Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki
28.11-04.12 '57, Tropikalna wyspa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tropikalna wyspa
Tropikalna wyspa pełna niespotykanych stworzeń i roślin. Klimat jest gorący, parny, duszny, Start 28 listopada
Cedric, Asbjorn, Tangie, Percival, Vincent - Wydarzenie dotyczące badań
Opłacenie wyprawy zgodnie z punktem 2b badań, łącznie 1000 galeonów (5 osób po 200): Vincent 80, Hagrid 200, Cedric 320, Asbjorn 200, Percival 200
Cedric, Asbjorn, Tangie, Percival, Vincent - Wydarzenie dotyczące badań
Opłacenie wyprawy zgodnie z punktem 2b badań, łącznie 1000 galeonów (5 osób po 200): Vincent 80, Hagrid 200, Cedric 320, Asbjorn 200, Percival 200
I show not your face but your heart's desire
The member 'Tangwystl Hagrid' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k100' : 51
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k100' : 51
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, kiedy Percival zasugerował, że nie powinniśmy pozostawiać po sobie śladów. Sam powinienem był o tym pomyśleć i to zrobić, lecz osłabienie po chorobie morskiej, która męczyła mój żołądek zdecydowanie za długo, dawało o sobie znać. Potrzebowałem po tym odpocząć, lecz nie było na tu czasu. Skinąłem więc głową, z lekką wdzięcznością, gdy Blake załatwił to sam.
- Słuszna uwaga - przyznałem, obserwując jak łódź znika, starając się jednocześnie zapamiętać dokładnie tę okolicę i miejsce, gdzie ją zostawiliśmy, Utkwiłem znów pytające spojrzenie na twarzy Vincenta, ciekaw, czy będzie w stanie rzucić zaklęcie, o którym mówiłem. Dodatkowa ochrona by nie zaszkodziła. - Tyle dobrego, jeśli uda nam się znaleźć rzekę ze słodką wodą chociaż - odpowiedziałem na słowa Asbjorna. Zachodni kierunek zaproponowałem raczej przypadkowo, bo i tak trzeba było go sprawdzić, a wydawało mi się, że w tę stronę dłużej skorzystamy ze słońca, póki nie zajdzie. Rzuciłem zaklęcie, aby przekonać się, czy coś czai się w pobliżu. Coś ludzkiego, a przynajmniej humanoidalnego bądź magicznego. W mnogość fauny nie wątpiłem. Ledwie postawiłem stopę na białym piachu, a moich uszu doszły śpiewy rajskich ptaków i cykanie licznych owadów. One jedna, poza śmierciotulami, nieszczególnie mnie interesowały. Może zaś powinny, bo gdy tylko postawiłem krok coś chrupnęło.
- Cholera - mruknąłem, cofając się, kiedy dostrzegłem pod butem jakieś odnóża. - Co to jest - warknąłem podirytowany. Naprawdę już na wstępie coś musiało się do mnie przyczepić? - Poza tym czymś w pobliżu, póki co, nic nie ma - poinformowałem innych o efekcie swojego zaklęcia.
Odepchnąłem to pomarańczowe coś od siebie butem ze wstrętem i bez najmniejszego sentymentu, po czym ruszyłem pewnym krokiem w zachodnim kierunku - mając nadzieję, że los oszczędzi mi podobnych niespodzianek przynajmniej dzisiaj.
Przedzieranie się przez dżunglę okazało się trudniejsze, niż sądziłem. Wilgotne i parne powietrze sprawiało, że dla kogoś wychowanego w umiarkowanym klimacie Anglii oddychać było wyjątkowo trudno. Roślinność zaś stawała się coraz gęstsza i bardziej nieprzyjazna. Nie miałem pojęcia, czy zaraz coś nie wyciągnie ku nam morderczych macek albo kolców - mogłem polegać jedynie na ostrzeżeniach Vincenta.
- Widzicie to? - spytałem, zatrzymawszy się i wskazując gestem na pomarańczowe punkty przypominające światełka na świątecznej choince. Spojrzałem w kierunku Percivala. Czy to mogło mieć coś wspólnego ze śmierciotulami? Wydawało mi się, że nie, nic o pomarańczowych światłach wcześniej nie wspominał i nic o nich nie było w materiałach, które nam z Vincentem przysłali... Mogłem się jednak mylić.
1. zwinność
2. astronomia (poziom 0..)
- Słuszna uwaga - przyznałem, obserwując jak łódź znika, starając się jednocześnie zapamiętać dokładnie tę okolicę i miejsce, gdzie ją zostawiliśmy, Utkwiłem znów pytające spojrzenie na twarzy Vincenta, ciekaw, czy będzie w stanie rzucić zaklęcie, o którym mówiłem. Dodatkowa ochrona by nie zaszkodziła. - Tyle dobrego, jeśli uda nam się znaleźć rzekę ze słodką wodą chociaż - odpowiedziałem na słowa Asbjorna. Zachodni kierunek zaproponowałem raczej przypadkowo, bo i tak trzeba było go sprawdzić, a wydawało mi się, że w tę stronę dłużej skorzystamy ze słońca, póki nie zajdzie. Rzuciłem zaklęcie, aby przekonać się, czy coś czai się w pobliżu. Coś ludzkiego, a przynajmniej humanoidalnego bądź magicznego. W mnogość fauny nie wątpiłem. Ledwie postawiłem stopę na białym piachu, a moich uszu doszły śpiewy rajskich ptaków i cykanie licznych owadów. One jedna, poza śmierciotulami, nieszczególnie mnie interesowały. Może zaś powinny, bo gdy tylko postawiłem krok coś chrupnęło.
- Cholera - mruknąłem, cofając się, kiedy dostrzegłem pod butem jakieś odnóża. - Co to jest - warknąłem podirytowany. Naprawdę już na wstępie coś musiało się do mnie przyczepić? - Poza tym czymś w pobliżu, póki co, nic nie ma - poinformowałem innych o efekcie swojego zaklęcia.
Odepchnąłem to pomarańczowe coś od siebie butem ze wstrętem i bez najmniejszego sentymentu, po czym ruszyłem pewnym krokiem w zachodnim kierunku - mając nadzieję, że los oszczędzi mi podobnych niespodzianek przynajmniej dzisiaj.
Przedzieranie się przez dżunglę okazało się trudniejsze, niż sądziłem. Wilgotne i parne powietrze sprawiało, że dla kogoś wychowanego w umiarkowanym klimacie Anglii oddychać było wyjątkowo trudno. Roślinność zaś stawała się coraz gęstsza i bardziej nieprzyjazna. Nie miałem pojęcia, czy zaraz coś nie wyciągnie ku nam morderczych macek albo kolców - mogłem polegać jedynie na ostrzeżeniach Vincenta.
- Widzicie to? - spytałem, zatrzymawszy się i wskazując gestem na pomarańczowe punkty przypominające światełka na świątecznej choince. Spojrzałem w kierunku Percivala. Czy to mogło mieć coś wspólnego ze śmierciotulami? Wydawało mi się, że nie, nic o pomarańczowych światłach wcześniej nie wspominał i nic o nich nie było w materiałach, które nam z Vincentem przysłali... Mogłem się jednak mylić.
1. zwinność
2. astronomia (poziom 0..)
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 53
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 53
– Chropianek – odezwał się, odruchowo odpowiadając na pytanie rzucone przez Cedrica, gdy auror odrzucił od siebie rozgniecione butem stworzenie. – Przyciąga je magia – dodał po chwili, w duchu dziwiąc się, że czarodziej o tym nie wiedział; szkodniki były dość powszechne i sama ich obecność nie niepokoiła Percivala – ale, jak słusznie zauważyła Tangwystl, ich rozmiary zasługiwały co najmniej na zdumione uniesienie brwi. – Te występujące w Anglii rzeczywiście są mniejsze – odpowiedział jej, przyglądając się z zainteresowaniem stworzeniu, gdy wyciągnęła je w jego stronę. Gdyby mieli więcej czasu, chętnie przyjrzałby się im dokładniej – ale badanie magicznej fauny nie było ich celem; ten znajdował się gdzieś wśród wznoszącej się przed nimi ściany roślinności, i najlepiej byłoby dla nich wszystkich, gdyby szybko do niego dotarli. – Ale w ciepłym klimacie to się zdarza – powiedział po chwili, póki co nie znajdując powodów do niepokoju – choć, jak się okazało, te dogoniły ich już chwilę później.
Trasa, którą obrali, przesuwając się mozolnie w głąb wyspy, nie należała do prostych; dokładnie tak, jak można było się spodziewać, wraz z każdym przebytym metrem, roślinność stawała się gęstsza, bardziej dzika, nieokiełznana; starał się mieć oczy dookoła głowy, uważając na wystające zewsząd gałęzie i zagradzające przejście pnącza, nie mając ochoty na własnej skórze sprawdzać, jak bardzo mogły być ostre lub trujące. Robiło mu się też gorąco, parnym, wilgotnym powietrzem ciężko się oddychało – więc nie minęło dużo czasu nim koszula przykleiła mu się do pleców, a pot zaczął spływać za kołnierz.
Skupiając się na tyczeniu ścieżki, nie spoglądał w górę, migające między listowiem światła dostrzegł więc dopiero, gdy dotarł do niego głos Cedrica; zatrzymał na nich spojrzenie, najpierw na jednym, później następnym – niedługo później rozpoznając też resztę: charakterystyczne ciała przypominające skrzyżowanie żaby i małpy, wyłupiaste oczy, zęby błyskające groźnie, ostre jak brzytwy – zdolne nie tylko do rozcięcia skóry, ale i przedarcia się bez większego trudu przez mięśnie, oderwania ich od kości. Ile ich było? Starał się przeliczyć je pobieżnie, gęsta roślinność utrudniała mu jednak widoczność. Zwolnił kroku – powoli, tak, żeby nie zaalarmować ani swoich towarzyszy, ani tym bardziej przyglądających im się z góry stworzeń. – To żaberty – powiedział cicho, głosem zniżonym prawie do szeptu, wymawiając poszczególne głoski spokojnie i wyraźnie, choć zabrzmiała w nich również ostrzegawcza nuta. – Te światła – w ten sposób sygnalizują pojawienie się w okolicy niebezpieczeństwa. Czyli nas – mówił dalej, teraz już ani na moment nie spuszczając wzroku ze splecionych ponad nimi gałęzi; starając się ustalić, czy bezpieczniej było się wycofać i szukać innej drogi – czy mieli szansę na przejście, jeśli tylko zrobią to wystarczająco ostrożnie. – Starajcie się nie dać im powodu do ataku. Asbjorn – zwrócił się do Norwega, który z nich wszystkich zdawał się mieć najlepsze rozeznanie w terenie – jesteśmy w stanie odbić w innym kierunku i zatoczyć koło? – zapytał, nie szukając wzrokiem czarodzieja. Zamiast tego bardzo powoli wyciągnął różdżkę, nie unosząc jej jednak wysoko – a ruch nadgarstkiem wykonując na poziomie własnego uda, stukając w nie lekko końcem palisandrowego drewna. – Sphaecessatio – wypowiedział, licząc na to, że dzięki działaniu zaklęcia żaberty przestaną uznawać go za zagrożenie.
1. zwinność
2. zaklęcie
Trasa, którą obrali, przesuwając się mozolnie w głąb wyspy, nie należała do prostych; dokładnie tak, jak można było się spodziewać, wraz z każdym przebytym metrem, roślinność stawała się gęstsza, bardziej dzika, nieokiełznana; starał się mieć oczy dookoła głowy, uważając na wystające zewsząd gałęzie i zagradzające przejście pnącza, nie mając ochoty na własnej skórze sprawdzać, jak bardzo mogły być ostre lub trujące. Robiło mu się też gorąco, parnym, wilgotnym powietrzem ciężko się oddychało – więc nie minęło dużo czasu nim koszula przykleiła mu się do pleców, a pot zaczął spływać za kołnierz.
