Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki
28.11-04.12 '57, Tropikalna wyspa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tropikalna wyspa
Tropikalna wyspa pełna niespotykanych stworzeń i roślin. Klimat jest gorący, parny, duszny, Start 28 listopada
Cedric, Asbjorn, Tangie, Percival, Vincent - Wydarzenie dotyczące badań
Opłacenie wyprawy zgodnie z punktem 2b badań, łącznie 1000 galeonów (5 osób po 200): Vincent 80, Hagrid 200, Cedric 320, Asbjorn 200, Percival 200
Cedric, Asbjorn, Tangie, Percival, Vincent - Wydarzenie dotyczące badań
Opłacenie wyprawy zgodnie z punktem 2b badań, łącznie 1000 galeonów (5 osób po 200): Vincent 80, Hagrid 200, Cedric 320, Asbjorn 200, Percival 200
I show not your face but your heart's desire
Morze wokół wydawało się spokojne, przynajmniej dla innych, bo dla mnie to statek i tak kołysał się na jego wodach wciąż i wciąż, nie pozwalając mi na chwilę oddechu i spokoju. Już w trakcie podróży, gdy tylko Rineheart wszedł do naszej kajuty (pewnie sprawdzić, czyśmy się z Asbjornem i Percivalem nie zdążyli pozabijać - przynajmniej spojrzeniami godnymi bazyliszka) i wcisnął mi w rękę olejek miętowy, instruując, aby nasączyć nim chusteczkę, inhalowałem się nią, próbując zaznać nieco ulgi, jednakże choroba morska okazała się na tyle upierdliwa i silna, że na niewiele się zdało. Ledwie zaproponowałem piaszczyste wybrzeże niewielkiej wysepki, a znów zawartość żołądka podeszła mi do gardła; zacisnąłem usta, odwracając głowę i jedynie słuchając słów innych. Skinąłem nią, niewerbalnie zgadzając się (z bólem) Percivalem i Asbjornem - na początku ta plaża wydawała się dobrą opcją, aby bezpiecznie dostać się na ląd i urządzić tam obozowisko. Im dłużej jednak wpatrywałem się w tę wysepkę, tym więcej wątpliwości miałem - i pozostali chyba podobnie.
W milczeniu przeszedłem na drugą stronę burty, opierając się o nią, na wypadek, gdybym miał znów zwymiotować i badałem wzrokiem skalne klifowisko. Nie mieliśmy szans się po nich wspiąć. Nie byłem pewien, czy mielibyśmy liny. Mogliśmy stracić cały ekwipunek przy próbie wspięcia się na nie, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić.
- Tam dalej jest... - powiedziałem, musząc zrobić sobie przerwę na zapanowanie nad sobą; uniosłem lewą rękę, machając nią w kierunku gdzie skierowany był kadłub - ... chyba bezpieczniej - dokończyłem po chwili.
Ożywiłem się lekko, kiedy wspomniano o zatoce. Nie za dobrze czytałem podobne mapy, lecz wydawało mi się, że kierunek jaki wskazywałem mógł do niej prowadzić. Skinąłem głową na potwierdzenie uchwyciwszy wzrok Percivala. Problem tkwił w tym, aby przekonać kapitana do tego, by nas tam zabrał. Tangwystl zaproponowała, by go przekupić. To było chyba najrozsądniejszą i najszybszą opcją. Od samego początku wydawał się człowiekiem chytrym, sto galeonów powinno go przekonać - to mnóstwo pieniędzy.
-Mam też... mam też miotłę - zdołałem jeszcze wyksztusić. To chyba opcja ostateczna, bo równała się kilku kursom - z wysepki na właściwą wyspę z każdym z nich.
Gdyby nie to, że wciąż mnie mdliło, ruszyłbym śladem Vincenta i Percivala, lecz w zaistniałych okolicznościach musiałem im zaufać i liczyć, że uda im się tego wilka morskiego do naszej propozycji przekonać - jeśli nie słowem, to złotem panny Hagrid.
Sam na siebie wskazałem różdżką w myślach wypowiadając Fortuno i modląc się, abyśmy dotarli wreszcie do tej przeklętej zatoki i poczuję pod stopami stały grunt.
W milczeniu przeszedłem na drugą stronę burty, opierając się o nią, na wypadek, gdybym miał znów zwymiotować i badałem wzrokiem skalne klifowisko. Nie mieliśmy szans się po nich wspiąć. Nie byłem pewien, czy mielibyśmy liny. Mogliśmy stracić cały ekwipunek przy próbie wspięcia się na nie, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić.
- Tam dalej jest... - powiedziałem, musząc zrobić sobie przerwę na zapanowanie nad sobą; uniosłem lewą rękę, machając nią w kierunku gdzie skierowany był kadłub - ... chyba bezpieczniej - dokończyłem po chwili.
Ożywiłem się lekko, kiedy wspomniano o zatoce. Nie za dobrze czytałem podobne mapy, lecz wydawało mi się, że kierunek jaki wskazywałem mógł do niej prowadzić. Skinąłem głową na potwierdzenie uchwyciwszy wzrok Percivala. Problem tkwił w tym, aby przekonać kapitana do tego, by nas tam zabrał. Tangwystl zaproponowała, by go przekupić. To było chyba najrozsądniejszą i najszybszą opcją. Od samego początku wydawał się człowiekiem chytrym, sto galeonów powinno go przekonać - to mnóstwo pieniędzy.
-Mam też... mam też miotłę - zdołałem jeszcze wyksztusić. To chyba opcja ostateczna, bo równała się kilku kursom - z wysepki na właściwą wyspę z każdym z nich.
Gdyby nie to, że wciąż mnie mdliło, ruszyłbym śladem Vincenta i Percivala, lecz w zaistniałych okolicznościach musiałem im zaufać i liczyć, że uda im się tego wilka morskiego do naszej propozycji przekonać - jeśli nie słowem, to złotem panny Hagrid.
Sam na siebie wskazałem różdżką w myślach wypowiadając Fortuno i modląc się, abyśmy dotarli wreszcie do tej przeklętej zatoki i poczuję pod stopami stały grunt.
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Niebieskie tęczówki prześlizgnęły się po twarzach partnerów poszukując znaczącego potwierdzenia. Mocniejszy podmuch wiatru szarpnął drewnianą łajbą, wzburzył samotne materiały grubszych okryć wierzchnich. Poszukiwał kompana, który posiadałby o wiele bardziej rozwinięte umiejętności twardych negocjacji. Odetchnął cicho, gdy były szlachcic zaoferował swą osobę. Odwrócił się w jego stronę i skinął lekko głową. – Dokładnie. Musimy przekonać go, aby nakładając odrobiny drogi, wysadził nas w dogodniejszym i jak powiedział Cedric, bezpieczniejszym miejscu. – doprecyzował jeszcze, aby nie mieli już żadnych wątpliwości. Byli jednogłośni. Na moment zatrzymał się na bladej twarzy Dearborna niepokojąc się o jego stan; miał nadzieję, iż szybkie ustalenia z zarządcą statku pozwolą mu lepiej zająć się przyjacielem trawionym paskudną chorobą. Przejął również pokaźną sakwę brzęczących monet unosząc brew w ogromnym zaciekawieniu – nie miał pojęcia jakim cudem tak młoda kobieta dorobiła się niebagatelnej fortuny. Może powinna nauczyć go bardziej zaawansowanej ekonomii? Idąc ramię w ramię z towarzyszem, rozejrzał się w obie strony, aby jeszcze dokładniej przyjrzeć się ich obecnemu położeniu i przekazać odpowiednie myśli do stanowczego kapitana. Nie mieli łatwego zadania, sternik o nieskalanej renomie, źrenicach iskrzących w barwie ulubionego złota, mógł okazać kategoryczną dezaprobatę. Wyprawa, którą zgodził się poprowadzić, a także wczesna, zimowa pora nie napawała go zbyt gromkim optymizmem. Gdy poschodzili bliżej, zauważył, iż stojąc za ogromnym kołem, przyciskał ramiona do szyi. Kiedy Blake wywołał go donośnym głosem, ciemnowłosy zerknął zapobiegawczo, starając się wybadać panujące nastroje. Przysunął się do beczki z rozłożoną mapą, chcąc uzupełnić wypowiedź poprzednika: – Musielibyśmy zboczyć delikatnie na południowy zachód. Obserwowałem morze, prądy są nam sprzyjające. Wymijając przesmyk między wyspami, faktycznie nie nadłożymy czasu, zyskując na szybkości. – powiedział pewnie, przenosząc wzrok na obu mężczyzn. Na dłużej zatrzymał się przy kapitanie, chcąc wślizgnąć się miedzy nastroje wyrysowane na zarośniętej twarzy. Sakiewka zabrzęczała donośnie wskazując na to, iż byli przygotowani na każde poświęcenie. Partner wyczuł odpowiedni moment; zielarz kiwnął głową porozumiewawczo i delikatnie uniósł woreczek dodając: – W żadnym wypadku nie będzie pan stratny. Będzie to dla nas ogromna pomoc i przysługa... – zabarwił swój ton lekką pokorą, aby zarządzający poczuł się decyzyjny, silniejszy. Chciał wzbudzić w nim poczucie, iż żywią do niego ogromny szacunek; był przecież ekspertem jedynym w swoim rodzaju.
| swoją wypowiedź argumentuję umiejętnościami: astronomii (I) i żeglarstwa (I)
| swoją wypowiedź argumentuję umiejętnościami: astronomii (I) i żeglarstwa (I)
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ciemne brwi Kapitana uniosły się w lekkim zaskoczeniu. Zaplótł ramiona na torsie - Co tam? - rzucił dziarsko, a na twarzy kołysało się lekkie rozbawienie. Widok miastowych wyciągniętych w oceaniczny bezkres chyba nigdy nie przestanie go bawić. Zaraz jednak uśmieszek zszedł mu z twarzy. Wlepił początkowo z zaciekawieniem, a potem uwagą spojrzenie w Blake'a. Mruknął i pochylił się nad mapą. Zrobił trochę kwaśną minę - No, faktycznie może być ciężko ale to chyba nie problem - zostawiam wam przecież szalupę. Zabiorę ją potem z wami w drodze powrotnej. Możecie jej do tego czasu używać jak wam się podoba - odrzekł jakby właśnie z dobroci serca oświecił dwójkę mieszczuchów. Jak dla niego mogli w niej opłynąć choćby i całą wyspę. Fakt - zajmie to czasu i energii. Ale czy był to jego dotyczyło...? Nie powiedzieli mu przed chwilą, że to było dobre miejsce na ich rozstanie. Chciwość jednak zakołysała się w oczach kapitana. Podrapał się po brodzie. Chrząknął i westchnął jakby w tym momencie przegrał sam ze sobą - 20 galeonów. Jeżeli to zatoka to wydaje się ciasna - Manewrowanie w niej takim statkiem zapowiadało się jako coś trudnego - bo wpłynięcie to jedno, ale on potem będzie musiał wypłynąć - Ryzyko kosztuje - podsumował postanawiając skosić swoich podopiecznych tylko za to. Kwestię opłaty za swoją dobroduszność pominął. Percival sprawił na nim dobre wrażenie. Lubił konkretnych ludzi, którzy wiedzą na czym świat stoi (a stał na pieniądzach, rzecz jasna..).
Okręt w kolejnych chwilach wykonał kilka półkolistych manewrów powodując, że krew z twarzy Percivala oraz Cedrica ponownie odpłynęła. Obyło się jednak bez żadnych niesmacznych dla oka incydentów. W trakcie podróży klifowa ściana zdawała się nie mieć końca i od niechcenia ustępowała łagodniejszym wzgórzom, a potem piaszczystym mierzejom. Ostre, skalne szczyty mieszały się z tymi należącymi do palm i innej roślinności. Sama zatoka była kanciasta i kamienista na krańcach swego łuku, a piaszczysta w swym sercu. Wielki okręt nabrał statyczności w zatoce, lecz nie podpłynął do samego brzegu z powodu gabarytu. Załoga nie mogła sobie pozwolić na to by utknąć na mieliźnie. Cała piątka czarodziei została spuszczona na szalupę i odprawiona. Od tej chwili zdani byli na siebie.
Dotarcie do brzegu czy to przy użyciu własnych mięśni, czy zaczarowania wioseł nie zajęło dużo. Już po chwili wszyscy mogli postawić stopy na niemalże mlecznobiałym piasku. Rozglądając się widzieliście w zasadzie to, czego mogliście się spodziewać wcześniej - wynurzającej się z głębi lądu nieprzeniknionej ściany roślinności różnorakiej. Na próżno było w niej szukać jakiejkolwiek ścieżki. Każda próba przedarcia się przez nią wiązać się będzie z wysiłkiem. Wyspa była bezludna, dzika i rządziła się swoimi prawami, a to co widzieliście tylko to potwierdzało. Przed wyruszeniem należało zabezpieczyć łódkę by przypływ jej wam nie ukradł. Przeniesienie jej w głąb do bezpiecznego miejsca wiązało się z wysiłkiem lub użyciem stosownego zaklęcia. Należało zastanowić się również w którym kierunku chcecie zmierzać najpierw: zachodnim (1), północnym (2), czy wschodnim (3).
|wznawiamy swoją podróż. Przepraszam za przestój. Umówmy się, że pierwszą kolejkę staramy się odpisać w miarę swoich możliwości szybko. Wiem, że koniec miesiąca i trwa wielkie domykanie. Każdą kolejną spróbujmy zamknąć w 72h.
|Tangie proszę o odpisanie 20 PM ze skrytki. Jeżeli będziecie potrzebowali posta uzupełniającego to wołajcie. Ogólnie jeżeli uzgodnienie w jakim kierunku chcecie iść, możecie w tej turze już go obrać za cel. Każdy rzuca w tej turze k10.
|MAPKA
Okręt w kolejnych chwilach wykonał kilka półkolistych manewrów powodując, że krew z twarzy Percivala oraz Cedrica ponownie odpłynęła. Obyło się jednak bez żadnych niesmacznych dla oka incydentów. W trakcie podróży klifowa ściana zdawała się nie mieć końca i od niechcenia ustępowała łagodniejszym wzgórzom, a potem piaszczystym mierzejom. Ostre, skalne szczyty mieszały się z tymi należącymi do palm i innej roślinności. Sama zatoka była kanciasta i kamienista na krańcach swego łuku, a piaszczysta w swym sercu. Wielki okręt nabrał statyczności w zatoce, lecz nie podpłynął do samego brzegu z powodu gabarytu. Załoga nie mogła sobie pozwolić na to by utknąć na mieliźnie. Cała piątka czarodziei została spuszczona na szalupę i odprawiona. Od tej chwili zdani byli na siebie.
Dotarcie do brzegu czy to przy użyciu własnych mięśni, czy zaczarowania wioseł nie zajęło dużo. Już po chwili wszyscy mogli postawić stopy na niemalże mlecznobiałym piasku. Rozglądając się widzieliście w zasadzie to, czego mogliście się spodziewać wcześniej - wynurzającej się z głębi lądu nieprzeniknionej ściany roślinności różnorakiej. Na próżno było w niej szukać jakiejkolwiek ścieżki. Każda próba przedarcia się przez nią wiązać się będzie z wysiłkiem. Wyspa była bezludna, dzika i rządziła się swoimi prawami, a to co widzieliście tylko to potwierdzało. Przed wyruszeniem należało zabezpieczyć łódkę by przypływ jej wam nie ukradł. Przeniesienie jej w głąb do bezpiecznego miejsca wiązało się z wysiłkiem lub użyciem stosownego zaklęcia. Należało zastanowić się również w którym kierunku chcecie zmierzać najpierw: zachodnim (1), północnym (2), czy wschodnim (3).
|wznawiamy swoją podróż. Przepraszam za przestój. Umówmy się, że pierwszą kolejkę staramy się odpisać w miarę swoich możliwości szybko. Wiem, że koniec miesiąca i trwa wielkie domykanie. Każdą kolejną spróbujmy zamknąć w 72h.
|Tangie proszę o odpisanie 20 PM ze skrytki. Jeżeli będziecie potrzebowali posta uzupełniającego to wołajcie. Ogólnie jeżeli uzgodnienie w jakim kierunku chcecie iść, możecie w tej turze już go obrać za cel. Każdy rzuca w tej turze k10.
|MAPKA
I show not your face but your heart's desire
Byli na miejscu. Przynajmniej na to się zapowiadało, bo na tym całym morzu to wzięła i zgubiłaby się już kilka razy. A jakby drogę chciała szukać, to za słońcem jeśli godzinę by znała, albo nocą, za gwiazdą odpowiednią dało się ustalić mniej więcej co i jak. Na swoje własne szczęście, nie była tutaj sama. Więc tyle o ile lepiej było. Ale znów ten, to nadal dopiero początek był. Głowa ją trochę bolała, tyle słońca to w całym mieście - Londynie rzecz jasna ale z drugiej strony czuła w sobie takie coś, coś co czuła, jak do klątw się zabierała. Znaczy nie do rzucania, bo przecież za to się nie brała tylko do ściągania. Ten dreszczyk taki, czy się udo, czy właśnie weźmie w stronę całkiem inną pójdzie.
Przekazała pieniądze zgodnie ze słowami Percivala panu Vincentowi i sama do kapitana to sie za bardzo nie pchała, bo nie było też i po co. Gadać coś tam umawiała, ale przekonywać to już mniej. Głównie godziła się albo nie ze zdaniem kogoś, bo swoje zawsze miała. Ale chyba się udało bo okręt zaczął się okręcać a potem popłynął dalej chyba tam, gdzie chcieli żeby płynąć miał. W końcu też znaleźli się na szalupie i z niej to już prosta droga na wyspę. Cóż, na której nie było nikogo. Strach trochę, ale rzeczy ważne i ważniejsze były przecież. Milczała, rozglądając się wokół i marszcząc brwi trochę. Naprawdę dobrze, że nie była tutaj sama. No i mimo wszystko wyspa spora się wydawała.
- Od czego zaczniemy? - chciała wiedzieć, rozglądając się po mężczyznach, bo przecież to oni a nie ona byli wcześniej na wyprawach. - Zrobię ino co powiecie. - złapała się pod boki - po tym, jak odłożyła swoją torbę na ziemię i zmierzyła spojrzeniem zieleń która rozciągała się dalej. - Wchodzimy od razu no i ten, w którą? - kolejne pytania, bo naprawdę wolała to wszystko ustalić na początku wiedzieć, co i jak. - Może tą łódkę ten? - zaproponowała w końcu unosząc rękę i wyciągając różdżkę z kieszeni wskazując nią drewniany przedmiot. - Wingardium Leviosa. - zainkantowała, powinno się udać, to zaklęcie to nawet w miarę umiała.
| odpisane!
Przekazała pieniądze zgodnie ze słowami Percivala panu Vincentowi i sama do kapitana to sie za bardzo nie pchała, bo nie było też i po co. Gadać coś tam umawiała, ale przekonywać to już mniej. Głównie godziła się albo nie ze zdaniem kogoś, bo swoje zawsze miała. Ale chyba się udało bo okręt zaczął się okręcać a potem popłynął dalej chyba tam, gdzie chcieli żeby płynąć miał. W końcu też znaleźli się na szalupie i z niej to już prosta droga na wyspę. Cóż, na której nie było nikogo. Strach trochę, ale rzeczy ważne i ważniejsze były przecież. Milczała, rozglądając się wokół i marszcząc brwi trochę. Naprawdę dobrze, że nie była tutaj sama. No i mimo wszystko wyspa spora się wydawała.
- Od czego zaczniemy? - chciała wiedzieć, rozglądając się po mężczyznach, bo przecież to oni a nie ona byli wcześniej na wyprawach. - Zrobię ino co powiecie. - złapała się pod boki - po tym, jak odłożyła swoją torbę na ziemię i zmierzyła spojrzeniem zieleń która rozciągała się dalej. - Wchodzimy od razu no i ten, w którą? - kolejne pytania, bo naprawdę wolała to wszystko ustalić na początku wiedzieć, co i jak. - Może tą łódkę ten? - zaproponowała w końcu unosząc rękę i wyciągając różdżkę z kieszeni wskazując nią drewniany przedmiot. - Wingardium Leviosa. - zainkantowała, powinno się udać, to zaklęcie to nawet w miarę umiała.
| odpisane!
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Tangwystl Hagrid' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Każda chwila spędzona na statku była udręką. Każde najmniejsze kołysanie łodzi wprawiało mnie w coraz większy, fizyczny dyskomfort, a zawartość - nikła - żołądka przewracała się złowieszczo. Sam już nie byłem pewien jak długo Tangwystl i Percival rozmawiali z kapitanem, lecz chwile te ciągnęły się w nieskończoność i już gotów byłem wyciągnąć z zaczarowanej torby, otrzymanej od Skamandera, swoją miotłę, wsiąść na nią i spróbować dolecieć na pewien grunt wyspy. Zanim zrealizowałem jednak ten ryzykowny plan, oni powrócili z dobrymi wieściami. Kapitan zgodził się pożeglować dalej, wzdłuż wyspy, aby poszukać bezpieczniejszego miejsca na opuszczenie naszej szalupy.
Poczułem się przez to jeszcze paskudniej, kiedy zaczęto manewrować przy zmianie kursu łajby, krew odpłynęła mi z twarzy; właściwie cały ten czas spędziłem przy burcie, pewien, że zaraz znowu zwymiotuję. Chwila, kiedy schodziłem po drabince do szalupy okazała się jedną z lepszych od grubo ponad doby. Wciąż nie czułem się dobrze, ale złapałem za wiosła i kiedy tylko reszta również zajęła swoje miejsca w szalupie, zacząłem wiosłować, aby dotrzeć jak najszybciej do brzegu.
Dzięki ci, Merlinie..., tłukło się po mojej głowie, kiedy wreszcie stanąłem na nieruchomej ziemi, gorącym piachu. Wziąwszy kilka głębokich oddechów, po których poczułem, że robi mi się lżej na żołądku, wreszcie rozejrzałem się dookoła, dostrzegając coś więcej niż biel piachu i zieloną ścianę gęstej dżungli.
- Od zabezpieczenia łodzi - odpowiedziałem na pytanie panny Hagrid. Ona zdążyła jednak rzucić zaklęcie, które uniosło w górę łódź, do której odłożyliśmy wcześniej wiosła. - Przenieś ją w głąb Wyspy, pod ścianę drzew, by przypływ jej nie zabrał - zaproponowałem, poprawiając zaczarowaną torbę, w której miałem cały dobytek. Podwinąłem rękawy i wsparłem dłonie o biodra, spoglądając na towarzyszy. - Trzeba zacząć od tego, aby znaleźć miejsce na obozowisko i wodę pitną zanim zapadnie zmrok. Nie sądzę, by rozdzielanie się na kilka grup było dobrym pomysłem. W większej grupie będzie bezpieczniej. Możemy najpierw ruszyć w kierunku zachodnim, jeśli będzie jeszcze jasno, zobaczymy, czy trafimy na ślad obozowisk Bagmana - mówiłem dalej. Zawiesiłem spojrzenie na Vincencie. - Vincent, znasz zaklęcie Herbarius Nuntius? - zastanowiłem się. Sam wyciągnąłem swoją różdżkę, aby rzucić inne: - [b]Cave Inimicum.
Poczułem się przez to jeszcze paskudniej, kiedy zaczęto manewrować przy zmianie kursu łajby, krew odpłynęła mi z twarzy; właściwie cały ten czas spędziłem przy burcie, pewien, że zaraz znowu zwymiotuję. Chwila, kiedy schodziłem po drabince do szalupy okazała się jedną z lepszych od grubo ponad doby. Wciąż nie czułem się dobrze, ale złapałem za wiosła i kiedy tylko reszta również zajęła swoje miejsca w szalupie, zacząłem wiosłować, aby dotrzeć jak najszybciej do brzegu.
Dzięki ci, Merlinie..., tłukło się po mojej głowie, kiedy wreszcie stanąłem na nieruchomej ziemi, gorącym piachu. Wziąwszy kilka głębokich oddechów, po których poczułem, że robi mi się lżej na żołądku, wreszcie rozejrzałem się dookoła, dostrzegając coś więcej niż biel piachu i zieloną ścianę gęstej dżungli.
- Od zabezpieczenia łodzi - odpowiedziałem na pytanie panny Hagrid. Ona zdążyła jednak rzucić zaklęcie, które uniosło w górę łódź, do której odłożyliśmy wcześniej wiosła. - Przenieś ją w głąb Wyspy, pod ścianę drzew, by przypływ jej nie zabrał - zaproponowałem, poprawiając zaczarowaną torbę, w której miałem cały dobytek. Podwinąłem rękawy i wsparłem dłonie o biodra, spoglądając na towarzyszy. - Trzeba zacząć od tego, aby znaleźć miejsce na obozowisko i wodę pitną zanim zapadnie zmrok. Nie sądzę, by rozdzielanie się na kilka grup było dobrym pomysłem. W większej grupie będzie bezpieczniej. Możemy najpierw ruszyć w kierunku zachodnim, jeśli będzie jeszcze jasno, zobaczymy, czy trafimy na ślad obozowisk Bagmana - mówiłem dalej. Zawiesiłem spojrzenie na Vincencie. - Vincent, znasz zaklęcie Herbarius Nuntius? - zastanowiłem się. Sam wyciągnąłem swoją różdżkę, aby rzucić inne: - [b]Cave Inimicum.
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Zachowanie pewności siebie przy Sorensenie nie należało do zadań najprostszych – zwłaszcza, gdy kapitan patrzył na nich jak na niereformowalnych żółtodziobów, a walczący z kolejnymi falami mdłości Percival czuł się, cóż, właśnie tak – ale szczęśliwie tam, gdzie zabrakło argumentów, pomogło złoto; podziękował kapitanowi, przystając na jego warunki od razu, zanim ten zdążyłby zmienić zdanie, po czym ruszył z powrotem do pozostałych czarodziejów, żeby przekazać im dobre wieści. Z samej podróży w głąb zatoki nie zapamiętał wiele – gdy tylko statek zaczął zmieniać kurs, kołysząc się na rozbijających się o wyspę falach, Percival powędrował gdzieś w stronę burty, oddalając się od reszty i spędzając kilka trudnych chwil na beznadziejnych próbach uspokojenia wywracającego się na drugą stronę żołądka. Kątem oka, kilka metrów dalej, dostrzegał Dearborna, który wyglądał podobnie do tego, jak on sam się czuł, ale celowo starał się na niego nie patrzeć; własna słabość i tak już budziła w nim wystarczające zażenowanie, nie potrzebował w tym wszystkim mieć towarzysza – a już na pewno nie takiego, który łypał na niego podejrzliwie przy każdym kroku, zapewne czekając tylko na jakieś potknięcie.
Po zejściu do szalupy niemal od razu chwycił za drugą parę wioseł, odnajdując niejakie ukojenie w prostej czynności wiosłowania; stając na piaszczystym brzegu, zachwiał się – przez ostatnich kilka godzin zdążył odzwyczaić się od stałości nieruchomego lądu – ale kilka głębokich wdechów pomogło mu wrócić do siebie. Rozejrzał się dookoła, dostrzegając, że zarówno Tangwystl, jak i Cedric przeszli już do działania. W polecenia tego drugiego wtrącać się nie miał zamiaru, podążył więc za czarownicą, czekając, aż opuści podniesioną łódkę na płaską połać terenu tuż przy drzewach – żeby później samemu popchnąć ją nieco dalej. – Nie powinniśmy zostawiać po sobie śladów – powiedział, na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli. Wyspa co prawda na pierwszy rzut oka wyglądała na całkowicie opuszczoną, ale ostatecznie nie mogli być tego pewni; jeżeli pomiędzy bujną roślinnością coś się kryło, wolał, by pozostało nieświadome ich pojawienia się. Wyciągnął z kieszeni różdżkę, końcem palisandrowego drewna stukając dwa razy w burtę łodzi. – Pluto – wypowiedział wyraźnie, mając nadzieję, że łódź rozmyje się w powietrzu, znikając wszystkim z oczu. Jednocześnie postarał się zapamiętać miejsce, w którym je zostawili; jeśli wiedziało się, czego szukać, nie było to takie trudne.
– Niech będzie zachód – zgodził się z Dearbornem; ten kierunek wydawał mu się tak samo dobry jak każdy inny, póki co nic konkretnego nie zwróciło jego uwagi. Słysząc znajomą inkantację zaklęcia, posłał pytające spojrzenie w stronę aurora. – Cokolwiek? – zapytał, oglądając się również na Vincenta.
Po zejściu do szalupy niemal od razu chwycił za drugą parę wioseł, odnajdując niejakie ukojenie w prostej czynności wiosłowania; stając na piaszczystym brzegu, zachwiał się – przez ostatnich kilka godzin zdążył odzwyczaić się od stałości nieruchomego lądu – ale kilka głębokich wdechów pomogło mu wrócić do siebie. Rozejrzał się dookoła, dostrzegając, że zarówno Tangwystl, jak i Cedric przeszli już do działania. W polecenia tego drugiego wtrącać się nie miał zamiaru, podążył więc za czarownicą, czekając, aż opuści podniesioną łódkę na płaską połać terenu tuż przy drzewach – żeby później samemu popchnąć ją nieco dalej. – Nie powinniśmy zostawiać po sobie śladów – powiedział, na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli. Wyspa co prawda na pierwszy rzut oka wyglądała na całkowicie opuszczoną, ale ostatecznie nie mogli być tego pewni; jeżeli pomiędzy bujną roślinnością coś się kryło, wolał, by pozostało nieświadome ich pojawienia się. Wyciągnął z kieszeni różdżkę, końcem palisandrowego drewna stukając dwa razy w burtę łodzi. – Pluto – wypowiedział wyraźnie, mając nadzieję, że łódź rozmyje się w powietrzu, znikając wszystkim z oczu. Jednocześnie postarał się zapamiętać miejsce, w którym je zostawili; jeśli wiedziało się, czego szukać, nie było to takie trudne.
– Niech będzie zachód – zgodził się z Dearbornem; ten kierunek wydawał mu się tak samo dobry jak każdy inny, póki co nic konkretnego nie zwróciło jego uwagi. Słysząc znajomą inkantację zaklęcia, posłał pytające spojrzenie w stronę aurora. – Cokolwiek? – zapytał, oglądając się również na Vincenta.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Norweg skupił spojrzenie na kapitanie statku. Został na miejscu i tylko z odległości przypatrywał się wymianie zdań między Percivalem a swoim pobratymcem. Na szczęście pertraktacje nie zajęły długo. Po chwili statek zmienił nieco kurs, zaczynając manewrować w stronę zachodu, a później północy. Zerkał wtedy między Dearbornem a Percivalem, którzy kurczowo czepiali się burty. Sam Ingisson też zresztą nie był fanem tego co działo się ze statkiem, więc po prostu ze swojego siadu opadł w tył, kładąc się na deskach statku i przymykając oczy, oddychając powoli. Nadszedł jednak moment, w którym mieli przenieść się do szalupy. Norweg prędko zebrał ich bagaże i przerzucił je w dół, do znajdującej się już w małej łódce kompanów, a po tym sam zszedł po sznurowej drabince do szalupy.
W istocie to co wyglądało na zatokę okazało się zatoką. Może nie tak łagodną jak na prowizorycznej mapie jaką dysponowali, ale wciąż. Mieli naprawdę dobre miejsce, w którym mogli zacząć kolejny etap podróży. Kiedy jednak dopłynęli do brzegu, a morski wiatr przestał przeganiać ciepło, w pełni uderzyła Norwega parność tego miejsca. Prędko na jego bladą skórę wkroczyły rumieńce, a skronie zaczął zdobić pot. I nawet przewiewna koszula nie przynosiła za wiele ochłody.
W milczeniu obserwował jak jego towarzysze zajmują się łodzią, samemu wciąż trzymając mapę.
— Na zachód prawdopodobnie będzie rzeka — przytaknął na zapadłą decyzję, z którą nawet nie było jak się sprzeczać. Nie mieli za wiele poszlak do wykorzystania, a jeżeli faktycznie ta wyrwa w linii brzegowej była rzeką to mogli mieć dostęp do wody pitnej: albo z rzeki, albo z jakiegoś jej dopływu, jeżeli taki istniał. — Wyspa jest wyższa na północnym wschodzie, obniża się w kierunku południowego zachodu. Tak jak biegnie oś — powiedział, palcem przejeżdżając po konkretnej strukturze zaznaczonej na mapie. Zwinął później kawałek pergaminu i ostrożnie go schował do torby. W dłoni miał różdżkę, nawet jeżeli nie potrafił uczynić nią jakiejś wyjątkowo zabójczej magii, ale lepiej mieć ją w pogotowiu niż nie mieć. Zamiast tego postanowił rozejrzeć się po okolicy gdy jego towarzysze kończyli ukrywać ślady ich pojawienia się na wyspie.
| To klasycznie,rzut na spostrzegawczość
W istocie to co wyglądało na zatokę okazało się zatoką. Może nie tak łagodną jak na prowizorycznej mapie jaką dysponowali, ale wciąż. Mieli naprawdę dobre miejsce, w którym mogli zacząć kolejny etap podróży. Kiedy jednak dopłynęli do brzegu, a morski wiatr przestał przeganiać ciepło, w pełni uderzyła Norwega parność tego miejsca. Prędko na jego bladą skórę wkroczyły rumieńce, a skronie zaczął zdobić pot. I nawet przewiewna koszula nie przynosiła za wiele ochłody.
W milczeniu obserwował jak jego towarzysze zajmują się łodzią, samemu wciąż trzymając mapę.
— Na zachód prawdopodobnie będzie rzeka — przytaknął na zapadłą decyzję, z którą nawet nie było jak się sprzeczać. Nie mieli za wiele poszlak do wykorzystania, a jeżeli faktycznie ta wyrwa w linii brzegowej była rzeką to mogli mieć dostęp do wody pitnej: albo z rzeki, albo z jakiegoś jej dopływu, jeżeli taki istniał. — Wyspa jest wyższa na północnym wschodzie, obniża się w kierunku południowego zachodu. Tak jak biegnie oś — powiedział, palcem przejeżdżając po konkretnej strukturze zaznaczonej na mapie. Zwinął później kawałek pergaminu i ostrożnie go schował do torby. W dłoni miał różdżkę, nawet jeżeli nie potrafił uczynić nią jakiejś wyjątkowo zabójczej magii, ale lepiej mieć ją w pogotowiu niż nie mieć. Zamiast tego postanowił rozejrzeć się po okolicy gdy jego towarzysze kończyli ukrywać ślady ich pojawienia się na wyspie.
| To klasycznie,rzut na spostrzegawczość
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Asbjorn Ingisson' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
The member 'Asbjorn Ingisson' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 6
'k10' : 6
Łódź uniosła się nieznacznie w powietrze. Tangie mogła swobodnie przeciągnąć ją ruchem różdżki w głąb lądu. Percival z powodzeniem skrył ją pod urokiem. Łódź zniknęła.
Asbjorn próbował się rozejrzeć, lecz wciąż wiszące na niebie słońce oślepiało. Widział tyle, że za nim jest woda, a przed nim piasek z którego wyrasta ściana tropikalnej roślinności. Koło stopy leżał kamień. Wyglądał na twardego. Lepiej było go przypadkiem nie kopnąć.
Cedric po rzuceniu zaklęcia nie wykrył żadnych istot. Mógł być pewien, że w obrębie kilku najbliższych mil byli jedynymi formami wyższej inteligencji. Być może nawet jedynymi. Okolica wyglądała zdecydowanie na dziką, dziewiczą. Jeżeli ktokolwiek tu kiedyś był to czas i natura zatarły wszystkie tego ślady. Flora wyrastała z ziemi gęstą ścianą, a Fauna była wszechobecna - oszacowanie jej mnogości nie było możliwie. Ze strony tropikalnych palm dochodziły nawoływania ptaków, co jakiś czas dało się słyszeć niezidentyfikowane skowyty. W chwili w której Dearborn zamierzał ruszyć w obranym przez siebie kierunku mógł usłyszeć nieprzyjemne chrupniecie. Towarzyszyło temu uczucie podobne do rozdeptania sporego ślimaka. Kiedy auror spojrzał pod nogi to z pod jego podeszwy prawego buta wystawał rzędy patykowatych odnóży. Dziwna, egzotyczna, przerośnięta i zdecydowanie martwa już odmiana chropniaka przywarła z mazistymi sokami do buta. Niezrażony tragiczną śmiercią pobratymca, drugi chropniak wielkości pięści nieporadnie próbował wspiąć się wyżej zaplątując o sznurówki. Mleczno-pomarańczowa skorupka sprawnie maskowała żyjątko przyciągnięte magią artefaktów oraz różdżki, którą dzierżył czarodziej - jarzeniowo żółte oczy osadzone na przedłużeniach oczodołów ze smakiem się w nią wpatrywały.
Skupiona na przenoszeniu łodzi Tangie nie od razu mogła zdać sobie sprawę z tego, że również stała się ofiarą zainteresowania tego stworzenia. Zaczęło się od uczucia zsuwającej się skarpety na lewej nodze, a potem iskania skóry szczudłowatymi odnóżami. Po podniesieniu rąbka spódnicy spojrzenie czarownicy mogło zrównać się natychmiastowo z okrągłymi oczkami stworzenia, które z trudem zawisło w połowie wysokości łydki.
Dziwne chropniaki choć zaskakiwały wielkością, można było strącić je względnie łatwo.
Podróż w obranym kierunku początkowo nie stwarzała trudności, lecz w miarę upływu czasu wytyczanie ścieżki stawało się coraz trudniejsze. Z ziemi wystawały powykręcane korzenie drzew. Były śliskie i porośnięte mchem. Grunt był dość grząski, wilgotny. Drzewa wokół pięły się wysoko. Ich korony pełne soczystych liści niemalże odcinały dostęp do dziennego światła. Powietrze było parne i duszne. Gdzieniegdzie pojawiały się wielkie głazy na których w fikuśny sposób podpierała się roślinność tworząc naturalny labirynt. Łatwo można było stracić orientację.
Asbjorn poczuł lekkie zniechęcenie. Trudno było powiedzieć czy to właśnie z powodu niesprzyjających warunków w których musiał zachować czujność, czy kryło się za tym coś innego.
Cedric jako pierwszy w pewnym momencie dostrzegł migające w koronach drzew żółte światło. Początkowo jedno, a po chwili już kilka. Przypominały światełka na świątecznej choince. Dopiero kiedy Percival przyjrzał się zjawisku mógł być pewien, że na ich drodze znajdowała się grupa żabertów - pół małp, pół żab. Umiejscowiony na ich czole bąbel połyskiwał w przypadku niebezpieczeństwa. U bardziej popularnej, amerykańskiej, częściowo udomowionej i niemalże nie występującej dziko rasie - gruczoł ten połyskiwał na czerwono. Pomimo tej drobnej różnicy Blake mógł być pewien, że zwierzęta należały do tej samej rodziny. Czy należało zignorować zachowanie stworzeń i nie zbaczać z trasy, czy jednak spróbować wytyczyć ścieżkę, która umożliwi ich wyminięcie?
|każdy rzuca k100 na zwinność, teren jest nieprzyjazny i tylko refleks może was uchronić przed upadkiem lub chwycenia czegoś co mogłoby waz zranić. ST potrzebne do nie zrobienia sobie krzywdy o coś ostrego lub wystającego to 60. Rzut nie jest akcją.
|Aby się nie zgubić przynajmniej 1 postać musi wyrzucić 60 na astronomię
|Każdy z ONMS na I rozpoznaje zwierzę podobne do chropniaka, tylko Percival rozpoznaje żaberty
|żywotność: Asbjorn 209/214 (-5 psychiczne)
Asbjorn próbował się rozejrzeć, lecz wciąż wiszące na niebie słońce oślepiało. Widział tyle, że za nim jest woda, a przed nim piasek z którego wyrasta ściana tropikalnej roślinności. Koło stopy leżał kamień. Wyglądał na twardego. Lepiej było go przypadkiem nie kopnąć.
Cedric po rzuceniu zaklęcia nie wykrył żadnych istot. Mógł być pewien, że w obrębie kilku najbliższych mil byli jedynymi formami wyższej inteligencji. Być może nawet jedynymi. Okolica wyglądała zdecydowanie na dziką, dziewiczą. Jeżeli ktokolwiek tu kiedyś był to czas i natura zatarły wszystkie tego ślady. Flora wyrastała z ziemi gęstą ścianą, a Fauna była wszechobecna - oszacowanie jej mnogości nie było możliwie. Ze strony tropikalnych palm dochodziły nawoływania ptaków, co jakiś czas dało się słyszeć niezidentyfikowane skowyty. W chwili w której Dearborn zamierzał ruszyć w obranym przez siebie kierunku mógł usłyszeć nieprzyjemne chrupniecie. Towarzyszyło temu uczucie podobne do rozdeptania sporego ślimaka. Kiedy auror spojrzał pod nogi to z pod jego podeszwy prawego buta wystawał rzędy patykowatych odnóży. Dziwna, egzotyczna, przerośnięta i zdecydowanie martwa już odmiana chropniaka przywarła z mazistymi sokami do buta. Niezrażony tragiczną śmiercią pobratymca, drugi chropniak wielkości pięści nieporadnie próbował wspiąć się wyżej zaplątując o sznurówki. Mleczno-pomarańczowa skorupka sprawnie maskowała żyjątko przyciągnięte magią artefaktów oraz różdżki, którą dzierżył czarodziej - jarzeniowo żółte oczy osadzone na przedłużeniach oczodołów ze smakiem się w nią wpatrywały.
Skupiona na przenoszeniu łodzi Tangie nie od razu mogła zdać sobie sprawę z tego, że również stała się ofiarą zainteresowania tego stworzenia. Zaczęło się od uczucia zsuwającej się skarpety na lewej nodze, a potem iskania skóry szczudłowatymi odnóżami. Po podniesieniu rąbka spódnicy spojrzenie czarownicy mogło zrównać się natychmiastowo z okrągłymi oczkami stworzenia, które z trudem zawisło w połowie wysokości łydki.
Dziwne chropniaki choć zaskakiwały wielkością, można było strącić je względnie łatwo.
Podróż w obranym kierunku początkowo nie stwarzała trudności, lecz w miarę upływu czasu wytyczanie ścieżki stawało się coraz trudniejsze. Z ziemi wystawały powykręcane korzenie drzew. Były śliskie i porośnięte mchem. Grunt był dość grząski, wilgotny. Drzewa wokół pięły się wysoko. Ich korony pełne soczystych liści niemalże odcinały dostęp do dziennego światła. Powietrze było parne i duszne. Gdzieniegdzie pojawiały się wielkie głazy na których w fikuśny sposób podpierała się roślinność tworząc naturalny labirynt. Łatwo można było stracić orientację.
Asbjorn poczuł lekkie zniechęcenie. Trudno było powiedzieć czy to właśnie z powodu niesprzyjających warunków w których musiał zachować czujność, czy kryło się za tym coś innego.
Cedric jako pierwszy w pewnym momencie dostrzegł migające w koronach drzew żółte światło. Początkowo jedno, a po chwili już kilka. Przypominały światełka na świątecznej choince. Dopiero kiedy Percival przyjrzał się zjawisku mógł być pewien, że na ich drodze znajdowała się grupa żabertów - pół małp, pół żab. Umiejscowiony na ich czole bąbel połyskiwał w przypadku niebezpieczeństwa. U bardziej popularnej, amerykańskiej, częściowo udomowionej i niemalże nie występującej dziko rasie - gruczoł ten połyskiwał na czerwono. Pomimo tej drobnej różnicy Blake mógł być pewien, że zwierzęta należały do tej samej rodziny. Czy należało zignorować zachowanie stworzeń i nie zbaczać z trasy, czy jednak spróbować wytyczyć ścieżkę, która umożliwi ich wyminięcie?
|każdy rzuca k100 na zwinność, teren jest nieprzyjazny i tylko refleks może was uchronić przed upadkiem lub chwycenia czegoś co mogłoby waz zranić. ST potrzebne do nie zrobienia sobie krzywdy o coś ostrego lub wystającego to 60. Rzut nie jest akcją.
|Aby się nie zgubić przynajmniej 1 postać musi wyrzucić 60 na astronomię
|Każdy z ONMS na I rozpoznaje zwierzę podobne do chropniaka, tylko Percival rozpoznaje żaberty
|żywotność: Asbjorn 209/214 (-5 psychiczne)
I show not your face but your heart's desire
Zajęła się przenoszeniem łódki, bo to się zdawało ino logiczne dość. Zostawić ją w wodzie niedobrze było, bo mogła im woda ją zabrać a wtedy już zero nadziei na wydostanie się - przynajmniej w jej oczach. No bo ten, miotła to przez głowę nie przeszła jej wcale, bo ostatecznie środek transportu właśnie ten z głowy całkowicie wyrzuciła. Z początku nie poczuła niczego dziwnego. Ot, zsuwająca się skarpetka, skupiła się na łodzi, żeby przenieść ją tam, gdzie Cedric powiedział i dopiero kiedy skończyła szczypanie na łydce stało się wyraźniejsze. Ręką, którą trzymała różdżkę podwinęła ją do góry, natrafiając na dwa, wystające ślepia. Zamrugała kilka razy, a potem schyliła się, żeby w drugą złapać zwierzę. Podstawiła je pod nos, a potem rękę skierowała w stronę Percivala.
- Nie jest on jakiś za wielki? - były tylko jedne stworzenia, które wzbudzały w niej całkowite obrzydzenie i strach. Chropianki nie należały do nich. Ale podjęte kolejno działania zmusiły ją do odłożenia stworzenia na piasek i wzięcie do roboty.
- Więc na zachód! - podsumowała dość optymistycznie, bo nie widziała powodów, żeby w sumie nie czuć czegoś, co ekscytacje przypominało chociaż odrobinę i mieszało się ze strachem. Wylądowała gdzieś w środku grupy nie zastanawiając się nad tym, czy specjalnie tak wyszło, czy też całkiem przypadkiem. Z każdym krokiem coraz trudniej szło przedzieranie się przez las. Im bardziej w głąb, tym gęstszy się zdawał. Skupiała się na tym żeby pamiętać, kiedy zbaczali chociaż trochę. Zachód to zachód nie?
Temperatury zdecydowanie różniły się od tych angielskich. Czuć można to było od razu. Miała wrażenie że i tak nie za grube ubrania przylepiają się do skóry i zahaczają o gałęzie. Im dalej szli, tym większym wysiłkiem zdawał się każdy krok i pokonanie każdego metra.
Coś przyciągnęło na chwilę jej spojrzenie nad głowami, żółty punkt, jeden, drugi. A może uniosła je w ślad za innymi. Nie miała pojęcie, czym to było, może jedynie złudzeniem?
| to rzucam na zwinność k100
i na astronomie(I poziom)?
- Nie jest on jakiś za wielki? - były tylko jedne stworzenia, które wzbudzały w niej całkowite obrzydzenie i strach. Chropianki nie należały do nich. Ale podjęte kolejno działania zmusiły ją do odłożenia stworzenia na piasek i wzięcie do roboty.
- Więc na zachód! - podsumowała dość optymistycznie, bo nie widziała powodów, żeby w sumie nie czuć czegoś, co ekscytacje przypominało chociaż odrobinę i mieszało się ze strachem. Wylądowała gdzieś w środku grupy nie zastanawiając się nad tym, czy specjalnie tak wyszło, czy też całkiem przypadkiem. Z każdym krokiem coraz trudniej szło przedzieranie się przez las. Im bardziej w głąb, tym gęstszy się zdawał. Skupiała się na tym żeby pamiętać, kiedy zbaczali chociaż trochę. Zachód to zachód nie?
Temperatury zdecydowanie różniły się od tych angielskich. Czuć można to było od razu. Miała wrażenie że i tak nie za grube ubrania przylepiają się do skóry i zahaczają o gałęzie. Im dalej szli, tym większym wysiłkiem zdawał się każdy krok i pokonanie każdego metra.
Coś przyciągnęło na chwilę jej spojrzenie nad głowami, żółty punkt, jeden, drugi. A może uniosła je w ślad za innymi. Nie miała pojęcie, czym to było, może jedynie złudzeniem?
| to rzucam na zwinność k100
i na astronomie(I poziom)?
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
28.11-04.12 '57, Tropikalna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki