[Sen] Największy koszmar Odetty
AutorWiadomość
* * *
Cillian przeciągnął się ociężale, po czym leniwie otworzył oczy i spojrzał na leżący przy łóżku zegarek. Obudził się kilka minut przed piątą, więc miał jeszcze sporo czasu, zanim będzie musiał zebrać się do pracy. Normalnie by ten czas przeleżał, ciesząc się błogą ciszą wiejskiej miejscowości, w której przyszło im mieszkać, ale zauważył, że jego żona również otworzyła już oczy i nie mógł się powstrzymać przed tym, by nie objąć jej mocno i nie pocałować w głowę.
W kominku żarzyło się jeszcze, w pomieszczeniu było całkiem ciepło jak na zimową porę roku. Wstał w nocy, żeby dołożyć do niego drewna, martwiąc się o to, że ich środkowy syn znowu się przeziębi. Lekarz określił go mianem chorowitego. Odkąd w zeszłym roku spędzili kilka dni na wyrywaniu sobie włosów z głowy, kiedy gorączkował, Moore stał się dla niego o wiele bardziej surowy. Odetta ciągle mówiła mu, żeby przestał, ale Cillian i tak burzył się wielce, kiedy chłopak wychodził na zewnątrz bez czapki, albo siedział zbyt długo w bali z wodą. Zirytowane miny i niepotrzebne komentarze nie były jednak niczym więcej niż objawem bezgranicznej troski - rodzina była dla niego przecież całym światem i gdyby coś im się stało... jak miałby dalej żyć?
Kochał ich tak mocno, w jakim stopniu tylko pozwalało mu serce.
- Nie śpisz już? - Zapytał półszeptem, ostrożnie przejeżdżając palcami po jej udzie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że milczenie i głębokie odetchnięcie, jakimi go poczęstowała były aktem paniki - kompletnie nieświadomy tego, że Odetta zaraz wybuchnie, złożył pocałunek za jej uchem i podwinął materiał koszuli nocnej, aby sięgnąć dłonią wyżej.
Wtem po pomieszczeniu rozniósł się pisk. Krzyk jak prosto z piekieł, aż musiał zastanowić się chwilę, czy to na pewno jego żona, czy jakiś czarci pomiot leżał z nim w łóżku, kiedy zwaliła go na zimną podłogę. Wszystkie znajdujące się w chacie dzieci zerwały się na równe nogi, najmłodszy z nich - Aidan, niemogący uczynić nic ponad wyjrzenie zza barierki drewnianego łóżeczka rozpłakał się w przerażeniu.
Podniósł się szybko, spojrzał z szeroko otwartymi oczyma, jak kobieta zawija się w kołdrę i drze się wniebogłosy, jakby ją kto obdzierał ze skóry i wydarł się sam:
- Odetka! Już nie śpisz! - Założył z góry, że musiał ją gnębić jakiś koszmar, bo co innego mogło się stać? Położył na niej dłoń i szturchnął ją nieco. - Co się dzieje skarbie?! - Nie wiedział do końca jak jej pomóc, bo jak? Kogo miał wezwać? Doktora Dunacana? Może księdza? Może chciała pojechać na kilka dni do mamusi? Może była zmęczona?! - Odetka...? - Zapytał raz jeszcze, tym razem mniej pewnie, ciszej. Ona też oddychała jakoś spokojniej.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziwacznie się ten sen wydawał zaczynać, ale była święcie przekonana, że zaraz się wybudzi. Już przecież to robiła, nawet jeżeli kołdra wydawała się o wiele lżejsza i drapała jej skórę o wiele bardziej niż powinna. Może to tylko były wrażenia rano? Czasem jej skóra wysychała zbytnio przez sen i przez to nawet najlepsze tkaniny potrafiły drapać, nie były to jednak problemy których długa, odprężająca kąpiel i odpowiednie kremy nie mogłyby załatwić. Wydawało jej się również, że łóżko jest nieco cięższe niż zazwyczaj, ale wzięła to na dziwne odczucia przy rozbudzaniu się – w końcu nie było możliwe, aby ktokolwiek leżał w łóżku obok niej, to musiał być dziwaczny efekt snu.
Otworzenie oczu uświadomiło ją, że od razu się myliła. Z początku nie zwróciła uwagi na otoczenie, przyglądając się mężczyźnie, którego ręce owijały się dookoła jej talii. Kim był? Jak się tu dostał?! Czemu w ogóle ją dotykał?! Nie wiedział, że tak się nie powinno robić z damami?! W pierwszej chwili zastygła nieruchomo, nie wiedząc, co zrobić. Myślała, że jeżeli nie będzie reagować, mężczyzna zostawi ją i odsunie się od niej, uświadamiając sobie, że coś jest nie tak. Jednak kiedy poczuła, jak jego dłoń podwija jej koszulę nocną…to było zbyt wiele.
Krzyk, który wydobył się z jej gardła był wybitnie głośny i nic dziwnego, że całe miejsce wiedziało dookoła, kto już nie śpi. Zawijając się w kołdrę, próbowała osłonić się minimalnie przed wzrokiem obcego mężczyzny, jednocześnie czekając, aż ktoś wpadnie do środka – skrzat, może jej służka, a może też nawet sam Edward, który na pewno z takim delikwentem by się nie patyczkował. Mężczyzna coś do niej mówił, zwracając się do niej imieniem, tak jakby ją znał, ale ona przecież nigdy w życiu go nie widziała. Siłą odepchnęła mężczyznę od siebie, mając nadzieję, że nie dotknie jej już nigdy.
Nikt jednak się nie zjawiał, a jej krzyk powoli cichł, chociaż nie dało się powiedzieć tego o dzieciach w okolicy. Zamilkła na chwilę, spoglądając po tych wszystkich twarzach, po tym otoczeniu, które było jej zupełnie obce. Gdzie była? Czemu nagle wszyscy spali w jednym pomieszczeniu? To wszystko dookoła wyglądało tak biednie! Nie mogła powstrzymać się przed łzami, które zaczęły spływać po jej twarzy kiedy tak próbowała odsunąć się na drugi koniec łóżka, gdzieś z dala. Może zostawią ją w spokoju i nie będą na nią zwracać uwagi?
- Gdzie ja jestem?! Kim pan jest?! – Udało jej się wydusić przez łzy, chociaż po tych pytaniach ciche pociągnięcia nosem zmieniły się w głośny szloch. Chciała do domu…
Otworzenie oczu uświadomiło ją, że od razu się myliła. Z początku nie zwróciła uwagi na otoczenie, przyglądając się mężczyźnie, którego ręce owijały się dookoła jej talii. Kim był? Jak się tu dostał?! Czemu w ogóle ją dotykał?! Nie wiedział, że tak się nie powinno robić z damami?! W pierwszej chwili zastygła nieruchomo, nie wiedząc, co zrobić. Myślała, że jeżeli nie będzie reagować, mężczyzna zostawi ją i odsunie się od niej, uświadamiając sobie, że coś jest nie tak. Jednak kiedy poczuła, jak jego dłoń podwija jej koszulę nocną…to było zbyt wiele.
Krzyk, który wydobył się z jej gardła był wybitnie głośny i nic dziwnego, że całe miejsce wiedziało dookoła, kto już nie śpi. Zawijając się w kołdrę, próbowała osłonić się minimalnie przed wzrokiem obcego mężczyzny, jednocześnie czekając, aż ktoś wpadnie do środka – skrzat, może jej służka, a może też nawet sam Edward, który na pewno z takim delikwentem by się nie patyczkował. Mężczyzna coś do niej mówił, zwracając się do niej imieniem, tak jakby ją znał, ale ona przecież nigdy w życiu go nie widziała. Siłą odepchnęła mężczyznę od siebie, mając nadzieję, że nie dotknie jej już nigdy.
Nikt jednak się nie zjawiał, a jej krzyk powoli cichł, chociaż nie dało się powiedzieć tego o dzieciach w okolicy. Zamilkła na chwilę, spoglądając po tych wszystkich twarzach, po tym otoczeniu, które było jej zupełnie obce. Gdzie była? Czemu nagle wszyscy spali w jednym pomieszczeniu? To wszystko dookoła wyglądało tak biednie! Nie mogła powstrzymać się przed łzami, które zaczęły spływać po jej twarzy kiedy tak próbowała odsunąć się na drugi koniec łóżka, gdzieś z dala. Może zostawią ją w spokoju i nie będą na nią zwracać uwagi?
- Gdzie ja jestem?! Kim pan jest?! – Udało jej się wydusić przez łzy, chociaż po tych pytaniach ciche pociągnięcia nosem zmieniły się w głośny szloch. Chciała do domu…
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na ten krótki moment pojawiła się pomiędzy nimi cisza. Cillianowi wydawało się, że ta cisza była już ostateczna, że jego żona wysunie swoją piękną buzię spod kołdry, że otrze ją dłonią i roześmiana wyjaśni, jak to nie wybudziła się do końca i ciało nie chciało odnaleźć się w tej rzeczywistości. Też się przecież kilka razy zawahał tuż po otwarciu oczu i zadał sobie pytanie gdzie się znajduje. Oboje ciężko pracowali fizycznie. Mieli dobre życie, ale byli po prostu... zmęczeni. I to zmęczenie było momentami naprawdę przytłaczające, aż głowa nie chciała współpracować - człowiek się po prostu kładł. Zasypiając, nie myślał o niczym innym, niż o bólu nóg. Budził się jakby w trumnie, z wargami suchymi jak pustynia i instynktownie szukał dłońmi ukochanej osoby. Zawsze tam była. Tym razem... tym razem było inaczej. Naprawdę chciał się z tego zaśmiać, ale wyczuwał od Odetty jakieś dziwne napięcie. O co chodziło?
- W domu... - wyjaśnił pospiesznie - w naszym domu.
To była jakaś gra? Jak miał to ciągnąć? Czy liczyła na to, że obudzi się w nim jakiś nieistniejący komik? Jeżeli chciała bawić się w taki sposób, to mogła wyjść za pisarza, co jej go wybrał ojciec, a nie pracownika tartaku. Tamten by jej zapewnił lepsze życie, bo był przecież człowiekiem wykształconym. On... nie miał tyle szczęścia. Młodzieńcza kreatywność, którą tryskał niegdyś już dawno wygasła pod płachtą niespełnionych ambicji. Nie mógł pozwolić sobie na dłuższą edukację - musiał iść do pracy. Odetta zawsze mówiła, że jej to nie przeszkadza. Wybrała go i wiedziała, na co się pisze, ale w Cillianie wciąż żyło irracjonalne poczucie wstydu, przez które czuł się gorszym i reagował na takie sytuacje olbrzymim zmieszaniem.
- Jestem twoim mężem - powiedział spokojnie, zbliżając się do Aidana, którego podniósł z łóżka. Usiadł na krześle, sadzając go na swoich kolanach. Uspokoił się nieco. Nieśmiało spoglądał na swoją matkę załzawionymi oczami, wyciągając w jej kierunku maleńkie rączki.
- Mamo... - załkał.
Cillian przełknął głośno ślinę.
- A ty kim jesteś i gdzie jesteś?
W pomieszczeniu znów nastała cisza. Wszystkie dzieci zgromadziły się wokół. Jedno z nich usiadło na łóżku obok swojej matki, przyglądając się rodzicom z fascynacją. Wydawało im się, że to jakaś zabawa, bo cóż innego? Co będzie dalej? Czy ojciec miał dzisiaj wolne? Może... może pojadą do miasta, albo coś! Tylko najstarszy syn coś już rozumiał, na tyle, aby go stan Odetty przeraził. Podniósł więc siostrę, co się wdrapała na łóżko rodziców i słuchał dalej, ale już trzymając ją na rękach.
- W domu... - wyjaśnił pospiesznie - w naszym domu.
To była jakaś gra? Jak miał to ciągnąć? Czy liczyła na to, że obudzi się w nim jakiś nieistniejący komik? Jeżeli chciała bawić się w taki sposób, to mogła wyjść za pisarza, co jej go wybrał ojciec, a nie pracownika tartaku. Tamten by jej zapewnił lepsze życie, bo był przecież człowiekiem wykształconym. On... nie miał tyle szczęścia. Młodzieńcza kreatywność, którą tryskał niegdyś już dawno wygasła pod płachtą niespełnionych ambicji. Nie mógł pozwolić sobie na dłuższą edukację - musiał iść do pracy. Odetta zawsze mówiła, że jej to nie przeszkadza. Wybrała go i wiedziała, na co się pisze, ale w Cillianie wciąż żyło irracjonalne poczucie wstydu, przez które czuł się gorszym i reagował na takie sytuacje olbrzymim zmieszaniem.
- Jestem twoim mężem - powiedział spokojnie, zbliżając się do Aidana, którego podniósł z łóżka. Usiadł na krześle, sadzając go na swoich kolanach. Uspokoił się nieco. Nieśmiało spoglądał na swoją matkę załzawionymi oczami, wyciągając w jej kierunku maleńkie rączki.
- Mamo... - załkał.
Cillian przełknął głośno ślinę.
- A ty kim jesteś i gdzie jesteś?
W pomieszczeniu znów nastała cisza. Wszystkie dzieci zgromadziły się wokół. Jedno z nich usiadło na łóżku obok swojej matki, przyglądając się rodzicom z fascynacją. Wydawało im się, że to jakaś zabawa, bo cóż innego? Co będzie dalej? Czy ojciec miał dzisiaj wolne? Może... może pojadą do miasta, albo coś! Tylko najstarszy syn coś już rozumiał, na tyle, aby go stan Odetty przeraził. Podniósł więc siostrę, co się wdrapała na łóżko rodziców i słuchał dalej, ale już trzymając ją na rękach.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczekiwała…sama nawet nie wiedziała czego. Że nagle to zniknie. Że nie będzie w tym miejscu. Czy to może był jakiś marny żart? A może rodzina postanowiła ją wydziedziczyć, nawet nie pozwalając jej zagłosować ani wziąć udziału w jakimkolwiek decyzji. Po prostu pod osłoną nocy przeniesiono ją w to miejsce, a temu człowiekowi z gromadką dzieci zapłacono! Nawet nauczyli to dziecko tak, aby mówiło do niej mamo! A może nawet im nie płacono, może po prostu zmodyfikowano im wspomnienia tak, że oni wierzyli, że właśnie jest ich żoną i matką i to ma być jej kara. Nie wiedziała za co, ale na pewno kara, a tak właśnie postanowiono jej to pokazać. To już było nie tylko wydziedziczenie, to było celowe znęcanie się. Niby za kogo ten mężczyzna ją uważał, skoro widziała go pierwszy raz w życiu.
Nie zaznała w końcu w życiu ciężkiej pracy. Chodziła i wyglądała, nosiła na sobie drogie suknie, czasami ewentualnie, kiedy dzień był luźniejszy, poświęcała się eliksirom. A teraz, teraz właśnie trwała jak kompletny idiota, nie wiedząc, co się dzieje, czemu mężczyzna tak na nią patrzy…zaraz. Czy on właśnie powiedział, że to ma być jej dom? Oczywiście wiedziała, że Broadway Tower z zewnątrz robiło wrażenie…mniej niż reprezentacyjne, ale to miejsce…podobno mugole żyli tak na co dzień. Jeden z nich chyba właśnie przed nią siedział. W końcu tak jej się wydawało. Może nie? Może to było kłamstwo? Miała szczerą nadzieję, że to wszystko zaraz się skończy. Że to tylko jakiś nierealny sen, spowodowany tym całym opium, które wtłoczyła w siebie w Palarni. A nawet nie chciała.
- Ja nie mam męża! Ani dzieci! – Wydawało się dziwne, że ona sama bardzo dobrze to wiedziała, a mężczyzna nie. Z przerażeniem spoglądała na młodego Aidana, obecnie zajmującego się łkaniem i wyciąganiem dłoni w jej kierunku. Ostrożnie odsunęła się jeszcze dalej, mając ochotę wcisnąć się w kąt. Tak, żeby nagle zniknąć. Żeby zostać samą. A może i właśnie mężczyzna się opamięta i pomoże jej szukać domu? Tego prawdziwego.
Pociągnęła nosem jeszcze raz, patrząc na te wszystkie dzieci dookoła, czy rzeczywiście były ładne, bo jeżeli nie, to na pewno nie były jej! A może zdoła przemówić temu człowiekowi do rozsądku? Skusi go ofertą pieniędzy za odstawienie jej do domu? Skoro był biedakiem, mógł użyć nieco monet aby nakarmić te wszystkie dzieci.
- Jestem lady Odetta Eimher Parkinson. A to zdecydowanie nie jest Broadway Tower. – Załkała znów, mając wrażenie, że nigdy się nie uspokoi, siedząc tak i płacząc bez końca. Nawet nie spojrzała na resztę dzieci, czując się, jakby była właśnie okrążana przez dzikie zwierzęta. – Proszę mi tylko pokazać drogę do domu a sobie pójdę. – W koszuli nocnej? Może nie…
Nie zaznała w końcu w życiu ciężkiej pracy. Chodziła i wyglądała, nosiła na sobie drogie suknie, czasami ewentualnie, kiedy dzień był luźniejszy, poświęcała się eliksirom. A teraz, teraz właśnie trwała jak kompletny idiota, nie wiedząc, co się dzieje, czemu mężczyzna tak na nią patrzy…zaraz. Czy on właśnie powiedział, że to ma być jej dom? Oczywiście wiedziała, że Broadway Tower z zewnątrz robiło wrażenie…mniej niż reprezentacyjne, ale to miejsce…podobno mugole żyli tak na co dzień. Jeden z nich chyba właśnie przed nią siedział. W końcu tak jej się wydawało. Może nie? Może to było kłamstwo? Miała szczerą nadzieję, że to wszystko zaraz się skończy. Że to tylko jakiś nierealny sen, spowodowany tym całym opium, które wtłoczyła w siebie w Palarni. A nawet nie chciała.
- Ja nie mam męża! Ani dzieci! – Wydawało się dziwne, że ona sama bardzo dobrze to wiedziała, a mężczyzna nie. Z przerażeniem spoglądała na młodego Aidana, obecnie zajmującego się łkaniem i wyciąganiem dłoni w jej kierunku. Ostrożnie odsunęła się jeszcze dalej, mając ochotę wcisnąć się w kąt. Tak, żeby nagle zniknąć. Żeby zostać samą. A może i właśnie mężczyzna się opamięta i pomoże jej szukać domu? Tego prawdziwego.
Pociągnęła nosem jeszcze raz, patrząc na te wszystkie dzieci dookoła, czy rzeczywiście były ładne, bo jeżeli nie, to na pewno nie były jej! A może zdoła przemówić temu człowiekowi do rozsądku? Skusi go ofertą pieniędzy za odstawienie jej do domu? Skoro był biedakiem, mógł użyć nieco monet aby nakarmić te wszystkie dzieci.
- Jestem lady Odetta Eimher Parkinson. A to zdecydowanie nie jest Broadway Tower. – Załkała znów, mając wrażenie, że nigdy się nie uspokoi, siedząc tak i płacząc bez końca. Nawet nie spojrzała na resztę dzieci, czując się, jakby była właśnie okrążana przez dzikie zwierzęta. – Proszę mi tylko pokazać drogę do domu a sobie pójdę. – W koszuli nocnej? Może nie…
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Co to była za dziwna gra? Coś go ominęło? Jakaś data, rocznica, która mu z głowy wypadła, święto żartów, cokolwiek… Musiało się coś dziać, przecież by się tak nie zachowywała bez żadnego powodu, prawda? Ale im dłużej doszukiwał się w swojej głowie jakiegoś sensownego wyjaśnienia, tym bardziej docierało do niego, że takowe nie istniało. To musiał być jakiś niezbyt udany żart, albo…
Choroba.
I chociaż ostatni był do żartów, to wszystko by oddał za to, żeby to był jakiś żart właśnie, a nie coś co spętało ciało lub umysł. Kochał ją. Kochał ją jak nikogo innego na tym świecie. Byli sobie tak bliscy, jak tylko można było być komuś bliskim. A teraz? Czuł się przy niej tak obco, jakby stała się jakimś innym, odległym bytem. Powietrze w pomieszczeniu stało się tak niebywale ciężkie, że oddychał coraz mocniej, coraz głębiej… a może to tylko wrażenie? Coraz intensywniej wierzył w to, że to nie była jego żona, tylko jakiś czart, co w nią szedł i wygadywał jakieś głupoty, a może do szaleństwa ją doprowadził. Co robić? Zaczął od odetchnięcia.
— Masz nas — powiedział twardo — i jak widzisz nasze dzieci są przestraszone. Przestań. Nazywasz się Odetta Moore, nosiłaś nazwisko Parkinson do dnia naszego ślubu.
Brzmiał szorstko, ale to akurat było u niego normalne. Brak uśmiechu też, tylko jakoś tak warga mu teraz drgała, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Siedział sztywno, pochylony do przodu, z łokciami wspartymi o kolana. I myślał, bardzo intensywnie. O tym co powinien począć. Jedynym, co mu głowa podpowiadała, było to, że to nie mogła być ona — Odetta ich kochała, nigdy by się tak nie zachowała. Była taka ciepła, taka żywa, taka szczera we wszystkim, co robiła. Miał uwierzyć w to, że się tak zmieniła z dnia na dzień?
Opętanie.
To słowo przerażało, ale nie było innego wytłumaczenia, prawda?
— Zaprzęgniesz sanie — powiedział do najstarszego syna — i pojedziesz do wioski po księdza.
— Ale że t-tak sam?
— Nie mogę was tu zostawić samych… — Nie z tym… czymś.
Widział to przerażenie malujące się w jej oczach, kiedy usłyszała słowo ksiądz. To nie mógł być przypadek. Przeżegnał się patrząc na zastygłą w strachu postać żony i coraz bardziej rozumiał skąd ten rozdzierający duszę krzyk — musiała być bytem prosto z piekieł. W tym upiornym świecie wykreowanym przez jej głowę, była dla nich tak samo straszna, co oni dla niej.
Choroba.
I chociaż ostatni był do żartów, to wszystko by oddał za to, żeby to był jakiś żart właśnie, a nie coś co spętało ciało lub umysł. Kochał ją. Kochał ją jak nikogo innego na tym świecie. Byli sobie tak bliscy, jak tylko można było być komuś bliskim. A teraz? Czuł się przy niej tak obco, jakby stała się jakimś innym, odległym bytem. Powietrze w pomieszczeniu stało się tak niebywale ciężkie, że oddychał coraz mocniej, coraz głębiej… a może to tylko wrażenie? Coraz intensywniej wierzył w to, że to nie była jego żona, tylko jakiś czart, co w nią szedł i wygadywał jakieś głupoty, a może do szaleństwa ją doprowadził. Co robić? Zaczął od odetchnięcia.
— Masz nas — powiedział twardo — i jak widzisz nasze dzieci są przestraszone. Przestań. Nazywasz się Odetta Moore, nosiłaś nazwisko Parkinson do dnia naszego ślubu.
Brzmiał szorstko, ale to akurat było u niego normalne. Brak uśmiechu też, tylko jakoś tak warga mu teraz drgała, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Siedział sztywno, pochylony do przodu, z łokciami wspartymi o kolana. I myślał, bardzo intensywnie. O tym co powinien począć. Jedynym, co mu głowa podpowiadała, było to, że to nie mogła być ona — Odetta ich kochała, nigdy by się tak nie zachowała. Była taka ciepła, taka żywa, taka szczera we wszystkim, co robiła. Miał uwierzyć w to, że się tak zmieniła z dnia na dzień?
Opętanie.
To słowo przerażało, ale nie było innego wytłumaczenia, prawda?
— Zaprzęgniesz sanie — powiedział do najstarszego syna — i pojedziesz do wioski po księdza.
— Ale że t-tak sam?
— Nie mogę was tu zostawić samych… — Nie z tym… czymś.
Widział to przerażenie malujące się w jej oczach, kiedy usłyszała słowo ksiądz. To nie mógł być przypadek. Przeżegnał się patrząc na zastygłą w strachu postać żony i coraz bardziej rozumiał skąd ten rozdzierający duszę krzyk — musiała być bytem prosto z piekieł. W tym upiornym świecie wykreowanym przez jej głowę, była dla nich tak samo straszna, co oni dla niej.
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Drżała mocno, nie wiedząc nawet, co działo się dookoła. Dzieci, biedny dom… przecież musiała wiedzieć, kiedy to by się stało, ale nic takiego nawet nie przyszło jej na myśl. Czy ktoś podał jej eliksiry? To byłaby opcja, ale dlaczego? Nie miała przecież tak wielu lat, aby uznać ją już za starą pannę, a nawet gdyby, to bardziej prawdopodobne byłoby wydanie ją za kogoś czystej krwi. Może naraziła się komuś tak mocno, że wylądowała tutaj? Ale w takim wypadku czemu nie wymyślono jej nic innego? Czemu pozostawiono wspomnienia z tego życia, które miała kiedyś? Czy Edward naprawdę nie miał nic do powiedzenia, czy jednak pozostawiono go poza tą decyzją i był również zaskoczony?
Zadrżała lekko. Mężczyzna wydawał się naprawdę mówić dość poważnie, a i ona nie mogła pozwolić sobie na dalsze rozmawianie na ten temat. Miała szczerą ochotę kłócić się dalej, ale w tym momencie widziała, jak jego twarz nabiera ponurego wyrazu twarzy. Bała się tego i tego, co miały dla niej oznaczać te konsekwencje. Z tego…z tego, co zrozumiała, był na nią zły, a co jeżeli się na nią rzuci i będzie jeszcze gorzej? Miała w sobie sporo paniki i nie do końca wiedziała, jak wyjść z tego wszystkiego z klasą. Teraz spoglądała na mężczyznę, ostrożnie sięgając po kołdrę, owijając się szczelnie aby nic z niej nie wystawało poza twarzą.
- P-przepraszam, masz rację! – Może tak miało być? Może właśnie miała grać w tę jego dziwaczną, pokręconą wersję świata i w tym wypadku była to najlepsza opcja? Mogła się w końcu zastanawiać, czy nie było w tym przesady oraz czy ktoś jej teraz nie oglądał aby potem się z tego śmiać. Trudno, musiała zagrać w tę grę, jeżeli dzięki temu miała być bezpieczna, to chciała aby jednak nie zrobiono jej krzywdy. – To pewnie ten taki zły sen, gdzie człowiek bardzo długo nie wie, gdzie się znajduje.
Uspokajała się dłuższą chwilę, ale nie narzekała w żaden sposób, starając się zerkać na niego kiedy tylko mogła wyglądać na nieco bardziej opanowaną. Może on też wyczuje spokojniejszą atmosferę.
- Przyjedzie ksiądz i powie, że nic się nie dzieje i wszyscy będziemy spokojniejsi! – Wolała kłamać aby to nie oznaczało, że nagle zrobią jej krzywdę.
Zadrżała lekko. Mężczyzna wydawał się naprawdę mówić dość poważnie, a i ona nie mogła pozwolić sobie na dalsze rozmawianie na ten temat. Miała szczerą ochotę kłócić się dalej, ale w tym momencie widziała, jak jego twarz nabiera ponurego wyrazu twarzy. Bała się tego i tego, co miały dla niej oznaczać te konsekwencje. Z tego…z tego, co zrozumiała, był na nią zły, a co jeżeli się na nią rzuci i będzie jeszcze gorzej? Miała w sobie sporo paniki i nie do końca wiedziała, jak wyjść z tego wszystkiego z klasą. Teraz spoglądała na mężczyznę, ostrożnie sięgając po kołdrę, owijając się szczelnie aby nic z niej nie wystawało poza twarzą.
- P-przepraszam, masz rację! – Może tak miało być? Może właśnie miała grać w tę jego dziwaczną, pokręconą wersję świata i w tym wypadku była to najlepsza opcja? Mogła się w końcu zastanawiać, czy nie było w tym przesady oraz czy ktoś jej teraz nie oglądał aby potem się z tego śmiać. Trudno, musiała zagrać w tę grę, jeżeli dzięki temu miała być bezpieczna, to chciała aby jednak nie zrobiono jej krzywdy. – To pewnie ten taki zły sen, gdzie człowiek bardzo długo nie wie, gdzie się znajduje.
Uspokajała się dłuższą chwilę, ale nie narzekała w żaden sposób, starając się zerkać na niego kiedy tylko mogła wyglądać na nieco bardziej opanowaną. Może on też wyczuje spokojniejszą atmosferę.
- Przyjedzie ksiądz i powie, że nic się nie dzieje i wszyscy będziemy spokojniejsi! – Wolała kłamać aby to nie oznaczało, że nagle zrobią jej krzywdę.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wpatrywał się w nią nieco pustym spojrzeniem. Widział jak Odetta drży, ale mogła widzieć, że oczy człowieka, który lustruje ją wzrokiem, doszukując się w niej oznak bycia potworem, nie należały do człowieka szczególnie bystrego. Był jak każdy mugol. Zaślepiony zarówno przez swoją prostacką naturę, jak i to, że czarodzieje od wieków ukrywali swoją obecność, nie miał możliwości zrozumieć praw rządzących światem. Mógł ten świat obserwować, ale nie mógł widzieć.
Nieznany jej mężczyzna odetchnął w sposób głęboki, pełen napięcia i nerwów. Widać było, że to zaprzeczenie uspokoiło go nieco, ale nie był całkowicie wyzbyty podejrzeń. Za to strach w oczach jego synów i córki narastał wykładniczo. Żadne z nich nie płakało już nawet, jedynie wpatrywały się w całą scenę z niedowierzaniem, że coś takiego mogło mieć miejsce. Ich rodzice kłócili się czasem, o głupie rzeczy — niezamknięte drzwi jesienią, krzywo zawieszoną siatkę na komary, o to kto zje ostatniego naleśnika, ale nie... o to. Nigdy nie zachowywali się w ten sposób. Ich rodzice obdarowywali się ciepłymi spojrzeniami, całowali na powitanie i tańczyli w misce z praniem, zamiast je udeptywać. Więc czemu...?
Cillian wstał. Dopiero teraz dało się zauważyć, że oprócz licznych skaleczeń na dłoniach, utykał na lewą nogę. Niejasnym było, czy dogoniłby ją teraz, gdyby spróbowała uciec, ale duży, metalowy przedmiot wiszący na drzwiach sugerował, że wydostanie się z chaty, mogło nie być takie proste. No bo jak działały te mugolskie... zapinki? Zamki? Kuśtykając lekko, podszedł do jednej z komód, z której wyciągnął szklaną butelkę. Piękną, kolorową, o kształcie sugerującym, że ma przywodzić na myśl postać — kobietę odzianą w lejącą się szatę. Zdawała się być jednym z najcenniejszych przedmiotów w zasięgu wzroku.
Podał jej ją. Była wypełniona do połowy prześwitującym płynem do złudzenia przypominającym wodę, ale to nie mogła być woda — no bo dlaczego w takiej butelce i dlaczego miałby w taki chłodny, pozbawiony choćby krzty troski sposób powiedzieć:
— Wypij to, zanim pojedziemy do domu Pańskiego.
Nieznany jej mężczyzna odetchnął w sposób głęboki, pełen napięcia i nerwów. Widać było, że to zaprzeczenie uspokoiło go nieco, ale nie był całkowicie wyzbyty podejrzeń. Za to strach w oczach jego synów i córki narastał wykładniczo. Żadne z nich nie płakało już nawet, jedynie wpatrywały się w całą scenę z niedowierzaniem, że coś takiego mogło mieć miejsce. Ich rodzice kłócili się czasem, o głupie rzeczy — niezamknięte drzwi jesienią, krzywo zawieszoną siatkę na komary, o to kto zje ostatniego naleśnika, ale nie... o to. Nigdy nie zachowywali się w ten sposób. Ich rodzice obdarowywali się ciepłymi spojrzeniami, całowali na powitanie i tańczyli w misce z praniem, zamiast je udeptywać. Więc czemu...?
Cillian wstał. Dopiero teraz dało się zauważyć, że oprócz licznych skaleczeń na dłoniach, utykał na lewą nogę. Niejasnym było, czy dogoniłby ją teraz, gdyby spróbowała uciec, ale duży, metalowy przedmiot wiszący na drzwiach sugerował, że wydostanie się z chaty, mogło nie być takie proste. No bo jak działały te mugolskie... zapinki? Zamki? Kuśtykając lekko, podszedł do jednej z komód, z której wyciągnął szklaną butelkę. Piękną, kolorową, o kształcie sugerującym, że ma przywodzić na myśl postać — kobietę odzianą w lejącą się szatę. Zdawała się być jednym z najcenniejszych przedmiotów w zasięgu wzroku.
Podał jej ją. Była wypełniona do połowy prześwitującym płynem do złudzenia przypominającym wodę, ale to nie mogła być woda — no bo dlaczego w takiej butelce i dlaczego miałby w taki chłodny, pozbawiony choćby krzty troski sposób powiedzieć:
— Wypij to, zanim pojedziemy do domu Pańskiego.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko było szaleństwem, że miała tak mocno ochotę wyskoczyć z tego łóżka i pobiec tak szybko, jak jej nogi mogły ją ponieść. Tęskniła za wszystkim, co było namiastką normalności, bo tutaj nic z tego nie było. Dzieci, których zdecydowanie nie rodziła (w końcu jak na bycie matką tylu dzieci miała bardzo dobrą talię i zdecydowanie nie narzekała na dodatkowe kilogramy ani dziwnie wyglądającą skórę. Czy to zdecydowanie była kwestia biedoty? Szlachcianki by chyba zabiły za takie zdolności z dziećmi), z mężem którego nie rozumiała. Widziała go zdecydowanie po raz pierwszy, a ten…z tego początkowego stanu, który wydawał się równie przerażony tak jak ona, do wyglądania jakby zaraz miał wyciągnąć z niej jej własne wnętrzności. Tak, była zdecydowanie przerażona.
Czy może tak powinno być? Ledwie otworzy drzwi, planowała wymknąć się i pędzić przed siebie. Nie, na pewno nie była to jej wina i na pewno nie zrobiła nic złego, aż tak rodzina by jej nie skrzywdziła. Oddanie jej jakiemuś robotnikowi w ramach okrutnego żartu to jedno, ale potraktowanie jej w ten sposób, gdzie mężczyzna widocznie groził jej jakimś Panem (może chodziło tu o lordów tych ziem? Ci na pewno nie będą jej przyjaźni, jeżeli rodzina się jej wyrzekła, a ta szlachta promugolska tak naprawdę była wampirami i wysysała krew niewinnym szlachciankom, o tym wiedzieli wszyscy) i chciał dać jej jakiś podejrzany eliksir. Co to miało być, veritaserum? Może chciał przygotować ją na pr4zesłuchanie.
- Wiesz, że nawet i bez tego będę mówić prawdę, rozumiesz? Nie potrzebuję tych wymysłów. A do kogo chcesz mnie prowadzić. Co to są za ziemię, Longbottomów? – Podniosła się ze swojego miejsca. Była już zmęczona takim traktowaniem i po wszystkim nie wydawało się, aby ten mugol miał prawo jej mówić co teraz miała zrobić. Nawet jeżeli według jego urojenia była jego żoną. Tak dziwnie to brzmiało. Podniosła się ze swojego miejsca, podnosząc dumnie brodę. Parkinsonowie ronią łzy tylko ze wzruszenia nad sobą, tak powiedział Edward.
- Zawieź mnie, gdzie tam musisz, ale nie możesz mnie potraktować gorzej tylko dlatego, że masz jakieś złudzenia! – Tupnęła nogą, po raz pierwszy tego dnia (czy to można było nazwać dniem?) pokazując zacięcie w swojej osobowości.
Czy może tak powinno być? Ledwie otworzy drzwi, planowała wymknąć się i pędzić przed siebie. Nie, na pewno nie była to jej wina i na pewno nie zrobiła nic złego, aż tak rodzina by jej nie skrzywdziła. Oddanie jej jakiemuś robotnikowi w ramach okrutnego żartu to jedno, ale potraktowanie jej w ten sposób, gdzie mężczyzna widocznie groził jej jakimś Panem (może chodziło tu o lordów tych ziem? Ci na pewno nie będą jej przyjaźni, jeżeli rodzina się jej wyrzekła, a ta szlachta promugolska tak naprawdę była wampirami i wysysała krew niewinnym szlachciankom, o tym wiedzieli wszyscy) i chciał dać jej jakiś podejrzany eliksir. Co to miało być, veritaserum? Może chciał przygotować ją na pr4zesłuchanie.
- Wiesz, że nawet i bez tego będę mówić prawdę, rozumiesz? Nie potrzebuję tych wymysłów. A do kogo chcesz mnie prowadzić. Co to są za ziemię, Longbottomów? – Podniosła się ze swojego miejsca. Była już zmęczona takim traktowaniem i po wszystkim nie wydawało się, aby ten mugol miał prawo jej mówić co teraz miała zrobić. Nawet jeżeli według jego urojenia była jego żoną. Tak dziwnie to brzmiało. Podniosła się ze swojego miejsca, podnosząc dumnie brodę. Parkinsonowie ronią łzy tylko ze wzruszenia nad sobą, tak powiedział Edward.
- Zawieź mnie, gdzie tam musisz, ale nie możesz mnie potraktować gorzej tylko dlatego, że masz jakieś złudzenia! – Tupnęła nogą, po raz pierwszy tego dnia (czy to można było nazwać dniem?) pokazując zacięcie w swojej osobowości.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Narastająca w nim niepewność była przerażająca, ale dopiero teraz, kiedy próbowała grać i wychodziło jej to tak koszmarnie, Cillian poczuł prawdziwy, niemożliwy do porównania z czymkolwiek co czuł wcześniej, strach. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, kiedy mówiła o tym wszystkim w tak zawzięty sposób, kiedy wręcz tupała nogą z frustracji, bo rozmowa nie szła po jej myśli. To nie była Odetta, jaką znał. Odetta była kobietą ciepłą i szczerą, nigdy nie robiła sobie takich żartów i była skupiona na rodzinie. Dla niego porzuciła wszystko, jakby dobra materialne nie miały znaczenia w obliczu spotkania prawdziwej miłości, a teraz... teraz miałaby robić to?
Cillian nie należał do osób szczególnie wyrozumiałych. Nie pomogła jej też zbędna plątanina słów.
— Longbottom? A kto to?
Chciał zobaczyć jej twarz, kiedy będzie odpowiadała na to pytanie. Albo kiedy będzie unikała tejże odpowiedzi, uciekając oczyma gdzieś na bok. Dopiero teraz, kiedy poczuł w sobie tę potrzebę, zrozumiał jak mocno ten strach był przepleciony gniewem. Bo to była jego żona.
Była.
Jego żona.
Dlaczego myślał o niej, jakby już odeszła? Stała tutaj przecież przed nim, to było to samo ciało, te same oczy, ten sam drobny nosek. Aparycji zabrakło twardej postawy i szerokiego uśmiechu, niepasujących do filigranowej urody, ale będących idealnym dopełnieniem tego kim była - matką, żoną, przyjaciółką... chłopką. Z wyboru.
— Przecież to tylko woda — święcona.
Nie dokończył. Próbował grać w tę grę. Prawdziwa Odetta wiedziałaby przecież bardzo dobrze, że to w istocie była tylko woda — poświęcona przy ostatniej wizycie miejscowego klechy, ale to nie sprawiało przecież, że była niezdatna do picia. Każdy człowiek mógłby się jej teraz napić i cóż miałoby mu się stać? Nic, wszyscy byli przecież Jego dziećmi.
Ale Odetta tego unikała.
— Wypij ją, to przecież długa droga.
Nalegał i nie zamierzał ulec. Do tego stopnia, że jeżeli ponownie odmówiła — polał ją tą wodą, ruchem jakby chciał ją odgonić. A gdyby płonąć zaczęła, to i polewał ją tą wodą dalej.
Cillian nie należał do osób szczególnie wyrozumiałych. Nie pomogła jej też zbędna plątanina słów.
— Longbottom? A kto to?
Chciał zobaczyć jej twarz, kiedy będzie odpowiadała na to pytanie. Albo kiedy będzie unikała tejże odpowiedzi, uciekając oczyma gdzieś na bok. Dopiero teraz, kiedy poczuł w sobie tę potrzebę, zrozumiał jak mocno ten strach był przepleciony gniewem. Bo to była jego żona.
Była.
Jego żona.
Dlaczego myślał o niej, jakby już odeszła? Stała tutaj przecież przed nim, to było to samo ciało, te same oczy, ten sam drobny nosek. Aparycji zabrakło twardej postawy i szerokiego uśmiechu, niepasujących do filigranowej urody, ale będących idealnym dopełnieniem tego kim była - matką, żoną, przyjaciółką... chłopką. Z wyboru.
— Przecież to tylko woda — święcona.
Nie dokończył. Próbował grać w tę grę. Prawdziwa Odetta wiedziałaby przecież bardzo dobrze, że to w istocie była tylko woda — poświęcona przy ostatniej wizycie miejscowego klechy, ale to nie sprawiało przecież, że była niezdatna do picia. Każdy człowiek mógłby się jej teraz napić i cóż miałoby mu się stać? Nic, wszyscy byli przecież Jego dziećmi.
Ale Odetta tego unikała.
— Wypij ją, to przecież długa droga.
Nalegał i nie zamierzał ulec. Do tego stopnia, że jeżeli ponownie odmówiła — polał ją tą wodą, ruchem jakby chciał ją odgonić. A gdyby płonąć zaczęła, to i polewał ją tą wodą dalej.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy tak właśnie to miało wyglądać? Czy przerażające istoty miały wyciągać po nią dłonie, przyjmować ludzkie postacie, oczerniać ją i jej rodzinę udając, że nigdy nie istnieli tacy, jak lordowie. W tym momencie jednak już nie wiedziała, czy płakać, czy szarpać się, czy może jednak uciekać jak tylko mogła. Zrobiłaby bez wahania każdą z tych rzeczy, ale strach wydawał się paraliżować nawet we śnie, chociaż nie pamiętała, że gdzieś indziej jej ciało leży nieruchomo, otulone miękką kołdrą z jedwabiu która zapewniała jej ciepło.
Spojrzała po tych twarzach dzieci, nie wiedząc nawet, co miałaby im odpowiedzieć. W końcu wystarczyło, że się bały, a nawet jeżeli to tylko koszmar, ból w dziecięcych oczach był tym, co sprawiało jej największe problemy. Dzieci powinny mieć lepsze życie, nie takie…nie takie o. W jakiejś brudnej chacie, bez czegokolwiek, najpewniej również z marnymi posiłkami, których nawet nie można było nazwać posiłkami. Czy dlatego właśnie jej umysł to stworzył? Czy to były biedne, przerażone dzieci jako kara za jej działanie? Nie miała pojęcia, ale chciała, aby się skończyło.
- Nieważne. – Przymknęła oczy, wiedząc, że ta rozmowa nie mogła już nic jej powiedzieć. Liczyła na wszystko już w tym momencie – i gdyby nagle Cillianowi wyrosłyby rogi albo skrzydła, gdyby nagle w jego oczach pojawiły się płomienie, nawet by nie drgnęła. Wszystko się zamazywało, wszystko było niezwykle idiotyczne. Niech ją już zostawi, z tym swoim głupim gadaniem o żonie i tartaku, czymkolwiek to było to drugie, niech już sepleni o tym swoim księdzu. Niech już rozmawia o czymkolwiek tam chciał rozmawiać. Ją to zupełnie nie obchodziło.
To tylko woda.
Nie ufała nikomu i niczemu, nie przyjmowała do wiadomości, że „tylko” woda potrafiła być nią w swojej pełnej krasie. Nie wciskałby jej ją teraz. Nie paliłaby ona tak mocno, jak robiła to do tej pory. Nie czułaby się jak zwykła idiotka, która na nowo dawała się stłamsić mężczyźnie. Nie mogła jednak powiedzieć cokolwiek, dlatego teraz liczyła jak najlepiej na obecność jakiegoś innego czynnika, który zabrałby ja z tego miejsca. Woda święcona, która wpadała do jej przełyku, paliła równie mocno, co ogień, ale nawet nie miała już płakać albo się rzucać – jej ciało zastygło sztywno, a ona czuła, jak odchodzi, niemal tak, jakby nagle spadała na ziemię. I z wrażeniem ognia na ciele obudziła się w łóżku, wybudzając się z koszmaru.
ztx2
Spojrzała po tych twarzach dzieci, nie wiedząc nawet, co miałaby im odpowiedzieć. W końcu wystarczyło, że się bały, a nawet jeżeli to tylko koszmar, ból w dziecięcych oczach był tym, co sprawiało jej największe problemy. Dzieci powinny mieć lepsze życie, nie takie…nie takie o. W jakiejś brudnej chacie, bez czegokolwiek, najpewniej również z marnymi posiłkami, których nawet nie można było nazwać posiłkami. Czy dlatego właśnie jej umysł to stworzył? Czy to były biedne, przerażone dzieci jako kara za jej działanie? Nie miała pojęcia, ale chciała, aby się skończyło.
- Nieważne. – Przymknęła oczy, wiedząc, że ta rozmowa nie mogła już nic jej powiedzieć. Liczyła na wszystko już w tym momencie – i gdyby nagle Cillianowi wyrosłyby rogi albo skrzydła, gdyby nagle w jego oczach pojawiły się płomienie, nawet by nie drgnęła. Wszystko się zamazywało, wszystko było niezwykle idiotyczne. Niech ją już zostawi, z tym swoim głupim gadaniem o żonie i tartaku, czymkolwiek to było to drugie, niech już sepleni o tym swoim księdzu. Niech już rozmawia o czymkolwiek tam chciał rozmawiać. Ją to zupełnie nie obchodziło.
To tylko woda.
Nie ufała nikomu i niczemu, nie przyjmowała do wiadomości, że „tylko” woda potrafiła być nią w swojej pełnej krasie. Nie wciskałby jej ją teraz. Nie paliłaby ona tak mocno, jak robiła to do tej pory. Nie czułaby się jak zwykła idiotka, która na nowo dawała się stłamsić mężczyźnie. Nie mogła jednak powiedzieć cokolwiek, dlatego teraz liczyła jak najlepiej na obecność jakiegoś innego czynnika, który zabrałby ja z tego miejsca. Woda święcona, która wpadała do jej przełyku, paliła równie mocno, co ogień, ale nawet nie miała już płakać albo się rzucać – jej ciało zastygło sztywno, a ona czuła, jak odchodzi, niemal tak, jakby nagle spadała na ziemię. I z wrażeniem ognia na ciele obudziła się w łóżku, wybudzając się z koszmaru.
ztx2
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
[Sen] Największy koszmar Odetty
Szybka odpowiedź