Constantia Tacita Sallow
Nazwisko matki: Cadwallader
Miejsce zamieszkania: Chelsea w Londynie
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: ambitna magizoolog oraz dawna podróżniczka. autorka naukowych artykułów i pisarka pracująca nad kolejną książką o magicznych stworzeniach.
Wzrost: 174 centymetrów
Waga: 60 kilogramów
Kolor włosów: Płynne złoto poprzetykane gdzieniegdzie miedzianymi nićmi.
Kolor oczu: Głębokie, tajemnicze zwierciadła soczystej zieleni naznaczone bursztynowymi refleksami.
Znaki szczególne: Piegi — miedziane opiłki wstępujące na policzki letnimi dniami. Nieprzeniknione spojrzenie mieniące się to zielenią, to bursztynem. Konstelacje blizn zdobiące skórę. Woń lasu zatrzymana w złotych pasmach włosów.
sztywną, wykonaną z wiśni, o rdzeniu z łuski popiełka, długą na 12 i pół cala
Ravenclaw — Hogwart
Folblut (koń pełnej krwi angielskiej)
Płonący dom zatrzymany we wspomnieniach
wonią igliwia oraz leśnymi ostępami tuż po deszczu, górskim powietrzem, korzennym piwem i końską grzywą
samą siebie wraz z dzieckiem na rękach i szerokim uśmiechem rozświetlającym twarz
przede wszystkim magicznymi stworzeniami, dobrą literaturą, a podczas podróży lokalnymi zwyczajami oraz kuchnią
nieprecyzowane
długie spacery, praca nad książką, naukowe publikacje
tego, co przypadnie mi do gustu, od lekkich brzmień po te ciężkie — ilekroć piszę, wybieram jednak muzykę instrumentalną
Maya Stepper
Była niechciana — kleks atramentu, który oszpecił śnieżnobiałą stronicę klarownej powieści, gdzie konwenanse iluzoryczną wstęgą splatały warkocze ciężkich, gorzkich obowiązków, jakie nałożono jej na ramiona wraz ze styczniową nocą, kiedy przyszła na świat, burząc wszelaką harmonię.
___Jej kwilenie bezdusznie zaatakowało milczenie korytarzy, niosąc się echem przez długie tygodnie i chociaż matka pokochała dziecko bezwarunkowo (i kochać miała zawsze), surowość ojcowskiego spojrzenia emanowała niesłabnącą pogardą. Nigdy nie pragnął córki, dostrzegając jedynie słabość ich delikatnej, wrażliwej natury, która — jak wierzył — pozwalała uczuciom górować nad rozsądkiem czy chłodnymi kalkulacjami. Nazywał ułomnością dzikie porywy serca, wyśmiewał najdrobniejszy przejaw dobroci, zabraniał uronienia chociażby łzy, upatrując się we wszystkim powodu do wstydu.
___Constantia Tacita Sallow.
___Niekochana i wzgardzana.
___Chociaż na początku cierpliwie podążała misterną ścieżką, jaką jej wytyczono, nauczyła się dostrzegać wszystko to, czego nie powinna widzieć ani tym bardziej pragnąć i gwałtownie zatrzymywała się wpół kroku, odmawiając posłuszeństwa. Pragnęła więcej niż ofiarował zaślepiony nienawiścią mężczyzna, którego nie potrafiła nazywać ojcem, czując pod powiekami każdą słoną kroplę uronioną przez niego i zarazem dla niego. Bowiem niestrudzenie goniła za ideałem, jakiego upatrywał pod postacią pierworodnego syna, będącego dumą oraz arcydziełem, kiedy sama uchodziła jedynie za ozdobę.
___Podobno, bo sama nie pamięta owego dnia, mając pięć lat magia wtargnęła do jej codzienności, kiedy rozzłoszczona postawą starszego, naśmiewającego się z niej brata, roztrzaskała porcelanę o jedną ze ścian. Podobno, bo i tego nie zatrzymała we wspomnieniach, matka posmutniała na widok zniszczonej, rodzinnej pamiątki, jednak ani razu nie wypomniała tego córce.
___Wówczas przybyło obowiązków, jakie postanowiono nałożyć na ramiona dziewczynki, której magiczne zdolności stały się faktem.
___Złota korona ciążyła okrutnie.
___Zagadkowe spojrzenie barwy jadeitu chłonęło rzeczywistość — zawsze była ciekawa świata, co wielokrotnie ojciec traktował jako złą wróżbę, zwiastun przyszłego rozczarowania, którego całunem zostanie okryte jego nazwisko, dlatego tłamsił, katował, odzierał bezdusznie ze wszystkich marzeń, jakie zatrzymała pod sklepieniem myśli. Naiwnie wierzył we własne metody, nie myśląc ani przez uderzenie serca czy mrugnięcie powiek o wściekłej, nieuległej dumie kilkuletniej dziewczynki, której dzieciństwo przypominało wojenne pogorzelisko, ilekroć zerknęła ku przeszłości. Mimo potykania o własne nogi czy rąbek finezyjnych sukien cieszących oczy matki, złotowłose lwiątko wciąż snuło najróżniejsze fantasmagorie splatające ze sobą jawę oraz sny.
___Matka nieustannie czesała jej włosy.
___Wygładzała każde zagniecenie ubrania.
___Wiecznie klepała między łopatki, by przestała się garbić.
___Wychowywała córkę, której uwypuklono tylko jedną rolę — taką, jakiej ośmiolatka nie zdołałaby pojąć, dlatego cierpliwie pozwalała kobiecie na każdy odłam wymuskanej szlachetności; czytała poezję pośród zimnych marmurów własnego więzienia, przywdziewała wymuszony uśmiech, ilekroć przymierzała kolorową suknię, podążała za pięknem klasycznej melodii, swobodnie wirując w tańcu, którego nazwa zawsze umykała. Jedynie nauka jazdy konnej dawała jakąkolwiek radość, pozwalając obcować ze wspaniałymi stworzeniami, które zdawały się rozumieć ją wielokrotnie lepiej niżeli ludzie.
___Próbowała być damą.
___Lawirowała pomiędzy cudzymi oczekiwaniami za dnia, by po zmroku bezsilnie zamykać się we własnym więzieniu wyblakłych myśli oraz niecodziennych słów, jakie poznawała potajemnie i dziękowała starszemu bratu za przemycanie każdego tomiszcza. Nieważne jak wielkiego.
___Ptasie trele budziły wraz z nastaniem świtu i podnosiła ociężałe powieki, czując pod opuszkami palców przyjemną chropowatość pergaminowych stronic przystrojonych atramentem niezliczonych słów. Pospiesznie skrywała książki w zakamarkach własnego pokoju, nieraz przydeptawszy materiał nocnej koszuli, by pod beznamiętnością głębokich tęczówek przechowywać własne tajemnice. Takie, których świat nie miał kiedykolwiek poznać.
___Zafascynowana każdą ryciną.
___Zawzięcie studiowała podręczniki poświęcone magicznym stworzeniom, nieustannie przeszukiwała szkolne regały biblioteki, pragnąc dowiedzieć się więcej i więcej, łakomie sięgała myślami najdalszych zakątków znanego świata, ulegając coraz gwałtowniej młodzieńczym zachwytom, bo chociaż była zbyt młoda na dalekie podróże, uparcie pragnęła dotrzeć poza horyzont.
___Składała sobie obietnice — jedną za drugą.
___Wielokrotnie wertowała stronice, których treści znała na pamięć.
___W listach słanych regularnie do matki przemycała najróżniejsze ciekawostki, uparcie powtarzając, iż sama zostanie czarodziejem otaczającym magiczne istoty wielką troską oraz zrozumieniem. Wierzyła własnej ambicji, która nieustannie pchała dziewczęce myśli przed siebie; dęła nieposkromionym wiatrem w żagle okrętu wyobraźni, jakim zamierzała wyruszyć w nieznane. Mimo iż była uczennicą pilną, wielokrotnie milczała przy padających pytaniach i pozwalała mówić pozostałym, zamykając się na kilka tylko przyjaźni, gdzie uczyła się zaufania oraz powolnie dzieliła niektórymi sekretami.
___Ilekroć zaciągała się haustem świeżego powietrza, czuła prawdziwe życie.
___Wielokrotnie spoglądała tęsknym spojrzeniem ku miejscom poza jej zasięgiem i wciąż pamięta widmowe ornamenty mglistych całunów spowijających Zakazany Las, którego mroczne labirynty drzew, cienie oraz zjaw przysięgała przejść o własnych nogach.
___Wiedziała, że cokolwiek się wydarzy, zapragnie tu wrócić.
___Czas nieubłaganie pędził do przodu, zabierając kolejne szkolne lata.
___Constantia Sallow — podróżniczka i magizoolog, rysowała myślami własną przyszłość.
___Chłonęła głębią spojrzenia każde słowo i każdy obraz — kompozycja najróżniejszych kresek w szkielecie centaura, ostre kontury smoczych zębów, różnorakie cienie falujące między grzywiastym włosiem abraksana, krwistoczerwone pierścienie okalające skórzaste łapy czupakabry, feniksy o złotawych ogonach oraz pierzu mieniącym się barwami między szkarłatem a amarantem. Wszystko i jeszcze więcej.
___Pragnęła wolności, jaką namiętnie kusił świat.
___Obserwowała iluzję codzienności.
___Kłamstwo.
___Obłuda.
___Łgarstwo.
___Przebrzydłe zakłamanie, którego brzmienie wdarło się agresywnie do jej świata wraz z początkiem wiosny 1943 roku — chryzantemy zdążyły zwiędnąć, nim ojciec uronił jakąkolwiek łzę. Wsłuchiwała się w milczenie, jakim przemawiał do każdego, kto odważył się zajrzeć pod powierzchnię jego zimnego, obojętnego spojrzenia i zapragnęła splunąć mu prosto w twarz. Przekląć siarczyście, rzucić niewybredną kurwą, przekroczyć nieprzekraczalną granicę, po której nic nie byłoby takie samo.
___Po wszystkim uciec, chociaż i tak nie zacząłby jej szukać.
___Prawda, ojcze?, drwiła we własnej głowie.
___Uwierał ją czarny gorset brutalnie uciskający żebra. Dusiła mdława woń zepsucia, ilekroć docierały wyuczone, beznamiętne kondolencje szeptane pospiesznie przez tych, którzy odważyli się pożegnać jej matkę. Nie pamiętała ani jednego szczerego słowa, chociaż usłyszała ich tak wiele; usilnie prostująca ramiona, chociaż ciężar egzystencji przytłaczał coraz bardziej, odnajdująca liche oparcie we własnym bracie wspierającym jej wychudzone ciało silnym ramieniem.
___Odgarnęła długie, złotawe pasma włosów targanych beztroskim wiatrem.
___Przytłoczona wspomnieniami minionych tygodni, które wypaliły bolesne znamię wraz z pochmurną nocą, kiedy matka zaczerpnęła ostatniego oddechu, ściskając ostatkiem sił przyjemnie ciepłą dłoń córki. Obserwowała, jak przerażająco gwałtownie gaśnie płomień kobiecego spojrzenia, mimo iż choroba trawiła ją długimi miesiącami. Niekiedy zastanawiała się, czy owej nocy — wówczas firmament przyozdobiony niezliczonymi konstelacjami migocącymi na atłasowym granacie nieboskłonu okryły gęste połacie chmur — nie utraciła cząstki siebie, posmakowawszy bolesnej śmiertelności. Zetknąwszy się ze śmiercią bardziej niż kiedykolwiek, niemalże czując kościsty uścisk wraz ze wstrętnym, duszącym oddechem smagającym kark.
___Subtelny dotyk na ramieniu wyrwał ją spod jarzma myśli.
___— Constance — głosem sięgnął jej okruch czasu później. On jeden wciąż zmiękczał jej imię, dlatego brzmiało lżej.
___Cieplej.
___Łagodniej.
___Prawdziwiej.
___Szczerość dawno sięgnęła miana deficytu. Przynajmniej dla nich.
___Marionetek zawieszonych na grubym, szorstkim sznurze, którym ojciec ciągał we wszystkie strony.
___— Jestem zmęczona — słowa same wypłynęły spomiędzy ust
Spojrzenie brata znieruchomiało, bo i On znał to zmęczenie.
___— Co zamierzasz?
___— Nie pozwolę mu, by mnie zniszczył — wystarczy, że zrobił to naszej matce.
___— Constance, proszę…
___— Wiesz, że to nieuniknione — przerwała ostro. Nie chciała, by kończył. Wówczas byłaby stracona na zawsze. — Powiedz chociaż, czy jesteś po mojej stronie?
___Milczenie, które rozciągnęło się trwaniem do nieskończoności, wystarczyło za odpowiedź. Opiłki zdrady boleśnie wpiły się pod powierzchnię okaleczonego serca wygrywającego szaleńczą melodię, gdzie wściekłość tańczyła wraz z szaleństwem skrzącym okrutnie pod jadeitem dziewczęcych oczu, gdzie bursztynowe refleksy pociemniały.
___— Jestem jego synem oraz twoim bratem, dlatego nie mogę wybrać nikogo. Pomimo tego, iż nie popieram wszystkich decyzji Cassiusa, nie mogę się od niego odwrócić i dobrze o tym wiesz. Zawdzięczam mu wszystko, co mam…
___— Nieprawda! — wycharczała. — I dostrzeżesz to prędzej czy później.
___Szloch jednej z kobiet rozegrał się niedaleko, przykuwając uwagę.
___— Ojciec pragnie wydać cię za mąż, jak tylko skończysz dziewiętnaście lat. Cokolwiek zamierzasz, zrób to mądrze.
___Skinęła głową, nawet na niego nie patrząc.
___Bowiem bała się tego wzroku — pustego oraz boleśnie obcego.
Hogwart wyznaczył jej kierunek — ukazał jedyny cel.
___Pośród magicznych stworzeń czuła się lepiej niżeli między ludźmi, których towarzystwo boleśnie przypominało o wszystkim, czego pragnęła się wyrzec. Pragnęła poświęcić się pracy, gdzie mogłaby obserwować, poznawać, uczyć się życia tajemniczych i zarazem majestatycznych istot przyprawiających o przyspieszone bicie serca, które rwało dziko ku przygodzie; pracy przeplatanej pisaniem, bowiem kochała kolekcjonować słowa w najróżniejsze konstelacje rysowane słowami na papierze, konstelacje, którym mogła przypatrywać się długimi godzinami, pozwalając by woń pergaminu osiadła na skórze palców.
___W pamięci zachowała słowa starszego brata.
___Złowroga obietnica, która drżała przy każdym oddechu.
___Wdzierała się do codzienności i wściekle kąsała niczym rozdrażniona żmija. Jad wędrował korytarzami żył przez długie miesiące, nawiedzając bezsennością, strachem czy wreszcie niepewnością, jakiej nie chciała czuć.
___Wystarczyło spakować walizkę, zamknąć drzwi i pójść przed siebie.
___Pozornie tak niewiele — w rzeczywistości cholernie dużo.
___Pierwszy krok bywał tym najtrudniejszym.
___Nawet się nie pożegnała, zostawiając jedynie list, chociaż wyczuła beznamiętne, ojcowskie spojrzenie odprowadzające jej wysoką sylwetkę wprost do milczących, dębowych drzwi, za którymi czekało wszystko i nic. Nie drżała z niepewności, jednak szaleńczego podniecenia mrowiącego opuszki palców muskające potężną, mosiężną klamkę; wystarczyło ją nacisnąć, by wymknąć się zza marmurowy próg smętnego więzienia.
___Wówczas świat stanął przed nią otworem.
___Na początku jesieni 1946 roku odwiedziła londyńskie przedmieścia, uzbrojona jedynie we własne marzenia oraz adres Corneliusa, którego pieniądze wraz ze znajomością topografii miasta pozwoliły znaleźć kilkudniowy nocleg.
___Wkrótce wyruszyła dalej — wprost do Wicklow Mountains.
___Najbliższe lata poświęcając magicznym stworzeniom.
___Firmament był strojnie przyozdobiony.
___Wstęga gorejącej komety sunęła w ciemność.
___Gwiazdozbiory migotały na sklepieniu świata.
___Gwiazdy rodziły się oraz umierały.
___Płonęły zimnym, odległym blaskiem.
___Fascynowały swą niezależnością, bowiem wolność pozwalała im decydować, kiedy bezgłośnie usną — już na zawsze gasnąc całym jestestwem.
___Obserwowała rozżarzone plamki na nieboskłonie, obrysowując każdą konstelację, których nazwy wciąż majaczyły pośród wspomnień; szkolna fascynacja astronomią tliła się chybotliwym płomieniem, pozwalając jej piętnować ciała niebieskie własnymi imionami.
___— Matka uwielbiała mówić, że gwiazdy powstają z łez.
___Podążyła wzrokiem za męskim głosem i smutny uśmiech przyozdobił jej twarz.
___— Zmieniłeś się — oznajmiła cicho.
___
___Wciąż górował nad nią wzrostem, który obydwoje odziedziczyli po postawnym ojcu i musiała nieznacznie zadrzeć głowę ku górze, by móc spojrzeć głęboko pod powierzchnię jego enigmatycznego spojrzenia. Nie dostrzegając nic, jednocześnie widząc wszystko.
___Chociaż byli rodzeństwem, które nie widziało się przez ostatnie lata, wciąż dostrzegła najdrobniejszą zmianę i zarazem każdy detal, który czynił go Nim. Pierworodnym synem oraz ojcowskimi ambicjami, bratem obserwującym zza weneckiego lustra wszystkie sukcesy siostry, wreszcie nieznajomym o zmęczonym spojrzeniu, podkrążonych oczach i wymiętej koszuli zdradzającej przesadne ambicje. Nawet nie musiała pytać o ciężar obowiązków.
___— Sypiasz w ogóle?
___— Coraz rzadziej, ale praca tego wymaga. Jest jej więcej i więcej, i jeszcze więcej.
___— Sam wyrządziłeś sobie krzywdę, zostając.
___— Niby dokąd twoim zdaniem miałbym pójść?
___Odpowiedziała mu milczeniem.
___— No właśnie. — Westchnienie podążyło śladem słów. — Czytałem wszystkie publikacje oraz artykuły, które wyszły spod twego pióra. Całkiem ciekawe, szczególnie ten ostatni, gdzie piszesz o testralach.
___— Czyżbym słyszała nutę… podziwu?
___— Zaintrygowanie, to na pewno. — Nonszalancko oparł się o potężną, metalową bramę, skąd rozciągały się pejzaże zieleniących się stepów przemianowanych gdzieś w połowie w lesiste krajobrazy, ciągnących wprost do rodzinnej rezydencji. — Nie zamierzasz się przywitać, prawda?
___— Żeby mnie zabił?
___— Jego nienawiść nie jest tak gigantyczna, jak zakładasz. Chociaż pewnie chciałby usłyszeć, jak błagasz o wybaczenie za własne błędy.
___— To już wolałabym śmierć.
___Parsknął śmiechem, kręcąc głową.
___— Więc testrale? Skąd taki pomysł?
___— Stąd, że są wyjątkowe i jednocześnie niezrozumiałe — odparła ze spokojem.
___— Co zamierzasz dalej?
___— Myślę nad nową publikacją, ale potrzebuję więcej czasu. Może nawet będę musiała wyjechać, chciałabym nawiązać współpracę ze smokologami, lepiej poznać te niezwykłe stworzenia, jakimi są smoki.
___— Gdziekolwiek nie będziesz, uważaj na siebie, siostrzyczko. Nadchodzą niespokojne czasy.
Był tajemnicą, a jego imię oznaczało terror.
___Egil.
___Smakowała językiem obcego brzmienia, literowała po wielokroć, zatrzymując na skrawkach powiek wspomnienie wysokiego, skandynawskiego badacza, magizoologa, którego spojrzenie pochwyciła na jednym z naukowych konwentów. Czystym przypadkiem uścisnęła mu dłoń, dumnie prostując ramiona oraz nie pozwalając się stłamsić obecnym przy jego boku naukowcom, chociaż ich słowa zlewały się w bezkształtną masę, ilekroć próbowała przypomnieć sobie przynajmniej ochłap toczonej konwersacji, jakby stała gdzieś obok. Zatopiona we własnych myślach i onieśmielona człowiekiem, który przyniósł garść opowieści — o surowych, norweskich krajobrazach majestatycznych fiordów; o wielotygodniowych wędrówkach przez lesiste ziemie Finów; o wspinaczkach na górzyste tereny, skąd obserwował szwedzkie krótkopyskie smoki.
___Zatapiała się pod powierzchnią łagodnego spojrzenia.
___Chłonęła każdą informację, spijając zachłannie wszystko, co wypowiedziały jego usta.
___Cierpliwie odpowiadała na pytania o własną pracę, dzieląc się cząstką intymnego, silnie strzeżonego wszechświata wypełnionego magicznymi stworzeniami, którym poświęciła wszystkie te lata spędzone na podróżach między rezerwatami a hodowlami, na tworzeniu naukowych artykułów ociekających pasją a książek, na zgłębianiu tajemnic znanych nielicznym a kreowaniu nowych, ambitnych pytań.
___Obserwowała w ciszy, jak kącik jego ust drga nieznacznie ku górze, jak spojrzenie nabiera niezdrowej intensywności, jak delikatnie przeczesuje włosy, ilekroć usilnie nad czymś rozmyślał, pochylając się nad własnymi myślami. Było w nim wówczas niezdefiniowanego, głębokiego, może nawet niebezpiecznego i niesłabnąca aura tajemniczości rozciągała się coraz dalej, sięgając młodej kobiety zachłannymi dłońmi.
___Jej fascynacja przeplatana nieznanym uczuciem.
___Dlatego — co usilnie powtarza — zgodziła się natychmiast, gdy zaproponował jej wyjazd, który mógł przybliżyć życie majestatycznych norweskich smoków kolczastych. Nie zawahała się ani sekundy, przyjmując wyciągniętą dłoń wraz ze stadem zapewnień, że wszystko będzie zależało tylko od niej i będzie coraz bliżej pochwycenia nierealnego, jak dotąd, marzenia o poznaniu bliżej tych niezwykłych stworzeń. O posmakowaniu smoczego ognia trawiącego wszystko na swej drodze. O przekroczeniu pewnej granicy, zza której nie będzie mogła powrócić, zmieniona już na zawsze.
___Wyjechała, pozostawiając wiele za plecami.
___Wyjechała, wypatrując jeszcze więcej przed sobą.
___Wierzyła jakąś niewielką cząstką samej siebie, iż początek 1955 roku spędzany na jednym z norweskich wybrzeży, będzie kolejnym rozdziałem na kartach wielowątkowej opowieści.
___Wszystko dookoła płonęło.
___Wygłodniałe języki ognia sięgały coraz dalej, zachłannie otulając okrutnymi, gorejącymi płomieniami każdą deskę podłogi czy stary, wełniany pled przerzucony przez skrzypiące krzesło. Furia spojrzenia skrzyła niedającym się objąć szaleństwem pochłaniającym wszystko na własnej drodze, nieznającym litości ani jakiegokolwiek zrozumienia, pozwalając wściekłości podżegać bardziej i bardziej, dopóki nie pozostały ochłapy człowieczeństwa tlące się gdzieś w kobiecej piersi unoszącej się, to znów gwałtownie opadającej przy akompaniamencie krótkich oddechów. Dym płonącego mieszkania powoli wdzierał się w nozdrza, jednak to jego spojrzenie — zatrzymane we wspomnieniach i zakrzywione strachem — było jedynym, co wówczas miało znaczenie, co zrodziło niesłabnący gniew zagłuszający zarówno rozsądek, jak i jej ludzkie przerażenie. Klątwa Sallowów, o której słuchała w dzieciństwie, zawibrowała w powietrzu; była niczym złowrogi omen, zwiastun nieszczęścia, przeklęty podarunek.
___Zagryzła wargę, czując metaliczny posmak w ustach.
___Słowa zatrzymały się gdzieś w gardzieli.
___Ból, ten namacalny, co i iluzoryczny, obłapiał zachłannie jej ciało.
___— Nie. Miałeś. Prawa. — Obserwowała go uważnie, kiedy wreszcie szarpnęła za kurtynę milczenia.
___Szczątki pergaminów zajęły się ogniem, pochłaniając jego kłamstwo; bezwstydnie skradzione dzieło jej życia, które tak perfidnie sobie przywłaszczył nieświadomy wściekłości, jaką obudzi pod powierzchnią naznaczonego okrutnym życiem umysłu. Zbyt wiele poświęciła, by znaleźć się we właściwym miejscu. Zbyt wiele porzuciła za własnymi plecami, by teraz pozwolić temu odejść, Zbyt wiele zamierzał odebrać, by mogła pozostawić to bez jakiejkolwiek odpowiedzi, a ta okazała się wyjątkowo niebezpieczna.
___Zaklęcie samo wyswobodziło się spomiędzy ust.
___Jaskrawe iskry przeplatające złoto czerwienią wystrzeliły z różdżki, wystarczyły sekundy, by ogień zaczął się rozprzestrzeniać. Łudząco podobny do tego smoczego, który pożerał każdego na własnej drodze; obserwowała uważnie za każdym razem, ilekroć stworzenia zamieszkujące rezerwat pozwoliły się zobaczyć, plując śmiercionośną trucizną płomieni o woni siarki oraz dymu i posyłając w eter echo własnej potęgi.
___Wszystko dookoła płonęło.
___— Nie próbuj nas szukać — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
___Podświadomie podążyła dłonią do zaokrąglonego brzucha, samym spojrzeniem składając mężczyźnie okrutną obietnicę, że jeśli kiedykolwiek spróbuje, spotka go los o wiele gorszy niż może przypuszczać. Postawiła pierwszy krok w tył, wycofując się ze śladem nieśmiałych łez nabrzmiałych w zagłębieniach oczu i pozostawiła go tam, gdzie nigdy więcej nie wróciła, mimo iż w snach wędrować miała przez norweskie pejzaże niemal co noc.
___Jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem wstępującym na płaszczyzny milczącego nieboskłonu utraciła życie, które tygodniami nosiła pod sercem. Zbyt słaba, by wyrzec chociażby jedno słowo, jednak szlak słonych, perlistych kropel naznaczających skórę policzków był odpowiedzią; ból rozdzierający gwałtownie ciało na najdrobniejsze fragmenty, zabierał nieodwracalnie cząstkę jej samej; śmierć wyszarpywała coś, co do niej nigdy nie należało, pozostawiając jedynie zimną, gorejącą ciemnością pustkę zalegającą gdzieś na samym dnie pękniętego serca.
___Constantia Tacita Sallow rozpadła się.
___Roztrzaskała o życiowy parkiet.
___Runęła bez ostrzeżenia niczym karciany domek.
___Upadła boleśnie, by — na swój sposób — nigdy się nie pozbierać.
Powrót miał gorzki smak.
___Powietrze cuchnęło śmiercią; wszystko dookoła zdawało się przesycone rozpaczą. Smutne, zlęknione spojrzenia sięgały jej wychudłej sylwetki przez pryzmat minionego czasu i chociaż minęły niecałe dwa lata, nie rozpoznawała ani Londynu, ani samej siebie. Powoli odnalazła właściwe drzwi gdzieś na obrzeżach, gdzie mieszkała Ronja — jedyna osoba, która poznała każdy fragment jej opowieści nieoprawionej w kłamstwa; która regularnie otrzymywała listy, będąc jedyną stałością w niespokojnych czasach targających magicznym światem; która była i trwała u jej boku od dawnych, szkolnych czasów; która przed laty wpoiła podstawy leczniczej magii, by dziewczyna poradziła sobie przy skaleczeniach.
___Nikt jednak nie powiedział ani nie nauczył, jak wypełnić pustkę, która trawiła boleśnie.
___Przez kilkanaście dni naprzemiennie milczała i płakała, pierwszy raz od dawna pozwalając sobie na tę cholerną słabość, za którą nikt nie będzie jej rozliczał, bowiem nikt więcej nie miał prawa się dowiedzieć. Sięgnęła spojrzeniem własnej walizki, skąd nieśmiało wyglądały notesy zapisywane na przestrzeni ostatnich miesięcy słowami, jakie pragnęła zawrzeć prędzej czy później w nowej publikacji i oswajała się ze świadomością, iż musi stanąć na nogi.
___Podnieść się, mimo braku sił.
___Obserwowała codzienność pędzącą przed siebie nieubłaganie, by wreszcie pożegnać przyjaciółkę, podziękować za wszystko i zadecydować o własnym losie — i chociaż jeszcze tego nie wiedziała, zamierzała popełnić jeden z większych błędów, zmierzając do człowieka, którego dzisiaj już nie znała.
___Do mężczyzny, którego obraz zacierał się pośród wspomnień.
___I tak minęło pół roku od momentu, kiedy Cornelius przyjął zbłąkane szczenię pod własny dach i chociaż był skrajnie różny od człowieka, który pomógł przed laty, wciąż wydawał się jedynym ratunkiem. Mniejsze zło, jak uparcie powtarzała samej sobie, powracając do pisania artykułów oraz wznawiając pracę nad książką, której pragnęła poświęcić najbliższe miesiące, nie zważając na niebezpieczeństwo skrywające się pokątnie we wszystkich cieniach. Mimo pozornego spokoju, jaki zalegał gdzieś na dnie duszy, jej spojrzenie pozostało tak nieprzeniknione, co i nieufne.
___Bowiem ilekroć Constantia znikała, goniąc za magicznymi stworzeniami i spędzając długie dni, nawet tygodnie poza londyńskimi dzielnicami, wielokrotnie zadawała sobie jedno pytanie.
___Czego mężczyzna zażąda w zamian — i jak wysoka będzie to cena?
___Nieodzowny symbol wolności.
___Pogoni za ideałami.
___Wytrzymałości.
___Wierności.
___Piękno zamknięte smukłej szyi, muskularnych nogach, głębokich oczach przenikających duszę. Dla niej jawi się przede wszystkim, jako strażnik własnej niezależności oraz zwiastun nieposkromionej, nieco dzikiej siły przenikającej każdy mrok. Jednocześnie uosabia porywczość natury, która pozwala do samego końca walczyć w obronie swego tabunu; nawet jeśli sprawa jest przegrana, będzie bronił każdego, kto należy do niego. Mądrość, jaka skryta pod enigmatycznym spojrzeniem, poprzetykana jest zarazem łagodnością oraz tryumfem — bo jeśli wierzyć celtyckim opowieściom, koń symbolizował zwycięstwo.
___Ilekroć Constantia sięga po zaklęcie patronusa, we wspomnieniach wyłapuje jaskrawy pejzaż — dzień, w którym pierwszy raz ujrzała jednorożca w rezerwacie Wicklow Mountains. I chociaż stworzenie nie pozwoliło się dotknąć, stało na wyciągnięcie ręki, emanując najpiękniejszą oraz najczystszą magią, jaką kobieta kiedykolwiek czuła.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 16 | +3 (różdżka) |
Uroki: | 18 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 1 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 3 | Brak |
Zwinność: | 7 | Brak |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
norweski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
ONMS | IV | 40 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Wytrzymałość Fizyczna | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | 0,5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Jazda konna | I | 0.5 |
Walka wręcz | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 4,5 |
Ostatnio zmieniony przez Constantia Sallow dnia 09.06.21 23:42, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore
[10.06.21] Październik/grudzień
[15.06.21] Rejestracja różdżki