Salon
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Później wkleję, jestem za leniwy :C
Później wkleję, jestem za leniwy :C
Raven jednak o tym nie wiedziała. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak bardzo nadużyła jego cierpliwości, bo dobrze się z tym krył. Nie potrafiła jednak czytać w myślach, więc nie wiedziała, co go drażniło i co sobie planował, nie wiedziała też, że planował nadal kontynuować swoje przygodne znajomości, i nie dowie się, póki jej tego nie okaże w bardziej otwarty sposób. Póki co żyła w błogiej nieświadomości; nieco zahukana tym całym pomysłem z przeprowadzką, i zakłopotana nieco ich dzisiejszą rozmową, ale nieświadoma tylko, że to zaledwie początek zmian, i że nie wszystko miało być tak różowe, jak mogła sobie wyobrażać w jakichś naiwnych wizjach. Bo kiedy wyobrażała sobie związek z kimś, raczej zawsze marzyła o tym, żeby jej małżeństwo nie przypominało związku jej ojca z Theresą, chłodnego, pełnego wyrachowania, zawartego tylko po to, by wkupić się w towarzystwo. Nie wspominając już o tym, co zrobił jej matce, porywając ją, miesiącami przetrzymując w piwnicy i zmuszając do urodzenia mu dziecka. Chciała czuć się bezpieczna i szczęśliwa. Choć pewnie była to bardzo naiwna nadzieja, biorąc pod uwagę fakt, że jej ojciec na pewno nie był jedynym zdegenerowanym czarodziejem. Wśród czystokrwistych, szczególnie wśród nich, było mnóstwo ukrytych patologii i skrzywień, i Raven zdawała sobie z tego sprawę, choć wolała się łudzić, że jej to nie spotka, że w dzieciństwie wyczerpała limit pecha, jeśli chodzi o rodzinę.
Gdy się odezwał, spojrzała na niego z lekką irytacją. Niezbyt spodobał jej się jego ton, nawet jeśli miał rację. Znali się krótko, owszem. W każdym razie, większość ich znajomości to była relacja pracownica-szef, dopiero później zaczęło się to posuwać dalej, kiedy Raven otworzyła się przed Colinem na tyle, żeby obdarzyć go sympatią i zaufaniem. Dla niego najwyraźniej to i tak było za krótko.
- Skoro tego chcesz, dobrze – powiedziała chłodno, zaciskając nieznacznie dłonie. Dotyczyło to zarówno kwestii jego niechęci do oświadczyn, jak i stwierdzenia, że jej nie tknie. W końcu pewnie pęknie i mu ustąpi, jeśli odpowiednio ją podejdzie i okaże jej w odpowiedni sposób względy, ale dzisiaj to zdecydowanie nie miało nastąpić. Była podenerwowana, nieco zjeżona, no i też z czystej przekory odmówiła mu dzielenia z nim łoża, skoro on wzbraniał się przed przyznaniem tego, że mu na niej zależy, także przed otoczeniem. Nie żeby jakoś mocno ją obchodziła opinia jego otoczenia, ale jednak czułaby się bardziej doceniona, gdyby mimo niższego pochodzenia się z nią tak nie krył i nie sprowadzał jej wyłącznie do roli utrzymanki. To trochę godziło w jej dumę. No i wciąż myślała, że to głównie o to chodzi, nie zaś o jego niechęć do wiązania się z jedną kobietą.
Nagle wstała z fotela. Nagle zapragnęła pobyć sama.
- Może lepiej pójdę skończyć z tymi książkami. – Jej ton wciąż był chłodny.
Ale później, kiedy trochę posiedzi i pomyśli, i się uspokoi, pewnie przejdzie jej ta złość. Nie potrafiła się długo boczyć. Pewnie po prostu wybrali nieodpowiedni dzień na takie rozmowy; Colin przez problemy w pracy miał zły humor i był drażliwy, i to udzieliło się także dziewczynie, która w obliczu tego wszystkiego, co się dziś wydarzyło, była bardziej rozdrażniona i podenerwowana, zagubiona w plątaninie swoich uczuć i emocji. Raven może nie była zbyt konfrontacyjna, ale jednak w jakiś sposób to przeżywała, i potrafiła okazać swoje niezadowolenie nawet będąc osobą z natury spokojną i wycofaną.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi, zamierzając iść do pracowni, by zająć się pracą i ochłonąć. Praca z książkami miała na nią kojący wpływ. Była ciekawa, czy Colin pójdzie za nią, czy może zostanie w salonie. Sama nie wiedziała, na którą opcję bardziej liczyła.
[Może pójść za nią, lub możemy zrobić przeskok czasowy o kilka godzin/dni, jak wolisz xD]
Gdy się odezwał, spojrzała na niego z lekką irytacją. Niezbyt spodobał jej się jego ton, nawet jeśli miał rację. Znali się krótko, owszem. W każdym razie, większość ich znajomości to była relacja pracownica-szef, dopiero później zaczęło się to posuwać dalej, kiedy Raven otworzyła się przed Colinem na tyle, żeby obdarzyć go sympatią i zaufaniem. Dla niego najwyraźniej to i tak było za krótko.
- Skoro tego chcesz, dobrze – powiedziała chłodno, zaciskając nieznacznie dłonie. Dotyczyło to zarówno kwestii jego niechęci do oświadczyn, jak i stwierdzenia, że jej nie tknie. W końcu pewnie pęknie i mu ustąpi, jeśli odpowiednio ją podejdzie i okaże jej w odpowiedni sposób względy, ale dzisiaj to zdecydowanie nie miało nastąpić. Była podenerwowana, nieco zjeżona, no i też z czystej przekory odmówiła mu dzielenia z nim łoża, skoro on wzbraniał się przed przyznaniem tego, że mu na niej zależy, także przed otoczeniem. Nie żeby jakoś mocno ją obchodziła opinia jego otoczenia, ale jednak czułaby się bardziej doceniona, gdyby mimo niższego pochodzenia się z nią tak nie krył i nie sprowadzał jej wyłącznie do roli utrzymanki. To trochę godziło w jej dumę. No i wciąż myślała, że to głównie o to chodzi, nie zaś o jego niechęć do wiązania się z jedną kobietą.
Nagle wstała z fotela. Nagle zapragnęła pobyć sama.
- Może lepiej pójdę skończyć z tymi książkami. – Jej ton wciąż był chłodny.
Ale później, kiedy trochę posiedzi i pomyśli, i się uspokoi, pewnie przejdzie jej ta złość. Nie potrafiła się długo boczyć. Pewnie po prostu wybrali nieodpowiedni dzień na takie rozmowy; Colin przez problemy w pracy miał zły humor i był drażliwy, i to udzieliło się także dziewczynie, która w obliczu tego wszystkiego, co się dziś wydarzyło, była bardziej rozdrażniona i podenerwowana, zagubiona w plątaninie swoich uczuć i emocji. Raven może nie była zbyt konfrontacyjna, ale jednak w jakiś sposób to przeżywała, i potrafiła okazać swoje niezadowolenie nawet będąc osobą z natury spokojną i wycofaną.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi, zamierzając iść do pracowni, by zająć się pracą i ochłonąć. Praca z książkami miała na nią kojący wpływ. Była ciekawa, czy Colin pójdzie za nią, czy może zostanie w salonie. Sama nie wiedziała, na którą opcję bardziej liczyła.
[Może pójść za nią, lub możemy zrobić przeskok czasowy o kilka godzin/dni, jak wolisz xD]
Ostatnimi czasy coraz częściej przyłapywał się na tym, że przyglądając się dziewczynie, podświadomie zastanawiał się nad tym, jak mogłaby wyglądać ich wspólna przyszłość. Taka prawdziwa, chociaż może niekoniecznie bajkowa, w której każde wydarzenie oglądane jest przez różowe okulary, a poziom miłości, radości i szczęścia jest tak ogromny, że nawet najbardziej odpornego ponuraka przyprawiłbym o żołądkowe kłopoty i mdłości. Zastanawiał się, jakby to było siedzieć z jej głową opartą o własne kolana i wpatrywać się w płomień w kominku, jakby strzelające w górę płomienie miały dać odpowiedzi na niezadane pytania. Były to jednak myśli chwilowe, ulotne, których pozbywał się równie szybko, jak się pojawiły; z którymi walczył całym sobą, by się nie poddawać tym niedorzecznym marzeniom. Nie wyniósł z domu przykładu szczęśliwego małżeństwa wychowywany przez samotną matkę, która zaszczepiła w nim ziarno nienawiści do rodziny ojca. To samo ziarno, które kiełkowało od nowa i od nowa, gdy tylko miał sposobność pokazać Fawley'om, że za nic ma ich pełne wściekłości zgrzytanie zębami, gdy tylko zrobił coś, co nie do końca przypadło im do gustu. To była fantastyczna gra, balansowanie na granicy, która dzieliła go od oficjalnego wydziedziczenia.
W Raven widział ten pierwiastek, którego nienawidził całym sercem. Gdy tylko dowiedział się, że jest jego daleką krewniaczką, od razu wiedział, jak wielką szansę podsunął mu los. Byłby idiotą, gdyby nie skorzystał z tej wspaniałej sposobności. Uwiedzenie jej zostawił sobie na później, zdobywając najpierw jej przyjaźń, a potem stopniowo przekonując ją do siebie. Może właśnie teraz jest pora, by starać się o jej względy na poważnie, okazywać jej większe zainteresowanie, uwodzić – już nie jak dziewczynę, łasą na zainteresowanie starszego mężczyzny, ale jak kobietę, którą zaczynał w niej dostrzegać? Wydawała się niezadowolona z faktu, że nie chciał wyraźnie określić swoich uczuć, ale niewiele go to obchodziło. Mógłby ją okłamać, wyznając jej teraz takie uczucia, jakich tylko by sobie zażyczyła, lecz czuł dziwną niechęć do posługiwania się bezczelnym kłamstwem. Czy mógł być z nią szczęśliwy albo chociaż spróbować takim być? Nie dać zapanować nad sobą tej mrocznej sile, która odżyła w nim z pełną gwałtownością, gdy tylko poznał tożsamość dziewczyny?
Z pewnym zainteresowaniem śledził jej ruchy, gdy poderwała się z fotela wyraźnie zirytowana, ale zamiast się speszyć czy poczuć winnym, uśmiechnął się z aprobatą. Och, a więc jest jednak w tej dziewczynie jakiś tlący się płomyk temperamentu. Może jednak walka z jej wolą, z jej umysłem, może wyrwanie duszy z jej ciała wcale nie będzie takie banalne proste, jak przypuszczał? Nagle opanowało go silne pragnienie, by już teraz wystawić ją na pierwszą próbę i sprawdzić, jak sobie z nią poradzi i jak zareaguje. To byłoby ciekawe doświadczenie, ich pierwsza kłótnia po tym, gdy oficjalnie ze sobą zamieszkali... i walka sił, kto przeprosi pierwszy. Co by zrobiła, gdyby to właśnie on był tym, który wypowie te upokarzające słowa? Była już przy drzwiach, gdy dogonił ją kilkoma szybkimi krokami i objął mocno w talii, przytulając się do jej pleców i opierając brodę na jej ramieniu. Musiał się nieco pochylić, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało.
- Nie gniewaj się, Raven – ciepłe powietrze jego ust musnęło odkrytą szyję, gdy dłonią odgarnął jej włosy na drugą stronę ramion. - Wrócimy do tego tematu kiedy indziej, a dziś cieszmy się z tego, że w końcu zamieszkamy razem. - Odwrócił ją przodem do siebie, ujmując jej podbródek i zmuszając, by uniosła głowę w górę i spojrzała na niego. W oczach wciąż tliła jej się złość, ale wyraźnie schowała już większość kolców, które przed chwilą wystawiła. - Idź do książek, a wieczorem zjemy razem kolację, dobrze? Naszą pierwszą w twoim nowym domu – uśmiechnął się lekko, zanim musnął ustami jej wargi z taką samą delikatnością, z jaką przed chwilą pieścił oddechem jej szyję. Wypuścił ją z objęć, chociaż wyjątkowo niechętnie i z ociąganiem, i patrzył, jak znika w głębi domu, zmierzając do pracowni.
z/t x2
W Raven widział ten pierwiastek, którego nienawidził całym sercem. Gdy tylko dowiedział się, że jest jego daleką krewniaczką, od razu wiedział, jak wielką szansę podsunął mu los. Byłby idiotą, gdyby nie skorzystał z tej wspaniałej sposobności. Uwiedzenie jej zostawił sobie na później, zdobywając najpierw jej przyjaźń, a potem stopniowo przekonując ją do siebie. Może właśnie teraz jest pora, by starać się o jej względy na poważnie, okazywać jej większe zainteresowanie, uwodzić – już nie jak dziewczynę, łasą na zainteresowanie starszego mężczyzny, ale jak kobietę, którą zaczynał w niej dostrzegać? Wydawała się niezadowolona z faktu, że nie chciał wyraźnie określić swoich uczuć, ale niewiele go to obchodziło. Mógłby ją okłamać, wyznając jej teraz takie uczucia, jakich tylko by sobie zażyczyła, lecz czuł dziwną niechęć do posługiwania się bezczelnym kłamstwem. Czy mógł być z nią szczęśliwy albo chociaż spróbować takim być? Nie dać zapanować nad sobą tej mrocznej sile, która odżyła w nim z pełną gwałtownością, gdy tylko poznał tożsamość dziewczyny?
Z pewnym zainteresowaniem śledził jej ruchy, gdy poderwała się z fotela wyraźnie zirytowana, ale zamiast się speszyć czy poczuć winnym, uśmiechnął się z aprobatą. Och, a więc jest jednak w tej dziewczynie jakiś tlący się płomyk temperamentu. Może jednak walka z jej wolą, z jej umysłem, może wyrwanie duszy z jej ciała wcale nie będzie takie banalne proste, jak przypuszczał? Nagle opanowało go silne pragnienie, by już teraz wystawić ją na pierwszą próbę i sprawdzić, jak sobie z nią poradzi i jak zareaguje. To byłoby ciekawe doświadczenie, ich pierwsza kłótnia po tym, gdy oficjalnie ze sobą zamieszkali... i walka sił, kto przeprosi pierwszy. Co by zrobiła, gdyby to właśnie on był tym, który wypowie te upokarzające słowa? Była już przy drzwiach, gdy dogonił ją kilkoma szybkimi krokami i objął mocno w talii, przytulając się do jej pleców i opierając brodę na jej ramieniu. Musiał się nieco pochylić, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało.
- Nie gniewaj się, Raven – ciepłe powietrze jego ust musnęło odkrytą szyję, gdy dłonią odgarnął jej włosy na drugą stronę ramion. - Wrócimy do tego tematu kiedy indziej, a dziś cieszmy się z tego, że w końcu zamieszkamy razem. - Odwrócił ją przodem do siebie, ujmując jej podbródek i zmuszając, by uniosła głowę w górę i spojrzała na niego. W oczach wciąż tliła jej się złość, ale wyraźnie schowała już większość kolców, które przed chwilą wystawiła. - Idź do książek, a wieczorem zjemy razem kolację, dobrze? Naszą pierwszą w twoim nowym domu – uśmiechnął się lekko, zanim musnął ustami jej wargi z taką samą delikatnością, z jaką przed chwilą pieścił oddechem jej szyję. Wypuścił ją z objęć, chociaż wyjątkowo niechętnie i z ociąganiem, i patrzył, jak znika w głębi domu, zmierzając do pracowni.
z/t x2
/Raven zapraszałaś, to i jestem <3/akcja kilka dni po ostatnich Rity spacerach/i jak mniemam już po przeprowadzce Raven do Inverness
Pewnie niektórzy powiedzieliby, że to niegrzeczne. Inni zakrzyknęli, że nielegalne. Pojawiać się w cudzym domu bez zaproszenia albo słowa uprzedzenia. Tak po cichu, na paluszkach, niemal jak złodziej. Rita jednak - niby rasowy kot! - miała w zwyczaju chodzić tam gdzie chciała i kiedy chciała. Niezależnie od tego ile praw dobrego wychowania i kodeksu karnego mogłaby przy tym złamać. Była więc niezaproszonym gościem. Nie po raz pierwszy zresztą, bo już kilka razy w ciągu trwania jej znajomości z Fawley'em, pojawiła się w jego rezydencji w ten właśnie sposób. Najwyraźniej uzupełniła swoje zapasy proszku Fiuu, bo dziś zamiast teleportować się w okolice domu i paradować potem przez wszystko korytarze z bezwstydną pewnością siebie, wyskoczyła cicho z kominka. Strzepnęła popiół z pięknej bordowej szaty (bo skoro już udaje się na salony, to wypada się odpowiednio prezentować!), a potem rozejrzała się po pomieszczeniu. Pusto, a jakże. Przewróciła oczyma i westchnęła bezgłośnie. Na cholerę komuś taki duży dom? Zupełnie nie można tego upilnować. Spokojnie mogłaby mu wynieść teraz wszystkie srebra i nikt by nie zauważył do czasu kolejnej eleganckiej kolacji. Ona w swoich dwóch pokojach, zawsze miała poczucie kontroli nad sytuacją. Żaden niespodziewany gość wyskakujący z kominka nie pozostałby niezauważony przez dłużej niż kilka sekund.
Nie zamierzała go szukać. Ani tym bardziej wydzierać się z nadzieją, że to iście syrenie nawoływanie go ściągnie. Nie bardzo w jej stylu. Zresztą może wcale nie było go w domu? Nie żeby nieobecność gospodarza była jej szczególnie straszna. Miała przecież czas, mogła poczekać. Zwłaszcza, że doskonale znała drogę do barku. A chyba przy ostatniej okazji pan Fawley obiecywał jej szklaneczkę szkockiej... tfu! Jaką szklaneczkę? Całą butelkę! Rozbawiona tymi myślami, wykrzywiła usta w lekkim uśmieszku. Poruszała się jak zawsze bezszelestnie, więc radosne podzwanianie szkła i kryształu było pierwszym dźwiękiem jaki mógł zdradzić jej niespodziewane przybycie. No bo kto inny mógłby zabierać się za picie krótko po południu, gdy słońce jeszcze wysoko, a praworządni obywatele pracują?
Na samym szkle się jednak nie skończyło, bo już kilka sekund (łyków) później, Rita dorwała się do gramofonu. Przebiegła palcami po delikatnych żłobieniach na wierzchu płyty, której ktoś najwyraźniej nie schował po ostatnim użyciu, a potem nie zastanawiając się długo uruchomiła urządzenie i popchnęła igłę adaptera w dół. Nie znała się szczególnie na muzyce, ale była ciekawa co to za melodie umilały czas jej znajomego. Nie umiała ich nazwać, ale szybko uznała je za całkiem przyjemne. Głośna muzyka rozlała się po wszystkich korytarzach i pokojach, tym samym zawiadamiając każdego kto mógłby przebywać teraz w domu, że coś dzieje się w salonie.
Tym czasem panna Rita swobodnie rozsiadła się w fotelu i delektowała się alkoholem.
Pewnie niektórzy powiedzieliby, że to niegrzeczne. Inni zakrzyknęli, że nielegalne. Pojawiać się w cudzym domu bez zaproszenia albo słowa uprzedzenia. Tak po cichu, na paluszkach, niemal jak złodziej. Rita jednak - niby rasowy kot! - miała w zwyczaju chodzić tam gdzie chciała i kiedy chciała. Niezależnie od tego ile praw dobrego wychowania i kodeksu karnego mogłaby przy tym złamać. Była więc niezaproszonym gościem. Nie po raz pierwszy zresztą, bo już kilka razy w ciągu trwania jej znajomości z Fawley'em, pojawiła się w jego rezydencji w ten właśnie sposób. Najwyraźniej uzupełniła swoje zapasy proszku Fiuu, bo dziś zamiast teleportować się w okolice domu i paradować potem przez wszystko korytarze z bezwstydną pewnością siebie, wyskoczyła cicho z kominka. Strzepnęła popiół z pięknej bordowej szaty (bo skoro już udaje się na salony, to wypada się odpowiednio prezentować!), a potem rozejrzała się po pomieszczeniu. Pusto, a jakże. Przewróciła oczyma i westchnęła bezgłośnie. Na cholerę komuś taki duży dom? Zupełnie nie można tego upilnować. Spokojnie mogłaby mu wynieść teraz wszystkie srebra i nikt by nie zauważył do czasu kolejnej eleganckiej kolacji. Ona w swoich dwóch pokojach, zawsze miała poczucie kontroli nad sytuacją. Żaden niespodziewany gość wyskakujący z kominka nie pozostałby niezauważony przez dłużej niż kilka sekund.
Nie zamierzała go szukać. Ani tym bardziej wydzierać się z nadzieją, że to iście syrenie nawoływanie go ściągnie. Nie bardzo w jej stylu. Zresztą może wcale nie było go w domu? Nie żeby nieobecność gospodarza była jej szczególnie straszna. Miała przecież czas, mogła poczekać. Zwłaszcza, że doskonale znała drogę do barku. A chyba przy ostatniej okazji pan Fawley obiecywał jej szklaneczkę szkockiej... tfu! Jaką szklaneczkę? Całą butelkę! Rozbawiona tymi myślami, wykrzywiła usta w lekkim uśmieszku. Poruszała się jak zawsze bezszelestnie, więc radosne podzwanianie szkła i kryształu było pierwszym dźwiękiem jaki mógł zdradzić jej niespodziewane przybycie. No bo kto inny mógłby zabierać się za picie krótko po południu, gdy słońce jeszcze wysoko, a praworządni obywatele pracują?
Na samym szkle się jednak nie skończyło, bo już kilka sekund (łyków) później, Rita dorwała się do gramofonu. Przebiegła palcami po delikatnych żłobieniach na wierzchu płyty, której ktoś najwyraźniej nie schował po ostatnim użyciu, a potem nie zastanawiając się długo uruchomiła urządzenie i popchnęła igłę adaptera w dół. Nie znała się szczególnie na muzyce, ale była ciekawa co to za melodie umilały czas jej znajomego. Nie umiała ich nazwać, ale szybko uznała je za całkiem przyjemne. Głośna muzyka rozlała się po wszystkich korytarzach i pokojach, tym samym zawiadamiając każdego kto mógłby przebywać teraz w domu, że coś dzieje się w salonie.
Tym czasem panna Rita swobodnie rozsiadła się w fotelu i delektowała się alkoholem.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/po wątku z Colinem w salonie, a przed tym w pracowni
Raven czasami wciąż dziwnie się czuła, budząc się w domu Colina. Co prawda od dobrych kilku tygodni spędzała tutaj większość swojego czasu, odkąd została asystentką Colina i ten wykorzystywał ją także do pracy poza sklepem, ale i tak regularnie wracała do wynajmowanej klitki w Londynie. Teraz jednak mężczyzna zaproponował jej, żeby zamieszkała u niego na stałe, a Raven musiała zgodzić się z argumentacją, że nie będzie musiała codziennie teleportować się w tę i z powrotem przez sporą część kraju, no i będzie bliżej Colina. A jakby na to nie patrzeć, odkąd zaczęła u niego pracować, stopniowo się do siebie zbliżyli i ich relacje dawno przestały być tylko stosunkami pracownica-szef. Trochę to trwało z powodu trudnych doświadczeń z przeszłości dziewczyny, ale Raven mimo pozornej nieśmiałości i dystansu była osobą, która desperacko pragnęła bliskości i poczucia bezpieczeństwa, których nie zaznała w rodzinnym domu. Chciała nie musieć wiecznie bać się ojca, który z roku na rok stawał się coraz bardziej szalony, i będąc świadomym, że Raven zna jego największe tajemnice, mógł nadal stanowić dla niej zagrożenie, na co zresztą Colin zwrócił jej uwagę, ostatecznie przekonując ją do tego, by podjęła decyzję o przeniesieniu do niego reszty swoich rzeczy, których wiele nie miała, bo przed dwoma laty opuszczała dom ojca w pośpiechu, biorąc tylko to, co najważniejsze.
Tak czy inaczej, od kilku dni mieszkała u Colina. Zajmowała się pracą nad książkami w jego pracowni, a resztę czasu spędzała na urządzaniu swojego pokoiku i spacerach po okolicy. Ojciec nie wiedział, że tu mieszkała, więc mogła sobie pozwolić na stosunkowy luz. Colin także był wobec niej w porządku, choć Raven było trochę przykro, że nie chciał być z nią tak naprawdę i ani myślał się jej oświadczyć. Póki co jednak nie wracała do tematu i oboje starannie omijali te kwestie. Mieli przecież czas, i może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli dzięki wspólnemu mieszkaniu poznają się jeszcze lepiej?
Była akurat w pracowni, czytając jedną z ksiąg leżących na stoliku, kiedy nagle usłyszała dobiegającą od strony salonu muzykę. Uniosła lekko brwi, ale doszła do wniosku, że to pewnie Colin wrócił już do domu. Nie przyszło jej do głowy, że to ktoś obcy mógł bez zapowiedzi wyskoczyć z kominka. W domu jej ojca było to nie do pomyślenia, ale Colin mógł mieć inne zwyczaje. Wyszła z pokoju, zamierzając pójść go przywitać, ale ku swojemu zdumieniu, zamiast mężczyzny zauważyła ciemnowłosą kobietę w bordowej szacie. Znała ją z widzenia, bo kilka razy widziała ją w towarzystwie Colina, ale wiedziała o niej właściwie tylko tyle, że miała na imię Rita i czasem współpracowała z mężczyzną.
Jej pojawienie się naprawdę zaskoczyło Raven, zwłaszcza że Colin nic o tym nie wspominał.
- Colina nie ma w domu – powiedziała do niej, cicho wchodząc do salonu. Kobiecie ukazała drobna, blada dziewczyna o długich, ciemnych włosach opadających łagodnymi falami na dopasowaną, ciemną szatę. – Masz do niego jakąś sprawę? Mogę mu przekazać.
Nie znały się zbyt dobrze, więc sama nie wiedziała, co myśleć o niej i jej znajomości z Colinem. Założyła po prostu, że Rita chciała w jakimś celu spotkać się z mężczyzną, dlatego pojawiła się w jego domu, w którym teraz była tylko Raven, a Rita mogła nawet nie wiedzieć, jakie relacje łączyły ją z Colinem poza tymi czysto zawodowymi.
Raven czasami wciąż dziwnie się czuła, budząc się w domu Colina. Co prawda od dobrych kilku tygodni spędzała tutaj większość swojego czasu, odkąd została asystentką Colina i ten wykorzystywał ją także do pracy poza sklepem, ale i tak regularnie wracała do wynajmowanej klitki w Londynie. Teraz jednak mężczyzna zaproponował jej, żeby zamieszkała u niego na stałe, a Raven musiała zgodzić się z argumentacją, że nie będzie musiała codziennie teleportować się w tę i z powrotem przez sporą część kraju, no i będzie bliżej Colina. A jakby na to nie patrzeć, odkąd zaczęła u niego pracować, stopniowo się do siebie zbliżyli i ich relacje dawno przestały być tylko stosunkami pracownica-szef. Trochę to trwało z powodu trudnych doświadczeń z przeszłości dziewczyny, ale Raven mimo pozornej nieśmiałości i dystansu była osobą, która desperacko pragnęła bliskości i poczucia bezpieczeństwa, których nie zaznała w rodzinnym domu. Chciała nie musieć wiecznie bać się ojca, który z roku na rok stawał się coraz bardziej szalony, i będąc świadomym, że Raven zna jego największe tajemnice, mógł nadal stanowić dla niej zagrożenie, na co zresztą Colin zwrócił jej uwagę, ostatecznie przekonując ją do tego, by podjęła decyzję o przeniesieniu do niego reszty swoich rzeczy, których wiele nie miała, bo przed dwoma laty opuszczała dom ojca w pośpiechu, biorąc tylko to, co najważniejsze.
Tak czy inaczej, od kilku dni mieszkała u Colina. Zajmowała się pracą nad książkami w jego pracowni, a resztę czasu spędzała na urządzaniu swojego pokoiku i spacerach po okolicy. Ojciec nie wiedział, że tu mieszkała, więc mogła sobie pozwolić na stosunkowy luz. Colin także był wobec niej w porządku, choć Raven było trochę przykro, że nie chciał być z nią tak naprawdę i ani myślał się jej oświadczyć. Póki co jednak nie wracała do tematu i oboje starannie omijali te kwestie. Mieli przecież czas, i może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli dzięki wspólnemu mieszkaniu poznają się jeszcze lepiej?
Była akurat w pracowni, czytając jedną z ksiąg leżących na stoliku, kiedy nagle usłyszała dobiegającą od strony salonu muzykę. Uniosła lekko brwi, ale doszła do wniosku, że to pewnie Colin wrócił już do domu. Nie przyszło jej do głowy, że to ktoś obcy mógł bez zapowiedzi wyskoczyć z kominka. W domu jej ojca było to nie do pomyślenia, ale Colin mógł mieć inne zwyczaje. Wyszła z pokoju, zamierzając pójść go przywitać, ale ku swojemu zdumieniu, zamiast mężczyzny zauważyła ciemnowłosą kobietę w bordowej szacie. Znała ją z widzenia, bo kilka razy widziała ją w towarzystwie Colina, ale wiedziała o niej właściwie tylko tyle, że miała na imię Rita i czasem współpracowała z mężczyzną.
Jej pojawienie się naprawdę zaskoczyło Raven, zwłaszcza że Colin nic o tym nie wspominał.
- Colina nie ma w domu – powiedziała do niej, cicho wchodząc do salonu. Kobiecie ukazała drobna, blada dziewczyna o długich, ciemnych włosach opadających łagodnymi falami na dopasowaną, ciemną szatę. – Masz do niego jakąś sprawę? Mogę mu przekazać.
Nie znały się zbyt dobrze, więc sama nie wiedziała, co myśleć o niej i jej znajomości z Colinem. Założyła po prostu, że Rita chciała w jakimś celu spotkać się z mężczyzną, dlatego pojawiła się w jego domu, w którym teraz była tylko Raven, a Rita mogła nawet nie wiedzieć, jakie relacje łączyły ją z Colinem poza tymi czysto zawodowymi.
Gdyby bardzo chciała potrafiłaby się wpasować w takie miejsca. Eleganckie, wielkie domy, w których garderoba jednej damy zajmuje więcej miejsca niż całe jej mieszkanko. Półki pełne bibelotów i książek, zmarli krewni patrzący na Ciebie oceniająco z ram obrazów. Przyjęcia pełne snobów, tańce i całe mnóstwo konwenansów. Gdyby kilka rzeczy w jej życiu potoczyło się inaczej, gdyby nie była córką pantoflarza i absolutnej furiatki - to mógłby być jej świat. Rozważała to błądząc spojrzeniem po ścianach, wsłuchując się w miłą dla ucha melodię i sącząc szkocką ze szklanki. Teraz jednak nie dałoby się z niej zrobić damy. Potrafiła wprawdzie nosić wysoko głowę i prostować ramiona, wyrażać się elegancko i grzecznie, bo jej nianie przez kilka pierwszych lat jej życia wpoiły jej podstawy dobrego wychowania. Ale to Nokturn ją ukształtował. Uwiódł ją wizją niezależności, władzy i bezwzględności. Był jej światem. A ona dobrze czuła się w roli kobiety upadłej. Choć teraz, przynajmniej na pierwszy rzut oka, trudno było ją taką nazwać. Materiał szaty, miękko przylegał do jej kobiecej sylwetki, niewiele pozostawiając wyobraźni. Ciemne włosy gładko zaczesane i upięte, odsłaniały szyję i twarz. Gdy do pomieszczenia wkroczyła młodziutka lokatorka tego miejsca, Rita zatrzymała na niej spojrzenie czarnych oczu. Nie patrzyła jak przyłapana na gorącym uczynku winowajczyni. Wręcz przeciwnie! Była spokojna i pewna siebie, niczym pani na włościach. I nieco zaskoczona, że do salonu przyplątał się nie kto inny, a właśnie jakaś kruszynka. Cóż to dziewczątko tutaj robi? I kto to w ogóle jest? Starsza kobieta zmarszczyła lekko brwi, szukając w pamięci imienia tej konkretnej przynieś-podaj-pozamiataj Colina. Jak sam jej ostatnio przypominał, nie zatrudniał zbyt wielu dziewcząt, więc musiała pamiętać! Przecież już wcześniej ją widziała. Coś ptasiego... Robin? Blisko, ale jeszcze nie to.
- Tak, domyśliłam się. - odparła ironicznie, jednocześnie przyciszając muzykę. - Oj, straszną ma sklerozę ten mój Fawley. Przecież byliśmy umówieni! - kłamstwo gładko spłynęło z ust, a jej nie drgnęła nawet jedna rzęsa. Łganie było dla niej równie naturalne co oddychanie. Uśmiechnęła się leniwie i wygodniej rozsiadła w miękkim fotelu. W dłoni zakręciła szklanką, która ku jej niezadowoleniu robiła się coraz bardziej pusta. - To dość delikatna kwestia, obawiam się, że nikt nie mógłby tego przekazać równie dobitnie co ja. - dodała i zaśmiała się cicho, jakby rozbawiło ją coś czego towarzyszka nie mogła wiedzieć. Miała się przecież upominać o zawartość przeklętej książki i złoto za nią. Wizja zarobku zawsze wprawiała ją w szampański nastrój, zwłaszcza, że Colin nie miał powodów, by zwlekać jej z uregulowaniem rachunków. - Jestem gotowa poczekać. - z wdziękiem podniosła się z fotela i wróciła do barku, by uzupełnić swoją szklankę.
- Jesteś Raven, prawda? - rzuciła przez ramię, gdy wreszcie przypomniała sobie imię dziewczątka. - Asystentka? - dopytywała, wracając na poprzednie miejsce, z zapasem alkoholu na kilka kolejnych minut. Jej przeszywające spojrzenie wciąż wycelowane było w pannę Baudelaire. Była ciekawa. I chętnie znalazłaby w tej dziewczynie rozrywkę do czasu przybycia gospodarza.
- Tak, domyśliłam się. - odparła ironicznie, jednocześnie przyciszając muzykę. - Oj, straszną ma sklerozę ten mój Fawley. Przecież byliśmy umówieni! - kłamstwo gładko spłynęło z ust, a jej nie drgnęła nawet jedna rzęsa. Łganie było dla niej równie naturalne co oddychanie. Uśmiechnęła się leniwie i wygodniej rozsiadła w miękkim fotelu. W dłoni zakręciła szklanką, która ku jej niezadowoleniu robiła się coraz bardziej pusta. - To dość delikatna kwestia, obawiam się, że nikt nie mógłby tego przekazać równie dobitnie co ja. - dodała i zaśmiała się cicho, jakby rozbawiło ją coś czego towarzyszka nie mogła wiedzieć. Miała się przecież upominać o zawartość przeklętej książki i złoto za nią. Wizja zarobku zawsze wprawiała ją w szampański nastrój, zwłaszcza, że Colin nie miał powodów, by zwlekać jej z uregulowaniem rachunków. - Jestem gotowa poczekać. - z wdziękiem podniosła się z fotela i wróciła do barku, by uzupełnić swoją szklankę.
- Jesteś Raven, prawda? - rzuciła przez ramię, gdy wreszcie przypomniała sobie imię dziewczątka. - Asystentka? - dopytywała, wracając na poprzednie miejsce, z zapasem alkoholu na kilka kolejnych minut. Jej przeszywające spojrzenie wciąż wycelowane było w pannę Baudelaire. Była ciekawa. I chętnie znalazłaby w tej dziewczynie rozrywkę do czasu przybycia gospodarza.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raven była przyzwyczajona do dobrych warunków. Jej ojciec może nie miał szlachetnej krwi, ale zdecydowanie nie należał do biednych. Zawsze też robił wszystko, żeby wbić się w to całe wymuskane towarzystwo i być traktowany na równi z przedstawicielami starych rodów. W tym celu poślubił też kobietę z rodu Fawley, a gdy ta nie potrafiła dać mu dziecka mogącego zwiększyć jego szanse na wyższą pozycję w towarzystwie, zdecydował się na desperacki krok, żeby porwać młodziutką mugolkę, którą przetrzymywał w piwnicy i zmusił do urodzenia mu dziecka, które przedstawiano wszędzie jako córkę jego i jego małżonki. Mimo niechęci mężczyzny do mugoli, uprowadzenie mugolskiej dziewczyny dawało niemal stuprocentową gwarancję ujścia bezkarnie, a utraty pozycji oraz konsekwencji swojego czynu bał się nawet bardziej niż nie do końca czystego pochodzenia dziecka... O czym nikt prócz niego i Raven obecnie i tak nie wiedział. Wszyscy wierzyli, że była córką Baudelaire’a i Theresy z Fawleyów.
Ale życie dziewczyny nie było wcale sielankowe, bo jej ojciec do najnormalniejszych nie należał. Raven mogłaby go określić mianem „szaleńca w białych rękawiczkach”. W towarzystwie sympatyczny, inteligentny rozmówca, ale w domu zmieniał się nie do poznania, surowo wychowując córkę i nie wahając się przed dotkliwym karaniem jej, nawet czarną magią, którą zresztą bardzo się interesował, oczywiście potajemnie. Jego wychowanie ukształtowało dziewczynę, ciągle nie potrafiła wyzbyć się pewnych nawyków czy lęków, nawet po zamieszkaniu bez niego.
Kobieta wyglądała na w ogóle nie speszoną tym, że została przyłapana w cudzym domu. Zachowywała się tak swobodnie, jakby była u siebie, co wpędziło Raven w pewną konsternację. Ale, jakby nie patrzeć, panna Baudelaire zdecydowanie nie wyglądała przerażająco, wydawała się wręcz krucha przez tą swoją drobną sylwetkę i bladość.
- Colin nic mi nie wspominał... Cóż, może zapomniał, że się umówił. Ostatnio jest bardzo zajęty pracą – mruknęła w końcu. Może i mieszkali razem, ale Colin nie miał obowiązku zwierzać jej się ze wszystkiego. Niemniej jednak, po tym, jak kobieta pewnie się tu czuła, wywnioskowała, że pewnie w przeszłości bywała tu już często. I kto wie, co naprawdę łączyło ją z Colinem? Ta myśl chyba nieszczególnie jej się podobała, ale nie dawała po sobie nic poznać.
- Zawsze możesz na niego poczekać. Myślę, że niedługo powinien wrócić – dodała po chwili. Nie proponowała niczego, bo zauważyła, że Rita już sama się obsłużyła i nalała sobie alkoholu.
Wciąż była nieco zmieszana; nie spodziewała się tej wizyty, a nie należała do osób szczególnie pewnych siebie, więc musiała szybko zebrać się w sobie, żeby nie wyjść na nadmiernie płochą. I zastanawiała się, co to była za sprawa, skoro Rita nie chciała nic powiedzieć, a upierała się, żeby przekazać to Fawleyowi osobiście.
- Tak, Raven – przyznała. – I jestem asystentką Colina. Pomagam mu... w różnych rzeczach. Pracujemy razem.
Wyprostowała się dumnie. Ojciec zawsze wmawiał jej, że nie jest dostatecznie dobra, by go zadowolić, obojętnie, czego by nie robiła. Takie zaufanie pokładane w niej przez Colina, który stopniowo powierzał jej nowe, bardziej odpowiedzialne obowiązki, było dla niej bardzo ważne i nie chciała go zawieść. Chciała udowodnić, że warto jej zaufać, tym bardziej, że była Colinem w pewien sposób zainteresowana. Jakby nie patrzeć, w końcu zgodziła się z nim zamieszkać i liczyła, że dzięki spędzaniu wspólnie większej ilości czasu, wkrótce bardziej się do siebie zbliżą. Nie chciała być samotna, zupełnie sama ze swoimi lękami i wspomnieniami.
- Kilka razy widziałam cię u niego. Macie jakieś wspólne interesy? – zapytała po chwili, z lekko wyczuwalną ciekawością w głosie.
Ale życie dziewczyny nie było wcale sielankowe, bo jej ojciec do najnormalniejszych nie należał. Raven mogłaby go określić mianem „szaleńca w białych rękawiczkach”. W towarzystwie sympatyczny, inteligentny rozmówca, ale w domu zmieniał się nie do poznania, surowo wychowując córkę i nie wahając się przed dotkliwym karaniem jej, nawet czarną magią, którą zresztą bardzo się interesował, oczywiście potajemnie. Jego wychowanie ukształtowało dziewczynę, ciągle nie potrafiła wyzbyć się pewnych nawyków czy lęków, nawet po zamieszkaniu bez niego.
Kobieta wyglądała na w ogóle nie speszoną tym, że została przyłapana w cudzym domu. Zachowywała się tak swobodnie, jakby była u siebie, co wpędziło Raven w pewną konsternację. Ale, jakby nie patrzeć, panna Baudelaire zdecydowanie nie wyglądała przerażająco, wydawała się wręcz krucha przez tą swoją drobną sylwetkę i bladość.
- Colin nic mi nie wspominał... Cóż, może zapomniał, że się umówił. Ostatnio jest bardzo zajęty pracą – mruknęła w końcu. Może i mieszkali razem, ale Colin nie miał obowiązku zwierzać jej się ze wszystkiego. Niemniej jednak, po tym, jak kobieta pewnie się tu czuła, wywnioskowała, że pewnie w przeszłości bywała tu już często. I kto wie, co naprawdę łączyło ją z Colinem? Ta myśl chyba nieszczególnie jej się podobała, ale nie dawała po sobie nic poznać.
- Zawsze możesz na niego poczekać. Myślę, że niedługo powinien wrócić – dodała po chwili. Nie proponowała niczego, bo zauważyła, że Rita już sama się obsłużyła i nalała sobie alkoholu.
Wciąż była nieco zmieszana; nie spodziewała się tej wizyty, a nie należała do osób szczególnie pewnych siebie, więc musiała szybko zebrać się w sobie, żeby nie wyjść na nadmiernie płochą. I zastanawiała się, co to była za sprawa, skoro Rita nie chciała nic powiedzieć, a upierała się, żeby przekazać to Fawleyowi osobiście.
- Tak, Raven – przyznała. – I jestem asystentką Colina. Pomagam mu... w różnych rzeczach. Pracujemy razem.
Wyprostowała się dumnie. Ojciec zawsze wmawiał jej, że nie jest dostatecznie dobra, by go zadowolić, obojętnie, czego by nie robiła. Takie zaufanie pokładane w niej przez Colina, który stopniowo powierzał jej nowe, bardziej odpowiedzialne obowiązki, było dla niej bardzo ważne i nie chciała go zawieść. Chciała udowodnić, że warto jej zaufać, tym bardziej, że była Colinem w pewien sposób zainteresowana. Jakby nie patrzeć, w końcu zgodziła się z nim zamieszkać i liczyła, że dzięki spędzaniu wspólnie większej ilości czasu, wkrótce bardziej się do siebie zbliżą. Nie chciała być samotna, zupełnie sama ze swoimi lękami i wspomnieniami.
- Kilka razy widziałam cię u niego. Macie jakieś wspólne interesy? – zapytała po chwili, z lekko wyczuwalną ciekawością w głosie.
Kontrast między dwiema czarownicami był niesamowity. Rita była kobieca, świadoma swoich atutów i pewna siebie w sposób niemal bezczelny. Całą swoją osobą narzucała otoczeniu obraz pani sytuacji. Choć w tej chwili była w doskonałym nastroju i nawet przez myśl nie przeszło jej, by uczynić młodziutkiej dziewczynie jakąkolwiek szkodę, to jednak miała w sobie coś niepokojącego. Może to jakiś błysk w ciemnych oczach zdradzał jej bezwzględność, a może było to coś mniej oczywistego? Otaczająca ją atmosfera, niemożliwa do ukrycia aura osoby kapryśnej i zdolnej do wszystkiego. Nie była kimś, z kim warto zadzierać.
Przyglądała się Raven nie kryjąc swojego zaciekawienia. Próbowała ocenić ile dziewczyna może mieć lat. Była w ogóle pełnoletnia? Zdawała się być taka krucha. Kawałek porcelany, obleczony w drogi materiał szaty. Nie można jej było jednak odmówić pewnego uroku - Rita potrafiła to dostrzec i docenić. Kobiety nie raz padały jej łupem, ale mała podopieczna Colina była jak na jej gust trochę zbyt delikatna. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Kto wie, może skrywa pod tą porcelaną czystą stal? Usta czarownicy drgnęły delikatnie skuszone tą wizją. Już kilka młodych dziewcząt udowodniło jej, że mimo swojej eterycznej urody, potrafią stanąć na wysokości zadania. A co kryła w sobie panienka Baudelaire? Ciekawe, ciekawe.
Uśmiechnęła się z pewnym rozbawieniem, gdy dziewczyna cichym głosikiem przystała na jej wersje. Czemuż miałaby zarzucać niespodziewanemu gościowi kłamstwo? Rita wszak czuła się tutaj tak swobodnie, jakby wcześniej zaproszono ją z honorami i pocałowaniem w rękę.
- Czasem myślę, że ten wariat zapracuje się na śmierć. - wtrąciła bez odrobiny nawet troski, błyskając przy tym zębami w kolejnym dziwnie niepokojącym uśmiechu. Piękne grymasy wykrzywiające jej usta nigdy nie sięgały oczu, które pozostawały absolutnie beznamiętne. Czarne tęczówki pilnie strzegły wszystkich jej tajemnic.
- Raven, Raven... Baudelaire? - nazwisko samo pojawiło się w jej głowie, a pamięć posłusznie podsunęła obraz innej znanej jej osoby z tej rodziny. Robiła kiedyś interesy z człowiekiem, który jak się później dowiedziała nosił to miano. Czyżby było między nimi jakieś pokrewieństwo? Jeśli tak, to może faktycznie dziewczyna kryła gdzieś pod tą nieśmiałą pozą jakieś iskry. Ten Baudelaire, którego miała nieprzyjemność poznać miał nie lada charakterek. Szczególnie, gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy... Na szczęście nie z takimi już sobie radziła.
- Ah, pewnie pomagasz mu przy książkach? - drążyła temat tonem wyrażającym uprzejme zainteresowanie. Trochę jak ciotka odpytująca siostrzenicę z postępów w nauce. Przychyliła lekko głowę w bok, zdradzając większe zaciekawienie. - Skoro dopuszcza Cię do swojej pracowni, musisz być tutaj ważna. - dodała, łagodnie próbując podpuścić dziewczynę do dalszej rozmowy. Nie tak dawno temu, w rozmowie z nią Colin zarzekał się, że zatrudnianie kobiet jest problematyczne! Angażują się emocjonalnie, robią maślane oczy... Rita uważała, że takie przywiązanie drugiej osoby można sprytnie wykorzystać, czyniąc z miłości broń. On nie chciał mieszać uczuć z z profesjonalnym podejściem. Panna Sheridan była ciekawa czy zmienił zdanie. Czy Raven była w nim zakochana? Czy on o tym wiedział? Jeśli tak, Rita będzie mu to wypominać przez najbliższe lata! I śmiać się serdecznie ze swojej racji.
- Interesy... To chyba całkiem dobre słowo. - odparła wymijająco. Nie chciała mówić o sobie, wolała słuchać o niej. Zabsorbowała się osobą asystentki do tego stopnia, że niemal zapomniała o szkockiej w swojej szklance.
Przyglądała się Raven nie kryjąc swojego zaciekawienia. Próbowała ocenić ile dziewczyna może mieć lat. Była w ogóle pełnoletnia? Zdawała się być taka krucha. Kawałek porcelany, obleczony w drogi materiał szaty. Nie można jej było jednak odmówić pewnego uroku - Rita potrafiła to dostrzec i docenić. Kobiety nie raz padały jej łupem, ale mała podopieczna Colina była jak na jej gust trochę zbyt delikatna. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Kto wie, może skrywa pod tą porcelaną czystą stal? Usta czarownicy drgnęły delikatnie skuszone tą wizją. Już kilka młodych dziewcząt udowodniło jej, że mimo swojej eterycznej urody, potrafią stanąć na wysokości zadania. A co kryła w sobie panienka Baudelaire? Ciekawe, ciekawe.
Uśmiechnęła się z pewnym rozbawieniem, gdy dziewczyna cichym głosikiem przystała na jej wersje. Czemuż miałaby zarzucać niespodziewanemu gościowi kłamstwo? Rita wszak czuła się tutaj tak swobodnie, jakby wcześniej zaproszono ją z honorami i pocałowaniem w rękę.
- Czasem myślę, że ten wariat zapracuje się na śmierć. - wtrąciła bez odrobiny nawet troski, błyskając przy tym zębami w kolejnym dziwnie niepokojącym uśmiechu. Piękne grymasy wykrzywiające jej usta nigdy nie sięgały oczu, które pozostawały absolutnie beznamiętne. Czarne tęczówki pilnie strzegły wszystkich jej tajemnic.
- Raven, Raven... Baudelaire? - nazwisko samo pojawiło się w jej głowie, a pamięć posłusznie podsunęła obraz innej znanej jej osoby z tej rodziny. Robiła kiedyś interesy z człowiekiem, który jak się później dowiedziała nosił to miano. Czyżby było między nimi jakieś pokrewieństwo? Jeśli tak, to może faktycznie dziewczyna kryła gdzieś pod tą nieśmiałą pozą jakieś iskry. Ten Baudelaire, którego miała nieprzyjemność poznać miał nie lada charakterek. Szczególnie, gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy... Na szczęście nie z takimi już sobie radziła.
- Ah, pewnie pomagasz mu przy książkach? - drążyła temat tonem wyrażającym uprzejme zainteresowanie. Trochę jak ciotka odpytująca siostrzenicę z postępów w nauce. Przychyliła lekko głowę w bok, zdradzając większe zaciekawienie. - Skoro dopuszcza Cię do swojej pracowni, musisz być tutaj ważna. - dodała, łagodnie próbując podpuścić dziewczynę do dalszej rozmowy. Nie tak dawno temu, w rozmowie z nią Colin zarzekał się, że zatrudnianie kobiet jest problematyczne! Angażują się emocjonalnie, robią maślane oczy... Rita uważała, że takie przywiązanie drugiej osoby można sprytnie wykorzystać, czyniąc z miłości broń. On nie chciał mieszać uczuć z z profesjonalnym podejściem. Panna Sheridan była ciekawa czy zmienił zdanie. Czy Raven była w nim zakochana? Czy on o tym wiedział? Jeśli tak, Rita będzie mu to wypominać przez najbliższe lata! I śmiać się serdecznie ze swojej racji.
- Interesy... To chyba całkiem dobre słowo. - odparła wymijająco. Nie chciała mówić o sobie, wolała słuchać o niej. Zabsorbowała się osobą asystentki do tego stopnia, że niemal zapomniała o szkockiej w swojej szklance.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O tak, z pewnością można było zobaczyć między nimi dużą różnicę. Raven mogłaby tylko pomarzyć o takiej niezachwianej pewności siebie, jaką wydawała się cechować Rita. Może gdyby przyszło jej dorastać w innych warunkach, jej osobowość ukształtowałaby się inaczej, ale surowe wychowanie zdecydowanie nie sprzyjało temu, żeby wyrosnąć na osobę pewną siebie czy wręcz bezczelną. W domu za tego typu postawę otrzymałaby surową karę, a przecież nie była masochistką, więc wolała się nie wychylać i nie drażnić ojca w tak ostentacyjny sposób. Nadmierna emocjonalność też była bardzo źle widziana, więc nauczyła się być dzielna i nie histeryzować jak wydelikacona, jęcząca panienka, nawet kiedy ją krzywdził. Jednocześnie nie była też aż tak słaba, żeby dać się całkowicie złamać i urobić, ale wychowanie i tak odcisnęło na niej trwałe piętno, i rzutowało też na jej dalsze życie, i na zachowanie względem innych ludzi. Raven była więc raczej spokojna, nie mówiła zbyt wiele, przeżywała swoje emocje bardziej wewnętrznie, co nie znaczyło, że była całkowicie uległa i spokorniała, choć jej ojciec tego chciał, w końcu jego ambicją było wychowanie jej na dobrą żonę dla kogoś o stosownej pozycji.
Raven zdecydowanie nie wyglądała na swój wiek, może dlatego, że była tak niska i drobna. Nie było też po niej namacalnie widać trudnych przeżyć, bo ojciec bardzo dbał, żeby nie ranić jej w widocznych miejscach, i zwykle używał klątw nie pozostawiających trwałych śladów. Ktoś, kto nic o niej nie wiedział, nie mógł więc wiedzieć, jak bardzo pokręcona była jej przeszłość.
- O tak, jest bardzo zaangażowany w swoją pracę i lubi sam wszystkiego dopilnować – przyznała. Podobało jej się to w Colinie, że nie był rozkapryszonym facetem żerującym jedynie na rodzinnym majątku, a realizował się w swojej pasji.
Nie doszukiwała się w wypowiedzi Rity kłamstwa, bo w końcu nie wiedziała zbyt wiele o jej współpracy z Colinem, a wiedziała tylko, że takowa miała miejsce. Co innego, gdyby w ogóle nie wiedziała, że Colin zna tę kobietę. Wtedy na pewno byłaby bardziej podejrzliwa.
- Tak... Baudelaire – przyznała z niejakim wahaniem; nie była dumna ze swojego ojca. Ale niewykluczone, że Rita mogła go znać. Kto wie, jak daleko sięgały jego kontakty? Jej imię też było dosyć charakterystyczne, więc łatwo było je skojarzyć. Nie zapytała jednak o ojca, chociaż ją korciło, by się upewnić.
- Zazwyczaj pracuję przy książkach. Początkowo pracowałam tylko w sklepie Colina, ale później zaczął dopuszczać mnie i do ciekawszych zajęć – potwierdziła. Dla Raven było to o tyle dobre zajęcie, że lubiła obcować z książkami, no i w tego typu pracy nie musiała czuć nad sobą wpływów ojca, jakie z pewnością czułaby w ministerstwie. No i fakt, że Rita stwierdziła, że musi być ważna, trochę połechtał ego dziewczyny. Bo przecież Raven chciała być dla kogoś ważna i mieć świadomość, że jest w czymś dobra i tym samym trudno byłoby ją zastąpić kimś innym.
- To ma coś wspólnego z jego pracą? Czy może łączą was jakieś inne... sprawy? – O tak, Raven była ciekawa. W końcu tu chodziło także o Colina. Mężczyzna nie wszystko jej mówił, co nie znaczyło, że Raven nie miała w sobie ciekawości, a teraz nagle spotkała osobę, która znała Fawleya, może nawet znali się jeszcze w czasach, zanim Raven zaczęła u niego pracować. Jeśli tak, to mogłaby się dowiedzieć czegoś interesującego, bo jednak wszystko wygląda inaczej z punktu widzenia kogoś innego. - Długo się znacie?
W domu jej ojca nachalność i ciekawskość nie były dobrze widziane, ale tutaj go nie było. I Raven nie musiała się hamować tak mocno, jak w obecności ojca, tym bardziej, że także była zaintrygowana pewną siebie rozmówczynią.
Raven zdecydowanie nie wyglądała na swój wiek, może dlatego, że była tak niska i drobna. Nie było też po niej namacalnie widać trudnych przeżyć, bo ojciec bardzo dbał, żeby nie ranić jej w widocznych miejscach, i zwykle używał klątw nie pozostawiających trwałych śladów. Ktoś, kto nic o niej nie wiedział, nie mógł więc wiedzieć, jak bardzo pokręcona była jej przeszłość.
- O tak, jest bardzo zaangażowany w swoją pracę i lubi sam wszystkiego dopilnować – przyznała. Podobało jej się to w Colinie, że nie był rozkapryszonym facetem żerującym jedynie na rodzinnym majątku, a realizował się w swojej pasji.
Nie doszukiwała się w wypowiedzi Rity kłamstwa, bo w końcu nie wiedziała zbyt wiele o jej współpracy z Colinem, a wiedziała tylko, że takowa miała miejsce. Co innego, gdyby w ogóle nie wiedziała, że Colin zna tę kobietę. Wtedy na pewno byłaby bardziej podejrzliwa.
- Tak... Baudelaire – przyznała z niejakim wahaniem; nie była dumna ze swojego ojca. Ale niewykluczone, że Rita mogła go znać. Kto wie, jak daleko sięgały jego kontakty? Jej imię też było dosyć charakterystyczne, więc łatwo było je skojarzyć. Nie zapytała jednak o ojca, chociaż ją korciło, by się upewnić.
- Zazwyczaj pracuję przy książkach. Początkowo pracowałam tylko w sklepie Colina, ale później zaczął dopuszczać mnie i do ciekawszych zajęć – potwierdziła. Dla Raven było to o tyle dobre zajęcie, że lubiła obcować z książkami, no i w tego typu pracy nie musiała czuć nad sobą wpływów ojca, jakie z pewnością czułaby w ministerstwie. No i fakt, że Rita stwierdziła, że musi być ważna, trochę połechtał ego dziewczyny. Bo przecież Raven chciała być dla kogoś ważna i mieć świadomość, że jest w czymś dobra i tym samym trudno byłoby ją zastąpić kimś innym.
- To ma coś wspólnego z jego pracą? Czy może łączą was jakieś inne... sprawy? – O tak, Raven była ciekawa. W końcu tu chodziło także o Colina. Mężczyzna nie wszystko jej mówił, co nie znaczyło, że Raven nie miała w sobie ciekawości, a teraz nagle spotkała osobę, która znała Fawleya, może nawet znali się jeszcze w czasach, zanim Raven zaczęła u niego pracować. Jeśli tak, to mogłaby się dowiedzieć czegoś interesującego, bo jednak wszystko wygląda inaczej z punktu widzenia kogoś innego. - Długo się znacie?
W domu jej ojca nachalność i ciekawskość nie były dobrze widziane, ale tutaj go nie było. I Raven nie musiała się hamować tak mocno, jak w obecności ojca, tym bardziej, że także była zaintrygowana pewną siebie rozmówczynią.
Gdyby Rita umiała czytać w myślach lub zaglądać w przeszłość pewnie spojrzałaby na młodą rozmówczynię nieco inaczej. Może nie przychylnie, na pewno nie ze współczuciem, ale z czymś w rodzaju... zrozumienia? Spochmurniałaby na chwilę, rozdrażniona własnymi wspomnieniami, by po chwili beztrosko zaproponować Raven dobrą cenę na truciznę, którą mogłaby uraczyć swego ciemiężyciela. Człowiek do wielu rzeczy potrafi się przystosować, wiedziała to doskonale. Może ugiąć kark, nauczyć się chodzić na palcach i unikać sytuacji, które spowodują kolejny wybuch. Można pozbawić się człowieczeństwa i przemienić w przedmiot. Lalkę do bicia, kozła ofiarnego, pustą skorupę. Szaleństwo jej matki było podszyte goryczą i żalem za straconymi szansami, które to według niej odebrała jej córka. Przez całe lata Margerita cierpliwie znosiła wszystkie przytyki, awantury i bolesne uderzenia. Ukrywała siniaki i blizny. Ale w swoim sercu pielęgnowała nienawiść niczym najpiękniejszy znany kwiat. I gdy urosła w siłę, gdy już miała środki i odwagę - odpłaciła się swoim bliskim za te wszystkie lata upokorzeń. Gdyby mogła poradzić coś Raven, powiedziałaby: nie uciekaj. Nigdy nie uciekniesz, wpadniesz tylko z deszczu pod rynnę. Ucieczka od ojca mogła ją zaprowadzić tylko w jeszcze większe kłopoty. Trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce i potem wszystko zacząć od nowa. Ona wolności posmakowała w pełni dopiero wtedy, gdy państwo Sheridan chciwie wypili zatrute wino, ofiarowane im przez córkę. Od tego czasu już nikt nie był w stanie jej skrzywdzić, bo stała się panią swojego losu.
Ale Rita nie wiedziała. Raven była dla niej tylko dziewczyną na posyłki Colina. Nie znała jej przeszłości i zapewne ta wiedza nigdy nie wejdzie w jej posiadanie.
- Ma manię kontroli i tyle. - parsknęła nie kryjąc przy tym swojego rozbawienia. Było to jej całkiem szczere przemyślenie na temat Fawleya, który jej zdaniem był pracoholikiem i nieco obsesyjnie podchodził do swojego zajęcia. Nie obawiała się jednak rzucenia mu tymi słowami prosto w twarz, nie raz już wyśmiała jego mniejsze i większe bziki. Na drwinach jednak jej zaangażowanie się kończyło, bo nigdy nie sugerowała mu, że powinien coś zmieniać w swoim życiu. Absolutnie jej to nie obchodziło. Zastanawiała się za to czy takie słowa sprowokują jakąś ciekawą reakcję u Raven.
Ojciec dziewczyny umknął z jej myśli równie szybko co się w nich pojawił. Rzadko kiedy wypytywała ludzi o ich krewnych, bo to ciągnęło za sobą podobne pytania w jej kierunku. Sama unikała tego tematu jak ognia i wykreśliła go ze swojego repertuaru niezobowiązujących rozmówek o niczym.
- To świadczy o sporym zaufaniu, zwykle broni tych swoich tomiszczy jak lew. - wyczuwając podatny grunt, dorzuciła jeszcze jedną uwagę na temat jej znaczenia, wplatając w swój ton brzmiącą bardzo szczerze nutkę podziwu. Upiła łyczek alkoholu, a potem zerknęła w stronę barku.
- Może będziesz tak miła i mi potowarzyszysz? - zapytała znacząco unosząc kryształową szklankę. - Smutno pić samej. - zażartowała, kryjąc za uśmiechem kolejne kłamstewko i podstępną nadzieję, że alkohol jeszcze bardziej rozplącze jej język.
- O tak współpracujemy bardzo... blisko. - jej usta drgnęły delikatnie, gdy znacząco zawiesiła głos. Jej związek z Colinem był wprawdzie przelotny i opierał się głównie na tym, że oboje próbowali dużo brać i nie dawać nic w zamian. Ale nie musiała rozwiewać tej kwestii. Chciała by dziewczyna sama dopisała sobie odpowiedź. Możliwie jak najbardziej ponurą. Wtedy łatwiej będzie ją przejrzeć. Zmarszczyła brwi, próbując policzyć w myślach ile to już lat Fawley mógł cieszyć się jej towarzystwem. - Nie będzie jeszcze dziesięciu lat. - odrzekła wreszcie, jak zwykle bez żadnego konkretu.
Ale Rita nie wiedziała. Raven była dla niej tylko dziewczyną na posyłki Colina. Nie znała jej przeszłości i zapewne ta wiedza nigdy nie wejdzie w jej posiadanie.
- Ma manię kontroli i tyle. - parsknęła nie kryjąc przy tym swojego rozbawienia. Było to jej całkiem szczere przemyślenie na temat Fawleya, który jej zdaniem był pracoholikiem i nieco obsesyjnie podchodził do swojego zajęcia. Nie obawiała się jednak rzucenia mu tymi słowami prosto w twarz, nie raz już wyśmiała jego mniejsze i większe bziki. Na drwinach jednak jej zaangażowanie się kończyło, bo nigdy nie sugerowała mu, że powinien coś zmieniać w swoim życiu. Absolutnie jej to nie obchodziło. Zastanawiała się za to czy takie słowa sprowokują jakąś ciekawą reakcję u Raven.
Ojciec dziewczyny umknął z jej myśli równie szybko co się w nich pojawił. Rzadko kiedy wypytywała ludzi o ich krewnych, bo to ciągnęło za sobą podobne pytania w jej kierunku. Sama unikała tego tematu jak ognia i wykreśliła go ze swojego repertuaru niezobowiązujących rozmówek o niczym.
- To świadczy o sporym zaufaniu, zwykle broni tych swoich tomiszczy jak lew. - wyczuwając podatny grunt, dorzuciła jeszcze jedną uwagę na temat jej znaczenia, wplatając w swój ton brzmiącą bardzo szczerze nutkę podziwu. Upiła łyczek alkoholu, a potem zerknęła w stronę barku.
- Może będziesz tak miła i mi potowarzyszysz? - zapytała znacząco unosząc kryształową szklankę. - Smutno pić samej. - zażartowała, kryjąc za uśmiechem kolejne kłamstewko i podstępną nadzieję, że alkohol jeszcze bardziej rozplącze jej język.
- O tak współpracujemy bardzo... blisko. - jej usta drgnęły delikatnie, gdy znacząco zawiesiła głos. Jej związek z Colinem był wprawdzie przelotny i opierał się głównie na tym, że oboje próbowali dużo brać i nie dawać nic w zamian. Ale nie musiała rozwiewać tej kwestii. Chciała by dziewczyna sama dopisała sobie odpowiedź. Możliwie jak najbardziej ponurą. Wtedy łatwiej będzie ją przejrzeć. Zmarszczyła brwi, próbując policzyć w myślach ile to już lat Fawley mógł cieszyć się jej towarzystwem. - Nie będzie jeszcze dziesięciu lat. - odrzekła wreszcie, jak zwykle bez żadnego konkretu.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niestety prawdopodobnie w wielu rodzinach dochodziło do mniej lub bardziej niezdrowych sytuacji, szczególnie kiedy rodzina stała na dalszym miejscu niż pozycja towarzyska, pieniądze, kariera i tego typu sprawy, absorbujące tak wielu ludzi, nie tylko ojca Raven. Jeśli zaś chodzi o kwestie pozbycia się go, nie była pewna, czy byłaby do tego zdolna. Był bydlakiem, owszem, ale niewątpliwie był niezwykle sprytny i mógłby łatwo przejrzeć jakiś podstęp. W końcu często podkreślał, że nie ufał córce i uważa ją za marną, tchórzliwą istotę, niezdolną do prawdziwego postawienia się. Ale jednak dała radę się wyłamać ze schematu, odeszła i zaczęła pracować u Colina, postanawiając trzymać się od ojca z daleka, i mieć naiwną nadzieję, że ten w końcu odpuści. Kto wie, może zaaprobuje jej związek z Colinem na tyle, żeby dać jej spokój? Zdecydowanie nie chciała nigdy więcej robić za jego lalkę do bicia, ale miała nadzieję, że w końcu zostawi ją w spokoju, i nie będzie musiała uciekać się do bardziej desperackich kroków, póki co myślała, że ucieczka i zamieszkanie z Colinem to dobre wyjście. Choć kto wie, jak jej życie potoczy się dalej, czy kiedyś i ona nie dojdzie do takiego etapu, jak Rita?
- Chyba tak. W końcu zależy mu na tym, chociaż czasami rzeczywiście trochę przesadza – przyznała. Colin lubił wszystko kontrolować, zauważyła to. Częściowo może dlatego polecił jej pracę tutaj, na miejscu, bo mógł na bieżąco sprawdzać, jak jej szło z księgami. A Raven lubiła to robić, więc nie narzekała, i cieszyła się z zaufania, którym ją obdarzył, nie wiedząc, co za tym wszystkim tak naprawdę się kryło.
Cieszyła się, że Rita nie dopytywała o ojca. Można było zauważyć, że Raven nieco się rozluźniła, kiedy kobieta nie zainteresowała się tą kwestią i zmieniła temat.
- To dla mnie bardzo ważne i cieszę się, że mogę mu pomóc – powiedziała. Można było zauważyć, że jest łasa na tego typu pochlebstwa. To był jej pewien kompleks; w przeszłości często czuła się niedoceniana, więc tym bardziej chciała dążyć do tego, by ktoś zauważył to, że się przykłada i stara.
- Właściwie to i tak praktycznie skończyłam pracę na dzisiaj. Mogę zostać – zgodziła się po chwili wahania. Ostatecznie ostatnio nie miała wielu okazji do innego towarzystwa niż Colin, bo większość czasu spędzała na pracy nad księgami w jego domu. Nie znała Rity i nie wiedziała, co o niej myśleć, ale zawsze to jakieś urozmaicenie.
Przyniosła sobie drugi kieliszek i usiadła więc w drugim fotelu, po czym nalała sobie trochę alkoholu i upiła łyk. Napój nieco podrażnił ją w gardle.
- Naprawdę? To dosyć długo. I jak bardzo jesteście... blisko? – zapytała. Na jej policzkach pojawiły się nieznaczne rumieńce, nie wiadomo czy były spowodowane uczuciem ciepła po wypiciu zawartości kieliszka, czy może myślami, jakie krążyły jej w głowie, podsyłając różne szalone teorie. Co prawda ona i Colin nie byli oficjalnie parą, ale jednak chyba zaczynała czasem zastanawiać się, ile kobiet miał przed nią, i czy aby na pewno jest dla niego tą najważniejszą, z którą chciałby być. Z Ritą w końcu znał się tyle lat; dziesięć lat temu Raven dopiero zaczynała Hogwart. Ale Colin był sporo starszy od niej, i czasami było tę różnicę mocno widać.
Upiła kolejny łyk.
- Lubisz go, prawda? – spytała po chwili, gładząc opuszkami brzeg kieliszka.
- Chyba tak. W końcu zależy mu na tym, chociaż czasami rzeczywiście trochę przesadza – przyznała. Colin lubił wszystko kontrolować, zauważyła to. Częściowo może dlatego polecił jej pracę tutaj, na miejscu, bo mógł na bieżąco sprawdzać, jak jej szło z księgami. A Raven lubiła to robić, więc nie narzekała, i cieszyła się z zaufania, którym ją obdarzył, nie wiedząc, co za tym wszystkim tak naprawdę się kryło.
Cieszyła się, że Rita nie dopytywała o ojca. Można było zauważyć, że Raven nieco się rozluźniła, kiedy kobieta nie zainteresowała się tą kwestią i zmieniła temat.
- To dla mnie bardzo ważne i cieszę się, że mogę mu pomóc – powiedziała. Można było zauważyć, że jest łasa na tego typu pochlebstwa. To był jej pewien kompleks; w przeszłości często czuła się niedoceniana, więc tym bardziej chciała dążyć do tego, by ktoś zauważył to, że się przykłada i stara.
- Właściwie to i tak praktycznie skończyłam pracę na dzisiaj. Mogę zostać – zgodziła się po chwili wahania. Ostatecznie ostatnio nie miała wielu okazji do innego towarzystwa niż Colin, bo większość czasu spędzała na pracy nad księgami w jego domu. Nie znała Rity i nie wiedziała, co o niej myśleć, ale zawsze to jakieś urozmaicenie.
Przyniosła sobie drugi kieliszek i usiadła więc w drugim fotelu, po czym nalała sobie trochę alkoholu i upiła łyk. Napój nieco podrażnił ją w gardle.
- Naprawdę? To dosyć długo. I jak bardzo jesteście... blisko? – zapytała. Na jej policzkach pojawiły się nieznaczne rumieńce, nie wiadomo czy były spowodowane uczuciem ciepła po wypiciu zawartości kieliszka, czy może myślami, jakie krążyły jej w głowie, podsyłając różne szalone teorie. Co prawda ona i Colin nie byli oficjalnie parą, ale jednak chyba zaczynała czasem zastanawiać się, ile kobiet miał przed nią, i czy aby na pewno jest dla niego tą najważniejszą, z którą chciałby być. Z Ritą w końcu znał się tyle lat; dziesięć lat temu Raven dopiero zaczynała Hogwart. Ale Colin był sporo starszy od niej, i czasami było tę różnicę mocno widać.
Upiła kolejny łyk.
- Lubisz go, prawda? – spytała po chwili, gładząc opuszkami brzeg kieliszka.
Normalne rodziny nie istniały. Każda krzywdziła w ten czy inny sposób. Jedni rodzice niszczyli brakiem miłości, inni jej nadmiarem. Krzywdy mogły być bardzo oczywiste - jak te w przypadku Raven i Rity. Albo ukryte gdzieś głęboko w podświadomości rozpieszczonego jedynaka. Nie było żadnego złotego środka, żadnego przepisu na sukces. Koniec końców z rodziną dobrze wychodziło się jedynie na zdjęciach. Czy była to wina jakiejś wady zaprogramowanej w ludzkim charakterze? Cholera wie. Rita nie poświęcała takim sprawom zbyt wiele swojego czasu. Znacznie bardziej ciekawiły ją trucizny, klątwy i interesy. Jeśli już wpadała w takie filozoficzne rozważania z pewnością było bardzo późno (a może bardzo wcześnie?), a ona była już pijana w sztok. Albo podtruta jakimiś innymi specyfikami, które zabierały ją na odległe krańce świadomości. Morganie dzięki, najczęściej niewiele potem pamiętała z takich chwil.
- Trochę? - zapytała retorycznie unosząc lekko brwi. Teraz mówiła już z wyraźnie wyczuwalną kpiną. Nie zamierzała jednak kontynuować tematu przyzwyczajeń właściciela tego zacnego saloniku, gdyż podobnie jak Raven znała je aż za dobrze. Zresztą jego podejście często było jej na rękę, bo szybko podejmował się zadań, które przed nim stawiała kolejnymi przeklętymi woluminami. Taki układ był jej na rękę tak długo, jak miała dostęp do czarnomagicznej zawartości ksiąg. Nigdy dotąd jej go nie odmówiono - nie miała więc powodu, by Fawleya odciągać od jego niebezpiecznego pracoholizmu.
Po jej ustach błąkał się pełen zadowolenie uśmiech, gdy dziewczyna nalewała sobie alkoholu i zajmowała miejsce w sąsiednim fotelu. Rita lubiła, gdy sprawy szły po jej myśli. Lubiła, gdy pociąganie za sznureczki przynosiło oczekiwane efekty. Dokładnie tak jak teraz. Czarne oczy śledziły uważnie poczynania młodej czarownicy, a potem już nieco mniej nachalnie obserwowały każdą zmianę zachodzącą na twarzy młódki. Po latach spędzonych na przyglądaniu się ludziom z boku, Rita całkiem nieźle radziła sobie z interpretacją mowy ciała. Los obdarzył ją również niezwykle silną intuicją. Umiała odgadywać to co inni próbowali ukryć, snuła domysły i wyciągała słuszne wnioski. Ludzie byli jej ulubioną formą rozrywki - zaraz po walkach druzgotków. Raven nie wydawała się szczególnie trudną łamigłówką. Przynajmniej w tych kwestiach, które interesowały Ritę: czyli jej relacji z pracodawcą.
- Skoro już wypijamy Colinowi barek, wypada wznieść za niego jakiś toast. - odezwała się po krótkiej chwili milczenia, unosząc szklankę w stosownym geście. - Oby poszedł do rozum po głowy i częściej bywał w domu, bo sporo go omija. - rzuciła tonem, w którym pobrzmiewało szczere rozbawienie. Choć ona akurat za Fawleyem szczególnie w tej chwili nie tęskniła. Pewnie zepsułby jej całą zabawę.
Kryształowe szklaneczki zastukały wesoło, Rita spełniła toast łykiem szkockiej nie krzywiąc się przy tym ani trochę. Alkohol był najwyższego sortu i delektowała się nim z prawdziwą przyjemnością. Przesunęła językiem po ustach, a potem znów się uśmiechnęła. Tym razem nieco bardziej drapieżnie. Jak kot, który zapędził mysz w pułapkę.
- Tyle spędzonych wspólnie lat zbliża ludzi. - odparła z lekkim wzruszeniem ramion, kątem oka łowiąc jej rumieniec. Zaśmiała się w duchu, coraz bardziej przekonana, że jej podejrzenia mogą być słuszne. Ależ będzie sobie kpić z Fawleya i jego zapewnień, że nie pozwala zakochanym pannicom plątać się pod nogami. Oczywiście jej satysfakcja w żaden sposób nie odmalowała się na jej obliczu, które teraz wyrażała pewne zamyślenie. - Czy lubię? - powtórzyła ze śmiechem, postanawiając dalej wciągać ją w swoje półprawdy. - Moja droga, czy ty go widziałaś z bliska? Trudno go nie lubić za bardzo. - mrugnęła do niej porozumiewawczo. Było w tym sporo prawdy, bo atrakcyjni mężczyźni zawsze byli jej słabością. Ale nigdy nie kochała Colina, tak samo jak i on nie kochał jej. Jednak po co psuć grę takim wyjaśnieniem?
- Trochę? - zapytała retorycznie unosząc lekko brwi. Teraz mówiła już z wyraźnie wyczuwalną kpiną. Nie zamierzała jednak kontynuować tematu przyzwyczajeń właściciela tego zacnego saloniku, gdyż podobnie jak Raven znała je aż za dobrze. Zresztą jego podejście często było jej na rękę, bo szybko podejmował się zadań, które przed nim stawiała kolejnymi przeklętymi woluminami. Taki układ był jej na rękę tak długo, jak miała dostęp do czarnomagicznej zawartości ksiąg. Nigdy dotąd jej go nie odmówiono - nie miała więc powodu, by Fawleya odciągać od jego niebezpiecznego pracoholizmu.
Po jej ustach błąkał się pełen zadowolenie uśmiech, gdy dziewczyna nalewała sobie alkoholu i zajmowała miejsce w sąsiednim fotelu. Rita lubiła, gdy sprawy szły po jej myśli. Lubiła, gdy pociąganie za sznureczki przynosiło oczekiwane efekty. Dokładnie tak jak teraz. Czarne oczy śledziły uważnie poczynania młodej czarownicy, a potem już nieco mniej nachalnie obserwowały każdą zmianę zachodzącą na twarzy młódki. Po latach spędzonych na przyglądaniu się ludziom z boku, Rita całkiem nieźle radziła sobie z interpretacją mowy ciała. Los obdarzył ją również niezwykle silną intuicją. Umiała odgadywać to co inni próbowali ukryć, snuła domysły i wyciągała słuszne wnioski. Ludzie byli jej ulubioną formą rozrywki - zaraz po walkach druzgotków. Raven nie wydawała się szczególnie trudną łamigłówką. Przynajmniej w tych kwestiach, które interesowały Ritę: czyli jej relacji z pracodawcą.
- Skoro już wypijamy Colinowi barek, wypada wznieść za niego jakiś toast. - odezwała się po krótkiej chwili milczenia, unosząc szklankę w stosownym geście. - Oby poszedł do rozum po głowy i częściej bywał w domu, bo sporo go omija. - rzuciła tonem, w którym pobrzmiewało szczere rozbawienie. Choć ona akurat za Fawleyem szczególnie w tej chwili nie tęskniła. Pewnie zepsułby jej całą zabawę.
Kryształowe szklaneczki zastukały wesoło, Rita spełniła toast łykiem szkockiej nie krzywiąc się przy tym ani trochę. Alkohol był najwyższego sortu i delektowała się nim z prawdziwą przyjemnością. Przesunęła językiem po ustach, a potem znów się uśmiechnęła. Tym razem nieco bardziej drapieżnie. Jak kot, który zapędził mysz w pułapkę.
- Tyle spędzonych wspólnie lat zbliża ludzi. - odparła z lekkim wzruszeniem ramion, kątem oka łowiąc jej rumieniec. Zaśmiała się w duchu, coraz bardziej przekonana, że jej podejrzenia mogą być słuszne. Ależ będzie sobie kpić z Fawleya i jego zapewnień, że nie pozwala zakochanym pannicom plątać się pod nogami. Oczywiście jej satysfakcja w żaden sposób nie odmalowała się na jej obliczu, które teraz wyrażała pewne zamyślenie. - Czy lubię? - powtórzyła ze śmiechem, postanawiając dalej wciągać ją w swoje półprawdy. - Moja droga, czy ty go widziałaś z bliska? Trudno go nie lubić za bardzo. - mrugnęła do niej porozumiewawczo. Było w tym sporo prawdy, bo atrakcyjni mężczyźni zawsze byli jej słabością. Ale nigdy nie kochała Colina, tak samo jak i on nie kochał jej. Jednak po co psuć grę takim wyjaśnieniem?
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raven miała nadzieję, że pewnego dnia całkowicie wyzwoli się nie tylko od wpływów ojca, ale też od lęku przed nim. Nie wiedziała nawet, jak uzasadnić Colinowi to, dlaczego tak się wykręca od kontaktu ze swoim rodzicielem. Przyznanie się do tego, że stary Baudelaire się nad nią znęcał, byłoby dla niej sprawą bardzo wstydliwą.
- No, „trochę” to może rzeczywiście zbyt łagodne określenie – stwierdziła.
Przez pochłonięcie pracą Colin nie miał zbyt wiele czasu dla niej, ale ciągle liczyła, że może kiedyś trochę wyluzuje i będzie poświęcał jej go więcej. Chciała przecież lepiej go poznać, tym bardziej, że mieszkali razem i mogli poznać się od innej strony niż tylko poprzez pracę.
Raven w sumie nie doszukiwała się na siłę podstępu w zaproszeniu jej do wspólnego zaczekania na Colina, zwłaszcza że nie kolidowało to z żadnymi jej planami i zajęciami, więc w sumie, czemu nie? Wydawało jej się co prawda, że kątem oka dostrzega spojrzenie kobiety lustrujące jej poczynania, ale udała, że tego nie zauważa. Usiadła tylko i przygładziła szatę, po czym znowu upiła łyk.
Po chwili wzniosły toast za Colina, którego nie było i nawet nie wiedział o tym, co w tej chwili działo się w jego salonie. Może to nawet lepiej?
Sama nie wiedziała, czy jest w Colinie zakochana. Niewątpliwie jednak coś do niego czuła; inaczej nie ufałaby mu, nie zgodziłaby się na to, żeby się do niego przeprowadzić. Może nie było to takie słodkie, pełne uniesień uczucie, o jakich piszą w książkach, ale nie był jej obojętny, i miała nadzieję, że ona jemu również nie. No i u niej też dochodziła kwestia strachu przed ojcem i tego, że podświadomie potrzebowała kogoś, kto mógłby ją przed nim chronić.
- Taak... Ja też go lubię, choć jest dosyć... specyficzny. Nawet nie wiem, jak dokładnie to określić – powiedziała. – Niewątpliwie zależy mu na jego pracy i potrafi się jej poświęcić, ale bardziej chodziło mi o relacje z nim. To znaczy... Czasami mam wrażenie, że nie lubi zobowiązań i ograniczeń innych niż te powiązane z pracą.
Westchnęła, pijąc kolejny łyk. Może w końcu nadejdzie taki moment, kiedy Colin przestanie unikać odpowiedzi na jej pytania i da jej jasną odpowiedź. Nie lubiła robić sobie złudnych nadziei. Ale nie ulegało wątpliwości, że Fawley był atrakcyjny, i to bardzo. Niewątpliwie dużo kobiet mogło się nim interesować, i Raven podejrzewała, że Rita także mogła kiedyś mieć z nim bliskie stosunki. Wnioskowała to choćby po tym, jak jej rozmówczyni się o nim wypowiadała. Przygryzła lekko wargę, ale postanowiła nie zadawać tak szczegółowych pytań, żeby Rita czasem nie pomyślała, że panna Baudelaire jest zazdrosna o mężczyznę, który oficjalnie był jej pracodawcą i w zasadzie nawet nie powinni ze sobą mieszkać, skoro nawet jej się nie oświadczył.
- No, „trochę” to może rzeczywiście zbyt łagodne określenie – stwierdziła.
Przez pochłonięcie pracą Colin nie miał zbyt wiele czasu dla niej, ale ciągle liczyła, że może kiedyś trochę wyluzuje i będzie poświęcał jej go więcej. Chciała przecież lepiej go poznać, tym bardziej, że mieszkali razem i mogli poznać się od innej strony niż tylko poprzez pracę.
Raven w sumie nie doszukiwała się na siłę podstępu w zaproszeniu jej do wspólnego zaczekania na Colina, zwłaszcza że nie kolidowało to z żadnymi jej planami i zajęciami, więc w sumie, czemu nie? Wydawało jej się co prawda, że kątem oka dostrzega spojrzenie kobiety lustrujące jej poczynania, ale udała, że tego nie zauważa. Usiadła tylko i przygładziła szatę, po czym znowu upiła łyk.
Po chwili wzniosły toast za Colina, którego nie było i nawet nie wiedział o tym, co w tej chwili działo się w jego salonie. Może to nawet lepiej?
Sama nie wiedziała, czy jest w Colinie zakochana. Niewątpliwie jednak coś do niego czuła; inaczej nie ufałaby mu, nie zgodziłaby się na to, żeby się do niego przeprowadzić. Może nie było to takie słodkie, pełne uniesień uczucie, o jakich piszą w książkach, ale nie był jej obojętny, i miała nadzieję, że ona jemu również nie. No i u niej też dochodziła kwestia strachu przed ojcem i tego, że podświadomie potrzebowała kogoś, kto mógłby ją przed nim chronić.
- Taak... Ja też go lubię, choć jest dosyć... specyficzny. Nawet nie wiem, jak dokładnie to określić – powiedziała. – Niewątpliwie zależy mu na jego pracy i potrafi się jej poświęcić, ale bardziej chodziło mi o relacje z nim. To znaczy... Czasami mam wrażenie, że nie lubi zobowiązań i ograniczeń innych niż te powiązane z pracą.
Westchnęła, pijąc kolejny łyk. Może w końcu nadejdzie taki moment, kiedy Colin przestanie unikać odpowiedzi na jej pytania i da jej jasną odpowiedź. Nie lubiła robić sobie złudnych nadziei. Ale nie ulegało wątpliwości, że Fawley był atrakcyjny, i to bardzo. Niewątpliwie dużo kobiet mogło się nim interesować, i Raven podejrzewała, że Rita także mogła kiedyś mieć z nim bliskie stosunki. Wnioskowała to choćby po tym, jak jej rozmówczyni się o nim wypowiadała. Przygryzła lekko wargę, ale postanowiła nie zadawać tak szczegółowych pytań, żeby Rita czasem nie pomyślała, że panna Baudelaire jest zazdrosna o mężczyznę, który oficjalnie był jej pracodawcą i w zasadzie nawet nie powinni ze sobą mieszkać, skoro nawet jej się nie oświadczył.
Głowa bolała go od kilku godzin tak mocno, że nawet ciche poskrzypywanie pióra budziło w nim rosnącą irytację. Gdyby nie fakt, że chodziło o Bardzo Ważne Dokumenty, z pewnością rzuciłby to wszystko w cholerę już dawno temu i położył się na kanapie, oczywiście uprzednio sprawdzając, czy w poduszkach nie ukrywa się żadna krwiożercza książka. Teraz jednak z pewnym rozluźnieniem spoglądał na ostatni pergamin, na którym złożył zamaszysty podpis i który natychmiast odfrunął na półkę, układając się na pokaźnym stosiku innych kartek. Colin westchnął ciężko i oparł się w fotelu, zakładając nogi na biurko. Nienawidził tego gestu u innych, ale w zaciszu swojego gabinetu mógł przecież robić co chciał. Przyłapał się nawet, że patrzy tęsknie na kominek, którego płomienie oddzielały go od salonu mieszkania.
Cisza i spokój, które musiały tam panować, były szalenie kuszące. Mógł właściwie skończyć pracę na dzisiaj i zająć się czekającą w domu dziewczyną; zastanawiał się, czy ciągle ślęczy w pracowni nad książkami, czy zrobiła sobie chwilę wolnego. Nakrycie ją na błogim lenistwie z pewnością wywołałoby u niej wyrzuty sumienia, a i on nie pogardziłby widokiem jej spłoszonego spojrzenia. Mógłby jej to potem wytykać do woli, oczywiście wszystko uprzednio wyolbrzymiający, by jej grzech urósł do rangi co najmniej zbrodni. To go ostatecznie przekonało i chwilę później stał już w kominku z garścią proszku Fiuu w dłoni.
Pierwsze co zobaczył, to widok Raven ze szklanką wypełnioną płynem do złudzenia przypominającym jego najlepszą szkocką i utwierdził się w tym przekonaniu, gdy sekundę później jego wzrok padł na otwartą butelkę... i Ritę siedzącą obok. Wyszedł z kominka, zachowując kamienną twarz, jakby widok tych dwóch kobiet razem był czymś najnormalniejszym na świecie. Zdążył jeszcze bez słowa otrzepać sobie rękawy z wyimaginowanego pyłu, zanim odezwał się przesadnie przesłodzonym głosem:
- Moje drogie panie, naprawdę się nie krępujcie, to w końcu butelka ledwie czterdziestoletnia - zatkał jej szklany korek, rzucając stronę Rity wymowne spojrzenie. Jeśli była aż tak spragniona alkoholu, mogła sobie kupić coś w tym podrzędnym zapchlonym sklepiku na Nokturnie, a nie wypijać mu szkocką, na którą sam miał chrapkę. A jeśli już musiała, to mogła na niego łaskawie poczekać lub uprzedzić o swojej wizycie. Przysiadł na oparciu fotela, który zajmowała Raven. Wciąż miała w kieliszku trochę alkoholu, ale bał się pomyśleć, ile zdążyły już wypić, zanim się pojawił. A jeśli to nie była jedyna butelka?
Cisza i spokój, które musiały tam panować, były szalenie kuszące. Mógł właściwie skończyć pracę na dzisiaj i zająć się czekającą w domu dziewczyną; zastanawiał się, czy ciągle ślęczy w pracowni nad książkami, czy zrobiła sobie chwilę wolnego. Nakrycie ją na błogim lenistwie z pewnością wywołałoby u niej wyrzuty sumienia, a i on nie pogardziłby widokiem jej spłoszonego spojrzenia. Mógłby jej to potem wytykać do woli, oczywiście wszystko uprzednio wyolbrzymiający, by jej grzech urósł do rangi co najmniej zbrodni. To go ostatecznie przekonało i chwilę później stał już w kominku z garścią proszku Fiuu w dłoni.
Pierwsze co zobaczył, to widok Raven ze szklanką wypełnioną płynem do złudzenia przypominającym jego najlepszą szkocką i utwierdził się w tym przekonaniu, gdy sekundę później jego wzrok padł na otwartą butelkę... i Ritę siedzącą obok. Wyszedł z kominka, zachowując kamienną twarz, jakby widok tych dwóch kobiet razem był czymś najnormalniejszym na świecie. Zdążył jeszcze bez słowa otrzepać sobie rękawy z wyimaginowanego pyłu, zanim odezwał się przesadnie przesłodzonym głosem:
- Moje drogie panie, naprawdę się nie krępujcie, to w końcu butelka ledwie czterdziestoletnia - zatkał jej szklany korek, rzucając stronę Rity wymowne spojrzenie. Jeśli była aż tak spragniona alkoholu, mogła sobie kupić coś w tym podrzędnym zapchlonym sklepiku na Nokturnie, a nie wypijać mu szkocką, na którą sam miał chrapkę. A jeśli już musiała, to mogła na niego łaskawie poczekać lub uprzedzić o swojej wizycie. Przysiadł na oparciu fotela, który zajmowała Raven. Wciąż miała w kieliszku trochę alkoholu, ale bał się pomyśleć, ile zdążyły już wypić, zanim się pojawił. A jeśli to nie była jedyna butelka?
Obserwowała Raven znad krawędzi szklanki. Minę miała niemal przyjazną, lekko rozbawioną. I tylko te jej oczy - zawsze beznamiętne, chłodne i oceniające - mogły wywołać dreszcz niepokoju na plecach. Niewielu mogło dostrzec w jej spojrzeniu ciepło. Tych szczęśliwców można było policzyć na palcach jednej dłoni. Cała reszta to tylko pionki. Zabawki, które umilały jej czas lub spełniały wyznaczone im zadania.
Wysłuchała słów dziewczyny z uwagą, przytakując jej minimalnym ruchem głowy jakby chciała się z nią zgodzić. Zwilżyła gardło kolejnym łykiem alkoholu, nim się odezwała.
- Colin przez większość życia był sam. - odpowiedziała z lekkim wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. Jej brwi lekko się zmarszczyły, a na twarzy pojawiło się zmartwienie. Łgała, łgała jak z nut! Słowa, gesty, ton - wszystko było kłamstwem, wielką improwizacją. Nie wiedziała zbyt wiele o jego przeszłości, bo pytanie o takie rzeczy nie leżało w jej zwyczaju. Miała oczywiście kilka swoich obserwacji i domysłów, znała plotki. I teraz naprędce składała z nich jakieś wiarygodnie brzmiące półprawdy. Po co? Sama nie była pewna. Żeby udawać, że zna go lepiej? Żeby bardziej podpuścić dziewczynę? A może tylko dlatego, że lubiła wprowadzać zamęt i bawiło ją kłamanie ludziom w żywe oczy? - Związki są dla niego trudne. Zawsze były. - posłała młodszej czarownicy smutny uśmiech. - Daj mu czas. Ja nie dałam mu dość czasu i... - w tym momencie urwała, dostrzegając zmieniający się kolor płomieni w kominku. Kolejne kłamstwo zamarło jej na ustach, a ona w duchu zaklęła z niezadowoleniem. A robiło się tak zabawnie! Zgodnie z jej przypuszczeniem w salonie pojawił się pan domu. I z jakiegoś powodu chyba nie ucieszył go jej widok... I vice versa.
- Skarbie, już myślałam, że nigdy się nie pojawisz. - przywitała go słodkim tonem, w którym dało się dosłyszeć kpinę. Jej usta rozciągnęły się w pełnym zadowolenia uśmieszku, gdy odstawiła pustą szklankę i z wdziękiem podniosła się z fotela. - Nie spodziewałam się, że mi pożałujesz dwóch drinków. Nieładnie. - zrugała go z urazą, a jej oczy zabłyszczały niebezpiecznie. Oparła dłonie na biodrach i ruchem głowy wskazała na wyjście z salonu. - Interesy czekają. - dodała znacząco, najwyraźniej chcąc bez zwłoki ruszyć w kierunku pracowni, by dowiedzieć się co skrywała książka, którą mu ostatnio dała. Dziewczyna straciła dla niej wartość rozrywkową, w chwili, gdy pojawił się Fawley. Kłamstewka i półprawdy szybko by jej wytknął, a na to nie miała ochoty. Pozostawało mieć nadzieję, że następnym razem wyciągnie z niej coś ciekawszego.
- Dziękuję za miłe towarzystwo, panno Baudelaire. - zdobyła się na jeszcze jeden uprzejmy uśmiech i lekkie skinięcia głową. - Chętnie wrócę kiedyś do tego tematu, który podjęłyśmy. Był... fascynujący. - zakończyła, a jej spojrzenie uciekło znów w kierunku gospodarza. Zaśmiała się cicho, a potem odwróciła na pięcie z lekkością, która wskazywała, że wypita szkocka niekoniecznie na nią wpłynęła. Nie czekając dłużej podążyła w kierunku korytarza. Znała drogę... a on z pewnością szybko ją dogoni, by nie pozwolić jej panoszyć się po domu bardziej niż to już uczyniła.
[zt]
/przepraszam za zwłokę, jestem złym człowiekiem/
Wysłuchała słów dziewczyny z uwagą, przytakując jej minimalnym ruchem głowy jakby chciała się z nią zgodzić. Zwilżyła gardło kolejnym łykiem alkoholu, nim się odezwała.
- Colin przez większość życia był sam. - odpowiedziała z lekkim wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. Jej brwi lekko się zmarszczyły, a na twarzy pojawiło się zmartwienie. Łgała, łgała jak z nut! Słowa, gesty, ton - wszystko było kłamstwem, wielką improwizacją. Nie wiedziała zbyt wiele o jego przeszłości, bo pytanie o takie rzeczy nie leżało w jej zwyczaju. Miała oczywiście kilka swoich obserwacji i domysłów, znała plotki. I teraz naprędce składała z nich jakieś wiarygodnie brzmiące półprawdy. Po co? Sama nie była pewna. Żeby udawać, że zna go lepiej? Żeby bardziej podpuścić dziewczynę? A może tylko dlatego, że lubiła wprowadzać zamęt i bawiło ją kłamanie ludziom w żywe oczy? - Związki są dla niego trudne. Zawsze były. - posłała młodszej czarownicy smutny uśmiech. - Daj mu czas. Ja nie dałam mu dość czasu i... - w tym momencie urwała, dostrzegając zmieniający się kolor płomieni w kominku. Kolejne kłamstwo zamarło jej na ustach, a ona w duchu zaklęła z niezadowoleniem. A robiło się tak zabawnie! Zgodnie z jej przypuszczeniem w salonie pojawił się pan domu. I z jakiegoś powodu chyba nie ucieszył go jej widok... I vice versa.
- Skarbie, już myślałam, że nigdy się nie pojawisz. - przywitała go słodkim tonem, w którym dało się dosłyszeć kpinę. Jej usta rozciągnęły się w pełnym zadowolenia uśmieszku, gdy odstawiła pustą szklankę i z wdziękiem podniosła się z fotela. - Nie spodziewałam się, że mi pożałujesz dwóch drinków. Nieładnie. - zrugała go z urazą, a jej oczy zabłyszczały niebezpiecznie. Oparła dłonie na biodrach i ruchem głowy wskazała na wyjście z salonu. - Interesy czekają. - dodała znacząco, najwyraźniej chcąc bez zwłoki ruszyć w kierunku pracowni, by dowiedzieć się co skrywała książka, którą mu ostatnio dała. Dziewczyna straciła dla niej wartość rozrywkową, w chwili, gdy pojawił się Fawley. Kłamstewka i półprawdy szybko by jej wytknął, a na to nie miała ochoty. Pozostawało mieć nadzieję, że następnym razem wyciągnie z niej coś ciekawszego.
- Dziękuję za miłe towarzystwo, panno Baudelaire. - zdobyła się na jeszcze jeden uprzejmy uśmiech i lekkie skinięcia głową. - Chętnie wrócę kiedyś do tego tematu, który podjęłyśmy. Był... fascynujący. - zakończyła, a jej spojrzenie uciekło znów w kierunku gospodarza. Zaśmiała się cicho, a potem odwróciła na pięcie z lekkością, która wskazywała, że wypita szkocka niekoniecznie na nią wpłynęła. Nie czekając dłużej podążyła w kierunku korytarza. Znała drogę... a on z pewnością szybko ją dogoni, by nie pozwolić jej panoszyć się po domu bardziej niż to już uczyniła.
[zt]
/przepraszam za zwłokę, jestem złym człowiekiem/
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lekko rozbawiona, ruszyłam za Colinem w stronę domu. Wcześniej oczywiście zgarnęłam oby dwa florety i zapakowałam je do futerału; byłoby nierozsądnie zostawiać je na pastwę nocy. Nim weszliśmy do środka, rzuciłam jeszcze raz okiem na ogród a później na ciemniejące już niebo. Mówiłam, wygram nim się ściemni.
Weszliśmy do salonu, odłożyłam futerał na któryś ze stolików, czy szafek, w każdym razie tak, by nie przeszkadzał a i nikt go nie strącił w chwili nie uwagi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, próbując wyłapać coś, co mogłabym uznać za interesujące; po chwili jednak wróciłam uwagą do mojego towarzysza. Wyraźnie nie był zadowolony ze swojej porażki, może powinnam zaproponować mu nagrodę pocieszenia? Od razu jednak skarciłam się w myślach za ten pomysł, już raz zachowałam się zbyt otwarcie i nie skończyło się to za dobrze.
- Mogę? - Spytałam już całkiem poważnie, bez wrednych uśmieszków czy spojrzeń. Wyciągnęłam rękę, a następnie delikatnie odgięłam kawałek materiału by sprawdzić jak głęboko go nacięłam i czy potrzebuje jakichkolwiek zaklęć leczniczych, na których z resztą, kompletnie się nie znałam. Rana nie wyglądała zbyt poważnie, może nawet raną nazwana być nie mogła, ot zwykłe nacięcie. - Nie sądzę, żeby musiał Pan być wpakowany do łóżka a nawet opatrzony zaklęciem. - Powiedziałam w końcu, dalej wpatrując się w czerwony ślad na jego ramieniu. - Trzeba to tylko opatrzyć i odkazić, żeby nic się tam nie dostało. Ma Pan jakąś gazę kawałek innego materiału który moglibyśmy przyłożyć? I może jakiś mocny alkohol, żeby to zdezynfekować. - Dodałam przenosząc wzrok już na Colina. - I... Chyba musi Pan ściągnąć tą koszule... - Jakkolwiek dziwnie to brzmiało, nie miałam żadnych złych zamiarów ani nie moralnych. Przecież nie będę mu obszarpywać tego kawałka materiału i opatrywać rany; finalnie i tak tą koszulę będzie musiał ściągnąć, więc w ten sposób będzie chyba wygodniej. Poczułam jak robi mi się gorąco a policzki mimo mojego wewnętrznego sprzeciwu zaczynają się rumienić. Może byłam za bardzo śmiała ale widok półnagich mężczyzn nie był moją codziennością.
Weszliśmy do salonu, odłożyłam futerał na któryś ze stolików, czy szafek, w każdym razie tak, by nie przeszkadzał a i nikt go nie strącił w chwili nie uwagi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, próbując wyłapać coś, co mogłabym uznać za interesujące; po chwili jednak wróciłam uwagą do mojego towarzysza. Wyraźnie nie był zadowolony ze swojej porażki, może powinnam zaproponować mu nagrodę pocieszenia? Od razu jednak skarciłam się w myślach za ten pomysł, już raz zachowałam się zbyt otwarcie i nie skończyło się to za dobrze.
- Mogę? - Spytałam już całkiem poważnie, bez wrednych uśmieszków czy spojrzeń. Wyciągnęłam rękę, a następnie delikatnie odgięłam kawałek materiału by sprawdzić jak głęboko go nacięłam i czy potrzebuje jakichkolwiek zaklęć leczniczych, na których z resztą, kompletnie się nie znałam. Rana nie wyglądała zbyt poważnie, może nawet raną nazwana być nie mogła, ot zwykłe nacięcie. - Nie sądzę, żeby musiał Pan być wpakowany do łóżka a nawet opatrzony zaklęciem. - Powiedziałam w końcu, dalej wpatrując się w czerwony ślad na jego ramieniu. - Trzeba to tylko opatrzyć i odkazić, żeby nic się tam nie dostało. Ma Pan jakąś gazę kawałek innego materiału który moglibyśmy przyłożyć? I może jakiś mocny alkohol, żeby to zdezynfekować. - Dodałam przenosząc wzrok już na Colina. - I... Chyba musi Pan ściągnąć tą koszule... - Jakkolwiek dziwnie to brzmiało, nie miałam żadnych złych zamiarów ani nie moralnych. Przecież nie będę mu obszarpywać tego kawałka materiału i opatrywać rany; finalnie i tak tą koszulę będzie musiał ściągnąć, więc w ten sposób będzie chyba wygodniej. Poczułam jak robi mi się gorąco a policzki mimo mojego wewnętrznego sprzeciwu zaczynają się rumienić. Może byłam za bardzo śmiała ale widok półnagich mężczyzn nie był moją codziennością.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź