Pracownia alchemiczna
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pracownia alchemiczna
To tu zazwyczaj gromadzą się Abbottowie posiadający smykałkę do warzenia mikstur; pracownia alchemiczna umiejscowiona jest na parterze, w bocznej i mniej uczęszczanej części Dunster Castle, a skorzystać może z niej każdy potrzebujący członek rodziny. Jest to przestronne pomieszczenie posiadające w swoim wyposażeniu wiele stołów z przygotowanymi kociołkami, a także szaf wypełnionych niezbędnymi ingrediencjami. Na próżno szukać tu marmurowych dekoracji, z jakich słynie ród. Ściany utrzymane są w kolorze ciemnego szmaragdu, zaś okna zasłaniają grube, ciemne zasłony, by nic, co pochodzi ze świata zewnętrznego, nie zakłóciło naukowej koncentracji.
15 grudnia
List nadszedł jeszcze przed południem, a już od momentu, w którym Wenus opuściła parapet, niosąc odpowiedź podróżującej doń Isabelli, Livia jęła wypatrywać jej w oknie swojej sypialni. Dreptała nerwowo wte i wewte, podczas gdy minuty zdawały się przybierać karykaturalną formę wieczności pozbawionej początku i końca; nie pomogło nawet westchnienie Poppy, zmęczonej nagłą nadpobudliwością swojej pani, która za nic w świecie nie chciała siedzieć prosto i pozwolić szczotce mknąć przez kasztanowe pukle. Może i panna Presley nie nosiła już znamienitego tytułu damy (och, w tym jednym, jedynym przypadku było to wybaczalne, bowiem jej rodzina zbłądziła podczas szczytu w Stonehenge, a może jeszcze wcześniej?), ale to nie zwalniało Abbottówny z obowiązku prezentowania światu nienagannej aparycji. To Cassius odpowiadał w ich rodzinie za umazywanie się farbami, ziemią czy substancjami maści, cóż, wszelakiej, nie ona.
Sługa obwieścił w końcu, że przez główna bramę do odrzwi Dunster Castle zmierzał właśnie zapowiedziany gość - i właściwie tyle też wystarczyło, by Livia momentalnie poderwała się z miejsca i zwinnie zbiegła po schodach, wypadając kobiecie na powitanie. Zapomniała przy tym o płaszczu, o tym, że w brytyjskim świecie panował już grudzień, lecz zapomnieć o tym nie mogła Poppy, mimo lat żwawo goniąca za arystokratką z ciepłym odzieniem. Jeszcze tego brakowało, by do uszu lorda Romulusa dotarła wieść o tym, że skora była nabawić się przeziębienia.
- Isabello, moja najdroższa Isabello! - zawołała od progu i przeskoczyła przez marmurowe schodki prowadzące do wzniesienia, na jakim znajdowała się posiadłość, by bez skrupułów czy zawahania wskoczyć jej w ramiona. - Jak dobrze cię widzieć, jak dobrze mieć cię tak blisko... Tęskniłam, przyznaję to szczerze i w obecności świadków - zaświergotała radośnie, po czym ucałowała oba poliki. Niepotrzebne były między nimi pełne dystyngowania dygnięcia czy zachowywanie odpowiedniej tytulatury, nie dziś, nie tutaj, w miejscu, w jakim były niewątpliwie najbezpieczniejsze na świecie. - Proszę, wejdź do środka. Zmarzłaś? Czy mogę ugościć cię herbatą, czymś do jedzenia? A może od razu wolisz przejść do pracowni? - Livia nie poczuła nawet, jak zatroskana służąca opatuliła jej barki zimowym płaszczem. Salamandra miała to do siebie, że rozgrzewała swą obecnością nawet najzimniejszy z lodów, a tego właśnie Abbottówna była ostatnio spragniona. Służba tymczasem odprowadziła je do środka, gdzie lokaj zaoferował odebrać pelerynę od panny Presley, a grudniowe powietrze pozostało daleko za zamkniętymi już drzwiami.
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Bramy były piękne, bramy były zaczarowane, a Isabella, jak baśniowa królewna, mknęła prosto przez ogrody i ścieżki zroszone pierwszym zimnym osadem. Prosto do jaśniejących przed nią wrót, do ciepłego domu, do bezpiecznego gniazda pełnego sojuszników, prawych lordów i utalentowanych dam. Jak lord Romulus, jak młodziutka lady Livia. Niedaleko to było, zdecydowanie więcej płomiennych oddechów dzieliło ją od malowniczych terenów kuzyna nestora. Tutaj mogłaby właściwie bywać codziennie, gdyby tylko wypadało. Ale nie wypadało, prawda? Och, dreszcz świetlisty zagnieździł się w jej zamruganych oczach. Nie gnała pospiesznie, ale na tyle dynamicznie, by nawet podszywana futerkiem pelerynka zafalować mogła tuż za jej plecami. Przewieszona przez ramię torba wypchana była słojami i fiolkami, a w nich układały się świeże ingrediencje, bez których nie mogłyby kontynuować swoich rozwijających poczynań. Nie te liście jednak, nie pazury i strzępki zwierzęcej sierści – nie one ciążyły najmocniej, najmilej. Był to ten kocioł, złoty, zdobny, nienależny prostej dziewczynie z gminu. On sprawiał, że Bella czuła się wyjątkowo, inaczej.
Wpadły sobie w ramiona jak dwie przyjaciółki pomieszkująca najodleglejsze kontynenty. To nic, że Livia była kilka lat młodsza i wciąż jeszcze opatrzona namiastką dziecięcego uroku. Przypominała Isabelli trochę nią samą. Nie była iskrą, ale aż się paliła. I teraz i do tych kotłów, nad którymi zdarzało im się wspólnie debatować. Otoczona ciężarem pakunków starała się pochwycić ją równie czule i miło. – Uwierzę, uwierzę i bez świadków, lady Abbott – odpowiedziała tak radośnie. – Wystarczy jedno spojrzenie na twe piękne lico – przyuważyła, hacząc w przelocie palcem o lisi kosmyk. Ostatkiem sił powstrzymała chcące się cofać stopy. Do dygnięcia, do zdobnego powitania. Nie potrzeba, choć pewne nawyki były jak psotne uroki. Walka z nimi była trudna. Pozwoliła się prowadzić tej zmartwionej duszy. – Ależ skąd! Chłód zdołał jedynie podrapać moje policzki. Przyjęłabym pocieszającą filiżankę herbatki, ale wiedz, droga Livio, że wzywa nas nauka. Nie możemy oddać się fantazjom o kuszących plotkach w popołudniowym saloniku – wyjawiła, nachylając się nieco do jej ucha. Zupełnie jakby były to ogromne tajemnice. Zatem pracownia. – Może potem – szepnęła. Isabella pośród służby, pałaców i potężnych popiersi czuła się jak ryba w wodzie. Nie zwróciła nawet uwagi na kręcących się pomocników, choć pięknie podziękowała za odebrany płaszcz. Udały się do pracowni, a tam, zaciągnęła się charakterystycznym zapachem dojrzewających mikstur. – Próbowałaś coś warzyć od ostatniego razu? Zdradź mi – poprosiła, wykładając swój ekwipunek na szerokie alchemiczne blady. Duży stół był niezbędny, a tutaj z pewnością miały o wiele więcej miejsca niż w Kurniku. Rozłożyła się ze wszystkim i natychmiast rozpaliła ogień pod złotym kotłem. Wyrzeźbione na nim salamandry zarumieniły się pod wpływem ciepła. Machnęła różdżką i wypełniła naczynie wodą. Wyłożyła również przyszykowane dla Livii składniki: trochę ślazu i ogniste nasiona.
– To będzie eliksir lodowego płaszcza, jest trudniejszy. Popatrz uważnie, wypity chroni przed ognistym dotykiem – wyjaśniła, wyciągając wszystkie potrzebne ingrediencje. – Potrzebujemy do niego głównie zwierzęcych odczynników. Jego sercem jest róg dwurożca, ale musi być dobrze sproszkowany – zastrzegła, nim jeszcze kociołek zaczął parować. W końcu umieściła wspomniany sproszkowany róg dwurożca w wodzie. – Dalej potrzebujemy jeszcze szczypty cynamonu - wypowiedziała z pasją, po czym odmierzoną łyżeczkę przesypała do alchemicznego naczynia. – I dwie gąsienice, ususzone, zawsze dbam o to, by były dokładnie poszatkowane – wyjawiła kolejny sekret i gąsienice również skończyły w coraz cieplejszym wywarze. – A w tej fiolce mam odmierzoną porcję koziego mleka, spójrz, przelewamy bardzo powoli – kontynuowała, przelotnie jedynie zawieszając oko na pannie Abbott. – Na sam koniec siedem kropli kociej śliny, czekamy dwie minuty i mieszamy odwrotnie do wskazówek zegara – wymówiła, przechylając ostrożnie fiolkę ze śliną. Miała nadzieję, że młodziutka dama zanotowała sobie wszystko dokładnie. Bella czujnie śledziła wszystko, co działo się w kotle.
Eliksir lodowego płąszcza, st 70
Wymagane: jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce.
