Wydarzenia


Ekipa forum
Romulus Abbott
AutorWiadomość
Romulus Abbott [odnośnik]25.05.21 22:41

Romulus Galahad Abbott

Data urodzenia: 25 września 1918 roku
Nazwisko matki: Longbottom
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: obrońca praworządności, radca prawny, były zastępca szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów
Wzrost: 183 cm
Waga: 80 kg
Kolor włosów: rudy ciemny blond
Kolor oczu: błękit nieba
Znaki szczególne: twarz okraszona licznymi zmarszczkami, kilka drobnych blizn rozsianych po ciele. Blizna między dolnymi żebrami z lewej strony - pamiątka po felernym pojedynku na szpady.



fiat iustitia, ruat caelum

Sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby niebo miało runąć

Dolinę Godryka zalewał śpiew ptasząt, które wciąż jeszcze nie zdążyły zbiec przed nadchodzącą zimą do ciepłych krajów, gdy na świat przychodził pierworodny syn sir Abbotta. Nagi, krzyczący i płaczący, wydawał się pragnąć powrotu do matczynego łona, być może obawiając się tego co świat miał mu do zaoferowania. Przez dziewięć miesięcy rozkwitał pod sercem kobiety, aby przyzwyczaić się do ciepła, bicia serca i dźwięków odlegle mruczących słowa, których sensu nie miał prawa zrozumieć. Jawił się okazem zdrowia, istnie cudownym pulchnym bobasem, niewykraczającym poza normę w żadnym sensie, jak gdyby już od początku wiedział o obowiązujących go ramach, pragnąc przynieść honor i zadowolenie rodzinie. Również jeszcze w wieku dziecięcym prędko został zdiagnozowany u niego świniowstręt, który - rzecz oczywista - przyczynił się do całkowitego unikania tejże trzody. Kochana rodzicielka nawet twierdziła, że czytając niemowlęciu baśń o Trzech Świnkach, ten wydawał się wyjątkowo niespokojny, jak gdyby na sam dźwięk słowa reagował alergią.
Stanowiąc pociechę dla całego grona krewnych, rozwijał się prężnie, podchwytując migiem, jak się poruszać, potem mówić, aż wreszcie nadszedł czas na czytanie. Przed tym potrafił bezceremonialnie spędzać godziny w matczynych objęciach, prosząc o kolejną bajkę, kolejną historyjkę, kolejną kołysankę, która pozostała z nim na wiele lat, odbijając się echem wspomnień. Kochał matczyny głos równie mocno, co wszelkie aktywności z ojcem – chociaż jeszcze malutki, prędko został posadzony na grzbiet skrzydlatego kuca, później dzielnie dzierżył dziecięcą miotełkę i gdzieś w międzyczasie przyszło mu wreszcie zaprezentować swój talent magiczny. W niebagatelny sposób podczas jednego z przyjęć, gdy fortepian począł samoistnie wygrywać melodię z zatrważającą dokładnością. Któż jednak był tak utalentowanym muzykiem? Zaledwie dziecięca magia, pragnąca udowodnić własne ambicje, bo chociaż malutki czarodziej chciał się wykazać, tak nigdy nie szła mu gra na instrumencie, potrafił zaledwie nucić pieśni i tak też zostało. Jednak z czasem pojął, że nie tylko ambicja była w cenie – odwaga, wierność, lojalność i przede wszystkim sprawiedliwość. Prawdy, które wpajano mu od dnia narodzin, wplotły się w jego żywot silnymi, a przede wszystkim rozłożystymi korzeniami. Sam sięgał wreszcie po księgi o historii magii, a z pomocą rodziny zaczął również pojmować łacinę, tak miłą dla ucha i ważną dla czarodziejów, choć nie każdy potrafił ją docenić. Podobnie jak z historią oraz legendami, które były trzonem jego bytu. Zakochał się w mitach, podaniach oraz balladach, wielokrotnie wszczynając zabawy z kuzynostwem, podczas których tworzyli rycerzy okrągłego stołu lub stawali się herosami pobłogosławionymi przez samych bogów Olimpu, aby ruszyć w bój przeciwko wielkiej hydrze. Sięgając praw talionu, toczyli spory w zabawach, by wreszcie pojmować coraz więcej z korektami dorosłych, którym udało się podsłuchać spory. I chcieli być niewolnikami prawa, aby być wolnymi, jak rzekł Cyceron.
Dziecięce kwilenie roztoczyło się po Dolinie Godryka ponownie, gdy na świat przyszła czarowna siostrzyczka. Pucułowata, rumiana i rozkoszna, niemal natychmiast zaskarbiła sobie serce każdego, włącznie ze swym bratem, który w rycerskim geście chciał poprzysiąc jej wszystek. Pragnął być bohaterem w każdym calu, wierząc, że uda mu się na wzór mitycznych herosów zostać tarczą strzegącą siostrzyczkę. Jakiż żal więc wywołał list do Hogwartu, który musiał rozwiać wszelaką nadzieję na wspólnie spędzony rok. Jednakże była to również powinność, której musiał podołać, tym samym obiecując szlachetny powrót swej siostrze, jak i całej rodzinie. Sięgając po wyznaczonego świstoklika, tęsknym spojrzeniem łypał na ojca, którego dumny wzrok mówił wszystko, co tylko świeżo upieczony uczeń mógł zapragnąć. Nie liczyło się, w jakim domu się znajdzie, hołdować miał każdemu założycielowi, choć w głębi serca tliła się nadzieja, na przywdzianie karminowej barwy obleczonej złotem – chciał być odważny, lecz jeszcze wtedy nie dostrzegał osobiście swojego największego potencjału. Uczciwość, spokój, sprawiedliwość i pracowitość, te cechy wygrywały melodię jego skromnej duszy, która rozbłysła przed Tiarą Przydziału, gdy ta opadła na rdzawe włosy młodzieńca. Raptem chwilę później dołączył do swych towarzyszy w domu Helgi Hufflepuff, dumnie podnosząc brodę na wznak odkrycia tego, co przeważało w jego głowie. Podobnie, jak jego ojciec, a także dziadek został Puchonem i przywdziewał żółć i czerń, podobną do rodowych barw Abbottów.



historia vitae magistra est

historia nauczycielką życia

Pierwsze lekcje były nowością, stanowiącą odskocznię od dobrze znanych terenów Somerset. Dzierżona od Ollivandera różdżka w początkach szkolnych wojaży wydawała się toporna, choć wiele więcej leżało w sposobie rzucania zaklęć przez chłopca. Każdy jednak mierzy się z trudnymi początkami i dopiero ciężka praca oraz samodyscyplina są w stanie ułatwić drogę do celu. Nie inaczej było właśnie z młodym czarodziejem, który podczas pierwszych zajęć obrony nad czarną magią, wydawał się całkowitym beztalenciem, tak poświęcone godziny na ćwiczenia, zgłębianie ksiąg oraz pomoc przyjaciół, opłaciły się kolejnymi sukcesami. Nie od razu Rzym zbudowano, a pierwsze oceny mogły przerażać rodzicieli szlachcica, lecz z czasem nakład włożonej pracy, nakreślił sławetne powyżej oczekiwań. Podobnie miała się sytuacja z wieloma innymi przedmiotami, które nie należały do najłatwiejszych, nawet latanie na miotle okazało się nieco bardziej skomplikowane od tego, które uprawiał w rodzinnym ogrodzie, chociaż ostatecznie udało mu się zakwalifikować na pozycję obrońcy w szkolnej drużynie quidditcha. Jedyne zajęcia, w których wydawał się wybijać ponad resztę, były oczywiście historią magii – chłonął ją garściami, odnajdując się we własnej pasji, żywiole, swoistych czarach, które ubarwiał sprawnie składanymi zdaniami.
Nie był również głuchy na krzywdę i starał się szanować każdego, kto na to zasługiwał. Czystokrwiści czarodzieje wyzywający mugolaków nie byli miłym widokiem – bezprawie – nikt nie zasługiwał na takie poniżenie. Równocześnie żaden szlachcic z konserwatywnego rodu, nie zasługiwał na stanie się ofiarą zbuntowanej grupy młodzieży, która zamierzała czynić z siebie samozwańczych stróżów prawa. Każdego obejmowały takie same zasady, które piastował Hogwart, więc żyjący w murach zamku, młodzieniec nie myślał odchodzić od ich egzekwowania. Czasami próbował odważnie wchodzić między spory, tłumaczyć, prowadzić do kompromisów, jakie być może byłyby w stanie zażegnać konflikt. Bywało jednak też tak, że jeśli się wtrącił, stawał się uczestnikiem, a jeśli nie był za kimś, wówczas był przeciwko – wedle czczych wymysłów narwanej młodzieży. Najtrudniejsze spory to te, w których chcąc nieść pomoc, sam stawał się ofiarą konfliktu, gdy miał odwagę wyrazić swe zdanie, podzielić się opinią mogącą ugodzić ego każdej ze stron, a jednak w jego słowach kołysała się sprawiedliwość, która swą ideą odnajdywała z czasem sprzymierzeńców.
Sam nie łamał zasad, trzymał się wyznaczonego status quo, akcentując swym wychowaniem, z jakiego domu pochodzi, niosąc tym samym dobre imię rodziny na przedzie czynów – lecz należy wspomnieć, że w tym wszystkim ani trochę się nie wywyższał. Jeśli ktoś z ubogiej rodziny potrzebował pomocy, nie wahał się ani chwili. Lojalnie stał przy swoich przyjaciołach, ze spokojem znosząc wszelkie wzloty i upadki. Towarzyski, aczkolwiek spokojny, nigdy nadmiernie wyrywny, lecz jednocześnie o silnych opiniach, poniekąd ugruntowanych poglądach. I gdzieś między tym wszystkim dotknęła go tragedia, odbierając matkę oraz ojca. Niewyjaśniony wypadek, gdy ciał nie znaleziono po wyprawie statkiem – szukano winnych, lecz ich nie znaleziono, co było ciosem, który chciał powieść młodzieńca na manowce zwątpienia. Jednak poprzysiągł już z dawien dawna, że będzie wierny prawu, to ono go ukształtowało i to obiecał ojcu. Oddany pod skrzydła dziadka, napędzany własną chęcią spełnienia obietnicy, a także powinnością opieki nad siostrą, rozwijał się coraz prężniej, aby wreszcie móc ukończyć szkołę, przynosząc chlubę rodzinie. Kochał ojca, kochał również matkę, chciał, aby nawet po śmierci mogli być z niego dumni.



medio tutissimus ibis

najbezpieczniej jest chodzić środkiem

Po zakończeniu nauki w szkole magii wybrał się w krótką podróż po Europie i chociaż zwiedził kilka najważniejszych stolic, tak najdłużej pozostał w Rzymie, czując, jakby od zawsze coś prowadziło go do poznania tamtejszych uliczek, zaułków, muzeów i bibliotek. Był to czas na wytchnienie przed kolejnym biegiem, będącym początkiem kariery w Ministerstwie Magii. Chciał przekonać się o rzeźbach, które tak pięknie opisywała historia oraz księgi. Pragnął poznać szeroko pojętą sztukę, przekonać się, jak piękna była starożytna architektura, dotknąć tych murów i stąpać po tej ziemi, po której być może kroczył jego imiennik. Kosztował tamtejszej kuchni, a także nie omieszkał uraczyć się kapką znamienitych trunków. Wrócił bogatszy o wiele doświadczeń, wspomnień i myśli, zdając sobie sprawę, że będzie wyjątkowo tęsknił za miejscami, które dane mu było odczuć każdym zmysłem. Podróże kształcą, podróże uwrażliwiają i podróże przede wszystkim otwierają, więc z tak świeżym umysłem wkroczył w progi Ministerstwa Magii, rozpoczynając swój staż. Natomiast bywając na salonach, roztaczał wokół siebie pewną aurę polotu, bo chciano go słuchać – był dobrym mówcą, pieczołowitym i cierpliwym, który wdając się w dyskusję, zawsze miał na celu poprowadzenie jej w sposób kulturalny. Zabawiał młode damy tańcem, anegdotami czy ciekawostkami, szczególnie tymi historycznymi. Nie był flirciarzem, ani nikogo nie kokietował, jego urokiem był brak tej obłudnej otoczki, tak charakterystycznej dla wielu młodych lordów, a spokojne błękitne oczy zawsze zapewniały tę, która towarzyszyła mu na balu o bezpieczeństwie. Dlatego niektórym było w niesmak, że młody lord wydawał się tak sztywny – bo dlaczego nie dał skusić się na opium? Dlaczego nie przesadzał z alkoholem? Mógł wydawać się nudny, zbyt poprawny, nie stąpał po cienkim gruncie, a jego stoicka postawa wprawiała kłótliwych młodzieńców w jeszcze większy gniew, którym tak naprawdę nie musiał się zbytnio przejmować. Mając zaufanych przyjaciół, czcza była opinia tych, którym solą w oku jawiła się jego postawa.
Co z zakochaniem? Porywy serca mogły zdarzać się każdemu, a w przypadku młodego lorda były niewypowiedziane, tłumione i utrzymywane w zakątkach własnego umysłu. Chciał również tym utrzymać czystość, aż do samego ślubu i wolał pozostawić decyzję ożenku nestorowi, wierząc, że tradycja w jego przypadku musi koronować. Pomimo tańców i czasu spędzonego na balach, nie wybierał żadnej na narzeczoną, zaledwie w dosyć lakoniczny sposób komentując kandydatki swojemu dziadkowi, rzecz jasna utrzymując przy tym należny szacunek dla płci pięknej. Nie chciał się zakochać, więc ostrożnie oceniał damy, nie ryzykując tym samym źle ulokowanych uczuć. Oddając całkowicie tę kwestię w ręce nestora, nie spodziewał się, że jednocześnie spotka się z nutą irytacji, wiedzioną nieporozumieniem. Choć intencje miał dobre, tak odebrano jego postępowanie, jako brak zainteresowania małżeństwem, swoistą obojętność, która przywiodła młodego lorda do gabinetu nestorskiego na poważną rozmowę. Stanął we własnej obronie, tłumacząc się z przyjęcia takiej postawy, lecz ostatecznie pokornie skapitulował, dostrzegając, że być może naprawdę podszedł do tego wszystkiego w zbyt nijaki sposób. Zrozumiał, że dawano mu szansę, na wybór własnej małżonki – był dobrym synem, wnukiem, lordem, nie przyniósł nigdy wstydu i doskonale wiedział, które rody były tymi sprzymierzonymi. Czuł zażenowanie własnym brakiem wcześniejszego dostrzeżenia sygnałów, okazanej mu możliwości. Zresztą, zostało mu również wyjaśnione, że taki brak szczerego zaangażowania, mógł być również uznany za brak szacunku dla damy i jej rodu, a na to pozwolić nie chciał. Lepiej to wszystko wyglądało na płótnie rzeczywistości, gdy młodzieniec starał się o względy lady. Tylko jak wykrzesać uczucia, które stłumione obawiały się wyskoków serca?



actus hominis non dignitas iudicentur

niech będą sądzone czyny człowieka, a nie jego godność

Sabat pod koniec lat trzydziestych zapisał się w pamięci młodego lorda nad wyraz twardym wspomnieniem. Były tańce, wystawne potrawy i przepyszne trunki, jednak po te ostatnie młodzieniec nie miał ochoty sięgać, jak gdyby przeczuwał, że dzisiejszego wieczora będzie potrzebował trzeźwego umysłu. Wodził wzrokiem za jedną kobietą, która swym wewnętrznym ciepłem ujmowała go w rozmowach, wydawała się tak eterycznie odległa do całej reszty panien, które chociaż poprawne, sprawiały wrażenie obleczonych maskami. Jego zaś ujmowała prawda i szczerość, skrząca się w cudnie błyszczących oczach, gdy dał jej mówić. Słuchał uważnie, tańczył poprawnie, aż wreszcie wodził spojrzeniem pełnym niepokoju, gdy nadto się oddalała. Pech chciał, że jeden z pijanych lordów, zachciał skalać cześć nadobnej damy, zaciągając ją w głębię korytarzy, swą siłą przeważając nad drobną kobietą. Czujne oczy dostrzegły ten precedens i młody lord niewiele się zastanawiając, ruszył z odsieczą. Nie wnikał, ile obrzydliwy zwyrodnialec zdążył zrobić damie - a najwyraźniej niewiele - pięść wylądowała prędko na opitej twarzy nikczemnika, a zaraz potem rozbrzmiał donośny głos, pozbawiony jednak gniewu, pragnący pojedynku. W rycerskim wręcz zwyczaju odstąpił od różdżki, chcąc pojedynku na szpady – okrutnik nie odmówił, lecz jego stan pozostawał wiele do życzenia. Nieważnym była przewaga fizyczna zwyrodnialca, młody lord odrzucił strach, na rzecz walki o dobre imię kobiety, którą... pokochał? Nie wiedział, nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie, lecz lady Prewett zasługiwała na sprawiedliwość, którą należało wykonać. Szczęk stali rozbrzmiał po sali, a walka trwała zaledwie kilkanaście minut, gdy wreszcie zwyciężył obrońca honoru. Pokonany zwyrodnialec opuścił sabat, zaś młody lord zyskał tego wieczora coś, czego się nie spodziewał – uwielbienie w oczach swojej przyszłej żony. Ślub nastał niedługo potem, idealnie wpisując się w urokliwy początek wiosny. Było to małżeństwo nie tylko z rozsądku i powinności, lecz również z uczucia. Dwa ciepłe serca, połączone w tańcu, prędko doczekały się potomstwa, a właściwie pierworodnego syna.
Wszystko wydawało się płynąć w ich życiu niczym w marzeniu, dopiero sielankę przerwał okrutnik z przeszłości, który zażądał rewanżu w pojedynku. Oczywiście do starcia doszło, jednak tym razem przegrana była po stronie sir Romulusa. Porażka z kretesem oraz krwią wypluwającą przez ranę z boku – nie spodziewał się tak silnego ciosu, nie był również tak wprawnym szermierzem co jego przeciwnik. Nie tak miało to wyglądać, a jednak przegrana po zaleczeniu ran wygrywała melodię, wiodącą na kolejną chęć rewanżu. Chciał się pojedynkować kolejny raz, dowieść, że pokonałby okrutnika, lecz z innych przyczyn mężczyźni nie mogli stanąć w szranki. Młody lord czuł ujmę na własnym honorze, dławiło go to i męczyło, a sylwetka nikczemnika piastowała stanowisko niesprawiedliwości, obłudy i nieprawości.
Niedługo potem narodził się drugi owoc miłości małżeństwa, tym razem w postaci drobnej córeczki. Chociaż na początku świeżo upieczony ojciec nie sądził, że mógłby żywić większe uczucia do córki, niż do syna – a jednak. Być może również przez to, że przypominała mu jego własną siostrę, nad którą wciąż sprawował pieczę.
Sam Romulus miał również już wtedy brata – lecz nie z krwi, a z wyboru; z przyjaźni. Młodszego, będącego zdolnym i ambitnym czarodziejem wraz, z którym mógł przeskakiwać nad strumieniami, ścigać się na końskich grzbietach, galopując po wzgórzach dolin i pagórków. Dzielone poglądy i obietnice stały się początkiem więzi, która przez niejeden lot, poryw emocji czy twarde słowa nie była w stanie zostać zerwana. Balansowali się nawzajem i choć mogłoby się wydawać, że różnica wieku stanowiła jasny ogląd tego, gdzie leżało ostatnie powiedziane słowo, tak młody lord niejednokrotnie dostrzegał, ile powiewu świeżości wlewała w jego życie ta znajomość – szanował druha, brał jego słowa pod rozwagę i w pewien sposób roztaczał nad nim opiekę. Przyjaciel był żywiołem – wzburzonym powiewem, zdolnym zrobić to, czego lordowi nie wypadało. Gromkimi chmurami i wichrem zamieci, ale również letnią bryzą, otrzeźwiającą umysł z zastanego ładu. On zaś był ziemią, statyczną i stałą, dającą oparcie wtedy, gdy młodszy z nich tego potrzebował. Służył radą, chciał być dla niego tym, kim nigdy nie mógł być wcześniej dla nikogo innego.



audiatur et altera pars

niech będzie wysłuchana i druga strona

Kariera w Ministerstwie Magii była kwestią oczywistą. Nie było tutaj mowy o działaniach, chociażby w biurze aurorów lub patrolu egzekucyjnym. Nawet jeśli miał ku temu zdolności, tak nie leżało to w jego przeznaczeniu, które zostało ustanowione wiele lat wcześniej. Ojciec chciał go widzieć na salach sądowych, walcząc o prawdę oraz sprawiedliwość, wówczas jeszcze u własnego boku, wierząc, że syn nadawał się do tego od urodzenia - pracowity, oczytany i sumienny słuchał innych, jednocześnie potrafiąc w odpowiedni sposób ocenić sytuację, wypowiedzieć szlachetne słowa oraz być mówcą, którego wielu poważało. Może to intuicja, a może zdolność łączenia faktów zaskarbiła sobie również przychylność innych pracowników Ministerstwa, dopatrujących się w młodym lordzie sylwetki jego ojca. Piął się po szczeblach kariery, starając się głównie samemu zapracować na uznanie, nie chcąc osiadać na laurach. Nie zadzierał z prawem, nie plątał się w niejasne interesy – nie zbaczał na ścieżki wiodące ku klęsce, tym samym sprawiając, że staż, jak i dalsze działania w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów przebiegały pomyślnie. Czy było to za łatwe? Ktoś mało obiektywny mógłby stwierdzić, że była to drobnostka, wszak pochodząc ze znamienitego rodu, winno się mieć łatwiej. Niestety, wraz z nazwiskiem niesiona była odpowiedzialność i obowiązek, a prześlizgiwanie się kłamstwami było obce Romulusowi oraz dalekie od tego, ile pracy, wysiłku oraz czasu młody lord wkładał w swoją pracę. Wreszcie Służby Administracyjne Wizengamotu stały dla niego otworem, gdzie spełniał się, zajmując dokumentacją, służąc radami prawnymi, zajmowaniem się harmonogramami rozpraw, a także spisywaniem protokołów z powyższych. Egzekwował prawo za biurkiem, z nutą nostalgii zerkając na ławy sądowe, w których chciał w przyszłości zasiadać, aby spełnić wolę ojca. Nie chodziło mu nawet o to, aby sądzić, lecz chciał mieć głos, móc wypowiedzieć swoje zdanie względem rozprawy, przypadku i przestępcy. Chciał iść drogą środka, próbując znaleźć harmonię - kompromis, jednocześnie trzymając się ściśle wyznaczonego prawa, które stanowiło dla niego niejako świętość. Nie wojował różdżką, lecz słowem, wierząc, że mogło mieć ono równie silne znaczenie co potężne zaklęcie. Mowa jego była srebrem, jednak doceniał również wagę milczenia, doskonale wychwytując moment, aby zabrać głos. Niósł w sobie również rodową chęć pomagania tym, którzy szansy na obronę przed wyrokiem sądu nie mieli – szlachcic, żebrak, mugolak, badacz czy znamienity artysta, niezależnie od koneksji, znajomości i pozycji w świecie, byli równi wobec prawa. Nie chciał wnikać w umysły tych, którzy mieli czelność kalać swe stanowiska, biorąc zapłatę za łgarstwo w sądach. Korupcja, przekupstwo i kłamstwo go brzydziły, ktoś mógłby nawet rzec, że niemal tak samo, jak świnie. Czymże były własne korzyści, wobec korzyści dobra powszechnego? Czuł, że krocząc z odwagą w piersi i lojalnością do kochanej Anglii w sercu, był w stanie coś zmienić. Niewątpliwie był potomkiem tych, którzy mieli śmiałość, by stanąć samemu przed wszystkimi, ażeby wyrazić zdanie będące sprawiedliwym wyrokiem.   
Również wtedy zaczęła dochodzić do niego brutalna prawda – niekiedy, aby dowieść racji, należało coś poświęcić. Wiedział o metodach aurorów i zdawał sobie sprawę, że ich działania w imię większego dobra usprawiedliwiały czyny, które w przypadku zwykłych cywilów, mogłyby zostać uznane za zbrodnie. Bezsilność towarzysząca niektórym rozprawom, potrafiła przyprawić o wiele nieprzespanych nocy, poranków pełnych marazmu oraz zwątpienia w to, że cały system, na którym opierało się państwo, miał szansę poprawnie funkcjonować, tylko dlatego, że bywały wyjątki od reguły. Reguły, jaka miała mu przeświecać. Obdzierany z naiwności, stawiał swe kroki twardo po realnej materii płaszczyzny prawa. Czerń i biel poglądów, stworzyła nowy pigment szarości, który, chociaż niechętnie brudził płótno rozmyślań lorda, to istniał.
Nie odstępował od roli przykładnego ojca, którym starał się być dla każdego ze swoich dzieci. Pierworodny syn został obarczony obowiązkami nauki, dzierżąc w dłoniach przyszłość jego kolejnych gałęzi drzewa genologicznego. Zasiewał w nim więc odpowiednie poglądy, zgodne z ideałami Abbottów, nade wszystko piastując tradycję oraz sprawiedliwość. Uczył syna quidditcha, zabierał na polowania, razem pływali i jeździli konno, ale również zasiadali w domowej bibliotece, aby rozwijać umysł młodzieńca. Natomiast z córeczką było inaczej, stanowiła delikatny pąk, który, choć zakwitał bliżej matki, tak delikatna gałązka muskała jego duszę gdy dzielili wspólnie czas. Zawsze próbował zachować balans i równowagę w wychowywaniu, nie rozpieszczając zanadto, wiedząc kiedy należało przyjąć dosadniejszy ton. Uczył się tego nie tylko przez obserwację na pokoleniach w rodzinnym dworze, ale również przez relację z młodszą siostrą i przyjacielem, za którym byłby gotów skoczyć w języki ognia. Wreszcie na świat przyszedł drugi syn, który stanowił wierną kopię swojego całego rodzeństwa, pozwalając jednocześnie na odebranie ogromnej odpowiedzialności z braków pierworodnego. Rodzinne życie tętniło w Dolinie Godryka śmiechem dziatwy i miłością małżeństwa, które wydawało się idealnie dobrane. Nie oznaczało to, że obywało się bez kłótni, wbrew pozorom te również istniały i wielce podejrzanym jawiłby się ich brak. Spory nigdy nie były krzykiem, a rozmową – najczęściej długą, momentami przerywaną krępującą ciszą, pozwalającą każdemu na dokładne przemyślenie słów, rozmontowanie własnego zdania i poglądów na czynniki pierwsze, aby wreszcie wspólnie zażegnać konflikt, tworząc kompromis, osnuty przeprosinami. Również z dziećmi próbowali rozmawiać podobnie, wykazując się ogromnymi pokładami cierpliwości, ciepła i spokoju. Oczywiście, zdarzały się odstępstwa od reguły, lecz te istniały w każdym domu, w każdej rodzinie – było to naturalne i całkowicie normalne.
Natomiast swój własny, wolny czas, Romulus starał się przeznaczyć na rozwój. Już nie tylko samych pasji czy zainteresowań, lecz dziwne nastroje na horyzoncie, wymogły na nim ogrom samozaparcia dla polepszania swych zdolności magicznych, a w szczególności w obronie przed plugawą czarną magią. Gdy spoglądał na swoją rodzinę – cudowną żonę oraz najsłodsze dzieci, nie mógł żyć ze świadomością, że w przypadku domniemanego zagrożenia nie byłby w stanie ich obronić. Stanowiło to również impuls, aby przyuczyć się podstaw anatomii oraz magii leczniczej, która swoje zastosowanie znalazła całkiem prędko, szczególnie gdy należało wyleczyć drobne stłuczenia czy zadrapania, jakich potrafiły nabawić się jego dzieci. Wspierany przez aurorów, przyjaciół i opasłe tomiszcza, rozwijał się, nabierając pewności, że mógł być opoką rodziny. 



manifestum non eget probatione

fakty powszechnie znane nie wymagają dowodu

Niedługo po skończeniu trzydziestu lat pojawiły się kolejne awanse, które wreszcie doprowadziły go do posady zastępcy szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Lord jako człowiek prawy, po ponad dziesięciu latach nienagannej postawy społecznej pracownika Ministerstwa Magii i ogromu włożonej pracy, został nagrodzony możliwością przyjęcia ważkiej posady. Wiedział, że wiązała się z kolejnym wachlarzem obowiązków i odpowiedzialnością, przede wszystkim za ludzkie życie, jednak nie śmiał odmówić. Stał się prawą ręką, zarządzając nie tylko administracją, lecz przede wszystkim przejmując sprawy przełożonego, zastępując go w postępowaniach sądowych gdy zaszła taka potrzeba, również doradzał i asystował. Był to zaszczyt oraz honor, a równocześnie skok na głęboką wodę – ponurą i ciemną, mogącą kryć pod sobą najostrzejsze skały.  Jedną z nich był proces, który niechybnie miał dowieść winy mężczyzny naznaczonego już zwadą z lordem Abbottem. Prawda miała być bronią, a wszelkie dowody wskazywały na winę okrutnika oraz jego krewnego. Fakty powszechne nie wymagały dowodu – to były ziemie tego szlachcica, jego bełt, jego ślady. Brutalne morderstwo młodej mugolaczki, która niczym nie zasłużyła sobie na taki los, opisywały brukowce, z zapartym tchem oczekując rozwoju sytuacji. Wizyta na sali sądowej miała być formalnością, a Romulus wierzył, że ta sprawa doprowadzona do końca ukaże wreszcie tego, który przed laty wbił mu w pojedynku szablę pod żebra. Nie miał wątpliwości, widząc parszywą gębę potwora, wykrzywioną w nienaturalnym uśmiechu – był winny. Nie omieszkał łożyć słów, oskarżeń, cedził fakty, jednocześnie zbyt podchodząc do sprawy personalnie. Wendeta nie piała jednak czczym osądem, a poważnymi założeniami, mogącymi doprowadzić sprawiedliwość do szczytu wzniosłości. Moment triumfu, chwila spokoju, która okazała się zaledwie iluzją. W ludzkich uśmiechach kryły się sztylety, a lord Abbott został obdarty doszczętnie z naiwności, gdy znalazł się ten, który przyjął winę na swe barki w zamian za oskarżonego szlachcica. Alibi zapewnione okrutnikowi oraz jego krewnemu było wystarczające, gdy na piedestale znalazł się inny winny. Romulus nie chciał w to wierzyć, odrzucał i sprzeciwiał się, sugerując przekupstwo, kłamstwa, gdyż człowiek, który prawił, jakoby był winowajcą, jednakże w jego oczach widniał, jako ofiara – a jedynym zarzutem był brak szczerości przed wymiarem prawa. Ostatecznie przegrał. Opuszczał skrzypiące ławy, odprowadzając spojrzeniem okrutną bestię, wiedząc, że zawiódł.
Poniewczasie zrozumiał swoje błędy, a każdy kolejny krok szarzał w niebycie własnego zwątpienia. Sprawiedliwość, którą tak kochał, w której pokładał nadzieje, została zmyta z wielkich sali sądowych Ministerstwa Magii. Dochodzenie do prawdy nie było już tylko wspólnym działaniem zgromadzenia sądowniczego, wielokrotnie należało również stanąć przeciwko całej reszcie. Stał się więc tym wątpiącym, poddającym pod zastanowienie każde wypowiedziane słowo – przez oskarżycieli, świadków, winnych i wszystkich biorących udział w procesach oraz przesłuchaniach. Zrozumiał, z jakiej przyczyny ojciec chciał mieć go u swego boku, razem wówczas byliby silniejsi w teatrze, który śmiał zwać się wzorową praworządnością. Radził sobie biegle słowem, autorytetem, pozycją, a także wiedzą, godnie reprezentując stanowisko zastępcy szefa departamentu.
Bolesnym ciosem była sprawa jego przyjaciela – zbyt wiele włożonych emocji w aurorskie sprawunki. Prywatność wzięła górę, lecz lord nie zdążył temu zapobiec, choć doskonale znał smak porażki. Niedomówienia i nadużycia pałętały się wokół dziwnej sytuacji z legilimencją na czele, której otwarcie nie był w stanie pochwalić. Nie mógł. Nie potrafił udawać, że czegoś nie widział. Nie protestował, więc gdy przyszło wybranemu w przyjaźni bratu opuścić Anglię. Najwyraźniej oboje, doskonale rozumieli sytuację i zbędne były tu kolejne słowa. Świat szarzał, zlewał się obłudnie, zaprzestając być klarownym. Sytuacja napawała coraz większymi wątpliwościami, a zawarcie pokoju z Grindelwaldem wydawało się przelewać czarę goryczy. Nie pozwolił, aby jego ukochana córka pobierała nauki w Hogwarcie pod przewodnictwem obłąkanego czarodzieja, którym zdawał się dla niego Gellert. Nie potrafił akceptować w pełni rozporządzeń, a bałaganowi w Ministerstwie Magii nie było końca, lecz nic nie było w stanie równać się z nadchodzącą zawieruchą.  



amor patriae nostra lex

miłość ojczyzny naszym prawem

Nie chciał wątpić we władze, nie chciał wierzyć, że świat, który znał, do którego przywykł, zaczynała trawić przedziwna zgnilizna. Mieszane uczucia względem dekretów Wilhelimny Tuft stały się pierwszym płomieniem rozpoczynającym rozmowy w domowym zaciszu i ministerialnych zakamarkach. Próbował rozważać i zrozumieć takie decyzje, tym trudniejsze jednak było egzekwowanie prawa wobec tych, którzy tenże dekret złamali. Kłębiły się w nim ciemne chmury niepokoju, które skutecznie udawało mu się rozładowywać za pomocą uczestnictwa w Klubie Pojedynków, gdzie krzyżował różdżki w dostojny sposób. Nigdy nie łasił się na oszustwa, traktując wyjątkowo poważnie i tradycyjnie każdy bój. Morderstwo dokonanie na noworocznym sabacie, również stanowiło powód, przez który lord Abbott uznał, że winien przygotowywać się do walki.
Brexit także nie brzmiał dobrze – wyjście z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów w mniemaniu lorda było wielce nieodpowiedzialnym pomysłem. Oczywiście istniały pewne zalety, jednak trwożąca część negatywów jasno i klarownie stawiała czarodzieja w opozycji do obranej decyzji. Utrzymanie pokoju, powinno być celem nadrzędnym, a takie decyzje niestety mogły przynieść odwrotny skutek w tak grząskiej i niestabilnej sytuacji, przynajmniej w jego opinii. Nie uważał również, aby mugole mogli stanowić dla brytyjskiej, magicznej społeczności zagrożenie, choć w swoim czasie słyszał o ich niszczycielskich oraz destrukcyjnych wynalazkach. Być może rolą magicznych była pomoc? Ciężar tematów dociskał jego barki z każdym kolejnym miesiącem, aż wreszcie doszło do fali morderstw – około dwudziestu trzech brutalnych zabójstw z niewykluczoną obecnością czarnej magii… na mugolach. Tamiza zaczynała śmierdzieć niczym najgorsze, grząskie bagno. Czerń i biel postępowania kończyła się przy okrutnie burej szarości, z jakiej ciężko było wyciągnąć sensowny obraz wydarzeń. Gdzie leżała prawda? Co właściwie działo się z ukochaną Anglią? Lord nie porywał się jednak do bojkotu, a w niezachwiany i klarowny sposób wyrażał zaledwie swoje wątpliwości, nie bojąc się tego, że jego głos może być jedynym – był Abbottem, to w jego gestii leżało podjęcie tematów, których inni się obawiali. Nie oznaczało to jednocześnie, że był miłośnikiem mugoli, raczej chciał porządku i sprawiedliwości – więc jeśli mugole mieli atakować, winno ich obejmować takie samo prawo, jak czarodziejów. Również vice versa. I wtedy niebo zaczęły rozświetlać mroczne znaki.
Słowa Minister jakoby mugole winni służyć czarodziejom wyzbyły lorda z przeświadczenia, że ta kobieta znajdowała się na właściwym miejscu. Nastroje budziły niepokoje w rodzinie, jak i w pracy, a chęć wystąpienia z urzędu w geście wskazania na brak zgody względem tego co się działo, wisiała na włosku. Szczęściem w nieszczęściu nastąpił tajemniczy wybuch, a Wilhelmina Tuft została odwołana z urzędu Ministra Magii. Spekulacje odnoszące się względem imperiusa nałożonego przez samego Grindelwalda wiele mogły tłumaczyć, zaś dla samego lorda był to rozbłysk nadziei na powrót do normalności, a także powrotu do Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Również w okolicach tamtych wydarzeń do kraju wrócił jego drogi przyjaciel, co pogłębiało rosnącą wiarę w lepsze jutro. Ogromny problem jednak leżał w tym, że sytuacja wydawała się zmieniać raptownie z tygodnia na tydzień, równie niespodziewane co przedziwne anomalie uprzykrzające życie nie tylko magicznej części brytyjskiego społeczeństwa. Śniegi, deszcze, przedziwne zbiegi okoliczności, jednak to wszystko nie było tak dotkliwe, jak pożar, który doszczętnie strawił cały budynek Ministerstwa Magii. Cudem, lord Abbott uszedł z życiem gdy tamtego dnia wychodził z sali przesłuchań kilka minut po godzinie dziewiętnastej, aby raptem po wyjściu za próg budynku usłyszeć krzyki i panikę. Serce drżało w piersi, a on nie mogąc stać w miejscu, rzucił się do pomocy, już nie tylko ku gruzom, lecz przede wszystkim tym, którzy ponieśli rany – proste zaklęcia, pomoc w przejściu tych paru kroków, aby odejść od zatykającego płuca dymu, tyle mógł chociaż zdziałać. Pamiętał łzy żony i córki, strach w oczach synów gdy zjawił się w domu tamtego dnia. Myśleli, że nie przeżył, że nie wracał, bo zginął. Stał tam, gdy drobne dłonie ściskały jego okadzoną językami dymu marynarkę, a sadza zrosiła brodę i krótkie włosy ciemniejszym tonem. Nie miał słów, prócz przeprosin, gdy ocierał wreszcie łzy najbliższych jego sercu kobiet. Był to zły dzień dla Anglii.
Czas wskazał prawdopodobnych winowajców, wraz z możliwą sylwetką Lord Voldemorta na czele. Ekstremiści stanowili zagrożenie, któremu należało się przeciwstawić, co było oczywiste dla tych, z którymi pracował. Zgadzał się w pełni z pełniącym obowiązki Ministra Magii Haroldem Longbottomem, krewnym po matce. Również wtedy cała prawda wyszła na jaw o dziwnej współpracy Tuftów oraz Grindelwalda – a cała sytuacja, która ubolewała lorda przez lata, okazała się mieć swój początek właśnie w tamtym parszywym układzie. Szczególne sytuacje wymagały szczególnych środków, a społeczeństwo w dobie obawy przed bestialstwem czarnoksiężników musiało mieć oręż i nim byli aurorzy oraz ich zezwolenie na wykorzystywanie jednego z zaklęć niewybaczalnych w obronie koniecznej. Sam Romulus zaś służył, jak tylko mógł w obronie prawdy oraz sprawiedliwości, szczególnie pod wodzą kogoś, kto wreszcie, według niego, był w stanie doprowadzić kraj do ładu i porządku. Jednak to wszystko okazało się zaledwie ciszą przed prawdziwą burzą…



si vis pacem, para iustitiam

chcesz pokoju, czyń sprawiedliwość

Szczyt na Stonehenge miał przynieść zmiany, to było oczywiste – nie mogło obyć się również bez sporów, skoro fotel Ministra należał do kogoś z arystokracji, a taki stan rzeczy nie miał miejsca od wielu lat. Trudne obrady i rozmowy, które eskalowały konflikt, pozwoliły na utworzenie się dwóch stanowisk. Natomiast Romulus nie miał zamiaru rezygnować ze swojego wstawiennictwa za Haroldem Longbottomem, tym, który wyrzekł jakże trafne słowa – „sprawiedliwość dla wszystkich jest taka sama, drodzy czarodzieje.” Zamach stanu stał się faktem, podobnie jak przewodnictwo Lorda Voldemorta i bezprawnie wybranego na Ministra Magii Cronusa Malfoya. Potem padło Terremotio rzucone przez dwóch czarodziejów, z czego jeden był wrogiem, drugi zaś przyjacielem lorda Abbotta, a jednak obojgu przewodził ten sam cel. Ofiary przyniosły zwątpienie, ból, a nawet niedowierzanie w to, co miało tam miejsce. Złość odeszła dopiero z czasem, jednak jedno było pewne – prawdopodobnie było to najlepsze rozwiązanie i możliwe, że jedyne. Romulus nie stawił się już potem w Ministerstwie Magii, nie tym, które zostało przywłaszczone sobie przez czarnoksiężnika i jego marionetkę w postaci arystokraty. Świat się zmienił, a to był koniec pewnego rozdziału, szczególnie dla kogoś, kto zrezygnował ze wszystkiego, by podążyć za sprawiedliwością, prawdą i równością. Podążyć za człowiekiem, którego poparł i w którego uwierzył. Tym samym został sojusznikiem Zakonu Feniksa, służąc swoją wiedzą, a także różdżką, gdy wymagała tego sytuacja.
Każdy kolejny miesiąc sprawiał, że ataki na mugoli, mugolaków, a także tych, którzy nie wspierali rządów Malfoya, pogłębiały się ze zdwojoną siłą. Pożary, morderstwa, zbrodnie, za które nikt nie był w stanie wymierzyć odpowiedniej kary, gdy bezprawie zapanowało nad Wielką Brytanią. Londyn staczał się wraz z kolejnymi decyzjami, a wprowadzony terror deformował doczesną wizję społeczeństwa, tworząc paskudną karykaturę lepszej zmiany.
W jego rodzinie wierzono, że spór można było rozwiązać w pokojowy sposób – nawet po bezksiężycowej nocy. Jawny oraz otwarty sprzeciw miał zmusić Ministerstwo do podjęcia ponownego rozważenia względem postępowania – prawo miało zwyciężyć, a jednak tego nie zrobiło. Dlatego wraz z listami Cronusa Malfoya wystosowanymi do nestorów promugolskich rodów, Abbottowie przyłączyli się do sojuszu lorda Prewetta, natomiast Romulus zyskał wreszcie możliwość oficjalnego działania na rzecz Zakonu Feniksa nie kryjąc twarzy w walce o pokój i sprawiedliwość.



Patronus: Wyżły często biegały po krużgankach posiadłości Abbottów, a gdy przychodził czas na polowania, towarzyszyły wiernie lordom. Schludne pointery to przede wszystkim pracowite i inteligentne psy, które cechuje ambicja oraz dążenie do celu, a jednocześnie ogromna czułość, szczególnie wobec dzieci. Dumnie noszą głowę, a także w ruchach tego zwierzęcia można dopatrzeć się swoistej gracji.
Przywołując patronusa Romulus sięga w głąb swoich najdalszych wspomnień, gdy wciąż żyli jego rodzice, a on mógł cieszyć się dzieciństwem. Pamięta matczyny głos i ojcowski uścisk, śmiech wywołany wspólnie spędzonym czasem – wszystko było takie proste, takie łatwe, a jednocześnie ulotne. Frywolne opowieści snute ciepłym głosem, okraszonym złotymi promieniami słońca padającymi na jasne, marmurowe rzeźby w czarownym ogrodzie. W tle pluskała cichutko fontanna, a świat zdawał się nie mieć trosk.  

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 265 (rożdżka)
Uroki:60
Czarna magia:00
Magia lecznicza:10
Transmutacja:00
Eliksiry:00
Sprawność:6Brak
Zwinność:5Brak
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
łacinaII2
włoskiI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaI2
Historia MagiiIII25
NumerologiaI2
ONMSI2
PerswazjaIII25
SpostrzegawczośćI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaI2
Wytrzymałość FizycznaI2
Savoir-vivreII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Zakon Feniksa02
RozpoznawalnośćII-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy)I0.5
Literatura (wiedza)I0.5
Malarstwo (wiedza)I0.5
Muzyka (wiedza)I0.5
Rzeźba (wiedza)I0.5
ŚpiewI0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
PływanieI0.5
Taniec balowyI0.5
SzermierkaI0.5
Walka wręczI0.5
JeździectwoI0.5
QuidditchI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 2.5


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Romulus Abbott dnia 01.06.21 15:09, w całości zmieniany 3 razy
Romulus Abbott
Romulus Abbott
Zawód : Radca prawny
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby niebo miało runąć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9935-romulus-abbott#300392 https://www.morsmordre.net/t9965-minerva#301345 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t9968-skrytka-bankowa-nr-2258#301376 https://www.morsmordre.net/t9969-romulus-abbott#301428
Re: Romulus Abbott [odnośnik]04.06.21 9:35

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana

INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam PW lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Świniowstręt.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak

Kartę sprawdzała: Deirdre Mericourt
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Romulus Abbott Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Romulus Abbott [odnośnik]04.06.21 9:36


KOMPONENTYsrebrny gwiezdny pył,

[02.06.21] Październik/grudzień
[12.08.21] Styczeń/marzec

BIEGŁOŚCI[08.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +2 PB

HISTORIA ROZWOJU[01.06.21] Karta postaci; -50 PD, -200 PM
[09.06.21] Osiągnięcie: Fidelitas, +5 PD
[23.07.21] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD, +1 PB organizacji
[05.08.21] Wykonywanie zawodu (opowiadanie) (październik-grudzień): +20 PD
[08.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +90 PD
[10.08.21] Zakup lusterek dwukierunkowych: -100 PD
[18.08.21] Osiągnięcia (Wielki głód): +30 PD
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD; +1 PB organizacji
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Romulus Abbott Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Romulus Abbott
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach