Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Polperro
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Polperro
Polperro to mała wieś rybacka, położona na wschodnim wybrzeżu Kornwalii. Miejscowość jest niewielka, choć dobrze znana mieszkańcom hrabstwa.
Historia tego miejsca sięga aż do XIII w. i zawsze związana była z rybołówstwem. Prócz tego, wieś od dawna słynie z przemytnictwa alkoholi i papierosów. Lokalni mieszkańcy bywają nieufni wobec obcych i wymieniają się przemyconymi dobrami tylko wtedy, jeżeli otrzymają odpowiednią cenę lub towar na wymianę.
Głównymi łowionymi tutaj rybami są przegrzebki, żabnice, mintaje, okonie i dorsze. Prócz tego można złowić tutaj kraby i małże.
Historia tego miejsca sięga aż do XIII w. i zawsze związana była z rybołówstwem. Prócz tego, wieś od dawna słynie z przemytnictwa alkoholi i papierosów. Lokalni mieszkańcy bywają nieufni wobec obcych i wymieniają się przemyconymi dobrami tylko wtedy, jeżeli otrzymają odpowiednią cenę lub towar na wymianę.
Głównymi łowionymi tutaj rybami są przegrzebki, żabnice, mintaje, okonie i dorsze. Prócz tego można złowić tutaj kraby i małże.
Oddzielał czas pracy, od tego, co działało prywatnie. Nawet, jeśli potrafił wykorzystać oba elementy na własną korzyść. Nie znaczyło to, że nie był podatny na cudze wpływy. Był. Szczególnie te kobiece, chociaż znowu - nawet te kojarzył ostatecznie z przyjemnością. W aktualnej wizji zlecenia, nie przewidywał podobnych aspektów, przyzwyczajony, że branża marynarska zdominowana była przez mężczyzn. Ot, stwierdzając fakt, z którym ciężko było się kłócić, nawet jeśli zdarzyło mu się słyszeć słowa sprzeciwu.
Na spotkanie nastawiał się pozytywnie, dbając o odpowiednie zaplecze wsparcia. Mężczyzna, który mu towarzyszył, ostatecznie podążył za nim po trapie, zatrzymując się jednak w odległości, która serwowała Kaiowi swobodną rozmowę z przewodniczką, jaką otrzymał w darze od zabawnego, jak się okazywało - losu. I nie miał najmniejszego zamiaru przepuścić okazji, zderzając się z przeszłością, która widocznie, dogoniła Thalię. Niedokończonych spraw się nie zostawia. - pomyślał ponuro, ale tylko przelotny cień mówił o tym, że coś niepokojącego mogło zagościć w jego myślach. Miał zlecenie do wykonania. A przy okazji, możliwość policzenia się z jednym, niedokończonym fragmentem zostawionej za sobą przeszłości. Niekoniecznie takiej, która spędzała mu sen z powiek.
Chociaż czarownica pociągnęła za sobą jego uwagę, był w stanie rozejrzeć się w okolicy statku. Zdecydowanie był jednym z tych, które długo nie witały do brzegu, zbierając łupy i doświadczenie. Pamiętał zbyt dobrze podróże po szerokich wodach i możliwości, jakie dawały w wędrówce, zdobywając co trudniejsze składniki, bądź uczestnicząc w wyprawach badawczych najbardziej dzikich stworzeń. Nie mógł zaprzeczyć, że tęsknił za podobnym stylem życia. Ale wybrał inaczej. I trzymał się decyzji twardo, nawet, gdy ich źródło zdecydowało się go odsunąć.
W kontekście pracy, nie byłby sobą, by nie zastanowić się nad jakością przewożonego towaru. Jak rzadkie okazy udało im się zdobyć podczas podróży? Jak wiele z nich wymaga sprawdzenia i potwierdzenia autentyczności? Od tego dziś tu był, nie pozostawiając wątpliwości, że cieszyła go wizja choćby przelotnego zetknięcia się z magiczną rzeczywistością stworzeń, której dawno nie widział. Na pewno, nie na żywo.
Przewodniczka, którą bez skrupułów rzucił w objęcia swojego uroku, wydawała się reagować na niego wciąż tak samo. Znajomy szkarłat wkradał się na blade lica, niczym spodziewany (dla niego) gość. Rozpoznawał ślady skrywanego zakłopotania. Nie było w nim śladu niezręczności, zupełnie, jakby zapomniał, w jaki sposób się rozstali. Próby zmiany tematu niekoniecznie psuły mu szyki. Był uparty i na swój osobisty sposób, chciał ukarać czarownicę - Rozumiem, że teraz formularz zatyka ci usta? Smutna zamiana - zakpił, nie dając się rozproszyć. Zaplótł ramiona przed sobą, przy okazji przenosząc ciężar ciała na jedną nogę, wciąż przyglądając się przesłoniętej przez papierzyska twarzy. Gestem, głowy zawołał i swego ochroniarza, zostawiając go przy jednej z burt. Wygadało na to, że znał jednego z marynarzy - niewiele kobiet ma takie marzenia - wzruszył ramieniem, a coś jasnego, bardziej zawadiackiego błysnęło, gdy zadała pytanie. Zapewne retoryczne, ale podjął je na swój sposób - Jeśli nie wygląda jak ty, to podziękuję - skwitował niemal całkowicie poważnie, prostując się w końcu - Gdzie towar, który mam sprawdzić? - przeskoczył na temat profesji z wprawą zawodowego żonglera - ...i mam coś podpisać, czy po prostu chcesz tu być ze mną dłużej? - i jeszcze jedna, czysta prowokacja. Niemal czekał na wybuch. Na bardziej żywą reakcję. Im dłużej naciskał, tym łatwiej było mu rozpoznawać dawne nawyki siebie.
Na spotkanie nastawiał się pozytywnie, dbając o odpowiednie zaplecze wsparcia. Mężczyzna, który mu towarzyszył, ostatecznie podążył za nim po trapie, zatrzymując się jednak w odległości, która serwowała Kaiowi swobodną rozmowę z przewodniczką, jaką otrzymał w darze od zabawnego, jak się okazywało - losu. I nie miał najmniejszego zamiaru przepuścić okazji, zderzając się z przeszłością, która widocznie, dogoniła Thalię. Niedokończonych spraw się nie zostawia. - pomyślał ponuro, ale tylko przelotny cień mówił o tym, że coś niepokojącego mogło zagościć w jego myślach. Miał zlecenie do wykonania. A przy okazji, możliwość policzenia się z jednym, niedokończonym fragmentem zostawionej za sobą przeszłości. Niekoniecznie takiej, która spędzała mu sen z powiek.
Chociaż czarownica pociągnęła za sobą jego uwagę, był w stanie rozejrzeć się w okolicy statku. Zdecydowanie był jednym z tych, które długo nie witały do brzegu, zbierając łupy i doświadczenie. Pamiętał zbyt dobrze podróże po szerokich wodach i możliwości, jakie dawały w wędrówce, zdobywając co trudniejsze składniki, bądź uczestnicząc w wyprawach badawczych najbardziej dzikich stworzeń. Nie mógł zaprzeczyć, że tęsknił za podobnym stylem życia. Ale wybrał inaczej. I trzymał się decyzji twardo, nawet, gdy ich źródło zdecydowało się go odsunąć.
W kontekście pracy, nie byłby sobą, by nie zastanowić się nad jakością przewożonego towaru. Jak rzadkie okazy udało im się zdobyć podczas podróży? Jak wiele z nich wymaga sprawdzenia i potwierdzenia autentyczności? Od tego dziś tu był, nie pozostawiając wątpliwości, że cieszyła go wizja choćby przelotnego zetknięcia się z magiczną rzeczywistością stworzeń, której dawno nie widział. Na pewno, nie na żywo.
Przewodniczka, którą bez skrupułów rzucił w objęcia swojego uroku, wydawała się reagować na niego wciąż tak samo. Znajomy szkarłat wkradał się na blade lica, niczym spodziewany (dla niego) gość. Rozpoznawał ślady skrywanego zakłopotania. Nie było w nim śladu niezręczności, zupełnie, jakby zapomniał, w jaki sposób się rozstali. Próby zmiany tematu niekoniecznie psuły mu szyki. Był uparty i na swój osobisty sposób, chciał ukarać czarownicę - Rozumiem, że teraz formularz zatyka ci usta? Smutna zamiana - zakpił, nie dając się rozproszyć. Zaplótł ramiona przed sobą, przy okazji przenosząc ciężar ciała na jedną nogę, wciąż przyglądając się przesłoniętej przez papierzyska twarzy. Gestem, głowy zawołał i swego ochroniarza, zostawiając go przy jednej z burt. Wygadało na to, że znał jednego z marynarzy - niewiele kobiet ma takie marzenia - wzruszył ramieniem, a coś jasnego, bardziej zawadiackiego błysnęło, gdy zadała pytanie. Zapewne retoryczne, ale podjął je na swój sposób - Jeśli nie wygląda jak ty, to podziękuję - skwitował niemal całkowicie poważnie, prostując się w końcu - Gdzie towar, który mam sprawdzić? - przeskoczył na temat profesji z wprawą zawodowego żonglera - ...i mam coś podpisać, czy po prostu chcesz tu być ze mną dłużej? - i jeszcze jedna, czysta prowokacja. Niemal czekał na wybuch. Na bardziej żywą reakcję. Im dłużej naciskał, tym łatwiej było mu rozpoznawać dawne nawyki siebie.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyzwyczajona była do tego, że rzeczywistość, do której wróciła była inna…i ciężka. Nie zawsze przez to, co zrobiła ona, a raczej przez fakt, że świat postanowił oszaleć. Wiele osób, które znała, znajdowało się w gorszej sytuacji od niej, inni zniknęli, każdy teraz oglądał się trzy razy przez ramię zanim cokolwiek postanowił, a nowi ludzie nie ufali jej wcale. Być może tak już miało być, możliwe że już do końca świata nikt jej nie zaufa. Nie była to jakaś nowość, zwłaszcza przy jej zawodzie, być może więc powinna się do tego przyzwyczaić. I przestać narzekać i po prostu zabrać się do pracy. Tyle, że teraz się nie dało.
Liczyła na to, że Clearwatera nigdy już nie spotka – nie przez niechęć do niego, ale takie historie jak ich nieczęsto spotykał koniec. Dobry, zły, nie było to ważne, szansa dość niska była, że wpadnie się na tę osobę, głównie dlatego, że sprawiedliwość lubiła odsuwać ich od siebie. Przewrotny chichot losu postanowił jednak rzucić ich naprzeciwko sobie, tak aby po prostu ją podroczyć albo pozwolić na to Kaiowi. Thalia nie mogła powstrzymać się przed chęcią ucieczki i miała ochotę po prostu wskoczyć gdzieś do morza. I odpłynąć, nie przejmując się czymkolwiek. Żegnaj Wielka Brytanio, dasz sobie radę beze mnie.
Nie jednak samo spotkanie Clearwatera było najgorsze, bo…w sumie to by jeszcze przeżyła. Przeprosiłaby, porozmawiała ostrożnie, zakończyła pracę szybko, a wstyd zmyła późniejszą dawką alkoholu, na równi z chłodem który jak zawsze wkradał się na jej policzki (stąd ten rumieniec był, oczywiście), zapomnieć wszystko, mieć święty spokój. Ale, cholera, nie. Nie, bo Kai wiedział, jak na nią działa. Wiedział, że na jego widok i jego słowa będzie wspominać tamte momenty. I doskonale wiedział, co zrobić, aby wzbudzić w niej zazdrość, rozproszyć ją, zażenować i po prostu zabawić się tym kosztem. I najgorsze z tego wszystkiego, nie była nawet na niego zła. Znaczy była, ale w tym momencie złość na niego przygasała kiedy myślała o tej na samą siebie, że tak mocno dawała sobie wmówić. Że tak mocno ulegała. Powinna wiedzieć lepiej i umieć lepiej, ale nie. Powinna też umieć oddzielać pracę i własne pobudki, ale nie, oczywiście, że nie, nie w takiej sytuacji. Czuła, że Hans ją chyba udusi, ale samokontrolę zyskiwała dopiero w dorosłości i wciąż musiała nad nią pracować.
- A co innego by miało? Póki co ty się nie kwapisz, więc pozostaję przy formularzu. – Oczywiście, że nie oczekiwała, że rzuci się na nią na wstępie, a mimo to, miała wrażenie, że nie miała mu jak odpyskować i drażniło ją to niesamowicie. Jej brwi ściągnęły się teraz w gniewnym wyrazie, a sama odwróciła się, kierując się w stronę jednej z burt i odkładając listę na skrzynie, pochylając się, aby zobaczyć, czy to na pewno te, które miał sprawdzić. – Wiem, że mało kobiet wybiera pływanie na okrętach. Jestem bardzo dobrym przykładem konsekwencji co się dzieje, kiedy to robią.
Nie mogła się wykłócać, sama chciała i sama wsiadała na ten statek. Mimo to, czasem miała dni, kiedy po cichu marzyła aby jednak porządniej traktowano kobiety. Może wtedy więcej by ich pływało (bo w ogóle by mogło) i może nie działaby im się tak krzywda. Wywróciła oczyma na jego słowa, ale oczywiście, to końcowe zdanie musiało ją rozjuszyć najbardziej.
- Słuchaj no… - złapała go za poły płaszcza, przyciągając go bliżej, tak aby znajdował się tu przy niej. Mogłaby też dodać sobie kilka centymetrów dla efektu, ale póki co pozostawiała skupiona na jego postaci. -…próbuję tu pracować, więc czy możesz po prostu nie utrudniać i załatwić to bez robienia mi problemów?
Z syknięciem puściła go, starając się go odepchnąć, nawet nie patrząc, że jeżeli zrobiłaby to za mocno, być może wypadnie za burtę.
Rzut na próbę odepchnięcia Kaia
Liczyła na to, że Clearwatera nigdy już nie spotka – nie przez niechęć do niego, ale takie historie jak ich nieczęsto spotykał koniec. Dobry, zły, nie było to ważne, szansa dość niska była, że wpadnie się na tę osobę, głównie dlatego, że sprawiedliwość lubiła odsuwać ich od siebie. Przewrotny chichot losu postanowił jednak rzucić ich naprzeciwko sobie, tak aby po prostu ją podroczyć albo pozwolić na to Kaiowi. Thalia nie mogła powstrzymać się przed chęcią ucieczki i miała ochotę po prostu wskoczyć gdzieś do morza. I odpłynąć, nie przejmując się czymkolwiek. Żegnaj Wielka Brytanio, dasz sobie radę beze mnie.
Nie jednak samo spotkanie Clearwatera było najgorsze, bo…w sumie to by jeszcze przeżyła. Przeprosiłaby, porozmawiała ostrożnie, zakończyła pracę szybko, a wstyd zmyła późniejszą dawką alkoholu, na równi z chłodem który jak zawsze wkradał się na jej policzki (stąd ten rumieniec był, oczywiście), zapomnieć wszystko, mieć święty spokój. Ale, cholera, nie. Nie, bo Kai wiedział, jak na nią działa. Wiedział, że na jego widok i jego słowa będzie wspominać tamte momenty. I doskonale wiedział, co zrobić, aby wzbudzić w niej zazdrość, rozproszyć ją, zażenować i po prostu zabawić się tym kosztem. I najgorsze z tego wszystkiego, nie była nawet na niego zła. Znaczy była, ale w tym momencie złość na niego przygasała kiedy myślała o tej na samą siebie, że tak mocno dawała sobie wmówić. Że tak mocno ulegała. Powinna wiedzieć lepiej i umieć lepiej, ale nie. Powinna też umieć oddzielać pracę i własne pobudki, ale nie, oczywiście, że nie, nie w takiej sytuacji. Czuła, że Hans ją chyba udusi, ale samokontrolę zyskiwała dopiero w dorosłości i wciąż musiała nad nią pracować.
- A co innego by miało? Póki co ty się nie kwapisz, więc pozostaję przy formularzu. – Oczywiście, że nie oczekiwała, że rzuci się na nią na wstępie, a mimo to, miała wrażenie, że nie miała mu jak odpyskować i drażniło ją to niesamowicie. Jej brwi ściągnęły się teraz w gniewnym wyrazie, a sama odwróciła się, kierując się w stronę jednej z burt i odkładając listę na skrzynie, pochylając się, aby zobaczyć, czy to na pewno te, które miał sprawdzić. – Wiem, że mało kobiet wybiera pływanie na okrętach. Jestem bardzo dobrym przykładem konsekwencji co się dzieje, kiedy to robią.
Nie mogła się wykłócać, sama chciała i sama wsiadała na ten statek. Mimo to, czasem miała dni, kiedy po cichu marzyła aby jednak porządniej traktowano kobiety. Może wtedy więcej by ich pływało (bo w ogóle by mogło) i może nie działaby im się tak krzywda. Wywróciła oczyma na jego słowa, ale oczywiście, to końcowe zdanie musiało ją rozjuszyć najbardziej.
- Słuchaj no… - złapała go za poły płaszcza, przyciągając go bliżej, tak aby znajdował się tu przy niej. Mogłaby też dodać sobie kilka centymetrów dla efektu, ale póki co pozostawiała skupiona na jego postaci. -…próbuję tu pracować, więc czy możesz po prostu nie utrudniać i załatwić to bez robienia mi problemów?
Z syknięciem puściła go, starając się go odepchnąć, nawet nie patrząc, że jeżeli zrobiłaby to za mocno, być może wypadnie za burtę.
Rzut na próbę odepchnięcia Kaia
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
01/04/1958
Potrzebowałem tylko chwili, by z jednego końca Devon wylądować na drugim w Kornwalii. Wyjątkowo za środek transportu obrałem miotłę — dawniej umiłowaną, lecz skutecznie wypartą przez konną jazdę na grzbiecie Kelpie. Przyleciałem kilka godzin przed czasem, tułając się po uliczkach portowej wioski i wypatrując nadpływających statków znad brzegu. Z upływającymi minutami zaczynałem tracić cierpliwość, czas dłużył mi się w nieskończoność. Smród ryb i morskiej wody wdzierał mi się do nozdrzy z nieznośnym natężeniem, irytował mnie mewi skrzek i spojrzenia ludzi wokół. Do portu przybijały łodzie rybackie i mniejsze żaglówki handlowe, lecz Shannon wciąż nie pojawiała się na horyzoncie. Miałem wrażenie, że zastanie mnie tu wieczór. Zaczepne teksty pijaków spod tawerny jątrzyły strzępki moich nerwów, a w takie dni lepiej było w ogóle się do mnie nie zbliżać. Czułem się dziwnie, na przemian odczuwając radość na długo wyczekiwane spotkanie i burząc się, jak te morskie fale w środku sztormu, z byle podmuchu wiatru — jakbym nie był sobą. Po blisko dwóch godzinach wędrówki wzdłuż brzegu postanowiłem umilić sobie czas oczekiwania, odlatując na miotle nad otwarte morze. Z początku niczego nie dostrzegłem, lecz nie zdążyłem pokonać dużej odległości, gdy na tafli wody wyłonił się charakterystyczny, wysoki maszt. Rozpoznałbym ten statek z kilku mil!
To nie tak, że byłem z Thalią umówiony i wiedziała, że spędziłem ostatnie godziny, wyczekując jej powrotu. Chciałem zrobić jej niespodziankę, gdy tylko dowiedziałem się, że wróci tego dnia ze swojej długiej i wyczerpującej wyprawy. Nie musiała mnie nawet namawiać, żebym ten dzień zarezerwował wyłącznie dla niej. Mimo niezadowolenia, że jego połowa uciekła nam gdzieś przez palce, starałem się myśleć wyłącznie o tej drugiej, mniej bulwersującej, by oszczędzić jej zmagań z moimi humorami po trudach podróży. Złość ustąpiła ekscytacji i kolejne minuty spędzałem już w dobrym nastroju.
Shannon przybiła do brzegu, a ja stałem niemal przed samym wejściem na pokład, czekając tylko, aż przyjaciółka wreszcie mnie spostrzeże. — Thalia! — krzyknąłem z otwartymi ramionami, gdy skrzyżowały się nasze spojrzenia. Ostentacyjne powitanie budziło zainteresowanie portowych gapiów, ale w tej chwili nie mieli dla mnie żadnego znaczenia.
Potrzebowałem tylko chwili, by z jednego końca Devon wylądować na drugim w Kornwalii. Wyjątkowo za środek transportu obrałem miotłę — dawniej umiłowaną, lecz skutecznie wypartą przez konną jazdę na grzbiecie Kelpie. Przyleciałem kilka godzin przed czasem, tułając się po uliczkach portowej wioski i wypatrując nadpływających statków znad brzegu. Z upływającymi minutami zaczynałem tracić cierpliwość, czas dłużył mi się w nieskończoność. Smród ryb i morskiej wody wdzierał mi się do nozdrzy z nieznośnym natężeniem, irytował mnie mewi skrzek i spojrzenia ludzi wokół. Do portu przybijały łodzie rybackie i mniejsze żaglówki handlowe, lecz Shannon wciąż nie pojawiała się na horyzoncie. Miałem wrażenie, że zastanie mnie tu wieczór. Zaczepne teksty pijaków spod tawerny jątrzyły strzępki moich nerwów, a w takie dni lepiej było w ogóle się do mnie nie zbliżać. Czułem się dziwnie, na przemian odczuwając radość na długo wyczekiwane spotkanie i burząc się, jak te morskie fale w środku sztormu, z byle podmuchu wiatru — jakbym nie był sobą. Po blisko dwóch godzinach wędrówki wzdłuż brzegu postanowiłem umilić sobie czas oczekiwania, odlatując na miotle nad otwarte morze. Z początku niczego nie dostrzegłem, lecz nie zdążyłem pokonać dużej odległości, gdy na tafli wody wyłonił się charakterystyczny, wysoki maszt. Rozpoznałbym ten statek z kilku mil!
To nie tak, że byłem z Thalią umówiony i wiedziała, że spędziłem ostatnie godziny, wyczekując jej powrotu. Chciałem zrobić jej niespodziankę, gdy tylko dowiedziałem się, że wróci tego dnia ze swojej długiej i wyczerpującej wyprawy. Nie musiała mnie nawet namawiać, żebym ten dzień zarezerwował wyłącznie dla niej. Mimo niezadowolenia, że jego połowa uciekła nam gdzieś przez palce, starałem się myśleć wyłącznie o tej drugiej, mniej bulwersującej, by oszczędzić jej zmagań z moimi humorami po trudach podróży. Złość ustąpiła ekscytacji i kolejne minuty spędzałem już w dobrym nastroju.
Shannon przybiła do brzegu, a ja stałem niemal przed samym wejściem na pokład, czekając tylko, aż przyjaciółka wreszcie mnie spostrzeże. — Thalia! — krzyknąłem z otwartymi ramionami, gdy skrzyżowały się nasze spojrzenia. Ostentacyjne powitanie budziło zainteresowanie portowych gapiów, ale w tej chwili nie mieli dla mnie żadnego znaczenia.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Była zmęczona.
Nie wiedziała nawet, ile godzin minęło od momentu, kiedy zostawiła Rain w szkockim pubie. Jak zawsze pod koniec podróży mięśnie bolały ją niesamowicie, a krótki odpoczynek jedynie pozostawił ją w rozstrojeniu. Chciała więcej, chciała położyć głowę na poduszce, swojej albo czyjejś, ostrożnie owijając się kołdrą i zasypiając na długie godziny, może dnie. Nie było to możliwością, miała jeszcze wiele pracy i jeżeli mogła liczyć na odpoczynek chociaż przez jeden dzień, było to już coś, co mogła obwołać sukcesem.
Była zła.
Pamiętała w jakim stanie znalazła Rain i jak niewiele wystarczyłoby, żeby ktoś, kto był jej bliski, skończył jako pokarm dla ryb nie ze swojej winy. Czego potrzebowali i czego chcieli? Czemu zachowywali się tak, czemu mężczyźni byli okropni, czemu kobiety musiały przez to przechodzić? Czemu znajdowała Vincenta gdzieś na plaży. Co się działo? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi, byt wiele złości w niej samej aby móc zadowolić się zbyciem albo milczeniem. A mimo to nie mogła nawet liczyć na najdrobniejszą rzecz, nikt nie miał jej odpowiedzieć czegokolwiek – musiała jeszcze zabrać się za rozładowanie towaru.
Wszyscy zbierali się ze statku, śmiejąc się między sobą albo wynajdując ciekawe pomysły na to, co powinni teraz zrobić. A ona zastanawiała się, na co powinna pierwszym się skupić, bo na sen czy odpoczynek nie mogła liczyć. Ani pewnie na dobrą porcję jedzenia. Zgarnęła swój worek z rzeczami, przerzucając go na plecy, czując, że nie pachnie pięknie, a już zdecydowanie ona też nie. Dlatego kiedy skierowała spojrzenie na tłum, w którym usłyszała swoje imię, w pierwszej chwili sądząc, że ma jakieś omamy.
Ale wszystko to nie było ważne, kiedy dostrzegła znajomą rudą czuprynę pomiędzy znajdującymi się w porcie. Wskoczyła jeszcze na barierkę, po czym z uśmiechem przepchnęła się pomiędzy schodzącymi, zeskakując z pomostu gdzieś w jego połowie aby wylądować na cudzych skrzyniach, wzbudzając tym samym protesty i pretensje, na które nawet nie zwracała uwagi. Wystarczyło, że doskoczyła do niego, skacząc na Garfielda i wtulając się w niego, nie przejmując się jakimkolwiek spojrzeniem w ich kierunku. Nich się gapią.
- Garfi! Jak dobrze cię widzieć! Tęskniłam, tęskniłeś?
Nie wiedziała nawet, ile godzin minęło od momentu, kiedy zostawiła Rain w szkockim pubie. Jak zawsze pod koniec podróży mięśnie bolały ją niesamowicie, a krótki odpoczynek jedynie pozostawił ją w rozstrojeniu. Chciała więcej, chciała położyć głowę na poduszce, swojej albo czyjejś, ostrożnie owijając się kołdrą i zasypiając na długie godziny, może dnie. Nie było to możliwością, miała jeszcze wiele pracy i jeżeli mogła liczyć na odpoczynek chociaż przez jeden dzień, było to już coś, co mogła obwołać sukcesem.
Była zła.
Pamiętała w jakim stanie znalazła Rain i jak niewiele wystarczyłoby, żeby ktoś, kto był jej bliski, skończył jako pokarm dla ryb nie ze swojej winy. Czego potrzebowali i czego chcieli? Czemu zachowywali się tak, czemu mężczyźni byli okropni, czemu kobiety musiały przez to przechodzić? Czemu znajdowała Vincenta gdzieś na plaży. Co się działo? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi, byt wiele złości w niej samej aby móc zadowolić się zbyciem albo milczeniem. A mimo to nie mogła nawet liczyć na najdrobniejszą rzecz, nikt nie miał jej odpowiedzieć czegokolwiek – musiała jeszcze zabrać się za rozładowanie towaru.
Wszyscy zbierali się ze statku, śmiejąc się między sobą albo wynajdując ciekawe pomysły na to, co powinni teraz zrobić. A ona zastanawiała się, na co powinna pierwszym się skupić, bo na sen czy odpoczynek nie mogła liczyć. Ani pewnie na dobrą porcję jedzenia. Zgarnęła swój worek z rzeczami, przerzucając go na plecy, czując, że nie pachnie pięknie, a już zdecydowanie ona też nie. Dlatego kiedy skierowała spojrzenie na tłum, w którym usłyszała swoje imię, w pierwszej chwili sądząc, że ma jakieś omamy.
Ale wszystko to nie było ważne, kiedy dostrzegła znajomą rudą czuprynę pomiędzy znajdującymi się w porcie. Wskoczyła jeszcze na barierkę, po czym z uśmiechem przepchnęła się pomiędzy schodzącymi, zeskakując z pomostu gdzieś w jego połowie aby wylądować na cudzych skrzyniach, wzbudzając tym samym protesty i pretensje, na które nawet nie zwracała uwagi. Wystarczyło, że doskoczyła do niego, skacząc na Garfielda i wtulając się w niego, nie przejmując się jakimkolwiek spojrzeniem w ich kierunku. Nich się gapią.
- Garfi! Jak dobrze cię widzieć! Tęskniłam, tęskniłeś?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie sądziłem, że przedpełniowe przesilenie może tak bardzo wpłynąć na moje rozdrażnienie. Więź z Thalią zdawała się być jednak silniejsza, niż najstraszniejsza klątwa, bo w jej ramionach nie czułem gniewu, ni żalu, ani feerii emocji rysujących się w negatywnych barwach, było wyłącznie ukojenie. Chyba jedynie przeszkadzał mi jej zapach, który w obecnym natężeniu przypominał raczej odór; wiedziałem jednak, że to wina moich nieokiełznanych zmysłów — nadzwyczaj wyczulonego węchu, w którym pokładałem nadzieję wyuczenia się separacji zapachów i tłumienia przysłowiowego "szumu", aby miał chociaż efektywne zastosowanie. Sam akt przytulenia nie mógł być bardziej ostentacyjny, bo z radości na jej widok po prostu podniosłem ją do góry. To właściwie zasługa kolejnego wpływu likantropii na rozchwiane emocje, które w tym okresie okazywałem, zdaje się, trochę zbyt drapieżnie i intensywnie. Dopiero po chwili odstawiłem ją na ziemię, by przyjrzeć się jej gładkiej, spalonej słońcem twarzy. — Nawet nie wiesz. Musisz być strudzona podróżą, potrzebujesz w czymś pomocy? — czasami zdarzało się, że pomagałem jej przenosić jakieś ciężary przy wyładowaniu statku, kiedy nie mogła tego po prostu zignorować. — Jesteś pewnie zaskoczona, że przyleciałem — należało podkreślić aluzje. Oczywiście chodziło mi o sam efekt zaskoczenia moim zjawieniem się, ale wyjątkowo nie zrobiłem jej pstryczka w nos i nie przyjechałem na Kelpie. Dlaczego ona tak bardzo bała się koni? — Mimo wszystko mam nadzieję, że nie pokrzyżowałem Ci planów. Musisz odpocząć i o wszystkim mi opowiedzieć - nie było Cię tak długo, że żaden list nie zastąpi mi Twojego przejętego głosu — poza tym (co już przemilczałem), czekałem na nią tutaj kilka ładnych godzin; chyba jednak bym się wściekł, gdyby mi odmówiła. — No więc? Napijemy się czegoś w tawernie? Ja stawiam — co prawda dowiedziała się, że z końcem marca przeprowadziłem się do nowego domu, ale nie mogła wiedzieć, w jak wielkim kryzysie finansowym się znalazłem. Nie ważyłbym się prosić rodziców o pomoc, przyjmowałem ile sami mi dali; nie informowałem ich też o swoich problemach, więc były to na ogół skromne zapasy spiżarniane. Memortek nie płacił sowicie... ale miałem nieco drobnych, żeby uczcić to spotkanie, niedożywieniem będę martwił się później. — Zaczekam tu na Ciebie, gdy uporamy się z tym ładunkiem, a Ty zbierzesz swoje graty, bo na tak daleką wyprawę nie wypuszczę Cię przynajmniej przez następne kilka dni. Będę miał... do Ciebie prośbę — mimowolnie spuściłem głowę w dół, a ona znała mnie zbyt dobrze, abym mógł ukryć przed nią jakąkolwiek intencję. Zbliżała się pełnia księżyca; chciałem, aby mi w niej towarzyszyła. Ojciec widział już wystarczająco wiele, matki, ani siostry, a już tym bardziej najmłodszej z nich — Neali — nie narażałbym na widok takiego okrucieństwa. Thalia była jednak kobietą silną, a także moją najwspanialszą przyjaciółką, przed którą nie kryłem tego sekretu od samiutkiego początku. Długo rozmyślałem, czy pozwolić jej... się do siebie zbliżyć, wtedy, kiedy nie jestem sobą, ale ktoś musiał mi pomóc, ja... po prostu jej potrzebowałem. — Ale nie o tym teraz. Zabierzmy się do pracy — jedyna odmowa, jaką akceptowałem, to porzucenie tej roboty, ale wiedziałem, że wciąż trzymają ją tu obowiązki. Musiała więc zdać się na moją pomoc. — Nie zgadniesz, od kogo dostałem zaproszenie. Wzywa mnie sam lord Elroy Greengrass z małżonką. Na starość zebrał w sobie odwagę, by pokonać swoje lęki; będę jego instruktorem... jazdy konnej. Może chcesz się ze mną wybrać? — zadrwiłem z niej, rodzeństwo tak już miało w zwyczaju; a ona była mi zupełnie jak druga siostra, może nawet bliżej. Znając jej fobię przed końmi, nawet nie zakładałem zgody, co też mogło świadczyć, że propozycja nie była do końca poważna.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
W kogo miałaby wierzyć, jeżeli nie w niego? Kiedy Garry usiadł tuż obok niej, sprawdzając, jak szykowała swoją „ucieczkę” z sierocińca, nie wiedziała nawet jak bliscy sobie się staną. Dla niego wsiadała na rower, pedałując pół nocy aby tylko dojechać do Ottery, dla niego biegła przez dziedziniec, rzucając się w kierunku osoby, która próbowała go jakkolwiek zaczepić, dla niego teraz biegła przez nierówny teren portu, wciskając się w jego ramiona kiedy tylko mogła go odnaleźć w tłumie, niczym latarnię pośrodku ciemności, tak jakby ona była właśnie zaginioną łodzią. Był przecież jej latarnią, bezpiecznym portem, do którego zawsze chciała wracać – i jedynie kiedy tak teraz ją ściskał, czuła się w pełni bezpieczna. Chociaż przez chwilę, nawet jakby miała teraz wpaść na kogoś, kto próbowałby ją zabić. Była w końcu w ramionach kogoś, komu ufała bezgranicznie.
- Potrzebowałabym kąpieli w ciepłej wodzie w wannie, ale wydaje mi się, że z tym dam sobie radę. Chyba, że chcesz dołączyć. – Wytknęła język, ostrożnie zsuwając się zaraz na ziemię kiedy tylko ją odstawił, nie mogąc powstrzymać się jakkolwiek przed poczochraniem jego rudej czupryny. Zwróciła oczywistą uwagę na to, że wspomniał o locie, wywracając oczyma kiedy tylko położył na to uwagę. Wiedziała, do czego się odnosił, ale najchętniej by mu za to wcisnęła palce pod żebra.
- Tak w zasadzie, to bardzo się cieszę że jesteś. Wiesz o tym, zawsze będę szczęśliwa. – Uśmiechnęła się, chcąc go ściskać bez końca, ale miał rację, że mieli jeszcze dużo do roboty. Na szczęście każdy z marynarzy miał swoją część, więc jeżeli zrobią swoje obowiązki we dwójkę, na pewno pójdzie im szybciej i lepiej. – Nie łudź się, że skoro się tu zjawiłeś to cię jakkolwiek wypuszczę. Nalegam na wszystko, musisz zostać razem ze mną. Nawet jeżeli mamy przegadać całą noc. A skoro stawiasz picie, to ja stawiam jedzenie, a jak będziesz odmawiać to upuszczę ci skrzynię na stopę i już nie będziesz miał wyboru. – Nigdy by go nie skrzywdziła, ale jeżeli jej tu będzie odmawiał, to będzie mu wciskać to jedzenie do gardła samodzielnie.
- Myślisz, że tak szybko bym cię zostawiła, tak? – Uśmiechnęła się, lekko uderzając go w ramię, ale chwilę później jednak opuszczając ramiona; wiedział, że mógł ją prosić o pomoc w każdej sytuacji, więc to, że w tym momencie miał jakieś zawahanie, oznaczało to, że tym się stresował. – Możesz prosić mnie o wszystko, tylko musisz uważać, bo na cuda zdarza mi się mieć trzy dni do załatwienia. – Parsknęła lekko, spoglądając na niego i sprawdzając, czy udało jej się złagodzić jakkolwiek atmosferę.
- Dobra, łap za skrzynie tuż przy zejściu pod pokład. – Wskazała kciukiem miejsce za swoimi plecami, od razu kierując się z nim w tym kierunku. Im prędzej skończą, tym prędzej będą mogli zostać sam na sam, nadrobić wszystkie dni – chociaż rozmawialiby całą noc nawet jeżeli nie widzieliby się zaledwie dzień.
- Oho… - W pierwszej chwili nie wiedziała, do czego pije, ale zaraz potem wywróciła oczyma. On i te cholerne konie. Ostatnio spotkała kucyki z piekła rodem, ale teraz czuła się tak, jakby nagle specjalnie próbował przywołać ten temat. – Wiesz, że nie, a jak będziesz nalegać, to skończy się na tym, że jakiś koń cię kopnie. Ale mam nadzieję, że dobrze będzie ci się jechało z looooordeeeeeeem Greeeeeeeengraaaaaasseeeeeeeem – przeciągnęła ostatnie słowa, zawsze śmiejąc się z wizji Garfielda w wystawnym towarzystwie.
- Potrzebowałabym kąpieli w ciepłej wodzie w wannie, ale wydaje mi się, że z tym dam sobie radę. Chyba, że chcesz dołączyć. – Wytknęła język, ostrożnie zsuwając się zaraz na ziemię kiedy tylko ją odstawił, nie mogąc powstrzymać się jakkolwiek przed poczochraniem jego rudej czupryny. Zwróciła oczywistą uwagę na to, że wspomniał o locie, wywracając oczyma kiedy tylko położył na to uwagę. Wiedziała, do czego się odnosił, ale najchętniej by mu za to wcisnęła palce pod żebra.
- Tak w zasadzie, to bardzo się cieszę że jesteś. Wiesz o tym, zawsze będę szczęśliwa. – Uśmiechnęła się, chcąc go ściskać bez końca, ale miał rację, że mieli jeszcze dużo do roboty. Na szczęście każdy z marynarzy miał swoją część, więc jeżeli zrobią swoje obowiązki we dwójkę, na pewno pójdzie im szybciej i lepiej. – Nie łudź się, że skoro się tu zjawiłeś to cię jakkolwiek wypuszczę. Nalegam na wszystko, musisz zostać razem ze mną. Nawet jeżeli mamy przegadać całą noc. A skoro stawiasz picie, to ja stawiam jedzenie, a jak będziesz odmawiać to upuszczę ci skrzynię na stopę i już nie będziesz miał wyboru. – Nigdy by go nie skrzywdziła, ale jeżeli jej tu będzie odmawiał, to będzie mu wciskać to jedzenie do gardła samodzielnie.
- Myślisz, że tak szybko bym cię zostawiła, tak? – Uśmiechnęła się, lekko uderzając go w ramię, ale chwilę później jednak opuszczając ramiona; wiedział, że mógł ją prosić o pomoc w każdej sytuacji, więc to, że w tym momencie miał jakieś zawahanie, oznaczało to, że tym się stresował. – Możesz prosić mnie o wszystko, tylko musisz uważać, bo na cuda zdarza mi się mieć trzy dni do załatwienia. – Parsknęła lekko, spoglądając na niego i sprawdzając, czy udało jej się złagodzić jakkolwiek atmosferę.
- Dobra, łap za skrzynie tuż przy zejściu pod pokład. – Wskazała kciukiem miejsce za swoimi plecami, od razu kierując się z nim w tym kierunku. Im prędzej skończą, tym prędzej będą mogli zostać sam na sam, nadrobić wszystkie dni – chociaż rozmawialiby całą noc nawet jeżeli nie widzieliby się zaledwie dzień.
- Oho… - W pierwszej chwili nie wiedziała, do czego pije, ale zaraz potem wywróciła oczyma. On i te cholerne konie. Ostatnio spotkała kucyki z piekła rodem, ale teraz czuła się tak, jakby nagle specjalnie próbował przywołać ten temat. – Wiesz, że nie, a jak będziesz nalegać, to skończy się na tym, że jakiś koń cię kopnie. Ale mam nadzieję, że dobrze będzie ci się jechało z looooordeeeeeeem Greeeeeeeengraaaaaasseeeeeeeem – przeciągnęła ostatnie słowa, zawsze śmiejąc się z wizji Garfielda w wystawnym towarzystwie.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Thalia była najbardziej inspirującą postacią, jaka kiedykolwiek przewinęła się przez moje życie. Odegrała w nim wielką rolę nie tylko jako przyjaciółka na zabój; swoją determinacją pokazała mi, że w każdym z nas tkwi namiastka wielkości, a nasz los jest wyłącznie w naszych rękach. Pomogła mi uwierzyć, że nie ma marzenia, którego nie da się spełnić — musimy tylko dopomóc szczęściu i konsekwentnie dążyć do celu. Tak też robiłem, wyczekując spełnienia jednego z największych — tego o jej powrocie. Minął zaledwie tydzień, lecz w czasach wojny każdy dzień rozłąki potęguje obawę przed stratą. Słałem więc do niej listy, które zawsze okraszone były rysunkiem wizualizującym moje wyobrażenia jej przygód, aby odnaleźć ukojenie w oczekiwaniach i dać jej choć namiastkę własnej bliskości. Kiedy dzieli nas odległość, czuję wewnętrzne rozdarcie; to trochę tak, jakby rozstanie odebrało Ci cząstkę własnej duszy. Nie potrafisz się gniewać, nawet smutek nie jest właściwą definicją tego stanu — jakże można by nie czuć radości, że Twoja bratnia dusza spełnia swoje sny, ambicje i pragnienia? Mimo to nie da się wyzbyć się pustki, ona nie mija z upływem czasu. Czułem, że jedynym sposobem, by ten brak wypełnić, jest zjednoczenie.
Martwiłem się o nią. Tam, gdzie wyruszyła, nie potrafiłem zadbać o jej bezpieczeństwo, a przecież znam Thalię i jej styl życia; tak jak ja, zawsze pakuje się w kłopoty i chyba tylko cud sprawia, że wychodzi z nich obronną ręką. Nie próbowałem powstrzymać drżących powiek, które usączyły z kącików kilka łez wzruszenia. To i tak dobrze, że nie spłynęły potokiem, oszczędzając mi wstydu, gdyby ktoś je dostrzegł, a przecież skupisko oczu było skierowane w naszą stronę. Wytarłem je dyskretne w jej objęciu, a kiedy dobiegło końca, obnażyłem komplet bielutkich zębów, które szczerzyły się do niej w uśmiechu. — O niczym innym nie marzę — odparłem półżartem, gdy figlarnie zaprosiła mnie żartobliwie do wspólnej kąpieli. Trzeba było przyznać, że kąpiel w balii pełnej gorącej wody byłaby relaksującym doznaniem po męczącym dniu, może nawet stanowiła lekarstwo na moje rozdrażnienie. Kwestią dyskusyjną pozostawało towarzystwo, chociaż Thalia do takich ekscesów na pokładzie statków była chyba przyzwyczajona. — Noo, przestań — udałem oburzenie, gdy zaczęła czochrać mnie po włosach. Taki nasz zwyczaj od dzieciństwa, gdy naprawdę mnie to denerwowało, a ona nic sobie z tego nie robiła — może poza uciechą, że utarła mi nosa. Dziś to wyłącznie dobre wspomnienie i czułe wyrażenie bratersko-siostrzanej więzi. Zaraz przeszliśmy na temat dalszych planów, a w mojej głowie ważyły się losy mojej stopy, bo niechętnie godziłem się na takie układy. Prawdą było jednak, że nie bardzo miałem wybór, bo burczący brzuch dał mi się we znaki akurat teraz kiedy przyparła mnie do muru — i nie miałem za bardzo argumentów, żeby się sprzeciwiać. — Lepszy pełny żołądek niż stłuczona stopa. Poczęstuję się, jak coś zamówisz — zaproponowałem skromnie. Nie chciałem, żeby zastawiała dla mnie stół, chciałem tylko się czymś zapchać i nie sprawić jej przykrości. Jutro zresztą najem się u Greengrassów; zawsze słynęli z gościnności. — Na dzisiejszy zeszło Ci około tygodnia, a minęłoby dłużej, bo po kilku godzinach oczekiwań w porcie już miałem sobie pójść do domu — hm, to zabrzmiało jak wyrzut. Może lekka uszczypliwość. Nie wiedziałem, jak się z nim czuć, bo nie powiedziałem nic, czego bym nie uważał, ale było to trochę samolubne. Spróbowałem zmienić temat, nawiązując do tej pracy i sięgnąłem po wskazaną przez nią skrzynię, żeby pomóc jej z wyładunkiem zaopatrzenia. Rzuciłem też okiem, w miarę możliwości, jakie dobra były tam transportowane — czysta ciekawość; w międzyczasie urządziliśmy sobie małą pogawędkę, trochę naśmiewając się z mojej arystokratycznej powinności.
Kiedy uporaliśmy się z pracą, nastał czas na odpoczynek. Nie miałem już w sobie tyle energii co wcześniej, wyładowałem ją na dźwiganiu skrzyń i uprzednim, dość długim spacerze. Byłem więc nieco spokojniejszy i korzystałem z ciepła tawerny, w której przeszkadzał mi tylko gwar tłumów, składających się z pełnego przekroju ludzi; od przejezdnych kupców, przez marynarzy i typów spod ciemnej gwiazdy. Wybrałem stolik gdzieś w kącie, a gdy tylko barman się zaoferował, zamówiłem Czarne Ale dla dwojga. — No więc teraz musisz mi opowiedzieć wszystko na temat swojej podróży — nie ulegało dyskusji, że nie wypuściłbym jej stąd bez dobrej opowieści.
Martwiłem się o nią. Tam, gdzie wyruszyła, nie potrafiłem zadbać o jej bezpieczeństwo, a przecież znam Thalię i jej styl życia; tak jak ja, zawsze pakuje się w kłopoty i chyba tylko cud sprawia, że wychodzi z nich obronną ręką. Nie próbowałem powstrzymać drżących powiek, które usączyły z kącików kilka łez wzruszenia. To i tak dobrze, że nie spłynęły potokiem, oszczędzając mi wstydu, gdyby ktoś je dostrzegł, a przecież skupisko oczu było skierowane w naszą stronę. Wytarłem je dyskretne w jej objęciu, a kiedy dobiegło końca, obnażyłem komplet bielutkich zębów, które szczerzyły się do niej w uśmiechu. — O niczym innym nie marzę — odparłem półżartem, gdy figlarnie zaprosiła mnie żartobliwie do wspólnej kąpieli. Trzeba było przyznać, że kąpiel w balii pełnej gorącej wody byłaby relaksującym doznaniem po męczącym dniu, może nawet stanowiła lekarstwo na moje rozdrażnienie. Kwestią dyskusyjną pozostawało towarzystwo, chociaż Thalia do takich ekscesów na pokładzie statków była chyba przyzwyczajona. — Noo, przestań — udałem oburzenie, gdy zaczęła czochrać mnie po włosach. Taki nasz zwyczaj od dzieciństwa, gdy naprawdę mnie to denerwowało, a ona nic sobie z tego nie robiła — może poza uciechą, że utarła mi nosa. Dziś to wyłącznie dobre wspomnienie i czułe wyrażenie bratersko-siostrzanej więzi. Zaraz przeszliśmy na temat dalszych planów, a w mojej głowie ważyły się losy mojej stopy, bo niechętnie godziłem się na takie układy. Prawdą było jednak, że nie bardzo miałem wybór, bo burczący brzuch dał mi się we znaki akurat teraz kiedy przyparła mnie do muru — i nie miałem za bardzo argumentów, żeby się sprzeciwiać. — Lepszy pełny żołądek niż stłuczona stopa. Poczęstuję się, jak coś zamówisz — zaproponowałem skromnie. Nie chciałem, żeby zastawiała dla mnie stół, chciałem tylko się czymś zapchać i nie sprawić jej przykrości. Jutro zresztą najem się u Greengrassów; zawsze słynęli z gościnności. — Na dzisiejszy zeszło Ci około tygodnia, a minęłoby dłużej, bo po kilku godzinach oczekiwań w porcie już miałem sobie pójść do domu — hm, to zabrzmiało jak wyrzut. Może lekka uszczypliwość. Nie wiedziałem, jak się z nim czuć, bo nie powiedziałem nic, czego bym nie uważał, ale było to trochę samolubne. Spróbowałem zmienić temat, nawiązując do tej pracy i sięgnąłem po wskazaną przez nią skrzynię, żeby pomóc jej z wyładunkiem zaopatrzenia. Rzuciłem też okiem, w miarę możliwości, jakie dobra były tam transportowane — czysta ciekawość; w międzyczasie urządziliśmy sobie małą pogawędkę, trochę naśmiewając się z mojej arystokratycznej powinności.
Kiedy uporaliśmy się z pracą, nastał czas na odpoczynek. Nie miałem już w sobie tyle energii co wcześniej, wyładowałem ją na dźwiganiu skrzyń i uprzednim, dość długim spacerze. Byłem więc nieco spokojniejszy i korzystałem z ciepła tawerny, w której przeszkadzał mi tylko gwar tłumów, składających się z pełnego przekroju ludzi; od przejezdnych kupców, przez marynarzy i typów spod ciemnej gwiazdy. Wybrałem stolik gdzieś w kącie, a gdy tylko barman się zaoferował, zamówiłem Czarne Ale dla dwojga. — No więc teraz musisz mi opowiedzieć wszystko na temat swojej podróży — nie ulegało dyskusji, że nie wypuściłbym jej stąd bez dobrej opowieści.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Wiedziała, że przez lata ludzie próbowali wmówić im, że przyjaźń damsko-męska nie ma prawa istnieć – gdyby nie był lordem Devon, sierociniec na pewno bardzo krzywo patrzyłby na jakiekolwiek jego odwiedziny. I bez tego nie byli zadowoleni, ale miło było mieć swojego przyjaciela tuż obok. Mogli też siebie wyśmiewać albo żartować z siebie, ale koniec końców to on był u jej boku kiedy płakała po tym, jak Jimmy w czwartej klasie zaprosił ją do Hogsmeade, co okazało się mało wyrafinowanym żartem, to on pozwalał jej zwijać się w kąt swojego pokoju, chowając ją przed mamą kiedy w panice wsiadła na rower, jadąc tak daleko tylko po to, aby go zobaczyć, to on po prostu czekał. Nigdy nie uważając ją za mniej kobietę tylko dlatego, że nie zajmowała się zajęciem typowo damskim. I nigdy nie mówił jej, że miała być kimś innym. Dlatego sama też wzruszyła się lekko widząc go i nie umiejąc opanować szczenięcej radości kiedy tylko mogła się w końcu przy nim znaleźć. I nie zamierzała go puszczać w najbliższej przyszłości.
- Skoro tak, to poproszę jeszcze potem masaż i coś do ocieplenia łóżka, no to będziemy ustawieni. – Naprawdę marzyła o kąpieli, abstrahując od tego, czy tam rzeczywiście zapraszać miała Garfielda, czy po prostu udać się tam sama. Nikogo chyba nie dziwiło, że po takim czasie na morzu była po prostu wychłodzona i najchętniej wcisnęłaby się aż po nos pod kołdrę. Miała jednak pracę, a nie chciała też omijać jakkolwiek chwili ze spotkania z Garrym, chociaż nie było wykluczone, że zacznie przysypiać gdzieś w którymś momencie. Miała nadzieję, że przyjaciel jej to wybaczy, bo nie zamierzała tego zrobić po złośliwości – po prostu podróż przetyrała ją tak, że powoli przestawała rozróżniać górę od dołu i prawy od lewego.
- Nieeee maaaaa mowwwwyyyyy – na wszelki wypadek poczochrała jego włosy jeszcze bardziej, wciskając swoją rękę dookoła jego głowy aby go pochylić, dając mu jasny sygnał że nie ma co jakkolwiek myśleć o ucieczce. Uśmiechnęła się jeszcze, rozluźniając swój uścisk, aby pozwolić mu na wyswobodzenie ostatecznie. Skoro jednak zgodził się ostatecznie na wyjście, oraz na jedzenie, co ją bardzo ucieszyło, nie pozostawało im nic innego jak zabrać się do pracy.
- Poczęstuję się, poczęstuję się – przedrzeźniła go otwarcie, szturchając go całkiem łokciem między żebra, te wystające żebra. – Ale zjesz normalną porcję, a nie ma, że boli. – Nie wiedziała o jego wizycie, ale przeczuwała, że na ten moment mogłaby w podnoszeniu Garry’ego zrobić sobie dodatkowe ćwiczenie, albo przerzuciłaby go przez ramię i przebiegła sobie parę kółek, wszystko by się zgadzało.
- Oj, nie poszedłbyś sobie, potem byś na nowo wrócił bo zapłakałbyś się, gdybym jednak nie przypłynęła. Albo byś znalazł się w moim mieszkaniu, przygotował mi obiadek i potem zrobił ten masaż. – Pstryknęła palcami w jego kierunku, jakby nagle poznała prawdę objawioną, dopiero po chwili skupiając się już całkowicie na pracy. Rain zsiadła na lądzie w Szkocji, Vincent miał jeszcze chwilę z uzdrowicielem, a podejrzewała, że czekał też na Justine, więc był w dobrych rękach. Dlatego mogła zabrać się za przenoszenie skrzyń, szturchając go jeszcze, tak aby miał pewność, że nie ma co za bardzo zaglądać. Jeszcze ktoś przyłapie go na zbytnim zainteresowaniu i nie dajcie kelpie, wyrzuci za burtę, skoro był rudy – a rudzi na statku to całkiem spory pech podobno.
Wymieniali pewne spostrzeżenia, jednak póki co wkładali wszystko w przenoszenie rzeczy pomiędzy jednym miejscem a drugim, dopiero po dłuższej chwili oddychając głęboko – zmęczenie było po niej widać, dlatego stawiała kroki bardzo ostrożnie i bardzo powoli, tuż za Weasleyem znajdując sobie drogę aby ostatecznie dojść do karczmy. Wydawała się przyzwoita, czysta jak na portowe miasto, albo po prostu nie było tak źle. Chociaż miała wielką ochotę zatkać sobie uszy, zmęczona hałasem, mimo to robiła dobrą minę do złej gry.
- Dobra, powiem ci wszystko, ale najpierw streść mi, co tu się działo. A ja w międzyczasie przysnę gdzieś na stole. – Uśmiechnęła się, zamawiając jeszcze do tego potrawkę. Nie wiedziała z czym, nie była też tania, ale i tak całkiem porządnie.
- Skoro tak, to poproszę jeszcze potem masaż i coś do ocieplenia łóżka, no to będziemy ustawieni. – Naprawdę marzyła o kąpieli, abstrahując od tego, czy tam rzeczywiście zapraszać miała Garfielda, czy po prostu udać się tam sama. Nikogo chyba nie dziwiło, że po takim czasie na morzu była po prostu wychłodzona i najchętniej wcisnęłaby się aż po nos pod kołdrę. Miała jednak pracę, a nie chciała też omijać jakkolwiek chwili ze spotkania z Garrym, chociaż nie było wykluczone, że zacznie przysypiać gdzieś w którymś momencie. Miała nadzieję, że przyjaciel jej to wybaczy, bo nie zamierzała tego zrobić po złośliwości – po prostu podróż przetyrała ją tak, że powoli przestawała rozróżniać górę od dołu i prawy od lewego.
- Nieeee maaaaa mowwwwyyyyy – na wszelki wypadek poczochrała jego włosy jeszcze bardziej, wciskając swoją rękę dookoła jego głowy aby go pochylić, dając mu jasny sygnał że nie ma co jakkolwiek myśleć o ucieczce. Uśmiechnęła się jeszcze, rozluźniając swój uścisk, aby pozwolić mu na wyswobodzenie ostatecznie. Skoro jednak zgodził się ostatecznie na wyjście, oraz na jedzenie, co ją bardzo ucieszyło, nie pozostawało im nic innego jak zabrać się do pracy.
- Poczęstuję się, poczęstuję się – przedrzeźniła go otwarcie, szturchając go całkiem łokciem między żebra, te wystające żebra. – Ale zjesz normalną porcję, a nie ma, że boli. – Nie wiedziała o jego wizycie, ale przeczuwała, że na ten moment mogłaby w podnoszeniu Garry’ego zrobić sobie dodatkowe ćwiczenie, albo przerzuciłaby go przez ramię i przebiegła sobie parę kółek, wszystko by się zgadzało.
- Oj, nie poszedłbyś sobie, potem byś na nowo wrócił bo zapłakałbyś się, gdybym jednak nie przypłynęła. Albo byś znalazł się w moim mieszkaniu, przygotował mi obiadek i potem zrobił ten masaż. – Pstryknęła palcami w jego kierunku, jakby nagle poznała prawdę objawioną, dopiero po chwili skupiając się już całkowicie na pracy. Rain zsiadła na lądzie w Szkocji, Vincent miał jeszcze chwilę z uzdrowicielem, a podejrzewała, że czekał też na Justine, więc był w dobrych rękach. Dlatego mogła zabrać się za przenoszenie skrzyń, szturchając go jeszcze, tak aby miał pewność, że nie ma co za bardzo zaglądać. Jeszcze ktoś przyłapie go na zbytnim zainteresowaniu i nie dajcie kelpie, wyrzuci za burtę, skoro był rudy – a rudzi na statku to całkiem spory pech podobno.
Wymieniali pewne spostrzeżenia, jednak póki co wkładali wszystko w przenoszenie rzeczy pomiędzy jednym miejscem a drugim, dopiero po dłuższej chwili oddychając głęboko – zmęczenie było po niej widać, dlatego stawiała kroki bardzo ostrożnie i bardzo powoli, tuż za Weasleyem znajdując sobie drogę aby ostatecznie dojść do karczmy. Wydawała się przyzwoita, czysta jak na portowe miasto, albo po prostu nie było tak źle. Chociaż miała wielką ochotę zatkać sobie uszy, zmęczona hałasem, mimo to robiła dobrą minę do złej gry.
- Dobra, powiem ci wszystko, ale najpierw streść mi, co tu się działo. A ja w międzyczasie przysnę gdzieś na stole. – Uśmiechnęła się, zamawiając jeszcze do tego potrawkę. Nie wiedziała z czym, nie była też tania, ale i tak całkiem porządnie.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mimo niemoralnych żartów (i niejednoznacznych gestów), które wyostrzyły nam humor z wiekiem, łączyła nas prawdziwa przyjaźń, którą opisałbym mianem siostrzano-braterskiej miłości. Z tego powodu nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, żeby dyskryminować Thalię za realizowanie własnych marzeń. To nie tak, że była w tym zakresie dużym wyjątkiem; uczono mnie przecież tolerancji i miłości do bliźnich, pomimo ducha tradycjonalizmu w szlacheckich korzeniach. Postrzegałem się zresztą za mężczyznę nowoczesnego i odbiegałem poglądami od wielu moich starszych krewnych (szczególnie tych dalszych, z którymi nie dzieliłem nazwiska). Zdarzało mi się jednak naginać własne poglądy do jej występków, które nie zawsze świadczyły o jej nieskazitelnej czystości; być może wręcz takich, które potępiałbym u każdej innej osoby. Aczkolwiek, mimo szczerości i wyrażania dezaprobaty wobec takich kwestii, dwadzieścia parę lat nierozerwalnej więzi z tą kobietą sprawiło, że skoczyłbym za nią w ogień bez względu na jakiekolwiek podziały i cieszyłem się każdą chwilą, w której znajdowała się blisko mnie. — Nawet moja bezinteresowność ma swoje granice. Co dostanę w zamian? — odparłem zadziornie, ani przez chwilę nie robiąc sobie nic ze spojrzeń kroczących obok marynarzy, którzy nie pałali chyba przesadną sympatią do rudych; mogłem się założyć, że gdyby nie Thalia, to najchętniej ukręciliby mi głowę. To znaczy, gdyby im się udało... lepiej było mnie teraz nie prowokować.
Denerwowało mnie jej przedrzeźnianie. Wiedziała przecież, że nie lubię, kiedy stawia mi jedzenie; poradziłbym sobie i bez tego. Wpadła mi nawet myśl, żeby nauczyć się polować, to miałbym wymówkę, aby ludzie się nade mną nie litowali. Nie mogłem czuć się ze sobą gorzej, kiedy czułem politowanie. Przemilczałem ten aspekt, bo mogłem przypadkiem powiedzieć za dużo, gdybym otworzył buzię, a nie chciałem się z nią kłócić. Zresztą, równie głośno przemawiał burczący brzuch, który zdradliwie niweczyłby moją linię argumentów. Należało jednak podkreślić, że sam sprowadziłem na siebie los w ubóstwie; przecież mogłem zostać w domu albo poprosić kogoś o pomoc finansową, mogłem polegać na rodzinie. Dokonałem wyboru, chcąc cieszyć się niezależnością i bezpieczeństwem bliskich, a nie pomocą społeczną, której bardziej potrzebowali ludzie w trudniejszej sytuacji. Swoją drogą szybko opuściły mnie te myśli, gdy zażartowała, że zrobiłbym jej obiad. — Jesteś pewna, że miałabyś ochotę na ten masaż, gdybym puścił z dymem Twoją kwaterę? Musisz pokładać we mnie wiarę równą swojej pewności siebie — odbiłem piłeczkę, bo nigdy nic nie gotowałem; mama zdecydowanie lepiej radziła sobie w tej kwestii. Thalia dość ochoczo forsowała propozycję masażu, którą zacząłem nawet na poważnie rozważać, ale wkrótce miało się okazać, że bardziej potrzebowała wygodnego łóżka i ciepłej pierzyny, ale najpierw należał jej się ten obiad. — Jak uwiniemy się z pracą, to może zdążymy zjeść go chociaż w tawernie — zaproponowałem, a niedługo później rzeczywiście już w niej gościliśmy.
Zaserwowanie potrawki nie potrwało długo, gdyż była już gotowa i wystarczyło jedynie nałożyć ją w półmiski, którymi prędko zastawiono nasz stolik. Zapach potęgował głód i ochotę na tę potrawę; wyglądała równie apetycznie, co ciemne piwo, które skłaniało mnie w pierwszej kolejności do spicia piany przed konsumpcją dania. Starczyło mi pieniędzy, żeby dorzucić się do rachunku za jedzenie; Thalia mogła protestować, ale nie zjadłbym, gdyby nie pozwoliła mi dołożyć chociaż paru sykli. — Prześpisz się w domu, Ty też musisz być bardzo głodna — zachęciłem ją do spożycia potrawki i sam prawiłem sztućce w ruch. W tym czasie zacząłem opowiadać jej, co ostatnio wydarzyło się w Wielkiej Brytanii, a było tego sporo. — Zdenerwujesz się, gdy dowiesz się, co przeczytałem w dzisiejszym wydaniu gazety — wciąż targały mną emocje, które jedynie potęgowała pełnia. Nie miałem czasu, żeby bardziej wczytać się w artykuł Walczącego Maga, ale nagłówki do mnie trafiły. — Walczący Mag zorganizował uroczystość odznaczenia bohaterów wojennych i ogłosił rozbicie Zakonu Feniksa — powiedziałem dość dyskretnie, choć widać było w moich oczach płomień prawdziwego gniewu. — Z tego steku bzdur dowiedziałem się, że nie żyje wielu naszych przyjaciół i znajomych. Nie wierz w te brednie; za kilka dni rozmówię się z Billym i położymy kres ich propagandowej dezinformacji — po takich wieściach Thalia już raczej na pewno nie uśnie.
Denerwowało mnie jej przedrzeźnianie. Wiedziała przecież, że nie lubię, kiedy stawia mi jedzenie; poradziłbym sobie i bez tego. Wpadła mi nawet myśl, żeby nauczyć się polować, to miałbym wymówkę, aby ludzie się nade mną nie litowali. Nie mogłem czuć się ze sobą gorzej, kiedy czułem politowanie. Przemilczałem ten aspekt, bo mogłem przypadkiem powiedzieć za dużo, gdybym otworzył buzię, a nie chciałem się z nią kłócić. Zresztą, równie głośno przemawiał burczący brzuch, który zdradliwie niweczyłby moją linię argumentów. Należało jednak podkreślić, że sam sprowadziłem na siebie los w ubóstwie; przecież mogłem zostać w domu albo poprosić kogoś o pomoc finansową, mogłem polegać na rodzinie. Dokonałem wyboru, chcąc cieszyć się niezależnością i bezpieczeństwem bliskich, a nie pomocą społeczną, której bardziej potrzebowali ludzie w trudniejszej sytuacji. Swoją drogą szybko opuściły mnie te myśli, gdy zażartowała, że zrobiłbym jej obiad. — Jesteś pewna, że miałabyś ochotę na ten masaż, gdybym puścił z dymem Twoją kwaterę? Musisz pokładać we mnie wiarę równą swojej pewności siebie — odbiłem piłeczkę, bo nigdy nic nie gotowałem; mama zdecydowanie lepiej radziła sobie w tej kwestii. Thalia dość ochoczo forsowała propozycję masażu, którą zacząłem nawet na poważnie rozważać, ale wkrótce miało się okazać, że bardziej potrzebowała wygodnego łóżka i ciepłej pierzyny, ale najpierw należał jej się ten obiad. — Jak uwiniemy się z pracą, to może zdążymy zjeść go chociaż w tawernie — zaproponowałem, a niedługo później rzeczywiście już w niej gościliśmy.
Zaserwowanie potrawki nie potrwało długo, gdyż była już gotowa i wystarczyło jedynie nałożyć ją w półmiski, którymi prędko zastawiono nasz stolik. Zapach potęgował głód i ochotę na tę potrawę; wyglądała równie apetycznie, co ciemne piwo, które skłaniało mnie w pierwszej kolejności do spicia piany przed konsumpcją dania. Starczyło mi pieniędzy, żeby dorzucić się do rachunku za jedzenie; Thalia mogła protestować, ale nie zjadłbym, gdyby nie pozwoliła mi dołożyć chociaż paru sykli. — Prześpisz się w domu, Ty też musisz być bardzo głodna — zachęciłem ją do spożycia potrawki i sam prawiłem sztućce w ruch. W tym czasie zacząłem opowiadać jej, co ostatnio wydarzyło się w Wielkiej Brytanii, a było tego sporo. — Zdenerwujesz się, gdy dowiesz się, co przeczytałem w dzisiejszym wydaniu gazety — wciąż targały mną emocje, które jedynie potęgowała pełnia. Nie miałem czasu, żeby bardziej wczytać się w artykuł Walczącego Maga, ale nagłówki do mnie trafiły. — Walczący Mag zorganizował uroczystość odznaczenia bohaterów wojennych i ogłosił rozbicie Zakonu Feniksa — powiedziałem dość dyskretnie, choć widać było w moich oczach płomień prawdziwego gniewu. — Z tego steku bzdur dowiedziałem się, że nie żyje wielu naszych przyjaciół i znajomych. Nie wierz w te brednie; za kilka dni rozmówię się z Billym i położymy kres ich propagandowej dezinformacji — po takich wieściach Thalia już raczej na pewno nie uśnie.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Relacja pomiędzy nimi dość szybko minęła niepewne grunty, dościgając się na polu wspólnej rozrywki, zabawy, ale także i głębokiego oddania. Gdy byli niczym jedna połówka w dwóch różnych ciałach, nie wydawało się aby kiedykolwiek mogli się prawdziwie rozłączyć, nawet jeżeli wiele kilometrów dalej byli od siebie. Nigdy nie starała się zająć miejsca siostry Garfielda, zawsze dając jej miejsce i przestrzeń aby ta była obecna w życiu swojego brata ze wszystkimi przywilejami, nic nie starając się jej odebrać. A jednocześnie wiedziała, że czasem były rzeczy których nie umiała wyjaśnić, a gdy siedzieli ze słoikiem świeciorków, czytając o niezwykłych przygodach, przesiadywali godziny na parapecie pokoju wspólnego czy wciskali do torby kremowe piwo kiedy nikt nie patrzył, wiedziała, że cokolwiek nie przyjdzie po nich później, kimkolwiek by się nie stała, on będzie na wyciągnięcie ręki aby złapać ja, jeżeli będzie upadać, tak jak ona łapałaby jego. Nawet jeżeli czynili by coś, co w oczach innych święte by nie było.
- Kupuję ci jedzenie właśnie, a ty się jeszcze domagasz rzeczy? No ładnie, jeszcze się spasiesz i co my z tym zrobimy? Będziesz się toczyć. – Bez większego problemu sięgnęła w jego kierunku aby uszczypnąć go w boki, śmiejąc się lekko z całej sytuacji w której właśnie się znaleźli, spojrzenia marynarzy nawet jej nie zaprzątały głowy. A teraz, kiedy byli razem, mogli się zabrać do pracy i potem udać się na zasłużony odpoczynek – zasłużony z jej strony rzecz jasna, bo Garry, jak lubiła złośliwie myśleć, zbijał bąki całe dnie i nic się nie dało z tym zrobić.
Nie zajmowała się więc już dalszymi słowami, na ten moment skupiając się na pracy, w przeciwieństwie do Garfielda nie skupiając się tak na wszystkim, ani też nie przywiązując większej wagi do tego, że zajmowała się dla kogoś jedzeniem. Nie miała nic przeciwko w takich wypadkach, częstując ludzi tym, co mogło się nadać i samej starając się wyżywić. I nigdy nie narzekała kiedy rozmyślała o tym, że dzięki temu inni mogli również coś zjeść, że dawali radę. Wiedziała jak to wygląda i że wiele osób litości nie lubiła, ale to nie była litość – to było wsparcie przyjaciół i nie zamierzała tego przedstawiać w żaden inny sposób. Skoro przyjmowali ją pod dach kiedy nie miała swojego miejsca, ona mogła teraz poczęstować ich pasztetem albo królikiem.
- Od razu puścić z dymem, czego ty mi życzysz przepraszam? – Uniosła lekko brwi, mając wielką ochotę rzucić się na niego aby posiłować się na ziemi, tak jak robili to za czasów dzieciństwa kiedy przekomarzania zmieniały się w coś więcej, a konkretnie w próbę bójki ze strony wtedy Lavinii. – Pokładam w tobie całą wiarę i pokładałabym ją tak samo, gdybyś celował do mnie z różdżki. – Nie przesadzała ze swoją ufnością, a nawet jeżeli, musiała w końcu jakoś oddawać zaufanie którym ten ją obdarzał. Kiedy spoglądała na niego, widziała w końcu małego rudzielca który trzymał jej rękę za każdą trudniejszą decyzją.
- O ile dotrę do domu a nie zasnę gdzieś po drodze w rynsztoku. – Oczywiście wiedział, że nie przepadała za tym, aby jednak się dokładał ale protesty w tym momencie były na marne, dlatego po prostu sięgnęła po łyżkę, jedząc jednak dość nieśmiało, bardziej nabierając po drobnym kęsie. Była głodna, ale wcześniejsze piwo i zmęczenie sprawiały, że próba przełknięcia czegoś nie była łatwa.
- Oho… - w pierwszej chwili nie do końca wiedziała, co jej powie, ale na słowa rzeczywiście zakrztusiła się dość mocno, spoglądając na niego ze zdezorientowaniem. – Bohaterów niby jakich? Przecież wyżynają ludzi dla zabawy, co to za kurwa kretyńskie… - nie skończyła, odkładając łyżkę.
- Jest pewność, że nikt na tym nie ucierpiał? – Czasem gazety brały częściową prawdą. Co się stało i czy na pewno wszyscy byli cali i zdrowi?
- Kupuję ci jedzenie właśnie, a ty się jeszcze domagasz rzeczy? No ładnie, jeszcze się spasiesz i co my z tym zrobimy? Będziesz się toczyć. – Bez większego problemu sięgnęła w jego kierunku aby uszczypnąć go w boki, śmiejąc się lekko z całej sytuacji w której właśnie się znaleźli, spojrzenia marynarzy nawet jej nie zaprzątały głowy. A teraz, kiedy byli razem, mogli się zabrać do pracy i potem udać się na zasłużony odpoczynek – zasłużony z jej strony rzecz jasna, bo Garry, jak lubiła złośliwie myśleć, zbijał bąki całe dnie i nic się nie dało z tym zrobić.
Nie zajmowała się więc już dalszymi słowami, na ten moment skupiając się na pracy, w przeciwieństwie do Garfielda nie skupiając się tak na wszystkim, ani też nie przywiązując większej wagi do tego, że zajmowała się dla kogoś jedzeniem. Nie miała nic przeciwko w takich wypadkach, częstując ludzi tym, co mogło się nadać i samej starając się wyżywić. I nigdy nie narzekała kiedy rozmyślała o tym, że dzięki temu inni mogli również coś zjeść, że dawali radę. Wiedziała jak to wygląda i że wiele osób litości nie lubiła, ale to nie była litość – to było wsparcie przyjaciół i nie zamierzała tego przedstawiać w żaden inny sposób. Skoro przyjmowali ją pod dach kiedy nie miała swojego miejsca, ona mogła teraz poczęstować ich pasztetem albo królikiem.
- Od razu puścić z dymem, czego ty mi życzysz przepraszam? – Uniosła lekko brwi, mając wielką ochotę rzucić się na niego aby posiłować się na ziemi, tak jak robili to za czasów dzieciństwa kiedy przekomarzania zmieniały się w coś więcej, a konkretnie w próbę bójki ze strony wtedy Lavinii. – Pokładam w tobie całą wiarę i pokładałabym ją tak samo, gdybyś celował do mnie z różdżki. – Nie przesadzała ze swoją ufnością, a nawet jeżeli, musiała w końcu jakoś oddawać zaufanie którym ten ją obdarzał. Kiedy spoglądała na niego, widziała w końcu małego rudzielca który trzymał jej rękę za każdą trudniejszą decyzją.
- O ile dotrę do domu a nie zasnę gdzieś po drodze w rynsztoku. – Oczywiście wiedział, że nie przepadała za tym, aby jednak się dokładał ale protesty w tym momencie były na marne, dlatego po prostu sięgnęła po łyżkę, jedząc jednak dość nieśmiało, bardziej nabierając po drobnym kęsie. Była głodna, ale wcześniejsze piwo i zmęczenie sprawiały, że próba przełknięcia czegoś nie była łatwa.
- Oho… - w pierwszej chwili nie do końca wiedziała, co jej powie, ale na słowa rzeczywiście zakrztusiła się dość mocno, spoglądając na niego ze zdezorientowaniem. – Bohaterów niby jakich? Przecież wyżynają ludzi dla zabawy, co to za kurwa kretyńskie… - nie skończyła, odkładając łyżkę.
- Jest pewność, że nikt na tym nie ucierpiał? – Czasem gazety brały częściową prawdą. Co się stało i czy na pewno wszyscy byli cali i zdrowi?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Akceptowałem przyjacielskie wsparcie, choć trudno mi było przyznać się do tego, że w ogóle było mi potrzebne. Bo tak naprawdę nie było; mogłem wrócić do domu, wieść życie jak dawniej — nie w luksusach, ale dostatku, bez głodu i porażającej samotności. Tylko jaki był to wybór, gdy z tyłu głowy tkwiła świadomość, że byłbym dla rodziny zmartwieniem i zagrożeniem? Czy miałbym sumienie, by świadomie narażać ich na bliższy kontakt, kiedy nie rozumiałem nawet, czym się stałem i jak kontrolować swoje wybuchy gniewu? To, że regularnie spotykałem się z przyjaciółmi i odwiedzałem Ottery przynajmniej kilka razy na miesiąc, samo w sobie sprawiało, że przekraczałem pewne granice, które naruszały ich bezpieczeństwo. Nie chciałem jednak wieść pustelniczego życia, pełen żalu i nienawiści do samego siebie. Musiałem nauczyć się akceptować swoją klątwę, jakoś ją okiełznać — nie wierzyłem bowiem, że to niemożliwe. — Oddałbym za Ciebie życie, ale zdzielę Cię Rictusemprą, jak jeszcze raz zainsynuujesz coś takiego — jeśli kiedykolwiek znalazłaby się po drugiej stronie mojej różdżki, to tylko na przyjaznym sparingu. Nie wyobrażam sobie, w jak desperackiej sytuacji musiałby postawić nas los, żeby zmusić nas do walki; wolałbym się poświęcić niż zrobić jej krzywdę. Nasze zaufanie było bezgraniczne — wiem, że zrobiłaby dla mnie to samo, choć oczywiście wybiłbym jej ten pomysł z głowy, gdybym tylko miał możliwość. Niestety była tak uparta, jak ja; miałem nadzieję, że kiedyś nie pociągnę jej przez to ze sobą do grobu. — Ale z tą wiarą, to Cię trochę ponosi. Wiesz, że nigdy nawet nie zrobiłem sobie sam kanapki — do niedawna za mój jadłospis i posiłki odpowiadała matka. Odkąd byłem na swoim, musiałem zacząć radzić sobie samodzielnie; niestety miałem za sobą pierwsze incydenty, a moje słowa o puszczeniu domu z dymem były nie bez kozery. — Mam za sobą pierwsze próby... przyznam, że brakuje mi w domu kobiecej ręki. Na szczęście mam Ciebie i portowe tawerny, więc nie umrę z głodu — zażartowałem, a później znajdowaliśmy się już we wspomnianej karczmie.
Reakcja na moje słowa była raczej spodziewana. Asekuracyjnie podniosłem dłonie i przemówiłem łagodnie, żeby się nie zakrztusiła i nie wierzyła w te brednie. — Voldemort musi mieć kiepski system motywacyjny, skoro jego sługusy sami wręczają sobie ordery za męstwo, żeby utrzymać morale — zażartowałem na rozluźnienie atmosfery, ale to śmiech przez łzy. Przeciwnie do Thalii, ja zacząłem wachlować łyżką, bo byłem trochę bardziej głodny, niż zakładałem. — Jeszcze kilka dni temu widziałem się z aresztowanym Williamem Moore, którego egzekucja odbyła się po sprawnie zorganizowanym procesie w Tower of London. Głowę wciąż miał na miejscu, nawet jakiś żywy się wydawał. Można by przypuszczać, że skoro to tak sprawny proces, to wieści jeszcze mogły do mnie nie dotrzeć - tylko że Walczący Mag nie jest dziennikiem, napisanie, ocenzurowanie i wydrukowanie tego steku bzdur musiało im zająć trochę więcej czasu — co było jednoznacznym dowodem, że wyssali je sobie z palca i nie było powodów do obaw. — Nie ma pewności, że nikt na tym nie ucierpiał, dopiero dostałem to badziewie w swoje dłonie. Ale nie ma też podstaw, by sądzić, że naprawdę odnieśli jakiś sukces. Przez chwilę nawet pomyślałem, że to żart na Prima Aprillis, ale ponoć faktycznie organizują te obchody — wzruszyłem ramionami, a widząc, że przestała jeść — chwyciłem jej łyżkę i podsunąłem z potrawką pod usta. — Jedz, bo zacznę w Ciebie wciskać na siłę. W każdym razie, martwi mnie coś innego; setki, tysiące ludzi straciły nadzieję, że istnieją ludzie, którzy sprawują nad nimi opiekę w tych trudnych czasach. Zakon Feniksa to symbol, który w oczach wielu dzisiaj umarł. Nie chcę nawet myśleć, jakich to narobi szkód w dłuższej perspektywie, więc planuję kontrofensywę — zapowiedziałem z dumą, choć wcale nie miałem planu. — Będę potrzebować Twojej pomocy. Piszesz się? — spytałem retorycznie; wiedziałem, że mam ją po swojej stronie. — Jak tu skończymy to odprowadzę Cię do domu. Mogę z Tobą zostać, jeśli masz ochotę — mieliśmy sporo do obgadania, ale była zmęczona i nie chciałem się narzucać, więc zostawiłem to już jej.
zt
Reakcja na moje słowa była raczej spodziewana. Asekuracyjnie podniosłem dłonie i przemówiłem łagodnie, żeby się nie zakrztusiła i nie wierzyła w te brednie. — Voldemort musi mieć kiepski system motywacyjny, skoro jego sługusy sami wręczają sobie ordery za męstwo, żeby utrzymać morale — zażartowałem na rozluźnienie atmosfery, ale to śmiech przez łzy. Przeciwnie do Thalii, ja zacząłem wachlować łyżką, bo byłem trochę bardziej głodny, niż zakładałem. — Jeszcze kilka dni temu widziałem się z aresztowanym Williamem Moore, którego egzekucja odbyła się po sprawnie zorganizowanym procesie w Tower of London. Głowę wciąż miał na miejscu, nawet jakiś żywy się wydawał. Można by przypuszczać, że skoro to tak sprawny proces, to wieści jeszcze mogły do mnie nie dotrzeć - tylko że Walczący Mag nie jest dziennikiem, napisanie, ocenzurowanie i wydrukowanie tego steku bzdur musiało im zająć trochę więcej czasu — co było jednoznacznym dowodem, że wyssali je sobie z palca i nie było powodów do obaw. — Nie ma pewności, że nikt na tym nie ucierpiał, dopiero dostałem to badziewie w swoje dłonie. Ale nie ma też podstaw, by sądzić, że naprawdę odnieśli jakiś sukces. Przez chwilę nawet pomyślałem, że to żart na Prima Aprillis, ale ponoć faktycznie organizują te obchody — wzruszyłem ramionami, a widząc, że przestała jeść — chwyciłem jej łyżkę i podsunąłem z potrawką pod usta. — Jedz, bo zacznę w Ciebie wciskać na siłę. W każdym razie, martwi mnie coś innego; setki, tysiące ludzi straciły nadzieję, że istnieją ludzie, którzy sprawują nad nimi opiekę w tych trudnych czasach. Zakon Feniksa to symbol, który w oczach wielu dzisiaj umarł. Nie chcę nawet myśleć, jakich to narobi szkód w dłuższej perspektywie, więc planuję kontrofensywę — zapowiedziałem z dumą, choć wcale nie miałem planu. — Będę potrzebować Twojej pomocy. Piszesz się? — spytałem retorycznie; wiedziałem, że mam ją po swojej stronie. — Jak tu skończymy to odprowadzę Cię do domu. Mogę z Tobą zostać, jeśli masz ochotę — mieliśmy sporo do obgadania, ale była zmęczona i nie chciałem się narzucać, więc zostawiłem to już jej.
zt
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie obchodziła ją czyjaś duma albo obietnice, a tym bardziej nie obchodziło ją to, jakie deklaracje składali inni wobec niej samej, Pamiętała przecież doskonale, ile razy dostawała obietnice, że ktoś przekaże jej coś później, że ktoś coś znajdzie, że upoluje jej coś i przyniesie na obiad. Nie zwracała już na to uwagi, bo z jednej strony wiedziała, jak zła była ta sytuacja i że ludzie ostatecznie pilnowali tylko siebie, z drugiej strony bardzo dobrze wiedziała, że łatwo umykała z pamięci. Byli inni, bliżsi, byli ci dla których łatwiej było pracować niż dla niej.
- Musiałbyś chociaż umieć celować w ludzi jakbyś chciał. – Nie wyobrażała sobie robić mu krzywdy poza zwykłymi poszturchiwaniami siebie nawzajem, jak to jeszcze robili w dzieciństwie. Jeżeli miałaby z nim walczyć, zrobiłaby to tylko po to, aby go jakoś unieszkodliwić i upewnić się, że nie stanie się mu krzywda.
- W kogo miałabym wierzyć, jak nie w ciebie? W końcu od wielu, wielu lat słyszałam, jacy to Weasleye nie są postępowi i inni, ale chyba nie aż tak inni, więc może nie wiem, rzucacie monetą, kto akurat w tej rodzinie robi kanapki? – Uśmiechnęła się, nie mając nawet zamiaru złośliwości, ale wydawało się, że ludzie mają zupełnie różne podejścia do tego, jak ta rodzina wygląda. Dla niej byli po prostu…rodziną. I niczym innym, bo więcej przecież nie była potrzeba. – Mam się do ciebie przeprowadzić? Ale niedawno kupiłam dom, to trochę bez sensu. Zwłaszcza, że też nie umiem gotować. Ale może Yvette? Jest piękna, wdowa, czystej krwi więc nawet nikt by się nie czepiał. – Zatrzepotała rzęsami, zaraz też spoglądając na niego.
- Może mordowanie na lewo i prawo im się nudzi i nic innego nie umieli wymyśleć do zbudowania sobie ego. – Dziabnęła łyżką potrawkę trochę mocniej, niż chciała to zrobić, ale przecież lepiej było to zrobić tak na wszelki wypadek niż wyżyć się potem na kimś innym.
- Czyli widzę, że jest bardzo zajęty, byciem martwym ale nie do końca. Czyżby to był jego zły brat bliźnia który jakoś magicznie zjawił się w naszym świecie? A może to William Moore z innego wymiaru? – Wyprostowała się, spoglądając z wielkim rozbawieniem i nawet zaskoczeniem. Mimo wszystkiego czyniła już plan odnośnie pewnego listu, tak najlepiej w ramach upewnienia się. Chciała przecież, aby był bezpieczny, żeby oni wszyscy byli, ale gdyby nie, lepiej było interweniować póki mogła.
- Jak dla mnie po prostu obsrali się, że prędzej czy później będą musieli to wszystko wypłacić, jak ktoś ich rzeczywiście znajdzie i nie starczy im pieniążków aby pierdzieć w basenach z szampanem. – Mimo tej kąśliwej uwagi, tylko częściowo przesadnie ją ubarwiała. Zwłaszcza teraz, gdy od dawna siedziała w handlu, była świadoma, że podczas wojny ceny potrafiły windować tak, że nawet państwo oparte na pieniądzach szlachty tak naprawdę nie mogło tego ciągnąć w nieskończoność. Zwłaszcza, że szlachta sama chciała mieć swoje luksusy.
- Dobra, dobra, już. – Uniosła się lekko, otwierając usta i na szybko próbując potrawki z jego łyżki, zaraz odsuwając się tak jakby nieco martwiła się, że ktoś to zobaczy. Wystarczy jej, że mógł tutaj być ktoś jeszcze ze statku, a zaraz po tym będzie mieć dodatkowe docinki. W inne dni nie zwróciłaby pewnie na to uwagi, teraz jednak wydawało się to znaczniej męczące niż w innych wypadkach. – Oczywiście, że się piszę. Jeżeli stoję na nogach i nikt mnie akurat nie zakopuje, wiesz, że możesz na mnie liczyć. – Sięgnęła już własną łyżką, lekko dokańczając potrawkę, bo nie czuła, że zmęczenie da jej długo utrzymać się na nogach.
- Wiesz, że bardzo chętnie. Może porozmawiam z tobą, jak będę mogła już się położyć. – Łudziła się z tego powodu, bo prawda była taka, że gdy tylko wróciła do domu, kilka sekund po dotknięciu poduszki głową spała już niemal od razu.
zt
- Musiałbyś chociaż umieć celować w ludzi jakbyś chciał. – Nie wyobrażała sobie robić mu krzywdy poza zwykłymi poszturchiwaniami siebie nawzajem, jak to jeszcze robili w dzieciństwie. Jeżeli miałaby z nim walczyć, zrobiłaby to tylko po to, aby go jakoś unieszkodliwić i upewnić się, że nie stanie się mu krzywda.
- W kogo miałabym wierzyć, jak nie w ciebie? W końcu od wielu, wielu lat słyszałam, jacy to Weasleye nie są postępowi i inni, ale chyba nie aż tak inni, więc może nie wiem, rzucacie monetą, kto akurat w tej rodzinie robi kanapki? – Uśmiechnęła się, nie mając nawet zamiaru złośliwości, ale wydawało się, że ludzie mają zupełnie różne podejścia do tego, jak ta rodzina wygląda. Dla niej byli po prostu…rodziną. I niczym innym, bo więcej przecież nie była potrzeba. – Mam się do ciebie przeprowadzić? Ale niedawno kupiłam dom, to trochę bez sensu. Zwłaszcza, że też nie umiem gotować. Ale może Yvette? Jest piękna, wdowa, czystej krwi więc nawet nikt by się nie czepiał. – Zatrzepotała rzęsami, zaraz też spoglądając na niego.
- Może mordowanie na lewo i prawo im się nudzi i nic innego nie umieli wymyśleć do zbudowania sobie ego. – Dziabnęła łyżką potrawkę trochę mocniej, niż chciała to zrobić, ale przecież lepiej było to zrobić tak na wszelki wypadek niż wyżyć się potem na kimś innym.
- Czyli widzę, że jest bardzo zajęty, byciem martwym ale nie do końca. Czyżby to był jego zły brat bliźnia który jakoś magicznie zjawił się w naszym świecie? A może to William Moore z innego wymiaru? – Wyprostowała się, spoglądając z wielkim rozbawieniem i nawet zaskoczeniem. Mimo wszystkiego czyniła już plan odnośnie pewnego listu, tak najlepiej w ramach upewnienia się. Chciała przecież, aby był bezpieczny, żeby oni wszyscy byli, ale gdyby nie, lepiej było interweniować póki mogła.
- Jak dla mnie po prostu obsrali się, że prędzej czy później będą musieli to wszystko wypłacić, jak ktoś ich rzeczywiście znajdzie i nie starczy im pieniążków aby pierdzieć w basenach z szampanem. – Mimo tej kąśliwej uwagi, tylko częściowo przesadnie ją ubarwiała. Zwłaszcza teraz, gdy od dawna siedziała w handlu, była świadoma, że podczas wojny ceny potrafiły windować tak, że nawet państwo oparte na pieniądzach szlachty tak naprawdę nie mogło tego ciągnąć w nieskończoność. Zwłaszcza, że szlachta sama chciała mieć swoje luksusy.
- Dobra, dobra, już. – Uniosła się lekko, otwierając usta i na szybko próbując potrawki z jego łyżki, zaraz odsuwając się tak jakby nieco martwiła się, że ktoś to zobaczy. Wystarczy jej, że mógł tutaj być ktoś jeszcze ze statku, a zaraz po tym będzie mieć dodatkowe docinki. W inne dni nie zwróciłaby pewnie na to uwagi, teraz jednak wydawało się to znaczniej męczące niż w innych wypadkach. – Oczywiście, że się piszę. Jeżeli stoję na nogach i nikt mnie akurat nie zakopuje, wiesz, że możesz na mnie liczyć. – Sięgnęła już własną łyżką, lekko dokańczając potrawkę, bo nie czuła, że zmęczenie da jej długo utrzymać się na nogach.
- Wiesz, że bardzo chętnie. Może porozmawiam z tobą, jak będę mogła już się położyć. – Łudziła się z tego powodu, bo prawda była taka, że gdy tylko wróciła do domu, kilka sekund po dotknięciu poduszki głową spała już niemal od razu.
zt
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Polperro
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia