. Zanim jednak złożymy wizytę u pana McLaggena, chciałabym, abyś przyjęła moje najszczersze kondolencje — dłoń dzierżąca wachlarz poruszyła się pewnym ruchem, składając przedmiot, aby w następnej chwili móc swobodnie opaść na pierś, skrytą pod warstwami miękkich tkanin. Głowa pochyliła się w dół, na znak szacunku. — Zbrodnia, która tak gwałtownie odebrała twoją siostrę, nie została przez moją rodzinę zlekceważona. Za czynem podążyła kara, najsurowsza, na którą można skazać winnego przed i po jego śmierci. Damnatio memoriae, potępienie pamięci. Nie zasługuje na pamięć ten, kto swym czynem wystąpił przeciw naturalnym prawom świata — wierzyła, że nie musiała tłumaczyć, z czym konkretnie wiązała się owa kara. Melisande we własnych listach wspomniała o historii magii, zapewne była jej pasjonatką. Tłumaczenia więc tak prostych konceptów byłyby lekceważące. — Chciałabym, żebyś o tym wiedziała. To Marianne zasługuje na pamięć, lecz nie z powodu tego, jak odeszła, ale tego, kim była — sprowadzanie życia młodej bądź co bądź, szlachetnej damy tylko do horroru jej śmierci nie było czymś, co Hypatia uznawała za stosowne. W swej przedziwnie wybiórczej empatii szczerze współczuła Rosierom, nie raz wyobrażając sobie, że role się zamieniły. Nie potrafiła odwracać czasu, cofnąć działań wydziedziczonej. Ale wierzyła, tak mocno, jak w moc słowa, że może kiedyś uda jej się zbudować coś nowego. Bo już nigdy nie będzie jak kiedyś. Ale mogło być po prostu lepiej niż teraz.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Czy istotnie zaskoczeniem był dla niej list, który skierowała Hypatia? Tak naprawdę, nadal, mimo upływająch dni nie umiałaby powiedzieć, że tak. To nie tak, że wypatrywała go, czy spodziewała kontaktu ze strony Crouchów, ale podejrzewała że może nadejść. Coś na roszadzie stosunków ruszyło się lekko, wszyscy walczyli w jednej wojnie, a na gwiezdnych kryzisie ich hrabstwo ucierpiało niepomiernie. Nie dziwne, że zaczynali budzić się z marazmu. Dawna uraza nie powodowała, że zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce samej poruszając kołem losu - a może to nie uraza, a przezorność, kiedyś pozwoliła już komuś zbliżyć się z pozornie dobrymi zamiarami. Nie miała też wiele czasu - salonowe gry trwały nawet w obliczu wszystkiego czym trawione był świat wokół. Zaproszenia na popołudniowe herbaty spływały do niej, choć nie każdą przyjmowała, wybierając jedynie te które mogły przydać jej się w przyszłości. Po części dlatego, że naprawdę nie miała czasu, rezerwat i działania na rzecz Norfolku, spotkania i plany zapełniały jej kalendarz po brzegi, pozwalając nacieszyć się małżonkiem jedynie w krótkich momentach porannego czasu przed śniadaniem i tym kiedy spoglądali ku sobie na kolacjach. Dlatego jeśli mogła, łączyła niektóre ze sobą. Na zdaniu samej Hypatii niewiele jej zależało - ale jej list był możliwością zaskarbienia sobie względów lordów tamtych ziem i sposobem na rozwiązanie problemu który zdawał się całkiem istotny. A jednocześnie chęć naprawienia stosunków robiła z niej idealne narzędzie do tego, by znalazła informacje sprawiając, że Melisande nie musiała podejmować się tego samotnie. Zawsze to chwila więcej którą mogła umieścić w innej sprawie niecierpiącej zwłoki - albo oddać na poczet słodkich kilku minut więcej przed zejściem na śniadanie.
Na miejscu zjawiła się o czasie nie widząc powodu by być wcześniej. Za nią wędrował kompletnie do niczego nie przydatny Forland - choć może nie kompletnie, wizerunkiem i obecnością potrafił wzbudzić odpowiednią ilość strachu. Tylko dlatego zgadzała się jeszcze zabierać go ze sobą bo w samej walce (o czym już się przekonała) był kompletnie nieprzydatny, starość choć nie nie odciskała się jeszcze na sylwetce i twarzy (prawdopodobnie dobrze zakonserwowała go morska woda i słony wiatr) tak zdecydowanie przejmowała nad nim władanie. Na szczęście preferował milczenie i zazwyczaj podążał za nią bez większej emocji wykonując swoje zdanie. O samej Hypatii Melisande nie wiedziała wiele, ale nie zrobiła też nic by więcej się dowiedzieć. Mogłaby zganić to na karb ilości zadań których się podejmowała ale prawda była taka, że pozyskiwanie plotek z których moglaby wyłuskać obraz dziewczyny zwyczajnie był nieopłacalnym zajęciem. Dowie się o niej wszystkiego czego potrzebowała podczas tego spotkania i na jego podstawie zdecyduje, czy do czynienia ze sobą będą miały więcej czy mniej.
- Hypatio. - przywitała się krótko pochylając krótko głowę obrzucając spojrzeniem śliczną, młodą twarz. Oczywiście, że uczyniła jej ogromną radość. Niezależnie od czynów i zapewnień nadal pozwostawali rodem, po opieką którego straciła sisotrę. Wykazała się wspaniałomyślną i łaską zgadzając się na spotkanie - nawet pomimo tego, że ród jej małżonka, wraz z tym Crouchów łączyły przyjacielskie relacje. Uniosła wargi rozciągając je w urokliwym uśmiechu. Ale nie skomentowała podziękowań w żaden konkretny sposób, to kolejne ze zdań zaświeciło wyraźniejszą nutą w jej spojrzeniu oblekając się nawet w chwilową ciekawość. Przynajmniej do czasu, kiedy Hypatia zdecydowała się złożyć jej kolejny raz kondolencje. Obserwowała ją z milczeniem, kiedy składała wachlarz, pochylając głowę. Wargi Melisande opadły odrobinę pozostawiając jednak jej twarz w uprzejmym zainteresowaniu. Została, ale dziś nie miało to znaczenia, a młoda szlachcianka powracanie do strat które ponieśli winna zdecydowanie pozostawić.
- Nie widziałabyś mnie tu dzisiaj, moja droga, gdybym już tego nie wiedziała. Niemniej dziękuję - cieszy mnie że potraficie ponieść ciężar odpowiedzialności. - pochyliła sama głowę, nic w mowie jej ciała nie zdawało się inne niż wcześniej. Wspomnieniami o siostrze nie dzieliła się z każdym, te były prywatne, własne, nieprzeznaczone dla każdego. Z rozmysłem czy nie, powracając do tematu ponownie, Hypatia wspominała właśnie tą, która na owe potępienie zasłużyła po raz kolejny przepraszając za to. Odpowiednio czy nie? Raz w odczuciu Melisande był wystarczający. Ten który pojawił się w liście. Sama nie zrobiłaby więcej. - To wszystko? - zapytała uprzejmie, gotowa wysłuchać kolejnych słów. Choć nie planowała dalej prowadzić rozmowy ani o tym co zostało im odebrane, ani o samej Marianne. Palce jej dłoni mimowolnie przesunęły się po bransoletce na ręce.
Nikt nie zamierzał o niej zapomnieć.
Na miejscu zjawiła się o czasie nie widząc powodu by być wcześniej. Za nią wędrował kompletnie do niczego nie przydatny Forland - choć może nie kompletnie, wizerunkiem i obecnością potrafił wzbudzić odpowiednią ilość strachu. Tylko dlatego zgadzała się jeszcze zabierać go ze sobą bo w samej walce (o czym już się przekonała) był kompletnie nieprzydatny, starość choć nie nie odciskała się jeszcze na sylwetce i twarzy (prawdopodobnie dobrze zakonserwowała go morska woda i słony wiatr) tak zdecydowanie przejmowała nad nim władanie. Na szczęście preferował milczenie i zazwyczaj podążał za nią bez większej emocji wykonując swoje zdanie. O samej Hypatii Melisande nie wiedziała wiele, ale nie zrobiła też nic by więcej się dowiedzieć. Mogłaby zganić to na karb ilości zadań których się podejmowała ale prawda była taka, że pozyskiwanie plotek z których moglaby wyłuskać obraz dziewczyny zwyczajnie był nieopłacalnym zajęciem. Dowie się o niej wszystkiego czego potrzebowała podczas tego spotkania i na jego podstawie zdecyduje, czy do czynienia ze sobą będą miały więcej czy mniej.
- Hypatio. - przywitała się krótko pochylając krótko głowę obrzucając spojrzeniem śliczną, młodą twarz. Oczywiście, że uczyniła jej ogromną radość. Niezależnie od czynów i zapewnień nadal pozwostawali rodem, po opieką którego straciła sisotrę. Wykazała się wspaniałomyślną i łaską zgadzając się na spotkanie - nawet pomimo tego, że ród jej małżonka, wraz z tym Crouchów łączyły przyjacielskie relacje. Uniosła wargi rozciągając je w urokliwym uśmiechu. Ale nie skomentowała podziękowań w żaden konkretny sposób, to kolejne ze zdań zaświeciło wyraźniejszą nutą w jej spojrzeniu oblekając się nawet w chwilową ciekawość. Przynajmniej do czasu, kiedy Hypatia zdecydowała się złożyć jej kolejny raz kondolencje. Obserwowała ją z milczeniem, kiedy składała wachlarz, pochylając głowę. Wargi Melisande opadły odrobinę pozostawiając jednak jej twarz w uprzejmym zainteresowaniu. Została, ale dziś nie miało to znaczenia, a młoda szlachcianka powracanie do strat które ponieśli winna zdecydowanie pozostawić.
- Nie widziałabyś mnie tu dzisiaj, moja droga, gdybym już tego nie wiedziała. Niemniej dziękuję - cieszy mnie że potraficie ponieść ciężar odpowiedzialności. - pochyliła sama głowę, nic w mowie jej ciała nie zdawało się inne niż wcześniej. Wspomnieniami o siostrze nie dzieliła się z każdym, te były prywatne, własne, nieprzeznaczone dla każdego. Z rozmysłem czy nie, powracając do tematu ponownie, Hypatia wspominała właśnie tą, która na owe potępienie zasłużyła po raz kolejny przepraszając za to. Odpowiednio czy nie? Raz w odczuciu Melisande był wystarczający. Ten który pojawił się w liście. Sama nie zrobiłaby więcej. - To wszystko? - zapytała uprzejmie, gotowa wysłuchać kolejnych słów. Choć nie planowała dalej prowadzić rozmowy ani o tym co zostało im odebrane, ani o samej Marianne. Palce jej dłoni mimowolnie przesunęły się po bransoletce na ręce.
Nikt nie zamierzał o niej zapomnieć.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Próby odkrywania Hypatii na podstawie plotek mogły zresztą okazać się marnotrawieniem cennego czasu. Jako jeszcze—nie—debiutantka, zbierała o sobie opinie wyłącznie wokół młodszego pokolenia czarownic, dopiero wchodzących w świat wielkiego życia arystokratów. Nie podejrzewała Melisande, bliższej w wieku Bartemiusowi niż jej samej, o przesadne zainteresowanie kręgiem debiutantek, poszukiwania wśród nich towarzystwa, może za wyjątkiem samej Genevieve. Ale Genevieve była jej siostrą, od czasu okropnego wypadku nie miała zresztą kontaktu z Hypatią. Próby dowiedzenia się czegokolwiek od Crouchów nie przyniosłyby z kolei żadnego głosu krytyki. Wszak potomkowie Eneasza przede wszystkim dbali o swoich. Dopiero później o to i tych, co dalej.
Niezależnie jednak od motywacji, która kierowała obiema arystokratkami, wreszcie stanęły twarzą w twarz. Nie spodziewała się po Melisande napadu czułości, czy też wzruszenia, utrzymanie stanu uprzejmości w momencie składania kondolencji nie stanowiło przeto monety ani dobrej, ani złej. Właściwie była jej nawet odrobinę wdzięczna za tę powściągliwość, każdy inny otwarty wybuch emocji byłby znacznie trudniejszy do kontrolowania.
— To wszystko — przyznała, jeszcze raz, ostatni, pochylając głowę, nim wzniosła spojrzenie nieco wyżej od ramienia Melisande. Za nią bowiem rysowało się Little Whinging, tam ciągnęła główna drogą, której nieduży przecież dystans miały pokonać wspólnie, aby odnaleźć nieszczęśliwego alchemika. — Zapraszam, McLaggen zajmuje dom niedaleko stąd — zielone spojrzenie zaogniskowało się przez moment na twarzy Forlanda, w oczach błysnęła ciekawość, lecz daleko było jej do poufałości względem — jak się domyślała — służby. Jej własna towarzyszka, starsza czarownica imieniem Fabia, znalazła się momentalnie przy boku swojej młodej pani, utrzymując odpowiedni dystans dwóch kroków, gdy Hypatia ruszyła przodem.
— Mam nadzieję, że Norfolk szczęśliwie uniknęło poważnych zniszczeń — zaczęła, pozornie tylko grzecznościowo, bowiem w istocie rzeczy wiedziała, że nigdzie indziej nie było tak źle, jak w Suffolk. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, z pewnością dowiedziałaby się o tym, jeżeli nie bezpośrednio, chociażby od Imogen, to pewnie od któregoś lub którejś ze swoich krewnych, którzy zasłyszeliby to od jeszcze kogoś innego. Wieści, w szczególności złe, lubiły rozchodzić się wystarczająco prędko. Z drugiej strony, gdyby Norfolk cierpiało, Melisande najpierw skupiłaby się na adresowaniu jego potrzeb, dopiero później zwracając swoją uwagę gdzieś dalej. Najlepiej tam, gdzie czuła największy potencjał. Przynajmniej Hypatia właśnie tak by robiła, gdyby była na jej miejscu. Albo takie myśli krążyły w młodej główce, wszak lady Crouch nie miała właściwie żadnego doświadczenia działania w sytuacji kryzysowej, tylko własną ambicję, przekonanie o słuszności podejmowanych kroków (które pierwszy raz w życiu nie chwiało się pod wpływem uwag starszego brata) i typowe dla młodych dziewcząt poczucie tego, że konsekwencje jeszcze nie mogły jej dopaść. — Interesujesz się alchemią? — zapytała wreszcie, dając upust gromadzącej się w niej ciekawości. Co by nie mówić, osobliwy był wybór akurat alchemika do przepytania o poglądy polityczne. Afiliacja Melisande nie była tajemnicą, nie liczyły się nawet jej prywatne poglądy, gdy blisko powiązana była z wojennymi bohaterami. Publika widziała tylko to, co chciała, dobrze i źle. Na nieszczęście Hypatii ród Crouch już za długo odmawiał konkretnego opowiedzenia się po jedynej słusznej stronie. Dlaczego tak się działo? Mogła wyłącznie snuć na ten temat domysły, ale decyzje, te przeszłe jak i wszystkie przyszłe, zapadały za drzwiami zamkniętymi dla kobiet. Kobiet, którym często paradoksalnie łatwiej było zarzucić przesadną dumę na rzecz myślenia o większym dobru. Zmienianie perspektywy na politykę nie było jednak zajęciem dla osiemnastolatki, która znacznie bardziej swobodnie czuła się nie w przestrzeni wielkich deklaracji i obietnic, a podejścia miękkiego, którego miała nadzieję użyć w zbliżającej się wielkimi krokami konfrontacji z McLaggenem. — Czy coś szczególnego zwróciło twoją uwagę w kierunku tegoż czarodzieja? — może była w posiadaniu informacji, które umykały Hypatii, a którymi warto było podzielić się jeszcze przed spotkaniem. Zatrzymawszy się przed jednym z domostw, Hypatia przywołała do siebie Fabię, ściszonym głosem przekazując jej instrukcję, aby nie oddalała się z miejsca. Powinna być jej oczami i uszami, gdyby coś miało pójść nie tak.
Chociaż sama lady Crouch twierdziła, że nie było tutaj miejsca na pomyłkę.
Niezależnie jednak od motywacji, która kierowała obiema arystokratkami, wreszcie stanęły twarzą w twarz. Nie spodziewała się po Melisande napadu czułości, czy też wzruszenia, utrzymanie stanu uprzejmości w momencie składania kondolencji nie stanowiło przeto monety ani dobrej, ani złej. Właściwie była jej nawet odrobinę wdzięczna za tę powściągliwość, każdy inny otwarty wybuch emocji byłby znacznie trudniejszy do kontrolowania.
— To wszystko — przyznała, jeszcze raz, ostatni, pochylając głowę, nim wzniosła spojrzenie nieco wyżej od ramienia Melisande. Za nią bowiem rysowało się Little Whinging, tam ciągnęła główna drogą, której nieduży przecież dystans miały pokonać wspólnie, aby odnaleźć nieszczęśliwego alchemika. — Zapraszam, McLaggen zajmuje dom niedaleko stąd — zielone spojrzenie zaogniskowało się przez moment na twarzy Forlanda, w oczach błysnęła ciekawość, lecz daleko było jej do poufałości względem — jak się domyślała — służby. Jej własna towarzyszka, starsza czarownica imieniem Fabia, znalazła się momentalnie przy boku swojej młodej pani, utrzymując odpowiedni dystans dwóch kroków, gdy Hypatia ruszyła przodem.
— Mam nadzieję, że Norfolk szczęśliwie uniknęło poważnych zniszczeń — zaczęła, pozornie tylko grzecznościowo, bowiem w istocie rzeczy wiedziała, że nigdzie indziej nie było tak źle, jak w Suffolk. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, z pewnością dowiedziałaby się o tym, jeżeli nie bezpośrednio, chociażby od Imogen, to pewnie od któregoś lub którejś ze swoich krewnych, którzy zasłyszeliby to od jeszcze kogoś innego. Wieści, w szczególności złe, lubiły rozchodzić się wystarczająco prędko. Z drugiej strony, gdyby Norfolk cierpiało, Melisande najpierw skupiłaby się na adresowaniu jego potrzeb, dopiero później zwracając swoją uwagę gdzieś dalej. Najlepiej tam, gdzie czuła największy potencjał. Przynajmniej Hypatia właśnie tak by robiła, gdyby była na jej miejscu. Albo takie myśli krążyły w młodej główce, wszak lady Crouch nie miała właściwie żadnego doświadczenia działania w sytuacji kryzysowej, tylko własną ambicję, przekonanie o słuszności podejmowanych kroków (które pierwszy raz w życiu nie chwiało się pod wpływem uwag starszego brata) i typowe dla młodych dziewcząt poczucie tego, że konsekwencje jeszcze nie mogły jej dopaść. — Interesujesz się alchemią? — zapytała wreszcie, dając upust gromadzącej się w niej ciekawości. Co by nie mówić, osobliwy był wybór akurat alchemika do przepytania o poglądy polityczne. Afiliacja Melisande nie była tajemnicą, nie liczyły się nawet jej prywatne poglądy, gdy blisko powiązana była z wojennymi bohaterami. Publika widziała tylko to, co chciała, dobrze i źle. Na nieszczęście Hypatii ród Crouch już za długo odmawiał konkretnego opowiedzenia się po jedynej słusznej stronie. Dlaczego tak się działo? Mogła wyłącznie snuć na ten temat domysły, ale decyzje, te przeszłe jak i wszystkie przyszłe, zapadały za drzwiami zamkniętymi dla kobiet. Kobiet, którym często paradoksalnie łatwiej było zarzucić przesadną dumę na rzecz myślenia o większym dobru. Zmienianie perspektywy na politykę nie było jednak zajęciem dla osiemnastolatki, która znacznie bardziej swobodnie czuła się nie w przestrzeni wielkich deklaracji i obietnic, a podejścia miękkiego, którego miała nadzieję użyć w zbliżającej się wielkimi krokami konfrontacji z McLaggenem. — Czy coś szczególnego zwróciło twoją uwagę w kierunku tegoż czarodzieja? — może była w posiadaniu informacji, które umykały Hypatii, a którymi warto było podzielić się jeszcze przed spotkaniem. Zatrzymawszy się przed jednym z domostw, Hypatia przywołała do siebie Fabię, ściszonym głosem przekazując jej instrukcję, aby nie oddalała się z miejsca. Powinna być jej oczami i uszami, gdyby coś miało pójść nie tak.
Chociaż sama lady Crouch twierdziła, że nie było tutaj miejsca na pomyłkę.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Hypatia nie myliła się w swych domysłach kiedy nie podejrzała Melisande o zainteresowanie kręgami w których obracała się młodziutka lady. Zainteresować mogłaby ją owe gdyby potrafiły przynieść ze sobą intratne korzyści, a tych wśród dam młodych wyczekujących pierwszego wejścia między dorosłych trudno było wypatrywać. Pamiętała zgromadzenie swoich debiutanckich koleżanek i nie sądziła, by wiele się w tamtym gronie zmieniało poza twarzami. Dokładniej poznawała historię i przyzwyczajenia tych czarodziejów od których zyskać coś chciała istotnie. To, czego potrzebowała od niej miała już przed sobą - dosłownie na wyciągnięcie ręki. W końcu za ledwie kilka kroków miały znaleźć się przed chatą alchemika, do którego dostać się chciała - poszukując możliwości i okazji dla wykorzystania własnych umiejętności. Dla dobra sprawy i siebie samej. O to drugie, zawsze chodziło jej najbardziej.
Przeprosiny Hypatii nadal zdawały jej się wybrzmiewać nader przesadnie, choć doceniała fakt że podjęła się próby ich złożenia starając się nie kręcić za mocno nosem - a może bardziej skryć to za uprzejmym wyrazem twarzy który przybrała oblekając ją ciemnością własnego spojrzenia. Skinęła krótko głową na padające potwierdzenia zakończenia rzewnych przeprosin lustrując dziewczynę spojrzeniem.
- Idealnie. - podsumowała krótko, pozwalając sobie rozpocząć wędrówkę we wskazanym kierunku. Krokiem dostojnie spokojnym, pewnym z Forlandem człapiącym się gdzieś za nią (nadal powodującym w niej westchnie rozczarowania na posiadane umiejętności licząc, że dzisiaj jego odstraszający wygląd wystarczy w zupełności. Przez chwilę milczała kiedy z ust Hypatii zawisła między nimi wystosowana nadzieja.
- Nie jestem pewna, czy którekolwiek z hrabstw uniknęło ich istotnie - zaczęła spoglądając przed siebie wraz z kolejnymi miarowymi krokami, które stawiała we wskazanym wcześniej kierunku. Spadające gwiazdy przyniosło wiele zniszczeń - poważnych w każdym wymiarze, niespodziewanych, choć różnych w swojej liście. - jednak istotnie możliwe że fakt iż zniszczeń u nas znajduje się nieporównywalnie mniej, niż w innych miejscach winniśmy przypisać szczęściu. - odpowiedziała unosząc wargi w krótkim uśmiechu. - Słyszałam że los ugodził w was okrutnie tym razem. - nie było to wszak tajemnicą, choć trudno było wyrokować nad tym, co powodowało że odłamki rozbitej komety w niektórych miejscach spadły w większej ilości niźli w innych miejscach. Splotła dłonie przed sobą. - Czym się zajmujesz w wolnym czasie? - zapytała dziewczyny w ramach pozornie luźniej konwersacji mającej umilić im wędrówkę której się podejmowały. Padające nagle - wypełnione pokłosiem ciekawości pytanie zwróciło w końcu tęczówki Melisande ku twarzy Hypatii.
- Na tyle, na ile powinien każdy. - odpowiedziała więc odwracając spojrzenie, zawieszając je ponownie na ścieżce przed sobą. Czy zadała to pytanie powodowana alchemikiem, do którego właśnie się wybierały? Sądziła, że Melisande zechciała spotkania z nim poprzez wyraz własnego zainteresowania tym tematem? Wydawało jej się, że nakreśliła większość sprawy i własnych zamiarów w liście w którym odpowiadała na zaproszenie młodej damy. Ale może nie zrobiła tego wystarczająco jasno, by ta zrozumiała kierujące nią powody. W cokolwiek nie składała się właściwie odpowiedź, finalnie nie miała znaczenia, bo Hypatia o jej powodu zdecydowała się zapytać dokładniej dzisiaj, nie wcześniej. A droga którą kroczyły nie była na tyle długa, by zdążyła się znudzić możliwie padającymi pytaniami. - Doszłymnie słuchy o jego niepodważalnym talencie. Sądzisz że to za mało, by zwrócić moją uwagę? - odpowiedziała jej więc pytaniem na pytanie w krótkiej refleksji nad rozmowami toczonymi z Manannanem unosząc kącik warg ku górze. - Jak sądzisz, Hypatio - czym wygrywa się wojnę? - zapytała nie odrywając od niej spojrzenia ciemnych oczu. Na rozmowę w tej kwestii pozostało im już niewiele czasu, drzwi do mieszkania zajmowanego przez alchemika, znajdowały się niemal przed nimi.
Przeprosiny Hypatii nadal zdawały jej się wybrzmiewać nader przesadnie, choć doceniała fakt że podjęła się próby ich złożenia starając się nie kręcić za mocno nosem - a może bardziej skryć to za uprzejmym wyrazem twarzy który przybrała oblekając ją ciemnością własnego spojrzenia. Skinęła krótko głową na padające potwierdzenia zakończenia rzewnych przeprosin lustrując dziewczynę spojrzeniem.
- Idealnie. - podsumowała krótko, pozwalając sobie rozpocząć wędrówkę we wskazanym kierunku. Krokiem dostojnie spokojnym, pewnym z Forlandem człapiącym się gdzieś za nią (nadal powodującym w niej westchnie rozczarowania na posiadane umiejętności licząc, że dzisiaj jego odstraszający wygląd wystarczy w zupełności. Przez chwilę milczała kiedy z ust Hypatii zawisła między nimi wystosowana nadzieja.
- Nie jestem pewna, czy którekolwiek z hrabstw uniknęło ich istotnie - zaczęła spoglądając przed siebie wraz z kolejnymi miarowymi krokami, które stawiała we wskazanym wcześniej kierunku. Spadające gwiazdy przyniosło wiele zniszczeń - poważnych w każdym wymiarze, niespodziewanych, choć różnych w swojej liście. - jednak istotnie możliwe że fakt iż zniszczeń u nas znajduje się nieporównywalnie mniej, niż w innych miejscach winniśmy przypisać szczęściu. - odpowiedziała unosząc wargi w krótkim uśmiechu. - Słyszałam że los ugodził w was okrutnie tym razem. - nie było to wszak tajemnicą, choć trudno było wyrokować nad tym, co powodowało że odłamki rozbitej komety w niektórych miejscach spadły w większej ilości niźli w innych miejscach. Splotła dłonie przed sobą. - Czym się zajmujesz w wolnym czasie? - zapytała dziewczyny w ramach pozornie luźniej konwersacji mającej umilić im wędrówkę której się podejmowały. Padające nagle - wypełnione pokłosiem ciekawości pytanie zwróciło w końcu tęczówki Melisande ku twarzy Hypatii.
- Na tyle, na ile powinien każdy. - odpowiedziała więc odwracając spojrzenie, zawieszając je ponownie na ścieżce przed sobą. Czy zadała to pytanie powodowana alchemikiem, do którego właśnie się wybierały? Sądziła, że Melisande zechciała spotkania z nim poprzez wyraz własnego zainteresowania tym tematem? Wydawało jej się, że nakreśliła większość sprawy i własnych zamiarów w liście w którym odpowiadała na zaproszenie młodej damy. Ale może nie zrobiła tego wystarczająco jasno, by ta zrozumiała kierujące nią powody. W cokolwiek nie składała się właściwie odpowiedź, finalnie nie miała znaczenia, bo Hypatia o jej powodu zdecydowała się zapytać dokładniej dzisiaj, nie wcześniej. A droga którą kroczyły nie była na tyle długa, by zdążyła się znudzić możliwie padającymi pytaniami. - Doszłymnie słuchy o jego niepodważalnym talencie. Sądzisz że to za mało, by zwrócić moją uwagę? - odpowiedziała jej więc pytaniem na pytanie w krótkiej refleksji nad rozmowami toczonymi z Manannanem unosząc kącik warg ku górze. - Jak sądzisz, Hypatio - czym wygrywa się wojnę? - zapytała nie odrywając od niej spojrzenia ciemnych oczu. Na rozmowę w tej kwestii pozostało im już niewiele czasu, drzwi do mieszkania zajmowanego przez alchemika, znajdowały się niemal przed nimi.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przez sekundę spojrzenie Hypatii prześlizgnęło się po twarzy milczącego czarodzieja, który podróżował z Melisande. Faktycznie, nie zachwycał swoim wyglądem, może to i lepiej, że nie otwierał ust. Twarz młodej damy stężała w zamyśleniu, przede wszystkim nad tym, co czeka je, gdy faktycznie dojrzą już alchemika. Co powinno się robić z takimi ludźmi? Jak przekonać ich do swoich racji? Hypatia widziała, jak jej rodzina władała słowem i sama pragnęła być taka, jak oni. Emanować autorytetem, który tych słów właściwie nie potrzebował, a mimo to ich używać, może dla kaprysu, a może dla zabawy. O tyle, o ile z rodziną dawała sobie radę, po części dlatego, że łączyły ich wartości i spojrzenie na wiele problemów świata, po części też dlatego, że po prostu traktowana była zgodnie ze swym wiekiem, tak zupełnie nie wiedziała, jak powinna zabrać się za rozmowę z pospólstwem. Wiele emocji targało Hypatią od środka, na przeżycie wielu z nich po prostu sobie nie pozwalała. Ale pamiętała rozmowę z Primrose, pamiętała własną złość, gdy czytała w listach o atakach rebelii podkładającej ogień pod domy i tak poszkodowanych ludzi. Ludzi, którzy powinni widzieć w niej wybawicielkę. Ale żeby tak się stało, musiała najpierw wejść z nimi w bezpośredni kontakt. W głowie pojawiła się jasna iskra myśli — może Melisande wiedziała, jak tego dokonać?
Jak na zawołanie, przesunęła spojrzenie w jej kierunku, jednocześnie odpowiadając na wzniesienie kącików ust jej własnym uśmiechem. Surrey ucierpiało niezwykle mocno, chaos rozlewający się po ulicach był dopiero zatrzymywany przez tamy pomocy humanitarnej. Sama zresztą przykładała do tego rękę, monitorując napływającą do Pallas Manor korespondencję, którą streszczała swojemu ojcu i dziadkowi każdego wieczoru.
— Okrutnie. Lecz tylko głupiec oczekuje od losu sprawiedliwości — odparła, może nieco enigmatycznie. Wzniosła spojrzenie w górę, na niemalże czyste, wczesnojesienne niebo. Jej dar i przekleństwo nauczyły ją wystarczająco wiele, prędko obdarły z niewinności i naiwności w marzeniach. Coś spowodowało tę katastrofę, to jedno było pewne. Co takiego? Nie miała pojęcia, ale coraz odważniej spoglądała w taflę lustra lub wody. Jeżeli wszechświat znów dawał znaki, chciała dowiedzieć się pierwsza. — Badam historię magii. Przede wszystkim interesują mnie aspekty magii rytualnej, którą nasi przodkowie posługiwali się jeszcze w Grecji, a później i Rzymie — w tym przodkowie Melisande, w której krew Crouchów płynęła równie gęsto, choć spływała po kądzieli. Do alamanchów dotyczących kultury i magii Celtów również zdarzało jej się sięgać, lecz robiła to zdecydowanie rzadziej. Gdyby znalazła odpowiednią motywację, może bardziej poświęciłaby się i temu zagadnieniu, kto wie? — Talent i owszem, mógł zwrócić twoją uwagę. Zastanawiałam się bardziej nad tym, czy będziemy w stanie zweryfikować plotki. Byłoby szkoda, gdybyś wybierała się tu prawie na marne, z Norfolk daleka droga — jednym były okoliczne legendy, jeszcze innym stan faktyczny. Hypatia wychodziła z założenia, że aby ocenić czyjąś pracę, należało mieć o niej odpowiednie pojęcie. Zielone spojrzenie młodej damy skrzyżowało się z tym ciemnym, należącym do kuzynki. W głosie przez moment słychać było... Troskę? Troskę, która ustąpiła niemalże natychmiast, gdy Melisande zadała Hypatii następne pytanie. — Dyscypliną — odpowiedziała bez zająknięcia, zupełnie poważnie. Dyscyplina była podstawą każdego porządku, bez niej upadały imperia. Dyscyplina była pierwszą rzeczą, której uczono wysoko urodzone dzieci. Dyscyplina nie potrzebowała wytłumaczenia, wtedy nie była już dyscypliną. — Zdradzisz mi swoje zdanie na ten temat? — spytała jeszcze, tym razem zupełnie lekko, gdy Fabia zastukała kilkukrotnie w drzwi domku. Te uchyliły się nieco, w szparze pozwalając dostrzec część twarzy mężczyzny z długą brodą.
— Panie do kogo? — spytał chrapliwym głosem, przymrużając powieki w próbie ucieczki przed zbyt jaskrawym światłem.
Jak na zawołanie, przesunęła spojrzenie w jej kierunku, jednocześnie odpowiadając na wzniesienie kącików ust jej własnym uśmiechem. Surrey ucierpiało niezwykle mocno, chaos rozlewający się po ulicach był dopiero zatrzymywany przez tamy pomocy humanitarnej. Sama zresztą przykładała do tego rękę, monitorując napływającą do Pallas Manor korespondencję, którą streszczała swojemu ojcu i dziadkowi każdego wieczoru.
— Okrutnie. Lecz tylko głupiec oczekuje od losu sprawiedliwości — odparła, może nieco enigmatycznie. Wzniosła spojrzenie w górę, na niemalże czyste, wczesnojesienne niebo. Jej dar i przekleństwo nauczyły ją wystarczająco wiele, prędko obdarły z niewinności i naiwności w marzeniach. Coś spowodowało tę katastrofę, to jedno było pewne. Co takiego? Nie miała pojęcia, ale coraz odważniej spoglądała w taflę lustra lub wody. Jeżeli wszechświat znów dawał znaki, chciała dowiedzieć się pierwsza. — Badam historię magii. Przede wszystkim interesują mnie aspekty magii rytualnej, którą nasi przodkowie posługiwali się jeszcze w Grecji, a później i Rzymie — w tym przodkowie Melisande, w której krew Crouchów płynęła równie gęsto, choć spływała po kądzieli. Do alamanchów dotyczących kultury i magii Celtów również zdarzało jej się sięgać, lecz robiła to zdecydowanie rzadziej. Gdyby znalazła odpowiednią motywację, może bardziej poświęciłaby się i temu zagadnieniu, kto wie? — Talent i owszem, mógł zwrócić twoją uwagę. Zastanawiałam się bardziej nad tym, czy będziemy w stanie zweryfikować plotki. Byłoby szkoda, gdybyś wybierała się tu prawie na marne, z Norfolk daleka droga — jednym były okoliczne legendy, jeszcze innym stan faktyczny. Hypatia wychodziła z założenia, że aby ocenić czyjąś pracę, należało mieć o niej odpowiednie pojęcie. Zielone spojrzenie młodej damy skrzyżowało się z tym ciemnym, należącym do kuzynki. W głosie przez moment słychać było... Troskę? Troskę, która ustąpiła niemalże natychmiast, gdy Melisande zadała Hypatii następne pytanie. — Dyscypliną — odpowiedziała bez zająknięcia, zupełnie poważnie. Dyscyplina była podstawą każdego porządku, bez niej upadały imperia. Dyscyplina była pierwszą rzeczą, której uczono wysoko urodzone dzieci. Dyscyplina nie potrzebowała wytłumaczenia, wtedy nie była już dyscypliną. — Zdradzisz mi swoje zdanie na ten temat? — spytała jeszcze, tym razem zupełnie lekko, gdy Fabia zastukała kilkukrotnie w drzwi domku. Te uchyliły się nieco, w szparze pozwalając dostrzec część twarzy mężczyzny z długą brodą.
— Panie do kogo? — spytał chrapliwym głosem, przymrużając powieki w próbie ucieczki przed zbyt jaskrawym światłem.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Forland nie niósł ze sobą wiele pożytku - przekonała się o tym na własnej skórze jakiś czas temu, ale jednego nie można było mu odmówić - dość nieprzyjemnego (jeśli nie odpychającego) wyglądu. I to była jego jedyna zaleta. Ale nie kręciła nosem zgadzając się zabierać mężczyznę ze sobą - przynajmniej na razie. Manannan już wiedział, że był bezużyteczny, jeśli nie potrafił zareagować odpowiednio. Jego jedynym dobrym przymiotem był wygląd który mógł odstraszyć co poniektórych. Tylko tyle, albo aż - na razi jednak musiała korzystać z jego usług, wyjścia innego nie było. Potaknęła krótko głową nie zamierzając się nie zgadzać z tym stwierdzeniem. Sprawiedliwość nie istniała, pozostając w granicach mrzonek tych, którzy tęsknili i wyglądali wyśnionej utopii. Melisande zaś stawiała kroki w świecie bez marzeń w którym drogę wyznaczają kolejne cele, nie mrzonki. Była czasem do bólu przyziemna, większość spraw rozliczając za pomocą logiki i danych - nie czegoś tak niestałego jak serca.
W milczeniu wsłuchała się w wypowiedź dziewczyny idącej obok niej, nie pozwalając by nos zmarszczył jej się odrobinę. Zamiast słów potaknęła krótko głową przyjmując padające słowa. Czy wierząc w nie? Nie całkiem. Odwróciła spojrzenie od horyzontu po którym przesuwała ciemnym spojrzeniem, zawieszając je na wędrującej obok niej Hypatii. Przesunęła po niej spojrzeniem. Reputacja często wyprzedała człowieka, nie trzeba było być znawcą mikstur, żeby móc zyskać przychylność kogoś, kto je robił - wystarczyły ku temu odpowiednie surowce, jeśli ten zaś był jedynie pozorantem fakt wyjdzie na światło dzienne szybciej, niźli później przecież. Nie przejmowała się tym, co pod własne rozważania brała młoda Crouchówna, nie widząc sensu by pochylać się nad nim mocniej. Pozwoliła by wargi uniosły się jej w urokliwym uśmiechu, na wspomnienie dalekiej drogi. Ileż tak naprawdę czasu kosztowała ją ta droga? Kilka chwil, nic więcej. Nie miało to znaczenia zresztą, zadała jej kolejne z pytań, badając, klucząc, sprawdzając w znanych sobie schematach myśli i pytań. A kiedy jasnowłosa dziewczyna odpowiedziała przesunęła ciemnymi tęczówkami po jej licu. Wyraz twarzy Melisande nie zmienił się ni odrobinę pozostając nieprzeniknionym, kiedy odwracała spojrzenie i twarz by spojrzeć ponownie przed siebie.
- Może później. Teraz może nie starczyć nam na to czasu.- wypadło melodyjnie, bo znajdująca się z nimi służka pukała już do drzwi mężczyzny, którego podobno przyszło im szukać. Wzięła wdech, splatając dłonie nienagannie przed sobą. Wyprostowana, piękna, dumna.
- Do pana, jak sądzę. - wypowiedziała bez krzty niepewności, czy sztucznego zdziwienia. - Pan McLaggen jak mniemam? - wypadło jako następne rozciągając malinowe wargi w urokliwym uśmiechu. - Lady Melisande Travers. - pochyliła krótko głowę. - Oraz lady Hypatia Crouch, przedstawiciela zwierzchników tych ziem i jej mieszkańców. - nie odciągnęła od niego ciemnych wbijających się w niego tęczówek. - Proszę wybaczyć, że nachodzimy pana bez zapowiedzi, jednak doszły mnie słuchy że ma pan w zwyczaju unikać spotkań i odpowiedzi. Z pewnością nie jest pan ignorantem i nasz nazwiska winny rozjaśnić same w sobie sytuację. Pozwolimy sobie wejść na herbatę, podczas której zgłębimy dokładniej powód naszej wizyty. - zrobiła krok do przodu, Forland znalazł się obok niej, gburowatą miną i postawą nie wyglądając zbyt przyjemnie. - Zaprosi nas pan do środka, panie McLaggen? - zapytała, choć w jej głosie trudno było dosłyszeć prośbę. Wypowiedziane słowa brzmiały bardziej jak rozkaz, którego nie powinien zignorować. - Zechcesz wprowadzić w powód naszej wizyty pana McLaggena, lady Crouch? - zapytała z uprzejmym uśmiechem, zwracając tęczówki na nią.
W milczeniu wsłuchała się w wypowiedź dziewczyny idącej obok niej, nie pozwalając by nos zmarszczył jej się odrobinę. Zamiast słów potaknęła krótko głową przyjmując padające słowa. Czy wierząc w nie? Nie całkiem. Odwróciła spojrzenie od horyzontu po którym przesuwała ciemnym spojrzeniem, zawieszając je na wędrującej obok niej Hypatii. Przesunęła po niej spojrzeniem. Reputacja często wyprzedała człowieka, nie trzeba było być znawcą mikstur, żeby móc zyskać przychylność kogoś, kto je robił - wystarczyły ku temu odpowiednie surowce, jeśli ten zaś był jedynie pozorantem fakt wyjdzie na światło dzienne szybciej, niźli później przecież. Nie przejmowała się tym, co pod własne rozważania brała młoda Crouchówna, nie widząc sensu by pochylać się nad nim mocniej. Pozwoliła by wargi uniosły się jej w urokliwym uśmiechu, na wspomnienie dalekiej drogi. Ileż tak naprawdę czasu kosztowała ją ta droga? Kilka chwil, nic więcej. Nie miało to znaczenia zresztą, zadała jej kolejne z pytań, badając, klucząc, sprawdzając w znanych sobie schematach myśli i pytań. A kiedy jasnowłosa dziewczyna odpowiedziała przesunęła ciemnymi tęczówkami po jej licu. Wyraz twarzy Melisande nie zmienił się ni odrobinę pozostając nieprzeniknionym, kiedy odwracała spojrzenie i twarz by spojrzeć ponownie przed siebie.
- Może później. Teraz może nie starczyć nam na to czasu.- wypadło melodyjnie, bo znajdująca się z nimi służka pukała już do drzwi mężczyzny, którego podobno przyszło im szukać. Wzięła wdech, splatając dłonie nienagannie przed sobą. Wyprostowana, piękna, dumna.
- Do pana, jak sądzę. - wypowiedziała bez krzty niepewności, czy sztucznego zdziwienia. - Pan McLaggen jak mniemam? - wypadło jako następne rozciągając malinowe wargi w urokliwym uśmiechu. - Lady Melisande Travers. - pochyliła krótko głowę. - Oraz lady Hypatia Crouch, przedstawiciela zwierzchników tych ziem i jej mieszkańców. - nie odciągnęła od niego ciemnych wbijających się w niego tęczówek. - Proszę wybaczyć, że nachodzimy pana bez zapowiedzi, jednak doszły mnie słuchy że ma pan w zwyczaju unikać spotkań i odpowiedzi. Z pewnością nie jest pan ignorantem i nasz nazwiska winny rozjaśnić same w sobie sytuację. Pozwolimy sobie wejść na herbatę, podczas której zgłębimy dokładniej powód naszej wizyty. - zrobiła krok do przodu, Forland znalazł się obok niej, gburowatą miną i postawą nie wyglądając zbyt przyjemnie. - Zaprosi nas pan do środka, panie McLaggen? - zapytała, choć w jej głosie trudno było dosłyszeć prośbę. Wypowiedziane słowa brzmiały bardziej jak rozkaz, którego nie powinien zignorować. - Zechcesz wprowadzić w powód naszej wizyty pana McLaggena, lady Crouch? - zapytała z uprzejmym uśmiechem, zwracając tęczówki na nią.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Milczenie kuzynki nie było w swojej istocie nieprzyjemne, co niekomfortowe. Zadawanie pytań, aby później uniknąć odniesienia się do odpowiedzi, stawiało pod znakiem zapytania intencje zadającego. Hypatia zanotowała sobie w myślach tę jedną skłonność swojej kuzynki, gdy ich spojrzenia spotkały się raz jeszcze, nie odwracając od niej wzroku. Wręcz przeciwnie, wygięła usta w uśmiechu, jednocześnie unosząc brodę w górę. Czuła się pewnie na ziemi swej rodziny, nawet jeżeli ta sama ziemia poniosła straty, które sprawiały, że ciężko było ją rozpoznać. Przyjęła jednakże potaknięcie na własne słowa, które odrobinę rozmyło jej wcześniejszy zawód mało responsywną reakcją lady Travers. Cóż, może była w swej ocenie nieco zbyt surowa?
Zielone spojrzenie skupiło się na twarzy mężczyzny, taksując ją z uwagą. Każdy niewielki szczegół, mimowolne drgnięcie mięśnia twarzy mogło stanowić swoistą zapowiedź, czy też później pomóc w rozpoznaniu zbiega — gdyby okazał się zdrajcą. Pozwoliła Melisande przejąć stery w zapoznawaniu ich z McLaggenem, samej przyjmując na usta uśmiech słodki i dziewczęcy, pasujący do damy w jej wieku. Pochyliła głowę na powitanie, śladem starszej krewniaczki — gdyby nie było jej przy niej, zapewne oszczędnie kiwnęłaby głową, pochylenia zostawiając dla kogoś ważniejszego niż alchemika.
Alchemika, który spoglądał to na jedną damę, to na drugą, prawdopodobnie walcząc z myślami, czy powinien zatrzasnąć drzwi teraz, czy może chwilę później.
— Och, panie wybaczą, ale właśnie przed kilkoma minutami wybuchł mi kociołek i narobił strasznego bałaganu... — kropelka potu zalśniła w słońcu, spływając powoli po skroni czarodzieja. Hypatia powstrzymała się od zmarszczenia brwi, jak na dłoni widać było bowiem, że alchemik kłamał. Nie lubił wizyt, nie lubił rozmawiać o polityce, za to bardzo lubił przymykać drzwi i wychylać się po coś, co znajdowało się odrobinę poza zasięgiem jego rąk. Plan McLaggena zapewne wypaliłby, gdyby nie nagłe pojawienie się w zasięgu jego wzroku Forlanda. Na widok jego nieprzyjemnej fizjonomii alchemik niemalże podskoczył — poza dźwiękiem lądowania na skrzypiących deskach, wszyscy dosłyszeć mogli jeszcze charakterystyczny stukot i dźwięk turlania. Nawet bez wypuszczenia przez alchemika klamki, która umożliwiła wgląd w całą główną izbę (swoją drogą zachowaną w czystości i bez śladu wybuchu), można było domyślić się, że za drugi z dźwięków odpowiedzialna była wypuszczona różdżka. Co chciał z nią zrobić alchemik? Czy użyć jej do próby ucieczki? Tego już się nie dowiedzą.
— Och, jest tu nawet czysto, jak na krajobraz po wybuchu — zaświergotała radośnie, ostrożnie przechodząc przez próg. Rozglądnęła się przy tym po wnętrzu, uwagę zwracając przede wszystkim na kilka magicznych fotografii ustawionych na kominku. — Musi być pan czarodziejem o niespotykanym wręcz szczęściu. To pana rodzina? — skierowała swoje kroki w kierunku kominka, biorąc jedną z fotografii w dłonie. Przedstawiała ona McLaggena, ciemnowłosą kobietę w podobnym do niego wieku oraz trójkę dzieci bawiących się na kamienistej plaży.
Wystarczyło jedno spojrzenie na pobladłą twarz McLaggena, który pochylił się od razu do złapania swojej turlającej się różdżki (jednocześnie nie przeszkadzając Melisande i Forlandowi wejść do środka), dopadając ją dopiero przy przeszklonej gablocie pełnej spreparowanych ingrediencji odzwierzęcych. Czarodziej wyprostował się niczym rażony Commotio, schował różdżkę (oraz obie ręce) za plecami, przywierając plecami do przeciwległej do kominka ściany.
— Tak... To... Moja... Rodzina... — odpowiedział powoli, potrzebując oddechu przed każdym kolejnym słowem. Hypatia odłożyła zdjęcie na jego miejsce, pozwalając, aby jej twarz nabrała wyrazu łagodnego, niemalże poruszonego zachowaniem tegoż mężczyzny. Nie sądziła, że mogły trafić na aż takiego dziwaka, jednakże hazardziści i poszukiwani przez łowców długów czarodzieje raczej nie zwykli zachowywać się racjonalnie wobec nagłych odwiedzin. — Przepraszam panie, czy... Czy on — Rufus spojrzał krótko na Forlanda, jednak nie potrafił utrzymać na nim wzroku. — Czy mógłby poczekać na zewnątrz? — nie trzeba było być znawcą rodzaju ludzkiego, żeby wiedzieć, że alchemik był przerażony. Do tego stopnia, że skierował do Melisande prośbę dość dramatyczną, nieposiadającą dużej szansy na spełnienie.
— Panie Rufusie — wtrąciła więc miękko Hypatia, odchodząc kilka kroków od kominka, zatrzymując się w środku izby. — Nie przyszłyśmy tu pana karać, a pomóc — kontynuowała, nie patrząc w oczy mężczyzny, aby przesadnie go nie krępować. Zamiast tego spoglądała na jego czoło, zroszone już kilkoma kropelkami potu. — Oczywiście, jeżeli pan będzie chciał pomóc nam — oczy McLaggena otworzyły się szerzej, teraz sunął spojrzeniem nerwowo pomiędzy lady Crouch a lady Travers, wyraźnie nie rozumiejąc, jakim sposobem dowiedziały się o jego istnieniu, w czym mógłby im pomóc i dlaczego — po pierwsze — chciały mu pomóc. Co mogły o nim wiedzieć? Czemu Hypatię interesowała jego rodzina? — Wieści o pana talencie roznoszą się dość szybko, a wśród wielu z nich brakuje pewnego istotnego elementu. Politycznej afiliacji — kilkukrotne mrugnięcia alchemika sprowadziły Hypatię na ziemię. Człowiek, z którym rozmawiała nie nawykł chyba do takiego języka. Z trudem powstrzymała się więc od westchnienia, próbując wytłumaczyć, co miała na myśli. — Nikt nie był w stanie powiedzieć nam, jakie zdanie ma pan na temat Czarnego Pana oraz Ministerstwa Magii — i choć przy wypowiadaniu tych słów utrzymywała grzeczne, łagodne decorum, samo wspomnienie Czarnego Pana i Ministerstwa nadawało słowom i spojrzeniu Hypatii ostrości, nawet gdy przechyliła główkę do prawego ramienia, na sekundę przenosząc wzrok na Melisande. — Mamy z lady Travers wielką nadzieję, że zechce się pan z nami nimi podzielić.
Zielone spojrzenie skupiło się na twarzy mężczyzny, taksując ją z uwagą. Każdy niewielki szczegół, mimowolne drgnięcie mięśnia twarzy mogło stanowić swoistą zapowiedź, czy też później pomóc w rozpoznaniu zbiega — gdyby okazał się zdrajcą. Pozwoliła Melisande przejąć stery w zapoznawaniu ich z McLaggenem, samej przyjmując na usta uśmiech słodki i dziewczęcy, pasujący do damy w jej wieku. Pochyliła głowę na powitanie, śladem starszej krewniaczki — gdyby nie było jej przy niej, zapewne oszczędnie kiwnęłaby głową, pochylenia zostawiając dla kogoś ważniejszego niż alchemika.
Alchemika, który spoglądał to na jedną damę, to na drugą, prawdopodobnie walcząc z myślami, czy powinien zatrzasnąć drzwi teraz, czy może chwilę później.
— Och, panie wybaczą, ale właśnie przed kilkoma minutami wybuchł mi kociołek i narobił strasznego bałaganu... — kropelka potu zalśniła w słońcu, spływając powoli po skroni czarodzieja. Hypatia powstrzymała się od zmarszczenia brwi, jak na dłoni widać było bowiem, że alchemik kłamał. Nie lubił wizyt, nie lubił rozmawiać o polityce, za to bardzo lubił przymykać drzwi i wychylać się po coś, co znajdowało się odrobinę poza zasięgiem jego rąk. Plan McLaggena zapewne wypaliłby, gdyby nie nagłe pojawienie się w zasięgu jego wzroku Forlanda. Na widok jego nieprzyjemnej fizjonomii alchemik niemalże podskoczył — poza dźwiękiem lądowania na skrzypiących deskach, wszyscy dosłyszeć mogli jeszcze charakterystyczny stukot i dźwięk turlania. Nawet bez wypuszczenia przez alchemika klamki, która umożliwiła wgląd w całą główną izbę (swoją drogą zachowaną w czystości i bez śladu wybuchu), można było domyślić się, że za drugi z dźwięków odpowiedzialna była wypuszczona różdżka. Co chciał z nią zrobić alchemik? Czy użyć jej do próby ucieczki? Tego już się nie dowiedzą.
— Och, jest tu nawet czysto, jak na krajobraz po wybuchu — zaświergotała radośnie, ostrożnie przechodząc przez próg. Rozglądnęła się przy tym po wnętrzu, uwagę zwracając przede wszystkim na kilka magicznych fotografii ustawionych na kominku. — Musi być pan czarodziejem o niespotykanym wręcz szczęściu. To pana rodzina? — skierowała swoje kroki w kierunku kominka, biorąc jedną z fotografii w dłonie. Przedstawiała ona McLaggena, ciemnowłosą kobietę w podobnym do niego wieku oraz trójkę dzieci bawiących się na kamienistej plaży.
Wystarczyło jedno spojrzenie na pobladłą twarz McLaggena, który pochylił się od razu do złapania swojej turlającej się różdżki (jednocześnie nie przeszkadzając Melisande i Forlandowi wejść do środka), dopadając ją dopiero przy przeszklonej gablocie pełnej spreparowanych ingrediencji odzwierzęcych. Czarodziej wyprostował się niczym rażony Commotio, schował różdżkę (oraz obie ręce) za plecami, przywierając plecami do przeciwległej do kominka ściany.
— Tak... To... Moja... Rodzina... — odpowiedział powoli, potrzebując oddechu przed każdym kolejnym słowem. Hypatia odłożyła zdjęcie na jego miejsce, pozwalając, aby jej twarz nabrała wyrazu łagodnego, niemalże poruszonego zachowaniem tegoż mężczyzny. Nie sądziła, że mogły trafić na aż takiego dziwaka, jednakże hazardziści i poszukiwani przez łowców długów czarodzieje raczej nie zwykli zachowywać się racjonalnie wobec nagłych odwiedzin. — Przepraszam panie, czy... Czy on — Rufus spojrzał krótko na Forlanda, jednak nie potrafił utrzymać na nim wzroku. — Czy mógłby poczekać na zewnątrz? — nie trzeba było być znawcą rodzaju ludzkiego, żeby wiedzieć, że alchemik był przerażony. Do tego stopnia, że skierował do Melisande prośbę dość dramatyczną, nieposiadającą dużej szansy na spełnienie.
— Panie Rufusie — wtrąciła więc miękko Hypatia, odchodząc kilka kroków od kominka, zatrzymując się w środku izby. — Nie przyszłyśmy tu pana karać, a pomóc — kontynuowała, nie patrząc w oczy mężczyzny, aby przesadnie go nie krępować. Zamiast tego spoglądała na jego czoło, zroszone już kilkoma kropelkami potu. — Oczywiście, jeżeli pan będzie chciał pomóc nam — oczy McLaggena otworzyły się szerzej, teraz sunął spojrzeniem nerwowo pomiędzy lady Crouch a lady Travers, wyraźnie nie rozumiejąc, jakim sposobem dowiedziały się o jego istnieniu, w czym mógłby im pomóc i dlaczego — po pierwsze — chciały mu pomóc. Co mogły o nim wiedzieć? Czemu Hypatię interesowała jego rodzina? — Wieści o pana talencie roznoszą się dość szybko, a wśród wielu z nich brakuje pewnego istotnego elementu. Politycznej afiliacji — kilkukrotne mrugnięcia alchemika sprowadziły Hypatię na ziemię. Człowiek, z którym rozmawiała nie nawykł chyba do takiego języka. Z trudem powstrzymała się więc od westchnienia, próbując wytłumaczyć, co miała na myśli. — Nikt nie był w stanie powiedzieć nam, jakie zdanie ma pan na temat Czarnego Pana oraz Ministerstwa Magii — i choć przy wypowiadaniu tych słów utrzymywała grzeczne, łagodne decorum, samo wspomnienie Czarnego Pana i Ministerstwa nadawało słowom i spojrzeniu Hypatii ostrości, nawet gdy przechyliła główkę do prawego ramienia, na sekundę przenosząc wzrok na Melisande. — Mamy z lady Travers wielką nadzieję, że zechce się pan z nami nimi podzielić.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Melisande nie unikała odpowiedzania na pytania, ale to jedno, które zadała Hypatia musiało poczekać - w całej reszcie nie miała nic więcej do powiedzenia, zwyczajowo skupiona najmocniej pozostawiała na zadaniu, a znalzłszy się przed drzwiami mężczyzny nie widziała powodu - ani przyjemności w snuciu dysput stojąc u progu czyjegoś domu. Intencji idących za tym było tyle ile w postanioweninu przy śniadaniu czy zje byłkę z konfiturą z jabłek czy truskawek.
Rozpoczęła konwersację nie czekając na Hypatię, właściwie sprawę mogła doprowadzić do końca sama - nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Uznała jednak, że obecność przedstawiciela opiekunów tych ziem, może w nadchodzących negocjajach dać jej zdecydowaną przewagę. A chęć naprawienia stosunków z jej rodziną Hypatii robiła z niej idealną korzyść dla Melisande. Lubiła je, płynące jak wartki strumień rozmowy, swoistą walkę na argumenty, bronie i możliwości. Spojrzenie miała bystre i pewne skupione na mężczyźnie który pojawił się przed nimi. Wysunęła pion w swoistej pojedynku, ale tyle wystarczyło - wiedziała dokładnie. To rozdanie przyjdzie zagrać im z całkowitym amatorem.
Rozciągnęła wargi w przepięknym uśmiechu który nie dotknął oczu na wypadające pytanie.
- Mimo to, wejdziemy. - odpowiedziała mu nie przestając się uśmiechać, przesuwając o krok by zrobić miejsce Forlandowi który przesunął się do przodu jak raz na coś się przydając. Powstrzymała uniesienie brwi ku górze kiedy Hypatia jako pierwsza weszła do budynku.
- Niestety musi zostać przy moim boku. Mój mąż nie życzy sobie bym wędrowała samotnie. - odpowiedziała nie przestając unosić kącików warg ku górze. Mogła jednak samej pociągnąć dalej tą rozmowę, zrozumiała to niemal od razu kiedy słowa wydobyły się z ust Hypatii. Nie przesunęła jednak na nią tęczówek zatrzymując je utkwione na mężczyźnie. Powstrzymując chęć wygięcia warg z niezadowoleniem. Znajdujący się przed nimi mężczyzna nie był żadnym wyzwaniem - może to i lepiej. Z kimś bardziej wprawnym, po takim przedstawieniu sprawy mogłyby zaczynać z przegranej pozycji, jeszcze nie całkowicie, ale trudniejszej. Negocjacje, były sztuką uzyskania jak najwięcej i choć nie było nic złego we wspomnieniu zarówno ministerstwa jak i Czarnego Pana, tak McLaggen zdawał się już niemal mdleć ze strachu jedynie na widok Forlanda. I o własną rodzinę co lepiej wykorzystać było w uprzejmym zwróceniu Gdy tylko usłyszał słowa Hypatii cofnął się zalewając mocniej potem i cofał tak, cofał aż nie natrafił na ścianę. Kiedy zrozumiał, że nie ma miejsca na dalszą ucieczkę pokręcił z przerażeniem głową. Oh, na Mahaut, cóż za straszliwe rozczarowanie. Miała ochotę westchnąć.
- Dobry. Wspaniały. Oczywiście. Tak… Tak… - powiedział McLaggen - bo cóżże innego miałby powiedzieć? Może umiał po prostu tak dobrze grać? Przecież nie było możliwości, żeby dwie damy były tak przerażające, by drgać w podrygach i pocić się wielce. Oh, Manannan pęknie ze śmiechu kiedy wspomni o tym przy kolacji. Zerknęła na Forlanda milcząco stojącego krok za nią. A może to był kwestia jego? Cóż, niech będzie jak było.
- Wspaniale. - skwitowała krótko jego słowa, uśmiechając się promiennie. - Proszę wziąć głębszy oddech, panie McLaggen, na Mahaut, chyba nie prezentujemy się aż tak strasznie? - zapytała, unosząc jedną z brwi ku górze. - Sprawa więc jest prosta. - orzekła bo nie było sensu przedłużać tej mało ciekawej farsy. McLaggen był zbyt wielkim tchórzem by istniało prawdopodobieństwo by wspierał swoimi eliksirami działania wroga w jakikolwiek sposób. A jeśli robił to wcześniej, po tej wizycie prawdopodobnie więcej się tego nie podejmie. - Pana usługi przysłużą się naszej wspólnej sprawie. Bo jak mniemam nie ma pan nic przeciwko współpracy i odpowiedniej do wykonywanych zadań opłacie? - upewniła się, może nie był tchórzem, tylko całkowitym szaleńcem.
Rozpoczęła konwersację nie czekając na Hypatię, właściwie sprawę mogła doprowadzić do końca sama - nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Uznała jednak, że obecność przedstawiciela opiekunów tych ziem, może w nadchodzących negocjajach dać jej zdecydowaną przewagę. A chęć naprawienia stosunków z jej rodziną Hypatii robiła z niej idealną korzyść dla Melisande. Lubiła je, płynące jak wartki strumień rozmowy, swoistą walkę na argumenty, bronie i możliwości. Spojrzenie miała bystre i pewne skupione na mężczyźnie który pojawił się przed nimi. Wysunęła pion w swoistej pojedynku, ale tyle wystarczyło - wiedziała dokładnie. To rozdanie przyjdzie zagrać im z całkowitym amatorem.
Rozciągnęła wargi w przepięknym uśmiechu który nie dotknął oczu na wypadające pytanie.
- Mimo to, wejdziemy. - odpowiedziała mu nie przestając się uśmiechać, przesuwając o krok by zrobić miejsce Forlandowi który przesunął się do przodu jak raz na coś się przydając. Powstrzymała uniesienie brwi ku górze kiedy Hypatia jako pierwsza weszła do budynku.
- Niestety musi zostać przy moim boku. Mój mąż nie życzy sobie bym wędrowała samotnie. - odpowiedziała nie przestając unosić kącików warg ku górze. Mogła jednak samej pociągnąć dalej tą rozmowę, zrozumiała to niemal od razu kiedy słowa wydobyły się z ust Hypatii. Nie przesunęła jednak na nią tęczówek zatrzymując je utkwione na mężczyźnie. Powstrzymując chęć wygięcia warg z niezadowoleniem. Znajdujący się przed nimi mężczyzna nie był żadnym wyzwaniem - może to i lepiej. Z kimś bardziej wprawnym, po takim przedstawieniu sprawy mogłyby zaczynać z przegranej pozycji, jeszcze nie całkowicie, ale trudniejszej. Negocjacje, były sztuką uzyskania jak najwięcej i choć nie było nic złego we wspomnieniu zarówno ministerstwa jak i Czarnego Pana, tak McLaggen zdawał się już niemal mdleć ze strachu jedynie na widok Forlanda. I o własną rodzinę co lepiej wykorzystać było w uprzejmym zwróceniu Gdy tylko usłyszał słowa Hypatii cofnął się zalewając mocniej potem i cofał tak, cofał aż nie natrafił na ścianę. Kiedy zrozumiał, że nie ma miejsca na dalszą ucieczkę pokręcił z przerażeniem głową. Oh, na Mahaut, cóż za straszliwe rozczarowanie. Miała ochotę westchnąć.
- Dobry. Wspaniały. Oczywiście. Tak… Tak… - powiedział McLaggen - bo cóżże innego miałby powiedzieć? Może umiał po prostu tak dobrze grać? Przecież nie było możliwości, żeby dwie damy były tak przerażające, by drgać w podrygach i pocić się wielce. Oh, Manannan pęknie ze śmiechu kiedy wspomni o tym przy kolacji. Zerknęła na Forlanda milcząco stojącego krok za nią. A może to był kwestia jego? Cóż, niech będzie jak było.
- Wspaniale. - skwitowała krótko jego słowa, uśmiechając się promiennie. - Proszę wziąć głębszy oddech, panie McLaggen, na Mahaut, chyba nie prezentujemy się aż tak strasznie? - zapytała, unosząc jedną z brwi ku górze. - Sprawa więc jest prosta. - orzekła bo nie było sensu przedłużać tej mało ciekawej farsy. McLaggen był zbyt wielkim tchórzem by istniało prawdopodobieństwo by wspierał swoimi eliksirami działania wroga w jakikolwiek sposób. A jeśli robił to wcześniej, po tej wizycie prawdopodobnie więcej się tego nie podejmie. - Pana usługi przysłużą się naszej wspólnej sprawie. Bo jak mniemam nie ma pan nic przeciwko współpracy i odpowiedniej do wykonywanych zadań opłacie? - upewniła się, może nie był tchórzem, tylko całkowitym szaleńcem.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
— Ale na pewno? Nic paniom, znaczy... Waszym wysoko... Waszym miłościom nie grozi w moim domu — głos Rufusa drżał, gdy wypowiadał te słowa, wszystko dlatego, że nie odrywał wzroku od Forlanda, którego przez wzgląd na nieprzyjemny wygląd brał za największe niebezpieczeństwo. Może nie chciał dodatkowo myśleć o tym, kim był mąż Melisande (i czy może nie był to ten czarodziej o tym samym nazwisku, o którym kiedyś czytał w gazecie), a może po prostu lekceważąco podchodził do możliwości siłowej perswazji ze stron dwóch czarownic, dowiedzieć się tego można było tylko od niego samego, a nie wydawał się być przesadnie skory do rozmowy o swych odczuciach, ale trudno było wymagać tego od człowieka, który już od jakiegoś czasu ukrywał się przed windykatorami.
Sama Hypatia była przekonana o konieczności wspomnienia Czarnego Pana i Ministerstwa od razu, przede wszystkim przez wzgląd na bojaźliwe podejście McLaggena. Czy Ministerstwo zajmowało się w jakiś sposób dłużnikami unikającymi opłaty? Musiała dopytać się Bartemiusa, możliwe, że robił to Wizengamot, gdy Gringott pozostawał bezskuteczny. Ilu ludzi w szarej strefie mógł znać McLaggen, iloma nazwiskami sypnąć, gdy tylko poczuje się prawdziwie zaopiekowany przez panów ziem, na które trafił i szerzej — przez tych, którzy w chwili obecnej grali polityczne pierwsze skrzypce.
Zadowolona z odpowiedzi alchemika, pozwoliła mówić Melisande dalej. Sama zerknęła z ukosa na Forlanda, cóż mógł sobie myśleć ów biedny człowiek, tak nikczemnie oceniany przez swą nikczemną aparycję? Choć był brzydki, zrobiło jej się go żal, w dodatku całkiem szczerze. Kto by przypuszczał, że większe współczucie odczuje do brzydkiego starca, niż względem tchórza. Gdy Melisande skończyła mówić, powróciła wzrokiem do McLaggena, uśmiechając się do niego słodko.
— Oto nasza pomoc, panie McLaggen. Użyczy nam pan swych talentów na wyłączność, w zamian zaoferujemy panu bezpieczeństwo od windykacji i zarobek. Jeżeli nie zawiedzie pan stawianych przed sobą oczekiwań, dopilnuję, aby przy podziale pomugolskiego mienia nie zabrakło wzmianki o pana nazwisku — zatrzymała swe spojrzenie na mężczyźnie na dłużej, akurat w momencie, gdy ten powoli osunął się w dół ściany, na zgiętych nogach. Krótkie tąpnięcie zasłyszane zostało przez wszystkich w chwili zderzenia się jego kości ogonowej z podłogą, jednak Rufus McLaggen nie robił sobie z tego wiele. Podciągnął wychudzone nogi do klatki piersiowej, objął je ramionami i niczym małe dziecko oparł brodę o kolana. Chociaż zastygł w ekscentrycznej dla dam pozie, nie było wątpliwości, że zastanawiał się nad przedstawioną przez czarownice propozycją. Przedłużające się milczenie wydawało się tylko grą na czas, aż wreszcie uniósł powoli głowę w kierunku Melisande, szybko przeskakując spojrzeniem do zabierającej ostatnio głos Hypatii. Nie wytrzymał jednak długo, znów odbił wzrok do lady Travers, a później cała sytuacja znów się powtórzyła. Za którymś, może szóstym razem wreszcie otworzył usta, zamknął je, przełknął ślinę i otworzył ponownie.
— Nie lubię obcych — jego słowa spotkały się z błyskiem zaskoczenia w oczach Hypatii, która potrzebowała skupić się, aby nie poruszyć nawet jednym mięśniem twarzy. Tymczasem alchemik powoli wstawał na równe nogi, pomagając sobie ścianą. — Jeżeli mają być pośrednicy, niech to będą kobiety. Nie ściągają długów — nic dziwnego, że wszelkie myśli McLaggena kręciły się wokół długów i windykacji, lady Crouch ciekawa była, cóż takiego obiecali mu uczynić źli odzyskiwacze, że przeniósł się na drugi koniec kraju. Nie, żeby chciała słyszeć o tym w szczegółach, w końcu te mogły być obrzydliwe, ale zapewne tłumaczyły w pewien sposób dziwaczność tego mężczyzny. — I niech przyniosą ze sobą jednego ziemniaka. Wtedy będę wiedzieć, że przychodzą od... — zawiesił na moment wzrok, wbijając go w ziemię przed pantofelkami Hypatii. — Od waszych miłości. Tylko na takie warunki mogę się zgodzić. Martwy się wam nie przydam — dodał, tym razem niezwykle wręcz dziarsko, wreszcie wznosząc wzrok na Melisande, oczekując jej odpowiedzi.
Sama Hypatia była przekonana o konieczności wspomnienia Czarnego Pana i Ministerstwa od razu, przede wszystkim przez wzgląd na bojaźliwe podejście McLaggena. Czy Ministerstwo zajmowało się w jakiś sposób dłużnikami unikającymi opłaty? Musiała dopytać się Bartemiusa, możliwe, że robił to Wizengamot, gdy Gringott pozostawał bezskuteczny. Ilu ludzi w szarej strefie mógł znać McLaggen, iloma nazwiskami sypnąć, gdy tylko poczuje się prawdziwie zaopiekowany przez panów ziem, na które trafił i szerzej — przez tych, którzy w chwili obecnej grali polityczne pierwsze skrzypce.
Zadowolona z odpowiedzi alchemika, pozwoliła mówić Melisande dalej. Sama zerknęła z ukosa na Forlanda, cóż mógł sobie myśleć ów biedny człowiek, tak nikczemnie oceniany przez swą nikczemną aparycję? Choć był brzydki, zrobiło jej się go żal, w dodatku całkiem szczerze. Kto by przypuszczał, że większe współczucie odczuje do brzydkiego starca, niż względem tchórza. Gdy Melisande skończyła mówić, powróciła wzrokiem do McLaggena, uśmiechając się do niego słodko.
— Oto nasza pomoc, panie McLaggen. Użyczy nam pan swych talentów na wyłączność, w zamian zaoferujemy panu bezpieczeństwo od windykacji i zarobek. Jeżeli nie zawiedzie pan stawianych przed sobą oczekiwań, dopilnuję, aby przy podziale pomugolskiego mienia nie zabrakło wzmianki o pana nazwisku — zatrzymała swe spojrzenie na mężczyźnie na dłużej, akurat w momencie, gdy ten powoli osunął się w dół ściany, na zgiętych nogach. Krótkie tąpnięcie zasłyszane zostało przez wszystkich w chwili zderzenia się jego kości ogonowej z podłogą, jednak Rufus McLaggen nie robił sobie z tego wiele. Podciągnął wychudzone nogi do klatki piersiowej, objął je ramionami i niczym małe dziecko oparł brodę o kolana. Chociaż zastygł w ekscentrycznej dla dam pozie, nie było wątpliwości, że zastanawiał się nad przedstawioną przez czarownice propozycją. Przedłużające się milczenie wydawało się tylko grą na czas, aż wreszcie uniósł powoli głowę w kierunku Melisande, szybko przeskakując spojrzeniem do zabierającej ostatnio głos Hypatii. Nie wytrzymał jednak długo, znów odbił wzrok do lady Travers, a później cała sytuacja znów się powtórzyła. Za którymś, może szóstym razem wreszcie otworzył usta, zamknął je, przełknął ślinę i otworzył ponownie.
— Nie lubię obcych — jego słowa spotkały się z błyskiem zaskoczenia w oczach Hypatii, która potrzebowała skupić się, aby nie poruszyć nawet jednym mięśniem twarzy. Tymczasem alchemik powoli wstawał na równe nogi, pomagając sobie ścianą. — Jeżeli mają być pośrednicy, niech to będą kobiety. Nie ściągają długów — nic dziwnego, że wszelkie myśli McLaggena kręciły się wokół długów i windykacji, lady Crouch ciekawa była, cóż takiego obiecali mu uczynić źli odzyskiwacze, że przeniósł się na drugi koniec kraju. Nie, żeby chciała słyszeć o tym w szczegółach, w końcu te mogły być obrzydliwe, ale zapewne tłumaczyły w pewien sposób dziwaczność tego mężczyzny. — I niech przyniosą ze sobą jednego ziemniaka. Wtedy będę wiedzieć, że przychodzą od... — zawiesił na moment wzrok, wbijając go w ziemię przed pantofelkami Hypatii. — Od waszych miłości. Tylko na takie warunki mogę się zgodzić. Martwy się wam nie przydam — dodał, tym razem niezwykle wręcz dziarsko, wreszcie wznosząc wzrok na Melisande, oczekując jej odpowiedzi.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
- Z pewnością nie, wierzę że jest pan człowiekiem rozsądnym. - odpowiedziała mężczyźnie. Forland nawet nie drgnął, ona właściwie też nie. - Ale sam pan rozumie, nie okazałabym się zbyt dobrą żoną nie wypełniając jego woli. Proszę się jednak nie obawiać, pan Forland na razie nie ma powodów do interwencji. - orzekła unosząc kąciki ust ku górze. Na razie, bo przecież wszystko zależało od tego, co stanie się dalej. Nie wtrącała się w prowadzoną rozmowę, stwierdzając, że na własnych ziemiach Hypatia może przeprowadzić ją sama. Ale w jej własnej ocenie brakowało jej umiejętności, negocjajcje nie były tym samym co filozoficzne dysputy nad którymś z dzieł. Trudno, miała jeszcze czas by się tego nauczyć - albo z trudniejszym przeciwnikiem przyjdzie jej przegrać i tak nauczyć się o tym jakie decyzje podjęte przez nią nie był odpowiednimi. Miała ochotę westchnąć, kiedy Hypatia nie dała mężczyźnie nawet odpowiedzieć na jej pytanie. Ale na jej twarzy trudno było dostrzec jakąkolwiek emocje poza uprzejmie zainteresowanym uśmiechem. Nie zerknęła też z zaskoczeniem ku Hypatii wpatrując się jedynie w tchórzliwego mężczyznę przed sobą. Gdyby nie to, że rozmawiali właśnie z obcym pozwoliłaby by jej brwi uniosły się ku górze. Czy Hypatia omówiła wcześniej tą sprawę z własnym nestorem? Albo chociaż z bratem? A jeśli tak, dlaczego nie wprowadziła jej z warunki i możliwości pomocy który jej dom jest w stanie zaoferować wcześniej, przed podjęciem rozmowy? Nie miała pojęcia, ale większość jej myśli skłaniała się ku trzeciej opcji - tej w której oferowana pomoc nie była pewnością. Podczas gdy słowa Melisande pozostawały w strefie niedomówień - za każdą pracę człowiek powinien być wynagrodzony, Hypatia oferowała bezpieczeństwo - prawdopodobnie spłacając mężczyzny długi, co… było wyknalne po otrzymaniu zgody - ale nadto obiecywała mienia, a tego w jej mniemamniu nie powinna robić. Zwróciłaby jej na to uwagę, odnosząc w ostatnim czasie wrażenie, że wiele młódek próbuje stawiać się w rolach do których nie przebyły jeszcze drogi, nie pojmując mechnizmów, którymi winny nauczyć się ze swobodą posługiwać. W jej myślach zamigotało wspomnienie brudnej i pokaleczonej Imogen bratającej się z mieszkańcami. Westchnęłaby, ale zostawiła to sobie na później. Cóż, gdyby była optymistką, pewnie orzekłaby z beztroską że cel przynajmniej został osiągnięty. Ale daleko było jej do chichoczącej bez powodu dziewoi. Może winna pozostawić sprawę samą sobie? Ostatnie, była jedynie jej częścią. Sugerowała sprawdzić mężczyznę i dalej sprawie dać zająć się komuś, kto istotnie miał jakiś posłuch. Bartemius wystarczyłby w tej sprawie, one mogły przygotowac pod to żyzny grunt. Jej towarzyszka zdecydowała jednak dzisiaj inaczej.
Nie pozwoliła by drgnęła jej brew gdy McLaggen wyznał, ze nie lubił obcych. Nie obchodziło jej to ani odrobinę. Kolejne westchnięcie na potem obiło się w jej wnętrzu. A potem brwi uniosły się ku górze. Jednego ziemniaka? Próbował ich obrazić tymi ziemniakami? Czy był zwyczajnie durniem?
- Sprawa w tej kwestii nie została jeszcze przesądzona. Ze zwłokami też można wiele zrobić. - wypowiedziała patrząc na niego z nadal nienachalnym, łagodnym uśmiechem. - Ale jak sądzę, odpowiednim będzie, panie McLaggen, by udowodnił pan że istotnie żywy jest pan wart cokolwiek. - wargi odrobinkę wydęły się, kiedy unosiła je ku górze. - Będziemy w kontakcie. - powiedziała bo nie było co więcej mówić. - Za niesubordynację, albo zdradę zapłaci pan odpowiednią cenę. Interesy z panem to przyjemność, do widzenia panie McLaggen. - wypowiedziała gładko bez zachwiania głosek, potaknęła mu krótko głową odwracając się by ruszyć do wyjścia. Sprawa poszła gładko, ale Melisnade nie opuszczało uczucie, że tylko dlatego, że trafiły na durnia i tchórza - możliwe, że o niebywałym talencie, ale jednak. Była rozczarowana, brakiem stymulującej rozmowy, swoistego przeciągania liny, znudzona, niezadowolona nawet.
- Wojnę wygrywa się siłą i sprytem, Hypatio. - odpowiedziała na pytanie, które musiało poczekać wcześniej. Uniosła w charakterystycznym, urokliwym uśmiechu wargi, jeśli ta była ciekawa, odpowiedziała jej własne wnioski na temat przeprowadzonej przez nią rozmowy z McLaggenem, ale sama nie rozpoczęła wcześniej tematu. Nie widziała problemu, żeby młódka nabrała doświadczenia zderzając się z problemem samotnie, nie wyciągając wniosków z tego przypadku - wszak każdy miał możliwość obrać własną drogę. - Pozwól, że tu się dziś pożegnamy, chcę pomówić z mężem przed kolacją. - skinęła jej krótko głową wzrokiem odnajdując kroczącego za nią Forlanda z którym zniknęła w stronę Norfolku niewiele później.
| ztx2?
Nie pozwoliła by drgnęła jej brew gdy McLaggen wyznał, ze nie lubił obcych. Nie obchodziło jej to ani odrobinę. Kolejne westchnięcie na potem obiło się w jej wnętrzu. A potem brwi uniosły się ku górze. Jednego ziemniaka? Próbował ich obrazić tymi ziemniakami? Czy był zwyczajnie durniem?
- Sprawa w tej kwestii nie została jeszcze przesądzona. Ze zwłokami też można wiele zrobić. - wypowiedziała patrząc na niego z nadal nienachalnym, łagodnym uśmiechem. - Ale jak sądzę, odpowiednim będzie, panie McLaggen, by udowodnił pan że istotnie żywy jest pan wart cokolwiek. - wargi odrobinkę wydęły się, kiedy unosiła je ku górze. - Będziemy w kontakcie. - powiedziała bo nie było co więcej mówić. - Za niesubordynację, albo zdradę zapłaci pan odpowiednią cenę. Interesy z panem to przyjemność, do widzenia panie McLaggen. - wypowiedziała gładko bez zachwiania głosek, potaknęła mu krótko głową odwracając się by ruszyć do wyjścia. Sprawa poszła gładko, ale Melisnade nie opuszczało uczucie, że tylko dlatego, że trafiły na durnia i tchórza - możliwe, że o niebywałym talencie, ale jednak. Była rozczarowana, brakiem stymulującej rozmowy, swoistego przeciągania liny, znudzona, niezadowolona nawet.
- Wojnę wygrywa się siłą i sprytem, Hypatio. - odpowiedziała na pytanie, które musiało poczekać wcześniej. Uniosła w charakterystycznym, urokliwym uśmiechu wargi, jeśli ta była ciekawa, odpowiedziała jej własne wnioski na temat przeprowadzonej przez nią rozmowy z McLaggenem, ale sama nie rozpoczęła wcześniej tematu. Nie widziała problemu, żeby młódka nabrała doświadczenia zderzając się z problemem samotnie, nie wyciągając wniosków z tego przypadku - wszak każdy miał możliwość obrać własną drogę. - Pozwól, że tu się dziś pożegnamy, chcę pomówić z mężem przed kolacją. - skinęła jej krótko głową wzrokiem odnajdując kroczącego za nią Forlanda z którym zniknęła w stronę Norfolku niewiele później.
| ztx2?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Little Whinging
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey