Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset
Miasto Bath
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasto Bath
Położone w dolinie rzeki Avon miasto to jedna z perełek architektonicznych Somerset. Podczas kolonizacji Rzymianie wybudowali w Bath charakterystyczne dla ichniej kultury łaźnie oraz świątynie, które przetrwały próbę upływających lat i dzięki skrupulatnej pielęgnacji czarują urokiem do dziś. Czasy gregoriańskie, podczas których w miasteczku koronowano angielskiego króla, również zaopatrzyły uliczki miejscowości w zabytki. Dziś Bath stało się nieformalną perłą w koronie turystyki Somerset, dzięki mnogości pięknych widoków, spokojnej atmosferze i czystej rzece przecinającej je niemal równo w połowie.
Patrzeć na niego z pewnym dystansem, było trudno. Nie do końca rozumiała skąd to odczucie, dlaczego dokuczało tak bardzo, kiedy znajdował się w zasięgu wzroku. Nadal nie zniknęła wątpliwość i resztki uporu, poczucie, że nie zawiniła w tym, tylko ona. Odkąd wrócił, była dla niego, nie oczekując nic z jego strony, czego nie potrafiłby sam z siebie, odruchowo jej dać. Chociaż nie chciał mówić nic, próbowała rozumieć jego zachowanie i akceptować. Ale nie potrafiła tak cały czas, docierając do granicy tolerancji, którą przekroczyła raz, by teraz cofnąć się o parę kroków i psychicznie wrócić do miejsca sprzed kilku dni, zanim zabrała swoje rzeczy. Nie ukrywała, że czuła się, jakby weszła w błędne koło, bez szansy na ucieczkę, co udowodniła sobie dziś, pojawiając się w tym przeklętym Bath, chociaż może nie powinna.
Zerknęła na jego dłonie raz jeszcze, obserwując popiół opadający na moment na jego spodnie. Odwróciła głowę, kiedy odezwał się, szukając czegoś w otoczeniu na czym będzie mogła skupić wzrok. Mimowolnie przymknęła oczy, bo chociaż słowa nie do końca były miłe, tak brzmienie jego głosu działało dziwnie kojąco na nerwy. Zawsze lubiła tą barwę i brzmienie, tak bardzo znajomą.
- I nigdy nie powiedziałeś, że nie chcesz.- odparła bez emocji. Odwrócił się i wyszedł, tyle zrobił, a ona nie miała w sobie dość zacięcia wtedy, aby zostać i czekać na niego, gdy postanowi wrócić znów. Czekała na niego przez dwa lata, czekała przez trzy tygodnie i nie miała cierpliwości, by czekać kolejne godziny. To już było za wiele.
Zerknęła w bok, kiedy zajął miejsce obok, przestając patrzeć na nią z góry. Ciemne tęczówki zatrzymały się na róży, którą wyciągnął w jej stronę. Kącik ust drgnął, ale stres nadal działał blokując. Wzięła od niego kwiat, czując zaraz ten charakterystyczny zapach.- Nie jest.- przytaknęła mu, ale nie do końca przekonana o tym. Walentynki nie były najlepszym dniem do podobnej rozmowy, do spotkania dwóch osób, które nie wiedziały czego się spodziewać po kilku minutach albo godzinach w swoim towarzystwie.- To powinno wystarczyć. Takie gesty zawsze wystarczyły, by zdusić niepewność.- szepnęła, muskając palcami czerwone płatki róży. Nic co kiedykolwiek dostałam od Ciebie, nie było tylko. To zawsze było coś więcej. Zawsze znaczyło o wiele więcej, bo było od Ciebie. Pamiętała własne słowa, które padły w grudniu z wdzięczności za wianek, który dostała od niego. Nie potrzebowała wiele, może była głupia, ale dawała mu się kupić drobnymi gestami, zapominając o wszystkim. Tym razem nie do końca tak było.
Milczała, kiedy próbował coś powiedzieć, ale finalnie podał jej kopertę. Domyślała się, co to i rozumiała. Sama zrobiła coś podobnego parę dni temu, spisała to, co męczyło na kartce i nie dziwiła się, że zrobił identycznie. Wahała się po jego słowach czy czytać teraz czy kiedykolwiek. Chciała to wiedzieć, cokolwiek mogło się tam znaleźć? W końcu przełamała się, nie spoglądając nawet na męża, otworzyła kopertę, czując cień niepokoju. Mimo to czytała, bez pośpiechu, zmuszając go do czekania.
Wraz z ostatnim słowem czuła się... źle. Nie wiedziała, nie rozumiała pustki, która na chwilę wyparła wszystko inne, a później nagle zniknęła ustępując temu, czego brakowało w szoku.
- Nie.- odparła, kiedy zaproponował, aby wrócili do domu. Nie mogła teraz, potrzebowała momentu, by to przetrawić i pojąć, co właśnie dał jej do zrozumienia. Złożyła powoli kartkę, schowała ją wraz z kopertą do kieszeni kurtki, wciskając na samo dno, jakby z nadzieją, że zniknie i pociągnie za sobą w niepamięć słowa tłukące się po głowie. Wbiła wzrok we własne dłonie, później w rzekę, by w końcu unieść na ludzi chodzących niedaleko. Na pary wtulone w siebie, tak niesprawiedliwie szczęśliwe, kiedy czuła jak po jej policzkach znów spływają łzy. Zaczynała coraz bardziej nienawidzić tej reakcji, czegoś z czym wcześniej jakkolwiek radziła sobie będąc samej, ale odkąd zobaczyła Jamesa po długich miesiącach, tamta kontrola rozpadła się. Płakała w reakcji na jego słowa i jego decyzje. Czasami ze smutku, częściej z bezsilności, których nie dawało się znieść. Pochyliła nieco głowę, a ciemne loki opadły na twarz, ukrywając wilgotne ślady na policzkach. Długo myślała, że zostanie żoną Jamiego to najlepsze, co mogło jej się przytrafić, ale teraz rozumiała, że wcale tak nie było. Ślub z najlepszym przyjacielem to morderstwo idealnej relacji, by stworzyć coś, co nie mogło już funkcjonować tak dobrze. Było tak zawsze czy w ich przypadku? Nie wiedziała. Poczucie zapędzenia pod ścianę powróciło, ale tym razem była gotowa się poddać i skapitulować, obojętnie, co miałoby się dziać. Nie zamierzała wycofywać się, jak ostatnio, kiedy czuła się przytłoczona. Nie chciała go zostawiać z poczucia obowiązku, jako żona i świadomości, że musiała być obok z tego samego powodu. Chłopak, którego kochała, zdawał się nie istnieć albo być gdzieś tam zbyt głęboko pogrzebany, a zamiast niego miała tego, który stał teraz obok. Zniszczony w jakiś niezrozumiały do końca sposób, zauważalnie zraniony i bała się spytać, ile jest w nim jeszcze woli. To, co dopiero przeczytałam nie napawało optymizmem. Wzbudzało zawahanie i zastanowienie, do czego prowadziły jego obecne cele, jeśli jakieś były, a o których najpewniej nie dowie się od niego. Denerwowała ją myśl, że czuł się za wszystko winny, bo nie był... nikogo nie zmuszał tam na jarmarku. Potknięcie Thomasa, pojawienie się Marcela, sami byli sobie winni i odpowiadali za własne błędy. Nie powiedziała jednak tego na głos, emocje ją dusiły za mocno, aby potrafiła wyszarpnąć z nich wszystkich złość i zaciętość, własny temperament. Nie otarła łez, a zamiast tego przechyliła się w jego stronę, wtulając policzek w ramię chłopaka. Pierwszy raz od powrotu nie szukała przy nim pocieszenia ani nawet namiastki bezpieczeństwa, bo przecież nie mógł jej tego dać tak po prostu. Dlatego szukała jedynie obecności, tej cichej, którą najpewniej potrafił zaoferować, bo nie wymagała nic, a tylko stać obok. To coś, co dałby jej każdy, nawet obcy na ulicy w przypływie litości na widok zapłakanej dziewczyny.- Chyba chcę wrócić do domu, ale czy ty chcesz tego? Tak naprawdę?- szepnęła, a słowa prawie uciekły w szumie otoczenia.- I nie chcę już teraz.- dodała, chociaż nie wiedziała po co, mieliby tu zostawać. To, co planowała w Bath, nie miało już znaczenia, nie chciała nawet iść w tamtym kierunku. To nie był dzień, którego się spodziewała, nie tak powinien wyglądać. Odsunęła się dopiero po kilku minutach, ocierając łzy i przecierając oczy. Nie wiedziała, co dalej i co zrobić, coś wytrącało ją z opanowania.- Chcę się przejść... Przejdźmy się, proszę. – chociaż była prawie pewna, że to będzie spacer w ciszy i że dziś, jak zwykle będą wyróżniać się z tłumu. Zwykle aparycją, urodą inną niż brytyjska, a dziś zachowaniem, emocjami, których chyba nie dało się ukryć. Potrzebowała być w ruchu, najchętniej rozłożyłaby skrzydła, ukryła się w ciele sroki, ale wiedziała, że wtedy trudno byłoby wrócić. Musiała się więc ruszyć, zrobić cokolwiek, co zastąpi swobodny lot.
Zerknęła na jego dłonie raz jeszcze, obserwując popiół opadający na moment na jego spodnie. Odwróciła głowę, kiedy odezwał się, szukając czegoś w otoczeniu na czym będzie mogła skupić wzrok. Mimowolnie przymknęła oczy, bo chociaż słowa nie do końca były miłe, tak brzmienie jego głosu działało dziwnie kojąco na nerwy. Zawsze lubiła tą barwę i brzmienie, tak bardzo znajomą.
- I nigdy nie powiedziałeś, że nie chcesz.- odparła bez emocji. Odwrócił się i wyszedł, tyle zrobił, a ona nie miała w sobie dość zacięcia wtedy, aby zostać i czekać na niego, gdy postanowi wrócić znów. Czekała na niego przez dwa lata, czekała przez trzy tygodnie i nie miała cierpliwości, by czekać kolejne godziny. To już było za wiele.
Zerknęła w bok, kiedy zajął miejsce obok, przestając patrzeć na nią z góry. Ciemne tęczówki zatrzymały się na róży, którą wyciągnął w jej stronę. Kącik ust drgnął, ale stres nadal działał blokując. Wzięła od niego kwiat, czując zaraz ten charakterystyczny zapach.- Nie jest.- przytaknęła mu, ale nie do końca przekonana o tym. Walentynki nie były najlepszym dniem do podobnej rozmowy, do spotkania dwóch osób, które nie wiedziały czego się spodziewać po kilku minutach albo godzinach w swoim towarzystwie.- To powinno wystarczyć. Takie gesty zawsze wystarczyły, by zdusić niepewność.- szepnęła, muskając palcami czerwone płatki róży. Nic co kiedykolwiek dostałam od Ciebie, nie było tylko. To zawsze było coś więcej. Zawsze znaczyło o wiele więcej, bo było od Ciebie. Pamiętała własne słowa, które padły w grudniu z wdzięczności za wianek, który dostała od niego. Nie potrzebowała wiele, może była głupia, ale dawała mu się kupić drobnymi gestami, zapominając o wszystkim. Tym razem nie do końca tak było.
Milczała, kiedy próbował coś powiedzieć, ale finalnie podał jej kopertę. Domyślała się, co to i rozumiała. Sama zrobiła coś podobnego parę dni temu, spisała to, co męczyło na kartce i nie dziwiła się, że zrobił identycznie. Wahała się po jego słowach czy czytać teraz czy kiedykolwiek. Chciała to wiedzieć, cokolwiek mogło się tam znaleźć? W końcu przełamała się, nie spoglądając nawet na męża, otworzyła kopertę, czując cień niepokoju. Mimo to czytała, bez pośpiechu, zmuszając go do czekania.
Wraz z ostatnim słowem czuła się... źle. Nie wiedziała, nie rozumiała pustki, która na chwilę wyparła wszystko inne, a później nagle zniknęła ustępując temu, czego brakowało w szoku.
- Nie.- odparła, kiedy zaproponował, aby wrócili do domu. Nie mogła teraz, potrzebowała momentu, by to przetrawić i pojąć, co właśnie dał jej do zrozumienia. Złożyła powoli kartkę, schowała ją wraz z kopertą do kieszeni kurtki, wciskając na samo dno, jakby z nadzieją, że zniknie i pociągnie za sobą w niepamięć słowa tłukące się po głowie. Wbiła wzrok we własne dłonie, później w rzekę, by w końcu unieść na ludzi chodzących niedaleko. Na pary wtulone w siebie, tak niesprawiedliwie szczęśliwe, kiedy czuła jak po jej policzkach znów spływają łzy. Zaczynała coraz bardziej nienawidzić tej reakcji, czegoś z czym wcześniej jakkolwiek radziła sobie będąc samej, ale odkąd zobaczyła Jamesa po długich miesiącach, tamta kontrola rozpadła się. Płakała w reakcji na jego słowa i jego decyzje. Czasami ze smutku, częściej z bezsilności, których nie dawało się znieść. Pochyliła nieco głowę, a ciemne loki opadły na twarz, ukrywając wilgotne ślady na policzkach. Długo myślała, że zostanie żoną Jamiego to najlepsze, co mogło jej się przytrafić, ale teraz rozumiała, że wcale tak nie było. Ślub z najlepszym przyjacielem to morderstwo idealnej relacji, by stworzyć coś, co nie mogło już funkcjonować tak dobrze. Było tak zawsze czy w ich przypadku? Nie wiedziała. Poczucie zapędzenia pod ścianę powróciło, ale tym razem była gotowa się poddać i skapitulować, obojętnie, co miałoby się dziać. Nie zamierzała wycofywać się, jak ostatnio, kiedy czuła się przytłoczona. Nie chciała go zostawiać z poczucia obowiązku, jako żona i świadomości, że musiała być obok z tego samego powodu. Chłopak, którego kochała, zdawał się nie istnieć albo być gdzieś tam zbyt głęboko pogrzebany, a zamiast niego miała tego, który stał teraz obok. Zniszczony w jakiś niezrozumiały do końca sposób, zauważalnie zraniony i bała się spytać, ile jest w nim jeszcze woli. To, co dopiero przeczytałam nie napawało optymizmem. Wzbudzało zawahanie i zastanowienie, do czego prowadziły jego obecne cele, jeśli jakieś były, a o których najpewniej nie dowie się od niego. Denerwowała ją myśl, że czuł się za wszystko winny, bo nie był... nikogo nie zmuszał tam na jarmarku. Potknięcie Thomasa, pojawienie się Marcela, sami byli sobie winni i odpowiadali za własne błędy. Nie powiedziała jednak tego na głos, emocje ją dusiły za mocno, aby potrafiła wyszarpnąć z nich wszystkich złość i zaciętość, własny temperament. Nie otarła łez, a zamiast tego przechyliła się w jego stronę, wtulając policzek w ramię chłopaka. Pierwszy raz od powrotu nie szukała przy nim pocieszenia ani nawet namiastki bezpieczeństwa, bo przecież nie mógł jej tego dać tak po prostu. Dlatego szukała jedynie obecności, tej cichej, którą najpewniej potrafił zaoferować, bo nie wymagała nic, a tylko stać obok. To coś, co dałby jej każdy, nawet obcy na ulicy w przypływie litości na widok zapłakanej dziewczyny.- Chyba chcę wrócić do domu, ale czy ty chcesz tego? Tak naprawdę?- szepnęła, a słowa prawie uciekły w szumie otoczenia.- I nie chcę już teraz.- dodała, chociaż nie wiedziała po co, mieliby tu zostawać. To, co planowała w Bath, nie miało już znaczenia, nie chciała nawet iść w tamtym kierunku. To nie był dzień, którego się spodziewała, nie tak powinien wyglądać. Odsunęła się dopiero po kilku minutach, ocierając łzy i przecierając oczy. Nie wiedziała, co dalej i co zrobić, coś wytrącało ją z opanowania.- Chcę się przejść... Przejdźmy się, proszę. – chociaż była prawie pewna, że to będzie spacer w ciszy i że dziś, jak zwykle będą wyróżniać się z tłumu. Zwykle aparycją, urodą inną niż brytyjska, a dziś zachowaniem, emocjami, których chyba nie dało się ukryć. Potrzebowała być w ruchu, najchętniej rozłożyłaby skrzydła, ukryła się w ciele sroki, ale wiedziała, że wtedy trudno byłoby wrócić. Musiała się więc ruszyć, zrobić cokolwiek, co zastąpi swobodny lot.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Nie powiedział nigdy, że nie chce. Nie sądził, że powinien. Spojrzał na nią, słysząc jej słowa, zdumiony jej podejściem. Powinien był? Dziś już nie pamiętał jak czuł się, kiedy zabiegał o nią, o jej względy, ciepło, samopoczucie, wiedząc, że on po części za własnego brata przyczynił się do największej tragedii w jej życiu. Chciał jej to wynagrodzić, choć wiedział, że nie będzie potrafił. Chciał jej dać wszystko, by zapewnić ją, że nie będzie sama, a potem jak dziecko cieszył się z każdego jej uśmiechu, spojrzenia, gestu. Nie pamiętał już beztroski świąt i sylwestrowych zdarzeń. Nie chował tamtej urazy, nie czuł tamtej niepewności. Było tylko to mrowiące uczucie w żołądku; dręczące przeświadczenie o niedokończeniu jakiejś sprawy z tyłu głowy, która nakazywała mu odwracać się za siebie, jakby spodziewał się ujrzeć kogoś za plecami. Było niekończące się przeświadczenie zaciągniętym długu względem przyjaciela i własnych bliskich i poczuciu obowiązku, który musiał spełnić za wszelką cenę — i wbrew sobie.
— Chcę, ale... Eve... — wydukał, próbując znaleźć właściwe słowa, aż w końcu westchnął ciężko, odwracając wzrok z powrotem na rzekę. oblizał koniuszkiem języka wargi.— Wiesz kim jestem. Jaki jestem. Co robię. — był złodziejem, oszustem. Znał smak ciężkiej pracy, ale to wciąż były przez całe życie zajęcia dorywcze, życie ich było płynne, podporządkowane podróżom, rodzinie, zmianom. — Kiedyś to była zabawa. — Jej drobne występki, naciągactwo zdawało się być formą wyzwania, rozrywki. Dziś był świadom jak wiele jej za to grozi. Jemu. — Przyjaźniliśmy się. Dzisiaj naprawdę chcę żebyś była bezpieczna. Naprawdę chcę — podkreślił, choć w jego cichym szepcie rozbrzmiał ból. Był tego pewien, jednocześnie wiedząc, że prędzej czy później to jak żył i co robił narazi ją. Kiedy żyli w taborze byli bezpieczni. Mieli są sobą olbrzymią rodzinę, wiele osób, które stało za nimi, całą małą społeczność, wśród której mogli się schronić, szukać wsparcia, rady, pomocy. A oni? Oni byli sami. Każda jego nieobecność to cisza i samotność Sheili, Eve. Kiedyś w tamtej rzeczywistości były siostry, matki, ciotki, teściowe. Dziś? Były tylko one. — Pracuje— zaczął nagle. — Mam stałą pracę. Prawdziwą — zapewnił ją, jakby to miał być dowód poświadczający jego staraniom. Tak zresztą było, zrobił to dla nich, chociaż to zamiast podnosić go na duchu i przywracać dawną twarz i uśmiech lokowało go coraz silniej w marazmie. Nie nadawał się do tego. Oparła się o jego ramię, ale nie ruszał się przez chwilę. Był obok, zastanawiając się, czy mógłby zrobić coś więcej.— Ale...— Jak miał jej powiedzieć, że nie mógł spać przez to, co się wydarzyło, wciąż wracając wspomnieniami do tamtych chwil? Jak miał jej powiedzieć, że nie będzie mógł ruszyć dalej dopóki nie załatwi swoich spraw, skoro nie wiedział nawet od czego zacząć, jak zrobić ten pierwszy krok, co począć z sobą i tymi wszystkimi emocjami? Zamknął usta, nie wiedząc w co właściwie ubrać te wszystkie słowa, które chciał i powinien jej powiedzieć. Była jego żoną, łączyła ich przysięga. Łączyła ich miłość. Powinien być odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale także za nią, ale dziś czuł, że nie był w stanie dźwigać tego ciężaru. Ale kiedy uniósł wzrok na nią i ujrzał łzy na policzkach poczuł się ciężko. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu próbując odnaleźć ścieżkę w całej tej plątaninie myśli i powinności.
Nigdy jej nie okłamywał, choć czasem nie mówił wszystkiego. Może pierwszy raz czekał na dzień taki jak dziś; może to powinno być dziś. Przełknął ślinę, żołądek wywrócił mu się do góry nogami. Był egoistą, skupiając się na sobie. Na tym, co czuł, na tym, co musiał zrobić — własnym chaosie i zagubieniu. Ona też była przecież zagubiona. Gdzieś w trzewiach, podświadomie czuł, że potrzebuje go bardziej niż on jej.
— Chcę. Naprawdę chcę — odpowiedział po chwili, wkładając cały wysiłek w pewność głosu. Kąciki ust uniosły się delikatnie, był niczym kolos na glinianych nogach; czuł, że posypie się lada moment. — Potrzebuję cię.— Z taką łatwością budował wszystkie historie wokół siebie przy ludziach, których okradał, naciągał. Nie było w tym nic trudnego, wystarczyło złamać wewnętrzny opór i już, był w domu. Musiał zacząć myślec o jej potrzebach, o tym, czego pragnęła. Wyciągnął ku niej dłoń i przetarł jej policzki mokre od łez. Dziś było święto zakochanych, powinna być uśmiechnięta, szczęśliwa. To był ich dzień, ich święto. W całej przykrej wojennej otoczce.
Przełknął ślinę i uśmiechnął się lekko, na jego twarzy malował się cień beztroski, ale spowita była wciąż zmęczeniem. — Rynek? — spytał, sięgając do kieszeni, po chwili wyciągając z niej dwie cieniutkie bransoletki. Wsunął je do jej kieszeni, nie dłoni, po czym złapał ją za rękę i powoli poprowadził z powrotem w kierunku miasta. Wzrok utkwiony miał przez chwilę w bruku.
To było dziwne. Trzymanie jej za dłoń, bycie tak blisko, a jednocześnie bycie tak bardzo kimś innym niż bycie do tej pory.
— Nigdy nie byłem w Bath. Nigdy tu nie dotarłem. Dlaczego tutaj?
— Chcę, ale... Eve... — wydukał, próbując znaleźć właściwe słowa, aż w końcu westchnął ciężko, odwracając wzrok z powrotem na rzekę. oblizał koniuszkiem języka wargi.— Wiesz kim jestem. Jaki jestem. Co robię. — był złodziejem, oszustem. Znał smak ciężkiej pracy, ale to wciąż były przez całe życie zajęcia dorywcze, życie ich było płynne, podporządkowane podróżom, rodzinie, zmianom. — Kiedyś to była zabawa. — Jej drobne występki, naciągactwo zdawało się być formą wyzwania, rozrywki. Dziś był świadom jak wiele jej za to grozi. Jemu. — Przyjaźniliśmy się. Dzisiaj naprawdę chcę żebyś była bezpieczna. Naprawdę chcę — podkreślił, choć w jego cichym szepcie rozbrzmiał ból. Był tego pewien, jednocześnie wiedząc, że prędzej czy później to jak żył i co robił narazi ją. Kiedy żyli w taborze byli bezpieczni. Mieli są sobą olbrzymią rodzinę, wiele osób, które stało za nimi, całą małą społeczność, wśród której mogli się schronić, szukać wsparcia, rady, pomocy. A oni? Oni byli sami. Każda jego nieobecność to cisza i samotność Sheili, Eve. Kiedyś w tamtej rzeczywistości były siostry, matki, ciotki, teściowe. Dziś? Były tylko one. — Pracuje— zaczął nagle. — Mam stałą pracę. Prawdziwą — zapewnił ją, jakby to miał być dowód poświadczający jego staraniom. Tak zresztą było, zrobił to dla nich, chociaż to zamiast podnosić go na duchu i przywracać dawną twarz i uśmiech lokowało go coraz silniej w marazmie. Nie nadawał się do tego. Oparła się o jego ramię, ale nie ruszał się przez chwilę. Był obok, zastanawiając się, czy mógłby zrobić coś więcej.— Ale...— Jak miał jej powiedzieć, że nie mógł spać przez to, co się wydarzyło, wciąż wracając wspomnieniami do tamtych chwil? Jak miał jej powiedzieć, że nie będzie mógł ruszyć dalej dopóki nie załatwi swoich spraw, skoro nie wiedział nawet od czego zacząć, jak zrobić ten pierwszy krok, co począć z sobą i tymi wszystkimi emocjami? Zamknął usta, nie wiedząc w co właściwie ubrać te wszystkie słowa, które chciał i powinien jej powiedzieć. Była jego żoną, łączyła ich przysięga. Łączyła ich miłość. Powinien być odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale także za nią, ale dziś czuł, że nie był w stanie dźwigać tego ciężaru. Ale kiedy uniósł wzrok na nią i ujrzał łzy na policzkach poczuł się ciężko. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu próbując odnaleźć ścieżkę w całej tej plątaninie myśli i powinności.
Nigdy jej nie okłamywał, choć czasem nie mówił wszystkiego. Może pierwszy raz czekał na dzień taki jak dziś; może to powinno być dziś. Przełknął ślinę, żołądek wywrócił mu się do góry nogami. Był egoistą, skupiając się na sobie. Na tym, co czuł, na tym, co musiał zrobić — własnym chaosie i zagubieniu. Ona też była przecież zagubiona. Gdzieś w trzewiach, podświadomie czuł, że potrzebuje go bardziej niż on jej.
— Chcę. Naprawdę chcę — odpowiedział po chwili, wkładając cały wysiłek w pewność głosu. Kąciki ust uniosły się delikatnie, był niczym kolos na glinianych nogach; czuł, że posypie się lada moment. — Potrzebuję cię.— Z taką łatwością budował wszystkie historie wokół siebie przy ludziach, których okradał, naciągał. Nie było w tym nic trudnego, wystarczyło złamać wewnętrzny opór i już, był w domu. Musiał zacząć myślec o jej potrzebach, o tym, czego pragnęła. Wyciągnął ku niej dłoń i przetarł jej policzki mokre od łez. Dziś było święto zakochanych, powinna być uśmiechnięta, szczęśliwa. To był ich dzień, ich święto. W całej przykrej wojennej otoczce.
Przełknął ślinę i uśmiechnął się lekko, na jego twarzy malował się cień beztroski, ale spowita była wciąż zmęczeniem. — Rynek? — spytał, sięgając do kieszeni, po chwili wyciągając z niej dwie cieniutkie bransoletki. Wsunął je do jej kieszeni, nie dłoni, po czym złapał ją za rękę i powoli poprowadził z powrotem w kierunku miasta. Wzrok utkwiony miał przez chwilę w bruku.
To było dziwne. Trzymanie jej za dłoń, bycie tak blisko, a jednocześnie bycie tak bardzo kimś innym niż bycie do tej pory.
— Nigdy nie byłem w Bath. Nigdy tu nie dotarłem. Dlaczego tutaj?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wcześniej tego nie potrzebowała, zapewnień tak oczywistych. Teraz jednak wydawało się, że było inaczej, brakowało jej pewności, gdy pewne rzeczy pozostawały niewypowiedziane. Mimo to nie naciskała na niego, aby mówił cokolwiek, a zamiast tego dławiła w sobie obawy, aż orientowała się, że to równie złe podejście. Powoli pozostawały jej tylko wspomnienia najmilszych chwil, a każdy kolejny dzień był już potknięciem. Kłótnia z tamtej nocy była głupotą, impulsywną ze strony Jamesa i bezsensowną z jej, gdy pozwoliła, by słowa uraziły ją mocniej niż powinny. Na moście, tuż obok niego, nie było wcale lepiej, było dziwnie i obco. Potrzebowała paru minut, by to zauważyć, ale wiedziała, że się stąd nie ruszy. Nie mogła.
Ale... Eve. Zawsze było jakieś ale, przymknęła oczy czekając, co padnie zaraz. Robiła to samo, mówiła słodko i gładko, by dodać coś, co zaraz zadepcze wszystko inne. Spodziewała się czegoś trudniejszego, cięższego do zaakceptowania, może dlatego zerknęła na chłopaka z lekkim zdziwieniem, które zaraz zniknęło z ciemnych oczu.
- Wiem, jaki jesteś, ale póki Cię znam i póki rozumiem, nie ma to znaczenia.- akceptowała go takiego, denerwowała się nie raz, wściekała za lekkomyślność, którą okazywał. Jednak mimo wszystko akceptowała, świadoma, że nie mógł być ideałem. Tacy nie istnieli.- Nienawidzę momentów, kiedy patrzę na Ciebie i widzę kogoś obcego, bezmyślnego i sprawiającego samemu sobie największą krzywdę. Kiedy nie wiem, co się dzieje, ale nie próbuję pytać, bo przecież nic nie powiesz.- dodała zaraz, odwracając głowę, aby ukryć ponurość, która odbijała się w mimice. Milczała słysząc o zabawie, może i tak było. Błyszczenie w tłumie było rozrywką, nęcenie mężczyzn najciekawszą zabawą. Teraz nie było na to szans.
Spięła się nieco, kiedy usłyszała słowa, które nie bardzo wiedziała, jak zinterpretować. Przyjaźniliśmy się. Więc, co było teraz? Stała się już tylko żoną, miała być taka jak inne? Podporządkowana i cicha wśród innych... oddana kiedy pozostaną sami? Pytań pojawiało się wiele, ale nie wiedziała nawet czy chciała zadać chociaż jedno. Może i chciał, aby była bezpieczna, jednak nic na to nie wskazywało i nie zapowiadało, aby tak miało się stać.
- I tak nie będę bezpieczna. To się nie może udać.- szepnęła, nie spoglądając na niego nawet. Nerwowym ruchem, szarpnęła za płatek róży trzymanej w dłoni, by zaraz puścić go ku rzece. Powiodła wzrokiem w dół za czerwienią, chwilowo skupiając się tylko na tym.
Pokiwała powoli głową, kiedy pochwalił się pracą.
- To chyba dobrze. Cieszę się.- odparła, ale nie była nawet w stanie zabrzmieć weselej. Nie po liście, który dopiero przed chwilą przeczytała, którego treść szarpnęła jakąś czułą strunę we wnętrzu.- A Ty? Tego szukałeś? Tego potrzebujesz?- spytała zaraz, nie ukrywając, że interesowało ją to.
Stała w ciszy, nawet kiedy zaczął i moment później urwał, milknąc podobnie, jak ona. Może to lepiej. Poczuła dziwny spokój, gdy tkwił w bezruchu, nie próbując zrobić nic więcej. Wcześniej pewnie pojawiłoby się rozczarowanie, że nie mógł zdobyć się na jakikolwiek gest ponad to, ale teraz nie chciała nic innego. Czuła na sobie jego spojrzenie, świadoma, że musiał zobaczyć wilgotne ślady na policzkach, ale nie ruszyła się z miejsca przez długie minuty. Dopiero później powróciła wątła kontrola nad emocjami i tak potrzebna umiejętność ukrycia bezsilności.
Kąciki ust uniosły się w bliźniaczym geście, niemrawej namiastce uśmiechu. Gdzieś w głębi ucieszyło ją to, przyniosło ulgę, że naprawdę chciał, aby wróciła i była obok. Nie tylko On potrzebował jej, to działało w dwie strony. Mimo to uparcie wpatrywała się w przestrzeń, by drgnąć nerwowo, kiedy dotknął jej policzka. Odruchowo odwróciła odrobinę głowę uciekając od dotyku, ale chwilę później uniosła na niego spojrzenie ciemnych tęczówek. To były pierwsze Walentynki, które spędzali razem, które nadeszły odkąd zostali małżeństwem. Nie tego się spodziewała i w najgorszych koszmarach nie przypuszczała, że spędzi je w podobny sposób.
Pozwoliła sobie na nieco mocniejsze wykrzywienie ust w uśmiechu, niewypowiedzianą akceptację sytuacji.- Może być Rynek. Nie rozejrzałam się po okolicy za bardzo.- nie do końca liczyło się miejsce, po prostu chciała pospacerować, zając czymś uwagę. Wiedziała, że potrzebowała paru godzin, może kilku dni, by przetrawić sytuację, zaakceptować stan rzeczy i wrócić do codzienności, tak jak zawsze. Jedynie teraz czuła się dziwnie nieswojo.
Zerknęła w dół, kiedy sięgnął do kieszeni i zobaczyła dwie bransoletki, których brakowało na kostce od ponad miesiąca. Zbliżyła się, by złożyć krótki pocałunek na męskim policzku, gdy wsunął złote łańcuszki do jej kieszeni. Dała się poprowadzić w kierunku rynku, podążając za nim bez cienia sprzeciwu.
- Podoba mi się to miasto i mają tu jedyne w Anglii źródła termalne.- wyjaśniła krótko, może innym razem w głosie pobrzmiewałaby ekscytacja i ta specyficzna zaczepka, by dostać się gdzieś, gdzie nie powinni. Dziś tego nie chciała, tak po prostu.- Poza tym obiecałam Ci, pokazać miejsca, które znam w Somerset, więc myślałam, że to dobry pomysł dziś, ale nie, to chyba głupie i bezsensowne.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion.
Ale... Eve. Zawsze było jakieś ale, przymknęła oczy czekając, co padnie zaraz. Robiła to samo, mówiła słodko i gładko, by dodać coś, co zaraz zadepcze wszystko inne. Spodziewała się czegoś trudniejszego, cięższego do zaakceptowania, może dlatego zerknęła na chłopaka z lekkim zdziwieniem, które zaraz zniknęło z ciemnych oczu.
- Wiem, jaki jesteś, ale póki Cię znam i póki rozumiem, nie ma to znaczenia.- akceptowała go takiego, denerwowała się nie raz, wściekała za lekkomyślność, którą okazywał. Jednak mimo wszystko akceptowała, świadoma, że nie mógł być ideałem. Tacy nie istnieli.- Nienawidzę momentów, kiedy patrzę na Ciebie i widzę kogoś obcego, bezmyślnego i sprawiającego samemu sobie największą krzywdę. Kiedy nie wiem, co się dzieje, ale nie próbuję pytać, bo przecież nic nie powiesz.- dodała zaraz, odwracając głowę, aby ukryć ponurość, która odbijała się w mimice. Milczała słysząc o zabawie, może i tak było. Błyszczenie w tłumie było rozrywką, nęcenie mężczyzn najciekawszą zabawą. Teraz nie było na to szans.
Spięła się nieco, kiedy usłyszała słowa, które nie bardzo wiedziała, jak zinterpretować. Przyjaźniliśmy się. Więc, co było teraz? Stała się już tylko żoną, miała być taka jak inne? Podporządkowana i cicha wśród innych... oddana kiedy pozostaną sami? Pytań pojawiało się wiele, ale nie wiedziała nawet czy chciała zadać chociaż jedno. Może i chciał, aby była bezpieczna, jednak nic na to nie wskazywało i nie zapowiadało, aby tak miało się stać.
- I tak nie będę bezpieczna. To się nie może udać.- szepnęła, nie spoglądając na niego nawet. Nerwowym ruchem, szarpnęła za płatek róży trzymanej w dłoni, by zaraz puścić go ku rzece. Powiodła wzrokiem w dół za czerwienią, chwilowo skupiając się tylko na tym.
Pokiwała powoli głową, kiedy pochwalił się pracą.
- To chyba dobrze. Cieszę się.- odparła, ale nie była nawet w stanie zabrzmieć weselej. Nie po liście, który dopiero przed chwilą przeczytała, którego treść szarpnęła jakąś czułą strunę we wnętrzu.- A Ty? Tego szukałeś? Tego potrzebujesz?- spytała zaraz, nie ukrywając, że interesowało ją to.
Stała w ciszy, nawet kiedy zaczął i moment później urwał, milknąc podobnie, jak ona. Może to lepiej. Poczuła dziwny spokój, gdy tkwił w bezruchu, nie próbując zrobić nic więcej. Wcześniej pewnie pojawiłoby się rozczarowanie, że nie mógł zdobyć się na jakikolwiek gest ponad to, ale teraz nie chciała nic innego. Czuła na sobie jego spojrzenie, świadoma, że musiał zobaczyć wilgotne ślady na policzkach, ale nie ruszyła się z miejsca przez długie minuty. Dopiero później powróciła wątła kontrola nad emocjami i tak potrzebna umiejętność ukrycia bezsilności.
Kąciki ust uniosły się w bliźniaczym geście, niemrawej namiastce uśmiechu. Gdzieś w głębi ucieszyło ją to, przyniosło ulgę, że naprawdę chciał, aby wróciła i była obok. Nie tylko On potrzebował jej, to działało w dwie strony. Mimo to uparcie wpatrywała się w przestrzeń, by drgnąć nerwowo, kiedy dotknął jej policzka. Odruchowo odwróciła odrobinę głowę uciekając od dotyku, ale chwilę później uniosła na niego spojrzenie ciemnych tęczówek. To były pierwsze Walentynki, które spędzali razem, które nadeszły odkąd zostali małżeństwem. Nie tego się spodziewała i w najgorszych koszmarach nie przypuszczała, że spędzi je w podobny sposób.
Pozwoliła sobie na nieco mocniejsze wykrzywienie ust w uśmiechu, niewypowiedzianą akceptację sytuacji.- Może być Rynek. Nie rozejrzałam się po okolicy za bardzo.- nie do końca liczyło się miejsce, po prostu chciała pospacerować, zając czymś uwagę. Wiedziała, że potrzebowała paru godzin, może kilku dni, by przetrawić sytuację, zaakceptować stan rzeczy i wrócić do codzienności, tak jak zawsze. Jedynie teraz czuła się dziwnie nieswojo.
Zerknęła w dół, kiedy sięgnął do kieszeni i zobaczyła dwie bransoletki, których brakowało na kostce od ponad miesiąca. Zbliżyła się, by złożyć krótki pocałunek na męskim policzku, gdy wsunął złote łańcuszki do jej kieszeni. Dała się poprowadzić w kierunku rynku, podążając za nim bez cienia sprzeciwu.
- Podoba mi się to miasto i mają tu jedyne w Anglii źródła termalne.- wyjaśniła krótko, może innym razem w głosie pobrzmiewałaby ekscytacja i ta specyficzna zaczepka, by dostać się gdzieś, gdzie nie powinni. Dziś tego nie chciała, tak po prostu.- Poza tym obiecałam Ci, pokazać miejsca, które znam w Somerset, więc myślałam, że to dobry pomysł dziś, ale nie, to chyba głupie i bezsensowne.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
W ich życiu brakowało stałości. Pewności. Poczucia bezpieczeństwa. Odebrali im to ludzie, którym Thomas zaszedł za skórę, odebrał świat, do którego należeli tylko częściowo — a może wcale? — odebrała im to także wojna, która nie pozwoliła im cieszyć się sobą i życiem, a w końcu odebrali sobie sami, tracąc drogę do siebie. Niczego nie był pewien. Jego myśli wciąż i wciąż wracały do tamtych zdarzeń. Do celi, do dźwięku głosów, które go otaczały, słów, które z niego szydziły, które równały go z ziemią, jak nic niewarte robactwo. Do tego właśnie ich sprowadzili. Do poziomu karaluchów, które nawet jeśli występowały wszędzie, brzydziły. Należało się ich pozbyć, zadeptać paskudztwo. Czuł się zdeptany. Straszny splot zdarzeń sprawił, że jak nigdy uwierzył obcym złym ludziom w każde jedno słowo. W myślach wciąż kotłowało mu się od wyobrażeń na temat tego czego nie widział, a co czuł; wizji tego, co mogło się zdarzyć, gdyby... To wszystko generowało wstyd, którego nie potrafił opanować. Widział w jej oczach, że nie rozumiała. Pomimo słów, które jej nakreślił, nie była w stanie wciąż tego całkiem pojąć. Czy kiedykolwiek będzie, nie mogąc tego przeżyć? Nie chciał takiego zrozumienia opartego na doświadczeniach. Nie dla niej. Wtedy, w mieszkaniu to tęsknota nią kierowała. Dziś poznała już smak tej goryczy; życia z nim w ten sposób. I nie dostawała to, czego chciała i tego, na co zasługiwała.
Był dla niej obcy. Czuła się jakby był obcy. Też to czuł. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, właśnie o tym był ten list. O zagubieniu, niezdecydowaniu, dziwnej pustce i uległości.
— Powiedziałem ci...— A właściwie napisał, ale to bez znaczenia. — I kogo dziś widzisz? — spytał, ale wybrzmiewające pytanie nie zapowiadało chęci otrzymania odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę; zgubił się. Musiał znaleźć drogę, przetrwać to. To tylko kwestia czasu, prawda? — Nie będziesz. Ale myśl, że mogłoby ci się coś stać... mnie paraliżuje — wciąż i wciąż. Nie zrobili nic złego, nikogo nie zamordowali — napadli niewłaściwego człowieka. Może był kimś ważnym, może zasłużyli na to, chociaż to była zwykła kradzież. Zdawało mu się, że nic takiego, a jednak wciąż myślał o tym, co dziś w tym świecie stanie się, jeśli ją złapią.
Pokręcił głową. Nie, ta praca nie była namiastką bezpieczeństwa. Mogła nią być dla Sheili, która wierzyła, że nie kradną. Dla Eve? Uczciwa praca, jedna z wielu, które w swoim życiu dostał. Rutyna wprowadzała pozorną atmosferę spokoju. Ale co z tego, jeśli wewnątrz wciąż był rozedrgany?
— Ale jest dobra. Wszystko jest w porządku. Za kilka miesięcy będziemy się mogli przenieść gdzieś indziej. W jakieś spokojne miejsce. Kupimy wozy, albo znajdziemy jakieś... mieszkanie— mruknął bez przekonania. Do życia w mieszkaniu przywykł przez ostatni rok. Niezależnie od jego stanu było znacznie lepszą opcją od spania pod mostem, czy na ławce. Ale wciąż tęsknił za tym słonecznym latem nad rzeką. Nad rześkimi porankami ze śpiewem ptaków, wieczorami, podczas których obserwowali gwiazdy na nieboskłonie.
Delikatny pocałunek na jego policzku rozpalił go przejawem wdzięczności. Czy uczucia wciąż także? Ścisnął mocniej jej dłoń, pewniej.
— Źródła termalne? Więc... prowadź — odpowiedział, spoglądając na nią. Starał się. Naprawdę próbował przebić się przez to odrętwienie. Uśmiechnął się lekko, obracając głowę w jej kierunku, próbując na moment złapać jej spojrzenie. — Przyda nam się kąpiel. Gorąca kąpiel. Zakładam, że nie są otwarte dla zwiedzających...— mruknął, myśląc intensywnie. Skręcił w boczną uliczkę, z kieszeni kurtki wyciągnął różdżkę, przełożył ją do prawej dłoni, kiedy puścił tę, którą ściskał. Machnął nią lekko, próbując ukryć się pod zaklęciem kameleona. Uśmiechał się, kiedy rzucał zaklęcie; zlał się z otoczeniem. Nie ruszał przez chwilę, obserwując ją. Bezpieczniej czuł się pod płaszczem kameleona. — Gotowa?— spytał, chwytając znów jej dłoń, tym razem lewą.
rzuty
Był dla niej obcy. Czuła się jakby był obcy. Też to czuł. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, właśnie o tym był ten list. O zagubieniu, niezdecydowaniu, dziwnej pustce i uległości.
— Powiedziałem ci...— A właściwie napisał, ale to bez znaczenia. — I kogo dziś widzisz? — spytał, ale wybrzmiewające pytanie nie zapowiadało chęci otrzymania odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę; zgubił się. Musiał znaleźć drogę, przetrwać to. To tylko kwestia czasu, prawda? — Nie będziesz. Ale myśl, że mogłoby ci się coś stać... mnie paraliżuje — wciąż i wciąż. Nie zrobili nic złego, nikogo nie zamordowali — napadli niewłaściwego człowieka. Może był kimś ważnym, może zasłużyli na to, chociaż to była zwykła kradzież. Zdawało mu się, że nic takiego, a jednak wciąż myślał o tym, co dziś w tym świecie stanie się, jeśli ją złapią.
Pokręcił głową. Nie, ta praca nie była namiastką bezpieczeństwa. Mogła nią być dla Sheili, która wierzyła, że nie kradną. Dla Eve? Uczciwa praca, jedna z wielu, które w swoim życiu dostał. Rutyna wprowadzała pozorną atmosferę spokoju. Ale co z tego, jeśli wewnątrz wciąż był rozedrgany?
— Ale jest dobra. Wszystko jest w porządku. Za kilka miesięcy będziemy się mogli przenieść gdzieś indziej. W jakieś spokojne miejsce. Kupimy wozy, albo znajdziemy jakieś... mieszkanie— mruknął bez przekonania. Do życia w mieszkaniu przywykł przez ostatni rok. Niezależnie od jego stanu było znacznie lepszą opcją od spania pod mostem, czy na ławce. Ale wciąż tęsknił za tym słonecznym latem nad rzeką. Nad rześkimi porankami ze śpiewem ptaków, wieczorami, podczas których obserwowali gwiazdy na nieboskłonie.
Delikatny pocałunek na jego policzku rozpalił go przejawem wdzięczności. Czy uczucia wciąż także? Ścisnął mocniej jej dłoń, pewniej.
— Źródła termalne? Więc... prowadź — odpowiedział, spoglądając na nią. Starał się. Naprawdę próbował przebić się przez to odrętwienie. Uśmiechnął się lekko, obracając głowę w jej kierunku, próbując na moment złapać jej spojrzenie. — Przyda nam się kąpiel. Gorąca kąpiel. Zakładam, że nie są otwarte dla zwiedzających...— mruknął, myśląc intensywnie. Skręcił w boczną uliczkę, z kieszeni kurtki wyciągnął różdżkę, przełożył ją do prawej dłoni, kiedy puścił tę, którą ściskał. Machnął nią lekko, próbując ukryć się pod zaklęciem kameleona. Uśmiechał się, kiedy rzucał zaklęcie; zlał się z otoczeniem. Nie ruszał przez chwilę, obserwując ją. Bezpieczniej czuł się pod płaszczem kameleona. — Gotowa?— spytał, chwytając znów jej dłoń, tym razem lewą.
rzuty
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
Ostatnio zmieniony przez James Doe dnia 09.03.22 19:26, w całości zmieniany 1 raz
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ludzie rzadko doceniali to, co mieli od urodzenia, uważając, że im się to należy. Mało kto miał okazję przekonać się, jak to było żyć bez niczego, bez tego, co niezbędne, by zwyczajnie funkcjonować. Ona czuła się z tego obdarta; z każdego strzępka normalności, który kiedy tylko dostrzegała i doceniała, zostawał jej odebrany w jakiś sposób. Wiedziała, że James miał nieporównywalnie gorzej. Zmienił się za mocno i zbyt zauważalnie, aby odważyła się i mogła arogancko porównać własne rany do tych, które nosił w sobie On po Tower. Chciała to zrozumieć, zrozumieć jego, ale raz za razem docierała do punktu w którym, zwyczajnie nie wiedziała, co dalej i jak daleko jeszcze powinna brnąć. List wyjaśnił trochę, wskazał nieco więcej, ale najpewniej wciąż za mało, by mogła nabrać pewności, że to wszystko. Nie dociekała, wiedziała, że nie powie jej więcej. Może nigdy, a może tylko dziś. Skuliła lekko ramiona pod naporem świadomości sytuacji w jakiej się znaleźli. Słowa, które padły były zbyt szybkie, zbyt nieprzemyślane. Nie sądziła, że kiedykolwiek poczuje do niego nienawiść, może niewycelowaną bezpośrednio w chłopaka, ale jednak to on był tego przyczyną.- Powiedziałeś.- przytaknęła. Ten jeden raz, lecz co z kolejnymi, czy jakiekolwiek będą. Uniosła na niego spojrzenie, gdy padło pytanie. Ciemne tęczówki przesunęły się po przystojnej twarzy, ogarnęły powoli przygarbioną obok sylwetkę. Kogo widziała? Chyba tego, którego kochała; męża i dawnego przyjaciela... czy obecnego? Nie znała pewnej odpowiedzi i nie chciała mu jej udzielać.
Odwróciła głowę, raz jeszcze spoglądając w dół na rzekę. Płynąca woda dziwnie uspokajała, niosła ze sobą wspomnienia, które sprawiały, że kąciki ust mimo wszystko unosiły się w uśmiechu.
- Mam mniejszą tendencję do pakowania się w kłopoty, ale jeśli będzie miało mi się coś stać... nie powstrzymasz tego i tak.- odparła ze spokojem. Los był przewrotny i okropny, nie lubiła z nim zadzierać, więc coraz częściej odpuszczała zdając się na to, co miało się stać.- Nie myśl o tym, proszę.- dodała, łapiąc jego spojrzenie na kilka chwil.
Westchnęła cicho, gdy pokręcił głową. Co miała mu powiedzieć? Co mogła? Bliscy zawsze mówili, że to ona była wolnym ptakiem, który nie lubił zamknięcia. On był jednak taki sam, równie mocno ceniąc sobie swobodę w życiu. Wiedziała o tym i dlatego tak długo trzymali się razem.
- To brzmi aż za dobrze.- stwierdziła nieco pogodniej, mając wrażenie, że na tych paru słowach, zbyt mocno gra fałsz.- Zaszyłabym się gdzieś z daleka od wszystkich. Nie chcę już patrzeć, jak dzieje ci się coś złego i jak się z tym męczysz.- szepnęła, wyciągając dłoń, by złapać za jego i na moment spleść ich palce razem. Puściła jednak dość szybko, wracając do namiastki dystansu. Nie mogło być tak dalej, to przecież nikomu nie wyjdzie na dobre. Chociaż jeszcze w styczniu bała się powrotu do wozów, obawiała, że nikt z nich nie da sobie rady, tak teraz dałaby wiele za ten spokój daleko od miast.
Czując raz jeszcze jego dłoń na swojej, czując, jak wzmocnił uścisk po lekkim muśnięciu ust, poczuła się trochę pewniej przy nim. Głupio zgubili się, ale najwyraźniej to nadal miało sens, skoro podobne gesty starczyły i mówiły więcej niż zwykle.
- Nie musimy dziś.- zwątpiła zaraz nieco i skinęła głową. Nie wysunęła palców z uścisku, a spokojnym krokiem ruszyła w stronę budynku nieopodal. Spojrzała na niego, kiedy wyraźnie szukał jej wzroku. Uśmiechnęła się minimalnie, zaraz nieco przechylając głowę w najbardziej naturalnym dla siebie geście.- Część jest, a część nie. Tylko półgodziny temu zamknęli całość.- wyjaśniła. Wątpiła, aby to był kłopot, przynajmniej dla nich. Dała się pociągnąć w boczną uliczkę, obserwowała chwilę, jak sięgnął po różdżkę i domyślała się, co próbuje zrobić. Poczekała, a gdy zniknął jej z oczu, poczuła się trochę nieswojo. Minęło, kiedy złapał ją za rękę.- Prawie.- odparła, zanim sama rzuciła zaklęcie kameleona.- Teraz już tak.- dodała i tym razem to ona pociągnęła go za sobą. Wiedziała dobrze dokąd iść. Kręcąc się po Bath kilka miesięcy temu, zdążyła poobserwować ten konkretny budynek, chcąc pod osłoną nocy powylegiwać się w gorącej wodzie. Minęła główne wejście, podążając wzdłuż ściany na tyły, aż do znajdujących się tam drzwi. Nerwowo przesunęła językiem po zębach, licząc na odrobinę szczęścia, zanim ostrożnie nacisnęła klamkę i usłyszała cichy trzask zamka. Ktoś jeszcze był tu, ale to nic, nie miało to większego znaczenia, gdy zaklęcie ukrywało Ich przed wzrokiem. Pamiętała, że pracownicy wychodzili stąd dość szybko i do rana nikt nie kręcił się wewnątrz. Miała nadzieję, że to się nie zmieniło w tej kwestii. Odruchowo odwróciła głowę, chcąc uśmiechnąć się do chłopaka, kiedy tylko naleźli się w środku, ale szybko zrozumiała, że tego nie zobaczy. Nie dała mu się za bardzo rozejrzeć, brnąc ku celowi będącego dalej. Zatrzymała się, gdy dotarli do basenów w głębi budynku; tak jak mówiła część była dostępna dla ogółu, a część nie. Jednak jej nie interesowały te stare, obecnie niewyglądające zbyt zachęcająco, a te do których można było bez obaw wejść i zanurzyć się w gorącej wodzie. Dopiero tam w sporym pomieszczeniu puściła jego dłoń.- Zaraz powinniśmy zostać sami, więc nie trzeba będzie uważać.- szepnęła, ale echo niosło się zbyt mocno, jak na jej gust. Dlatego zamilkła już, nie chcąc, by kogoś jednak zainteresowały dźwięki stąd. Przeszła parę kroków wzdłuż jednego z mniejszych basenów, ale to tutaj była za pierwszym razem. Zaciskała palce na różdżce z figowego drewna, zanim dzięki Finite zdjęła zaklęcie kameleona. Zsunęła z ramion kurtkę, chowając w jej kieszeni różdżkę i odkładając na bok, bez pośpiechu zdjęła również buty. Wbiła spojrzenie w wodę, mającą dość specyficzny odcień, gdy smukłe palce powoli rozpięły guziki bluzki, a później guzik przy spódnicy. Czuła, jak przyspiesza jej tętno, zdradzając przed nią samą nerwowość. Nie miała pojęcia, skąd się to bierze, dlaczego się denerwowała przy kimś, kogo tak dobrze znała. Pozostawiła wszystko w bezpiecznym miejscu, by nic nie zamokło i dopiero wtedy weszła do wody. Zanurzyła się po szyję, przymykając oczy z zadowoleniem, kiedy otuliło ją ciepło. Obejrzała się w końcu na Jamesa, ale w kącikach ust nie czaił się już uśmiech, jedynie w oczach skrzyła niewypowiedziana zachęta. Odwróciła wzrok, błądząc ciemnymi tęczówkami po otoczeniu, po zdobieniach na ścianach, które najpewniej miały nawiązywać do dawnej historii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Odwróciła głowę, raz jeszcze spoglądając w dół na rzekę. Płynąca woda dziwnie uspokajała, niosła ze sobą wspomnienia, które sprawiały, że kąciki ust mimo wszystko unosiły się w uśmiechu.
- Mam mniejszą tendencję do pakowania się w kłopoty, ale jeśli będzie miało mi się coś stać... nie powstrzymasz tego i tak.- odparła ze spokojem. Los był przewrotny i okropny, nie lubiła z nim zadzierać, więc coraz częściej odpuszczała zdając się na to, co miało się stać.- Nie myśl o tym, proszę.- dodała, łapiąc jego spojrzenie na kilka chwil.
Westchnęła cicho, gdy pokręcił głową. Co miała mu powiedzieć? Co mogła? Bliscy zawsze mówili, że to ona była wolnym ptakiem, który nie lubił zamknięcia. On był jednak taki sam, równie mocno ceniąc sobie swobodę w życiu. Wiedziała o tym i dlatego tak długo trzymali się razem.
- To brzmi aż za dobrze.- stwierdziła nieco pogodniej, mając wrażenie, że na tych paru słowach, zbyt mocno gra fałsz.- Zaszyłabym się gdzieś z daleka od wszystkich. Nie chcę już patrzeć, jak dzieje ci się coś złego i jak się z tym męczysz.- szepnęła, wyciągając dłoń, by złapać za jego i na moment spleść ich palce razem. Puściła jednak dość szybko, wracając do namiastki dystansu. Nie mogło być tak dalej, to przecież nikomu nie wyjdzie na dobre. Chociaż jeszcze w styczniu bała się powrotu do wozów, obawiała, że nikt z nich nie da sobie rady, tak teraz dałaby wiele za ten spokój daleko od miast.
Czując raz jeszcze jego dłoń na swojej, czując, jak wzmocnił uścisk po lekkim muśnięciu ust, poczuła się trochę pewniej przy nim. Głupio zgubili się, ale najwyraźniej to nadal miało sens, skoro podobne gesty starczyły i mówiły więcej niż zwykle.
- Nie musimy dziś.- zwątpiła zaraz nieco i skinęła głową. Nie wysunęła palców z uścisku, a spokojnym krokiem ruszyła w stronę budynku nieopodal. Spojrzała na niego, kiedy wyraźnie szukał jej wzroku. Uśmiechnęła się minimalnie, zaraz nieco przechylając głowę w najbardziej naturalnym dla siebie geście.- Część jest, a część nie. Tylko półgodziny temu zamknęli całość.- wyjaśniła. Wątpiła, aby to był kłopot, przynajmniej dla nich. Dała się pociągnąć w boczną uliczkę, obserwowała chwilę, jak sięgnął po różdżkę i domyślała się, co próbuje zrobić. Poczekała, a gdy zniknął jej z oczu, poczuła się trochę nieswojo. Minęło, kiedy złapał ją za rękę.- Prawie.- odparła, zanim sama rzuciła zaklęcie kameleona.- Teraz już tak.- dodała i tym razem to ona pociągnęła go za sobą. Wiedziała dobrze dokąd iść. Kręcąc się po Bath kilka miesięcy temu, zdążyła poobserwować ten konkretny budynek, chcąc pod osłoną nocy powylegiwać się w gorącej wodzie. Minęła główne wejście, podążając wzdłuż ściany na tyły, aż do znajdujących się tam drzwi. Nerwowo przesunęła językiem po zębach, licząc na odrobinę szczęścia, zanim ostrożnie nacisnęła klamkę i usłyszała cichy trzask zamka. Ktoś jeszcze był tu, ale to nic, nie miało to większego znaczenia, gdy zaklęcie ukrywało Ich przed wzrokiem. Pamiętała, że pracownicy wychodzili stąd dość szybko i do rana nikt nie kręcił się wewnątrz. Miała nadzieję, że to się nie zmieniło w tej kwestii. Odruchowo odwróciła głowę, chcąc uśmiechnąć się do chłopaka, kiedy tylko naleźli się w środku, ale szybko zrozumiała, że tego nie zobaczy. Nie dała mu się za bardzo rozejrzeć, brnąc ku celowi będącego dalej. Zatrzymała się, gdy dotarli do basenów w głębi budynku; tak jak mówiła część była dostępna dla ogółu, a część nie. Jednak jej nie interesowały te stare, obecnie niewyglądające zbyt zachęcająco, a te do których można było bez obaw wejść i zanurzyć się w gorącej wodzie. Dopiero tam w sporym pomieszczeniu puściła jego dłoń.- Zaraz powinniśmy zostać sami, więc nie trzeba będzie uważać.- szepnęła, ale echo niosło się zbyt mocno, jak na jej gust. Dlatego zamilkła już, nie chcąc, by kogoś jednak zainteresowały dźwięki stąd. Przeszła parę kroków wzdłuż jednego z mniejszych basenów, ale to tutaj była za pierwszym razem. Zaciskała palce na różdżce z figowego drewna, zanim dzięki Finite zdjęła zaklęcie kameleona. Zsunęła z ramion kurtkę, chowając w jej kieszeni różdżkę i odkładając na bok, bez pośpiechu zdjęła również buty. Wbiła spojrzenie w wodę, mającą dość specyficzny odcień, gdy smukłe palce powoli rozpięły guziki bluzki, a później guzik przy spódnicy. Czuła, jak przyspiesza jej tętno, zdradzając przed nią samą nerwowość. Nie miała pojęcia, skąd się to bierze, dlaczego się denerwowała przy kimś, kogo tak dobrze znała. Pozostawiła wszystko w bezpiecznym miejscu, by nic nie zamokło i dopiero wtedy weszła do wody. Zanurzyła się po szyję, przymykając oczy z zadowoleniem, kiedy otuliło ją ciepło. Obejrzała się w końcu na Jamesa, ale w kącikach ust nie czaił się już uśmiech, jedynie w oczach skrzyła niewypowiedziana zachęta. Odwróciła wzrok, błądząc ciemnymi tęczówkami po otoczeniu, po zdobieniach na ścianach, które najpewniej miały nawiązywać do dawnej historii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Wiedział, że nie mogli walczyć z losem. Wygrać z przeznaczeniem. Nie znał przyszłości Eve, nigdy nie spytał o to babki, a teraz już nie mógł, żadnej innej wróżce nie uwierzyłby w brednie. Tylko babci mógł zaufać. A ona mimo wszystko nie zdradziła niczego — dlatego, że nie mógł nic zrobić, czy dlatego, że gdyby poznał prawdę usiłowałby zmienić bieg rzeki i wpadłby we własną pułapkę nieuchronnego losu? Nie zdradziła. Nie wiedział. Stanął w miejscu nie mając pojęcia, w którą stronę ruszyć i co ze sobą zabrać na dalszą wyprawę? Kogo? Komu powiedzieć? Był jednak pewien, że pomimo tego wszystkiego co się wydarzyło i co jeszcze miało się stać nie chciał jej stracić. Kiedy była gdzieś daleko, dzieliły ich kilometry, ściany, rzeki, łatwiej było podejmować samodzielne decyzje, odwracać się plecami do wszystkiego. Ceną za spokój była tęsknota. Gęsta i ciężka. Ale gdy stawała tuż przy nim, wszystko nabierało barw, właściwych kolorów. Sensu. Tylko cała ta prawda stawała się niemożliwa to przeżycia, brzemię ciężkie jak cholera.
— Mógłbym spróbować — odpowiedział tak, jak zwykle. Śladowe ilości buty rozbrzmiały w jego głosie, tylko ton był inny. Słaby, cienki, pozbawiony dawnej pewności i naturalnej dla niego siły. Pokiwał głową, spolegliwie, spuścił wzrok nie mówiąc nic więcej przez chwilę. Trzymał ją za dłoń, dał się poprowadzić w kierunku łaźni. Milczał przez chwilę. Słuchał jej życzenia, reakcji na zapewnienie. Posłał jej krótki uśmiech, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie może go zobaczyć, a on nie widział jej. Spoważniał, z troską rozglądając się dookoła. Co będzie? Co się wydarzy? Co jeszcze ich czeka?
Kiedy podeszli pod stary budynek już przeczuwał, że są na miejscu. Idąc wzdłuż ściany czujniej rozglądał się dookoła, licząc na to, że nikt ich nie dostrzeże. Ściemniało się już, trudniej było ich zauważyć. A potem znaleźli się w środku. Nie puszczając jej dłoni dał się poprowadzić w głąb basenów. Kątem oka dostrzegł jednego ze strażników, ale ruszyli w drugą stronę. Cicho, ostrożnie stawiając kroki.
Czujność i niepokój wzbudziło puszczenie jej dłoni. Obrócił się za nią, musząc wytężyć wzrok żeby ją dotrzeć w tym słabym świetle, a raczej powietrze, które zdawało się drżeć, poruszać. Nic nie powiedział. Zdawało mu się już, że byli tu sami. Nie bał się. Co z tego, że ich złapią. Jego, jej nie mogli. W każdej chwili mogła zmienić się w srokę. Wiedział, że to było trudne i wymagało od niej skupienia, ale chyba często podróżowała pod tą postacią. Odkąd tylko zjawiła się w dokach znikała nagle, choć nie rejestrował wychodzenia z mieszkania.
Czy to było inne? Lepsze od latania na miotle? Czy czuła się wtedy inaczej?
Jej sylwetka pojawiła się przy jednym z basenów, wciąż ubrana. Nie pomyślał, czy mogła to być część rytuału. Nie zastanawiał się, czy chciała, by oglądał ją w ten sposób, po prostu w ciszy, w cieniu stał i patrzył, bo zawsze lubił to robić. Może dlatego, że była jedyną kobietą, którą widział taką, która rozbierała się przed nim świadoma podglądania. A może z powodu tego, co do niej czuł. Śledził wzrokiem jak bez pośpiechu, powoli zsuwała kurtkę z ramion, spódnicę z bioder. Pewnie gdyby stał bliżej dostrzegłby na jej ciele gęsią skórkę, w końcu wciąż było potwornie zimno, na ulicach zalegał śnieg. Tu nawet w ciemnościach widać było unoszącą się parę, woda musiała być przyjemna.
Kiedy znalazła się w wodzie ruszył za nią, po drodze zdejmując kurtkę, by ubrania rzucić tuż obok tych jej. Zawahał się na moment, nie wiedząc czemu, aż w końcu pozbył wszystkiego z siebie i wszedł do wody. Dopiero w niej, tuż przed odłożeniem różdżki na stos ubrań zdjął własne zaklęcie. Widział zachętę w jej oczach, widział też jej piękno odbijające się od tafli.
— Często tu bywałaś?— Nie wiedział, dlaczego, ale pomyślał o czymś innym. Czy bywała tu sama? Nie odważył się jednak spytać głośno; wytknęła mu brak wiary w nią. Nie potrafił tego jednak opanować, to przyszło samo. Zatoczył rękami koła w gorącej wodzie. Była przyjemna, niezwykle kojąca. Było w niej też coś odprężającego. Podpłynął do niej, by zatrzymać się na chwilę tuż przed nią, uśmiechnął, ale obrócił się na plecy i odpłynął kawałek dalej. Po paru jardach obrócił się znów na brzuch i tak dopłynął do samego końca basenu. Włosy na karku zmoczyły mu się, przylepiły do skóry, kiedy przedramionami opierał się o brzeg. — Dlaczego odeszłaś? — spytał głucho, patrząc przed siebie. Głos echem poniósł się po pustych ścianach.
— Mógłbym spróbować — odpowiedział tak, jak zwykle. Śladowe ilości buty rozbrzmiały w jego głosie, tylko ton był inny. Słaby, cienki, pozbawiony dawnej pewności i naturalnej dla niego siły. Pokiwał głową, spolegliwie, spuścił wzrok nie mówiąc nic więcej przez chwilę. Trzymał ją za dłoń, dał się poprowadzić w kierunku łaźni. Milczał przez chwilę. Słuchał jej życzenia, reakcji na zapewnienie. Posłał jej krótki uśmiech, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie może go zobaczyć, a on nie widział jej. Spoważniał, z troską rozglądając się dookoła. Co będzie? Co się wydarzy? Co jeszcze ich czeka?
Kiedy podeszli pod stary budynek już przeczuwał, że są na miejscu. Idąc wzdłuż ściany czujniej rozglądał się dookoła, licząc na to, że nikt ich nie dostrzeże. Ściemniało się już, trudniej było ich zauważyć. A potem znaleźli się w środku. Nie puszczając jej dłoni dał się poprowadzić w głąb basenów. Kątem oka dostrzegł jednego ze strażników, ale ruszyli w drugą stronę. Cicho, ostrożnie stawiając kroki.
Czujność i niepokój wzbudziło puszczenie jej dłoni. Obrócił się za nią, musząc wytężyć wzrok żeby ją dotrzeć w tym słabym świetle, a raczej powietrze, które zdawało się drżeć, poruszać. Nic nie powiedział. Zdawało mu się już, że byli tu sami. Nie bał się. Co z tego, że ich złapią. Jego, jej nie mogli. W każdej chwili mogła zmienić się w srokę. Wiedział, że to było trudne i wymagało od niej skupienia, ale chyba często podróżowała pod tą postacią. Odkąd tylko zjawiła się w dokach znikała nagle, choć nie rejestrował wychodzenia z mieszkania.
Czy to było inne? Lepsze od latania na miotle? Czy czuła się wtedy inaczej?
Jej sylwetka pojawiła się przy jednym z basenów, wciąż ubrana. Nie pomyślał, czy mogła to być część rytuału. Nie zastanawiał się, czy chciała, by oglądał ją w ten sposób, po prostu w ciszy, w cieniu stał i patrzył, bo zawsze lubił to robić. Może dlatego, że była jedyną kobietą, którą widział taką, która rozbierała się przed nim świadoma podglądania. A może z powodu tego, co do niej czuł. Śledził wzrokiem jak bez pośpiechu, powoli zsuwała kurtkę z ramion, spódnicę z bioder. Pewnie gdyby stał bliżej dostrzegłby na jej ciele gęsią skórkę, w końcu wciąż było potwornie zimno, na ulicach zalegał śnieg. Tu nawet w ciemnościach widać było unoszącą się parę, woda musiała być przyjemna.
Kiedy znalazła się w wodzie ruszył za nią, po drodze zdejmując kurtkę, by ubrania rzucić tuż obok tych jej. Zawahał się na moment, nie wiedząc czemu, aż w końcu pozbył wszystkiego z siebie i wszedł do wody. Dopiero w niej, tuż przed odłożeniem różdżki na stos ubrań zdjął własne zaklęcie. Widział zachętę w jej oczach, widział też jej piękno odbijające się od tafli.
— Często tu bywałaś?— Nie wiedział, dlaczego, ale pomyślał o czymś innym. Czy bywała tu sama? Nie odważył się jednak spytać głośno; wytknęła mu brak wiary w nią. Nie potrafił tego jednak opanować, to przyszło samo. Zatoczył rękami koła w gorącej wodzie. Była przyjemna, niezwykle kojąca. Było w niej też coś odprężającego. Podpłynął do niej, by zatrzymać się na chwilę tuż przed nią, uśmiechnął, ale obrócił się na plecy i odpłynął kawałek dalej. Po paru jardach obrócił się znów na brzuch i tak dopłynął do samego końca basenu. Włosy na karku zmoczyły mu się, przylepiły do skóry, kiedy przedramionami opierał się o brzeg. — Dlaczego odeszłaś? — spytał głucho, patrząc przed siebie. Głos echem poniósł się po pustych ścianach.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie zareagowała na jego słowa, zignorowała cień buty pobrzmiewający w tym krótkim stwierdzeniu. Mógłby, ale co z tego. Nic by nie zmienił, najpewniej nic nie osiągnął. Nie chciała teraz o tym myśleć, znajdować kolejnych powodów, aby martwić się o niego. Ten dzień, ten przeklęty dzień zakochanych powinien być upojnym momentem, a był całkowicie przeciwny. Cicho liczyła, że łaźnie coś zmienią, dadzą szansę, by oderwać się od humoru, który daleki był od pozytywnego. Mając za cel dostać się do budynku, skupiała się tylko na tym. Prowadziła Jamesa za sobą, bo tak było łatwiej, bo nie zgubi się szukając jej sylwetki, skrytej pod zaklęciem. Znała to miejsce, korytarze prowadzące do basenów. Nie wahała się, mimo świadomości, że jeszcze nie byli sami, że gdzieś tam obchód robił strażnik. Nie ważne. To miejsce było częścią zamkniętej dla Jamesa historii, miesięcy, kiedy była sama i o czym nie chciała opowiadać mu. Mieli zapomnieć, iść dalej ciesząc się życiem. Nie wyszło i może dlatego teraz, miała mniej oporów, by pokazać mu takie atrakcje. Niewiele znaczące, ale wcześniej pozwalające oderwać myśli od szarej rzeczywistości.
Dziwnie było rozbierać się pod czujnym spojrzeniem, lecz nie widzieć Go. Mimo nerwowości, robiła to metodycznie, materiał po materiale. Półtora miesiąca temu, wyglądałoby to bez wątpienia inaczej. W każdym geście kryłaby się zadziorność, kusiłaby go bezlitośnie i nie pozwalała zbliżyć czy dotknąć. Prezentowałaby mu piękną torturę, nie robiąc nic niezwykłego, a jednak upajając się momentem. Półtora miesiąca temu, wiedziałaby, czego może się spodziewać, jak potoczy się ta noc. Dziś nie wiedziała nic, a to budziło niepewność, która narastała z każdą minutą. W wodzie czuła się lepiej. Ciepło koiło, przynosiło to, co powinny męskie ramiona, a czego nie próbowała nawet szukać. Zerknęła w bok, kiedy woda poruszyła się, a moment później znów go widziała. Poczuła ukłucie rozczarowania, które na szczęście szybko zniknęło. Ciemne tęczówki błądziły po otoczeniu, kiedy szukała czegoś... czegokolwiek na czym mogłaby zawiesić spojrzenie na dłużej. Pytanie sprawiło, że mimowolnie spojrzała na niego uważniej. Przechyliła nieco głowę, by zaraz skinąć lekko.
- Parę razy. W nocy okazuje się idealnym miejscem bez nikogo w pobliżu.- odparła. Nigdy nie zabrała tutaj nikogo, zanurzając się w wodzie i szukając spokoju, miała tylko swoje towarzystwo.- Mimo to zawsze obiecywałam sobie, że kiedyś przyjdę tu z Tobą, gdy w końcu się odnajdziemy.- dodała. Tylko nie tak to sobie wyobrażała, nie z tą ścianą, która utworzyła się między nimi. Uśmiechnęła się oszczędnie, kiedy podpłynął do niej. Chciała wyciągnąć rękę w jego kierunku, ale nie zdążyła. Odpłynął ku drugiemu krańcowi basenu i nie zatrzymywała go, a jedynie obserwowała, jak pokonuje odległość do brzegu. Pytanie, jakie padło, sprawiło, że na nowo spoważniała.
Dlaczego? Dlaczego odeszła? Przylgnęła plecami do ściany basenu, szukając w tym podpory.
- Bo nie wiedziałam, co innego mogę zrobić, skoro to wszystko tak bardzo komplikuje się. Skoro i tak zraniłam Cię tym, co się stało, to co zostało mi więcej, jak dać ci spokój? - pamiętała tamto zagubienie, gdy wewnątrz rozbrzmiewało echo zatrzaskiwanych drzwi. Pustka, jaka została po jego wyjściu, była nie do zniesienia i wcale nie minęła, kiedy zabrała swoje rzeczy. Przyszedł za to wniosek, myśl, że może naprawdę była temu winna.- Nie chcę być powodem przez który jest ci ciężej czy po prostu źle.- dodała zaraz, słysząc jak głos na moment zadrżał.- Myślałam, że tak będzie lepiej. Przecież nie chciałeś wracać wtedy... pod koniec stycznia. W końcu nic nie zmusiłoby Cię, byś oglądał się za siebie i zważał na cokolwiek.- co więcej mogła wtedy zrobić, skoro nawet przebywanie obok siebie, prędzej czy później prowadziło do konfliktu.
Odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o krawędź basenu. Ciemne spojrzenie wbiła w sufit skąpany w półmroku.- Nie żałujesz czasami, że spotkaliśmy się znów? – spytała spokojnie, bardziej niż zwykle, gdy poruszała trudniejsze tematy.- Bądź szczery, Jimmy.- poprosiła. Nie chciała kłamstwa, które miało poprawić jej samopoczucie, chciała prawdy, obojętnie jak miała zabrzmieć.- Nie myślałeś chociaż raz, że lepiej byłoby ci z kimś innym? – dodała, przymykając oczy. Skupiała się na cieple, które ją otaczało i starała się ignorować wszystkie dodatkowe bodźce, czekając, niecierpliwie wyczekując odpowiedzi.
Dziwnie było rozbierać się pod czujnym spojrzeniem, lecz nie widzieć Go. Mimo nerwowości, robiła to metodycznie, materiał po materiale. Półtora miesiąca temu, wyglądałoby to bez wątpienia inaczej. W każdym geście kryłaby się zadziorność, kusiłaby go bezlitośnie i nie pozwalała zbliżyć czy dotknąć. Prezentowałaby mu piękną torturę, nie robiąc nic niezwykłego, a jednak upajając się momentem. Półtora miesiąca temu, wiedziałaby, czego może się spodziewać, jak potoczy się ta noc. Dziś nie wiedziała nic, a to budziło niepewność, która narastała z każdą minutą. W wodzie czuła się lepiej. Ciepło koiło, przynosiło to, co powinny męskie ramiona, a czego nie próbowała nawet szukać. Zerknęła w bok, kiedy woda poruszyła się, a moment później znów go widziała. Poczuła ukłucie rozczarowania, które na szczęście szybko zniknęło. Ciemne tęczówki błądziły po otoczeniu, kiedy szukała czegoś... czegokolwiek na czym mogłaby zawiesić spojrzenie na dłużej. Pytanie sprawiło, że mimowolnie spojrzała na niego uważniej. Przechyliła nieco głowę, by zaraz skinąć lekko.
- Parę razy. W nocy okazuje się idealnym miejscem bez nikogo w pobliżu.- odparła. Nigdy nie zabrała tutaj nikogo, zanurzając się w wodzie i szukając spokoju, miała tylko swoje towarzystwo.- Mimo to zawsze obiecywałam sobie, że kiedyś przyjdę tu z Tobą, gdy w końcu się odnajdziemy.- dodała. Tylko nie tak to sobie wyobrażała, nie z tą ścianą, która utworzyła się między nimi. Uśmiechnęła się oszczędnie, kiedy podpłynął do niej. Chciała wyciągnąć rękę w jego kierunku, ale nie zdążyła. Odpłynął ku drugiemu krańcowi basenu i nie zatrzymywała go, a jedynie obserwowała, jak pokonuje odległość do brzegu. Pytanie, jakie padło, sprawiło, że na nowo spoważniała.
Dlaczego? Dlaczego odeszła? Przylgnęła plecami do ściany basenu, szukając w tym podpory.
- Bo nie wiedziałam, co innego mogę zrobić, skoro to wszystko tak bardzo komplikuje się. Skoro i tak zraniłam Cię tym, co się stało, to co zostało mi więcej, jak dać ci spokój? - pamiętała tamto zagubienie, gdy wewnątrz rozbrzmiewało echo zatrzaskiwanych drzwi. Pustka, jaka została po jego wyjściu, była nie do zniesienia i wcale nie minęła, kiedy zabrała swoje rzeczy. Przyszedł za to wniosek, myśl, że może naprawdę była temu winna.- Nie chcę być powodem przez który jest ci ciężej czy po prostu źle.- dodała zaraz, słysząc jak głos na moment zadrżał.- Myślałam, że tak będzie lepiej. Przecież nie chciałeś wracać wtedy... pod koniec stycznia. W końcu nic nie zmusiłoby Cię, byś oglądał się za siebie i zważał na cokolwiek.- co więcej mogła wtedy zrobić, skoro nawet przebywanie obok siebie, prędzej czy później prowadziło do konfliktu.
Odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o krawędź basenu. Ciemne spojrzenie wbiła w sufit skąpany w półmroku.- Nie żałujesz czasami, że spotkaliśmy się znów? – spytała spokojnie, bardziej niż zwykle, gdy poruszała trudniejsze tematy.- Bądź szczery, Jimmy.- poprosiła. Nie chciała kłamstwa, które miało poprawić jej samopoczucie, chciała prawdy, obojętnie jak miała zabrzmieć.- Nie myślałeś chociaż raz, że lepiej byłoby ci z kimś innym? – dodała, przymykając oczy. Skupiała się na cieple, które ją otaczało i starała się ignorować wszystkie dodatkowe bodźce, czekając, niecierpliwie wyczekując odpowiedzi.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Jej gęste włosy, które wpadły do ciepłej wody zmoczyły się i rozprostowały, oblepiając nagie ramiona, kark, rozchodząc się po tafli wody, kiedy zanurzała się głębiej. W bladym świetle księżyca, światła miasta Bath, pojedyncze chmury lekko rozświetlające przestrzeń na tafli wody odbijały się w jej oczach. Dostrzegł to, kiedy na nią spojrzał, kiedy przepływał obok. Potem oparty o przeciwległą ścianę basenu, tkwiąc do niej tyłem, z pokrytymi bliznami plecami na widoku, wlepił wzrok w zdobioną na myśl antyczną ścianę i wziął głęboki wdech. Nie chciał, by tak to wyglądało. Ten dzień, choć sam w sobie nie był dla niego tak ważny i tak symboliczny — dzień jak każdy — ten moment. Moment spędzony z nią, po tym co się wydarzyło. Im więcej myślał, im bardziej się zastanawiał tym szybciej dochodził do wniosków, że nie powinien był być z nią całkowicie szczery. Ta szczerość, prawda, nie popłacały, niczego nie zmieniały. Potrafiły tylko ranić. Tak jak jego zraniło to, co usłyszał dzień wcześniej. Zamiast przywrócić mu chęć i wolę walki postawiło go na rozdrożu. A kiedy miał ją obok, gdy patrzyła mu prosto w oczy każde kłamstwo względem niej wydawało mu się najgorszą zbrodnią. Ile takich zbrodni popełniła względem niego?
Byli tu sami, we dwoje, całe łaźnie mając na wyłączność, chociaż wystarczył im tylko ten jeden basen. Co poza nim? Nie robili nic złego. Uśmiechnął się sam do siebie. Nigdy nie był w takim miejscu. W żadnej łaźni. Nigdy nie mogli sobie pozwolić na takie luksusy, nie było tez dotąd okazji, by z takich korzystać bezprawnie. Gdyby to wszystko nie miało miejsca, gdyby nie dali się wtedy złapać, byliby tu dziś śmiejąc się jak szczenięta, korzystając z życia. Powinni. Co stawało im na drodze? Byli tu we dwoje, zdrowi, żywi. Mieli co docenić. Mieli powody do tego, by cieszyć się wciąż życiem. Ta świadomość nie sprawiała jednak, że czuł się lżej. Próbował zebrać się do kupy, z dnia na dzień coraz pewniej brać na powrót życie we własne ręce. Ale wciąż bywał rozkojarzony. Myśli stale plątały się ze sobą, nie wiedział czego chciał. Wciąż miewał koszmary. Wracał wspomnieniami do Tower, do tamtych zdarzeń. Wciąż prześladowała go mała, ciasna cela.
Łaźnie Bath były wielkie, a woda w nich gorąca.
Był tu i teraz, Tower było daleko stąd.
— I oto jesteśmy — mruknął patetycznym tonem, unosząc wzrok na wysokie mury budynku. Bawiliby się tu doskonale, prawda? Jak dzieci, które wciąż gdzieś tam w nich żyły. Czekał na jej odpowiedź, jak na wyrok. Opierał dłonie na brzegu basenu, nie chcąc na nią patrzeć, lecz chcąc ją wysłuchać i wsłuchać się w jej słowa, potrzeby. Chciał ją zrozumieć. Rzadko pytał o takie rzeczy, wychodząc z założenia, że gdyby chciała mu coś powiedzieć to, by to uczyniła — nawet jeśli sam tego robić nie umiał.
— Nie sądzę, że tego chciałem — odpowiedział, zanurzając się znów w wodzie głębiej i obracając ku niej przodem. Opierała się plecami o przeciwną stronę, mógł spojrzeć jej w oczy teraz, ale była tak daleko. — Żebyś dała mi spokój — dodał, wyjaśniająco. Nie wiedział wciąż co powinien o tym myśleć. Dlaczego śniła o jego bracie, jak to się stało i co o oznaczało - nie wiedział. Babcia by wiedziała, ale on nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, a ten tydzień nie uczynił go mądrzejszym.— Kiedy cię odnalazłem nie potrafiłem zrozumieć tego dystansu. Tego, że... niby się cieszyłaś, ale wciąż chciałaś być gdzieś indziej. Mieć swoją przestrzeń. — Nie potrafił pojąć, jak po tych dwóch latach mogła potrzebować wolności. Odnaleźli się, nie wiedział, czy żyje — ona nie wiedziała, czy z nim jest wszystko w porządku, czy przetrwał. A jednak nie zburzyła tamtego muru przez niemalże dwa miesiące. Nie ustawał w wysiłkach, był pewien swoich uczuć. Bardziej niż teraz. Ale kiedy opuścił Tower jedyne co czuł to gniew. — Ale wciąż byłem. I czekałem. – Był z natury niecierpliwy, ale nie ustawał wtedy. A teraz? Poddała się łatwo, przerosło ją to.
Cudze słowa dźwięczały mu w głowie, tuż nad uchem.
Nie chciał wtedy wracać. Chciał ich zostawić, dla ich dobra. Ją po to, by ułożyła sobie życie. Wiedział, że będzie ciężko; będzie kotwicą. Nie słuchała. Uniósł na nią wzrok, szukając z tak daleka jej spojrzenia. Czy dziś już rozumiała? — Nie — odpowiedział od razu, bez zastanowienia. Nie wiedział, czy zawsze tak było. Nie pamiętał, czy po Tower myślał tak samo. Dziś nie żałował. — Zmieniliśmy się – zaczął ponuro, spuszczając wzrok na taflę wody. — Ale nie da się wymazać ze swojego życia ludzi, wspomnień bez pomocy magii. — Była częścią jego życia, jego świata. Nie wyobrażał sobie powrotu do czasu, kiedy nie była w pobliżu, nawet jeśli nie do końca wiedział, czego sam od niej oczekiwał dziś. Może właśnie dlatego to, co robiła było tak bolesne. Rozdzierało go na pół.
— Nie — odpowiedział znów szczerze, wzruszył ramionami. Nie zastanawiał się nad tym nigdy, ani wtedy ani teraz. Nie segregował świata podobnymi kategoriami. — A ty tak? — spytał w odzewie. — Nęci cię czasem ta nieświadomość? Niepewność? Brakuje ci... czegoś? — wyrzucił z siebie w serii wątpliwości. Odepchnął się od brzegu basenu, żeby podpłynąć z powrotem, do niej, do miejsca, gdzie zostawił ubrania. Wysunął się na brzeg kładąc brzuchem na zimnym kamieniu, z kieszeni wyciągnął mały zwitek, skręta. Obrócił go w palcach, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę w milczeniu. W końcu go odpalił, zaciągając się kilka razy. Diable ziele. Trzymając je w dwóch palcach wystawił rękę w jej kierunku.
Byli tu sami, we dwoje, całe łaźnie mając na wyłączność, chociaż wystarczył im tylko ten jeden basen. Co poza nim? Nie robili nic złego. Uśmiechnął się sam do siebie. Nigdy nie był w takim miejscu. W żadnej łaźni. Nigdy nie mogli sobie pozwolić na takie luksusy, nie było tez dotąd okazji, by z takich korzystać bezprawnie. Gdyby to wszystko nie miało miejsca, gdyby nie dali się wtedy złapać, byliby tu dziś śmiejąc się jak szczenięta, korzystając z życia. Powinni. Co stawało im na drodze? Byli tu we dwoje, zdrowi, żywi. Mieli co docenić. Mieli powody do tego, by cieszyć się wciąż życiem. Ta świadomość nie sprawiała jednak, że czuł się lżej. Próbował zebrać się do kupy, z dnia na dzień coraz pewniej brać na powrót życie we własne ręce. Ale wciąż bywał rozkojarzony. Myśli stale plątały się ze sobą, nie wiedział czego chciał. Wciąż miewał koszmary. Wracał wspomnieniami do Tower, do tamtych zdarzeń. Wciąż prześladowała go mała, ciasna cela.
Łaźnie Bath były wielkie, a woda w nich gorąca.
Był tu i teraz, Tower było daleko stąd.
— I oto jesteśmy — mruknął patetycznym tonem, unosząc wzrok na wysokie mury budynku. Bawiliby się tu doskonale, prawda? Jak dzieci, które wciąż gdzieś tam w nich żyły. Czekał na jej odpowiedź, jak na wyrok. Opierał dłonie na brzegu basenu, nie chcąc na nią patrzeć, lecz chcąc ją wysłuchać i wsłuchać się w jej słowa, potrzeby. Chciał ją zrozumieć. Rzadko pytał o takie rzeczy, wychodząc z założenia, że gdyby chciała mu coś powiedzieć to, by to uczyniła — nawet jeśli sam tego robić nie umiał.
— Nie sądzę, że tego chciałem — odpowiedział, zanurzając się znów w wodzie głębiej i obracając ku niej przodem. Opierała się plecami o przeciwną stronę, mógł spojrzeć jej w oczy teraz, ale była tak daleko. — Żebyś dała mi spokój — dodał, wyjaśniająco. Nie wiedział wciąż co powinien o tym myśleć. Dlaczego śniła o jego bracie, jak to się stało i co o oznaczało - nie wiedział. Babcia by wiedziała, ale on nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, a ten tydzień nie uczynił go mądrzejszym.— Kiedy cię odnalazłem nie potrafiłem zrozumieć tego dystansu. Tego, że... niby się cieszyłaś, ale wciąż chciałaś być gdzieś indziej. Mieć swoją przestrzeń. — Nie potrafił pojąć, jak po tych dwóch latach mogła potrzebować wolności. Odnaleźli się, nie wiedział, czy żyje — ona nie wiedziała, czy z nim jest wszystko w porządku, czy przetrwał. A jednak nie zburzyła tamtego muru przez niemalże dwa miesiące. Nie ustawał w wysiłkach, był pewien swoich uczuć. Bardziej niż teraz. Ale kiedy opuścił Tower jedyne co czuł to gniew. — Ale wciąż byłem. I czekałem. – Był z natury niecierpliwy, ale nie ustawał wtedy. A teraz? Poddała się łatwo, przerosło ją to.
Cudze słowa dźwięczały mu w głowie, tuż nad uchem.
Nie chciał wtedy wracać. Chciał ich zostawić, dla ich dobra. Ją po to, by ułożyła sobie życie. Wiedział, że będzie ciężko; będzie kotwicą. Nie słuchała. Uniósł na nią wzrok, szukając z tak daleka jej spojrzenia. Czy dziś już rozumiała? — Nie — odpowiedział od razu, bez zastanowienia. Nie wiedział, czy zawsze tak było. Nie pamiętał, czy po Tower myślał tak samo. Dziś nie żałował. — Zmieniliśmy się – zaczął ponuro, spuszczając wzrok na taflę wody. — Ale nie da się wymazać ze swojego życia ludzi, wspomnień bez pomocy magii. — Była częścią jego życia, jego świata. Nie wyobrażał sobie powrotu do czasu, kiedy nie była w pobliżu, nawet jeśli nie do końca wiedział, czego sam od niej oczekiwał dziś. Może właśnie dlatego to, co robiła było tak bolesne. Rozdzierało go na pół.
— Nie — odpowiedział znów szczerze, wzruszył ramionami. Nie zastanawiał się nad tym nigdy, ani wtedy ani teraz. Nie segregował świata podobnymi kategoriami. — A ty tak? — spytał w odzewie. — Nęci cię czasem ta nieświadomość? Niepewność? Brakuje ci... czegoś? — wyrzucił z siebie w serii wątpliwości. Odepchnął się od brzegu basenu, żeby podpłynąć z powrotem, do niej, do miejsca, gdzie zostawił ubrania. Wysunął się na brzeg kładąc brzuchem na zimnym kamieniu, z kieszeni wyciągnął mały zwitek, skręta. Obrócił go w palcach, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę w milczeniu. W końcu go odpalił, zaciągając się kilka razy. Diable ziele. Trzymając je w dwóch palcach wystawił rękę w jej kierunku.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Błądziła wzrokiem po ścianach, tafli wody, uciekała wzrokiem w górę, szukając czegoś, co zatrzyma na dłużej spojrzenie. Panicznie rozglądała się za jakimś punktem, który przykuje uwagę dostatecznie, aby mogła właśnie na tym skupić swe myśli. Byle nie na emocjach, roztrząsaniu tego, co miało miejsce dziś i w ostatnich dniach. Nie chciała o tym myśleć, kiedy była tutaj z Nim, kiedy najwyraźniej naiwnie liczyła na coś, co nie mogło wrócić. Pamiętała, jak będąc tutaj sama, opierając przedramiona o brzeg, wpatrywała się w mozaikę na ścianie i wyobrażała, jak cudownie będzie być tu kiedyś z Nim. Nie czuć tej obrzydliwej już samotności, zostawić za sobą pogoń do celu, bo swój cel miała wtenczas osiągnąć. Po części się udało, skończyła się wędrówka i nie była sama, ale nie było tak pięknie. Było trudno, dziwnie i nerwowo. Padały słowa, które drażniły albo raniły jedną lub drugą stronę. Znając go od tak dawna, nie sądziła, że kiedykolwiek dotrą do podobnego momentu. Pokładała w nim tak wiele zaufania i pełnie uczuć, chociaż czasami charakter oraz buntowniczość połączona z potrzebą niezależności, wychodziły na pierwszy plan. Zmuszałyby się sprzeciwić, zrobić na przekór dla postawienia na swoim. Wypuściła powoli powietrze z płuc, kiedy usłyszała jego patetyczny ton.
- Jesteśmy..- szepnęła, nie spoglądając nawet w jego kierunku. Bo co mogła dostrzec? Męskie plecy, pokryte bliznami, sylwetkę odwróconą od niej. Nie potrzebowała tego widoku, który podkreślałby, jak bardzo oddalali się od siebie. Mieli po niecałe dwadzieścia lat, powinni jeszcze cieszyć się drobnostkami, upajać czasem, który mieli dla siebie. Dorosłość nie powinna aż tak wkradać się w codzienność, naruszać szczeniacką głupotę do której nadal mieli prawo. Zapominała jednak, jak to jest śmiać się w jego obecności i kręcić głową z pozorną tylko dezaprobatą, gdy oczy szukały podobnych tęczówek, by zdradzić najczystsze rozbawienie. Był dla niej najważniejszą osobą w życiu, kimś, kogo brak sprawiał, że czuła jakby się dusiła. Teraz jednak coś nie grało, coś wypadło ze swojego rytmu. Czuła się zmęczona jego towarzystwem, którego paradoksalnie chciała i samą sobą.
- Więc czego chciałeś? Czego potrzebowałeś wychodząc z domu? – spytała, nie kryło się w tym jednak echo złości, gotujących się emocji, które pewnie kiedy indziej właśnie wybrzmiewałyby. W jej głosie nie było wiele, a wręcz coraz mniej. Był chłodny spokój, bo tego potrzebowała, aby przejść przez rozmowę, próbując zrozumieć, co dalej. Słuchała go, wzrok mając utkwiony gdzieś przed sobą, gdzieś ponad sylwetką Jamesa. Wiedziała, że zrobiła mu tym krzywdę, taką na którą nie zasłużył. Wtedy nie potrafiła tego wyjaśnić, a później uznała, że już nie musi, gdy wszystko było między nimi dobrze, zwodniczo idealnie.- To był strach. Myślałam, że potrzebuję przestrzeni i czasu, zwłaszcza kiedy wrócił twój brat. Wszedł do domu, jak gdyby nigdy nic, jakby nic się nie wydarzyło i niczemu nie był winny. Bo ważne było tylko to, ze wrócił.- podjęła, wiedząc, że teraz potrafiła to wyjaśnić, wytłumaczyć samą siebie.- Jednak po prostu bałam się zaufać, że wszystko będzie już dobrze, że bezpieczeństwo, które obiecywałeś, może być prawdziwe. Kochałam Cię tak bardzo, ale wzdrygało mnie na myśl, żeby zacząć żyć normalnie... jak każdy, bo wszystko przypominało mi o tym, że już raz ta normalność spłonęła, zniknęła w krwi i krzykach. Przez jedną głupią decyzję.- przesunęła czubkiem języka po ustach, czując cień zdenerwowania, rozbudzonego na nowo stresu.- Widząc ten wianek przed świętami. Przypomniał mi się ostatni raz, kiedy coś podobnego przyniosłeś, jeszcze przed ślubem. Wróciliśmy wtedy na wakacje, a to było pierwsze, co zobaczyłam wraz z liścikiem, pozostawione na moich ubraniach.- kącik jej ust zadrżał lekko, wspomnienia nadal miały swoją siłę, większa niż się spodziewała.- Właśnie dlatego się przełamałam, byłam gotowa ryzykować dla Ciebie i dla Siebie... dla Nas. A później...- urwała i wzruszyła ramionami. Oboje przecież wiedzieli, co było dalej, co zostawiło na Jamesie skazę, która była z nim nadal, nie do przejścia i zwalczenia.
Przeniosła na niego ciemne tęczówki, spojrzenie stało się mocniejsze, niebłądzące już nigdzie.
- Czekałeś, tak jak Ja czekałam na Ciebie, kiedy zniknąłeś po Tower. Byłam, kiedy wróciłeś i chciałeś się poddać, odejść znów. Byłam, kiedy budziłeś się z koszmarów, nie chcąc o tym mówić i nadal byłam obok, kiedy nie mogłeś spać.- ile razy udawała, że śpi, słuchając jego oddechu, nieznacznie szybszego. Zawsze zastanawiała się, czy to lęki do których nie chciał się przyznać, ale nigdy nie pytała. Pozwoliła mu tkwić w nieświadomości, że zawsze była obok, nie przesypiając nocy, gdy i on nie mógł.- Nie jest łatwo być cichym wsparciem i bez nacisku czekać na coś, co nie mogło nadejść. Za to usłyszeć zarzuty i wątpliwości, posądzenie, że świadomie cokolwiek mogłam zrobić za twoimi plecami. Ciebie by to nie złamało? Nie sprawiło, że w końcu poczułbyś się pokonany?- nie chciała jednak odpowiedzi, nie potrzebowała kontry. To nie miało znaczenia teraz, nic nie mogło zmienić, a przynajmniej tak myślała, była tego prawie pewna. Prawie.
Milczała, gdy odpowiedział na dwa postawione przed nim pytania. Była tego ciekawa, tak po prostu, zwyczajnie. Miał rację, nie dało się tego wymazać, bez odrobiny wysiłku nie było to możliwe.
Czuła, że pytania powędrują i w jej kierunku, że to, co chciała usłyszeć, będzie musiało paść również z jej strony. Nie odpowiedziała tak szybko, od razu.
- Nie.- odparła w końcu.- Nie nęci i nie brakuje mi czegoś, czegokolwiek. Mogę być najgorszą żoną, jaka mogła ci się trafić, ale to ma granice.- nie mogłaby mu tego zrobić, chociaż wiedziała dobrze, kto mógłby dać jej wszystko, czego potrzebowała. Teraz i wcześniej.
Obserwowała go, kiedy podpłynął i wziąć coś z kieszeni. Przekrzywiła powoli głowę, dostrzegając skręta w jego dłoni. Poczuła zapach diablego ziela, nierozerwalne kojarzący się z kimś innym oraz z rozgrzanym dachem z pięknym widokiem na miasto. Tylko w takich okolicznościach miała okazję poznać przyjemne działanie używki. Przeniosła spojrzenie na twarz Jamiego, nie odzywała się. Zawahała się na krótko, gdy wyciągnął rękę w jej stronę, zwątpiła, czy powinna. Zaraz jednak zapadła decyzja, przejęła skręta, by zaciągnąć się pewniej, niż może powinna. Może tego właśnie potrzebowali? Upalenia się diablim, aby przełamać napięcie. Ostatni raz wciągnęła w płuca porcję dymu, by zaraz oddać papierosa Jamesowi. Przesunęła czubkiem języka po górnej wardze, czując ten charakterystyczny posmak, który pozostał. Nie przerywała ciszy, jaka zapadła. Nie miała nic do powiedzenia, ponad to, co padło już.
- Jesteśmy..- szepnęła, nie spoglądając nawet w jego kierunku. Bo co mogła dostrzec? Męskie plecy, pokryte bliznami, sylwetkę odwróconą od niej. Nie potrzebowała tego widoku, który podkreślałby, jak bardzo oddalali się od siebie. Mieli po niecałe dwadzieścia lat, powinni jeszcze cieszyć się drobnostkami, upajać czasem, który mieli dla siebie. Dorosłość nie powinna aż tak wkradać się w codzienność, naruszać szczeniacką głupotę do której nadal mieli prawo. Zapominała jednak, jak to jest śmiać się w jego obecności i kręcić głową z pozorną tylko dezaprobatą, gdy oczy szukały podobnych tęczówek, by zdradzić najczystsze rozbawienie. Był dla niej najważniejszą osobą w życiu, kimś, kogo brak sprawiał, że czuła jakby się dusiła. Teraz jednak coś nie grało, coś wypadło ze swojego rytmu. Czuła się zmęczona jego towarzystwem, którego paradoksalnie chciała i samą sobą.
- Więc czego chciałeś? Czego potrzebowałeś wychodząc z domu? – spytała, nie kryło się w tym jednak echo złości, gotujących się emocji, które pewnie kiedy indziej właśnie wybrzmiewałyby. W jej głosie nie było wiele, a wręcz coraz mniej. Był chłodny spokój, bo tego potrzebowała, aby przejść przez rozmowę, próbując zrozumieć, co dalej. Słuchała go, wzrok mając utkwiony gdzieś przed sobą, gdzieś ponad sylwetką Jamesa. Wiedziała, że zrobiła mu tym krzywdę, taką na którą nie zasłużył. Wtedy nie potrafiła tego wyjaśnić, a później uznała, że już nie musi, gdy wszystko było między nimi dobrze, zwodniczo idealnie.- To był strach. Myślałam, że potrzebuję przestrzeni i czasu, zwłaszcza kiedy wrócił twój brat. Wszedł do domu, jak gdyby nigdy nic, jakby nic się nie wydarzyło i niczemu nie był winny. Bo ważne było tylko to, ze wrócił.- podjęła, wiedząc, że teraz potrafiła to wyjaśnić, wytłumaczyć samą siebie.- Jednak po prostu bałam się zaufać, że wszystko będzie już dobrze, że bezpieczeństwo, które obiecywałeś, może być prawdziwe. Kochałam Cię tak bardzo, ale wzdrygało mnie na myśl, żeby zacząć żyć normalnie... jak każdy, bo wszystko przypominało mi o tym, że już raz ta normalność spłonęła, zniknęła w krwi i krzykach. Przez jedną głupią decyzję.- przesunęła czubkiem języka po ustach, czując cień zdenerwowania, rozbudzonego na nowo stresu.- Widząc ten wianek przed świętami. Przypomniał mi się ostatni raz, kiedy coś podobnego przyniosłeś, jeszcze przed ślubem. Wróciliśmy wtedy na wakacje, a to było pierwsze, co zobaczyłam wraz z liścikiem, pozostawione na moich ubraniach.- kącik jej ust zadrżał lekko, wspomnienia nadal miały swoją siłę, większa niż się spodziewała.- Właśnie dlatego się przełamałam, byłam gotowa ryzykować dla Ciebie i dla Siebie... dla Nas. A później...- urwała i wzruszyła ramionami. Oboje przecież wiedzieli, co było dalej, co zostawiło na Jamesie skazę, która była z nim nadal, nie do przejścia i zwalczenia.
Przeniosła na niego ciemne tęczówki, spojrzenie stało się mocniejsze, niebłądzące już nigdzie.
- Czekałeś, tak jak Ja czekałam na Ciebie, kiedy zniknąłeś po Tower. Byłam, kiedy wróciłeś i chciałeś się poddać, odejść znów. Byłam, kiedy budziłeś się z koszmarów, nie chcąc o tym mówić i nadal byłam obok, kiedy nie mogłeś spać.- ile razy udawała, że śpi, słuchając jego oddechu, nieznacznie szybszego. Zawsze zastanawiała się, czy to lęki do których nie chciał się przyznać, ale nigdy nie pytała. Pozwoliła mu tkwić w nieświadomości, że zawsze była obok, nie przesypiając nocy, gdy i on nie mógł.- Nie jest łatwo być cichym wsparciem i bez nacisku czekać na coś, co nie mogło nadejść. Za to usłyszeć zarzuty i wątpliwości, posądzenie, że świadomie cokolwiek mogłam zrobić za twoimi plecami. Ciebie by to nie złamało? Nie sprawiło, że w końcu poczułbyś się pokonany?- nie chciała jednak odpowiedzi, nie potrzebowała kontry. To nie miało znaczenia teraz, nic nie mogło zmienić, a przynajmniej tak myślała, była tego prawie pewna. Prawie.
Milczała, gdy odpowiedział na dwa postawione przed nim pytania. Była tego ciekawa, tak po prostu, zwyczajnie. Miał rację, nie dało się tego wymazać, bez odrobiny wysiłku nie było to możliwe.
Czuła, że pytania powędrują i w jej kierunku, że to, co chciała usłyszeć, będzie musiało paść również z jej strony. Nie odpowiedziała tak szybko, od razu.
- Nie.- odparła w końcu.- Nie nęci i nie brakuje mi czegoś, czegokolwiek. Mogę być najgorszą żoną, jaka mogła ci się trafić, ale to ma granice.- nie mogłaby mu tego zrobić, chociaż wiedziała dobrze, kto mógłby dać jej wszystko, czego potrzebowała. Teraz i wcześniej.
Obserwowała go, kiedy podpłynął i wziąć coś z kieszeni. Przekrzywiła powoli głowę, dostrzegając skręta w jego dłoni. Poczuła zapach diablego ziela, nierozerwalne kojarzący się z kimś innym oraz z rozgrzanym dachem z pięknym widokiem na miasto. Tylko w takich okolicznościach miała okazję poznać przyjemne działanie używki. Przeniosła spojrzenie na twarz Jamiego, nie odzywała się. Zawahała się na krótko, gdy wyciągnął rękę w jej stronę, zwątpiła, czy powinna. Zaraz jednak zapadła decyzja, przejęła skręta, by zaciągnąć się pewniej, niż może powinna. Może tego właśnie potrzebowali? Upalenia się diablim, aby przełamać napięcie. Ostatni raz wciągnęła w płuca porcję dymu, by zaraz oddać papierosa Jamesowi. Przesunęła czubkiem języka po górnej wardze, czując ten charakterystyczny posmak, który pozostał. Nie przerywała ciszy, jaka zapadła. Nie miała nic do powiedzenia, ponad to, co padło już.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Czego chciałeś?, spytała, a on nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Patrzył w wodę, wiedząc, że gdyby wokół świeciły światła dostrzegłby swoje własne ciało w niej, a nawet bąbelki, które je otaczały. Czuł je na każdym centymetrze swojej skóry. Czuł też jej spojrzenie, chociaż ściemniało się, a wokół nich nie świeciły się żadne światła. Widział jej sylwetkę, białka oczu, zęby, ale jej ciemne włosy ginęły w ciemności. Tylko woda iskrzyła na jej twarzy, odbijająca się tafla połyskiwała na skórze. Zupełnie tak, jakby przeglądała się w diamentach, ale nigdy nie widział ich na oczy — widział za to ją pochylająca się nad wodą o zachodzie słońca, nagą jak teraz, w jeziorze, obok którego ich rodziny rozbiły obóz. W jeziorze, w którym kąpali się kiedy porwał ją i poprosił, by została z nim na wieki. Zostaniesz? Uniósł na nią wzrok; wyżej, szukając jej spojrzenia. Co miał jej odpowiedzieć? Nie był lepszy od Thomasa. Kiedy trudności stawały mu na drodze miał tylko dwa sposoby — kiedy przeważała złość bił, na oślep, gwałtownie, trawiony chaosem i ogniem; a kiedy dominowało cierpienie, uciekał. Uciekał w samotnię, której tak nienawidził. Chował się przed światem, choć nigdy nie chciał być niewidzialny. Nie tak naprawdę. Chciał być słyszany, ale potrafił tylko krzyczeć. Chciał być widoczny, ale umiał tylko miotać się gwałtownie.
— Żebyś poszła za mną — odpowiedział w końcu cicho, ledwie słyszalnie. Nigdy nie chciał być zatrzymany, zamknięty, powstrzymany. Potrzebował czegoś innego; czegoś, czego sam nie potrafił określić. Gdyby mógł — powiedziałby? Nie wiedział tego wtedy. Wychodził, musząc ukoić nerwy, złość. Chciał być sam — tak sądził. Chciał odreagować. Tak myślał. To nie była prawda. Nigdy nie chciał być sam. Ale świat zawsze do tego doprowadzał. Jakby tylko wtedy mógł uciszyć to wszystko; wepchnąć z powrotem tam, skąd wylazło. Marcel o tym wiedział. Rozumiał go. Może musisz jej dać trochę czasu? Może potrzebuje go, żeby zrozumieć, powiedział. Robił wszystko, żeby nie tracił wiary. W to, że się znajdzie; w to, że wróci. Wierzył w nią przez cały ten czas. I wierzył w nią teraz, kiedy jemu samemu tej wiary zabrakło. Ile czasu potrzebujesz, Eve?
— Wiem — powiedział spokojnie w odpowiedzi na jej słowa. Wiedział, myślał, że rozumie, co czuła, ale nie rozumiał — jego rodzeństwo żyło. Przetrwało. Winowajca ocalał. Wciąż czuł się winien i był pewien, że nigdy nie zmyje z siebie tego brudu. Nie zasłużyli na to. Ona nie zasłużyła. Ci, którzy odeszli też nie. Myślał, że mógł to powstrzymać. Gdyby tylko mógł cofnąć czas...
— Kocham cię — szepnął, patrząc na nią. — Naprawdę.— To już nie było wyobrażenie, wykreowana wizja z tęsknoty. Może z tego zrodzona. Może tym przesiąknięta, ale wciąż była. Miłość. Głupia, naiwna, gwałtowna i śmieszna. Nie poruszał się przez chwilę w wodzie; gorącej, parującej do nieba. Temperatura powietrza musiała spaść do zera, ale nie czuł tego ani na karku ani ramionach. — Przepraszam, że... — Nie dokończył. Nie przeszło mu to przez gardło. Chciał, by to wszystko wyglądało inaczej; by ich życie pełne było barw i nadziei, którą im wpajano do głowy. Kolorowy świat odszedł, nie było po nim śladu. Spłonął, zniknął bezpowrotnie. Żyli na popiołach.
Nie wiedział, że słyszała. Zdawała sobie sprawę. Jak mogłaby nie? Zasypiała i budziła się przy nim. Udawała, że nie widzi, wiedząc, że nie będzie chciał o tym rozmawiać. Wiedziała, że nigdy nie powie jej o tym, co się tam wydarzyło, nigdy do tego nie wróci. To nie zniknie, dopóki sprawiedliwość nie sięgnie tych, którzy jej umykali. Nie będzie mógł spać spokojnie tak długo, póki spokojnie spali ci dranie. Kiedyś myślał, że na swej drodze spotkał wielu złych ludzi, ale w rzeczywistości niewiele go doświadczył. Kpiny z pochodzenia, pogarda w spojrzeniu na jego widok to nic w porównaniu z tym jak czarne i zjełczałe były serca ludzi, którzy do nich wtedy przyszli. Ludzi, którzy gnębili ich w więzieniu.
— Czujesz się pokonana? — spytał, opierając się przedramionami o krawędź basenu. Kiedy trzymał w dłoniach skręta z Diablim Zielem myślał inaczej. Myślał o tym, co usłyszał i o tym, co mu powiedziała. Myślał o jej snach i o tym, gdzie znikała. Kogo odwiedzała. Co robiła.
Kiedy odpowiedziała na to proste, ale podstawowe pytanie pokiwał głową i wsunął bibułkę do ust, odebrawszy ją od niej znów. Myślał chwilę, nie odzywał się. Wbrew pozorom nie zastanawiał wcale nad tym, jak ubrać w słowa to, co chciał jej przedstawić. Przygryzł policzek od środka. Była obok, a jednak wcale tego nie czuł. Mówiła, że nic ją nie nęciło. Niczego więcej jej nie brakowało. Popatrzył na skręta, czując powoli, jak nadchodzi odprężenie, spokój. To pukało już do drzwi.
— Smakuje ci? — spytał, spoglądając na nią. Przechylił głowę. — Mam je od jednego z najlepszych dilerów w Londynie. I wydałem na to ostatnie knuty — mruknął z goryczą, siąknął nosem, wpatrując się w skręta, nim jeszcze wyciągnęła po niego dłoń.— Nie szykowałem go specjalnie na tą okazję. Chciałem go wypalić wczoraj sam. Zapomnieć. Zebrać się na odwagę, by przyjść. Ale sytuacja się zmieniła — mruknął smętnie. — Ten diler, nie wiem czy go pamiętasz. Multon. Nazywa się Multon. Był od nas starszy, chodził do Slytherinu. Straszny dupek. Kolegował się z Thomasem. To jego. — uniósł je wyżej i podał jej. Nie wiedział po co to mówił. Mógł zachować dla siebie. Mógł to przemilczeć, nie psuć tego dnia bardziej, ale nie potrafił o tym zapomnieć. O tym, co mu powiedział, jak ją ujmował w swoich słowach. Nie pójdzie dalej, póki się nie dowie, póki tego nie wyjaśni. Nie ruszy do przodu, jeśli mu nie powie.
— Żebyś poszła za mną — odpowiedział w końcu cicho, ledwie słyszalnie. Nigdy nie chciał być zatrzymany, zamknięty, powstrzymany. Potrzebował czegoś innego; czegoś, czego sam nie potrafił określić. Gdyby mógł — powiedziałby? Nie wiedział tego wtedy. Wychodził, musząc ukoić nerwy, złość. Chciał być sam — tak sądził. Chciał odreagować. Tak myślał. To nie była prawda. Nigdy nie chciał być sam. Ale świat zawsze do tego doprowadzał. Jakby tylko wtedy mógł uciszyć to wszystko; wepchnąć z powrotem tam, skąd wylazło. Marcel o tym wiedział. Rozumiał go. Może musisz jej dać trochę czasu? Może potrzebuje go, żeby zrozumieć, powiedział. Robił wszystko, żeby nie tracił wiary. W to, że się znajdzie; w to, że wróci. Wierzył w nią przez cały ten czas. I wierzył w nią teraz, kiedy jemu samemu tej wiary zabrakło. Ile czasu potrzebujesz, Eve?
— Wiem — powiedział spokojnie w odpowiedzi na jej słowa. Wiedział, myślał, że rozumie, co czuła, ale nie rozumiał — jego rodzeństwo żyło. Przetrwało. Winowajca ocalał. Wciąż czuł się winien i był pewien, że nigdy nie zmyje z siebie tego brudu. Nie zasłużyli na to. Ona nie zasłużyła. Ci, którzy odeszli też nie. Myślał, że mógł to powstrzymać. Gdyby tylko mógł cofnąć czas...
— Kocham cię — szepnął, patrząc na nią. — Naprawdę.— To już nie było wyobrażenie, wykreowana wizja z tęsknoty. Może z tego zrodzona. Może tym przesiąknięta, ale wciąż była. Miłość. Głupia, naiwna, gwałtowna i śmieszna. Nie poruszał się przez chwilę w wodzie; gorącej, parującej do nieba. Temperatura powietrza musiała spaść do zera, ale nie czuł tego ani na karku ani ramionach. — Przepraszam, że... — Nie dokończył. Nie przeszło mu to przez gardło. Chciał, by to wszystko wyglądało inaczej; by ich życie pełne było barw i nadziei, którą im wpajano do głowy. Kolorowy świat odszedł, nie było po nim śladu. Spłonął, zniknął bezpowrotnie. Żyli na popiołach.
Nie wiedział, że słyszała. Zdawała sobie sprawę. Jak mogłaby nie? Zasypiała i budziła się przy nim. Udawała, że nie widzi, wiedząc, że nie będzie chciał o tym rozmawiać. Wiedziała, że nigdy nie powie jej o tym, co się tam wydarzyło, nigdy do tego nie wróci. To nie zniknie, dopóki sprawiedliwość nie sięgnie tych, którzy jej umykali. Nie będzie mógł spać spokojnie tak długo, póki spokojnie spali ci dranie. Kiedyś myślał, że na swej drodze spotkał wielu złych ludzi, ale w rzeczywistości niewiele go doświadczył. Kpiny z pochodzenia, pogarda w spojrzeniu na jego widok to nic w porównaniu z tym jak czarne i zjełczałe były serca ludzi, którzy do nich wtedy przyszli. Ludzi, którzy gnębili ich w więzieniu.
— Czujesz się pokonana? — spytał, opierając się przedramionami o krawędź basenu. Kiedy trzymał w dłoniach skręta z Diablim Zielem myślał inaczej. Myślał o tym, co usłyszał i o tym, co mu powiedziała. Myślał o jej snach i o tym, gdzie znikała. Kogo odwiedzała. Co robiła.
Kiedy odpowiedziała na to proste, ale podstawowe pytanie pokiwał głową i wsunął bibułkę do ust, odebrawszy ją od niej znów. Myślał chwilę, nie odzywał się. Wbrew pozorom nie zastanawiał wcale nad tym, jak ubrać w słowa to, co chciał jej przedstawić. Przygryzł policzek od środka. Była obok, a jednak wcale tego nie czuł. Mówiła, że nic ją nie nęciło. Niczego więcej jej nie brakowało. Popatrzył na skręta, czując powoli, jak nadchodzi odprężenie, spokój. To pukało już do drzwi.
— Smakuje ci? — spytał, spoglądając na nią. Przechylił głowę. — Mam je od jednego z najlepszych dilerów w Londynie. I wydałem na to ostatnie knuty — mruknął z goryczą, siąknął nosem, wpatrując się w skręta, nim jeszcze wyciągnęła po niego dłoń.— Nie szykowałem go specjalnie na tą okazję. Chciałem go wypalić wczoraj sam. Zapomnieć. Zebrać się na odwagę, by przyjść. Ale sytuacja się zmieniła — mruknął smętnie. — Ten diler, nie wiem czy go pamiętasz. Multon. Nazywa się Multon. Był od nas starszy, chodził do Slytherinu. Straszny dupek. Kolegował się z Thomasem. To jego. — uniósł je wyżej i podał jej. Nie wiedział po co to mówił. Mógł zachować dla siebie. Mógł to przemilczeć, nie psuć tego dnia bardziej, ale nie potrafił o tym zapomnieć. O tym, co mu powiedział, jak ją ujmował w swoich słowach. Nie pójdzie dalej, póki się nie dowie, póki tego nie wyjaśni. Nie ruszy do przodu, jeśli mu nie powie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Musiała wiedzieć, musiała usłyszeć od niego, czego oczekiwał od niej wtenczas. Czego tak naprawdę chciał, a co przestawało być oczywiste. Miał rację, że czas ich zmienił i odczuwała to dotkliwie, gdy bardziej niż kiedykolwiek działała po omacku we wszystkim, co tyczyło się Jego. Próbowała, jakkolwiek i najwyraźniej, coraz bardziej nieudolnie. Mogła złościć się na siebie albo naciskać na niego, by w końcu mówił, by pomógł zrozumieć wszystko, co wyłamało się poza znajome schematy, które poznawała przez lata. Nie zawiodła się, bo rzucone pytanie doczekało się odpowiedzi. Przez chwilę tkwiła w całkowitym bezruchu, nie do końca pewna czy te słowa naprawdę tak wybrzmiały, czy echo poniosło je nieco i zniekształciło okropnie. Pod wodą zacisnęła nerwowo palce jednej ręki na nadgarstku drugiej, wbijając w skórę krótkie paznokcie. Milczała dłuższą chwilę. Tak proste rozwiązanie, a jednak nieoczywiste, gdy przypominała sobie wszystko, co miało wtedy miejsce. Kiedy wracał jego widok, tak rozdrażnionego i zranionego. Naprawdę powinna za nim pójść, ale tak bardzo wątpiła wtedy, że mógł być to dobry pomysł.
- Przepraszam, że tego nie zrobiłam.- odezwała się cicho, spuszczając wzrok na taflę. Gdyby byli gdzieś indziej, teraz uparcie wpatrywałaby się w ziemię, jakby tam miało znaleźć się cokolwiek, co ułatwi przełknięcie poczucia porażki. Spojrzała na niego dopiero, gdy usłyszała to spokojne Wiem. Ile razy to jedno słowo padało między nimi. Czasami mimochodem, a czasami, aby przytaknąć niedopowiedzeniom. Nie wszystko musiało zostać wypowiedziane. Tak to zawsze działało i ratowało od otwartego mówienia o odczuciach. A może to był właśnie ich błąd? Ciche przyzwolenie, by nie próbowali mówić zbyt dużo.
Delikatny, smutny uśmiech wkradł się na jej usta, kiedy chwilę później to właśnie On, zdobył się na wyznanie. Nie słyszała tego często, prędzej mówiła sama w przypływie szczerości i uświadomienia go, że jej uczucia się nie zmieniały. By wiedział, że tak było i będzie, obojętnie co stanie się po drodze. Jednak przyjemnie było również to usłyszeć. Czuła ciepło osiadające gdzieś w trzewiach, lekko rozlewające się po ciele.
- Wiem.- szepnęła, nie powstrzymując nieco mocniejszego uśmiechu podsyconego rozbawieniem.- I nie przepraszaj, nie musisz. Już nie.- dodała zaraz. Im częściej wracała myślami do tego, co stracili tym mniej to bolało. Emocje coraz słabiej trzymały się tamtych wydarzeń, poczucie starty słabło. Może dlatego była w stanie powiedzieć mu o tym, co czuła jeszcze w listopadzie, a co powodowało, że James trafiał na przeszkodę nie do pokonania, gdy chciał się do niej zbliżyć. Kiedy padło pytanie, zerknęła na niego raz jeszcze. Czy czuła się pokonana? Przez niego zbyt często, ale nie potrafiła tego wydusić z siebie, powiedzieć mu wprost. Wiedziała, jakby to zabrzmiało i jakie najpewniej wzbudziłoby w nim emocje. Nie chciała tego.
Nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo niedługo później w palcach Jamesa pojawił się skręt. Może powinna przewidzieć, że to nie skończy się dobrze, ale dziś instynkt samozachowawczy, chyba wziął sobie wolne. Intuicja zawiodła na całej linii, a pierwsza dawka dymu osiadła w płucach.
Oparła się przedramionami o brzeg basenu w identyczny sposób jak Jamie. Spoglądała na niego z uwagą i powoli piętrzącym się spokojem, który ogarniał myśli. Tak było lepiej, nie przejmować się i przez kilka minut ignorować wszystko, co ciążyło po rozmowie na moście oraz przed kilkoma minutami.
- Smakuje jak zawsze. Ani to dobre, ani złe.- odparła, lekko wzruszając ramionami. Diable ziele miało swój specyficzny posmak i zapach, ale nigdy nie zastanawiała się, czy jej to odpowiada. Momenty, w których miała okazję zapalić, nie nadawały się do rozmyślania o takim szczególe, a później tym bardziej nie było sensu. Przekrzywiła nieco głowę, patrząc na Jamesa pod nieco innym kątem, wygodniejszym dla niej w obecnej pozycji.- Zapomnieć? – skupiała się coraz bardziej na jego słowach, ciekawa do czego teraz dążył.- Ale starczyło ci odwagi i bez tego.- mruknęła, wcinając mu się w słowo i zaraz tego żałując. Na sekundę, może dwie zapomniała, jak się oddycha. Nazwisko Connora padające z ust Jamesa było tym, co ocknęło rozleniwiony rozsądek i zmusiło do ostrożności. Milczała, słuchając, w jaki sposób dookreśla o kogo mu chodziło. Może, gdyby nie spotkała chłopaka w Liverpoolu, a później w Londynie, miałaby problem, żeby przypomnieć sobie kogoś takiego. Wszyscy Ślizgoni byli dupkami, a posiadanie statusu kolegi Thomasa, było równie rozległe. Nie wiedziała, czy w Hogwarcie w tamtym czasie istniał ktoś, z kim szwagier się nie kolegował chociaż przez chwilę. Bez słowa wzięła od niego skręta, ale tym razem przytrzymała go chwilę w palcach. Ciemne tęczówki spoczęły na tlącej się końcówce, lichej smużce dymu unoszącej się w powietrzu.
- Wiem o kim mówisz.- rzuciła w końcu, by zaraz zaciągnąć się.- I wiem, że nie trawiliście się w szkole.- z jej ust uleciał szary dym.- Teraz pewnie też nie dogadałeś się z Connorem.– dodała cicho, oddając mu diable. Oparła brodę na przedramieniu. Czekała na to, co mogło paść i czuła kiełkujący strach. Przeczuwała kolejne kłopoty, problemy i poczucie winy, nawet jeśli nie zrobiła niczego złego.- Co ci powiedział? – spytała szeptem, nie do końca wiedząc, czy chce usłyszeć odpowiedź.
- Przepraszam, że tego nie zrobiłam.- odezwała się cicho, spuszczając wzrok na taflę. Gdyby byli gdzieś indziej, teraz uparcie wpatrywałaby się w ziemię, jakby tam miało znaleźć się cokolwiek, co ułatwi przełknięcie poczucia porażki. Spojrzała na niego dopiero, gdy usłyszała to spokojne Wiem. Ile razy to jedno słowo padało między nimi. Czasami mimochodem, a czasami, aby przytaknąć niedopowiedzeniom. Nie wszystko musiało zostać wypowiedziane. Tak to zawsze działało i ratowało od otwartego mówienia o odczuciach. A może to był właśnie ich błąd? Ciche przyzwolenie, by nie próbowali mówić zbyt dużo.
Delikatny, smutny uśmiech wkradł się na jej usta, kiedy chwilę później to właśnie On, zdobył się na wyznanie. Nie słyszała tego często, prędzej mówiła sama w przypływie szczerości i uświadomienia go, że jej uczucia się nie zmieniały. By wiedział, że tak było i będzie, obojętnie co stanie się po drodze. Jednak przyjemnie było również to usłyszeć. Czuła ciepło osiadające gdzieś w trzewiach, lekko rozlewające się po ciele.
- Wiem.- szepnęła, nie powstrzymując nieco mocniejszego uśmiechu podsyconego rozbawieniem.- I nie przepraszaj, nie musisz. Już nie.- dodała zaraz. Im częściej wracała myślami do tego, co stracili tym mniej to bolało. Emocje coraz słabiej trzymały się tamtych wydarzeń, poczucie starty słabło. Może dlatego była w stanie powiedzieć mu o tym, co czuła jeszcze w listopadzie, a co powodowało, że James trafiał na przeszkodę nie do pokonania, gdy chciał się do niej zbliżyć. Kiedy padło pytanie, zerknęła na niego raz jeszcze. Czy czuła się pokonana? Przez niego zbyt często, ale nie potrafiła tego wydusić z siebie, powiedzieć mu wprost. Wiedziała, jakby to zabrzmiało i jakie najpewniej wzbudziłoby w nim emocje. Nie chciała tego.
Nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo niedługo później w palcach Jamesa pojawił się skręt. Może powinna przewidzieć, że to nie skończy się dobrze, ale dziś instynkt samozachowawczy, chyba wziął sobie wolne. Intuicja zawiodła na całej linii, a pierwsza dawka dymu osiadła w płucach.
Oparła się przedramionami o brzeg basenu w identyczny sposób jak Jamie. Spoglądała na niego z uwagą i powoli piętrzącym się spokojem, który ogarniał myśli. Tak było lepiej, nie przejmować się i przez kilka minut ignorować wszystko, co ciążyło po rozmowie na moście oraz przed kilkoma minutami.
- Smakuje jak zawsze. Ani to dobre, ani złe.- odparła, lekko wzruszając ramionami. Diable ziele miało swój specyficzny posmak i zapach, ale nigdy nie zastanawiała się, czy jej to odpowiada. Momenty, w których miała okazję zapalić, nie nadawały się do rozmyślania o takim szczególe, a później tym bardziej nie było sensu. Przekrzywiła nieco głowę, patrząc na Jamesa pod nieco innym kątem, wygodniejszym dla niej w obecnej pozycji.- Zapomnieć? – skupiała się coraz bardziej na jego słowach, ciekawa do czego teraz dążył.- Ale starczyło ci odwagi i bez tego.- mruknęła, wcinając mu się w słowo i zaraz tego żałując. Na sekundę, może dwie zapomniała, jak się oddycha. Nazwisko Connora padające z ust Jamesa było tym, co ocknęło rozleniwiony rozsądek i zmusiło do ostrożności. Milczała, słuchając, w jaki sposób dookreśla o kogo mu chodziło. Może, gdyby nie spotkała chłopaka w Liverpoolu, a później w Londynie, miałaby problem, żeby przypomnieć sobie kogoś takiego. Wszyscy Ślizgoni byli dupkami, a posiadanie statusu kolegi Thomasa, było równie rozległe. Nie wiedziała, czy w Hogwarcie w tamtym czasie istniał ktoś, z kim szwagier się nie kolegował chociaż przez chwilę. Bez słowa wzięła od niego skręta, ale tym razem przytrzymała go chwilę w palcach. Ciemne tęczówki spoczęły na tlącej się końcówce, lichej smużce dymu unoszącej się w powietrzu.
- Wiem o kim mówisz.- rzuciła w końcu, by zaraz zaciągnąć się.- I wiem, że nie trawiliście się w szkole.- z jej ust uleciał szary dym.- Teraz pewnie też nie dogadałeś się z Connorem.– dodała cicho, oddając mu diable. Oparła brodę na przedramieniu. Czekała na to, co mogło paść i czuła kiełkujący strach. Przeczuwała kolejne kłopoty, problemy i poczucie winy, nawet jeśli nie zrobiła niczego złego.- Co ci powiedział? – spytała szeptem, nie do końca wiedząc, czy chce usłyszeć odpowiedź.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Krzyczał głośno, awanturował się, nie dając się przegapić, ale kiedy przychodziło do rozmów takich, jak ta, milczał. A to milczenie było wymowniejsze niż wszystko inne. Słowa nigdy nie były jego mocną stroną. Nie potrafił pisać listów, wierszy, nieszczególnie dobrze radził sobie z doborem słów, często mówiąc to, co dopiero po wypowiedzeniu okazywało się czymś zupełnie innym, błędnym — nie to przecież miał na myśli. Najczęściej coś ściskało jego gardło, blokowało go i nie pozwalało mówić. Tak było także teraz, kiedy myśli galopowały w jego głowie jak szalone, a twarz pozostawała nieruchoma, pozbawiona emocji. Tylko oczy były szklące i pełne bólu, żalu i cierpienia.
Nie wszystko było jej winą i chciał jej powiedzieć, zwolnić z obowiązku dźwigania tego ciężaru, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Wszystkie wydawały mu się niewłaściwe — nie mówiąc nic nie narażał się na śmieszność, na jej gniew i ból, ale zostawiał go w sobie, pielęgnował czule, nieświadomie i przypadkiem.
Pokiwał głową z pewną kapitulacją i zrozumieniem, ale przecież wcale tego nie czuł. Nie wiedział, co mówiło się w takich chwilach. Z nią miał ich niewiele. Teraz było zupełnie innym życiem niż to, które mieli. I w tym innym życiu byli innymi ludźmi, a każdy taki moment był pierwszym razem, w którym nie potrafił się odnaleźć. Wiedział, że ona też nie. Gdy byli przyjaciółmi smutki rozganiały żarty, żadne z nich nie obawiało się ich rzucać, przypadkiem i od niechcenia. Jeśli się nie spodobają, trudno, jakoś to będzie. Nie było przecież nic co mogłoby zniszczyć tą przyjaźń. A teraz? Każde słowo potrafiło niczym strzała wbić się w ciało, roztrzaskać serce jakby było ze szkła. To wszystko stało się za trudne.
— Czasem żałuję, że nie jest jak kiedyś — powiedział, patrząc na tlącego się skręta w swoich dłoniach. — Zanim się... Wszystko było łatwiejsze. — Wzruszył ramionami. Nie był pewien, czy to małżeństwo ich zmieniło, czy coś innego. Zakochiwał się często, równie często miał złamane serce. Wszystko wydawało się łatwiejsze, nawet miłość. Dlaczego teraz musiała być tak skomplikowana? Dlaczego teraz zamiast budować pozwalała im wszystko niszczyć? Dlaczego zamiast coś tworzyć, patrzyli jak świat wali się na ich oczach. Nie wiedział, czy żałował tamtej decyzji. Chciał by było jak dawniej. Chciał patrzeć na nią i być jej pewien tak, jak był pewien Marcela. Jak kiedyś. Chciał by znów była jego opoką, domem, ciepłym kątem, do którego zawsze chciał wracać. Nie wiedział, co zrobić, by to przywrócić. Czy wciąż dało się do tego wrócić, czy te wszystkie zdarzenia zostawiły w nich ślady tak wyraźne, że już zawsze będą bruzdami, które będzie trzeba omijać szerokim łukiem, zamiast oddać się temu wszystkiemu i z uśmiechem patrzeć, jak nosi ich prąd.
Brakowało mu jej.
Sam odgradzał się od niej murem.
Nie skomentował jej słów, skupiając się całkowicie na tym, co wciąż leżało mu na wątrobie. Przyłożył diable ziele do ust; otępiało jego umysł, pozwalało mu się odprężyć. Zaczynało mu być wszystko jedno. Znikał ból, znikało cierpienie, znikał smutek — wróci i to ze zdwojoną siłą, kiedy narkotyk opuści jego organizm, ale teraz to przestawało mieć znaczenie. Brał go w kontrolę, przestawał czuć to co czuł, czuć samego siebie. Był gdzieś obok, a przyjemna błogość przyprawiła go o pogodniejszy wyraz twarzy.
— Czego ty mi nie powiedziałaś?— spytał jeszcze z dozą irytacji, ale już też zaczepnością kogoś, komu nie zależy. Jakby mógł prowokować dla czystej zabawy. Przechylił głowę i wypuścił dym w bok, pozwalając, by przybrał kształt okręgów. — Hm? Co ty mi powiesz, Eve? — szepnął już oburzony i wyszczerzył się powoli, ale nie był to ten ładny, szczery uśmiech. Prowokował ją. Zadarł brodę wyżej, zbliżył się, niwelując dzielącą ich odległość i podał jej skręta. — Co masz wspólnego z Multonem i kiedy, na cuchnące gacie Salazara to się stało, hm? Nie potrafię sobie przypomnieć ani jednego razu, byś o nim wspomniała. Ani. Jednego. Razu. Powiedział mi wystarczająco dużo — odparł szybko i zrobił niewinną minę, wlepiając w nią oskarżycielskie spojrzenie.
Nie wszystko było jej winą i chciał jej powiedzieć, zwolnić z obowiązku dźwigania tego ciężaru, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Wszystkie wydawały mu się niewłaściwe — nie mówiąc nic nie narażał się na śmieszność, na jej gniew i ból, ale zostawiał go w sobie, pielęgnował czule, nieświadomie i przypadkiem.
Pokiwał głową z pewną kapitulacją i zrozumieniem, ale przecież wcale tego nie czuł. Nie wiedział, co mówiło się w takich chwilach. Z nią miał ich niewiele. Teraz było zupełnie innym życiem niż to, które mieli. I w tym innym życiu byli innymi ludźmi, a każdy taki moment był pierwszym razem, w którym nie potrafił się odnaleźć. Wiedział, że ona też nie. Gdy byli przyjaciółmi smutki rozganiały żarty, żadne z nich nie obawiało się ich rzucać, przypadkiem i od niechcenia. Jeśli się nie spodobają, trudno, jakoś to będzie. Nie było przecież nic co mogłoby zniszczyć tą przyjaźń. A teraz? Każde słowo potrafiło niczym strzała wbić się w ciało, roztrzaskać serce jakby było ze szkła. To wszystko stało się za trudne.
— Czasem żałuję, że nie jest jak kiedyś — powiedział, patrząc na tlącego się skręta w swoich dłoniach. — Zanim się... Wszystko było łatwiejsze. — Wzruszył ramionami. Nie był pewien, czy to małżeństwo ich zmieniło, czy coś innego. Zakochiwał się często, równie często miał złamane serce. Wszystko wydawało się łatwiejsze, nawet miłość. Dlaczego teraz musiała być tak skomplikowana? Dlaczego teraz zamiast budować pozwalała im wszystko niszczyć? Dlaczego zamiast coś tworzyć, patrzyli jak świat wali się na ich oczach. Nie wiedział, czy żałował tamtej decyzji. Chciał by było jak dawniej. Chciał patrzeć na nią i być jej pewien tak, jak był pewien Marcela. Jak kiedyś. Chciał by znów była jego opoką, domem, ciepłym kątem, do którego zawsze chciał wracać. Nie wiedział, co zrobić, by to przywrócić. Czy wciąż dało się do tego wrócić, czy te wszystkie zdarzenia zostawiły w nich ślady tak wyraźne, że już zawsze będą bruzdami, które będzie trzeba omijać szerokim łukiem, zamiast oddać się temu wszystkiemu i z uśmiechem patrzeć, jak nosi ich prąd.
Brakowało mu jej.
Sam odgradzał się od niej murem.
Nie skomentował jej słów, skupiając się całkowicie na tym, co wciąż leżało mu na wątrobie. Przyłożył diable ziele do ust; otępiało jego umysł, pozwalało mu się odprężyć. Zaczynało mu być wszystko jedno. Znikał ból, znikało cierpienie, znikał smutek — wróci i to ze zdwojoną siłą, kiedy narkotyk opuści jego organizm, ale teraz to przestawało mieć znaczenie. Brał go w kontrolę, przestawał czuć to co czuł, czuć samego siebie. Był gdzieś obok, a przyjemna błogość przyprawiła go o pogodniejszy wyraz twarzy.
— Czego ty mi nie powiedziałaś?— spytał jeszcze z dozą irytacji, ale już też zaczepnością kogoś, komu nie zależy. Jakby mógł prowokować dla czystej zabawy. Przechylił głowę i wypuścił dym w bok, pozwalając, by przybrał kształt okręgów. — Hm? Co ty mi powiesz, Eve? — szepnął już oburzony i wyszczerzył się powoli, ale nie był to ten ładny, szczery uśmiech. Prowokował ją. Zadarł brodę wyżej, zbliżył się, niwelując dzielącą ich odległość i podał jej skręta. — Co masz wspólnego z Multonem i kiedy, na cuchnące gacie Salazara to się stało, hm? Nie potrafię sobie przypomnieć ani jednego razu, byś o nim wspomniała. Ani. Jednego. Razu. Powiedział mi wystarczająco dużo — odparł szybko i zrobił niewinną minę, wlepiając w nią oskarżycielskie spojrzenie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Widząc jego reakcję, sama skinęła z cichą akceptacją. Nie chciała jego słów, wyduszonych z przymusu, aby powiedzieć cokolwiek. Ludzie mieli przykrą manię mówienia, tego, co pozornie tylko chciano usłyszeć. Lepsza była jednak cisza, która dawała więcej, pozwalając wyciągnąć z niej to, co naprawdę było potrzebne. Wsparcie, współczucie czy zrozumienie. Nienaruszone nieumiejętnie dobranymi słowami. Dlatego teraz doceniła, że James nie podejmował nawet próby. Wiedziała, że nie potrafił, ale nigdy jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie miało to swój dziwny urok, gdy zawsze był tak zauważalny w towarzystwie, ale to wszystko potrafiło zniknąć w podobnych okolicznościach.
- Ja też.- przyznała cicho. Żałowała i to bardzo, gdy brakowało obok tego chłopaka za którym wodziła wzrokiem, który nawet z najbardziej nietrafionym żartem wywoływał u niej śmiech. Również, który obecnością potrafił sprawić, że ocierała łzy z policzków i wymuszała uśmiech, aby tylko udowodnić mu, że już wszystko dobrze.- Gdybym wiedziała, jakie to będzie mieć konsekwencje...- westchnęła cicho, urywając w pół zdania. Nie zgodziłaby się? Sama nie wiedziała, w końcu tak bardzo tego chciała. Miało być tak idealnie, nie przypuszczała, że małżeństwo zniszczy wszystko, co dobre, że sami sobie to zrobią.
Przygarbiła się nieco, zwykle ładnie wyprostowana sylwetka, załamała się.- Ale nic już z tym nie zrobimy.- dodała szeptem, prawie niesłyszalnie. To nie była do końca prawda, wiedziała o tym, ale również miała świadomość, że chyba nie potrafili zrezygnować. Sama to udowodniła, odchodząc, by jednak teraz być znów blisko niego. Nie potrafiła inaczej, nawet kiedy nie widziała na horyzoncie, aby miało być lepiej.
Czekała w ciszy, nieco mocniej wtulając policzek we własne przedramię. Przymknęła oczy, chcąc nieco odciąć się od otoczenia. Wypalany powoli skręt i opary diablego ziela w powietrzu, nieznacznie ułatwiały. Milczała, chociaż czuła tlący się żal i złość. Znów działo się to samo, znów musiała się tłumaczyć, nawet jeśli nie zrobiła nic złego. Kilka dni temu powiedział jej, że to koniec... że nie będzie już taki. Okłamał ją? Nie była pewna czy powinna to tak postrzegać. Mimo to bolało, gdy ponownie pokazywał, co o niej sądzi. Słuchała jego głosu, nie mogąc nie zauważyć tej zaczepnej nuty, grającej mu w głosie prowokacji. Naprawdę, chciał to zrobić, popchnąć ją na granice cierpliwości. Po co, czy miało mu to sprawić satysfakcję? Co chciał osiągnąć? Mało mu było kłótni? Pytanie piętrzyły się, ale ona nie odważyła się odezwać, wciąć mu w słowa. Niech mówi, niech wyrzuci to z siebie, skoro tak bardzo tego potrzebował. Spojrzała na niego, kiedy usłyszała pytanie i swoje imię, ciemne tęczówki zatrzymały się na jego ustach, wygiętych w brzydkim uśmiechu. Wyprostowała się, kiedy zmniejszył między nimi dystans, gdy znalazł się tak blisko. Kilka minut temu, chciała, aby był obok, ale teraz miała ochotę odsunąć się, a najlepiej wyjść z wody.
Wzięła od niego skręta, potrzebowała tego, jeśli miała przebrnąć przez rozmowę. Potrzebowała tego otępienia, które najwyraźniej otuliło już umysł Jamesa. Chciała tego samego, byle było łatwiej.
- Spotkałam Go w Liverpoolu, długo przed tym, jak dotarłam do Doliny Godryka. Spędziłam tam... z nim kilka dni, prawie dwa tygodnie. Grał na głównym placu w mieście, ludzie tłumnie przychodzili posłuchać go i ja też.- podjęła, mówiąc bez zastanowienia. Nie zamierzała ostrożnie dobierać słów, diable ziele skutecznie uciszyło rozsądek, pozostało za to miejsce na spontaniczność. Niech dzieje się, co chce. Wzięła głębszy wdech, nadal nie oddając mu skręta, który pozostawał między pełnymi ustami.- Kiedy zniknąłeś na tygodnie, wracałam do Londynu z nadzieją, że gdzieś Cię spotkam, a zamiast tego, trafiłam na Niego. Porozmawialiśmy i tyle.- spokój w głosie zaczynał niknąć, ustępując emocjom, których nie chciała teraz.- Zadowolony? Nie łączy mnie z Nim nic, jeśli tego się obawiasz. Czy może po powrocie chciałeś posłuchać, że spotkałam kolegę, którego naprawdę lubię, co? Który sprawił, że mimo beznadziei potrafiłam się śmiać? To chciałeś usłyszeć, gdy było ci źle? – spytała, zdając sobie sprawę, że wcale nie. Zadarła głowę, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Brązowe tęczówki stały się wręcz czarne przez rozszerzone źrenice.- Powiedz... Próbujesz mnie w końcu przyłapać na czymś? Postawić na swoim, że zrobiłam coś przeciwko tobie? Powiedz to wprost, a dam ci tą satysfakcję, dam prawdziwy powód. Jeśli tak bardzo chcesz zostać rogaczem, powiedz. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby spełnić twoje życzenie i dać ci satysfakcję, że miałeś rację od początku- chyba nadal rozumiała, że radził sobie gorzej, że jego własny charakter nie pomagał, ale to ją raniło. Raz za razem.- Chcesz kontrolować kogo znam i z kim się spotykam? – spytała, by zaraz potrząsnąć głową.- Nie odpowiadaj.- dodała. Nie chciała by mówił o tym, by powiedział czy właśnie tak chciał. To i tak było trudne.
- Ja też.- przyznała cicho. Żałowała i to bardzo, gdy brakowało obok tego chłopaka za którym wodziła wzrokiem, który nawet z najbardziej nietrafionym żartem wywoływał u niej śmiech. Również, który obecnością potrafił sprawić, że ocierała łzy z policzków i wymuszała uśmiech, aby tylko udowodnić mu, że już wszystko dobrze.- Gdybym wiedziała, jakie to będzie mieć konsekwencje...- westchnęła cicho, urywając w pół zdania. Nie zgodziłaby się? Sama nie wiedziała, w końcu tak bardzo tego chciała. Miało być tak idealnie, nie przypuszczała, że małżeństwo zniszczy wszystko, co dobre, że sami sobie to zrobią.
Przygarbiła się nieco, zwykle ładnie wyprostowana sylwetka, załamała się.- Ale nic już z tym nie zrobimy.- dodała szeptem, prawie niesłyszalnie. To nie była do końca prawda, wiedziała o tym, ale również miała świadomość, że chyba nie potrafili zrezygnować. Sama to udowodniła, odchodząc, by jednak teraz być znów blisko niego. Nie potrafiła inaczej, nawet kiedy nie widziała na horyzoncie, aby miało być lepiej.
Czekała w ciszy, nieco mocniej wtulając policzek we własne przedramię. Przymknęła oczy, chcąc nieco odciąć się od otoczenia. Wypalany powoli skręt i opary diablego ziela w powietrzu, nieznacznie ułatwiały. Milczała, chociaż czuła tlący się żal i złość. Znów działo się to samo, znów musiała się tłumaczyć, nawet jeśli nie zrobiła nic złego. Kilka dni temu powiedział jej, że to koniec... że nie będzie już taki. Okłamał ją? Nie była pewna czy powinna to tak postrzegać. Mimo to bolało, gdy ponownie pokazywał, co o niej sądzi. Słuchała jego głosu, nie mogąc nie zauważyć tej zaczepnej nuty, grającej mu w głosie prowokacji. Naprawdę, chciał to zrobić, popchnąć ją na granice cierpliwości. Po co, czy miało mu to sprawić satysfakcję? Co chciał osiągnąć? Mało mu było kłótni? Pytanie piętrzyły się, ale ona nie odważyła się odezwać, wciąć mu w słowa. Niech mówi, niech wyrzuci to z siebie, skoro tak bardzo tego potrzebował. Spojrzała na niego, kiedy usłyszała pytanie i swoje imię, ciemne tęczówki zatrzymały się na jego ustach, wygiętych w brzydkim uśmiechu. Wyprostowała się, kiedy zmniejszył między nimi dystans, gdy znalazł się tak blisko. Kilka minut temu, chciała, aby był obok, ale teraz miała ochotę odsunąć się, a najlepiej wyjść z wody.
Wzięła od niego skręta, potrzebowała tego, jeśli miała przebrnąć przez rozmowę. Potrzebowała tego otępienia, które najwyraźniej otuliło już umysł Jamesa. Chciała tego samego, byle było łatwiej.
- Spotkałam Go w Liverpoolu, długo przed tym, jak dotarłam do Doliny Godryka. Spędziłam tam... z nim kilka dni, prawie dwa tygodnie. Grał na głównym placu w mieście, ludzie tłumnie przychodzili posłuchać go i ja też.- podjęła, mówiąc bez zastanowienia. Nie zamierzała ostrożnie dobierać słów, diable ziele skutecznie uciszyło rozsądek, pozostało za to miejsce na spontaniczność. Niech dzieje się, co chce. Wzięła głębszy wdech, nadal nie oddając mu skręta, który pozostawał między pełnymi ustami.- Kiedy zniknąłeś na tygodnie, wracałam do Londynu z nadzieją, że gdzieś Cię spotkam, a zamiast tego, trafiłam na Niego. Porozmawialiśmy i tyle.- spokój w głosie zaczynał niknąć, ustępując emocjom, których nie chciała teraz.- Zadowolony? Nie łączy mnie z Nim nic, jeśli tego się obawiasz. Czy może po powrocie chciałeś posłuchać, że spotkałam kolegę, którego naprawdę lubię, co? Który sprawił, że mimo beznadziei potrafiłam się śmiać? To chciałeś usłyszeć, gdy było ci źle? – spytała, zdając sobie sprawę, że wcale nie. Zadarła głowę, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Brązowe tęczówki stały się wręcz czarne przez rozszerzone źrenice.- Powiedz... Próbujesz mnie w końcu przyłapać na czymś? Postawić na swoim, że zrobiłam coś przeciwko tobie? Powiedz to wprost, a dam ci tą satysfakcję, dam prawdziwy powód. Jeśli tak bardzo chcesz zostać rogaczem, powiedz. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby spełnić twoje życzenie i dać ci satysfakcję, że miałeś rację od początku- chyba nadal rozumiała, że radził sobie gorzej, że jego własny charakter nie pomagał, ale to ją raniło. Raz za razem.- Chcesz kontrolować kogo znam i z kim się spotykam? – spytała, by zaraz potrząsnąć głową.- Nie odpowiadaj.- dodała. Nie chciała by mówił o tym, by powiedział czy właśnie tak chciał. To i tak było trudne.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Świat był brutalny i choć życie go nie oszczędzało nie przestawał łudzić się, że los sam się do niego uśmiechnie, a po burzy wreszcie przyjdzie słońce. Była jego najlepszą przyjaciółką. Któż inny lepiej sprawdziłby się w roli żony, jak nie ona? Znała go od podszewki, wiedziała, co robić i jak reagować — tak sądził; tak było. Znała jego przyzwyczajenia, mocne strony i słabości. Wierzył, że to wszystko budowało fundament tak silny i stabilny, że w sytuacjach trudnych żadna wichura go nie naruszy. Nie wiedział, dlaczego namiastka domu, który próbowali tworzyć sypała się niczym domek z kart. Czy to ich konstrukcja była zbyt słaba, czy wiatr zbyt silny? Czy to przetrwają? Czy będą po tym wszystkim tacy sami? Nie chciał się o tym dowiadywać. Szczerze pragnął cofnąć czas do dni sprzed masakry. Do czasu, w którym byli szczęśliwi, upojeni nową rolą, kiełkującym — według niego — uczuciem. Chciał wrócić do tamtych chwil, brnąć w to z drżącą naiwnością. Tęsknił za dziadkami, ciotkami, wujami. Za braćmi Eve też. Za tamtym życiem, które mieli, ludźmi, którzy im radzili i wskazywali drogę dzięki doświadczeniom i wiedzy nabytej w przeciągu długiego życia. Kogoś, kto pomógłby im znaleźć drogę do siebie, rozwiązać ich problemy za nich. Czuł, że odbijali się od ściany. Ktoś musiał się ugiąć. Wiedział, że to będzie on, nie wiedział tylko jakim kosztem i kiedy to wszystko znów da o sobie znać. To, co głęboko w sobie ukryje.
Dziś miało kwaśny smak, nieładny zapach. Nie wiedział czego chciał, nie wiedział jak to wszystko powinno wyglądać. Przed sobą miał jej oczekiwania, za sobą własne bolączki i strachy, o których bał jej się powiedzieć. Bał się jej wyznać to wszystko, co miało miejsce. Czego doświadczył, czego się bał. Co wracało do niego nocą. Bał się powiedzieć jej dlaczego w nią wątpił, choć chciał z tym walczyć.
— To nieprawda — mruknął po pierwszym wdechu diablego ziela. — Jeśli chcesz odejść... Jeśli nie możesz już... — Chciał jej na to pozwolić, jeśli tego właśnie potrzebowała. — Nie zniosę myśli, że... zostałaś bo musisz. Nie okłamuj mnie — poprosił w krótkim załamaniu, w stanie pomiędzy apatią, a całkowitym odprężeniem nadchodzącym przez wdychany narkotyk. Zaraz to wszystko minie, zaraz będzie już tylko błogość. — Muszę wiedzieć.— Tak mu się zdawało. Niewiele wiedział, czuł — właśnie w tej chwili, teraz — że jeśli dowie się prawdy, tego, w jakim miejscu się znajdują, gdzie są, będzie umiał znaleźć wyjście. jakiekolwiek. Błogość nadchodziła, ale on nie był na nią gotowy. Zerknął na Eve; spojrzenie piwnych oczu było coraz słabsze, coraz mętniejsze. — Muszę wiedzieć — potwierdził zdecydowanie. Zostawiła go, porzuciła. Nie umiał dziś bawić się w gry i domysły; był rozkojarzony, zdezorientowany. Miotał się, próbując wrócić do samego siebie, ale wszystko było przeciwko niemu. Wszyscy wokół byli przeciwko niemu. — Ale nie spytam o to już nigdy więcej. I nie dam ci tej szansy — na polubowne załatwienie tej sprawy. Nie groził jej; prosił. Dawał szansę. Później, kiedy stanie na nogi nie pozwoli jej odejść. Gdy to zrobi znajdzie w sobie siłę, by ją zatrzymać, niezależnie od tego, co będzie myśleć. Dziś jej nie miał. Miał złamane serce. Rozbite na kilka kawałków. Przez nią, Connora, przez Tower, Thomasa, Sheilą, samego siebie. Przez wszystkich wokół.
Kiedy zaczęła mówić o Connorze ta błogość otuliła go już mocniej. Oddychał wolniej, powieki nieco opadły. Obserwował ją, choć już nie tak uważnie i czujnie.
— Spędziłaś z nim... — Była z nim. Była z nim dwa tygodnie. Powtórzył jej słowa głucho; nie dotarły do niego dobrze. Dotrą później, gdy otrzeźwieje, gdy zejdzie z niego to wszystko, co teraz szeptało do niego czule i tęsknie, brało go w swoje przyjazne ramiona.
Nie walczyła. Nie protestowała. Nie tłumaczyła się. Nie próbowała sprostować niczego. Udręczony umysł sam odpowiedział sobie na to, czego nie dopowiedziała. Przełknął ślinę, oddał jej skręta; już nie chciał, już miał dość.
— Niczego nie chciałem — odpowiedział jej powoli, nieco obojętnie. Jej sugestie były absurdalne, prowokacje. Nie liczył na to wcale. Bał się tego. Panicznie, chorobliwie. Tak bardzo, że na myśl o tym jeszcze na sekundę jego trzewia zacisnęły się w spazmie. Było już po wszystkim. Eve i Connor byli już po wszystkim. To nie miało znaczenia. Nie miał na to wpływu, nie mógł nic zrobić. To była przeszłość, której nie mógł zmienić.
Nigdy jej nie kontrolował. Nigdy nie planował. Uniósł na nią wzrok na chwilę. Znał ją, wiedział, jaka była. Daleko było jej do przykładnej, idealnej kandydatki na żonę. Była charakterna, zadziorna, miała swoje zdanie. Dlatego się z nią przyjaźnił. Dlatego ją lubił. Nie chodziło mu wcale o spełnienie obowiązku, nie dlatego ją poprosił, by sędzia z nim życie. Zrobił to, bo była jego bratnią duszą. Neala mówiła, że te zawsze wracały do siebie. Czy naprawdę? Dziś czuł się dalej niż mógłby przypuszczać. Patrzył na Eve, zastanawiając się, czy naprawdę go znała. Czy może zmienił się tak bardzo.
— Nie, skąd — zaprzeczył. Uśmiechnął się lekko. Błogość obejmowała go już mocno, przyjemnie. Nie było bólu, stresu. Nie było napięcia. Była tylko przyjemność. Ciepła woda obmywała jego ciało, sprawiała, że czuł się dobrze, wygodnie. Rozpadające się chwilę wcześniej serce przestało istnieć. Spojrzał w górę, na chmury. Wisiały nad ich głowami ciężko. Czy niebo spadnie im na głowy, czy tylko śnieg? Znalazł się przed nią, spoglądając na nią spod wpół przymkniętych powiek, z leniwym, lekkim uśmiechem. To, co było — nieważne. Nic nie było ważne w tej chwili. Przywarł lekko do jej ust, zaczepnie, dłonie oparł po obu jej stronach na krawędzi basenu. Otaczało go przyjemnie otumanienie. Jakby był pijany, ale sprawny, świadomy. Wszystko było lekkie, przyjemne, zachęcające. Nie czuł tego, co przed chwilą, drżące serce przestało go męczyć. Musnął jej wargi raz jeszcze, brwi uniósł wyżej. Chwila zapomnienia, wszystko było mu jedno, że to były łaźnie. Narkotyk spowił jego myśli całkiem.
Dziś miało kwaśny smak, nieładny zapach. Nie wiedział czego chciał, nie wiedział jak to wszystko powinno wyglądać. Przed sobą miał jej oczekiwania, za sobą własne bolączki i strachy, o których bał jej się powiedzieć. Bał się jej wyznać to wszystko, co miało miejsce. Czego doświadczył, czego się bał. Co wracało do niego nocą. Bał się powiedzieć jej dlaczego w nią wątpił, choć chciał z tym walczyć.
— To nieprawda — mruknął po pierwszym wdechu diablego ziela. — Jeśli chcesz odejść... Jeśli nie możesz już... — Chciał jej na to pozwolić, jeśli tego właśnie potrzebowała. — Nie zniosę myśli, że... zostałaś bo musisz. Nie okłamuj mnie — poprosił w krótkim załamaniu, w stanie pomiędzy apatią, a całkowitym odprężeniem nadchodzącym przez wdychany narkotyk. Zaraz to wszystko minie, zaraz będzie już tylko błogość. — Muszę wiedzieć.— Tak mu się zdawało. Niewiele wiedział, czuł — właśnie w tej chwili, teraz — że jeśli dowie się prawdy, tego, w jakim miejscu się znajdują, gdzie są, będzie umiał znaleźć wyjście. jakiekolwiek. Błogość nadchodziła, ale on nie był na nią gotowy. Zerknął na Eve; spojrzenie piwnych oczu było coraz słabsze, coraz mętniejsze. — Muszę wiedzieć — potwierdził zdecydowanie. Zostawiła go, porzuciła. Nie umiał dziś bawić się w gry i domysły; był rozkojarzony, zdezorientowany. Miotał się, próbując wrócić do samego siebie, ale wszystko było przeciwko niemu. Wszyscy wokół byli przeciwko niemu. — Ale nie spytam o to już nigdy więcej. I nie dam ci tej szansy — na polubowne załatwienie tej sprawy. Nie groził jej; prosił. Dawał szansę. Później, kiedy stanie na nogi nie pozwoli jej odejść. Gdy to zrobi znajdzie w sobie siłę, by ją zatrzymać, niezależnie od tego, co będzie myśleć. Dziś jej nie miał. Miał złamane serce. Rozbite na kilka kawałków. Przez nią, Connora, przez Tower, Thomasa, Sheilą, samego siebie. Przez wszystkich wokół.
Kiedy zaczęła mówić o Connorze ta błogość otuliła go już mocniej. Oddychał wolniej, powieki nieco opadły. Obserwował ją, choć już nie tak uważnie i czujnie.
— Spędziłaś z nim... — Była z nim. Była z nim dwa tygodnie. Powtórzył jej słowa głucho; nie dotarły do niego dobrze. Dotrą później, gdy otrzeźwieje, gdy zejdzie z niego to wszystko, co teraz szeptało do niego czule i tęsknie, brało go w swoje przyjazne ramiona.
Nie walczyła. Nie protestowała. Nie tłumaczyła się. Nie próbowała sprostować niczego. Udręczony umysł sam odpowiedział sobie na to, czego nie dopowiedziała. Przełknął ślinę, oddał jej skręta; już nie chciał, już miał dość.
— Niczego nie chciałem — odpowiedział jej powoli, nieco obojętnie. Jej sugestie były absurdalne, prowokacje. Nie liczył na to wcale. Bał się tego. Panicznie, chorobliwie. Tak bardzo, że na myśl o tym jeszcze na sekundę jego trzewia zacisnęły się w spazmie. Było już po wszystkim. Eve i Connor byli już po wszystkim. To nie miało znaczenia. Nie miał na to wpływu, nie mógł nic zrobić. To była przeszłość, której nie mógł zmienić.
Nigdy jej nie kontrolował. Nigdy nie planował. Uniósł na nią wzrok na chwilę. Znał ją, wiedział, jaka była. Daleko było jej do przykładnej, idealnej kandydatki na żonę. Była charakterna, zadziorna, miała swoje zdanie. Dlatego się z nią przyjaźnił. Dlatego ją lubił. Nie chodziło mu wcale o spełnienie obowiązku, nie dlatego ją poprosił, by sędzia z nim życie. Zrobił to, bo była jego bratnią duszą. Neala mówiła, że te zawsze wracały do siebie. Czy naprawdę? Dziś czuł się dalej niż mógłby przypuszczać. Patrzył na Eve, zastanawiając się, czy naprawdę go znała. Czy może zmienił się tak bardzo.
— Nie, skąd — zaprzeczył. Uśmiechnął się lekko. Błogość obejmowała go już mocno, przyjemnie. Nie było bólu, stresu. Nie było napięcia. Była tylko przyjemność. Ciepła woda obmywała jego ciało, sprawiała, że czuł się dobrze, wygodnie. Rozpadające się chwilę wcześniej serce przestało istnieć. Spojrzał w górę, na chmury. Wisiały nad ich głowami ciężko. Czy niebo spadnie im na głowy, czy tylko śnieg? Znalazł się przed nią, spoglądając na nią spod wpół przymkniętych powiek, z leniwym, lekkim uśmiechem. To, co było — nieważne. Nic nie było ważne w tej chwili. Przywarł lekko do jej ust, zaczepnie, dłonie oparł po obu jej stronach na krawędzi basenu. Otaczało go przyjemnie otumanienie. Jakby był pijany, ale sprawny, świadomy. Wszystko było lekkie, przyjemne, zachęcające. Nie czuł tego, co przed chwilą, drżące serce przestało go męczyć. Musnął jej wargi raz jeszcze, brwi uniósł wyżej. Chwila zapomnienia, wszystko było mu jedno, że to były łaźnie. Narkotyk spowił jego myśli całkiem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wiedziała, że dla niektórych cyganek ślub był jedynie obowiązkiem, narzuconym z góry ku zacieśnieniu relacji wewnątrz taboru, między rodzinami lub dla zwykłych interesów. Rola kobiety była jasna, szablonowa do granicy możliwości. Sama jednak nigdy nie postrzegała tak swego życia, mając obok Jamesa, wierzyła, że czeka ją inny los, lepszy, szczęśliwszy. Widziała w taborze kobiety, nieszczęśliwe, chociaż ukrywające to za uśmiechem i te szczerze zakochane, wręcz do szaleństwa w swym wybranku. Chciała należeć do tych drugich, wręcz panicznie bała się, iść przez życie obok kogoś, kto unieszczęśliwi ją na miliony różnych sposobów. Odbierze jej wszystko, wolność, zdanie, zawładnie myślami w jakiś niepojęty sposób. Tak się nie stało, nawet jeśli teraz spoglądając na Jamesa, czuła się źle. Zagubienie, smutek i iskrząca powoli złość, dominowały pomimo unoszących się w powietrzu oparów. Dlaczego diable dziś nie działało tak szybko, czemu coś pozwalało zachować trzeźwość myśli, bardziej niż tego chciała. Zaciągnęła się ostatni raz, zanim wygasiła niedopałek skręta o ozdobny kamień na brzegu basenu. Spojrzała ponownie na niego, zamierając wręcz na dźwięk jego słów, rozumiejąc ich sens z pewnym opóźnieniem. Dawał jej wybór, oferował wolność większą, niż miała teraz. Mimowolnie odwróciła głowę w kierunku swoich ciuchów, porzuconych nieco dalej, aby nie zamokły przypadkiem. Wystarczyło wyjść z wody, zabrać rzeczy i zamknąć ten rozdział. Tak niewiele, jedynie krótka chwila, jedna decyzja. Nerwowo oblizała usta, kiedy dotarło do niej, że naprawdę to rozważała i analizowała konsekwencje. Powróciła do niego spojrzeniem, ciemne tęczówki prześlizgnęły się po przystojnej twarzy chłopaka. Nigdy nie pozwoli jej odejść, jeśli teraz zostanie. A czy chciała tkwić w tym dalej? Oczekiwał od niej szczerości, chciał by nie okłamywała go, ale co dawał w zamian? Nie była głupia, znała go przecież, wiedziała, że sam milczał. Potwierdził to w liście, który dostała na moście. Nie chciała go takiego, chciała odzyskać męża i przyjaciela, bo to za takim nim tęskniła ciągle. Jednak sam przyznał, że nie mógł już traktować ją jak przyjaciółkę. Uważał, że była tak słaba, by nie poradzić sobie z pewną dwoistością relacji? Miała za dużo pytań, ale nie łudziła się, że dostanie na nie odpowiedzi, więc nie pytała. Pozostawała tylko jednak kwestia, jeden problem.
Pokręciła powoli głową, przez moment jeszcze nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
- Naprawdę pozwoliłbyś mi odejść? – spytała, marszcząc zaraz brwi. W głowie te słowa zabrzmiały inaczej, miały całkiem inny sens. Raz jeszcze pokręciła głową, może druga próba zabrzmi tak, jak powinna.- Nie jestem z Tobą, dlatego, że muszę. Może to naiwne i głupie, ale jesteś dla mnie zbyt ważny, bym mogła tak po prostu odwrócić się.- spuściła wzrok, by nie patrzeć na niego. Najpewniej i tak nic nie zdradzi jego mimika, ani spojrzenie. Przestawała szukać w nim odpowiedzi czy chociaż podpowiedzi, co dalej.
Nie do końca rozumiała, skąd wzięła się złość w głosie, kiedy mówiła o Connorze. Dlaczego pojawił się ten wybuch, zerwanie jakiejś cienkiej linki opanowania, gdy wyrzucała z siebie kolejne słowa. Nie zdradziłaby go, nawet gdyby chciał postawić na swoim. Była na to zbyt dumna i wierna wobec niego. Mogła przecież ułożyć sobie z kimś innym życie, przestać go szukać w pewnym momencie i znaleźć na nowo swoje miejsce na świecie. Zamiast tego, ciągnęło ja do niego, uparcie brnęła, by teraz stać tutaj i mieć świadomość, że to nie jest to wymarzone miejsce, ale innego dla siebie nie widziała. Gniew opadł, zostawiając za sobą spokój i echo smutku, który już nie przebijał się przez otulony narkotykiem umysł.- Nie liczy się nikt poza tobą.- szepnęła, patrząc na niego znów.- Wierzysz mi? – spytała cicho. Słowa zabrzmiały żałośnie, ale nie docierało to jeszcze do niej. Może za chwilę, parę minut. Oby.
Obserwowała, kiedy zbliżył się do niej. Opuściła głowę, uginając kark w odruchu, którego wcale nie powinna mieć. Nigdy go nie miała. Uniosła po chwili, gdy stał przed nią nadal, a w myślach niekoniecznie tworzyła się odpowiedź po co.
Przymknęła oczy, czując, jego usta na swoich. Musnęła palcami jego policzek i przesunęła rękę ku męskiemu karkowi, gdzie ułożyła delikatnie dłoń. Ciche westchnięcie wyrwało się spomiędzy pełnych warg, w reakcji na kolejne muśnięcie ust. Wspięła się odrobinę na palce, co w wodzie było jakoś łatwiejsze. Pocałowała go krótko, łagodnie, ulotnie.- Jimmy, chcę, żeby...- urwała, kiedy myśl uciekła jej. Przyjemny stan rozlewał się po ciele, nie zostawiając miejsca dla cierpkiego wniosku, że w końcu organizm postanowił oddać się całkiem wypalonej używce. O kilka gorzkich słów za późno, ale to nie był czas na podobne problemy. Cofnęła się nieco, przylegając plecami do ścianki basenu, czując na kręgosłupie krawędź zbiornika. Oblizała usta raz jeszcze, czując na nich smak tego delikatnego pocałunku.
Pokręciła powoli głową, przez moment jeszcze nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
- Naprawdę pozwoliłbyś mi odejść? – spytała, marszcząc zaraz brwi. W głowie te słowa zabrzmiały inaczej, miały całkiem inny sens. Raz jeszcze pokręciła głową, może druga próba zabrzmi tak, jak powinna.- Nie jestem z Tobą, dlatego, że muszę. Może to naiwne i głupie, ale jesteś dla mnie zbyt ważny, bym mogła tak po prostu odwrócić się.- spuściła wzrok, by nie patrzeć na niego. Najpewniej i tak nic nie zdradzi jego mimika, ani spojrzenie. Przestawała szukać w nim odpowiedzi czy chociaż podpowiedzi, co dalej.
Nie do końca rozumiała, skąd wzięła się złość w głosie, kiedy mówiła o Connorze. Dlaczego pojawił się ten wybuch, zerwanie jakiejś cienkiej linki opanowania, gdy wyrzucała z siebie kolejne słowa. Nie zdradziłaby go, nawet gdyby chciał postawić na swoim. Była na to zbyt dumna i wierna wobec niego. Mogła przecież ułożyć sobie z kimś innym życie, przestać go szukać w pewnym momencie i znaleźć na nowo swoje miejsce na świecie. Zamiast tego, ciągnęło ja do niego, uparcie brnęła, by teraz stać tutaj i mieć świadomość, że to nie jest to wymarzone miejsce, ale innego dla siebie nie widziała. Gniew opadł, zostawiając za sobą spokój i echo smutku, który już nie przebijał się przez otulony narkotykiem umysł.- Nie liczy się nikt poza tobą.- szepnęła, patrząc na niego znów.- Wierzysz mi? – spytała cicho. Słowa zabrzmiały żałośnie, ale nie docierało to jeszcze do niej. Może za chwilę, parę minut. Oby.
Obserwowała, kiedy zbliżył się do niej. Opuściła głowę, uginając kark w odruchu, którego wcale nie powinna mieć. Nigdy go nie miała. Uniosła po chwili, gdy stał przed nią nadal, a w myślach niekoniecznie tworzyła się odpowiedź po co.
Przymknęła oczy, czując, jego usta na swoich. Musnęła palcami jego policzek i przesunęła rękę ku męskiemu karkowi, gdzie ułożyła delikatnie dłoń. Ciche westchnięcie wyrwało się spomiędzy pełnych warg, w reakcji na kolejne muśnięcie ust. Wspięła się odrobinę na palce, co w wodzie było jakoś łatwiejsze. Pocałowała go krótko, łagodnie, ulotnie.- Jimmy, chcę, żeby...- urwała, kiedy myśl uciekła jej. Przyjemny stan rozlewał się po ciele, nie zostawiając miejsca dla cierpkiego wniosku, że w końcu organizm postanowił oddać się całkiem wypalonej używce. O kilka gorzkich słów za późno, ale to nie był czas na podobne problemy. Cofnęła się nieco, przylegając plecami do ścianki basenu, czując na kręgosłupie krawędź zbiornika. Oblizała usta raz jeszcze, czując na nich smak tego delikatnego pocałunku.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Miasto Bath
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset