Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset
Wieś Farleigh Hungerford
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wieś Farleigh Hungerford
Mała, skromna wieś na północnym-wschodzie Somerset, położona blisko granicy z hrabstwem Wiltshire, zamieszkała przez mugoli, jak i czarodziejów trudniących się rolnictwem oraz hodowlą bydła. Zabudowania ciągną się wzdłuż głównej ulicy oraz rzeki Frome, a krajobraz wieńczą ruiny rozległego zamczyska. Można tam spotkać pałętające się duchy, opowiadające historie z czternastego wieku tyczące się budowli i okolic, a także najważniejszych wydarzeń historycznych tego regionu. Wokół wsi znajduje się pełno pól rolnych, przecinanych pastwiskami, po których pałętają się stada krów. Od wschodu ziemie przylegają do rozległego lasu, gdzie znajduje się niebezpieczny, skalisty wąwóz powstały w wyniku dawnego pojedynku między dwójką potężnych czarodziejów.
The member 'Rosemary Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Szła, wpatrując się w ziemie pod nogami z koszykiem dzierżonym w dłoni, pochłonięta myślami, które ją przepełniały. Sprzeczne i chaotyczne, dziś jakoś nie chciały się uporządkować. Czuła się zmęczona, całą nocą, którą spędziła z Djilią na rękach, kiedy mała zanosiła się płaczem z niewiadomego powodu. Martwiła się o nią, lecz rano uzdrowiciel z Leczniczy uspokoił ją, bo małej nic nie dolegało. Zwykle ciche niemowlę, dziś po prostu miało gorszą nockę, była marudna, bo mogła, jak to usłyszała. Uśmiechem skwitowała, że tak małe dziecko, nie może być wiecznie ciche, że czasami musi pokazać ile sił ma w małych płucach. Zapewnienia odpędziły troski, ale nie ukoiły zmęczenia, które zalewało ciało i burzyło myśli.
Mimo to nie zamierzała porzucić planów, zwłaszcza że specjalnie dla niej panna Sprout fatygowała się w pobliże Doliny, będąc dla niej wyrozumiała. Nie mogła przecież zniknąć na pół dnia, musiała pozostać w pobliżu, mimo że serce rwało się ku wolności. Szła w kierunku miejsca, którego już dawno nie odwiedzała, odkąd ostatni raz zamieniła kilka zdań z Williamem Moorem. Czasami zastanawiała się, czy wracał tam jeszcze, ale wolała żyć w niewiedzy. Może kiedyś jeszcze pod osłoną nocy, przysiądzie na fragmencie muru pod postacią sroki. Wypatrując znajomej już sylwetki, chociaż nie miała żadnych konkretnych słów i zdań do wymiany.
Zadarła głowę wyżej, gdy była już blisko miejsca w którym miały się spotkać. Trochę na uboczu, akurat tak, by nie rzucać się w oczy. Rosemary Sprout była jedną z niewielu dobrych dusz, które spotkała na swojej drodze i jak jeszcze mniej takich osób, ocaliła jej skórę. Była prawie pewna, że skończyłaby tragicznie albo dziś niedane im było się spotkać. Otruć się z własnej głupoty to wybitnie durna śmierć, ale całkiem możliwa w jej wykonaniu. Na szczęście ratunkiem okazała się Rosemary i obecnie miała stać się również nauczycielem, aby podobnej sytuacji więcej nie było. Nigdy nie uczyła się jakoś wybitnie chętnie, lecz kiedy czuła, że coś zagrażało jej samej, musiała zebrać się w sobie. Musiała wziąć się w garść i przyswoić wiedzę, którą ktoś zamierzał jej zaoferować.
Uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła znajomą kobietę kawałek dalej.
- Ciebie również, nawet nie wiesz jak bardzo.- uśmiech na jej ustach poszerzył się znacznie.- Dobrze, a wręcz bardzo dobrze, chociaż nieprzespana cała noc, może odciskać swe piętno mocniej, niż bym chciała.- odparła, przyznając się do swego stanu. Delikatnie przygryzła wargę, by zamaskować rozbawienie, gdy kobiece spojrzenie pomknęło na jej brzuch.- Tak, malutka jest już na świecie. Mam piękną córeczkę.- odpowiedziała, nie kryjąc szczęścia z tego powodu.- Dlatego prosiłam, byśmy spotkały się w pobliżu Doliny. Nie mogę i nie potrafię zostawiać jej jeszcze samej na dłużej. Chociaż wiem, że nic jej się nie stanie, że czuwa nad nią osoba, której zawierzę życie... to po prostu się nie da.- czuła, że panna Sprout ją zrozumie, nawet jeśli nie miała swoich dzieci. Przynajmniej tak myślała, lecz nie miała pewności.- Ale powiedz mi, proszę, jak sama się miewasz? Jak mijają ci dni? Ile jeszcze osób uratowałaś przed otruciem się? – spytała z rozbawieniem, wbijając w kobietę uważne spojrzenie.
| rzut na zbieranie owoców leśnych st 50 - zielarstwo I, szczęście I (+5)
Mimo to nie zamierzała porzucić planów, zwłaszcza że specjalnie dla niej panna Sprout fatygowała się w pobliże Doliny, będąc dla niej wyrozumiała. Nie mogła przecież zniknąć na pół dnia, musiała pozostać w pobliżu, mimo że serce rwało się ku wolności. Szła w kierunku miejsca, którego już dawno nie odwiedzała, odkąd ostatni raz zamieniła kilka zdań z Williamem Moorem. Czasami zastanawiała się, czy wracał tam jeszcze, ale wolała żyć w niewiedzy. Może kiedyś jeszcze pod osłoną nocy, przysiądzie na fragmencie muru pod postacią sroki. Wypatrując znajomej już sylwetki, chociaż nie miała żadnych konkretnych słów i zdań do wymiany.
Zadarła głowę wyżej, gdy była już blisko miejsca w którym miały się spotkać. Trochę na uboczu, akurat tak, by nie rzucać się w oczy. Rosemary Sprout była jedną z niewielu dobrych dusz, które spotkała na swojej drodze i jak jeszcze mniej takich osób, ocaliła jej skórę. Była prawie pewna, że skończyłaby tragicznie albo dziś niedane im było się spotkać. Otruć się z własnej głupoty to wybitnie durna śmierć, ale całkiem możliwa w jej wykonaniu. Na szczęście ratunkiem okazała się Rosemary i obecnie miała stać się również nauczycielem, aby podobnej sytuacji więcej nie było. Nigdy nie uczyła się jakoś wybitnie chętnie, lecz kiedy czuła, że coś zagrażało jej samej, musiała zebrać się w sobie. Musiała wziąć się w garść i przyswoić wiedzę, którą ktoś zamierzał jej zaoferować.
Uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła znajomą kobietę kawałek dalej.
- Ciebie również, nawet nie wiesz jak bardzo.- uśmiech na jej ustach poszerzył się znacznie.- Dobrze, a wręcz bardzo dobrze, chociaż nieprzespana cała noc, może odciskać swe piętno mocniej, niż bym chciała.- odparła, przyznając się do swego stanu. Delikatnie przygryzła wargę, by zamaskować rozbawienie, gdy kobiece spojrzenie pomknęło na jej brzuch.- Tak, malutka jest już na świecie. Mam piękną córeczkę.- odpowiedziała, nie kryjąc szczęścia z tego powodu.- Dlatego prosiłam, byśmy spotkały się w pobliżu Doliny. Nie mogę i nie potrafię zostawiać jej jeszcze samej na dłużej. Chociaż wiem, że nic jej się nie stanie, że czuwa nad nią osoba, której zawierzę życie... to po prostu się nie da.- czuła, że panna Sprout ją zrozumie, nawet jeśli nie miała swoich dzieci. Przynajmniej tak myślała, lecz nie miała pewności.- Ale powiedz mi, proszę, jak sama się miewasz? Jak mijają ci dni? Ile jeszcze osób uratowałaś przed otruciem się? – spytała z rozbawieniem, wbijając w kobietę uważne spojrzenie.
| rzut na zbieranie owoców leśnych st 50 - zielarstwo I, szczęście I (+5)
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Eve Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Choć całe swoje życie poświęciła, by być głosem, dziś i, miała nadzieję, w przyszłości, Ptasiego Radia, tak z dumą niosła swoje nazwisko i wszystko, co się z nim wiązało. Brudne od ziemi dłonie nigdy nie były dla niej ujmą, podobnie plamy i pył na ogrodowych sukienkach, kolanach i trzewikach - jej los splótł się z naturą, z jej pięknem i dzikością, z korzeniami zaglądającymi w głąb i gałęziami wyciągającymi się ku słońcu. W zieleni i gąszczu odnajdywała się doskonale, dlatego nikt nie musiał jej przekonywać, żeby zmieniła na kilka dłuższych chwil okolicę i pojawiła się w Dolinie Godryka, gdzie czekała na nią Eve. Jej twarz powitała z uśmiechem, niemal od razu przypominając sobie ich pierwsze spotkanie - przebiegło w podobnych okolicznościach, choć wtedy spotkały się przypadkiem, łutem szczęścia splatając swój los niespodziewanym ratunkiem. Pamiętała strach, który wypełnił ją całą, kiedy zobaczyła, jak Eve sięga ku niewielkiej krzewince pokrzyku. Zielarze, nawet zaczynający nauki, wiedzieli, że ta roślina miała dwojaką naturę - liście i górne części pędów mogły służyć leczniczo, ale owoce niczego kojącego w sobie nie niosły. Chyba że ktoś szukał ukojenia w bolesnej śmierci po otruciu wilczymi jagodami.
Dziś młoda dziewczyna wyglądała tak samo jak wtedy, gdy spotkały się po raz pierwszy, choć dziś towarzyszyło jej głębokie zmęczenie i bladość cery, która nawet teraz, wczesną jesienią, nie powinna tak obciążać jej policzków i powiek. W jej radości ze spotkania jednak kryła się też troska, kiedy intuicja niemo podpowiadała, że Eve wciąż powinna nosić pod sercem swoje dziecko. Romy nie była jednak pewna, czy powinna o to pytać, w gruncie rzeczy mogła pomylić miesiące i źle policzyć teoretyczny czas rozwiązania. Uśmiechnęła się niepewnie słysząc o córce, której płacz zakłócał już matczyny sen, szczęście z jej powicia wiło się w jej wnętrzu ze zmartwieniem i obawą, żadne nie chciało dać za wygraną, dopóki Eve nie pokazała jej, jak szczęśliwa była. Bladość cery oddała na chwilę miejsce kolorom, szybszemu biciu serca.
- Tak się cieszę, Eve! - odpowiedziała szczerze, przeganiając resztki obaw, łagodnie obejmując dłoń młodej mamy swoją dłonią. - Och, daj spokój, nie tłumacz się! Wiesz, że zawsze chętnie się z tobą spotkam gdziekolwiek będziesz miała ochotę. To przyjemny zakątek, znalazłam orzechy laskowe - pochyliła się i ujęła w dłonie orzeszki z zielonymi, postrzępionymi czapeczkami, które od razu włożyła do koszyka Eve. - Pierwszy łup za tobą. Chodź, przejdziemy się, opowiesz mi wszystko o małej, bo aż płonę z ciekawości! - zaproponowała jej swoje lewe ramię, przekładając swój koszyk do prawej dłoni. Eve mogła się na niej wesprzeć. - U mnie? Polubiłam się z rutyną, audycje o poranku i pod wieczór dają mi sztywną ramę, na której mogę budować swoje codzienne obowiązki. Każdego dnia praktycznie dzieje się to samo, więc nie za wiele ci opowiem. Ratować przed nieokiełznaną siłą natury mogę tylko siebie, kiedy przycinam przed zimą agrestowe pędy... - zmarszczyła delikatnie brwi, jakby wciąż zastanawiała się, co mogłaby dodać. Ostatnio działo się sporo, ale gdy wracała do domu, napięcie opadało i potrzeba przygotowania się do następnego dnia zaganiała nowości w ciemny kąt. - Jak ma na imię? Jaka jest? Dopiero poznaje świat, na pewno nie pasuje jej jego różnorodność, kiedy pod sercem swojej mamy było o wiele spokojniej, co? - uśmiechnęła się do młodej Doe.
Kryła, że w serce wbijała się igła zazdrości i że najprawdopodobniej znów zostawi po sobie krwawiącą odrobinę ranę.
Dziś młoda dziewczyna wyglądała tak samo jak wtedy, gdy spotkały się po raz pierwszy, choć dziś towarzyszyło jej głębokie zmęczenie i bladość cery, która nawet teraz, wczesną jesienią, nie powinna tak obciążać jej policzków i powiek. W jej radości ze spotkania jednak kryła się też troska, kiedy intuicja niemo podpowiadała, że Eve wciąż powinna nosić pod sercem swoje dziecko. Romy nie była jednak pewna, czy powinna o to pytać, w gruncie rzeczy mogła pomylić miesiące i źle policzyć teoretyczny czas rozwiązania. Uśmiechnęła się niepewnie słysząc o córce, której płacz zakłócał już matczyny sen, szczęście z jej powicia wiło się w jej wnętrzu ze zmartwieniem i obawą, żadne nie chciało dać za wygraną, dopóki Eve nie pokazała jej, jak szczęśliwa była. Bladość cery oddała na chwilę miejsce kolorom, szybszemu biciu serca.
- Tak się cieszę, Eve! - odpowiedziała szczerze, przeganiając resztki obaw, łagodnie obejmując dłoń młodej mamy swoją dłonią. - Och, daj spokój, nie tłumacz się! Wiesz, że zawsze chętnie się z tobą spotkam gdziekolwiek będziesz miała ochotę. To przyjemny zakątek, znalazłam orzechy laskowe - pochyliła się i ujęła w dłonie orzeszki z zielonymi, postrzępionymi czapeczkami, które od razu włożyła do koszyka Eve. - Pierwszy łup za tobą. Chodź, przejdziemy się, opowiesz mi wszystko o małej, bo aż płonę z ciekawości! - zaproponowała jej swoje lewe ramię, przekładając swój koszyk do prawej dłoni. Eve mogła się na niej wesprzeć. - U mnie? Polubiłam się z rutyną, audycje o poranku i pod wieczór dają mi sztywną ramę, na której mogę budować swoje codzienne obowiązki. Każdego dnia praktycznie dzieje się to samo, więc nie za wiele ci opowiem. Ratować przed nieokiełznaną siłą natury mogę tylko siebie, kiedy przycinam przed zimą agrestowe pędy... - zmarszczyła delikatnie brwi, jakby wciąż zastanawiała się, co mogłaby dodać. Ostatnio działo się sporo, ale gdy wracała do domu, napięcie opadało i potrzeba przygotowania się do następnego dnia zaganiała nowości w ciemny kąt. - Jak ma na imię? Jaka jest? Dopiero poznaje świat, na pewno nie pasuje jej jego różnorodność, kiedy pod sercem swojej mamy było o wiele spokojniej, co? - uśmiechnęła się do młodej Doe.
Kryła, że w serce wbijała się igła zazdrości i że najprawdopodobniej znów zostawi po sobie krwawiącą odrobinę ranę.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mimo dominującego zmęczenia, które zafundowała jej Gilly, spoglądała na Rosemery z pogodnością. Pluła sobie w brodę teraz, że to nie ją poinformowała o tej wieści, zamiast marnować papier na list, który nigdy nie doczekał się odpowiedzi. To od panny Sprout mogła dostać tak potrzebne wtedy słowa wsparcia. Niestety czasu nie mogła cofnąć, ale teraz, chociaż czuła się jakoś podniesiona na duchu. Brakowało jej w życiu tak ciepłych osób, takich, które tą radością obdarzą ją bez przymusu. Mogła je policzyć na palcach jednej ręki albo może dwóch, lecz nadal nie była to pokaźna liczba.
Zerknęła na kobiecą dłoń, która zamknęła się na jej. Obróciła ją powoli, by uścisnąć w odpowiedzi, szukając tego wsparcia, którym tak po prostu została teraz obdarowana.
- Dziękuję.- odparła, naprawdę wdzięczna, że nie musiała się tłumaczyć, że pewne ograniczenia były przyjęte, tak po prostu. Odzwyczaiła się od tego, że nie musiała wyjaśniać najbardziej oczywistych rzeczy.- Nawet nie wiesz, jak dobrze to słyszeć. Brakowało mi twojego ciepła i łagodności Rosemery.- uśmiechnęła się do niej ładnie i szczerze.- Ale również dobrze to słyszeć, bo będę miała do ciebie wielką prośbę.- dodała troszkę niepewnie, czy powinna mówić to tak bezpośrednio.
Spojrzała na znalezisko kobiety, które wsadziła do jej koszyka. Chciała się sprzeciwić, ale zaraz powstrzymała się i kiwnęła tylko głową w niemym podziękowaniu. Wiedziała, że Sprout nie przyjęłaby odmowy nawet w takiej błahej sprawie.
- Orzechy laskowe, mówisz.- rzuciła pod nosem, gdy kawałek dalej znalazła te same orzeszki.- To te same, prawda? – spytała dla potwierdzenia, ale wyglądały identycznie. Przyjrzała im się jeszcze dla pewności, zanim umieściła je w koszyku. Miała większą szansę otruć się jednak przez przypadek. Musiała pogłębić swą wiedzę, bo niepewne czasy najpewniej nie opuszczą jej rodziny nigdy. Konieczność radzenia sobie i korzystania z darów natury, było teraz cenniejsze, niż kiedyś.
Ujęła ją pod ramię, przyjmując oferowaną pomoc. Nie do końca jej potrzebowała, ale starała się nie odtrącać takich gestów. Poza tym często kręciło jej się w głowie, jakby organizm nie do końca wrócił do formy. Słuchała z uwagą, jak kobieta opowiada o tym, co wydarzyło się u niej, odkąd się widziały. Kiedyś nie lubiła rutyny, ale przy małym dziecku była nie do ominięcia, jak i ułatwiała codzienność. Musiała się więc z nią polubić i zaakceptować.
- Więcej nie trzeba. Wystarczy, że teraz wiem, że nadal robisz to, co tak uwielbiasz.- stwierdziła z zadowoleniem. Pamiętała, że Rosemery działała aktywnie w radiu jako spikerka i żałowała, że nie mieli odbiornika, bo chętnie posłuchałaby.- To bardzo konkretna walka.- dodała zaraz, gdy usłyszała o agrestowych pędach.- Ale dobrze, że nie spotykasz na swojej drodze więcej takich okropnych sierot, jak ja, które próbują się otruć nieświadomie.- parsknęła cichym śmiechem.
Uśmiechnęła się zaraz, kiedy padły pytania o małą.
- Nazywa się Djilia Marcia, ale przez to, że Anglikom jakoś dziwnie ciężko jest powiedzieć Djilia z poprawnym akcentem, to pieszczotliwie przez moich przyjaciół nazywana jest Gilly. Jest cudowna, prześliczna i do dzisiejszej nocy, byłabym gotowa powiedzieć, że to najgrzeczniejsze dziecko, jakie widziałam. Niestety pokazała swój charakterek i coś jej wyraźnie nie odpowiadało.- nakreśliła trochę sylwetkę swej córeczki.- Więc zdecydowanie lepiej było jej wcześniej, zanim pojawiła się na świecie.- dodała zaraz z nieblaknącym uśmiechem.
Zerknęła na kobiecą dłoń, która zamknęła się na jej. Obróciła ją powoli, by uścisnąć w odpowiedzi, szukając tego wsparcia, którym tak po prostu została teraz obdarowana.
- Dziękuję.- odparła, naprawdę wdzięczna, że nie musiała się tłumaczyć, że pewne ograniczenia były przyjęte, tak po prostu. Odzwyczaiła się od tego, że nie musiała wyjaśniać najbardziej oczywistych rzeczy.- Nawet nie wiesz, jak dobrze to słyszeć. Brakowało mi twojego ciepła i łagodności Rosemery.- uśmiechnęła się do niej ładnie i szczerze.- Ale również dobrze to słyszeć, bo będę miała do ciebie wielką prośbę.- dodała troszkę niepewnie, czy powinna mówić to tak bezpośrednio.
Spojrzała na znalezisko kobiety, które wsadziła do jej koszyka. Chciała się sprzeciwić, ale zaraz powstrzymała się i kiwnęła tylko głową w niemym podziękowaniu. Wiedziała, że Sprout nie przyjęłaby odmowy nawet w takiej błahej sprawie.
- Orzechy laskowe, mówisz.- rzuciła pod nosem, gdy kawałek dalej znalazła te same orzeszki.- To te same, prawda? – spytała dla potwierdzenia, ale wyglądały identycznie. Przyjrzała im się jeszcze dla pewności, zanim umieściła je w koszyku. Miała większą szansę otruć się jednak przez przypadek. Musiała pogłębić swą wiedzę, bo niepewne czasy najpewniej nie opuszczą jej rodziny nigdy. Konieczność radzenia sobie i korzystania z darów natury, było teraz cenniejsze, niż kiedyś.
Ujęła ją pod ramię, przyjmując oferowaną pomoc. Nie do końca jej potrzebowała, ale starała się nie odtrącać takich gestów. Poza tym często kręciło jej się w głowie, jakby organizm nie do końca wrócił do formy. Słuchała z uwagą, jak kobieta opowiada o tym, co wydarzyło się u niej, odkąd się widziały. Kiedyś nie lubiła rutyny, ale przy małym dziecku była nie do ominięcia, jak i ułatwiała codzienność. Musiała się więc z nią polubić i zaakceptować.
- Więcej nie trzeba. Wystarczy, że teraz wiem, że nadal robisz to, co tak uwielbiasz.- stwierdziła z zadowoleniem. Pamiętała, że Rosemery działała aktywnie w radiu jako spikerka i żałowała, że nie mieli odbiornika, bo chętnie posłuchałaby.- To bardzo konkretna walka.- dodała zaraz, gdy usłyszała o agrestowych pędach.- Ale dobrze, że nie spotykasz na swojej drodze więcej takich okropnych sierot, jak ja, które próbują się otruć nieświadomie.- parsknęła cichym śmiechem.
Uśmiechnęła się zaraz, kiedy padły pytania o małą.
- Nazywa się Djilia Marcia, ale przez to, że Anglikom jakoś dziwnie ciężko jest powiedzieć Djilia z poprawnym akcentem, to pieszczotliwie przez moich przyjaciół nazywana jest Gilly. Jest cudowna, prześliczna i do dzisiejszej nocy, byłabym gotowa powiedzieć, że to najgrzeczniejsze dziecko, jakie widziałam. Niestety pokazała swój charakterek i coś jej wyraźnie nie odpowiadało.- nakreśliła trochę sylwetkę swej córeczki.- Więc zdecydowanie lepiej było jej wcześniej, zanim pojawiła się na świecie.- dodała zaraz z nieblaknącym uśmiechem.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wieś Farleigh Hungerford
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset