Pracownia i gabinet Anthony'ego
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pracownia i gabinet Anthony'ego
Znajdujący się na piętrze. Ozdobiony boazerią i utrzymany w niebiesko-złotych barwach gabinet należy do Anthony’ego. Znajdują się tu głównie księgi z przychodami rodzinnej destylarni, ale i mała aparatura do destylacji (która częściej służy jako ozdoba, ze względu na to, że główna aparatura znajduje się w piwnicy). Na biurku znajdują się kolejne księgi z przychodami, liczne małe portrety rodziny i inne przedmioty bliskie Macmillanowi. Przed biurkiem ustawione są dwa wyjątkowo wygodne fotele w granatowo-złotych barwach. Przy jednej ze ścian znajduje się kominek i kolejne fotele oraz sofa, a przed nimi mały dębowy stoliczek z karafkami i różnorodnym alkoholem. Na ścianach znajdują się głównie obrazy martwej natury. Pomieszczenie sprawia wrażenie wyjątkowo przytulnego.
29.XI.1957
Kiedy dwa dni temu Pimpek pojawił się na jego parapecie był świecie przekonany, że dostał odpowiedź na swój list od Prudence. Udało im się nawiązać kontakt listowny, gdyż nie mogli liczyć na to, że znów na siebie wpadną przez przypadek. To drugie spotkanie z nią w barze bardzo zapadło mu w pamięć i była bardzo częstym gościem w jego myślach, a każdy list, który od niej otrzymał sprawiał mu wiele radości.
Jakież było jego zdziwienie kiedy okazało się, że list wyszedł spod pióra Anthony'ego Macmillana. Nie miał z tym człowiekiem kontaktu od momentu swojego powrotu do życia. Znali się jeszcze z Zakonu i Gabriel doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Macmillan brał udział w procesie jego przywracania do świata żywych, za co był mu bardzo wdzięczny. Od tamtej pory jednak nie kontaktował się z nim, zwłaszcza, że oddalił się od Zakonu i dopiero niedawno postanowił wrócić do czynnej walki.
Nie wiedział o czym mógłby chcieć z nim rozmawiać i czym była kwestia niecierpiąca zwłoki, ale mimo tego dwa dni później chwilę przed 10 pojawił się przed dworem Macmillanów w Puddlemere. Przeszedł przez obszerne podwórze, po czym został wpuszczony do środka. W holu przekazał swoją skórzaną kurtkę skrzatowi i rozejrzał się po wnętrzu. Było jasne i zdecydowanie gustowne, nie było jakiegoś ogromnego przepychu, ale od razu było widać, że znajduje sie w domu rodziny szlachetnej. Gabriel czuł, że w ogóle nie pasuje do wnętrza. Miał na sobie koszulę i ciemne spodnie, koszulę udało mu się nawet wyprasować, na to spotkanie. Niby spotkanie ze znajomym, ale mimo wszystko to jednak Lord. Włosy, zdecydowanie przydługie, spiął dzisiaj w mały koczek coby wyglądać schludnie. Potem najwyżej pogada z Kerrie, może go podetnie.
W końcu wrócił do niego skrzat i poprosił aby ten ruszył za nią. Gab na spokojnie szedł za tym małym stworzeniem, a kiedy w końcu znaleźli się na miejscu, wszedł do pomieszczenia, uprzednio oczywiście kulturalnie pukając dwa razy w drzwi. Pierwsze co uderzyło w niego to przytulność tego miejsca. Może nie było całkiem w jego stylu, ale w jakimś stopniu mu się podobało.
- Dzień dobry Anthony. - powiedział spokojnie zamykając za sobą drzwi i od razu kierując wzrok na mężczyznę - Pisałeś, więc jestem.
Nie ważne, że nie miał bladego pojęcia po co ten chciał się z nim spotkać. Kultura wymagała by odpowiedzieć na zaproszenie.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może popełnił błąd czytając cudzą pocztę. Na pewno nie należało to do szlachetnych czynów… Być może naprawdę zachował się jak największy idiota i wariat na świecie. Usprawiedliwiał się, że robił to dla dobra wszystkich Macmillanów. Dużo sów wylatywało z Puddlemere w ostatnim czasie… i zwyczajnie chciał wiedzieć do kogo należała ta jedna, jak gdyby obawiając się, że nie przynosiła zbyt wiele dobrego. A potem… cóż… wszystko poszło lawinowo. Nagle się wściekł… a na końcu zaczęło go zjadać własne sumienie.
Najbardziej zezłościło go to, że słowa kuzynki sprzed prawie dwóch miesięcy nie okazały się żartem, tylko prawdą. A dałby sobie rękę odciąć (i teraz by ją pewnie zgubił), że wtedy mówiła o związku z kimś spoza szlachty, żeby tylko go zdenerwować jeszcze bardziej. Był wściekły, bo domyślał się gdzie to wszystko prowadziło. Przechodził przez podobną sytuację. Prudence, w jego przekonaniu, nie byłaby w stanie odnaleźć się w życiu bez luksusów. Poza tym, myśląc o przyszłości Macmillanów, potrzebował jej do wzmocnienia istniejących sojuszów. Nie tylko on sam, ale wszyscy Macmillanowie. Nie mógł jej tak po prostu oddać komukolwiek.
W gabinecie siedział od samego rana. Nerwy zjadały go żywcem, bo przecież nigdy nie przeprowadzał podobnej rozmowy. Nie miał pojęcia kto miał przekroczyć próg rezydencji i jakim typem osoby miał być. Wyobrażał sobie wyjątkowo wybuchową rozmowę, ozdobioną nawet rękoczynami i zaklęciami. Czy ten mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego w jakiej sytuacji stawiał wszystkich Macmillanów i Prudence? Czy był świadom tego jaki skandal mógł wybuchnąć, gdyby ktoś dowiedział się o ich związku? Anthony’ego prześladowały także własne, te tragiczniejsze doświadczenia, których nie potrafił wyrzucić z głowy. Martwił się o bezpieczeństwo kuzynki, obawiając się, że przysłowiowym rogiem mógł czaić się ktoś, kto doprowadziłby ją do niewyobrażalnego nieszczęścia i smutku.
Wyczekiwał dziesiątej. Popijał od czasu do czasu whisky i obracał sztylet w swojej dłoni, żeby tylko zabić czas i złagodzić nerwy. Oparł się wygodnie w swoim fotelu i zerkał co jakiś czas w stronę drzwi, oczekując albo skrzata, albo delikwenta. Czy powinien mu wyświecić w twarz na dzień dobry? Nie. To by była przesada… Chyba… Zacisnął usta i odstawił sztylet na chwilę na bok.
Nie minęło sporo czasu, kiedy pojawił się najpierw skrzat, informujący o przybyłym gościu… a potem drzwi otworzyły się. Serce zabiło mu mocniej, bo już przyszykowywał solidną litanię wyzwisk… Ale przekleństwa utkwiły w gardle, kiedy ujrzał znajomą twarz. W tym jednym momencie wyglądał na skonsternowanego, nie rozumiejąc co Tonks szukał w jego gabinecie akurat o dziesiątej. Przecież się nie umawiali, prawda? Już miał nawet pytać o powód jego wizyty, kiedy wybrzmiało drugie zdanie Gabriela. Te wprawiło go w jeszcze większą konsternację. Potrzebował chwili, żeby połączyć fakty i imię.
A więc Gabriel z listu to Tonks. Na gacie Merlina… Pieprzony zmartwychwstający z grobu Tonks, który jeszcze przed kilkoma miesiącami pojawił się w ramach popijawy. Czy to wtedy zaczął coś knuć wobec jego kuzynki?
Z zaskoczenia w ogóle nic nie odpowiedział. Dopiero długiej chwili ciszy wskazał mu fotel przed biurkiem.
– Siadaj – oznajmił, a jego głos załamał się pomiędzy przyjemnym a oschłym tonem.
Przyglądał mu się uważnie, jak gdyby próbując dostrzec czy rozumiał w jakiej sprawie się tu znalazł i co go czekało. Nieświadomie wrócił do obracania sztyletu w swojej dłoni.
– Przejdę od razu do sedna, Tonks. Co łączy cię z moją kuzynką, Prudence? – A wypowiadając nazwisko, wskazał na niego sztyletem.
Najbardziej zezłościło go to, że słowa kuzynki sprzed prawie dwóch miesięcy nie okazały się żartem, tylko prawdą. A dałby sobie rękę odciąć (i teraz by ją pewnie zgubił), że wtedy mówiła o związku z kimś spoza szlachty, żeby tylko go zdenerwować jeszcze bardziej. Był wściekły, bo domyślał się gdzie to wszystko prowadziło. Przechodził przez podobną sytuację. Prudence, w jego przekonaniu, nie byłaby w stanie odnaleźć się w życiu bez luksusów. Poza tym, myśląc o przyszłości Macmillanów, potrzebował jej do wzmocnienia istniejących sojuszów. Nie tylko on sam, ale wszyscy Macmillanowie. Nie mógł jej tak po prostu oddać komukolwiek.
W gabinecie siedział od samego rana. Nerwy zjadały go żywcem, bo przecież nigdy nie przeprowadzał podobnej rozmowy. Nie miał pojęcia kto miał przekroczyć próg rezydencji i jakim typem osoby miał być. Wyobrażał sobie wyjątkowo wybuchową rozmowę, ozdobioną nawet rękoczynami i zaklęciami. Czy ten mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego w jakiej sytuacji stawiał wszystkich Macmillanów i Prudence? Czy był świadom tego jaki skandal mógł wybuchnąć, gdyby ktoś dowiedział się o ich związku? Anthony’ego prześladowały także własne, te tragiczniejsze doświadczenia, których nie potrafił wyrzucić z głowy. Martwił się o bezpieczeństwo kuzynki, obawiając się, że przysłowiowym rogiem mógł czaić się ktoś, kto doprowadziłby ją do niewyobrażalnego nieszczęścia i smutku.
Wyczekiwał dziesiątej. Popijał od czasu do czasu whisky i obracał sztylet w swojej dłoni, żeby tylko zabić czas i złagodzić nerwy. Oparł się wygodnie w swoim fotelu i zerkał co jakiś czas w stronę drzwi, oczekując albo skrzata, albo delikwenta. Czy powinien mu wyświecić w twarz na dzień dobry? Nie. To by była przesada… Chyba… Zacisnął usta i odstawił sztylet na chwilę na bok.
Nie minęło sporo czasu, kiedy pojawił się najpierw skrzat, informujący o przybyłym gościu… a potem drzwi otworzyły się. Serce zabiło mu mocniej, bo już przyszykowywał solidną litanię wyzwisk… Ale przekleństwa utkwiły w gardle, kiedy ujrzał znajomą twarz. W tym jednym momencie wyglądał na skonsternowanego, nie rozumiejąc co Tonks szukał w jego gabinecie akurat o dziesiątej. Przecież się nie umawiali, prawda? Już miał nawet pytać o powód jego wizyty, kiedy wybrzmiało drugie zdanie Gabriela. Te wprawiło go w jeszcze większą konsternację. Potrzebował chwili, żeby połączyć fakty i imię.
A więc Gabriel z listu to Tonks. Na gacie Merlina… Pieprzony zmartwychwstający z grobu Tonks, który jeszcze przed kilkoma miesiącami pojawił się w ramach popijawy. Czy to wtedy zaczął coś knuć wobec jego kuzynki?
Z zaskoczenia w ogóle nic nie odpowiedział. Dopiero długiej chwili ciszy wskazał mu fotel przed biurkiem.
– Siadaj – oznajmił, a jego głos załamał się pomiędzy przyjemnym a oschłym tonem.
Przyglądał mu się uważnie, jak gdyby próbując dostrzec czy rozumiał w jakiej sprawie się tu znalazł i co go czekało. Nieświadomie wrócił do obracania sztyletu w swojej dłoni.
– Przejdę od razu do sedna, Tonks. Co łączy cię z moją kuzynką, Prudence? – A wypowiadając nazwisko, wskazał na niego sztyletem.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie umknęła mu konsternacja na twarzy starego znajomego kiedy ten na niego spojrzał. Przez moment przeszło mu przez głowę, że może pomylił Macmillanów i to nie Anthony do niego pisał, ale potem do niego dotarło, że przecież nie zna innego Macmillana. Chwilę później jego wzrok padł na sztylet w dłoni mężczyzny i uniósł lekko brew ku górze. Ostatnio kiedy się widzieli raczej było wszystko okey…ba napili się nawet wtedy porządnie.
Przeszedł przez pomieszczenie, po czym na spokojnie usiadł na fotelu przed biurkiem. Co prawda nie na takie powitanie liczył, ale jak widać nie tylko on ostatnimi czasy przeszedł przemianę. Po chwili jednak przestał się tym przejmować, kiedy usłyszał kolejne słowa.
Moment, że co? Jakby na początku słowa Antka w ogóle do niego nie dotarły. Spojrzał na niego zaskoczony i to naprawdę potężnie zaskoczony, ale po chwili jego mózg zaczął chodzić na najwyższych obrotach. Zaczął łączyć fakty. Prudence mówiąca mu, że mieszka w Puddlemere, opowiadająca, że rodzina nie byłaby z niej zadowolona, że przesiaduje w barze, gdzie ostatnio się widzieli… kwestia bezpieczeństwa i uziemienia w domu, o czym wspominała mu w listach. Wszystko to zaczęło się powoli łączyć w całość. Na jaja Merlina… Prudence była Macmillanem… No to się u niego w domu uśmieją jak się dowiedzą, że spotyka się ze szlachcianką.
Kiedy wyszedł z pierwszego szoku, doszedł do wniosku, że to w sumie nic nie zmienia. To co czuje, co zrodziło się nagle, nie zniknie pod wpływem tego, że Pru należy do rodziny szlacheckiej. Uniósł wzrok, po czym spojrzał spokojnie na mężczyznę przed sobą.
- Ale to ostrze to możesz sobie darować. – powiedział spokojnie kręcąc głową, po czym podwinął rękawy koszuli, bo tak mu było zwyczajnie w świecie wygodniej – Jeżeli Prudence to twoja kuzynka, to możesz być przekonany, że nie miałem o tym bladego pojęcia. Chwalenie się nazwiskiem w naszych czasach nie jest bezpieczne. Co mnie z nią łączy? – uniósł brew ku górze – Poznaliśmy się jakiś czas temu, spotkaliśmy się dwa razy, zupełnie przypadkiem, a następnie nawiązaliśmy kontakt listowny…o czym już wiesz, bo jak widać szlachcica nie obowiązuje coś takiego jak tajemnica korespondencji i ma prawo zaglądać do cudzych listów. – powiedział patrząc twardo na Macmillana.
A guzik go obchodziło co ich łączy? Z tego co sam powiedział, jest jego kuzynką, nie jest jej ojcem, więc tak naprawdę nie musi się mu spowiadać. Oboje byli dorosłymi ludźmi, mogli robić co chcą, z tego co ostatnio sprawdzał. Okey, mógł się martwić, ale mimo wszystko nie miał prawa zaglądać do cudzych listów, zdaniem Gabriela było to poniżej wszystkiego.
Przeszedł przez pomieszczenie, po czym na spokojnie usiadł na fotelu przed biurkiem. Co prawda nie na takie powitanie liczył, ale jak widać nie tylko on ostatnimi czasy przeszedł przemianę. Po chwili jednak przestał się tym przejmować, kiedy usłyszał kolejne słowa.
Moment, że co? Jakby na początku słowa Antka w ogóle do niego nie dotarły. Spojrzał na niego zaskoczony i to naprawdę potężnie zaskoczony, ale po chwili jego mózg zaczął chodzić na najwyższych obrotach. Zaczął łączyć fakty. Prudence mówiąca mu, że mieszka w Puddlemere, opowiadająca, że rodzina nie byłaby z niej zadowolona, że przesiaduje w barze, gdzie ostatnio się widzieli… kwestia bezpieczeństwa i uziemienia w domu, o czym wspominała mu w listach. Wszystko to zaczęło się powoli łączyć w całość. Na jaja Merlina… Prudence była Macmillanem… No to się u niego w domu uśmieją jak się dowiedzą, że spotyka się ze szlachcianką.
Kiedy wyszedł z pierwszego szoku, doszedł do wniosku, że to w sumie nic nie zmienia. To co czuje, co zrodziło się nagle, nie zniknie pod wpływem tego, że Pru należy do rodziny szlacheckiej. Uniósł wzrok, po czym spojrzał spokojnie na mężczyznę przed sobą.
- Ale to ostrze to możesz sobie darować. – powiedział spokojnie kręcąc głową, po czym podwinął rękawy koszuli, bo tak mu było zwyczajnie w świecie wygodniej – Jeżeli Prudence to twoja kuzynka, to możesz być przekonany, że nie miałem o tym bladego pojęcia. Chwalenie się nazwiskiem w naszych czasach nie jest bezpieczne. Co mnie z nią łączy? – uniósł brew ku górze – Poznaliśmy się jakiś czas temu, spotkaliśmy się dwa razy, zupełnie przypadkiem, a następnie nawiązaliśmy kontakt listowny…o czym już wiesz, bo jak widać szlachcica nie obowiązuje coś takiego jak tajemnica korespondencji i ma prawo zaglądać do cudzych listów. – powiedział patrząc twardo na Macmillana.
A guzik go obchodziło co ich łączy? Z tego co sam powiedział, jest jego kuzynką, nie jest jej ojcem, więc tak naprawdę nie musi się mu spowiadać. Oboje byli dorosłymi ludźmi, mogli robić co chcą, z tego co ostatnio sprawdzał. Okey, mógł się martwić, ale mimo wszystko nie miał prawa zaglądać do cudzych listów, zdaniem Gabriela było to poniżej wszystkiego.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet Macmillan nie liczył na takie zaskoczenie. Nie oczekiwał Tonksa w swoim gabinecie, nie oczekiwał że to on będzie tajemniczym amantem… i na pewno nie było mu przyjemnie wiedząc, że musiał się z nim skonfrontować. Miał z nim wiele do omówienia jeżeli chodzi o jego namiętne listy. I nic nie było go w stanie przed tym ochronić, nawet to, że Gabriel był kiedyś w Zakonie, ani to, że oddał i życie za Zakon… Jego związek z Prudence nie szkodził niemu, ale jej mógł wywrócić życie do góry nogami. Pozostawiona bez tytułu i pieniędzy nie odnalazłaby się tak szybko w nowej rzeczywistości.
Wpatrywał się w Tonksa jak sęp w swoją ofiarę. Nie chciał wyjść na gbura… ale targały nim skrajne emocje. Z jednej strony chciał wyjaśnić sytuację na spokojnie, biorąc pod uwagę ich znajomość, z drugiej miał ochotę posłać mężczyznę do samego diabła. Właśnie dlatego zdecydował się na szczere pytanie, jak najszybciej przejmując dziwną i gęstą atmosferę w gabinecie. W taki sposób mogli wymienić się myślami, choćby i w najgorszym stylu. Gabriel wyjaśniłby czy między nim i Prudence w ogóle coś istniało, a on wyjaśniłby mu gdzie to wszystko prowadziło… choćby i na swoim przykładzie.
Nie spodziewał się jednak usłyszeć tak nieprzyjemnej odpowiedzi ze strony czarodzieja. Macmillan natychmiast stał się nieprzyjemnie poważny, a przy tym nie zamierzał odstawić sztyletu, którym nadal wskazywał w stronę mężczyzny. Docinka o czytaniu listów szczególnie była celna… ale jednocześnie nadal nie usprawiedliwiała zachowania Gabriela. I o ile był w stanie zrozumieć, że Tonks mógł nie wiedzieć, że Prudence była Macmillanówna… tak nie rozumiał dokąd zmierzał kłamiąc jakoby ich relacja nie była zbyt głęboka.
– Uważaj na słowa – zagroził jedynie, obracając w dłoni sztyletem. Mógł oszukiwać kogokolwiek innego, ale nie jego. Zbyt wiele był mu dłużny, żeby móc mu pyskować w taki sposób. – Twoje listy nie są jedynymi, które pojawiają się na tym dworze. Wśród nich są te, które przepełnione są czarnomagicznymi klątwami lub oszczerstwami względem moich kuzynek i żony – wyjaśnił. – Jeżeli dla ich bezpieczeństwa mam łamać tajemnicę korespondencji, to ją złamię. A ty zamiast wykręcać się zasadami dobrego zachowania mógłbyś mi powiedzieć prawdę. Bo nazywanie mojej kuzynki „najdroższą” i podpisywanie się jako „oddany zawsze tobie” nie sugeruje, że spotkaliście się jedynie dwa razy.
Milczał chwilę, zbierając kolejne słowa w swojej głowie. Na chwilę odłożył sztylet przed siebie i złożył ręce na piersi. Ponownie obserwował Tonksa zastanawiając się jak wytłumaczyć mu to, co kłębiło się po jego głowie.
– Słuchaj mnie uważnie. Związek z kimś spoza szlachty wiąże się z wykreśleniem z rodu, pozbawieniem wszystkich przywilejów. Zastanów się i ty, i ona czy tego chcecie. Bo o ile dla ciebie nic to nie zmienia… dla niej tak. Nie wiem co tobą kieruje, ale jeżeli ją kochasz, to pomyśl o tym, że kiedy tylko ona zdecyduje się na wyjście za ciebie, będzie pozbawiona pieniędzy, nazwiska i tytułu. Nie mówię, że rodzina o niej zapomni… ale zasady są proste. Służba rodzinie albo własna przyjemność – wyjaśnił chłodno. Nerwowo przeczesał włosy i pochylił się w stronę Tonksa. – Ona nie wie jak wygląda zwykłe życie poza pałacem. Możemy być jedną z bardziej promugolskich rodzin ze szlachty, ale wciąż nasze życie różni się od życia kogokolwiek innego. Być może teraz wydaje się wam, że jesteście w stanie pogodzić różnice… ale one prędzej czy później się pojawią. Wiem to na własnym przykładzie…
Wpatrywał się w Tonksa jak sęp w swoją ofiarę. Nie chciał wyjść na gbura… ale targały nim skrajne emocje. Z jednej strony chciał wyjaśnić sytuację na spokojnie, biorąc pod uwagę ich znajomość, z drugiej miał ochotę posłać mężczyznę do samego diabła. Właśnie dlatego zdecydował się na szczere pytanie, jak najszybciej przejmując dziwną i gęstą atmosferę w gabinecie. W taki sposób mogli wymienić się myślami, choćby i w najgorszym stylu. Gabriel wyjaśniłby czy między nim i Prudence w ogóle coś istniało, a on wyjaśniłby mu gdzie to wszystko prowadziło… choćby i na swoim przykładzie.
Nie spodziewał się jednak usłyszeć tak nieprzyjemnej odpowiedzi ze strony czarodzieja. Macmillan natychmiast stał się nieprzyjemnie poważny, a przy tym nie zamierzał odstawić sztyletu, którym nadal wskazywał w stronę mężczyzny. Docinka o czytaniu listów szczególnie była celna… ale jednocześnie nadal nie usprawiedliwiała zachowania Gabriela. I o ile był w stanie zrozumieć, że Tonks mógł nie wiedzieć, że Prudence była Macmillanówna… tak nie rozumiał dokąd zmierzał kłamiąc jakoby ich relacja nie była zbyt głęboka.
– Uważaj na słowa – zagroził jedynie, obracając w dłoni sztyletem. Mógł oszukiwać kogokolwiek innego, ale nie jego. Zbyt wiele był mu dłużny, żeby móc mu pyskować w taki sposób. – Twoje listy nie są jedynymi, które pojawiają się na tym dworze. Wśród nich są te, które przepełnione są czarnomagicznymi klątwami lub oszczerstwami względem moich kuzynek i żony – wyjaśnił. – Jeżeli dla ich bezpieczeństwa mam łamać tajemnicę korespondencji, to ją złamię. A ty zamiast wykręcać się zasadami dobrego zachowania mógłbyś mi powiedzieć prawdę. Bo nazywanie mojej kuzynki „najdroższą” i podpisywanie się jako „oddany zawsze tobie” nie sugeruje, że spotkaliście się jedynie dwa razy.
Milczał chwilę, zbierając kolejne słowa w swojej głowie. Na chwilę odłożył sztylet przed siebie i złożył ręce na piersi. Ponownie obserwował Tonksa zastanawiając się jak wytłumaczyć mu to, co kłębiło się po jego głowie.
– Słuchaj mnie uważnie. Związek z kimś spoza szlachty wiąże się z wykreśleniem z rodu, pozbawieniem wszystkich przywilejów. Zastanów się i ty, i ona czy tego chcecie. Bo o ile dla ciebie nic to nie zmienia… dla niej tak. Nie wiem co tobą kieruje, ale jeżeli ją kochasz, to pomyśl o tym, że kiedy tylko ona zdecyduje się na wyjście za ciebie, będzie pozbawiona pieniędzy, nazwiska i tytułu. Nie mówię, że rodzina o niej zapomni… ale zasady są proste. Służba rodzinie albo własna przyjemność – wyjaśnił chłodno. Nerwowo przeczesał włosy i pochylił się w stronę Tonksa. – Ona nie wie jak wygląda zwykłe życie poza pałacem. Możemy być jedną z bardziej promugolskich rodzin ze szlachty, ale wciąż nasze życie różni się od życia kogokolwiek innego. Być może teraz wydaje się wam, że jesteście w stanie pogodzić różnice… ale one prędzej czy później się pojawią. Wiem to na własnym przykładzie…
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Groźne miny i wskazywanie w jego kierunku ostrzem totalnie nie robiło na nim wrażenia. Wiedział, że nie powinien się w ten sposób do niego odzywać i już nawet nie ze wzgląd na ich znajomość, ale przez sam wzgląd na to, że miał do czynienia z lordem. Nie mógł jednak znieść faktu, że ktoś czyta jego listy. Listy, które były zaadresowane do Prudence i tylko ona miała prawo je czytać.
Sytuacja w tym momencie była wystarczająco trudna i skomplikowana. Wiedział jakie zasady obowiązują w rodzinie szlacheckiej i oczywiście, że nie chciał by Pru musiała wybierać między nim, a rodziną...ale jednocześnie nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować z niej. W poprzednim życiu, kiedy poświęcił się pracy i walce o lepsze jutro, jakby zapomniał o sobie i swoich potrzebach. Teraz nie miał zamiaru popełniać tego błędu, teraz chciał żyć pełnią życia i brać z niego garściami, bo przecież nigdy nie wiadomo kto lub co czycha na nas za rogiem.
- Anthony posłuchaj... - pokręcił głową unosząc się wyżej na fotelu, po czym wyprostował się i spojrzał na niego uważnie - Znamy się już trochę czasu. Nie mam żadnego interesu w tym aby cię okłamywać i ty doskonale zdajesz sobie sprawę. Prawda jest taka, że spotkałem się z Prudence dwa razy. Oba spotkania były przypadkowe, ale nie ukrywam, że podczas drugiego...powiedzmy, że coś się pojawiło i dobrze wiesz co mam na myśli. - odparł spokojnie nie odrywając od niego spojrzenia.
Nie było sensu się kłócić czy rzucać się sobie do gardeł. Byli dorosłymi ludźmi i tak też powinni się zachowywać.
- Korespondencja listowna jest dla nas aktualnie jedynym źródłem kontaktu. Ani ona ani jak na razie nie mamy sposobności się spotkać. Ale tak, sformułowania, których używam w moich listach nie są przypadkowe i nie wypieram się tego. - dodał kręcąc głową.
Wysłuchał kolejnych słów Macmillana w milczeniu. Przetrawił je dokładnie. Nie było opcji by ktoś łatwo o tobie zapomniał to było pewne, ale zdawał sobie sprawę jak bardzo restrykcyjnie szlachta podchodzi do swoich tradycji i innych tego typu. Czasami uważał to za godne podziwu, ale jeśli szło się w takie tematy, jakie poruszali w tym momencie, nie podzielał tego optymizmu. Miał mimo wszystko kilka obiekcji co do słów mężczyzny.
- Nie zgadzam się z tobą. - pokręcił głową - Oczywiście, że nie chcę by Prudence musiała wybierać między rodziną, a mną. Nie chcę abyście wy też musieli w ogóle stawiać ją przed takim wyborem. I z całym szacunkiem Anthony, ale wydaje mi się, że totalnie nie znasz swojej kuzynki. Prudence nie zależy na tytułach, pieniądzach i tym wszystkim co macie. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak wygląda życie poza murami waszego azylu...lepiej niż myślisz. A skoro wiesz na swoim przykładzie jak to jest...to nie rozumiem po co ta cała rozmowa? Wiesz przecież, że tak naprawdę nie masz wpływu na to czujesz...na uczucia, które kłębią się w twoim ciele, w twojej głowie...uwierz mi, spędziłem ostatnie pół roku na walczeniu ze swoimi emocjami...wiem coś o tym. - uniósł brew ku górze patrząc na szlachcica uważnie - I tak, kocham ją i nie mam zamiaru z niej rezygnować. Wybacz, ale tak jest. - pokręcił głową.
Powiedział to tak naprawdę pierwszy raz na głos. Wcześniej jedynie o tym myślał, przez moment nawet wydawało mu się to troszkę niedorzeczne, że przecież widzieli się dwa razy i korespondują listownie. Z czasem jednak przestał walczyć z uczuciem, bo wiedział, że to i tak nie miało najmniejszego sensu.
Sytuacja w tym momencie była wystarczająco trudna i skomplikowana. Wiedział jakie zasady obowiązują w rodzinie szlacheckiej i oczywiście, że nie chciał by Pru musiała wybierać między nim, a rodziną...ale jednocześnie nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować z niej. W poprzednim życiu, kiedy poświęcił się pracy i walce o lepsze jutro, jakby zapomniał o sobie i swoich potrzebach. Teraz nie miał zamiaru popełniać tego błędu, teraz chciał żyć pełnią życia i brać z niego garściami, bo przecież nigdy nie wiadomo kto lub co czycha na nas za rogiem.
- Anthony posłuchaj... - pokręcił głową unosząc się wyżej na fotelu, po czym wyprostował się i spojrzał na niego uważnie - Znamy się już trochę czasu. Nie mam żadnego interesu w tym aby cię okłamywać i ty doskonale zdajesz sobie sprawę. Prawda jest taka, że spotkałem się z Prudence dwa razy. Oba spotkania były przypadkowe, ale nie ukrywam, że podczas drugiego...powiedzmy, że coś się pojawiło i dobrze wiesz co mam na myśli. - odparł spokojnie nie odrywając od niego spojrzenia.
Nie było sensu się kłócić czy rzucać się sobie do gardeł. Byli dorosłymi ludźmi i tak też powinni się zachowywać.
- Korespondencja listowna jest dla nas aktualnie jedynym źródłem kontaktu. Ani ona ani jak na razie nie mamy sposobności się spotkać. Ale tak, sformułowania, których używam w moich listach nie są przypadkowe i nie wypieram się tego. - dodał kręcąc głową.
Wysłuchał kolejnych słów Macmillana w milczeniu. Przetrawił je dokładnie. Nie było opcji by ktoś łatwo o tobie zapomniał to było pewne, ale zdawał sobie sprawę jak bardzo restrykcyjnie szlachta podchodzi do swoich tradycji i innych tego typu. Czasami uważał to za godne podziwu, ale jeśli szło się w takie tematy, jakie poruszali w tym momencie, nie podzielał tego optymizmu. Miał mimo wszystko kilka obiekcji co do słów mężczyzny.
- Nie zgadzam się z tobą. - pokręcił głową - Oczywiście, że nie chcę by Prudence musiała wybierać między rodziną, a mną. Nie chcę abyście wy też musieli w ogóle stawiać ją przed takim wyborem. I z całym szacunkiem Anthony, ale wydaje mi się, że totalnie nie znasz swojej kuzynki. Prudence nie zależy na tytułach, pieniądzach i tym wszystkim co macie. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak wygląda życie poza murami waszego azylu...lepiej niż myślisz. A skoro wiesz na swoim przykładzie jak to jest...to nie rozumiem po co ta cała rozmowa? Wiesz przecież, że tak naprawdę nie masz wpływu na to czujesz...na uczucia, które kłębią się w twoim ciele, w twojej głowie...uwierz mi, spędziłem ostatnie pół roku na walczeniu ze swoimi emocjami...wiem coś o tym. - uniósł brew ku górze patrząc na szlachcica uważnie - I tak, kocham ją i nie mam zamiaru z niej rezygnować. Wybacz, ale tak jest. - pokręcił głową.
Powiedział to tak naprawdę pierwszy raz na głos. Wcześniej jedynie o tym myślał, przez moment nawet wydawało mu się to troszkę niedorzeczne, że przecież widzieli się dwa razy i korespondują listownie. Z czasem jednak przestał walczyć z uczuciem, bo wiedział, że to i tak nie miało najmniejszego sensu.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego groźne miny nie miały na celu przestraszenia Gabriela. Nie prawił ich z premedytacją, żeby go przestraszyć. Był zły i zawiedziony na byłego Zakonnika, a i przy tym było mu zwyczajnie nieprzyjemnie. Nie kontrolował siebie i swoich grymasów. Dotychczas niewiele miał okazji, żeby rozmawiać w podobny sposób z kimkolwiek, kto stał po tej samej stronie barykady. Ale dotychczas nikt nie żądał związku z którąkolwiek z jego kuzynek. Zwyczajnie nie potrafił ukrywać swoich emocji i nie zamierzał. Mógł się trochę kontrolować, ale na pewno nie w pełni.
Nabrał powietrza, kiedy Tonks postanowił odpowiedzieć mu na jego słowa. Uważnie obserwował mężczyznę, starając się dostrzec cokolwiek, co wskazywałoby na kłamstwo. Wciąż był przekonany, że czarodziej przed chwilą go okłamał. Bo co innego miał myśleć, czytając jedno, a słysząc drugie? Gabriel był przy tym wyjątkowo uparty. Przynajmniej w oczach Anthony’ego.
Milczał, wsłuchując się w jego słowa. Dwa razy to za mało, żeby stworzyć trwały związek… ale i wystarczająco, żeby zmącić myśli młodej damy o dość porywczym sercu. Macmillan zaczął za to wyobrażać sobie jak słowa Gabriela musiały zadziałać na Prudence, jeżeli ta rzuciła się do walki z olbrzymem. I (choć bezpodstawnie) zaczął obwiniać Tonksa za wszystko, to milczał, chcąc usłyszeć dalsze tłumaczenie swojego gościa.
Uwaga jakoby nie znał swojej rodziny sprawiła, że Anthony uniósł jedną brew. To bolało. Bolało, bo być może miał rację. To jedno zdanie było też wystarczające, żeby oburzyć blondyna. Przez wiele lat swojej nieobecności nie był w stanie widzieć jak kuzynka dorasta… ale przez ostatni rok miał wystarczająco czasu, żeby ją poznać „na nowo”. Nie mówił też, że Prudence zależało na tytule. Nawet jemu nie zależało i najczęściej z niego nie korzystał. Wiedział jednak, że nawet tytuł z którego nie korzystał często wiązał się z obowiązkami… i miała je także blondwłosa lady Macmillan. Obowiązki, których powinna się trzymać, dla dobra nie tylko rodu, ale i całego hrabstwa.
Uczucia były drugą rzeczą. Nikt nie miał na nich wpływu, owszem… i on nie miał na nie wpływu przed dwunastoma latami. Zdawał sobie jednak sprawę z konsekwencji swoich czynów i z wyboru, którego prawie dokonał. Miał za to wrażenie, że ani Gabriel, ani Prudence nie zamierzali tego zrozumieć. Nagłe wyznanie, choć zapewne szczere, było dla niego nie na miejscu. Nie, kiedy miał jedną umowę z Macmillanówną.
– Żaden z Macmillanów nie zgodzi się na ten związek – odpowiedział, a właściwie ponowił po długiej ciszy. – Nie dlatego, że nie chcemy mieszania krwi. Ona wyjaśni ci dlaczego, bo najwyraźniej nie powiedziała ci paru rzeczy. Co do twoich zarzutów… i ja spędziłem wiele lat na panowaniu nad swoimi emocjami. Straciłem więcej niż ty mógłbyś kiedykolwiek stracić. Dlatego też tak długo jak Prudence jest Macmillanem, tak długo jest bezpieczna… Nie zamierzam stracić drugiej ważnej dla siebie osoby.
Przykre wspomnienia sprzed wielu lat wróciły, w tym wspomnienia z letniej nocy tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego. Choć Macmillanównie nie mogła zagrozić (przynajmniej na tę chwilę) ta sama osoba, która zagroziła Eleonorze… tak Macmillanowie mieli obecnie jeszcze więcej przeciwników, którzy mogliby wykorzystać związek pomiędzy nią a Gabrielem do złych celów.
– Nie chcę cię widzieć w pobliżu mojej kuzynki – oświadczył śmiertelnie poważnie. – Nie dlatego, że mam coś przeciwko tobie lub jakiemukolwiek Tonksowi. Zrobisz to dla jej bezpieczeństwa. Zdołałeś namieszać jej w głowie do tego stopnia, że ruszyła na olbrzyma. Olbrzyma, na Merlina! Bez przeszkolenia w walce! – zaznaczył, a żeby nie próbował mu odpyskować, natychmiast dodał: – Jesteś mi to dłużny po tym, co dla ciebie zrobiłem.
Nabrał powietrza, kiedy Tonks postanowił odpowiedzieć mu na jego słowa. Uważnie obserwował mężczyznę, starając się dostrzec cokolwiek, co wskazywałoby na kłamstwo. Wciąż był przekonany, że czarodziej przed chwilą go okłamał. Bo co innego miał myśleć, czytając jedno, a słysząc drugie? Gabriel był przy tym wyjątkowo uparty. Przynajmniej w oczach Anthony’ego.
Milczał, wsłuchując się w jego słowa. Dwa razy to za mało, żeby stworzyć trwały związek… ale i wystarczająco, żeby zmącić myśli młodej damy o dość porywczym sercu. Macmillan zaczął za to wyobrażać sobie jak słowa Gabriela musiały zadziałać na Prudence, jeżeli ta rzuciła się do walki z olbrzymem. I (choć bezpodstawnie) zaczął obwiniać Tonksa za wszystko, to milczał, chcąc usłyszeć dalsze tłumaczenie swojego gościa.
Uwaga jakoby nie znał swojej rodziny sprawiła, że Anthony uniósł jedną brew. To bolało. Bolało, bo być może miał rację. To jedno zdanie było też wystarczające, żeby oburzyć blondyna. Przez wiele lat swojej nieobecności nie był w stanie widzieć jak kuzynka dorasta… ale przez ostatni rok miał wystarczająco czasu, żeby ją poznać „na nowo”. Nie mówił też, że Prudence zależało na tytule. Nawet jemu nie zależało i najczęściej z niego nie korzystał. Wiedział jednak, że nawet tytuł z którego nie korzystał często wiązał się z obowiązkami… i miała je także blondwłosa lady Macmillan. Obowiązki, których powinna się trzymać, dla dobra nie tylko rodu, ale i całego hrabstwa.
Uczucia były drugą rzeczą. Nikt nie miał na nich wpływu, owszem… i on nie miał na nie wpływu przed dwunastoma latami. Zdawał sobie jednak sprawę z konsekwencji swoich czynów i z wyboru, którego prawie dokonał. Miał za to wrażenie, że ani Gabriel, ani Prudence nie zamierzali tego zrozumieć. Nagłe wyznanie, choć zapewne szczere, było dla niego nie na miejscu. Nie, kiedy miał jedną umowę z Macmillanówną.
– Żaden z Macmillanów nie zgodzi się na ten związek – odpowiedział, a właściwie ponowił po długiej ciszy. – Nie dlatego, że nie chcemy mieszania krwi. Ona wyjaśni ci dlaczego, bo najwyraźniej nie powiedziała ci paru rzeczy. Co do twoich zarzutów… i ja spędziłem wiele lat na panowaniu nad swoimi emocjami. Straciłem więcej niż ty mógłbyś kiedykolwiek stracić. Dlatego też tak długo jak Prudence jest Macmillanem, tak długo jest bezpieczna… Nie zamierzam stracić drugiej ważnej dla siebie osoby.
Przykre wspomnienia sprzed wielu lat wróciły, w tym wspomnienia z letniej nocy tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego. Choć Macmillanównie nie mogła zagrozić (przynajmniej na tę chwilę) ta sama osoba, która zagroziła Eleonorze… tak Macmillanowie mieli obecnie jeszcze więcej przeciwników, którzy mogliby wykorzystać związek pomiędzy nią a Gabrielem do złych celów.
– Nie chcę cię widzieć w pobliżu mojej kuzynki – oświadczył śmiertelnie poważnie. – Nie dlatego, że mam coś przeciwko tobie lub jakiemukolwiek Tonksowi. Zrobisz to dla jej bezpieczeństwa. Zdołałeś namieszać jej w głowie do tego stopnia, że ruszyła na olbrzyma. Olbrzyma, na Merlina! Bez przeszkolenia w walce! – zaznaczył, a żeby nie próbował mu odpyskować, natychmiast dodał: – Jesteś mi to dłużny po tym, co dla ciebie zrobiłem.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
On za to do perfekcji opanował swoją mimikę twarzy. Na zewnątrz nie było nic widać, ale wewnątrz Tonks się cały gotował. Aż mu się nawet gorąco zrobiło. Ta rozmowa nie miała totalnie sensu. Będą się kłócić teraz o to, który ma racje, kiedy tak naprawdę i jeden i drugi ją miał.
Gabriel nie miał najmniejszego zamiaru zrezygnować z Prudence, a Anthony za wszelką cenę chciał go zniechęcić. Widział po twarzy Macmillana, że ten mu nie wierzy, nauczył się czytać z ludzi, z ich grymasów i dziwnych tików nerwowych. Bez przeszkód zauważył, że podobnie jak on sam, Anthony gotował się w środku. Dla niego to nie miało znaczenia, on zdania nie zmieni.
Mało co mogło go wyprowadzić z równowagi, zburzyć mur, który przez ostatnie ponad pół roku budował... teraz jednak po prostu się zaśmiał.
- Ty naprawdę sądzisz, że ja będę pytał jakiegoś Macmillana o zgodę? - uniósł brew ku górze.
Wiedział, że najprawdopodobniej przegina, że nie powinien się tak zachowywać. Znali się, szanował go, ale nawet jeśli tak było, to nie było opcji by pozwolił komukolwiek sie tak traktować. Najwyraźniej Anthony nie zdawał sobie sprawy z tego, że aktualnie rozmawia z kompletnie innym człowiekiem. Gabriel nie był już tym, którego znał... i miał się zaraz o tym przekonać.
- Poważnie? Chcesz mi mówić co straciłeś? Proszę, zacznijmy się licytować, nie ma sprawy. - Tonks aż się spiął i jeszcze bardziej wyprostował na tym fotelu, jednocześnie zaciskając mocno dłonie na oparciu. - Namieszać w głowie? Nie miałem nic wspólnego z sytuacją z olbrzymem. Nigdy w życiu nie dopuściłbym do tego by stała jej się jakakolwiek krzywda, gdybym tylko wiedział, że wpadł jej do głowy tak durny pomysł pierwszy stanąłbym przed tym olbrzymem i dał się trzasnąć, byleby jej nic się nie stało. Nie masz prawa wciskać mi tej winy, bo jedyny kto stara się jej namieszać w głowie to ty. Nie znasz innych listów, które do mnie napisała. To ty mieszasz jej w głowie, starasz się zrobić z niej przedmiot, który będziesz podawał między lordami, aż w końcu, któryś łaskawie stwierdzi, że weźmie ją za żonę. - warknął ciskając piorunami z oczu w kierunku swojego rozmówcy. - A pomyślałeś chociaż przez sekundę, przeszło ci przez głowę, że ona nie chce spełniać swoich obowiązków względem rodziny? Że chce mieć swoje życie, SWOJE, nie kontrolowane przez was?
Gratulacje, Anthony Macmillan był pierwszym, który zburzył mur, sprawił, że Tonks pokazał emocje, które tłumił w sobie od dłuższego czasu. Nie chciał tego robić, nie chciał by to wszystko wybuchło akurat w tym momencie, ale temat był zdecydowanie zbyt drażliwy. Nigdy wcześniej tak nie zareagował, był raczej z tych ludzi, którzy tłumili emocje, ale od tamtego dnia kiedy wrócił...te wszystkie mroczne myśli, mroczny głos z tyłu głosy, sprawiało, że było mu coraz ciężej. Nie miał napadów agresji czy coś w tym stylu, po prostu mówił co myśli, nie zwracając uwagi na innych.
- Nie jestem ci nic dłużny! Nie prosiłem się o to, nie prosiłem żebyście przywracali mnie do życia i mieszali w głowie jakimiś swoimi cholernymi sztuczkami! Nie mam u ciebie żadnego długu do spłacenia! - warknął podnosząc się z fotela, jeśli Anthony myślał, że ten mu nie odpyskuje to się grubo mylił - A jeśli nie chcesz mnie widzieć w pobliżu swojej kuzynki to zamknij oczy. Bo ja na pewno tam będę. - dodał już naprawdę zły.
Gabriel nie miał najmniejszego zamiaru zrezygnować z Prudence, a Anthony za wszelką cenę chciał go zniechęcić. Widział po twarzy Macmillana, że ten mu nie wierzy, nauczył się czytać z ludzi, z ich grymasów i dziwnych tików nerwowych. Bez przeszkód zauważył, że podobnie jak on sam, Anthony gotował się w środku. Dla niego to nie miało znaczenia, on zdania nie zmieni.
Mało co mogło go wyprowadzić z równowagi, zburzyć mur, który przez ostatnie ponad pół roku budował... teraz jednak po prostu się zaśmiał.
- Ty naprawdę sądzisz, że ja będę pytał jakiegoś Macmillana o zgodę? - uniósł brew ku górze.
Wiedział, że najprawdopodobniej przegina, że nie powinien się tak zachowywać. Znali się, szanował go, ale nawet jeśli tak było, to nie było opcji by pozwolił komukolwiek sie tak traktować. Najwyraźniej Anthony nie zdawał sobie sprawy z tego, że aktualnie rozmawia z kompletnie innym człowiekiem. Gabriel nie był już tym, którego znał... i miał się zaraz o tym przekonać.
- Poważnie? Chcesz mi mówić co straciłeś? Proszę, zacznijmy się licytować, nie ma sprawy. - Tonks aż się spiął i jeszcze bardziej wyprostował na tym fotelu, jednocześnie zaciskając mocno dłonie na oparciu. - Namieszać w głowie? Nie miałem nic wspólnego z sytuacją z olbrzymem. Nigdy w życiu nie dopuściłbym do tego by stała jej się jakakolwiek krzywda, gdybym tylko wiedział, że wpadł jej do głowy tak durny pomysł pierwszy stanąłbym przed tym olbrzymem i dał się trzasnąć, byleby jej nic się nie stało. Nie masz prawa wciskać mi tej winy, bo jedyny kto stara się jej namieszać w głowie to ty. Nie znasz innych listów, które do mnie napisała. To ty mieszasz jej w głowie, starasz się zrobić z niej przedmiot, który będziesz podawał między lordami, aż w końcu, któryś łaskawie stwierdzi, że weźmie ją za żonę. - warknął ciskając piorunami z oczu w kierunku swojego rozmówcy. - A pomyślałeś chociaż przez sekundę, przeszło ci przez głowę, że ona nie chce spełniać swoich obowiązków względem rodziny? Że chce mieć swoje życie, SWOJE, nie kontrolowane przez was?
Gratulacje, Anthony Macmillan był pierwszym, który zburzył mur, sprawił, że Tonks pokazał emocje, które tłumił w sobie od dłuższego czasu. Nie chciał tego robić, nie chciał by to wszystko wybuchło akurat w tym momencie, ale temat był zdecydowanie zbyt drażliwy. Nigdy wcześniej tak nie zareagował, był raczej z tych ludzi, którzy tłumili emocje, ale od tamtego dnia kiedy wrócił...te wszystkie mroczne myśli, mroczny głos z tyłu głosy, sprawiało, że było mu coraz ciężej. Nie miał napadów agresji czy coś w tym stylu, po prostu mówił co myśli, nie zwracając uwagi na innych.
- Nie jestem ci nic dłużny! Nie prosiłem się o to, nie prosiłem żebyście przywracali mnie do życia i mieszali w głowie jakimiś swoimi cholernymi sztuczkami! Nie mam u ciebie żadnego długu do spłacenia! - warknął podnosząc się z fotela, jeśli Anthony myślał, że ten mu nie odpyskuje to się grubo mylił - A jeśli nie chcesz mnie widzieć w pobliżu swojej kuzynki to zamknij oczy. Bo ja na pewno tam będę. - dodał już naprawdę zły.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ledwo się kontrolował. Starał się ze względu na dawną znajomość z Tonksem. Oczywiście, wychodziło mu to tak, jak mu wychodziło, czyli prawie w ogóle. Grymasy na twarzy nie znikały. Myślał, że sytuacja choć trochę się uspokoi; że Gabriel zwyczajnie zrozumie jego spojrzenie na sytuację; że skończy się to na wyjaśnieniu tego jakie mogły być konsekwencje ich decyzji. W tym samym czasie Anthony zmagał się sam ze sobą. Z jednej strony chciał powiedzieć, że to wszystko zależało od nich, ale z drugiej strony wspomnienie tego jak wyglądała Prudence kiedy zjawiła się w domu po ataku olbrzyma zwyczajnie dodawała mu kolejnej iskry wściekłości. Nie wiedział kogo obwiniać za to wszystko, więc obwiniał Tonksa, bo ten miał udowodnioną historię dopisywania się z kuzynką. Mężczyzna był w tym gorszej sytuacji, bo nie próbował zmniejszyć swojego tonu, ani nawet nie próbował postawić się w jego roli. Zamiast tego napierał na swoje jak uparty osioł.
To jedno retoryczne pytanie ze strony gościa sprawiło, że w Anthonym coś pękło. Niegdyś spokojny i dość cichy, od jakiegoś miesiąca lub dwóch ledwo potrafił zapanować nad swoją wybuchową naturą. Zgromił blondyna wzrokiem, a ręka machinalnie sięgnęła po sztylet. Ponownie zaczął obracać nerwowo ostrze, żeby tylko choć trochę uspokoić swoje nerwy. Na Merlina… Na Merlina!, chciał dosłownie zakrzyknąć. Z rozmowy wyniknęła pyskówka, kłótnia, jakkolwiek można byłoby nazwać podwyższony ton jednego i drugiego. Macmillan miał ochotę zwyczajnie wyświecić swojemu gościowi w twarz, żeby przywołać go do porządku. Przecież był jego gościem. Najpierw zatruł myśli Prudence swoją osobą, potem pewnie nagadał jej wielu rzeczy o Zakonie, a ta zwariowała, żeby udowodnić, że i ona nadawała się do walki. Tak musiało być, bo jak miało być inaczej? On nigdy nie puściłby żaden kuzynki na pole bitwy. Ledwo wytrzymywał kiedy Ria była w Zakonie, a po tym co się stało w Azkabanie był szczęśliwy, że mimo wszystko ożenił się z nią i teraz nie mogła działać ze względu na ciążę.
Dłoń Macmillana z impetem uderzyła o stół. Wszystkie przedmioty nagle się zadrżały. Szklanka z whisky odrobinę się przesunęła.
– Uważaj – zagroził, ponownie wskazując w niego ostrzem. – Będę się licytować, bo chodzi o zdrowie i życie mojej kuzynki. Mojej kuzynki. Nie byłeś tu, kiedy ledwo wróciła do domu – zawarczał w odpowiedzi. – Nie będziesz jej pisać, nie będziesz się z nią spotykać i koniec – zastrzegł złośliwie. – I nie próbuj mi wmawiać, że traktuję ją jak przedmiot. Gówno wiesz o naszej rodzinie. Gówno wiesz o mnie. I gdyby każdy kontrolował jej życie, to nie biegałaby po Anglii jak gdyby nie mielibyśmy wojny. Ale może ktoś powinien, bo najwyraźniej zbyt wiele wolności doprowadza do tragedii.
Dyszał ciężko, wbijając wściekły wzrok w niedawnego towarzysza broni. W złości uznał go nawet za niewdzięcznika. On śmiał mu pyskować? W takiej sytuacji?
– A jednak tutaj jesteś, więc zrób mi jedną przyjemność i jednak trzymaj się z dala od Prudence, dla jej bezpieczeństwa i dobra – wycedził przez zęby. – Bo następnym razem nie będziemy rozmawiać ty i ja, tylko ona i nestor.
Wstał zaraz za Gabrielem. Sztylet wbił natomiast w stół. Dłoń jednak zatrzymał na rękojeści, drugą oparł po blat i pochylił się w stronę Tonksa.
– Pryncypałku! – wrzasnął na cały głos, żeby przywołać rodzinnego skrzata.
To jedno retoryczne pytanie ze strony gościa sprawiło, że w Anthonym coś pękło. Niegdyś spokojny i dość cichy, od jakiegoś miesiąca lub dwóch ledwo potrafił zapanować nad swoją wybuchową naturą. Zgromił blondyna wzrokiem, a ręka machinalnie sięgnęła po sztylet. Ponownie zaczął obracać nerwowo ostrze, żeby tylko choć trochę uspokoić swoje nerwy. Na Merlina… Na Merlina!, chciał dosłownie zakrzyknąć. Z rozmowy wyniknęła pyskówka, kłótnia, jakkolwiek można byłoby nazwać podwyższony ton jednego i drugiego. Macmillan miał ochotę zwyczajnie wyświecić swojemu gościowi w twarz, żeby przywołać go do porządku. Przecież był jego gościem. Najpierw zatruł myśli Prudence swoją osobą, potem pewnie nagadał jej wielu rzeczy o Zakonie, a ta zwariowała, żeby udowodnić, że i ona nadawała się do walki. Tak musiało być, bo jak miało być inaczej? On nigdy nie puściłby żaden kuzynki na pole bitwy. Ledwo wytrzymywał kiedy Ria była w Zakonie, a po tym co się stało w Azkabanie był szczęśliwy, że mimo wszystko ożenił się z nią i teraz nie mogła działać ze względu na ciążę.
Dłoń Macmillana z impetem uderzyła o stół. Wszystkie przedmioty nagle się zadrżały. Szklanka z whisky odrobinę się przesunęła.
– Uważaj – zagroził, ponownie wskazując w niego ostrzem. – Będę się licytować, bo chodzi o zdrowie i życie mojej kuzynki. Mojej kuzynki. Nie byłeś tu, kiedy ledwo wróciła do domu – zawarczał w odpowiedzi. – Nie będziesz jej pisać, nie będziesz się z nią spotykać i koniec – zastrzegł złośliwie. – I nie próbuj mi wmawiać, że traktuję ją jak przedmiot. Gówno wiesz o naszej rodzinie. Gówno wiesz o mnie. I gdyby każdy kontrolował jej życie, to nie biegałaby po Anglii jak gdyby nie mielibyśmy wojny. Ale może ktoś powinien, bo najwyraźniej zbyt wiele wolności doprowadza do tragedii.
Dyszał ciężko, wbijając wściekły wzrok w niedawnego towarzysza broni. W złości uznał go nawet za niewdzięcznika. On śmiał mu pyskować? W takiej sytuacji?
– A jednak tutaj jesteś, więc zrób mi jedną przyjemność i jednak trzymaj się z dala od Prudence, dla jej bezpieczeństwa i dobra – wycedził przez zęby. – Bo następnym razem nie będziemy rozmawiać ty i ja, tylko ona i nestor.
Wstał zaraz za Gabrielem. Sztylet wbił natomiast w stół. Dłoń jednak zatrzymał na rękojeści, drugą oparł po blat i pochylił się w stronę Tonksa.
– Pryncypałku! – wrzasnął na cały głos, żeby przywołać rodzinnego skrzata.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sztylet w dłoni szlachcica totalnie nie robił na nim wrażenia, więc jeśli myślał, że go tym nastraszy czy coś w tym stylu to się bardzo mylił.
Tonksa nosiło. Ostatkami sił starał się nad sobą panować, w tym celu zacisnął dłonie w pięści, chcąc w ten sposób sam siebie upomnieć. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien tak się zachowywać. Był gościem u Macmillana, ale mimo wszystko...no cholera jasna! Nie jest jego podwładnym żeby ten tak do niego mówił. Nie miał żadnego obowiązku by go słuchać, a tym bardziej Anthony nie miał prawa mu niczego zakazywać, będzie robił to na co będzie miał ochotę.
- Tak, nie znam waszej rodziny. Ale to co pisze mi Prudence wystarczy bym wyrobił sobie o was zdanie. Nie ważne jaka szlachta, czy promugolska czy wręcz przeciwnie, nie widzicie nic poza czubkiem własnego nosa i to się nigdy nie zmieni. - powiedział starając się opanować, nie tylko siebie ale też ton głosu.
Nie było sensu drzeć się na siebie jak dwójka małolatów. Byli dorosłymi ludźmi, którzy nie zgadzali się w kilku kwestiach...to jednak nie upoważniało ich do takiego zachowania.
- Zgadza się, nie było mnie tu, bo nie miałem pojęcia o tym co się wydarzyło, nie miałem pojęcia, że pochodzi ze szlacheckiej rodziny. Nie masz prawa zwalać na mnie całej tej winy. Prudence jest wolnym człowiekiem, który podejmuje własne decyzje, nie zawsze są one rozsądne, ale uczy się na błędach. Jestem przekonany, że już nigdy więcej nie popełni takiego błędu. - odparł kręcąc głową.
Trzaśnięcie dłoni w blat czy ponowne skierowanie w niego ostrza spowodowało jedynie uniesienie brwi ku górze. A więc szlachetnie urodzeni też potrafią stracić rezon...dobrze wiedzieć. Słysząc kolejne słowa mężczyzny pokręcił głową.
- Nie Anthony. Nie zrobię ci tej przyjemności. Jedno życie już straciłem, nie korzystając z niego w pełni, z drugim tak nie zrobię. Tym razem mam zamiar korzystać z życia i jedyną osobą, która może kazać mi się trzymać od Prudence z daleka jest tylko i wyłącznie Prudence i tylko w momencie kiedy powie mi to w oczy. - powiedział już bardziej spokojnym tonem, chociaż nadal krew się w nim gotowała.
W jakimś sensie było mu przykro, że ta rozmowa się tak potoczyła. Kiedyś walczyli ramię w ramię, a teraz nie mogli się dogadać. Różnica poglądów była zdecydowanie zbyt duża, by pod tym względem mogli dojść do jakiegokolwiek konsensusu.
- Sam wyjdę, nie musisz fatygować skrzata. - odezwał się patrząc na dawnego druha z powagą - Mam nadzieję, że nie do rychłego zobaczenia. - dodał po chwili, po czym obrócił się na pięcie i po prostu wyszedł z gabinetu Macmillana, a moment później opuścił dwór.
zt
Tonksa nosiło. Ostatkami sił starał się nad sobą panować, w tym celu zacisnął dłonie w pięści, chcąc w ten sposób sam siebie upomnieć. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien tak się zachowywać. Był gościem u Macmillana, ale mimo wszystko...no cholera jasna! Nie jest jego podwładnym żeby ten tak do niego mówił. Nie miał żadnego obowiązku by go słuchać, a tym bardziej Anthony nie miał prawa mu niczego zakazywać, będzie robił to na co będzie miał ochotę.
- Tak, nie znam waszej rodziny. Ale to co pisze mi Prudence wystarczy bym wyrobił sobie o was zdanie. Nie ważne jaka szlachta, czy promugolska czy wręcz przeciwnie, nie widzicie nic poza czubkiem własnego nosa i to się nigdy nie zmieni. - powiedział starając się opanować, nie tylko siebie ale też ton głosu.
Nie było sensu drzeć się na siebie jak dwójka małolatów. Byli dorosłymi ludźmi, którzy nie zgadzali się w kilku kwestiach...to jednak nie upoważniało ich do takiego zachowania.
- Zgadza się, nie było mnie tu, bo nie miałem pojęcia o tym co się wydarzyło, nie miałem pojęcia, że pochodzi ze szlacheckiej rodziny. Nie masz prawa zwalać na mnie całej tej winy. Prudence jest wolnym człowiekiem, który podejmuje własne decyzje, nie zawsze są one rozsądne, ale uczy się na błędach. Jestem przekonany, że już nigdy więcej nie popełni takiego błędu. - odparł kręcąc głową.
Trzaśnięcie dłoni w blat czy ponowne skierowanie w niego ostrza spowodowało jedynie uniesienie brwi ku górze. A więc szlachetnie urodzeni też potrafią stracić rezon...dobrze wiedzieć. Słysząc kolejne słowa mężczyzny pokręcił głową.
- Nie Anthony. Nie zrobię ci tej przyjemności. Jedno życie już straciłem, nie korzystając z niego w pełni, z drugim tak nie zrobię. Tym razem mam zamiar korzystać z życia i jedyną osobą, która może kazać mi się trzymać od Prudence z daleka jest tylko i wyłącznie Prudence i tylko w momencie kiedy powie mi to w oczy. - powiedział już bardziej spokojnym tonem, chociaż nadal krew się w nim gotowała.
W jakimś sensie było mu przykro, że ta rozmowa się tak potoczyła. Kiedyś walczyli ramię w ramię, a teraz nie mogli się dogadać. Różnica poglądów była zdecydowanie zbyt duża, by pod tym względem mogli dojść do jakiegokolwiek konsensusu.
- Sam wyjdę, nie musisz fatygować skrzata. - odezwał się patrząc na dawnego druha z powagą - Mam nadzieję, że nie do rychłego zobaczenia. - dodał po chwili, po czym obrócił się na pięcie i po prostu wyszedł z gabinetu Macmillana, a moment później opuścił dwór.
zt
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaciskał zęby i wolną pięść. To była kolejna próba zapanowania nad swoją złością. Pomyśleć, że jeszcze rok temu był w stanie zapanować nad swoimi emocjami, wiedząc gdzie potrafił doprowadzić ich wybuch. Kiedy jednak chodziło o jego rodzinę – nie potrafił się kontrolować. Co innego było, kiedy sam się poświęcał, a co innego, kiedy robiła to niewinna Prudence.
Dlaczego zepchnął całą winę na Gabriela? Tak najwyraźniej było mu łatwiej. Uwierzyć w wymyślony przez siebie ciąg wydarzeń, jakoby to Tonks jakoś nakłonił Macmillanównę do działania na rzecz Zakonu i dobra innych. Na pewno było mu łatwiej niż przełknąć gorycz tego, że sam (kto wie) jakoś zainspirował ją do obrony słabszych. Opór Gabriela, dość oczywisty, podpalał jednak złość Anthony’ego. Wierzył w to, że mężczyzna jakoś ulegnie, że po prostu przytaknie na jego żądania. Jaki był głupi… każdy zakochany przecież brnie do swojego, choćby za cenę życia.
– Wynoś się – cisnął przez zęby, słysząc obelgi blondyna.
Nie powinien ich oceniać. Nie teraz, nie w takiej sytuacji. A jednak – może miał rację, a to podpowiadała Anthony’emu podświadomość. Bo czyż sam nie uciekał przed dwunastoma laty przed tym, co teraz reprezentował? Czy stał się dwulicowy w imię „dobra Prudence”?
– Twoja stopa nie przekroczy dworu Puddlemere dopóki ja się na to nie zgodzę. Ja, nestor albo jakikolwiek męski potomek Macmillanów. A bądź pewien, że dobrze poinformuję każdego z krewnych, żeby utrudnić wam spotkanie. Każdy list do niej będzie przejrzany dziesięć razy – zagroził mu. – I to właśnie dlatego, że zbyt długo pozwalaliśmy jej na bycie „wolną”. Zamiast słuchać mnie i pozostałych i zamiast siedzieć w rezydencji, wpadła na głupi pomysł bycia bohaterem z pieśni o rycerzach.
Wyznanie czarodzieja wcale nie uspokoiło Macmillana. Przeciwnie, rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Dostrzegał w nim coś, co sam kiedyś przedstawiał. Gabriel był uparty zupełnie jak on przed kilkunastoma latami.
– Bądź pewien, że do tego dojdzie – odpowiedział mu ostro, łudząc się, że przyciskając Macmillanównę uda mu się doprowadzić do takiego rozwiązania. – Prędzej czy później do tego dojdzie.
Dlaczego stał się taki? Chwilowe zwątpienie przeparadowało przed głowę Anthony’ego. Bolało go to, ale musiał zachować się tak, jak się zachowywał. Prudence obiecała, że zaczeka dwa lata, że w tym czasie postara się porozumieć z chociaż jednym szlachcicem po jej wyborze. Wychodziło jednak, że próbowała go oszukać… a może po prostu on nie potrafił pogodzić się z tym, że mogłaby zostać postawiona przed wyborem jak on niegdyś? Nie miał pojęcia, wszystko mu się mieszało.
Kiedy drzwi się zamknęły, Macmillan przymknął na chwilę oczy, starając się ochłonąć. Usłyszał ciche pyknięcie, sugerujące że Pryncypałek pojawił się przed nim.
– Wyjdź – rozkazał mu – i wyprowadź Gabriela. Od dzisiaj do odwołania nie ma wstępu na posesję, chyba że ja lub ktokolwiek z Macmillanów, mężczyzn rzecz jasna, na to zezwolimy – dodał.
Skrzat zniknął w mgnieniu oka, kiwając jedynie głową. A on… zerknął na sztylet, który wciąż trzymał w dłoni… Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że miał go przy sobie. Ryknął wściekle i wbił go w blat biurka. Nie było pewny czy był zły na siebie, na swojego niedawnego gościa, czy po prostu na wszystko. Zrezygnowany usiadł w fotelu i pokrył twarz dłonią, jak gdyby chcąc ukryć ją przed potencjalnym następnym, choć nieoczekiwanym gościem. Czuł się tak, jak gdyby stracił wszystkie swoje siły. Po co się unosił? I dlaczego akurat na kogoś, kto stał po tej samej strony barykady? Coś mu podpowiadało, że musiał… a teraz wiedział i dlaczego przed kilkoma latami podobnie zachowywał się jego ojciec.
| zt
(ale ślicznie dziękuję za sprawne odpisy )
Dlaczego zepchnął całą winę na Gabriela? Tak najwyraźniej było mu łatwiej. Uwierzyć w wymyślony przez siebie ciąg wydarzeń, jakoby to Tonks jakoś nakłonił Macmillanównę do działania na rzecz Zakonu i dobra innych. Na pewno było mu łatwiej niż przełknąć gorycz tego, że sam (kto wie) jakoś zainspirował ją do obrony słabszych. Opór Gabriela, dość oczywisty, podpalał jednak złość Anthony’ego. Wierzył w to, że mężczyzna jakoś ulegnie, że po prostu przytaknie na jego żądania. Jaki był głupi… każdy zakochany przecież brnie do swojego, choćby za cenę życia.
– Wynoś się – cisnął przez zęby, słysząc obelgi blondyna.
Nie powinien ich oceniać. Nie teraz, nie w takiej sytuacji. A jednak – może miał rację, a to podpowiadała Anthony’emu podświadomość. Bo czyż sam nie uciekał przed dwunastoma laty przed tym, co teraz reprezentował? Czy stał się dwulicowy w imię „dobra Prudence”?
– Twoja stopa nie przekroczy dworu Puddlemere dopóki ja się na to nie zgodzę. Ja, nestor albo jakikolwiek męski potomek Macmillanów. A bądź pewien, że dobrze poinformuję każdego z krewnych, żeby utrudnić wam spotkanie. Każdy list do niej będzie przejrzany dziesięć razy – zagroził mu. – I to właśnie dlatego, że zbyt długo pozwalaliśmy jej na bycie „wolną”. Zamiast słuchać mnie i pozostałych i zamiast siedzieć w rezydencji, wpadła na głupi pomysł bycia bohaterem z pieśni o rycerzach.
Wyznanie czarodzieja wcale nie uspokoiło Macmillana. Przeciwnie, rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Dostrzegał w nim coś, co sam kiedyś przedstawiał. Gabriel był uparty zupełnie jak on przed kilkunastoma latami.
– Bądź pewien, że do tego dojdzie – odpowiedział mu ostro, łudząc się, że przyciskając Macmillanównę uda mu się doprowadzić do takiego rozwiązania. – Prędzej czy później do tego dojdzie.
Dlaczego stał się taki? Chwilowe zwątpienie przeparadowało przed głowę Anthony’ego. Bolało go to, ale musiał zachować się tak, jak się zachowywał. Prudence obiecała, że zaczeka dwa lata, że w tym czasie postara się porozumieć z chociaż jednym szlachcicem po jej wyborze. Wychodziło jednak, że próbowała go oszukać… a może po prostu on nie potrafił pogodzić się z tym, że mogłaby zostać postawiona przed wyborem jak on niegdyś? Nie miał pojęcia, wszystko mu się mieszało.
Kiedy drzwi się zamknęły, Macmillan przymknął na chwilę oczy, starając się ochłonąć. Usłyszał ciche pyknięcie, sugerujące że Pryncypałek pojawił się przed nim.
– Wyjdź – rozkazał mu – i wyprowadź Gabriela. Od dzisiaj do odwołania nie ma wstępu na posesję, chyba że ja lub ktokolwiek z Macmillanów, mężczyzn rzecz jasna, na to zezwolimy – dodał.
Skrzat zniknął w mgnieniu oka, kiwając jedynie głową. A on… zerknął na sztylet, który wciąż trzymał w dłoni… Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że miał go przy sobie. Ryknął wściekle i wbił go w blat biurka. Nie było pewny czy był zły na siebie, na swojego niedawnego gościa, czy po prostu na wszystko. Zrezygnowany usiadł w fotelu i pokrył twarz dłonią, jak gdyby chcąc ukryć ją przed potencjalnym następnym, choć nieoczekiwanym gościem. Czuł się tak, jak gdyby stracił wszystkie swoje siły. Po co się unosił? I dlaczego akurat na kogoś, kto stał po tej samej strony barykady? Coś mu podpowiadało, że musiał… a teraz wiedział i dlaczego przed kilkoma latami podobnie zachowywał się jego ojciec.
| zt
(ale ślicznie dziękuję za sprawne odpisy )
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3... 2... 1... Szczęśliwego nowego roku!
Decyzja o kameralnym spotkaniu w Puddlemere zapadła wyjątkowo spontanicznie. Archibald z Lorraine do ostatniej chwili sądzili, że spędzą tegorocznego sylwestra w rodzinnym gronie w Weymouth – co nie byłoby znowu dla nich wielką tragedią, choć oboje trochę tęsknili za wystawnym sabatem. Rozmawiali o rzeczach wszelakich, najwięcej czasu spędzając na dyskusji o gnomach ogrodowych (dzieci wyraźnie nie chciały się ich pozbywać, natomiast Archibald próbował im wytłumaczyć, że to straszne szkodniki i nie ma z nich żadnego pożytku), aż wreszcie temat zszedł na rodzinę i przyjaciół. Chwilę im zajęło, by uświadomić sobie sytuację zaprzyjaźnionych Macmillanów – ciąża Rii i problemy zdrowotne Anthony'ego z pewnością nie sprzyjały towarzyskim wyjściom. Archibald z Lorraine nie musieli się zbyt długo zastanawiać. Szybko doszli do wniosku, że udadzą się dziś do Puddlemere, by trochę im poprzeszkadzać. W zasadzie nie byli pewni czy zostaną aż do północy, ale rozmowa układała się na tyle sympatycznie, że nawet nie zauważyli, kiedy zjedli tę pyszną pieczeń i wypili najwyższej klasy whiskey. Powitali nowy rok w doborowym gronie rozbawionych Macmillanów, czując się w Kornwalii niemal tak samo swobodnie jak w rodzinnym Dorset. Ktoś nawet pokusił się o rozpalenie magicznych fajerwerków (Archibald miał nadzieję, że to stare zapasy, a nie nowy zakup od Selwynów ery Morgany), więc zrobiło się naprawdę klimatycznie. Kieliszki z szampanem poszły w ruch, serdeczne uściski i noworoczne życzenia.
Coś jednak nie dawało Archibaldowi spokoju. Przeprosił Lorraine i podszedł do przyjaciela, dyskretnie odciągając go na bok pod przykrywką zobaczenia jego pamiątek z podróży.
– Co się dzieje? Cały wieczór jesteś jakiś nieswój – zauważył, przyglądając mu się uważnie, dokładnie w ten sam sposób, w jaki przygląda się pacjentom. – Dobrze się czujesz? Jesteś blady – brwi w naturalnym odruchu zbliżyły się do siebie, tworząc na czole zatroskaną zmarszczkę. Nie lubił oglądać Anthony'ego w takim stanie – był jednym z jego lepszych przyjaciół, o ile nie najlepszym, poza rodziną chyba nie znał nikogo tak dobrze jak właśnie jego. – Chodzi o Rię? Z tego co zauważyłem, czuje się całkiem nieźle – uspokoił go, kończąc zawartość swojego kieliszka z szampanem (naprawdę wybornym, ale po Macmillanach spodziewał się wyłącznie alkoholu najwyższej jakości). Zaczynał czuć, że procenty już trochę mieszają mu w głowie, ale jeszcze potrafił trzeźwo ocenić sytuację.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Nie czuł magii nowego roku. Nie potrafił. Udawał, oczywiście, że było inaczej. Musiał, dla żony i najbliższej rodziny. Kim by był, gdyby pozwoliłby im na zmartwienie? I tak przynosił do domu tylko nieszczęście, a właściwie sam był nieszczęściem. Uśmiechał się, kiedy musiał i zaciskał zęby, kiedy niedawne rany bolały. Odwracał głowę, kiedy tylko odczuwał na swoich policzkach łzy.
Po głowie chodziły mu słowa niby nic nie znaczącej przysięgi. Niby, udał, że przysięga, żeby przeżyć, bo jako martwy nie mógł bronić rodziny. Gdyby jednak ją złamał, a do tego prawdopodobnie miało dojść, to ta sama rodzina miała znaleźć się w niebezpieczeństwie. Ironia losu. On z kolei nie wiedział czego oczekiwać jako formy przysługi, a na myśl przychodziły mu najgorsze możliwe scenariusze. Głowił się jak obejść to, co obiecał ledwie dwa, a właściwie trzy (?) dni temu… ale też nie wiedział jak, skoro nie wiedział czego się od niego oczekiwało.
Całe ciało bolało, najbardziej plecy, na które upadł. Choć Virginia postarała się jak najlepiej jak umiała, żeby uleczyć część obrażeń, to nie mogła tak szybko zwrócić mu wewnętrznych sił. O niektórych urazach nie mogła też wiedzieć, bo zwyczajnie o nich nie powiedział. Nie mógł, bo była przecież jego kuzynką. Nie miał też zamiaru prosić kogokolwiek o pomoc, bo sprawa była zbyt delikatna.
Nie potrafił zasnąć w łóżku, jak gdyby w obawie, że „zapłata” mogłaby przyjść w każdym momencie. W ciągu tych ostatnich dwóch dni prawie w ogóle nie spał. Chciał, ale czym zmrużył oko, budził się z poczuciem strachu. Drzemał więc często, ale krótko. Budził go głównie ból od pasa w dół lub nagłe i wyjątkowo nieprzyjemne łzawienie oczu. Bywało też i tak, że zrośnięta przy pomocy zaklęcia rana na plecach dawała o sobie przypomnieć.
Przyjazd Archibalda był dla niego zaskoczeniem. Nie oczekiwał go i po raz pierwszy nie wiedział jak zareagować. Z jednej strony się cieszył. Towarzystwo Prewetta, a także jego małżonki, dobrze wpływało na samopoczucie Rii, a i on był choć na moment weselszy. Była jednak druga strona – obawa, że rudowłosy dojrzy jego zmartwienia i zacznie postawiać pytania. Nie wiedział jak udawać, żeby wyglądać na kogoś, komu nic się nie stało. Mógł oszukać kilka osób z rodziny… ale przyjaciel miał dość bystre oko. Niespodziewane pytanie zawisło w powietrzu, a Macmillan nie wiedział jak zareagować.
– Blady? – Powtórzył zaskoczony, nie mogąc uwierzyć w to, że zbladł. Martwił się, że może oczy ponownie zaczęły krwawić. Czym jednak się nagle poruszył, syknął z bólu. – To nic wielkiego – odpowiedział, chcąc uspokoić bardziej Prewetta niż siebie.
Próbował się uśmiechnąć, ale skończyło się na koślawym grymasie. Dobrze, że Archibald pomyślał wpierw o Rii, a nie o czymkolwiek drugim. Blondyn pokręcił głową, chcąc dać mu znać, że się mylił.
– Nie, wszystko jest w porządku. Po prostu jestem zmęczony – odpowiedział i nie kłamał. Częściowo. – Zbyt wiele się działo w ostatnich miesiącach. A ciąża to osobny temat – dodał, próbując zrzucić winę na wojnę i zaangażowanie w nią.
Usiadł na sofie, oparł głowę o dłoń i przymknął na chwilę oczy. Chwilę później wypił do dnia kieliszek z szampanem i wykrzywił się, czując że alkohol nie był wystarczająco mocny.
– Mam nadzieję, że Lorraine nie czuje się źle w naszym towarzystwie… – zaczął, próbując zejść na zupełnie inny temat. Wciąż jednak miał przymknięte oczy. – A raczej moim – dodał.
Po głowie chodziły mu słowa niby nic nie znaczącej przysięgi. Niby, udał, że przysięga, żeby przeżyć, bo jako martwy nie mógł bronić rodziny. Gdyby jednak ją złamał, a do tego prawdopodobnie miało dojść, to ta sama rodzina miała znaleźć się w niebezpieczeństwie. Ironia losu. On z kolei nie wiedział czego oczekiwać jako formy przysługi, a na myśl przychodziły mu najgorsze możliwe scenariusze. Głowił się jak obejść to, co obiecał ledwie dwa, a właściwie trzy (?) dni temu… ale też nie wiedział jak, skoro nie wiedział czego się od niego oczekiwało.
Całe ciało bolało, najbardziej plecy, na które upadł. Choć Virginia postarała się jak najlepiej jak umiała, żeby uleczyć część obrażeń, to nie mogła tak szybko zwrócić mu wewnętrznych sił. O niektórych urazach nie mogła też wiedzieć, bo zwyczajnie o nich nie powiedział. Nie mógł, bo była przecież jego kuzynką. Nie miał też zamiaru prosić kogokolwiek o pomoc, bo sprawa była zbyt delikatna.
Nie potrafił zasnąć w łóżku, jak gdyby w obawie, że „zapłata” mogłaby przyjść w każdym momencie. W ciągu tych ostatnich dwóch dni prawie w ogóle nie spał. Chciał, ale czym zmrużył oko, budził się z poczuciem strachu. Drzemał więc często, ale krótko. Budził go głównie ból od pasa w dół lub nagłe i wyjątkowo nieprzyjemne łzawienie oczu. Bywało też i tak, że zrośnięta przy pomocy zaklęcia rana na plecach dawała o sobie przypomnieć.
Przyjazd Archibalda był dla niego zaskoczeniem. Nie oczekiwał go i po raz pierwszy nie wiedział jak zareagować. Z jednej strony się cieszył. Towarzystwo Prewetta, a także jego małżonki, dobrze wpływało na samopoczucie Rii, a i on był choć na moment weselszy. Była jednak druga strona – obawa, że rudowłosy dojrzy jego zmartwienia i zacznie postawiać pytania. Nie wiedział jak udawać, żeby wyglądać na kogoś, komu nic się nie stało. Mógł oszukać kilka osób z rodziny… ale przyjaciel miał dość bystre oko. Niespodziewane pytanie zawisło w powietrzu, a Macmillan nie wiedział jak zareagować.
– Blady? – Powtórzył zaskoczony, nie mogąc uwierzyć w to, że zbladł. Martwił się, że może oczy ponownie zaczęły krwawić. Czym jednak się nagle poruszył, syknął z bólu. – To nic wielkiego – odpowiedział, chcąc uspokoić bardziej Prewetta niż siebie.
Próbował się uśmiechnąć, ale skończyło się na koślawym grymasie. Dobrze, że Archibald pomyślał wpierw o Rii, a nie o czymkolwiek drugim. Blondyn pokręcił głową, chcąc dać mu znać, że się mylił.
– Nie, wszystko jest w porządku. Po prostu jestem zmęczony – odpowiedział i nie kłamał. Częściowo. – Zbyt wiele się działo w ostatnich miesiącach. A ciąża to osobny temat – dodał, próbując zrzucić winę na wojnę i zaangażowanie w nią.
Usiadł na sofie, oparł głowę o dłoń i przymknął na chwilę oczy. Chwilę później wypił do dnia kieliszek z szampanem i wykrzywił się, czując że alkohol nie był wystarczająco mocny.
– Mam nadzieję, że Lorraine nie czuje się źle w naszym towarzystwie… – zaczął, próbując zejść na zupełnie inny temat. Wciąż jednak miał przymknięte oczy. – A raczej moim – dodał.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Przyjaźnił się z Anthonym nie od dziś, dlatego dobrze znał jego zachowania. W połączeniu z uzdrowicielską spostrzegawczością, nie trzeba było należeć do grona szczególnie wybitnych medyków, by zauważyć, że coś jest nie tak. Archibald zwrócił na to uwagę już jakiś czas temu, ale nie chciał od razu przywdziewać wyimaginowanego limonkowego płaszcza, wszak przyszedł na imprezę sylwestrową, a nie do pracy. Jednak wystarczająco długo napatrzył się na tę skwaszoną minę przyjaciela, by dłużej ją ignorować. Musiał w końcu odciągnąć go na bok od reszty krewnych i dowiedzieć się o co chodzi. Na razie podejrzewał, że to stres związany z nadchodzącymi zmianami w życiu – Anthony zawsze sprawiał wrażenie emocjonalnej osoby, a narodziny potomka nie należały do zmian łatwych.
– Blady – potwierdził, odstawiając pusty kieliszek po szampanie na wąską półeczkę niedaleko. Czuł już w głowie lekkie działanie procentów, nigdy nie był szczególnie odporny na alkohol, ale był w stanie jeszcze trzeźwo myśleć. Przechylił głowę w bok, słuchając tych wszystkich wymówek, w które nieszczególnie wierzył. A może powinien? Może powinien jedynie skinąć głową, przyjąć jego słowa do wiadomości, i więcej nie drążyć? Zbyt często nieproszony próbował dzielić się dobrą radą.
– No dobrze, skoro tak mówisz – odpowiedział bez większego przekonania w głosie, pozwalając, by na krótką chwilę wybrzmiała pomiędzy nimi dość krępująca cisza. Strasznie go korciło, by ją przerwać, usta wydął w nieduży dziubek, rozglądając się po ozdobionych ścianach, aż znowu nie usłyszał głosu przyjaciela.
– A ty znowu o tym samym – westchnął rozeźlony, zaczepiając przechodzącego obok nich kelnera, by dolał im jeszcze szampana do pustych kieliszków. – Już sobie to wyjaśniliśmy, nie pamiętasz? Stare dzieje. Poza tym Lorraine jest już bardziej Prewettem – zaśmiał się, starając się nie wgłębiać w odwieczny konflikt Macmillanów z Abbottami, bo już zdążył się przekonać, że to wyjątkowo grząski grunt. – Byliśmy dużo młodsi – zauważył po chwili, uświadamiając sobie, że od tamtego momentu minęło już z dziesięć lat. Dziesięć lat! Był dokładnie w wieku Rory'ego, kiedy postanowił wziąć ślub – niesamowite, nie wyobrażał sobie swojego młodszego brata w roli Pana Młodego.
– Cóż, w takim razie możemy wracać do pozostałych, nie tańczyłem jeszcze z Virginią – stwierdził, czując przy tym lekki niedosyt, bo miał nadzieję na głębsze zwierzenia ze strony przyjaciela.
– Blady – potwierdził, odstawiając pusty kieliszek po szampanie na wąską półeczkę niedaleko. Czuł już w głowie lekkie działanie procentów, nigdy nie był szczególnie odporny na alkohol, ale był w stanie jeszcze trzeźwo myśleć. Przechylił głowę w bok, słuchając tych wszystkich wymówek, w które nieszczególnie wierzył. A może powinien? Może powinien jedynie skinąć głową, przyjąć jego słowa do wiadomości, i więcej nie drążyć? Zbyt często nieproszony próbował dzielić się dobrą radą.
– No dobrze, skoro tak mówisz – odpowiedział bez większego przekonania w głosie, pozwalając, by na krótką chwilę wybrzmiała pomiędzy nimi dość krępująca cisza. Strasznie go korciło, by ją przerwać, usta wydął w nieduży dziubek, rozglądając się po ozdobionych ścianach, aż znowu nie usłyszał głosu przyjaciela.
– A ty znowu o tym samym – westchnął rozeźlony, zaczepiając przechodzącego obok nich kelnera, by dolał im jeszcze szampana do pustych kieliszków. – Już sobie to wyjaśniliśmy, nie pamiętasz? Stare dzieje. Poza tym Lorraine jest już bardziej Prewettem – zaśmiał się, starając się nie wgłębiać w odwieczny konflikt Macmillanów z Abbottami, bo już zdążył się przekonać, że to wyjątkowo grząski grunt. – Byliśmy dużo młodsi – zauważył po chwili, uświadamiając sobie, że od tamtego momentu minęło już z dziesięć lat. Dziesięć lat! Był dokładnie w wieku Rory'ego, kiedy postanowił wziąć ślub – niesamowite, nie wyobrażał sobie swojego młodszego brata w roli Pana Młodego.
– Cóż, w takim razie możemy wracać do pozostałych, nie tańczyłem jeszcze z Virginią – stwierdził, czując przy tym lekki niedosyt, bo miał nadzieję na głębsze zwierzenia ze strony przyjaciela.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pracownia i gabinet Anthony'ego
Szybka odpowiedź