Wydarzenia


Ekipa forum
przed wagonem
AutorWiadomość
przed wagonem [odnośnik]31.05.21 15:17

przed wagonem

Nieco dalej, na tyłach wydzielonego cyrkowcom placu, znajduje się kolorowy, wzorzysty wagon. Niegdyś należał do starszej kobieciny, o niezwykle barwnym, wręcz ocierającym się o kicz guście; mówiono, że rozmawiała ona z duchami przeszłości oraz przyszłości. Nailah przybyła do areny krótko po śmierci wróżbitki i chociaż dla wielu mogłoby wydawać się to dziwne, Jones nie zraziła historia przyczepy. Wręcz przeciwnie, zadomowiła się w niej na stałe.
Nadgryziony przez ząb czasu wóz i tak trzyma się naprawdę dobrze, dach nie przecieka, zaś ściany nie przepuszczają wiatru - to najważniejsze. Schodki nieco skrzypią, ale można na nich spocząć, gdy zajdzie potrzeba. Przed nimi został wydeptany kawałek ziemi będącym miejscem dla niewielkiego ogniska; rozpalanego wyłącznie, gdy trzeba podgrzać coś bardzo szybko. Jednoosobowe siedzisko złożone z kamieni przykrytych starym pledem nie jest ani trochę wygodne, ale na krótką chwilę wystarcza. Zwłaszcza, gdy bolą nogi.




czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: przed wagonem [odnośnik]06.06.21 10:05
nailah & jayden20 grudnia
W chwili gdy jego nogi dotknęły pokrytej śniegiem ziemi niedaleko wejścia, a świstoklik znalazł się na powrót w kieszeni płaszcza, Jayden wiedział, że mógł wrócić z tej wyprawy bez osiągnięcia celu. Nie zakładał niczego podobnego, ale musiał być świadomy, iż Nailah mogło zwyczajnie tam nie być. Nie miał pojęcia, jak działał cyrk i czy jego pracownicy czasami gdzieś okazjonalnie nie wyjeżdżali, a nawet jeśli nic takiego nie miało miejsca, mogła po prostu pójść do miasta, pojechać w odwiedziny do rodziny. Robić cokolwiek innego nie włączając w to samej istoty areny Carringtonów. Nic więc dziwnego, że pewien poziom niepewności wymieszanej z lekkim stresem krążył w żyłach profesora, bo przecież zależało mu na znalezieniu kobiety. Od ich ostatniego spotkania minęło trochę czasu - chyba ponad miesiąc - i zastanawiał się, czy w ogóle miała go pamiętać. Na co dzień na pewno spotykała więcej osób niż on, przez co pamięć miała prawo nie zatrzymywać się na sylwetce wówczas sprawiającego jej problemy mężczyzny. Być może Ardena kojarzyłaby szybciej, ale Jayden tego dnia zdecydował pojawić się w cyrku sam. Dzieci zostały pod opieką Shelty, która z ogromną dozą ostrożności i lęku podeszła do zadania, ale nie mogła odmówić. Vane doskonale zdawał sobie sprawę, że postawił kuzynkę pod ścianą, jednak chciał, aby nawykła do przebywania z chłopcami bez kontroli ojca. Była pojętną czarownicą, dlatego astronom nie zamartwiał się nazbyt. Zresztą on też zaczynał od kompletnego zera, nie mając bladego pojęcia, co miał robić. Ucząc się metodą prób i błędów doszedł do - można powiedzieć - pewności na tyle, aby nie obawiać się codzienności. W przygotowywaniu mleka był specjalistą, tak samo przewijaniu czy usypianiu. Zauważał, że wystarczyła często jedynie jego obecność, aby synowie zamknęli oczy i spokojnie zasnęli. Nie wiedział, co to powodowało, ale gdy Melanie była jeszcze niemowlęciem, również uspokajała się w jego ramionach niekiedy wywołując zazdrość Anthonyego. Patrząc na to, jak aktualnie zachowywał się wobec córki Skamander, Jay nie żałował niczego. Można by pomyśleć, że relacje astronoma z Roselyn powinny być teraz już tylko lepsze, a jednak to wszystko było skomplikowane bardziej, niż mógł kiedykolwiek pomyśleć.
Mimo wielu spraw do załatwienia nie zajmował się tym teraz. Skupił się na znalezieniu ciemnoskórej piękności. Nie wiedział dokładnie, dokąd miał iść. Cyrk wydawał się spać - nie było słychać odgłosów występów, ryków zwierząt, trzaskania batów czy ludzkiego nawoływania. Być może tego dnia zdecydowano się po prostu na odpoczynek - nie miał pojęcia. Musiał jednak znaleźć kogoś, kto byłby w stanie wskazać mu odpowiedni kierunek lub chociażby sprzedałby informację o miejscu pobytu poszukiwanej kobiety. Co jakiś czas Jayden rozglądał się wokół w nadziei, że gdzieś na horyzoncie dostrzeże jej przemykający w blasku zachodzącego słońca cień, ale nic się nie działo. Dopiero po pięciu minutach zapuszczania się w głąb cyrku, zauważył kawałek od siebie wyjątkowo zgarbionego mężczyznę odgarniającego zaklęciami śnieg przed jednym z większych namiotów. Jako że nie było nikogo innego, profesor skierował się właśnie ku niemu, zdając sobie sprawę, że musiał mieć chyba do czynienia z potomkiem olbrzymów, gdyż wyprostowany, sięgał mu zaledwie do łokcia. Czarodziej spojrzał na Jaydena, jakby nie rozumiał, co mówił, ale za tą wykrzywioną niezrozumieniem twarzą kryła się odpowiedź. Burknął pod nosem wskazówki, jak dojść do pani Nailah z kotem, ale nie wyglądał przy tym na zachwyconego. Vane podziękował mu za pomoc i udał się w kierunku wskazanym mu przez pracownika cyrku, wciąż czując jego spojrzenie na swoich plecach. Dlaczego - nie potrafił powiedzieć. Może chodziło o fakt, że był obcym, który zaburzał im codzienność? Może w złym guście było odwiedzanie kobiety w ich gronie? Może chodziło w ogóle o coś innego? Może o niego samego? Szybko przestał o tym myśleć, gdy zobaczył kolorowy powóz i dym unoszący się z rozpalonego przed nim ogniska. Znajoma sylwetka krzątała się w równie wielobarwnej sukni, a narzucony na ramiona koc również bił po oczach feerią pigmentów. Jayden przegarnął włosy charakterystycznym dla siebie ruchem, zgarniając kilka płatków śniegu, zanim podszedł bliżej, czując pewnego rodzaju brak pewności siebie. Mimo to poprawił owinięty w szary papier pakunek, który miał przez cały ten czas ze sobą, a następnie skrócił dzielący go od wagonu dystans. W swoim zwyczajowo czarnym płaszczu z równie bezbarwnym bagażem wyglądał niezwykle posępnie w porównaniu do kobiety i jej otoczenia.
- Dobry wieczór - mruknął cicho, stając na granicy wyznaczonego przez rzeczy miejsca przed powozem. Chciał zwrócić jakoś uwagę zajętej czymś czarownicy, ale zaraz sam zdał sobie sprawę, że obserwował to, co robiła. Mimo że w innych warunkach ewidentnie przygotowywała sobie posiłek. Nic dziwnego, skoro dzień chylił się ku końcowi, a praca w cyrku zapewne również ustąpiła. - Co gotujesz? - spytał jeszcze z ciekawością, próbując domyślić się, co takiego zagrzewała. A przynajmniej starała się... - Lub właściwie co tam mordujesz? - dodał, nie mogą powstrzymać lekkiego uśmiechu silącego mu się na twarz, gdy widział, jak coś uciekło spod palców kobiety próbującej uderzyć w to nożem.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: przed wagonem [odnośnik]09.07.21 15:21
Śnieg prószył nieustannie, bez odpoczynku dla ciepłolubnych czarodziejów. Należała do ich grona - pani kochająca skwar letniego słońca, zrodzona z krwi egipskich pustyń oraz jamajskich plaż. Pomimo rozpoczęcia przygody życia na brytyjskiej wyspie, odnalazła trudności w przystosowaniu się do tutejszych warunków. Wieczny chłód oraz równie denerwująca wilgoć denerwowały, mieszały w sercu oraz wnętrznościach, gdy zbyt lekko ubrana oddalała się od stolicy. Nic dziwnego, że stworzona do upalnych dni szczerze nienawidziła zimy. To najtrudniejsza, najbardziej wymagająca pora roku - nie tylko dla niej zresztą. Cyrk, chociaż obdarzony wieloma zaklęciami, również tracił na mroźnej pogodzie. Biały puch walał się po gładkich terenach ćwiczebnych, zastawiał przejścia, zasypywał ławy, odgradzał od klientów; w tym czasie chyba nikt nie darzył chłodu nadzwyczajną sympatią. Szczególnie, że uboższy repertuar nie zwalniał od ciężkiej pracy i chociaż zwykle treningi rozgrzewały, to przez zmianę temperatur niezwykle łatwo przenikały w organizm wszelkie choroby. Co byłoby gdyby byli zwykłymi niemagami? Z uboższym układem immunologicznym? Wolała o tym nie myśleć, bo to z kolei prowadziłoby w odleglejsze zakamarki rzeczywistości - odleglejsze, a jednocześnie tak bardzo bliskie. Wystarczyło wyjść poza obręb areny, żeby zostać złapanym w sidła przemocy oraz okrucieństwa. Nie, starała się o tym nie myśleć. Tak samo jak o ostatnich, pełnych grozy wydarzeniach w dzielnicy portowej.
Coraz częściej nawiedzały Nailah myśli o ucieczce. Mogłaby przecież dołączyć do trupy obiegającej występami Europę, a może wręcz powinna pokusić się o dalszą podróż? Nigdy nie była w Azji ani Ameryce, czy byłoby w tym coś złego, gdyby zaczęła życie od nowa? Z dala od lęku i niepewności jutra? Zwykle tak właśnie robiła - niczym rodowity ślizgon, wymykała się spod odpowiedzialności, łamała wyznaczone reguły i po prostu żyła po swojemu. Jak kot. Wiedzący, która droga jest najwłaściwsza dla niego. Kiedy to się stało, że przestała patrzeć wyłącznie na siebie? Bała się. O tych wszystkich ludzi, z którymi dzieliła cyrkowe życie. O których usiłowała dbać jak najlepiej. Służyła radą oraz pomocą na miarę swoich możliwości. Kiedyś wystarczyła iskra, żeby poczucie niesprawiedliwości zapłonęło w duszy żywym ogniem - i w rezultacie pchnęło to Jones na ścieżkę samolubnego ratowania własnego tyłka. Dziś odczuwała niemoc. Nie potrafiła wziąć się w garść, ulotnić się w nieznane, znów przedzierać się przez nieprzyjazne tłumy zaprawionymi w boju łokciami. Miała obowiązki. Wobec ludzi, wobec zwierząt, wobec samej siebie. Powinna przestać już uciekać. Zmagać się z rzeczywistością chociażby w najokrutniejszej swej formie. Przecież nie była słabą, niedoświadczoną nastolatką, dla której świat stanowił przerażającą obczyznę. Nie, żyła już w nim tyle czasu, radziła sobie z wieloma przeciwnościami - nadszedł moment na to, żeby zahartować się jeszcze bardziej.
A nie ma nic lepszego niż hartowanie siły woli podczas zimy. Bezlitosnej w każdym calu. Pozbawionej ciepłej obecności Qadira, który został w swojej klatce uznając, że było już za zimno na wylegiwanie się w śniegu obok swej pani. Dodatkowo przypomnienie o zbliżających się świętach uruchomiło kilka niepotrzebnych strun w zmęczonej duszy, która rozemocjonowanym impulsem podpowiedziała, że może po kilkunastu latach wypadałoby… napisać list? Pióro liźnięte atramentem dobre pół dnia wisiało nad pustym pergaminem, nim wreszcie dłonią opatrzności abstrakcyjny kleks rozmył się po powierzchni papieru. Zirytowana brakiem odpowiednich słów, jakie powinna wystosować marnotrawna córka, opatuliła się wszelkim kolorowym kocem jaki znalazła w wagonie; w większości przypadków znoszonym, ale najważniejsze, że nadal ochraniającym przed zimnem. Od niechcenia skierowała kroki do niewielkiego miejsca na ognisko, przy którym zamierzała nie tylko ogrzać zziębnięte ciało, ale również ugotować coś zjadliwego. Po pewnych wydarzeniach z garkuchni, gdy usiłowała pozyskać jedzenie poza wyznaczonymi porami na spożywanie posiłków, myśl o samotnym wejściu do kuchennego namiotu napawała Jones niekontrolowanym lękiem. Większym niż samodzielna przeprawa przez gotowanie, gdy nie ma się o tym najmniejszego pojęcia. To o czymś świadczy patrząc na to, że kobieta miała do dyspozycji zarówno ogień jak i nóż…
Siedziała na prowizorycznej ławce w całkowitym skupieniu, gdy najpierw w misce rozbabrała widelcem mocno przejrzałe banany, a potem zamierzała posiekać orzechy włoskie - przygryziona warga, ściągnięte brwi, napięte mięśnie twarzy, to wszystko zdradzało najwyższy stopień koncentracji. Koncentracji, która została zaburzona nieoczekiwanym głosem przecinającym panującą dookoła ciszę. Została ona przerwana do tego stopnia, że uderzony za mocno ostrzem kawałek orzecha odskoczył z donośnym trzaskiem uderzając mężczyznę miej więcej w kolano. Czarownica uniosła nieprzytomny, zaskoczony wzrok na ponurą sylwetkę, zaciskając przy tym dłoń na rękojeści. Dopiero po kilku sekundach powróciła do utraconych zmysłów, co spowodowało, że na uwagę o mordowaniu uśmiechnęła się asymetrycznie, z wyraźną ironią. - Właściwie nie wiem. Zostało mi trochę ryżu z obiadu, dodam do tego banany i orzechy? Czy to ma w ogóle sens? - Zastanowiła się na głos marszcząc przy tym czoło. Ledwie widoczne spod obstrzępionego pledu. - Myślałam, że gotowanie będzie mieć więcej wspólnego z alchemią… - westchnęła ciężko, nie wiedząc nawet, skąd wzięła się ta przesadna wylewność. Mężczyzna zapewne spytał albo grzecznościowo, albo retorycznie. Odchrząknęła zatem, na nowo przybierając neutralny wyraz twarzy. - Co sprowadza cię tym razem? Jeśli szukasz syna to nie ma go tu - odparła niby poważnie, ale spuszczone na orzechy oczy zalśniły rozbawieniem, a spięte wcześniej usta drgnęły w nadludzkim wysiłku skrycia emocji. Nie, sytuacja nie była zabawna, ale fakt, że mogła się odgryźć za poprzedni przytyk nieco rozweselił Jones. Potem ruchem głowy skinęła na kawałek drewna imitujący siedzisko, który znajdował się naprzeciwko niej, po drugiej stronie niewielkiego ognia. W tym samym czasie, niepomna niczego, Nailah usiłowała wrócić do szatkowania ostatniego składnika z listy. Obsługa noża okazała się trudna, bo oto jego krawędź niemal prześlizgnęła się po palcach niedoświadczonej kucharki, nie po orzechach.



czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: przed wagonem [odnośnik]19.07.21 17:08
Śnieg przykrywał pięknym puchem wszelkie brudy, które wcześniej miały miejsce na ziemi. Pozostawał czysty, niewinny, nieskalany tym, co działo się, zanim zdecydował się opaść. Mogło się wydawać, że miał moc uleczania wszelkiego zła i odbijania go daleko poza horyzont. Nic bardziej mylnego i powierzchownego. Był tylko odciągnięciem uwagi od błędów i okrucieństwa innych. Wszak nawet krew wyglądała cudownie na jedwabistej perzynie. Pozwalała na zapomnienie o problemach i podziwiania czystości okolicy. Tak jak i teraz — w pełnym nienawiści Londynie, mozaika składająca się z różnych odcieni bieli prezentowała się wspaniale. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Jakby wcześniej te same ulice, ten sam bruk nie były pokryte stłuczonymi kolanami, katami, egzekucjami. Przemierzając niektóre z miejsc, zastanawiał się, jak wyglądały wtedy — podczas nocy, gdy zapanowała Czystka. Bezksiężycowa Noc brzmiała zbyt delikatnie. Zbyt poetycko. Zupełnie jak mityczne wydarzenie, w którym to zakochani mieli dla siebie czas. Nie oddawało rzeczywistości, a rzeczywistość była okrutna. Ciągle pamiętał widok znalezionej, skulonej w obdartym pokoju Roselyn, która czekała z bijącym sercem na najgorsze. Ile osób spotkało się ze strasznym końcem? Kto okazał się nie mieć tyle szczęścia w ucieczce przed gniewem niesprawiedliwości? Przecież widział braki w szkolnych ławkach, pytające spojrzenia uczniów, gdy kolega nie mógł już z powrotem zająć miejsca w dormitorium. Gdy jego miejsce już do końca miało pozostać puste. To było dezorientujące. Straszne. Jeszcze bardziej przerażające, gdy miało się tego świadomość i obserwowało się zimowe piękno przyrody. Czy cyrk umiał trzymać się jeszcze w ryzach? Z daleka od problemów? Z daleka od cierpienia? Wszak Jayden już wcześniej zauważył, iż panował tam inny świat. Inny również i pod względem wojny? Jeśli tak, cieszyłby się, że chociaż oni nie musieli myśleć o konsekwencjach i nie musieli mierzyć się z koszmarami. Tylko czy w ogóle to było możliwe? W stolicy państwa, które tak bardzo uderzało w swoje serce? Cyrk składający się z tak przeróżnych osobistości i stworzeń mógł tego nie odczuć? Gdyby to od niego zależało, uchroniłby tylu, ilu tylko się dało. Nie oznaczało to jednak, że wszystkich.
Kotłujące się po sponiewieranej zmartwieniami głowie myśli napędzane były również innym uczuciem. Nieśmiałością wymieszaną z niepewnością. Nie spodziewał się pamięci. Faktu, że osoba, do której zmierzał, mogła go w ogóle rozpoznać, bo przecież spotykała dziesiątki jeśli nie setki twarzy dziennie. Może liczył na odrobinę pomocy w opisie zdarzenia, podczas którego widzieli się ostatnim razem. Wszystko jednak uleciało — zmartwienia, myśli, chaos — w momencie, w którym zobaczył otuloną wielkim kocem sylwetkę. Nawet nie zobaczył, jak część orzecha wystrzeliła w jego kierunku, uderzając poniżej kolana. Poczuł jedynie delikatne zderzenie, które zaraz też zwróciło jego uwagę, gdy kucnął, by odszukać w śniegu zgubę. Skórzana, czarna rękawiczka stopiła się z białym pierzem, nurkując pod jego powierzchnią. Nie zajęło długo, nim trzymała jedynie ukruszoną z wierzchu skorupę, która wciąż zawierała bezpieczne, nienaruszone wnętrze. Z oczami wbitymi w ziemię Jayden nie dostrzegał pierwszej reakcji czarownicy, jednak wstając i podchodząc bliżej, widział, jak chowała się pod kolorowym pledem. - Oddaję - powiedział miękko, kładąc przed kobietą jej zgubę, a następnie słuchając przez chwilę rozważań padających z jej ust. Nie przeszkadzał, chociaż to ona urwała sama z siebie, najwidoczniej łapiąc się na zbytnim uzewnętrznieniu. - Nie wiem za wiele o alchemii. Wiem jedynie, że jedzenie nie wybuchnie, gdy zmieszasz dwa składniki - odparł pokrótce na pytanie, które zapewne miało pozostać bez odpowiedzi, ale nie przejmował się tym. Wręcz przeciwnie. Z ciekawością zaczął rozmyślać o podanym przez Nailah przepisie, bo przecież... Brzmiało to całkiem smacznie i odpowiednio dla dzieci. A wiedział, że już wkrótce musiał wprowadzać coś więcej niż jedynie mleko. I tak pozwalał chłopcom na memłanie bułek. Większość i tak lądowała na ziemi, by później rzucić to ptakom, ale coś wpadało do tych bezzębnych jeszcze buzi. Kolejne słowa czarownicy przywróciły jednak ojca na ziemię, wywołując w nim krótki śmiech należący do niższych partii gardła. Pamiętała, a komentarz, chociaż jeszcze wcześniej mógł być okrutnym przypomnieniem, między nimi stał się łagodniejszy. - Jest z braćmi - odparł, nie precyzując niczego w specjalny sposób, a jedynie będąc pewnym, że jeśli się coś działo, Śpioszek miał go natychmiast odnaleźć i sprowadzić do domu. Alannah też czuwała nad chłopcami — we dwójkę stanowili lepszą opiekę niż niejeden dorosły czarodziej. Zresztą w domu znajdowała się jeszcze Shelta, która starała się jakoś odnaleźć w nowej rzeczywistości. Wszyscy musieli mierzyć się z własnymi demonami, ale zdecydowanie łatwiej było mieć świadomość czyjejś obecności u swym boku. Wtedy... Wtedy wiele przeciwności stawało się jedynie imaginacją własnego, zagubionego umysłu. Jak chociażby uparty orzech, który nie chciał dać się ujarzmić. Vane odłożył pakunek trzymany w dłoniach na schodach wagonu i przesunął się bliżej czarownicy, widząc, że wciąż nie potrafiła poradzić sobie z twardą skorupą. Żal byłoby zmarnować więcej orzecha. - Mogę? - spytał więc, stając obok i wyciągając dłoń po tkwiący wciąż w jej palcach nóż. Nie dotknął jej, czekając, aż sama miała podjąć decyzję. Mogła go odtrącić, ale czy zamierzała to zrobić, zależało już całkowicie od niej samej.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: przed wagonem [odnośnik]01.09.21 15:24
Powinna uciekać. Jak najdalej stąd, zostawiając wszystko za sobą - chociaż tak naprawdę nie posiadała niczego. Nie oglądać się przez ramię, żyć w beztrosce poza granicami tego popieprzonego kraju. Wybrać miejsce dostatecznie ciepłe; na tyle, że lodowe okruchy nie kąsałyby bezlitośnie w łydki ani czubek nosa. Powinna wiele rzeczy. Spróbować odnaleźć rodziców… prosić o wybaczenie? Udawać, że długie lata rozłąki nie zmieniły ich wcale? Że nie stali się dla siebie obcymi ludźmi? Gdyby byli zwyczajną, białą rodziną - poznaliby się na ulicy podczas zwyczajowego mijania się? Czy Nailah rozpoznałaby charakterystyczny, poranny zapach skóry matki, fakturę miękkich włosów łaskoczących rozgrzany od strachu policzek? Błysk w oczach ojca, gdy opowiadał o qudditchu? Wątpiła w to coraz bardziej, jeszcze mocniej zaciskając wewnętrzną skorupę emocji. Kiedyś kochała pasjami, nienawidziła pasjami i krew w żyłach wrzała wręcz boleśnie, a dziś… dziś odczuwała zimno obojętności rozpościerające się po ciele delikatnymi dreszczami. Obojętniała nie chcąc zostać ofiarą świata zewnętrznego. Bojąc się o rzeczywistość znajdującą się poza cyrkiem. Okrutną oraz podłą. Nie do uwierzenia. Niekiedy tak właśnie o tym myślała - jako o strasznej historii opowiadanej przy ognisku. Przerażającej, ale wciąż nierealnej. A ona nie żyła w świecie fantazji, a twardo stąpała po ziemi, nawet jeśli bajkowe historie samoistnie układały się w umyśle. Pełne barw i ucieczki od tego, co złe. Niewygodne i skomplikowane. Jak długo mogła tak trwać? W nędznym zawieszeniu, w tchórzostwie oraz dyskomforcie? Och, zdawało się, że nie takie rzeczy niegdyś przeżyła, ale jakże licho wyglądały one w zestawieniu z teraźniejszością. Do tego Jones nigdy nie przyznała się, także przed samą sobą.
Siedziała na coraz chłodniejszym powietrzu, wyizolowana nie tylko mentalnie, ale może przede wszystkim fizycznie – koce stanowiły wspaniałe oderwanie od zimowych zwyczajów i to nic, że podobny stan nie mógł trwać wiecznie. Chłód wreszcie odnajdzie szczelinę i niczym woda będzie drążył skałę. Tak, zdecydowanie bardziej wolała wewnętrzne rozterki dotyczące pogody niż czegokolwiek innego. Jakby gruba warstwa problemów miała nagle zniknąć; przy odrobinie szczęścia nigdy nie powrócić. Piękne, ckliwe mrzonki, jakie Nailah ubierała na siebie wraz z tymi wszystkimi warstwami wierzchnimi. Nosiła je jednak nie z dumą, a zawstydzeniem oraz zażenowaniem. Mimo wszystko wolała te dwa paskudne uczucia, w przeciwieństwie do nieustającego poczucia winy. Nie nadawała się do niczego. Realizacja tego bolała mocniej niż cokolwiek innego, należało ją zatem stłamsić najmocniej jak to możliwe.
Nieoczekiwany powrót tego konkretnego mężczyzny zburzył skorupę goryczy wywracając myśli na całkowicie odmienne tory. Niestety nie sprawił, że krojenie orzechów zaczęło iść jakoś sprawniej, ale za to pozwolił na ukrycie przytłaczających wniosków. Wniosków, które z lubością wyskakiwały w zmęczonym umyśle. Niemal tak natarczywie jak fruwające odłamki łupin. Paskudne, atakujące wszelkich przybyszów bez ostrzeżenia. W milczeniu obserwowała powolne ruchy; odnalezienie zguby oraz ponowne jej dostarczenie. Nie ruszyła się na pomoc w obawie o zburzenie misternej, bawełnianej konstrukcji, ale z wdzięcznością odebrała nieposłuszny kawałek jedzenia. Tym razem nie spieszyła się z kolejną próbą szatkowania. Postanowiła przemyśleć swój następny ruch.
Zasłyszawszy odpowiedź na, w rzeczy samej, retoryczne pytanie, kobieta uniosła jedną brew, a usta znów zadrżały z delikatnego rozbawienia. - Nie wiem jakie masz doświadczenia z gotowaniem i alchemią, ale u mnie jest zdecydowanie na odwrót - przyznała, bez powagi w głosie. - Jeszcze nie zdarzył mi się wybuch eliksiru, czego nie mogę powiedzieć o kulinarnych próbach… - Westchnęła z ciężkością całego świata spoczywającego na drobnych barkach, bo Moe zawsze wymyślał najcudaczniejsze kary za marnotrawstwo jego składników oraz zabrudzenie mu garkuchni wątpliwymi eksperymentami.
Właśnie przygotowywała się do następnego uderzenia nożem o miększą strukturę orzecha, gdy krótki śmiech przeciął zimne powietrze. Uśmiechnęła się w odpowiedzi i chociaż oczy rozszerzyły się ze zdziwienia na ułamek sekundy, to po chwili wszystko wróciło do normy. W końcu nie powiedział niczego dziwnego, może odrobinę zaskakującego, ale jakby się nad tym zastanowić, to przecież normalne. Skinęła krótko głową z ponownym postanowieniem podjęcia uprzednio przerwanej próby, ale Jayden znów ją zaskoczył. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w wyciągniętą dłoń. Nieufnie, jakby miała za chwilę zostać zadźgana przez nowoprzybyłego gościa. Tak naprawdę co o nim wiedziała? Absolutnie nic. Równie dobrze mógł być seryjnym mordercą, albo po prostu człowiekiem nienawidzącym odmienności, albo popierać władzę… i teraz próbował zaskarbić sobie jej zaufanie? Prawdopodobnie wszystkie te myśli brzmiały nieskończenie absurdalnie, ale w obecnych czasach podobne myślenie było raczej uzasadnione.
Po dłuższej debacie z samą sobą Nailah złożyła w męskiej dłoni nóż, chyba bardziej wiedziona ciekawością oraz poczuciem beznadziei niż rozsądkiem. Zresztą, istniało tyle lepszych sposobów na zabicie drugiej osoby? - Chcesz mi właśnie pokazać, że jesteś przykładnym panem domu i potrafisz gotować? - spytała sceptycznie, chociaż kryła się w tym nuta podziwu. Sztuka kulinarna pozostawała wszak dla czarownicy terenem niezwykle trudnym. Jak widać nawet krojenie składników wykraczało poza jej wszelkie umiejętności! - Czym się zajmujesz? - Zadała nagle następne pytanie, czując niewytłumaczalną potrzebę poznania kogoś, z kim właśnie podzieliła się swoją żałosnością.



czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: przed wagonem [odnośnik]04.09.21 16:24
Być może miała rację i wszyscy powinni uciec. Być możne tak powinien był zrobić przykładny ojciec, któremu zależało na dobru rodziny. Na przetrwaniu i zapewnieniu swoim dzieciom jak najlepszych warunków do życia i dorastania. Tak byłoby na pewno łatwo — wyjechać, zapomnieć i nigdy nie wracać. Nie oglądać się za siebie i pozostawić wszystko za sobą, patrząc już jedynie na wprost. Zacząć nowe życie z nowymi ludźmi w nowym miejscu. Miał przecież na to pieniądze. Miał pewność, że z wiedzą, jaką posiadał, z autorytetem, z pozycją, nie byłoby problemu znaleźć pracę poza granicami Wielkiej Brytanii. A może i dalej. Pojawiał się w Europie na sympozjach, znali go, szanowali. Do Stanów wyjechał również Cyrus, gdzie na pewno powitano by profesora z Hogwartu z otwartymi ramionami. Młodego i mogącego wykładać jeszcze całe lata. Miał idealne warunki do tego, by wyjechać. I może dla kogoś innego byłoby to perfekcyjne rozwiązanie — zabrać dzieci i nie myśleć o wojnie — jednak nie dla Jaydena. Pomimo cierpienia, pomimo bólu doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że był we właściwym miejscu i nie zamierzał opuszczać wysp. Nie zamierzał uciekać, nawet jeśli oznaczało to dorastanie jego dzieci w czasach przepełnionych trwogą. Nawet jeśli oznaczało to otaczającą wszystkich śmierć — rodziny, bliskich, dalszych znajomych, ludzi, których nigdy się nie spotkało. Nawet jeśli oznaczało to bezustanną i być może bezowocną walkę z systemem. Żaden Vane jednak nigdy nie wyjechał. Nie uciekł. Może już nie walczyli jak ich protoplasta mieczem, lecz posiadali równie ostry intelekt, percepcję i chęć działania. Zamierzał ich chronić ze wszystkich sił tak samo jak domu, ziemi, tych, którzy nie byli w stanie sobie pomóc. Gdyby wyjechał, cała śmierć, cała strata, jakiej doznał, poszłaby na marne. Bo za co oddała życie Pomona, jeśli nie za wiarę w przyszłą wolność? Kto miał o nią walczyć, jeśli wszyscy zdolni do zrobienia czegokolwiek, uciekali? Ktoś mógłby mu zarzucić, że kierował się własną dumą, a nie dobrem chłopców. Wcale tak jednak nie było. Myślał o swoich synach. Myślał o nich cały czas. Myślał również o przyszłości, w której mieli czerpać z niego przykład, a jaki przykład miał dać ojciec porzucający ojczyznę, rodzinę i bliskich w pogoni za lepszym życiem? Nie. Nie chciał wyjeżdżać.
A ona? Patrząc na kobietę przed sobą, z miejsca można było powiedzieć, że nie pasowała do londyńskiej aury. Ponurej, zimnej, byle jakiej. Wśród cyrkowej rodziny jednak nabierała kolorów. Ze swoim wielkim kotem przy boku mogła liczyć na ciepło. Jednak czy to, co robiła, ją cieszyło? Sprawiało, że czuła się szczęśliwa, mogąc oferować ludziom krótką chwilę zapomnienia? Oderwania od rzeczywistości? Tylko co z jej rzeczywistością? Czy czuła się wolna, czy zamknięta w cyrkowej klatce? Ciekawiło go wiele rzeczy związanych z tą tajemniczą figurą, którą ujrzał po raz pierwszy z własnym synem w ramionach. Bo była czymś odmiennym. Jak wyjętym z własnej historii oderwanej od smutku, cierpienia aktualnej sytuacji w kraju. Nie jednak w sensie egzotycznym. Po prostu aura, jaka ją otaczała, fascynowała i chociaż Jayden nie miał bladego pojęcia, kim była, nie mógł zaprzeczyć temu, że przyciągała. Nawet pozbawiona towarzystwa kota z dalekich krajów, krzątająca się przed własnym wozem biła czymś szczególnym, lecz równocześnie przyziemnym.
Czekał cierpliwie, obserwując wahanie, które pojawiło się w kobiecie, ale wcale się jej nie dziwił. Nie znali się, nie wiedzieli o sobie nic znacznego. Mogła nie lubić, gdy ktoś wchodził w jej strefę komfortu lub po prostu obliczała ryzyko swojej decyzji. Koniec końców jednak poczuł w palcach ciężar noża i przez moment zważył go, jakby szukając najlepszego chwytu. Gdy zajął jej miejsce, usłyszał również słowa, po których nie dało się nie uśmiechnąć. Nikt wcześniej go tak nie nazywał, a i on wcale tak o sobie nie myślał. - Raczej ułatwić życie - odparł, nie kryjąc rozbawienia, a równocześnie płaską część noża kładąc na orzechu i dociskając do deski. Mogli usłyszeć chrupnięcie skorupy i wnętrze ukazało się samo. Wziął kolejny i nie przerywając swojej czynności, dodał:
- Potrzeba czasami jest najlepszym nauczycielem.
Czym się zajmujesz?
- Możesz spróbować zgadnąć. Jesteś dobra w opowiadanie historii - odpowiedział praktycznie momentalnie, czując, jak delikatny uśmiech błąkał się w kącikach jego ust. Czy może była to pewna kara za ten niefortunny orzech, który posłała w jego stronę, czy może jeszcze za zaborczość w momencie, gdy przyszło im się spotkać po raz pierwszy? A może po prostu chciał, aby i jemu obmyśliła tło? Rozwiała szarą rzeczywistość i dodała trochę kolorów tam, gdzie dawno już ich nie było. Mógł poczuć się w pewnym sensie spragniony barw nawet wizualnie, a czy ona nimi nie tętniła? Wszystko, co robiła i wszystkim, czym się otaczała, takie właśnie było. Chciał skorzystać chociażby z małego fragmentu jej świata i spróbować nasycić własny. Chociaż przez chwilę. Chociaż przez moment. - Mam coś dla ciebie. I dla siebie też - rzucił w pewnym momencie, odwracając się przez ramię — nie odrywając rąk od szatkowania orzechów — i wskazując na ułożony wcześniej na stopniu pakunek. - Za ten koc - wyjaśnił, wracając do swojego zajęcia. Prócz gestu wdzięczności Nailah miała znaleźć tam dwie butelki kremowego piwa, które przecież mogli wspólnie wypić. O ile chciała.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
przed wagonem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach