Eris Rookwood
AutorWiadomość
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
is to risk being completely cut open.
Londyn, luty 1955
Nie jesteś ofiarą.
Nigdy nią nie była. Przyjęcie podobnego tytułu, dołączenie go do dumnie brzmiącego imienia, równało się końcowi gry pozorów. Pchających naprzód pragnień i ambicji, zdeptanych jednym zakazanym słowem, z łatwością przychodzącym względem innych. To oni uginali się pod ciężarem losu, społecznych konwenansów. Pociągani niby szmaciane lalki przez krnąbrne dzieci, podrygując jak kukiełki wrzucone na scenę. Ku czyjej uciesze? Może tych zasiadających u góry, spoglądających ze swego piedestału ku maszerującym przez świat mrówkom. Może bogom, jeśli takowi kiedykolwiek skłonni byli jeszcze zerkać ku swemu opuszczonemu domkowi dla lalek, w których ani jedno łóżeczko ni stolik nie pozostały w pierwotnie wskazanym miejscu.
Dobrze byłoby różnić się od elementów wystroju w dziecięcej zabawie, drobnych drewnianych mebelków o znikomej funkcjonalności, w całej swej pysze nie była jednak zdolną wynieść się ponad nie. Nawet teraz, pochylając się nad umywalką w łazience, mierząc spojrzeniem z władnym odbiciem, fałsz tejże treści wydawał się ponad siły. Przepychano ją spod jednej ściany pod drugą, ustawiano we wdzięcznych pozach, wykrzywiano twarz w nieszczere uśmiechy. Wyrywano z piersi dźwięki słodkie niby muzycznych instrumentów, wpychano w usta słowa niby rodem z ksiąg i traktatów możliwie daleko poza kręgami zainteresowań. Teraz zaś miała być ogniwem. Pięknym frontem dla wcale nie najładniejszego procederu, w którym ciała teoretycznie pokrewnych jej dziewcząt sprowadzane były do poziomu surowca, z którego to dopiero miało zostać wytworzone coś przydatnego. Rozpłatać pierś, odciąć członki, upuścić krwi - wiedziała aż za dobrze jakie metody stosowano, wystarczająco grożono jej nimi, gdy ze zbytnią śmiałością próbowała wkroczyć między cienie Londynu. Żadnej trudności nie napotykała z uwierzeniem w podobnie bestialskie praktyki, niezdolne nawet przekraść się między treść okazjonalnych koszmarów nawiedzających ją po zmroku. Przemoc była im wszystkim doskonale znana od bruków ulicy po salony wypełnione wielkimi panami, nawet jeśli w jej drobnych, kobiecych dłoniach winna była być może nigdy nie zostać przekutą w narzędzie. Dość było jednak monopolu na krzywdę, patrzenia jak inni wybijają się z jej pomocą, samemu stojąc się gdzieś na uboczu niby niemy świadek ludzkich dramatów.
Nowy początek. Bez zasad, poza tymi kreślonymi samodzielnie i ograniczeń, prócz długości własnych dłoni. Miały sięgnąć ku słońcu, chwycić najjaśniejszy z punktów świata. Poparzy się czy może okaże nadludzko zdolna zamknąć na nim dłonie? Nieistotne. Liczyła się próba, szansa rysująca przed nią równie wyraźnie, co wyciągające ku błękitowi tęczówki ścieżki czerwieni, zakłócające biel oka. Zbyt dużo płakała w ciągu ostatnich dni, tygodni, za mało zaś spała, gdy udręczony umysł nieskory był oddać się kojącym objęciom Morfeusza. Zwyczajnie okazywał się ku temu niezdolnym, gdy ta jedna myśl wciąż nawiedzała go bez wytchnienia. Jedna wątpliwość, odganiana z pomocą znikającej zawartości kolejnych butelek czy ulatująca ku niebo wraz z chmurą papierosowego dymu.
Nie jesteś ofiarą.
Tylko szept, znajdujący ujście mimo zaciśniętej szczęki, względem którego odbicie nie miało żadnej odpowiedzi. Nie musiało. Wystarczył milion myśli tłoczących się pod kopułą jasnych włosów, rozbijających o poszarpany skraj szpecącej tył głowy szramy. Wydawały się wylewać przez nią z każdym uderzeniem bólu, ilekroć zbyt gwałtownie poruszyła się czy przypadkiem źle ułożyła na poduszce, kłując ilekroć rozczesując jasne pukle pociągnęła za nie zbyt nieostrożnie. Potrzebowała tego, niby zaczepienia w czymś sobie znanym. Cierpienie przeplatało się z mądrością kolejnej lekcji, udzielanej tym razem przez bezcielesnego tutora zwanego życiem. Po raz pierwszy miała też sposobność zdecydować co zrobić ze śladami po lekcji, w zaciszu domowym zawsze skrzętnie leczonymi. Tym razem rana nie została zabliźniona magią, nie zniknęła przez ruch różdżki, pozostawiają ślad jedynie w psychice. Była wolna uczynić to jedno ze swym ciałem, pozostawić skrytą między złotymi kosmykami linię wyznaczającą początek nowego. Pierwszy przystanek w nowym życiu, wbrew planom nie zaczynającym się chyba wcale z momentem opuszczenia rodzinnego domu, ale właśnie w deszczowym dniu, który urozmaicono atakiem na jej osobę.
I ten następujący wkrótce po nim akt przemocy, gdy dopełniła swej zemsty, chociaż wówczas wydawało się to raczej panicznym szukaniem najprostszego rozwiązania względem problematycznej sytuacji. Przeszłość była tym, czym skłonna była ją określić, interpretując wydarzenia z coraz to mniej konwencjonalnego punktu widzenia. Strategia obrony wobec tego, co zakłócić mogło obecny sposób rozumowania, utrudnić przejście do ofensywy. Wejść między wilki i nie czuć niby zwierzyna łowna, której pozostawała ucieczka lub pogodzenie się z losem. Skoro nawet roślinożercy w czasie głodu skłaniali się ku przeżuwania cudzych kości, ona tym bardziej powinna była być zdolną odnieść zysk przez krzywdę swych pobratymców. Do stracenia miała jedynie godność, enigmatycznie brzmiące pojęcie rzucane w chwilach uniesienia rodzicielki i życie, wciąż jeszcze sprawiające wrażenie dobra publicznego, nie zaś własności tej jednej jedynej osoby - jej samej. Niech tak będzie, nie z tym zamierzała się spierać, pokazując światu ileż to rzeczy mogłaby niepowstrzymana uczynić względem fizycznej powłoki. W pamięci wciąż żywym pozostawało wspomnienie niedwuznacznych propozycji względem wykorzystania jej na kształt środka płatniczego. Odmówiła, tak jak odmawiać miała i w kolejnych miesiącach, latach, czasem z marnym skutkiem względem męskiej władzy. A jednak…
Nie jesteś ofiarą.
Palce rozprostowały się, w końcu rozluźniając kurczowy uścisk na jej brzegu. Paznokcie prześledziły pęknięcia na powierzchni, w całym ich poukładanym chaosie, zagłębiając się w najgłębszych z nich. Pomagały ułożyć myśli, nadać im odmiennej konstrukcji względem kompletnego braku ładu wkradającego się w przestrzeń umysłu. Jeszcze ostatni raz poprawiła okalający twarz lekko zakręcony kosmyk, zwilżyła krańcem języka opatrzone czerwienią pomady usta. Wyszła z łazienki, z mieszkania. Na pieszo, tylko ona i szare ulice Londynu, swym zgiełkiem wygłuszające odgłos bijącego coraz szybciej w piersi serca. Na zewnątrz była równie spokojna, co siadając przed rodzicielką, ilekroć tej przychodziła ochota zabrać córkę na spytki. Siłą stabilizowała oddech, przygryzając lekko policzki powstrzymywała się od zmiany mimiki i pozostawiała ręce luźno spuszczonymi wzdłuż ciała, nawet jeśli korciło zacisnąć dłonie w pięści.
Niby swobodnym krokiem przekraczała próg najętej im loży, zajmowała miejsce na wypłowiałej kanapie. Czuła wszystko niby sto razy intensywniej, począwszy od gryzącego materiały kołnierzyka, przez chłód szkła trzymanego w dłoni, po cudzy wzrok na sobie. Miał ją za głupca, ale jednocześnie skorym był w najgorszym wypadku spędzić wieczór na zabawie cudzym kosztem. Próbował sprowokować. Groźbami. Gorszącymi żartami. Dotykiem dłoni, gdy męski palec przesuwał się spod brody, między piersiami i ku krańcowy mostka. Tutaj tniemy. Graficzne detale przedsięwzięć, w których brałaby udział, które z całą mocą przerabiała jej wyobraźnia, wywracając do góry nogami żołądek i każąc wycofać się jak najdalej do tego miejsca. W całej swej naiwności spodziewał się po niej ucieczki z podkulonym ogonem a może zwyczajnie zakrztuszenia się na spożywanej przystawce. Ta mogłaby być przygotowana choćby i z którejś z nieszczęsnych ofiar tego biznesu - nic nie zmieniłoby to w postawie Eris, zbyt zmotywowanej względem zbudowania właściwego wizerunku, nawet za cenę własnego komfortu. Droga do wielkości nie była wygodna, malujące się na horyzoncie ścieżki wydawały się pokryte wybojami, z następującymi raz za razem rozstajami. Każdy zakręt zaprzepaszczał szansę poczynienia kroku w tył, nie fizycznie, ale względem jej dumy, która nie zniosłaby tchórzostwa. Ani u siebie, ani u innych.
Nie jesteś ofiarą.
Chcieli testu, zaprezentowania im swej faktycznej użyteczności poza zaistnieniem jedynie jako ciało na stole, w postaci bazy pod kolejną partię. Była gotowa - tak przynajmniej powtarzała sobie od dawna i raz jeszcze zadeklarowała podobne stanowisko, tym razem na głos, w obecności świadków. Mężczyzny pod drugiej stronie stołu, kieliszka wciąż kurczowo trzymanego w dłoni i własnego odbicia zerkającego na nią ze szkła butelki ustawionej na środku stołu. Najchętniej wypiłaby całą jej zawartość, licząc na dawkę animuszu godną obecnej sytuacji, zbyt jednak wiele ryzykowałaby rozpuszczając ostrożność w alkoholu. Wszystkie te lęki, napinające boleśnie mięśnie barków i pozostawiające słuch wyostrzonym na najmniejszą zmianę w tonie głosu rozmówcy, były niezbędne do przeżycia, może nawet zwycięstwa w tej partii pozbawionej innych niż ona sama pionków szachów. Ni gońca, ni wieży nie miała jeszcze pod ręką a jedynie tę samotną królową bez króla - najpotężniejszą z figur, pozbawioną osłabiającej ją konieczności stawania w cudzej obronie, przejmowania się losem kogokolwiek, prócz własnego. W tej podróży była sama, ale samotność ta wyzwalała miast obciążać, brakiem towarzystwa zapewniając ogromną swobodę ruchów.
Podsunęli jej dane dla upatrzonego celu - imię i nazwisko, za którym kryła się być może cała historia pełnej aspiracji i woli do życia młodej kobiety, dla nich będącej jedynie zasobem do wyeksplatowania. Kilka pytań padło nad stołem. Kiedy była potrzebna? Gdzie powinna się znaleźć? To jedno, dotyczące przeznaczenia upatrzonej ofiary, nie wybrzmiało nigdy. Pewne tajemnice należało pozostawić w spokoju, ruszone bowiem okazywały się szkodliwe na kształt trącanego niefrasobliwie chorego, którego gangrena gotowa była rozprzestrzenić się na tykającego go śmiałka. Ciekawość była dobrą cechą na ogół, ale nie wówczas, gdy informacje wpadały do kategorii "nieszczególnie przydatnych, acz szkodliwych", którą dopiero formowała sobie w głowie, mając jeszcze wiele razy w życiu zapomnieć o jej przypisaniu sprawom, płacąc za podobny błąd.
Tamten wieczór, szczęśliwie był ich pozbawionym. Zakończony po pierwszych ustaleniach, które pozwoliły jej w ciągu godziny od przestąpienia progu lokalu zebrać się w drogę powrotną. Czuła na plecach wzrok swego rozmówcy jeszcze na długo po opuszczeniu przybytku, w którym przyszło im rozmawiać. Możliwe, że przeczulona była i wszyscy zapomnieli o jej istnieniu, gdy tylko zamknęły się za nią frontowe drzwi, ale w tamtym wypadku pozwalała sobie stać się centrum wszechświata, uzależnić od własnej egzystencji nadzieje i zmartwienia potencjalnych współpracowników. Ciążyło to i jednocześnie pchało ku działaniu, ostatecznie więc wracając do domu czuła się jednakowoż wydrenowana z sił oraz skłonna natychmiast przyjąć proaktywną postawę, zaskakując wszystkich błyskawicznym dopełnieniem uzgodnionych warunków. Butność stawała w szranki z ostrożnością, wątpliwości zaś znów zdawały się nabierać na sile, gdy nie musiała grać przed innymi, na powrót wstępując we własne cztery ściany. Poza nimi była najlepszą wersją siebie, niezależnie od wymogów do spełnienia ku takiemu rezultatowi. W domu również musiała się tego nauczyć. Sama czy w towarzystwie, tryskając szczęściem czy godząc się z rozdartym na pół sercem, pilnując interesów i kształtując relacje - perfekcja pozostawała w zasięgu ręki, samo użalanie się zaś należało odrzucić.
Ile razy kłamstwo musiało wybrzmieć, nim stało się prawdą?
Być może aż do skutku.
Nie jesteś ofiarą.
And that world about to be a witness
To the limitlessness of how I kill business
Eris Rookwood
Szybka odpowiedź