Morsmordre :: Devon :: Okolice
Miasteczko Clovelly
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasteczko Clovelly
Niewielka rybacka mieścina posiadająca własną przystań. Clovelly, chociaż mało znane poza granicami hrabstwa, pośród rdzennej ludności słynie ze swojej klasycznej architektury typowej dla okolic, oraz zaskakująco dużej populacji osłów, których hodowla znajduje się na krańcach miasteczka. Na głównej ulicy znajduje się jedyny pensjonat, kilka sklepów, a także szereg niewielkich domków jednorodzinnych. Ostatnimi czasy, wskutek pogarszających się warunków finansowych Devon kilka okien wystawowych zabitych jest deskami, a przed wejściem stoją skromne znaki informujące potencjalnych klientów o zamknięciu poszczególnych biznesów.
Kochałam Devon - tak jak i kochałam kraj w którym na świat mi przyjść przyszło i w którym też przyszło mi żyć. Nie dało sie jednak ukryć, że Anglia swoją własną pogodę miała. Zimniejszą i mokrą bardziej. Tak wyraźne słońce nie było częste, a ja uważałam, że słońce jakoś tak sprawia, że wszystko pozytywne jest. Chociaż! Lubiłam też deszcz, bo deszcz znów strasznie romantyczny mi się wydawał i melancholijny też. Znaczy, w każdej pogodzie można było znaleźć coś wyjątkowo urokliwego. Ale w ciepłym lecie było coś tak zwyczajnie prostego, że nie umiałam nie skłaniać się w swoim wyborze ku niemu - zwłaszcza, że letnie wakacje były czasem w którym przyszłam na świat.
- Są kremy…? - podchwyciłam za nim przekrzywiając głowę z rozwartymi oczami. - Na piegi?! - zdziwiłam się jeszcze bardziej marszcząc trochę brwi. Ale co właściwie robił ten krem? Brał i je usuwał całkiem. Odwróciłam jasne spojrzenie przed siebie zaplatając dłonie w zastanowieniu. Zaraz je zaplotłam jednak żeby wziąć i podrapać się lekko po rozgrzanym słońcem policzku. Wzruszyłam ramionami lekko na kolejne słowa chłopaka obok mnie. - Chyba to niedobrze, bo kojarzą się z nami. A za nami większość nie przepada. - zastanowiłam się na głos, stawiając kolejny z kroków przed sobie, ale nie wyglądałam na jakąś bardzo przejętą tym, że akurat ze szlachty ktoś nie przepadał za mną. Nie mieliśmy języka jednego i wątpiłam, żebyśmy byli z tymi, co ludzi na kategorie dzielą się w stanie kiedyś dogadać. - Oh brak zębów ZDECYDOWANIE jest gorszy. - zgodziłam się z nim nie mając co do tego żadnych wątpliwości. - Całe szczęście! - potwierdziłam z entuzjazmem. - Wyobrażasz sobie, co by to było jakby ktoś zęba czy dwa w upadku stracił jakimś niefortunnym i nie miał już jak go odzyskać? - zastanowiłam się na głos wyginając usta w krótkiej, chwilowej rozpaczy i smutku dla biedaka któremu właśnie się to przydarzyło w mojej głowie.
Ale moje myśli zaraz odsunęły się od piegów i zębów kiedy Oliver mówić zaczął. Zamilkłam słuchając uważnie. Uniosłam brwi w zdziwieniu i zaskoczeniu na potwierdzenie kręcąc przecząco głową. Właściwie to nie - nie potrafiłam sobie wyobrazić, że palono cały las żeby popiół uzyskać.
- To opłacalne w ogóle? - zapytałam zaraz przekrzywiając głowę trochę. - W sensie wiesz, lasy żeby wyrosły potrzebują dekad a spalają się w ledwie chwilę. - wyjaśniłam ten punkt mojego postrzegania. Nie kwestionowałam tego, że te popioły i pyły przydatne były - ale lasy też były potrzebne. Drzewa przecież tlen nam przynosiły i pozwalały oddychać. W głowie zaś zapisałam to, co mówił tworząc swojego rodzaju myśl. Na jego śmiech rozciągając usta własne ruszając w poszukiwaniu tego, co potrzebne było teraz. Wróciłam po chwili niosąc to, co potrzeba było nie potrafiąc jednak nie powtórzyć słów starszej pani. Rozłożyłam ręce wywracając oczami i wzdychając ciężko.
- Chyba lubi ptaki. Ostatnio mnie jaskółeczką nazywała. - oznajmiłam kucając obok, poprawiając słomkowy kapelusz, który wciągnęłam na głowę, żeby słońce jednak nie dało mi się za bardzo we znaki gotowa do wykonania poleceń wydawanych przez chłopaka. Więc chwyciłam łodygę, a potem z największą możliwą ostrożnością podniosłam ją do góry. Nie szarpiąc - nie szarpiąc broń Melinie. odciągając kilka pędów, nadal z ostrożnością i zerowym wskaźnikiem szarpania marszcząc jednak brwi trochę. A potem przystawiłam do do kijka. - Tak? - upewniłam się, zerkając na niego, ale zaraz wróciłam spojrzeniem do gałązki i kijka żeby patrzeć jak ją podwiązuje. Obserwowałam uważnie i w ciszy, przesuwając się obok jego śladem kiedy i on sam się przesunął. Trochę zaskoczona odebrałam sznurek i nożyczki. - Na pewno? – zapytałam, nie czując się jakoś strasznie na siłach, ale mimo to zabrałam się za odwijanie sznurka. - Rozpłaszczony na ziemi pomidor to średnio wynikowa działania. - oznajmiłam, wytykając na bok język kiedy skupiałam się, żeby powtórzyć jego wcześniejsze ruchy i sposoby wiązania. - Hm… coś chyba nie do końca… - mruknęłam, kiedy kilka razy przymierzałam się do jednej z łodyg widocznie nie potrafiąc znaleźć wyjścia.
- Są kremy…? - podchwyciłam za nim przekrzywiając głowę z rozwartymi oczami. - Na piegi?! - zdziwiłam się jeszcze bardziej marszcząc trochę brwi. Ale co właściwie robił ten krem? Brał i je usuwał całkiem. Odwróciłam jasne spojrzenie przed siebie zaplatając dłonie w zastanowieniu. Zaraz je zaplotłam jednak żeby wziąć i podrapać się lekko po rozgrzanym słońcem policzku. Wzruszyłam ramionami lekko na kolejne słowa chłopaka obok mnie. - Chyba to niedobrze, bo kojarzą się z nami. A za nami większość nie przepada. - zastanowiłam się na głos, stawiając kolejny z kroków przed sobie, ale nie wyglądałam na jakąś bardzo przejętą tym, że akurat ze szlachty ktoś nie przepadał za mną. Nie mieliśmy języka jednego i wątpiłam, żebyśmy byli z tymi, co ludzi na kategorie dzielą się w stanie kiedyś dogadać. - Oh brak zębów ZDECYDOWANIE jest gorszy. - zgodziłam się z nim nie mając co do tego żadnych wątpliwości. - Całe szczęście! - potwierdziłam z entuzjazmem. - Wyobrażasz sobie, co by to było jakby ktoś zęba czy dwa w upadku stracił jakimś niefortunnym i nie miał już jak go odzyskać? - zastanowiłam się na głos wyginając usta w krótkiej, chwilowej rozpaczy i smutku dla biedaka któremu właśnie się to przydarzyło w mojej głowie.
Ale moje myśli zaraz odsunęły się od piegów i zębów kiedy Oliver mówić zaczął. Zamilkłam słuchając uważnie. Uniosłam brwi w zdziwieniu i zaskoczeniu na potwierdzenie kręcąc przecząco głową. Właściwie to nie - nie potrafiłam sobie wyobrazić, że palono cały las żeby popiół uzyskać.
- To opłacalne w ogóle? - zapytałam zaraz przekrzywiając głowę trochę. - W sensie wiesz, lasy żeby wyrosły potrzebują dekad a spalają się w ledwie chwilę. - wyjaśniłam ten punkt mojego postrzegania. Nie kwestionowałam tego, że te popioły i pyły przydatne były - ale lasy też były potrzebne. Drzewa przecież tlen nam przynosiły i pozwalały oddychać. W głowie zaś zapisałam to, co mówił tworząc swojego rodzaju myśl. Na jego śmiech rozciągając usta własne ruszając w poszukiwaniu tego, co potrzebne było teraz. Wróciłam po chwili niosąc to, co potrzeba było nie potrafiąc jednak nie powtórzyć słów starszej pani. Rozłożyłam ręce wywracając oczami i wzdychając ciężko.
- Chyba lubi ptaki. Ostatnio mnie jaskółeczką nazywała. - oznajmiłam kucając obok, poprawiając słomkowy kapelusz, który wciągnęłam na głowę, żeby słońce jednak nie dało mi się za bardzo we znaki gotowa do wykonania poleceń wydawanych przez chłopaka. Więc chwyciłam łodygę, a potem z największą możliwą ostrożnością podniosłam ją do góry. Nie szarpiąc - nie szarpiąc broń Melinie. odciągając kilka pędów, nadal z ostrożnością i zerowym wskaźnikiem szarpania marszcząc jednak brwi trochę. A potem przystawiłam do do kijka. - Tak? - upewniłam się, zerkając na niego, ale zaraz wróciłam spojrzeniem do gałązki i kijka żeby patrzeć jak ją podwiązuje. Obserwowałam uważnie i w ciszy, przesuwając się obok jego śladem kiedy i on sam się przesunął. Trochę zaskoczona odebrałam sznurek i nożyczki. - Na pewno? – zapytałam, nie czując się jakoś strasznie na siłach, ale mimo to zabrałam się za odwijanie sznurka. - Rozpłaszczony na ziemi pomidor to średnio wynikowa działania. - oznajmiłam, wytykając na bok język kiedy skupiałam się, żeby powtórzyć jego wcześniejsze ruchy i sposoby wiązania. - Hm… coś chyba nie do końca… - mruknęłam, kiedy kilka razy przymierzałam się do jednej z łodyg widocznie nie potrafiąc znaleźć wyjścia.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Miasteczko Clovelly
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Okolice