Stara szopa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stara szopa
Używana niegdyś z zamiłowaniem wyłącznie przez pana domu, ostatnimi czasy stała się miejscem, w którym najczęściej spotkać można jego syna. Służy przede wszystkim do składowania narzędzi oraz pierwszej obróbki plonów. Lata temu pomieszczenie służyło przede wszystkim jako pracownia zielarska, jednak obecnie przypomina bardziej graciarnię pomieszaną z warsztatem. Pomieszczenie przesiąknięte jest zapachem drewna i ziemi, lecz dzięki dużym oknom umieszczonym od wschodu oraz wpadającego przez nie światła, nie sprawia wrażenia nieprzyjemnego. Poza wszelkiego rodzaju łopatami, grabiami i doniczkami znaleźć można także kilka małych skrzynek zamkniętych na klucz.
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Thomas nie musiał mówić, że ten ktoś nosił to samo nazwisko, co on. Castor zakładał, że właśnie tak było. Z tym jednym szczegółem, że w jego wszystkich założeniach to właśnie Thomas był odpowiedzialny za rzutem pomidorem do celu. James wydawał mu się zawsze osobą, która jeżeli rzucała, to nie coś, tylko się z pięściami.
— Szczerze? Ani trochę się nie dziwię. To, co robią w Londynie to jawna kpina. Kwestią czasu było, aż ludzie przejrzą na oczy i zareagują odpowiednio — mruknął, niezbyt głośno, ale tylko po to, by ukryć nawarstwiające się w jego głosie przejęcie. Niekoniecznie lubił zdradzać się ze swoimi poglądami, ale w prywatności własnej szopy, wyciszonej odpowiednimi zaklęciami zabezpieczającymi i rozmawiając z człowiekiem, który samymi swoimi odsiadkami udowodnił, że nie po drodze mu z planami ministerstwa Uzurpatora pozwolił sobie na odrobinę więcej. Może w tym momencie popełniał ten sam błąd, co jego siostra prawie miesiąc wcześniej. Pochopnie zdradził się ze swoją oceną sytuacji londyńskiej, ale... Może był o tyle spokojniejszy, że Thomas nie interesował się szczególnie polityką. Zdarzało mu się mieć długi język, to prawda, ale...
Miał też ważniejsze rzeczy do trzymania w głowie niż poglądy swego przyjaciela, który teraz, w pewien pokrętny sposób nawet chwalił jego aktywizm.
Parsknął za to śmiechem na wieść, że pomidor trafił prawdopodobnie w Aquilę. Och, mógłby zapłacić wszystkie pieniądze, które zgromadził w swojej skrytce w Gringotcie byle tylko mieć sposobność zobaczenia jej miny, gdy przegniły pomidor zderzył się z plaskiem z na pewno kosztującą fortunę suknią. Musiała być przecież jednocześnie obrzydzona i rozwścieczona! Kto wie, może z uszu i nosa poszła jej para, tak zapłonęła ogniem?
Tymczasem myśli Sprouta skierowały się w kierunku łatwego do rozproszenia Doe. Znów skupił uważne spojrzenie posyłane znad oprawek okularów na znajdującym się niedaleko chłopaku. Ba, chwycił nawet ponownie filiżankę w dłonie, upijając kolejny łyk herbaty. Uśmiechnął się znad krawędzi naczynia, choć nie można było być pewnym, czy grymas ten był bardziej rozczulony, czy może pobłażliwy.
— I tak i nie — oznajmił wprost, przymykając powieki. Para z herbaty znów osiadła na okularach, musiał dać im odtajać. — Musisz nad tym popracować. Tam, gdzie dzieje się dużo, jest też dużo kłopotów. To podstawowe prawo numerologii, im więcej elementów tym większa szansa, że któryś z nich może przynieść ze sobą kłopoty.
Czy na takie kazanie znajdzie się miejsce w pamięci Thomasa Doe? Może przez dwie minuty. Na więcej — zgodnie z przywołanymi wcześniej prawami numerologii — nie było co liczyć. Ale Castor zdążył się już do tego przyzwyczaić i nawet nie miał mu tego za złe.
Po chwili ciszy spędzonej na ostrożnym pleceniu kwiatów, po przywróceniu ostrości i klarowności widzenia przez zejście mgły herbacianej z okularów, znów wzniósł brwi ku górze. Nie, żeby dziwiło go takie plątanie się małego Thomasa pod nogami dorosłych, w to akurat mógł uwierzyć bez specjalnej argumentacji. Raczej ta nagła retrospekcja spotkała go delikatnie nieprzygotowanego, a w połączeniu z następnymi słowami Tommy'ego, o ludziach, którzy nie lubili cyganów i mogli zdewastować taki sklep...
— Ludzie nie lubią cygan i reagują agresją na wasze wozy, ale... Tommy, nazwisko Doe jest na tyle pospolite, że nie kojarzy się wprost. Poza tym przy takiej Eve wcale nie wyglądasz jak taki... no wiesz. Cygan—cygan — choć różnice między blondynem i brunetem były dość widoczne, zwłaszcza w odcieniu skóry i kolorze włosów, to Eve prezentowała bardziej tradycyjny kanon urody cygańskiej, takiej, o której szeptano czasami nawet w Dolinie Godryka, przestrzegając dzieci przed samotnymi tułaczkami z daleka od domu, bo przyjdzie cyganka i cię zabierze. — Mógłbyś równie dobrze wmówić ludziom, że jesteś kimś z kolonii. Synem anglika z egzotyczną matką. Albo na odwrót. Co to ma za znaczenie? Jakbyś sprzedawał dobre rzeczy, łatwo byś się obronił właśnie tym. Jakością.
Oczywiście, że upraszczał. Ba, nie znał nawet historii rodzeństwa Doe, poza faktem, że mieli ojca mugola i to w dodatku alkoholika i że bardzo często wspominali swoją babcię, za to mamy nigdy. To jednak dało mu pole do jeszcze szerszego teoretyzowania, dania Thomasowi nitki, za którą podążywszy do kłębka, mógłby przy swych umiejętnościach kłamkolenio—oratorskich stworzyć sobie całkiem przekonującą personę, niekoniecznie kojarzącą się z żyjącą w wozach wspólnotą.
— Ale wiesz. Ostatecznie to twoje dziedzictwo i nie powinieneś się tego wstydzić — dodał jeszcze, sięgając po kolejne kwiaty, by dodać je do plecionego przez siebie wianka. — Tak, to truizm, wiem, że to powiesz. I to, że nie rozumiem was wszystkich, bla bla bla. Ale masz przy sobie ludzi, którzy choć nie rozumieją, chcą dla ciebie, dla was jak najlepiej.
Zatrzymał się na moment, pierwszy z wianków został wreszcie upleciony. Pozwolił więc sobie na przerzucenie kolejnej części kwiatów na blat roboczy, po czym wyprostował się z cichym westchnieniem.
— Nie unoś się dumą. Nie zawsze trzeba.
Krótki uśmiech wygiął wreszcie jego wargi, a temat zboczył z kolei na Finnie. Castor zdusił rosnący w nim śmiech — śmiech szczęścia, śmiech pełen niezręczności, bo nie był wprawiony w rozmawianiu o swych sprawach sercowych. Thomas jednak był w pewnym sensie odpowiedzialny za ten towarzyski sukces, więc... Zasłużył na trochę informacji.
— Tak, tak chciałem... Ona lubi konwalie, dlatego je tutaj dołączyłem... — mruknął, pokazując kilka łodyżek zdobnych w białe dzwonki — Widzieliśmy się kilkukrotnie. Ma być na urodzinach Marcela i wtedy chciałbym ją... Już wiesz, oficjalnie poprosić. Nie chciałem za szybko, żeby nie wzięła mnie za desperata, ale to już będzie miesiąc, więc chyba moglibyśmy już... Być oficjalnie razem?
— Szczerze? Ani trochę się nie dziwię. To, co robią w Londynie to jawna kpina. Kwestią czasu było, aż ludzie przejrzą na oczy i zareagują odpowiednio — mruknął, niezbyt głośno, ale tylko po to, by ukryć nawarstwiające się w jego głosie przejęcie. Niekoniecznie lubił zdradzać się ze swoimi poglądami, ale w prywatności własnej szopy, wyciszonej odpowiednimi zaklęciami zabezpieczającymi i rozmawiając z człowiekiem, który samymi swoimi odsiadkami udowodnił, że nie po drodze mu z planami ministerstwa Uzurpatora pozwolił sobie na odrobinę więcej. Może w tym momencie popełniał ten sam błąd, co jego siostra prawie miesiąc wcześniej. Pochopnie zdradził się ze swoją oceną sytuacji londyńskiej, ale... Może był o tyle spokojniejszy, że Thomas nie interesował się szczególnie polityką. Zdarzało mu się mieć długi język, to prawda, ale...
Miał też ważniejsze rzeczy do trzymania w głowie niż poglądy swego przyjaciela, który teraz, w pewien pokrętny sposób nawet chwalił jego aktywizm.
Parsknął za to śmiechem na wieść, że pomidor trafił prawdopodobnie w Aquilę. Och, mógłby zapłacić wszystkie pieniądze, które zgromadził w swojej skrytce w Gringotcie byle tylko mieć sposobność zobaczenia jej miny, gdy przegniły pomidor zderzył się z plaskiem z na pewno kosztującą fortunę suknią. Musiała być przecież jednocześnie obrzydzona i rozwścieczona! Kto wie, może z uszu i nosa poszła jej para, tak zapłonęła ogniem?
Tymczasem myśli Sprouta skierowały się w kierunku łatwego do rozproszenia Doe. Znów skupił uważne spojrzenie posyłane znad oprawek okularów na znajdującym się niedaleko chłopaku. Ba, chwycił nawet ponownie filiżankę w dłonie, upijając kolejny łyk herbaty. Uśmiechnął się znad krawędzi naczynia, choć nie można było być pewnym, czy grymas ten był bardziej rozczulony, czy może pobłażliwy.
— I tak i nie — oznajmił wprost, przymykając powieki. Para z herbaty znów osiadła na okularach, musiał dać im odtajać. — Musisz nad tym popracować. Tam, gdzie dzieje się dużo, jest też dużo kłopotów. To podstawowe prawo numerologii, im więcej elementów tym większa szansa, że któryś z nich może przynieść ze sobą kłopoty.
Czy na takie kazanie znajdzie się miejsce w pamięci Thomasa Doe? Może przez dwie minuty. Na więcej — zgodnie z przywołanymi wcześniej prawami numerologii — nie było co liczyć. Ale Castor zdążył się już do tego przyzwyczaić i nawet nie miał mu tego za złe.
Po chwili ciszy spędzonej na ostrożnym pleceniu kwiatów, po przywróceniu ostrości i klarowności widzenia przez zejście mgły herbacianej z okularów, znów wzniósł brwi ku górze. Nie, żeby dziwiło go takie plątanie się małego Thomasa pod nogami dorosłych, w to akurat mógł uwierzyć bez specjalnej argumentacji. Raczej ta nagła retrospekcja spotkała go delikatnie nieprzygotowanego, a w połączeniu z następnymi słowami Tommy'ego, o ludziach, którzy nie lubili cyganów i mogli zdewastować taki sklep...
— Ludzie nie lubią cygan i reagują agresją na wasze wozy, ale... Tommy, nazwisko Doe jest na tyle pospolite, że nie kojarzy się wprost. Poza tym przy takiej Eve wcale nie wyglądasz jak taki... no wiesz. Cygan—cygan — choć różnice między blondynem i brunetem były dość widoczne, zwłaszcza w odcieniu skóry i kolorze włosów, to Eve prezentowała bardziej tradycyjny kanon urody cygańskiej, takiej, o której szeptano czasami nawet w Dolinie Godryka, przestrzegając dzieci przed samotnymi tułaczkami z daleka od domu, bo przyjdzie cyganka i cię zabierze. — Mógłbyś równie dobrze wmówić ludziom, że jesteś kimś z kolonii. Synem anglika z egzotyczną matką. Albo na odwrót. Co to ma za znaczenie? Jakbyś sprzedawał dobre rzeczy, łatwo byś się obronił właśnie tym. Jakością.
Oczywiście, że upraszczał. Ba, nie znał nawet historii rodzeństwa Doe, poza faktem, że mieli ojca mugola i to w dodatku alkoholika i że bardzo często wspominali swoją babcię, za to mamy nigdy. To jednak dało mu pole do jeszcze szerszego teoretyzowania, dania Thomasowi nitki, za którą podążywszy do kłębka, mógłby przy swych umiejętnościach kłamkolenio—oratorskich stworzyć sobie całkiem przekonującą personę, niekoniecznie kojarzącą się z żyjącą w wozach wspólnotą.
— Ale wiesz. Ostatecznie to twoje dziedzictwo i nie powinieneś się tego wstydzić — dodał jeszcze, sięgając po kolejne kwiaty, by dodać je do plecionego przez siebie wianka. — Tak, to truizm, wiem, że to powiesz. I to, że nie rozumiem was wszystkich, bla bla bla. Ale masz przy sobie ludzi, którzy choć nie rozumieją, chcą dla ciebie, dla was jak najlepiej.
Zatrzymał się na moment, pierwszy z wianków został wreszcie upleciony. Pozwolił więc sobie na przerzucenie kolejnej części kwiatów na blat roboczy, po czym wyprostował się z cichym westchnieniem.
— Nie unoś się dumą. Nie zawsze trzeba.
Krótki uśmiech wygiął wreszcie jego wargi, a temat zboczył z kolei na Finnie. Castor zdusił rosnący w nim śmiech — śmiech szczęścia, śmiech pełen niezręczności, bo nie był wprawiony w rozmawianiu o swych sprawach sercowych. Thomas jednak był w pewnym sensie odpowiedzialny za ten towarzyski sukces, więc... Zasłużył na trochę informacji.
— Tak, tak chciałem... Ona lubi konwalie, dlatego je tutaj dołączyłem... — mruknął, pokazując kilka łodyżek zdobnych w białe dzwonki — Widzieliśmy się kilkukrotnie. Ma być na urodzinach Marcela i wtedy chciałbym ją... Już wiesz, oficjalnie poprosić. Nie chciałem za szybko, żeby nie wzięła mnie za desperata, ale to już będzie miesiąc, więc chyba moglibyśmy już... Być oficjalnie razem?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Stara szopa
Szybka odpowiedź