[sen] Enjoy the forbidden fruits
AutorWiadomość
Krople deszczu wpływały po jego ściągniętej twarzy, mgła rozpościerała się między drzewami, a barwy wesoło igrały gdzieś w promieniach słońca przebijającym się przez gęstwinę chmur i koron drzew wysoko nad nim. Melodia prowadziła w nieznane, była koją przyjemna, a od zapachu róż i spalonej ziemi aż kręciło się w głowie. Żaden element nie pasował do siebie. Ani deszcz, ani słońce, ani mgła, ani bujna roślinność i spalona ziemia. Brak jakiejkolwiek logiki ciężko jednak było dostrzec, kiedy umysł tak mamiony był melodią.
Znajdź mnie…
Szept, tak kuszący, znajomy. Tęczówki zalśniły intensywniej. Dlaczego miał jej szukać? Nie mogła tak po prostu znaleźć się przy nim? W jego ramionach? Może groziło jej niebezpieczeństwo. Zawahał się. Nie był pewien, w którą stronę powinien ruszyć, w którą stronę zmierzać.
- Gdzie jesteś? – krzyknął, choć jego głos wybrzmiał jedynie szeptem. Chciał ją znaleźć, ale błądził, jak dziecko we mgle, które nie potrafi znaleźć drogi, znaleźć odpowiedniego miejsca dla siebie, które tak pilnie potrzebuje dotrzeć do niej, złapać ją i już nigdy więcej nie wypuszczać z rąk. Jak najcenniejszy skarb, którego tak bardzo, bardzo potrzebował.
Znajdziesz mnie…
Głos ponownie rozbrzmiał się, chyba najbardziej w jego głowie. Mógł ruszyć, mógł iść, wiedział gdzie. Była pewna, że znajdzie ją w tym miejscu, a ani mgła, ani deszcz, ani żadne przeciwności losu nie będą w stanie go zatrzymać. Ruszył przed siebie, biegiem, chcąc jak najszybciej dopaść do tego, co było mu tak upragnione. Wilgotne powietrze przyduszało, było męczące i każdy oddech stawał się coraz większym problemem, ale widział ją… Widział jej sylwetkę we mgle, piękną i dumną.
Poczuł szarpnięcie, mocne i intensywne. Za prawą rękę coś go trzymało, po chwili również na lewym nadgarstku poczuł palce. Obrócił się, po jednej stronie widział bladą twarz Isabelli, po drugiej zaś Callisty. Musiał przecież iść, musiał biec do niej, ale one chciały go zatrzymać za wszelką cenę. Wyszarpał się, z trudem, a obie twarze zmieniły się diametralnie, zaczęły przypominać upiorne cienie, coś co zdążyło go już dopaść. Nie mógł pozwolić sobie na zatracenie. Ucieczka była długa, męcząca, a kiedy przekroczył skraj polany…. Widział, że nie mogą przejść za nim, a promienie światła które padały na mokrą trawę były dla nich przeszkodą. Chciał uspokoić szalejące serce, ale… kiedy tylko spojrzał na sylwetkę stojącą na środku… zaczęło bić dwa razy szybciej.
- Jestem już… – szepnął, podchodząc do niej od tyłu, odgarniając jasne kosmyki włosów gdzieś na bok. Kątem oka widział, jak bestie czają się na nich za tą magiczną barierą, ale teraz najważniejszym dla niego było to, że ma ją obok siebie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Była myślą wędrującą bez władzy ponad stanem i istnieniem, aż jakaś inna jaźń przywołała ją w swoje pobliże. A skoro wołała, to czemu jej nie było?
Czemu była sama na łące pięknej i pachnącej, jak milion róż pachniało wokół, jednocześnie pozostając przejęta strachem. Polane bowiem otaczał las… Las ciemny i przerażający. Ale nie tylko ona patrzyła na las… on również patrzył na nią.
Bała się… Czuła jak strach ją paraliżuje…
Gdzie on był? Czemu nie przybywał jej na ratunek?
Odwróciła się, gdy las zaszumiał złowrogo… Chciała krzyknąć, że się nie boi, ale to było kłamstwo… Teraz jednak im dłużej czekania, tym pewniejsza była, że ktoś ku niej zmierza… że trwa wyścig, a ona nie widzi zawodników. Tylko las poruszający koronami drzew w szepcie. Wołał ją?
- Znajdziesz mnie! - Odkrzyknęła. A może jedynie szepnęła?
Przymknęła oczy i zniknął czas, ale nie zniknął dotyk… Tak jak wtedy, gdy przypadkowo dotknęła jego dłoni w terrarium, gdy podawał jej przyrząd do mierzenia.
Ale to było tak dawno… Tak niewinnie. A teraz? Jego usta niespodziewanie zaczęły szeptać jej do ucha, łaskocząc ją i wywołując uśmiech.
- Jesteś… Jak dobrze, że jesteś… - Las znów poruszył się niespokojnie, jakby chciał wedrzeć się do nich, odsunąć ich od siebie. Ale coś go powstrzymywało.
Nie wiedziała o bestiach… Czuła wcześniej jedynie strach… Teraz gdy on był obok, wszystko było lepsze. Odwróciła się do niego niespiesznie i zadarła jasną twarz w jego stronę.
- Myślałeś o mnie? Myślałeś o mnie Mathieu? - Jej dłonie zawędrowały ku jego koszuli, odnajdując guzik… - Bo ja myślałam wiele… - Jej usta ledwo się rozchylały, by wypowiadać kolejne słowa. Uśmiech lekko zadziorny nie schodził jej z ust, a nawet poszerzył się, gdy guzik ustąpił. Zagryzła wargę, nie odrywając od niego spojrzenia.
- Chcesz się wykąpać? Widziałam tu jezioro… - Opuściła dłonie, jakby przed chwilą nie robiła nic takiego. Jakby nie próbowała go uwodzić.
Ale oboje wiedzieli, że to jedynie gra na czas. Że zaraz znów zacznie… oni to widzieli i gniewny las to wiedział. - Chodź… Chodź ze mną. - Powiedziała, łapiąc jego dłoń i prowadząc go przez łąki, gdzie każdy ich krok wzniecał tumany zapachów. Krople rosy rosiły to wszystko, skrząc się równocześnie, jakby w drżeniu podobnym, jakie ona teraz czuła. I nie wiedziała do końca, jaka jest pogoda, bo chyba miało padać, ale równocześnie, duszący zapach letniej łąki niemal obezwładniał ją… Ach koc… gdyby mieć koc, mogliby się położyć.
Dokąd mieli iść?
Przystanęła, bo zapomniała...
Czemu była sama na łące pięknej i pachnącej, jak milion róż pachniało wokół, jednocześnie pozostając przejęta strachem. Polane bowiem otaczał las… Las ciemny i przerażający. Ale nie tylko ona patrzyła na las… on również patrzył na nią.
Bała się… Czuła jak strach ją paraliżuje…
Gdzie on był? Czemu nie przybywał jej na ratunek?
Odwróciła się, gdy las zaszumiał złowrogo… Chciała krzyknąć, że się nie boi, ale to było kłamstwo… Teraz jednak im dłużej czekania, tym pewniejsza była, że ktoś ku niej zmierza… że trwa wyścig, a ona nie widzi zawodników. Tylko las poruszający koronami drzew w szepcie. Wołał ją?
- Znajdziesz mnie! - Odkrzyknęła. A może jedynie szepnęła?
Przymknęła oczy i zniknął czas, ale nie zniknął dotyk… Tak jak wtedy, gdy przypadkowo dotknęła jego dłoni w terrarium, gdy podawał jej przyrząd do mierzenia.
Ale to było tak dawno… Tak niewinnie. A teraz? Jego usta niespodziewanie zaczęły szeptać jej do ucha, łaskocząc ją i wywołując uśmiech.
- Jesteś… Jak dobrze, że jesteś… - Las znów poruszył się niespokojnie, jakby chciał wedrzeć się do nich, odsunąć ich od siebie. Ale coś go powstrzymywało.
Nie wiedziała o bestiach… Czuła wcześniej jedynie strach… Teraz gdy on był obok, wszystko było lepsze. Odwróciła się do niego niespiesznie i zadarła jasną twarz w jego stronę.
- Myślałeś o mnie? Myślałeś o mnie Mathieu? - Jej dłonie zawędrowały ku jego koszuli, odnajdując guzik… - Bo ja myślałam wiele… - Jej usta ledwo się rozchylały, by wypowiadać kolejne słowa. Uśmiech lekko zadziorny nie schodził jej z ust, a nawet poszerzył się, gdy guzik ustąpił. Zagryzła wargę, nie odrywając od niego spojrzenia.
- Chcesz się wykąpać? Widziałam tu jezioro… - Opuściła dłonie, jakby przed chwilą nie robiła nic takiego. Jakby nie próbowała go uwodzić.
Ale oboje wiedzieli, że to jedynie gra na czas. Że zaraz znów zacznie… oni to widzieli i gniewny las to wiedział. - Chodź… Chodź ze mną. - Powiedziała, łapiąc jego dłoń i prowadząc go przez łąki, gdzie każdy ich krok wzniecał tumany zapachów. Krople rosy rosiły to wszystko, skrząc się równocześnie, jakby w drżeniu podobnym, jakie ona teraz czuła. I nie wiedziała do końca, jaka jest pogoda, bo chyba miało padać, ale równocześnie, duszący zapach letniej łąki niemal obezwładniał ją… Ach koc… gdyby mieć koc, mogliby się położyć.
Dokąd mieli iść?
Przystanęła, bo zapomniała...
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Głos przyciągał go do siebie coraz bardziej, dążył za nim jak za złotą nicią, która miała wyprowadzić go z labiryntu jego własnych myśli. Nie był jednak w pełni wolny, zupełnie tak, jakby coś go blokowało, a kłębiące się w umyśle czarne chmury kreowały się na wzór potworów, które miały pozbawić go możliwości zaznania spokoju, szczęścia i odnalezienia ulgi. Czy tego właśnie potrzebował? Chciał odnaleźć własną drogę, a mamiony był na pokuszenie…
Dotarł, dobrnął do celu, który wydawał się idealnym miejscem, perfekcją samą w sobie, taką, której nie można było sobie wyobrazić. Mrok nagle zniknął, choć istniało gdzieś w jego duszy istniało przeświadczenie, że czai się w gęstwinie drzew, aby zaatakować i wyciągnąć po niego swoje szpony. Teraz jednak stał tutaj z nią, z jasnym światłem, brzaskiem i zmierzchem, drogą…. Spojrzał na delikatną twarz, okalające ją jasne kosmyki włosów. Wyglądała przepięknie, niezwykła, niesamowita….
- Bezustannie. – odpowiedział, kiedy spytała o jego myśli. Uciekały w kierunku tej jasności, która mogła rozgonić jego mrok. Myślał o niej kiedy otwierał oczy, kiedy ponownie je zamykał, kiedy czuł ból, kiedy odczuwał błogość. To droga, którą powinien podążać którą czuł w każdym, nawet najmniejszym calu, dlatego musiał ją odnaleźć, tak bardzo tego potrzebował. – Chcę. – szepnął, spuszczając wzrok na jej delikatne dłonie, które pozbywały go guzików, jeden za drugim, a te ustępowały w magiczny sposób. Nie potrzebował tego, nie miał przed nią żadnych tajemnic. Koszula w końcu opadła bezwiednie z jego ramion, prosto na mokrą trawę. Każda blizna na jego ciele zdawała się być jeszcze bardziej widoczna i intensywna, ale czymże byłby bez nich? To one świadczyły o jego walce i poświęceniu, o jego chęciach do działania, o jego pragnieniach, które próbował zrealizować za własną cenę.
- Odpocznijmy. – powiedział po chwili wędrówki. Musieli ryzykować, aby odnaleźć wodę? Nie. Rozejrzał się, znalazł miejsce, w cieniu drzewa, którego korona chroniła ich przed deszczem, samotnego na środku polany, o barwnych liściach opadających na trawę, Wierzba, która mieniła się licznymi kolorami, zachwycająca sama w sobie, a pod nią czekało na nich miejsce, wyścielone kocem, owocami w koszykach i słodkim posiłkiem. Trzymając Calypso za dłoń pozwolił jej usiąść jako pierwszej, a później zajął miejsce obok, kładąc się na boku. – Ochronię Cię, dajesz mi siłę. – szepnął, łapiąc jej dłoń ponownie i muskając ustami jej wierzch. Chciał jej to obiecać, chciał ją bronić.
Dotarł, dobrnął do celu, który wydawał się idealnym miejscem, perfekcją samą w sobie, taką, której nie można było sobie wyobrazić. Mrok nagle zniknął, choć istniało gdzieś w jego duszy istniało przeświadczenie, że czai się w gęstwinie drzew, aby zaatakować i wyciągnąć po niego swoje szpony. Teraz jednak stał tutaj z nią, z jasnym światłem, brzaskiem i zmierzchem, drogą…. Spojrzał na delikatną twarz, okalające ją jasne kosmyki włosów. Wyglądała przepięknie, niezwykła, niesamowita….
- Bezustannie. – odpowiedział, kiedy spytała o jego myśli. Uciekały w kierunku tej jasności, która mogła rozgonić jego mrok. Myślał o niej kiedy otwierał oczy, kiedy ponownie je zamykał, kiedy czuł ból, kiedy odczuwał błogość. To droga, którą powinien podążać którą czuł w każdym, nawet najmniejszym calu, dlatego musiał ją odnaleźć, tak bardzo tego potrzebował. – Chcę. – szepnął, spuszczając wzrok na jej delikatne dłonie, które pozbywały go guzików, jeden za drugim, a te ustępowały w magiczny sposób. Nie potrzebował tego, nie miał przed nią żadnych tajemnic. Koszula w końcu opadła bezwiednie z jego ramion, prosto na mokrą trawę. Każda blizna na jego ciele zdawała się być jeszcze bardziej widoczna i intensywna, ale czymże byłby bez nich? To one świadczyły o jego walce i poświęceniu, o jego chęciach do działania, o jego pragnieniach, które próbował zrealizować za własną cenę.
- Odpocznijmy. – powiedział po chwili wędrówki. Musieli ryzykować, aby odnaleźć wodę? Nie. Rozejrzał się, znalazł miejsce, w cieniu drzewa, którego korona chroniła ich przed deszczem, samotnego na środku polany, o barwnych liściach opadających na trawę, Wierzba, która mieniła się licznymi kolorami, zachwycająca sama w sobie, a pod nią czekało na nich miejsce, wyścielone kocem, owocami w koszykach i słodkim posiłkiem. Trzymając Calypso za dłoń pozwolił jej usiąść jako pierwszej, a później zajął miejsce obok, kładąc się na boku. – Ochronię Cię, dajesz mi siłę. – szepnął, łapiąc jej dłoń ponownie i muskając ustami jej wierzch. Chciał jej to obiecać, chciał ją bronić.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jego koszula z cichym szelestem opadła na trawę, a Calypso niespiesznie poprowadziła opuszki przez jego skórę. W jej oczach każda blizna była oznaką bohaterstwa, a każde zgrubiałe poparzenie oznaką pasji.
Nie było w jego ciele nic, co by ją odrzucało… Po raz pierwszy jednak zdawała się nieco onieśmielona… Nie miała doświadczeń fizycznych z żadnym mężczyzną, więc przyglądanie mu się było nauką. Nie taką jednak, jak znała do tej pory. Nauką jego, ale jednak przede wszystkim siebie… Swoich pragnień i marzeń. Jednym z nich był właśnie Mathieu…
Patrzyła tylko początkowo. Patrzyła i szła. Oddychała i myślała. Odpoczywała i… dotykała.
W bliskości jego skóry znalazła ukojenie. Znalazła chwilę spokoju. Położyła się na boku, tak by móc patrzeć mu w twarz. Długie włosy sięgnęły koca, układając się w mozaikę kształtów i zawijasów.
- W takim razie czemu znikasz? Bądź przy mnie… - Wyszeptała, unosząc niespiesznie dłoń ku tym bliznom, które mogła wyczuć pod opuszkami. - Chce cię chronić też… Tak jak będę umiała… - Powiedziała, przysuwając się bliżej i delikatnie popychając go tak, by plecami opadł na koc. Mogła nad nim zawisnąć… Patrzeć w ciemne oczy…
- Opowiedz mi o nich. Ich historia to Twoja historia, a ja chce poznać ciebie. - Cały las drobnych blizn, a każda z nich mogła mieć swoją historię lub z kilkoma innymi stanowić składniową danej opowieści. - O nich i o tym strachu, który cię gonił... - Dodala, opadając w jego ramiona, by policzkiem oprzeć się na jego torsie.
Czuła rytmiczne uderzenia serca, czuła każdy silny oddech podnoszący klatkę piersiową, w jakimś stopniu nawet z nią.
Palcem wskazującym dotknęła jego skóry i zaczęła kreślić okręgi — najpierw mniejsze, potem nieco większe.
- Czekało na mnie… Czekało na mnie w lesie i chciało pożreć… Zemścić się na mnie. - Chciała podnieść na niego spojrzenie, ale było jej tak dobrze. - Ale już się nie boję… - Jak mogłaby się bać, jeśli on był obok i obiecał ją chronić?
I wtedy zrozumiała, że naprawdę nie ma się czego bać… Że są tu sami? A las? Las nie mógł ich stąd sięgnąć. Mógł tylko zazdrośnie patrzeć, jak Calypso unosi się nieco nad jego ciałem, by wolną dłonią, tą, której akurat nie całował, sięgnąć po winogrona i jedną cząstkę wsunąć mu pomiędzy wargi. Niby przypadkiem przy okazji dotknęła jego warg, poruszając opuszkami, jakby dotykała coś najdelikatniejszego — jak ruch palców na harfie.
Uśmiechnęła się do niego.
- Miarą mężczyzny nie jest jego siła Mathieu… Jest nią wewnętrzny płomień potrafiąjący spopielić wrogów, rozniecać pasję i rozpalać… - Chyba chciała dodać, że kobiety, ale nie chciała myśleć o innych. Tutaj? Tutaj był tylko jej. - Rozpalać pragnienia… - Zakończyła.
Nie było w jego ciele nic, co by ją odrzucało… Po raz pierwszy jednak zdawała się nieco onieśmielona… Nie miała doświadczeń fizycznych z żadnym mężczyzną, więc przyglądanie mu się było nauką. Nie taką jednak, jak znała do tej pory. Nauką jego, ale jednak przede wszystkim siebie… Swoich pragnień i marzeń. Jednym z nich był właśnie Mathieu…
Patrzyła tylko początkowo. Patrzyła i szła. Oddychała i myślała. Odpoczywała i… dotykała.
W bliskości jego skóry znalazła ukojenie. Znalazła chwilę spokoju. Położyła się na boku, tak by móc patrzeć mu w twarz. Długie włosy sięgnęły koca, układając się w mozaikę kształtów i zawijasów.
- W takim razie czemu znikasz? Bądź przy mnie… - Wyszeptała, unosząc niespiesznie dłoń ku tym bliznom, które mogła wyczuć pod opuszkami. - Chce cię chronić też… Tak jak będę umiała… - Powiedziała, przysuwając się bliżej i delikatnie popychając go tak, by plecami opadł na koc. Mogła nad nim zawisnąć… Patrzeć w ciemne oczy…
- Opowiedz mi o nich. Ich historia to Twoja historia, a ja chce poznać ciebie. - Cały las drobnych blizn, a każda z nich mogła mieć swoją historię lub z kilkoma innymi stanowić składniową danej opowieści. - O nich i o tym strachu, który cię gonił... - Dodala, opadając w jego ramiona, by policzkiem oprzeć się na jego torsie.
Czuła rytmiczne uderzenia serca, czuła każdy silny oddech podnoszący klatkę piersiową, w jakimś stopniu nawet z nią.
Palcem wskazującym dotknęła jego skóry i zaczęła kreślić okręgi — najpierw mniejsze, potem nieco większe.
- Czekało na mnie… Czekało na mnie w lesie i chciało pożreć… Zemścić się na mnie. - Chciała podnieść na niego spojrzenie, ale było jej tak dobrze. - Ale już się nie boję… - Jak mogłaby się bać, jeśli on był obok i obiecał ją chronić?
I wtedy zrozumiała, że naprawdę nie ma się czego bać… Że są tu sami? A las? Las nie mógł ich stąd sięgnąć. Mógł tylko zazdrośnie patrzeć, jak Calypso unosi się nieco nad jego ciałem, by wolną dłonią, tą, której akurat nie całował, sięgnąć po winogrona i jedną cząstkę wsunąć mu pomiędzy wargi. Niby przypadkiem przy okazji dotknęła jego warg, poruszając opuszkami, jakby dotykała coś najdelikatniejszego — jak ruch palców na harfie.
Uśmiechnęła się do niego.
- Miarą mężczyzny nie jest jego siła Mathieu… Jest nią wewnętrzny płomień potrafiąjący spopielić wrogów, rozniecać pasję i rozpalać… - Chyba chciała dodać, że kobiety, ale nie chciała myśleć o innych. Tutaj? Tutaj był tylko jej. - Rozpalać pragnienia… - Zakończyła.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spokój wokół nich wydawał się być na wskroś przenikliwym, podejrzanym i jednocześnie wzmagając potrzebę, aby jeszcze bardziej go pragnąć. Świat był zupełnie inny, pogoda zmieniała się diametralnie w ciągu ledwie kilku sekund, jakby znów złowrogie anomalie wtargnęły w ich rzeczywistość. Tutaj jednak nie wydawały się groźne, nie były natrętne, nie sprawiały kłopotów, dając im obojgu chwilę wytchnienia od koszmaru, z którym przychodziło im się mierzyć, kiedy tylko przekraczali bezpieczną linię polany i wkraczali w gęstwinę drzew.
- To ja powinienem chronić Ciebie, a nie Ty mnie… – szepnął, widząc jak zawzięcie lustruje wzrokiem jego ciało, przyglądając się każdej z jego blizn. Kogo w nim widziała? Mogła dotrzeć pod tą maską człowieka pełnego pasji? A może dostrzegała też jego drugie oblicze, może widziała ciemność, która włada jego sercem i wzmaga pragnienia, o których pojęcia mieć nawet nie mógł. Była w stanie to dotrzeć w odbiciu jego czekoladowych oczu? Nie miała pojęcia, że po jego rękach płynęła krew, a on nie był niewinny, a jednak… spoglądała na niego w taki sposób, że czuł się niemal perfekcyjny. Nie widziała tego, nie dostrzegała kim naprawdę był i do czego był zdolny. Nie mogła, w przeciwnym wypadku nie widziałby tego uwielbienia, fascynacji w jej pięknych oczach.
- Te opowieści są… niestosowne. Pełne cierpienia i przelewanej krwi. – przyznał, kiedy poprosiła o historie. Jego historię. Nie chciał mówić o tym, co zrobił, co widział i co dane mu było przeżyć. Jak demony w jego głowie czyhały na jego duszę, chcąc wciągnąć go w ciemność.
Nie musiała się bać. Gotów był do wszystkiego, aby ją obronić. Żadne z nich nie dostanie jej w swoje szpony, nie będzie mogło udręczyć jej ciała i duszy. Nie zasługiwała na to. Mathieu był im coś winien, nie ona… Nie miały prawa ścigać jej za błędy, które on popełnił, ani tym bardziej odebrać jej coś, co on sam był im winien. Czy to na tym polegała sprawiedliwość? Czy on mógł być w ogóle sprawiedliwy?
- Pragnienia bywają złudne… – szepnął, obserwując każdy jej ruch. Tak intensywnie kusiła go, to ona wzmagała w nim to, przed czym tak bardzo się bronił. Chciał sięgnąć jej ust, chciał mieć to… co ona mogła mu zaoferować. Objął jej talię, przyciągając do siebie mocniej, nie mogła wyplątać się z jego uścisku… - Nie mogę żyć samymi pragnieniami…. – szepnął prosto w jej rozchylone usta, tak delikatne i z pewnością najsłodsze na świecie. Chciał ich sięgnąć, chciał je poczuć….
Trzask łamanej kości, tak intensywnie wdarł się do jego umysłu. Zatrzymał się, zawahał i wycofał. To nie jej kość pękała, to nie mogła być ona, nie mogły dopaść do tutaj. – Jestem dla Ciebie zagrożeniem, Calypso. – szepnął, spuszczając spojrzenie. Nie mógł jej narażać, one czyhały na nią tylko przez wzgląd na niego.
- To ja powinienem chronić Ciebie, a nie Ty mnie… – szepnął, widząc jak zawzięcie lustruje wzrokiem jego ciało, przyglądając się każdej z jego blizn. Kogo w nim widziała? Mogła dotrzeć pod tą maską człowieka pełnego pasji? A może dostrzegała też jego drugie oblicze, może widziała ciemność, która włada jego sercem i wzmaga pragnienia, o których pojęcia mieć nawet nie mógł. Była w stanie to dotrzeć w odbiciu jego czekoladowych oczu? Nie miała pojęcia, że po jego rękach płynęła krew, a on nie był niewinny, a jednak… spoglądała na niego w taki sposób, że czuł się niemal perfekcyjny. Nie widziała tego, nie dostrzegała kim naprawdę był i do czego był zdolny. Nie mogła, w przeciwnym wypadku nie widziałby tego uwielbienia, fascynacji w jej pięknych oczach.
- Te opowieści są… niestosowne. Pełne cierpienia i przelewanej krwi. – przyznał, kiedy poprosiła o historie. Jego historię. Nie chciał mówić o tym, co zrobił, co widział i co dane mu było przeżyć. Jak demony w jego głowie czyhały na jego duszę, chcąc wciągnąć go w ciemność.
Nie musiała się bać. Gotów był do wszystkiego, aby ją obronić. Żadne z nich nie dostanie jej w swoje szpony, nie będzie mogło udręczyć jej ciała i duszy. Nie zasługiwała na to. Mathieu był im coś winien, nie ona… Nie miały prawa ścigać jej za błędy, które on popełnił, ani tym bardziej odebrać jej coś, co on sam był im winien. Czy to na tym polegała sprawiedliwość? Czy on mógł być w ogóle sprawiedliwy?
- Pragnienia bywają złudne… – szepnął, obserwując każdy jej ruch. Tak intensywnie kusiła go, to ona wzmagała w nim to, przed czym tak bardzo się bronił. Chciał sięgnąć jej ust, chciał mieć to… co ona mogła mu zaoferować. Objął jej talię, przyciągając do siebie mocniej, nie mogła wyplątać się z jego uścisku… - Nie mogę żyć samymi pragnieniami…. – szepnął prosto w jej rozchylone usta, tak delikatne i z pewnością najsłodsze na świecie. Chciał ich sięgnąć, chciał je poczuć….
Trzask łamanej kości, tak intensywnie wdarł się do jego umysłu. Zatrzymał się, zawahał i wycofał. To nie jej kość pękała, to nie mogła być ona, nie mogły dopaść do tutaj. – Jestem dla Ciebie zagrożeniem, Calypso. – szepnął, spuszczając spojrzenie. Nie mógł jej narażać, one czyhały na nią tylko przez wzgląd na niego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jej przenikliwe oczy niespiesznie przesunęły się po jego twarzy, jakby doszukując się tego, co mogłoby wskazywać na jakieś zwątpienie. Nie doszukała się niczego podobnego, więc tym bardziej zaskoczyły ją jego słowa.
- Chronisz mnie, a ja ciebie… Czy nie na tym polega wspólnota pragnień? - Zapytała z przejęciem, jakby właśnie o tym mówiła od początku.
A potem patrzyła na niego, świadoma tego, jak jej ciało wydać się mogło zupełnie niedoświadczone przy jego. W tym momencie nie istniało bowiem w jej głowie pojęcie brzydoty, oszpecenia, czy odrazy… Był przecież dla niej idealny, taki jaki był. Z każdą rysą, z każdym bladym lub wypukłym śladem na ciele.
Czy nie rozumiał?
Jak mógł nie rozumieć…? Przecież widział w jej oczach pragnienie, prawda? Widział i rozumiał, bo i ona widziała i rozumiała.
Patrzyli na siebie w ten sam sposób, wiedząc, że każdy ich ruch był oceniany. Ale to było gdzieś tam. Tutaj? Tutaj nikt ich nie widział. Tylko ona jego, a on ją.
Był jej zakazanym owocem, po który musiała sięgnąć, by zrozumieć sens. By zdobyć moc poznania dobrego i złego.
Jeśli więc ciemność była jego częścią, to chciała to wiedzieć. Chciała to rozumieć. Jednak przede wszystkim chciała jego.
- Powiedz mi wszystko, co tylko chcesz mi powiedzieć… - Nie wydała się przestraszona tym, że coś mogłoby być nietaktownego w jego opowieściach. - Jeśli wybierzesz milczenie, tym razem zrozumieniem, ale kiedyś przyjdę po więcej… - Nie zamierzała bać się. Nie jego.
- Każdą z tych historii przeżyłeś. Więc znaczy to, że los dał ci szansę, byś o sobie opowiedział. Być może właśnie mi. - Bo jak nie jej to komu? Zazdrośnie by strzegła jego tajemnic, wiedząc, że chociaż nie może pomóc, może stać się powierniczką Milczącym lub małomównym wsparciem u jego boku. Tutaj, na ich polanie, nie tylko oni byli bezpieczni. Ich sekrety również. A jeśli coś go gnębiło, to może również ścigało?
Przyciągnięta do jego ciała, poczuła intensywniej zapach jego skóry. Poczuła nagą skórę pod palcami.
- Nie można… - Potwierdziła, a każdym słowem musiała jego wargi. Oddechem pieściła go już zupełnie bezwstydnie. Tutaj mogła. - Czasem trzeba się im oddawać. - Dodała, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Żaden mężczyzna w jej życiu nie sprawiał, by chciała go dotykać w ten sposób… Być dotykaną w ten sposób. On był pierwszy.
A on się wtedy cofnął… Przerwał więź oddechów, która raptem chwilę temu zmierzała do pocałunku. Nie przewidział jednak jednej rzeczy. Wplątując ją w swoje objęcia, sam również pozostał w tym uwięziony. Nie łatwo mu było uciec.
- Nie boje się… - Powtórzyła swoje słowa sprzed kilku chwil. - Już nie… - Czy gotowa była na zagrożenia, nie mając o nich pojęcia. Przekuć zło w piękno. Nawet najbrzydsza modelka mogła być dziełem na płótnie. Nie mogła słyszeć trzasku w jego głowie, ale mogła sprawić, by myślami był tu przy niej - Sam mówiłeś… Obronisz mnie Mathieu… - Ujęła jego dłoń i przyciągnęła do swojego policzka, by wtulić się w nią. Swoją własną też położyła na jego szorstkim policzku.
- Mówiłam też, że i ja cię obronię… Daj mi tylko szansę. - Kciukiem przejechała po jego twarzy. - Nie bój się mnie… Ja zawsze tu będę. - Na ich polanie. Pod ich drzewem.
- Chronisz mnie, a ja ciebie… Czy nie na tym polega wspólnota pragnień? - Zapytała z przejęciem, jakby właśnie o tym mówiła od początku.
A potem patrzyła na niego, świadoma tego, jak jej ciało wydać się mogło zupełnie niedoświadczone przy jego. W tym momencie nie istniało bowiem w jej głowie pojęcie brzydoty, oszpecenia, czy odrazy… Był przecież dla niej idealny, taki jaki był. Z każdą rysą, z każdym bladym lub wypukłym śladem na ciele.
Czy nie rozumiał?
Jak mógł nie rozumieć…? Przecież widział w jej oczach pragnienie, prawda? Widział i rozumiał, bo i ona widziała i rozumiała.
Patrzyli na siebie w ten sam sposób, wiedząc, że każdy ich ruch był oceniany. Ale to było gdzieś tam. Tutaj? Tutaj nikt ich nie widział. Tylko ona jego, a on ją.
Był jej zakazanym owocem, po który musiała sięgnąć, by zrozumieć sens. By zdobyć moc poznania dobrego i złego.
Jeśli więc ciemność była jego częścią, to chciała to wiedzieć. Chciała to rozumieć. Jednak przede wszystkim chciała jego.
- Powiedz mi wszystko, co tylko chcesz mi powiedzieć… - Nie wydała się przestraszona tym, że coś mogłoby być nietaktownego w jego opowieściach. - Jeśli wybierzesz milczenie, tym razem zrozumieniem, ale kiedyś przyjdę po więcej… - Nie zamierzała bać się. Nie jego.
- Każdą z tych historii przeżyłeś. Więc znaczy to, że los dał ci szansę, byś o sobie opowiedział. Być może właśnie mi. - Bo jak nie jej to komu? Zazdrośnie by strzegła jego tajemnic, wiedząc, że chociaż nie może pomóc, może stać się powierniczką Milczącym lub małomównym wsparciem u jego boku. Tutaj, na ich polanie, nie tylko oni byli bezpieczni. Ich sekrety również. A jeśli coś go gnębiło, to może również ścigało?
Przyciągnięta do jego ciała, poczuła intensywniej zapach jego skóry. Poczuła nagą skórę pod palcami.
- Nie można… - Potwierdziła, a każdym słowem musiała jego wargi. Oddechem pieściła go już zupełnie bezwstydnie. Tutaj mogła. - Czasem trzeba się im oddawać. - Dodała, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Żaden mężczyzna w jej życiu nie sprawiał, by chciała go dotykać w ten sposób… Być dotykaną w ten sposób. On był pierwszy.
A on się wtedy cofnął… Przerwał więź oddechów, która raptem chwilę temu zmierzała do pocałunku. Nie przewidział jednak jednej rzeczy. Wplątując ją w swoje objęcia, sam również pozostał w tym uwięziony. Nie łatwo mu było uciec.
- Nie boje się… - Powtórzyła swoje słowa sprzed kilku chwil. - Już nie… - Czy gotowa była na zagrożenia, nie mając o nich pojęcia. Przekuć zło w piękno. Nawet najbrzydsza modelka mogła być dziełem na płótnie. Nie mogła słyszeć trzasku w jego głowie, ale mogła sprawić, by myślami był tu przy niej - Sam mówiłeś… Obronisz mnie Mathieu… - Ujęła jego dłoń i przyciągnęła do swojego policzka, by wtulić się w nią. Swoją własną też położyła na jego szorstkim policzku.
- Mówiłam też, że i ja cię obronię… Daj mi tylko szansę. - Kciukiem przejechała po jego twarzy. - Nie bój się mnie… Ja zawsze tu będę. - Na ich polanie. Pod ich drzewem.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rolą mężczyzny była ochrona domu, kobiety i potomstwa. Od wielu pokoleń funkcjonowało to właśnie w ten sposób i nie można było zaprzeczyć, że takie rozwiązanie było najlepszym. Kobiety zajmowały się domami, opieką nad dziećmi, prowadzeniem ich wychowania w odpowiedni sposób. Mężczyzna zarabiał, dbał o ich bezpieczeństwo. Nie musiała się nim zajmować, nie musiała go chronić, choć to on był dla niej największym zagrożeniem.
- Pewnego dnia opowiem Ci każdą historię… Dziś jednak nie jest odpowiedni moment. – szepnął jej do ucha. O wiele przyjemniejszym było zajmowanie się nią, pieszczotliwe dotykanie jej skóry, oddychanie jej zapachem, niżeli rozmowy o śmierci, bólu i cierpieniu. Los dał im możliwość zakosztowania siebie nawzajem, spędzenia tych kilku chwil poza zasięgiem wścibskich oczu, gdzie nie istniały żadne granice przyzwoitości. Chciał ją poznawać, badać, dotykać… pieścić jej ciało i sprawiać jej przyjemność, taką, jakiej nie dał jej nikt inny. Gdyby nie jego umysł pogrążony w chaosie, gdzie dzikie głosy niejednokrotnie dyktowały warunki, zapewne o wiele bardziej mógłby skupić się na tym, czego tak bardzo pragnął.
Ona też tego chciała, widział to, czuł bardzo dokładnie i gdyby nie ten dźwięk, który rozbrzmiał się w jego umyśle wpiłby się w jej delikatne, niewinne usta i dał upust pragnieniom i pożądaniu, które tak intensywnie się w nim kotłowało. A przecież miał ją tutaj, na wyciągnięcie dłoni, wystarczyło się nachylić… sięgnąć po to, czego tak bardzo pragnął, po to co zwyczajnie mu się należało…
- Nie obronię Cię przed samym sobą. – szepnął, przybliżając się jeszcze bardziej. Chciał jej bliskości, chciał ją mieć dla siebie, tylko i wyłącznie. Ułożył dłoń na jej biodrze, tylko po to, żeby pociągnąć ją w swoją stronę. Teraz dzieliły ich minimetry, a on przecież mógł… po prostu mógł ją mieć. – Nie wiesz na co się porywasz. – mruknął w jej rozchylone lekko usta, kiedy tak gładziła kciukiem jego twarz. Sama przyciągała go do siebie w ten niebezpieczny sposób, czy zdawała sobie sprawę z tego co robiła i jakie mogło mieć to skutki? Zapewne nie.
Wprawnym ruchem sprawił, że znalazła się pod nim. Bezczelnie zawisł nad jej drobnym ciałem, muskając ustami jej szyję. Z jednej strony czuł, jak jego serce rwie się do niej, a z drugiej w głowie słyszał kolejne trzaski. Coraz mocniejsze i silniejsze, jakby coś łamało gałęzie pod stopami, stąpając w ich stronę…. Tyle, że to nie gałęzie, a kości…. Łamiące się pod ciężarem.
Nie uratujesz jej….
- Pewnego dnia opowiem Ci każdą historię… Dziś jednak nie jest odpowiedni moment. – szepnął jej do ucha. O wiele przyjemniejszym było zajmowanie się nią, pieszczotliwe dotykanie jej skóry, oddychanie jej zapachem, niżeli rozmowy o śmierci, bólu i cierpieniu. Los dał im możliwość zakosztowania siebie nawzajem, spędzenia tych kilku chwil poza zasięgiem wścibskich oczu, gdzie nie istniały żadne granice przyzwoitości. Chciał ją poznawać, badać, dotykać… pieścić jej ciało i sprawiać jej przyjemność, taką, jakiej nie dał jej nikt inny. Gdyby nie jego umysł pogrążony w chaosie, gdzie dzikie głosy niejednokrotnie dyktowały warunki, zapewne o wiele bardziej mógłby skupić się na tym, czego tak bardzo pragnął.
Ona też tego chciała, widział to, czuł bardzo dokładnie i gdyby nie ten dźwięk, który rozbrzmiał się w jego umyśle wpiłby się w jej delikatne, niewinne usta i dał upust pragnieniom i pożądaniu, które tak intensywnie się w nim kotłowało. A przecież miał ją tutaj, na wyciągnięcie dłoni, wystarczyło się nachylić… sięgnąć po to, czego tak bardzo pragnął, po to co zwyczajnie mu się należało…
- Nie obronię Cię przed samym sobą. – szepnął, przybliżając się jeszcze bardziej. Chciał jej bliskości, chciał ją mieć dla siebie, tylko i wyłącznie. Ułożył dłoń na jej biodrze, tylko po to, żeby pociągnąć ją w swoją stronę. Teraz dzieliły ich minimetry, a on przecież mógł… po prostu mógł ją mieć. – Nie wiesz na co się porywasz. – mruknął w jej rozchylone lekko usta, kiedy tak gładziła kciukiem jego twarz. Sama przyciągała go do siebie w ten niebezpieczny sposób, czy zdawała sobie sprawę z tego co robiła i jakie mogło mieć to skutki? Zapewne nie.
Wprawnym ruchem sprawił, że znalazła się pod nim. Bezczelnie zawisł nad jej drobnym ciałem, muskając ustami jej szyję. Z jednej strony czuł, jak jego serce rwie się do niej, a z drugiej w głowie słyszał kolejne trzaski. Coraz mocniejsze i silniejsze, jakby coś łamało gałęzie pod stopami, stąpając w ich stronę…. Tyle, że to nie gałęzie, a kości…. Łamiące się pod ciężarem.
Nie uratujesz jej….
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nawet przez chwilę nie pomyślała, że mogłaby podważyć jego rolę. Chodziło im bowiem o zupełnie inny rodzaj obrony. Z jego strony oparty na sile fizycznej, a jej na kobiecości. I to właśnie w tym momencie chciała mu ofiarować. Wiedziała, że nie prosił, ale to nie znaczyło wcale, że tego nie chciał. Bardziej wyczuwaniem się kierowała w tym momencie Calypso, aniżeli tym, co mogło zostać powiedziane wprost. Wszystko było wyczuciem.
Dlatego nie chciała naciskać, gdy powiedział, że przyjdzie odpowiedniejsza pora. Dlatego dała mu wybór. Nie zawsze będą się zgadzać, ale kompromisy bywają najbezpieczniejsze. Chociaż czy i tak było w tym wypadku?
Poczuła bowiem, jak jej skóra pokrywa się gęsią skórką, gdy załaskotał ją jego oddech. Nieznacznie przygryzła wargę na ten gest, bowiem, czy mogło być coś przyjemniejszego, jak jego bliskość, tuż obok siebie?
Okazywało się, że tak
Jego gesty były wprawione i zdecydowane, ale ona nie zaprotestowała. Nie dlatego, że była bezwolną laleczką. Nie… Dawała się w tym momencie prowadzić, gdyż było to najrozsądniejsze. Trudno co prawda poszukiwać tutaj tego słowa, ale taka była prawda — sama mogła jedynie zgadywać wiele rzeczy, a nie wiadomo, ile czasu na domysły mieli.
- Chcesz mnie bronić przed sobą Mathieu? Naprawdę chcesz udawać kogoś innego przede mną? - Mówiła coraz ciszej, jakby w zasadzie mówić nie musiała już wcale. Jakby sam fakt tego, że szeptała w jego, usta sprawiał, że mogła jedynie myśleć. - A nie chcesz właśnie przy mnie być sobą? Robić to, czego pragniesz? - Poruszyła się pod nim, dłonią wędrując w dół żuchwy, przez szyję, aż do ramienia. - I z kim pragniesz? - Odnalazła jego oczy, by uśmiechnąć się, może odrobinę nieśmiało, jednak wynikało to z braku jej doświadczenia, aniżeli prawdziwego strachu. Calypso słynna była ze swojego poszukiwania wiedzy, więc cóż też innego mogłaby szepnąć Mathieu wprost w usta, gdy już dosłownie każde słowo było cichym pocałunkiem?
- Nie wiem… Nie wiem na, co. Ale naucz mnie… - Poruszyła ustami tuż przy jego wargach, a potem odchyliła głowę, rozsypując złote włosy jeszcze bardziej. Pozwalając, by jego oddech muskał jej szyję, by łaskotał próżnością i bezwstydnością.
Nie słyszała trzasków kości. Słyszała jedynie swoje coraz bardziej spragnione westchnienia.
Dlatego nie chciała naciskać, gdy powiedział, że przyjdzie odpowiedniejsza pora. Dlatego dała mu wybór. Nie zawsze będą się zgadzać, ale kompromisy bywają najbezpieczniejsze. Chociaż czy i tak było w tym wypadku?
Poczuła bowiem, jak jej skóra pokrywa się gęsią skórką, gdy załaskotał ją jego oddech. Nieznacznie przygryzła wargę na ten gest, bowiem, czy mogło być coś przyjemniejszego, jak jego bliskość, tuż obok siebie?
Okazywało się, że tak
Jego gesty były wprawione i zdecydowane, ale ona nie zaprotestowała. Nie dlatego, że była bezwolną laleczką. Nie… Dawała się w tym momencie prowadzić, gdyż było to najrozsądniejsze. Trudno co prawda poszukiwać tutaj tego słowa, ale taka była prawda — sama mogła jedynie zgadywać wiele rzeczy, a nie wiadomo, ile czasu na domysły mieli.
- Chcesz mnie bronić przed sobą Mathieu? Naprawdę chcesz udawać kogoś innego przede mną? - Mówiła coraz ciszej, jakby w zasadzie mówić nie musiała już wcale. Jakby sam fakt tego, że szeptała w jego, usta sprawiał, że mogła jedynie myśleć. - A nie chcesz właśnie przy mnie być sobą? Robić to, czego pragniesz? - Poruszyła się pod nim, dłonią wędrując w dół żuchwy, przez szyję, aż do ramienia. - I z kim pragniesz? - Odnalazła jego oczy, by uśmiechnąć się, może odrobinę nieśmiało, jednak wynikało to z braku jej doświadczenia, aniżeli prawdziwego strachu. Calypso słynna była ze swojego poszukiwania wiedzy, więc cóż też innego mogłaby szepnąć Mathieu wprost w usta, gdy już dosłownie każde słowo było cichym pocałunkiem?
- Nie wiem… Nie wiem na, co. Ale naucz mnie… - Poruszyła ustami tuż przy jego wargach, a potem odchyliła głowę, rozsypując złote włosy jeszcze bardziej. Pozwalając, by jego oddech muskał jej szyję, by łaskotał próżnością i bezwstydnością.
Nie słyszała trzasków kości. Słyszała jedynie swoje coraz bardziej spragnione westchnienia.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Naprawdę chcesz udawać kogoś innego przede mną?
Kim tak naprawdę był? Kogo miał udawać, jeśli jego droga była jedynie wieloma niezrozumiałymi wątkami, których nie potrafił połączyć w całość. Cny Rycerz? A może ktoś zupełnie odmienny, kto bez wahania pozbawiłby drugą osobę życia? Nie przejmujący się losem uciśnionych, pozwalający mrokowi wypełnić jego własną duszą i oddać się bezwiednym pragnieniom mordu i rozlewu krwi. Jego dusza była naznaczona, była podzielona ciemnością, która przejmowała kontrolę raz za razem, nie dając mu możliwości wyboru. Schowana za uroczym uśmiechem, szarmanckim zachowaniem i czekoladowym spojrzeniem, cieszyła się z każdej manipulacji, której się dopuszczał. Rechot w jego głowie nie odpuszczał nawet na chwilę, ale czy to było w stanie zdefiniować jego osobę? Tak całkowicie, w pełni?
Nawet teraz, kiedy pragnął jej najbardziej na świecie i miał na wyciągnięcie dłoni. W jego mrocznej części duszy igrało tak wiele niebezpiecznych pragnień, łamiących wszelkie zasady moralności. Powinien wyzbyć się jej dawno temu. Calypso była tak niewinna, idealny obraz anioła, który nie wiedział, w którą stronę kroczy. Była gotowa poznać go od tej strony? Dowiedzieć się kim był?
- Nie wiesz jaki jestem….
Złap, złam, połam, zmiażdż....
Mroczny, przerażający głos rozbrzmiał się w jego głowie. Był tak intensywny, że poczuł jak dreszcz pojawia się na jego skórze. Dopadało go to wszędzie, nawet w najśmielszych snach. Ciemność przysłoniła nieboskłon, a słońce schowało się za czarnymi chmurami. A może to nie chmury, a cienie, które bezlitośnie zawisły nad nimi. Słyszał śmiech, przerażający, rozbrzmiał się głośno z wtórującą mu melodią, dźwiękiem łamanych kości. Jego tęczówki stawały się coraz ciemniejsze, kiedy wisiał nad Calypso Carrow i patrzył na nią oczami pozbawionymi wyrazu. Zupełnie tak, jakby sam stawał się jednym z tych cieni.
Pozwól sobie to usłyszeć jeszcze raz...
Walczył, zupełnie tak jak wtedy... Tyle, że nie był w stanie przypomnieć sobie tamtej walki. Wtedy też chciał kogoś ochronić, jedna część jego duszy chciała obronić niewinną istotę, ale nie potrafił walczyć z tym, czego pragnął. Teraz zdoła to zrobić? Nie był pewien. Zerwał się na równe nogi, miał wrażenie, że jego skóra przybiera inny odcień, a czerń żył wychodzi coraz bardziej na wierzch... zupełnie tak jak wtedy.
- Uciekaj... - nienaturalny, zachrypnięty głos wydobył się spomiędzy jego warg. Cienie kumulowało się za jego plecami. Musiała uciec, musiała spróbować, zanim nadejdzie najgorsze...
Kim tak naprawdę był? Kogo miał udawać, jeśli jego droga była jedynie wieloma niezrozumiałymi wątkami, których nie potrafił połączyć w całość. Cny Rycerz? A może ktoś zupełnie odmienny, kto bez wahania pozbawiłby drugą osobę życia? Nie przejmujący się losem uciśnionych, pozwalający mrokowi wypełnić jego własną duszą i oddać się bezwiednym pragnieniom mordu i rozlewu krwi. Jego dusza była naznaczona, była podzielona ciemnością, która przejmowała kontrolę raz za razem, nie dając mu możliwości wyboru. Schowana za uroczym uśmiechem, szarmanckim zachowaniem i czekoladowym spojrzeniem, cieszyła się z każdej manipulacji, której się dopuszczał. Rechot w jego głowie nie odpuszczał nawet na chwilę, ale czy to było w stanie zdefiniować jego osobę? Tak całkowicie, w pełni?
Nawet teraz, kiedy pragnął jej najbardziej na świecie i miał na wyciągnięcie dłoni. W jego mrocznej części duszy igrało tak wiele niebezpiecznych pragnień, łamiących wszelkie zasady moralności. Powinien wyzbyć się jej dawno temu. Calypso była tak niewinna, idealny obraz anioła, który nie wiedział, w którą stronę kroczy. Była gotowa poznać go od tej strony? Dowiedzieć się kim był?
- Nie wiesz jaki jestem….
Złap, złam, połam, zmiażdż....
Mroczny, przerażający głos rozbrzmiał się w jego głowie. Był tak intensywny, że poczuł jak dreszcz pojawia się na jego skórze. Dopadało go to wszędzie, nawet w najśmielszych snach. Ciemność przysłoniła nieboskłon, a słońce schowało się za czarnymi chmurami. A może to nie chmury, a cienie, które bezlitośnie zawisły nad nimi. Słyszał śmiech, przerażający, rozbrzmiał się głośno z wtórującą mu melodią, dźwiękiem łamanych kości. Jego tęczówki stawały się coraz ciemniejsze, kiedy wisiał nad Calypso Carrow i patrzył na nią oczami pozbawionymi wyrazu. Zupełnie tak, jakby sam stawał się jednym z tych cieni.
Pozwól sobie to usłyszeć jeszcze raz...
Walczył, zupełnie tak jak wtedy... Tyle, że nie był w stanie przypomnieć sobie tamtej walki. Wtedy też chciał kogoś ochronić, jedna część jego duszy chciała obronić niewinną istotę, ale nie potrafił walczyć z tym, czego pragnął. Teraz zdoła to zrobić? Nie był pewien. Zerwał się na równe nogi, miał wrażenie, że jego skóra przybiera inny odcień, a czerń żył wychodzi coraz bardziej na wierzch... zupełnie tak jak wtedy.
- Uciekaj... - nienaturalny, zachrypnięty głos wydobył się spomiędzy jego warg. Cienie kumulowało się za jego plecami. Musiała uciec, musiała spróbować, zanim nadejdzie najgorsze...
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Faktycznie nie znała go prawie… Ale te kilka spotkań pozwoliły jej zapragnąć go poznać. Chciała wiedzieć z kim ma do czynienia… O kim marzy, gdy zamyka oczy… Widziała, jak na nią patrzy. Dziko… Pierwotnie.
W tym spojrzeniu było coś przerażającego, ale i przyciągającego. Narkotyczne wejrzenie, a może narkotyczna wizja…
Ale pocałunek nie nadchodził. Cienie zdawały się nagle rozbłysnąć blaskiem. Paradoks, że im bardziej płonęły jego oczy, tym więcej w nich było mroku.
- Nie… dlatego tu jestem… - Wypowiedziała, chociaż tym razem głos jej zadrżał. Czemu tak na nią patrzył? Coś się zmieniło, a Mathieu było coraz mniej…
Przez chwilę myślała, że może tak działa jej bliskość na niego. Ta jednak nie trwała długo. Mathieu szarpnął się do tyłu, a jej kazał uciekać.
I w tym momencie poczuła, że naprawdę powinna. Łąka ginęła w całej paradzie olbrzymich cieni, a ona nie widziała nic oprócz płomieni, gorącym owalem zamykając ją w środku. Skoczyła najpierw dwa kroki do niego, chcąc złapać go za dłoń, pociągnąć do ucieczki, ale wtedy zobaczyła, że to nie on…
- Miałeś mnie chronić! - Krzyknęła przestraszona i już miała się odwrócić do jedynego przejścia w ogniu, żeby pokonać drogę dotąd bezpiecznego lasu. Wszystkie cienie bowiem wypełzły z niego i zmierzały w ich stronę.
Chciała wzywać pomocy, ale wiedziała, że ta nie może nadejść. Że jest tu sama. Coś, co zdawało się być przyjemnym miejscem schadzki, stało się nagle śmiertelną pułapką. Musiała uciekać! Zrobiła kilka rozpaczliwych kroków, żeby uciec, ale nie zdążyła.
Cień największy ze wszystkich jednym uderzeniem pozbawił ją równowagi, a drugim smagnął o drzewo z ogromną siłą.
Gruchnęły kości. Zdawać się mogło, że każda kość w jej ciele pękła. Rzężenie poniosło się pośród szumu, który zdawał się okrutnym chichotem. Ciało znieruchomiało.
Tylko twarz miała nienaruszoną — wpatrzone w przerażaniu oczy spoczywały właśnie na nim. Potężny cień poruszył się, a wszystkie płomienie zgasły.
- Zginą przez ciebie wszyscy… Wszyscy, na których ci zależy.
Czy to cień? A może to martwe już usta Lady Carrow przemówiły? Oprócz słów niczym mantra panowała teraz zupełna cisza.
W tym spojrzeniu było coś przerażającego, ale i przyciągającego. Narkotyczne wejrzenie, a może narkotyczna wizja…
Ale pocałunek nie nadchodził. Cienie zdawały się nagle rozbłysnąć blaskiem. Paradoks, że im bardziej płonęły jego oczy, tym więcej w nich było mroku.
- Nie… dlatego tu jestem… - Wypowiedziała, chociaż tym razem głos jej zadrżał. Czemu tak na nią patrzył? Coś się zmieniło, a Mathieu było coraz mniej…
Przez chwilę myślała, że może tak działa jej bliskość na niego. Ta jednak nie trwała długo. Mathieu szarpnął się do tyłu, a jej kazał uciekać.
I w tym momencie poczuła, że naprawdę powinna. Łąka ginęła w całej paradzie olbrzymich cieni, a ona nie widziała nic oprócz płomieni, gorącym owalem zamykając ją w środku. Skoczyła najpierw dwa kroki do niego, chcąc złapać go za dłoń, pociągnąć do ucieczki, ale wtedy zobaczyła, że to nie on…
- Miałeś mnie chronić! - Krzyknęła przestraszona i już miała się odwrócić do jedynego przejścia w ogniu, żeby pokonać drogę dotąd bezpiecznego lasu. Wszystkie cienie bowiem wypełzły z niego i zmierzały w ich stronę.
Chciała wzywać pomocy, ale wiedziała, że ta nie może nadejść. Że jest tu sama. Coś, co zdawało się być przyjemnym miejscem schadzki, stało się nagle śmiertelną pułapką. Musiała uciekać! Zrobiła kilka rozpaczliwych kroków, żeby uciec, ale nie zdążyła.
Cień największy ze wszystkich jednym uderzeniem pozbawił ją równowagi, a drugim smagnął o drzewo z ogromną siłą.
Gruchnęły kości. Zdawać się mogło, że każda kość w jej ciele pękła. Rzężenie poniosło się pośród szumu, który zdawał się okrutnym chichotem. Ciało znieruchomiało.
Tylko twarz miała nienaruszoną — wpatrzone w przerażaniu oczy spoczywały właśnie na nim. Potężny cień poruszył się, a wszystkie płomienie zgasły.
- Zginą przez ciebie wszyscy… Wszyscy, na których ci zależy.
Czy to cień? A może to martwe już usta Lady Carrow przemówiły? Oprócz słów niczym mantra panowała teraz zupełna cisza.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciemność pochłaniała go bez reszty, a może to właśnie on był jej źródłem? Cienie pojawiające się na polanie namnażały się, było ich coraz więcej, jakby chciały zająć każdą wolną przestrzeń wokół niego, w jego umyśle kotłowało się milion myśli. Chciał, aby miała szansę na ucieczkę. Czekała na niego na polanie jak najjaśniejszy płomień, oświetlając tę ciemność, dając pewien rodzaj ulotnej nadziei. Miał ją chronić…
Mógł ją ochronić przed każdym złem tego świata, ale nie przed samym sobą. Był jak tykająca bomba, która lada moment miała wybuchnąć. Kim był…. Nie potrafił odnaleźć własnego ja, kiedy ciemność zaczęła wypełniać jego umysł i ciało. Czuł się tak, jakby cienie przenikały przez jego mięśnie i kości, łącząc się z nimi w jedną całość, a kiedy ponownie otworzył oczy, zamiast czekoladowego spojrzenia tęczówek mogła zobaczyć jedynie pustą ciemność. Jej krzyk był przerażający, musiała cholernie bać się tego co widziała. Dostrzegała w nim jeszcze tego człowieka, którego poznała?
Chichot, rechot, otaczał go zewsząd. Cienie pchały go w odmęty czarnej otchłani, z której nie mógł się uwolnić. Chciały zmusić go do tego… Nakłonić, obdarować możliwością ziszczenia najskrytszych pragnień. Zupełnie tak, jakby tego właśnie potrzebował. Wiedziały czego chciał, znały jego sekrety, marzenia i pragnienia. Bezczelnie wykorzystywały przeciwko niemu jego słabości, w ten brutalny sposób.
Słyszał dźwięk łamanych kości, kiedy chaotycznie próbowała uciekać, odnaleźć wyjście z tej sytuacji. Każdy dźwięk był tak przyjemny dla uszu, tak swobodny i delikatny. Relaksująca muzyka dla jego duszy, łagodząca wszelkie dolegliwości, istny lek na całe zło tego świata.
A ona?
Była jedynie przypadkową ofiarą, poświęceniem dla zaspokojenia jego pragnień.
Kiedy jej martwe ciało opadło bezwiednie ziemię, a puste, pozbawione życia oczy skierowały się jego stronę… Wszystko wokół się zmieniło. Nie był już w lesie, nie było cieni, nie było złowrogich szeptów. Był tylko on, klęczący nad jej martwym ciałem, w ogrodzie pełnym róż, w samym środku Chateau Rose.
Koniec.
Mógł ją ochronić przed każdym złem tego świata, ale nie przed samym sobą. Był jak tykająca bomba, która lada moment miała wybuchnąć. Kim był…. Nie potrafił odnaleźć własnego ja, kiedy ciemność zaczęła wypełniać jego umysł i ciało. Czuł się tak, jakby cienie przenikały przez jego mięśnie i kości, łącząc się z nimi w jedną całość, a kiedy ponownie otworzył oczy, zamiast czekoladowego spojrzenia tęczówek mogła zobaczyć jedynie pustą ciemność. Jej krzyk był przerażający, musiała cholernie bać się tego co widziała. Dostrzegała w nim jeszcze tego człowieka, którego poznała?
Chichot, rechot, otaczał go zewsząd. Cienie pchały go w odmęty czarnej otchłani, z której nie mógł się uwolnić. Chciały zmusić go do tego… Nakłonić, obdarować możliwością ziszczenia najskrytszych pragnień. Zupełnie tak, jakby tego właśnie potrzebował. Wiedziały czego chciał, znały jego sekrety, marzenia i pragnienia. Bezczelnie wykorzystywały przeciwko niemu jego słabości, w ten brutalny sposób.
Słyszał dźwięk łamanych kości, kiedy chaotycznie próbowała uciekać, odnaleźć wyjście z tej sytuacji. Każdy dźwięk był tak przyjemny dla uszu, tak swobodny i delikatny. Relaksująca muzyka dla jego duszy, łagodząca wszelkie dolegliwości, istny lek na całe zło tego świata.
A ona?
Była jedynie przypadkową ofiarą, poświęceniem dla zaspokojenia jego pragnień.
Kiedy jej martwe ciało opadło bezwiednie ziemię, a puste, pozbawione życia oczy skierowały się jego stronę… Wszystko wokół się zmieniło. Nie był już w lesie, nie było cieni, nie było złowrogich szeptów. Był tylko on, klęczący nad jej martwym ciałem, w ogrodzie pełnym róż, w samym środku Chateau Rose.
Koniec.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
[sen] Enjoy the forbidden fruits
Szybka odpowiedź