Skupiając się na tyczeniu ścieżki, nie spoglądał w górę, migające między listowiem światła dostrzegł więc dopiero, gdy dotarł do niego głos Cedrica; zatrzymał na nich spojrzenie, najpierw na jednym, później następnym – niedługo później rozpoznając też resztę: charakterystyczne ciała przypominające skrzyżowanie żaby i małpy, wyłupiaste oczy, zęby błyskające groźnie, ostre jak brzytwy – zdolne nie tylko do rozcięcia skóry, ale i przedarcia się bez większego trudu przez mięśnie, oderwania ich od kości. Ile ich było? Starał się przeliczyć je pobieżnie, gęsta roślinność utrudniała mu jednak widoczność. Zwolnił kroku – powoli, tak, żeby nie zaalarmować ani swoich towarzyszy, ani tym bardziej przyglądających im się z góry stworzeń. – To żaberty – powiedział cicho, głosem zniżonym prawie do szeptu, wymawiając poszczególne głoski spokojnie i wyraźnie, choć zabrzmiała w nich również ostrzegawcza nuta. – Te światła – w ten sposób sygnalizują pojawienie się w okolicy niebezpieczeństwa. Czyli nas – mówił dalej, teraz już ani na moment nie spuszczając wzroku ze splecionych ponad nimi gałęzi; starając się ustalić, czy bezpieczniej było się wycofać i szukać innej drogi – czy mieli szansę na przejście, jeśli tylko zrobią to wystarczająco ostrożnie. – Starajcie się nie dać im powodu do ataku. Asbjorn – zwrócił się do Norwega, który z nich wszystkich zdawał się mieć najlepsze rozeznanie w terenie – jesteśmy w stanie odbić w innym kierunku i zatoczyć koło? – zapytał, nie szukając wzrokiem czarodzieja. Zamiast tego bardzo powoli wyciągnął różdżkę, nie unosząc jej jednak wysoko – a ruch nadgarstkiem wykonując na poziomie własnego uda, stukając w nie lekko końcem palisandrowego drewna. – Sphaecessatio – wypowiedział, licząc na to, że dzięki działaniu zaklęcia żaberty przestaną uznawać go za zagrożenie.
1. zwinność
2. zaklęcie
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k100' : 77
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k100' : 77
Odrywając się od pierwszych oględzin, zerknął na Dearborna i skinął głową porozumiewawczo. – Woda to w tym momencie podstawa. Taka temperatura szybko wzmoże nasze pragnienie. – zauważył szybko czując pierwsze skutki wstąpienia na rozgrzane terytorium. Wspomnienie znanej inkantacji pozwoliło na lekki oddech. Magia nigdy nie zawodziła: – Znam. Rośliny pomogą ostrzec nas przed nadchodzącymi niebezpieczeństwami. – wyjaśnił pokrótce nie wahając się ani sekundy dłużej. Głogowa broń zawisła w prawej dłoni, a on wyszeptał wyraźne: – Herbarius Nuntius – wierząc, iż tutejsza flora będzie dla nich łaskawa, współpracująca. Działania zaproponowane i wykonane przez współpracowników przyniosły oczekiwany efekt. Przyciągnięta łódź została odpowiednio ukryta oraz zabezpieczona. Kierując się we wspólnie wybranym kierunku, mrużył oczy, gdyż intensywność słonecznego światła wpływała na widoczność, oślepiała nieprzyzwyczajonego wędrowca. Gdy z daleka zauważył ścianę tropikalnej roślinności, chciał jak najszybciej wyłapać drobne szczegóły, zidentyfikować okazy, uzyskując stuprocentową pewność, iż nie zrobią im żadnej krzywdy. Każde pnącze, przerośnięty liść, mogły zwiastować niebezpieczeństwo, zatrucie, lub rozległe oparzenie. Szedł ostrożnie, uważnie, rozglądając się na wszystkie strony. Od samego początku poczuł na sobie atmosferę tropików; ubranie pochłonięte nadmierną wilgocią, przyklejało się do skóry. Gardło powoli zamieniało się w suchą przestrzeń. Było parno, zielone przestrzenie zaciskały się wokół nieznanych przybyszów. Niewielki wiatr kołysał korony palm wzburzając nienaturalne dźwięki tutejszych, zwierzęcych okazów. Kolejny szmer, głośniejszy pisk odwracał jego uwagę. Spoglądał w górę, zaniepokojony, jednakże nie dostrzegając nadchodzącego niebezpieczeństwa, ponownie skupił się na rozpoznawaniu terenu. Widząc jak krajobraz zmieniał się w zatrważającym tempie, odwrócił głowę do pozostałych; postanowił ostrzec ich przedwcześnie: – Uważajcie na te wystające korzenie. - wskazał palcem na splątane wypustki. - Wyglądają na stabilne, lecz porośnięte tą dziwną odmianą mchu, mogą tworzyć śliską pułapkę. I nie dotykajcie niczego niepotrzebnie. Jeśli coś zagradza wam drogę, usuńcie to nożem, lub kawałkiem grubego patyka. – poprosił ciszej, wychodząc z propozycją. Zdawał sobie sprawę o zgubnych skutkach niekontrolowanych ruchów. Aby przetrwać, musieli być dla siebie największym wsparciem. Pierwsze niedogodności pojawiły się niemalże od razu; dziwne stworzenia, o których poinformował ich były szlachcic, próbowały przykleić się do nieznanych intruzów. Kolejne z nich wędrowały ku aktywnym czarodziejom. Nie zdążył jednak ochłonąć od pierwszej, poznanej atrakcji, gdyż nieco groźniejsze stworzenia stanęły im na drodze. Początkowo, po wcześniejszej informacji osób towarzyszących, dostrzegł rozmigotane światełka, niknące w gęstwinie. Wytężył wzrok widząc niezidentyfikowaną mieszankę zwierzęcia: – Na Merlina… – wyszeptał garbiąc się nieznacznie. Nie mogli wdać się w walkę, zerknął na najbardziej rozeznanego czarodzieja, który przedstawił im ów okaz. Wyczuły ich. Mogli próbować wytworzyć iluzję, skryć się między zieloną gęstwiną, lecz czy będzie to skuteczne? Wybranie dłużej, lecz bezpieczniejszej ścieżki mogło okazać się skuteczniejsze, ale też ostateczne: – Można w jakikolwiek sposób z nimi walczyć? – zapytał jeszcze, chcąc zyskać całkowitą pewność.
1. k100 - Herbarius Nuntius
2. k100 - zwinność
3. k100 - astronomia (I)
1. k100 - Herbarius Nuntius
2. k100 - zwinność
3. k100 - astronomia (I)
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 69
--------------------------------
#3 'k100' : 92
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 69
--------------------------------
#3 'k100' : 92
Dookoła było tak jasno, że Norwega zaczęły dopadać wspomnienia z polarnych dni, kiedy czasem zdarzyło im się ruszyć na lodowiec. Gdyby patrzył się za długo w jeden punkt byłby pewien, że te mroczki pojawiające się na krótkie momenty przy mruganiu pozostały by z nim na dłużej. Dlatego spojrzał pod stopy, starając się skupić rozbiegane myśli. W pierwszej kolejności jego oczy padły jednak na kamień i przez chwilę miał dość drastyczną myśl by pomimo zdrowego rozsądku spróbować kamień kopnąć. Niewątpliwie byłoby to bolesne: może dostatecznie by obudził się z tego dziwnego snu, w którym był na końcu świata z grupą ludzi, których w większości poznał nie aż tak dawno temu? Zerknął się po swoich towarzyszach, a kiedy już na nich patrzył to nie sposób było przeoczyć zaskakująco wielkie chropianki. Norweg uniósł wyżej brwi i mruknął cicho pod nosem. Ciekawe, czy tutejszy gatunek chropianka miał jakieś inne właściwości niż ten angielski. Może dałoby się go jakoś wykorzystać w eliksirowarstwie? Ten jaskrawy kolor jednak... nie kojarzył się a dobrze.
Kiedy wszystkie ślady zostały zatarte, ruszyli w dżunglę, na zachód. Alchemik wziął sobie do serca słowa Vincenta, usiłując nie potknąć się o nic wystającego, ani nie wpaść na coś, na co zdecydowanie wpaść nie chciał. Ingisson starał się trzymać bliżej przodu, tuż przed idącą w połowie pochodu Tangwystl, jako że wciąż dzierżył mapę i najlepiej ze zgromadzonych znał się na wyznaczaniu kierunku. Trochę to było zabawne, ale tylko trochę. Świadomość tego, że jeżeli nie stanie na wysokości zadania i się zgubią to to będzie jego wina... Jeszcze w tym otoczeniu, dziwnym lesie, który nijak miał się do lasów, które znał alchemik, który był obcy, lepki, duszny, ciężki... Jakoś ciężej zaczęło mu się oddychać, toteż gdy nagle się zatrzymali to nieomal nie wpadł na Dearborna. Dziwne rozbłyski bez nazwy zostały prędko nazwane przez Percivala, a ton głosu smokologa był taki, że Ingisson spojrzał na niego z niepokojem. Na zadane pytanie wziął głębszy oddech, wstrzymał go na chwilę po czym wykonał w miarę twierdzący ruch głową przy jednoczesnym wzruszeniu ramion. Przyjrzał się rozkładowi świateł przed nimi, przyrównał do kierunku zachodniego, którego się trzymali, po czym zerkając na mapę wskazał, w którą stronę powinni się udać, zaczynając prowadzić grupę naokoło niebezpieczeństwa.
| Tutaj rzut na astronomię, rzucam na zwinność.
Kiedy wszystkie ślady zostały zatarte, ruszyli w dżunglę, na zachód. Alchemik wziął sobie do serca słowa Vincenta, usiłując nie potknąć się o nic wystającego, ani nie wpaść na coś, na co zdecydowanie wpaść nie chciał. Ingisson starał się trzymać bliżej przodu, tuż przed idącą w połowie pochodu Tangwystl, jako że wciąż dzierżył mapę i najlepiej ze zgromadzonych znał się na wyznaczaniu kierunku. Trochę to było zabawne, ale tylko trochę. Świadomość tego, że jeżeli nie stanie na wysokości zadania i się zgubią to to będzie jego wina... Jeszcze w tym otoczeniu, dziwnym lesie, który nijak miał się do lasów, które znał alchemik, który był obcy, lepki, duszny, ciężki... Jakoś ciężej zaczęło mu się oddychać, toteż gdy nagle się zatrzymali to nieomal nie wpadł na Dearborna. Dziwne rozbłyski bez nazwy zostały prędko nazwane przez Percivala, a ton głosu smokologa był taki, że Ingisson spojrzał na niego z niepokojem. Na zadane pytanie wziął głębszy oddech, wstrzymał go na chwilę po czym wykonał w miarę twierdzący ruch głową przy jednoczesnym wzruszeniu ramion. Przyjrzał się rozkładowi świateł przed nimi, przyrównał do kierunku zachodniego, którego się trzymali, po czym zerkając na mapę wskazał, w którą stronę powinni się udać, zaczynając prowadzić grupę naokoło niebezpieczeństwa.
| Tutaj rzut na astronomię, rzucam na zwinność.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Asbjorn Ingisson' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Członkowie wyprawy wiedzieli, że uczestnictwo w niej wiąże się z ogromnym ryzykiem, a z eskapady, którą próbowali powtórzyć, z życiem uszedł zaledwie tajemniczy Elijah Bagman, którego śladami wyruszyli. Mając zaledwie strzępki informacji na temat jego prac i niego samego, pomimo wiedzy, doświadczenia i połączenia sił wciąż dowiedzieli niewiele. Zejście ze statku było konieczne w celu zlokalizowania śladów dawnego obozowiska i rozwikłania dawnych tajemnic. Kluczenie i szukanie śladów i poszlak magicznych na tropikalnej wyspie nie przynosiło oczekiwanych rezultatów, najwyraźniej minęło zbyt wiele czasu, by to, co czarodziejom udało się znaleźć niosło ze sobą jakąkolwiek wartość. Nie wszyscy byli także gotowi na to, co miało tam miejsce. Klimat był szczególny — temperatury były wyjątkowo wysokie, podobnie jak wilgotność powietrza. Sprzyjało to szybkiemu rozwojowi tropikalnych much i magikomarów, które bezlitośnie próbowały kąsać. Czarodzieje mieli okazje zobaczyć po raz pierwszy w życiu niektóre gatunki ptaków, owadów, a także ryb i zwierząt, wiele z nich było bardzo niebezpieczne.
Lecz to była tylko jedna strona medalu.
Od wyprawy Bagmana minęły 34 lata. Teren wyspy był zarośnięty, zniszczony, ale emanował magią, którą wprawniejsi i obeznani z magią czarodzieje mogli zaobserwować. Ich wiedza i zdolności nie wystarczyły jednak, aby rozwikłać zagadkę — zarówno obozowiska, jak i tego, czym zajmował się w tym miejscu Bagman i co wydarzyło się tu przed laty, że sam powrócił do Wielkiej Brytanii, a następnie słuch o nim zaginął po to by znów jego nazwisko pojawiło się na ustach znakomitych czarodziejów. Dni i noce się dłużyły, a brak rozwiązań i odpowiedzi zaczynał wszystkich doprowadzać do szewskiej pasji. Czarodzieje byli zmęczeni, zniecierpliwieni i zaczynało im brakować wody pitnej i żywności — przedłużająca się wyprawa nie wróżyła pomyślnego końca. I choć wszyscy pozostawali zdeterminowani, aby osiągnąć sukces, 25 marca zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Asbjorn Ingisson zaginął, chociaż czarodzieje dbali o siebie wzajemnie i pamiętali o zasadach bezpieczeństwa, a także — o tym, co ich poniekąd tu sprowadziło. O śmierciotulach. Nie trudno było zgadnąć, że zniknięcie alchemika mogło, a nawet musiało być związane z atakiem tego stworzenia. Po licznych poszukiwaniach, niestety, nie udało się go odnaleźć.
Podjęto decyzję o zakończeniu wyprawy. Pogoda wokół tropikalnej wyspy jednak się zmieniała, z minuty na minutę pogarszając się i czyniąc każdą podróż coraz bardziej niebezpieczną. Wzmagały się fale, wzmagał także wiatr. Kołyszący się okręt wywoływał mdłości i chorobę morską. Kapitan zapewniał jednak, że wkrótce to się skończy. Wystarczy, że dotrą do punktu, w którym ich okręt przeniesie się na bezpieczniejsze wody. Niestety, nie było im to dane. Sztorm zabrał statek w morski wir, nim ten zdołał skorzystać z magicznych prądów i zniknąć z okolic tropikalnej wyspy.
Percival zbudził się na pokładzie jednego z okrętów 26 marca. Szybko zorientował się, że nie jest to ten, na którym wyruszył. Zapytany o załogę nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Czarodzieje, którzy mu pomogli twierdzili, że dryfował na drewnianych drzwiach nieprzytomny, a żadnych innych rozbitków nie widziano. Bezpiecznie dostarczyli cię do portu w Kornwalii, skąd musiałeś na własną rękę powrócić do domu.
Vinenta obudziło klepanie po policzku. Kiedy otworzył oczy, ujrzał nad sobą znajomą twarz Thalii Wellers.
O Cedricu i Tangwystl słuch zaginął. Nikt nie wiedział, czy przeżyli.
Data wydarzenia została przesunięta na 18-25 marca. Wyprawę mistrz gry uznaje za zakończoną, a jej efekt: nieudany. Jeśli postaci będą chciały podjąć wysiłki raz jeszcze, muszą rozpocząć badania od nowa. Asbjorn, zostałeś uznany za zmarłego. Cedric i Tangwystl, zostaliście uznani za zaginionych. Jeśli będziecie chcieli wrócić do gry, skontaktujcie się z Ramseyem - był waszym mistrzem gry. Vincent, Percival, udało wam się szczęśliwie dotrzeć do... no właśnie? Dokąd? Możecie rozegrać wątki lub uznać, co wam odpowiada.
Lecz to była tylko jedna strona medalu.
Od wyprawy Bagmana minęły 34 lata. Teren wyspy był zarośnięty, zniszczony, ale emanował magią, którą wprawniejsi i obeznani z magią czarodzieje mogli zaobserwować. Ich wiedza i zdolności nie wystarczyły jednak, aby rozwikłać zagadkę — zarówno obozowiska, jak i tego, czym zajmował się w tym miejscu Bagman i co wydarzyło się tu przed laty, że sam powrócił do Wielkiej Brytanii, a następnie słuch o nim zaginął po to by znów jego nazwisko pojawiło się na ustach znakomitych czarodziejów. Dni i noce się dłużyły, a brak rozwiązań i odpowiedzi zaczynał wszystkich doprowadzać do szewskiej pasji. Czarodzieje byli zmęczeni, zniecierpliwieni i zaczynało im brakować wody pitnej i żywności — przedłużająca się wyprawa nie wróżyła pomyślnego końca. I choć wszyscy pozostawali zdeterminowani, aby osiągnąć sukces, 25 marca zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Asbjorn Ingisson zaginął, chociaż czarodzieje dbali o siebie wzajemnie i pamiętali o zasadach bezpieczeństwa, a także — o tym, co ich poniekąd tu sprowadziło. O śmierciotulach. Nie trudno było zgadnąć, że zniknięcie alchemika mogło, a nawet musiało być związane z atakiem tego stworzenia. Po licznych poszukiwaniach, niestety, nie udało się go odnaleźć.
Podjęto decyzję o zakończeniu wyprawy. Pogoda wokół tropikalnej wyspy jednak się zmieniała, z minuty na minutę pogarszając się i czyniąc każdą podróż coraz bardziej niebezpieczną. Wzmagały się fale, wzmagał także wiatr. Kołyszący się okręt wywoływał mdłości i chorobę morską. Kapitan zapewniał jednak, że wkrótce to się skończy. Wystarczy, że dotrą do punktu, w którym ich okręt przeniesie się na bezpieczniejsze wody. Niestety, nie było im to dane. Sztorm zabrał statek w morski wir, nim ten zdołał skorzystać z magicznych prądów i zniknąć z okolic tropikalnej wyspy.
Percival zbudził się na pokładzie jednego z okrętów 26 marca. Szybko zorientował się, że nie jest to ten, na którym wyruszył. Zapytany o załogę nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Czarodzieje, którzy mu pomogli twierdzili, że dryfował na drewnianych drzwiach nieprzytomny, a żadnych innych rozbitków nie widziano. Bezpiecznie dostarczyli cię do portu w Kornwalii, skąd musiałeś na własną rękę powrócić do domu.
Vinenta obudziło klepanie po policzku. Kiedy otworzył oczy, ujrzał nad sobą znajomą twarz Thalii Wellers.
O Cedricu i Tangwystl słuch zaginął. Nikt nie wiedział, czy przeżyli.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
28.11-04.12 '57, Tropikalna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki