Sala bankietowa
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala bankietowa
Każdy szanujący się dworek ma swoją salę bankietową. To pomieszczenie zazwyczaj stoi puste, w razie potrzeby zostaje jednak zapełnione stolikami, bufetem, miejscem dla orkiestry oraz miejscem do tańca. Dziewczęta zawsze lubiły wyprawiać tu swoje przyjęcia dla koleżanek. Już jako małe dziewczynki tańczyły na środku sali udając, że są księżniczkami, ku uciesze ich ojca. Jest to miejsce, które całej rodzinie bardzo dobrze się kojarzy.
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Napięta atmosfera miała szansę się rozluźnić przepysznymi potrawami i wytwornym winem. Apetyt na alkohol wzrósł gdy jako jedyne z Darcy próbowały zagadać do zebranych szlachcianek. Czarna kawa rozbudziła Constance i wzmogła apetyt. Gdy zdrowie zdecydowanie się posypało, a Constance szukała usilnie dobrego uzdrowiciela, nie miała ochoty na przyjęcia oraz trajkotanie o swoim przyszłym ślubie. Do niego jeszcze może nie dojść. Nie chciała myśleć negatywnie, ale ostatnie pobyty w szpitalu nie dodały jej skrzydeł. Uśmiechnęła się rozbawiona do przyjaciółki.
- Och, tak, naszym lordom przyda się troszkę zazdrości – Może to chociaż zmotywowałoby ich do lepszego traktowania swoich narzeczonych i zabiegania o nich jak o najrzadszy oraz najpiękniejszy kwiat na świecie. Kobieta zawsze była w szyją mężczyzny, to ona pociągała za sznurki. Damy były wycofane, a Constance czuła się już wyjątkowo niezręcznie, aby każdego ciągnąć za język. Miała nadzieję, że szybko dołączą się do rozmowy, a z Darcy nie wyjdą na okrutne gaduły.
- Och, tak, lord Thibaud Rosier. Czarownica dodała niesamowite zdjęcia, nie dziwię się, że zdobył tyle głosów, chociaż powiem cichutko, że liczyłam na kogo innego – dodała rozbawiona. Któż nie czytywał takich pisemek gdy w grę wchodziło dobre imię zaprzyjaźnionych rodów? Przegryzła kęs i popiła go łykiem wina. Nie chciała dodawać, że spodziewała się zaciętej walki o order między Tristanem a Caesarem.
- Nie mogę, Darcy, oj, nie mogę – roześmiała się – Czyż nie wszyscy bliscy nam mężczyźni zasługują na order uśmiechu? – dodała zarazem, zdradzając tym samym, że zagłosowałaby na Caesara niźli na obcy ród. Mimo wszystko z Rosierami miała aż nad wyraz poprawne relacje w obliczu minionej historii, to tytuły wolała zdobywać jako Lestrange. – A wy, najdroższe, na kogo głosowałyście? Och, jestem ciekawa, jak rozkładały się głosy. Aż dziwne, że żadna ze szlachcianek nie skradła serca Thibauda
- Och, tak, naszym lordom przyda się troszkę zazdrości – Może to chociaż zmotywowałoby ich do lepszego traktowania swoich narzeczonych i zabiegania o nich jak o najrzadszy oraz najpiękniejszy kwiat na świecie. Kobieta zawsze była w szyją mężczyzny, to ona pociągała za sznurki. Damy były wycofane, a Constance czuła się już wyjątkowo niezręcznie, aby każdego ciągnąć za język. Miała nadzieję, że szybko dołączą się do rozmowy, a z Darcy nie wyjdą na okrutne gaduły.
- Och, tak, lord Thibaud Rosier. Czarownica dodała niesamowite zdjęcia, nie dziwię się, że zdobył tyle głosów, chociaż powiem cichutko, że liczyłam na kogo innego – dodała rozbawiona. Któż nie czytywał takich pisemek gdy w grę wchodziło dobre imię zaprzyjaźnionych rodów? Przegryzła kęs i popiła go łykiem wina. Nie chciała dodawać, że spodziewała się zaciętej walki o order między Tristanem a Caesarem.
- Nie mogę, Darcy, oj, nie mogę – roześmiała się – Czyż nie wszyscy bliscy nam mężczyźni zasługują na order uśmiechu? – dodała zarazem, zdradzając tym samym, że zagłosowałaby na Caesara niźli na obcy ród. Mimo wszystko z Rosierami miała aż nad wyraz poprawne relacje w obliczu minionej historii, to tytuły wolała zdobywać jako Lestrange. – A wy, najdroższe, na kogo głosowałyście? Och, jestem ciekawa, jak rozkładały się głosy. Aż dziwne, że żadna ze szlachcianek nie skradła serca Thibauda
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
W tym Constance miała stuprocentową rację. Nikt jak Darcy nie wiedział ile jest nieprawidłowości w traktowaniu swoich narzeczonych po macoszemu. W końcu nie każda z kobiet w podziękowaniu za zaszczyt, jaki daje obietnica wspólnego związku, otrzymuję klątwę, rzuconą w plecy przez największego tchórza, jakiego mógł istnieć. Taki mężczyzna, Darcy była wdzięczna, że nie zostanie na długo jej narzeczonym. Z drugiej zaś strony, wolałaby mieć na epizodycznego wybranka jej przyszłego życia, kogoś kto potrafi załatwić takie poróżnienie przez bezpośrednią konfrontację. Kogoś, kto ma odwagę powiedzieć kobiecie, że do siebie nie pasują i że ich związek skazany jest na klęskę. Zamiast tego los dał jej mężczyznę, który nie tylko nie potrafi dbać o swoją kobietę, rozmawiać, ani zachować się odpowiednio, ale kogoś, kto z natury, niestety, jest tylko bojaźliwym, infantylnym pozorantem, który tylko umie odgrywać bardzo niepoprawny teatr, wciągając w to dodatkowo innych ludzi, udowadniając tym, jak sam jest malutki, słabiutki i niegodny jej uwagi. A mimo to, jego ruch bolał Darcy, bolał w takim stopniu, że chociaż przybierała na twarz maskę niewzruszenia, czy czasem uśmiechała się sztucznie, nawet teraz czuła pustkę i nieszczerość tego uśmiechu. Nie pociągnęła dalej tematu zazdrości. Przynajmniej nie teraz. Na to przyjdzie odpowiedni czas i miejsce.
— Constance, proszę Cię… nie jest przecież tajemnica, że każda z nas wolałaby utrzymać ten order w rodzie z naszego nazwiska. Nie dość, że zdjęcie Thibauda musi ładnie wyglądać na papierze… chociaż, nie żebym sprawdzała...
Oczywiście, ze sprawdziła. Otoczyła nawet ramką tę stronę, zamierzając wręczyć ten podarunek Thibaudowi, pokpiwając się trochę z tego, że trafił do plotkarkiego, babskiego czasopisma i jak się z tym czuje. Zamiast tego, kiedy wyjechał z Dover, przedmiot pochłonął żywy ogień. Gdyby Rosier miała kompetencje Tristana, podsunęłaby to zdjęcie w ogień najbardziej gorący, żarzący się i budzący największy postrach – smoczy. Ku szczęściu jej kuzyna, jego zdjęcie spłonęło w kominku i Darcy mogłaby przysiąść, że płonąca fotografia nie uśmiechała się do niej już tak zniewalająco, kiedy pożerały ją języki ognia.
— … w każdym razie, równie dobrze wygląda to w historii rodu. Każdy chce mieć w rodzinie zwycięzcę orderu rozdawanego przez Czarownicę — trochę kpiła, a trochę mówiła poważnie.
— Ale ty z pewnością głosowałaś na swojego narzeczonego, prawda? — kpiła dalej. Ach, ta poprawność polityczna. Constance powinna się teraz grzecznie i tajemniczo uśmiechnąć, chociaż obie wiedziały, że najpewniej kibicowała Caesarowi. I wolałaby żeby on wygrał, zamiast Thibauda. Thibaud mocno ją zawiódł swoim wyjazdem. Nic dziwnego, ze dodała z drobną kpiną.
— Och, nie wydaje mi się, żeby skradzenie serca lorda Thibauda Rosiera było możliwe. Zdaje mi się, że najbliższa przedstawicielka płci pięknej z jaką miał do czynienia to jego własna klacz.
Ach, nie zapomni mu, kiedy wyraził większe zaniepokojenie swoją kobyłą niż zdrowiem lady Rosier! Oczywiście nie powiedziała jednak tego głośno, dając temu komentarzowi dotrzeć jedynie do uszu lady Lestrange.
— Miałaś okazję go poznać, Constance?
— Constance, proszę Cię… nie jest przecież tajemnica, że każda z nas wolałaby utrzymać ten order w rodzie z naszego nazwiska. Nie dość, że zdjęcie Thibauda musi ładnie wyglądać na papierze… chociaż, nie żebym sprawdzała...
Oczywiście, ze sprawdziła. Otoczyła nawet ramką tę stronę, zamierzając wręczyć ten podarunek Thibaudowi, pokpiwając się trochę z tego, że trafił do plotkarkiego, babskiego czasopisma i jak się z tym czuje. Zamiast tego, kiedy wyjechał z Dover, przedmiot pochłonął żywy ogień. Gdyby Rosier miała kompetencje Tristana, podsunęłaby to zdjęcie w ogień najbardziej gorący, żarzący się i budzący największy postrach – smoczy. Ku szczęściu jej kuzyna, jego zdjęcie spłonęło w kominku i Darcy mogłaby przysiąść, że płonąca fotografia nie uśmiechała się do niej już tak zniewalająco, kiedy pożerały ją języki ognia.
— … w każdym razie, równie dobrze wygląda to w historii rodu. Każdy chce mieć w rodzinie zwycięzcę orderu rozdawanego przez Czarownicę — trochę kpiła, a trochę mówiła poważnie.
— Ale ty z pewnością głosowałaś na swojego narzeczonego, prawda? — kpiła dalej. Ach, ta poprawność polityczna. Constance powinna się teraz grzecznie i tajemniczo uśmiechnąć, chociaż obie wiedziały, że najpewniej kibicowała Caesarowi. I wolałaby żeby on wygrał, zamiast Thibauda. Thibaud mocno ją zawiódł swoim wyjazdem. Nic dziwnego, ze dodała z drobną kpiną.
— Och, nie wydaje mi się, żeby skradzenie serca lorda Thibauda Rosiera było możliwe. Zdaje mi się, że najbliższa przedstawicielka płci pięknej z jaką miał do czynienia to jego własna klacz.
Ach, nie zapomni mu, kiedy wyraził większe zaniepokojenie swoją kobyłą niż zdrowiem lady Rosier! Oczywiście nie powiedziała jednak tego głośno, dając temu komentarzowi dotrzeć jedynie do uszu lady Lestrange.
— Miałaś okazję go poznać, Constance?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Constance od dłuższego czasu miała poczucie, że nic nie jest tak jak być powinno. Oddalająca się od niej Darcy nie była skutkiem wyjątkowego egoizmu panny Lestrange, ale klątwy, która stała się najbardziej skrywanym sekretem. Nie mogła porozmawiać z przyjaciółką sam na sam od dłuższego czasu, ale czuła podskórnie, że coś nie jest w porządku. Chociaż Darcy była znana ze swojego ciętego języka, Constance złapał nieprzyjemny skurcz w łydce. Co się stało, dlaczego jej przyjaciółka tak się zachowuje? Mogła przypuszczać nieprzyjemną kłótnie albo klienta, który zapomniał jak powinien się zachować, ale nigdy nie pomyślała, że narzeczony Darcy mógłby ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Czyż nie jego zadaniem było zapewnienie ochrony? Lorne nawet nie wiedział, jaki skarb go spotkał. Constance jednak nie podejrzewała go o jakiekolwiek nieodpowiednie zachowanie, ale zaskoczona słowami Darcy, przeniosła na nią spojrzenie.
- To wyjątkowe wyróżnienie, lord Rosier na pewno oprawił wydanie czarownicy w ramkę. – zaśmiała się cicho, lecz nie znała na tyle Thibauda, aby wiedzieć, jak się zachował, gdy usłyszał o niesamowitym orderze. Constance oczywiście podświadomie wolała, żeby wszystko zostało w rodzinie. Zasługi zawsze był cenione nie tylko przez samego nestora, ale przy pozycji społecznej. Najpewniej pękałaby z dumy, gdyby zdobył order Caesar. Niestety jeśli na jego miejscu byłby Arthur, musiałaby mocno przygryzał policzki, aby zrozumieć wybór innych czarownic. Za uwagi Darcy wystosowane przeciwko niej chciała uszczypnąć ją pod stołem. Co sugerowała? Nie mogła pokazać publicznie niechęci do swojego narzeczonego ani tego, że Caesar jako jedyny zasłużył na order. Sięgnęła więc po kieliszek wina i urokliwie uśmiechnęła się do Darcy. Musiała z nią porozmawiać i nie powinni tego odkładać ani dzień dłużej. Co się na Merlina z nią działo? Gdy Darcy wspomniała o klaczy, Constance prawie zakrztusiłaby się winem. Nie wiedziała, jak ma zareagować. Ledwo zaczęły obiad i powinny skupić się na innych szlachciankach, a nie na orderze uśmiechu. Na szczęście te komentarz Darcy wyszeptała, lecz ktoś mógł to usłyszeć. Constance posłała jej karcące spojrzenie, ale kąciki same drżały od żartu. Może jednak dobrały się perfekcyjnie?
- Niestety nie tak bardzo, żebym pokusiła się na sformułowanie, że go znam. – siliła się na spokojny ton, lecz ciągle przed oczami widziała abstrakcyjne rozmowy o klaczy jako idealnej kandydatki na żonę.
– Rosalie, wypijmy za Twoje zdrowie. Będziesz wyglądała zniewalająco. Oby szczęście i uśmiech nie opuściłoby cię chociaż na chwilę – powiedziała uroczyście, czekając aż inne szlachcianki się do niej dołączą i doprawdy skończą z tą ciszą oraz niezręczną atmosferą. Może od sabatu nie było wiele powodów do uśmiechu, ale teraz miały wesprzeć Rosalie na nowej drodze życiowej.
- Kto wie, może to lord Black zdobędzie order uśmiechu w przyszłym roku!
- To wyjątkowe wyróżnienie, lord Rosier na pewno oprawił wydanie czarownicy w ramkę. – zaśmiała się cicho, lecz nie znała na tyle Thibauda, aby wiedzieć, jak się zachował, gdy usłyszał o niesamowitym orderze. Constance oczywiście podświadomie wolała, żeby wszystko zostało w rodzinie. Zasługi zawsze był cenione nie tylko przez samego nestora, ale przy pozycji społecznej. Najpewniej pękałaby z dumy, gdyby zdobył order Caesar. Niestety jeśli na jego miejscu byłby Arthur, musiałaby mocno przygryzał policzki, aby zrozumieć wybór innych czarownic. Za uwagi Darcy wystosowane przeciwko niej chciała uszczypnąć ją pod stołem. Co sugerowała? Nie mogła pokazać publicznie niechęci do swojego narzeczonego ani tego, że Caesar jako jedyny zasłużył na order. Sięgnęła więc po kieliszek wina i urokliwie uśmiechnęła się do Darcy. Musiała z nią porozmawiać i nie powinni tego odkładać ani dzień dłużej. Co się na Merlina z nią działo? Gdy Darcy wspomniała o klaczy, Constance prawie zakrztusiłaby się winem. Nie wiedziała, jak ma zareagować. Ledwo zaczęły obiad i powinny skupić się na innych szlachciankach, a nie na orderze uśmiechu. Na szczęście te komentarz Darcy wyszeptała, lecz ktoś mógł to usłyszeć. Constance posłała jej karcące spojrzenie, ale kąciki same drżały od żartu. Może jednak dobrały się perfekcyjnie?
- Niestety nie tak bardzo, żebym pokusiła się na sformułowanie, że go znam. – siliła się na spokojny ton, lecz ciągle przed oczami widziała abstrakcyjne rozmowy o klaczy jako idealnej kandydatki na żonę.
– Rosalie, wypijmy za Twoje zdrowie. Będziesz wyglądała zniewalająco. Oby szczęście i uśmiech nie opuściłoby cię chociaż na chwilę – powiedziała uroczyście, czekając aż inne szlachcianki się do niej dołączą i doprawdy skończą z tą ciszą oraz niezręczną atmosferą. Może od sabatu nie było wiele powodów do uśmiechu, ale teraz miały wesprzeć Rosalie na nowej drodze życiowej.
- Kto wie, może to lord Black zdobędzie order uśmiechu w przyszłym roku!
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Constance wyraźnie widziała, że Darcy nie była w nastroju. Co się dziwić. Rosalie również to wyczuwała. Nikt, kto znał Rosier, nie ryzykowalby stwierdzeniem, że Darcy w tak łatwy sposób ulegała emocjom i swoim cynicznym wstawkom tak… publicznie. Rosier, skarcona samym spojrzeniem lady Lestrange, zwróciła twarz na bok, upijając kilka łyów wina. Powściągnęła język, obawiając się, co jeszcze mogłoby spłynąć z jej ust w tak niesprzyjających nikomu okolicznościach. Nie chciała psuć Rosalie tego wieczoru, dlatego nie odzywała się już wiele, chyba, że ktoś zadawał jej konkretne pytania. Pozwoliła Connie toczyć dalszą rozmowę ze szlachciankami, a że był to zimowy, chłodny dzień, żadna z dam nie rwała się do wylewnych opowieści czy ożywienia tego spotkania. Właśnie dlatego Darcy nie sądziła, by kiedykolwiek urządzała w podobnym gronie własny wieczór panieński. Wolałaby go przenaczyć wyłącznie dla najbliższego grona i zaprzyjaźnionych rodów, niż próbować pogodzić e sobą rodziny, które w socjecie nie odzywały się do siebie słowem. Do konca wieczora pewnei trzymała się blisko Constance, sprawującej swojego rodzaju nadzór nad ciętym językiem Darcy Rosier. Miała jej to wszystko wyjaśnić, podobnie jak Rosalie, ale to nie było miejsce na takie dywagacje. Mimo, że wstrzymywanie się przed zdradzeniem tego sekretu w dużym stopniu zajmowało glowę panienki Rosier, udało jej się do końca wieczora nie odezwać w tej kwestii slowem. Spotkanie przebiego bez rewelacji, w serdecznej atmosferze, o co Rosalie zadbała, jednak w tej serdeczności była pewna fałszywość i niezręczność, która męczyła chyba wszystkie damy w pomieszczeniu. Przeprowadzały rozmowy bardzo oficjalne i bardzo można by rzec, elastyczne, przez co dyskusja wydawała się nadzwyczaj bezpieczna, ale też i nudna. Nie tak chyba lady Yaxley wyobrażała sobie swój wieczór panieński, ale takie właśnie były realia przynależenia do szlacheckiego światka.
Posiadłość lady Yaxley, Darcy opuściła wraz z Constance, życząc, jak wszyscy, pani domu pomyślności.
| zt dla Connie i Darcy
Posiadłość lady Yaxley, Darcy opuściła wraz z Constance, życząc, jak wszyscy, pani domu pomyślności.
| zt dla Connie i Darcy
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchałam uważnie rozmów prowadzonych przez zaproszone przeze mnie osoby i byłam pod wielkim zdziwieniem, że naprawdę potrafiły pod tymi wszystkimi słodkimi słówkami i sztuczną grzecznością ukryć swoje negatywne odczucia w stosunku do siebie. Prowadzone rozmowy były dosyć sztywne, czasami przez niektóre wypowiadane słowa czuć było złośliwość, ale to chyba domena wszystkich kobiet. Całe przyjęcie nie przebiegło tak, jakbym sobie tego wymarzyła. Darcy nie była w najlepszym nastroju, martwiłam się czy Lyra czuje się dobrze w towarzystwie, a przede wszystkim starałam się podtrzymać rozmowę na odpowiednim poziomie.
Prawdopodobnie, gdybym była niżej urodzoną panną lałby się alkohol a przygotowane atrakcje byłyby bardziej wystrzałowe, ale nawet w taki dzień, gdy nie otaczali nas żadni mężczyźni, musiałyśmy się pilnować i trzymać ustalonych zasad. Nawet, jeśli było to przyjęcie dla panny młodej.
Pogrążona w rozmowie z siostrą, dotarły do mnie tylko słowa o tym, że być może lord Black również zdobędzie kiedyś order uśmiechu, co skwitowałam cichym chichotem.
- Być może, ale musiałby zacząć częściej uśmiechać się w towarzystwie, co, obawiam się, że jest niewykonalne - odpowiedziałam luźno, nie mając zamiaru obrażać żadnego Blacka. Po prostu taka była ich natura.
Przyjęcie trwało w najlepsze, po uczcie zaprosiłam wszystkie kobiety do drugiej części sali, gdzie przygotowałam dla nich zabawę, a gdy ona się odbyła, rozdałam prezenty. Mimo że nie wszystko poszło tak, jakbym sobie to wymarzyła, to ogólnie byłam zadowolona, żegnając wszystkie moje znajome ciepłym uśmiechem i dziękując za pojawienie się.
zt dla całej reszty
Prawdopodobnie, gdybym była niżej urodzoną panną lałby się alkohol a przygotowane atrakcje byłyby bardziej wystrzałowe, ale nawet w taki dzień, gdy nie otaczali nas żadni mężczyźni, musiałyśmy się pilnować i trzymać ustalonych zasad. Nawet, jeśli było to przyjęcie dla panny młodej.
Pogrążona w rozmowie z siostrą, dotarły do mnie tylko słowa o tym, że być może lord Black również zdobędzie kiedyś order uśmiechu, co skwitowałam cichym chichotem.
- Być może, ale musiałby zacząć częściej uśmiechać się w towarzystwie, co, obawiam się, że jest niewykonalne - odpowiedziałam luźno, nie mając zamiaru obrażać żadnego Blacka. Po prostu taka była ich natura.
Przyjęcie trwało w najlepsze, po uczcie zaprosiłam wszystkie kobiety do drugiej części sali, gdzie przygotowałam dla nich zabawę, a gdy ona się odbyła, rozdałam prezenty. Mimo że nie wszystko poszło tak, jakbym sobie to wymarzyła, to ogólnie byłam zadowolona, żegnając wszystkie moje znajome ciepłym uśmiechem i dziękując za pojawienie się.
zt dla całej reszty
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
28.04, popołudnie
Było jeszcze całe mnóstwo czasu do ślubu. Wręcz minęło raptem kilka dni od zaręczyn, lecz ten fakt nie stanowił przeszkody dla Cynerica - czy prędzej jego nadgorliwej ciotki, która przejęła część matczynych obowiązków po zmarłej rodzicielce Yaxley’a - postanawiającego umówić wizytę. Bardzo konkretną nawet, ponieważ dotyczyła ona odpowiednio eleganckiej szaty na ten ważny dzień. Młody szlachcic pragnął zagwarantować wywarcie odpowiedniego wrażenia na arystokratycznej socjecie, bez wątpienia dużo surowiej oceniając prezencję lordów Cambridgeshire - wszakże uznawani byli za dzikusów z bagien. Ta oczywistość wywoływała naturalną ciekawość podszytą niezdrową nadzieją dającą prawo do złośliwego oceniania tej części szlachciców. Wielu interesowało to, czy z takowego gburowatego, odizolowanego reprezentanta rodu można było zrobić kogoś naprawdę eleganckiego - godnego tak wielkiego nazwiska oraz rodzinnej spuścizny. Zwyczajowo na wszelakich Sabatach czy innych tego typu uroczystościach nie odstawał od reszty gości, lecz w takim tłumie osób łatwiej się ukryć niż na własnej uroczystości zaślubin. W tym konkretnym dniu większość oczu spocznie na pannie młodej - nie oznaczało to natomiast, że nie zboczą z kursu na sylwetkę pana młodego. Tym bardziej należało uczynić wszystko, ażeby nie przynieść wstydu żadnemu z Yaxley’ów. Przede wszystkim wrażliwej Rosalie.
Myśląc o tym zawczasu - naprawdę, każda kobieta powinna docenić jego zaradność oraz zapobiegliwość! - skontaktował się z jedną ze znajomych mu osób zajmujących się magicznymi strojami. Co dziwniejsze, nie był to nikt od Parkinsonów. Gdyby zapytać Cynerica o powód jego wyboru, nie potrafiłby jednoznacznie określić. Trudno mierzyć się w tym fachu z kimkolwiek z panów Gloucestershire, Worcestershire oraz Herefordshire, lecz treser trolli postanowił zaufać młodej damie od równie przyjaznych im Flintów. Trochę obawiał się tego spotkania - na modzie nie znał się ni w ząb, z kolei dodatkowy, towarzyski aspekt kontaktów międzyludzkich przysparzał mu jeszcze więcej trosk niż samo poszukiwanie godnego stroju. Przeczesywał nerwowo włosy stojąc w swoim pokoju, aż skrzat oznajmił mu przybycie gościa. Który został skierowany do sali bankietowej, gdzie wszystko już zostało przygotowane - podwyższenie, wieszaki z różnymi ubraniami, ławy z dostępnymi w Fenland materiałami oraz rzecz jasna lustra. Wszystko, byleby tylko młodej kobiecie ułatwić zadanie.
- Lady Flint - przywitał rudowłosą osobę znajdującą się już w środku. Oczywiście ukłonił się przed nią - jak należało - po czym z lekką obawą poprawił mankiety koszuli. Rozejrzał się po przyniesionych rzeczach i chociaż nie pierwszy raz przymierzał się do przymiarki, to rzadko musiał przy tym rozmawiać z kobietami. Większość z nich była zwykłymi służkami, do których nawet nie kłopotał się odzywać. Tutaj wszystko zdawało się być inne. - Piękny dzień, prawda? - zagaił trochę bezsensownie, chwilowo unosząc jeden kącik ust.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Było jeszcze całe mnóstwo czasu do ślubu. Wręcz minęło raptem kilka dni od zaręczyn, lecz ten fakt nie stanowił przeszkody dla Cynerica - czy prędzej jego nadgorliwej ciotki, która przejęła część matczynych obowiązków po zmarłej rodzicielce Yaxley’a - postanawiającego umówić wizytę. Bardzo konkretną nawet, ponieważ dotyczyła ona odpowiednio eleganckiej szaty na ten ważny dzień. Młody szlachcic pragnął zagwarantować wywarcie odpowiedniego wrażenia na arystokratycznej socjecie, bez wątpienia dużo surowiej oceniając prezencję lordów Cambridgeshire - wszakże uznawani byli za dzikusów z bagien. Ta oczywistość wywoływała naturalną ciekawość podszytą niezdrową nadzieją dającą prawo do złośliwego oceniania tej części szlachciców. Wielu interesowało to, czy z takowego gburowatego, odizolowanego reprezentanta rodu można było zrobić kogoś naprawdę eleganckiego - godnego tak wielkiego nazwiska oraz rodzinnej spuścizny. Zwyczajowo na wszelakich Sabatach czy innych tego typu uroczystościach nie odstawał od reszty gości, lecz w takim tłumie osób łatwiej się ukryć niż na własnej uroczystości zaślubin. W tym konkretnym dniu większość oczu spocznie na pannie młodej - nie oznaczało to natomiast, że nie zboczą z kursu na sylwetkę pana młodego. Tym bardziej należało uczynić wszystko, ażeby nie przynieść wstydu żadnemu z Yaxley’ów. Przede wszystkim wrażliwej Rosalie.
Myśląc o tym zawczasu - naprawdę, każda kobieta powinna docenić jego zaradność oraz zapobiegliwość! - skontaktował się z jedną ze znajomych mu osób zajmujących się magicznymi strojami. Co dziwniejsze, nie był to nikt od Parkinsonów. Gdyby zapytać Cynerica o powód jego wyboru, nie potrafiłby jednoznacznie określić. Trudno mierzyć się w tym fachu z kimkolwiek z panów Gloucestershire, Worcestershire oraz Herefordshire, lecz treser trolli postanowił zaufać młodej damie od równie przyjaznych im Flintów. Trochę obawiał się tego spotkania - na modzie nie znał się ni w ząb, z kolei dodatkowy, towarzyski aspekt kontaktów międzyludzkich przysparzał mu jeszcze więcej trosk niż samo poszukiwanie godnego stroju. Przeczesywał nerwowo włosy stojąc w swoim pokoju, aż skrzat oznajmił mu przybycie gościa. Który został skierowany do sali bankietowej, gdzie wszystko już zostało przygotowane - podwyższenie, wieszaki z różnymi ubraniami, ławy z dostępnymi w Fenland materiałami oraz rzecz jasna lustra. Wszystko, byleby tylko młodej kobiecie ułatwić zadanie.
- Lady Flint - przywitał rudowłosą osobę znajdującą się już w środku. Oczywiście ukłonił się przed nią - jak należało - po czym z lekką obawą poprawił mankiety koszuli. Rozejrzał się po przyniesionych rzeczach i chociaż nie pierwszy raz przymierzał się do przymiarki, to rzadko musiał przy tym rozmawiać z kobietami. Większość z nich była zwykłymi służkami, do których nawet nie kłopotał się odzywać. Tutaj wszystko zdawało się być inne. - Piękny dzień, prawda? - zagaił trochę bezsensownie, chwilowo unosząc jeden kącik ust.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ostatnio zmieniony przez Cyneric Yaxley dnia 28.03.17 18:05, w całości zmieniany 1 raz
Kobieta nie często pracowała dla rodziny Yaxley'ów dlatego to spotkanie było wydarzeniem bardzo wyniosłym, w końcu chciała o własnych siłach, bez jakiejkolwiek pomocy, bo zjawiła się na miejscu zupełnie sama stworzyć, a później dopracować projekt do samego końca. Traktowała ten dzień jako największe wyzwanie z jakim dotychczas przyszłoby się jej zmierzyć, chociaż miała na swoim koncie już kilka godnych pochwały osiągnięć. W towarzystwie skrzata przemierzyła następne korytarze, aby dotrzeć do obszernego pokoju w którym znajdywał się Cyneric.
- Lordzie Yaxley. - Ukłoniła się, ze skromnym uśmiechem goszczącym na wąskich wargach wchodząc dalej, skinięciem jeszcze żegnając się ze skrzatem, gdyż nie zamierzała osobiście prosić go o przygotowanie herbaty. Uznała, że na takie przyjemności przyjdzie jeszcze pora. Mężczyzna na pewno zaproponowałby coś podobnego w najbliższym czasie. Wszyscy prędzej czy później kusili się, na chwilę przerwy, kiedy zaczynała ich obskakiwać. - Piękny, jednakże nie może w żaden sposób równać się z tym, który będzie lorda czekał w najbliższej przyszłości. Prawda? - Spróbowała pociągnąć rozmowę odrobinę dalej. Zazwyczaj pracowała z kobietami. W końcu to one miały największe oczekiwania względem różnorakich ubiorów, mężczyźni po prostu przystawali na propozycje rodziny, nie dyskutowali jak gdyby w ogóle nie znali się na modzie. Przewędrowała spojrzeniem po zebranych w sali wspaniałościach. Zdecydowanie, musiałaby dokładniej wszystkiemu się przyjrzeć. Zdążyła zauważyć, że problemów z rodzajem materiału nie będzie.
- Musiałabym zadać lordowi bardzo osobiste pytanie. Myślę, że będzie nas czekać przynajmniej kilka godzin pracy, a sama przymiarka zajęłaby około czterdziestu minut. - Podchodząc do pobliskiego stołu, nie mogła powstrzymać się przed pochwyceniem w dłonie miękkiej zwijanej miary. Odłożyła na to miejsce obity w brązową skórę, niewielkich rozmiarów notes w którym zamierzała sporządzić notatki. - Wolałby lord zachowywać przez cały ten czas formalny ton czy moglibyśmy mówić sobie naturalnie, po imieniu? - Zaproponowała, kiedy odwróciła się w jego kierunku. Zrobiła to stosunkowo szybko, gdyż nie chciała zbyt długo prezentować rozmówcy swoich pleców, lub boków. Wyczuwała spięcie ze strony mężczyzny, nie mogła jednak zrozumieć czym tak się denerwował. Podejrzewała, że po prostu nie był to ktoś kto na pierwszym spotkaniu wylewał z siebie potoki słów bez najmniejszej przyczyny. Pomoże mu, w końcu kto jak nie on ma powiedzieć o swoich preferencjach, o wszystkich za i przeciw. Chciała dać mu pole do popisu, nawet jeśli to do niej należałoby ostatnie słowo w projekcie.
- Lordzie Yaxley. - Ukłoniła się, ze skromnym uśmiechem goszczącym na wąskich wargach wchodząc dalej, skinięciem jeszcze żegnając się ze skrzatem, gdyż nie zamierzała osobiście prosić go o przygotowanie herbaty. Uznała, że na takie przyjemności przyjdzie jeszcze pora. Mężczyzna na pewno zaproponowałby coś podobnego w najbliższym czasie. Wszyscy prędzej czy później kusili się, na chwilę przerwy, kiedy zaczynała ich obskakiwać. - Piękny, jednakże nie może w żaden sposób równać się z tym, który będzie lorda czekał w najbliższej przyszłości. Prawda? - Spróbowała pociągnąć rozmowę odrobinę dalej. Zazwyczaj pracowała z kobietami. W końcu to one miały największe oczekiwania względem różnorakich ubiorów, mężczyźni po prostu przystawali na propozycje rodziny, nie dyskutowali jak gdyby w ogóle nie znali się na modzie. Przewędrowała spojrzeniem po zebranych w sali wspaniałościach. Zdecydowanie, musiałaby dokładniej wszystkiemu się przyjrzeć. Zdążyła zauważyć, że problemów z rodzajem materiału nie będzie.
- Musiałabym zadać lordowi bardzo osobiste pytanie. Myślę, że będzie nas czekać przynajmniej kilka godzin pracy, a sama przymiarka zajęłaby około czterdziestu minut. - Podchodząc do pobliskiego stołu, nie mogła powstrzymać się przed pochwyceniem w dłonie miękkiej zwijanej miary. Odłożyła na to miejsce obity w brązową skórę, niewielkich rozmiarów notes w którym zamierzała sporządzić notatki. - Wolałby lord zachowywać przez cały ten czas formalny ton czy moglibyśmy mówić sobie naturalnie, po imieniu? - Zaproponowała, kiedy odwróciła się w jego kierunku. Zrobiła to stosunkowo szybko, gdyż nie chciała zbyt długo prezentować rozmówcy swoich pleców, lub boków. Wyczuwała spięcie ze strony mężczyzny, nie mogła jednak zrozumieć czym tak się denerwował. Podejrzewała, że po prostu nie był to ktoś kto na pierwszym spotkaniu wylewał z siebie potoki słów bez najmniejszej przyczyny. Pomoże mu, w końcu kto jak nie on ma powiedzieć o swoich preferencjach, o wszystkich za i przeciw. Chciała dać mu pole do popisu, nawet jeśli to do niej należałoby ostatnie słowo w projekcie.
Gość
Gość
Od Bernadette biła nieokreślona jeszcze przez Cynerica pewność siebie. Lustrował ją uważnie, chociaż starając się to robić nienachalnie, niemalże dyskretnie. Przenosił wzrok to na skrzata, to na meble lub widok za oknem kiedy stworzenie oddaliło się pospiesznie. Tego Yaxley nie przewidział - wszak nie dawał mu jasno do zrozumienia, jakoby mógłby odejść. Uniósł zdziwiony brwi nie mówiąc jednak nic. Odchrząknął oraz poprawił brodę, po czym znów przeniósł wzrok na płomiennie rudą szlachciankę. Zaczął się zastanawiać nad jej możliwymi koligacjami z Weasley'ami lub Prewettami, lecz odpuścił sobie drążenie o korzenie rodzinne. Odetchnął bezgłośnie splatając ze sobą palce. Denerwował się. Bardziej - stresował, odczuwał tremę. Nigdy nie przygotowywał się do własnego ślubu; wątpił też, czy mężczyźni czynili to tak prędko. On chciał być na wszystko gotowy, ba, nie lubił przekładać ważnych spraw na ostatnią chwilę. Do której małżeństwo bezsprzecznie się liczyło.
Lady Flint zdawała się potwierdzać jego myśli własnymi słowami. Mężczyzna uśmiechnął się subtelnie, ledwie widocznie spomiędzy bujnego zarostu. Nie widział w tym dniu niczego pięknego. Jawił mu się bardziej jako zwykły dzień, okraszony dopełnieniem pewnych formalności. Bez względu na uczucia, które żywił do swojej narzeczonej, był jedynie mężczyzną - szorstkim, mało ckliwym, na pewno też niewiele empatycznym. Nie potrafił wcielić się w kobiecą rolę oraz z całą pewnością stwierdzić co takiego niezwykłego jest w dniu zaślubin, że płeć słabsza tak go przeżywa - od chwil wzruszeń po zgrzytanie zębów w przypadku niechcianego małżeństwa aranżowanego. Rozumiał jednak co chciała mu przekazać.
- To prawda - odparł zatem, lecz bez znaczącego przekonania. I zainteresowania. To odzyskał dopiero w momencie, kiedy Bernadette zasugerowała konieczność zadania osobistego pytania. Zmarszczył czoło nie uważając, żeby to było konieczne. Przeszedł się kilka kroków pomiędzy wystawionymi tutaj meblami, zerkał od czasu do czasu na projektantkę. Nie był pewien czy chciałby odpowiadać na pytania dotyczące intymności - chyba, że chodziło właśnie o formę zwracania się do siebie nawzajem. Nie był pewien, dlatego jego mięśnie nie ulegały rozluźnieniu.
- Może być po imieniu. Cyneric - mruknął oszczędnie, trochę pochmurnie. Dotknął jednego z jedwabiów leżących na blacie; przetarł po nim palcami. - Życzysz sobie czegoś jeszcze? Brakuje tu czegoś? - spytał nagle, unosząc wzrok znad materiału na twarz lady Flint. Zdecydowanie łatwiej rozmawiało mu się z trollami. I to bynajmniej nie dlatego, że były głupie! Przy nich nie trzeba było uważać na słowa, o udawanej subtelności już nie wspominając.
Lady Flint zdawała się potwierdzać jego myśli własnymi słowami. Mężczyzna uśmiechnął się subtelnie, ledwie widocznie spomiędzy bujnego zarostu. Nie widział w tym dniu niczego pięknego. Jawił mu się bardziej jako zwykły dzień, okraszony dopełnieniem pewnych formalności. Bez względu na uczucia, które żywił do swojej narzeczonej, był jedynie mężczyzną - szorstkim, mało ckliwym, na pewno też niewiele empatycznym. Nie potrafił wcielić się w kobiecą rolę oraz z całą pewnością stwierdzić co takiego niezwykłego jest w dniu zaślubin, że płeć słabsza tak go przeżywa - od chwil wzruszeń po zgrzytanie zębów w przypadku niechcianego małżeństwa aranżowanego. Rozumiał jednak co chciała mu przekazać.
- To prawda - odparł zatem, lecz bez znaczącego przekonania. I zainteresowania. To odzyskał dopiero w momencie, kiedy Bernadette zasugerowała konieczność zadania osobistego pytania. Zmarszczył czoło nie uważając, żeby to było konieczne. Przeszedł się kilka kroków pomiędzy wystawionymi tutaj meblami, zerkał od czasu do czasu na projektantkę. Nie był pewien czy chciałby odpowiadać na pytania dotyczące intymności - chyba, że chodziło właśnie o formę zwracania się do siebie nawzajem. Nie był pewien, dlatego jego mięśnie nie ulegały rozluźnieniu.
- Może być po imieniu. Cyneric - mruknął oszczędnie, trochę pochmurnie. Dotknął jednego z jedwabiów leżących na blacie; przetarł po nim palcami. - Życzysz sobie czegoś jeszcze? Brakuje tu czegoś? - spytał nagle, unosząc wzrok znad materiału na twarz lady Flint. Zdecydowanie łatwiej rozmawiało mu się z trollami. I to bynajmniej nie dlatego, że były głupie! Przy nich nie trzeba było uważać na słowa, o udawanej subtelności już nie wspominając.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
- Bernadette. - Odpowiedziała z o wiele większym od mężczyzny zaangażowaniem. Widać było, że miała do powiedzenia więcej, niżeli była w stanie teraz z siebie wydusić. Musiała wszystko w porę poukładać, aby móc bez cienia zwątpienia zacząć wypytywać o rzeczy teoretycznie mało ważne. Pokręciła przecząco głową.
- Zobaczymy. Wydaje mi się, że damy sobie radę z tym, co jest. - Zawiesiła na moment baczne spojrzenie na jego pochmurnej twarzy. Wyglądał na kogoś wymagającego. Chociaż doszukiwała się w nim serca większego od rosnącej dumy, szlachetniejszego od zalążku skąpstwa, które rodziło się w czarodzieju w momencie kiedy przychodził na świat w dobrym domu. - Ale to zależy od Ciebie. - Zauważyła. Zebrała zaraz ze stołu kilka materiałów. Każdy był w innym kolorze. Można było dopatrzeć się tu ciemnego, eleganckiego granatu który ostatnimi czasy był bardzo popularny, stonowaną soczystą zielenią która mieniła się czernią gdy tylko delikatnie przejechało się po niej palcami. Klasyczna czerń, w której nie można było dopatrzeć się żadnych udziwnień także tu zawitała. Biel, która bardziej pasowałaby do przyszłej żony. A nawet mocna czerwień, przypominająca rozlewającą się świeżą krew.
- W jakich kolorach czułbyś się najlepiej? Skłaniasz się bardziej ku elegancji, czy może wolałbyś mieć na sobie coś mniej formalnego? Spróbuj nie zastanawiać się nad tym, co ja bym wybrała. Wskaż mi przynajmniej dwa materiały. - Popędziła go ruchem drobnej dłoni. Zastanawiała się, co mógłby wybrać. - Podpowiem, że zwykle jeden składa się na wierzchnią warstwę, zaś drugi materiał jest podszewką. Podszewka, która jest w środku może być nawet w małe, żółto-pomarańczowe kanarki. I nikt nie będzie mógł o niej powiedzieć złego słowa. - Uśmiechnęła się lekko na myśl o tym, że ktokolwiek mógłby zażyczyć sobie tak niecodziennego stroju. Ale właśnie po to tu przybyła. Gotowa była wyjść naprzeciwko przyjętym standardom. W końcu kto bogatemu zabroni? Przewiązując miarę krawiecką przez własny pas, aby przypadkiem jej nie zgubić ujęła w dłonie notes z ołówkiem.
- Śmiało. - Zaleciła. - Trudniej by Ci było gdybyś był kobietą. Te wszystkie gorsety, falbany, fiszbiny, halki... - Wymieniała na palcach dłoni w której niezgrabnie trzymała ołówek. - A co z drużbą? Jemu także przydałoby się coś, co komponowałoby się z Twoim strojem. - Zagaiła, z ciekawością.
- Zobaczymy. Wydaje mi się, że damy sobie radę z tym, co jest. - Zawiesiła na moment baczne spojrzenie na jego pochmurnej twarzy. Wyglądał na kogoś wymagającego. Chociaż doszukiwała się w nim serca większego od rosnącej dumy, szlachetniejszego od zalążku skąpstwa, które rodziło się w czarodzieju w momencie kiedy przychodził na świat w dobrym domu. - Ale to zależy od Ciebie. - Zauważyła. Zebrała zaraz ze stołu kilka materiałów. Każdy był w innym kolorze. Można było dopatrzeć się tu ciemnego, eleganckiego granatu który ostatnimi czasy był bardzo popularny, stonowaną soczystą zielenią która mieniła się czernią gdy tylko delikatnie przejechało się po niej palcami. Klasyczna czerń, w której nie można było dopatrzeć się żadnych udziwnień także tu zawitała. Biel, która bardziej pasowałaby do przyszłej żony. A nawet mocna czerwień, przypominająca rozlewającą się świeżą krew.
- W jakich kolorach czułbyś się najlepiej? Skłaniasz się bardziej ku elegancji, czy może wolałbyś mieć na sobie coś mniej formalnego? Spróbuj nie zastanawiać się nad tym, co ja bym wybrała. Wskaż mi przynajmniej dwa materiały. - Popędziła go ruchem drobnej dłoni. Zastanawiała się, co mógłby wybrać. - Podpowiem, że zwykle jeden składa się na wierzchnią warstwę, zaś drugi materiał jest podszewką. Podszewka, która jest w środku może być nawet w małe, żółto-pomarańczowe kanarki. I nikt nie będzie mógł o niej powiedzieć złego słowa. - Uśmiechnęła się lekko na myśl o tym, że ktokolwiek mógłby zażyczyć sobie tak niecodziennego stroju. Ale właśnie po to tu przybyła. Gotowa była wyjść naprzeciwko przyjętym standardom. W końcu kto bogatemu zabroni? Przewiązując miarę krawiecką przez własny pas, aby przypadkiem jej nie zgubić ujęła w dłonie notes z ołówkiem.
- Śmiało. - Zaleciła. - Trudniej by Ci było gdybyś był kobietą. Te wszystkie gorsety, falbany, fiszbiny, halki... - Wymieniała na palcach dłoni w której niezgrabnie trzymała ołówek. - A co z drużbą? Jemu także przydałoby się coś, co komponowałoby się z Twoim strojem. - Zagaiła, z ciekawością.
Gość
Gość
Skinął kobiecie głową kiedy do jego uszu dotarł dźwięk jej imienia. Kojarzyło mu się ono z Francją, być może niesłusznie - nie poświęcił tej myśli więcej niż ulotną chwilę. To stanowiłoby niemały misz-masz - rudość, francuskość oraz konserwatywni Flintowie. Na krótki moment zdumiało to Cynerica, lecz w mgnieniu oka powrócił do rzeczywistości oraz obecności nieszablonowej kobiety, która miała mu poradzić co uczynić ze swoją garderobą w dniu ślubu. Do jego terminu było jeszcze naprawdę mnóstwo czasu, lecz widocznie Yaxley działał pod wpływem impulsu - kto by pomyślał, że stać go na odrobinę spontaniczności? Uśmiechnął się - jedynie w duchu - na myśl o swoim dziwnym zachowaniu, które najprawdopodobniej szybko się nie powtórzy. Zaraz zdjął wzrok z osoby Bernadette na materiały połyskujące lub wręcz przeciwnie na rozstawionych stołach. Mężczyzna zbliżył się do jednego z nich badając jego fakturę, dość szybko oraz sprawnie wybierając najpiękniejsze z nich. Według niego, oczywiście.
- Nie ulega wątpliwościom, że najlepsza jest klasyka oraz tradycja. Nie gustuję w prześmiewczych dziwactwach, to dobre dla błaznów - wyraził dobitnie swoją opinię, nie będąc jednak złym czy zniesmaczonym. Raczej jak gdyby mówił oczywiste rzeczy - wszakże Flintówna powinna go rozumieć. - Ważne jest również dobranie kolorystyki do tej rodowej. Dlatego stawiałbym na zieleń oraz czerń - dodał, wskazując dłonią na te dwa materiały. Dość ciekawym rozwiązaniem była tkanina zmieniająca pod kątem barwę, połączenie zieleni natury z czernią czapli wydawała mu się być strzałem w dziesiątkę, tylko nie potrafił za bardzo tego okazać. Mówcą też nie był przednim.
Wzdrygnął się słysząc o bogactwie kobiecych strojów. Fiszbiny, halki… kojarzyło mu się to z bielizną, dlatego ścisnął usta w wąską linię nie komentując dość otwartych wynurzeń rudowłosej.
Za to wzmianka o drużbie trochę zbiła go z pantałyku. O tym jeszcze nie myślał. Morgoth? Zgodziłby się? Pewnie jemu nie odmówiłby, tylko czy chciałby, tak… prawdziwie? Na obliczu Cynerica odmalowało się zaskoczenie połączone z wątpliwościami.
- Nie znam się na tym. Drużba nie powinna wyglądać… podobnie? - spytał z zawahaniem. Spojrzał na Bernadette pytająco. W końcu to ona się na tym wszystkim znała, powinna wiedzieć co zrobić z jego niepewnością w tej materii.
- Nie ulega wątpliwościom, że najlepsza jest klasyka oraz tradycja. Nie gustuję w prześmiewczych dziwactwach, to dobre dla błaznów - wyraził dobitnie swoją opinię, nie będąc jednak złym czy zniesmaczonym. Raczej jak gdyby mówił oczywiste rzeczy - wszakże Flintówna powinna go rozumieć. - Ważne jest również dobranie kolorystyki do tej rodowej. Dlatego stawiałbym na zieleń oraz czerń - dodał, wskazując dłonią na te dwa materiały. Dość ciekawym rozwiązaniem była tkanina zmieniająca pod kątem barwę, połączenie zieleni natury z czernią czapli wydawała mu się być strzałem w dziesiątkę, tylko nie potrafił za bardzo tego okazać. Mówcą też nie był przednim.
Wzdrygnął się słysząc o bogactwie kobiecych strojów. Fiszbiny, halki… kojarzyło mu się to z bielizną, dlatego ścisnął usta w wąską linię nie komentując dość otwartych wynurzeń rudowłosej.
Za to wzmianka o drużbie trochę zbiła go z pantałyku. O tym jeszcze nie myślał. Morgoth? Zgodziłby się? Pewnie jemu nie odmówiłby, tylko czy chciałby, tak… prawdziwie? Na obliczu Cynerica odmalowało się zaskoczenie połączone z wątpliwościami.
- Nie znam się na tym. Drużba nie powinna wyglądać… podobnie? - spytał z zawahaniem. Spojrzał na Bernadette pytająco. W końcu to ona się na tym wszystkim znała, powinna wiedzieć co zrobić z jego niepewnością w tej materii.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Przytaknęła tylko krótko głową kiedy lord Yaxley napomknął o tym, że szaleństwa w ogóle nie były w jego guście. Musiała uszanować w pełni to, że nie zawsze trafi na klientów którzy chcieliby błyszczeć bardziej od wybranki serca. Pomyślała wtedy, że był bardzo skromnym człowiekiem, skoro od razu skusił się na wzory bardzo klasyczne, stonowane. Spisywała jego uwagi ze starannością, chociaż starała się robić bardzo krótkie notatki to zawierała w nich szczegóły, które bardziej od ogółu miały przyciągnąć uwagę na uroczystości. - Moglibyśmy spróbować z tym. A stricte zieleń umieścić wewnątrz. Delikatnie by się dzięki takiemu zabiegowi wbijała, ale nie raziłaby w oczy. - Zaproponowała. Odłożyła wskazane przez mężczyznę materiały na bok, na jeden z wolnych stolików. Przydałyby się później. Ruchem dłoni wskazała na miejsce prawie, żę na środku sali. Miała tam mały taborecik. Zapobiegawczo. - Proszę rozłożyć ręce na boki. - Mruknęła kiedy wyjęła zza pasa miarę. Przystanęła naprzeciwko niego, jakby na baczność gdyż w pierwszej chwili spięła się faktem, że nie mogła posłużyć się różdżką aby miara sama wszystko dokładnie zmierzyła. Musiała zrobić to w stary, tradycyjny sposób. Rozciągając miarę, owinęła ją wokół szyi Cynerica zbliżając się na dość niebezpieczną odległość kiedy przystawała na palcach, aby wzrokiem wyłapać numer miary. - Powinien. Ale troszeczkę inaczej. Mógłby na przykład mieć o wiele bardziej matową marynarkę, ewentualnie smoking z krótszym tyłem. Musiałby nosić na sobie zielony fragment, a do tego coś srebrnego... Zielono-czarny krawat? Muszkę? Chustkę, w kieszonce? Spinkę. Srebrną. Ty też powinieneś taką mieć. Może z jakimś zwierzęciem? Albo herbem. - Szeptała, mimowolnie owiewając nie raz szyję rozmówcy urwanym oddechem. Kiedy mówiła, sprawiała wrażenie zaczarowanej. Ślizgała się pomiędzy pomysłami. Miała do powiedzenia tak wiele. Brakowało jej jednak na to jednego oddechu, brakowało słów które w pełni opisałyby to, że ekscytowała się tym wydarzeniem bardziej od samego Cynerica. Czuła się czasem tak jakby brała udział w rodzinnym wydarzeniu. W wydarzeniu, na które nigdy wcześniej nie była zaproszona.
- Koniecznie pod spodem damy białą, prostą koszulę. - Powiedziała tym razem bardziej do siebie, ale kiedy skończyła odmierzając długość od ramienia do nadgarstka lewej dłoni, spojrzała mu w oczy, jakby czekała na jakąś aprobatę, krytykę. Cokolwiek. - Chciałbyś mieć do tego jakiś cylinder? I laskę. To urozmaicenie zawsze dodaje trochę powagi. - Złapała go za dłoń swoją własną, drobniejszą a przy tym nieco drżącą kiedy ustawiała mu rękę. - Niektórzy życzą sobie też rękawiczek. Ale Ty masz całkiem ładne dłonie. Spracowane, ale... coś w nich jest. Na pewno nie siedziałeś całe życie za biurkiem. - Wymsknęło się jej.
- Koniecznie pod spodem damy białą, prostą koszulę. - Powiedziała tym razem bardziej do siebie, ale kiedy skończyła odmierzając długość od ramienia do nadgarstka lewej dłoni, spojrzała mu w oczy, jakby czekała na jakąś aprobatę, krytykę. Cokolwiek. - Chciałbyś mieć do tego jakiś cylinder? I laskę. To urozmaicenie zawsze dodaje trochę powagi. - Złapała go za dłoń swoją własną, drobniejszą a przy tym nieco drżącą kiedy ustawiała mu rękę. - Niektórzy życzą sobie też rękawiczek. Ale Ty masz całkiem ładne dłonie. Spracowane, ale... coś w nich jest. Na pewno nie siedziałeś całe życie za biurkiem. - Wymsknęło się jej.
Gość
Gość
Trudno ocenić, czy Cyneric był tak naprawdę skromnym człowiekiem. Nie lubił krzykliwych kolorów, dziwactw, nadmiernej uwagi skierowanej w jego stronę. Nie lubił dużo mówić. Jednakże nadal pozostawał arystokratą, wiernym rodowym tradycjom - musiał być przynajmniej odrobinę próżny. Nie pojawiał się na przyjęciach w ubrudzonych od błota ubraniach, czy nawet w stroju codziennym - zawsze prezentował się nienagannie wiedząc, że dorobek ich przodków winien zostać doceniony oraz należycie uczczony. Szlachta z definicji nie nosiła się skromnie, przywdziewając na siebie najdroższe tkaniny, ozdabiając się najdroższymi kruszcami oraz klejnotami. Może faktycznie w jego przypadku nie było to nic pretensjonalnego lub przesadnego, jedynie subtelnie podkreślał swój status oraz przynależność, jednakże z definicji nie mógłby siebie określić jako człowieka zwyczajnego, podobnego tysiącom innych przemierzających magiczne zakątki kraju.
- Tak zróbmy - przytaknął, w duchu będąc zadowolonym, że Bernadette nie wymuszała na nim zmiany decyzji lub nie podsuwała mu pod nos czegoś, czego on kategorycznie nigdy by na siebie nie założył. Poczuł się - chwilowo - nieco pewniej pozostając w przeświadczeniu, że kobieta zrozumiała jego poglądy oraz potrzeby. Czerń oraz zieleń wewnątrz, delikatnie przebijająca się na powierzchnię całej szaty - to brzmiało naprawdę dobrze. Yaxley z usatysfakcjonowaniem kiwnął jej głową sądząc, że najgorsze miał już za sobą. Jakże się pomylił!
Początkowo zdębiał słysząc prośbę Flintówny. Stanął nieporadnie, z wyraźnym zawahaniem. Dopiero po paru sekundach przemówił sobie do rozsądku, że przecież rudowłosa musiała wziąć od niego wymiary, skoro ubranie miało zostać uszyte. Posłusznie więc rozpostarł ręce na boki, czując jednak narastające skrępowanie tak bliską obecnością praktycznie obcej niewiasty. Przełknął ślinę oczekując, aż ta skończy swoją pracę, coraz mocniej się niecierpliwiąc. Bił się w myślach - z jednej strony wydawało mu się to niestosowne, z drugiej tego wymagał ten zawód, dlatego starał się zachować spokój oraz nie robić gwałtownych ruchów, które mogłyby zostać źle odebrane.
Zakręciło mu się w głowie od tych wszystkich nazw występujących jedna za drugą, Bernadette strzelała nimi jak z różdżki podczas ataku. Aż wstrzymał na chwilę oddech zmuszając mózg do rozszyfrowania tego całego zestawu… propozycji? Nie wiedział jak to nazwać.
- Halsztuk z musznikiem będzie odpowiedni - odparł niepewnie. - Spinka może mieć kształt czapli. Lub herbu - dodał. Jeżeli chodziło o zwierzę, to nie było nic bardziej yaxley'owego od właśnie czarnej czapli. Dlatego ten pomysł wydał mu się najsensowniejszy. Jednak starał się spojrzeć na kobietę próbując dostrzec jej reakcję na jego słowa. Później i tak zapomniał o wszystkim, prawie krztusząc się powietrzem kiedy złapała jego dłoń. Speszył się, nie pamiętając kiedy miał do czynienia z kimś równie bezpośrednim. To musiało być dawno, bardzo dawno temu, ponieważ zapomniał języka w gębie.
- Chyba nie - mruknął, ledwie przepuszczając te dwa słowa przez ściśnięte szczęki. Nie wiadomo, której sprawy to dotyczyło.
- Tak zróbmy - przytaknął, w duchu będąc zadowolonym, że Bernadette nie wymuszała na nim zmiany decyzji lub nie podsuwała mu pod nos czegoś, czego on kategorycznie nigdy by na siebie nie założył. Poczuł się - chwilowo - nieco pewniej pozostając w przeświadczeniu, że kobieta zrozumiała jego poglądy oraz potrzeby. Czerń oraz zieleń wewnątrz, delikatnie przebijająca się na powierzchnię całej szaty - to brzmiało naprawdę dobrze. Yaxley z usatysfakcjonowaniem kiwnął jej głową sądząc, że najgorsze miał już za sobą. Jakże się pomylił!
Początkowo zdębiał słysząc prośbę Flintówny. Stanął nieporadnie, z wyraźnym zawahaniem. Dopiero po paru sekundach przemówił sobie do rozsądku, że przecież rudowłosa musiała wziąć od niego wymiary, skoro ubranie miało zostać uszyte. Posłusznie więc rozpostarł ręce na boki, czując jednak narastające skrępowanie tak bliską obecnością praktycznie obcej niewiasty. Przełknął ślinę oczekując, aż ta skończy swoją pracę, coraz mocniej się niecierpliwiąc. Bił się w myślach - z jednej strony wydawało mu się to niestosowne, z drugiej tego wymagał ten zawód, dlatego starał się zachować spokój oraz nie robić gwałtownych ruchów, które mogłyby zostać źle odebrane.
Zakręciło mu się w głowie od tych wszystkich nazw występujących jedna za drugą, Bernadette strzelała nimi jak z różdżki podczas ataku. Aż wstrzymał na chwilę oddech zmuszając mózg do rozszyfrowania tego całego zestawu… propozycji? Nie wiedział jak to nazwać.
- Halsztuk z musznikiem będzie odpowiedni - odparł niepewnie. - Spinka może mieć kształt czapli. Lub herbu - dodał. Jeżeli chodziło o zwierzę, to nie było nic bardziej yaxley'owego od właśnie czarnej czapli. Dlatego ten pomysł wydał mu się najsensowniejszy. Jednak starał się spojrzeć na kobietę próbując dostrzec jej reakcję na jego słowa. Później i tak zapomniał o wszystkim, prawie krztusząc się powietrzem kiedy złapała jego dłoń. Speszył się, nie pamiętając kiedy miał do czynienia z kimś równie bezpośrednim. To musiało być dawno, bardzo dawno temu, ponieważ zapomniał języka w gębie.
- Chyba nie - mruknął, ledwie przepuszczając te dwa słowa przez ściśnięte szczęki. Nie wiadomo, której sprawy to dotyczyło.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Często zachodziłam do sali bankietowej. W Yaxley’s Hall miałam wiele ulubionych miejsc, które bardzo dobrze mi się kojarzyły. Od mojej sypialni, przez salon gdzie stał fortepian, ogród, po to pomieszczenie, które zazwyczaj stało puste, ale już niedługo miało zostać piękne przyozdobione na powitanie gości. W tym także celu dzisiaj się tutaj kierowałam. Chciałam tu wejść i pomarzyć o tym, jak będzie wyglądać. W którym miejscu stanie bufet, gdzie staną stoliczki na uboczu, którą część sali przeznaczymy do tańca. Chciałam sprawdzić jakiej długości powinny być ozdoby na okna, czy lepiej będzie, gdy będą sięgać do samej podłogi, czy może powinny kończyć się wcześniej? Którym wejściem wejdziemy i czy w ogóle uroczystość zaślubin będzie się tutaj, czy może w ogrodzie? Wszystko zależało od temperatury na zewnątrz. Ledwo pierścionek zaręczynowy pojawił się na moim palcu, a ja już planowałam. Ale byłam w domu, nigdzie się stąd nie ruszałam, miałam zamiar przekonać Cynerica do tego, aby tu zostać i nie prosić nestora o możliwość przejęcia innego dworku. Byłam w końcu u siebie i czułam się tu niezwykle swobodnie. A przynajmniej do momentu, w którym, zamiast wejść do pustej sali, weszłam do małego butiku? Od razu w oczy rzucił mi się stos materiałów, obca kobieta krążąca wokół mężczyzny, mojego mężczyzny. Uniosłam delikatnie brwi ku górze, nie spodziewając się, że mój narzeczony ledwie tydzień po zaręczynach weźmie się za przymiarki. Może data ślubu miała być szybsza niż się tego spodziewałam?
- Oj, przepraszam - powiedziałam szybko, chcąc się wycofać.
Chociaż bardzo nie podobało mi się to, że wokół Cynerica skacze jakaś kobieta, a nie krawiec, nic nie powiedziałam, póki co. Nim jednak zamknęłam drzwi kobieta stwierdziła, że już skończyła, pożegnała się i wyszła. Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia, a następnie weszłam do sali i podeszłam do Cynerica.
- Kto to był? - zapytałam z zaciekawieniem.
Nie znałam wszystkich, to było oczywiste. Nie sposób było zapamiętać wszystkie imiona, twarze, nawet jakbym bardzo tego chciała. Nic więc dziwnego, że nie pamiętałam jakiejś osoby, wiedziałam jednak, że Cyneric na pewno mi na moje pytanie odpowie. Nie było w nim żadnej złości, wścibskości, ot, zwykłe pytanie. Powoli zaczynałam przyzwyczajać się do nowego stanu rzeczy, a tym samym zaczynałam czuć się przy kuzynie swobodniej, nie będąc spięta jego przedziwnym, jak ostatnio miało to miejsce, zachowaniem i swoimi myślami, które bałam się zaakceptować.
- Nie widziałam cię dzisiaj od rana - zauważyłam.
Mógł mieć na to wpływ fakt, że mnie samej nie było w domu, wszakże niedawno wróciłam od Morgoth’a i naszej rozmowie, która zaszczepiła we mnie ziarno niepokoju. I chociaż na tę chwilę nie chciałam na ten temat rozmawiać z narzeczonym, to nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo nie da mi to dzisiaj spać i, że tak czy siak wyląduje u Cynerica, aby mu o tym opowiedzieć i to jeszcze dzisiaj w nocy.
- Oj, przepraszam - powiedziałam szybko, chcąc się wycofać.
Chociaż bardzo nie podobało mi się to, że wokół Cynerica skacze jakaś kobieta, a nie krawiec, nic nie powiedziałam, póki co. Nim jednak zamknęłam drzwi kobieta stwierdziła, że już skończyła, pożegnała się i wyszła. Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia, a następnie weszłam do sali i podeszłam do Cynerica.
- Kto to był? - zapytałam z zaciekawieniem.
Nie znałam wszystkich, to było oczywiste. Nie sposób było zapamiętać wszystkie imiona, twarze, nawet jakbym bardzo tego chciała. Nic więc dziwnego, że nie pamiętałam jakiejś osoby, wiedziałam jednak, że Cyneric na pewno mi na moje pytanie odpowie. Nie było w nim żadnej złości, wścibskości, ot, zwykłe pytanie. Powoli zaczynałam przyzwyczajać się do nowego stanu rzeczy, a tym samym zaczynałam czuć się przy kuzynie swobodniej, nie będąc spięta jego przedziwnym, jak ostatnio miało to miejsce, zachowaniem i swoimi myślami, które bałam się zaakceptować.
- Nie widziałam cię dzisiaj od rana - zauważyłam.
Mógł mieć na to wpływ fakt, że mnie samej nie było w domu, wszakże niedawno wróciłam od Morgoth’a i naszej rozmowie, która zaszczepiła we mnie ziarno niepokoju. I chociaż na tę chwilę nie chciałam na ten temat rozmawiać z narzeczonym, to nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo nie da mi to dzisiaj spać i, że tak czy siak wyląduje u Cynerica, aby mu o tym opowiedzieć i to jeszcze dzisiaj w nocy.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Odnosił wrażenie, że upływały nieznośnie długie minuty odkąd Bernadette chwyciła go za dłoń w bezpośrednim, wręcz nachalnym geście - aż do momentu, w którym wreszcie zdecydowała się zwolnić uścisk. Odetchnął wtedy z lekką ulgą, która nie zdołała wymazać nieznacznego zniesmaczenia na jego surowej twarzy. Nie przywykł do podobnego zachowania oraz wolałby w przyszłości uniknąć podobnych scen. Do krzywdzącej plotki ludziom wystarczyło niewiele - a trudniej było o łatwiejszy cel niż para arystokratów. Z hermetycznego środowiska, konserwatywnego; potencjalne kłamstwa o romansie mogłyby być nie lada sensacją. Cyneric postanowił zatem upomnieć lady Flint odnosząc się do etykiety, lecz nie zdążył. Nachmurzył jedynie czoło kiedy ktoś otworzył drzwi chcąc dostać się do sali bankietowej. Poinformował wcześniej domowników, że to pomieszczenie zostanie przezeń zajęte, nie spodziewał się żadnych gości. Głos oraz blond czupryna były jednak znajome, aż bardzo. Momentalnie Yaxley poczerwieniał zrozumiawszy w jak fatalnym znajdował się położeniu. Jego narzeczona przyłapała go z pracownicą kiedy ta dalej nieskrępowana zbierała z niego miarę.
- Nie szkodzi - tylko tyle zdołał wybąkać z zaciśniętych na nowo szczęk. Następnie całą silną wolę skierował na neutralne pożegnanie Bernadette, która domyśliwszy się niezadowolenia swojego klienta pospiesznie opuściła mury Yaxley's Hall. Oznaczało to, że mężczyzna został sam na sam z Rosalie. Wpatrywał się w nią intensywnie doszukując się jakichkolwiek znamion emocji - była oburzona? Zniesmaczona? Rozbawiona? Obojętna? Szukał czegokolwiek, co dałoby mu wskazówkę jak miałby się zachować w obliczu tak niefartownej sytuacji. Przeciągnął dłonią po długiej brodzie zmieniając cel obserwacji - stały się nim materiały pozostawione na blacie. Nadal nie wypadało mu patrzeć na Rosie zbyt długo, zatem mógł jej rzucać jedynie krótkie, kontrolne spojrzenia.
- Lady Bernadette Flint. Krawcowa oraz projektantka - przedstawił personalia rudowłosej kobiety, chwilę temu kręcącej się wokół niego. Odchrząknął, nadal próbując panować nad własnym zawstydzeniem. - Byłem w zagrodzie trolli. Później szykowałem się do spotkania. Nie miałem jeszcze czasu zjeść - wyjaśnił powód swojej nieobecności w zasięgu wzroku narzeczonej. Uparcie milczał odnośnie jego treści - tym razem z powodu chęci zrobienia swej kobiecie niespodzianki, która, cóż, nie zakończy się spektakularnym sukcesem. Westchnął we własnych myślach postanawiając, że musi zatrudnić na jej miejsce kogoś bardziej wyważonego.
- A ty jak spędziłaś przedpołudnie? - zagaił, mobilizując się nawet do delikatnego uśmiechu nadającego jego rysom twarzy łagodności.
- Nie szkodzi - tylko tyle zdołał wybąkać z zaciśniętych na nowo szczęk. Następnie całą silną wolę skierował na neutralne pożegnanie Bernadette, która domyśliwszy się niezadowolenia swojego klienta pospiesznie opuściła mury Yaxley's Hall. Oznaczało to, że mężczyzna został sam na sam z Rosalie. Wpatrywał się w nią intensywnie doszukując się jakichkolwiek znamion emocji - była oburzona? Zniesmaczona? Rozbawiona? Obojętna? Szukał czegokolwiek, co dałoby mu wskazówkę jak miałby się zachować w obliczu tak niefartownej sytuacji. Przeciągnął dłonią po długiej brodzie zmieniając cel obserwacji - stały się nim materiały pozostawione na blacie. Nadal nie wypadało mu patrzeć na Rosie zbyt długo, zatem mógł jej rzucać jedynie krótkie, kontrolne spojrzenia.
- Lady Bernadette Flint. Krawcowa oraz projektantka - przedstawił personalia rudowłosej kobiety, chwilę temu kręcącej się wokół niego. Odchrząknął, nadal próbując panować nad własnym zawstydzeniem. - Byłem w zagrodzie trolli. Później szykowałem się do spotkania. Nie miałem jeszcze czasu zjeść - wyjaśnił powód swojej nieobecności w zasięgu wzroku narzeczonej. Uparcie milczał odnośnie jego treści - tym razem z powodu chęci zrobienia swej kobiecie niespodzianki, która, cóż, nie zakończy się spektakularnym sukcesem. Westchnął we własnych myślach postanawiając, że musi zatrudnić na jej miejsce kogoś bardziej wyważonego.
- A ty jak spędziłaś przedpołudnie? - zagaił, mobilizując się nawet do delikatnego uśmiechu nadającego jego rysom twarzy łagodności.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Kiwnęłam głową. Tyle mi wystarczyło, aczkolwiek wolałabym, aby wokół mojego narzeczonego podczas przymiarek ubrań krzątali się raczej mężczyźni niż obce mi panny. Nie dużo wystarczyło, aby wybuchnął jakiś skandal, a tego absolutne ani ja, ani Cyneric, ani nasz ród nie potrzebował. Aczkolwiek, był to jego wybór, a ja w żadnym wypadku nie miałam zamiaru go podważać. W końcu najlepiej wiedział co jest dla niego dobre. Materiały zbytnio mnie nie zastanawiały, mógł przecież szykować się do jakiejkolwiek uroczystości, albo od tak po prostu stwierdzić, że brakuje mu eleganckich ubrań. Nic nadzwyczajnego, ja przecież też regularnie chodziłam na przymiarki nowych sukienek.
- Rozumiem, chyba kiedyś obiło mi się o uszy - stwierdziłam.
Nie dopytywałam, chociaż mogłabym i słowo “spotkanie” działało na mnie bardzo zachęcająco. Ugryzłam się jednak w język, ponowne jedynie przytakując. Gdy zapytał jak ja spędziłam swój dzisiejszy dzień, zarumieniłam się lekko. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że z samego rana, czy też niemal w nocy, wymknęłam się z posiadłości, aby odwiedzić przyjaciółkę. Wywróciłam lekko oczami, przez chwilę unikałam jego spojrzenia, aż w końcu zwracając się do niego w pełni uśmiechnięta.
- Spacerowałam i cieszyłam się nadchodzącą cieplejszą porą roku, potem byłam odwiedzić Morgoth’a i dalej… planowałam? - dodałam trochę niepewnie.
Tyle rzeczy musiałam przemyśleć, tyle rzeczy zaplanować. Nie miałam matki, która pomogłaby mi ogarnąć mój ślub, Cyneric również jej nie posiadał, a ileż mogłam zawracać głowę ciotce? Mając już pewne, dość nieprzyjemne, ale jednak doświadczenie wiedziałam czego chcę i jak ma to wyglądać i jak przyjdzie co do czego, to sama chciałam dyrygować przygotowaniami. Chciałam by było idealnie, aby mój przyszły mąż czuł się swobodnie. Odwróciłam się nagle od niego i podeszłam kilka kroków w stronę okien. Różdżką zaczęłam manewrować długością firan, to je unosząc, to znowu opuszczając do samej ziemi.
- Przyszłam tu właściwie by sprawdzić długość firanek, bo uniemożliwia mi to dalsze planowanie - wyjaśniłam naprędce. - Preferujesz gdy są dłuższe, krótsze, czy może gdy nie ma ich w ogóle? Można je też spiąć, aby nikt o nie nie zahaczał. Nie wiem co z kolorystyką, trzeba będzie to ustalić. Z drugiej strony nie wiadomo jaka będzie pogoda, jak będzie ciepło, to wypadałoby je otworzyć…
Sama nie wiem czy mówiłam bardziej do siebie, czy do narzeczonego. A gdy zdałam sobie sprawę z tego, że wpadłam w istny słowotok ucichłam momentalnie, zacisnęłam usta i ponownie się zarumieniłam, odwracając się i spoglądając na mężczyznę.
- Przepraszam - dodałam.
Wróciłam do niego, chowając różdżkę. Stałam tuż obok, wpatrując się w niego uważnie. Może rozmawianie o firanach wcale nie jest takim dobrym pomysłem? Przecież i tak wiedziałam, że mój narzeczony kompletnie się na tym nie zna, a odpowiedź “będzie dobrze tak jak postanowisz” wzięłam niemal za pewnik.
- Byłam wczoraj w rezerwacie, mieliśmy ważne zebranie. Lord Parkinson jest bardzo wymagający jeśli chodzi o pracę, sama nie wiem jak udało mi się go zadowolić swoimi propozycjami i spostrzeżeniami, ostatnio… nie miałam do tego głowy - wzruszyłam lekko ramionami, a moja dłoń automatycznie sięgnęła do pierścionka zaręczynowego. - Byłam pewna, że uzna za mało wystarczające to co zaproponowałam, albo zbyt wydumane. Ciągle staram się skupiać na poprawie bezpieczeństwa rezerwatu, ostatnio przeszłam prawie cały teren wokół najczęściej wybieranych polan przez jednorożce i nie spotkałam żadnego strażnika. Aż się oburzyłam.
- Rozumiem, chyba kiedyś obiło mi się o uszy - stwierdziłam.
Nie dopytywałam, chociaż mogłabym i słowo “spotkanie” działało na mnie bardzo zachęcająco. Ugryzłam się jednak w język, ponowne jedynie przytakując. Gdy zapytał jak ja spędziłam swój dzisiejszy dzień, zarumieniłam się lekko. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że z samego rana, czy też niemal w nocy, wymknęłam się z posiadłości, aby odwiedzić przyjaciółkę. Wywróciłam lekko oczami, przez chwilę unikałam jego spojrzenia, aż w końcu zwracając się do niego w pełni uśmiechnięta.
- Spacerowałam i cieszyłam się nadchodzącą cieplejszą porą roku, potem byłam odwiedzić Morgoth’a i dalej… planowałam? - dodałam trochę niepewnie.
Tyle rzeczy musiałam przemyśleć, tyle rzeczy zaplanować. Nie miałam matki, która pomogłaby mi ogarnąć mój ślub, Cyneric również jej nie posiadał, a ileż mogłam zawracać głowę ciotce? Mając już pewne, dość nieprzyjemne, ale jednak doświadczenie wiedziałam czego chcę i jak ma to wyglądać i jak przyjdzie co do czego, to sama chciałam dyrygować przygotowaniami. Chciałam by było idealnie, aby mój przyszły mąż czuł się swobodnie. Odwróciłam się nagle od niego i podeszłam kilka kroków w stronę okien. Różdżką zaczęłam manewrować długością firan, to je unosząc, to znowu opuszczając do samej ziemi.
- Przyszłam tu właściwie by sprawdzić długość firanek, bo uniemożliwia mi to dalsze planowanie - wyjaśniłam naprędce. - Preferujesz gdy są dłuższe, krótsze, czy może gdy nie ma ich w ogóle? Można je też spiąć, aby nikt o nie nie zahaczał. Nie wiem co z kolorystyką, trzeba będzie to ustalić. Z drugiej strony nie wiadomo jaka będzie pogoda, jak będzie ciepło, to wypadałoby je otworzyć…
Sama nie wiem czy mówiłam bardziej do siebie, czy do narzeczonego. A gdy zdałam sobie sprawę z tego, że wpadłam w istny słowotok ucichłam momentalnie, zacisnęłam usta i ponownie się zarumieniłam, odwracając się i spoglądając na mężczyznę.
- Przepraszam - dodałam.
Wróciłam do niego, chowając różdżkę. Stałam tuż obok, wpatrując się w niego uważnie. Może rozmawianie o firanach wcale nie jest takim dobrym pomysłem? Przecież i tak wiedziałam, że mój narzeczony kompletnie się na tym nie zna, a odpowiedź “będzie dobrze tak jak postanowisz” wzięłam niemal za pewnik.
- Byłam wczoraj w rezerwacie, mieliśmy ważne zebranie. Lord Parkinson jest bardzo wymagający jeśli chodzi o pracę, sama nie wiem jak udało mi się go zadowolić swoimi propozycjami i spostrzeżeniami, ostatnio… nie miałam do tego głowy - wzruszyłam lekko ramionami, a moja dłoń automatycznie sięgnęła do pierścionka zaręczynowego. - Byłam pewna, że uzna za mało wystarczające to co zaproponowałam, albo zbyt wydumane. Ciągle staram się skupiać na poprawie bezpieczeństwa rezerwatu, ostatnio przeszłam prawie cały teren wokół najczęściej wybieranych polan przez jednorożce i nie spotkałam żadnego strażnika. Aż się oburzyłam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź