Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Bedfordshire
Miasteczko Dunstable
AutorWiadomość
Miasteczko Dunstable
Miasteczko targowe ulokowane u podnóży wzgórz Chilterns w części zwanej Dunstable Downs, oddalone około trzydzieści mil od Londynu, stanowi trzecią największą osadę w hrabstwie Bedfordshire. Historia miasteczka sięga czasów starożytnych, bowiem zostało założone przez rzymskie legiony jako osada zwana Durocobrivae w czasach ich podbojów w Wielkiej Brytanii. Przez Dunstable przebiega najstarsza droga w kraju, Icknield Way, która również została zbudowana przez Rzymian w okresie ich panowania w regionie. Historycy i badacze wciąż przybywają do miasteczka, by szukać śladów pozostałych po tamtych czasach.
23.12.1957
Mały chłopiec przypominał na wskroś młodego Bulstrode'a. Blond loczki okalały ciepłą buzię, delikatny uśmiech kąpał się pośród połów cienkiego płaszcza, zaś błękitne oczęta wpatrywały się w lordów z nadmiarem zaciekawienia. Spojrzenie Vivienne na moment skupiło się na twarzy starszego z braci, podłapując ten krótki moment konsternacji.
Też go widział, też słyszał ckliwą opowieść o chorej matce i maleńkiej siostrze, o którą się troszczył. Byli w stanie go zrozumieć, w ten dziwny i opaczny sposób. Z goła niepoprawny i wyuzdany. Ale mogli próbować.
- Drogi chłopcze... - Ciepła miska zupy rybnej wylądowała w kościstych dłoniach chłopca, pozwalając by palce Vivienne okryte ciepłymi rękawiczkami tknęły lekko popękany naskórek dziecka. - Wszyscy zakonnicy, którzy ponoszą odpowiedzialność za krzywdy Twojej rodziny, zostaną ukarani. A Ty, jeśli tylko potrzebowałbyś naszej pomocy... zawsze ją znajdziesz. - Czcze gadanie, ale ciepłość głosu ukryła pod maską delikatności zakłamanie. Propaganda docierała najlepiej do najmłodszych, zaś ci stanowili fundament przyszłego społeczeństwa. Rycerze wiedzieli o tym najlepiej i choć kłamstwo nie stanowiło niezrozumienie, nie potrafiła mówić tego bez krzty zawahania.
Niektóre spojrzenia, niektóre wspomnienia bliskich osób - to wszystko kazało jej się zastanawiać, nawet jeśli brała pod rozwagę słowa innych i je akceptowała.
Chociażby słowa brata.
- Drogi Maghnusie, przywołaj tutaj szanowne kuzynki. Mnie nie posłuchają, a mogłyby się zająć czymś bardziej pożytecznym niż... plotkowanie. - Kąśliwość języka przerwała na moment prymitywnie kiełkujące błagania o jedzenie, ale nie na długo, gdy do ucha dotarły kolejne dziecięcy głosy. Kompot z suszu cieszył się dziecięcym powodzeniem, kusząc ciepłem i słodkością. Nic wszak dziwnego, nic zaskakującego. Dzieci lgnęły do małych uciech, krótkiej ucieczki od świata śmierci i wrogości. Czegoś, co ona rozumiała zza grubych ścian rodowego dworku, a jednak także tkliwie odczuwała. Jak każdy, nawet jej gruboskórny, podziwiany brat.
- Mieszkańcy- kochane dzieci i dzielni dorośli. - Czerpak - chochla, zwał jak zwał - wylądował zamachnięciem w dłoni kuzynki, zaś podniesiony ton Vivienne rozniósł się pośród stojących wokół mieszkańców Dunstable. - Niech najbliższy czas będzie dla was momentem odpoczynku i wspomnieniami świąt spędzonych z rodziną! My, wasi lordowie, którzy zawsze chcemy waszego dobra, zadbamy aby zakon nie odebrał wam chociaż tego. Niech najbliższe dni będą czasem odpoczynku, w czym pomogą wam nasze dary. Niech najbliższe dni pokażą, że nie da się stłamsić bijących w was serc. Cieszcie się chwilami z rodziną, cieszcie się ciepłem posiłków i bliskością ważnych osób. - Przełknięcie śliny zwieńczyło krótką przerwę na odetchnięcie, zaś rudawe fale zatańczyły na połach granatowego płaszcza w momencie, w którym błękitne spojrzenie wędrowało po wpatrzonych w nią twarzach. - To dla nas wasze dobro jest najważniejsze. To na nas możecie liczyć; do nas kierujcie swoje gorejące serca. Nie pozwolimy, by ZAKON zabrał wam najważniejsze - rodziny, bliskich i godność. A teraz - smacznego i uśmiechów na twarzach, choć na moment, w ten trudny czas. - Słodki uśmiech, perfekcyjnie stylizowany na milutką panienkę zwieńczył wszystko, zaś całe przedstawienie dosadnie dokończyła pochwyceniem na ręce małego dziecka, które uścisnęła, wracając do stanowisk pod ratuszem, gdzie reszta rodziny i służba pomagała w rozdawaniu jedzenia. Bąbel był zawsze dobrą ozdobą, jeszcze lepszym obiektem propagandy.
A może to jego matka, która patrzyła się na całość niczym na merlinowski obrazek?
Mały chłopiec przypominał na wskroś młodego Bulstrode'a. Blond loczki okalały ciepłą buzię, delikatny uśmiech kąpał się pośród połów cienkiego płaszcza, zaś błękitne oczęta wpatrywały się w lordów z nadmiarem zaciekawienia. Spojrzenie Vivienne na moment skupiło się na twarzy starszego z braci, podłapując ten krótki moment konsternacji.
Też go widział, też słyszał ckliwą opowieść o chorej matce i maleńkiej siostrze, o którą się troszczył. Byli w stanie go zrozumieć, w ten dziwny i opaczny sposób. Z goła niepoprawny i wyuzdany. Ale mogli próbować.
- Drogi chłopcze... - Ciepła miska zupy rybnej wylądowała w kościstych dłoniach chłopca, pozwalając by palce Vivienne okryte ciepłymi rękawiczkami tknęły lekko popękany naskórek dziecka. - Wszyscy zakonnicy, którzy ponoszą odpowiedzialność za krzywdy Twojej rodziny, zostaną ukarani. A Ty, jeśli tylko potrzebowałbyś naszej pomocy... zawsze ją znajdziesz. - Czcze gadanie, ale ciepłość głosu ukryła pod maską delikatności zakłamanie. Propaganda docierała najlepiej do najmłodszych, zaś ci stanowili fundament przyszłego społeczeństwa. Rycerze wiedzieli o tym najlepiej i choć kłamstwo nie stanowiło niezrozumienie, nie potrafiła mówić tego bez krzty zawahania.
Niektóre spojrzenia, niektóre wspomnienia bliskich osób - to wszystko kazało jej się zastanawiać, nawet jeśli brała pod rozwagę słowa innych i je akceptowała.
Chociażby słowa brata.
- Drogi Maghnusie, przywołaj tutaj szanowne kuzynki. Mnie nie posłuchają, a mogłyby się zająć czymś bardziej pożytecznym niż... plotkowanie. - Kąśliwość języka przerwała na moment prymitywnie kiełkujące błagania o jedzenie, ale nie na długo, gdy do ucha dotarły kolejne dziecięcy głosy. Kompot z suszu cieszył się dziecięcym powodzeniem, kusząc ciepłem i słodkością. Nic wszak dziwnego, nic zaskakującego. Dzieci lgnęły do małych uciech, krótkiej ucieczki od świata śmierci i wrogości. Czegoś, co ona rozumiała zza grubych ścian rodowego dworku, a jednak także tkliwie odczuwała. Jak każdy, nawet jej gruboskórny, podziwiany brat.
- Mieszkańcy- kochane dzieci i dzielni dorośli. - Czerpak - chochla, zwał jak zwał - wylądował zamachnięciem w dłoni kuzynki, zaś podniesiony ton Vivienne rozniósł się pośród stojących wokół mieszkańców Dunstable. - Niech najbliższy czas będzie dla was momentem odpoczynku i wspomnieniami świąt spędzonych z rodziną! My, wasi lordowie, którzy zawsze chcemy waszego dobra, zadbamy aby zakon nie odebrał wam chociaż tego. Niech najbliższe dni będą czasem odpoczynku, w czym pomogą wam nasze dary. Niech najbliższe dni pokażą, że nie da się stłamsić bijących w was serc. Cieszcie się chwilami z rodziną, cieszcie się ciepłem posiłków i bliskością ważnych osób. - Przełknięcie śliny zwieńczyło krótką przerwę na odetchnięcie, zaś rudawe fale zatańczyły na połach granatowego płaszcza w momencie, w którym błękitne spojrzenie wędrowało po wpatrzonych w nią twarzach. - To dla nas wasze dobro jest najważniejsze. To na nas możecie liczyć; do nas kierujcie swoje gorejące serca. Nie pozwolimy, by ZAKON zabrał wam najważniejsze - rodziny, bliskich i godność. A teraz - smacznego i uśmiechów na twarzach, choć na moment, w ten trudny czas. - Słodki uśmiech, perfekcyjnie stylizowany na milutką panienkę zwieńczył wszystko, zaś całe przedstawienie dosadnie dokończyła pochwyceniem na ręce małego dziecka, które uścisnęła, wracając do stanowisk pod ratuszem, gdzie reszta rodziny i służba pomagała w rozdawaniu jedzenia. Bąbel był zawsze dobrą ozdobą, jeszcze lepszym obiektem propagandy.
A może to jego matka, która patrzyła się na całość niczym na merlinowski obrazek?
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wypakowane jedzeniem wozy z Gerrards Cross ściągały do Dunstable od wczesnych godzin porannych. Burmistrz Sommers, na zlecenie lordów Bulstrode, osobiście nadzorował przygotowanie ciężkich ław i stołów, mających pomieścić wszystkich głodnych, których żołądki tego dnia miały zostać napełnione do syta przy jednoczesnym sączeniu do uszu propagandowych haseł. To była śmiała akcja, w której organizację zaangażowało się już dawno młode pokolenie rodu, teraz stanowiące zjednoczony front, wędrowną trupę aktorów odgrywających role swego życia.
- Nasze serca rozdziera boleśnie tragedia jaka spadła na naszą społeczność - mówił ze zbolałą miną, podając narzekającej na swój los wychudzonej kobiecie talerz z kaszą i pachnącą smakowicie potrawką z dziczyzny. - Katastrofalna wojna wywołana przez Harolda Longbottoma i jego popleczników - zostanie ostatecznie wygrana. Do tego czasu musimy być silni i wierzyć w lepsze jutro - kontynuował upolitycznione perorowanie miękkim barytonem, udoskonalając swą maskę empatii, po czym pochylił się do dziewczynki odzianej w łachmany, łamiącym głosikiem mówiącej o przeciekającym dachu. - Nie pozwolimy, by twoja rodzina cierpiała tej zimy. Zgłoś się proszę do burmistrza, podaj nazwisko i adres. Dostaniesz pomoc, jakiej potrzebujesz. Ale najpierw, zjedz coś sycącego - uśmiechnął się do niej krótko, nim wręczył jej porcję parującego gulaszu.
- Burmistrzu Sommers - przywołał do siebie mężczyznę w zimowym płaszczu, który zajęty był dotychczas wymienianiem uprzejmości z lady Rhianną Bulstrode. Marnotrawili czas, jedno i drugie. - Proszę utworzyć listę mieszkańców i ich potrzeb. Krótką i konkretną, nazwisko, adres, jakiego budulca lub jakiej pomocy potrzebują - zarządził, gdy burmistrz znalazł się tyż obok, tak śpieszno, że niemalże potknął się o własne nogi. - Tą młodą damę proszę zapytać w pierwszej kolejności - wskazał dziewczynkę, której przed chwilą wręczył posiłek i odesłał mężczyznę do działania.
- Ich niefrasobliwość nie przestaje mnie zaskakiwać - westchnął teatralnie, gdy i Vivienne zwróciła uwagę na to, że nie wszyscy przedstawiciele rodu pojęli powagę powierzonego im zadania. Przekazał Erastusowi pałeczkę do prowadzenia ugładzonych rozmów przy okazji nakładania porcji przygotowanych dań, a sam przemieścił się w kierunku nieusłuchanych kuzynek. - Rhianno, Ottilie, nie zechciałybyście przyszykować porcji puddingu chlebowego? Drobny deser w przeddzień świąt z pewnością podniesie na duchu tę uroczą społeczność - zwrócił się do krewniaczek z ujmującym uśmiechem, lecz nuta skrywana w jego głosie sugerowała natychmiastowe porzucenie czczego gadania i posłuchania jego sugestii. Szlachcianki ruszyły do dalszych ław, by rozpocząć porcjowanie puddingu, ku uciesze dzieci, które od razu je okrążyły. Sam Maghnus powrócił do czarowania ludzi czekających na potrawkę z sarniny i dzikich grzybów, u boku Lionela, który częstował społeczność gulaszem z baraniny i jagnięciny.
- Mieszkańcy Dunstable - zawtórował siostrze, gdy ta skończyła swą przemowę. - jesteśmy tu z wami, chcemy być wam wsparciem i ostoją w tych ciężkich czasach, przez które przejdziemy razem, ramię w ramię - wypowiadał okrągłe słówka jak z nut, jakby podobna równość kiedykolwiek była możliwa. - Wiemy, że jest wam ciężko. Wiemy, jak boleśnie dotknęła was wojna rozpętana przez Zakon Feniksa - nakłaniał ludność do pomruków niezadowolenia samym przywołaniem nazwy, która zasługiwała tylko na pogardę i wrogość. - Zgłoście swe najpilniejsze potrzeby burmistrzowi Sommers, który przekaże nam później listę tego, co jest niezbędne, by w waszych sercach ponownie zagościł spokój i radość - oznajmił, wskazując sylwetkę mężczyzny, który miał już przygotowane pióro i długą rolkę pergaminu. Nastąpiło poruszenie, a w tłumie rozbrzmiały słowa aprobaty.
- A czy pani też lubi kompot z suszu? - rozbrzmiał nieśmiały głosik dziecka, które wlepiło sarnie oczy w Vivienne, zupełnie jakby bliski kontakt ze szlachcianką był wydarzeniem na miarę świątecznego cudu.
Chociaż być może tak właśnie było.
| na rzecz społeczności Dunstable przekazujemy z zaopatrzenia:
produkty długotrwałe z kategorii I z października i z listopada oraz całą kategorię I z grudnia w ilości przypadającej na jedną osobę
z zapasów z października: królik (1 sztuka, suszony), jagnięcina (1 kg, suszona), wieprzowina (0,5 kg, suszona), sarnina (1 sztuka, suszona), makrela (2 sztuki, wędzone), rekin (1 kg, wędzony), ramora (2 kg, suszona), grzyby leśne (1 kg suszone)
z zapasów z listopada: pardwa (3 sztuki, wędzone), kaszanka (1 kg), szynka (400 g, wędzona), morszczuk (2 kg, wędzony), makaron (0,5 kg), ryż (1 kg)
z bieżącego zaopatrzenia z grudnia: suszone owoce (różne, 300 g), pikle warzywne różne (2 słoiki), wieprzowina (0,5 kg, świeża), wątróbka (300 g), baranina (1 kg, świeża), leszcz (1 średnia sztuka, świeży), herbata czarna (150 g + 300 g)
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nasze serca rozdziera boleśnie tragedia jaka spadła na naszą społeczność - mówił ze zbolałą miną, podając narzekającej na swój los wychudzonej kobiecie talerz z kaszą i pachnącą smakowicie potrawką z dziczyzny. - Katastrofalna wojna wywołana przez Harolda Longbottoma i jego popleczników - zostanie ostatecznie wygrana. Do tego czasu musimy być silni i wierzyć w lepsze jutro - kontynuował upolitycznione perorowanie miękkim barytonem, udoskonalając swą maskę empatii, po czym pochylił się do dziewczynki odzianej w łachmany, łamiącym głosikiem mówiącej o przeciekającym dachu. - Nie pozwolimy, by twoja rodzina cierpiała tej zimy. Zgłoś się proszę do burmistrza, podaj nazwisko i adres. Dostaniesz pomoc, jakiej potrzebujesz. Ale najpierw, zjedz coś sycącego - uśmiechnął się do niej krótko, nim wręczył jej porcję parującego gulaszu.
- Burmistrzu Sommers - przywołał do siebie mężczyznę w zimowym płaszczu, który zajęty był dotychczas wymienianiem uprzejmości z lady Rhianną Bulstrode. Marnotrawili czas, jedno i drugie. - Proszę utworzyć listę mieszkańców i ich potrzeb. Krótką i konkretną, nazwisko, adres, jakiego budulca lub jakiej pomocy potrzebują - zarządził, gdy burmistrz znalazł się tyż obok, tak śpieszno, że niemalże potknął się o własne nogi. - Tą młodą damę proszę zapytać w pierwszej kolejności - wskazał dziewczynkę, której przed chwilą wręczył posiłek i odesłał mężczyznę do działania.
- Ich niefrasobliwość nie przestaje mnie zaskakiwać - westchnął teatralnie, gdy i Vivienne zwróciła uwagę na to, że nie wszyscy przedstawiciele rodu pojęli powagę powierzonego im zadania. Przekazał Erastusowi pałeczkę do prowadzenia ugładzonych rozmów przy okazji nakładania porcji przygotowanych dań, a sam przemieścił się w kierunku nieusłuchanych kuzynek. - Rhianno, Ottilie, nie zechciałybyście przyszykować porcji puddingu chlebowego? Drobny deser w przeddzień świąt z pewnością podniesie na duchu tę uroczą społeczność - zwrócił się do krewniaczek z ujmującym uśmiechem, lecz nuta skrywana w jego głosie sugerowała natychmiastowe porzucenie czczego gadania i posłuchania jego sugestii. Szlachcianki ruszyły do dalszych ław, by rozpocząć porcjowanie puddingu, ku uciesze dzieci, które od razu je okrążyły. Sam Maghnus powrócił do czarowania ludzi czekających na potrawkę z sarniny i dzikich grzybów, u boku Lionela, który częstował społeczność gulaszem z baraniny i jagnięciny.
- Mieszkańcy Dunstable - zawtórował siostrze, gdy ta skończyła swą przemowę. - jesteśmy tu z wami, chcemy być wam wsparciem i ostoją w tych ciężkich czasach, przez które przejdziemy razem, ramię w ramię - wypowiadał okrągłe słówka jak z nut, jakby podobna równość kiedykolwiek była możliwa. - Wiemy, że jest wam ciężko. Wiemy, jak boleśnie dotknęła was wojna rozpętana przez Zakon Feniksa - nakłaniał ludność do pomruków niezadowolenia samym przywołaniem nazwy, która zasługiwała tylko na pogardę i wrogość. - Zgłoście swe najpilniejsze potrzeby burmistrzowi Sommers, który przekaże nam później listę tego, co jest niezbędne, by w waszych sercach ponownie zagościł spokój i radość - oznajmił, wskazując sylwetkę mężczyzny, który miał już przygotowane pióro i długą rolkę pergaminu. Nastąpiło poruszenie, a w tłumie rozbrzmiały słowa aprobaty.
- A czy pani też lubi kompot z suszu? - rozbrzmiał nieśmiały głosik dziecka, które wlepiło sarnie oczy w Vivienne, zupełnie jakby bliski kontakt ze szlachcianką był wydarzeniem na miarę świątecznego cudu.
Chociaż być może tak właśnie było.
| na rzecz społeczności Dunstable przekazujemy z zaopatrzenia:
produkty długotrwałe z kategorii I z października i z listopada oraz całą kategorię I z grudnia w ilości przypadającej na jedną osobę
z zapasów z października: królik (1 sztuka, suszony), jagnięcina (1 kg, suszona), wieprzowina (0,5 kg, suszona), sarnina (1 sztuka, suszona), makrela (2 sztuki, wędzone), rekin (1 kg, wędzony), ramora (2 kg, suszona), grzyby leśne (1 kg suszone)
z zapasów z listopada: pardwa (3 sztuki, wędzone), kaszanka (1 kg), szynka (400 g, wędzona), morszczuk (2 kg, wędzony), makaron (0,5 kg), ryż (1 kg)
z bieżącego zaopatrzenia z grudnia: suszone owoce (różne, 300 g), pikle warzywne różne (2 słoiki), wieprzowina (0,5 kg, świeża), wątróbka (300 g), baranina (1 kg, świeża), leszcz (1 średnia sztuka, świeży), herbata czarna (150 g + 300 g)
[bylobrzydkobedzieladnie]
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Ostatnio zmieniony przez Maghnus Bulstrode dnia 13.07.21 20:06, w całości zmieniany 1 raz
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wydawało jej się momentami, że wśród zgromadzonych jest nikła rzesza ludzi, którzy cokolwiek robią. Nawet ona - o ironio, strosząca na kanapie piórka lady - skłaniała się do robienia więcej niż zapyziały kuzyn, który żartem sięgał dna, a pracowitością mułu. W tym wszystkim dało się wyróżnić prawdziwe rodzinne podziały i różnice, na których czele stał wspólny cel.
Jakoby ten wspólny cel w ogóle ich zawiązał, gdyby nie gardłowe śmiechy przy rodzinnym stole i kilka ojcowskich głosów. Ten niski, przekształcony lekkim drżeniem tłustych fałd głosowych. Ten piskliwy, denerwujący, zawsze przemądrzały. Jeden słodziutki, należący do wiecznie niedojrzałego wuja i jeden znośny, lekko rozdrażniony i olewczy.
Kabaret i dramat jednocześnie, zwieńczony teraz pod ratuszem małego miasteczka.
Przytaknięciem zawtórowała poleceniom brata, a po ckliwej przemowie dalej dzierżyła dziecko na rękach. Już miała je oddać, strzepnąć te resztki starej wełny z jej perfekcyjnego płaszczyka. Wtem, głosik rozniósł się niczym tanie perfumy, a usta Vivienne wykrzywiły w lekkim rozczuleniu.
- Uwielbiam. - Dłoń odnalazła nalany już do małego pojemnika kompot, który podała do ust dziecka, pomagając mu się napić. - Ale ten jest dla Was. - Ciepło w jej głosie pierwszy raz od dawna nie było przerysowane, a dłoń wyzbywszy się rękawiczki, zaczęła dalej nalewać rozgrzewający napój. Gdzieś w tym wszystkim zagubiła się też matka dziecka, która znajdując się tuż obok stolików, niepewnie podeszła do lady i swojego dziecka.
- Przepraszam lady, przepraszam. - Młoda kobieta, no oko w wieku Vivienne, uniżyła się lekko zerkając na lordów ledwie przez krótką chwilę, jakby w obawie o znieważenie. - Już zabiorę synka, nie będzie szanownej lady przeszkadzał. - Czy rzeczywiście bała się o reakcje lady? Możliwe.
Z pewnością nie spodziewała się jednak prośby o opowiedzenie swojej historii, gdy na talerz obok szanowna panna Ottilie Bulstrode dokładała podwójną porcję gulaszu z sarniny. Obie - wraz z Vivienne - zasłuchały się w opowieści o stracie męża i miłości od najmłodszych lat, których owocem miało być trzymane przez Vivienne dziecko, które teraz sączyło drugą porcję kompotu.
Czy to były realne dowody na winę Zakonu? Najwidoczniej. Zdecydowanie bardziej namacalne dowody niż słowa rodziny, czy cała gorzkość, którą karmiono ją z ust działających w wojnie mężczyzn.
- Niech pani znajdzie chwilę i przybędzie do naszego dworku w nowym roku. Każdy nasz pracownik ma u nas dozgonny dług wdzięczności, pani ojciec również. - Nawet, jeśli nie wiedziała kim był. Nawet, jeśli mógł po prostu sprzątać, to gdzieś w głębi cała historia - cierpienie, przede wszystkim cierpienie wypisane na twarzy - poruszyło nawet jej serce.
- Pamiętajcie, by przekazać rodzicom, aby zgłosili się do burmistrza. Zbiera listę potrzeb, dzięki temu będziemy mogli wam pomóc. Każda strata spowodowana działalnością zakonu, zostanie wam odpłacona. - Kolejne porcje kompotu trafiały w zmarznięte ręce dzieci i młodzieży, która złaknionymi odruchami kierowała się w stronę puddingu. W tym wszystkim cel był jasny, dopiero po dłuższym czasie zauważony w każdym ze szlachciców.
Propaganda, bo wszak nie pomoc. Tak widziała poczynania swojej rodziny i reszty szlachty, którą Aquila Black zmotywowała. Czy słusznie, czy sądzi sama po sobie? Tego jeszcze nie widziała, nawet wymieniając spojrzenia z bratem.
- Tam jest pyszny pudding, a dalej gulasz z baraniny i jagnięciny. - Podpowiadała co starszym, aby ci zabierali swoje młodsze pociechy po pełny posiłek.
W imię Rycerzy, bo przecież nie dobrobytu.
Jakoby ten wspólny cel w ogóle ich zawiązał, gdyby nie gardłowe śmiechy przy rodzinnym stole i kilka ojcowskich głosów. Ten niski, przekształcony lekkim drżeniem tłustych fałd głosowych. Ten piskliwy, denerwujący, zawsze przemądrzały. Jeden słodziutki, należący do wiecznie niedojrzałego wuja i jeden znośny, lekko rozdrażniony i olewczy.
Kabaret i dramat jednocześnie, zwieńczony teraz pod ratuszem małego miasteczka.
Przytaknięciem zawtórowała poleceniom brata, a po ckliwej przemowie dalej dzierżyła dziecko na rękach. Już miała je oddać, strzepnąć te resztki starej wełny z jej perfekcyjnego płaszczyka. Wtem, głosik rozniósł się niczym tanie perfumy, a usta Vivienne wykrzywiły w lekkim rozczuleniu.
- Uwielbiam. - Dłoń odnalazła nalany już do małego pojemnika kompot, który podała do ust dziecka, pomagając mu się napić. - Ale ten jest dla Was. - Ciepło w jej głosie pierwszy raz od dawna nie było przerysowane, a dłoń wyzbywszy się rękawiczki, zaczęła dalej nalewać rozgrzewający napój. Gdzieś w tym wszystkim zagubiła się też matka dziecka, która znajdując się tuż obok stolików, niepewnie podeszła do lady i swojego dziecka.
- Przepraszam lady, przepraszam. - Młoda kobieta, no oko w wieku Vivienne, uniżyła się lekko zerkając na lordów ledwie przez krótką chwilę, jakby w obawie o znieważenie. - Już zabiorę synka, nie będzie szanownej lady przeszkadzał. - Czy rzeczywiście bała się o reakcje lady? Możliwe.
Z pewnością nie spodziewała się jednak prośby o opowiedzenie swojej historii, gdy na talerz obok szanowna panna Ottilie Bulstrode dokładała podwójną porcję gulaszu z sarniny. Obie - wraz z Vivienne - zasłuchały się w opowieści o stracie męża i miłości od najmłodszych lat, których owocem miało być trzymane przez Vivienne dziecko, które teraz sączyło drugą porcję kompotu.
Czy to były realne dowody na winę Zakonu? Najwidoczniej. Zdecydowanie bardziej namacalne dowody niż słowa rodziny, czy cała gorzkość, którą karmiono ją z ust działających w wojnie mężczyzn.
- Niech pani znajdzie chwilę i przybędzie do naszego dworku w nowym roku. Każdy nasz pracownik ma u nas dozgonny dług wdzięczności, pani ojciec również. - Nawet, jeśli nie wiedziała kim był. Nawet, jeśli mógł po prostu sprzątać, to gdzieś w głębi cała historia - cierpienie, przede wszystkim cierpienie wypisane na twarzy - poruszyło nawet jej serce.
- Pamiętajcie, by przekazać rodzicom, aby zgłosili się do burmistrza. Zbiera listę potrzeb, dzięki temu będziemy mogli wam pomóc. Każda strata spowodowana działalnością zakonu, zostanie wam odpłacona. - Kolejne porcje kompotu trafiały w zmarznięte ręce dzieci i młodzieży, która złaknionymi odruchami kierowała się w stronę puddingu. W tym wszystkim cel był jasny, dopiero po dłuższym czasie zauważony w każdym ze szlachciców.
Propaganda, bo wszak nie pomoc. Tak widziała poczynania swojej rodziny i reszty szlachty, którą Aquila Black zmotywowała. Czy słusznie, czy sądzi sama po sobie? Tego jeszcze nie widziała, nawet wymieniając spojrzenia z bratem.
- Tam jest pyszny pudding, a dalej gulasz z baraniny i jagnięciny. - Podpowiadała co starszym, aby ci zabierali swoje młodsze pociechy po pełny posiłek.
W imię Rycerzy, bo przecież nie dobrobytu.
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ludzi przybywało coraz więcej, ociągające się kuzynostwo ostatecznie ze skrzętnie skrywaną przed obcymi, lecz doskonale znaną Maghnusowi niechęcią przystąpiło do wykonywania swoich obowiązków. Oddelegowana na potrzeby akcji dokarmiania lokalnej społeczności służba nalewała do misek zupę dyniową oraz rosół z pardwy, nieopodal dwie podkuchenne szykowały pajdy chleba ze smalcem i wręczały zziębniętym ludziom gorącą, czarną herbatę. Sądząc po ich minach, minęły wieki, odkąd ostatni raz pili porządną herbatę, która jeszcze do niedawna wydawała się być artykułem podstawowym, ogólnodostępnym, spożywanym na porządku dziennym. Rhianna postanowiła w końcu wykorzystać swoje umiejętności zabawiania wszystkich naokoło rozmową i skierować je na odpowiednie tory; opowieściami o złym Haroldzie i ponoszącym winy świata Zakonie Feniksa ugniatała plastyczne niczym plastelina wyobrażenia dzieci, pragnących dostać porcję puddingu. Ottille wtórowała jej słowom, zwracając się jednak odrobinę bardziej wyważonymi słowami do dorosłych czarodziejów, wysłuchując ich opowieści o martwych krewnych, walką z przerażającą biedą i strachem przed tym, co przyniosą następne dni. Czy akcja była propagandą? Jak najbardziej tak. Ale czy była w stanie pomóc sprawie Czarnego Pana, podburzyć społeczność czarodziejską przeciwko Zakonowi Feniksa, przypomnieć prostym ludziom, że ich lordowie o wielkich sercach są tuż obok, gotowi wspomóc ich w każdej ciężkiej chwili? Również tak. Oczywiście Maghnus był doskonale świadom, że jednorazowa akcja nie przyniesie upragnionych, długotrwałych efektów, liczył się z koniecznością wielokrotnego jej powtarzania na przestrzeni kolejnych miesięcy, by odpowiednie poddańcze mechanizmy utrwaliły się w głowach społeczności zamieszkującej Dunstable.
- Ale o co w ogóle cała ta wojna, sir? - zapytał wyłaniający się z szeregu bezzębny staruszek, wyciągający przed siebie dłonie w oczekiwaniu na strawę.
- Wojna toczy się o to, byśmy mogli w końcu przestać żyć w wiecznym strachu i ukryciu przed mugolami, którzy w całej swej arogancji i przekonaniu o nieomylności własnego światopoglądu całymi wiekami prześladowali naszych przodków. Torturowali. Palili na stosach. Topili w rzekach - mówił spokojnie, acz zdecydowanie, nadając słowom odpowiedniego wydźwięku i dbając o to, by słyszał go cały wianuszek ludzi. - Czy nie macie już dość myślenia o tym, czy możecie wyciągnąć różdżkę? Czy nie chcecie w każdej chwili, w dowolnie wybranym momencie móc korzystać z drzemiącej w nas magii, która jest zbyt naturalna, by ją wiecznie tłumić? Dlaczego to my, czarodzieje, mamy wiecznie cierpieć, godzić się na upokorzenia i życie w cieniu? Dlaczego mamy bez końca ustępować miejsca twardogłowym mugolom, którzy panoszą się coraz bardziej, zagrabiając dla siebie wszystkie zasoby, przez których brak teraz cierpicie głód? - wyrzucał z siebie retoryczne pytania, pozwalając im zapaść głęboko w myśli zebranych. Rozległy się pomruki pełne aprobaty. - Powiedzcie głośno dość. Wspomóżcie nas we wspólnym budowaniu nowego świata, świata, o który walczy Czarny Pan i jego poplecznicy. Pomóżcie nam przepędzić z tych ziem toczącą je zarazę, a już nigdy nie będziecie musieli żyć w ukryciu i dzielić się swą codziennością z kimś, kto nie jest w stanie zrozumieć ani zaakceptować płynącej w waszych żyłach magii - zakończył spontaniczną odezwę do narodu, a następnie powrócił spojrzeniem do bezzębnego staruszka. Bulstrode uśmiechnął się do niego ciepło, wręczając talerz, ale dał mu również więcej; odpowiedź, której szukał i świadomość, której mu brakowało. Świadomość, że to, po której stronie konfliktu opowiedzieli się panowie tych ziem, było jedynym słusznym wyborem.
- Ale o co w ogóle cała ta wojna, sir? - zapytał wyłaniający się z szeregu bezzębny staruszek, wyciągający przed siebie dłonie w oczekiwaniu na strawę.
- Wojna toczy się o to, byśmy mogli w końcu przestać żyć w wiecznym strachu i ukryciu przed mugolami, którzy w całej swej arogancji i przekonaniu o nieomylności własnego światopoglądu całymi wiekami prześladowali naszych przodków. Torturowali. Palili na stosach. Topili w rzekach - mówił spokojnie, acz zdecydowanie, nadając słowom odpowiedniego wydźwięku i dbając o to, by słyszał go cały wianuszek ludzi. - Czy nie macie już dość myślenia o tym, czy możecie wyciągnąć różdżkę? Czy nie chcecie w każdej chwili, w dowolnie wybranym momencie móc korzystać z drzemiącej w nas magii, która jest zbyt naturalna, by ją wiecznie tłumić? Dlaczego to my, czarodzieje, mamy wiecznie cierpieć, godzić się na upokorzenia i życie w cieniu? Dlaczego mamy bez końca ustępować miejsca twardogłowym mugolom, którzy panoszą się coraz bardziej, zagrabiając dla siebie wszystkie zasoby, przez których brak teraz cierpicie głód? - wyrzucał z siebie retoryczne pytania, pozwalając im zapaść głęboko w myśli zebranych. Rozległy się pomruki pełne aprobaty. - Powiedzcie głośno dość. Wspomóżcie nas we wspólnym budowaniu nowego świata, świata, o który walczy Czarny Pan i jego poplecznicy. Pomóżcie nam przepędzić z tych ziem toczącą je zarazę, a już nigdy nie będziecie musieli żyć w ukryciu i dzielić się swą codziennością z kimś, kto nie jest w stanie zrozumieć ani zaakceptować płynącej w waszych żyłach magii - zakończył spontaniczną odezwę do narodu, a następnie powrócił spojrzeniem do bezzębnego staruszka. Bulstrode uśmiechnął się do niego ciepło, wręczając talerz, ale dał mu również więcej; odpowiedź, której szukał i świadomość, której mu brakowało. Świadomość, że to, po której stronie konfliktu opowiedzieli się panowie tych ziem, było jedynym słusznym wyborem.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa Maghnusa rozniosły się, docierając do złaknionych wytłumaczenia uszu. Tylko on potrafił tak łgać - bądź po prostu tak ślepo wierzył w Czarnego Pana - by mówić z niemalże chorym przekonaniem o jego racji. Vivienne, rzecz jasna nie otwarcie, pozwalała sobie na tą dozę nieufności. Może dlatego, że sama sylwetka Czarnego Pana ją przerażała, a może dlatego, że znajdowały się osoby, które poddawały słuszność tez głoszonych przez jej brata pod zastanowienie. Jedno jest pewne - to, co teraz rysowało się przed jej oczyma, było sięganiem po odpowiednie działa. Oni - lordowie i lady, możni i zamożniejsi - byli nikim, jeśli nie mieli pod sobą poddanego ludu. Może i potrafią zatańczyć walca, ale ten, kto ma widły w dłoniach może siać prawdziwe spustoszenie.
Dlatego - zgodnie z tym, jak postępował teraz jej brat - musieli sięgać po najuboższych i to ich przyciągać do walki o ‘’lepsze’’ jutro. Czy lepsze, nie była tego pewna, ale nie mogła także powiedzieć na głos swoich rozważań.
Horyzont jest super, ale spróbuj patrzeć wężej, Vivi.
- Lord Bulstrode ma rację, teraz jesteśmy na jedynej, słusznej drodze, by pozostać wolnymi i uczynić ten świat godnym nam. - Jej głos był ciszy, płynął do drobnych cegiełek przyszłego narodu, które kolejno podchodziły odbierać kompot. Pośród nich znalazły się także osoby starsze, które naprzemiennie przytakiwały, bądź patrzyły z ogromną dozą niepewności. Ona - z natury, jak przystało na wykreowany świat - budziła większą dozę zaufania niż respektu, więc o ile on trafiał do tych, którzy potrzebowali szumnych przemów, ona miała trafiać do serc.
Dobrocią, której choć wydawało się jej brakować, to niebywale umiejętnie potrafiła udawać.
Palce gładziły pulchne policzki, zaróżowione i zmarznięte przez grudniowe mrozy. Uśmiechy trafiały do młodziutkich oczu, zaś ciche szepty nakazywały wsłuchiwać się w słowa starszego brata. Nie chciała trafiać do nich rozsądkiem, bo wszak tak działająca propaganda jest niczym kiepski podsłuch.
Trafiała do ich serc i wspomnień. Do tych ułomnych ludzkich uczuć. Pochwyciwszy więc porcję puddingu, podeszła do starszego chłopca. Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat, lecz bród na twarzy kreował znacznie widoczny wiek.
Pudding trafił do jego pustych rąk, zaś młodzieniec na widok lady ukłonił się koślawo, zdając się, nie do końca wiedząc co ma zrobić.
- Mój brat walczy, abyśmy mieli godną przyszłość. Naprawdę go podziwiam, jest prawdziwym mężczyzną… takim, jakim i Ty powinieneś być. A żeby być silnym, musisz jeść. - Lekki uśmiech zwieńczył poprawienie leżących na ramieniu kosmyków, zaś lekki uśmiech damy kwitował to, co skrywał zwodniczy umysł.
Każde pochlebstwo, każde pokazanie ludzkiej strony, zbliża jego słowa do ich rozumów. Spłyca i upraszcza, aby wreszcie - gdy rozleje się czara - stanowiły podłoże ich zachowań.
Dlatego słodki był kompot, słodkie były uśmiechy a jeszcze słodszy Maghnus w swojej walce o dobro biedaków, w równie słodkich słowach siostry.
Dlatego - zgodnie z tym, jak postępował teraz jej brat - musieli sięgać po najuboższych i to ich przyciągać do walki o ‘’lepsze’’ jutro. Czy lepsze, nie była tego pewna, ale nie mogła także powiedzieć na głos swoich rozważań.
Horyzont jest super, ale spróbuj patrzeć wężej, Vivi.
- Lord Bulstrode ma rację, teraz jesteśmy na jedynej, słusznej drodze, by pozostać wolnymi i uczynić ten świat godnym nam. - Jej głos był ciszy, płynął do drobnych cegiełek przyszłego narodu, które kolejno podchodziły odbierać kompot. Pośród nich znalazły się także osoby starsze, które naprzemiennie przytakiwały, bądź patrzyły z ogromną dozą niepewności. Ona - z natury, jak przystało na wykreowany świat - budziła większą dozę zaufania niż respektu, więc o ile on trafiał do tych, którzy potrzebowali szumnych przemów, ona miała trafiać do serc.
Dobrocią, której choć wydawało się jej brakować, to niebywale umiejętnie potrafiła udawać.
Palce gładziły pulchne policzki, zaróżowione i zmarznięte przez grudniowe mrozy. Uśmiechy trafiały do młodziutkich oczu, zaś ciche szepty nakazywały wsłuchiwać się w słowa starszego brata. Nie chciała trafiać do nich rozsądkiem, bo wszak tak działająca propaganda jest niczym kiepski podsłuch.
Trafiała do ich serc i wspomnień. Do tych ułomnych ludzkich uczuć. Pochwyciwszy więc porcję puddingu, podeszła do starszego chłopca. Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat, lecz bród na twarzy kreował znacznie widoczny wiek.
Pudding trafił do jego pustych rąk, zaś młodzieniec na widok lady ukłonił się koślawo, zdając się, nie do końca wiedząc co ma zrobić.
- Mój brat walczy, abyśmy mieli godną przyszłość. Naprawdę go podziwiam, jest prawdziwym mężczyzną… takim, jakim i Ty powinieneś być. A żeby być silnym, musisz jeść. - Lekki uśmiech zwieńczył poprawienie leżących na ramieniu kosmyków, zaś lekki uśmiech damy kwitował to, co skrywał zwodniczy umysł.
Każde pochlebstwo, każde pokazanie ludzkiej strony, zbliża jego słowa do ich rozumów. Spłyca i upraszcza, aby wreszcie - gdy rozleje się czara - stanowiły podłoże ich zachowań.
Dlatego słodki był kompot, słodkie były uśmiechy a jeszcze słodszy Maghnus w swojej walce o dobro biedaków, w równie słodkich słowach siostry.
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Należało przyznać, że bardzo długo pozostawał niewzruszony początkowo cichymi, ledwie słyszalnymi, a następnie przybierającymi na sile podszeptami o tajemniczym Czarnym Panu i gromadzących się naokoło niego wyznawców, którzy mieli zrewolucjonizować układ sceny politycznej w kraju. Pozostawał w cieniu, blisko wydarzeń, lecz nie za blisko, obserwując, kalkulując i wybiegając myślami daleko w przyszłość - i dopiero, gdy miał absolutną pewność, że całość przedsięwzięcia faktycznie przyniesie korzyści jego rodowi, przyłożył swą rękę do działań i głośno zadeklarował swe poparcie dla sprawy. Od tego nie było już odwrotu. Kroczył dumnie w dół obranej przez siebie ścieżki, wypychając Bulstrode'ów na coraz szersze wody radykalizmu, wierząc w to, że im wszystkim się to opłaci, a sir Dagonet wyzbędzie się resztek wątpliwości, jeśli w ogóle jeszcze takowe miał. Początki kiełkującego w nim nieśmiało fanatyzmu mieszały się ze wzniosłymi hasłami w jego wężowych ustach, tworząc przyjemną dla uszu zebranych mieszankę słów, w które wierzyli lub musieli wierzyć.
Uśmiechał się więc do następnych ludzi miłościwie, wypytywał uprzejmie o troski i zmartwienia, ubolewał wspólnie z nimi nad pełnym wachlarzem nieszczęść, jakie ich dotykało. Z oddali dolatywały go strzępy słów wypowiadanych przez Vivienne - był dumny z tego, że wybiła się ponad własne wygody, by brać udział w tym teatrzyku i musiał przyznać, swą rolę odgrywała wybornie, a mieszkańcy Dunstable lgnęli do niej jak go plastra miodu.
- Lordzie Bulstrode, mój ojciec słabuje, nie wiemy co mu dolega, ale gaśnie z każdym dniem - zakwiliła młoda dziewczyna, mogła mieć góra piętnaście lat. Maghnus wręczał jej właśnie talerz z potrawką, zmarszczył brwi w wystudiowanym wyrazie zatroskania i pochylił się nieco do przodu, by lepiej słyszeć jej słowa. - Mieszkamy w Kettering, w październiku ojciec walczył u boku lordów z rebeliantami w Ferrels Wood. Poniósł ranę, chyba nie zagoiła się prawidłowo. Słyszałam o dzisiejszym wydarzeniu, przyszłam prosić o pomoc - kontynuowała zachęcona atencją szatynka, wpatrując się w niego okrągłymi jak galeony oczami, które lśniły lękiem. Dłonią, którą jeszcze przed chwilą trzymał wręczony jej talerz, teraz delikatnie chwycił jej dłoń w geście empatii. Zdusił w sobie myśli o tonie brudu, jaki miała na skórze i pod paznokciami, jakby gołymi rękoma orała pole ziemniaków, ale to teraz nie było istotne, odgrywał dzielnie swą rolę, nie pozwalając sobie na chociażby sekundę zawahania.
- Twój ojciec walczył dzielnie, jak i wszyscy pomagający nam mieszkańcy Kettering. Jego wkład nie zostanie zapomniany - odezwał się donośnym głosem, a głowy znajdujących się naokoło ludzi zwróciły się ku nim. Nie miał zielonego pojęcia kim był jej ojciec, być może dostrzegłby jakieś podobieństwo, pomiędzy jej twarzą a twarzą któregoś z mężczyzn, których zmobilizował tamtej nocy, ale nie przyglądał im się zbyt uważnie. Byli narzędziami, przydatnymi, acz tylko narzędziami. - Jeszcze dziś przybędzie do was nasz uzdrowiciel z Bulstrode Park. Niezależnie od tego co dolega twemu ojcu, postawimy go na nogi. Przekaż, proszę, burmistrzowi Sommers swój adres, resztą zajmę się osobiście - zwrócił się do dziewczyny, lecz był doskonale świadom tego, że głodni smutnych historii i wzniosłych odpowiedzi biedacy łowili każde z jego słów. Bardzo dobrze, że to robili. - Dziękuję, że przybyłaś z daleka i mnie o tym poinformowałaś. Nie zapomnij o puddingu, słyszałem, że jest wyborny - zakończył już nieco ciszej, bardziej osobiście, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Policzki dziewczyny pokryły się purpurą, a ona sama, dygnąwszy sztywno, oddaliła się z talerzem w kierunku ławy, przy której biesiadowali mieszkańcy Dunstable.
Historycznie rzecz ujmując, strach był odpowiednio silnym motywatorem, by trzymać poddanych w ryzach i szafować nimi niczym pionkami wedle własnej woli, ale gdy sprawa przyjmowała większy wymiar, tak jak teraz, strach przed władcami lepiej było obrócić w ksenofobię, nienawiść do wszystkiego, co obce, przy jednoczesnym zaszczepieniu w zwykłych, szarych ludziach wiary w większe idee, które uskrzydlały ich i zachęcały do czynów normalnie wykraczających poza ich możliwości. A tak się składało, że wiarę Maghnus Bulstrode potrafił wyserwować na srebrnej tacy.
Uśmiechał się więc do następnych ludzi miłościwie, wypytywał uprzejmie o troski i zmartwienia, ubolewał wspólnie z nimi nad pełnym wachlarzem nieszczęść, jakie ich dotykało. Z oddali dolatywały go strzępy słów wypowiadanych przez Vivienne - był dumny z tego, że wybiła się ponad własne wygody, by brać udział w tym teatrzyku i musiał przyznać, swą rolę odgrywała wybornie, a mieszkańcy Dunstable lgnęli do niej jak go plastra miodu.
- Lordzie Bulstrode, mój ojciec słabuje, nie wiemy co mu dolega, ale gaśnie z każdym dniem - zakwiliła młoda dziewczyna, mogła mieć góra piętnaście lat. Maghnus wręczał jej właśnie talerz z potrawką, zmarszczył brwi w wystudiowanym wyrazie zatroskania i pochylił się nieco do przodu, by lepiej słyszeć jej słowa. - Mieszkamy w Kettering, w październiku ojciec walczył u boku lordów z rebeliantami w Ferrels Wood. Poniósł ranę, chyba nie zagoiła się prawidłowo. Słyszałam o dzisiejszym wydarzeniu, przyszłam prosić o pomoc - kontynuowała zachęcona atencją szatynka, wpatrując się w niego okrągłymi jak galeony oczami, które lśniły lękiem. Dłonią, którą jeszcze przed chwilą trzymał wręczony jej talerz, teraz delikatnie chwycił jej dłoń w geście empatii. Zdusił w sobie myśli o tonie brudu, jaki miała na skórze i pod paznokciami, jakby gołymi rękoma orała pole ziemniaków, ale to teraz nie było istotne, odgrywał dzielnie swą rolę, nie pozwalając sobie na chociażby sekundę zawahania.
- Twój ojciec walczył dzielnie, jak i wszyscy pomagający nam mieszkańcy Kettering. Jego wkład nie zostanie zapomniany - odezwał się donośnym głosem, a głowy znajdujących się naokoło ludzi zwróciły się ku nim. Nie miał zielonego pojęcia kim był jej ojciec, być może dostrzegłby jakieś podobieństwo, pomiędzy jej twarzą a twarzą któregoś z mężczyzn, których zmobilizował tamtej nocy, ale nie przyglądał im się zbyt uważnie. Byli narzędziami, przydatnymi, acz tylko narzędziami. - Jeszcze dziś przybędzie do was nasz uzdrowiciel z Bulstrode Park. Niezależnie od tego co dolega twemu ojcu, postawimy go na nogi. Przekaż, proszę, burmistrzowi Sommers swój adres, resztą zajmę się osobiście - zwrócił się do dziewczyny, lecz był doskonale świadom tego, że głodni smutnych historii i wzniosłych odpowiedzi biedacy łowili każde z jego słów. Bardzo dobrze, że to robili. - Dziękuję, że przybyłaś z daleka i mnie o tym poinformowałaś. Nie zapomnij o puddingu, słyszałem, że jest wyborny - zakończył już nieco ciszej, bardziej osobiście, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Policzki dziewczyny pokryły się purpurą, a ona sama, dygnąwszy sztywno, oddaliła się z talerzem w kierunku ławy, przy której biesiadowali mieszkańcy Dunstable.
Historycznie rzecz ujmując, strach był odpowiednio silnym motywatorem, by trzymać poddanych w ryzach i szafować nimi niczym pionkami wedle własnej woli, ale gdy sprawa przyjmowała większy wymiar, tak jak teraz, strach przed władcami lepiej było obrócić w ksenofobię, nienawiść do wszystkiego, co obce, przy jednoczesnym zaszczepieniu w zwykłych, szarych ludziach wiary w większe idee, które uskrzydlały ich i zachęcały do czynów normalnie wykraczających poza ich możliwości. A tak się składało, że wiarę Maghnus Bulstrode potrafił wyserwować na srebrnej tacy.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słodkie, ckliwe, prawie jak nowele ciotki Alyssy. Cała ta otoczka dobroci, tego jak to zależy im na tych ludziach. Nie była pewna, że wcale tak nie jest - historie były bowiem poruszające, nic więc dziwnego, że mogły skruszyć arystokratyczne serca.
Ale co z tego, jeśli to tylko jeden raz. Ani oni na nich nie wpłyną, ani biedacy nie zaczną żyć na poziomie jedząc jeden syty posiłek w ciągu roku.
Teatrzyk ładny, zgrabny, godny najlepszych solistek opery. Ale tylko sztuka.
Ktoś z utalentowanych kuzynów mógłby namalować cały obrazek plasujący się pod ratuszem i miałoby to tyle samo racji bytu. Przykre, prawdziwe i takie, jakie Vivienne lubi.
- A co się z nami stanie, jeśli się nie uda? - Nastoletni, owiany rudawymi falami głoskik trafił do Vivienne, gdy nachylała się podać kolejną porcję kompotu i puddingu małemu mieszkańcu Dunstable. Odpowiedź nie była taka prosta, bo choć zgromadzeni w większości ludzie mieliby jeszcze większe, negatywne konsekwencje, taka na przykład Vivienne, po prostu wyjechałaby na kilka lat do ciotki we Francji. Podwójne standardy tańczyły w rytm szukających dogodnej odpowiedzi spojrzeń, zaś lady jeszcze chwilę się zawahała, aby ponownie wydobyć z siebie słodki, nade przesłodzony niemalże ton.
- Będziemy zamknięci w mackach złych ludzi. Takich, którzy będą chcieli stłamsić będącą w nas magię. Będziemy musieli się ukrywać, blokować to, co czyni nas takimi, jakimi jesteśmy. - Krtań uniosła się w nerwowo wraz z przelykaniem śliny, zaś dłonie Vivienne objęły dziewczynkę, zaczesując leniwe kosmyki za małe ucho. - Będziemy wreszcie wolni jak ptaki, a świat, który jest wokół nas, wreszcie będzie stał przed nami otworem. - Lekki uśmiech skwitował wypowiedź, lekkie przytaknięcie dziewczynki a pomiędzy tłumem rozległo się pytanie lady. - Komu jeszcze puddingu?
Chciałaby wierzyć w swoje własne słowa, ale bez pomyślunku mogła jedyne kłamać. Gdzieś w tym wszystkim potrzebowała dojść do ładu sama ze swoimi myślami, poglądami i spostrzeżeniami. Nigdy nie należała do osób, które ślepo wierzyły w wypowiadane do nie słowa. Dlatego tak dobrze rozumiała zastanowienie kotłujących się wokół ludzi, którzy otrzymali więcej krzywd niż oni.
Dlaczego mieliby im teraz zaufać?
Kolejne porcje jedzenia trafiały do rąk, brakowało jednak wielu miesięcy i wielu przemów, aby słowa trafiły do głów, zaś stamtąd do serc. Jej brat musiał być tego świadomy, był jednak na dobrej drodze.
Jedynej słusznej, czyż nie?
Ale co z tego, jeśli to tylko jeden raz. Ani oni na nich nie wpłyną, ani biedacy nie zaczną żyć na poziomie jedząc jeden syty posiłek w ciągu roku.
Teatrzyk ładny, zgrabny, godny najlepszych solistek opery. Ale tylko sztuka.
Ktoś z utalentowanych kuzynów mógłby namalować cały obrazek plasujący się pod ratuszem i miałoby to tyle samo racji bytu. Przykre, prawdziwe i takie, jakie Vivienne lubi.
- A co się z nami stanie, jeśli się nie uda? - Nastoletni, owiany rudawymi falami głoskik trafił do Vivienne, gdy nachylała się podać kolejną porcję kompotu i puddingu małemu mieszkańcu Dunstable. Odpowiedź nie była taka prosta, bo choć zgromadzeni w większości ludzie mieliby jeszcze większe, negatywne konsekwencje, taka na przykład Vivienne, po prostu wyjechałaby na kilka lat do ciotki we Francji. Podwójne standardy tańczyły w rytm szukających dogodnej odpowiedzi spojrzeń, zaś lady jeszcze chwilę się zawahała, aby ponownie wydobyć z siebie słodki, nade przesłodzony niemalże ton.
- Będziemy zamknięci w mackach złych ludzi. Takich, którzy będą chcieli stłamsić będącą w nas magię. Będziemy musieli się ukrywać, blokować to, co czyni nas takimi, jakimi jesteśmy. - Krtań uniosła się w nerwowo wraz z przelykaniem śliny, zaś dłonie Vivienne objęły dziewczynkę, zaczesując leniwe kosmyki za małe ucho. - Będziemy wreszcie wolni jak ptaki, a świat, który jest wokół nas, wreszcie będzie stał przed nami otworem. - Lekki uśmiech skwitował wypowiedź, lekkie przytaknięcie dziewczynki a pomiędzy tłumem rozległo się pytanie lady. - Komu jeszcze puddingu?
Chciałaby wierzyć w swoje własne słowa, ale bez pomyślunku mogła jedyne kłamać. Gdzieś w tym wszystkim potrzebowała dojść do ładu sama ze swoimi myślami, poglądami i spostrzeżeniami. Nigdy nie należała do osób, które ślepo wierzyły w wypowiadane do nie słowa. Dlatego tak dobrze rozumiała zastanowienie kotłujących się wokół ludzi, którzy otrzymali więcej krzywd niż oni.
Dlaczego mieliby im teraz zaufać?
Kolejne porcje jedzenia trafiały do rąk, brakowało jednak wielu miesięcy i wielu przemów, aby słowa trafiły do głów, zaś stamtąd do serc. Jej brat musiał być tego świadomy, był jednak na dobrej drodze.
Jedynej słusznej, czyż nie?
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie byli naiwni. Zarówno Maghnus, jak i zapewne całe jego kuzynostwo byli doskonale świadomi tego, że nie każda akcja, jakiej mogli się podjąć, była akcją wielką, widowiskową i odnoszącą natychmiastowy sukces, który jaśniejąc w wojennym mroku jeszcze przez długie tygodnie, magicznie odmieni losy wszystkich wokół i sprawi, że życie ludności cywilnej przybierze gwałtowny zwrot i stanie się nagle lekkie, łatwe i przyjemne - tak jak życie uprzywilejowanej warstwy społecznej. Choć czy ich życie faktycznie takie było? Oczywiście, w ślad za wysokim urodzeniem i wielowiekowym rodowodem szły niezbywalne prawa i wygody, dogadzali sobie absurdalnie drogimi przysmakami i ekskluzywnymi trunkami, przywdziewali eleganckie szaty, za których równowartość można by wykarmić całą wioskę i zamiast wykonywać przyziemne prace, swą codzienność spędzali w świecie wielkiej polityki, w galeriach zachwycającej sztuki, w operach i klubach, w dworkach na fotelach wypełnionych miękkim puchem, zagryzając najnowsze wydanie Walczącego Maga cytrynowymi ciasteczkami. Ale to nie było wszystko. Za wielkim uprzywilejowaniem szły również wielkie obowiązki, obowiązki względem hrabstw, którymi możnowładcy zarządzali, względem ludzi ich zamieszkujących, względem całego kraju, który budowali cegiełka po cegiełce od nowa, pracując u podstaw na własnych terenach. Miną tygodnie, może miesiące, a może wręcz lata nim osiągną zamierzone efekty, ale ta myśl tylko dodatkowo napędzała Maghnusa do działania - był cierpliwy i był ambitny, snuł wielkie plany i potrafił nieźle się nagimnastykować, by dopiąć swego.
- Ottille, pomóż służbie z rozdawaniem herbaty - zwrócił się do kuzynki, która zakończywszy swe puddingowe zadanie chyba nie wiedziała do końca co ze sobą począć. Była młoda i kapryśna, w życiu nie poświęciła ani chwili na nic innego niż własne rozrywki, ale jednak była tu ze względów wizerunkowych i zamierzał wykorzystać jej obecność do cna. Pod wpływem nieustępliwego spojrzenia szlachcica, dziewczyna powstrzymała się przed wygięciem ust w smutną podkówkę i już po chwili z ujmującym uśmiechem rozciągającym karminowe usta krążyła pomiędzy ludźmi, wręczając im aromatyczne napitki, które przyjmowali z wdzięcznością.
- A co ze zdrajcami, sir? - zapytała grubawa kobieta, śmiało występując przed szereg i zakładając dłonie na pełne biodra. Czy faktycznie należało ją dokarmiać? Miał wątpliwości, lecz nie zamierzał tego komentować.
- Poniosą należytą karę - odpowiedział krótko i wręczył jej talerz z potrawką, nim powiódł spojrzeniem ku jej pulchnej twarzy.
- Będą egzekucje? Jak w Hertfordshire? - wypytywała nieustępliwie, a otaczające ją osoby wydały z siebie pomruki aprobaty na ten pomysł. A więc jednak wieści o spektakularnej egzekucji dwójki zdrajców pojmanych w Markyate zataczały coraz szersze kręgi, wybiegając już nawet poza granice hrabstwa. Wygłodniałe oczy wpatrywały się w Maghnusa wyczekująco, licząc na cień nadziei, że i im będzie dane doświadczyć krwawego widowiska.
- Dajcie mi zdrajców, a ja dam wam przedstawienie - rzucił zachęcająco, a w tłumie zawrzała ekscytacja. Jak widać prosty lud nie zmienił się wcale od czasów młodości sir Dagoneta, wciąż łaknęli publicznej makabreski. - Pamiętajcie, że wszyscy ponosimy zbiorową odpowiedzialność za to, co dzieje się na tych ziemiach. Nie ignorujcie sygnałów alarmowych, nawet błahych. Wszelkie podejrzenia, nieprawidłowości zgłaszajcie bezpośrednio do swoich lordów, nasze parapety zawsze czekają na wasze sowy, nasze drzwi zawsze są dla was otwarte. Pozwólcie nam zadbać o wasze bezpieczeństwo - kontynuował, nakłaniając ich do wyczulenia się na wszystko, co obce i do donoszenia w przypadku zauważenia czegokolwiek odbiegającego od normy, podobnie jak z Corneliusem wcześniej zachęcał ludność Markyate. Sami nie byli w stanie dowiedzieć się wszystkiego, ale mając pod sobą armię szarych informatorów, mogli się ku temu zbliżyć.
Ale najpierw: chleba i igrzysk.
- Ottille, pomóż służbie z rozdawaniem herbaty - zwrócił się do kuzynki, która zakończywszy swe puddingowe zadanie chyba nie wiedziała do końca co ze sobą począć. Była młoda i kapryśna, w życiu nie poświęciła ani chwili na nic innego niż własne rozrywki, ale jednak była tu ze względów wizerunkowych i zamierzał wykorzystać jej obecność do cna. Pod wpływem nieustępliwego spojrzenia szlachcica, dziewczyna powstrzymała się przed wygięciem ust w smutną podkówkę i już po chwili z ujmującym uśmiechem rozciągającym karminowe usta krążyła pomiędzy ludźmi, wręczając im aromatyczne napitki, które przyjmowali z wdzięcznością.
- A co ze zdrajcami, sir? - zapytała grubawa kobieta, śmiało występując przed szereg i zakładając dłonie na pełne biodra. Czy faktycznie należało ją dokarmiać? Miał wątpliwości, lecz nie zamierzał tego komentować.
- Poniosą należytą karę - odpowiedział krótko i wręczył jej talerz z potrawką, nim powiódł spojrzeniem ku jej pulchnej twarzy.
- Będą egzekucje? Jak w Hertfordshire? - wypytywała nieustępliwie, a otaczające ją osoby wydały z siebie pomruki aprobaty na ten pomysł. A więc jednak wieści o spektakularnej egzekucji dwójki zdrajców pojmanych w Markyate zataczały coraz szersze kręgi, wybiegając już nawet poza granice hrabstwa. Wygłodniałe oczy wpatrywały się w Maghnusa wyczekująco, licząc na cień nadziei, że i im będzie dane doświadczyć krwawego widowiska.
- Dajcie mi zdrajców, a ja dam wam przedstawienie - rzucił zachęcająco, a w tłumie zawrzała ekscytacja. Jak widać prosty lud nie zmienił się wcale od czasów młodości sir Dagoneta, wciąż łaknęli publicznej makabreski. - Pamiętajcie, że wszyscy ponosimy zbiorową odpowiedzialność za to, co dzieje się na tych ziemiach. Nie ignorujcie sygnałów alarmowych, nawet błahych. Wszelkie podejrzenia, nieprawidłowości zgłaszajcie bezpośrednio do swoich lordów, nasze parapety zawsze czekają na wasze sowy, nasze drzwi zawsze są dla was otwarte. Pozwólcie nam zadbać o wasze bezpieczeństwo - kontynuował, nakłaniając ich do wyczulenia się na wszystko, co obce i do donoszenia w przypadku zauważenia czegokolwiek odbiegającego od normy, podobnie jak z Corneliusem wcześniej zachęcał ludność Markyate. Sami nie byli w stanie dowiedzieć się wszystkiego, ale mając pod sobą armię szarych informatorów, mogli się ku temu zbliżyć.
Ale najpierw: chleba i igrzysk.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Egzekucje.
To słowo pobrzmiewało w uszach niewinnej strony zebranych, którzy rozszerzyli nerwowo powieki na wspomnienie podobnych zachowań. Zemstą nie dało się trafić do każdego, rygorem tym bardziej, niekiedy potrzeba było być tą dobroduszną częścią, która utrzymywała w ryzach istniejącą w odmętach świadomości moralność.
- Ale wszak każda sprawa będzie brana pod uwagę roztropnie. - W krótkiej przerwie od wypowiedzi brata, Vivienne podjęła głośniejszy ton, kierując się swoim fragmentem odpowiedzi w stronę tych mniej skorych do zwisających głów.
- Każdy będzie mógł wybrać, zmienić zdanie czy zaakceptować nowy ład... Zdrajcy poniosą odpowiedzialność za swoje czyny, ale MY nie będziemy postępować jak Zakon, wrzucając wszystkich do jednego wora. Chcemy świata zgodnego z zasadami, nie barbarzyńskimi atakami godnymi zakonu, dlatego egzekucje są ostatecznością, która wyczyści świat z brudnych, morderczych rąk. Podstawą jest to, by każdy zrozumiał ideę i zaakceptował fakt, że chcemy tylko dobra ogółu. Dobra naszego, ale przede wszystkim dobra WASZEGO. - Błękit tęczówki powiodły po wsłuchującym się tłumie, aż wreszcie zatrzymały się na twarzy brata. Szukała w nim odpowiedzi, może wsparcia a może aprobaty. Litości?
Litość zabrano mu wraz z mlekiem mamki, bo wszak nie tak miał być wychowywany. Ona - jako jedyna w swojej gałęzi rodu - miała stanowić okaz kobiecych cnót; dobroci i litości. Czy były prawdziwe? To wątpliwe, bo kto lawirując ponad twardą ziemią, może rozumieć jak bolesny jest upadek na nią.
Współczucie było nikłe, teatrzyk zaś wyborny.
Kroki lady Bulstrode powiodły ponownie do brata, zaś ręka zacisnęła się na materiale płaszcza, gdy zimowe buciki uniosły niskie ciało na palcach. Półszept trafić miał tylko do jego uszu.
- Pójdź, mój drogi, do tej grupy po lewej stronie. Tamci mężczyźni w łachmanach. - Skinieniem głowy wskazała grupkę oddaloną dalej, wcinającą nerwowo otrzymane porcje gulaszu ludzi, dokładniej mężczyzn. Kim są wiedziała dzięki półsłówkom dzieci czy ich żon, a kto inny miał do nich trafić, jak nie on. - To jacyś robotnicy. Kowale czy inni... tacy. Takich ludzi musimy werbować. - Słodki uśmiech skwitował odebranie bratu z rąk pozostałych rzeczy, zaś lekko zawadiackie przesunięcie się wskazywało, że Vivienne bez problemu mogłaby zająć jego miejsce przy strawie.
Biedota, szczególnie jej męska część, unosząc się dumą i kompleksami, często ujmowała wysoko urodzonym. Jej służka nie raz wskazywała, że kobiety niżej urodzone uznają każdą jedną damę za głupiutką, zaś mężczyźni ze wsi uważali arystokratów za niemęskich. Jak więc lordowie i lady mieliby trafić do nich swoimi słowami, skoro każda wypowiedź przecedzana jest przez sitko słów ''A co oni mogą wiedzieć''? Ich matka zawsze powtarzała, że to Ci lepsi muszą zniżać swój poziom, aby utrzymać ład. Teraz, tutaj, mieli na to przykład.
/zt x1!!!!
To słowo pobrzmiewało w uszach niewinnej strony zebranych, którzy rozszerzyli nerwowo powieki na wspomnienie podobnych zachowań. Zemstą nie dało się trafić do każdego, rygorem tym bardziej, niekiedy potrzeba było być tą dobroduszną częścią, która utrzymywała w ryzach istniejącą w odmętach świadomości moralność.
- Ale wszak każda sprawa będzie brana pod uwagę roztropnie. - W krótkiej przerwie od wypowiedzi brata, Vivienne podjęła głośniejszy ton, kierując się swoim fragmentem odpowiedzi w stronę tych mniej skorych do zwisających głów.
- Każdy będzie mógł wybrać, zmienić zdanie czy zaakceptować nowy ład... Zdrajcy poniosą odpowiedzialność za swoje czyny, ale MY nie będziemy postępować jak Zakon, wrzucając wszystkich do jednego wora. Chcemy świata zgodnego z zasadami, nie barbarzyńskimi atakami godnymi zakonu, dlatego egzekucje są ostatecznością, która wyczyści świat z brudnych, morderczych rąk. Podstawą jest to, by każdy zrozumiał ideę i zaakceptował fakt, że chcemy tylko dobra ogółu. Dobra naszego, ale przede wszystkim dobra WASZEGO. - Błękit tęczówki powiodły po wsłuchującym się tłumie, aż wreszcie zatrzymały się na twarzy brata. Szukała w nim odpowiedzi, może wsparcia a może aprobaty. Litości?
Litość zabrano mu wraz z mlekiem mamki, bo wszak nie tak miał być wychowywany. Ona - jako jedyna w swojej gałęzi rodu - miała stanowić okaz kobiecych cnót; dobroci i litości. Czy były prawdziwe? To wątpliwe, bo kto lawirując ponad twardą ziemią, może rozumieć jak bolesny jest upadek na nią.
Współczucie było nikłe, teatrzyk zaś wyborny.
Kroki lady Bulstrode powiodły ponownie do brata, zaś ręka zacisnęła się na materiale płaszcza, gdy zimowe buciki uniosły niskie ciało na palcach. Półszept trafić miał tylko do jego uszu.
- Pójdź, mój drogi, do tej grupy po lewej stronie. Tamci mężczyźni w łachmanach. - Skinieniem głowy wskazała grupkę oddaloną dalej, wcinającą nerwowo otrzymane porcje gulaszu ludzi, dokładniej mężczyzn. Kim są wiedziała dzięki półsłówkom dzieci czy ich żon, a kto inny miał do nich trafić, jak nie on. - To jacyś robotnicy. Kowale czy inni... tacy. Takich ludzi musimy werbować. - Słodki uśmiech skwitował odebranie bratu z rąk pozostałych rzeczy, zaś lekko zawadiackie przesunięcie się wskazywało, że Vivienne bez problemu mogłaby zająć jego miejsce przy strawie.
Biedota, szczególnie jej męska część, unosząc się dumą i kompleksami, często ujmowała wysoko urodzonym. Jej służka nie raz wskazywała, że kobiety niżej urodzone uznają każdą jedną damę za głupiutką, zaś mężczyźni ze wsi uważali arystokratów za niemęskich. Jak więc lordowie i lady mieliby trafić do nich swoimi słowami, skoro każda wypowiedź przecedzana jest przez sitko słów ''A co oni mogą wiedzieć''? Ich matka zawsze powtarzała, że to Ci lepsi muszą zniżać swój poziom, aby utrzymać ład. Teraz, tutaj, mieli na to przykład.
/zt x1!!!!
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Skinął głową, potwierdzając tym samym słowa siostry.
- Bez należytych dowodów nikt nie zostanie osądzony ani skazany - zapowiedział wyjaśniająco, choć sam uważał, że tej kwestii wyjaśniać akurat nie trzeba było. Czy kiedykolwiek w historii panowania rodu Bulstrode ludność miejscowa doświadczyła krzywdy z ich rąk lub niesprawiedliwego traktowania? Nie mówił już o tym, że po jego stronie stała grupa ludzi aż rwących się do przeprowadzania przesłuchań, że po jego stronie znajdowały się jednostki utalentowane, jak chociażby pan Sallow, potrafiący przy użyciu legilimencji w parę chwil wedrzeć się do umysłu i znaleźć w nim dowody winy lub jej braku. Z resztą wypowiedzi Vivienne nie potrafił się zgodzić, w jego oczach egzekucje były środkiem do dotarcia do celu, bardzo skutecznym zresztą, o ile przeprowadzanym w odpowiedni sposób i obudowanym odpowiednią propagandową otoczką. Czy zdrajca mógł przejść na słuszną stronę i wyplenić z siebie zdradzieckie tendencje raz na zawsze? Pomiędzy rodzeństwem zaczęły się rysować różnice światopoglądowe, oto Vivienne starała się łagodzić i przekonywać, że każdy ma szansę, podczas gdy Maghnus stopniowo radykalizował swe poglądy, by dojść do zdania, że zdrajca zawsze pozostanie zdrajcą, a zatrute drzewo należy wyrwać z podłoża wraz z korzeniami nim zrodzi zatrute owoce. Drugie szanse dawane ludziom, którzy nie potrafili ich wykorzystać, świat zgodny z zasadami, świat bez przemocy - to wszystko brzmiało w jego uszach jak utopia. Wyczyści świat z brudnych, morderczych rąk. Czy wciąż się łudziła, że jego ręce pozostawały bez skazy, że nie unużał ich jeszcze w cudzej krwi, że za zamkniętymi drzwiami gabinetu to nie te ręce nakładały niewybredne klątwy na przedmioty mające zniszczyć swoich właścicieli? Uśmiechnął się ciepło do siostry, tłumacząc sobie jej poglądy niewiedzą o działaniach, w które on wplątywał się coraz chętniej i bezpiecznym życiem spędzonym w złotej klatce, z dala od bagna szarej rzeczywistości. - Przed nami jeszcze wiele miesięcy ciężkiej pracy, ale zapewniam was, że odbudowany przez nas świat będzie wart całego tego trudu, wszystkich cierpień, jakie teraz znosicie. Wasze krzywdy, krzywdy wyrządzone przez Zakon Feniksa, zostaną powetowane z nawiązką - skwitował wypowiedź, starając się odnaleźć złoty środek w określeniu "powetowania krzywd", które to przecież było niezwykle plastyczne i w uszach każdego z mieszkańców mogło wybrzmieć inaczej, w zależności od tego, czego naprawdę pragnęli. Śmierci zdrajców? Końca przemocy? Płonących wsi mugolskich? Wspólnego burzenia murów zamiast ich wznoszenia? Zawarł wszystko to i wiele więcej w okrągłych słówkach, którymi od dziecka uczono ich szafować niczym ostrą szablą.
Skierował swe spojrzenie na grupę mężczyzn wskazanych przez Vivienne i przez parę chwil obserwował ich nieco nerwowe ruchy, odczytując w nich wrodzoną dumę walczącą z rozdzierającym głodem. I takich ludzi nie brakowało, wizja napełnienia żołądków do syta pchała ich przed ratusz, ale oczy śledziły każdy ruch szlachetnie urodzonych, aż tryskając nieufnością do wszystkiego wokół.
- Twa spostrzegawczość, najdroższa siostro, pozostaje godna pozazdroszczenia - szepnął w odpowiedzi, nim z charakterystycznym uśmiechem skłonił jej się usłużnie i pozostawił na straży potrawki z sarniny, by udać się do grupy rzemieślników i odbyć z nimi dyplomatyczne rozmowy, mające przekonać ich chociaż po części do tego, że ich dobrobyt leżał na równi z dobrobytem jego własnej rodziny, a jedno bez drugiego istnieć nie mogło.
Ile czasu spędzili w Dunstable? Ile talerzy przeszło im przez ręce, ile słodkich słów wydobyło się z ust, ile uścisków wykonały dłonie? Dzień chylił się ku końcowi, gdy ostatni z mieszkańców żegnali się z wdzięcznością, wysłuchując chętnie obietnic o tym, jak jeszcze ród Bulstrode im pomoże. Burmistrz Sommers kłaniał się w pas, wręczając Maghnusowi niekończącą się listę potrzeb społeczności, a szlachcic uśmiechnął się krótko. Oto dostali instrukcję podboju ludzkich serc. Zamierzał ją wykorzystać do cna.
| zt też
- Bez należytych dowodów nikt nie zostanie osądzony ani skazany - zapowiedział wyjaśniająco, choć sam uważał, że tej kwestii wyjaśniać akurat nie trzeba było. Czy kiedykolwiek w historii panowania rodu Bulstrode ludność miejscowa doświadczyła krzywdy z ich rąk lub niesprawiedliwego traktowania? Nie mówił już o tym, że po jego stronie stała grupa ludzi aż rwących się do przeprowadzania przesłuchań, że po jego stronie znajdowały się jednostki utalentowane, jak chociażby pan Sallow, potrafiący przy użyciu legilimencji w parę chwil wedrzeć się do umysłu i znaleźć w nim dowody winy lub jej braku. Z resztą wypowiedzi Vivienne nie potrafił się zgodzić, w jego oczach egzekucje były środkiem do dotarcia do celu, bardzo skutecznym zresztą, o ile przeprowadzanym w odpowiedni sposób i obudowanym odpowiednią propagandową otoczką. Czy zdrajca mógł przejść na słuszną stronę i wyplenić z siebie zdradzieckie tendencje raz na zawsze? Pomiędzy rodzeństwem zaczęły się rysować różnice światopoglądowe, oto Vivienne starała się łagodzić i przekonywać, że każdy ma szansę, podczas gdy Maghnus stopniowo radykalizował swe poglądy, by dojść do zdania, że zdrajca zawsze pozostanie zdrajcą, a zatrute drzewo należy wyrwać z podłoża wraz z korzeniami nim zrodzi zatrute owoce. Drugie szanse dawane ludziom, którzy nie potrafili ich wykorzystać, świat zgodny z zasadami, świat bez przemocy - to wszystko brzmiało w jego uszach jak utopia. Wyczyści świat z brudnych, morderczych rąk. Czy wciąż się łudziła, że jego ręce pozostawały bez skazy, że nie unużał ich jeszcze w cudzej krwi, że za zamkniętymi drzwiami gabinetu to nie te ręce nakładały niewybredne klątwy na przedmioty mające zniszczyć swoich właścicieli? Uśmiechnął się ciepło do siostry, tłumacząc sobie jej poglądy niewiedzą o działaniach, w które on wplątywał się coraz chętniej i bezpiecznym życiem spędzonym w złotej klatce, z dala od bagna szarej rzeczywistości. - Przed nami jeszcze wiele miesięcy ciężkiej pracy, ale zapewniam was, że odbudowany przez nas świat będzie wart całego tego trudu, wszystkich cierpień, jakie teraz znosicie. Wasze krzywdy, krzywdy wyrządzone przez Zakon Feniksa, zostaną powetowane z nawiązką - skwitował wypowiedź, starając się odnaleźć złoty środek w określeniu "powetowania krzywd", które to przecież było niezwykle plastyczne i w uszach każdego z mieszkańców mogło wybrzmieć inaczej, w zależności od tego, czego naprawdę pragnęli. Śmierci zdrajców? Końca przemocy? Płonących wsi mugolskich? Wspólnego burzenia murów zamiast ich wznoszenia? Zawarł wszystko to i wiele więcej w okrągłych słówkach, którymi od dziecka uczono ich szafować niczym ostrą szablą.
Skierował swe spojrzenie na grupę mężczyzn wskazanych przez Vivienne i przez parę chwil obserwował ich nieco nerwowe ruchy, odczytując w nich wrodzoną dumę walczącą z rozdzierającym głodem. I takich ludzi nie brakowało, wizja napełnienia żołądków do syta pchała ich przed ratusz, ale oczy śledziły każdy ruch szlachetnie urodzonych, aż tryskając nieufnością do wszystkiego wokół.
- Twa spostrzegawczość, najdroższa siostro, pozostaje godna pozazdroszczenia - szepnął w odpowiedzi, nim z charakterystycznym uśmiechem skłonił jej się usłużnie i pozostawił na straży potrawki z sarniny, by udać się do grupy rzemieślników i odbyć z nimi dyplomatyczne rozmowy, mające przekonać ich chociaż po części do tego, że ich dobrobyt leżał na równi z dobrobytem jego własnej rodziny, a jedno bez drugiego istnieć nie mogło.
Ile czasu spędzili w Dunstable? Ile talerzy przeszło im przez ręce, ile słodkich słów wydobyło się z ust, ile uścisków wykonały dłonie? Dzień chylił się ku końcowi, gdy ostatni z mieszkańców żegnali się z wdzięcznością, wysłuchując chętnie obietnic o tym, jak jeszcze ród Bulstrode im pomoże. Burmistrz Sommers kłaniał się w pas, wręczając Maghnusowi niekończącą się listę potrzeb społeczności, a szlachcic uśmiechnął się krótko. Oto dostali instrukcję podboju ludzkich serc. Zamierzał ją wykorzystać do cna.
| zt też
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Noc pełni księżyca, jaka przypadała w marcu na piąty dzień tego miesiąca, miała różnić się od dwóch poprzednich jakie miały już miejsce w tysiąc pięćdziesiątym ósmym roku. Tę, która przypadała na styczeń Sigrun Rookwood powierzyć musiała całkowicie w ręce grupy łowców wilkołaków jaką przyszło jej dowodzić z woli lorda nestora Avery od przeszło roku, sama bowiem musiała poświęcić swoją uwagę w pełni innym, znacznie istotniejszym obowiązkom, które przez kogoś takiego jak lord Avery były respektowane. Obowiązki wobec Czarnego Pana wzywały, a władcy Ludlow okazywali mu swe pełne poparcie. Tamtą noc spędziła w Stoke-on-Trent, gdzie wymierzyli zdrajcom krwi i rebeliantom sprawiedliwość, co spotkało się z Jego aprobatą i zadowoleniem. Nie było lepszej nagrody za trud włożony w walkę tamtego dnia. Lutową pełnię zaś spędziła, jak zazwyczaj, w leśnej gęstwinie, gdzie wraz ze swoją grupą tropili wilkołaka. Było im wtedy trudno. Bestia zdołała ich zaskoczyć, zaatakować znienacka; prawa ręka Sigrun, Harvey, omal nie padł jego ofiarą, prawie że stracił życie, Hannibal także został ranny. Udało im się w ostateczności powalić lyknatropa, mało kto jednak wyszedł wtedy bez żadnego szwanku. Naprawdę chciała, aby tej nocy było inaczej, lecz nie mogła mieć pewności, szczególnie, że okoliczności miały być inne. Tym razem bestia nie ukrywała się w lasach, czy na bagnach, o nie.
Noc piątego marca była wyjątkowo zimna, lecz bezwietrzna i bezchmurna. Na niebie nad miasteczkiem Dunstable w Bedfordshire, którym - między innymi - władał ród Bulstrode, lśniły gwiazdy, co było miłym dla oka widokiem po długich tygodniach nieustannych śnieżnych zamieci. Pozostawało mieć nadzieję, że zima dobiegała końca i wkrótce nadciągnie odwilż, zaś mróz wypuści ze swych szponów Wielką Brytanię. Sigrun pomyślała, że to nieco ironiczne, że akurat dziś pogoda opuściła i wszędzie wokoło panowała cisza. Zagłuszenie ich kroków, inkantacji zaklęć i błysków ich promieni byłoby im całkiem na rękę. W tej sytuacji musieli być dużo ostrożniejsi.
Trop poprowadził ich do domu na skraju miasteczka; pozornie niczym nie różnił się od innych w tej okolicy, wyglądał jak typowy angielski dom z czerwonej cegły, z jednym piętrem, czarną dachówką. Tak późnym wieczorem w oknach nie paliły się już światła, można było odnieść wrażenie, że jest albo opuszczony, albo jego mieszkańcy pogrążyli się we śnie. Rookwood jednak wierzyła, że prawda jest zupełnie inna. Jej łowcy weszli w posiadanie informacji, że w domu tym ukrywa się wilkołak. Nazywał się Walter Marshman i był alchemikiem. Zazwyczaj pełniona przed ugryzieniem profesja nie miała większego znaczenia dla łowców, lecz teraz było inaczej - zdołali się dowiedzieć, że Marshman potrafił uwarzyć wywar tojadowy. Znaczyło to ni mniej, ni więcej, że podczas pełni zachowywał ludzką świadomość, co czyniło go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Sigrun wiedziała jak podejść i zwieść bestię, którą kierował krwiożerczy instynkt, która nie potrafiła oprzeć się łaknieniu krwi i własnej agresji. Z wilkołakiem potrafiącym zachować jasność myślenia, mającymi ludzkie myśli i ciało potężnej bestii, cóż... Będzie zupełnie inaczej. Pozostawało im mieć nadzieję, że czas od ugryzienia był zbyt krótki, aby Marshman nauczył się w pełni wykorzystywać siłę mięśni i ostrość pazurów pod swą wilkołaczą postacią. Tej nocy musieli dać z siebie więcej.
Budynek został przez nich otoczony, lecz póki nie mieli pewności, że mogą do niego bezpiecznie wkroczyć, trzymali odpowiedni dystans. Sigrun uniosła różdżkę i wyszeptała: Carpiene, aby odkryć czy Marshman zdołał obwarować dom zabezpieczeniami i niestety jej przeczucia się potwierdziły. Nie był głupi. Gdyby ktokolwiek z łowców zbliżył się o kilka metrów, prędko zatrułby się oparami trujących eliksirów alchemika. Mógłby też wiedzieć o ich przybyciu i zbiec. Łowczyni powstrzymała zatem pozostałych gestem dłoni. Przekazała Harveyowi i Charlesowi jakie pułapki jeszcze przygotował dla nich Marshman, aby podzielili się między sobą próbą ich złamania, co pozwoliłoby im oszczędzić czas. Harvey, nie tracąc ani chwili, sam czarem Homenum Revelio spróbował wykryć cudzą obecność, lecz dzielił ich od budynku zbyt duży dystans. Musieli powtórzyć ten czar. Przełamanie zabezpieczeń nie było dla żadnego z nich pierwszyzną, robili to często i gęsto, jednakże sam proces nie był krótki i prosty. Ostatecznie zostały zdjęte bez wiedzy Marshmana, dzięki czemu mogli bezpiecznie podejść do budynku. Niektórzy łowcy, w tym sama Sigrun, rzucili na siebie zaklęcie Kameleona, aby wtopić się w otoczenie, przynajmniej do czasu wejścia do domu.
Wkroczyli tylnymi drzwiami, niezauważeni, po cichu. Wtedy Sigrun zdjęła z siebie maskujące zaklęcie - korytarze i pokoje były zbyt niewielkie, wąskie, przypadkiem mogliby trafić się zaklęciami.
Harvey dał im znak, że wykrył cudzą obecność na piętrze. Nie zdążyli jednak wspiąć się po schodach. Usłyszeli zatem odgłos stukających pazurów o posadzkę. Sigrun w ostatniej chwili zdołała rzucić zaklęcie, które uniemożliwiło opuszczenie domu komukolwiek. Wilkołak, zamiast zaatakować ruszył w stronę okna, z wyraźnym zamiarem ucieczki. Chciał wyskoczyć z pierwszego piętra, byleby uniknąć konfrontacji, co widzieli w półmroku. Któryś z łowców wyczarował w korytarzu kulę światła, aby reszta mogła dobrze wycelować. Marshman z zadziwiającą zwinnością unikał promieni czarów raz za razem, a rzucanie ich w niego wcale nie było proste w tak ciasnej przestrzeni. Korzystając z pierwszej okazji czmychnął w głąb korytarza na piętrze. - Za nim - krzyknęła Sigrun. Zdematerializowała się, przemieniając w kłąb czarnej mgły, aby ponad głowami pozostałych łowców unieść się i pomknąć za wilkołakiem. Marshman zdołał zamknąć drzwi, usłyszała zamek, lecz pod nimi była niewielka szpara - i wcisnęła się pod nią. Chwilę krążyła pod sufitem, obserwując jak wilkołak miota się zdezorientowany po komnacie, nie wiedząc czym jest mgła i gdzie ma uciekać. Znów spróbował wyskoczyć przez okno, lecz jedynie stłukł szybę okiennicy. Zaklęcie rzucone przez Rookwood uniemożliwiło mu wydostanie się z budynku.
Sigrun zmaterializowała się w kącie, słysząc jak jej łowcy krzyczą coś za drzwiami; Harvey kazał się pozostałym odsunąć, by rzucić Deprimo i wyważyć drzwi. Sigrun przez kilka chwil stała sama oko w oko z wilkołakiem, który mierzył ją przez kilka uderzeń serca przestraszonym spojrzeniem - a później podjął desperacką decyzję i wyciągnąwszy ku niej potężne łapska zakończone ostrymi jak brzytwa pazurami rzucił się w stronę łowczyni z wyraźnym zamiarem ataku. Sigrun była sama, jeśli tylko zaklęcie okaże się zbyt słabe, niecelne - mogła zginąć. Znalazła się w potrzasku, mogła zaczekać, aż otworzą się drzwi i wtedy któryś z łowców będzie mógł wymierzyć czar w szerokie plecy bestii. Teraz było już jednak za późno.
Zdecydowała się więc sięgnąć po ostateczność. Marshman był zbyt blisko, aby jedynie go zranić. Mogła wyczarować potężny, fioletowy płomień jaki wypaliłby jego trzewia, mogła rozorać jego klatkę piersiową okrutnym zaklęciem, mogła wbić w brzuch niewidzialny miecz, lecz nawet najbrutalniejszy czar mógł nie powstrzymać go przed zranieniem. - Avada Kedavra - wycedziła zatem z mocą, przez zaciśnięte zęby, skupiając się na tym, czego nauczyła się przez ostatnie lata. Na własnej nienawiści wobec tych mieszańców. Aby użyć zaklęcia niewybaczalnego - musiała naprawdę tego chcieć. A mało kto tak gorąco pragnął eksterminacji lyknatropów jak Sigrun Rookwood.
Pokój na piętrze wypełniło zielone światło. Promień morderczego zaklęcia trafił bestię w ostatniej chwili, kiedy jego łapska dzieliło już zaledwie kilkadziesiąt centymetrów o opartej o ścianę Rookwood. Po kilku uderzeniach serca do środka wdarł się silny podmuch wiatru, który wyważył drzwi. Harvey zdołał rzucić Deprimo i przeklął głośno, sądząc, że się spóźnił, gdy w środku ujrzał leżącą na posadzce bestię i wystającą spod futra rękę.
- Zdejmijcie to ze mnie - warknęła Sigrun; próbowała się wygrzebać spod wilkołaczego, martwego truchła, z którego wydarła życie. Była sprawna, silna, lecz nie dość silna, aby zrzucić z siebie taki ciężar. Przygniatał ją i odbierał oddech. Prędko jednak znaleźli się przy niej Harvey i Charles, zaklęciem unosząc truchło i przenosząc je obok. Wtedy Rookwood zerwała się do siadu, oddychając ciężko. Uniosła wściekłe spojrzenie na ich i warknęła: - Następnym razem się pośpieszcie.
W tonie jej głosu zabrzmiała przygana. Następnym razem, jeśli będą tak zwlekać, mogło być już za późno. Zerknęła na swoje odzienie, obejrzała dokładnie dłonie i każdy cal odsłoniętej skóry - wilkołak nie zdołał jej zadrapać, na całe szczęście. Wstała obolała z posadzki i pokręciła głową.
- Pozbądźcie się ciała - nakazała cicho, opuszczając pokój. Musiała zapalić.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miasteczko Dunstable
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Bedfordshire