Wydarzenia


Ekipa forum
Warsztat krawiecki
AutorWiadomość
Warsztat krawiecki [odnośnik]09.05.21 14:48
First topic message reminder :

Warsztat krawiecki

Warsztat znajduje się zaraz za główną częścią skepu - mieszkanie znajduje się na górze, a miejsce na szycie pozostawiono jednak na parterze, gdzie właścicielka spędza również czas poza pracą. Dostęp tam jest możliwy w każdym momencie dla każdej krawcowej, zwłaszcza jeżeli chcą poćwiczyć szycie, a salon akurat nie jest dostępny. Możliwe jest skorzystanie ze wszystkich przyborów jak igły, nitki, tasiemki czy guziki, potrzebne są jednak rozwaga i zarejestrowanie wszystkich wykorzystywanych produktów. Znajdują się tutaj również część materiałów jak i manekiny, niezbędne do układania strojów, które mają trafić już na damską sylwetkę.


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895

Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]10.09.21 13:14
Nawet nie podejrzewał, że w całej tej sytuacji to właśnie skupienie się na obowiązkach domowych było czymś, co jego siostrę mogło zaboleć najbardziej. Nigdy nie była tylko gospodynią, tylko kobietą, która wykonywała swoje obowiązki i przejęła wszystkie nauki po babce i ciotkach tak, jakby wypiła cygańską naturę naprawdę z mlekiem matki. Była kimś więcej, ale zakładał — pewnie mylnie — że doskonale wiedziała kim dla niego. Małą siostrą, którą odkąd pojawiła się na tym ponurym, szarym i marnym świecie opiekował się dzięki matce, jakby od zawsze próbowała mu wpoić, że chociaż był jeszcze dzieckiem i chłopcem, był też bratem, który powinien się zawsze umieć nią zająć i zaopiekować. I to właśnie teraz robił. Chronił ją przed człowiekiem, który posuwał się za daleko. Chronił ją przed światem mężczyzn, który dobrze znał — światem gwałtownych emocji i pragnień, braku zrozumienia i przedwczesnych reakcji. Jej list go zirytował, nie przestraszył. Sugerował, że stanął między nią, a nim i to właśnie było powodem jej wzburzenia.
Czekał na nią przed wejściem, gotów zmierzyć się z jej złością i frustracją, niepotrzebnie w myślach w trakcie drogi dokładając ognia do własnego stosu emocji. Jego oczy od razu pomknęły ku niej, kiedy tylko pojawiła się w drzwiach. Był pewien, że schodziła po schodach po to, by stanąć przed nim i nakrzyczeć na niego, co tylko dolałoby więcej oliwy do jego ognia, ale powtarzał sobie w myślach, by próbować zapanować nad sobą. Był przygotowany. Zamiast tego jednak po prostu przeszła obok, nawet na niego nie patrząc. Potrzebował kilku sekund na zrozumienie tego, co właściwie się wydarzyło. Jak? Odwrócił się za nią, otwierając szeroko oczy.
— Do niego idziesz? Zabierasz jego psa i idziesz do niego?— krzyknął za nią skonfundowany jej zachowaniem. Nie była taka, nie spodziewał się po niej czegoś podobnego, ale to, co właśnie zrobiła odblokowało wszystkie jego hamulce. I nie mógł na to pozwolić. By Vane po prostu ją zabrał i potraktował jak szmatę.— Naprawdę nie widzisz, jak to wygląda? Jak cię traktuje? Co próbuje z ciebie zrobić?— Nic sobie nie robił z własnego podniesionego na ulicy głosu i tego, że zwracał tym uwagę kilku przechodniów obok. — Zamierzasz wciąż upierać się przy tym, że to JA zrobiłem coś złego?— spytał zdumiony, płynnie przechodząc na romski i ruszył za nią. Podbiegł do niej szybko i złapał ją za przedramię, mocno zamykając palce na jej ubraniu i odwracając ją do siebie, o ile nie zamierzała z nim walczyć, nie planował się z nią szarpać. — Nie obchodzi mnie co jest między wami, ale nie pozwolę by to dłużej trwało, rozumiesz? Zwrócisz mu psa i nie spotkasz się z nim nigdy więcej.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]10.09.21 22:59
Gubiła się coraz bardziej w tym, jakie podejście do jej życia mieli James, Thomas i Eve. Wydawało się, że się odnaleźli, ale tak naprawdę…tak naprawdę wszyscy i tak uciekali. Do pracy, do znajomych…do w sumie nie wiadomo, jakiego miejsca, ignorując to, że to, że samemu potrzebowało się czasu być może oznaczało, że ta druga strona również go potrzebowała. Każdy z nich tak miał, nie wyłączając Sheili, tylko ona czuła się z tym gorzej, bo musiała pozostawać w domu aby zajmować się wszystkim. Zwierzęta same się nie zajmą sobą (Dynia może i mógł to robić jako kot, ale wciąż był młody i wiele rzeczy potrafił strącać albo nieumyślnie przegryźć), pokoje się same nie wyczyszczą, obiad nie ugotuje…nigdy nie miała nic przeciwko tym obowiązkom, ale kiedy czuła, że zostaje z tym sama, bo pozostali nie spełniają swojej roli, nie czuła się dobrze.
A teraz…teraz jeszcze to. Niewiele miała własnego mieszkając z rodzeństwem – jak to w taborze, większość rzeczy była wspólna, a nawet jeżeli ich domem nie były obecnie wozy, dzieliła się tym co mogła, a i relacje dzieliła pomiędzy siebie i pozostałych, tak, że każdy z nich praktycznie wiedział wszystko o niej samej, czasem nawet prędzej, niż sama się o tym dowiadywała. A teraz James zabrał ostatni skrawek prywatności, depcząc go w domniemanym walczeniu o jej honor? Cokolwiek uważał, że robił, nie powinien się tak zachować.
Dlatego przeszła obok niego jak gdyby wcale tam nie stał, kierując się w stronę mieszkania. Napisała mu w liście, gdzie będzie i co zamierza zrobić, powinien więc wiedzieć. Spodziewała się oczywiście protestów, bo w końcu zwrotnie nakreślił szybką wiadomość…nie spodziewała się jednak takiej reakcji, tej pełnej pretensji. Tak, jakby teraz chciał udowodnić, że to ona się myli. Zacisnęła szczękę, maszerując przed siebie, kiedy za nią zawołał.
- Nie. Idę po Marsa i przychodzę tutaj, do Adeli. Tak jak napisałam w liście, a może uważasz, że jestem kłamliwą cyganką, skoro już przestałeś wierzyć wszystkiemu, co mówię, a zacząłeś wyciągać własne wnioski.– Jej dłonie zwinęły się w pięści, ale wiedziała, że nawet jakby stał teraz przed nią, nie podniosłaby na niego ręki. Tupałaby w złości, rzucała tym, co miałaby pod ręką, ale by go nie uderzyła. Nie umiałaby. – Jak? No powiedz jak!
Odwróciła się w jego kierunku z zacięciem w piwnozielonych oczach, spoglądając na niego z urazą. Czemu nie umiał tego dostrzec? Czemu było tak ciężko przemówić mu do rozsądku w momentach, kiedy nie był akurat dobrym bratem i przekraczał granicę? Rozumiała, skąd się to brało, ale sam nawet nie widział, że jego zachowanie potrafiło też ją krzywdzić, nie zaś tylko wspierać.
- Bo zrobiłeś, James! Wniknąłeś w moją prywatność, w ogóle mi nie ufając! Potraktowałeś mnie, jakbym kiedykolwiek cię okłamała, tak, jakbym dała ci jakikolwiek powód do nieufności! Nie robię nic innego od zajmowania się tobą, domem, twoimi i innymi zwierzętami, robienia posiłków i co dostaję w zamian? Oskarżenia i podejrzliwość, bo pewnie kłamię! Nawet nie widzisz, co robicie, prawda?! Jak chamsko odnosicie się do moich znajomych, dręcząc ich i traktując ich gorzej, jednocześnie przyprowadzając swoich własnych znajomych, szczerze licząc, że przyjmę ich z otwartymi ramionami?! Ludzi, którzy przez te dwa lata ratowali mnie, a wy traktujecie ich jak śmieci. Neala, Aidan, teraz Jayden. Mam się tak zachowywać wobec Marcela jak wy wobec nich? – Tupnęła nogą. Absolutnie nie przejmowała się, jak może to wyglądać z boku i czy przyciągnie to uwagę innych osób, bo wylewała się z niej złość i płynęła, póki co niepowstrzymana. – A jak sądzisz, że nie wiem? Myślisz, że jestem aż tak naiwna? Że starsi, podpici mężczyźni w taborze nic nie próbowali? Że nie wiem, jak to działa? Ale ty uważasz, że mnie chronisz nawet wtedy, kiedy to nie ma sensu! Zachowujesz się, jakby trzeba mnie było zamknąć, bo tylko do tego się nadaję – siedzenia w domu i nieposiadania charakteru ani znajomych, bo moim główny celem powinno być robienie rzeczy dookoła was. I bycie miłą dla was. Nie cierpię tego, że czekam na was ze wszystkim, a wy i tak macie, gdzieś co robię, póki jedzenie jest dla was na stole! – Miała być zła, miała się wściekać, ale nie powstrzymała łez cieknących jej teraz po policzkach. Miała być silna, ale przekonywała się, że chyba wcale nie była.
- Nie! Nie! Nie oddam Marsa, nawet o tym nie myśl! Nie oddaje się członka rodziny! Przestań tak mówić, nie będę nic z tego robić! Nic pomiędzy nami nie ma, ale oczywiście musisz się doszukiwać czegoś! A może byś chociaż raz zajął się Thomasem, który olewa regularnie rodzinę?! Ale nie, lepiej przyczepić się do mnie i relacji, które nagminnie psujecie!


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]11.09.21 1:07
Był przyzwyczajony do tego, że ludzie wkładali mu w usta słowa, których nigdy nie powiedział. Tak to już było, wszyscy wkoło znali go przecież najlepiej, wiedzieli jaki był, co chciał powiedzieć, zrobić, co myślał. Rzadko się kłócił z tym, uznając, że to nie ma sensu, ale reagował sprowokowany w mgnieniu oka. Powtarzał sobie, że doświadczał tego tak często, że wcale go to nie obchodziło, ale to nie była prawda. Nie była tym bardziej teraz, kiedy Sheila zareagowała na jego słowa w ten sposób. Kiedy na jego pytania pełne frustracji odpowiedziała bzdurną teorią, której nawet do końca nie zrozumiał, a przynajmniej pewnie nie tak, jak było trzeba.
— Co ty pleciesz — spytał i skrzywił się, patrząc w jej oczy.— Kłamliwą-co?— Kiedy to się wydarzyło? Kiedy stanęła w opozycji do niego? My-wy? Od kiedy ona ona nią była, a on już nie? Po co to podkreślenie, to rozróżnienie? Byli tacy sami. Z tej samej krwi, tej samej matki i tego samego pieprzonego ojca. — Ja...— Zawahał się, marszcząc brwi i patrząc na nią z pewnego rodzaju niedowierzaniem, próbując poskładać jej słowa w całość. — Czyli co, na co dzień nie myślę samodzielnie i nie potrafię wyciągać własnych wniosków? uważasz, ze jestem głupi? Że to co widzę to co, moje wymysły? — Nie dowierzał, że to powiedziała. Nie wierzył, że zrobiła to w taki sposób. — Nigdy nie uważałem cię za kłamczuchę — sprostował od razu, ogniskując na niej ciemne, pełne emocji oczy.
Nie chciał jej odpowiadać na to pytanie, nie wprost, nie tak i nie w złości. Wolał, żeby to pozostało gdzieś w sferze domysłów, przecież nie była głupia, doskonale wiedziała o co mu chodzi.
— Już dobrze wiesz, jak — odpowiedział cierpko i dosadnie. Nie kruszał pod jej spojrzeniem, choć kiedy w jej oczach pojawiły się lśniące łzy poczuł zawahanie — czy dobrze robił? Czy wybrał właściwą drogę? Czy może dało się to załatwić inaczej? Nie miał pojęcia, nie miał czasu się nad tym zastanowić dobrze, a tym bardziej obmyślić jakiejś pieprzonej strategii. Zareagował ze szczerością i tym, co czuł, a czuł złość i wiedział, że musiał interweniować, nim jeszcze nie było za późno. Całe życie była jego oczkiem w głowie, jego codzienność długo kręciła się wyłącznie wokół niej. Nim nie pojawili się koledzy, nie pojawiła się szkoła, odrobina niezależności. Ale mimo wszystko zawsze była na pierwszym miejscu, tak jak rodzina, bez której nie potrafił wyobrazić sobie życia. I wiedziała o tym. Wiedziała, że przez te dwa lata jej szukał nieustannie, nie wątpiąc w to, że przeżyła i że mógł ją odzyskać. I teraz potrafiła wątpić w jego intencje?
— Miałaś dwa, cholerne lata dla siebie i tej swojej prywatności, chcesz do tego wrócić?!— spytał wzburzony, zupełnie nie przyjmując tego argumentu, puścił ją, ale zupełnie nie wiedział, co począć z rekami, więc gestykulował nimi żywo. — Zrozum w końcu, że tu nie chodzi wcale o ciebie! Nie chodzi o moje zaufanie do ciebie i to, czy mnie okłamujesz, czy nie, Sheila! Chodzi o niego i o to, co ci robi!— Omotał cię, zrobił ci wodę z mózgu. Nie widział innego wyjaśnienia. Kolejne słowa jeszcze silniej wbiły go ziemię. Patrzył na nią z coraz mocniej ściągniętymi brwiami; cień spowił jego oczy. — Nie prosiłem cię o to. Nigdy. Nigdy cię nie poprosiłem o to, żebyś nie robiła nic poza zajmowaniem się mną. Potrafię o siebie zadbać.— Nigdy jej nie prosił o to, by rezygnowała z czegokolwiek. Tak była wychowana, był jej wdzięczny każdego dnia za to wszystko, co robiła, tak jak był wdzięczny Eve, bo miała w tym wszystkim taki sam udział. Tak zostały wychowane, tak był skonstruowany ten świat. — Nigdy nie powiedziałem na ciebie złego słowa — dodał cicho, prawie szeptem, zupełnie wytrącony z równowagi. Nigdy nie skrytykował tego, co robiła, nigdy nie lekceważył jej pracy i włożonego wysiłku w dbanie o ich dom. Może zdarzało mu się zapomnieć wytrzeć butów, albo zostawiać rozrzucone na ziemi ubrania, które musiały sprzątać. Może nie mył po sobie naczyń, nie gotował, ale dziękował za wszystko, co od nich dostawał. Naprawdę rozchodziło się o to? Z niedowierzaniem patrzył na siostrę, kiedy mówiła dalej, a raczej wyrzucała z siebie potok nieprawdziwych słów, oszczerstw.
— O czym ty, do cholery, mówisz?— powtórzył, znów nie pojmując serii zarzutów. — O jakim chamstwie? Kogo, u licha traktujemy gorzej? Kogo?! Nealę? Wskaż mi, w którym miejscu potraktowałem ją gorzej, hm? Kiedy potraktowałem ją źle? Wtedy, gdy dzieliłem się z nią kurtką w zimną noc, żeby nie zmarzła?— Zmrużył oczy wściekle. Nie miała pojęcia o tym, w jaki sposób ja traktował. — Zarzucasz mi, że ci nie ufam, a ty? Ufasz mi? Ufasz temu, że mogłem ją źle traktować? Gorzej? Chamsko? Tak ci powiedziała? Ufasz jej bardziej, niż mnie? Własnemu, rodzonemu, kurwa, bratu?— Wydawało mu się, że tamtą sytuacje sobie już wyjaśnili, Neala wycofała się z tamtych słów. — Aidana? Jakiego Aidana?— spytał głupio; wiedział, którego, ale Aidan nie miał dla niego żadnego znaczenia, ledwie go kojarzył, nie był nawet pewien, jak wiele słów ze sobą kiedykolwiek zamienili. — Proszę, Sheila, wskaż mi jedną choćby sytuację, w której potraktowałem tego całego Aidana jak śmiecia. Chamsko, jakkolwiek. Proszę. J E D N Ą.— A kiedy wypowiedziała imię Marceliusa zaśmiał się, choć był to śmiech krótki i gorzki. — Byłaś w nim zakochana! Odkąd odrosłaś od ziemi! Jest tak samo moim przyjacielem, jak i twoim, od kiedy stawiasz go w jednej linii z nimi wszystkimi! Przyjaźnimy się całe życie, był na moim cholernym ślubie, odnalazł Eve. Nie tylko dla mnie, dla nas. Zawsze robił wiele dla nas— podkreślił. Nie tylko dla niego. Sallow był w jakiś sposób częścią ich świata, każdego z nich w innym stopniu, ale wciąż. Nie mała przyrównywać go do Neali, którą znała od niedawna, czy Aidana, którego oni nie znali wcale.
— Nie ma sensu? Naprawdę jesteś naiwna— stwierdził cierpko, kiwając głową. — Zaprosił cię na wspólny wyjazd. Sheila, jest od ciebie dziesięć lat starszy, nie jest twoim kolegą z roku, nie jest twoim ojcem, nie jest bratem! Jest obcym dorosłym mężczyzną, który wyjeżdża za granicę i zaprasza cię ze sobą do hotelu. Raczej nie po to, żebyś mu pograła na harfie, kiedy będzie zasypiał, albo posegregowała skarpetki do pary. Czytałaś list, na który ci odpowiedziałem? Nie czytałaś. Nie masz pojęcia, co w nim jest, bo leży w domu na stole. A jednak bronisz go jak lwica, brawo. Przede mną. Biedak, jeszcze go pogryzę— zadrwił, ale jego wzrok nie stracił na zaciętości. — Jesteś moją młodszą siostrą, mam obowiązek bronić cię przed takimi ludźmi, czy ci się to podoba czy nie. Dbać o ciebie. Chronić cię, bo nie potrafisz ochronić się sama. Nie chcę cię zamknąć. Nigdy nawet nie próbowałem tego robić. Przypisujesz mi cechy kogoś... — kim nie jestem. Urwał, odwracając wzrok. Nagle zdał sobie sprawę, że te dwa lata to była przepaść w ich życiu. Nigdy nie spodziewał się, że oceni go w ten sposób. Że będzie go oceniać tak na każdym kroku, a robiła to wciąż i wciąż. — Nigdy cię w niczym nie ograniczałem. Sama sobie to robisz— odpowiedział spokojnie, z chłodem w głosie, cofając się o krok. — Kiedy ty mieszkałaś u Adeli, pracowałaś, nadrabiałaś braki ze szkoły ja...— głodowałem tygodniami, chorowałem, spałem pod mostami. Przełknął ślinę, nie potrafiąc jej tego wyrzucić prosto w twarz. Mimo wszystko coś zakłuło go w mostku. Nie zasługiwała na takie wyrzuty. Nie próbował się też usprawiedliwiać ani użalać nad swoim losem. — Szukałem cię. Naprawdę sądzisz, że dbam tylko o to, żebyś mi postawiła to pieprzone jedzenie na stole?— Spojrzał na nią i przygryzł policzek od środka. Wsunął dłonie do kieszeni kurtki. To, co czuł w ustach miało gorzki smak. — W porządku. Mogę się od ciebie odczepić. Zajmę się Thomasem— skapitulował, spoglądając w chodnik. Wyciągnąwszy rękę z kieszeni wskazał drogę za nią. Mogła iść.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]11.09.21 2:07
Była zmęczona. Praca i dom ją przytłaczały. Była przerażona. Londyn napawał atmosferą grozy, a wydarzenia zdecydowanie nie pomagały. Plac, na który zakazano jej iść, a po którym Thomas trafił do więzienia. Tylko na jedną noc, ale co by było, gdyby wcześniej go nie aresztowali? Czy zamiast przysiąść przy stole na świąteczne jedzenie, chowaliby wtedy zwłoki najstarszego brata, o ile w ogóle by je wydano, a nie zawieszono jako przestrogę? Była jak zaszczute zwierzę. W miejscu, które miało być tymczasowe, lecz którego nie umiała pokochać jak James. I do którego miała się przyzwyczajać, bo to miał teraz być jej świat. Ten, którego nigdy nie chciała, a który od razu zmiażdżyłby ją, gdyby tylko obchodziły go takie mrówki jak ona.
- Nie…nie, sądzę, że umiesz wyciągać wnioski. Pytanie, czemu nie szukasz ich potwierdzenia, czemu zanim nie zrobisz czegoś, co odbija się przede wszystkim na innych, nie przemyślisz tej sytuacji? Nie jesteś głupi! Nigdy tak o tobie nie powiedziałam, a nawet uważam, że stać cię na wiele więcej niż mnie samą! Ale czemu w takim razie czytasz moje listy? Co one mają ci powiedzieć, czego ja nie mogę? I nie mów, że to coś, czego nie dostrzegam, bo nawet nie zapytałeś mnie o tę sytuację.
Czy położenie się na ziemi byłoby teraz jakimś rozwiązaniem? Z pewnością nie, ale chętnie przyjęłaby chłodny grunt, kojący rozpalone czoło, sprawiający, że drgające nerwy miałyby chwilę na ukojenie. Jego nerwy i jej. Żeby każde z nich pomyślało, zanim następne słowa popłyną. Ale tak się nie miało stać.
- Nie mów tak! Wiesz, że nie o to mi chodzi! – Skuliła się na jego gestykulację – nie wierzyła, że byłby w stanie ją uderzyć, ale zawsze w jakiś sposób ją martwił w takich momentach. Kiedy wybuchał, kiedy złość znajdowała ujście nie w powolnej irytacji, a w wybuchu niczym płomień. Nie bała się go, ale miał w sobie coś z tego, co miał ich ojciec. Agresję, która grała pierwsze skrzypce, która przejmowała nad nim stery gdy tylko sytuacja robiła się ciężka. – Czemu więc nie przyszedłeś do mnie od razu, omówić ten list, zamiast tego podszywając się pode mnie w ramach odpowiedzi?! I nie, masz rację, nie prosiłeś! Ale nie dajesz sobie rady sam, Jimmy! Żadne z nas nie daje! Wychowano nas ku grupie, nie samotności, a bez siebie nawzajem więdniemy jak kwiaty! I wiem…nie powiedziałeś…ale to że w tych czasach mamy co do garnka włożyć to cholerny cud. I wiem, że się starasz. Wiem, jak wiele robisz. Ale to nie jest stała praca, nie taka, która gwarantuje nam cokolwiek w tych czasach. W tym miejscu. – Rozejrzała się dookoła jakby pierwszy raz widziała okolice. Jakby warsztat był czymś obcym, czego tak naprawdę nie chciała oglądać. Bolał ją każdy dzień w Londynie, ale bardzo dobrze wiedziała, czemu zostawali.
- Nic mi nie nagadała! Nie mówię o tobie, a o Tommym! Jak dręczy ją, podjudza, chociaż ona ciągle prosi go, aby przestał i ją zostawił! Pewnie nie chciałbyś, aby jakiś chłopak robił mi to samo, prawda?! Żeby podjudzał mnie, bo bawi go moje poirytowanie? Nie zarzucam ci nic, Jimmy! Ja mówię z tego, co widzę! A widzę, jak Tommy kpi sobie z tych ludzi, czując się w tym jakby to była przednia zabawa! – Czemu nie mógł sobie tak zaczepiać swoich własnych znajomych? Może zaczepiał, ale nie była tego świadkiem, ciężko więc było jej się odnieść. Jakiego Aidana? Naprawdę tak bardzo pomijał jej szkolnych przyjaciół? Fakt, że ktoś nie był śliczną dziewczyną oznaczał brak zainteresowania w jego oczach? Na słowa o Marcelu przygryzła wargę. Miał rację, oczywiście, że miał rację. Biedny Marcel…nie chciała tak o nim myśleć. – James, gdyby nie ty, Marci nigdy by nie spojrzał na mnie. Jak by miał? Zahukane dziecko, uczepione szaty brata. Jest moim przyjacielem, cenię go bardziej niż siebie, tak samo jak cenię ciebie bardziej niż siebie. Ale co się stanie, kiedy kupimy wozy, konie, kiedy uda nam się odbudować tabor? Co wtedy z Marcelem? – Chciała wierzyć, że naprawdę był w stanie powiedzieć, że da radę pogodzić tę przyjaźń i życie cygańskie. Że Marcel będzie częścią ich zycia, ale przywiązanie do niego nie znaczyło, że James powstrzyma się też przed zobowiązaniami wobec żony czy siostry. Chciała wierzyć i potrzebowała tego zapewnienia na głos.
- Nie mówię o tym tylko, James! Po pierwsze, nie pojechałabym tam bez rozmowy o tym z tobą – zobaczyłbyś ten list jako pierwszy i polegałabym na twojej decyzji, cokolwiek byś to nie powiedział! Ale odpowiedziałeś podszywając się pode mnie, tak jakbyś mi nie wierzył! Po drugie, sam wiesz, że nie podchodzisz do niego w pozytywny sposób. Wiem, że się widzieliście. Kiedy kradłeś. Czemu z nim nie porozmawiałeś? Czemu z nim nie porozmawiasz normalnie? Czego się boisz, James?! –Jej dłonie zacisnęły się znów, tym razem do momentu, kiedy tylko knykcie pobielały, zaraz też rozluźniając się, jakby niewiele jej to dało. – Oczywiście, że potrzebuję twojej ochrony, ale co mam zrobić jak widzę, że cierpisz?! Jak rzucasz się przez sen w koszmarach, jak kolejne kłopoty doprawiają ci sińców pod oczyma?! Może masz rację. Może tak właśnie jest, że się ograniczam. Głównie dlatego, że chcę żyć według zasad, które nam wpojono. Ale nie przez nie martwię się o ciebie. Nie przez nie wyrywam sobie włosy z głowy kiedy Tommy odkrywa się w nowej, bezpłatnej pracy, bo ładna panna zatrzepotała do niego rzęsami! Jeżeli mamy przeżyć w tych czasach, musimy działać jak rodzina, a póki co, każde z nas przeżywa wszystko w oddaleniu! Nie chcę was gdzieś mieć obok! Chcę, żebyście byli blisko!
Naprawdę sądzisz, że dbam tylko o to, żebyś mi postawiła to pieprzone jedzenie na stole?
Jej ramiona opadły, jakby w całej postawie teraz miała ochotę się skulić. Jakby nagle nowy ciężar doszedł na jej ramiona, a zmęczenie odbiło się na niej zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nie powstrzymywała już łez, spokojnie płynących po jej policzkach, skoro i do tego zaraz doszedł głośniejszy szloch i czknięcia. Chciałaby się móc zachować, nie przynosić mu wstydu, ale nie umiała w tym wypadku. A naprawdę się starała.
- W-wiesz, że nie! A-ale dużo pracuję, ż-żebyśmy mieli co jeść, a tu w-wszystko jest t-takie p-przytłaczające i o-o-obce! Boję się, Jimmy, o w-was i o s-siebie! Co będzie, jak nie wrócisz kiedyś do domu?! Jak ci zrobią krzywdę taką, jak zrobią ci coś z umysłem?! Jak mnie zapomnisz!? Nie dam sobie rady bez ciebie, nie chcę dawać sobie rady bez ciebie! Świat bez ciebie jest straszny! – Na szybko wytarła twarz rękawami, mając nadzieję, że naprawdę nikt nie zwracał teraz na to uwagi. Nie mieli lepszych rzeczy do roboty niż obserwować dwójkę dzieciaków? – A-ale j-jak z-znikacie z Tommym i E-eve, t-to jak mam m-myśleć o czymś i-innym? J-jak mam m-myśleć o w-własnych zachciankach?
Jak mam myśleć o czymkolwiek wobec siebie, skoro nie wiem, czy znów zobaczę was żywych?
- P-przepraszam! – Miała ochotę uciec, albo zapaść się pod ziemię. Albo najchętniej nie mówić już nic, bo na pewno dalej będzie zły. Nie chciała, aby był zły.


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]12.09.21 1:18
Nigdy nie kochał Londynu. Uważał stolicę za prawie tak ponure i brzydkie, jak Birmingham pełne fabryk i dymu. Tak samo wypełnione, a może znacznie bardziej, bólem, strachem i gniewem. Gdyby miał być miastem, byłby właśnie nim. Zamkniętym, zawszonym Londynem, wpierw walczącym z masakrą, która rozgrywała się w samym jego centrum, a potem zniewolonym i z niepokojem spoglądającym na krwawy postęp na jego obrzeżach. Też wierzył, że mieszkał w nim i strach i złość i obie te emocje były tak złe i tak czarne jak pozbawiona gwiazd noc. Podporządkowany i butny jednocześnie. Sprawiający pozory podporządkowania. Brudny. Ostatnio nie poznawał się coraz bardziej, tak jak nie poznawał tego miejsca, odkąd źli ludzie wyszli na ulicę, a dobrzy zaczęli znikać bez słowa i śladu. Odwrócił wzrok od siostry, by spojrzeć w bok, na mijających ich przechodniów, których rozmowa podniesionych głosów wyraźnie zaalarmowała. Posłał im wrogie, ostrzegawcze spojrzenie, by znów skupić je na niej.
Nie czytam — odparował od razu. — Ale może powinienem. Może podobnych rzeczy byłoby więcej. Ile takich propozycji ci już składał? Ile razy przekroczył granice przyzwoitości? Hm? Kiedy byłaś u niego w listopadzie, gotowaliście sobie, tak? — Uśmiechnął się perfidnie i przechylił głowę w bok. Nie ma żadnej gospodyni? Nie powinien mieszkać, sypiać w szkole? Dzieciaki mają chyba teraz cieżko, co? Szczególnie z rodzin takich, jak nasza.— Nie pomaga im? Nie dbał o nie, tak jak o nich przed laty? Patrząc na siostrę pomyślał teraz o tym, jak musiał na nią patrzeć. Ile miała wtedy lat? Trzynaście? Przesiadywała w jego gabinecie? Dawał jej czekoladę. Zacisnął szczękę, rysy twarzy wyostrzyły mu się gwałtownie. Serce w piersi biło mu jak szalone, oddech stawał się coraz płytszy i ani nie myślał o tym, by pozostać spokojnym. Nie wiedział, czy mógłby ją uderzyć. Był pewien, że nie, ale często łapał się na tym, że nie ufał samemu sobie. A nie było przy nim ani Thomasa, ani Eve, by go powstrzymać. Nikogo, kto mógłby mu przemówić do rozsądku. Nie chciał tego robić, nie chciał robić jej krzywdy. Wierzył, że nigdy by tego nie zrobił, była przecież jego Sheilą. A jednak teraz wzbudziła w nim pokłady złości, jakich nie miał względem niej jeszcze nigdy.
Bo wiem, co byś mi powiedziała. Jayden to, Jayden tamto… Nawet teraz nie dociera to do ciebie. To co robi, to jak się zachowuje. Przytula cię czasem? Powiedz. Robi to? — spytał znów wściekle, zaciskając dłonie w pięści. — Zamierzałem rozwiązać ten problem bez twojego udziału. Nie musiałaś o tym nawet wiedzieć, ale musiał się poskarżyć, co? — Uśmiechnął się gorzko. Miał ochotę go odwiedzić. Miał ochotę z nim pomówić, przeanalizować wszystkie fragmenty listu, który wysłał do niego po ich ostatnim spotkaniu. Daję — zaprotestował. Jego głos w pierwszej chwili wydawał się przejęty, dopiero po chwili, gdy powtórzył, wzrósł na sile. Daję sobie radę. Dawałem całe życie, nic się nie zmieniło— koszmary, te, tamte. Powiedziałby jej, że nie pamięta ani swojego ojca, który podnosił na nią rękę, a przed którą ją osłaniał. Nie pamiętała pewnie też i ciemnej, zimnej piwnicy, w której ich zamykał za karę. Kiedy uciekli przysięgli sobie dać jej wszystko, na co zasługiwała. Szczęśliwe dzieciństwo, błogie, pełne radości z rodziną w komplecie. To ich obowiązkiem było brać na siebie karb przykrych doświadczeń. Przełknął ślinę po jej słowach, próbując pozostać niewzruszonym, nie dopuszczając do siebie myśli, że mogła mieć rację. Czy w tym miejscu, w tych czasach, mamy cokolwiek zagwarantowane? Czy może jednak musimy walczyć o każdy bochenek chleba, by przeżyć. Wiem, czego byś chciała dla mnie. Ale tak się nie stanie. To nie jestem ja.— Chociaż sam już nie wiedział, kim był i jaki był. Co było prawda, a co fałszem, który chronił go przed piętrzącymi się konfliktami i dramatami.
Taki już jest — odparł bez emocji. Powinien się spodziewać, że oberwie mu się za brata. Nie pierwszy i nie ostatni raz to właśnie on, jako młodszy ponosił jego winy. Z czasem, czego nawet nie zauważył, większość z nich dobrowolnie brał na siebie. — Może mu się podoba?— Rozłożył ręce na boki. Może po prostu ją zaczepia, bo ją lubi?— Nie wiedział nawet po co go tłumaczył, ale znał brata na tyle, by wiedzieć, że podobnej złośliwości było w nim tak mało, że nigdy by w nią nie uwierzył już na pewno nie pod postacią kogoś, kogo przedstawiała mu Sheila. Pamiętał, że kiedy się spotkali przedstawił się jego imieniem, ale na pewno nie po to, by zrobić jej na złość, prędzej jemu. Przestań— nakazał jej, kiedy wspomniała o poczuciu własnej wartości. Jak to co? Nie rozumiem. Marcel mieszka tu, w Londynie. I tak długo, jak ten cholerny cyrk będzie tu stał, tak długo będzie tu tkwił. Nie przekonasz go do wyjazdu. Nie teraz. — Nie po tym, jak zaczął robić to wszystko, co robił, a o czym nawet nie chciał myślec. Obrabowane statki, ulotki przeciwko arystokratce. Bał się dokąd go to może zaprowadzić i kto mu pomoże, kiedy jego zabraknie. — Nie boję się niczego! — odparował jej szybko i znów z taką samą złością, jak wcześniej. Jeszcze broniła tego skurwsyna. — Porozmawiam z nim. Powiem mu wszystko, Sissy, powiem mu kim jest i co o nim myślę. Nie martw się, wszystko mu powiem. Nie chciał o tym mówić. Nie chciał z nią o tym rozmawiać, wracać do tego tematu, do koszmarów, do tego, przez co musiał przechodzić w listopadzie. — To już przeszłość, She. Nie będziemy do niej wracać — sprostował szybko, czując, że nagle chciał już zakończyć tą rozmowę. Jesteśmy rodziną. I jesteśmy tu z tobą. I właśnie dlatego musimy cię chronić, nie rozumiesz tego? Robić to, co trzeba. Robić to, co robią starsi bracia, nawet jeśli to naruszanie twojej prywatności.
Jej szloch i łkanie zmusiło go do odwrócenia wzroku. Za nim obrócił się cały, stając wpierw plecami do niej, rozglądając się gorączkowo po okolicy, aż w końcu bokiem, próbując udawać, że nie działa to na niego, radzi sobie z jej płaczem jak chorą manipulacją, którą przecież nie była. Przełknął ślinę i potarł nos, wciąż unikając jej wzroku.
— Nie musisz się bać — powiedział w końcu spokojniej. — Nie pozwolimy, by ktokolwiek cię skrzywdził. — Spojrzał na nią, czując, że pęka. Nie był do tego stworzony, ani tego nauczony — radzenia sobie z bezbronnym płaczem. Nie potrafił przejść obok niego obojętnie, udawać, że nie słyszy bólu i cierpienia, który w nim rozbrzmiewa. A teraz płakała ona — jego siostra. I to z jego powodu. — Nie płacz — poprosił cicho. — Nie zapomnę. To niemożliwe. Nic mi nie będzie.— Spojrzał jej w czerwone oczy i poczuł ukłucie wyrzutów sumienia.. Nie potrafił tak stać. Podszedł powoli, przygarnął ją do siebie jedną ręką.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]12.09.21 14:02
Być może tak mocno podobało jej się w Devon – bo tęskniła do otwartych przestrzeni, wolnych i pustych miejsc, do parków i dzikich zwierząt, które można było odnaleźć. Do miejsc, które mimo tego, że nosiły oblicza wojny, wcale nie były przesiąknięte gniewem i bólem tak mocno, jak to miasto. Miasto, w którym musieli spędzać każdy dzień.
- To przeczytaj! To poproś mnie o pokazanie listów, jeżeli się martwisz! O wytłumaczenie! Zrób to jawnie, a nie za moimi plecami! I co ma do tego gotowanie? – Pogubiła się, nie do końca rozumiejąc, czego to dotyczyło. W końcu to też nie był pierwszy raz, kiedy razem gotowali, a spotkania w kuchni mieli jeszcze za czasów szkolnych. Czemu teraz to przyszło Jamesowi do głowy? – Nie wiem, nie odpowiadam za niego. Czego szukasz, że będę ci tłumaczyć cudze powody? Porozmawiaj z nim, nie ze mną, czego chce Jayden. – Tupnęła nogą, nie wiedząc, że teraz będzie musiała tłumaczyć nie tylko siebie, ale również i Vane’a. Tak jakby doskonale miała wiedzieć, jak odpowiadać na zarzuty Jamesa. Czemu w ogóle musiała? Nie robiła w końcu nic złego!
Wierzyła, że nie zrobiłby jej krzywdy. Nawet gdyby jednak ta daleka (jak dla niej) granica miałaby zostać przekroczona, nie umiałaby go znienawidzić. Nawet wtedy. Mogła być zła, mogła się na niego wściekać, ale był jej jedynym obrońcom od małego. Jeżeli na nim nie mogłaby polegać, to na kim? Na kim jeszcze? Był Tommy, ale on znikał. Była Eve, ale ona również unikała ich towarzystwa. Na jego następne słowa zaczęła już drżeć, ze zdenerwowania czy przez szloch, w który jej płacz powoli się przeradzał? Chyba sama już nie wiedziała.
- Przecież…przecież on by nie chciał nigdy, żebym ja dla niego…prawda? – Na pewno nie chciałby, żeby była dla niego kimś więcej niż podopieczną. Nie umiała w to uwierzyć, bo przecież nigdy nie dawał jej niewłaściwych sygnałów. Nigdy nic od niej nie wymagał, a nawet czuł się niezręcznie, kiedy wręczała mu prezent, czemu teraz miałoby to być coś innego? Czuła już tak wielkie skołowanie, że najzwyczajniej w świecie chciała, aby James wyjaśnił to sam z profesorem astronomii i zapytał go po prostu. Czemu nagle się znalazła pośrodku tego? Nic nie rozumiała…
- Nie, James, nie dajesz. Przyjmujesz na siebie cały ból, chronisz mnie, chowasz w sobie negatywne emocje, ale to cię obciąża! Brniesz przed siebie, ale jakim kosztem? Nie lubisz mówić o swoich kłopotach, wiem, ale…ale nie mierz się sam z tym wszystkim. Bo nie musisz. – Ostrożnie spojrzała na niego, wiedząc, że zawsze czuł na sobie tę presję. By z jednej strony dorównać Thomasowi i brać z niego przykład, z drugiej zajmować się swoją młodszą siostrzyczką. Czy przyjmie pomoc? Nie sądziła, ale chciała, żeby zawsze zdawał sobie sprawę, że przez te wszystkie problemy nie musiał przechodzić samotnie, a jego męska duma nie ucierpi na tym wcale. – Nic nie jest pewne, ale przynajmniej wiadome jest, że kiedy masz pracę na co dzień, jest to łatwiejsze by wyżywić cztery osoby i zwierzęta. I to nie tak, Jimmy. To nie tak… - Spojrzenie wbiła w ziemię, wiedząc, że nie chciała go zmieniać. Po prostu chciała, żeby mógł być kimś ze stałą pracą, aby żadne z nich się nie martwiło.
- I czy to jest wyjaśnienie? Kiedy ktoś będzie nagabywał mnie, chociaż wielokrotnie będę mu odmawiać, też go wytłumaczysz, że po prostu mu się podobam i jest to właściwe? – Nie rozumiała tego wyjaśnienia. Czemu w ogóle Thomas i James myśleli, że takie nagabywanie było jakkolwiek przyjemne? Co w tym wszystkim miało być miłego? Chłopcy, którzy się narzucali, często jeszcze uznawali, że robią ci przysługę, kiedy to powinnaś się cieszyć, że ktoś cię doceniał. Nie cieszyło ją to wcale. – On pakuje się w kłopoty, prawda? Był powód, dla którego kazał mi wtedy nie iść na plac, mam rację? Co jeżeli coś poważniejszego mu się stanie? – Co jeżeli ty podążysz za nim, James, co jeżeli obydwu was spotkają konsekwencje?
- Powiedz mu to. Porozmawiaj. Pozwól mu się wyjaśnić. Ale zrób to na spokojnie, bo twoje emocje, o tym wiesz, zawsze biorą nad tobą górę. Jeżeli masz jakieś zastrzeżenia, to rozmawiaj, ale sam wiesz, że najczęściej najpierw działasz, dopiero potem zastanawiasz się, co dalej. – Westchnęła, czując, że cała złość już dawno wyparowała. Teraz jedynie chciała wrócić z Jamesem do mieszkania i siedzieć obok niego, uspokoić się, może przespać się chwilę, aby odpocząć….to wydawało się jednak tak odległe.
Chciała się powstrzymać i nie robić tutaj scen. Naprawdę, nie zamierzała mu tego utrudniać, ale długo chowane emocje znów wypływały, przejmując nad nią kontrolę i sprawiając, że początkowe łzy zmieniały się w niekontrolowany szloch. Była w tym swoim emocjonalnym zaciemnieniu już szczerze przekonana, że teraz to już koniec i obraził się święcie już na nią, że teraz się obróci i odejdzie. Nie zrobił tego, a jego słowa stanowiły pewnego rodzaju pocieszenie. Pewnego, bo póki co nie umiała się całkowicie uspokoić i przestawić na optymistyczne myślenie, ale mimo to, czuła się lepiej, kiedy tak mówił.
Dała się przyciągnąć, chowając twarz w jego koszuli i przysuwając się do niego bliżej, obejmując go tak, tak jak kiedyś zrobiła to w Dartmoor, tak jak wtedy, teraz też płacząc niekontrolowanie, wyciszając się jednak wraz z upływem czasu, oddychając głębiej kiedy kolejne łzy moczyły ubranie jej brata. Zawsze potrafił ją przekonać do siebie, uświadomić, że potrzebowała jego ciepła. Mogła być dorosła pod względem prawa, ale kiedy miała podejmować jakiekolwiek poważne decyzje, nie różniła się jednak zbytnio od dziecka. I potrzebowała obok siebie brata, który zadba o nią. Potrzebowała Jamesa. Bo był nieodłączną częścią jej życia, kimś, kogo nie chciała tracić, zwłaszcza przez tak głupią kłótnię.
- Przepraszam, Jimmy, przepraszam! Nie chcę cię tracić, już nigdy!


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]14.09.21 11:58
Nie rozumiesz — zarzucił jej prosto, patrząc na nią pełnym emocji, roziskrzonym spojrzeniem. Nie zamierzam cię kontrolować. Nie chcę czytać twoich listów, nie chcę sprawdzać z kim i o czym piszesz!— Nigdy taki nie był, ale tez nigdy nie interesowały go dziewczyńskie sprawy, a teraz, kiedy wiedział, że miała przyjaciółki, nawet jeśli nie należące do ich bliskiego kręgu, był spokojny, że miała na kogo liczyć. Nie ufał ludziom tak, jak Thomas. Nie ufał obcym i nie wierzył w dobre intencje, bezinteresowność, ale świat był ogromny, a oni stracili swoją wielką rodzinę na dobre. Miał Marcela, przyjaciela, druha, który na pierwszy rzut oka pochodził z innej krainy, ale tylko pozornie. Tak naprawdę ich bajki zbiegały się ze sobą znacznie mocniej, niż można by przypuszczać. Miała teraz Nealę, kogoś na kogo mogła liczyć. Poznał ją i był pewien, że mogła być kimś takim dla jego siostry, jak Sallow dla niego, ale Jayden... Gdzie tak naprawdę znajdowała się granica przyzwoitości? Na ile powinien mu pozwalać? Gdzie w tym wszystkim był profesor astronomii? Niepokoi mnie. On mnie niepokoi, to, co do ciebie pisze. To, co z tobą robi — zagrzmiał, pochylając się do przodu. Jesteś już... kobietą, Sheila, nie dziewczynką. — Jej tupanie nie rozbiło na nim wrażenia. Zmarszczył brwi i prychnął, przewracając oczami. — Spotykasz się z nim — wyrzucił, a raczej wypluł, jakby było w tym coś złego. Dla niego w gruncie rzeczy było — dzisiaj tak, zdał sobie z tego sprawę niedawno, przed paroma godzinami. Nie powinna była się z nim widywać, nie sama, nie robiąc to wszystko, co robiła. Spotykasz się z nim — powtórzył wyraźniej, ale jednocześnie niosąc w swoim tonie pewnego rodzaju wymowność. Spotykała się z nim sama, kto wiedział, co robili naprawdę? — Nie wypada ci — podkreślił wyraźniej, jeśli wciąż zamierzała udawać, że nie było w tym nic gorszącego. Gotowali. Pomyślałby, że gotowanie leżało w kręgu zainteresowań astronoma.
A jednak zaczynała rozumieć. Na jego twarzy wykwitł kwaśny uśmiech. Jej naiwność wzbierała w nim jeszcze większą złość i jednocześnie jeszcze większe poczucie, że powinien ją chronić przed takimi ludźmi, trzymać z daleka, dbać, by nie stała jej się krzywda.
Zaprosił cię na wyjazd do Genewy. Wspólny, myśl, Sheila, wspólny wyjazd za granicę, tylko we dwoje! — podniósł głos, ale zaraz potem nabrał powietrza w płuca, zacisnął pięści. — Jak kochankę, jak...— Wywłokę.— Nic nie robiąc sobie z tego, jak to wygląda! Co inni pomyślą cię nie obchodzi, co pomyślałaby babka?— Wyciągnął kolejne działa, patrząc na nią poważnie. Unikała spojrzenia prawdzie w oczy, ale nie zamierzał jej odpuszczać. Wciąż nie widział swojej winy, wciąż nie uważał, by sięgając po tamtej list i odpisując na niego zrobił coś złego. Zrobił to, co musiał i jeszcze — może przez parę godzin, może kilka dni — wierzył uparcie w to, że postąpił słusznie.
Ale ta rozmowa zaczęła zmierzać w kierunku, który zupełnie mu nie pasował. Odsunął się, zacisnął zęby. Nie chciał tego słuchać, nie chciał rozmawiać o sobie. Nie to było problemem, nie to było dziś najważniejsze. Poradzi sobie, zawsze sobie radził, nie musiała tego wywlekać na wierzch, uświadamiając mu przy tym, że tak naprawdę był znacznie gorszy w ukrywaniu tego wszystkiego niż sądził. Nie chciał jej niepokoić, być powodem jej trosk, zmartwień.
Muszę— odpowiedział jej jednak krótko i szczerze, nie zamierzając rozwijać własnej myśli, aby to jedno słowo miało być kropką na końcu zdania, kończącego całą tą kwestię. Musiał. Musiał radzić sobie z tym sam, taki był jego obowiązek. Pić piwo, które sobie nawarzył, trzymać ją z dala od kłopotów i problemów, których nie musiała i nie powinna rozwiązywać. — Miałaś szczęście, że trafiłaś pod skrzydła takiej czarownicy, jak Adela, ale wierz mi, że świat poza twoimi murami jest znacznie gorszy i mętny niż myślisz. — Nie garnął się do stałej pracy, nie nadawał się do działań, które wymagały punktualności, rutyny. Ta była jego największym wrogiem, ale nigdy nie był leniem, potrafił sobie znaleźć zajęcie. W polu, w mieście. Kombinował i to zawsze ratowało mu skórę. Życia, które próbowała wokół niego zbudować nie miała ani Eve, ani nie miał Thomas. Sheila wciąż zapominała, że zwyczajnie otrzymała przywilej, który nie przysługiwał każdemu. Możemy się pozbyć zwierząt. Ten pies pochłania cztery razy więcej żarcia niż my, Sheila. I to jakiego jedzenia! Przecież nie karmisz go starym chlebem, myślisz, że nie widzę? Jego dzienna porcja starczyłaby nam na parę dni. Nie mamy co jeść, ale to bydlę musi być najedzone, bo jak będzie głodny to któreś z nas straci rękę. Nie bądź hipokrytką, to pies — i to pies, na którego nie było ich stać. Nie mieszkali w wozach, nie żył dziko pośród nich, nie szukał jedzenia po śmietnikach, nie jadł resztek bo zwyczajnie ich nie było. Jadł to, co dostawała jego siostra od Jaydena, jednocześnie wymagając od niego samego więcej zaangażowania. — To twój brat! — podniósł głos, po angielsku, unosząc przy tym brwi z niezrozumieniem i zdumieniem bardziej niż ze złością. — To twój brat, dlaczego go tak przyrównujesz do innych? Znasz go, wiesz do czego jest zdolny, wiesz, że nigdy by nie zrobił żadnej dziewczynie krzywdy, to cholerny zgrywus! Jak ktoś będzie nagabywał ciebie w ten sposób to stanie w twojej obronie i obije mu pysk— wyrzucił, chociaż doskonale wiedział, że z ich dwójki to właśnie on byłby do tego zdolny, Thomas wszedłby z nim w dialog, nie pozostawiając na nim suchej nitki. To nie miało takiego znaczenia, wyżywali się na sobie wzajemnie tak samo, zwykle nie szczędził słów w jego kierunku wyzywając go od najgorszych, ale nie mógł znieść, że stawia go w na równi z jakimiś natrętami, na równi z kimś takim jak Jayden. Wciąż nie mógł wyrzucić z głowy jego osoby, widząc za każdym słowem siostry jego wpływ.
Kiedy spytała o kłopoty, w które pakuje się Marcel zamilkł na chwilę. Jeszcze niedawno był przekonany, że nie, tak też powiedział jego ojcu z całą pewnością. Ale mylił się, po prostu udawał przed sobą, że tego nie widzi, wygodniej było mu nie poruszać tego tematu, wiedział, że ich poróżni.
— Nie wiem — odpowiedział w końcu, nie wiedząc nawet co innego mógłby powiedzieć. Nie miał nic na swoją ani jego obronę. Co gorsza, w tym temacie się z nią zgadzał. Nie rozmawiali o tym jeszcze. Powinni, odsuwał to wciąż na bok. — Nie obchodzi mnie, co ma do powiedzenia. — Jayden, oczywiście. Spojrzał na nią bez zrozumienia, kręcąc głową. Nie zamierzał dawać mu niczego wyjaśniać, tłumaczyć się. Profesor Vane był inteligentny, nigdy w to nie wątpił. Zdawał sobie sprawę, że będzie w stanie odeprzeć każdy sensowny argument, sam nigdy nie był dobry w takich rozmowach.
Kiedy przygarnął ją do siebie, czuł jak się trzęsie, jak drży z powodu płaczu. Objął ją mocniej, pewniej, ale nic nie powiedział już, po prostu ją przytulał, patrząc gdzieś przed siebie, ponad jej głową i ramieniem. Poczekał chwilę, aż się uspokoi. Jego wzrok znów skierował się w stronę przechodniów, ale tym razem nie zareagował na ciekawskie spojrzenia.
— Nie stracisz przecież. Jestem tu. I będę— powiedział cicho, przesuwając dłonią po jej plecach, a potem zsunął ja niżej, by ująć jej dłoń i spleść ich palce razem. Pociągnął ją za sobą, przechodząc spod warsztatu krawieckiego dalej na ulicę, ciągnąć ją za sobą do mieszkania.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]15.09.21 11:31
- Czemu więc tym razem to zrobiłeś? – Brakowało jej tego wyjaśnienia, a może już je mówił? Może nawet zignorowała je w tym ferworze wymiany zdań? Była pewna, że słuchała go dokładnie, ale wtedy jeszcze buzująca złość sprawiła, że nie do końca umiała zapanować nad własnymi reakcjami. Teraz dopiero wyciszała się, pozwalając rozsądkowi dojść teraz do głosu. – Nie mam przed tobą sekretów czy tajemnic, Jimmy. Jeżeli chcesz wiedzieć, powiem ci co potrzeba. Pokażę ci listy jeżeli będziesz chciał. Ale poproś. – Ale daj mi też wyraz tego, że mi ufasz.
Miała niewielu przyjaciół na tym świecie, ale ich wszystkich odepchnęłaby niemal na zawołanie, gdyby tylko zależało od tego bezpieczeństwo Jamesa. Dopiero teraz oswajała się z myślą, że i ona i jej rodzina potrzebowali przestrzeni, a ona trzymała się ich tak blisko, bo bała się, że jeżeli spuści ich z oka, będzie to oznaczać, że znikną i nie zobaczy ich znów. Rozmowa z Jamesem uświadomiła jej, że potrzebuje on przestrzeni jak każda inna osoba, co zawstydziło również ją. Nie chciała go kontrolować. Nie chciała mu wygarniać rzeczy, które na dłuższą metę nie miały prawa bytu. Po aresztowaniach Thomasa nie spodziewała się jednak, aby życie miało pójść ku lepszemu, a za trzecim razem mogli go już nie wypuścić z więzienia.
- Czy wolałbyś więc, abym ograniczyła z nim swój kontakt? Albo się z nim nie widywała? – Pytanie to było spokojne, już nieuniesionym czy obrażonym tonem, ale wręcz przeciwnie, szukała w jego słowach jakiegoś potwierdzenia albo wyjaśnienia. Albo informacji, czego od niej oczekuje. W tym momencie wiedziała jedynie, że był o to wściekły, ale co chciał, aby robiła dalej? Czego od niej oczekiwał i z czym miała się zmierzyć? Cokolwiek to miało być, musieli to omówić już na spokojnie, kiedy z obydwu z nich wciąż wypływały na wierzch kolejne emocje. Odruchowo sięgnęła do płaszcza, zakrywając się bardziej na wspomnienie jego słów. Jesteś już kobietą. Nie czuła się jak taka.
Spotykasz się z nim.
Ale nie tak, Jimmy. Ja nie robię nic złego. Nigdy nie chciałam. Nie chciałam…Czy to miało jakieś znaczenie?

Spuściła wzrok, wpatrując się w ziemię, przyjmując wszystko tak jak, jak teraz jej serwował. Jego gorzkie słowa, na które już nie miała odpowiedzi – jak niegrzeczne dziecko, które teraz przyjmowało pouczenia. Dopiero kiedy wspomniał o babce, zacisnęła usta w wąską kreskę, spoglądając na niego z pewnego rodzaju bólem. Grał teraz absolutnie nieczysto i dobrze o tym wiedział, ale też na to wiedziała, co miała odpowiedzieć. W końcu sama bardzo dobrze wiedziała, jak działa to z babcią.
- Gdyby babcia żyła, powiedziałabym jej od razu o tej dyspozycji, bo nigdy nie zrobiłabym czegoś za jej plecami. To samo zrobiłabym w tym wypadku, rozmawiając o tym z tobą. Wiesz, że kto jak kto, ale ja nie chcę sprawiać problemu naszej rodzinie. Zwłaszcza teraz. – Uspokoiła się, a i łzy powoli wysychały – mogła w końcu wycierać rękawkami, nie przejmując się już tym, że właśnie może brudzić sobie krawędzie płaszcza.
- Nie musisz, James. Nie jesteś sam. Wiesz, że każde z nas martwi się o tę drugą stronę. Nie będę cię naciskać. Ale jeżeli byś chciał i potrzebował, to będę tutaj. Zawsze. – Dłoń wyciągnęła niepewnie w jego kierunku, nie wiedząc, czy w ogóle pozwoli się za nią złapać. Wiedziała, że miał rację. Że miała naprawdę sporo szczęścia, że trafiła do przyjaznego miejsca, które nie skończyło się tym, że sprzedano ją do kogoś, albo nie musiała oddawać swojego ciała na ulicy. James podróżował – nie miał luksusu stałego dachu nad głową. I pewnie męczył się z tym cały czas, martwiąc się również o rodzinę, ale też o jedzenie i miejsce do spania.
- Przepraszam. Naprawdę. Nie chciałam tego mówić. Nigdy nie uznawałam pracę w domu jako przykre obowiązki, ja…uniosłam się, nie powinnam. Naprawdę. Przepraszam. Po prostu…dużo było emocji ostatnimi czasy, te wszystkie aresztowania…tak bardzo się martwiłam, że chyba nie umiałam się tym podzielić. Nie chcę cię ograniczać. Mówić ci, co masz robić, wytyczać twojego życia. Po prostu się martwię. – Zamilkła, dając sobie chwilę na odetchnięcie. Słowa odnośnie Marsa były prawdą, co nie znaczyło, że nie bolała jej ta perspektywa. Nie wyobrażała sobie teraz oddać od tak psa, do którego się przywiązała, którego uważała za członka jej rodziny. Któremu poświęcała czas i którego widok zdecydowanie polepszał jej dzień, a kiedy siedział obok niej, pozwalała sobie na odpoczynek, dłonie zanurzając w nieco szorstkiej sierści. Nie ważne, ile siedział z nimi i że nie był od początku – oddanie go będzie bolesne i nic tego nie miało zmienić.
Spojrzała na niego już trochę nieprzytomnie, zmęczona płaczem i całą rozmową – nie do końca wiedziała, czego nie rozumiał w zachowaniu Thomasa. Narzucanie się jej było równie niemiłe, jak to, że Thomas narzucał się komuś innemu. Wydawało się dla niej, że to całkiem proste, ale nie…widać to też była rozmowa na inny dzień, a może nawet na nigdy i wypadałoby o tym porozmawiać z najstarszym z rodziny Doe. Nie stawiała go jednak na równi z Jaydenem, a przynajmniej nie to było jej zamiarem, wiedziała jednak, jak ciężko utrzymywało się przyjaźnie kiedy ktoś dwa razy zastanawiał się nad twoją obecnością w obawie przed twoimi braćmi. Zupełnie tak, jakby nagle obecność jednej osoby w życiu została naznaczona jej rodzeństwem, nawet jak nie odpowiadało się za ich działania.
Czekała na jego odpowiedź odnośnie Marcela i wiedziała, że nie padnie. Nie miała jasności, ale nie przypuszczała, aby Carrington czy Doe zastanawiali się nad konsekwencjami i po prostu coś robili ze względu na impuls. Czy w momencie, kiedy Marcel wplącze się w coś potężnego, czy konsekwencje dosięgną i ich? Obecnej władzy nietrudno było podpaść, nie sądziła więc, aby wystarczyło do tego wiele. A chciała po prostu, aby obydwoje byli szczęśliwi.
- Jak chcesz, Jimmy. Nie zmuszę cię do niczego. – Westchnęła już, twarz wciskając w jego płaszcz gdy tylko ją przyciągnął do siebie. Kontemplowała tę chwilę ciszy, kiedy przez tę sekundę wszystko było jak dawniej, kiedy ona była smutna a on wyciągał ręce w jej kierunku i przyciskał ją do siebie, dając jej wypłakać się i dać upust emocjom. Tak jakby świat dookoła nie istniał – bo dla niej równie dobrze przechodnie mogliby być snującymi się duszami, bez miejsca i celu na świecie.
- Przepraszam – szepnęła po raz ostatni, delikatnie ujmując jego dłoń i swoje palce wsuwając w jego własne, dając bez cienia sprzeciwu prowadzić się do domu. Najchętniej skończyłaby już dzisiejszy dzień, dając sobie i jemu czas na odpoczynek.


ztx2 jak Jimmy nie ma nic do dodania



Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Warsztat krawiecki [odnośnik]21.11.21 21:46
4 stycznia 1958

Raz po raz igła to wynurzała się spod warstwy materiału, to znikała pod nią, tworząc mocny ścieg który wytrzymać miał nadchodzące dni. Nie spodziewała się, aby coś było nie tak, w końcu ostatnie miesiące spędzając na doskonaleniu sztuki szycia ubrań. Nie spodziewała się, że czeka ją tak przednia zabawa, jak również nie spodziewała się, że to, co zaczęło być zwykłą pomocą przerodzi się w prawdopodobny zawód. Doprawdy, gdyby nie fakt, że teraz powrócili do siebie rodziną, czyli prędzej czy później dojdzie do tego, aby ruszyć w drogę, rozmyślałaby już nad własnym miejscem. Na pewno gotowa była aby porozmawiać z Adelą, by nie była już głównie pomocą, ale dostawała już pełen dostęp do projektów i zamiast wsparcia (sporego bo sporego, ale jednak wsparcia) była pełnoprawną krawcową. A co za tym szło, byłaby wtedy też osobą, której wypłacałoby się więcej od zleceń.
To wszystko zależało jednak od dzisiejszego dnia i tego, jak dobrze uda jej się stworzyć całość od podstaw tak, by nikt nie miał wątpliwości, że było to dzieło spod dobrej ręki. Co prawda jej mistrzyni siedziała gdzieś na uboczu, zajmując się własnymi sprawami, ale co jakiś czas zerkała w stronę Sheili albo była gotowa na opowiedzenie czegoś albo rozwianie wątpliwości, jeżeli było to koniecznie. Póki co jednak panna Doe dawała sobie radę, pochylając się nad dziełem, które miała nadzieję przeistoczyć w coś pięknego, eleganckiego i wyjątkowego.
Zaczęła oczywiście od przygotowania wykroju, pozwalając sobie na rozłożenie wszystkiego na ziemi i nakreślenie linii cienkim grafitem, tak aby wyznaczyć miejsca z których musiała wyciąć materiał i co mogło się udać. Poświęciła też czas na naostrzenie nożyczek, tak aby tkanina cięła się gładko i nie trzeba było męczyć się ze strzępkami. Oczywiście najlepiej byłoby jeszcze ostrożnie przypalić krawędzie aby były zupełnie gładkie, ale jeżeli chciała zaoszczędzić na czasie i wyrobić się ze wszystkim terminowo, mogła sobie na spokojnie odpuścić działania, które teraz niczemu nie umniejszą.
Przygotowane miała już wszystko, co w tym wypadku mogło jej się przydać, musiała jedynie przygotować się do następnych działań. Rozejrzała się jeszcze po tkaninach, które miała przy sobie, zastanawiając się, co wybrać. Miała do wyboru parę z nich, ale ostatecznie zdecydowała się na bawełnę w odcieniu butelkowej zieleni, wiedząc, że na tę pogodę nie będzie zbyt cienka a jedocześnie nie spowoduje pocenia się pod płaszczem. Wiele osób nie interesowało się w żaden sposób tym, jakie wyzwania stawały przed krawcami i krawcowymi i tym właśnie Sheila powinna martwić się za nich. Zwłaszcza, że mało kto zdawał sobie chyba sprawę z samego przebiegu procesu.
Przykładała każdy wycinek do materiału, sprawdzając jeszcze raz na wszelki wypadek czy aby na pewno wszystko się zgadzała, ostrożnie kierując dłonią tak by nożyczki wycięły kolejne kształty. Co prawda nie zawsze przepadała za tą częścią, ale teraz musiała przyznać, że robienie własnoręcznego wykroju, najpierw go szkicując, potem przenosząc to na działanie materiałów było o wiele ciekawsze, niż mogłaby się tego spodziewać. Nawet teraz, mimo niejakiego zdenerwowania mogła powiedzieć, że czuła się raczej rozbawiona, zwłaszcza kiedy obserwowała coś, co na tym etapie było ledwie szczątkami projektu, a potem miało się zmienić w elegancką suknię.
Wolała zacząć od korpusu samego projektu, wiedząc, że łatwiej będzie złożyć jej całość i potem doglądać szczegółów albo wprowadzać poprawki. Dlatego najpierw skupiła się nad zszyciem ze sobą razem rozkloszowanego koła, które miało być spódnicą sukienki, wraz z jej tułowiem, tak aby wszystko pasowało do siebie i nie musiała zamartwiać się czymkolwiek co by potem nie pasowało. Przyniosła (czy też raczej przysunęła po ziemi) manekin, zakładając na niego materiał i przyczepiając go szpilkami, tak by potem ostrożnie założyć na korpus ubrania i skupiając się na zszyciu ze sobą dwóch elementów. Co jakiś czas odsuwała się aby poprawić materiał i upewnić się, ze wszystko było ze sobą odpowiednio złożone.
Kiedy wszystko było już w jednej całości, przykucnęła przy skrawku sukienki aby zając się obszywaniem dołu. Przez chwilę korciło ją doszyć do tego wstążkę, ostatecznie jednak stwierdziła, że nie wypadało wprowadzać zmian do samego projektu jeżeli zamawiający sobie tego nie życzył, wiedząc, że to właśnie ona zajmie się potem rozpruwaniem tego i poprawianiem tkaniny samej w sobie. Następnym razem jednak mogła zasugerować Adeli, żeby oferowała możliwość urozmaicenia stroju takimi drobnymi detalami. Nic, co wychodziłoby poza gusta, ale jednocześnie coś, co jakkolwiek by wyróżniało z tłumów, przykuwało uwagę i być może wylansowało jakiś miły trend, który zwróciłby też uwagę na zakład sam w sobie.
Kiedy miała pewność, że dół jest obszyty, ostrożnie otrzepała całość materiału i przeniosła spojrzenie ku górnym częściom stroju. Na początku postanowiła skupić się na rękawkach samych w sobie, bo były dość proste i nie wydawało się, aby miało z nimi być więcej problemów, dlatego sięgnęła po przygotowane już wcześniej kawałki materiału, przemieniając je w wąskie okręgi. Zdumiewało ją, jak cienkie dłonie miała zamawiająca suknie panna i nawet podpytywała dwa razy Adeli czy wymiary podane są prawidłowo, a jednak się nie myliły. Mimo to, teraz musiała przypilnować wszystkiego, tak by potem nie okazało się, że materiał odstaje na zszyciach, albo też nadgarstki za bardzo ściskają, dlatego przyglądała się pracy ostrożnie, co chwila przerywając szycie aby też przymierzyć się do całości projektu.
Kończąc rękawki, mogła je doszyć do jednej i do drugiej strony, dlatego mogła już skupić się na samym centrum. Klientka wyraźnie prosiła o guziki, dlatego w tym momencie nadszedł czas do sięgnięcia do przepastnego pudełka. Sheila uwielbiała je nie tylko przez wzgląd na same szycie, ale też na wygląd. Jak małe pudełko skarbów, niektóre z nich miały kolorowe szkiełka, niektóre pokryte były (dość tanią ze względu na toczącą się obecnie wojnie) masą perłową, inne zaś były solidne i wytrzymałe jak z mosiądzu. Wybrała pięć z nich, nieco mniejszych, tak aby łatwiej się było nimi posługiwać, a jednocześnie mając przeczucie, że osoba może chcieć je potem zastąpić innymi, warto więc było wybrać te, których był jeszcze zapas.
Jeden za drugim, guziki były przyszywane do linii wzdłuż dekoltu, a sama panna Doe pilnowała, aby ostatni nie był zbyt wysoko, bo zapięcie go mogło oznaczać raczej duszenie się w samym stroju niż swobodne poruszanie się i ochronienie szyi przed wiatrem i chłodem. Jednocześnie linia musiała być na tyle luźna, że przy zapięciu wszystkich guzików te nie były dziwnie ułożone przez biust, co po prostu znaczyłoby, że sukienka została zrobiona na zbyt małą i ciężko było jakkolwiek dostrzec jakikolwiek kunszt stojący za nią, a raczej nieudolność. W międzyczasie zaklęciem zaangażowała drugą z igieł aby zajęła się wykończeniem stroju, będąc już pewną, że wszystko powinno być w porządku i żadna z działań igły nie powinna działać na jej szkodę. I tak na samym końcu całość pracy miała trafić pod ocenę, dlatego kiedy tylko skończyła, wiedziała, że przed wypraniem sukni i przygotowaniem jej do sprzedaży musiała zadbać o ostatnie detale.
Podnosząc się ze swojego miejsca, westchnęła z ulgą, czując, że godziny skupienia nad pracą sprawiły, że ciało zastygło zbyt długo w jednej formie. Niemal z ulgą złapała miotłę, ścinki i resztki zgarniając na szufelkę i pozwalając sobie na wyrzucenie ich na odpowiednią kupkę. Być może kiedyś jeszcze będzie musiała zająć się wypełnianiem czegoś pustymi rzeczami albo może skusi się na szycie kołdry bądź narzuty, w takich wypadkach patchwork był idealnym rozwiązaniem.
Z cichą dumą przyprowadziła Adelaidę do manekina, przygryzając lekko wargę kiedy tylko czekała na werdykt, podczas gdy starsza krawcowa ze spokojnym i niewiele mówiącym wyrazem twarzy. I dopiero kiedy odwróciła się w kierunku panny Doe, na jej twarzy pojawił się uśmiech, a dłoń łagodnie oparła się na jej ramieniu.
- Jest idealnie.

zt


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Warsztat krawiecki
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach