Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hertfordshire
Miasteczko Markyate
AutorWiadomość
Miasteczko Markyate
Zamieszkałe wyłącznie przez czarodziejów miasteczko ulokowane w północno-wschodniej części Hertfordshire, tuż przy granicy z Bedfordshire i Buckinghamshire. W przeszłości zwane było Mergyate i na przestrzeni wieków z racji zmieniającego się układu granic, zmieniała się również jego przynależności do danego hrabstwa. Strategiczne ulokowanie na skraju trzech terytoriów oraz bliskość rzeki Ver, stanowiącej dopływ Tamizy sprawił, że miejscowość stała się kluczowym punktem na mapie handlu w tym regionie, a na targ znajdujący się na placu w samym centrum Markyate ściągają wszyscy okoliczni mieszkańcy - również z sąsiednich hrabstw.
28.10
Ubrał się elegancko, tak jak politykowi wypada. Podczas spotkań ze arystokratami starał się zresztą prezentować tym staranniej, podświadomie nie chcąc odbiegać od nienagannego wizerunku szlachetnego towarzystwa. A przecież na tle dystyngowanych znajomych - klient to wszak słowo zbyt wyrachowane, a więzy koleżeństwa byłyby zbyt poufałe i nieodpowiednie - i tak wyglądał niczym wyleniały dachowiec pośród perskich kugucharów. Może i w jego żyłach płynęła czysta krew, ale nie błękitna. Postawa Corneliusa nie była nienaganna ani nos idealnie prosty, a choć w lustrze chciał widzieć rysy twarzy dostojnych druidów, to z przerażeniem wyobrażał sobie czasem plebejskich, rzymskich żołnierzy, z którymi prawdopodobnie mieszali się pierwsi Sallowowie. Przede wszystkim, nie było go zresztą stać na kosztowne materiały, w które ubierali się lordowie - choć robił co mógł i trwonił oszczędności na odpowiednie do swej funkcji szaty. Szczególnie, że po rozpoczęciu wojny moda zmieniła się na bardziej konserwatywną, przynajmniej jego zdaniem.
Nie przyznałby się przed nikim do lekkiej tremy, nie stresowała go zresztą ani rozmowa z podejrzaną urzędniczką ani nawet jej równie podejrzany mąż. Język był jego orężem, a wprawiona w urokach różdżka - oraz ludzie Bulstrode'a, przede wszystkim ludzie Bulstrode'a - zapewnią mu odpowiednią ochronę.
Tremowało go to, że sam lord Maghnus Bulstrode zechciał mu towarzyszyć. Sprawa była zatem poważna, jeszcze poważniejsza niż Sallow sądził. Lord nie kłopotałby się dla jednej osoby, ani nawet dla dwójki buntowników - rozumował Cornelius, w skupieniu czytając list, raz po raz. Czyżby chodziło o coś więcej, o samo Hertfordshire? Powinni dać przykład, tak jak w Parszywym Pasażerze?
Liczył, że niedługo dowie się więcej. Choć to on miał planować tą obywatelską interwencję, obecność lorda Maghnusa niespodziewanie wydzierała mu inicjatywę z rąk - ale to dobrze, bardzo dobrze.
Wśród Bulstrode'ów warto mieć przyjaciół. A choć politycy o przyzwoitym rodowodzie nie mogli się zwać prawdziwymi przyjaciółmi arystokratów, to wspólny sekret zbliżył Corneliusa do Maghnusa bardziej niż do jakiegokolwiek innego szlachcica. Nie wspominając nawet o tym, że i bez tamtej... delikatnej sprawy, panowie rozumieli się bardzo dobrze. Sallow cenił w końcu słowo i plotki równie mocno jak Bulstrode'owie, a choć krajem rządzili teraz Malfoyowie i - zza kuluarów, przynajmniej zdaniem Corneliusa - Rosierowie, to właśnie władcy ludzkich języków i reputacji byli najbliżsi jego sercu.
Lavinia de Pur nie będzie miała w słownym starciu żadnych szans.
Tym bardziej, że na oczach Maghnusa Cornelius swobodnie mógł posługiwać się legilimencją.
Ba. Odkąd urządził pokaz w Parszywym Pasażerze, mógł swobodnie posługiwać się legilimencją. Publiczne przyzwolenie komendanta policji na tamto małe przedstawienie wciąż ledwo do niego docierało, elektryzowało, upajało. Pomimo nowych porządków, Cornelius zawsze cenił jednak to, co stare. A lord Bulstrode nie wzdrygał się przed legilimencją nawet wtedy, gdy była nielegalna.
Prawdziwy "przyjaciel."
Spotkali się niedaleko głównego targu, przecznicę od adresu państwa de Pur. Lepiej będzie udać się tam osobiście. Cornelius pojawił się odrobinę przed czasem, cierpliwie czekając na szlachetne towarzystwo.
-To zaszczyt, że zdecydował się lord mi towarzyszyć. W imieniu własnym oraz Ministerstwa, dziękuję za lorda czas. - skłonił się lekko na widok Maghnusa, a jego ludzi omiótł jedynie pobieżnym spojrzeniem. Wydawali się barczyści, a to wystarczyło.
-Jak nastroje w Hertfordshire? - zagaił na pozór kurtuazyjnie, choć w zielonych oczach lśniła ciekawość. Nastroje ludności były teraz sprawą wagi państwowej, a Cornelius - czekając krótką chwilę na Maghnusa - uważnie rozglądał się wcześniej po okolicy.
Ubrał się elegancko, tak jak politykowi wypada. Podczas spotkań ze arystokratami starał się zresztą prezentować tym staranniej, podświadomie nie chcąc odbiegać od nienagannego wizerunku szlachetnego towarzystwa. A przecież na tle dystyngowanych znajomych - klient to wszak słowo zbyt wyrachowane, a więzy koleżeństwa byłyby zbyt poufałe i nieodpowiednie - i tak wyglądał niczym wyleniały dachowiec pośród perskich kugucharów. Może i w jego żyłach płynęła czysta krew, ale nie błękitna. Postawa Corneliusa nie była nienaganna ani nos idealnie prosty, a choć w lustrze chciał widzieć rysy twarzy dostojnych druidów, to z przerażeniem wyobrażał sobie czasem plebejskich, rzymskich żołnierzy, z którymi prawdopodobnie mieszali się pierwsi Sallowowie. Przede wszystkim, nie było go zresztą stać na kosztowne materiały, w które ubierali się lordowie - choć robił co mógł i trwonił oszczędności na odpowiednie do swej funkcji szaty. Szczególnie, że po rozpoczęciu wojny moda zmieniła się na bardziej konserwatywną, przynajmniej jego zdaniem.
Nie przyznałby się przed nikim do lekkiej tremy, nie stresowała go zresztą ani rozmowa z podejrzaną urzędniczką ani nawet jej równie podejrzany mąż. Język był jego orężem, a wprawiona w urokach różdżka - oraz ludzie Bulstrode'a, przede wszystkim ludzie Bulstrode'a - zapewnią mu odpowiednią ochronę.
Tremowało go to, że sam lord Maghnus Bulstrode zechciał mu towarzyszyć. Sprawa była zatem poważna, jeszcze poważniejsza niż Sallow sądził. Lord nie kłopotałby się dla jednej osoby, ani nawet dla dwójki buntowników - rozumował Cornelius, w skupieniu czytając list, raz po raz. Czyżby chodziło o coś więcej, o samo Hertfordshire? Powinni dać przykład, tak jak w Parszywym Pasażerze?
Liczył, że niedługo dowie się więcej. Choć to on miał planować tą obywatelską interwencję, obecność lorda Maghnusa niespodziewanie wydzierała mu inicjatywę z rąk - ale to dobrze, bardzo dobrze.
Wśród Bulstrode'ów warto mieć przyjaciół. A choć politycy o przyzwoitym rodowodzie nie mogli się zwać prawdziwymi przyjaciółmi arystokratów, to wspólny sekret zbliżył Corneliusa do Maghnusa bardziej niż do jakiegokolwiek innego szlachcica. Nie wspominając nawet o tym, że i bez tamtej... delikatnej sprawy, panowie rozumieli się bardzo dobrze. Sallow cenił w końcu słowo i plotki równie mocno jak Bulstrode'owie, a choć krajem rządzili teraz Malfoyowie i - zza kuluarów, przynajmniej zdaniem Corneliusa - Rosierowie, to właśnie władcy ludzkich języków i reputacji byli najbliżsi jego sercu.
Lavinia de Pur nie będzie miała w słownym starciu żadnych szans.
Tym bardziej, że na oczach Maghnusa Cornelius swobodnie mógł posługiwać się legilimencją.
Ba. Odkąd urządził pokaz w Parszywym Pasażerze, mógł swobodnie posługiwać się legilimencją. Publiczne przyzwolenie komendanta policji na tamto małe przedstawienie wciąż ledwo do niego docierało, elektryzowało, upajało. Pomimo nowych porządków, Cornelius zawsze cenił jednak to, co stare. A lord Bulstrode nie wzdrygał się przed legilimencją nawet wtedy, gdy była nielegalna.
Prawdziwy "przyjaciel."
Spotkali się niedaleko głównego targu, przecznicę od adresu państwa de Pur. Lepiej będzie udać się tam osobiście. Cornelius pojawił się odrobinę przed czasem, cierpliwie czekając na szlachetne towarzystwo.
-To zaszczyt, że zdecydował się lord mi towarzyszyć. W imieniu własnym oraz Ministerstwa, dziękuję za lorda czas. - skłonił się lekko na widok Maghnusa, a jego ludzi omiótł jedynie pobieżnym spojrzeniem. Wydawali się barczyści, a to wystarczyło.
-Jak nastroje w Hertfordshire? - zagaił na pozór kurtuazyjnie, choć w zielonych oczach lśniła ciekawość. Nastroje ludności były teraz sprawą wagi państwowej, a Cornelius - czekając krótką chwilę na Maghnusa - uważnie rozglądał się wcześniej po okolicy.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 14.07.21 0:52, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
List Corneliusa potraktował z należytą uwagą, z zainteresowaniem przyswajając informację, że małżeństwo o dość ciekawym pochodzeniu postanowiło ni stąd, ni zowąd porzucić oczyszczone ze szlamu londyńskie ulice i rozkoszować się życiem z daleka od zgiełku. I to nigdzie indziej, jak w Markyate, miasteczku, które znał doskonale już od dziecka, gdy wraz z ojcem często odwiedzał te strony przy okazji konnych przejażdżek po przygranicznych terenach. Maghnus od pewnego już czasu był świadom tego, że w leśnych ostępach i spokojnych wioskach znajdujących się pod pieczą rodu Bulstrode najprawdopodobniej gnieździli się w ukryciu uciekinierzy ze stolicy, którym nie starczyło finezji na tyle, by skierować się dalej na północ, na tereny rodów, które w haniebny i niezrozumiały sposób wybierały szlam ponad pradawne wartości. W myślach planował już sposoby na oczyszczenie zależnych od rodu cieni hrabstw, pragnąc przywrócić im porządek - dlaczego więc miałby nie zacząć od państwa de Pur? Jeśli faktycznie mieli coś za skórą, chciał przy tym być, chciał o tym wiedzieć i chciał osobiście uczynić z nich przykład, by wszyscy mieszkańcy Hertfordshire, Bedfordshire i Nothamptonshire zastanowili się dwa razy nim zdecydują się zatańczyć na cienkiej granicy oddzielającej dyletanctwo od pełnowymiarowej zdrady.
Czasy tolerancji i miękkich rządów były już za nimi.
Na umówione z rzecznikiem spotkanie wyznaczył trzech pracowników dbających o odpowiedni poziom bezpieczeństwa w Gerrards Cross; przybyli wraz z nim na obrzeża Markyate, wzbudzając powszechną ciekawość wśród ludności od której odróżniali się wyraźnie nie tylko pewną siebie postawą i niewzruszonymi minami, ale również eleganckimi szatami wykonanymi z gatunkowego materiału w kolorze kruczej czerni. Szepty zaskoczenia wymieszanego z ekscytacją rozszemrały się głośno, gdy jedna z kobiet dostrzegła wysoką sylwetkę odzianą w ciemną purpurę. Lord Bulstrode szeptały coraz szersze kręgi, widząc pobłyskującą w zawiązanym pod szyją mężczyzny fularze złotą broszę w kształcie maski otoczonej trzema pięcioramiennymi gwiazdami, a on sam uśmiechał się do nich nieznacznie, witając ich przyjaźnie. Pomimo przybycia na miejsce przed umówionym czasem, teatrzyk obywatelskich uprzejmości sprawił, że Maghnus zrównał się z Corneliusem dopiero o wyznaczonej godzinie. Cenił sobie wysoce znajomość z Sallowem, który w oczach szlachcica urósł do rangi nie byle jakiego gracza kulisów świata polityki. Używał sprytu i krasomówstwa niczym szabli, dbając o to, by ciemne masy słyszały to, co chciały usłyszeć, jednocześnie naginając się w wybranym przez władzę kierunku. Trwała wojna, ludzie czynu byli oczywiście kluczowi i niezbędni, lecz mistrzowie propagandy, charyzmatyczne jednostki o wężowych ustach były nie mniej ważne, by osiągnąć zamierzony cel. Posiadana przez Corneliusa umiejętność legilimencji była wisienką na torcie, z której Maghnus chętnie korzystał, dodając polityka do swojego gabinetu cieni. Przywitał go krótkim skinieniem głowy.
- Nie ma potrzeby dziękować, Corneliusie. Zawsze chętnie osobiście doglądam spraw dotyczących Bulstrode’ów - ze szczególnym uwzględnieniem spraw nakreślanych przez Czarnego Pana i jego najzagorzalszych popleczników, lecz tego już dodawać nie musiał.
- Powiedziałbym, że nie najgorsze. Po najburzliwszym okresie zmian - czy to nie piękny eufemizm na spływające mugolską krwią ulice Londynu? - nadeszła względna akceptacja nowego porządku. Wszelkie odstępstwa są tępione z najwyższą surowością, co dość skutecznie tłamsi ewentualny opór - odpowiedział na pytanie towarzysza, a w jego myślach mimowolnie rozbłysło pytanie, czy i państwo de Pur przyjdzie im potraktować w podobny sposób.
- Jeśli będziesz dysponował wolną chwilą w najbliższych tygodniach, w celu podniesienia nastrojów, chętnie skonsultowałbym kilka kwestii - kilka trybików propagandowej machiny, uściślając, lecz był pewny tego, że Sallow bez trudu rozumie, co miał na myśli. Okrągłe słówka były wszak ich wspólną domeną.
Czasy tolerancji i miękkich rządów były już za nimi.
Na umówione z rzecznikiem spotkanie wyznaczył trzech pracowników dbających o odpowiedni poziom bezpieczeństwa w Gerrards Cross; przybyli wraz z nim na obrzeża Markyate, wzbudzając powszechną ciekawość wśród ludności od której odróżniali się wyraźnie nie tylko pewną siebie postawą i niewzruszonymi minami, ale również eleganckimi szatami wykonanymi z gatunkowego materiału w kolorze kruczej czerni. Szepty zaskoczenia wymieszanego z ekscytacją rozszemrały się głośno, gdy jedna z kobiet dostrzegła wysoką sylwetkę odzianą w ciemną purpurę. Lord Bulstrode szeptały coraz szersze kręgi, widząc pobłyskującą w zawiązanym pod szyją mężczyzny fularze złotą broszę w kształcie maski otoczonej trzema pięcioramiennymi gwiazdami, a on sam uśmiechał się do nich nieznacznie, witając ich przyjaźnie. Pomimo przybycia na miejsce przed umówionym czasem, teatrzyk obywatelskich uprzejmości sprawił, że Maghnus zrównał się z Corneliusem dopiero o wyznaczonej godzinie. Cenił sobie wysoce znajomość z Sallowem, który w oczach szlachcica urósł do rangi nie byle jakiego gracza kulisów świata polityki. Używał sprytu i krasomówstwa niczym szabli, dbając o to, by ciemne masy słyszały to, co chciały usłyszeć, jednocześnie naginając się w wybranym przez władzę kierunku. Trwała wojna, ludzie czynu byli oczywiście kluczowi i niezbędni, lecz mistrzowie propagandy, charyzmatyczne jednostki o wężowych ustach były nie mniej ważne, by osiągnąć zamierzony cel. Posiadana przez Corneliusa umiejętność legilimencji była wisienką na torcie, z której Maghnus chętnie korzystał, dodając polityka do swojego gabinetu cieni. Przywitał go krótkim skinieniem głowy.
- Nie ma potrzeby dziękować, Corneliusie. Zawsze chętnie osobiście doglądam spraw dotyczących Bulstrode’ów - ze szczególnym uwzględnieniem spraw nakreślanych przez Czarnego Pana i jego najzagorzalszych popleczników, lecz tego już dodawać nie musiał.
- Powiedziałbym, że nie najgorsze. Po najburzliwszym okresie zmian - czy to nie piękny eufemizm na spływające mugolską krwią ulice Londynu? - nadeszła względna akceptacja nowego porządku. Wszelkie odstępstwa są tępione z najwyższą surowością, co dość skutecznie tłamsi ewentualny opór - odpowiedział na pytanie towarzysza, a w jego myślach mimowolnie rozbłysło pytanie, czy i państwo de Pur przyjdzie im potraktować w podobny sposób.
- Jeśli będziesz dysponował wolną chwilą w najbliższych tygodniach, w celu podniesienia nastrojów, chętnie skonsultowałbym kilka kwestii - kilka trybików propagandowej machiny, uściślając, lecz był pewny tego, że Sallow bez trudu rozumie, co miał na myśli. Okrągłe słówka były wszak ich wspólną domeną.
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Maghnus Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Spraw dotyczących Bulstrode'ów - gdyby byli parą zwyczajnych obywateli, nie zwróciłby może uwagi na ten zwrot. Wiedział jednak, że żadne słowo padające z ust lorda Maghnusa nie jest najpewniej przypadkowe - arystokrata używał mowy niczym broni, podobnie jak wszyscy jego krewni i przodkowie. Zatem to sprawa Bulstrode'ów - zanotował w pamięci Cornelius, znajdując uzasadnienie dla tej hojnie udzielonej pomocy. Już nie tylko Ministerstwa, ale i Bulstrode'ów. Dobrze wiedzieć, musiał zatem działać ostrożnie. W razie konieczności, chciał aresztować Lavinię de Pur, ale teraz - spoglądając uważnie na Maghnusa i jego ludzi - zaczął się zastanawiać, czy wydanie jej autorytetom w Hertfordshire byłoby lepszym rozwiązaniem. Dlaczego lord Bulstrode tak się tym zainteresował? Chciał z niej zrobić przykład? Czy była na tyle ważna, znana w miasteczku pomimo przeprowadzki? A może to jej obecny dom był rozpoznawalny wśród mieszkańców? Pokiwał głową, słuchając opisu nastrojów panujących w regionie i snując już plan działania.
-A rodzina de Pur... jak wpisuje się w atmosferę miasteczka, w ryzyko odstępstw? Skoro zadomowili się tu niedawno, są raczej czarnymi owcami, czy też mieszkańcy będą patrzeć z ciekawością na ich londyńskie pochodzenie? - zapytał ostrożnie, spoglądając na Maghnusa przenikliwie. Nie był głupcem, nie pytałby go o zwykłą rodzinę - wiedział, że lordzi nie zajmują się takimi sprawami, a rozmówca wiedział, że Cornelius wie. Drugie dno pytania tyczyło się samego miasteczka i jego społeczności. Cornelius nie znał dobrze Hertfordshire, wiadomość o przeprowadzce Lavinii przyjął z pewnym rozczarowaniem - w Londynie byłoby prościej. Maghnus z pewnością orientował się lepiej w nastrojach mieszkańców - czy przybysze z Londynu będą tutaj obcy, czy każdy przejdzie obojętnie nad ich krzywdą? A może małomiasteczkowa społeczność była ich ciekawa, może aresztowanie byłoby prawdziwym spektaklem? Oczywiście, może poprzestaną po prostu na grzecznej rozmowie i mniej grzecznej legilimencji. Intuicja podpowiadała jednak Corneliusowi, że nie. Nie fatygowałby się aż tutaj, gdyby Lavinia nie była bardzo podejrzana - tylko szybka wycieczka wgłąb jej głowy oczyści ją z zarzutów.
-Porozmawiamy z panią de Pur, przesłucham ją… - zawiesił głos - Maghnus domyśli się, w jaki sposób. -…a jeśli jest winna, w teorii podpada pod jurysdykcję policji, ale w praktyce - lordów tych ziem. - skłonił się lekko, pozostawiając Maghnusowi decyzję, co zrobić z podejrzaną. To będzie wygrana dla obu stron, odpowiednia wdzięczność za obstawę.
-Sprawdzę, czy jej mąż jest w domu. Homenum Revelio. - zapowiedział, gdy zbliżyli się pod ceglany, niewielki domek. Dziwnie skromny, jak na urzędników Ministerstwa. -Homenum Revelio. - powtórzył zniecierpliwiony, gdy pierwsza próba nie odniosła skutku. Sylwetki zgromadzonych obok ludzi wreszcie się rozświetliły, a za ceglaną ścianą Cornelius ujrzał dwie osoby. Jedną bliżej, chyba w salonie, drugą dalej.
-Wygląda na to, że obydwoje są w domu. Może da się ich przekonać do kooperacji. - westchnął. Mieli przewagę liczebną, ale nie miał zamiaru lekceważyć byłego funkcjonariusza z Departamentu Przestrzegania Prawa.
Zapukał energicznie do drzwi, a otworzył mu nikt inny, jak mąż Lavinii, z ręką na różdżce.
-Kim jesteście? - burknął, najpierw spoglądając na Maghnusa i najwyraźniej nie rozpoznając lorda. Na widok Corneliusa uniósł lekko brwi - Sallow był w ministerialnych kręgach znany.
-Przyszliśmy porozmawiać z pańską żoną, sprawy Ministerstwa. - zaczął łagodnie Cornelius, ale pan de Pur wciął mu się w słowo.
-Lavinii nie ma w domu. - ewidentnie kłamiąc.
rzuty
-A rodzina de Pur... jak wpisuje się w atmosferę miasteczka, w ryzyko odstępstw? Skoro zadomowili się tu niedawno, są raczej czarnymi owcami, czy też mieszkańcy będą patrzeć z ciekawością na ich londyńskie pochodzenie? - zapytał ostrożnie, spoglądając na Maghnusa przenikliwie. Nie był głupcem, nie pytałby go o zwykłą rodzinę - wiedział, że lordzi nie zajmują się takimi sprawami, a rozmówca wiedział, że Cornelius wie. Drugie dno pytania tyczyło się samego miasteczka i jego społeczności. Cornelius nie znał dobrze Hertfordshire, wiadomość o przeprowadzce Lavinii przyjął z pewnym rozczarowaniem - w Londynie byłoby prościej. Maghnus z pewnością orientował się lepiej w nastrojach mieszkańców - czy przybysze z Londynu będą tutaj obcy, czy każdy przejdzie obojętnie nad ich krzywdą? A może małomiasteczkowa społeczność była ich ciekawa, może aresztowanie byłoby prawdziwym spektaklem? Oczywiście, może poprzestaną po prostu na grzecznej rozmowie i mniej grzecznej legilimencji. Intuicja podpowiadała jednak Corneliusowi, że nie. Nie fatygowałby się aż tutaj, gdyby Lavinia nie była bardzo podejrzana - tylko szybka wycieczka wgłąb jej głowy oczyści ją z zarzutów.
-Porozmawiamy z panią de Pur, przesłucham ją… - zawiesił głos - Maghnus domyśli się, w jaki sposób. -…a jeśli jest winna, w teorii podpada pod jurysdykcję policji, ale w praktyce - lordów tych ziem. - skłonił się lekko, pozostawiając Maghnusowi decyzję, co zrobić z podejrzaną. To będzie wygrana dla obu stron, odpowiednia wdzięczność za obstawę.
-Sprawdzę, czy jej mąż jest w domu. Homenum Revelio. - zapowiedział, gdy zbliżyli się pod ceglany, niewielki domek. Dziwnie skromny, jak na urzędników Ministerstwa. -Homenum Revelio. - powtórzył zniecierpliwiony, gdy pierwsza próba nie odniosła skutku. Sylwetki zgromadzonych obok ludzi wreszcie się rozświetliły, a za ceglaną ścianą Cornelius ujrzał dwie osoby. Jedną bliżej, chyba w salonie, drugą dalej.
-Wygląda na to, że obydwoje są w domu. Może da się ich przekonać do kooperacji. - westchnął. Mieli przewagę liczebną, ale nie miał zamiaru lekceważyć byłego funkcjonariusza z Departamentu Przestrzegania Prawa.
Zapukał energicznie do drzwi, a otworzył mu nikt inny, jak mąż Lavinii, z ręką na różdżce.
-Kim jesteście? - burknął, najpierw spoglądając na Maghnusa i najwyraźniej nie rozpoznając lorda. Na widok Corneliusa uniósł lekko brwi - Sallow był w ministerialnych kręgach znany.
-Przyszliśmy porozmawiać z pańską żoną, sprawy Ministerstwa. - zaczął łagodnie Cornelius, ale pan de Pur wciął mu się w słowo.
-Lavinii nie ma w domu. - ewidentnie kłamiąc.
rzuty
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Długo czekał na uzyskanie przyzwolenia od sir Dagoneta na bezpośrednie zaangażowanie się w sprawy, które już dawno powinni wziąć na swoje barki, jako konserwatywny ród wyznający wartości zbieżne z wartościami rodów dzierżących realną władzę, jako lordowie trzech hrabstw znajdujących się w tak bliskim sąsiedztwie spływającej mugolską krwią stolicy. Miał dość deklarowania negatywnego stosunku do szlam i udawania, że wśród cieni zamieszkujących Bulstrode Park nie kłębi się nic innego niż otwarta wrogość do plugawej krwi, lecz protoplasta rodu, piastujący bez końca urząd nestora, zdawał się mieć opory przed otwartym zadeklarowaniem stanowiska aż do momentu, w którym zwlekać już nie mogli. To zwlekanie odcisnęło swe piękno, teraz musieli odbudować swą pozycję w kręgu najsurowszych sędziów, musieli udowodnić prawdziwą lojalność wspólnej wizji nowego, lepszego świata i musieli ostatecznie przywrócić właściwy porządek na swoich ziemiach. Dom po domu, wieś po wsi, hrabstwo po hrabstwie. Maghnus ochoczo brał na swoje barki ten ciężar, pragnąc wykorzystać do cna otrzymaną od losu szansę. Nie zamierzał wyjaśniać tego Corneliusowi, pewny, że ten zrozumie kierujące nim motywy w odpowiednim czasie.
- Moi ludzie zrobili wywiad środowiskowy. Choć mieszkańcy są ciekawi nowych przybyszy z Londynu, państwo de Pur są wyjątkowo zamknięci, nie wyrażają chęci asymilowania się z lokalną ludnością - zupełnie, jakby próbowali coś ukryć. Odpowiedział na pytanie Sallowa, pozwalając mu samodzielnie dojść do stosownych wniosków. Ta para zachowywała się dziwnie już po raz kolejny z rzędu, a takie pasmo niestandardowych wyborów nie mogło być tylko i wyłącznie dziełem przypadku. Nie wierzył w aż takie zbiegi okoliczności. - Markyate jest tyglem, w którym mieszają się wpływy trzech sąsiadujących hrabstw. Historycznie, gdy dokładny przebieg granic był jeszcze dość płynny, przez pewien czas przynależało do Buckinghamshire, co z pewnością wzmocniło konserwatywne przekonania mieszkańców - ród Black wszak nigdy nie pozostawiał wątpliwości co do swoich przekonań i nie zwykł tolerować odstępstw. - Ze względu na dość kosmopolityczny charakter miasteczka, ludzie tu są dość otwarci na nowych mieszkańców. Państwo de Pur pogardzili jednak ciepłym przyjęciem. Nie zapoznali się nawet z najbliższymi sąsiadami, nie byli na targu, który jest swojego rodzaju sercem tej społeczności - kontynuował opowieść o charakterze Markyate i wątpliwościach, jakie wzbudzali Londyńczycy. Pomimo szczerych chęci mieszkańców, rodzina de Pur na własne życzenie pozostawała obca - ale to i lepiej, jeśli wątpliwości okażą się być prawdziwe, a jak na razie wszystko na to wskazywało, uczynią z nich przykład i nich po nikt nie będzie płakać.
Skinął głową, tym samym zgadzając się z planem Corneliusa, który był doskonale świadom tego, że w żadnym wypadku decyzja o dalszych losach pary nie zostanie powierzona policji. Przyjmował do wiadomości kolejne słowa rzecznika, nie czując potrzeby ich komentowania.
- Zostań przy wejściu. Nikt nie wchodzi ani nie wychodzi, dopóki nie skończymy - zwrócił się do jednego z towarzyszących im strażników, nim drzwi domu się otworzyły. - Komitet powitalny w Markyate, chętnie poczekamy na Lavinię. Może poczęstuje nas pan herbatą? Chłodny dziś dzień - oznajmił w odpowiedzi nieco rozbawionym głosem. Ale mężowi Lavinii do żartów nie było.
Wielka szkoda.
- Lord Maghnus Innis Bulstrode, pan tych ziem, tej miejscowości i tego domu - i powietrza, którym oddychasz, prostaku, lecz i to da się szybko zmienić. Spojrzał wyczekująco na jednego ze strażników, a ten pchnął drzwi wejściowe, otwierając je szeroko i nie znosząc sprzeciwu. Szlachcic zwrócił na mężczyznę spojrzenie mówiące, że wejdą do środka jak do siebie i lepiej dla niego samego by było, gdyby nie protestował. Luminis virtute pomyślał, pragnąć w niewerbalny sposób oślepić potencjalnego agresora, lecz ten wciąż gapił się na niego dość przytomnie. Luminis virtute powtórzył w myślach z większą mocą, skupiając się na tych dwóch słowach i już po chwili mężczyzna cofnął się, zamrugał niewidzącymi oczyma, a jeden ze strażników odepchnął go na bok, by wszyscy mogli wejść do środka.
| rzuty
- Moi ludzie zrobili wywiad środowiskowy. Choć mieszkańcy są ciekawi nowych przybyszy z Londynu, państwo de Pur są wyjątkowo zamknięci, nie wyrażają chęci asymilowania się z lokalną ludnością - zupełnie, jakby próbowali coś ukryć. Odpowiedział na pytanie Sallowa, pozwalając mu samodzielnie dojść do stosownych wniosków. Ta para zachowywała się dziwnie już po raz kolejny z rzędu, a takie pasmo niestandardowych wyborów nie mogło być tylko i wyłącznie dziełem przypadku. Nie wierzył w aż takie zbiegi okoliczności. - Markyate jest tyglem, w którym mieszają się wpływy trzech sąsiadujących hrabstw. Historycznie, gdy dokładny przebieg granic był jeszcze dość płynny, przez pewien czas przynależało do Buckinghamshire, co z pewnością wzmocniło konserwatywne przekonania mieszkańców - ród Black wszak nigdy nie pozostawiał wątpliwości co do swoich przekonań i nie zwykł tolerować odstępstw. - Ze względu na dość kosmopolityczny charakter miasteczka, ludzie tu są dość otwarci na nowych mieszkańców. Państwo de Pur pogardzili jednak ciepłym przyjęciem. Nie zapoznali się nawet z najbliższymi sąsiadami, nie byli na targu, który jest swojego rodzaju sercem tej społeczności - kontynuował opowieść o charakterze Markyate i wątpliwościach, jakie wzbudzali Londyńczycy. Pomimo szczerych chęci mieszkańców, rodzina de Pur na własne życzenie pozostawała obca - ale to i lepiej, jeśli wątpliwości okażą się być prawdziwe, a jak na razie wszystko na to wskazywało, uczynią z nich przykład i nich po nikt nie będzie płakać.
Skinął głową, tym samym zgadzając się z planem Corneliusa, który był doskonale świadom tego, że w żadnym wypadku decyzja o dalszych losach pary nie zostanie powierzona policji. Przyjmował do wiadomości kolejne słowa rzecznika, nie czując potrzeby ich komentowania.
- Zostań przy wejściu. Nikt nie wchodzi ani nie wychodzi, dopóki nie skończymy - zwrócił się do jednego z towarzyszących im strażników, nim drzwi domu się otworzyły. - Komitet powitalny w Markyate, chętnie poczekamy na Lavinię. Może poczęstuje nas pan herbatą? Chłodny dziś dzień - oznajmił w odpowiedzi nieco rozbawionym głosem. Ale mężowi Lavinii do żartów nie było.
Wielka szkoda.
- Lord Maghnus Innis Bulstrode, pan tych ziem, tej miejscowości i tego domu - i powietrza, którym oddychasz, prostaku, lecz i to da się szybko zmienić. Spojrzał wyczekująco na jednego ze strażników, a ten pchnął drzwi wejściowe, otwierając je szeroko i nie znosząc sprzeciwu. Szlachcic zwrócił na mężczyznę spojrzenie mówiące, że wejdą do środka jak do siebie i lepiej dla niego samego by było, gdyby nie protestował. Luminis virtute pomyślał, pragnąć w niewerbalny sposób oślepić potencjalnego agresora, lecz ten wciąż gapił się na niego dość przytomnie. Luminis virtute powtórzył w myślach z większą mocą, skupiając się na tych dwóch słowach i już po chwili mężczyzna cofnął się, zamrugał niewidzącymi oczyma, a jeden ze strażników odepchnął go na bok, by wszyscy mogli wejść do środka.
| rzuty
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Zastanawiające. Bystrzy ludzie, a za takich mam urzędników Ministerstwa, skapitalizowaliby tą ciekawość na swoją korzyść. Jest wojna, sąsiedzkie więzi warto pielęgnować. - zauważył z lekkim przekąsem. Może i konserwatywnym hrabstwom nie doskwierała taka bieda, jak promugolskim terenom, ale i tak rozsądni ludzie nie pogardziliby ciepłym przyjęciem w tak trudnych czasach. Słowa Maghnusa jedynie potwierdzały podejrzenia, które Sallow żywił wobec de Purów.
Nie będę się patyczkować - postanowił, umierając z ciekawości, by dostać się do głowy Lavinii i znaleźć odpowiedzi na swe wszystkie pytania. Ministerstwo Magii nie mogło tolerować ludzi o wątpliwych przekonaniach. Choć Komisja Rejestracji Różdżek przyciągała... cóż, zwykłych urzędników (Cornelius podchodził do tychże z pewną pogardliwą wyższością, wszak gdyby byli zdolni, to zrobiliby większą karierę), ale była niezbędna dla bezpieczeństwa magicznego bezpieczeństwa.
Obecność lorda i ludzi Bulstrode'ów, a także świadomość, że w razie pomyłki w ocenie Lavinii mogą załagodzić nieporozumienie zwykłym Oblivate, dodatkowo dodawały mu poczucia bezkarności.
Z uwagą wysłuchał informacji o tym, że dawniej Markyate należało do jurysdykcji Blacków - znał się na historii magii, acz nie na tyle, by pamiętać takie szczegóły, a detal wydawał się ważny. Choćby dla wytłumaczenia zaangażowania Bulstrode'ów. Wojna wojną, ale pewne rzeczy - jak subtelna arystokratyczna rywalizacja - się nie zmieniały. Czyżby chcieli udowodnić przed światem lub samymi sobą, że zajmują się Markyate równie dobrze jak Blackowie?
Proszę bardzo. Cornelius wygodnie pozostawał poza arystokratycznymi gierkami, a choć ostatnio los dał mu sposobność zaciśnięcia współpracy ze starożytnym rodem Blacków, to lorda Bulstrode darzył szczerą (i interesowną, ale również szczerą!) sympatią już od lat. Z chęcią pomoże mu urządzić tutaj propagandowy spektakl, jeśli taka będzie jego wola.
Z podziwem obserwował, jak lord Maghnus uświadamia gospodarzowi kto jest panem tych ziem i tego domu. Wielka szkoda, że nie mieli innych świadków, do pana de Pur perswazja zdawała się nie docierać. Cornelius i tak zanotował słowa arystokraty w pamięci, może przydadzą się kiedyś do jakiegoś artykułu.
Jeden z ochroniarzy popchnął de Pura, uniemożliwiając mu skuteczną ochronę przed oślepieniem - ale nawet ociemniały, mężczyzna w porę chwycił za różdżkę i wzniósł ją przed sobą. Najwyraźniej nadal pamiętał swoje doświadczenie z czynnej służby w Departamencie Przestrzegania Prawa. Cornelius westchnął w duchu. Nie znosił tych ważniaków z tamtego departamentu - aurorów, dobrych policjantów, i tak dalej. Minister Malfoy ustawił ich wreszcie do pionu (policjantów znaczy), ale przed wojną mieli w sobie coś nieznośnie aroganckiego.
-Drętwota. - wycedził starannie, podświadomie chcąc chyba pokazać gospodarzowi, że nie tylko jego koledzy umieją się pojedynkować.
-Protego maxima! - syknął de Pur - ku zaskoczeniu Corneliusa, nawet ślepy zorientował się skąd mknie promień zaklęcia. Tarcza okazała się jednak za słaba i mężczyzna upadł na ziemię.
-Rozbroicie go? - poprosił Cornelius nie-swoich-ludzi, mając nadzieję, że kompani Maghnusa sprawnie zajmą się gospodarzem.
-Pani domu jest chyba w salonie. - uśmiechnął się porozumiewawczo do Maghnusa i pewnym krokiem ruszył do przodu. Nie musiał nawet szukać Lavinii - zaalarmowana odgłosem walki, stanęła w progu z drżącą różdżką.
-Zostawcie go! Expelliarmus! - pisnęła, celując w Maghnusa.
-Drętwota. - warknął Cornelius. Pewnie nie była konieczna, zastraszyliby tą kobietę - ale do legilimencji potrzebował jej nieruchomej.
rzuty Corneliusa i de Pura
w de Pura pomknęła Drętwota o mocy 118, nie obronił się, ST przełamania 56
1. Expelliarmus Lavinia
2. Drętwota
Nie będę się patyczkować - postanowił, umierając z ciekawości, by dostać się do głowy Lavinii i znaleźć odpowiedzi na swe wszystkie pytania. Ministerstwo Magii nie mogło tolerować ludzi o wątpliwych przekonaniach. Choć Komisja Rejestracji Różdżek przyciągała... cóż, zwykłych urzędników (Cornelius podchodził do tychże z pewną pogardliwą wyższością, wszak gdyby byli zdolni, to zrobiliby większą karierę), ale była niezbędna dla bezpieczeństwa magicznego bezpieczeństwa.
Obecność lorda i ludzi Bulstrode'ów, a także świadomość, że w razie pomyłki w ocenie Lavinii mogą załagodzić nieporozumienie zwykłym Oblivate, dodatkowo dodawały mu poczucia bezkarności.
Z uwagą wysłuchał informacji o tym, że dawniej Markyate należało do jurysdykcji Blacków - znał się na historii magii, acz nie na tyle, by pamiętać takie szczegóły, a detal wydawał się ważny. Choćby dla wytłumaczenia zaangażowania Bulstrode'ów. Wojna wojną, ale pewne rzeczy - jak subtelna arystokratyczna rywalizacja - się nie zmieniały. Czyżby chcieli udowodnić przed światem lub samymi sobą, że zajmują się Markyate równie dobrze jak Blackowie?
Proszę bardzo. Cornelius wygodnie pozostawał poza arystokratycznymi gierkami, a choć ostatnio los dał mu sposobność zaciśnięcia współpracy ze starożytnym rodem Blacków, to lorda Bulstrode darzył szczerą (i interesowną, ale również szczerą!) sympatią już od lat. Z chęcią pomoże mu urządzić tutaj propagandowy spektakl, jeśli taka będzie jego wola.
Z podziwem obserwował, jak lord Maghnus uświadamia gospodarzowi kto jest panem tych ziem i tego domu. Wielka szkoda, że nie mieli innych świadków, do pana de Pur perswazja zdawała się nie docierać. Cornelius i tak zanotował słowa arystokraty w pamięci, może przydadzą się kiedyś do jakiegoś artykułu.
Jeden z ochroniarzy popchnął de Pura, uniemożliwiając mu skuteczną ochronę przed oślepieniem - ale nawet ociemniały, mężczyzna w porę chwycił za różdżkę i wzniósł ją przed sobą. Najwyraźniej nadal pamiętał swoje doświadczenie z czynnej służby w Departamencie Przestrzegania Prawa. Cornelius westchnął w duchu. Nie znosił tych ważniaków z tamtego departamentu - aurorów, dobrych policjantów, i tak dalej. Minister Malfoy ustawił ich wreszcie do pionu (policjantów znaczy), ale przed wojną mieli w sobie coś nieznośnie aroganckiego.
-Drętwota. - wycedził starannie, podświadomie chcąc chyba pokazać gospodarzowi, że nie tylko jego koledzy umieją się pojedynkować.
-Protego maxima! - syknął de Pur - ku zaskoczeniu Corneliusa, nawet ślepy zorientował się skąd mknie promień zaklęcia. Tarcza okazała się jednak za słaba i mężczyzna upadł na ziemię.
-Rozbroicie go? - poprosił Cornelius nie-swoich-ludzi, mając nadzieję, że kompani Maghnusa sprawnie zajmą się gospodarzem.
-Pani domu jest chyba w salonie. - uśmiechnął się porozumiewawczo do Maghnusa i pewnym krokiem ruszył do przodu. Nie musiał nawet szukać Lavinii - zaalarmowana odgłosem walki, stanęła w progu z drżącą różdżką.
-Zostawcie go! Expelliarmus! - pisnęła, celując w Maghnusa.
-Drętwota. - warknął Cornelius. Pewnie nie była konieczna, zastraszyliby tą kobietę - ale do legilimencji potrzebował jej nieruchomej.
rzuty Corneliusa i de Pura
w de Pura pomknęła Drętwota o mocy 118, nie obronił się, ST przełamania 56
1. Expelliarmus Lavinia
2. Drętwota
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 87
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 7, 8, 1, 5, 1
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 87
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 7, 8, 1, 5, 1
Przytaknął głową, zgadzając się ze słowami Corneliusa.
- Rzeczywiście, ich zachowanie od początku do końca jawi się jako osobliwe. Może sądzili, że wojenna zawierucha zapewni im anonimowość w wiejskim otoczeniu - myślał na głos, przez parę chwil rozważając możliwy scenariusz. - Byli w błędzie - wykazali się niebywałą ignorancją więcej niż jeden raz, a sam wybór Markyate jako nowego miejsca zamieszkania był wyjątkowo nietrafiony. Miasteczko o bogatej historii było ważnym punktem hrabstwa Hertforshire, a to z kolei czyniło z niego oczko w głowie lorda Bulstrode; właśnie w tym miejscu wszelkie akty obywatelskiego nieposłuszeństwa musiały zostać zduszone w zarodku. Właściwie skłamałby mówiąc, że po części nie liczył na to, że państwo de Pur w istocie okażą się być zdrajcami godnymi publicznej egzekucji na targu, który nadawał się idealnie do tego typu widowisk.
Z rodem Blacków już od dawien dawna łączyły ich bliskie więzi; ciężko byłoby w komforcie rezydować w Bulstrode Park, tradycyjnie podlegającym rodowi masek i cieni fragmencie granicznych ziem Buckinghamshire, gdyby tuż obok kłębiły się wrogie nastroje i niesnaski. Pozytywne stosunki nie osłabiały jednak chęci zatroszczenia się o to, by mieszkańcy żyjącego z handlu Markyate szybko zapomnieli o zmieniającej się w przeszłości przynależności terytorialnej i uznawali Bulstrode'ów za jedynych panów, jakich kiedykolwiek mieli i jakichkolwiek mieć będą.
Mąż Lavinii, mimo że oślepiony i odepchnięty na bok, zdawał się nie zapomnieć o tym, że dysponuje kilkoma innymi zmysłami i z zadziwiającą celnością zlokalizował mknące w jego kierunku zaklęcie. Na nic jednak się to zdało, silna wiązka bez trudu przemknęła i ugodziła go prosto w pierś, by powalić go rażonego na podłogę. Maghnus krótkim skinieniem głowy w kierunku przybocznych potwierdził prośbę Corneliusa, zmieniając ją tym samym w imperatyw, a strażnicy w parę chwil odebrali de Purowi różdżkę i skuli nadgarstki magicznymi kajdanami.
Pani domu jest chyba w salonie.
- Nie pozwólmy więc jej czekać - uśmiechnął się krótko, nim zwrócił się ponownie do swych ludzi. - Cameron, idź na tyły kuchni. Zablokuj drugie wejście do salonu, jeśli takie jest - wydał kolejną dyrektywę, przypominając sobie, że budownictwo w tych stronach było wyjątkowo powtarzalne; a większość salonów miała przejścia zarówno od przedpokoju, jak i od kuchni, w której z kolei najczęściej znajdowało się tylne wyjście do ogródka. Nie chcieli wszak, by Lavinia zbiegła przed przeprowadzeniem rozmowy.
Jej bojowy okrzyk usłyszał o ułamek sekundy za późno, odwracając się od strażnika w stronę Corneliusa. Za późno również próbował przywołać do siebie świetlistą tarczę, inkantując Protego i w efekcie tego nieszczęśliwego splotu zdarzeń poczuł, jak chłodny zitan wyślizguje się z jego dłoni, by poszybować w kierunku salonu.
- Protego Maxima - czarownica próbowała się bronić przed Drętwotą Sallowa, lecz równie nieskutecznie co małżonek, więc i ona podzieliła jego los głuchego tąpnięcia o drewniane panele salonowej podłogi. Maghnus, nie czekając na zbyt wiele, wciąż dusząc się żenującą porażką wynikającą z zaskoczenia i niedocenienia kobiety, przestąpił kilka szybkich kroków, by podnieść swoją różdżkę. Następnie kilka kolejnych, w kierunku Lavinii, której oczy błyszczały czystym strachem. - Masz szczęście, że jesteś nam jeszcze potrzebna - wysyczał przez zaciśnięte zęby, stojąc tuż przy niej. Zniewaga, na jaką się porwała, domagała się powetowania, szlachcic musiał jednak odłożyć ten plan jeszcze trochę w czasie, ustępując pola do manewru rzecznikowi. - Esposas - rzucił więc zamiast wszystkich wymyślnych klątw, które krążyły w jego głowie, a magiczne kajdany skuły nadgarstki kobiety.
- Czyń honory, Corneliusie, nie pozwólmy pani zbyt długo czekać - odsunął się na bok, wykonując w kierunku Sallowa zapraszający gest dłonią. Miał zamiar napawać się każdą chwilą tego przesłuchania.
| rzuty Maghnusa: nieudane Protego, połowicznie udane Esposas
| rzut Lavinii: nieudane Protego Maxima
- Rzeczywiście, ich zachowanie od początku do końca jawi się jako osobliwe. Może sądzili, że wojenna zawierucha zapewni im anonimowość w wiejskim otoczeniu - myślał na głos, przez parę chwil rozważając możliwy scenariusz. - Byli w błędzie - wykazali się niebywałą ignorancją więcej niż jeden raz, a sam wybór Markyate jako nowego miejsca zamieszkania był wyjątkowo nietrafiony. Miasteczko o bogatej historii było ważnym punktem hrabstwa Hertforshire, a to z kolei czyniło z niego oczko w głowie lorda Bulstrode; właśnie w tym miejscu wszelkie akty obywatelskiego nieposłuszeństwa musiały zostać zduszone w zarodku. Właściwie skłamałby mówiąc, że po części nie liczył na to, że państwo de Pur w istocie okażą się być zdrajcami godnymi publicznej egzekucji na targu, który nadawał się idealnie do tego typu widowisk.
Z rodem Blacków już od dawien dawna łączyły ich bliskie więzi; ciężko byłoby w komforcie rezydować w Bulstrode Park, tradycyjnie podlegającym rodowi masek i cieni fragmencie granicznych ziem Buckinghamshire, gdyby tuż obok kłębiły się wrogie nastroje i niesnaski. Pozytywne stosunki nie osłabiały jednak chęci zatroszczenia się o to, by mieszkańcy żyjącego z handlu Markyate szybko zapomnieli o zmieniającej się w przeszłości przynależności terytorialnej i uznawali Bulstrode'ów za jedynych panów, jakich kiedykolwiek mieli i jakichkolwiek mieć będą.
Mąż Lavinii, mimo że oślepiony i odepchnięty na bok, zdawał się nie zapomnieć o tym, że dysponuje kilkoma innymi zmysłami i z zadziwiającą celnością zlokalizował mknące w jego kierunku zaklęcie. Na nic jednak się to zdało, silna wiązka bez trudu przemknęła i ugodziła go prosto w pierś, by powalić go rażonego na podłogę. Maghnus krótkim skinieniem głowy w kierunku przybocznych potwierdził prośbę Corneliusa, zmieniając ją tym samym w imperatyw, a strażnicy w parę chwil odebrali de Purowi różdżkę i skuli nadgarstki magicznymi kajdanami.
Pani domu jest chyba w salonie.
- Nie pozwólmy więc jej czekać - uśmiechnął się krótko, nim zwrócił się ponownie do swych ludzi. - Cameron, idź na tyły kuchni. Zablokuj drugie wejście do salonu, jeśli takie jest - wydał kolejną dyrektywę, przypominając sobie, że budownictwo w tych stronach było wyjątkowo powtarzalne; a większość salonów miała przejścia zarówno od przedpokoju, jak i od kuchni, w której z kolei najczęściej znajdowało się tylne wyjście do ogródka. Nie chcieli wszak, by Lavinia zbiegła przed przeprowadzeniem rozmowy.
Jej bojowy okrzyk usłyszał o ułamek sekundy za późno, odwracając się od strażnika w stronę Corneliusa. Za późno również próbował przywołać do siebie świetlistą tarczę, inkantując Protego i w efekcie tego nieszczęśliwego splotu zdarzeń poczuł, jak chłodny zitan wyślizguje się z jego dłoni, by poszybować w kierunku salonu.
- Protego Maxima - czarownica próbowała się bronić przed Drętwotą Sallowa, lecz równie nieskutecznie co małżonek, więc i ona podzieliła jego los głuchego tąpnięcia o drewniane panele salonowej podłogi. Maghnus, nie czekając na zbyt wiele, wciąż dusząc się żenującą porażką wynikającą z zaskoczenia i niedocenienia kobiety, przestąpił kilka szybkich kroków, by podnieść swoją różdżkę. Następnie kilka kolejnych, w kierunku Lavinii, której oczy błyszczały czystym strachem. - Masz szczęście, że jesteś nam jeszcze potrzebna - wysyczał przez zaciśnięte zęby, stojąc tuż przy niej. Zniewaga, na jaką się porwała, domagała się powetowania, szlachcic musiał jednak odłożyć ten plan jeszcze trochę w czasie, ustępując pola do manewru rzecznikowi. - Esposas - rzucił więc zamiast wszystkich wymyślnych klątw, które krążyły w jego głowie, a magiczne kajdany skuły nadgarstki kobiety.
- Czyń honory, Corneliusie, nie pozwólmy pani zbyt długo czekać - odsunął się na bok, wykonując w kierunku Sallowa zapraszający gest dłonią. Miał zamiar napawać się każdą chwilą tego przesłuchania.
| rzuty Maghnusa: nieudane Protego, połowicznie udane Esposas
| rzut Lavinii: nieudane Protego Maxima
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Rozumiem. - Choć starał się orientować w ogólnej angielskiej polityce, czasem umykały mu niuanse takie jak ten, która wieś i miasteczko były wyjątkowo ważne dla którego lorda. Najlepiej znał rodzinne Shropshire, Wiltshire, w którym bywał z Ministrem, oraz oczywiście Londyn. Nie oznaczało to, że nie interesował się resztą kraju - wręcz przeciwnie, chłonął teraz chciwie słowa Maghnusa, usiłując wyciągnąć z nich jak najwięcej podtekstów. Wychwycił, że miasteczko zdaje się być dla lorda Bulstrode wyjątkowo ważne - i choć nie rozumiał w pełni dlaczego akurat ono, to uśmiechnął się w duchu, rad z własnego szczęścia. Niefortunny wybór de Purów okazał się prezentem od losu dla samego Corneliusa. Sprawa dotyczyła Czarnego Pana, więc nie wątpił, że i tak otrzymałby wsparcie Bulstrode'ów - ale o ileż słodsze było ono teraz, osobiste i entuzjastyczne.
Choć miał dzisiaj popełnić czyn nielegalny, gwałtem wtargnąć do czyjegoś umysłu, to jako polityk musiał przecież dbać o pozory praworządności. Któż zapewni je lepiej niż sam pan tych ziem?
Lord Bulstrode komenderował swoimi ludźmi z wprawą, której brakowałoby Corneliusowi gdyby tychże tylko mu wypożyczono. Brakowało mu również doświadczenia w bezpośredniej walce, dlatego ucieszył się z przezorności towarzysza. Samemu nie pomyślał o zabezpieczeniu tylnich drzwi, a przecież de Purowie faktycznie mogli tu mieć niespodziewanych przyjaciół, rebelianckie wsparcie.
Drgnął, gdy czarownica zdołała rozbroić lorda Bulstrode, ale wybór inkantancji jedynie świadczył o jej niedoświadczeniu. Cóż da jej ta krótka chwila irytacji napastników, gdy mknęła w nią silna Drętwota? Cornelius wyprostował się dumnie, gdy Lavinia de Pur nie zdołała się obronić. W sercu zdusił ukłucie sumienia i domniemanie niewinności - nie miał zamiaru wierzyć w niczyją niewinność, dopóki sam jej nie zobaczy.
Zerknął na Maghnusa, dostrzegając jego gniew.
-Jeszcze. - powtórzył, uspokajająco. Z lordami należy żyć w zgodzie. Później zrobi z nią lord, co tylko będzie chciał.
Z wdzięcznością skinął głową, gdy zobaczył kajdany. Lord Bulstrode miał już okazję widzieć Corneliusa przy pracy i dostarczać mu zleceń - doskonale wiedział, że Sallow potrzebuje teraz bezwzględnego skupienia.
Cornelius przymknął oczy i przystawił różdzkę do skroni sparaliżowanej i spętanej kobiety.
-Legilimens. - szepnął, chcąc zobaczyć jej wspomnienia z Komisji Rejestracji Różdżek. Drgnął nerwowo, napotykając na opór. Czyżby włożył w inkantancję za mało siły, albo nadal był rozproszony pojedynkiem? -Legilimens. - powtórzył głośniej i wreszcie wdarł się do umysłu urzędniczki. Faeria barw i wspomnień oszołomiła go na krótką chwilę, ale oparł się znajomej pokusie, by poznać sekrety i większy skrawek życia legilimentowanej. Na zaspokajanie ciekawości przyjdzie czas kiedy indziej, dziś musiał skupić się na konkretnym zadaniu. Z wprawą nawigował pomiędzy jej wspomnieniami, szukając tych z pracy. Aż natrafił, na odpowiednie.
Doskonale wiedziała, że stojący przed nią młodzieniec jest mugolakiem - widywała go czasem w Londynie z rodziną, biedacy, ciekawe, czy przeżyli? Kłamał bez zająknięcia, podając czystokrwiste nazwisko, a ona udawała, że wcale nie zna go z widzenia. Z uprzejmym uśmiechem podbiła dokumenty, myśląc sobie, że mąż byłby z niej dumny, że choć w ten sposób przykłada się do ruchu oporu, że choć nie zdołała nawiązać kontaktu z promugolskimi działaczami to jeszcze to zrobi, poszuka dawnych znajomych z Ministerstwa i na coś się przyda, bo krew na ulicach miasta nie dawała jej spokoju...
Robiła to więcej razy, teraz był pewien. Spędził w jej umyśle tyle czasu ile mógł, poznając nazwiska osób z fałszywą rejestracją - sprawdzi je wszystkie po powrocie do Londynu. Wreszcie cofnął się, usiłując nie zerkać na kobiece łzy - Lavinia nie mogła się poruszyć, ale płakała. Zamrugał, próbując otrząsnąć się ze smutku i nagłej empatii dla zabijanych mugoli - to jej uczucia, nie jego.
Była sprytna. Udawała, że wierzy w kłamstwa petentów, tylko przybijała pieczątki, stawiała opór pasywnie - ale często, wyrządziwszy przy tym spore szkody. Nie zostawiała dowodów, ale dowodem były same jej myśli - myśli i uczucia, które właśnie poznał.
Intymne i oskarżające.
Podniósł wzrok na lorda Bulstrode, doskonale wiedząc, że ten potrzebuje tylko jednego jego słowa. W końcu już kiedyś kogoś przy nim tak oskarżył - dawno temu, gdy obydwoje byli młodsi i być może niewinniejsi.
-Winna. Obydwoje są winni, mąż wspierał jej dzialalność na szkodę państwa.
rzuty
Choć miał dzisiaj popełnić czyn nielegalny, gwałtem wtargnąć do czyjegoś umysłu, to jako polityk musiał przecież dbać o pozory praworządności. Któż zapewni je lepiej niż sam pan tych ziem?
Lord Bulstrode komenderował swoimi ludźmi z wprawą, której brakowałoby Corneliusowi gdyby tychże tylko mu wypożyczono. Brakowało mu również doświadczenia w bezpośredniej walce, dlatego ucieszył się z przezorności towarzysza. Samemu nie pomyślał o zabezpieczeniu tylnich drzwi, a przecież de Purowie faktycznie mogli tu mieć niespodziewanych przyjaciół, rebelianckie wsparcie.
Drgnął, gdy czarownica zdołała rozbroić lorda Bulstrode, ale wybór inkantancji jedynie świadczył o jej niedoświadczeniu. Cóż da jej ta krótka chwila irytacji napastników, gdy mknęła w nią silna Drętwota? Cornelius wyprostował się dumnie, gdy Lavinia de Pur nie zdołała się obronić. W sercu zdusił ukłucie sumienia i domniemanie niewinności - nie miał zamiaru wierzyć w niczyją niewinność, dopóki sam jej nie zobaczy.
Zerknął na Maghnusa, dostrzegając jego gniew.
-Jeszcze. - powtórzył, uspokajająco. Z lordami należy żyć w zgodzie. Później zrobi z nią lord, co tylko będzie chciał.
Z wdzięcznością skinął głową, gdy zobaczył kajdany. Lord Bulstrode miał już okazję widzieć Corneliusa przy pracy i dostarczać mu zleceń - doskonale wiedział, że Sallow potrzebuje teraz bezwzględnego skupienia.
Cornelius przymknął oczy i przystawił różdzkę do skroni sparaliżowanej i spętanej kobiety.
-Legilimens. - szepnął, chcąc zobaczyć jej wspomnienia z Komisji Rejestracji Różdżek. Drgnął nerwowo, napotykając na opór. Czyżby włożył w inkantancję za mało siły, albo nadal był rozproszony pojedynkiem? -Legilimens. - powtórzył głośniej i wreszcie wdarł się do umysłu urzędniczki. Faeria barw i wspomnień oszołomiła go na krótką chwilę, ale oparł się znajomej pokusie, by poznać sekrety i większy skrawek życia legilimentowanej. Na zaspokajanie ciekawości przyjdzie czas kiedy indziej, dziś musiał skupić się na konkretnym zadaniu. Z wprawą nawigował pomiędzy jej wspomnieniami, szukając tych z pracy. Aż natrafił, na odpowiednie.
Doskonale wiedziała, że stojący przed nią młodzieniec jest mugolakiem - widywała go czasem w Londynie z rodziną, biedacy, ciekawe, czy przeżyli? Kłamał bez zająknięcia, podając czystokrwiste nazwisko, a ona udawała, że wcale nie zna go z widzenia. Z uprzejmym uśmiechem podbiła dokumenty, myśląc sobie, że mąż byłby z niej dumny, że choć w ten sposób przykłada się do ruchu oporu, że choć nie zdołała nawiązać kontaktu z promugolskimi działaczami to jeszcze to zrobi, poszuka dawnych znajomych z Ministerstwa i na coś się przyda, bo krew na ulicach miasta nie dawała jej spokoju...
Robiła to więcej razy, teraz był pewien. Spędził w jej umyśle tyle czasu ile mógł, poznając nazwiska osób z fałszywą rejestracją - sprawdzi je wszystkie po powrocie do Londynu. Wreszcie cofnął się, usiłując nie zerkać na kobiece łzy - Lavinia nie mogła się poruszyć, ale płakała. Zamrugał, próbując otrząsnąć się ze smutku i nagłej empatii dla zabijanych mugoli - to jej uczucia, nie jego.
Była sprytna. Udawała, że wierzy w kłamstwa petentów, tylko przybijała pieczątki, stawiała opór pasywnie - ale często, wyrządziwszy przy tym spore szkody. Nie zostawiała dowodów, ale dowodem były same jej myśli - myśli i uczucia, które właśnie poznał.
Intymne i oskarżające.
Podniósł wzrok na lorda Bulstrode, doskonale wiedząc, że ten potrzebuje tylko jednego jego słowa. W końcu już kiedyś kogoś przy nim tak oskarżył - dawno temu, gdy obydwoje byli młodsi i być może niewinniejsi.
-Winna. Obydwoje są winni, mąż wspierał jej dzialalność na szkodę państwa.
rzuty
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chętnie raczył Sallowa opowieściami o miasteczku i jego mieszkańcach, pragnąc później skorzystać z niebywałych umiejętności rzecznika Ministerstwa i zasięgnąć jego rad między innymi w kwestii optymalnych działań propagandowych. Do tego jednak, by Cornelius miał na czym się oprzeć, niezbędna była przynajmniej podstawowa wiedza na temat specyfiki tego skrawka kraju, każdy szczegół mógł mieć znaczenie, a Maghnus idealnie się nadawał do wypełnienia luk w wizji Hertfordshire malującej się w wyobraźni polityka.
Komenderowanie innymi miał we krwi, nie było sensu się tego wypierać jak żaba błota. Od dziecka wyrastał w przekonaniu, umacnianym dodatkowo przez rodzinę i całe najbliższe otoczenie, że pewni ludzie urodzili się tylko po to, by mu usługiwać, a służba u arystokracji była nadrzędnym celem życiowym i prawdziwym powodem do dumy. Cameron z pewnością traktował swoje zadania w tych kategoriach, bo skinął pokornie głową i bez słowa oddalił się, by wypełnić rozkaz lorda Bulstrode.
Jeszcze brzmiało jak najsłodsza obietnica w jego uszach i pozwolił sobie zatopić się w wybiegających wprzód planach na to co i w jaki sposób uczynią w państwem de Pur, jeśli ich przypuszczenia (nadzieje?) okażą się prawdziwe i w pełni uzasadnione. Plac, na środku którego znajdował się targ, był już właściwie gotowy, zebranie okolicznej gawiedzi, mając do dyspozycji strażników mogących krążyć od domu do domu, było tylko kwestią czasu, ale żeby całość została odpowiednio odebrana i przekuta w ich niewątpliwe zwycięstwo, dodające w regionie popularności sprawie Czarnego Pana - trzeba było zadbać o idealnie dopasowany sposób zaprezentowania faktów. Nie należało działać zbyt pochopnie.
Obserwował uważnie działania Corneliusa, jak zawsze żywo zainteresowany jego talentem, który pozwalał na właściwie swobodne i niczym nieograniczone gmeranie we wnętrzach cudzych głów. Fascynujące. I wyjątkowo przydatne. Czekał cierpliwie, znając już złożoność procesu i konieczność utrzymania przez rzecznika najwyższego skupienia. Stał więc tuż nieopodal, gotów zareagować, gdyby jakiekolwiek niespodziewane zdarzenie miało im przeszkodzić.
Winni. Jedno i drugie miało na sumieniu przewinienia przeciwko interesowi społecznemu.
- Cóż za niefortunna informacja - krótki uśmiech spłynął na jego twarz wraz z poczuciem ulgi wywołanym werdyktem polityka. Byłby doprawdy setnie rozczarowany, gdyby cała interwencja okazała się być nadaremna, a oni sami musieliby się usunąć zarówno z domu państwa de Pur, jak i z ich wspomnień.
- Czy jest ich więcej? Zdrajców w Ministerstwie? Z kim współpracowali? - zadał kilka z kłębiących się w jego głowie pytań, pragnąc wykorzystać do maksimum to źródło informacji. Ludzie tacy jak oni raczej nie podejmowali się samodzielnych inicjatyw, ktoś musiał rozgrywać szerzej zakrojone akcje, do których urzędnicy zaledwie dołączyli.
- Czy miałbyś ochotę przemówić do ludzi w paru słowach w imieniu Ministerstwa, Corneliusie? - zapytał w oczekiwaniu na jego odpowiedź, uprzedzając nieco fakty i wyrażając swoje życzenia co do dalszego programu dnia. Publiczna egzekucja. Sallow z pewnością wiedział, że skończy się to właśnie w ten sposób.
Komenderowanie innymi miał we krwi, nie było sensu się tego wypierać jak żaba błota. Od dziecka wyrastał w przekonaniu, umacnianym dodatkowo przez rodzinę i całe najbliższe otoczenie, że pewni ludzie urodzili się tylko po to, by mu usługiwać, a służba u arystokracji była nadrzędnym celem życiowym i prawdziwym powodem do dumy. Cameron z pewnością traktował swoje zadania w tych kategoriach, bo skinął pokornie głową i bez słowa oddalił się, by wypełnić rozkaz lorda Bulstrode.
Jeszcze brzmiało jak najsłodsza obietnica w jego uszach i pozwolił sobie zatopić się w wybiegających wprzód planach na to co i w jaki sposób uczynią w państwem de Pur, jeśli ich przypuszczenia (nadzieje?) okażą się prawdziwe i w pełni uzasadnione. Plac, na środku którego znajdował się targ, był już właściwie gotowy, zebranie okolicznej gawiedzi, mając do dyspozycji strażników mogących krążyć od domu do domu, było tylko kwestią czasu, ale żeby całość została odpowiednio odebrana i przekuta w ich niewątpliwe zwycięstwo, dodające w regionie popularności sprawie Czarnego Pana - trzeba było zadbać o idealnie dopasowany sposób zaprezentowania faktów. Nie należało działać zbyt pochopnie.
Obserwował uważnie działania Corneliusa, jak zawsze żywo zainteresowany jego talentem, który pozwalał na właściwie swobodne i niczym nieograniczone gmeranie we wnętrzach cudzych głów. Fascynujące. I wyjątkowo przydatne. Czekał cierpliwie, znając już złożoność procesu i konieczność utrzymania przez rzecznika najwyższego skupienia. Stał więc tuż nieopodal, gotów zareagować, gdyby jakiekolwiek niespodziewane zdarzenie miało im przeszkodzić.
Winni. Jedno i drugie miało na sumieniu przewinienia przeciwko interesowi społecznemu.
- Cóż za niefortunna informacja - krótki uśmiech spłynął na jego twarz wraz z poczuciem ulgi wywołanym werdyktem polityka. Byłby doprawdy setnie rozczarowany, gdyby cała interwencja okazała się być nadaremna, a oni sami musieliby się usunąć zarówno z domu państwa de Pur, jak i z ich wspomnień.
- Czy jest ich więcej? Zdrajców w Ministerstwie? Z kim współpracowali? - zadał kilka z kłębiących się w jego głowie pytań, pragnąc wykorzystać do maksimum to źródło informacji. Ludzie tacy jak oni raczej nie podejmowali się samodzielnych inicjatyw, ktoś musiał rozgrywać szerzej zakrojone akcje, do których urzędnicy zaledwie dołączyli.
- Czy miałbyś ochotę przemówić do ludzi w paru słowach w imieniu Ministerstwa, Corneliusie? - zapytał w oczekiwaniu na jego odpowiedź, uprzedzając nieco fakty i wyrażając swoje życzenia co do dalszego programu dnia. Publiczna egzekucja. Sallow z pewnością wiedział, że skończy się to właśnie w ten sposób.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obydwaj podchodzili do błahego, zdawałoby się, zadania z wyczuwalną ekscytacją. Może dlatego lord i rzecznik rozumieli się tak dobrze, kontynuując wymianę przysług znajomość od lat. Byli ambitnymi wizjonerami, choć właśnie snuli w głowie różne plany - Cornelius zastanawiał się jak najlepiej i najszybciej spenetrować umysł ofiary, a Maghnus układał spektakl dla swojego miasteczka. Gdzieś po drodze, sprawa przestała już dotyczyć de Purów, a małżeństwo zostało wytypowane jako przykład dla szerszych problemów, którymi lord i polityk postanowili się zająć. Markyate i całe hrabstwo Hertfordshire potrzebowało spektakularnego przykładu opieki Bulstrode'ów nad tymi ziemiami, potrzebowało plotek, potrzebowało poczucia zagrożenia - obcych zdrajców panoszących się na tych ziemiach, skutecznie wytępionych przez ich możnowładcę. Cornelius Sallow potrzebował tego samego przykładu dla Ministerstwa Magii - musi zadbać o to, by wieści o pani de Pur rozniosły się po Komisji Rejestracji Różdżek i zachęciły urzędników do gorliwszego wykonywania swoich obowiązków. Nic nie motywuje lepiej, niż odpowiednio dawkowany strach.
Uważnie penetrował umysł Lavinii, szukając jakiegokolwiek śladu innych zdrajców, planów, zagrożenia. Przy odpowiednim wyborze wspomnienia nie było to wcale tak czasochłonne, jak mogłoby się zdawać. Cornelius Sallow legilimentował innych tak często i zdołał poznać ludzkie odruchy tak dobrze, że wiedział, iż ludzie zdradzają bardzo wiele we własnych myślach i uczuciach. Nawet jeśli Lavinia nie myślała konkretnie o nazwiskach zdrajców, oglądając jej wspomnienia mógł podchwycić trop jej emocji, prowadzący go po labiryncie umysłu do dalszych przydatnych informacji.
Niestety, tropu nie było. Jedynie zagubienie. Bezsilność. Urzędniczka miotająca się w cichym sprzeciwie wobec obecnej władzy, próbująca działać na własną rękę. Bezradność, przeplatana z nadzieją. Uczepił się tego uczucia, podążył jego tropem i...
...odczuł rozczarowanie Lavinii, w odniesieniu do znajomego jej męża. Auror, Peter Carter. Próbowali się z nim skontaktować, ale nie mogli. Nie wiedzieli nawet, czy żył. Cornelius też był rozczarowany. Kryjówka sporo by im dała.
Zakończył legilimencję, spojrzał na Maghnusa. Cieszył się, że go nie rozczarował. Fatyga do niewinnych faktycznie byłaby stratą czasu.
-Niestety, była samotnym strzelcem - nie znalazłem w jej głowie żadnych współpracowników, jedynie chęć nawiązania kontaktu z dawnym znajomym jej męża, aurorem Peterem Carterem. Pan de Pur wspierał Lavinię, szukali sposobu na kontakt z rebeliantami, ale żadnego nie mieli. - w jego głosie zadźwięczało rozczarowanie. -Nawet sami zdołali jednak wyrządzić spore szkody. Lavinia - mówił o niej tak, jakby nie było jej tuż obok. świadomie przymykała oko na oczywiste kłamstwa mugolaków, pomagała swoim znajomym o nieczystej krwi, a nawet nieznajomym, którym chciała "pomóc." Zapamiętałem tyle twarzy i nazwisk, ile zdołałem - po powrocie do Ministerstwa nakażę przejrzenie i podwójne sprawdzenie wszystkich dokumentów, które przeszły przez jej ręce. - ileż pracy dołożyła Komisji!
-Oczywiście. Dziękuję za ten zaszczyt. - skłonił się skromnie, przyjmując propozycję ze skromnością udaną tak doskonale, że można było niemal uwierzyć w jej szczerość. Wiedział, że jest lepszym mówcą od Maghnusa, ale i tak chciał i musiał odgrywać mile zaskoczonego.
Ludzie Bulstrode'a zajęli się przygotowaniami, a Cornelius i Maghnus poczekali na wszystko w pobliskiej karczmie. Sallow sączył z upodobaniem grzane wino, nieco słabsze niż w stolicy, komplementując głośno Markyate i przyznając swojemu towarzyszowi, że to bardzo urokliwe miasteczko. Zdążył jeszcze wypytać o potrzeby propagandowe i polityczne rejonu, zachęcając lorda Bulstrode do listownego kontaktu.
Wreszcie nadeszła pora egzekucji - sprawa nie mogła bowiem skończyć się inaczej. Cornelius poprawił kołnierz i wyszedł z karczmy, z podziwem obserwując, jak szybko ludzie lorda uwinęli się z budową drewnianego podestu. Wieści rozeszły się szybko, tłum zaczął gromadzić się na placu. Sallow polecił karczmarzowi zamknąć lokal, zagonić klientów na spektakl i pukać do okolicznych domów - tyle miał do roboty. Odczekali z Maghnusem aż frekwencja będzie satysfakcjonująca, aż wreszcie weszli na podwyższenie.
Cornelius omiótł de Purów teatralnym, przeciągłym spojrzeniem. Nie widział jednak tych ludzi - ich bladych i spoconych ze stresu twarzy, gniewnych iskier w tęczówkach de Pura, łez w oczach Lavinii - nie chciał tego widzieć ani o tym myśleć. W głowie powtarzał jedynie słowa wymyślonej w karczmie przemowy, aż wreszcie z upodobaniem wbił wzrok w publiczność.
Kochał publiczność.
I kochał przemawiać. Szkoda, że zwykle jego słowa i przemowy wygłaszał Minister Magii. Rzecznik był potrzebny jedynie przy mniejszych okazjach, przy większych bywał szarą eminencją. To tutaj, w Markyate, Cornelius Sallow mógł błyszczeć.
-Czarodzieje i czarodziejki! - zaczął donośnym głosem. Zawołanie, choć banalne, podkreślało, że nie ma już wśród nich niemagicznych - że są wszyscy równi (choć zdarzają się i równiejsi) i dumni ze swojej magii, że są częścią nowego, wspaniałego świata. -Jestem Cornelius Sallow, Rzecznik Ministra Magii. Miałem przyjemność zwiedzić dziś to piękne i spokojne miasteczko - którego spokój został niestety zaburzony przez obcych zdrajców. - szybkie, pogardliwe spojrzenie na skazańców i znów utkwił wzrok w publice. -Są ludzie zdolni rozsadzić od środka każde miejsce, w którym się znajdą. Żmije, ukrywające się wśród nas i zatruwające jadem własne gniazdo. De Purowie są przykładem takich ludzi. W Ministerstwie Magii znaleźli pracę, a używali przywilejów związanych ze swoimi obowiązkami, by działać na rzecz zdrajców i mugoli. - głównie Lavinia, ale celowo hiperbolizował, mówiąc tak żarliwie, by nikt nie kwestionował jego słów. -W Markyate znaleźli nowy dom, życzliwość i gościnność - a tymczasem przez cały pobyt w mieście usiłowali nawiązać kontakt z przywódcami rebelii Longbottoma - przywódcy brzmiało lepiej niż pojedynczy auror -aby wpuścić kolejnych zdrajców do waszej okolicy, do waszych domów. Choć zbrodnie popełnione przez Lavinię de Pur w Komisji Rejestracji Różdżek w Londynie mogą wydawać się odległe od Markyate, to winy tej kobiety bezpośrednio wpływają na wasze życie. Wydała przywileje i dokumenty osobom, które na nie nie zasługują - mugolakom i przestępcom, którzy dzięki niej otwarcie i bezczelnie poruszali się po ulicach Anglii, wykupując wasze jedzenie ze sklepów, pozbawiając was zaopatrzenia, uzurpując sobie prawo do egzystencji w naszym świecie. Czyż was to nie oburza?! - wykrzyknął, a odpowiedział mu gniewny pomruk. Doskonale. Na niektórych twarzach widział sprawiedliwą wściekłość, na innych lęk i niepewność. -Bądźcie jednak spokojni. Wychwyciliśmy nieprawidłowości w dokumentach Lavinii de Pur na tyle szybko, by nie zdążyła wyrządzić poważnej szkody - choć bez zapobiegliwej kontroli Ministerstwa, działałaby dalej. Chronimy was żarliwie i czujnie! Tak samo, jak chroni Was lord Bulstrode i cały jego ród, sprawując pieczę nad tymi ziemiami - teraz lord wymierzy sprawiedliwość, a wy - bądźcie mu wdzięczni za jego oddanie i sami bądźcie czujni. To wasze ziemie, wasze miasto, musicie ich bronić - a jeśli dostrzeżecie cokolwiek podejrzanego, niezwłocznie donieście o tym waszemu lordowi. Jesteśmy tu dla was - ród Bulstrode'ów, Ministerstwo Magii, wszyscy czarodzieje. Razem zbudujemy nowy, lepszy świat. Świat pozbawiony żmij. - zakończył i cofnął się, pozostawiając pole Maghnusowi. Tłum był już rozgrzany, podburzony, uspokojony i zachęcony do donosów. Emocje wzrosły na tyle mocno, że każde słowa Bulstrode'a powinny trafić na podatny grunt.
A potem - pozostaje im obejrzeć spektakl.
perswazja III
Uważnie penetrował umysł Lavinii, szukając jakiegokolwiek śladu innych zdrajców, planów, zagrożenia. Przy odpowiednim wyborze wspomnienia nie było to wcale tak czasochłonne, jak mogłoby się zdawać. Cornelius Sallow legilimentował innych tak często i zdołał poznać ludzkie odruchy tak dobrze, że wiedział, iż ludzie zdradzają bardzo wiele we własnych myślach i uczuciach. Nawet jeśli Lavinia nie myślała konkretnie o nazwiskach zdrajców, oglądając jej wspomnienia mógł podchwycić trop jej emocji, prowadzący go po labiryncie umysłu do dalszych przydatnych informacji.
Niestety, tropu nie było. Jedynie zagubienie. Bezsilność. Urzędniczka miotająca się w cichym sprzeciwie wobec obecnej władzy, próbująca działać na własną rękę. Bezradność, przeplatana z nadzieją. Uczepił się tego uczucia, podążył jego tropem i...
...odczuł rozczarowanie Lavinii, w odniesieniu do znajomego jej męża. Auror, Peter Carter. Próbowali się z nim skontaktować, ale nie mogli. Nie wiedzieli nawet, czy żył. Cornelius też był rozczarowany. Kryjówka sporo by im dała.
Zakończył legilimencję, spojrzał na Maghnusa. Cieszył się, że go nie rozczarował. Fatyga do niewinnych faktycznie byłaby stratą czasu.
-Niestety, była samotnym strzelcem - nie znalazłem w jej głowie żadnych współpracowników, jedynie chęć nawiązania kontaktu z dawnym znajomym jej męża, aurorem Peterem Carterem. Pan de Pur wspierał Lavinię, szukali sposobu na kontakt z rebeliantami, ale żadnego nie mieli. - w jego głosie zadźwięczało rozczarowanie. -Nawet sami zdołali jednak wyrządzić spore szkody. Lavinia - mówił o niej tak, jakby nie było jej tuż obok. świadomie przymykała oko na oczywiste kłamstwa mugolaków, pomagała swoim znajomym o nieczystej krwi, a nawet nieznajomym, którym chciała "pomóc." Zapamiętałem tyle twarzy i nazwisk, ile zdołałem - po powrocie do Ministerstwa nakażę przejrzenie i podwójne sprawdzenie wszystkich dokumentów, które przeszły przez jej ręce. - ileż pracy dołożyła Komisji!
-Oczywiście. Dziękuję za ten zaszczyt. - skłonił się skromnie, przyjmując propozycję ze skromnością udaną tak doskonale, że można było niemal uwierzyć w jej szczerość. Wiedział, że jest lepszym mówcą od Maghnusa, ale i tak chciał i musiał odgrywać mile zaskoczonego.
Ludzie Bulstrode'a zajęli się przygotowaniami, a Cornelius i Maghnus poczekali na wszystko w pobliskiej karczmie. Sallow sączył z upodobaniem grzane wino, nieco słabsze niż w stolicy, komplementując głośno Markyate i przyznając swojemu towarzyszowi, że to bardzo urokliwe miasteczko. Zdążył jeszcze wypytać o potrzeby propagandowe i polityczne rejonu, zachęcając lorda Bulstrode do listownego kontaktu.
Wreszcie nadeszła pora egzekucji - sprawa nie mogła bowiem skończyć się inaczej. Cornelius poprawił kołnierz i wyszedł z karczmy, z podziwem obserwując, jak szybko ludzie lorda uwinęli się z budową drewnianego podestu. Wieści rozeszły się szybko, tłum zaczął gromadzić się na placu. Sallow polecił karczmarzowi zamknąć lokal, zagonić klientów na spektakl i pukać do okolicznych domów - tyle miał do roboty. Odczekali z Maghnusem aż frekwencja będzie satysfakcjonująca, aż wreszcie weszli na podwyższenie.
Cornelius omiótł de Purów teatralnym, przeciągłym spojrzeniem. Nie widział jednak tych ludzi - ich bladych i spoconych ze stresu twarzy, gniewnych iskier w tęczówkach de Pura, łez w oczach Lavinii - nie chciał tego widzieć ani o tym myśleć. W głowie powtarzał jedynie słowa wymyślonej w karczmie przemowy, aż wreszcie z upodobaniem wbił wzrok w publiczność.
Kochał publiczność.
I kochał przemawiać. Szkoda, że zwykle jego słowa i przemowy wygłaszał Minister Magii. Rzecznik był potrzebny jedynie przy mniejszych okazjach, przy większych bywał szarą eminencją. To tutaj, w Markyate, Cornelius Sallow mógł błyszczeć.
-Czarodzieje i czarodziejki! - zaczął donośnym głosem. Zawołanie, choć banalne, podkreślało, że nie ma już wśród nich niemagicznych - że są wszyscy równi (choć zdarzają się i równiejsi) i dumni ze swojej magii, że są częścią nowego, wspaniałego świata. -Jestem Cornelius Sallow, Rzecznik Ministra Magii. Miałem przyjemność zwiedzić dziś to piękne i spokojne miasteczko - którego spokój został niestety zaburzony przez obcych zdrajców. - szybkie, pogardliwe spojrzenie na skazańców i znów utkwił wzrok w publice. -Są ludzie zdolni rozsadzić od środka każde miejsce, w którym się znajdą. Żmije, ukrywające się wśród nas i zatruwające jadem własne gniazdo. De Purowie są przykładem takich ludzi. W Ministerstwie Magii znaleźli pracę, a używali przywilejów związanych ze swoimi obowiązkami, by działać na rzecz zdrajców i mugoli. - głównie Lavinia, ale celowo hiperbolizował, mówiąc tak żarliwie, by nikt nie kwestionował jego słów. -W Markyate znaleźli nowy dom, życzliwość i gościnność - a tymczasem przez cały pobyt w mieście usiłowali nawiązać kontakt z przywódcami rebelii Longbottoma - przywódcy brzmiało lepiej niż pojedynczy auror -aby wpuścić kolejnych zdrajców do waszej okolicy, do waszych domów. Choć zbrodnie popełnione przez Lavinię de Pur w Komisji Rejestracji Różdżek w Londynie mogą wydawać się odległe od Markyate, to winy tej kobiety bezpośrednio wpływają na wasze życie. Wydała przywileje i dokumenty osobom, które na nie nie zasługują - mugolakom i przestępcom, którzy dzięki niej otwarcie i bezczelnie poruszali się po ulicach Anglii, wykupując wasze jedzenie ze sklepów, pozbawiając was zaopatrzenia, uzurpując sobie prawo do egzystencji w naszym świecie. Czyż was to nie oburza?! - wykrzyknął, a odpowiedział mu gniewny pomruk. Doskonale. Na niektórych twarzach widział sprawiedliwą wściekłość, na innych lęk i niepewność. -Bądźcie jednak spokojni. Wychwyciliśmy nieprawidłowości w dokumentach Lavinii de Pur na tyle szybko, by nie zdążyła wyrządzić poważnej szkody - choć bez zapobiegliwej kontroli Ministerstwa, działałaby dalej. Chronimy was żarliwie i czujnie! Tak samo, jak chroni Was lord Bulstrode i cały jego ród, sprawując pieczę nad tymi ziemiami - teraz lord wymierzy sprawiedliwość, a wy - bądźcie mu wdzięczni za jego oddanie i sami bądźcie czujni. To wasze ziemie, wasze miasto, musicie ich bronić - a jeśli dostrzeżecie cokolwiek podejrzanego, niezwłocznie donieście o tym waszemu lordowi. Jesteśmy tu dla was - ród Bulstrode'ów, Ministerstwo Magii, wszyscy czarodzieje. Razem zbudujemy nowy, lepszy świat. Świat pozbawiony żmij. - zakończył i cofnął się, pozostawiając pole Maghnusowi. Tłum był już rozgrzany, podburzony, uspokojony i zachęcony do donosów. Emocje wzrosły na tyle mocno, że każde słowa Bulstrode'a powinny trafić na podatny grunt.
A potem - pozostaje im obejrzeć spektakl.
perswazja III
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znosił bylejakości. Gardził działaniem "po łebkach" czy "byleby jakoś to było". Jego głęboko zakorzeniony perfekcjonizm kazał dążyć do ponadnormatywnej realizacji każdego planu, bez półśrodków, dlatego też nie zamierzał ignorować ani umniejszać powagi pozornie błahego zadania, z którego mogło wyewoluować tyle prawdopodobnych, zaskakujących scenariuszy. De Purowie byli jednym z elementów większej układanki, mającej stworzyć kompletny, zachwycający obraz - byli trybikami w bezwzględnej machinie, która miała ich przemielić bezlitośnie, byleby tylko przynieść upragnione efekty. Dla Maghnusa wartość takich żyć nie była nawet godna komentowania, dwójka uciekinierów z Londynu była zaledwie środkiem do dotarcia do celu, na którym skupiał się całkowicie i rad był, że kolejne punkty pasowały do siebie idealnie. Winni jeszcze nigdy nie brzmiało tak słodko w jego uszach.
- Wielka szkoda - westchnął utrapiony na rewelacje Corneliusa. Jakaś drobna jego część liczyła na to, że właśnie trafili na cienką nitkę, która doprowadzi ich do kłębka, którego wszyscy szukali, lecz przeważająca, realistyczna część jego jestestwa odmawiała mu prawa do rozczarowania, mówiąc, że od początku było to mało prawdopodobne. - Być może za jakiś czas któryś z naszych przyjaciół natrafi na wspomnianego pana Cartera - mieli jedno nazwisko, to był całkiem obiecujący start. Być może przyjdzie im czekać długo na pojawienie się wspomnianej persony w ich zasięgu, ale jeśli to nastąpi - będą wiedzieli, będą gotowi. Był cierpliwym człowiekiem, potrafił czekać naprawdę bardzo długo.
Bulstrode spojrzał na Lavinię z jawną dezaprobatą i pokręcił głową niczym ojciec rozczarowany wybrykami niesfornego dziecka. Powiódł wzrokiem ponownie do Sallowa, który planował już kolejne kroki w oparciu o wydobyte z głowy czarownicy wspomnienia osób, którym niesłusznie pomogła.
- Spisałeś się, Corneliusie. Jestem pewny, że Tower już wkrótce przywita nowych gości, a Ministerstwo doceni twe trudy w walce w demaskowaniu zdrajców i oszustów - już niegdyś wróżył rzecznikowi wielką karierę i świetlaną przyszłość, a teraz miał naoczne dowody jego absolutnego oddania sprawie, która i jego własnemu sercu była bliska. Nie bał się ubrudzić sobie rąk; podobna bezwzględność była niezbędna w drodze na szczyt. Uśmiechnął się krótko, zadowolony z faktu, że przemówi do ludu. Wysłannik z Ministerstwa, to musiało pobudzić ich wyobraźnię i nadać wydarzeniu poważniejszą rangę.
- Zabezpieczcie dom, nikt nieupoważniony ma nie wchodzić do środka. Po egzekucji przeszukacie każdy zakamarek, zajrzycie do każdej szafki, pod każdy mebel, za każdy obraz - nakazał swoim ludziom, by zyskać pewność, że nie pozostawią po sobie żadnych nieodkrytych dowodów na powiązania de Purów z kimś jeszcze. Byli na tyle nieostrożni, by wzbudzić podejrzenia, więc może i na tyle, by być w posiadaniu kompromitujących ich dokumentów? Maghnus uniósł różdżkę, by w skupieniu wykonać serię zamaszystych gestów, linii pionowych i poziomych obejmujących całe wnętrze domu, linii tkających niewidoczną sieć, która miała zabezpieczyć budynek przed możliwością posiłkowania się teleportacją w tym miejscu. Gdy uznał, że zakończył operacje z nakładaniem Tenuistis, płynnie przeszedł do Nierusz, pragnąc natychmiastowo uzyskać informację na wypadek wtargnięcia na teren osoby niepowołanej. Skierował różdżkę na swój kieszonkowy zegarek, który zawsze mu towarzyszył - nieproszony gość miał wywołać nagrzanie się tarczy zegarka, co ciężko byłoby mu przeoczyć. Wykończył zaklęcie trzema płynnymi gestami obejmującymi oklejone wzorzystą tapetą ściany. Czuł delikatne szarpnięcia białej magii, którą przyzywał i formował pod swoje dyktando, postanawiając dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Rozpoczęły się przygotowania, lecz to nie zaprzątało już głów Maghnusa ani Corneliusa, którzy przy rozmowie o sytuacji geopolitycznej regionu raczyli się rozgrzewającymi trunkami w karczmie nieopodal placu, na którym kluczowym punktem stał się teraz wysoki podest z podwójną szubienicą. Widok ciekawił coraz więcej gapiów, z których większość właściwie nie potrzebowała dodatkowej zachęty, by kręcić się w okolicy i czekać na spektakl, który zbliżał się wielkimi krokami. Kilku strażników udało się w najdalsze zakamarki miasteczka, by i tam dotarła wieść o egzekucji. Widownię mieli liczną.
Maghnus przesuwał spojrzeniem po twarzach zebranych poniżej podestu ludzi, starał się wyłapać emocje malujące się na ich oczach, którymi wpatrywali się w przemawiającego Corneliusa, niemalże spijając z jego ust każde słowo. Nie potrafił im się dziwić, był wytwornym mówcą, z którego umiejętności korzystał sam Minister Magii. Poczekał, aż słowa Sallowa zapadną wszystkim głęboko w pamięć i wystąpił do przodu, by raz jeszcze omieść spojrzeniem piwnych tęczówek zwrócone ku niemu twarze, oczekujące niecierpliwie drugiego aktu tego wyjątkowego teatrum. Nie zamierzał dłużej kazać im czekać.
- Mieszkańcy Markyate - zwrócił się do nich bardziej osobiście, pragnąc odwołać się do bliższych więzi lorda z podwładnymi. Złota brosza w kształcie maski, wbita w połę płaszcza, pobłyskiwała w jesiennym słońcu. Nie musiał się przedstawiać, znali jego tożsamość, bezbłędnie łącząc odpowiednie imię z sylwetką na podwyższeniu. - Wiecie doskonale, że los tej społeczności jest bliski memu sercu, a sam odwiedzam te strony regularnie od ponad dwóch dekad, odkąd mój ojciec, lord Harfang Bulstrode, pokazał mi uroki tego wyjątkowego miejsca po raz pierwszy. Miałem wtedy zaledwie siedem lat, a do tej pory pamiętam ujmującą gościnność, z jaką przyjęto nas w dniu targowym - nawiązał do odległych wspomnień, pragnąć przywołać odrobinę nostalgii. Starsi mieszkańcy miasteczka z pewnością doskonale pamiętali młode szlachciątko z purpurowej szacie. - Wielce zasmuciły mnie doniesienia, jakoby właśnie tu miały się skrywać wrogie jednostki, snujące podstępne plany dołączenia do partyzantów zdrajcy, Harolda Longbottoma i działania na szkodę lokalnej społeczności - szafował półprawdami, naginając oszczędne fakty do tworzonego obrazka, który miał się jawić w oczach mieszkańców Markyate jako jasny jak słońce i całkowicie klarowny. - Niestety bliskość Londynu sprawia, że zbiegający niczym szczury rebelianci wkraczają na nasze ziemie. Nie dalej jak dziesięć nocy temu wraz z moimi kuzynami oraz dzielnymi ludźmi, pragnącymi przyłożyć swe różdżki do walki o lepszą przyszłość rozbiliśmy skryte w Ferrels Wood obozowisko - przerwał na chwilę, pozwalając wieściom o triumfie wywołać odpowiednie wyobrażenia. - Zachowajcie szczególną czujność, miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, a gdy tylko w waszym otoczeniu pojawi się ktokolwiek obcy, zdarzy się cokolwiek podejrzanego, cokolwiek odbierającego od normy, informujcie niezwłocznie nas, lordów tych ziem, byśmy mogli jak najszybciej zadbać o wasze bezpieczeństwo. Nie bójcie się zgłaszać nawet spraw pozornie błahych, nie ignorujcie nawet najdrobniejszego sygnału ostrzegawczego. Lepiej wykazać się nadgorliwością niż pozwolić żmijom kłębić się tuż pod naszymi nosami. Pamiętajcie proszę, że za to, co dzieje się wokół, wszyscy razem ponosimy zbiorową odpowiedzialność - zakończył swą przemowę, apelując do społeczności o uprzejme donoszenie o wszelkich nieprawidłowościach. Chciał rozbudzić w nich poczucie wspólnoty, poczucie obowiązku do dbania o coś więcej niż wyłącznie własny interes. Miał nadzieję, że słowa Sallowa i jego własne odniosą odpowiednie efekty.
- Za swe przewiny przeciwko Markyate, przeciwko Ministerstwu Magii i przeciwko całej społeczności czarodziejskiej, kara może być tylko jedna. Lavinia de Pur oraz Edward de Pur poniosą śmierć godną zdrajców - oznajmił, przestępując krok w prawą stronę, by oczy wszystkich zwróciły się ku zbudowanej szubienicy. Z mechanizmem podciągającym linę, bez zapadki czy stołka, bez możliwości uzyskania łaski od grawitacji, która pod wpływem nagłego szarpnięcia i ciężaru własnego ciała miałaby złamać im karki. Szmer rozległ się wśród zebranych, a Maghnus zdusił w sobie narastające uczucie satysfakcji. - Jak zapewne wiecie, drodzy mieszkańcy Markyate, w czasach sir Dagoneta, protoplasty rodu Bulstrode, protektora Bedfordshire, Hertfordshire oraz Northamptonshire, śmierć przez ścięcie była uważana za akt łaski. Czy Lavinia i Edward na nią zasługują? - zapytał, zwróciwszy się do tłumu, z którego rozbrzmiało głośne buczenie. Uśmiechnął się krótko. - Nie mogę odmówić wam racji i właśnie dlatego, oddając hołd memu przodkowi i lordowi nestorowi, działając z jego upoważnienia, skazuję Lavinię de Pur i Edwarda de Pur na śmierć przez powieszenie i wypatroszenie - zakończył swą przemowę donośnym głosem, a zebrani naokoło podestu ludzie ryknęli z uciechy, głodni krwawego widowiska, jakie miał im zaserwować. Maghnus skinął głowom strażnikom, którzy założyli pętle na szyje zdrajców i przekręcili drewnianą korbę koła, które naprężyło i pociągnęło liny. Dwa ciała dyndały przez parę chwil, bezradnie machając nogami w powietrzu, a tłum wiwatował. - Wykonać - rozkazał Bulstrode dwójce strażników, którzy szybkim krokiem podeszli do ofiar i ostrymi jak brzytwa nożami rozpłatali ich okrywy cielesne, zaczynając od dolnych partii brzucha, a kończąc na granicy wyznaczonej przez mostek. Krew bluzgnęła, zalewając drewniane deski, wnętrzności wypadły z rozciętych powłok i zwisały, wciąż zakotwiczone w ciałach, które drgały w konwulsjach wywołanych bólem i przerażeniem - ale wciąż żyły. Tłuszcza wyła wniebogłosy, niektórzy odwracali spojrzenia w bok, nie mogąc znieść brutalnego teatrum, inni wpatrywali się w rozgrywające się szybko sceny jak zaczarowani. Kolejne nieznaczne skinienie głowy Maghnusa i strażnicy wykonali krótkie gesty różdżkami, a niewidzialna siła szarpnęła wnętrzności, wyrywając je niczym drzewo, wraz z korzeniami, by następnie wylądować z plaśnięciem w rozpalonym na skraju podestu ogniskiem, które ze skwierczeniem strawiło organy, wypełniając powietrze duszącym zapachem koagulującego białka ludzkiego.
- Zapamiętajcie jaki los czeka zdrajców. Nie znamy dla nich litości - zagrzmiał do tłumu po raz ostatni. Chciał, by wszyscy czuli ten zapach, zapach krwi, rozprutych wnętrzności i śmierci, by utrwalili go w swoich pamięciach i drżeli na samo wspomnienie. By sami równie bezwzględnie podchodzili do aktów zdrady i za bardzo bali się konsekwencji, by sami się do niej uciekać, niezależnie od okoliczności, niezależnie od pokus. - Sprzątnijcie plac. Ciała zawieście przed ratuszem, niech rozdziobią je kruki. Po tygodniu zdejmiecie je i spalicie, bez pochówku - zwrócił się do strażników, wydając im ostatnie już tego dnia dyrektywy. Rozważał opcję pozostawienia ciał na widoku aż do kompletnego ich rozkładu, ale w przyszłym nowiu miał się odbyć dzień targowy. Za bardzo lubił tę okolicę, by psuć przyjemne wydarzenie smrodem zaawansowanych procesów gnilnych.
- Corneliusie, dziękuję za pomoc - za zwrócenie uwagi na nowych mieszkańców, za sprawne ich przesłuchanie, za wygłoszenie płomienistej przemowy, za zagranie na odpowiednich emocjach ludzi prostych. - Będziemy w kontakcie - uścisnął dłoń mężczyzny w geście szczerego podziękowania. Miał nadzieję, że pan Sallow nie miał słabego żołądka, a sceny z dzisiejszego dnia nie odbiorą mu apetytu na kolację. On sam zgłodniał już porządnie. Skinął głową Corneliusowi w ramach pożegnania i powrócił do Bulstrode Park, pewny tego, że ten dzień na długo zapisze się w pamięci mieszkańców Markyate.
| na dom de Purów nakładam Tenuistis i Nierusz, do przemowy: perswazja I, kłamstwo II
| zt x 2
- Wielka szkoda - westchnął utrapiony na rewelacje Corneliusa. Jakaś drobna jego część liczyła na to, że właśnie trafili na cienką nitkę, która doprowadzi ich do kłębka, którego wszyscy szukali, lecz przeważająca, realistyczna część jego jestestwa odmawiała mu prawa do rozczarowania, mówiąc, że od początku było to mało prawdopodobne. - Być może za jakiś czas któryś z naszych przyjaciół natrafi na wspomnianego pana Cartera - mieli jedno nazwisko, to był całkiem obiecujący start. Być może przyjdzie im czekać długo na pojawienie się wspomnianej persony w ich zasięgu, ale jeśli to nastąpi - będą wiedzieli, będą gotowi. Był cierpliwym człowiekiem, potrafił czekać naprawdę bardzo długo.
Bulstrode spojrzał na Lavinię z jawną dezaprobatą i pokręcił głową niczym ojciec rozczarowany wybrykami niesfornego dziecka. Powiódł wzrokiem ponownie do Sallowa, który planował już kolejne kroki w oparciu o wydobyte z głowy czarownicy wspomnienia osób, którym niesłusznie pomogła.
- Spisałeś się, Corneliusie. Jestem pewny, że Tower już wkrótce przywita nowych gości, a Ministerstwo doceni twe trudy w walce w demaskowaniu zdrajców i oszustów - już niegdyś wróżył rzecznikowi wielką karierę i świetlaną przyszłość, a teraz miał naoczne dowody jego absolutnego oddania sprawie, która i jego własnemu sercu była bliska. Nie bał się ubrudzić sobie rąk; podobna bezwzględność była niezbędna w drodze na szczyt. Uśmiechnął się krótko, zadowolony z faktu, że przemówi do ludu. Wysłannik z Ministerstwa, to musiało pobudzić ich wyobraźnię i nadać wydarzeniu poważniejszą rangę.
- Zabezpieczcie dom, nikt nieupoważniony ma nie wchodzić do środka. Po egzekucji przeszukacie każdy zakamarek, zajrzycie do każdej szafki, pod każdy mebel, za każdy obraz - nakazał swoim ludziom, by zyskać pewność, że nie pozostawią po sobie żadnych nieodkrytych dowodów na powiązania de Purów z kimś jeszcze. Byli na tyle nieostrożni, by wzbudzić podejrzenia, więc może i na tyle, by być w posiadaniu kompromitujących ich dokumentów? Maghnus uniósł różdżkę, by w skupieniu wykonać serię zamaszystych gestów, linii pionowych i poziomych obejmujących całe wnętrze domu, linii tkających niewidoczną sieć, która miała zabezpieczyć budynek przed możliwością posiłkowania się teleportacją w tym miejscu. Gdy uznał, że zakończył operacje z nakładaniem Tenuistis, płynnie przeszedł do Nierusz, pragnąc natychmiastowo uzyskać informację na wypadek wtargnięcia na teren osoby niepowołanej. Skierował różdżkę na swój kieszonkowy zegarek, który zawsze mu towarzyszył - nieproszony gość miał wywołać nagrzanie się tarczy zegarka, co ciężko byłoby mu przeoczyć. Wykończył zaklęcie trzema płynnymi gestami obejmującymi oklejone wzorzystą tapetą ściany. Czuł delikatne szarpnięcia białej magii, którą przyzywał i formował pod swoje dyktando, postanawiając dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Rozpoczęły się przygotowania, lecz to nie zaprzątało już głów Maghnusa ani Corneliusa, którzy przy rozmowie o sytuacji geopolitycznej regionu raczyli się rozgrzewającymi trunkami w karczmie nieopodal placu, na którym kluczowym punktem stał się teraz wysoki podest z podwójną szubienicą. Widok ciekawił coraz więcej gapiów, z których większość właściwie nie potrzebowała dodatkowej zachęty, by kręcić się w okolicy i czekać na spektakl, który zbliżał się wielkimi krokami. Kilku strażników udało się w najdalsze zakamarki miasteczka, by i tam dotarła wieść o egzekucji. Widownię mieli liczną.
Maghnus przesuwał spojrzeniem po twarzach zebranych poniżej podestu ludzi, starał się wyłapać emocje malujące się na ich oczach, którymi wpatrywali się w przemawiającego Corneliusa, niemalże spijając z jego ust każde słowo. Nie potrafił im się dziwić, był wytwornym mówcą, z którego umiejętności korzystał sam Minister Magii. Poczekał, aż słowa Sallowa zapadną wszystkim głęboko w pamięć i wystąpił do przodu, by raz jeszcze omieść spojrzeniem piwnych tęczówek zwrócone ku niemu twarze, oczekujące niecierpliwie drugiego aktu tego wyjątkowego teatrum. Nie zamierzał dłużej kazać im czekać.
- Mieszkańcy Markyate - zwrócił się do nich bardziej osobiście, pragnąc odwołać się do bliższych więzi lorda z podwładnymi. Złota brosza w kształcie maski, wbita w połę płaszcza, pobłyskiwała w jesiennym słońcu. Nie musiał się przedstawiać, znali jego tożsamość, bezbłędnie łącząc odpowiednie imię z sylwetką na podwyższeniu. - Wiecie doskonale, że los tej społeczności jest bliski memu sercu, a sam odwiedzam te strony regularnie od ponad dwóch dekad, odkąd mój ojciec, lord Harfang Bulstrode, pokazał mi uroki tego wyjątkowego miejsca po raz pierwszy. Miałem wtedy zaledwie siedem lat, a do tej pory pamiętam ujmującą gościnność, z jaką przyjęto nas w dniu targowym - nawiązał do odległych wspomnień, pragnąć przywołać odrobinę nostalgii. Starsi mieszkańcy miasteczka z pewnością doskonale pamiętali młode szlachciątko z purpurowej szacie. - Wielce zasmuciły mnie doniesienia, jakoby właśnie tu miały się skrywać wrogie jednostki, snujące podstępne plany dołączenia do partyzantów zdrajcy, Harolda Longbottoma i działania na szkodę lokalnej społeczności - szafował półprawdami, naginając oszczędne fakty do tworzonego obrazka, który miał się jawić w oczach mieszkańców Markyate jako jasny jak słońce i całkowicie klarowny. - Niestety bliskość Londynu sprawia, że zbiegający niczym szczury rebelianci wkraczają na nasze ziemie. Nie dalej jak dziesięć nocy temu wraz z moimi kuzynami oraz dzielnymi ludźmi, pragnącymi przyłożyć swe różdżki do walki o lepszą przyszłość rozbiliśmy skryte w Ferrels Wood obozowisko - przerwał na chwilę, pozwalając wieściom o triumfie wywołać odpowiednie wyobrażenia. - Zachowajcie szczególną czujność, miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, a gdy tylko w waszym otoczeniu pojawi się ktokolwiek obcy, zdarzy się cokolwiek podejrzanego, cokolwiek odbierającego od normy, informujcie niezwłocznie nas, lordów tych ziem, byśmy mogli jak najszybciej zadbać o wasze bezpieczeństwo. Nie bójcie się zgłaszać nawet spraw pozornie błahych, nie ignorujcie nawet najdrobniejszego sygnału ostrzegawczego. Lepiej wykazać się nadgorliwością niż pozwolić żmijom kłębić się tuż pod naszymi nosami. Pamiętajcie proszę, że za to, co dzieje się wokół, wszyscy razem ponosimy zbiorową odpowiedzialność - zakończył swą przemowę, apelując do społeczności o uprzejme donoszenie o wszelkich nieprawidłowościach. Chciał rozbudzić w nich poczucie wspólnoty, poczucie obowiązku do dbania o coś więcej niż wyłącznie własny interes. Miał nadzieję, że słowa Sallowa i jego własne odniosą odpowiednie efekty.
- Za swe przewiny przeciwko Markyate, przeciwko Ministerstwu Magii i przeciwko całej społeczności czarodziejskiej, kara może być tylko jedna. Lavinia de Pur oraz Edward de Pur poniosą śmierć godną zdrajców - oznajmił, przestępując krok w prawą stronę, by oczy wszystkich zwróciły się ku zbudowanej szubienicy. Z mechanizmem podciągającym linę, bez zapadki czy stołka, bez możliwości uzyskania łaski od grawitacji, która pod wpływem nagłego szarpnięcia i ciężaru własnego ciała miałaby złamać im karki. Szmer rozległ się wśród zebranych, a Maghnus zdusił w sobie narastające uczucie satysfakcji. - Jak zapewne wiecie, drodzy mieszkańcy Markyate, w czasach sir Dagoneta, protoplasty rodu Bulstrode, protektora Bedfordshire, Hertfordshire oraz Northamptonshire, śmierć przez ścięcie była uważana za akt łaski. Czy Lavinia i Edward na nią zasługują? - zapytał, zwróciwszy się do tłumu, z którego rozbrzmiało głośne buczenie. Uśmiechnął się krótko. - Nie mogę odmówić wam racji i właśnie dlatego, oddając hołd memu przodkowi i lordowi nestorowi, działając z jego upoważnienia, skazuję Lavinię de Pur i Edwarda de Pur na śmierć przez powieszenie i wypatroszenie - zakończył swą przemowę donośnym głosem, a zebrani naokoło podestu ludzie ryknęli z uciechy, głodni krwawego widowiska, jakie miał im zaserwować. Maghnus skinął głowom strażnikom, którzy założyli pętle na szyje zdrajców i przekręcili drewnianą korbę koła, które naprężyło i pociągnęło liny. Dwa ciała dyndały przez parę chwil, bezradnie machając nogami w powietrzu, a tłum wiwatował. - Wykonać - rozkazał Bulstrode dwójce strażników, którzy szybkim krokiem podeszli do ofiar i ostrymi jak brzytwa nożami rozpłatali ich okrywy cielesne, zaczynając od dolnych partii brzucha, a kończąc na granicy wyznaczonej przez mostek. Krew bluzgnęła, zalewając drewniane deski, wnętrzności wypadły z rozciętych powłok i zwisały, wciąż zakotwiczone w ciałach, które drgały w konwulsjach wywołanych bólem i przerażeniem - ale wciąż żyły. Tłuszcza wyła wniebogłosy, niektórzy odwracali spojrzenia w bok, nie mogąc znieść brutalnego teatrum, inni wpatrywali się w rozgrywające się szybko sceny jak zaczarowani. Kolejne nieznaczne skinienie głowy Maghnusa i strażnicy wykonali krótkie gesty różdżkami, a niewidzialna siła szarpnęła wnętrzności, wyrywając je niczym drzewo, wraz z korzeniami, by następnie wylądować z plaśnięciem w rozpalonym na skraju podestu ogniskiem, które ze skwierczeniem strawiło organy, wypełniając powietrze duszącym zapachem koagulującego białka ludzkiego.
- Zapamiętajcie jaki los czeka zdrajców. Nie znamy dla nich litości - zagrzmiał do tłumu po raz ostatni. Chciał, by wszyscy czuli ten zapach, zapach krwi, rozprutych wnętrzności i śmierci, by utrwalili go w swoich pamięciach i drżeli na samo wspomnienie. By sami równie bezwzględnie podchodzili do aktów zdrady i za bardzo bali się konsekwencji, by sami się do niej uciekać, niezależnie od okoliczności, niezależnie od pokus. - Sprzątnijcie plac. Ciała zawieście przed ratuszem, niech rozdziobią je kruki. Po tygodniu zdejmiecie je i spalicie, bez pochówku - zwrócił się do strażników, wydając im ostatnie już tego dnia dyrektywy. Rozważał opcję pozostawienia ciał na widoku aż do kompletnego ich rozkładu, ale w przyszłym nowiu miał się odbyć dzień targowy. Za bardzo lubił tę okolicę, by psuć przyjemne wydarzenie smrodem zaawansowanych procesów gnilnych.
- Corneliusie, dziękuję za pomoc - za zwrócenie uwagi na nowych mieszkańców, za sprawne ich przesłuchanie, za wygłoszenie płomienistej przemowy, za zagranie na odpowiednich emocjach ludzi prostych. - Będziemy w kontakcie - uścisnął dłoń mężczyzny w geście szczerego podziękowania. Miał nadzieję, że pan Sallow nie miał słabego żołądka, a sceny z dzisiejszego dnia nie odbiorą mu apetytu na kolację. On sam zgłodniał już porządnie. Skinął głową Corneliusowi w ramach pożegnania i powrócił do Bulstrode Park, pewny tego, że ten dzień na długo zapisze się w pamięci mieszkańców Markyate.
| na dom de Purów nakładam Tenuistis i Nierusz, do przemowy: perswazja I, kłamstwo II
| zt x 2
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miasteczko Markyate
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Hertfordshire