Garaż
AutorWiadomość
Garaż
Najważniejszym miejscem w Trybiku nie jest dom, lecz przylegający do niego garaż, będący królestwem Paula Dunn oraz jego córki. To tutaj mieści się warsztat, w którym naprawiają samochody oraz motocykle, tutaj też stoi zaparkowany Jaguar Mark VII, którego Dolores wraz z ojcem próbują razem złożyć. I mimo iż w pomieszeniu panuje charakterystyczny rozgardiasz, wszystkie narzędzia oraz części posiadają swoje własne miejsce, na które wracają po każdej pracy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
How do you pick up the threads of an old life? How do you go on… when in your heart you begin to understand… there is no going back? There are some things that time cannot mend… some hurts that go too deep… that have taken hold..
- 14 X 1957 -
Ronja&Dolores
Hep! Skręcony w zaskoczeniu żołądek zdawał się wykonać gwałtownego fikołka, kiedy pod mocno zaciśniętymi powiekami zadrżało światło. Ronja rozłożyła dłonie na bok, próbując zachować pozycję stojącą, chociaż szarpnięcie powietrza w okolicach łydek znacznie utrudniało jej zadanie. Pierwsza, oczywista myśl wypłynęła na granicę świadomości, równie szybko co do nozdrzy doszedł nieprzyjemny, lekko żrący zapach. Coś poszło nie tak. Palce powędrowały w stronę najbliższego punktu oparcia, którym okazała się metalowa rura służąca najwyraźniej za balustradę. Dopiero po pierwszym szoku, opanowując zdziwienie, zdołała szybko przesunąć wzrokiem po swoim z pozoru nie uszkodzonym ciele, a następnie skupić uwagę na otoczeniu. Czkawka teleportacyjna nie należała do szczególnie rzadkich zjawisk, ale pod wieloma względami mogła być niebezpieczna. Niepewność miejsca, w którym znalazła się jej ofiara, a także warunków tam panujących, stwarzała pole do nieuważnego uszczerbku na zdrowiu, którego naturalnie Ronja pragnęła uniknąć. Ronja&Dolores
Wyrównując oddech, powędrowała oczami do ścian pomieszczenia, w którym się znajdywała, a konkretnie niewielkiego półpiętra jakiegoś zadaszonego budynku. Każda najmniejsza powierzchnia zajęta była obcymi kształtami przedmiotów, których pochodzenia Fancourt nie znała. Wyglądały przerażająco. Brudne, obsmarowane dziwną czarną mazią, dodatkowo oklejone jaskrawymi znaczkami. Kobieta przełknęła głośno ślinę, starając się nie dać zwyciężyć rosnącemu niepokojowi. Na lewo od niej znajdywały się wąskie schody, a na granicy prętów w podłodze dostrzegała obrys czegoś czerwonego. Po chwili, do uszu dotarły również niewyraźne dźwięki krzątaniny dochodzącej z parteru. Oczywiste było, że nie wydostanie się na zewnątrz bez konfrontacji z czymkolwiek, bądź też kimkolwiek znajdującym się pod stopami uzdrowicielki, toteż zmuszając się do odważnego kroku naprzód Ronja najcichszej jak umiała mijała stopień za stopniem. Głowa momentalnie obróciła się w stronę metalowego monstrum, podczas gdy umysł próbował dostrzec jakiekolwiek reakcje dziwnej istoty na jej ruchy. Czy żyła? Dziwnie zaokrąglona na górze, o nietypowej powierzchni skóry, czy czegokolwiek co pokrywało jej szkielet. Ronja nie wiedziała, z czym ma do czynienia, ale czysty instynkt wystarczył do zrozumienia, że w bezpośrednim starciu z bestią nie posiada żadnych szans przetrwania. Przywarła plecami do ściany, nie przejmując się zabrudzeniem ubrań, byleby tylko jak najbardziej zwiększyć dzielący ich dystans. Potwór nie miał skrzydeł, ani żadnych widocznych otworów, ale dwa czarne okręgi na spodzie jego masy, pozwalały sądzić, że to właśnie dzięki nim miał ewentualnie poruszyć się w jej stronę. Fancourt miewała myśli, które uwzględniały jej śmierć w spotkaniu ze smokiem, ale nigdy wyobraźnia nie podsunęła równie obcej i przerażającej wizji, co ta rozgrywająca się teraz tuż przed nią. Nie miała pojęcia, gdzie jest, szczerze również wątpiła, że jakakolwiek znajoma dusza znajdzie ją w tym obcym do bólu miejscu.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dzisiejszy dzień miał niczym nie różnić się od wszystkich, poprzednich dni. W ostatnich dniach okolica niewielkiego domu położonego na obrzeżach mieściny zwanej Trull pozostawała niezwykle spokojna. Rodzina Dunn, przez swoje wcześniejsze wojenne doświadczenie, uważała ten spokój za nienaturalny oraz zwiastujący nieszczęście - podobny spokój zdawał się rozwlekać nad Londynem podczas ich wojny, zwykle na kilkanaście godzin przed kolejnym nalotem nazistów, podczas którego kolejne bomby spadały na stolicę niszcząc ją oraz zabijając niewinnych ludzi. Nie byli pewni, czy powinni opuszczać wybudowany własnymi rękami schron przeciw bombowy, będący jedynym miejscem w którym obecnie czuli się na tyle bezpiecznie, by zasnąć głębszym snem. Wróg mógł pojawić się w każdej chwili i mimo najszczerszych chęci, jeszcze nie wiedzieli jak się przed nim uchronić. Finalnie Dolores, po nawiązaniu kontaktu z paroma zaprzyjaźnionymi partyzantami, postanowiła wyjść. Potrzebowali sprawnych pojazdów. Musieli mieć możliwość szybkiego przemieszczania się z miejsca na miejsca oraz dotarcia w dalsze zakątki kraju - a to wymagało od niej naprawienia jednego z samochodów.
Ubrana w czerwoną flanelę poznaczoną śladami smaru oraz innych płynów samochodowych oraz zwykłe, proste spodnie o podobnym stanie zaplamienia ostrożnie weszła do garażu, by zmierzyć się ze swoim dzisiejszym wrogiem w postaci czerwonego garbusa. Zgarnęła z szafki kluczyki, by wsunąć się na siedzenie kierowcy. Przekręciła kluczyk w stacyjce raz. Przekręciła drugi i trzeci, silnik jednak jedynie zarzęził nieprzyjemnie, odmawiając zaskoczenia.
- Cholera. - Mruknęła do siebie pod nosem, korzystając z tego, iż ojciec znajdował się w innej części domu. Paul Dunn nigdy nie lubił gdy jego córka przeklinała, mimo iż sam podczas pracy, szczególnie gdy coś szło nie po jego myśli, przeklinał niczym szewc. Panna Mechanik wysunęła się z auta by przenieść się do źródła problemu - umiejscowionego z tyłu silnika, w którym miała odnaleźć przyczynę pierwszej, najważniejszej usterki jaka była powiązana z tym samochodem. Dopiero kiedy uda jej się go odpalić, będzie w stanie dokładnie sprawdzić resztę usterek. Tylna klapa z trzaskiem uniosła się ku górze, a Dolores rozpoczęła pracę. Wpierw sprawdziła akumulator, nawet jeśli dźwięki jakie wydawał pojazd zaprzeczały jego całkowitej awarii. Sprawdziła jednak czy ten przypadkiem nie jest uszkodzony, wyczyściła dokładnie klemy oraz dokręciła je porządnie, zauważając niewielki luz. Następnie wróciła do samochodu ponownie go odpalić, nawet jeśli w umyśle pojawiła się idea, iż problem tkwi w zupełnie innym miejscu. Samochód ponownie zakrztusił się wydając z siebie dziwny dźwięk, który zagłuszył niespodziewane pojawienie się kogoś kto pozostawał jeszcze po za zasięgiem wzroku panny Dunn. Dziewczyna wysiadła z pojazdu by podejść do ściany pełnej porozwieszanych narzędzi, aby wybrać te, które były potrzebne jej do sprawdzenia kolejnych elementów samochodu. Problem mógł leżeć w cewkach, świecach bądź w którymś z przewodów, a to oznaczało godzinę bądź dwie na docieraniu do kolejnych części i sprawdzaniu ich krok po kroku. Sprawnie skompletowała przyrządy, mrucząc pod nosem jakąś melodię, która kilka dni temu wpadła jej w ucho i nie chciała z niej wyjść. Tak przygotowana powróciła do tylnej części samochodu, by nachylić się nad silnikiem.
Potrzebowała chwili by doszło do niej, że coś w otoczeniu było nie tak. Dolly wzięła głęboki oddech czując, jak tętno jej przyspiesza, a nieprzyjemny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa. Dziwna sylwetka zauważona kątem oka nie była sylwetką jej ojca, a po za nim nikt nie powinien pojawić się dziś w garażu. Ostrożnie kobieta wychyliła się spod tylnej maski, butne spojrzenie kierując w nieznajomej postaci... kobiety? Dziwnej, egzotycznej w swej urodzie i... wystraszonej? Co do...?
- Ej Ty! - Rzuciła gniewnie, chcąc tonem głosu zamaskować zdenerwowanie, jakie się w niej pokazało. Czy miała do czynienia z wrogiem? Czy któryś z tych paskudnych czarodziejów przechytrzył ich? Jeśli tak, nie miała zamiaru poddać się choćby bez próby walki. A jeśli nie... jakim cudem kobieta weszła do garażu? Zbyt wiele pytań, stanowczo za mało jakichkolwiek odpowiedzi. - Kim jesteś i jak weszłaś do mojego garażu, co? - Gniew nadal maskował strach pojawiający się w jej żyłach, w czasie gdy ubrudzona smarem Dolores mierzyła w obcą kobietę zwykłym, prostym kluczem płasko-oczkowym, jaki akurat miała w dłoni. Nie było to wiele, ledwie metalowe narzędzie służące do odkręcania śrub, w tym jednak momencie dodawało złudne poczucie bezpieczeństwa, którego panna Dunn w tym momencie niezwykle potrzebowała.
Ubrana w czerwoną flanelę poznaczoną śladami smaru oraz innych płynów samochodowych oraz zwykłe, proste spodnie o podobnym stanie zaplamienia ostrożnie weszła do garażu, by zmierzyć się ze swoim dzisiejszym wrogiem w postaci czerwonego garbusa. Zgarnęła z szafki kluczyki, by wsunąć się na siedzenie kierowcy. Przekręciła kluczyk w stacyjce raz. Przekręciła drugi i trzeci, silnik jednak jedynie zarzęził nieprzyjemnie, odmawiając zaskoczenia.
- Cholera. - Mruknęła do siebie pod nosem, korzystając z tego, iż ojciec znajdował się w innej części domu. Paul Dunn nigdy nie lubił gdy jego córka przeklinała, mimo iż sam podczas pracy, szczególnie gdy coś szło nie po jego myśli, przeklinał niczym szewc. Panna Mechanik wysunęła się z auta by przenieść się do źródła problemu - umiejscowionego z tyłu silnika, w którym miała odnaleźć przyczynę pierwszej, najważniejszej usterki jaka była powiązana z tym samochodem. Dopiero kiedy uda jej się go odpalić, będzie w stanie dokładnie sprawdzić resztę usterek. Tylna klapa z trzaskiem uniosła się ku górze, a Dolores rozpoczęła pracę. Wpierw sprawdziła akumulator, nawet jeśli dźwięki jakie wydawał pojazd zaprzeczały jego całkowitej awarii. Sprawdziła jednak czy ten przypadkiem nie jest uszkodzony, wyczyściła dokładnie klemy oraz dokręciła je porządnie, zauważając niewielki luz. Następnie wróciła do samochodu ponownie go odpalić, nawet jeśli w umyśle pojawiła się idea, iż problem tkwi w zupełnie innym miejscu. Samochód ponownie zakrztusił się wydając z siebie dziwny dźwięk, który zagłuszył niespodziewane pojawienie się kogoś kto pozostawał jeszcze po za zasięgiem wzroku panny Dunn. Dziewczyna wysiadła z pojazdu by podejść do ściany pełnej porozwieszanych narzędzi, aby wybrać te, które były potrzebne jej do sprawdzenia kolejnych elementów samochodu. Problem mógł leżeć w cewkach, świecach bądź w którymś z przewodów, a to oznaczało godzinę bądź dwie na docieraniu do kolejnych części i sprawdzaniu ich krok po kroku. Sprawnie skompletowała przyrządy, mrucząc pod nosem jakąś melodię, która kilka dni temu wpadła jej w ucho i nie chciała z niej wyjść. Tak przygotowana powróciła do tylnej części samochodu, by nachylić się nad silnikiem.
Potrzebowała chwili by doszło do niej, że coś w otoczeniu było nie tak. Dolly wzięła głęboki oddech czując, jak tętno jej przyspiesza, a nieprzyjemny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa. Dziwna sylwetka zauważona kątem oka nie była sylwetką jej ojca, a po za nim nikt nie powinien pojawić się dziś w garażu. Ostrożnie kobieta wychyliła się spod tylnej maski, butne spojrzenie kierując w nieznajomej postaci... kobiety? Dziwnej, egzotycznej w swej urodzie i... wystraszonej? Co do...?
- Ej Ty! - Rzuciła gniewnie, chcąc tonem głosu zamaskować zdenerwowanie, jakie się w niej pokazało. Czy miała do czynienia z wrogiem? Czy któryś z tych paskudnych czarodziejów przechytrzył ich? Jeśli tak, nie miała zamiaru poddać się choćby bez próby walki. A jeśli nie... jakim cudem kobieta weszła do garażu? Zbyt wiele pytań, stanowczo za mało jakichkolwiek odpowiedzi. - Kim jesteś i jak weszłaś do mojego garażu, co? - Gniew nadal maskował strach pojawiający się w jej żyłach, w czasie gdy ubrudzona smarem Dolores mierzyła w obcą kobietę zwykłym, prostym kluczem płasko-oczkowym, jaki akurat miała w dłoni. Nie było to wiele, ledwie metalowe narzędzie służące do odkręcania śrub, w tym jednak momencie dodawało złudne poczucie bezpieczeństwa, którego panna Dunn w tym momencie niezwykle potrzebowała.
How do you pick up the threads of an old life? How do you go on… when in your heart you begin to understand… there is no going back? There are some things that time cannot mend… some hurts that go too deep… that have taken hold..
Kakofonia dźwięków nieznanego pochodzenia, a pośród nich wyrywający się ostry krzyk kobiety. Jak mogła tak otwarcie zignorować stojącą na gumowych kończynach o owalnych kształtach bestię, tego Ronja nie potrafiła zrozumieć. Plecy przylgnięte do ściany zadrżały lekko, a pod materiałem sukni poczuła kropelki potu. Blondynka nie mogła być młodsza o więcej niż pięć lat, chociaż prosty, wręcz biedny strój poznaczony planami czarnej cieczy dodawał jej groźniejszej aparycji. Wyglądało, iż pomieszczenie należało do jej domowej przystani, ale cel, w jakim trzymała tu dziwaczne monstrum, wciąż pozostawał tajemnicą. Stosunek tamtej do Ronji nie wydawał się szczególnie przyjazny, toteż ignorując swój strach, Fancourt musiała skupić się na uspokojeniu sytuacji. Niewiele mogła zrobić, a tym bardziej szukać wyjścia z budynku, jeśli spotka się z oporem rozmówczyni. Czkawki teleportacyjnej nie dało się przewidzieć, a następne przerzucenie mogło nastąpić nawet na przestrzeni kolejnych paru minut. Jeśli udałoby się Ronji zająć rozmową wystarczająco długą, szanse by wyszła z zajścia bez szwanku, z pewnością wzrastały. Różdżka zatem spoczywała bezpiecznie skryta w pasie materiału za plecami, podczas gdy Azjatka uniosła powoli ręce przed siebie w pokojowym geście uspokojenia. - Przepraszam za to najście, nie mam złych zamiarów. - Odpowiedziała wreszcie na pytanie możliwie jak najbardziej opanowana. Uniosła nieznacznie brodę, by zrównać wzrok z tym należącym do szatynki, zastanawiając się, jak powinna wytłumaczyć sytuację. Kobieta wydawała się oderwana od rzeczywistości czarodziejów, o czym świadczył, chociażby ubiór drastycznie różny od tego, który miała na sobie Ronja. Nie wyciągnęła też w stronę uzdrowicielki różdżki, zamiast tego machając dziwnym metalowym prętem o rozdwojonej końcówce. Narzędzie z pewnością mogło być niebezpieczne, ale Fancourt wolała nie testować w czasie rzeczywistym jego możliwości. Na potwierdzenie tych słów, nieznajoma zadała kolejne pytanie, tym bardziej nawet bardziej zirytowana, wręcz gniewna. Brązowooka nie dziwiła się tej ostrożności wobec kogoś, kto niespodziewanie pojawił się w domu, nawet wrogość zachowania usprawiedliwiały obecne warunki, w jakich przyszło im żyć. Kilkanaście miesięcy temu, takie wydarzenie pewnie też wywołałoby poruszenie, ale niekoniecznie musiało być tożsame z niebezpieczeństwem. Przypadki chodziły po ludziach, Ronja zdawała sobie z tego doskonale, ale nie miała jeszcze klarownego pomysłu jak wytłumaczyć swoje stanowisko obrończyni żelaznego potwora. Wszystkie te spostrzeżenia niosły ze sobą jasny przekaz, iż Fancourt miała do czynienia z mugolką, w dodatku osobą nieobytą w świecie czarodziejów. Nie mogła mieć temu jej za złe, jako że sama Ronja niewiele wiedziała o mugolskich tradycjach poza najistotniejszymi faktami, oraz mostami między historią czarodziejów, a ich własną. Umysł pracował na najwyższych obrotach, kiedy język powoli formułował kolejną wypowiedź, możliwie jak najbardziej neutralnie. - Mam na imię Ronja, Ronja Fancourt i musiałam trafić tutaj przez przypadek. Gdyby powiedziała mi pani, gdzie jestem, może udałoby mi się odzyskać orientację w terenie? - Spytała wreszcie, unikając bezpośredniego wspomnienia czkawki. Czy w ogóle kobieta wiedziałaby, o co chodzi? Wątpliwe. Na pewno jednak nieznane terminy i kręcenie się dookoła podejrzanych tematów wzbudziłby w niej więcej wątpliwości. Jeśli zamierzała zapytać o naturę pochodzenia Ronji, czy też sama domyślić się, że ma do czynienia z czarownicą, wtedy czarnowłosa gotowa była dostarczyć pełną odpowiedź.
Wzrok powędrował ponownie w stronę czerwonej blachy, by zaraz potem znów spocząć na ubrudzonych ubraniach mugolki. Nie wyglądała na ranną, a bardziej od monstrum zdawała się obawiać obecności Ronji, co kazało wnioskować, iż tamta istota nie mogła być czymś groźnym. Teraz. Dla pewności kiwnęła lekko w jej stronę, przygryzając wargę z wątpliwością wypisaną na twarzy. - Czy to nie będzie sprawiało problemów? Wygląda dosyć niebezpiecznie.
Wzrok powędrował ponownie w stronę czerwonej blachy, by zaraz potem znów spocząć na ubrudzonych ubraniach mugolki. Nie wyglądała na ranną, a bardziej od monstrum zdawała się obawiać obecności Ronji, co kazało wnioskować, iż tamta istota nie mogła być czymś groźnym. Teraz. Dla pewności kiwnęła lekko w jej stronę, przygryzając wargę z wątpliwością wypisaną na twarzy. - Czy to nie będzie sprawiało problemów? Wygląda dosyć niebezpiecznie.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Garaż
Szybka odpowiedź