Łazienka
AutorWiadomość
Łazienka
Niewielkie pomieszczenie zawierające to, co powinna zawierać każda łazienka. Część dekoracji pamięta jeszcze poprzedniego właściciela, gdyż sam Schmidt niewiele zmieniał w niewielkim, Nokturnowym mieszkaniu. Sam właściciel nie spędza tu wiele czasu, jedynie zmywając z siebie trudy dnia bądź kąpiąc czworonożnego towarzysza, gdy ten wytarza się w kolejnej kałuży pełnej błota.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Hep!
Noc chyliła się ku końcowi i wkrótce pierwsze promienie słońca miały wzejść ponad horyzont, budząc mieszkańców Anglii do życia. Chłód wczesnych, listopadowych dni zaczynał dawać się już we znaki, zdążył spaść rzęsisty deszcz, tworząc na ulicach liczne kałuże i strumienie.
Wezbrana w Evandrze magia wyrzuciła ją z impetem, teleportując na powrót w samo serce Londynu. Tym razem nie musiała szukać gruntu pod stopami, uderzyła boleśnie w dół pleców oraz łokcie, znajdując się w wąskiej, ciasnej przestrzeni. Uporczywy pisk w uszach, jaki towarzyszył jej podczas teleportacji, zaczął z wolna tracić na sile, ustępując miejsca głuchej ciszy.
Po dłuższej chwili spostrzegła się, że nie jest w komnacie Primrose Burke i nie zdąży już pożegnać jej uśmiechem wdzięczności. Okazane przez nią wsparcie podniosło Rosier na duchu, nawet jeśli poruszany przez nie temat daleki był od radości. Nie będę się tym przejmować, mówiła do przyjaciółki, mimo iż w głębi serca czuła wciąż zazdrość i rozgoryczenie.
Chciała podnieść się z miejsca, ale śliska nawierzchnia, na jakiej wylądowała, utrudniała jej złapanie równowagi. Szukając po omacku punktu podparcia, natrafiła dłonią na przymocowaną do ściany drewnianą półkę, która pod wpływem nacisku, zerwała się z głuchym trzaskiem i została w Evandrowych palcach.
- Lófütty! - zaklęła pod nosem w języku trytońskim, kiedy spostrzegła się, że tym razem miejsce i okoliczności jej lądowania mogą nie być tak sprzyjające, jak dotychczas. Mimo iż ze spotkania ze wstrętnym zbrodniarzem i zdrajcą krwi wyszła cało, tak podczas kolejnych skoków zbierała rany, niekoniecznie widoczne gołym okiem na skórze.
Wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności i już po krótkiej chwili Evandra była w stanie rozpoznać otaczające ją kształty, wzbudzając podejrzenia. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowały się drzwi, które rozpoznała po delikatnym blasku, jaki przedostawał się do niej z drugiego pokoju. Co znajdowało się za nimi? Czy naprawdę powinna była sprawdzać? Głupio byłoby przeczekać kolejne godziny, gdy obok mógł być jednak ktoś zdolny jej pomóc, ale strach przed ryzykiem zatrzymywał ją w miejscu.
Odgarnęła fałdy długiej, grafitowej spódnicy, rozsypując wokół siebie kilka drobnych ziarenek piasku z plaży w Kornwalii. Gdy jedną dłonią wciąż trzymała zerwaną półkę, drugą odgarnęła z twarzy złote, zmierzwione wiatrem kosmyki, odsłaniając skupione spojrzenie i zadrapany krzewem policzek. Zmęczenie i nieprzespana noc dawały się jej we znaki, lekko opuchnięte wciąż od płaczu oczy piekły, domagając się odpoczynku, ale Evandra dobrze wiedziała, że dzisiejsze podróże nie dobiegły jeszcze końca. Zamarła, nasłuchując najdrobniejszego szmeru, jaki przyniósłby podpowiedź, ożywił nadzieją, że i tu może czuć się bezpiecznie. O tym, w jak wielkich może być tarapatach, zorientowała się chwilę później, kiedy to za jedynymi drzwiami pojawił się ruch.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Friedrich Schmidt nie zwykł sypiać spokojnie.
Wychowany w zimnej szkole Hugo Schmidta przywykł do pozostawania w ciągłej czujności. Do snu snem płytkim oraz czujnym, charakterystycznym dla osób niezwykle ostrożnych, chcących być gotowym na każdą, nawet najmniejszą przeciwność losu bądź zasadzkę, jaka mogła czaić się w ciemnościach. Hugo Schmidt uważał tę umiejętność za niezwykle ważną oraz przydatną w życiu, zadbał więc, aby jego syn posiadł tę umiejętność niezależnie od ceny, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. W przypadku Friedricha było to kilka blizn, teraz odznaczających się ledwie widoczną, jaśniejszą linią na membranie jego ciała. Nic więc dziwnego, że hałas jaki miał miejsce w jego łazience niemal od razu wyrwał go ze snu, stawiając na równe nogi w trybie gotowości. Coś było nie tak, tego był pewien. Otto nie zwykł rozrabiać w nocy, zwykle smacznie pochrapując na swoim posłaniu. Friedrich z pomrukiem niezadowolenia jaki wyrwał się z jego piersi wygrzebał się z szorstkiej pościeli, od razu sięgając po swoją różdżkę.
Ubrany jedynie w ciemne, dresowe spodnie trzymające się na jego biodrach, Friedrich ostrożnie, po cichu zszedł po schodkach ku dolnej części mieszkania, gotowy w każdej chwili wystosować atak na nieproszonym gościu. Bystre tęczówki zielonych ślepi uważnie powiodły po niewielkim salonie oraz jego kuchennej części, by zatrzymać się na psie, który stał pod drzwiami do łazienki. Psie oczy wędrowały od drewna drzwi do sylwetki właściciela, zupełnie jakby zwierzę próbowało mu coś przekazać.
Mądra bestia. I to cholernie.
W tamtym momencie Friedrich nie wiedział jeszcze, czemu jego psi towarzysz wystaje pod drzwiami. Wiedział, że pies wyczuł coś nienaturalnego w otoczeniu, nie domyślał się jednak co to było, nawet jeśli ogon psa pędził z prawej do lewej w radosnym merdaniu. Ostrożnie nacisnął na klamkę, by jednym, sprawnym ruchem otworzyć drzwi do łazienki.
- Comm... - Zaczął, inkantacja jednak uwięzła mu w gardle, gdy pies wesoło zaszczekał, skacząc w kierunku sylwetki czarownicy, radośnie łasząc się u jej stóp. Znajomej sylwetki, którą poznał nawet w niewielkim świetle, jakie przedostawało się do łazienki z drugiego pomieszczenia. Nie dokończył bolesnego zaklęcia, miast tego kierując różdżkę w górę, by przywołać światło do łazienki. - Evandra? - Spytał z nutą niedowierzania w głębokim, basowym głosie. No, aż poczuł się odrobinę dziwnie z powodu swojego wybrakowanego stroju, spodziewał się jednak jakiegoś bezmyślnego złodziejaszka, a nie szanowanej lady. Brak koszuli sprawiał, że pani Rosier mogła przyjrzeć się wszystkim tautażom, jakie zdobyły jego ramiona oraz klatkę piersiową. - Co tu robisz? Po za demolowaniem mojej łazienki, oczywiście. - Spytał odruchowo gestem głowy wskazując na trzymaną przez nią półkę. Nie sądził, aby ktoś taki jak ona chciał przemierzać samotnie paskudne, brudne ulice Nokturnu. Szmalcownik zrobił dwa kroki w kierunku kobiety, a bystre ślepia skupiły się na jej twarzy. I wtedy zauważył. Lekko opuchnięte oczy, czerwonawe białka zupełnie jakby przed chwilą przyszło jej zalać się łzami oraz zadrapanie na policzku, a coś w jego środku zawrzało. Nie może jej spaść choćby jeden włos z głowy... Głęboko zakorzenione słowa ojca nadal wybrzmiewały w jego umyśle sprawiając, że rysy twarzy szmalcownika ściągnęły się w wyrazie gniewu. Silne dłonie najdelikatniej jak potrafiły ujęły czarownicę za policzek, by zielone ślepia mogły na chwilę utkwić w zadrapaniu badawczym spojrzeniem. Nie wyglądało na groźne, nadal jednak był pewien, iż nie powinno znajdować się na jej ślicznej buzi. - Czy ktoś cię skrzywdził, meine liebe? - Spytał pozornie łagodnie, nie chcąc przestraszyć kobiety, w środku jednak aż wrzał, gotów zaraz wypaść z domu i zatłuc tego, który na tych ulicach podniósł n nią rękę. Ot tak, dla zasady, nie potrafiąc wyzbyć się wyuczonego przez ojca nawyku. Friedrich Schmidt rzadko przejmował się innymi osobami, lecz ta jasnowłosa czarownica z pewnością należała to tego, niezwykle niewielkiego grona. Szmalcownik zabrał po chwili dłoń, nie chcąc aby ten gest wydawał się w jej oczach nieodpowiedni bądź obraźliwy.
Wychowany w zimnej szkole Hugo Schmidta przywykł do pozostawania w ciągłej czujności. Do snu snem płytkim oraz czujnym, charakterystycznym dla osób niezwykle ostrożnych, chcących być gotowym na każdą, nawet najmniejszą przeciwność losu bądź zasadzkę, jaka mogła czaić się w ciemnościach. Hugo Schmidt uważał tę umiejętność za niezwykle ważną oraz przydatną w życiu, zadbał więc, aby jego syn posiadł tę umiejętność niezależnie od ceny, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. W przypadku Friedricha było to kilka blizn, teraz odznaczających się ledwie widoczną, jaśniejszą linią na membranie jego ciała. Nic więc dziwnego, że hałas jaki miał miejsce w jego łazience niemal od razu wyrwał go ze snu, stawiając na równe nogi w trybie gotowości. Coś było nie tak, tego był pewien. Otto nie zwykł rozrabiać w nocy, zwykle smacznie pochrapując na swoim posłaniu. Friedrich z pomrukiem niezadowolenia jaki wyrwał się z jego piersi wygrzebał się z szorstkiej pościeli, od razu sięgając po swoją różdżkę.
Ubrany jedynie w ciemne, dresowe spodnie trzymające się na jego biodrach, Friedrich ostrożnie, po cichu zszedł po schodkach ku dolnej części mieszkania, gotowy w każdej chwili wystosować atak na nieproszonym gościu. Bystre tęczówki zielonych ślepi uważnie powiodły po niewielkim salonie oraz jego kuchennej części, by zatrzymać się na psie, który stał pod drzwiami do łazienki. Psie oczy wędrowały od drewna drzwi do sylwetki właściciela, zupełnie jakby zwierzę próbowało mu coś przekazać.
Mądra bestia. I to cholernie.
W tamtym momencie Friedrich nie wiedział jeszcze, czemu jego psi towarzysz wystaje pod drzwiami. Wiedział, że pies wyczuł coś nienaturalnego w otoczeniu, nie domyślał się jednak co to było, nawet jeśli ogon psa pędził z prawej do lewej w radosnym merdaniu. Ostrożnie nacisnął na klamkę, by jednym, sprawnym ruchem otworzyć drzwi do łazienki.
- Comm... - Zaczął, inkantacja jednak uwięzła mu w gardle, gdy pies wesoło zaszczekał, skacząc w kierunku sylwetki czarownicy, radośnie łasząc się u jej stóp. Znajomej sylwetki, którą poznał nawet w niewielkim świetle, jakie przedostawało się do łazienki z drugiego pomieszczenia. Nie dokończył bolesnego zaklęcia, miast tego kierując różdżkę w górę, by przywołać światło do łazienki. - Evandra? - Spytał z nutą niedowierzania w głębokim, basowym głosie. No, aż poczuł się odrobinę dziwnie z powodu swojego wybrakowanego stroju, spodziewał się jednak jakiegoś bezmyślnego złodziejaszka, a nie szanowanej lady. Brak koszuli sprawiał, że pani Rosier mogła przyjrzeć się wszystkim tautażom, jakie zdobyły jego ramiona oraz klatkę piersiową. - Co tu robisz? Po za demolowaniem mojej łazienki, oczywiście. - Spytał odruchowo gestem głowy wskazując na trzymaną przez nią półkę. Nie sądził, aby ktoś taki jak ona chciał przemierzać samotnie paskudne, brudne ulice Nokturnu. Szmalcownik zrobił dwa kroki w kierunku kobiety, a bystre ślepia skupiły się na jej twarzy. I wtedy zauważył. Lekko opuchnięte oczy, czerwonawe białka zupełnie jakby przed chwilą przyszło jej zalać się łzami oraz zadrapanie na policzku, a coś w jego środku zawrzało. Nie może jej spaść choćby jeden włos z głowy... Głęboko zakorzenione słowa ojca nadal wybrzmiewały w jego umyśle sprawiając, że rysy twarzy szmalcownika ściągnęły się w wyrazie gniewu. Silne dłonie najdelikatniej jak potrafiły ujęły czarownicę za policzek, by zielone ślepia mogły na chwilę utkwić w zadrapaniu badawczym spojrzeniem. Nie wyglądało na groźne, nadal jednak był pewien, iż nie powinno znajdować się na jej ślicznej buzi. - Czy ktoś cię skrzywdził, meine liebe? - Spytał pozornie łagodnie, nie chcąc przestraszyć kobiety, w środku jednak aż wrzał, gotów zaraz wypaść z domu i zatłuc tego, który na tych ulicach podniósł n nią rękę. Ot tak, dla zasady, nie potrafiąc wyzbyć się wyuczonego przez ojca nawyku. Friedrich Schmidt rzadko przejmował się innymi osobami, lecz ta jasnowłosa czarownica z pewnością należała to tego, niezwykle niewielkiego grona. Szmalcownik zabrał po chwili dłoń, nie chcąc aby ten gest wydawał się w jej oczach nieodpowiedni bądź obraźliwy.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Tkwiła w zawieszeniu i niepokoju z uniesioną wysoko półką, która mogłaby jej się przydać do ewentualnej obrony. Spodziewała się nagłego szarpnięcia za klamkę i wtargnięcia właściciela do środka, a mimo to i tak wydała z siebie wysoki, przestraszony pisk. Wycofała się o krok, widząc jak w jej kierunku biegnie pies, lecz zamiast atakować, przystanął tylko obok z wesołym szczekaniem i radośnie merdając ogonem. Wciąż zdezorientowana uniosła wzrok na wielki cień wysokiego mężczyzny i zaraz zmrużyła oczy, kiedy z lampy błysnęło jasne światło. Znajome brzmienie głosu przywołało absurdalne, choć szczęśliwe wspomnienie z dzieciństwa. Zapach zatęchłych piwnicy, pospiesznie pokonywane kamienne stopnie zaciemnionych, wiedeńskich uliczek. Serce wciąż biło jak szalone, nie ustając w swym szaleńczym tempie, kiedy oczy wreszcie przyzwyczaiły się do światła, a znajomy głos okazał się nie być wyłącznie wymysłem wycieńczonego umysłu.
- Dziś czy w ogóle? - spytała zduszonym głosem, siląc się na mało śmieszny żart. Nocny strój Friedricha wprawiał ją w zakłopotanie. Nagość nie była wszak spotykaną na salonach modą, ale przecież Schmidt, mimo niegdysiejszego traktowania jej z manierami, nie należał do szlacheckiej socjety. Zdumiało ją pokryte licznymi zdobieniami ciało, czując na własnych policzkach wzrastający rumieniec. Byłby niewinnym dodatkiem do pięknej twarzy półwili, gdyby nie zaczerwienienie wywołane wcześniej płaczem. Drżąca dłoń opadła na dół, upuszczając z głuchym trzaskiem drewnianą deskę na podłogę. Uniosła zaś drugą i ujęła jego dłoń swoją, nie chcąc, by się odsuwał. Po raz kolejny, pomimo początkowych obaw, udało jej się trafić na przychylną jej postać, a przynajmniej taką miała nadzieję. Jak bardzo zarzekała się, iż jest osobą samodzielną, potrafiącą samej o siebie zadbać, tak nie chciała się pozbawiać ciepłych, dodających sił objęć.
- To dość męcząca przypadłość. Czkawka teleportacyjna - uśmiechnęła się kpiąco. - Nie zdążyłam zmrużyć oka, bo… - urwała wpół zdania, puszczając męską dłoń, tym razem samej nie chcąc naruszać żadnej z granic. Rozeźlony wyraz twarzy szmalcownika napawać mógł grozą i niepokojem. Pochmurne spojrzenie zwiastowało nagły wybuch, przed którym niełatwo się uchronić. Zawahała się, bo żal, którego miała się zgodnie z własną deklaracją wkrótce wyzbyć, powrócił ze zdwojoną siłą. Pozwoliła by wróciły wątpliwości, które Primrose próbowała odegnać, jednocześnie po raz kolejny dzisiejszej nocy odsłaniając własną słabość. - Mam nieco burzliwy początek miesiąca i zwyczajnie brakuje mi sił. Przepraszam też za półkę. - Atak serpentyny osłabił ją, była wciąż rozdrażniona, towarzyszyła jej mieszanina naglących myślami. Z trudem utrzymywała z kontakt wzrokowy, było to pierwsze spotkanie w obecności roznegliżowanego czarodzieja, który nie był jej mężem.
Chcąc choć na moment uciec wzrokiem, zerknęła na psa, który wciąż tkwił u ich boku, trącając ją co chwilę łapą. Na kartach jej pamięci zapisał się jako szczeniak, ile czasu musiało więc minąć od ich ostatniego spotkania? Posłała mu krótki, rozczulony uśmiech, by zaraz odetchnąć ciężko.
- Wybacz, że nachodzę cię tak późną porą. - Późną, a może wczesną? Z powodu ciągłych przeskoków straciła już poczucie czasu, zupełnie jakby sama stała się wygnańcem, którego marny los zesłał do ciągłej tułaczki. Jakiż był tego cel, bo przecież jakiś musiał być? Rozliczyć się z dotychczasowym działaniem, przyznać do podjętych decyzji, a może zwyczajnie zapomnieć i ruszyć przed siebie? - Nie śmiałabym przecież zarzucać cię swymi zmartwieniami, prawda? - próbowała się wytłumaczyć, wzbudzając jednocześnie więcej podejrzeń, niż dając wyjaśnień. Pokręciła zaś głową, rezygnując z podtrzymywanego resztką sił uśmiechu. - Staram się, ale nie potrafię. Co jeszcze mam zrobić, by sprostać ich oczekiwaniom? - spytała tonem wskazującym na to, że jej rozmówca wie, czego tyczy się problem, a przecież nic bardziej mylnego. Płynnie odeszła od tematu nagłego wtargnięcia, skupiając się na myśli, która niczym natrętna mucha, nie dawała jej spokoju. - Odnoszę wrażenie, że się ze mną bawią, nie zdradziwszy wcześniej zasad. A może to tylko mój wymysł, zwykła bzdura? Powiedz, mein Schatz, czy ja oszalałam? - Błagalny błękit wciąż nieco przekrwionych oczu utkwił wyczekująco w przystojnej twarzy Schmidta. Nie tak wyobrażała sobie ich spotkanie.
- Dziś czy w ogóle? - spytała zduszonym głosem, siląc się na mało śmieszny żart. Nocny strój Friedricha wprawiał ją w zakłopotanie. Nagość nie była wszak spotykaną na salonach modą, ale przecież Schmidt, mimo niegdysiejszego traktowania jej z manierami, nie należał do szlacheckiej socjety. Zdumiało ją pokryte licznymi zdobieniami ciało, czując na własnych policzkach wzrastający rumieniec. Byłby niewinnym dodatkiem do pięknej twarzy półwili, gdyby nie zaczerwienienie wywołane wcześniej płaczem. Drżąca dłoń opadła na dół, upuszczając z głuchym trzaskiem drewnianą deskę na podłogę. Uniosła zaś drugą i ujęła jego dłoń swoją, nie chcąc, by się odsuwał. Po raz kolejny, pomimo początkowych obaw, udało jej się trafić na przychylną jej postać, a przynajmniej taką miała nadzieję. Jak bardzo zarzekała się, iż jest osobą samodzielną, potrafiącą samej o siebie zadbać, tak nie chciała się pozbawiać ciepłych, dodających sił objęć.
- To dość męcząca przypadłość. Czkawka teleportacyjna - uśmiechnęła się kpiąco. - Nie zdążyłam zmrużyć oka, bo… - urwała wpół zdania, puszczając męską dłoń, tym razem samej nie chcąc naruszać żadnej z granic. Rozeźlony wyraz twarzy szmalcownika napawać mógł grozą i niepokojem. Pochmurne spojrzenie zwiastowało nagły wybuch, przed którym niełatwo się uchronić. Zawahała się, bo żal, którego miała się zgodnie z własną deklaracją wkrótce wyzbyć, powrócił ze zdwojoną siłą. Pozwoliła by wróciły wątpliwości, które Primrose próbowała odegnać, jednocześnie po raz kolejny dzisiejszej nocy odsłaniając własną słabość. - Mam nieco burzliwy początek miesiąca i zwyczajnie brakuje mi sił. Przepraszam też za półkę. - Atak serpentyny osłabił ją, była wciąż rozdrażniona, towarzyszyła jej mieszanina naglących myślami. Z trudem utrzymywała z kontakt wzrokowy, było to pierwsze spotkanie w obecności roznegliżowanego czarodzieja, który nie był jej mężem.
Chcąc choć na moment uciec wzrokiem, zerknęła na psa, który wciąż tkwił u ich boku, trącając ją co chwilę łapą. Na kartach jej pamięci zapisał się jako szczeniak, ile czasu musiało więc minąć od ich ostatniego spotkania? Posłała mu krótki, rozczulony uśmiech, by zaraz odetchnąć ciężko.
- Wybacz, że nachodzę cię tak późną porą. - Późną, a może wczesną? Z powodu ciągłych przeskoków straciła już poczucie czasu, zupełnie jakby sama stała się wygnańcem, którego marny los zesłał do ciągłej tułaczki. Jakiż był tego cel, bo przecież jakiś musiał być? Rozliczyć się z dotychczasowym działaniem, przyznać do podjętych decyzji, a może zwyczajnie zapomnieć i ruszyć przed siebie? - Nie śmiałabym przecież zarzucać cię swymi zmartwieniami, prawda? - próbowała się wytłumaczyć, wzbudzając jednocześnie więcej podejrzeń, niż dając wyjaśnień. Pokręciła zaś głową, rezygnując z podtrzymywanego resztką sił uśmiechu. - Staram się, ale nie potrafię. Co jeszcze mam zrobić, by sprostać ich oczekiwaniom? - spytała tonem wskazującym na to, że jej rozmówca wie, czego tyczy się problem, a przecież nic bardziej mylnego. Płynnie odeszła od tematu nagłego wtargnięcia, skupiając się na myśli, która niczym natrętna mucha, nie dawała jej spokoju. - Odnoszę wrażenie, że się ze mną bawią, nie zdradziwszy wcześniej zasad. A może to tylko mój wymysł, zwykła bzdura? Powiedz, mein Schatz, czy ja oszalałam? - Błagalny błękit wciąż nieco przekrwionych oczu utkwił wyczekująco w przystojnej twarzy Schmidta. Nie tak wyobrażała sobie ich spotkanie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| wpadam na prośbę
Wchodząc na Nokturn, klną cicho pod nosem. Nie był sową ani chłopcem na posyłki, a jednak dziś pozwolił, aby sytuacja zepchnęła go na taki poziom. List schowany w wewnętrznej kieszeni płaszcza musiał trafić, jak najszybciej do szwaba, a że nie ufał nikomu... opuścił dom pośrodku lasu, by zawitać do stolicy. Wsunięte w kieszenie dłonie i szybki niby nerwowy krok, pozornie czyniły z niego łatwy cel dla zaczepnych bywalców pobliskich knajp lub mieszkańców tej paskudnej ulicy. Pięści jednak przywykły do rozbijania nosów, podbijania oczu i łamania kości, gdy udawało się trafić celniej. Judaszowiec będący ciągle w zasięgu palców odmawiał współpracy rzadko, a coraz częściej współgrał z żądanymi czarnomagicznymi zaklęciami. W całokształcie nie był kimś, kogo powinno zaczepiać się przypadkiem. Uniósł wzrok na budynek, zauważając światło w jednym z pomieszczeń. Nie spał, chociaż tyle dobrego, że nie będzie musiał wyciągać go z łóżka i czekać, aż zaspany umysł wróci do rzeczywistości, aby trzeźwo ocenić sytuację. Chciał to załatwić sprawnie, mieć za sobą jak najszybciej. Rzadko robił przysługi przyjaciołom, zwykle woląc stronić od problemów innych, a już, zwłaszcza gdy miał cokolwiek zrobić za darmo. Nigdy nie krył się z tym, że był materialistą i dobra zapłata zachęcała go do działania, a przejawy charytatywności były mu nie w smak. Istniało jednak wąskie grono osób, których liczba zamykała się w szaleńczych pięciu jednostkach, którzy mimo prześmiewczego tonu, mogli liczyć na jego pomoc. Z tym specyficznym szwabem znał się od dawna, przeszli przez nie jedno i to jemu potrafił zaufać na tyle, aby nie obawiać się, że któregoś dnia pośle mu w plecy lamino. Właśnie dlatego tu był i robił cokolwiek, bez oczekiwania rewanżu.
Skierował różdżkę na drzwi wejściowe, by wyszeptać pod nosem zaklęcie. Ciche kliknięcie zamka pozwoliło mu wejść do środka.
- Schmidt.- rzucił zaraz po przekroczeniu progu. Spojrzenie błękitnych tęczówek było poważne, nie miało w sobie ani cienia tej zadziornej swobody, jaką prezentował zwykle w towarzystwie przyjaciela.- Radzę ci się ubrać i to w biegu.- burknął, widząc mocno niekompletny strój mężczyzny. Wyciągnął z kieszeni kopertę, by podać mu i obserwować chwilę reakcję. Pokiwał lekko głową, słysząc wiązankę przekleństw w ojczystym języku Frieda, jaka wyrwała się moment później. Zdecydowanie obaj rozumieli powagę kłopotu. Zamierzał już wyjść, kiedy w miejscu zatrzymały go słowa, jakich nie spodziewał się dziś.
Zostań i zajmij się Nią.
Obejrzał się przez ramię z wyraźnym niezrozumieniem.
- Zajmij? Nią? – wyrzucił z siebie, jakże błyskotliwie, ale stracił na moment rezon. Czyżby przeszkodził mężczyźnie w randce? Schadzce z jakąś panienką? Tylko dlaczego miał się nią zająć...
Drzwi trzasnęły, co wyrwało go ze zdziwienia. Spojrzał w kierunku pomieszczenia, z którego ten wyszedł. Łazienka. Świetnie. Tym bardziej nie miał pewności, czy chce tam zaglądać.
Zawahał się na krótki moment, nim podszedł do wejścia. Zatrzymał się w drzwiach, skupiając błękitne tęczówki na obcej mu dziewczynie. Zdecydowanie nie wyglądała jak przypadkowa panna, dziwka z portu czy nawet Wenus. Prezentowała się jak lady, ale w takim razie, co tu robiła. Kim jesteś?
- Wybacz, że Wam przerwałem. Pojawiły się problemy na które Friedrich musiał zareagować od razu. Nie powinno zając mu to jednak dużo czasu.- wyjaśnił z lekkim uśmiechem, wyraźnie przepraszającym, co nie było u niego codziennością, a raczej czymś wyjątkowo niespotykanym.- Nazywam się Cillian Macnair.- przedstawił się, ale nie ruszył z miejsca. Zdradził swe imię tylko przez wzgląd na świadomość, że wypadało, aby kobieta wiedziała na kogo może się wściekać, w razie chęci.- To nie moja sprawa, ale wyglądasz na zdenerwowaną? – chociaż słowa powinny być stwierdzeniem, zabrzmiały, jak pytanie, pozostawiając pięknej nieznajomej szansę na wyjaśnienie lub zignorowanie.
Wchodząc na Nokturn, klną cicho pod nosem. Nie był sową ani chłopcem na posyłki, a jednak dziś pozwolił, aby sytuacja zepchnęła go na taki poziom. List schowany w wewnętrznej kieszeni płaszcza musiał trafić, jak najszybciej do szwaba, a że nie ufał nikomu... opuścił dom pośrodku lasu, by zawitać do stolicy. Wsunięte w kieszenie dłonie i szybki niby nerwowy krok, pozornie czyniły z niego łatwy cel dla zaczepnych bywalców pobliskich knajp lub mieszkańców tej paskudnej ulicy. Pięści jednak przywykły do rozbijania nosów, podbijania oczu i łamania kości, gdy udawało się trafić celniej. Judaszowiec będący ciągle w zasięgu palców odmawiał współpracy rzadko, a coraz częściej współgrał z żądanymi czarnomagicznymi zaklęciami. W całokształcie nie był kimś, kogo powinno zaczepiać się przypadkiem. Uniósł wzrok na budynek, zauważając światło w jednym z pomieszczeń. Nie spał, chociaż tyle dobrego, że nie będzie musiał wyciągać go z łóżka i czekać, aż zaspany umysł wróci do rzeczywistości, aby trzeźwo ocenić sytuację. Chciał to załatwić sprawnie, mieć za sobą jak najszybciej. Rzadko robił przysługi przyjaciołom, zwykle woląc stronić od problemów innych, a już, zwłaszcza gdy miał cokolwiek zrobić za darmo. Nigdy nie krył się z tym, że był materialistą i dobra zapłata zachęcała go do działania, a przejawy charytatywności były mu nie w smak. Istniało jednak wąskie grono osób, których liczba zamykała się w szaleńczych pięciu jednostkach, którzy mimo prześmiewczego tonu, mogli liczyć na jego pomoc. Z tym specyficznym szwabem znał się od dawna, przeszli przez nie jedno i to jemu potrafił zaufać na tyle, aby nie obawiać się, że któregoś dnia pośle mu w plecy lamino. Właśnie dlatego tu był i robił cokolwiek, bez oczekiwania rewanżu.
Skierował różdżkę na drzwi wejściowe, by wyszeptać pod nosem zaklęcie. Ciche kliknięcie zamka pozwoliło mu wejść do środka.
- Schmidt.- rzucił zaraz po przekroczeniu progu. Spojrzenie błękitnych tęczówek było poważne, nie miało w sobie ani cienia tej zadziornej swobody, jaką prezentował zwykle w towarzystwie przyjaciela.- Radzę ci się ubrać i to w biegu.- burknął, widząc mocno niekompletny strój mężczyzny. Wyciągnął z kieszeni kopertę, by podać mu i obserwować chwilę reakcję. Pokiwał lekko głową, słysząc wiązankę przekleństw w ojczystym języku Frieda, jaka wyrwała się moment później. Zdecydowanie obaj rozumieli powagę kłopotu. Zamierzał już wyjść, kiedy w miejscu zatrzymały go słowa, jakich nie spodziewał się dziś.
Zostań i zajmij się Nią.
Obejrzał się przez ramię z wyraźnym niezrozumieniem.
- Zajmij? Nią? – wyrzucił z siebie, jakże błyskotliwie, ale stracił na moment rezon. Czyżby przeszkodził mężczyźnie w randce? Schadzce z jakąś panienką? Tylko dlaczego miał się nią zająć...
Drzwi trzasnęły, co wyrwało go ze zdziwienia. Spojrzał w kierunku pomieszczenia, z którego ten wyszedł. Łazienka. Świetnie. Tym bardziej nie miał pewności, czy chce tam zaglądać.
Zawahał się na krótki moment, nim podszedł do wejścia. Zatrzymał się w drzwiach, skupiając błękitne tęczówki na obcej mu dziewczynie. Zdecydowanie nie wyglądała jak przypadkowa panna, dziwka z portu czy nawet Wenus. Prezentowała się jak lady, ale w takim razie, co tu robiła. Kim jesteś?
- Wybacz, że Wam przerwałem. Pojawiły się problemy na które Friedrich musiał zareagować od razu. Nie powinno zając mu to jednak dużo czasu.- wyjaśnił z lekkim uśmiechem, wyraźnie przepraszającym, co nie było u niego codziennością, a raczej czymś wyjątkowo niespotykanym.- Nazywam się Cillian Macnair.- przedstawił się, ale nie ruszył z miejsca. Zdradził swe imię tylko przez wzgląd na świadomość, że wypadało, aby kobieta wiedziała na kogo może się wściekać, w razie chęci.- To nie moja sprawa, ale wyglądasz na zdenerwowaną? – chociaż słowa powinny być stwierdzeniem, zabrzmiały, jak pytanie, pozostawiając pięknej nieznajomej szansę na wyjaśnienie lub zignorowanie.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
W jaką to konsternację wpadła, kiedy pies zerwał się z miejsca i wystrzelił w kierunku dalszej części mieszkania. Dźwięk męskiego głosu wywołał u Evandry dreszcz niepokoju, ale Schmidt zaraz uspokoił ją gestem i nakazał milczenie. Friedrich wyszedł, zabierając ze sobą światło różdżki, pozostawiając ją w duszącym mroku. Półwila wycofała się o krok w obawie, że znalazła się w samym środku jakiegoś ataku. Stała w ciszy ze wstrzymanym oddechem, nasłuchując dochodzących z pokoju rozmów. Seria przekleństw rzucona w poważnym tonie zmroziła ciało lady Rosier, objęła się ramionami, starając powstrzymać drżenie. W tle rozległ się tupot psich łap i trzask zamykanych drzwi.
Zostawił mnie, zamigotała w głowie niewygodna myśl, mącąc w zmęczonym umyśle i kreśląc kolejne rany w rozharatanym już sercu. W takt jednego uderzenia serca cały ogarniający ją żal rozpłynął się, odciążając nadwyrężone barki, pozostawiając w ciszy pustkę. Znów coś okazało się ważniejsze od trawiącego ją bólu i niezrozumienia. Co tak pilnie wymagało interwencji, że zmuszało do pozostawienia jej samej bez żadnych wyjaśnień?
Odgłos dochodzących z pokoju kroków nie przeraził już tak, jak w pierwszej chwili. Do drzwi podszedł mężczyzna, łapiąc na plecach blask rozpalonych świec. Z tej perspektywy dla kryjącej się w mroku Evandry niemożliwym było rozpoznać tożsamość przybysza. Znajdując się znów w pobliżu wanny zastanawiała się czy mogłaby pospiesznie uciec, wracając na swoje poprzednie miejsce, próbując w jakiś sposób wywołać kolejne wyładowanie magii teleportacyjnej, ale prędko odrzuciła płonne nadzieje na przyjazne zrządzenie losu.
Odruchowo wyprostowała plecy, wymagając od siebie godnej postawy w każdej sytuacji; była wszak damą o nienagannych manierach. Nazwisko Macnair nasuwało wyłącznie skojarzenie z Iriną, której zakład pogrzebowy zajmował się renowacją krypty w Château Rose. Evandrze zdarzyło się raz osobiście nadzorować prace na miejscu, lecz była zbyt zajęta podziwianiem kunsztu kamieniarskiego, by zwracać uwagę na wszystkich pracowników. Milczała przez moment, oczekując kolejnych konkretów, poleceń bądź wskazówek. Jak wiele Friedrich mu powiedział, jak powinna się zachować? Już rozchyliła wargi, chcąc także się przedstawić, kiedy czarodziej zwrócił się do niej bez należnych tytułów. Jeśli nie wiedział z kim ma do czynienia, tym lepiej dla niego. Na tak bezpośrednie pytanie (a może stwierdzenie?) odpowiedź była prosta, ale Evandra nie miała zamiaru zwierzać się nieznajomemu. Prawda miała równać się z odsłonięciem słabości, wytknięciem niedoskonałości, znów ktoś ją oceniał.
- Aż tak widać? - westchnęła beznamiętnie, nie siląc się na uśmiech. - Wszyscy widzicie mnie taką, jaką chcecie, bym była - mówiła ściszonym tonem, ściągając brwi. Podeszła bliżej, by snop światła odsłonił jej sylwetkę i zmęczoną od nieprzespanych nocy twarz. Przełożyła złote włosy przez prawe ramię i przystanęła obok Cilliana, przynosząc ze sobą mieszaninę zapachu róż, jaśminu i morskiego wiatru. Niespiesznie przesunęła wzrokiem wzdłuż linii guzików płaszcza, by wreszcie unieść podbródek i sięgnąć przystojnej twarzy, do błękitu tęczówek. - Wanda. - Skoro i tak nie kojarzył jej z wyglądu, nie chciała przedstawiać się pełnym nazwiskiem. Wciąż tajemnicą pozostawało położenie miejsca, w jakim się znajdowała, nie wiedząc gdzie jest czystą głupotą było zaufać komuś takiemu i zdradzić się z własną tożsamością. - Gdzie poszedł Friedrich? - spytała, wciąż nie podnosząc głosu, ale przypatrując mu się badawczo. Gdyby Schmidt mu nie ufał, nie kazałby mu jej pilnować. Prawda?
Zostawił mnie, zamigotała w głowie niewygodna myśl, mącąc w zmęczonym umyśle i kreśląc kolejne rany w rozharatanym już sercu. W takt jednego uderzenia serca cały ogarniający ją żal rozpłynął się, odciążając nadwyrężone barki, pozostawiając w ciszy pustkę. Znów coś okazało się ważniejsze od trawiącego ją bólu i niezrozumienia. Co tak pilnie wymagało interwencji, że zmuszało do pozostawienia jej samej bez żadnych wyjaśnień?
Odgłos dochodzących z pokoju kroków nie przeraził już tak, jak w pierwszej chwili. Do drzwi podszedł mężczyzna, łapiąc na plecach blask rozpalonych świec. Z tej perspektywy dla kryjącej się w mroku Evandry niemożliwym było rozpoznać tożsamość przybysza. Znajdując się znów w pobliżu wanny zastanawiała się czy mogłaby pospiesznie uciec, wracając na swoje poprzednie miejsce, próbując w jakiś sposób wywołać kolejne wyładowanie magii teleportacyjnej, ale prędko odrzuciła płonne nadzieje na przyjazne zrządzenie losu.
Odruchowo wyprostowała plecy, wymagając od siebie godnej postawy w każdej sytuacji; była wszak damą o nienagannych manierach. Nazwisko Macnair nasuwało wyłącznie skojarzenie z Iriną, której zakład pogrzebowy zajmował się renowacją krypty w Château Rose. Evandrze zdarzyło się raz osobiście nadzorować prace na miejscu, lecz była zbyt zajęta podziwianiem kunsztu kamieniarskiego, by zwracać uwagę na wszystkich pracowników. Milczała przez moment, oczekując kolejnych konkretów, poleceń bądź wskazówek. Jak wiele Friedrich mu powiedział, jak powinna się zachować? Już rozchyliła wargi, chcąc także się przedstawić, kiedy czarodziej zwrócił się do niej bez należnych tytułów. Jeśli nie wiedział z kim ma do czynienia, tym lepiej dla niego. Na tak bezpośrednie pytanie (a może stwierdzenie?) odpowiedź była prosta, ale Evandra nie miała zamiaru zwierzać się nieznajomemu. Prawda miała równać się z odsłonięciem słabości, wytknięciem niedoskonałości, znów ktoś ją oceniał.
- Aż tak widać? - westchnęła beznamiętnie, nie siląc się na uśmiech. - Wszyscy widzicie mnie taką, jaką chcecie, bym była - mówiła ściszonym tonem, ściągając brwi. Podeszła bliżej, by snop światła odsłonił jej sylwetkę i zmęczoną od nieprzespanych nocy twarz. Przełożyła złote włosy przez prawe ramię i przystanęła obok Cilliana, przynosząc ze sobą mieszaninę zapachu róż, jaśminu i morskiego wiatru. Niespiesznie przesunęła wzrokiem wzdłuż linii guzików płaszcza, by wreszcie unieść podbródek i sięgnąć przystojnej twarzy, do błękitu tęczówek. - Wanda. - Skoro i tak nie kojarzył jej z wyglądu, nie chciała przedstawiać się pełnym nazwiskiem. Wciąż tajemnicą pozostawało położenie miejsca, w jakim się znajdowała, nie wiedząc gdzie jest czystą głupotą było zaufać komuś takiemu i zdradzić się z własną tożsamością. - Gdzie poszedł Friedrich? - spytała, wciąż nie podnosząc głosu, ale przypatrując mu się badawczo. Gdyby Schmidt mu nie ufał, nie kazałby mu jej pilnować. Prawda?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kto by pomyślał, że pojawiając się w mieszkaniu przyjaciela, sprawy przyjmą tak nieoczekiwany obrót. Miał załatwić to szybko, przekazać mu list i wrócić do siebie, tam, gdzie czekała na niego ta wyjątkowa, która najpewniej nie będzie zachwycona, że wcięło go o tak później porze. Mimo to stał w progu łazienki, postanawiając nie ignorować prośby Frieda. Podobne nie padały ze strony szwaba często, więc kimkolwiek była tajemnicza panna, nie mogła być całkowicie obojętna. Obserwował, jak kobieca sylwetka prostuje się. Nawet skąpana w mroku pomieszczenia, prezentowała się dumniej niż przeciętna osoba. Może właśnie przez to, nie mógł zdławić ciekawości jej osobą, która narastała powoli. Dziwne i nienaturalne. Jego obojętność wobec otaczających go ludzi, była czymś, czego nie przełamywał łatwo, a napotykane osoby, szybko traciły na wartości w jego oczach. Teraz było jakby inaczej. Przesunął lekko palcami po szczęce, zastanawiając się przelotnie nad tą kwestią.
Pełną uwagę znów poświęcił kobiecie, kiedy odezwała się po długim milczeniu.
- Wystarczająco, aby wyciągnąć wniosek.- odparł szczerze. Jeśli czuła się przez to gorzej, niestety nie mogła liczyć na jego współczucie. Cień obojętności wrócił do niego, zaskoczył na swe miejsce przynajmniej na chwilę. Uniósł lekko brew, gdy dobiegły go kolejne słowa.
- Wszyscy? Chyba poczuję się urażony. Nie jestem jak wszyscy.- rzucił lekkim tonem, nieco żartobliwie, ale głos naznaczyła już ta ostrzejsza nuta. Pora dnia nie służyła mu chyba, aby okazał pełnie zajadłego charakteru i ciężkiego sposobu bycia, który odrzucał wielu.- A jaka jesteś naprawdę? – spytał odruchowo. Może nie powinien, ale nie zamierzał cofać tych słów, jeśli chciała mówić, mogła. Lepiej było mu w roli słuchacza, może nieprzejętego losem drugiej osoby, ale dawał szansę wygadania się. Obcemu ponoć łatwiej było zdradzić swe żale, ale nigdy tego nie próbował, a obecne czasy chyba też nie zachęcały do podobnego zachowania. Jednak to kobiecie zostawiał ten wybór.
Cofnął się o krok, przesuwając nieco, aby delikatne światło z reszty mieszkania, otuliło mocniej jej sylwetkę i zdradziło więcej szczegółów. Była śliczna, naprawdę śliczna i musiał to przyznać, nawet jeśli nie gustował w blondynkach. Połączenie tak jasnych włosów z błękitnymi oczami wydawało mu się zbyt oklepane, zbyt zwykłe, lecz w jej przypadku było inaczej. Pobijała urodą wszelkie znane mu kobiety. Bezczelnie przyglądał się drobnej sylwetce, nie zastanawiając się nawet czy mógł z pozorów odwagi obdzierać Wandę. Poczuł mieszankę zapachu, który uniósł się w powietrzu, gdy stanęła przed nim. Przyjemne połączenie, chociaż w innych okolicznościach, mogłoby być drażniące. Kim jesteś? Ta kwestia nadal go męczyła, bo ten skrawek informacji, jaki dostał, okazywał się zbyt mały. Nie potrafił stłamsić całkiem zainteresowania.
Cofnął się jeszcze raz, by opuścić całkiem łazienkę i przejść do salonu. Widać było, że właściciel nie przesiadywał tu zbyt często, ale nie miało to znaczenia.- Musiał iść do doków, załatwić jedną sprawę.- nie zdradzał jej wiele, nie wiedział jakie relacje łączyły kobietę z przyjacielem. Czy mógł powiedzieć jej więcej o szmalcownku? Zdradzić, jakiego rodzaju sprawę załatwiał, jakich kłopotów musiał się pozbyć? Wolał milczeć, zwłaszcza że ona również nie wydawała się chętna mówić zbyt wiele.- Nie zrobię ci krzywdy, jeśli się tego obawiasz.- dodał, orientując się nagle, dlaczego mogła pytać o Schmidta.
Pełną uwagę znów poświęcił kobiecie, kiedy odezwała się po długim milczeniu.
- Wystarczająco, aby wyciągnąć wniosek.- odparł szczerze. Jeśli czuła się przez to gorzej, niestety nie mogła liczyć na jego współczucie. Cień obojętności wrócił do niego, zaskoczył na swe miejsce przynajmniej na chwilę. Uniósł lekko brew, gdy dobiegły go kolejne słowa.
- Wszyscy? Chyba poczuję się urażony. Nie jestem jak wszyscy.- rzucił lekkim tonem, nieco żartobliwie, ale głos naznaczyła już ta ostrzejsza nuta. Pora dnia nie służyła mu chyba, aby okazał pełnie zajadłego charakteru i ciężkiego sposobu bycia, który odrzucał wielu.- A jaka jesteś naprawdę? – spytał odruchowo. Może nie powinien, ale nie zamierzał cofać tych słów, jeśli chciała mówić, mogła. Lepiej było mu w roli słuchacza, może nieprzejętego losem drugiej osoby, ale dawał szansę wygadania się. Obcemu ponoć łatwiej było zdradzić swe żale, ale nigdy tego nie próbował, a obecne czasy chyba też nie zachęcały do podobnego zachowania. Jednak to kobiecie zostawiał ten wybór.
Cofnął się o krok, przesuwając nieco, aby delikatne światło z reszty mieszkania, otuliło mocniej jej sylwetkę i zdradziło więcej szczegółów. Była śliczna, naprawdę śliczna i musiał to przyznać, nawet jeśli nie gustował w blondynkach. Połączenie tak jasnych włosów z błękitnymi oczami wydawało mu się zbyt oklepane, zbyt zwykłe, lecz w jej przypadku było inaczej. Pobijała urodą wszelkie znane mu kobiety. Bezczelnie przyglądał się drobnej sylwetce, nie zastanawiając się nawet czy mógł z pozorów odwagi obdzierać Wandę. Poczuł mieszankę zapachu, który uniósł się w powietrzu, gdy stanęła przed nim. Przyjemne połączenie, chociaż w innych okolicznościach, mogłoby być drażniące. Kim jesteś? Ta kwestia nadal go męczyła, bo ten skrawek informacji, jaki dostał, okazywał się zbyt mały. Nie potrafił stłamsić całkiem zainteresowania.
Cofnął się jeszcze raz, by opuścić całkiem łazienkę i przejść do salonu. Widać było, że właściciel nie przesiadywał tu zbyt często, ale nie miało to znaczenia.- Musiał iść do doków, załatwić jedną sprawę.- nie zdradzał jej wiele, nie wiedział jakie relacje łączyły kobietę z przyjacielem. Czy mógł powiedzieć jej więcej o szmalcownku? Zdradzić, jakiego rodzaju sprawę załatwiał, jakich kłopotów musiał się pozbyć? Wolał milczeć, zwłaszcza że ona również nie wydawała się chętna mówić zbyt wiele.- Nie zrobię ci krzywdy, jeśli się tego obawiasz.- dodał, orientując się nagle, dlaczego mogła pytać o Schmidta.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Współczucie kojarzy się ze słabością, nikt nie lubi go dawać, ani tym bardziej przyjmować. Lady Rosier nie obawiała się dzielenia problemami, a brakiem ich zrozumienia, poczuciem osamotnienia i wynikającej z tego bezsilności. Friedrich był jednym z tych, którzy nawet jeśli nie potrafili doradzić, to z pewnością słuchali, pozwalali odwrócić uwagę, przypomnieć lepsze chwile. Od Cilliana nie oczekiwała niczego.
Jaka była naprawdę? Czy mogła odpowiedzieć sobie na to pytanie? Lekko przechyliła głowę na bok w zastanowieniu, nie będąc pewną własnych ocen. Dzisiejszej nocy zdążyła już zwątpić we wszystko - od resztek rozsądku Macmillana, przez szczerość słów Aquili, po uczucia Tristana - z których to ostatnie dręczyło ją najmocniej. Od jak dawna łamał małżeńską przysięgę, jak długo kłamał pod pretekstem uchronienia jej przed przykrościami? Los zdawał się chcieć udowodnić półwili na jak kruchych fundamentach stało jej życie, odebrać z pewności siebie, dokładnie tak jak czynił to w tym momencie Macnair. Evandra nie miała zamiaru uginać się pod ciężarem tego spojrzenia.
- W porządku - mruknęła tylko, unosząc lekko kącik ust. Nerwowym odruchem wygładziła wierzch długiej, grafitowej spódnicy, której brzeg zdołały już zmoczyć Kornwalijskie fale i zadrapać róże z ogrodu Blacków. Oparła się bokiem o drewnianą futrynę drzwi i splotła jasne dłonie ze sobą za plecami. Ile czasu mogło zająć takie załatwianie jednej sprawy? Czy powinna była zostać, a może posłać list, by ktoś ją odnalazł? Szczerze wierzyła, że mieszkanie Friedricha było ostatnim z przystanków i prędko wróci do domu, ale i to nie napawało jej radością. W Kent czekał i niepokoił się mąż - o ile w ogóle zauważył jej zniknięcie. Pod naciskiem bolesnej myśli spuściła wzrok, wbijając go w drewniane deski, uśmiech zniknął tak prędko, jak tylko się pojawił. Po spotkaniu z Primrose nie miała już pewności czy woli powrócić do Château Rose czy też jak najdłużej pozostać poza nim. Jak teraz mogła wytrzymać jego spojrzenie bez tak przykrych emocji?
- Proszę mi wybaczyć, to ja oceniłam cię pierwsza. - Na powrót uniosła wzrok, szukając jego spojrzenia. Wycofał się do salonu, uginając pod naciskiem na barierę osobistej przestrzeni. Jeśli miał nie być taki, jak wszyscy, to dlaczego uciekał? Biła od niego niepewność mieszana z ostrożnością - czy sam zaczynał z wolna tracić fason? Zdawał się być w wieku Friedricha, ale Evandra nie była w stanie ocenić czy znali się ze szkoły, czy też z pracy? Zachowywany dystans podpowiadał to drugie, ale czy za taką twarzą mógł kryć się bezwzględny szmalcownik?
- Masz rację, jestem zdenerwowana i nie umiem przestać o tym myśleć. - Wszelkie sekrety chciała zatrzymać tylko dla siebie, nie zdradzając ich nawet najbliższym. Czy rozmowa z kimś obcym mogła poprawić jej nastrój lub cokolwiek zmienić? Decyzja o podjęciu ryzyka nadeszła nagle, nieprzemyślenie. Targana tak skrajnymi emocjami rzadko kiedy kierowała się rozsądkiem, a potrzebą odreagowania. Natury nie oszukasz, nie walcz z nią, zwykła mawiać jedna z jej przyjaciółek, zachęcając do życia w zgodzie z samym sobą. Jak tylko obrać odpowiednią drogę, kiedy nie ma się pewności co do tego, kim się jest?
- Powiedz mi, co zrobiłbyś, gdyby okazało się, że ukochana ci osoba skrywała tajemnice, jakich poznanie zmienia całe twoje spojrzenie? - zapytała zadziwiająco lekkim tonem, jak na powagę znaczenia swoich słów. Nie można było jednoznacznie zdecydować czy melodyjny głos bardziej przepełniony jest smutkiem, czy też zwykłą irytacją. - Gdybyś dowiedział się, że w jej oczach jesteś niewystarczający i szuka pocieszenia w innych ramionach? - Wciąż utrzymywała na nim swoje ciekawe odpowiedzi spojrzenie.
Jaka była naprawdę? Czy mogła odpowiedzieć sobie na to pytanie? Lekko przechyliła głowę na bok w zastanowieniu, nie będąc pewną własnych ocen. Dzisiejszej nocy zdążyła już zwątpić we wszystko - od resztek rozsądku Macmillana, przez szczerość słów Aquili, po uczucia Tristana - z których to ostatnie dręczyło ją najmocniej. Od jak dawna łamał małżeńską przysięgę, jak długo kłamał pod pretekstem uchronienia jej przed przykrościami? Los zdawał się chcieć udowodnić półwili na jak kruchych fundamentach stało jej życie, odebrać z pewności siebie, dokładnie tak jak czynił to w tym momencie Macnair. Evandra nie miała zamiaru uginać się pod ciężarem tego spojrzenia.
- W porządku - mruknęła tylko, unosząc lekko kącik ust. Nerwowym odruchem wygładziła wierzch długiej, grafitowej spódnicy, której brzeg zdołały już zmoczyć Kornwalijskie fale i zadrapać róże z ogrodu Blacków. Oparła się bokiem o drewnianą futrynę drzwi i splotła jasne dłonie ze sobą za plecami. Ile czasu mogło zająć takie załatwianie jednej sprawy? Czy powinna była zostać, a może posłać list, by ktoś ją odnalazł? Szczerze wierzyła, że mieszkanie Friedricha było ostatnim z przystanków i prędko wróci do domu, ale i to nie napawało jej radością. W Kent czekał i niepokoił się mąż - o ile w ogóle zauważył jej zniknięcie. Pod naciskiem bolesnej myśli spuściła wzrok, wbijając go w drewniane deski, uśmiech zniknął tak prędko, jak tylko się pojawił. Po spotkaniu z Primrose nie miała już pewności czy woli powrócić do Château Rose czy też jak najdłużej pozostać poza nim. Jak teraz mogła wytrzymać jego spojrzenie bez tak przykrych emocji?
- Proszę mi wybaczyć, to ja oceniłam cię pierwsza. - Na powrót uniosła wzrok, szukając jego spojrzenia. Wycofał się do salonu, uginając pod naciskiem na barierę osobistej przestrzeni. Jeśli miał nie być taki, jak wszyscy, to dlaczego uciekał? Biła od niego niepewność mieszana z ostrożnością - czy sam zaczynał z wolna tracić fason? Zdawał się być w wieku Friedricha, ale Evandra nie była w stanie ocenić czy znali się ze szkoły, czy też z pracy? Zachowywany dystans podpowiadał to drugie, ale czy za taką twarzą mógł kryć się bezwzględny szmalcownik?
- Masz rację, jestem zdenerwowana i nie umiem przestać o tym myśleć. - Wszelkie sekrety chciała zatrzymać tylko dla siebie, nie zdradzając ich nawet najbliższym. Czy rozmowa z kimś obcym mogła poprawić jej nastrój lub cokolwiek zmienić? Decyzja o podjęciu ryzyka nadeszła nagle, nieprzemyślenie. Targana tak skrajnymi emocjami rzadko kiedy kierowała się rozsądkiem, a potrzebą odreagowania. Natury nie oszukasz, nie walcz z nią, zwykła mawiać jedna z jej przyjaciółek, zachęcając do życia w zgodzie z samym sobą. Jak tylko obrać odpowiednią drogę, kiedy nie ma się pewności co do tego, kim się jest?
- Powiedz mi, co zrobiłbyś, gdyby okazało się, że ukochana ci osoba skrywała tajemnice, jakich poznanie zmienia całe twoje spojrzenie? - zapytała zadziwiająco lekkim tonem, jak na powagę znaczenia swoich słów. Nie można było jednoznacznie zdecydować czy melodyjny głos bardziej przepełniony jest smutkiem, czy też zwykłą irytacją. - Gdybyś dowiedział się, że w jej oczach jesteś niewystarczający i szuka pocieszenia w innych ramionach? - Wciąż utrzymywała na nim swoje ciekawe odpowiedzi spojrzenie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie poganiał jej, nie widząc w tym sensu. Czekał na kolejne słowa, stwierdzenia czy pytania. W tej jednej kwestii, a może i w wielu innych, był ze Schmidtem podobny. Obaj mieli tendencję do słuchania, lecz nie mówienia sami z siebie. Dzięki temu dogadali się na przestrzeni lat, potrafili zdzierżyć swoją obecność, nawet jeśli była to szorstka przyjaźń. Nadal jednak nie wiedział, co kumpla łączy z ów ładną panienką, dlaczego była u niego o tak późnej porze, dlaczego zastał ją w łazience i dlaczego wyglądała na tak poddenerwowaną. Mimo piętrzących się pytań nie wypowiedział żadnego. Uparcie pomijał te kwestie, jakby wcale nie były dziwne dla każdego, kto znalazłby się na jego miejscu.
Nie przeszkadzał mu naruszony dystans, nie denerwowało, gdy kobiety pokroju nowo poznanej dziewczyny wchodziły w przestrzeń, która już nosiła miano osobistej. Wolał jednak rozmowy prowadzić w otoczeniu mniej chłodnym niż wnętrze łazienki. Na ile robił to dla własnego komfortu, a na ile dla Jej, ciężko było mu określić.- Wybaczę tym razem.- odparł z wyraźną zadziornością, którą potwierdził wilczy wręcz uśmiech.- Na całe szczęście przywykłem do niesprawiedliwej oceny.- dodał kpiarsko. Miał dziś zdecydowanie dziwny humor, a może to właśnie obecność Wandy działała w ten sposób? Rzadko pozbywał się otoczki sarkastycznego drania, będąc tak również ocenianym. Wolał, aby inni schodzili mu z drogi, widząc w nim impulsywnego dupka, agresora niż mężczyznę, który potrafił spuścić z tonu, a wystarczająco zainteresowany rozmową, pociągnąć ją dalej. Może dlatego nie wyprowadzał z błędu nawet własnego brata, który widział w nim mordercę.
Zdjął czarny płaszcz, rzucając go na oparcie kanapy. Usiadł na podłokietniku tego samego mebla, spoglądając na młodą kobietę. Błękitne tęczówki znów natarczywie zatrzymały się na jej sylwetce, skupiając na niej swą uwagę i na tym, co mówiła. Uniósł nieco brew, spojrzenie stało się jawnie pytające. Co cię denerwuje?
Nie przewidział jednak tego, co usłyszy za moment. Nie brzmiało to dobrze, ale tłumaczyło zdenerwowanie, jakiego nie dała rady do końca ukryć, a które w pierwszej chwili zwróciło jego uwagę. Więc to ją gnębiło. Poczuł się nieco nie na miejscu na podobną rozmowę, zwłaszcza gdy nie był kimś, kto potrafił doradzać dobrze, a wręcz był ostatnią osobą, która powinna to robić.
- Pytasz o to zdecydowanie złą osobę, ale może próbowałbym je zaakceptować, jeśli się da.- odparł w pierwszej chwili, by zaraz zrozumieć, jak cholernym kłamcą był. Przecież wymusił na swym bracie porzucenie ukochanej, nie próbując nawet zrozumieć, a jedynie grożąc konsekwencjami, bez zastanowienia. Nie wiele zmieniło się od tamtego momentu, a jednak mimowolnie pomyślał o pewnej blond magiweterynarz i plotkach, jakie usłyszał o niej, gdy zniknęła. Próbowałby to zaakceptować? Coś, co gryzło się całkowicie z jego poglądami? Zdusił w sobie ciche westchnięcie, bo znał odpowiedź.
Słysząc kolejne pytanie, milczał dłużej. Złapał jej spojrzenie, chyba rozumiejąc, gdzie tkwił problem.
- Zemściłbym się.- rzucił bez wahania i szczerze. Był mściwym człowiekiem, który ufał wąskiemu gronu, dlatego zdrada przez ukochaną osobę, zerwałaby jakiekolwiek ograniczenia.- Ale Ja mógłbym sobie na to pozwolić w każdej formie.- dodał zaraz. Mężczyźni mogli więcej, mogli bez zastanowienia odgrywać się z coś, co okazywało się ciosem dla dumy. Patrząc jednak na Wandę, nie wątpił, że jej jedynym wyjściem będzie zacisnąć zęby i żyć dalej, nie miała wielkiego wyboru, była tylko kobietą.
Nie przeszkadzał mu naruszony dystans, nie denerwowało, gdy kobiety pokroju nowo poznanej dziewczyny wchodziły w przestrzeń, która już nosiła miano osobistej. Wolał jednak rozmowy prowadzić w otoczeniu mniej chłodnym niż wnętrze łazienki. Na ile robił to dla własnego komfortu, a na ile dla Jej, ciężko było mu określić.- Wybaczę tym razem.- odparł z wyraźną zadziornością, którą potwierdził wilczy wręcz uśmiech.- Na całe szczęście przywykłem do niesprawiedliwej oceny.- dodał kpiarsko. Miał dziś zdecydowanie dziwny humor, a może to właśnie obecność Wandy działała w ten sposób? Rzadko pozbywał się otoczki sarkastycznego drania, będąc tak również ocenianym. Wolał, aby inni schodzili mu z drogi, widząc w nim impulsywnego dupka, agresora niż mężczyznę, który potrafił spuścić z tonu, a wystarczająco zainteresowany rozmową, pociągnąć ją dalej. Może dlatego nie wyprowadzał z błędu nawet własnego brata, który widział w nim mordercę.
Zdjął czarny płaszcz, rzucając go na oparcie kanapy. Usiadł na podłokietniku tego samego mebla, spoglądając na młodą kobietę. Błękitne tęczówki znów natarczywie zatrzymały się na jej sylwetce, skupiając na niej swą uwagę i na tym, co mówiła. Uniósł nieco brew, spojrzenie stało się jawnie pytające. Co cię denerwuje?
Nie przewidział jednak tego, co usłyszy za moment. Nie brzmiało to dobrze, ale tłumaczyło zdenerwowanie, jakiego nie dała rady do końca ukryć, a które w pierwszej chwili zwróciło jego uwagę. Więc to ją gnębiło. Poczuł się nieco nie na miejscu na podobną rozmowę, zwłaszcza gdy nie był kimś, kto potrafił doradzać dobrze, a wręcz był ostatnią osobą, która powinna to robić.
- Pytasz o to zdecydowanie złą osobę, ale może próbowałbym je zaakceptować, jeśli się da.- odparł w pierwszej chwili, by zaraz zrozumieć, jak cholernym kłamcą był. Przecież wymusił na swym bracie porzucenie ukochanej, nie próbując nawet zrozumieć, a jedynie grożąc konsekwencjami, bez zastanowienia. Nie wiele zmieniło się od tamtego momentu, a jednak mimowolnie pomyślał o pewnej blond magiweterynarz i plotkach, jakie usłyszał o niej, gdy zniknęła. Próbowałby to zaakceptować? Coś, co gryzło się całkowicie z jego poglądami? Zdusił w sobie ciche westchnięcie, bo znał odpowiedź.
Słysząc kolejne pytanie, milczał dłużej. Złapał jej spojrzenie, chyba rozumiejąc, gdzie tkwił problem.
- Zemściłbym się.- rzucił bez wahania i szczerze. Był mściwym człowiekiem, który ufał wąskiemu gronu, dlatego zdrada przez ukochaną osobę, zerwałaby jakiekolwiek ograniczenia.- Ale Ja mógłbym sobie na to pozwolić w każdej formie.- dodał zaraz. Mężczyźni mogli więcej, mogli bez zastanowienia odgrywać się z coś, co okazywało się ciosem dla dumy. Patrząc jednak na Wandę, nie wątpił, że jej jedynym wyjściem będzie zacisnąć zęby i żyć dalej, nie miała wielkiego wyboru, była tylko kobietą.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Milczenie Schmidta było kojące. Z zadziwiającą cierpliwością tłumaczył jej zawiłości polowań, oprowadzając po rodzinnej psiarni czy ulubionych wiedeńskich uliczkach. Do wspomnienia z patroszeniem królików wracała z pewnym obrzydzeniem, ale i zachwytem, tylko przy nim mogąc zanurzyć się w świat niedostępny innym szlachciankom. Wbrew pozorom Evandra ceniła sobie ciszę, rozumienie się bez słów, ale i same niedopowiedzenia.
- To prawda, że łatwo ulec mylnemu wrażeniu, tak jak i wygodniej pozostawiać w nieświadomości, niż walczyć o prawdę. - Dziś mogła przyznać to już z czystym sumieniem, życie pod kloszem sprawiało, że stawało się przyjemniejsze, bardziej beztroskie. Czy gdyby teraz dostała wybór, wolałaby cofnąć czas i nigdy się nie dowiedzieć? Kpiący ton także i na półwilej twarzy wywołał uśmiech. Zachowywał do siebie dystans, a ostatnie, czego w tym momencie potrzebowała, to wyniosłość i trzymanie się sztywnych reguł.
Odprowadziła go wzrokiem do fotela, przyglądając się jak zdejmuje płaszcz, opadający na oparcie materiał wzbił w powietrze zaległą na podłodze lekką warstwę kurzu. ”Zaakceptować, jeśli się da”, powtórzyła za nim w myślach i od razu coś w jej wnętrzu się zagotowało. Była zbyt wzburzona, by godzić się na cokolwiek, znów towarzyszyło jej to palące uczucie, chęć zapadnięcia się pod ziemię. Zamrugała kilkakrotnie, udaremniając słonym łzom wyjście na powierzchnię, to zbyt wiele już ich dziś przelała. Powinna była już dawno przywyknąć do świadomości o ciągłym chodzeniu na ustępstwa, skąd więc ta naiwna wiara, że stoi za tym coś innego? Problem zamieciony pod dywan wciąż istniał, także pomimo usilnego wmawiania sobie, że jest inaczej. Jeszcze chwilę temu w komnatach Primrose zarzekała się, że nie podda się zraniona, a ruszy przed siebie. Miała przekuć swe słabości w siłę, ale jak?
Pozostając przykutą do czterech ścian przez niemal rok nie miała ochoty już więcej wracać do tamtego wyniszczającego stanu - z dala od przyjaciół, zniechęcona i rozgoryczona. Teraz należało tylko czerpać z życia pełnymi garściami, tyle miała planów! Czy wraz z dzisiejszą nocą wszystkie musiały zostać przekreślone? Czy naprawdę mieli nad nią taką władzę?
Odepchnęła się od drewnianej ramy i wkroczyła w pełnię światła, kilkoma niemal bezszelestnymi krokami znów znalazłszy się u jego boku. Zatrzymała się tak, by mieć go na wyciągnięcie dłoni, które teraz splotła przed sobą. Na obu widniały wciąż delikatne zadrapania, różane kolce zostawiły po sobie zaczerwienione ślady.
- W każdej formie - powtórzyła zaraz za nim, zaintrygowana potencjałem. Czy na pewno mógł więcej od niej? Z pewnością różnili się metodami, poza jaką przybierał Cillian budowała wokół niego mur, wzniecając jedynie Evandrowe zainteresowanie tym, co mógł za nim skrywać. - A więc żądałbyś satysfakcji - sparafrazowała, unosząc brwi, jak i usta w przebiegłym, acz wciąż rozbawionym uśmiechu. Jak miałaby się zemścić? Z Tristanem wiązały ją obowiązki, które zdawały się mieć dla niego większą moc, niż przysięgi. Może tak, jak on na Francisie, powinna wymusić tą, która wiąże na całe życie? Wielkie awantury ściągnęłyby zniesławienie nie tylko na niego, od takich rozwiązań musiała trzymać się z daleka. Co innego mogła zrobić? Przecież była tylko kobietą. - Co odbiera się temu, który twierdzi, że ma wszystko? - Zawsze powtarzał, że jest mu najdroższą, ale czy jej utrata naprawdę wiązałaby się dla niego z wielkim żalem? Jak można było to sprawdzić? - Chciałabym, by poczuł to samo, by zrozumiał jak to jest, kiedy zabiera się to, co było przyrzeczone. - Najbardziej przepełniony złośliwością etap życia zostawiła za sobą wraz z otrzymaniem dyplomu z Hogwartu. To wśród rówieśników zdarzały się uszczypliwości, zamykanie Puchonów w szafach czy podkradanie wielbicieli nielubianym szlachciankom, nie mogło się to jednak równać ze złością, jaka tliła się wciąż gdzieś w głębi, domagając uwolnienia.
Siedząc na podłokietniku fotela zmusił ją do spuszczenia wzroku. Skąd przypuszczenie, że był nieodpowiednią osobą do udzielania rad? Czarownica miała to do siebie, że lubiła wiedzieć, zadawać pytania, drążyć, dociekać z niecierpliwością. Nawet jeśli miała nie decydować się na skorzystanie z tych wskazówek, chciała znać jego zdanie. Powiodła spojrzeniem wzdłuż męskiego policzka, przez linię szczęki aż do ramion.
- Zdaje się, że masz większe doświadczenie - mruknęła w udawanym zastanowieniu. Zdażyła już porzucić logiczne myślenie, które wszak nijak miało się do ogromu targających nią uczuć. Zawładnął nią impuls, nagła chęć, jakiej nie sposób się oprzeć, dodatkowo podsycany natarczywym spojrzeniem czarodzieja. - Pomożesz mi? - Wypowiedziane niewinnym tonem pytanie wprawiać mogło w konsternację, wyczekujący wzrok wrócił do błękitu tęczówek. W subtelną prośbę wplotła pragnienie, krążącą w żyłach moc zdolną manipulować umysłami innych, naprędzanych przyspieszonym biciem serca. Prawą ręką sięgnęła do Cillianowego ramienia, bezwstydnie przenosząc chłodne palce na szyję oraz kark, obniżając jego szanse na potencjalną ucieczkę.
| rzut na urok wili
- To prawda, że łatwo ulec mylnemu wrażeniu, tak jak i wygodniej pozostawiać w nieświadomości, niż walczyć o prawdę. - Dziś mogła przyznać to już z czystym sumieniem, życie pod kloszem sprawiało, że stawało się przyjemniejsze, bardziej beztroskie. Czy gdyby teraz dostała wybór, wolałaby cofnąć czas i nigdy się nie dowiedzieć? Kpiący ton także i na półwilej twarzy wywołał uśmiech. Zachowywał do siebie dystans, a ostatnie, czego w tym momencie potrzebowała, to wyniosłość i trzymanie się sztywnych reguł.
Odprowadziła go wzrokiem do fotela, przyglądając się jak zdejmuje płaszcz, opadający na oparcie materiał wzbił w powietrze zaległą na podłodze lekką warstwę kurzu. ”Zaakceptować, jeśli się da”, powtórzyła za nim w myślach i od razu coś w jej wnętrzu się zagotowało. Była zbyt wzburzona, by godzić się na cokolwiek, znów towarzyszyło jej to palące uczucie, chęć zapadnięcia się pod ziemię. Zamrugała kilkakrotnie, udaremniając słonym łzom wyjście na powierzchnię, to zbyt wiele już ich dziś przelała. Powinna była już dawno przywyknąć do świadomości o ciągłym chodzeniu na ustępstwa, skąd więc ta naiwna wiara, że stoi za tym coś innego? Problem zamieciony pod dywan wciąż istniał, także pomimo usilnego wmawiania sobie, że jest inaczej. Jeszcze chwilę temu w komnatach Primrose zarzekała się, że nie podda się zraniona, a ruszy przed siebie. Miała przekuć swe słabości w siłę, ale jak?
Pozostając przykutą do czterech ścian przez niemal rok nie miała ochoty już więcej wracać do tamtego wyniszczającego stanu - z dala od przyjaciół, zniechęcona i rozgoryczona. Teraz należało tylko czerpać z życia pełnymi garściami, tyle miała planów! Czy wraz z dzisiejszą nocą wszystkie musiały zostać przekreślone? Czy naprawdę mieli nad nią taką władzę?
Odepchnęła się od drewnianej ramy i wkroczyła w pełnię światła, kilkoma niemal bezszelestnymi krokami znów znalazłszy się u jego boku. Zatrzymała się tak, by mieć go na wyciągnięcie dłoni, które teraz splotła przed sobą. Na obu widniały wciąż delikatne zadrapania, różane kolce zostawiły po sobie zaczerwienione ślady.
- W każdej formie - powtórzyła zaraz za nim, zaintrygowana potencjałem. Czy na pewno mógł więcej od niej? Z pewnością różnili się metodami, poza jaką przybierał Cillian budowała wokół niego mur, wzniecając jedynie Evandrowe zainteresowanie tym, co mógł za nim skrywać. - A więc żądałbyś satysfakcji - sparafrazowała, unosząc brwi, jak i usta w przebiegłym, acz wciąż rozbawionym uśmiechu. Jak miałaby się zemścić? Z Tristanem wiązały ją obowiązki, które zdawały się mieć dla niego większą moc, niż przysięgi. Może tak, jak on na Francisie, powinna wymusić tą, która wiąże na całe życie? Wielkie awantury ściągnęłyby zniesławienie nie tylko na niego, od takich rozwiązań musiała trzymać się z daleka. Co innego mogła zrobić? Przecież była tylko kobietą. - Co odbiera się temu, który twierdzi, że ma wszystko? - Zawsze powtarzał, że jest mu najdroższą, ale czy jej utrata naprawdę wiązałaby się dla niego z wielkim żalem? Jak można było to sprawdzić? - Chciałabym, by poczuł to samo, by zrozumiał jak to jest, kiedy zabiera się to, co było przyrzeczone. - Najbardziej przepełniony złośliwością etap życia zostawiła za sobą wraz z otrzymaniem dyplomu z Hogwartu. To wśród rówieśników zdarzały się uszczypliwości, zamykanie Puchonów w szafach czy podkradanie wielbicieli nielubianym szlachciankom, nie mogło się to jednak równać ze złością, jaka tliła się wciąż gdzieś w głębi, domagając uwolnienia.
Siedząc na podłokietniku fotela zmusił ją do spuszczenia wzroku. Skąd przypuszczenie, że był nieodpowiednią osobą do udzielania rad? Czarownica miała to do siebie, że lubiła wiedzieć, zadawać pytania, drążyć, dociekać z niecierpliwością. Nawet jeśli miała nie decydować się na skorzystanie z tych wskazówek, chciała znać jego zdanie. Powiodła spojrzeniem wzdłuż męskiego policzka, przez linię szczęki aż do ramion.
- Zdaje się, że masz większe doświadczenie - mruknęła w udawanym zastanowieniu. Zdażyła już porzucić logiczne myślenie, które wszak nijak miało się do ogromu targających nią uczuć. Zawładnął nią impuls, nagła chęć, jakiej nie sposób się oprzeć, dodatkowo podsycany natarczywym spojrzeniem czarodzieja. - Pomożesz mi? - Wypowiedziane niewinnym tonem pytanie wprawiać mogło w konsternację, wyczekujący wzrok wrócił do błękitu tęczówek. W subtelną prośbę wplotła pragnienie, krążącą w żyłach moc zdolną manipulować umysłami innych, naprędzanych przyspieszonym biciem serca. Prawą ręką sięgnęła do Cillianowego ramienia, bezwstydnie przenosząc chłodne palce na szyję oraz kark, obniżając jego szanse na potencjalną ucieczkę.
| rzut na urok wili
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Nie wiedział, co kryło się tak naprawdę za słowami kobiety. Nie znał całej prawdy o jej wzburzeniu, a jedynie tyle ile sama chciała powiedzieć. Mówiła jednak niewiele, a on nie naciskał na nią. To nie były informacje, których potrzebował, których poznanie było dla niego istotne czy jakkolwiek zmieniało sytuację.- Walczyć o prawdę? – prychnął pod nosem.- Jeśli na szali nie stoi własne życie, czasami nie warto o nią walczyć.- stwierdził po prostu. Wiedział to z doświadczenia i trzymał się tego uparcie, jeśli prawda nie miała ocalić życia, lepiej było nie wyszarpywać jej za wszelką cenę, bo wraz z nią szło więcej złego niż dobrego i użytecznego. Sądząc po tym, co powiedziała Wanda, musiała teraz również być tego świadoma.
Czuł, że jest obserwowany, gdy zdjął wierzchnie ubranie i usiadł na podłokietniku dla własnej wygody. Nie przejmował się tym, podobnie, jak momentem, kiedy kobieta podeszła do niego. Jasne tęczówki śledziły każdy jej ruch, ale dłoń nie drgnęła nawet w kierunku różdżki. Dziewczyna nie była groźna, a fakt, że wcześniej cofnął się przed nią, nie oznaczał strachu. Ciekawość jej osobą, nie osłabła ani na moment, a wręcz przybierała na sile. Daj się poznać, Wando. Odsłoń wszystkie karty, nawet jeśli masz to zrobić po kolei. Jedna za drugą. Nigdy chyba nie czuł się tak dziwnie i jeszcze nie wiedział, że sporo przed nim dzisiejszej nocy.
Spojrzał na kobiece dłonie, gdy wzrok przyciągnęły zaczerwienione ślady, wyraźne zranienia, lecz nie powiedział nic. Zamiast tego powrócił do delikatnej twarzy, spokojnie po drodze muskając spojrzeniem całą jej sylwetkę. Był w tym mniej bezczelny, lecz równie natarczywy i uważny, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Miało mu się to przydać? Wątpił.
Kiedy powtórzyła jego słowa, milczał chwilę.
- Mściwość to cecha, która pozwala sięgać po zemstę bez ograniczeń w formie.- szepnął. Dał temu dowód kilka lat temu i chociaż zdrady nie dokonała ukochana osoba, odważył się na to ktoś, kogo traktował jak przyjaciela. Pozornie było to lepsze. W zamian odebrał mu wszystko, popchnięty gniewem nad którym nie zapanował, odebrał więcej niż jedno życie, ale o tym nie wiedział nikt poza nim. I bliźniakiem, czego dowiedział się dopiero niedawno, a co stało się powodem niezgody.- Żądałbym.- potwierdził, bo tak byłoby i nie widział powodu, aby zaprzeczać. Przecież ona również miała już tego świadomość.- Pomyśl jednak, czy ciebie zemsta usatysfakcjonuje.- to było coś, co wyciągnął z czasem. Zemsta nie zawsze pomagała, nie zawsze satysfakcjonowała na tyle, aby była warta ponoszenia konsekwencji. W przypadku kobiety nie wątpił, że te nadejdą pod jakąś postacią i odcisną swe piętno. Coś w słowach Wandy sprawiło, że skupił się na nich bardziej.- Kto Cię zdradził?- spytał z cieniem ostrożności i lekką nieufnością. Mało kto używał podobnych słów, uważał, że posiada wszystko. Niewiele osób mogło czuć się tak, że miało już wszystko. Większość świata zawsze za czymś gnała, czegoś pożądała czy potrzebowała.
Skomentował milczeniem kolejne słowa. Nie wątpił, że dobrze wiedziała, czego chciała, ale on nie mógł jej w tym pomóc, nie chciał mieszać się w podobne zemsty. Stawanie się środkiem do osiągnięcia czyjegoś celu, nie było mu w smak. Nie był rycerzem na białym koniu, który biegnie na pomoc zranionym damą, mógł jedynie rzucać spostrzeżeniami i kiepskimi radami.
Zmarszczył brwi, kiedy mówiła dalej. Jednak to pytanie sprawiło, że w pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć. Jak niby mógł jej pomóc? Naprawdę miała świadomość, czego od niego chciała? Wątpliwość pojawiła się i niespodziewanie zniknęła, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Zamrugał, gdy nagle ze wszystkich myśli, tylko jedna pozostała dość wyraźna i zdawałoby się odpowiednia.- Pomogę.- odparł nieco schrypniętym głosem. Patrzył na nią, wiedząc już, że czegokolwiek będzie chciała, dostanie. Czegokolwiek zażąda, otrzyma to. Czuł chłodne, smukłe palce na karku. W kontrze położył dłoń na jej biodrze i przesunął powoli do tyłu, zatrzymując tuż nad pośladkami.
Czuł, że jest obserwowany, gdy zdjął wierzchnie ubranie i usiadł na podłokietniku dla własnej wygody. Nie przejmował się tym, podobnie, jak momentem, kiedy kobieta podeszła do niego. Jasne tęczówki śledziły każdy jej ruch, ale dłoń nie drgnęła nawet w kierunku różdżki. Dziewczyna nie była groźna, a fakt, że wcześniej cofnął się przed nią, nie oznaczał strachu. Ciekawość jej osobą, nie osłabła ani na moment, a wręcz przybierała na sile. Daj się poznać, Wando. Odsłoń wszystkie karty, nawet jeśli masz to zrobić po kolei. Jedna za drugą. Nigdy chyba nie czuł się tak dziwnie i jeszcze nie wiedział, że sporo przed nim dzisiejszej nocy.
Spojrzał na kobiece dłonie, gdy wzrok przyciągnęły zaczerwienione ślady, wyraźne zranienia, lecz nie powiedział nic. Zamiast tego powrócił do delikatnej twarzy, spokojnie po drodze muskając spojrzeniem całą jej sylwetkę. Był w tym mniej bezczelny, lecz równie natarczywy i uważny, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Miało mu się to przydać? Wątpił.
Kiedy powtórzyła jego słowa, milczał chwilę.
- Mściwość to cecha, która pozwala sięgać po zemstę bez ograniczeń w formie.- szepnął. Dał temu dowód kilka lat temu i chociaż zdrady nie dokonała ukochana osoba, odważył się na to ktoś, kogo traktował jak przyjaciela. Pozornie było to lepsze. W zamian odebrał mu wszystko, popchnięty gniewem nad którym nie zapanował, odebrał więcej niż jedno życie, ale o tym nie wiedział nikt poza nim. I bliźniakiem, czego dowiedział się dopiero niedawno, a co stało się powodem niezgody.- Żądałbym.- potwierdził, bo tak byłoby i nie widział powodu, aby zaprzeczać. Przecież ona również miała już tego świadomość.- Pomyśl jednak, czy ciebie zemsta usatysfakcjonuje.- to było coś, co wyciągnął z czasem. Zemsta nie zawsze pomagała, nie zawsze satysfakcjonowała na tyle, aby była warta ponoszenia konsekwencji. W przypadku kobiety nie wątpił, że te nadejdą pod jakąś postacią i odcisną swe piętno. Coś w słowach Wandy sprawiło, że skupił się na nich bardziej.- Kto Cię zdradził?- spytał z cieniem ostrożności i lekką nieufnością. Mało kto używał podobnych słów, uważał, że posiada wszystko. Niewiele osób mogło czuć się tak, że miało już wszystko. Większość świata zawsze za czymś gnała, czegoś pożądała czy potrzebowała.
Skomentował milczeniem kolejne słowa. Nie wątpił, że dobrze wiedziała, czego chciała, ale on nie mógł jej w tym pomóc, nie chciał mieszać się w podobne zemsty. Stawanie się środkiem do osiągnięcia czyjegoś celu, nie było mu w smak. Nie był rycerzem na białym koniu, który biegnie na pomoc zranionym damą, mógł jedynie rzucać spostrzeżeniami i kiepskimi radami.
Zmarszczył brwi, kiedy mówiła dalej. Jednak to pytanie sprawiło, że w pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć. Jak niby mógł jej pomóc? Naprawdę miała świadomość, czego od niego chciała? Wątpliwość pojawiła się i niespodziewanie zniknęła, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Zamrugał, gdy nagle ze wszystkich myśli, tylko jedna pozostała dość wyraźna i zdawałoby się odpowiednia.- Pomogę.- odparł nieco schrypniętym głosem. Patrzył na nią, wiedząc już, że czegokolwiek będzie chciała, dostanie. Czegokolwiek zażąda, otrzyma to. Czuł chłodne, smukłe palce na karku. W kontrze położył dłoń na jej biodrze i przesunął powoli do tyłu, zatrzymując tuż nad pośladkami.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wyraźnie nakreślona przez Macnaira opinia tworzyła w Evandrowej głowie obraz czarodzieja wygodnego, który nie pchał się w sprawy, mogące skończyć się dla niego ryzykownie. Swoją postawą mówił jednak coś innego, jakby tylko silił się na spokój, gubiąc wśród masek, jakie na raz chciał przybrać. Dlaczego akurat ta, Cillianie? Co ma o tobie mówić?
- Jak rozpoznać, kiedy nie warto walczyć, jak mieć pewność, że nie jest istotna dla naszego życia? - dopytała jeszcze, bardziej filozoficzno-gorzkim tonem, niż prawdziwie zainteresowana tematem. Świadomość tego z kim Macnair miał właśnie do czynienia mogłaby pomóc mu w podjęciu decyzji o trzymaniu się w jej towarzystwie na baczności, ale czy tak naprawdę miał szansę uciec przed jej zdeterminowaniem? Mimo to dopytywał, wyłapała cień niepokoju, więc zamilkła w odpowiedzi, nie uznając tej wiedzy za niezbędną. Powiedziała już zbyt wiele, drobne szczegóły, z których można było poskładać fragment obrazu, jaki miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Czuła się dziś zdradzona przez więcej, niż jedną osobę, ale to Tristan wzbudzał w niej emocje, z jakimi nie potrafiła sobie jeszcze radzić. Należało podejść do tego z dystansem i rozsądkiem, ale jak utrzymać równowagę w takim natłoku zdarzeń?
Słyszana w męskim głosie determinacja podkreślała tylko jego zdecydowanie. Czyżby miał w życiu wiele okazji do sięgania po zemstę? Jeśli pochodził z bliskiego kręgu znajomych Schmidta, nie było się czemu dziwić, ich praca wymagała specyficznego zaangażowania oraz dostosowania metod, jakie jej znane były z mglistych opowieści. Choć sama nie uznawała się za należącą do grona osób mściwych, Cillian zdołał podtrzymać zainteresowanie Evandry. Chodzący po jej głowie pomysł nie nadawał się do realizacji, już w założeniu łamiąc podstawowe, naruszające fundamenty prawa, a mimo to podjęła decyzję.
- Myślę, że zawsze warto spróbować - odparła po chwili równie ściszonym tonem. Czy znalazł się w złym miejscu oraz czasie, a może pojawił się tam ze względu na wyższą sprawczość, która miała wobec nich pewne plany? Został pozbawiony możliwości wyboru, jakiegokolwiek sprzeciwu. Pewna swojej mocy umiejętnie rzuciła urok, otulając go delikatnie ciepłym wrażeniem; piękną melodią, rozbrzmiewającą coraz głośniej, zajmującą każdy zakamarek umysłu własną istotą. Coś zmieniło się w jego spojrzeniu, zastanowienie zniknęło w mgnieniu oka, ustępując pełnemu przekonania oddaniu. Dotyk przyjęła z malującym się na twarzy cieniem triumfu, ten zaś popchnął ją do śmielszych kroków. Prędko pokonała dzielącą ich odległość, umieszczoną na karku dłoń przesunęła wyżej, wsuwając palce pomiędzy ciemne włosy, lekko wilgotne od wciąż bębniącego za oknem deszczu. Wolną ręką zadarła materiał spódnicy, uniesione kolano oparło się na Cillianowym udzie, Evandra naparła na niego, nie tylko po to, by mógł mocniej zacisnąć ułożoną na jej talii dłoń, ale i na własnej piersi odczuł przyspieszone bicie półwilego serca. Nie było wielu, którym pozwoliła wkroczyć w tak intymną dla siebie przestrzeń. Już wcześniej czuła na sobie obcy dotyk, który chciał przekroczyć granicę dostępną wyłącznie mężowi. Zebrane w jedno pozostałości świadomości uchroniły ją wtedy przed tragicznymi następstwami, ale kto dziś miał być tym, który powstrzyma przed nieszczęściem? Nachyliła się, by oddechy mogły zmieszać się ze sobą, przeciągnięta nieznośnie chwila na ostatnie spojrzenie spod wpół przymkniętych powiek. Pierwszy pocałunek, ledwie muśnięcie warg natychmiast wprowadził syrenią sylwetkę w drżenie. Wstrzymany oddech, zawahanie trwające jedno uderzenie serca. Wciąż nie miała pewności który głos wołał najgłośniej - czy to złość i pragnienie zemsty, czy też stało za tym coś innego, wciąż nieokreślonego słowem?
- Całuj mnie tak, jakbyśmy mieli się już nigdy więcej nie spotkać. - Szeptem zdradzone życzenie miało dotrzeć wyłącznie do jego uszu, zamknąć ich w tajemnicy, także przed własnym sumieniem. Ponownie sięgnęła rozdrażnionych dotykiem warg, ważąc wystawioną na próbę cierpliwość. Prędko spostrzegła swoje zmęczenie oczekiwaniem, za bardzo chciała mieć wszystko już, na wyciągnięcie ręki. W akompaniamencie ciszy urozmaiconej dźwiękiem ciężko spadających kropli coraz prędzej gnająca w żyłach krew rozgrzewa zmarznięte palce i ponagla zachłanne pocałunki. Wreszcie miała nadejść długo wyczekiwana chwila spełnienia, świadomość posiadania pełnej kontroli dodawała satysfakcji; zupełnie przesłaniała nadchodzący wielkimi krokami dramat.
- Jak rozpoznać, kiedy nie warto walczyć, jak mieć pewność, że nie jest istotna dla naszego życia? - dopytała jeszcze, bardziej filozoficzno-gorzkim tonem, niż prawdziwie zainteresowana tematem. Świadomość tego z kim Macnair miał właśnie do czynienia mogłaby pomóc mu w podjęciu decyzji o trzymaniu się w jej towarzystwie na baczności, ale czy tak naprawdę miał szansę uciec przed jej zdeterminowaniem? Mimo to dopytywał, wyłapała cień niepokoju, więc zamilkła w odpowiedzi, nie uznając tej wiedzy za niezbędną. Powiedziała już zbyt wiele, drobne szczegóły, z których można było poskładać fragment obrazu, jaki miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Czuła się dziś zdradzona przez więcej, niż jedną osobę, ale to Tristan wzbudzał w niej emocje, z jakimi nie potrafiła sobie jeszcze radzić. Należało podejść do tego z dystansem i rozsądkiem, ale jak utrzymać równowagę w takim natłoku zdarzeń?
Słyszana w męskim głosie determinacja podkreślała tylko jego zdecydowanie. Czyżby miał w życiu wiele okazji do sięgania po zemstę? Jeśli pochodził z bliskiego kręgu znajomych Schmidta, nie było się czemu dziwić, ich praca wymagała specyficznego zaangażowania oraz dostosowania metod, jakie jej znane były z mglistych opowieści. Choć sama nie uznawała się za należącą do grona osób mściwych, Cillian zdołał podtrzymać zainteresowanie Evandry. Chodzący po jej głowie pomysł nie nadawał się do realizacji, już w założeniu łamiąc podstawowe, naruszające fundamenty prawa, a mimo to podjęła decyzję.
- Myślę, że zawsze warto spróbować - odparła po chwili równie ściszonym tonem. Czy znalazł się w złym miejscu oraz czasie, a może pojawił się tam ze względu na wyższą sprawczość, która miała wobec nich pewne plany? Został pozbawiony możliwości wyboru, jakiegokolwiek sprzeciwu. Pewna swojej mocy umiejętnie rzuciła urok, otulając go delikatnie ciepłym wrażeniem; piękną melodią, rozbrzmiewającą coraz głośniej, zajmującą każdy zakamarek umysłu własną istotą. Coś zmieniło się w jego spojrzeniu, zastanowienie zniknęło w mgnieniu oka, ustępując pełnemu przekonania oddaniu. Dotyk przyjęła z malującym się na twarzy cieniem triumfu, ten zaś popchnął ją do śmielszych kroków. Prędko pokonała dzielącą ich odległość, umieszczoną na karku dłoń przesunęła wyżej, wsuwając palce pomiędzy ciemne włosy, lekko wilgotne od wciąż bębniącego za oknem deszczu. Wolną ręką zadarła materiał spódnicy, uniesione kolano oparło się na Cillianowym udzie, Evandra naparła na niego, nie tylko po to, by mógł mocniej zacisnąć ułożoną na jej talii dłoń, ale i na własnej piersi odczuł przyspieszone bicie półwilego serca. Nie było wielu, którym pozwoliła wkroczyć w tak intymną dla siebie przestrzeń. Już wcześniej czuła na sobie obcy dotyk, który chciał przekroczyć granicę dostępną wyłącznie mężowi. Zebrane w jedno pozostałości świadomości uchroniły ją wtedy przed tragicznymi następstwami, ale kto dziś miał być tym, który powstrzyma przed nieszczęściem? Nachyliła się, by oddechy mogły zmieszać się ze sobą, przeciągnięta nieznośnie chwila na ostatnie spojrzenie spod wpół przymkniętych powiek. Pierwszy pocałunek, ledwie muśnięcie warg natychmiast wprowadził syrenią sylwetkę w drżenie. Wstrzymany oddech, zawahanie trwające jedno uderzenie serca. Wciąż nie miała pewności który głos wołał najgłośniej - czy to złość i pragnienie zemsty, czy też stało za tym coś innego, wciąż nieokreślonego słowem?
- Całuj mnie tak, jakbyśmy mieli się już nigdy więcej nie spotkać. - Szeptem zdradzone życzenie miało dotrzeć wyłącznie do jego uszu, zamknąć ich w tajemnicy, także przed własnym sumieniem. Ponownie sięgnęła rozdrażnionych dotykiem warg, ważąc wystawioną na próbę cierpliwość. Prędko spostrzegła swoje zmęczenie oczekiwaniem, za bardzo chciała mieć wszystko już, na wyciągnięcie ręki. W akompaniamencie ciszy urozmaiconej dźwiękiem ciężko spadających kropli coraz prędzej gnająca w żyłach krew rozgrzewa zmarznięte palce i ponagla zachłanne pocałunki. Wreszcie miała nadejść długo wyczekiwana chwila spełnienia, świadomość posiadania pełnej kontroli dodawała satysfakcji; zupełnie przesłaniała nadchodzący wielkimi krokami dramat.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Musisz sama ocenić. Zaryzykować.- odparł jedynie z uśmiechem, nie wdając się w dalsze dyskusje o tym. Nie chciał ciągnąć tego tematu, wypowiadać się więcej w tej jednej kwestii. Sama musiała zrozumieć, a wydawała się inteligentną kobietą, chociaż pozory potrafiły mylić.
Nieufność stała się wyraźniejsza, gdy kobieta nie odpowiedziała na pytanie, kiedy zbyła go milczeniem i tajemniczością, którą dawkowała mu od początku rozmowy. Miałby to gdzieś, gdyby nie fakt, że nie zamierzał nadstawiać karku dla dziewczyny, o której nie wiedział nic. Powinien wstać z miejsca i wyjść, zignorować prośbę przyjaciela, aby zajął się gościem. To nie było tego warte. Zachować resztki rozsądku, zdławić w sobie nienaturalną dla siebie chęć dotrzymania towarzystwa. Skąd się to wzięło, nadal nie miał pojęcia. Nie był przecież duszą towarzystwa, a im dłużej tu siedział tym bardziej docierało to do niego, lecz coś niezrozumiałego trzymało go w miejscu. Jakby drzwi pozostawały dla niego trwale zamknięte, dopóki w mieszkaniu była Ona.
Patrzył na nią z uwagą, kiedy najwyraźniej podjęła decyzje. Kobiety, które nie bały się konsekwencji swoich decyzji, często mu imponowały, nawet jeśli większość świata miała je potępiać. Ciężko było zapracować na jego szacunek i fakt, aby nie spoglądał na daną pannę, jako słabą oraz niewartą poświęcenia uwagi większej niż na jedną ulotną chwilę, jedną nic nieznaczącą noc. Na palcach jednej ręki mógł zliczyć takowe przedstawicielki płci pięknej w ciągu swego życia, a obecnie uchowała się tylko jedna, która z biegiem czasu udowodniła mu, że jest potężniejsza od niego. To z resztą zabolało męską dumę, ale nie zamierzał okazywać tego kiedykolwiek.
Nie spodziewał się, że ta niepozorna i drobna panienka, kryła w sobie coś, co ugnie jego wolę. Własne zdanie stało się nie istotne, zepchnięte na granicę świadomości, wraz z egoizmem, który często wychodził na pierwszy plan. Czuł się dziwnie, ale nie zamierzał niczego z tym robić, nie sądził, aby musiał cokolwiek korygować. Widział, jak w jej mimice coś się zmienia, lecz nie ujmowało to delikatnemu pięknu. Dostrzegając i czując, kobiece zdecydowanie, nie pozostał bierny. Dłoń na talii zsunęła się na pośladki, by przyciągnąć ją bliżej siebie i przytrzymać, gdyby drobna sylwetka zachwiała się w którymś momencie. Nie musiała się obawiać, miała czuć się pewnie, wziąć czego chciała i potrzebowała, odegrać za zdradę. Drugą ręką, dotknął kolana wspartego na jego udzie, muskając palcami delikatną, ciepłą skórę i bez wahania powędrował dalej pod materiał spódnicy, na kobiece udo. Uniósł wzrok do góry, wydawała się zniecierpliwiona, co wywołało zadziorny uśmiech u niego.
- Co tylko chcesz.- szepnął, zwykle nie będąc gotów na podobne słowa. Pierwsze muśnięcie tych kuszących ust było niewystarczające, zbyt lekkie. Sprawnie przesunął dłonie, przytrzymując ją blisko tą, która już na dobre rozgościła się pod warstwami materiału, a drugą sięgnął jej karku. Zamknął palce na długich blond włosach, bez grama agresji, a z echem łagodności. Pocałował ją, spełniając jej prośbę, namiętnie z lekkim pośpiechem, jakby podświadomie czuł, że coś im przeszkodzi. Działała na niego kojąco, wytłumiając impulsywność, studząc zwyczajną ostrość gestów. Wystarczyło lekkie spięcie sylwetki, aby odpuszczał odrobinę, badając gdzie leży granica, którą mu narzuci. Złapał ją nieco mocniej, by unieść ostrożnie, bo chociaż nie była ciężka, powoli przestawało być to wygodne. Podszedł do stołu, aby posadzić ją na krawędzi blatu. Oderwał się od niej niechętnie, zerkając na zaczerwienione od pocałunku usta. Kolejne złożył na łabędziej szyi, czując intensywniej zapach róż, morskiego powietrza i jaśminu. Miał wrażenie, że ta mieszanka już zawsze będzie kojarzyć mu się z piękną Wandą.
Nieufność stała się wyraźniejsza, gdy kobieta nie odpowiedziała na pytanie, kiedy zbyła go milczeniem i tajemniczością, którą dawkowała mu od początku rozmowy. Miałby to gdzieś, gdyby nie fakt, że nie zamierzał nadstawiać karku dla dziewczyny, o której nie wiedział nic. Powinien wstać z miejsca i wyjść, zignorować prośbę przyjaciela, aby zajął się gościem. To nie było tego warte. Zachować resztki rozsądku, zdławić w sobie nienaturalną dla siebie chęć dotrzymania towarzystwa. Skąd się to wzięło, nadal nie miał pojęcia. Nie był przecież duszą towarzystwa, a im dłużej tu siedział tym bardziej docierało to do niego, lecz coś niezrozumiałego trzymało go w miejscu. Jakby drzwi pozostawały dla niego trwale zamknięte, dopóki w mieszkaniu była Ona.
Patrzył na nią z uwagą, kiedy najwyraźniej podjęła decyzje. Kobiety, które nie bały się konsekwencji swoich decyzji, często mu imponowały, nawet jeśli większość świata miała je potępiać. Ciężko było zapracować na jego szacunek i fakt, aby nie spoglądał na daną pannę, jako słabą oraz niewartą poświęcenia uwagi większej niż na jedną ulotną chwilę, jedną nic nieznaczącą noc. Na palcach jednej ręki mógł zliczyć takowe przedstawicielki płci pięknej w ciągu swego życia, a obecnie uchowała się tylko jedna, która z biegiem czasu udowodniła mu, że jest potężniejsza od niego. To z resztą zabolało męską dumę, ale nie zamierzał okazywać tego kiedykolwiek.
Nie spodziewał się, że ta niepozorna i drobna panienka, kryła w sobie coś, co ugnie jego wolę. Własne zdanie stało się nie istotne, zepchnięte na granicę świadomości, wraz z egoizmem, który często wychodził na pierwszy plan. Czuł się dziwnie, ale nie zamierzał niczego z tym robić, nie sądził, aby musiał cokolwiek korygować. Widział, jak w jej mimice coś się zmienia, lecz nie ujmowało to delikatnemu pięknu. Dostrzegając i czując, kobiece zdecydowanie, nie pozostał bierny. Dłoń na talii zsunęła się na pośladki, by przyciągnąć ją bliżej siebie i przytrzymać, gdyby drobna sylwetka zachwiała się w którymś momencie. Nie musiała się obawiać, miała czuć się pewnie, wziąć czego chciała i potrzebowała, odegrać za zdradę. Drugą ręką, dotknął kolana wspartego na jego udzie, muskając palcami delikatną, ciepłą skórę i bez wahania powędrował dalej pod materiał spódnicy, na kobiece udo. Uniósł wzrok do góry, wydawała się zniecierpliwiona, co wywołało zadziorny uśmiech u niego.
- Co tylko chcesz.- szepnął, zwykle nie będąc gotów na podobne słowa. Pierwsze muśnięcie tych kuszących ust było niewystarczające, zbyt lekkie. Sprawnie przesunął dłonie, przytrzymując ją blisko tą, która już na dobre rozgościła się pod warstwami materiału, a drugą sięgnął jej karku. Zamknął palce na długich blond włosach, bez grama agresji, a z echem łagodności. Pocałował ją, spełniając jej prośbę, namiętnie z lekkim pośpiechem, jakby podświadomie czuł, że coś im przeszkodzi. Działała na niego kojąco, wytłumiając impulsywność, studząc zwyczajną ostrość gestów. Wystarczyło lekkie spięcie sylwetki, aby odpuszczał odrobinę, badając gdzie leży granica, którą mu narzuci. Złapał ją nieco mocniej, by unieść ostrożnie, bo chociaż nie była ciężka, powoli przestawało być to wygodne. Podszedł do stołu, aby posadzić ją na krawędzi blatu. Oderwał się od niej niechętnie, zerkając na zaczerwienione od pocałunku usta. Kolejne złożył na łabędziej szyi, czując intensywniej zapach róż, morskiego powietrza i jaśminu. Miał wrażenie, że ta mieszanka już zawsze będzie kojarzyć mu się z piękną Wandą.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Subtelne naginanie cudzej woli, sprawienie, by tkwił w przeświadczeniu, iż podjęta decyzja była jego własnym pomysłem, to sztuka, jaką Evandra zaczęła zgłębiać przed laty zamiast sięgać do szkolnych podręczników. Z wrodzoną naturalnością przychodziło wszak wyproszenie dłuższego spaceru, dodatkowego deseru czy nowych bucików. Odpisana praca domowa, przyniesione z Wielkiej Sali łakocie, odrobiony w zamian za uśmiech szlaban. Tkwiła w przekonaniu, że skoro została obdarowana tak wielkim darem, nie powinna go marnować, pozwolić, by kurzył się bezużyteczny, kiedy wciąż mogła go wykorzystać, odkryć cały potencjał.
Za oknem z wolna wzrastało słońce, jasna łuna starała się przebić przez przecinany deszczem Londyn. Tłumiony blask nieśmiało zaglądał przez przybrudzone okna, rozpraszając się po podłodze w rogu pokoju, podczas gdy trwający w swych objęciach czarodzieje wymieniali urywane oddechy. Na tą jedną krótką chwilę lady Rosier zdołała zapomnieć skąd w ogóle wzięła się w lekko zakurzonym pokoju o tej jakże nieprzyzwoitej porze. Półwili umysł całkowicie skupił się na mnogości wrażeń, jakie swym delikatnym, acz pewnym dotykiem przynosił jej Cillian. Zaskoczona nagle sunącą pod materiałem spódnicy dłonią zacisnęła mocniej palce na ciemnych włosach, niezrażona śmiałością, jaką sama wszak wymusiła.
Kolejną deklarację przyjęła z uśmiechem, przypieczętowując ją pocałunkiem zgodnie z ustalonymi wcześniej niepisanymi zasadami. Choć nie tak początkowo wyobrażała sobie realizację zemsty, to ciągnące ku niespełnionej przyjemności pragnienie było bez żadnych szans w zestawieniu z planowaniem dalszych, rozsądnych działań. To spomiędzy jej ust wydarło się westchnienie, którym nieskrępowanie oznajmiała o rozkosznych wrażeniach.
Wtem stracony pod nogami grunt i oparcie o twardy blat stołu. Wystarczył ten jeden, krótki moment, by w mgnieniu oka przyjemne doznanie zmieniło się w tłamszącą dokuczliwość. Spotkała się ze spojrzeniem Macnaira, dostrzegając w nim jedynie pasję i gotowość do spełnienia wszelkich zachcianek, jakie nie zdążyły jeszcze zagościć w głowie Evandry. Schodzące ku szyi usta miały dawać świadectwo oddaniu, jakiego dziś od niego wymagała, ale w jej odczuciu każda kolejna sekunda stawała się męczącym utrapieniem.
Co ty wyprawiasz?!, zawołała nagle do swych myśli. Nie takich objęć chciała. Palące i niecierpliwe dłonie szykowały się już do pozbycia kolejnej z niepotrzebnych w dzisiejszym akcie warstw materiału, a krzyczący wewnątrz głos nabierał na mocy. Uniosła wzrok na biały sufit, wbijając weń spojrzenie, w jakim coraz wyraźniej gościło rozczarowanie.
- Nie, dość! - powiedziała wreszcie, by lekkim, zmęczonym ruchem odepchnąć od siebie zapalczywe dłonie. - To fatalny pomysł, najgorszy z możliwych. - Pokręciła głową i zsunęła się z blatu, skąd mogła wreszcie wyślizgnąć się z objęć, jakie jeszcze przed chwilą składały obietnicę spełnienia wszelkich pragnień. Pędząca wciąż w żyłach krew doprowadza do mdłości, na drżących nogach odeszła kilka kroków, nie dając Cillianowi żadnych słów wyjaśnienia, które tak mu się przecież należały.
Kobieca broda zadrżała, gdy z wolna zaczęło do niej docierać co się właśnie stało. Wcale nie zależało jej na cierpieniu Tristana, a ta cała zemsta nie przynosiła żadnej satysfakcji. Czemu miał służyć ten odwet, skoro i tak nie mogła mu o tym powiedzieć? Sięgnęła wzrokiem twarzy Cilliana, czując narastające wątpliwości. Czym jego miękkie usta różniły się od Tristanowych pocałunków?
Są nieprawdziwe.
Zaróżowione policzki zapiekły nieznośnie, kiedy otrzeźwienie przyszło wraz z kolejną falą poszarpanych myśli. Sama siebie doprowadziła do tego skraju i w imię czego? Z żalu i zazdrości? Z potrzeby bycia kochaną przez tych, którzy jej nie chcieli? To nie zemsta miała przynieść ukojenie, nie złośliwość, a prawdziwe uczucie. Spuściła głowę, pozwalając by złote włosy przesłoniły jej twarz; napływające znów do oczu łzy nie mogły ujrzeć światła, stając się kolejnym symbolem porażki.
- Przepraszam, nie powinnam - rzuciła jeszcze, choć wcale nie czuła się winna, a po prostu przegrana. Uginając się pod własnymi wyrzutami wycofała się, nim było za późno, nim kolejny ruch doszczętnie przekreśliłby ją w oczach wszystkich - przede wszystkim swoich.
Po raz pierwszy tego dnia gromadząca się w niej prędko magia przyniosła oddech ulgi. Odgarnęła włosy z twarzy, by jeszcze raz spojrzeć na twarz tego, którego siłą miała przekonać do pomocy w swej zbrodni. Do nagłego skoku nie można się było przyzwyczaić, zebrana moc rozdarła rzeczywistość, wyszarpując półwilę wprost do teleportacyjnego tunelu. Zniknęła nie wiedząc dokąd się udaje, pozostawiając na Nokturnie Cilliana z echem krótkiego, charakterystycznego dźwięku.
Hep!
| zt x2
Za oknem z wolna wzrastało słońce, jasna łuna starała się przebić przez przecinany deszczem Londyn. Tłumiony blask nieśmiało zaglądał przez przybrudzone okna, rozpraszając się po podłodze w rogu pokoju, podczas gdy trwający w swych objęciach czarodzieje wymieniali urywane oddechy. Na tą jedną krótką chwilę lady Rosier zdołała zapomnieć skąd w ogóle wzięła się w lekko zakurzonym pokoju o tej jakże nieprzyzwoitej porze. Półwili umysł całkowicie skupił się na mnogości wrażeń, jakie swym delikatnym, acz pewnym dotykiem przynosił jej Cillian. Zaskoczona nagle sunącą pod materiałem spódnicy dłonią zacisnęła mocniej palce na ciemnych włosach, niezrażona śmiałością, jaką sama wszak wymusiła.
Kolejną deklarację przyjęła z uśmiechem, przypieczętowując ją pocałunkiem zgodnie z ustalonymi wcześniej niepisanymi zasadami. Choć nie tak początkowo wyobrażała sobie realizację zemsty, to ciągnące ku niespełnionej przyjemności pragnienie było bez żadnych szans w zestawieniu z planowaniem dalszych, rozsądnych działań. To spomiędzy jej ust wydarło się westchnienie, którym nieskrępowanie oznajmiała o rozkosznych wrażeniach.
Wtem stracony pod nogami grunt i oparcie o twardy blat stołu. Wystarczył ten jeden, krótki moment, by w mgnieniu oka przyjemne doznanie zmieniło się w tłamszącą dokuczliwość. Spotkała się ze spojrzeniem Macnaira, dostrzegając w nim jedynie pasję i gotowość do spełnienia wszelkich zachcianek, jakie nie zdążyły jeszcze zagościć w głowie Evandry. Schodzące ku szyi usta miały dawać świadectwo oddaniu, jakiego dziś od niego wymagała, ale w jej odczuciu każda kolejna sekunda stawała się męczącym utrapieniem.
Co ty wyprawiasz?!, zawołała nagle do swych myśli. Nie takich objęć chciała. Palące i niecierpliwe dłonie szykowały się już do pozbycia kolejnej z niepotrzebnych w dzisiejszym akcie warstw materiału, a krzyczący wewnątrz głos nabierał na mocy. Uniosła wzrok na biały sufit, wbijając weń spojrzenie, w jakim coraz wyraźniej gościło rozczarowanie.
- Nie, dość! - powiedziała wreszcie, by lekkim, zmęczonym ruchem odepchnąć od siebie zapalczywe dłonie. - To fatalny pomysł, najgorszy z możliwych. - Pokręciła głową i zsunęła się z blatu, skąd mogła wreszcie wyślizgnąć się z objęć, jakie jeszcze przed chwilą składały obietnicę spełnienia wszelkich pragnień. Pędząca wciąż w żyłach krew doprowadza do mdłości, na drżących nogach odeszła kilka kroków, nie dając Cillianowi żadnych słów wyjaśnienia, które tak mu się przecież należały.
Kobieca broda zadrżała, gdy z wolna zaczęło do niej docierać co się właśnie stało. Wcale nie zależało jej na cierpieniu Tristana, a ta cała zemsta nie przynosiła żadnej satysfakcji. Czemu miał służyć ten odwet, skoro i tak nie mogła mu o tym powiedzieć? Sięgnęła wzrokiem twarzy Cilliana, czując narastające wątpliwości. Czym jego miękkie usta różniły się od Tristanowych pocałunków?
Są nieprawdziwe.
Zaróżowione policzki zapiekły nieznośnie, kiedy otrzeźwienie przyszło wraz z kolejną falą poszarpanych myśli. Sama siebie doprowadziła do tego skraju i w imię czego? Z żalu i zazdrości? Z potrzeby bycia kochaną przez tych, którzy jej nie chcieli? To nie zemsta miała przynieść ukojenie, nie złośliwość, a prawdziwe uczucie. Spuściła głowę, pozwalając by złote włosy przesłoniły jej twarz; napływające znów do oczu łzy nie mogły ujrzeć światła, stając się kolejnym symbolem porażki.
- Przepraszam, nie powinnam - rzuciła jeszcze, choć wcale nie czuła się winna, a po prostu przegrana. Uginając się pod własnymi wyrzutami wycofała się, nim było za późno, nim kolejny ruch doszczętnie przekreśliłby ją w oczach wszystkich - przede wszystkim swoich.
Po raz pierwszy tego dnia gromadząca się w niej prędko magia przyniosła oddech ulgi. Odgarnęła włosy z twarzy, by jeszcze raz spojrzeć na twarz tego, którego siłą miała przekonać do pomocy w swej zbrodni. Do nagłego skoku nie można się było przyzwyczaić, zebrana moc rozdarła rzeczywistość, wyszarpując półwilę wprost do teleportacyjnego tunelu. Zniknęła nie wiedząc dokąd się udaje, pozostawiając na Nokturnie Cilliana z echem krótkiego, charakterystycznego dźwięku.
Hep!
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Łazienka
Szybka odpowiedź