Igor Karkaroff
Nazwisko matki: Macnair
Miejsce zamieszkania: Londyn, Nokturn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: pomocnik w domu pogrzebowym matki; początkujący zaklinacz
Wzrost: 178 cm
Waga: 73 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: wyprostowana postawa godna szermierza
głóg, łuska kappy, 10 cali, dość giętka
Durmstrang
kruk
martwy ojciec wracający po mnie zza grobu
wilgotne, nocne powietrze; żelazo; krew; stare, zakurzone księgi
astronomia, czarna magia, klątwy, runy, teoria magii
sobie
jazda konno, szermierka
brak preferowanej
Ryan Hassaine
Niekiedy zastanawiam się, czy moim narodzinom towarzyszył opad śniegu. Bardzo lubię śnieg - świat wtedy staje się mniej brudny, naiwnie niewinny, a też można w kogoś rzucić zimną bryłą w kołnierz. Uczucie śniegu wpadającego za koszulę - najgorsze, więc często z kolegami ze szkoły właśnie to czyniliśmy przechodniom. Urodziłem się piątego dnia stycznia, więc istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że wtedy również padało i że akurat ktoś rzucał w kogoś śnieżką. Niecnie.
Urodziłem się w Bułgarii jako pierwsze - i jak się potem okazało, również jedyne - dziecko Yavora oraz Iriny Karkaroff. Nie miałem rodzeństwa. Połowa krewnych mieszkała w Anglii, skąd też pochodziła moja matka, zaś ta druga część - Karkaroffowie. Tak też dorastałem jedynie w towarzystwie matki oraz wśród służby. Ojciec wraz z dziadkami rzadko bywali w rodowej posiadłości. Nie mieli czasu ani chęci, zajęci własnymi sprawami, bo tacy już byli. Znani nie tylko w branży jubilerskiej, z powodu posiadania licznych kopalń wydobywających złoto, ale również z handlu czarnomagicznymi amuletami oraz wielu innych szemranych i zdecydowanie nielegalnych interesów. Jakby nie patrzeć, Karkaroff to rodzina słynąca z wielkich transakcji, oblana złotem i potęgą czarnej magii, a przede wszystkim relacji z samym Gellertem Grindelwaldem, o czym nie pozwolono mi zapomnieć. Niezbyt prorodzinna, poza obsesyjną potrzebą posiadania dziedzica. Może bardziej to rozumiem z perspektywy czasu, tak myślę.
Mogę powiedzieć, że byłem od małego rozpuszczanym dzieckiem, ale nie mogłem się nim określać w pełnym tego słowa znaczeniu. Mogłem mieć wszystko i zazwyczaj miałem, jednakże wpajano mi pewne granice i uczono sposobności... Choć może sam się uczyłem tych drugich, kiedy zwykłe CHCĘ nie pomagało? Szczególnie kiedy czegoś bardzo pragnąłem, wiedziałem, gdzie się zgłosić - najbardziej uległe wobec mnie osoby, to mama, wuj i babcia. Do ojca czy dziadka nie miałem co iść, bo to kończyło się awanturą albo kubłem zimnej wody w postaci mrożącego krew w żyłach spojrzenia. Niekiedy się ich bałem i nawet z tego nie wyrosłem. To właśnie przy ojcu pierwszy raz użyłem magii, podpalając trzymany przez niego pergamin. Nigdy więcej nie wszedłem bez zaproszenia do jego gabinetu.
Kiedy miałem siedem lat, ojciec lub dziadek - nie wiem, który z nich - wynajął mi nauczyciela, który lata temu uczył w Durmstrangu, jeszcze za czasów nauki mojego ojca. Stwierdzili, że muszę zmężnieć nim pójdę do szkoły, stać się silniejszym i mądrzejszym chłopcem, więc zaczęła się musztra. Nie mogłem już ukryć się za suknią matki, gdyż omamili ją potrzebą nabycia przeze mnie standardowej nauki przedszkolnej, a przy okazji - języka norweskiego. Chcąc, nie chcąc, zostałem sam na sam z nauczycielem za zamkniętymi na klucz drzwiami.
Nie znosiłem tego okresu. Z dziecięcej beztroski przerzucono mnie w tryb wczesnego wstawania, powtarzania niezrozumiałych słów, historii pełnej przeróżnych zdarzeń, których nie sposób było zapamiętać, a także ćwiczeń fizycznych, które sprawiały, że miałem ochotę wcześniej chodzić spać i już nie wstawać.
Ale wstawałem. Była we mnie swego rodzaju zawziętość, duma, która nie pozwalała mi spocząć na podłodze z dąsami - klątwa zwana byciem Karkaroffem. Nie ugnę się! Nie mogłem sobie na to pozwolić. Poza tym myślę, że tak naprawdę miały na to wpływ dwie najważniejsze dla mnie osoby - mama i wuj. Podziw w oczach mojej rodzicielki, z którą od zawsze byłem blisko, wiele dla mnie znaczył. Była dumna, że robię postępy, że się uczę, że staję się taki mądry i przystojny z każdym kolejnym dniem, miesiącem, rokiem. Niekiedy poświęcała mi wieczory, by pouczyć mnie również angielskiego. Opowiadała mi wtedy o Anglii i o rodzie Macnairów - za tymi wieczorami akurat przepadałem, a też pogłębiająca się między nami więź sprawiała, że ciężej jej było powiedzieć NIE. Pomógł mi bardzo również młodszy brat ojca, który zaraził mnie miłością do szermierki oraz jeździectwa. Dzięki ćwiczeniom z nim, nauczyłem się zmyślnych uników, wychwytywania zmian u przeciwnika, sygnałów jego zamiarów oraz przede wszystkim cierpliwości. Uśmiechałem się, kiedy zaskakiwałem go w trakcie naszych treningów. Niechybnie miałem z nim lepszy kontakt niż z własnym ojcem. Pochwały ze strony tej dwójki niezwykle karmiły moje ego, ale ogólnie byłem raczej spokojnym dzieckiem, o ile nie liczyć kilku niechcący zbitych waz i popiersi, ucieczek z oficjalnych kolacji rodzinnych na koniu w siną dal czy wymykania się nocą na dachy posiadłości by poobserwować gwiazdy.
Kilka dni przed pójściem do szkoły, ojciec wziął mnie na rozmowę w cztery oczy. Zaczął mi opowiadać o tym, co naprawdę się liczyło na świecie - wiedza, bogactwo i znajomości. Mówił, że to prowadziło do władzy, więc powinienem się skupić na odpowiednim dobraniu sobie przyjaciół, że to najważniejsze i żebym wstydu też mu nie przyniósł, tak jak on nie przyniósł swojemu ojcu. Wiele było tego, również kwestie szkolnego łobuzowania. Miałem nie dać sobie w kaszę dmuchać, więc... Bałem się potrójnie, kiedy opuszczałem rodową posiadłość by dotrzeć do szkoły gdzieś tam w obcym kraju z licznymi stadami obcych ludzi.
Nie miałem zbyt wielu relacji z innymi dziećmi, więc nie miałem pojęcia w jaki sposób nie zawieść ojca, rodziny, świata! Serce stawało mi w gardle, kiedy kolejne drzwi szkoły otwierały się przede mną, a ja musiałem przestępować progi z uniesionym podbródkiem, dumny i jakby niezłomny. Wcale wtedy nie byłem niezłomny. Bałem się jak diabli, ale zachowywałem pozory.
Ku mojej uciesze, oni pierwsi do mnie zagadali. Nazwiska kojarzyłem z opowieści ojca, z lekcji historii czy z rozmów dorosłych, więc przedstawiłem się i podjąłem temat. Zaprzyjaźniliśmy się, więc miałem kogoś, kto mógł mi kryć plecy. Oni również mieli we mnie sprzymierzeńca. Ku naszej uciesze łączyły nas, a w niektórych przypadkach zgrabnie uzupełniały, szkolne zainteresowania. Od samego początku polubiłem zajęcia z obrony przed czarną magią, podobnie jak samą czarną magię - coś się działo, nie było na nich nudy. Rzucaliśmy zaklęcia. Na wieść o tych lekcjach, radowałem się podobnie jak moi kompani.
Miałem za sobą wiele treningów w domu, ale nie byłem za dobry w walce wręcz. Lepiej odnajdywałem się w pojedynkach magicznych, na zaklęcia, gdzie bardziej liczyła się inteligencja oraz zwinność. Byłem raczej wątłej budowy, więc postanowiłem budzić grozę tym, w czym byłem lepszy. Kiedy na lekcjach walki wręcz się nie wychylałem, tak na obronie przed czarną magią zaczęto wypychać mnie jako pierwszego chętnego do pojedynku, a ja - wiedziony butnością - uśmiechałem się szeroko i wychodziłem na środek. Każda wygrana karmiła me ego, zaś przegrana czegoś mnie uczyła. Potem te umiejętności rozwijałem również w mniej oficjalnych pojedynkach, właściwie w potyczkach na szkolnych korytarzach. Dzięki zajęciom w szkole nauczyłem się również pływać, co pozytywnie wpłynęło na moją kondycję i siłę, a także zwiększyło pewność siebie.
Ośmieliłem się również na tyle, że chwyty wykorzystywane na matce czy reszcie rodziny zacząłem wykorzystywać na rówieśnikach oraz nauczycielach. Kiedy nie mogłem czegoś osiągnąć własną wiedzą, w grę wchodziły zagrywki mniej szlachetne - przekupstwa, groźby czy chociażby mamienie słodkimi obietnicami. Uczyłem się dopiero cwaniactwa, ale każdy sukces na tym polu sprawiał, że czułem się lepszy. Myśl o poczuciu dominacji, wygranej, o byciu najlepszym... działała na mnie jak narkotyk, mamiła o własnej boskości. Miałem tę słabość również przy pojedynkach, co wytknął mi niejeden nauczyciel czy też wujek, który uczył mnie szermierki.
Nudne wypracowania pisały za mnie koleżanki, koledzy pragnący znajdować się w moim otoczeniu wykradali dla mnie składniki do rytuałów, obijali mordy osobom, które mi podpadły, czy podkładali wstrętne dowody, żarty. Bywałem mściwy, kiedy kogoś nie lubiłem, kiedy kogoś nie lubił któryś z moim kompanów. Nawet z byle przyczyny potrafiliśmy być wstrętni, nieprzejednani.
Zainteresowanie czarną magią pchnęło mnie w późniejszych latach nauki również ku zgłębianiu starożytnych run, numerologii czy anatomii - przedmioty raczej nielubiane wśród uczniów. Niezwykle zainteresowała mnie struktura klątw - ich kreowanie, zakładanie, ściąganie. Widziałem w tym potencjał, a miałem również wsparcie rodziców w tym temacie, więc przewertowałem dziesiątki książek byleby to pojąć. Pokochałem czytanie ksiąg, tym bardziej kiedy miałem dostęp do rozległej biblioteki Instytutu, a także liczne zasoby w rodzinnej posiadłości. Miałem tam wszystko i za tym w późniejszych latach zatęsknię najbardziej.
Preferowałem spokojne przesiadywanie z książką na kolanach, więc od zawsze daleko mi było do grzebania w ziemi czy opiekowania się magicznymi stworzeniami. Podobne obowiązki wiązałem raczej ze służbą, więc na te lekcje uczęszczałem raczej z niechęcią i zaliczałem je bardziej z obowiązku niż z przyjemności czy dla użytku w przyszłości. Podobnie było z lekcjami latania na miotle i innymi takimi bzdurami. Jeśli mogłem sobie na to pozwolić, to unikałem podobnych zajęć i robiłem coś bardziej pożytecznego. Jedyną rzeczą, która była mi zbędna, ale niezmiernie mnie ciekawiła, była astronomia, co pewnie wiązało się z moimi skłonnościami z dzieciństwa do obserwowania nieboskłony nocą. Wierzyłem, że ruch planet miał duży wpływ na naszą magiczną naturę, a także był pomocny w powrotach do domu, kiedy udałem się w zbyt daleką podróż konno.
Bywałem również na polowaniach na dziką, magiczną zwierzynę - już bardziej jako młodzieniec, młody mężczyzna, aniżeli dziecko. Dorastałem. Babka wynajęła mi nauczyciela tańca, gdyż zacząłem bywać na wystawnych bankietach, kilku balach. Latem, przed ostatnim rokiem mojej szkoły, ojciec zabrał mnie nawet w podróż do kopalni - myślę, że to był przełom w naszej relacji. To był również przełom w moim jestestwie, gdyż stawałem się ważniejszy, potężniejszy. Liczono się z moim słowem, szczególnie w szkolnych murach. Nie byłem już dzieckiem, które pragnie zabłysnąć przed dorosłymi, ale byłem uznawany za kogoś, kto wkrótce, po ukończeniu szkoły, wiele osiągnie, że przysłuży się tradycji czystości krwi, którą wpajano mi od małego... Szeptano również, że rodzina znalazła mi nawet kandydatkę na żonę, o czym oficjalnie miałem dowiedzieć się po ukończeniu szkoły.
Bawiłem się doskonale w szkole na ostatnim roku, pomijając męczące przygotowania do egzaminów, kiedy dostałem wieści z domu. W pierwszej, drugiej... Nie wiem, za którym razem, za którym przeczytaniem listu, słowa wypisane na pergaminie do mnie dotarły - ojciec nie żył. On nie żył, a ja w to nie wierzyłem. Dotychczas nie miałem okazji odczuwać śmierci w tak zaskakujący sposób. Zawsze zdawała się być czymś zabawnym, ot, bzdetem potrzebnym do zaklęcia, aż tu nagle ktoś mi bliski był i nagle go nie było. Ale jak to...?
Otrzymałem kilka dni wolnego. Oderwany od rzeczywistości, przebyłem drugą najgorszą podróż w swoim życiu, tym razem do domu. Dom nie wydawał się być już typowym domem. Było tam mnóstwo ludzi, smutnych i wściekłych. Uśmiechali się na mój widok i klepali mnie po plecach. Matka również wydawała się być inna.
Nie znałem prawdy, ale to matka go zabiła. Oficjalna wersja mówiła - ta, którą również miałem okazję usłyszeć - że zabiła go kochanka w jego własnym łożu, co opłaciła życiem, które odebrała jej Irina Karkaroff.
Pochowaliśmy ojca i nim zdążyłem się otrząsnąć z szoku po tym wszystkim, stała się kolejna zadziwiająca rzecz. Matka obudziła mnie w środku nocy. Działałem jak zaczarowany. Pomagałem zebrać jej kosztowności z naszego domu, po czym razem uciekliśmy do Anglii. Nie rozumiałem tego, matka mówiła, że nie możemy dłużej być tu bezpieczni. Starałem się tego nie roztrząsać, kiedy ponownie wróciłem do Durmstrangu by ukończyć ostatnie miesiące nauki. Dla własnego dobra udawałem, że nic się nie stało. Przynajmniej do egzaminów i do powrotu do... Anglii, do matki.
A tam skończyły się luksusy, dziecięca beztroska. Po raz pierwszy w życiu czułem się tak zagubiony. Mama wynajęła mieszkanie w Londynie. Było mniejsze od domu, w którym się wychowywałem, i miało miejsce w ponurej części Londynu, choć w tym mieście wszystko było posępne, brudne, nijakie. Miałem ograniczony dostęp do potrzebnych mi ksiąg - musiałem je kupić, a zabawa klątwami nie należała do rzeczy łatwych i bezpiecznych, więc z niechęcią zacząłem dorabiać w domu pogrzebowym matki. Ta doceniwszy ten gest, zapoznała mnie z odpowiednią osobą do nauki parania się klątwami, co stało się po części moją ucieczką od rzeczywistości. Nikogo nie znałem, więc byłem sobie ja, praca, książki i czarodzieje, którzy przemykali przed moimi oczami niczym mary. Pragnąłem wrócić do domu, ale nie śmiałem tego sugerować swojej matce; nie chciałem wracać tam bez niej, a ona czuła się tu jak u siebie w domu... bo to był jej dom.
Znalazłem się w epicentrum wojny Czarnego Pana przeciwko ludzkości - nie znałem go; od zawsze liczył się tylko Grindelwald, a teraz...? Miałem oddawać cześć komuś innemu? Matka skłaniała ku niemu swą głowę - wiedziałem to. Cel był szczytny; chciała odbudować renomę swojej rodziny i wybić mugoli, ale ja? Czy ja do niej należałem? Tak naprawdę nie znałem Macnairów; jedynie tyle, co z opowieści, więc miałem kryzys tożsamości. Kim tak naprawdę byłem? Bułgarem Karkaroffem czy... Macnairem? Czy jeszcze kiedykolwiek będę mógł być dumnym dziedzicem złotej fortuny? - bo przecież do tego byłem przygotowywany.
Ale ptaki te to nie tylko zabobony, odczucia dziadów-pradziadów. Kruki są bardzo inteligentnymi ptakami; nie bez powodu łączone z mędrcami, posłańcami nowin. Mają dobrą pamięć, potrafią wyrażać emocje, a nawet opowiadać sobie o wydarzeniach z przeszłości czy też przekazywać informacje o przyszłych wydarzeniach. Mają dobry zmysł przestrzenny, ale nie tylko potrafią określić miejsce, ale również czas zgromadzenia. Ja również bez trudu poruszam się po świecie, korzystając ze znaków na niebie czy też na ziemi, a nieobce mi są również relacje międzyludzkie.
Są bardzo rodzinne. Łączą się w pary na całe życie, a kiedy znajdą odpowiedni dla siebie teren, nie myślą nawet od jego oddaniu. Przegonią każdego intruza. Tak też czuję się ostatnimi czasy jak taki kruk, którego ktoś zabrał ze stada, z jego terenu i wrzucił w inne, nowe miejsce, daleko od domu. Myślę, że podobnie jak mi, takiemu krukowi ciężko byłoby się odnaleźć w nowym otoczeniu i tęskniłby za tym co było, ale też inteligencja nie pozwalałaby mu na ciągłe rozpaczanie, próbowałby iść dalej.
Są majestatyczne, potrafią wykonywać przeróżne akrobacje powietrzne, co wymaga od nich niezwykłej sprawności i zwinności; zaskakują kolejnymi ruchami. Są również pomocne, ale też cwane. Zimą, w trudnych warunkach, ich głos jest sygnałem dla innych zwierząt o padlinie w pobliżu. Potrafią bawić się z innymi gatunkami zwierząt i być przy tym przyjaznymi. Z kolei kiedy widzą nierozszarpaną ofiarę, potrafią naśladować inne drapieżniki, aby nie tracić sił na rozszarpywanie ciała. Są mistrzami w rozwiązywaniu problemów. Jeśli miałbym odnieść to do siebie, wspomniałbym, że w okresie szkolnym miałem wiele różnych relacji i sytuacji, w których miałem okazję pomóc, posiłkować się innymi bądź też ich bezczelnie wykorzystywać.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | 2 (rożdżka) |
Uroki: | 5 | 0 |
Czarna magia: | 7 | 3 (rożdżka) |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 13 | Brak |
Reszta: 10 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
bułgarski | II | 0 |
angielski | II | 2 |
norweski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Astronomia | II | 10 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Kokieteria | II | 10 |
Numerologia | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Starożytne Runy | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Odporność magiczna | I | 5 |
Wytrzymałość Fizyczna | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Szermierka | II | 7 |
Jeździectwo | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Igor Karkarow dnia 24.05.21 20:42, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Ramsey
[26.05.21]
[26.05.21] Rejestracja różdżki