Korytarz
AutorWiadomość
Korytarz
Jeden z wielu korytarzy, które znajdują się w dworku. Charakterystyczną cechą akurat tego jest niebiesko-zielona tapeta ze złotymi ptakami, które czasami się poruszają i przelatują do sąsiadującej złotej gałęzi. Nie brakuje tutaj przeróżnych obrazów i mioteł byłych graczy Zjednoczonych z Puddlemere. Tuż przy oknie postawiono dwa fotele i stolik. Po kątach poustawiane są wazy z kwiatami.
25.12.1957
Nadszedł ten dzień w roku, święta. Rodzinne spotkania, wspólny posiłek, długie rozmowy. Jako dziecko to uwielbiała. Cały rok wyczekiwała tego dnia. Z wiekiem, coś się jednak zmieniło. Zaczęło się robić niewygodnie. Był to pretekst do zadawania kłopotliwych pytań na które niekoniecznie chciała odpowiadać. Wzrok wszystkich ciotek skierowany w jej kierunku.. wprowadzało ją to w zakłopotanie. Uwagi na temat jej wieku, tego, że powinna już dawno znaleźć sobie męża, jakby to było najważniejsze! Dlaczego nikt nie pytał o jej karierę naukową, w tym temacie mogłaby się nawet pochwalić osiągnięciami.
Wstała dosyć wcześnie rano. Jak to miała w zwyczaju. Humor jej nawet dopisywał, w końcu wróciła do zdrowia po bliższym spotkaniu z olbrzymem. Ponownie mogła zająć się swoimi sprawami. Do tego udało jej się wymknąć dwa dni temu i spotkać z Gabrielem, nie mogło więc być lepiej. Dowiedziała się o jego spotkaniu z Anthonym, no i o tym, że kuzyn szpieguje jej korespondencję. Wkurzyła się okropnie, miała ochotę ponownie mu wygarnąć, co o nim myśli, jednak się powstrzymała. Nie mogła działać pochopnie, bo mogło to na nią sprowadzić kolejne kłopoty, a tego nie chciała. Musiała podejść do tematu na spokojnie, bez nerwów.
Z początku planowała dzisiaj na złość wszystkim pojawić się w spodniach, aby dać im temat do rozmów. Przemyślała jednak sprawę i stwierdziła, że nie ma sensu. Przemęczy się, posiedzi z nimi chwilę i pójdzie do siebie. Nie miała ochoty zbyt długo wysłuchiwać tych samych bredni. Nie przygotowywała się specjalnie długo, założyła na siebie białą koszulę, w końcu powinna być elegancka, a do tego długą spódnicę, która sięgała niemal do ziemi w niebiesko- czarną pepitkę. Włosy zaplotła w warkocz, aby nie plątały jej się przy stole. Chwilę przed godziną, o której mięli zacząć świętowanie wyszła z pokoju. W dłoni trzymała koronę, chociaż niekoniecznie miała ochotę ją zakładać. Nie chciała jednak zabierać tej przyjemności młodszym członkom rodziny. W końcu trwała wojna, nie mięli zbyt wiele przyjemności aktualnie, tak jak i ona.
Przemierzała schody, aż dotarła do korytarzu, rozglądała się w poszukiwaniu innych członków rodziny. Miała nadzieję, że te święta będą przebiegać w miarę spokojnej atmosferze, miała już dość waśni, chciała od tego wszystkiego odpocząć.
Nadszedł ten dzień w roku, święta. Rodzinne spotkania, wspólny posiłek, długie rozmowy. Jako dziecko to uwielbiała. Cały rok wyczekiwała tego dnia. Z wiekiem, coś się jednak zmieniło. Zaczęło się robić niewygodnie. Był to pretekst do zadawania kłopotliwych pytań na które niekoniecznie chciała odpowiadać. Wzrok wszystkich ciotek skierowany w jej kierunku.. wprowadzało ją to w zakłopotanie. Uwagi na temat jej wieku, tego, że powinna już dawno znaleźć sobie męża, jakby to było najważniejsze! Dlaczego nikt nie pytał o jej karierę naukową, w tym temacie mogłaby się nawet pochwalić osiągnięciami.
Wstała dosyć wcześnie rano. Jak to miała w zwyczaju. Humor jej nawet dopisywał, w końcu wróciła do zdrowia po bliższym spotkaniu z olbrzymem. Ponownie mogła zająć się swoimi sprawami. Do tego udało jej się wymknąć dwa dni temu i spotkać z Gabrielem, nie mogło więc być lepiej. Dowiedziała się o jego spotkaniu z Anthonym, no i o tym, że kuzyn szpieguje jej korespondencję. Wkurzyła się okropnie, miała ochotę ponownie mu wygarnąć, co o nim myśli, jednak się powstrzymała. Nie mogła działać pochopnie, bo mogło to na nią sprowadzić kolejne kłopoty, a tego nie chciała. Musiała podejść do tematu na spokojnie, bez nerwów.
Z początku planowała dzisiaj na złość wszystkim pojawić się w spodniach, aby dać im temat do rozmów. Przemyślała jednak sprawę i stwierdziła, że nie ma sensu. Przemęczy się, posiedzi z nimi chwilę i pójdzie do siebie. Nie miała ochoty zbyt długo wysłuchiwać tych samych bredni. Nie przygotowywała się specjalnie długo, założyła na siebie białą koszulę, w końcu powinna być elegancka, a do tego długą spódnicę, która sięgała niemal do ziemi w niebiesko- czarną pepitkę. Włosy zaplotła w warkocz, aby nie plątały jej się przy stole. Chwilę przed godziną, o której mięli zacząć świętowanie wyszła z pokoju. W dłoni trzymała koronę, chociaż niekoniecznie miała ochotę ją zakładać. Nie chciała jednak zabierać tej przyjemności młodszym członkom rodziny. W końcu trwała wojna, nie mięli zbyt wiele przyjemności aktualnie, tak jak i ona.
Przemierzała schody, aż dotarła do korytarzu, rozglądała się w poszukiwaniu innych członków rodziny. Miała nadzieję, że te święta będą przebiegać w miarę spokojnej atmosferze, miała już dość waśni, chciała od tego wszystkiego odpocząć.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebował tych kilku dni odpoczynku od wszystkiego. Nie było ważne co było powodem, przesilenie zimowe czy jakiekolwiek inne święto, ważne żeby mógł na chwilę zapomnieć o problemach świata i spędzić czas z rodziną. Był wyraźnie zmęczony, ale krył ten fakt. Na jego twarzy pojawił się rzadko widziany w ostatnich miesiącach uśmiech.
Właśnie przejmował od matki kilka rzeczy, które miał postawić w jadalni, wymijając następnie ojca i pozostałych wujków, którzy ledwie czekali na moment w którym mogliby się napić i porozmawiać o swoich sprawach, zapewne w osobnym pokoju. Ria jeszcze szykowała się na górze. Atmosfera w domu była taka, jak gdyby doszło do jakiegoś ograniczonego zjazdu szlachty, choć stroje wskazywały na bardziej rodzinną atmosferę. On sam nie przejmował się zbytnio wyglądem. Ot, koszula, czarno–żółty sweter i ciemnoszare spodnie.
Odstawił kilka dodatkowych świeczników na stół, unikając przy tym zdeptania Pryncypałka, który pracował w pocie czoła. Zapalił świece, co by to dodać więcej światła w pokoju. Wziął kilka papierowych koron, które zamierzał wstawić na głowy tych, którzy ich jeszcze nie założyli. Na jego już znajdowała się jedna, niebieska. Odrobinę się skrzywiła, bo ciągle się schylał i prostował, a ta nie potrafiła utrzymać się w jednej pozycji.
– Heath tylko nie biegaj! – krzyknął, a zdawało mu się, że widział blond czuprynę swojego ulubionego brzdąca i rzucił mu wolną papierową koronę, żeby ją założył. – Nie ma podglądania prezentów!
A tych było wiele, choć na pewno nie były tak bogate jak w poprzednich miesiącach. Ważnym było tylko utrzymanie corocznej atmosfery. A być może i doświadczenie wojny miało ich nauczyć odrobinę skromności.
Na widok Prudence na chwilę zastygł. Uśmiechnął się kilka sekund później i kiwnął jej głową na powitanie. Uspokoił się, widząc że nie zamierzała nikogo szokować swoim wyglądem. Być może w ciągu ostatnich miesięcy się kłócili, ale byli rodziną. Byleby nie zamierzała ponownie zmierzyć się z olbrzymem i byleby tylko Tonks się wokół niej nie kręcił.
– Widziałaś Virginię? – Zapytał przechodząc obok blondwłosej kuzynki i wypatrując rudowłosej. – I Rię? – Dodał, bo wciąż nie widział swojej żony. – Jadalnia jest prawie gotowa, więc gdybyś mogła kieruj wszystkich tam.
Właśnie przejmował od matki kilka rzeczy, które miał postawić w jadalni, wymijając następnie ojca i pozostałych wujków, którzy ledwie czekali na moment w którym mogliby się napić i porozmawiać o swoich sprawach, zapewne w osobnym pokoju. Ria jeszcze szykowała się na górze. Atmosfera w domu była taka, jak gdyby doszło do jakiegoś ograniczonego zjazdu szlachty, choć stroje wskazywały na bardziej rodzinną atmosferę. On sam nie przejmował się zbytnio wyglądem. Ot, koszula, czarno–żółty sweter i ciemnoszare spodnie.
Odstawił kilka dodatkowych świeczników na stół, unikając przy tym zdeptania Pryncypałka, który pracował w pocie czoła. Zapalił świece, co by to dodać więcej światła w pokoju. Wziął kilka papierowych koron, które zamierzał wstawić na głowy tych, którzy ich jeszcze nie założyli. Na jego już znajdowała się jedna, niebieska. Odrobinę się skrzywiła, bo ciągle się schylał i prostował, a ta nie potrafiła utrzymać się w jednej pozycji.
– Heath tylko nie biegaj! – krzyknął, a zdawało mu się, że widział blond czuprynę swojego ulubionego brzdąca i rzucił mu wolną papierową koronę, żeby ją założył. – Nie ma podglądania prezentów!
A tych było wiele, choć na pewno nie były tak bogate jak w poprzednich miesiącach. Ważnym było tylko utrzymanie corocznej atmosfery. A być może i doświadczenie wojny miało ich nauczyć odrobinę skromności.
Na widok Prudence na chwilę zastygł. Uśmiechnął się kilka sekund później i kiwnął jej głową na powitanie. Uspokoił się, widząc że nie zamierzała nikogo szokować swoim wyglądem. Być może w ciągu ostatnich miesięcy się kłócili, ale byli rodziną. Byleby nie zamierzała ponownie zmierzyć się z olbrzymem i byleby tylko Tonks się wokół niej nie kręcił.
– Widziałaś Virginię? – Zapytał przechodząc obok blondwłosej kuzynki i wypatrując rudowłosej. – I Rię? – Dodał, bo wciąż nie widział swojej żony. – Jadalnia jest prawie gotowa, więc gdybyś mogła kieruj wszystkich tam.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie do końca wiedziała, czy chce się znaleźć w towarzystwie rodziny. Miała świadomość, że takie spotkania nie były lekkie, szczególnie, gdy wzrok wszystkich kierował się ku niej.. jakby była jakąś czarną owcą tej rodziny. Przynajmniej dokładnie tak się ostatnio czuła. Jakby zawodziła wszystkich na każdej możliwej płaszczyźnie. Zastanawiała się ile jeszcze z nią wytrzymają, miała wrażenie, że jest coraz bliżej przekroczenia granicy. Czy się tym przejmowała? Ostatnio chyba coraz mniej. Powoli przestawało jej zależeć. Stawała się coraz bardziej bierna na te wszystkie rodzinne wymagania.
W dworku było w gwarno, wszędzie kręcili się ludzie. Podczas świąt była to norma, wszyscy wypełzali ze swoich pokojów, aby spędzić razem czas. Niby widywali się na co dzień, jednak w świętach było coś wyjątkowego, wspólny posiłek w pełnym gronie.. nie zdarzało się to zbyt często. Każdy cenił te chwile. Zamierzała schować sumę do kieszeni i się tutaj zjawić, nie będzie przecież zachowywać się jak gówniarz i na siłę pokazywać swojego niezadowolenia. Szczególnie, że tak naprawdę, ostatnio to jedna z osób w rodzinie dosyć mocno nadepnęła jej na odcisk, nie chciała się wyżywać na wszystkich. Nie zasłużyli na to.
Jak na złość, gdy pojawiła się na schodach, spotkała jego. Mina jej zrzedła. Zacisnęła mocno dłoń w pięści prawej ręki, tak, że aż paznokcie wbiły jej się w dłoń, na pewno pozostawią ślady. Wpatrywała się w kuzyna swoimi niebieskimi oczami, chciałaby stąd uciec, najlepiej zniknąć właśnie w tym momencie.
Nie była gotowa na konfrontacje. Nie chciała znowu się z nim kłócić, bo i tak jej nie słuchał. To było niczym odbijanie się od ściany.
- Nie, nie widziałam.- odparła chłodno. Głos jej zadrżał, widać było, że po ich ostatniej konfrontacji czuje się bardzo niepewnie. Szczególnie, że wczoraj dowiedziała się, do czego był w stanie posunąć się Anthony. Nie chciała mu mówić, że wie.. chociaż miała ogromną ochotę wykrzyczeć mu wszystko, co o tym myśli. Nie zamierzała jednak robić przedstawienia. Wyrzyga mu to wszystko na osobności. Na twarzy Prue nawet na moment nie pojawił się uśmiech, nie dało się nie zauważyć, że jest zirytowana. Skłoniła się w stronę kuzyna teatralnie. - Jak sobie życzysz, do tego nadaję się idealnie, czyż nie? - posłała mu złośliwy uśmiech. Nie mogła ugryźć się w język, i tak dosyć długo nad sobą panowała. Nie byłaby sobą, gdyby nie zademonstrowała swojego niezadowolenia.
W dworku było w gwarno, wszędzie kręcili się ludzie. Podczas świąt była to norma, wszyscy wypełzali ze swoich pokojów, aby spędzić razem czas. Niby widywali się na co dzień, jednak w świętach było coś wyjątkowego, wspólny posiłek w pełnym gronie.. nie zdarzało się to zbyt często. Każdy cenił te chwile. Zamierzała schować sumę do kieszeni i się tutaj zjawić, nie będzie przecież zachowywać się jak gówniarz i na siłę pokazywać swojego niezadowolenia. Szczególnie, że tak naprawdę, ostatnio to jedna z osób w rodzinie dosyć mocno nadepnęła jej na odcisk, nie chciała się wyżywać na wszystkich. Nie zasłużyli na to.
Jak na złość, gdy pojawiła się na schodach, spotkała jego. Mina jej zrzedła. Zacisnęła mocno dłoń w pięści prawej ręki, tak, że aż paznokcie wbiły jej się w dłoń, na pewno pozostawią ślady. Wpatrywała się w kuzyna swoimi niebieskimi oczami, chciałaby stąd uciec, najlepiej zniknąć właśnie w tym momencie.
Nie była gotowa na konfrontacje. Nie chciała znowu się z nim kłócić, bo i tak jej nie słuchał. To było niczym odbijanie się od ściany.
- Nie, nie widziałam.- odparła chłodno. Głos jej zadrżał, widać było, że po ich ostatniej konfrontacji czuje się bardzo niepewnie. Szczególnie, że wczoraj dowiedziała się, do czego był w stanie posunąć się Anthony. Nie chciała mu mówić, że wie.. chociaż miała ogromną ochotę wykrzyczeć mu wszystko, co o tym myśli. Nie zamierzała jednak robić przedstawienia. Wyrzyga mu to wszystko na osobności. Na twarzy Prue nawet na moment nie pojawił się uśmiech, nie dało się nie zauważyć, że jest zirytowana. Skłoniła się w stronę kuzyna teatralnie. - Jak sobie życzysz, do tego nadaję się idealnie, czyż nie? - posłała mu złośliwy uśmiech. Nie mogła ugryźć się w język, i tak dosyć długo nad sobą panowała. Nie byłaby sobą, gdyby nie zademonstrowała swojego niezadowolenia.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnio Gin była bardziej ruchliwa i gadatliwa niż zwykle. To był już któryś z kolei miesiąc zamknięcia na terenie dworku i wyraźnie dawał jej się we znaki. Wujkowie nie chcieli z nią już grać w karty, bo wszystkich ogrywała, szachy znudziły jej się jakiś miesiąc temu.
Początkowo niewiele starszych kuzynów bawiło jej zachowanie, chętnie z nią rozmawiali o jakichś swoich zainteresowaniach i pracy, podczas siłowania się na ręce (jak matki nie było w pobliżu), ale obecnie nawet oni zaczęli jej unikać. Na dłuższą metę... po prostu stawała się męcząca, kiedy jej się nudziło, a ona dosłownie umierała z nudów!
Normalnie w takiej sytuacji rodzina zapewniłaby jej zajęcia dodatkowe (wszystko, żeby dała im spokój), ale w obecnej sytuacji zorganizowanie czegoś stanowiło spore wyzwanie. I tak jej matce, która wstawiła się za Gin u nestora, udało się sprowadzić nauczycielkę baletu, licząc chyba na to, że przynajmniej w ten sposób Gin spożytkuje energię, która ją dosłownie rozsadzała. Cóż, może nawet odrobinę to pomogło...
Ale z pewnością nie zmieniło to jej chęci do wydostania się wreszcie z terenów rodowych. Znała tu każdy kąt i każdy płatek śniegu i miała tego serdecznie dość! Poza tym chciała wiedzieć co się dzieje za murami Puddlemere! Domyślała się, że nie jest dobrze, ale nie wiedziała jak bardzo, a rodzina niewiele chciała jej powiedzieć. "Młode panny nie powinny się interesować takimi rzeczami" - o, tak jej mówili.
Na szczęście oto przyszły święta, dworek został przyozdobiony ostrokrzewem, iglastymi gałązkami i jemiołą (choć skromniej niż zwykle), a w powietrzu unosił się przyjemny zapach przypraw korzennych. Gin już sama ta zmiana wprawiła w doskonały nastrój i wprost nie mogła się już doczekać wspólnego świętowania - jedzenia, picia, śpiewów i rozmów, których wreszcie nikt jej nie odmówi!
Kiedy jej kuzynostwo zajęte było drobnymi sprzeczkami, Virginia w podskokach przemierzała korytarz na piętrze. Długa do pół łydki suknia w barwie zgaszonego złota powiewała za nią w rytm podskoków i wirowała wraz z młodą damą, kiedy ta niespodziewanie wykonywała piruet. Długich, rudych włosów oczywiście nie spięła (co wprawdzie powszechnie było uznawane za niestosowne dla jej statusu, ale szczęśliwie rodzina do tego przywykła), choć tym razem wyjątkowo przyozdobiła je kokardą pod kolor sukni.
Jak można było się domyślić nim ktokolwiek zobaczył Virginię - najpierw ją usłyszał, bo radośnie śpiewała:
- Come and I will sing you.
What will you sing me?
I will sing you two-o.
What will the two be?
Two of them are lily-white babes, clothed all in green-o,
One, the one, lives all alone and ever more shall be, so...*
Przy schodach prowadzących na parter nawet się nie zawahała, tylko wskoczyła na zdobioną balustradę i zjechała po niej, jakby znów miała sześć lat. Dobrze, że matka tego nie widziała...
- Tony! Pru! - zawołała wesoło, gdy tylko ich dostrzegła. - Co za cudowny dzień, prawda? Wszyscy znów razem! - zaszczebiotała i wykonała kolejny piruet. - Czujecie ten cudowny zapach pomarańczy? - zagadnęła ich wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy nie zważając na ich grobowe miny. - Bo ja wiem co będzie na obiaaaad - pochwaliła się wesoło. Z tego co wiedziała, była jedną z nielicznych szlachcianek, które chętnie zaglądały do kuchni. Tym też sposobem dowiedziała się o zającach pieczonych w pomarańczach, które miały być serwowane na główne danie.
- Wszyscy już są? Och, Pru, tak pięknie ci w tym warkoczu! - Gin była mistrzynią z przeskakiwania z tematu na temat, jak gdyby wiecznie się gdzieś spieszyła... właściwie to tak, spieszyła się! - Chodźcie, chodźcie nim wszystko wystygnie! - popędziła ich, Tonika radośnie łapiąc za rękę i ciągnąc w stronę jadalni. - To prawda, że kuzyn Barry wrócił na święta z zagranicy! Och, nie mogę się doczekać jego opowieści! Tak się cieszę, że wszyscy są! Tak się cieszę! To był taki szalony rok... prawda, Pru? - uśmiechnęła się do kuzynki porozumiewawczo.
Nadeszły trudne czasy, bywało naprawdę niebezpiecznie, a jednak oto nadeszły święta, a oni wszyscy byli względnie cali i zdrowi... czy to nie był powód do radości i świętowania? Według Gin - jak najbardziej.
*"I'll Sing You One Oh" - stara angielska kolęda
Początkowo niewiele starszych kuzynów bawiło jej zachowanie, chętnie z nią rozmawiali o jakichś swoich zainteresowaniach i pracy, podczas siłowania się na ręce (jak matki nie było w pobliżu), ale obecnie nawet oni zaczęli jej unikać. Na dłuższą metę... po prostu stawała się męcząca, kiedy jej się nudziło, a ona dosłownie umierała z nudów!
Normalnie w takiej sytuacji rodzina zapewniłaby jej zajęcia dodatkowe (wszystko, żeby dała im spokój), ale w obecnej sytuacji zorganizowanie czegoś stanowiło spore wyzwanie. I tak jej matce, która wstawiła się za Gin u nestora, udało się sprowadzić nauczycielkę baletu, licząc chyba na to, że przynajmniej w ten sposób Gin spożytkuje energię, która ją dosłownie rozsadzała. Cóż, może nawet odrobinę to pomogło...
Ale z pewnością nie zmieniło to jej chęci do wydostania się wreszcie z terenów rodowych. Znała tu każdy kąt i każdy płatek śniegu i miała tego serdecznie dość! Poza tym chciała wiedzieć co się dzieje za murami Puddlemere! Domyślała się, że nie jest dobrze, ale nie wiedziała jak bardzo, a rodzina niewiele chciała jej powiedzieć. "Młode panny nie powinny się interesować takimi rzeczami" - o, tak jej mówili.
Na szczęście oto przyszły święta, dworek został przyozdobiony ostrokrzewem, iglastymi gałązkami i jemiołą (choć skromniej niż zwykle), a w powietrzu unosił się przyjemny zapach przypraw korzennych. Gin już sama ta zmiana wprawiła w doskonały nastrój i wprost nie mogła się już doczekać wspólnego świętowania - jedzenia, picia, śpiewów i rozmów, których wreszcie nikt jej nie odmówi!
Kiedy jej kuzynostwo zajęte było drobnymi sprzeczkami, Virginia w podskokach przemierzała korytarz na piętrze. Długa do pół łydki suknia w barwie zgaszonego złota powiewała za nią w rytm podskoków i wirowała wraz z młodą damą, kiedy ta niespodziewanie wykonywała piruet. Długich, rudych włosów oczywiście nie spięła (co wprawdzie powszechnie było uznawane za niestosowne dla jej statusu, ale szczęśliwie rodzina do tego przywykła), choć tym razem wyjątkowo przyozdobiła je kokardą pod kolor sukni.
Jak można było się domyślić nim ktokolwiek zobaczył Virginię - najpierw ją usłyszał, bo radośnie śpiewała:
- Come and I will sing you.
What will you sing me?
I will sing you two-o.
What will the two be?
Two of them are lily-white babes, clothed all in green-o,
One, the one, lives all alone and ever more shall be, so...*
Przy schodach prowadzących na parter nawet się nie zawahała, tylko wskoczyła na zdobioną balustradę i zjechała po niej, jakby znów miała sześć lat. Dobrze, że matka tego nie widziała...
- Tony! Pru! - zawołała wesoło, gdy tylko ich dostrzegła. - Co za cudowny dzień, prawda? Wszyscy znów razem! - zaszczebiotała i wykonała kolejny piruet. - Czujecie ten cudowny zapach pomarańczy? - zagadnęła ich wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy nie zważając na ich grobowe miny. - Bo ja wiem co będzie na obiaaaad - pochwaliła się wesoło. Z tego co wiedziała, była jedną z nielicznych szlachcianek, które chętnie zaglądały do kuchni. Tym też sposobem dowiedziała się o zającach pieczonych w pomarańczach, które miały być serwowane na główne danie.
- Wszyscy już są? Och, Pru, tak pięknie ci w tym warkoczu! - Gin była mistrzynią z przeskakiwania z tematu na temat, jak gdyby wiecznie się gdzieś spieszyła... właściwie to tak, spieszyła się! - Chodźcie, chodźcie nim wszystko wystygnie! - popędziła ich, Tonika radośnie łapiąc za rękę i ciągnąc w stronę jadalni. - To prawda, że kuzyn Barry wrócił na święta z zagranicy! Och, nie mogę się doczekać jego opowieści! Tak się cieszę, że wszyscy są! Tak się cieszę! To był taki szalony rok... prawda, Pru? - uśmiechnęła się do kuzynki porozumiewawczo.
Nadeszły trudne czasy, bywało naprawdę niebezpiecznie, a jednak oto nadeszły święta, a oni wszyscy byli względnie cali i zdrowi... czy to nie był powód do radości i świętowania? Według Gin - jak najbardziej.
*"I'll Sing You One Oh" - stara angielska kolęda
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|02.04.1958
Hep!
Siedział spokojnie na łajbie, przeglądał papiery przed kolejną wyprawą. Na Szalonej Selmie miał co robić, choć już oswoił się z łajbą i załogą to obowiązków mu przybyło.
Lody zaczynały puszczać, morze choć szalało tak musieli pilnować morskich granic. Wykonywał rozkazy, za które dostawał pieniądze, z których mógł w spokoju żyć. Choć dom znów opustoszał bo kot jak się wprowadził tak z dnia na dzień zniknął z jego życia. Przywykł, nigdy nie związał się z kimś na stałe i na dłużej. Ot znów było pusto, a po jej obecności pozostały jedynie puste miejsca gdzie nie osiadł kurz i kolorowy szal w szafie.
Czkawka nie imała się marynarzy, tak przynajmniej mówiono. Choć sam miał styczność z osobami, które na tę przypadłość cierpiały tak jakoś on sam się uchował. Do czasu.
-Do stu beczek śledzi! - Warknął gdy z impetem upadł na jeden z foteli, niestety niefortunnie bo zaraz spadł na podłogę tłukąc się niemiłosiernie. Jeżeli ktoś był w domu to już wiedział, że miał niezapowiedzianego gościa w osobie marynarza. -Kurwa… - Mruknął pod nosem podnosząc się z ziemi. Stracił orientację, ruchoma tapeta nic mu nie mówiła, poza tym, że był w mieszkaniu należącym do kogoś kto majątek posiadał. Otrzepał ubranie kiedy już pozbierał się z podłogi i ruszył w głąb korytarza. Musiał się zorientować gdzie się znajduje, jak daleko go wyrzuciło. Wyciągnął różdżkę, którą miał schowaną za paskiem.
-Halo? - Powiedział głośniej i zatrzymał się gwałtownie kiedy dostrzegł dzieciaka przed sobą. Skąd się wziął? Dzieci miały to do siebie, że potrafiły wyrosnąć na środku niczego. -Czy są dorośli w domu? - Zapytał, bo wolał wiedzieć czy ma szykować się na grube tłumaczenie ze swojego najścia albo rzucania czarów aby się obronić kiedy ktoś weźmie go za wroga, który właśnie atakuje mir domowy. -Gdzie jestem? Czy to jeszcze Anglia? - Bo przecież mógł i znaleźć się poza granicami wysypy, choć szczerze w to wątpił, ale nie takie opowieści słyszał od marynarzy, a w każdej historii było jakieś ziarno prawdy.
Hep!
Siedział spokojnie na łajbie, przeglądał papiery przed kolejną wyprawą. Na Szalonej Selmie miał co robić, choć już oswoił się z łajbą i załogą to obowiązków mu przybyło.
Lody zaczynały puszczać, morze choć szalało tak musieli pilnować morskich granic. Wykonywał rozkazy, za które dostawał pieniądze, z których mógł w spokoju żyć. Choć dom znów opustoszał bo kot jak się wprowadził tak z dnia na dzień zniknął z jego życia. Przywykł, nigdy nie związał się z kimś na stałe i na dłużej. Ot znów było pusto, a po jej obecności pozostały jedynie puste miejsca gdzie nie osiadł kurz i kolorowy szal w szafie.
Czkawka nie imała się marynarzy, tak przynajmniej mówiono. Choć sam miał styczność z osobami, które na tę przypadłość cierpiały tak jakoś on sam się uchował. Do czasu.
-Do stu beczek śledzi! - Warknął gdy z impetem upadł na jeden z foteli, niestety niefortunnie bo zaraz spadł na podłogę tłukąc się niemiłosiernie. Jeżeli ktoś był w domu to już wiedział, że miał niezapowiedzianego gościa w osobie marynarza. -Kurwa… - Mruknął pod nosem podnosząc się z ziemi. Stracił orientację, ruchoma tapeta nic mu nie mówiła, poza tym, że był w mieszkaniu należącym do kogoś kto majątek posiadał. Otrzepał ubranie kiedy już pozbierał się z podłogi i ruszył w głąb korytarza. Musiał się zorientować gdzie się znajduje, jak daleko go wyrzuciło. Wyciągnął różdżkę, którą miał schowaną za paskiem.
-Halo? - Powiedział głośniej i zatrzymał się gwałtownie kiedy dostrzegł dzieciaka przed sobą. Skąd się wziął? Dzieci miały to do siebie, że potrafiły wyrosnąć na środku niczego. -Czy są dorośli w domu? - Zapytał, bo wolał wiedzieć czy ma szykować się na grube tłumaczenie ze swojego najścia albo rzucania czarów aby się obronić kiedy ktoś weźmie go za wroga, który właśnie atakuje mir domowy. -Gdzie jestem? Czy to jeszcze Anglia? - Bo przecież mógł i znaleźć się poza granicami wysypy, choć szczerze w to wątpił, ale nie takie opowieści słyszał od marynarzy, a w każdej historii było jakieś ziarno prawdy.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kręcił się po posiadłości wciskając swój nosek we wszystkie kąty. Ot korzystał z okazji, że większość domowników akurat była na zewnątrz obserwując zmagania jakiś wujków, którzy próbowali sobie nawzajem udowodnić, który manewr jest skuteczniejszy przy pętlach przeciwnika. Heath normalnie też by tam siedział, ale ostatnio jakby wolał latać niż oglądać jak inni latają. No chyba, że to był mecz Zjednoczonych. Wtedy to było zupełnie co innego.
A czemu Heath się skradał po własnym domu? Otóż do jego uszu doszło, że jeden z jego kuzynów zebrał już całą kolekcję magicznych figurek ze Zjednoczonymi z Puddlemere. Już nie raz prosił rzeczonego krewniaka o pożyczenie mu ich, ale jak na razie spotykał się ze stanowczą odmową. A on MUSIAŁ rozegrać ważny mecz Zjednoczeni vs Jastrzębie. No musiał. Tak bardzo się zafiksował, że miał chytry plan pożyczenia na chwilę figurek bez wiedzy właściciela. I chyba tylko dlatego, że był w trakcie realizacji swojego niecnego planu, Mały Macmillan nie zaczął wołać kogoś dorosłego gdy nagle w dworku pojawił się ktoś obcy.
-Są, na zewnątrz. I tak dokładnie w Kornwalii.- zaskoczony nagłym gościem z rozpędu odpowiedział na pytania nieznajomego. Zaraz jednak odzyskał rezon. Dalej nie miał zamiaru wołać nikogo dorosłego, co to to nie.
-Kim jesteś? Co tu robisz w ogóle?- zaciekawił się. Był u siebie więc uznał, że ma prawo do zadania pytań o tożsamość gościa jako pierwszy, a co. Swoją drogą Heath był niezbyt zaskoczony faktem, że nieznajomy wziął się w zasadzie znikąd. No ale nie ma się czemu dziwić. Sam chłopiec swego czasu nie raz padł ofiarą anomalii, jak jeszcze magia szalała i nie raz zdarzyło mu się być w podobnej sytuacji do mężczyzny. Mimo wszystko młody lord miał się na baczności i nie podchodził bliżej nieznajomego. Czujnie też obserwował jego różdżkę gotów zwiać i zawołać pomoc jak tylko uzna, że coś jest nie w porządku. Na razie jednak miał jeszcze nadzieję, że uda mu się położyć łapki na tych figurkach.
A czemu Heath się skradał po własnym domu? Otóż do jego uszu doszło, że jeden z jego kuzynów zebrał już całą kolekcję magicznych figurek ze Zjednoczonymi z Puddlemere. Już nie raz prosił rzeczonego krewniaka o pożyczenie mu ich, ale jak na razie spotykał się ze stanowczą odmową. A on MUSIAŁ rozegrać ważny mecz Zjednoczeni vs Jastrzębie. No musiał. Tak bardzo się zafiksował, że miał chytry plan pożyczenia na chwilę figurek bez wiedzy właściciela. I chyba tylko dlatego, że był w trakcie realizacji swojego niecnego planu, Mały Macmillan nie zaczął wołać kogoś dorosłego gdy nagle w dworku pojawił się ktoś obcy.
-Są, na zewnątrz. I tak dokładnie w Kornwalii.- zaskoczony nagłym gościem z rozpędu odpowiedział na pytania nieznajomego. Zaraz jednak odzyskał rezon. Dalej nie miał zamiaru wołać nikogo dorosłego, co to to nie.
-Kim jesteś? Co tu robisz w ogóle?- zaciekawił się. Był u siebie więc uznał, że ma prawo do zadania pytań o tożsamość gościa jako pierwszy, a co. Swoją drogą Heath był niezbyt zaskoczony faktem, że nieznajomy wziął się w zasadzie znikąd. No ale nie ma się czemu dziwić. Sam chłopiec swego czasu nie raz padł ofiarą anomalii, jak jeszcze magia szalała i nie raz zdarzyło mu się być w podobnej sytuacji do mężczyzny. Mimo wszystko młody lord miał się na baczności i nie podchodził bliżej nieznajomego. Czujnie też obserwował jego różdżkę gotów zwiać i zawołać pomoc jak tylko uzna, że coś jest nie w porządku. Na razie jednak miał jeszcze nadzieję, że uda mu się położyć łapki na tych figurkach.
Fakt, że dorośli są poza domem przyjął z niemałą ulgą, to oznaczało, że nawet jak dzieciak zacznie krzyczeć to on zdąży się jakoś ulotnić i zatrzeć za sobą ślady. Tym samym opuścił różdżkę i schował ją za pasem spodni. Otrzepał dłonie o uda i spojrzał już spokojniejszym wzrokiem na małego urwisa. Mógł śmiało tak założyć, ponieważ znał to spojrzenie i ciekawskość, która biła od małego. Sam reprezentował podobną postawę kiedy był w jego wieku, a przynajmniej tak zakładał, bo nie wiedział dokładnie kiedy dzieciak się urodził.
-Kenneth Fernsby. - Przedstawił się, był na tyle anonimową osobą, że owe miano nie powinno mówić nic małemu. Chyba, że orientował się z żegludze; zawodzie, którym raczej czarodzieje pogardzali. -Kornwalia… - Powtórzył za małym i podrapał się po brodzie w zamyśleniu. Mógł z tym żyć, chociaż wiedział, że te ziemie należą do Sojuszu. -Nieźle mnie wywiało…hep Nosz ku…. rczak. - Dokończył hamując się w ostatniej chwili z przekleństwami w stronę swojej niespodziewanej przypadłości. -Mam czkawkę teleportacyjną, wiesz co to takiego? - Wcisnął dłonie w kieszenie spodni lustrujac chłopaka od stóp do głów. -Co chciałeś zmalować? - Zapytał od razu. Sam by próbował coś zrobić gdyby dorośli byli pochłonięci innymi zajęciami i nikt by go nie pilnował. Myszkowanie po tak wielkim domu musiało być nie lada przygodą, w którą sam by się wybrał albo dokuczył nieznośnemu rodzeństwu. Podłożył łajnobombę albo inne paskudstwo do pokoju. Zaglądał do każdej szafki, która była zakazana przez dorosłych, chociaż były w nich nudne papiery. Ich znaczenie pojął gdy dorósł, pewnych zaś zakazów, nakazów i obowiązków nadal nie rozumiał i uważał za zbędne w życiu.
O ile dobrze pamiętał czkawka miała to do siebie, że potrafiła się utrzymywać przez dwa tygodnie, a czarodzieje losowo lądowali w innych, dziwnych miejscach. Równie dobrze czas wyczekiwania mógłby na czymś spędzić. Zaświtał mu w głowie niecny plan, który postanowił wdrożyć w życie.
-Potrzebujesz w tym pomocy? - Zapytał szczerząc się do dzieciaka bezczelnie.
-Kenneth Fernsby. - Przedstawił się, był na tyle anonimową osobą, że owe miano nie powinno mówić nic małemu. Chyba, że orientował się z żegludze; zawodzie, którym raczej czarodzieje pogardzali. -Kornwalia… - Powtórzył za małym i podrapał się po brodzie w zamyśleniu. Mógł z tym żyć, chociaż wiedział, że te ziemie należą do Sojuszu. -Nieźle mnie wywiało…hep Nosz ku…. rczak. - Dokończył hamując się w ostatniej chwili z przekleństwami w stronę swojej niespodziewanej przypadłości. -Mam czkawkę teleportacyjną, wiesz co to takiego? - Wcisnął dłonie w kieszenie spodni lustrujac chłopaka od stóp do głów. -Co chciałeś zmalować? - Zapytał od razu. Sam by próbował coś zrobić gdyby dorośli byli pochłonięci innymi zajęciami i nikt by go nie pilnował. Myszkowanie po tak wielkim domu musiało być nie lada przygodą, w którą sam by się wybrał albo dokuczył nieznośnemu rodzeństwu. Podłożył łajnobombę albo inne paskudstwo do pokoju. Zaglądał do każdej szafki, która była zakazana przez dorosłych, chociaż były w nich nudne papiery. Ich znaczenie pojął gdy dorósł, pewnych zaś zakazów, nakazów i obowiązków nadal nie rozumiał i uważał za zbędne w życiu.
O ile dobrze pamiętał czkawka miała to do siebie, że potrafiła się utrzymywać przez dwa tygodnie, a czarodzieje losowo lądowali w innych, dziwnych miejscach. Równie dobrze czas wyczekiwania mógłby na czymś spędzić. Zaświtał mu w głowie niecny plan, który postanowił wdrożyć w życie.
-Potrzebujesz w tym pomocy? - Zapytał szczerząc się do dzieciaka bezczelnie.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Skoro nieznajomy się przedstawił to chłopiec, jako w miarę dobrze wychowany Lord postanowił się zrewanżować tym samym.
-Heath Macmillan- oznajmił nie zdając sobie nawet sprawy czy ta informacja, że znajdowali się w dworku Macmillanów była dla Kennetha dobra czy wręcz przeciwnie.
Pokiwał energicznie głową na znak, że owszem, wie czym jest czkawka teleportacyjna. Zaraz zresztą przeszedł do słów -No pewnie że wiem, co mam nie wiedzieć. Sam nawet miałem, wiesz- wziął krótki wdech i wkrótce Kenneth został zaznajomiony z przygodą Heatha.
-Wyrzuciło mnie w nocy do takiego ciemnego lasu! I tam spotkałem takiego czarodzieja co miał takie świecące coś, ale nie różdżkę… - na krótką chwilę się zastanowił – tak śmiesznie ją nazywał… od latania coś… chyba latałka! Była super, wiesz! – wydawało mu się, że sobie przypomniał jak to coś się nazywało. -No i mi pomógł wyjść z lasu i w ogóle.- zakończył dość szybko odpowiedź. Widać najciekawszym jej elementem miała być nieszczęsna latarka. Może dorzuciłby jeszcze jakąś przygodę z czkawką, ale mężczyzna zadał dość niewygodne pytanie małemu Macmillanowi.
-Nic- odpowiedział niezgodnie z prawdą co było widać. No ale co miał mu powiedzieć? Zwykle po takim tekście dostawał po uszach i musiał znajdować sobie inne zajęcie. No ale nie tym razem, miał coś ważnego do zrobienia, okej? Za to propozycja… współudziału go zainteresowała. Tego się nie spodziewał no i chyba byłby głupi gdyby nie skorzystał.
-Jeden z moich kuzynów ma całą kolekcję zawodników Zjednoczonych. Potrzebuję ich do meczu- w końcu zdradził Kennethowi co też zamierzał. - wiem, że trzyma je w takim zielonym pudełku- dodał jeszcze po czym się nieco zafrasował- I to pudełko jest zamykane, a ja nie mam kluczyka- jakby nie było dla dzieciaka, który jeszcze w ogóle nie potrafił w magię był to problem nie do przeskoczenia. Chociaż zawsze mógłby sforsować zamek siłą, no ale przecież nie chciał niszczyć rzeczy kuzyna,a jedynie pożyczyć. Gdyby coś zniszczył to pewnie ktoś by mu się dobrał do skóry, a tego wolał uniknąć.
-Heath Macmillan- oznajmił nie zdając sobie nawet sprawy czy ta informacja, że znajdowali się w dworku Macmillanów była dla Kennetha dobra czy wręcz przeciwnie.
Pokiwał energicznie głową na znak, że owszem, wie czym jest czkawka teleportacyjna. Zaraz zresztą przeszedł do słów -No pewnie że wiem, co mam nie wiedzieć. Sam nawet miałem, wiesz- wziął krótki wdech i wkrótce Kenneth został zaznajomiony z przygodą Heatha.
-Wyrzuciło mnie w nocy do takiego ciemnego lasu! I tam spotkałem takiego czarodzieja co miał takie świecące coś, ale nie różdżkę… - na krótką chwilę się zastanowił – tak śmiesznie ją nazywał… od latania coś… chyba latałka! Była super, wiesz! – wydawało mu się, że sobie przypomniał jak to coś się nazywało. -No i mi pomógł wyjść z lasu i w ogóle.- zakończył dość szybko odpowiedź. Widać najciekawszym jej elementem miała być nieszczęsna latarka. Może dorzuciłby jeszcze jakąś przygodę z czkawką, ale mężczyzna zadał dość niewygodne pytanie małemu Macmillanowi.
-Nic- odpowiedział niezgodnie z prawdą co było widać. No ale co miał mu powiedzieć? Zwykle po takim tekście dostawał po uszach i musiał znajdować sobie inne zajęcie. No ale nie tym razem, miał coś ważnego do zrobienia, okej? Za to propozycja… współudziału go zainteresowała. Tego się nie spodziewał no i chyba byłby głupi gdyby nie skorzystał.
-Jeden z moich kuzynów ma całą kolekcję zawodników Zjednoczonych. Potrzebuję ich do meczu- w końcu zdradził Kennethowi co też zamierzał. - wiem, że trzyma je w takim zielonym pudełku- dodał jeszcze po czym się nieco zafrasował- I to pudełko jest zamykane, a ja nie mam kluczyka- jakby nie było dla dzieciaka, który jeszcze w ogóle nie potrafił w magię był to problem nie do przeskoczenia. Chociaż zawsze mógłby sforsować zamek siłą, no ale przecież nie chciał niszczyć rzeczy kuzyna,a jedynie pożyczyć. Gdyby coś zniszczył to pewnie ktoś by mu się dobrał do skóry, a tego wolał uniknąć.
McMillan, kurwa - pomyślał Kenneth od razu. Nie interesował się jakoś wybitnie polityką, ale to nazwisko znał. Znalazł się w domu lordostwa, z dzieciakiem jednego z nich. Jeżeli wyjdzie, że pływa pod banderą Traversów to może się witać z celą w Tower albo w lochach. Sam żeglarz nie opowiedział się po żadnej ze stron, cały czas stojąc w rozkroku chciał pozostać na środku i ugrać dla siebie jak najwięcej. Zlata rozumiała jego postawę sama reprezentując podobną. Pomagała tym kto da więcej. Na razie Rycerze dawali zdecydowanie więcej, ale nie przeszkadzało mu pomagać drugiej stronie. Nie wstydził się swojej postawy. Była najzdrowsza.
-W ciemnym lesie.- Powtórzył za młodym kiwając głową, że doskonale rozumie problem i rozterki jakie wiążą się z niespodziewaną przygodą. Słowo “latałka” nic mu nie mówiła, jako czarodziej z matki i ojca nie znał się na wszystkich mugolskich przyrządach, choć to brzmiało jak jakaś lampa albo kaganek, może mugole nazywali to inaczej? -Nic? - Spojrzała na chłopaka z powątpiewaniem, ale bezczelny uśmiech nie schodził mu z ust. -Niech pan prowadzi, panie McMillan. - Skłonił się teatralnie przed Heathem uznając, że skoro już tu jest może urwisowi pomóc. Niech mały przeżyje jakąś przygodę, o której będzie mógł mówić jak dorośnie. Wątpił aby teraz chętnie się chwalił, że przybył człowiek, który pomógł mu włamać się do pokoju kuzyna. Przewrotny charakter Kennetha, niespokojny i kapryśny jak morze sprawiało, że potrafił obudzić w sobie swoje własne, wewnętrzne dziecko by wyruszyć na przygodę do zamkniętego pudełka, w którym był skarb tak bezcenny dla dzieciaka.
Podążył za nim korytarzem kiedy zbliżali się do pokoju rzeczonego kuzyna.
-Jak dobrze znasz kuzyna? - Zapytał jeszcze kiedy zatrzymali się przy drzwiach. -Czy ma jakieś zabezpieczenia nałożone na pokój? Mógł przygotować niespodzianki i zasadzki wiedząc, że chcesz jego Zjednoczonych? - Ponownie, Kenneth by tak zrobił aby jeszcze bardziej uprzykrzyć życie swojej rodzinie. Nie chciał wplątać się w jakąś zasadzkę, z której musiałby się tłumaczyć przed tłumem wściekłych dorosłych.
-W ciemnym lesie.- Powtórzył za młodym kiwając głową, że doskonale rozumie problem i rozterki jakie wiążą się z niespodziewaną przygodą. Słowo “latałka” nic mu nie mówiła, jako czarodziej z matki i ojca nie znał się na wszystkich mugolskich przyrządach, choć to brzmiało jak jakaś lampa albo kaganek, może mugole nazywali to inaczej? -Nic? - Spojrzała na chłopaka z powątpiewaniem, ale bezczelny uśmiech nie schodził mu z ust. -Niech pan prowadzi, panie McMillan. - Skłonił się teatralnie przed Heathem uznając, że skoro już tu jest może urwisowi pomóc. Niech mały przeżyje jakąś przygodę, o której będzie mógł mówić jak dorośnie. Wątpił aby teraz chętnie się chwalił, że przybył człowiek, który pomógł mu włamać się do pokoju kuzyna. Przewrotny charakter Kennetha, niespokojny i kapryśny jak morze sprawiało, że potrafił obudzić w sobie swoje własne, wewnętrzne dziecko by wyruszyć na przygodę do zamkniętego pudełka, w którym był skarb tak bezcenny dla dzieciaka.
Podążył za nim korytarzem kiedy zbliżali się do pokoju rzeczonego kuzyna.
-Jak dobrze znasz kuzyna? - Zapytał jeszcze kiedy zatrzymali się przy drzwiach. -Czy ma jakieś zabezpieczenia nałożone na pokój? Mógł przygotować niespodzianki i zasadzki wiedząc, że chcesz jego Zjednoczonych? - Ponownie, Kenneth by tak zrobił aby jeszcze bardziej uprzykrzyć życie swojej rodzinie. Nie chciał wplątać się w jakąś zasadzkę, z której musiałby się tłumaczyć przed tłumem wściekłych dorosłych.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Cóż, dobrze że pomyślał, a nie powiedział na głos. Wtedy miałby na głowie dociekliwego Heatha, który od jakiegoś czasu próbował się bezskutecznie dowiedzieć co to znaczy ta cała „kurwa” i czemu to niby jest jakieś brzydkie słowo. Wtedy Kenneth pewnie szybko by uciekł byleby się odczepić od ciekawskiego blondynka. No ale na szczęście tak się nie stało i mogli spokojnie razem ruszyć ku szabrowaniu pudełka z zabawkami, które należało kuzyna Heatha.
-To tam- wskazał ręką –-Na końcu korytarza po lewej stronie- uściślił lokalizację pokoju i ruszył przodem prowadząc Kennetha.
Już sięgał ręką do klamki, żeby otworzyć drzwi od pokoju, kiedy zamarł słysząc pytania Kennetha.
-Nie…- odpowiedział z wahaniem -nie wiem.– po chwili namysłu przyznał się do niewiedzy w temacie. - Nie chwaliłem się, że mu zabiorę tę drużynę, ale nie znam go tak dobrze. Jest trochę starszy, ale dużo gorzej lata na miotle i nie chce ze mną grać.- Heath aż wydął policzki w złości na wspomnienie jakiegoś dnia kiedy to nieszczęsny starszy krewniak nie pozwolił mu się dołączyć do zabawy na miotłach. Widać duma starszego chłopca ciężko zniosła bycie pokonanym przed młodszego Macmillana. Swoją drogą większość starszych dzieci nie latała aż tak dobrze jak Heath, ale reszta krewniaków przynajmniej nie robiła z tego problemu i chętnie grała z blondynkiem. Co najwyżej mały Macmillan musiał się zgodzić na jakieś utrudnienie, żeby wyrównać szansę reszcie kompanów.
-Myślisz, że zastawił pułapki?- popatrzył na czarodzieja. To on był tutaj starszy i wiedział więcej, prawda? Sam Heath zaś trochę stropił się na myśl o potencjalnych zasadzkach. Tego nie przewidział w swoim chytrym planie. No ale skoro miał kogoś dorosłego przy sobie to niech ten dorosły się teraz zastanawia co z tym fantem zrobić.
-A jak zabrał gdzieś to pudełko?- do głowy chłopca wpadła jeszcze jedna, całkiem prawdopodobna, możliwość. No gdyby ktoś miał zakusy na jego miotełkę to pewnie nosiłby ją cały czas przy sobie.
-To tam- wskazał ręką –-Na końcu korytarza po lewej stronie- uściślił lokalizację pokoju i ruszył przodem prowadząc Kennetha.
Już sięgał ręką do klamki, żeby otworzyć drzwi od pokoju, kiedy zamarł słysząc pytania Kennetha.
-Nie…- odpowiedział z wahaniem -nie wiem.– po chwili namysłu przyznał się do niewiedzy w temacie. - Nie chwaliłem się, że mu zabiorę tę drużynę, ale nie znam go tak dobrze. Jest trochę starszy, ale dużo gorzej lata na miotle i nie chce ze mną grać.- Heath aż wydął policzki w złości na wspomnienie jakiegoś dnia kiedy to nieszczęsny starszy krewniak nie pozwolił mu się dołączyć do zabawy na miotłach. Widać duma starszego chłopca ciężko zniosła bycie pokonanym przed młodszego Macmillana. Swoją drogą większość starszych dzieci nie latała aż tak dobrze jak Heath, ale reszta krewniaków przynajmniej nie robiła z tego problemu i chętnie grała z blondynkiem. Co najwyżej mały Macmillan musiał się zgodzić na jakieś utrudnienie, żeby wyrównać szansę reszcie kompanów.
-Myślisz, że zastawił pułapki?- popatrzył na czarodzieja. To on był tutaj starszy i wiedział więcej, prawda? Sam Heath zaś trochę stropił się na myśl o potencjalnych zasadzkach. Tego nie przewidział w swoim chytrym planie. No ale skoro miał kogoś dorosłego przy sobie to niech ten dorosły się teraz zastanawia co z tym fantem zrobić.
-A jak zabrał gdzieś to pudełko?- do głowy chłopca wpadła jeszcze jedna, całkiem prawdopodobna, możliwość. No gdyby ktoś miał zakusy na jego miotełkę to pewnie nosiłby ją cały czas przy sobie.
Ciekawskie dzieciaki nie bywały wielkim problemem. Nie wiedzieć czemu Kenneth całkiem nieźle sobie z nimi radził i lubił ich towarzystwo. Być może jego wewnętrzne dziecko i wieczna niefrasobliwość znajdowała z nimi nić porozumienia. Inaczej nie skradałby się teraz w posiadłości Macmillanów wraz z blondynkiem pod drzwi jego kuzyna aby wykraść jakieś figurki. -Słusznie, nigdy nie zdradzaj innym swoim planów. Zwłaszcza takich. -Pochwalił chłopaka i z uznaniem pokiwał głową zachowując pełną powagę. Włamanie się do pokoju dzieciaka mogło być niewinnym żartem, ale nie w momencie kiedy robić to dorosły czarodziej, ale z drugiej strony sam Kenneth się przy tym świetnie bawił i starał się zrobić prawdziwą wyprawę dla dzieciaka. -Kto nie ryzykuje, niczego nie zyskuje. Zapamiętaj Młody. - Dodał jeszcze wyciągając różdżkę. -Alohomora - Proste zaklęcie wycelowane w zamek do drzwi sprawiło, że to otworzyły się natychmiast. A jednak drugi z chłopaków był choć trochę przezorny i widocznie nie chciał aby nieproszony gość dostał się do jego pokoju. -Zaraz się dowiemy. - Mruknął łapiąc dzieciaka bezceremonialnie za ramię by wepchnąć do pokoju. Jak czekało pod sufitem wiaderko z wodą aby zaskoczyć intruza lepiej aby młody oberwał niż on.
Pokój raczej nie wyróżniał się niczym szczególnym, poza tym, że widać było iż nie należy do zwykłego dziecka z doków jakim był Kenneth. Porządnej jakości meble, świeży zapach w powietrzu i idealnie pościelone łóżko. Nic nie spadło mu na głowę, kostek też nie podcięła żadna żyłka, zatem kuzyn nie był aż tak sprytny, ale mógł za to skutecznie ukryć pudełko. -Accio, Zjednoczeni - Kolejne zaklęcie aby ułatwić szukanie i nim się zorientował w jego stronę leciało nie tylko pudełko ale książka, plakat i parę innych drobiazgów związanych z drużyną. -Młody, łap je! - Zawołał do Heath’a samemu starając się pochwycić lecące przedmioty. Nie chciał robić za dużo hałasu. Jakby nie patrzeć był intruzem. Czknięcie przypomniało zaś mu jak tu się właściwie znalazł i teoretycznie powinien zastanawiać się jak pozbyć się dolegliwości, nie zaś harcować z dzieciakiem. Jednak to drugie było zdecydowanie ciekawsze.
|Udane zaklęcie alohomora i accio
Pokój raczej nie wyróżniał się niczym szczególnym, poza tym, że widać było iż nie należy do zwykłego dziecka z doków jakim był Kenneth. Porządnej jakości meble, świeży zapach w powietrzu i idealnie pościelone łóżko. Nic nie spadło mu na głowę, kostek też nie podcięła żadna żyłka, zatem kuzyn nie był aż tak sprytny, ale mógł za to skutecznie ukryć pudełko. -Accio, Zjednoczeni - Kolejne zaklęcie aby ułatwić szukanie i nim się zorientował w jego stronę leciało nie tylko pudełko ale książka, plakat i parę innych drobiazgów związanych z drużyną. -Młody, łap je! - Zawołał do Heath’a samemu starając się pochwycić lecące przedmioty. Nie chciał robić za dużo hałasu. Jakby nie patrzeć był intruzem. Czknięcie przypomniało zaś mu jak tu się właściwie znalazł i teoretycznie powinien zastanawiać się jak pozbyć się dolegliwości, nie zaś harcować z dzieciakiem. Jednak to drugie było zdecydowanie ciekawsze.
|Udane zaklęcie alohomora i accio
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W sumie to Heath też nie był aż takim problematycznym dzieckiem. Jasne był dość żywiołowy i energiczny przez co wszędzie było go pełno, ale też do pewnego stopnia był przewidywalny. Mówił co myślał, a mówił i myślał dużo, a do tego nie był zbyt przebiegły. No i jeszcze ze względu na wiek był nieco naiwny. Łatwo było go zbajerować, oczywiście jeśli wiedziało się co młodego Macmillana interesuje. Wujek Anthony ogarnął temat już dawno temu przez co można było powiedzieć, że miał posłuch u chłopca. Efektem ubocznym zaś było to, że automatycznie stał się ulubionym wujkiem Heatha i ten męczył go swoją osobą, kiedy tylko był w zasięgu jego wzroku. Coś za coś.
-Uhmmm… no ale w sumie Tobie zdradziłem, to źle? - odpowiedział czarodziejowi. Widać jego przemyślenia poszły w nieco innym kierunku niż można było podejrzewać. -A jak potrtzebuję kogoś do pomocy… to ten ktoś też musi wiedzieć jaki jest plan, prawda? - drążył dalej. Czyżby Kenneth przez przypadek odpalił u małego czarodzieja tryb „tysiąc pytań do”? Chociaż w sumie to nie musiała być wina Kennetha, bo chłopiec miał tak w standardzie.
-Ej!- fuknął kiedy czarodziej złapał go za ramię i praktycznie wepchnął do pokoju. Na szczęście nic złego się nie wydarzyło, żadnych alarmów, pułapek czy innych tego typu rzeczy. Heath miał zamiar zacząć myszkować po pokoju kuzyna, ale czarodziej go ubiegł i rzucił zaklęcie zanim mały Macmillan zdołał się wziąć porządnie do roboty.
-Co? Dobra!- szybko załapał o co chodzi i nieco głupkowato postanowił złapać książkę. Nie był to najlepszy pomysł, bo tom był dość gruby i nieco ciężki. Przez to, kiedy Heath go złapał to w zasadzie, aż go zatchnęło i zwaliło z nóg. Nie jakoś bardzo mocno, ale jednak. Wciąż, oberwanie tłuczkiem zdecydowanie boli dużo bardziej. Nawet jeśli to taki specjalny tłuczek, którego mogli używać mali czarodzieje do swojej gry. W końcu taki używany w ligowych meczach zmiótłby siedmiolatka z miotły jak nic.
-No i co? Masz te figurki? – zapytał zaciekawiony kiedy już się jako tako pozbierał z podłogi i odzyskał oddech. Wiadomo były sprawy ważne i ważniejsze.
-Uhmmm… no ale w sumie Tobie zdradziłem, to źle? - odpowiedział czarodziejowi. Widać jego przemyślenia poszły w nieco innym kierunku niż można było podejrzewać. -A jak potrtzebuję kogoś do pomocy… to ten ktoś też musi wiedzieć jaki jest plan, prawda? - drążył dalej. Czyżby Kenneth przez przypadek odpalił u małego czarodzieja tryb „tysiąc pytań do”? Chociaż w sumie to nie musiała być wina Kennetha, bo chłopiec miał tak w standardzie.
-Ej!- fuknął kiedy czarodziej złapał go za ramię i praktycznie wepchnął do pokoju. Na szczęście nic złego się nie wydarzyło, żadnych alarmów, pułapek czy innych tego typu rzeczy. Heath miał zamiar zacząć myszkować po pokoju kuzyna, ale czarodziej go ubiegł i rzucił zaklęcie zanim mały Macmillan zdołał się wziąć porządnie do roboty.
-Co? Dobra!- szybko załapał o co chodzi i nieco głupkowato postanowił złapać książkę. Nie był to najlepszy pomysł, bo tom był dość gruby i nieco ciężki. Przez to, kiedy Heath go złapał to w zasadzie, aż go zatchnęło i zwaliło z nóg. Nie jakoś bardzo mocno, ale jednak. Wciąż, oberwanie tłuczkiem zdecydowanie boli dużo bardziej. Nawet jeśli to taki specjalny tłuczek, którego mogli używać mali czarodzieje do swojej gry. W końcu taki używany w ligowych meczach zmiótłby siedmiolatka z miotły jak nic.
-No i co? Masz te figurki? – zapytał zaciekawiony kiedy już się jako tako pozbierał z podłogi i odzyskał oddech. Wiadomo były sprawy ważne i ważniejsze.
Działania jakich się dopuszczał mogły zostać uznane za żart i durny wygłup, gdyby miał dwanaście lat, nie zaś dwadzieścia kilka na karku. Wolał jednak pomóc dzieciakowi niż sprawić, że ten pobiegnie po dorosłych i wzniesie alarm. Dopiero miałby się z pyszna. Zamiast tego właśnie wyciągał wszystko co było związane z drużyną.
-Co innego jak kogoś wprowadzasz w swój plan, a co innego jak o nim opowiadasz wszystkim. - Niezrażony pytaniami odpowiadał na nie cierpliwie i wytrwale. Nie przejmował się fukaniem dzieciaka, nie chciał wpaść w żadną dziecięcą pułapkę, które potrafiły być bardziej upierdliwe niż działania przezornych dorosłych. Złapał w locie kolejne rzeczy, które przywołane zaklęciem zmierzały w ich stronę. Książkę zbiła z nóg dzieciaka, a Kenneth ledwo zdążył złapać plakat oraz grzechoczące pudełko. -Chyba mamy Twoją zdobycz. - Oznajmił i podał chłopcu, jak zakładał figurki, których tak bardzo pożądał. -Masz. - Kiedy dłonie miał już wolne ponownie wykonał ruch różdżką, a wcześniej przywołane przedmioty wróciły na swoje miejsce, jakby nic się nie stało. Jakby nigdy ich tu nie było. Otworzył drzwi i wypchnął chłopaka na korytarz, nie mogli za długo pozostać w pomieszczeniu, gdzie w każdej chwili mógł się pojawić rzeczony kuzyn. -Gratuluje, zdobyłeś je. - Pochwalił dzieciaka na koniec, bo co jak co, ale udało mu się namówić dorosłego i to obcego do działania, zdobył co chciał i nie poniósł żadnych obrażeń. Całkiem nieźle jak na początki. On zaś za długo już zamarudził w tym miejscu. Nie wiedział czy czkawka znów go zaatakuje więc lepiej było zmyć się zawczasu. -Na mnie już pora. Wskażesz mi jak mogę wyjść? Jakieś tylne drzwi? - Musieli takie posiadać, każda duża posiadłość miała takie rzeczy. Tak przynajmniej uważał, a nie uśmiechało mu się natrafienie na dorosłych przy frontowych drzwiach. Padłoby zbyt dużo pytań. Co do tego nie miał wątpliwości.
W tym momencie poczuł jak coś na wysokości pępka go ściska, jak wiruje nieprzyjemnie w żołądku. Nie minęła długa chwila jak głośne czknięcie rozeszło się po całym korytarzu, a po mężczyźnie pozostała jedynie busola, która głucho upadła na ziemię, prosto do stóp Heatha.
Hep!
|zt dla Kennetha
-Co innego jak kogoś wprowadzasz w swój plan, a co innego jak o nim opowiadasz wszystkim. - Niezrażony pytaniami odpowiadał na nie cierpliwie i wytrwale. Nie przejmował się fukaniem dzieciaka, nie chciał wpaść w żadną dziecięcą pułapkę, które potrafiły być bardziej upierdliwe niż działania przezornych dorosłych. Złapał w locie kolejne rzeczy, które przywołane zaklęciem zmierzały w ich stronę. Książkę zbiła z nóg dzieciaka, a Kenneth ledwo zdążył złapać plakat oraz grzechoczące pudełko. -Chyba mamy Twoją zdobycz. - Oznajmił i podał chłopcu, jak zakładał figurki, których tak bardzo pożądał. -Masz. - Kiedy dłonie miał już wolne ponownie wykonał ruch różdżką, a wcześniej przywołane przedmioty wróciły na swoje miejsce, jakby nic się nie stało. Jakby nigdy ich tu nie było. Otworzył drzwi i wypchnął chłopaka na korytarz, nie mogli za długo pozostać w pomieszczeniu, gdzie w każdej chwili mógł się pojawić rzeczony kuzyn. -Gratuluje, zdobyłeś je. - Pochwalił dzieciaka na koniec, bo co jak co, ale udało mu się namówić dorosłego i to obcego do działania, zdobył co chciał i nie poniósł żadnych obrażeń. Całkiem nieźle jak na początki. On zaś za długo już zamarudził w tym miejscu. Nie wiedział czy czkawka znów go zaatakuje więc lepiej było zmyć się zawczasu. -Na mnie już pora. Wskażesz mi jak mogę wyjść? Jakieś tylne drzwi? - Musieli takie posiadać, każda duża posiadłość miała takie rzeczy. Tak przynajmniej uważał, a nie uśmiechało mu się natrafienie na dorosłych przy frontowych drzwiach. Padłoby zbyt dużo pytań. Co do tego nie miał wątpliwości.
W tym momencie poczuł jak coś na wysokości pępka go ściska, jak wiruje nieprzyjemnie w żołądku. Nie minęła długa chwila jak głośne czknięcie rozeszło się po całym korytarzu, a po mężczyźnie pozostała jedynie busola, która głucho upadła na ziemię, prosto do stóp Heatha.
Hep!
|zt dla Kennetha
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Można było powiedzieć, że w pewnym sensie Kenneth sporo ryzykował. Niby współpraca z małym czarodziejem gwarantowała, że ten nie poleci po dorosłych nakablować im o niespodziewanym gościu. Z drugiej jednak strony istniało pewne ryzyko, że ten napatoczy się na jakiegoś wuja czy ciotkę Heatha i wtedy będzie się musiał gęsto tłumaczyć. Oczywiście o ile w ogóle dostałby szansę na jakiekolwiek tłumaczenia. Bo to też nie było takie pewne.
- Och, no w sumie...- po krótkiej chwili namysłu musiał przyznać starszemu czarodziejowi rację. To faktycznie nie było to samo. Ciekawe do ilu osób to jest to całe wtajemniczenie. No ale nie miał więcej czasu na dywagacje, bo zaczęło się dziać. Całe szczęście, że nie był beksą, bo jeszcze mężczyzna musiałby pocieszać roztrzęsionego dzieciaka. Zamiast tego ciekawość młodego lorda wzięła zdecydowanie górę. Szybko odebrał pudełko z figurkami od Kennetha i z ciekawością zerknął do środka. Aż pisnął cicho z radości widząc, że w środku był pełen skład i to jeszcze z rezerwowymi! Kuzyn się nie chwalił, że miał absolutnie wszystkich graczy. Hympf. I co? I nic mu to nie dało, Heath i tak na nich położył swoje łapki. Mały Macmillan chętnie obejrzałby sobie swoją zdobycz dokładniej, ale czarodziej bezceremonialnie wypchnął go na korytarz.
- Ej! Bo wypadną! - bardziej niż o siebie martwił się o zaczarowane figurki. Szybko zamknął wieczko pudełka, żeby nie ryzykować zniszczeniem kompletu. W końcu chciał go oddać w stanie nienaruszonym kuzynowi. No oczywiście po tym jak rozegra ten mecz na którym mu zależało.
- Możesz spróbować przez wyjście dla służby koło kuchni. - zaproponował, ale intuicja podpowiedziała mu, że nie o takie wyjście chodzi czarodziejowi. możesz jeszcze spróbować z bawialni przez okno. Stamtąd jest blisko do drzew i krzaków, czasem tamtendy uciekałem jak chciałem pograć niedaleko- dodał jeszcze. Miał zamiar podzielić się wiedzą o jeszcze paru wyjściach, ale wtedy nieznajomy czknał i zniknął. No cóż, nie potrzebował teraz informacji o wyjściu. Heath przez chwilę stał jak wryty, ale zaraz jego wzrok padł na pudełko i wrócił do działania. Zręcznie zgarnął busolę, która pozostawił po sobie czarodziej, miała dołączyć do jego skarbów, po czym pognał do swojego pokoju, żeby kontynuować zabawę.
Heath zt
- Och, no w sumie...- po krótkiej chwili namysłu musiał przyznać starszemu czarodziejowi rację. To faktycznie nie było to samo. Ciekawe do ilu osób to jest to całe wtajemniczenie. No ale nie miał więcej czasu na dywagacje, bo zaczęło się dziać. Całe szczęście, że nie był beksą, bo jeszcze mężczyzna musiałby pocieszać roztrzęsionego dzieciaka. Zamiast tego ciekawość młodego lorda wzięła zdecydowanie górę. Szybko odebrał pudełko z figurkami od Kennetha i z ciekawością zerknął do środka. Aż pisnął cicho z radości widząc, że w środku był pełen skład i to jeszcze z rezerwowymi! Kuzyn się nie chwalił, że miał absolutnie wszystkich graczy. Hympf. I co? I nic mu to nie dało, Heath i tak na nich położył swoje łapki. Mały Macmillan chętnie obejrzałby sobie swoją zdobycz dokładniej, ale czarodziej bezceremonialnie wypchnął go na korytarz.
- Ej! Bo wypadną! - bardziej niż o siebie martwił się o zaczarowane figurki. Szybko zamknął wieczko pudełka, żeby nie ryzykować zniszczeniem kompletu. W końcu chciał go oddać w stanie nienaruszonym kuzynowi. No oczywiście po tym jak rozegra ten mecz na którym mu zależało.
- Możesz spróbować przez wyjście dla służby koło kuchni. - zaproponował, ale intuicja podpowiedziała mu, że nie o takie wyjście chodzi czarodziejowi. możesz jeszcze spróbować z bawialni przez okno. Stamtąd jest blisko do drzew i krzaków, czasem tamtendy uciekałem jak chciałem pograć niedaleko- dodał jeszcze. Miał zamiar podzielić się wiedzą o jeszcze paru wyjściach, ale wtedy nieznajomy czknał i zniknął. No cóż, nie potrzebował teraz informacji o wyjściu. Heath przez chwilę stał jak wryty, ale zaraz jego wzrok padł na pudełko i wrócił do działania. Zręcznie zgarnął busolę, która pozostawił po sobie czarodziej, miała dołączyć do jego skarbów, po czym pognał do swojego pokoju, żeby kontynuować zabawę.
Heath zt
Korytarz
Szybka odpowiedź