R: cynamon,
Z: sproszkowany róg dwurożca, gąsienice, mleko kozy, ślina kota
Przekazuję pannie Abbott: 1x ślaz, 1x ogniste nasiona
Wpadły sobie w ramiona jak dwie przyjaciółki pomieszkująca najodleglejsze kontynenty. To nic, że Livia była kilka lat młodsza i wciąż jeszcze opatrzona namiastką dziecięcego uroku. Przypominała Isabelli trochę nią samą. Nie była iskrą, ale aż się paliła. I teraz i do tych kotłów, nad którymi zdarzało im się wspólnie debatować. Otoczona ciężarem pakunków starała się pochwycić ją równie czule i miło. – Uwierzę, uwierzę i bez świadków, lady Abbott – odpowiedziała tak radośnie. – Wystarczy jedno spojrzenie na twe piękne lico – przyuważyła, hacząc w przelocie palcem o lisi kosmyk. Ostatkiem sił powstrzymała chcące się cofać stopy. Do dygnięcia, do zdobnego powitania. Nie potrzeba, choć pewne nawyki były jak psotne uroki. Walka z nimi była trudna. Pozwoliła się prowadzić tej zmartwionej duszy. – Ależ skąd! Chłód zdołał jedynie podrapać moje policzki. Przyjęłabym pocieszającą filiżankę herbatki, ale wiedz, droga Livio, że wzywa nas nauka. Nie możemy oddać się fantazjom o kuszących plotkach w popołudniowym saloniku – wyjawiła, nachylając się nieco do jej ucha. Zupełnie jakby były to ogromne tajemnice. Zatem pracownia. – Może potem – szepnęła. Isabella pośród służby, pałaców i potężnych popiersi czuła się jak ryba w wodzie. Nie zwróciła nawet uwagi na kręcących się pomocników, choć pięknie podziękowała za odebrany płaszcz. Udały się do pracowni, a tam, zaciągnęła się charakterystycznym zapachem dojrzewających mikstur. – Próbowałaś coś warzyć od ostatniego razu? Zdradź mi – poprosiła, wykładając swój ekwipunek na szerokie alchemiczne blady. Duży stół był niezbędny, a tutaj z pewnością miały o wiele więcej miejsca niż w Kurniku. Rozłożyła się ze wszystkim i natychmiast rozpaliła ogień pod złotym kotłem. Wyrzeźbione na nim salamandry zarumieniły się pod wpływem ciepła. Machnęła różdżką i wypełniła naczynie wodą. Wyłożyła również przyszykowane dla Livii składniki: trochę ślazu i ogniste nasiona.
– To będzie eliksir lodowego płaszcza, jest trudniejszy. Popatrz uważnie, wypity chroni przed ognistym dotykiem – wyjaśniła, wyciągając wszystkie potrzebne ingrediencje. – Potrzebujemy do niego głównie zwierzęcych odczynników. Jego sercem jest róg dwurożca, ale musi być dobrze sproszkowany – zastrzegła, nim jeszcze kociołek zaczął parować. W końcu umieściła wspomniany sproszkowany róg dwurożca w wodzie. – Dalej potrzebujemy jeszcze szczypty cynamonu - wypowiedziała z pasją, po czym odmierzoną łyżeczkę przesypała do alchemicznego naczynia. – I dwie gąsienice, ususzone, zawsze dbam o to, by były dokładnie poszatkowane – wyjawiła kolejny sekret i gąsienice również skończyły w coraz cieplejszym wywarze. – A w tej fiolce mam odmierzoną porcję koziego mleka, spójrz, przelewamy bardzo powoli – kontynuowała, przelotnie jedynie zawieszając oko na pannie Abbott. – Na sam koniec siedem kropli kociej śliny, czekamy dwie minuty i mieszamy odwrotnie do wskazówek zegara – wymówiła, przechylając ostrożnie fiolkę ze śliną. Miała nadzieję, że młodziutka dama zanotowała sobie wszystko dokładnie. Bella czujnie śledziła wszystko, co działo się w kotle.
Eliksir lodowego płąszcza, st 70
Wymagane: jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce.
R: cynamon,
Z: sproszkowany róg dwurożca, gąsienice, mleko kozy, ślina kota
Przekazuję pannie Abbott: 1x ślaz, 1x ogniste nasiona
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Och, w porównaniu do słodkiej Neali, pozbawiona tytułu Isabella zwracała się do niej dostojnie, jak prawdziwie ułożona dama, wzór do naśladowania. Lady Abbott. Poliki dziewczęcia pokryły się rumieńcem słodkim i niewinnym, gdy w podzięce za oznakę kultury kiwnęła lekko główką i mocniej wtuliła się w objęcia towarzyszki, tak bardzo spragniona jej towarzystwa. Panna Presley była utalentowaną alchemiczką i uzdrowicielką, a kiedy jej rodzina zdecydowała się poprzeć uzurpatora, jednocześnie wytaczając wojnę mugolskiej społeczności, ona opuściła ich wygodne szeregi, by podążać za śladem własnego ognia prowadzącego ją przez ciemność. Czy to nie godne podziwu?
- A zatem rozpocznijmy dziś nauką, choć nie myśl, że pozwolę ci udać się w drogę powrotną bez ciepłego napoju. Niech będzie to nagrodą za naszą ciężką pracę - zgodziła się z uśmiechem bardziej promiennym niż słońce wiszące wysoko nad głowami, skryte przez większość dnia za kaskadą zszarzałych obłoków. Salonik będzie musiał poczekać; może to i lepiej, Livia wypatrywała najświeższych plotek, nowinek z życia drogiej przyjaciółki, lecz te będą smakować jeszcze słodziej, jeśli będzie musiała chwilę nań zaczekać.
Udały się zatem pod rękę do pracowni alchemicznej, gdzie Abbottówna z podziwem przyjrzała się kociołkowi, który pojawił się na stole. Wyglądał przepięknie, wykonany ze szczerego złota, z ornamentem przedstawiającym salamandrę, nie już na godle, ale wciąż obecną w sercu. Jej własny był o wiele mniej majestatyczny; Livia przywołała go do swojego stanowiska różdżką, na blacie rozkładając potrzebne przedmioty.
- Oczywiście! Wiesz przecież, że nie zaniedbuję nauki - odpowiedziała miękko, jednocześnie wlewając do swego kociołka odpowiednią ilość wody, którą następnie jęła podgrzewać, by potem nie czekać na to przesadnie długo. Po tym podeszła bliżej Isabelli, która żwawo zabrała się do pracy. Miały dziś tyle do zrobienia! A mikstura, jaka na nią oczekiwała, miała pochodzić z obrębu tych skomplikowanych. Nic więc dziwnego, że na samą myśl oczy dziewczątka rozbłysły ognikami nieukrywanego zachwytu. - Spróbowałam zmierzyć się w końcu z eliksirem przeciwbólowym, Isabello. Nie jestem pewna, co sprawiło, że pierwsza mikstura, zamiast barwę utracić, przybrała żółtą, ale następna wyszła mi już poprawnie. Przepysznie pachniała cytrusami - rozmarzyła się, lecz prędziutko odchrząknęła i przywołała się do porządku, nie chcąc zbyt daleko wybiegać w krainę wyobraźni podczas tak ważnego zadania, jakie przedeń stało. Alchemia była sztuką delikatną. Precyzyjną. Elegancką. Jedna nieuważna myśl mogła zaprzepaścić godziny starań, a tego Livia nie chciała dziś uczynić. Z uwagą zatem powzięła obserwacje procesu warzenia przedstawianego przez pannę Presley. Oprawiony w kremową skórę zeszycik przyjmował na swych kartach błękitny atrament, gdy Abbottówna notowała uwagi, wyjaśnienia i tajemnice, raz po raz spoglądając do kociołka Belli lub przyglądając się prezentowanym przez nią ingrediencjom, by w końcu po raz ostatni zerknąć na to, co z niebywałą wręcz biegłością uwarzyła alchemiczna. - Niesamowite - westchnęła z podziwem. Taka trudna mikstura, a jednak w dłoniach blondynki wydawała się niemal pozbawiona wyzwania. - Eliksir lodowego płaszcza - powtórzyła zatem cichutko i podkreśliła stalówką pióra rzeczoną nazwę na pergaminie, a gdy nadszedł czas i na nią, poprowadziła Isabellę do swojego stanowiska w pracowni. - Pomyślałam, że mogłabym zrobić mieszankę antydepresyjną. Sporo o niej czytałam, w tak smutnych, niepewnych czasach mogłaby zaoferować wsparcie potrzebującemu - wyznała, w tym samym czasie na stole gromadząc niezbędne komponenty. Sercem mikstury miał stać się ślaz, zaś towarzyszyć mu miały gryfonia, melisa, smocza wątroba i oko lunaballi. - Powiedz mi, proszę, jeśli coś czynić będę niepoprawnie - zwróciła się jeszcze do kobiety, by potem podjąć się porcjowania, dolewania, chochlowania, podgrzewania i jakże w tym wszystkim intensywnego myślenia...
| próbuję uwarzyć mieszankę antydepresyjną, st 25.
serce: ślaz od Isabelli.
dodatkowe ingrediencje roślinne: gryfonia, melisa.
dodatkowe ingrediencje zwierzęce: smocza wątroba, oko lunaballi.
- A zatem rozpocznijmy dziś nauką, choć nie myśl, że pozwolę ci udać się w drogę powrotną bez ciepłego napoju. Niech będzie to nagrodą za naszą ciężką pracę - zgodziła się z uśmiechem bardziej promiennym niż słońce wiszące wysoko nad głowami, skryte przez większość dnia za kaskadą zszarzałych obłoków. Salonik będzie musiał poczekać; może to i lepiej, Livia wypatrywała najświeższych plotek, nowinek z życia drogiej przyjaciółki, lecz te będą smakować jeszcze słodziej, jeśli będzie musiała chwilę nań zaczekać.
Udały się zatem pod rękę do pracowni alchemicznej, gdzie Abbottówna z podziwem przyjrzała się kociołkowi, który pojawił się na stole. Wyglądał przepięknie, wykonany ze szczerego złota, z ornamentem przedstawiającym salamandrę, nie już na godle, ale wciąż obecną w sercu. Jej własny był o wiele mniej majestatyczny; Livia przywołała go do swojego stanowiska różdżką, na blacie rozkładając potrzebne przedmioty.
- Oczywiście! Wiesz przecież, że nie zaniedbuję nauki - odpowiedziała miękko, jednocześnie wlewając do swego kociołka odpowiednią ilość wody, którą następnie jęła podgrzewać, by potem nie czekać na to przesadnie długo. Po tym podeszła bliżej Isabelli, która żwawo zabrała się do pracy. Miały dziś tyle do zrobienia! A mikstura, jaka na nią oczekiwała, miała pochodzić z obrębu tych skomplikowanych. Nic więc dziwnego, że na samą myśl oczy dziewczątka rozbłysły ognikami nieukrywanego zachwytu. - Spróbowałam zmierzyć się w końcu z eliksirem przeciwbólowym, Isabello. Nie jestem pewna, co sprawiło, że pierwsza mikstura, zamiast barwę utracić, przybrała żółtą, ale następna wyszła mi już poprawnie. Przepysznie pachniała cytrusami - rozmarzyła się, lecz prędziutko odchrząknęła i przywołała się do porządku, nie chcąc zbyt daleko wybiegać w krainę wyobraźni podczas tak ważnego zadania, jakie przedeń stało. Alchemia była sztuką delikatną. Precyzyjną. Elegancką. Jedna nieuważna myśl mogła zaprzepaścić godziny starań, a tego Livia nie chciała dziś uczynić. Z uwagą zatem powzięła obserwacje procesu warzenia przedstawianego przez pannę Presley. Oprawiony w kremową skórę zeszycik przyjmował na swych kartach błękitny atrament, gdy Abbottówna notowała uwagi, wyjaśnienia i tajemnice, raz po raz spoglądając do kociołka Belli lub przyglądając się prezentowanym przez nią ingrediencjom, by w końcu po raz ostatni zerknąć na to, co z niebywałą wręcz biegłością uwarzyła alchemiczna. - Niesamowite - westchnęła z podziwem. Taka trudna mikstura, a jednak w dłoniach blondynki wydawała się niemal pozbawiona wyzwania. - Eliksir lodowego płaszcza - powtórzyła zatem cichutko i podkreśliła stalówką pióra rzeczoną nazwę na pergaminie, a gdy nadszedł czas i na nią, poprowadziła Isabellę do swojego stanowiska w pracowni. - Pomyślałam, że mogłabym zrobić mieszankę antydepresyjną. Sporo o niej czytałam, w tak smutnych, niepewnych czasach mogłaby zaoferować wsparcie potrzebującemu - wyznała, w tym samym czasie na stole gromadząc niezbędne komponenty. Sercem mikstury miał stać się ślaz, zaś towarzyszyć mu miały gryfonia, melisa, smocza wątroba i oko lunaballi. - Powiedz mi, proszę, jeśli coś czynić będę niepoprawnie - zwróciła się jeszcze do kobiety, by potem podjąć się porcjowania, dolewania, chochlowania, podgrzewania i jakże w tym wszystkim intensywnego myślenia...
| próbuję uwarzyć mieszankę antydepresyjną, st 25.
serce: ślaz od Isabelli.
dodatkowe ingrediencje roślinne: gryfonia, melisa.
dodatkowe ingrediencje zwierzęce: smocza wątroba, oko lunaballi.
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Livia Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Wysłuchała opowieści młodej panienki Abbott, z uwagą notując w myśli zaobserwowane przez nią barwy i zapachy wywaru. Dobrze, że próbowała, że rzucała sobie drobne wyzwania i przyglądała się efektom swojej pracy. Alchemia wymagała niesamowitej precyzji i cierpliwości. Magia i wypuszczane w trakcie procesu właściwości składników bywały psotne i zaskakujące - nawet przy właściwym porcjowaniu i idealnym zamieszaniu. Isabella sama mierzyła się z porażkami w przypadku tych najprostszych mikstur, których receptury potrafiła odtworzyć obudzona w środku nocy. Czarodziejska energia płynąca z połączeń i właściwych kombinacji mogła sprawić kaprys choćby i największym mistrzom.
– Och, Livio, cieszy mnie, że nie porzuciłaś alchemii i wciąż próbujesz. Zapisuj wszystkie odstępstwa od normy i niezgodności z recepturą. To ważne, byś umiała ocenić, dlaczego twój wywar nie objawi odpowiedniej mocy. Czasami będą to nasze błędy, a innym razem niefortunny układ gwiazd. Pamiętaj o astronomii. Powinnaś ją rozwijać, jeśli chcesz mierzyć się trudniejszymi przepisami. Gwiazdy wzmacniają czar naszych kotłów, ale... kochana Livio, w nich widać tak wiele, w nich czai się coś więcej niż tylko siła dla mikstur. Jeśli tylko pokochasz je szczerym sercem, otworzą przed tobą swe tajemnice – opowiedziała z pasją, a na koniec docisnęła złączone dłonie do piersi i westchnęła zauroczona wspomnieniem. Własnym wspomnieniem związanym ściśle z wertowaniem map nieba. Była pewna, że maźnięta pomarańczą dama doskonale wie i docenia tę dziedzinę nauki, ale warto było jeszcze raz do tego powrócić. Liczyła się ona bowiem znacznie bardziej niż finezja wzorów i moc skryta w samym kociołku, a nawet jakość dopieranych składników. Popatrzyła na młodszą dziewczynę z uśmiechem. Przed nimi wspaniały czas ponad parującymi wywarami.
Dopełniła dzieła, eliksir lodowego płaszcza zarumienił się odpowiednio i zabulgotał w dość charakterystyczny sposób. – Idealna konsystencja, och, uwielbiam, jak pięknie nabiera barw - skomentowała, ostatni raz przeczesując mieszadłem gorące fale mikstury. Popatrzyła na skupioną Livię. – A teraz kolej na ciebie, śmiało – zapowiedziała Bella, ale zanim jeszcze oddała całą uwagę nastolatce, przelała odpowiednią porcję do fiolki i wygasiła płomień nad złotym garnuszkiem. Oczyściła zawartość z resztki, która do niczego się już im nie przyda. Należało zrobić miejsce na kolejną miksturę. – Mieszanka to doskonały pomysł. Bardzo przydatny i uniwersalny eliksir. Niezbędny w ekwipunku młodego medyka. Jest też dość prosty. Ach, to przecież nie może się nie udać! – zawołała podekscytowana, a później popatrzyła na zgromadzone przy Livii cząstki roślin i zwierząt. Gdy wszystkie one znalazły się w kotle i przyszła pora na mieszanie, Isabella zanurzyła oko w charakterystycznej toni. – Wygląda książkowo! Wiesz, zdradzę ci mój mały sekret. Zawsze, ale to zawsze mam otwartą księgę z recepturami. Nawet jak robię coś zupełnie łatwego. Czasami dobrze jest pewne składniki pokroić, zamiast dla przykładu rozrywać w rękach. Pewne szczegóły okazują się niesłychanie istotne! – podzieliła się kolejną wskazówką. Wiedziała, że młoda lady wie już całkiem sporo i naprawdę była dumna z jej postępów. Może niedługo będą mogły spróbować trudniejszych mikstur? – Hm, co takiego mogłabym spróbować? Ostatnim razem wykorzystywałyśmy bezoar do przyszykowania prostego antidotum, ale jest też takie trudniejsze, bardziej wymagające. Antidotum na niepowszechne trucizny, również z bezoarem. Myślę, że jest jeszcze dla ciebie za trudne, ale może pewnego dnia... – zanuciła z energią i aż się jej oczy zaświeciły. – Popatrz uważnie, w lecznicy bardzo często mamy do czynienia z zatruciami. Warto mieć je przy sobie, na wszelki wypadek – kontynuowała z nie mniejszym entuzjazmem. Bezoar w całości umieściła na dnie gotującej się już wody w kotle. Następnie dodała trzy kolce jeżozwierza, powoli opadały w magicznej substancji. Antidotum potrzebowało także akcentów roślinnych. Przelała fiolkę z nektarem miodunki, a potem sięgnęła po garść pokruszonej kory lipy. Na sam koniec wrzuciła do złotego kotła kilka listków mięty. Powinno być wystarczająco.
Antidotum na niepowszechne trucizny, st 70
Wymagane: trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
R: nektar miodunki, kora lipy, mięta
Z: bezoar, kolce jeżozwierza
– Och, Livio, cieszy mnie, że nie porzuciłaś alchemii i wciąż próbujesz. Zapisuj wszystkie odstępstwa od normy i niezgodności z recepturą. To ważne, byś umiała ocenić, dlaczego twój wywar nie objawi odpowiedniej mocy. Czasami będą to nasze błędy, a innym razem niefortunny układ gwiazd. Pamiętaj o astronomii. Powinnaś ją rozwijać, jeśli chcesz mierzyć się trudniejszymi przepisami. Gwiazdy wzmacniają czar naszych kotłów, ale... kochana Livio, w nich widać tak wiele, w nich czai się coś więcej niż tylko siła dla mikstur. Jeśli tylko pokochasz je szczerym sercem, otworzą przed tobą swe tajemnice – opowiedziała z pasją, a na koniec docisnęła złączone dłonie do piersi i westchnęła zauroczona wspomnieniem. Własnym wspomnieniem związanym ściśle z wertowaniem map nieba. Była pewna, że maźnięta pomarańczą dama doskonale wie i docenia tę dziedzinę nauki, ale warto było jeszcze raz do tego powrócić. Liczyła się ona bowiem znacznie bardziej niż finezja wzorów i moc skryta w samym kociołku, a nawet jakość dopieranych składników. Popatrzyła na młodszą dziewczynę z uśmiechem. Przed nimi wspaniały czas ponad parującymi wywarami.
Dopełniła dzieła, eliksir lodowego płaszcza zarumienił się odpowiednio i zabulgotał w dość charakterystyczny sposób. – Idealna konsystencja, och, uwielbiam, jak pięknie nabiera barw - skomentowała, ostatni raz przeczesując mieszadłem gorące fale mikstury. Popatrzyła na skupioną Livię. – A teraz kolej na ciebie, śmiało – zapowiedziała Bella, ale zanim jeszcze oddała całą uwagę nastolatce, przelała odpowiednią porcję do fiolki i wygasiła płomień nad złotym garnuszkiem. Oczyściła zawartość z resztki, która do niczego się już im nie przyda. Należało zrobić miejsce na kolejną miksturę. – Mieszanka to doskonały pomysł. Bardzo przydatny i uniwersalny eliksir. Niezbędny w ekwipunku młodego medyka. Jest też dość prosty. Ach, to przecież nie może się nie udać! – zawołała podekscytowana, a później popatrzyła na zgromadzone przy Livii cząstki roślin i zwierząt. Gdy wszystkie one znalazły się w kotle i przyszła pora na mieszanie, Isabella zanurzyła oko w charakterystycznej toni. – Wygląda książkowo! Wiesz, zdradzę ci mój mały sekret. Zawsze, ale to zawsze mam otwartą księgę z recepturami. Nawet jak robię coś zupełnie łatwego. Czasami dobrze jest pewne składniki pokroić, zamiast dla przykładu rozrywać w rękach. Pewne szczegóły okazują się niesłychanie istotne! – podzieliła się kolejną wskazówką. Wiedziała, że młoda lady wie już całkiem sporo i naprawdę była dumna z jej postępów. Może niedługo będą mogły spróbować trudniejszych mikstur? – Hm, co takiego mogłabym spróbować? Ostatnim razem wykorzystywałyśmy bezoar do przyszykowania prostego antidotum, ale jest też takie trudniejsze, bardziej wymagające. Antidotum na niepowszechne trucizny, również z bezoarem. Myślę, że jest jeszcze dla ciebie za trudne, ale może pewnego dnia... – zanuciła z energią i aż się jej oczy zaświeciły. – Popatrz uważnie, w lecznicy bardzo często mamy do czynienia z zatruciami. Warto mieć je przy sobie, na wszelki wypadek – kontynuowała z nie mniejszym entuzjazmem. Bezoar w całości umieściła na dnie gotującej się już wody w kotle. Następnie dodała trzy kolce jeżozwierza, powoli opadały w magicznej substancji. Antidotum potrzebowało także akcentów roślinnych. Przelała fiolkę z nektarem miodunki, a potem sięgnęła po garść pokruszonej kory lipy. Na sam koniec wrzuciła do złotego kotła kilka listków mięty. Powinno być wystarczająco.
Antidotum na niepowszechne trucizny, st 70
Wymagane: trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
R: nektar miodunki, kora lipy, mięta
Z: bezoar, kolce jeżozwierza
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
W oczach Isabelli również można było odnaleźć gwiazdy. Liczne, migotliwe i piękne, tak piękne jak ona cała; Livia jednak, zamiast podziwiać urodę, skoncentrowała się na jej słowach. Z żalem dostrzegła, że rozwój jej astronomicznej wiedzy ostatnimi czasy spowolnił w swym galopie; zaufany nauczyciel zaniemógł, pozostawiając ją ledwie z opasłym tomiszczem wypełnionym poznaniem teoretycznym, lecz Abbottównie najbardziej brakło teraz praktyki. Wystudiowanego leżenia pod gołym niebem skąpanym w lunarnym atramencie i wpatrywania się w konstelacje widoczne w niezbadanej oddali.
- Tak strasznie przykro mi teraz, że wiedzę w ostatnich miesiącach czerpię tylko z podręczników - westchnęła, niepewna, czy wykładała pannie Presley tę sytuację, czy może tajemnice jej edukacji wciąż pozostawały właśnie tym: tajemnicami. Podstawowa znajomość ów dziedziny nauki powoli przestawała wystarczać. Stronice z nadrukowanym pismem nie zaspokajały już rozbudzonej ciekawości, nie spełniały pragnienia zdobywania coraz to nowszych informacji. Chyba że... Szmaragdowe tęczówki błysnęły iskrą nadziei, która już po chwili wznieciła płomień silny i cenny. - Och, kochana Isabello, spodziewam się, że czas mija ci na ślubnych przygotowaniach, ale... Czy nie byłabyś chętna zaoferować mi korepetycji? Nie wiem, kiedy profesor Bagnold do nas powróci, a czuję, że wiadomości uciekają mi przez palce - wyznała smutnawo, jednocześnie do góry unosząc swe dłonie. Wokół chudziutkich kończyn nie zamanifestowała się wypowiedziana metafora, ale to nic, to nie miało znaczenia; Livia raz jeszcze przyjrzała się pannie Presley. Uzdrowicielka mogła być pewna, że lord Abbott sowicie wynagrodziłby jej pomoc.
Mieszanka depresyjna okazała się udana. Pamięć nie zawiodła młodej Abbottówny; nad kociołkiem uniosła się kojąca woń melisy i gryfonii, wypełniając płuca przyjemną esencją spokoju. Dziewczątko uśmiechnęło się do siebie z zadowoleniem, sięgnąwszy po fiolkę, do której przelała trochę uwarzonej cieczy, po czym zakorkowała ją i odłożyła na metalowy stojaczek podtrzymujący kilka jeszcze pustych ampułek.
- Będziesz chciała wykorzystać ją w Lecznicy? - zapytała serdecznie. Wszak panna Presley pochwaliła miksturę, a to znaczyło, że była chyba zdatna do użytku w miejscu, do którego z potrzebą zwracali się poszkodowani zdrowotnie mieszkańcy Somerset. Dla Livii tymczasem było to jedynie praktyką. Pogłębianiem wiedzy, zdobywaniem wprawy w obchodzeniu się z delikatnymi ingrediencjami, jakie łatwo było zniszczyć przy odrobinie nieuwagi. Na szczęście częste lekcje pozwalały uniknąć posępnych scenariuszy, a nauka nie szła w las. - Wspaniały pomysł, zupełnie o tym zapomniałam! Gdzieś tu powinien leżeć mój podręcznik, zaraz, zaraz... - Młoda pannica jęła krzątać się po pracowni, przeszukiwała półeczki, szuflady i szafki, aż wreszcie wyciągnęła rzeczony wolumin, który zostawiła tu jakiś czas temu. W umyśle zaświtała jednak niespodziewana myśl i zanim Livia powróciła do stanowisk, by tym razem przyjrzeć się pracy Isabelli, spytała jeszcze, - To nie żadna ujma na honorze alchemika, prawda? Spoglądanie na instrukcje sugerowane przez bieglejsze umysły? - Musiała się upewnić, wiecznie zmartwiona, że w rzeczywistości talentu miała za grosz.
Koncentracja sięgnęła kociołka towarzyszki, gdy ta opowiadała o antidotum trudniejszym od ostatnio warzonego, a pióro w tym czasie mknęło po pergaminie zeszytu, zapisując wskazówki. Pewnego dnia też takie uwarzy! Mikstura znów zachowała się wzorcowo, na co Livia klasnęła w dłonie z podziwem. - Jesteś taka biegła, Isabello! Wciąż nie mogę się nadziwić, jak naturalnie emanuje od ciebie alchemiczny dar. Jeszcze raz dziękuję, że znalazłaś dziś dla mnie czas - zaoferowała niewinnie i dziewczęco, po czym ponownie poprowadziła pannę Presley do swojego mniej imponującego kociołka, oczyszczonego zaklęciem i przyszykowanego na następną miksturę. - Zainspirowałaś mnie. Spróbuję czegoś trudniejszego, może... Eliksir słodkiego snu? - zastanowiła się głośno i otworzyła podręcznik, delikatnym ruchem przerzucając stronice, nim dotarła do wskazanego rozdziału i konkretnej instrukcji. W spisie ważnym składnikiem był cynamon, do którego Livia dobrała lawendę, roztopionego na syrop trzminorka i pióra kolibra. Sercem, a jednocześnie bazą całej mieszanki miały stać się ogniste nasiona. Z pieczołowitą starannością Abbottówna obrobiła każdy z komponentów, w miarowym tempie dodając je do gotującej się wody i mieszając chochlą, przy ów zadaniu odzywając się cichutko, - Opowiesz mi o tych niepowszechnych truciznach, Isabello? Winnam wiedzieć, na co zadziała twoje antidotum - poprosiła, skupiona w tym czasie na obserwowaniu zawartości swego kociołka.
| próbuję uwarzyć eliksir słodkiego snu, st 30.
serce: ogniste nasiona od Isabelli.
dodatkowe ingrediencje roślinne: cynamon, lawenda.
dodatkowe ingrediencje zwierzęce: trzminorek (roztopiony na syrop), koliber (pióra).
- Tak strasznie przykro mi teraz, że wiedzę w ostatnich miesiącach czerpię tylko z podręczników - westchnęła, niepewna, czy wykładała pannie Presley tę sytuację, czy może tajemnice jej edukacji wciąż pozostawały właśnie tym: tajemnicami. Podstawowa znajomość ów dziedziny nauki powoli przestawała wystarczać. Stronice z nadrukowanym pismem nie zaspokajały już rozbudzonej ciekawości, nie spełniały pragnienia zdobywania coraz to nowszych informacji. Chyba że... Szmaragdowe tęczówki błysnęły iskrą nadziei, która już po chwili wznieciła płomień silny i cenny. - Och, kochana Isabello, spodziewam się, że czas mija ci na ślubnych przygotowaniach, ale... Czy nie byłabyś chętna zaoferować mi korepetycji? Nie wiem, kiedy profesor Bagnold do nas powróci, a czuję, że wiadomości uciekają mi przez palce - wyznała smutnawo, jednocześnie do góry unosząc swe dłonie. Wokół chudziutkich kończyn nie zamanifestowała się wypowiedziana metafora, ale to nic, to nie miało znaczenia; Livia raz jeszcze przyjrzała się pannie Presley. Uzdrowicielka mogła być pewna, że lord Abbott sowicie wynagrodziłby jej pomoc.
Mieszanka depresyjna okazała się udana. Pamięć nie zawiodła młodej Abbottówny; nad kociołkiem uniosła się kojąca woń melisy i gryfonii, wypełniając płuca przyjemną esencją spokoju. Dziewczątko uśmiechnęło się do siebie z zadowoleniem, sięgnąwszy po fiolkę, do której przelała trochę uwarzonej cieczy, po czym zakorkowała ją i odłożyła na metalowy stojaczek podtrzymujący kilka jeszcze pustych ampułek.
- Będziesz chciała wykorzystać ją w Lecznicy? - zapytała serdecznie. Wszak panna Presley pochwaliła miksturę, a to znaczyło, że była chyba zdatna do użytku w miejscu, do którego z potrzebą zwracali się poszkodowani zdrowotnie mieszkańcy Somerset. Dla Livii tymczasem było to jedynie praktyką. Pogłębianiem wiedzy, zdobywaniem wprawy w obchodzeniu się z delikatnymi ingrediencjami, jakie łatwo było zniszczyć przy odrobinie nieuwagi. Na szczęście częste lekcje pozwalały uniknąć posępnych scenariuszy, a nauka nie szła w las. - Wspaniały pomysł, zupełnie o tym zapomniałam! Gdzieś tu powinien leżeć mój podręcznik, zaraz, zaraz... - Młoda pannica jęła krzątać się po pracowni, przeszukiwała półeczki, szuflady i szafki, aż wreszcie wyciągnęła rzeczony wolumin, który zostawiła tu jakiś czas temu. W umyśle zaświtała jednak niespodziewana myśl i zanim Livia powróciła do stanowisk, by tym razem przyjrzeć się pracy Isabelli, spytała jeszcze, - To nie żadna ujma na honorze alchemika, prawda? Spoglądanie na instrukcje sugerowane przez bieglejsze umysły? - Musiała się upewnić, wiecznie zmartwiona, że w rzeczywistości talentu miała za grosz.
Koncentracja sięgnęła kociołka towarzyszki, gdy ta opowiadała o antidotum trudniejszym od ostatnio warzonego, a pióro w tym czasie mknęło po pergaminie zeszytu, zapisując wskazówki. Pewnego dnia też takie uwarzy! Mikstura znów zachowała się wzorcowo, na co Livia klasnęła w dłonie z podziwem. - Jesteś taka biegła, Isabello! Wciąż nie mogę się nadziwić, jak naturalnie emanuje od ciebie alchemiczny dar. Jeszcze raz dziękuję, że znalazłaś dziś dla mnie czas - zaoferowała niewinnie i dziewczęco, po czym ponownie poprowadziła pannę Presley do swojego mniej imponującego kociołka, oczyszczonego zaklęciem i przyszykowanego na następną miksturę. - Zainspirowałaś mnie. Spróbuję czegoś trudniejszego, może... Eliksir słodkiego snu? - zastanowiła się głośno i otworzyła podręcznik, delikatnym ruchem przerzucając stronice, nim dotarła do wskazanego rozdziału i konkretnej instrukcji. W spisie ważnym składnikiem był cynamon, do którego Livia dobrała lawendę, roztopionego na syrop trzminorka i pióra kolibra. Sercem, a jednocześnie bazą całej mieszanki miały stać się ogniste nasiona. Z pieczołowitą starannością Abbottówna obrobiła każdy z komponentów, w miarowym tempie dodając je do gotującej się wody i mieszając chochlą, przy ów zadaniu odzywając się cichutko, - Opowiesz mi o tych niepowszechnych truciznach, Isabello? Winnam wiedzieć, na co zadziała twoje antidotum - poprosiła, skupiona w tym czasie na obserwowaniu zawartości swego kociołka.
| próbuję uwarzyć eliksir słodkiego snu, st 30.
serce: ogniste nasiona od Isabelli.
dodatkowe ingrediencje roślinne: cynamon, lawenda.
dodatkowe ingrediencje zwierzęce: trzminorek (roztopiony na syrop), koliber (pióra).
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Livia Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Pojmowała jej smutek, jej rozczarowanie i zapewne poczucie bycia nieco zablokowanej w tym wszystkim. Nie dane jej było korzystać ze świata w pełni. Jak ten kwiat, piękny kwiat bezpiecznie ulokowany w złotej cieplarni. Pojmowała troskę i ojcowskie ramię, które strzec miało już zawsze rodziny, ale z drugiej strony młodzieńcze oczy musiały przecież pragnąć świata, musiały potrzebować drogi rozwoju, przestrzeni dla zaspokajania ciekawości i rozkwitu pasji. Jakże można było tego odmawiać ukochanemu dziecku? Sama jako dorosła panienka musiała dmuchać na zimne, bo nosiła za sobą ciężar dramatu sprzed wiosny, bo mogła sprowadzić na rodzinę niebezpieczeństwo. Bo wciąż była tak łatwym kąskiem, a ludzie potrafili przyjmować obce twarze i sztuczne uśmiechy. Zbyt wiele wiedziała o maskach i teatrze, by ignorować fakt soczystej intrygi. Czujność, o czujności przed wyjściem z domu pisywała w myśli ogniste poematy. Ale potem i tak wychylała dłoń w stronę nieznajomego. Pragnienia panny Livii nie były jej obce, więc jeśli tylko mogła obdarzyć ją namiastką doświadczenia, które jej odebrano…
Porozumienie nastało między dwoma parami oczu. Skrzyżowały się, może złączyły we wspólnym ognisku. Isabella ochoczo przytaknęła, a ciepły promień rozpłynął się po jej policzkach. – Niech więc tak będzie, Livio. Uważam, że wspólne podróżowanie po alchemicznych labiryntach idzie nam znakomicie. Mogłabym cię uczyć. Czego tylko byś chciała, co tylko potrafię. Choć bywam bardzo zapracowana, ale postaram się odnaleźć czas. Dla nauki, dla twego pięknego rozkwitu. Może kiedyś razem odwiedzimy cieplarnie lorda Prewetta? Mój kuzyn z pewnością je dla nas otworzy. Nawet o tej porze roku można tam podejrzeć kilka niesamowitych okazów – mówiła przejęta i szczerze zachwycona wizją posiadania… och, takiej prawdziwej uczennicy. Chociaż Isabella, rozwijając się w kilku dziedzinach równocześnie, w żadnej nie była tak niesamowitą mistrzynią, to jednak posiadała najpewniej dość wiedzy, by przygotować młodą lady. – Co jeszcze cię interesuję, droga Livio? Szepnij mi do ucha – podpytała, zastanawiając się, czy może potrzebowała poznać sekrety run albo numerologii. Sama nie mogła pochwalić się znajomością w tych obszarach nauki, ale znała właściwych specjalistów.
Livia nie warzyła pierwszy raz. Znała zasady, wiedziała, jak należało obchodzić się z kotłem i jak odmierzyć porcję uwarzonej substancji. Nie musiała więc Bella śledzić każdego jej ruchu. Mogły, prawie jak dwie serdeczne przyjaciółki, dzielić się ciekawostkami i spostrzeżeniami, gotować równolegle i z równą dla owej sztuki miłością. – Zatrzymaj mieszankę. Podaruj ją komuś, kogo ogarnie ponura aura. Sama wiesz, jakie nieszczęśliwe mamy czasy, jak umierają odleglejsze zakątki, jak… - urwała, bo myśl o jej własnej rodzinie, o korzeniach, o truciźnie w salamandrowym płomieniu wydała się zbyt przykra, by dłużej o niej rozprawiać. Dość tego. Trzeba warzyć dalej. Dwie wielkie księgi idealnie ułożyły się pośród rozłożonych fiolek, pudełeczek i słoiczków. A pośrodku tego wszystkiego dwa parujące kotły. Niewielki, dość przyjemny chaos. Stanowiska pracy dla prawdziwych warzycieli. – Ależ skąd. Przecież się uczymy. Livio, ja też cały czas poszerzam wiedzę i podwyższam próg. Brakuje mi wiele do mistrzów, ale bazując na ich sekretach i opisach, można poczynić niesamowite postępy. To nie są tajne informacje. Oni się dzielą z nimi po to, by nam, adeptkom, było łatwiej. Alchemia to przestrzeń odkrywania. Jak każda z naukowych dziedzin, ale i bazowania na pewnych podstawach. Niektóre prawdy są stałe i zupełne konieczne, by ruszyć dalej. Gdyby nie wiele wybuchów i poranionych dłoń fachowców, nie wiedziałybyśmy o naturze szlachetnej i plugawej, nie miałybyśmy pewności, które odczynniki winno się zakwalifikować tak, a które inaczej… - opowiadała młodej damie, mając nadzieję, że zdoła rozwiać jej wątpliwości. Były to prawdy dość uniwersalne, niezbędne, kiedy uczyło się… czegokolwiek. – Tylko pamiętaj, Livio Abbott, że nawet najbardziej pojętny umysł, jeśli nie ma w sobie pasji, nigdy nie pokocha się z kotłem. A ty ją masz. Nie musisz się obawiać – dodała milutko i uznała, że pora już przejść dalej.
Skomplikowane antidotum wyglądało naprawdę fantastycznie. Przez ułamek sekundy Bella była szczerze zakochana w tym widoku i westchnęła sobie nad kociołkiem. Chyba poczuła się zaskoczona, że tego dnia eliksiry wychodziły bez najmniejszej skazy. Im obydwu zresztą! – Tę energią dzielmy się razem, moja słodka lady Abbott – wyjawiła z pogodą i zajrzała do jej garnuszka. Wewnątrz pięknie zaczynały się już łączyć składniki. – Idzie ci doskonale. Eliksir słodkiego snu to dobry wybór. Powinien się znajdować w zbiorach każdego alchemika. Czasami trudno jest powstrzymać koszmary, umila noc w smutnych momentach. Choć bardzo ich nie chcemy, niekiedy los jest nieustępliwy i nic nie można na to poradzić – opowiadała, sięgając już powoli do swojego kociołka. Napełniła wnętrze czystą wodą i poszerzyła okrąg płomieni. Wcześniej zdążyła odlać porcje silnego antidotum. – Naturę i niebezpieczeństwo trucizny ocenia uzdrowiciel. Nie zawsze będziesz potrafiła rozpoznać, co takiego się wydarzyło i jak zareagować. Chyba że zdobędziesz dodatkową wiedzę. Istnieją bowiem naprawdę parszywe napoje, na które działa zupełnie wyjątkowe antidotum, różne od tych podstawowych. To moje stosuje się w przypadku bardzo silnych substancji trujących. Na wszelki wypadek warto mieć przy sobie fiolkę tych dwóch rodzajów, najczęściej wystarczające jest to podstawowe – wyjawiła, przygotowując sobie jednocześnie wszystkie składniki do swojego eliksiru. – Teraz przyrządzę coś, co już znasz. Eliksir gacka. Mam jeszcze fiolkę z jadem jadowitej tentakuli, skoro już o podłościach rozprawiamy. Znakomita do trucizn, ale sprawdzi się także w przypadku kilku bojowych eliksirów. Jak właśnie ten.
Potem Bella przelała wspomniany jad jadowitej tentakuli. Wyjątkowo niebezpieczny. W kolejnej fiolce znajdowała się końcówka krwi nietoperza. Dwie krople rozpuściły się w wodzie. Przesypała również kilka suszonych pająków. W specjalnie zamkniętym słoiczku trzymała zamknięty oddech wozaka, który również złączył się z gorącym wywarem. Plugawy włos inferiusa mroził ją już przy pierwszym spojrzeniu. Ostrożnie, przez rękawice pochwyciła go i wypuściła nad dojrzewającym już płynem.
Eliksir gacka, st 25
Wymagane: jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce.
R: jad jadowitej tentakuli
Z: krew nietoperza, suszone pająki, zamknięty oddech wozaka, włos inferiusa
Porozumienie nastało między dwoma parami oczu. Skrzyżowały się, może złączyły we wspólnym ognisku. Isabella ochoczo przytaknęła, a ciepły promień rozpłynął się po jej policzkach. – Niech więc tak będzie, Livio. Uważam, że wspólne podróżowanie po alchemicznych labiryntach idzie nam znakomicie. Mogłabym cię uczyć. Czego tylko byś chciała, co tylko potrafię. Choć bywam bardzo zapracowana, ale postaram się odnaleźć czas. Dla nauki, dla twego pięknego rozkwitu. Może kiedyś razem odwiedzimy cieplarnie lorda Prewetta? Mój kuzyn z pewnością je dla nas otworzy. Nawet o tej porze roku można tam podejrzeć kilka niesamowitych okazów – mówiła przejęta i szczerze zachwycona wizją posiadania… och, takiej prawdziwej uczennicy. Chociaż Isabella, rozwijając się w kilku dziedzinach równocześnie, w żadnej nie była tak niesamowitą mistrzynią, to jednak posiadała najpewniej dość wiedzy, by przygotować młodą lady. – Co jeszcze cię interesuję, droga Livio? Szepnij mi do ucha – podpytała, zastanawiając się, czy może potrzebowała poznać sekrety run albo numerologii. Sama nie mogła pochwalić się znajomością w tych obszarach nauki, ale znała właściwych specjalistów.
Livia nie warzyła pierwszy raz. Znała zasady, wiedziała, jak należało obchodzić się z kotłem i jak odmierzyć porcję uwarzonej substancji. Nie musiała więc Bella śledzić każdego jej ruchu. Mogły, prawie jak dwie serdeczne przyjaciółki, dzielić się ciekawostkami i spostrzeżeniami, gotować równolegle i z równą dla owej sztuki miłością. – Zatrzymaj mieszankę. Podaruj ją komuś, kogo ogarnie ponura aura. Sama wiesz, jakie nieszczęśliwe mamy czasy, jak umierają odleglejsze zakątki, jak… - urwała, bo myśl o jej własnej rodzinie, o korzeniach, o truciźnie w salamandrowym płomieniu wydała się zbyt przykra, by dłużej o niej rozprawiać. Dość tego. Trzeba warzyć dalej. Dwie wielkie księgi idealnie ułożyły się pośród rozłożonych fiolek, pudełeczek i słoiczków. A pośrodku tego wszystkiego dwa parujące kotły. Niewielki, dość przyjemny chaos. Stanowiska pracy dla prawdziwych warzycieli. – Ależ skąd. Przecież się uczymy. Livio, ja też cały czas poszerzam wiedzę i podwyższam próg. Brakuje mi wiele do mistrzów, ale bazując na ich sekretach i opisach, można poczynić niesamowite postępy. To nie są tajne informacje. Oni się dzielą z nimi po to, by nam, adeptkom, było łatwiej. Alchemia to przestrzeń odkrywania. Jak każda z naukowych dziedzin, ale i bazowania na pewnych podstawach. Niektóre prawdy są stałe i zupełne konieczne, by ruszyć dalej. Gdyby nie wiele wybuchów i poranionych dłoń fachowców, nie wiedziałybyśmy o naturze szlachetnej i plugawej, nie miałybyśmy pewności, które odczynniki winno się zakwalifikować tak, a które inaczej… - opowiadała młodej damie, mając nadzieję, że zdoła rozwiać jej wątpliwości. Były to prawdy dość uniwersalne, niezbędne, kiedy uczyło się… czegokolwiek. – Tylko pamiętaj, Livio Abbott, że nawet najbardziej pojętny umysł, jeśli nie ma w sobie pasji, nigdy nie pokocha się z kotłem. A ty ją masz. Nie musisz się obawiać – dodała milutko i uznała, że pora już przejść dalej.
Skomplikowane antidotum wyglądało naprawdę fantastycznie. Przez ułamek sekundy Bella była szczerze zakochana w tym widoku i westchnęła sobie nad kociołkiem. Chyba poczuła się zaskoczona, że tego dnia eliksiry wychodziły bez najmniejszej skazy. Im obydwu zresztą! – Tę energią dzielmy się razem, moja słodka lady Abbott – wyjawiła z pogodą i zajrzała do jej garnuszka. Wewnątrz pięknie zaczynały się już łączyć składniki. – Idzie ci doskonale. Eliksir słodkiego snu to dobry wybór. Powinien się znajdować w zbiorach każdego alchemika. Czasami trudno jest powstrzymać koszmary, umila noc w smutnych momentach. Choć bardzo ich nie chcemy, niekiedy los jest nieustępliwy i nic nie można na to poradzić – opowiadała, sięgając już powoli do swojego kociołka. Napełniła wnętrze czystą wodą i poszerzyła okrąg płomieni. Wcześniej zdążyła odlać porcje silnego antidotum. – Naturę i niebezpieczeństwo trucizny ocenia uzdrowiciel. Nie zawsze będziesz potrafiła rozpoznać, co takiego się wydarzyło i jak zareagować. Chyba że zdobędziesz dodatkową wiedzę. Istnieją bowiem naprawdę parszywe napoje, na które działa zupełnie wyjątkowe antidotum, różne od tych podstawowych. To moje stosuje się w przypadku bardzo silnych substancji trujących. Na wszelki wypadek warto mieć przy sobie fiolkę tych dwóch rodzajów, najczęściej wystarczające jest to podstawowe – wyjawiła, przygotowując sobie jednocześnie wszystkie składniki do swojego eliksiru. – Teraz przyrządzę coś, co już znasz. Eliksir gacka. Mam jeszcze fiolkę z jadem jadowitej tentakuli, skoro już o podłościach rozprawiamy. Znakomita do trucizn, ale sprawdzi się także w przypadku kilku bojowych eliksirów. Jak właśnie ten.
Potem Bella przelała wspomniany jad jadowitej tentakuli. Wyjątkowo niebezpieczny. W kolejnej fiolce znajdowała się końcówka krwi nietoperza. Dwie krople rozpuściły się w wodzie. Przesypała również kilka suszonych pająków. W specjalnie zamkniętym słoiczku trzymała zamknięty oddech wozaka, który również złączył się z gorącym wywarem. Plugawy włos inferiusa mroził ją już przy pierwszym spojrzeniu. Ostrożnie, przez rękawice pochwyciła go i wypuściła nad dojrzewającym już płynem.
Eliksir gacka, st 25
Wymagane: jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce.
R: jad jadowitej tentakuli
Z: krew nietoperza, suszone pająki, zamknięty oddech wozaka, włos inferiusa
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 8
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 8
Wyrażona przez drogą Isabellę zgoda zapłonęła szczęściem w nastoletnim serduszku. Tegoż właśnie brakowało jej w znajomych murach rodowej posiadłości, kogoś, kto z entuzjazmem równym jej własnemu zechciałby wyswobodzić panienkę Abbott z oków cichych podręczników, oferując w zamian własne wytłumaczenia. Percepcja wyuczonego w danej dziedzinie umysłu również mogła wpłynąć korzystnie na rozwój świeżego spojrzenia ucznia. Czy nie dlatego w szkołach takich jak Hogwart klas doglądali nauczyciele? Ponoć to oni snuli wytłumaczenia i ujawniali przed gromadką młodzieży wiedzę z zapamiętanego przez siebie zakresu, a ona, choć nigdy nie uczęszczała do szkoły magii i czarodziejstwa, z całych sił zgadzała się z podobnym modelem. Księgi oferowały niemą teorię. Były wspaniałe, pełne informacji, ale... Ale Livia do pełnego zrozumienia potrzebowała też ludzi. Głosu mentora prowadzącego ją przez naukową ścieżkę.
- Jesteś dla mnie zbyt dobra, tak ci dziękuję - westchnęła wzruszona, na moment zaciskając małą dłoń na tej należącej do panny Presley. Jej wdzięczność nie nosiła w sobie śladów fałszu, nadciągała zaś wprost z rozanielonej duszy. - Pan Bagnold sumiennie uczył mnie astronomii przed tym, jak zmogła go choroba, a w czasie jego nieobecności pozostała mi jedynie lektura. Ty na pewno wiesz o gwiazdach wiele - i gwiazdy błyszczały także w jej oczach, gdy zwracała się do czarownicy z widocznym przejęciem. Perspektywa poszerzania wiedzy napawała ją ekscytacją, wyobrażała sobie już koc rozłożony na wieczornej trawie w abbottowskich ogrodach, podczas gdy razem z Isabellą spoglądać będą na ciemny nieboskłon usłany tysiącem punkcików odbijających lunarny blask. - Och, o to nie musisz się martwić, wuj Prewett wiecznie stoi na straży mojej zielarskiej biegłości. Ale wyprawa do jego szklarni w twoim towarzystwie byłaby dla mnie zaszczytem. Słuchać was obojga... To niemal jak ślicznie zapakowany prezent pod choinką - Livia uśmiechnęła się promiennie. W głównej mierze to właśnie Archibald odpowiadał za poziom jej wiedzy na temat magicznych roślin, czynił to już od wielu, wielu lat, zawsze gotów, by znaleźć dla niej trochę czasu na wspólne lekcje. Następne pytanie, tak słodko graniczące z wyznawaniem tajemnicy, przywiodło na poliki blade rumieńce, uśmiech natomiast stał się bardziej zawstydzony, enigmatyczny. - Och, tylko nie śmiej się ze mnie, dobrze? Chciałabym... Chciałabym umieć piękniej tańczyć - przyznała, uroczo przy tym zażenowana. To przecież odbiegało od dziedzin przydatnej naukowo wiedzy, a bazowało na dworskich obyczajach, na choreografiach tradycyjnych i często skomplikowanych do spamiętania, a które zawsze wyzwalały w Livii ogromne poczucie piękna. Arystokratki obserwowane na balach, na jakie miała okazję uczęszczać, poruszały się z gracją nimf. Też tego pragnęła. Powabu, taktu, płynięcia w powietrzu zamiast sunięcia stopami po posadzce.
- Dziękuję. Wokół mnie... Wszędzie teraz na próżno szukać szczęścia, na barkach mężczyzn spoczywa ciężar odpowiedzialności, choć nie mówią mi o tym głośno. Uczynię z niej pożytek, obiecuję - zapewniła solennie i odłożyła flakonik na metalowy stojak, z uwagą później przysłuchując się tłumaczeniu Isabelli. Jej słowa były pokrzepiające, kojące, w odpowiedzi jednak Abbottówna zaoferowała jedynie głośne westchnięcie i zgodne, pełne zrozumienia kiwnięcie; to spojrzenie wyrażało więcej niż gesty. Kryła się w nim kolejna doza wdzięczności. Sympatii. Miłości, być może, do tej mądrej istoty, która uczyła ją nie tyle już eliksirów, co także pojęcia pożytku płynącego z pomocy naukowych. Gdyby czaił się w nich wstyd, nie byłyby one tak powszechnie dostępne, z pewnością.
Wykład na temat trucizn był jedynie odrobinę przerażający. Potwierdzał wcześniejsze postanowienie, iż Livia nigdy, przenigdy nie chciałaby zetknąć się z taką substancją, ani podać jej komukolwiek, nawet najgorszemu wrogowi. Spustoszenie, które toksyny siały w ciele wzbudzały w niej odruchowe wzdrygnięcia i drżenie, jednak dzielnie wysłuchała opowieści do końca, czyniąc ledwie pół kroku w tył, gdy Isabella korzystała z plugawej natury składników. W nich też było coś strasznego. Okrutnego. Nie bez kozery otrzymały one od uczonych taką, a nie inną nazwę.
- Chyba jest udana, prawda? - zastanowiła się, spoglądając do kociołka panny Presley. Niestety na temat trucizn nie wiedziała wiele więcej, ale eliksir w salamandrowej kołysce wydawał się współpracować z machinacjami czarownicy; nic nie wybuchło, nic też nie skrzywdziło żadnej z nich, a to napawało Livię nadzieją, że tak już zostanie. - W takim razie na rozweselenie... Czy chciałabyś zobaczyć, w jaki sposób tworzy się kadzidło odprężające? Nie wiem czy miałaś wcześniej do czynienia z kadzidłami, są wspaniałe! - znów ożywiona Abbottówna zaprosiła towarzyszkę do swojego stanowiska. - Mam tutaj skrzeloziele, które jest podstawą tej mieszanki. Zobacz. Potrzebuję jeszcze kwiatu lotosu, nawłoci, sosny, żywicy... O, ladanum, tak - nuciła melodyjnie, wertując słoiczki z komponentami, z których wydobywała wymienione ingrediencje, by potem zacząć przygotowywać mieszaninę suszonych ziół.
| próbuję stworzyć kadzidło odprężające, st 25.
serce: skrzeloziele
dodatkowe: kwiat lotosu, nawłoć, sosna
żywica: ladanum
- Jesteś dla mnie zbyt dobra, tak ci dziękuję - westchnęła wzruszona, na moment zaciskając małą dłoń na tej należącej do panny Presley. Jej wdzięczność nie nosiła w sobie śladów fałszu, nadciągała zaś wprost z rozanielonej duszy. - Pan Bagnold sumiennie uczył mnie astronomii przed tym, jak zmogła go choroba, a w czasie jego nieobecności pozostała mi jedynie lektura. Ty na pewno wiesz o gwiazdach wiele - i gwiazdy błyszczały także w jej oczach, gdy zwracała się do czarownicy z widocznym przejęciem. Perspektywa poszerzania wiedzy napawała ją ekscytacją, wyobrażała sobie już koc rozłożony na wieczornej trawie w abbottowskich ogrodach, podczas gdy razem z Isabellą spoglądać będą na ciemny nieboskłon usłany tysiącem punkcików odbijających lunarny blask. - Och, o to nie musisz się martwić, wuj Prewett wiecznie stoi na straży mojej zielarskiej biegłości. Ale wyprawa do jego szklarni w twoim towarzystwie byłaby dla mnie zaszczytem. Słuchać was obojga... To niemal jak ślicznie zapakowany prezent pod choinką - Livia uśmiechnęła się promiennie. W głównej mierze to właśnie Archibald odpowiadał za poziom jej wiedzy na temat magicznych roślin, czynił to już od wielu, wielu lat, zawsze gotów, by znaleźć dla niej trochę czasu na wspólne lekcje. Następne pytanie, tak słodko graniczące z wyznawaniem tajemnicy, przywiodło na poliki blade rumieńce, uśmiech natomiast stał się bardziej zawstydzony, enigmatyczny. - Och, tylko nie śmiej się ze mnie, dobrze? Chciałabym... Chciałabym umieć piękniej tańczyć - przyznała, uroczo przy tym zażenowana. To przecież odbiegało od dziedzin przydatnej naukowo wiedzy, a bazowało na dworskich obyczajach, na choreografiach tradycyjnych i często skomplikowanych do spamiętania, a które zawsze wyzwalały w Livii ogromne poczucie piękna. Arystokratki obserwowane na balach, na jakie miała okazję uczęszczać, poruszały się z gracją nimf. Też tego pragnęła. Powabu, taktu, płynięcia w powietrzu zamiast sunięcia stopami po posadzce.
- Dziękuję. Wokół mnie... Wszędzie teraz na próżno szukać szczęścia, na barkach mężczyzn spoczywa ciężar odpowiedzialności, choć nie mówią mi o tym głośno. Uczynię z niej pożytek, obiecuję - zapewniła solennie i odłożyła flakonik na metalowy stojak, z uwagą później przysłuchując się tłumaczeniu Isabelli. Jej słowa były pokrzepiające, kojące, w odpowiedzi jednak Abbottówna zaoferowała jedynie głośne westchnięcie i zgodne, pełne zrozumienia kiwnięcie; to spojrzenie wyrażało więcej niż gesty. Kryła się w nim kolejna doza wdzięczności. Sympatii. Miłości, być może, do tej mądrej istoty, która uczyła ją nie tyle już eliksirów, co także pojęcia pożytku płynącego z pomocy naukowych. Gdyby czaił się w nich wstyd, nie byłyby one tak powszechnie dostępne, z pewnością.
Wykład na temat trucizn był jedynie odrobinę przerażający. Potwierdzał wcześniejsze postanowienie, iż Livia nigdy, przenigdy nie chciałaby zetknąć się z taką substancją, ani podać jej komukolwiek, nawet najgorszemu wrogowi. Spustoszenie, które toksyny siały w ciele wzbudzały w niej odruchowe wzdrygnięcia i drżenie, jednak dzielnie wysłuchała opowieści do końca, czyniąc ledwie pół kroku w tył, gdy Isabella korzystała z plugawej natury składników. W nich też było coś strasznego. Okrutnego. Nie bez kozery otrzymały one od uczonych taką, a nie inną nazwę.
- Chyba jest udana, prawda? - zastanowiła się, spoglądając do kociołka panny Presley. Niestety na temat trucizn nie wiedziała wiele więcej, ale eliksir w salamandrowej kołysce wydawał się współpracować z machinacjami czarownicy; nic nie wybuchło, nic też nie skrzywdziło żadnej z nich, a to napawało Livię nadzieją, że tak już zostanie. - W takim razie na rozweselenie... Czy chciałabyś zobaczyć, w jaki sposób tworzy się kadzidło odprężające? Nie wiem czy miałaś wcześniej do czynienia z kadzidłami, są wspaniałe! - znów ożywiona Abbottówna zaprosiła towarzyszkę do swojego stanowiska. - Mam tutaj skrzeloziele, które jest podstawą tej mieszanki. Zobacz. Potrzebuję jeszcze kwiatu lotosu, nawłoci, sosny, żywicy... O, ladanum, tak - nuciła melodyjnie, wertując słoiczki z komponentami, z których wydobywała wymienione ingrediencje, by potem zacząć przygotowywać mieszaninę suszonych ziół.
| próbuję stworzyć kadzidło odprężające, st 25.
serce: skrzeloziele
dodatkowe: kwiat lotosu, nawłoć, sosna
żywica: ladanum
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Livia Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Zastanowiła się przez chwilę, kiedy młodziutka adeptka wyraziła podziw dla jej astronomicznej praktyki. – Czy wiele? Płomiennowłosa Livio, jakże bym chciała wiele… Czy jednak można objąć okiem tak nieskończone nieboskłony? Gwiazd jest tak wiele, czasem czuję, jakby na mnie zerkały, wciąż odkrywam jakieś nowe, każdego dnia jedna gwiazda, z tygodnia na tydzień nowe konstelacje. Z radością jednak snuć będę czar opowieść o tych, które już poznałam. Wszystko, och, wszystko ci opowiem! Obiecuję, nie lękaj się więc braków, nadrobimy je – zapowiedziała pewna i zdeterminowana, by faktycznie owego słowa dotrzymać. Ostatecznie jednak nie należało przesadzać z ilością ćwiczeń, bo przecież w młodej duszy kryło się znacznie więcej namiętności niż nauka. I nie musiała się do tego głośno przyznawać. Była damą, była rozkwitającym pąkiem, a nie tak dawno Isabella przeżywała dokładnie to samo. Pogładziła przyjacielsko dłoń, która tak wdzięcznie się zacisnęła wokół jej palców. Nie należało się spieszyć, ale jeśli zachowają pewną regularność… Uśmiech Belli mówił sam za siebie. Córka lorda Romulusa była bardzo obiecującą uczennicą. – Livio, proszę… kuzyn Archibald jest prawdziwym znawcą w dziedzinie zielarstwa. Ja mogę tylko odważnie i z pasją go naśladować i podglądać, jak wspaniale zarządza królestwem paproci. Jego wiedza jest doprawdy imponująca! – Westchnęła pocieszona, a jej policzki poszczypane ciepłymi polikami nabrały mocniejszego koloru. Nie umiała nazywać siebie zielarką, nie dopisywała sobie aż tak ogromnej wrażliwości i wiedzy, choć dawno temu przestała być laikiem. Uwielbiała rośliny, uwielbiała ich niesamowite właściwości lecznicze, szczególnie objawiające się w alchemicznych procesach. Już dawno temu odkryła, że pasja rodzi pasje, a ciekawość przybiera naprawdę rozmaite kształty. Panienka Abbott była dopiero na początku drogi, ale już nieśmiało kiełkowały w niej pewne zamiłowania.
Wyznanie wcale nie zaskoczyło salamandry. Nie zareagowała oburzeniem, również nie żadnym smutkiem czy rozczarowaniem. Jedynie rozbłysły charakterystycznie te zielone oczy, a w głowie nagle rozlały się, jak po wielkim płótnie, pomysły i możliwe kreacje. Bo jeśli coś potrzebowało drogi, to należało ją stworzyć. – Troską tylko większą obejmowałyby ciebie moje płomyki, gdybyś duszę zaprzedała wyłącznie sprawom nauki, Livio Abbott. To nic, co należałoby ukoronować chichotem, uwierz mi. My, damy, jesteśmy przecież perłami. Pomyśl tak o sobie, jak wiele piękna w sobie możesz odkryć, jak wiele talentów kryje się pod miedzianym warkoczem. I tańcz, och, tańcz! Jestem pewna, że nikt ci tego nie odbierze. To nie bijatyka, by spoglądano z dezaprobatą – wyjawiła w podekscytowaniu, jakby przez chwilę naprawdę była jeszcze Isabellą z domu Selwyn. Damą.
Livia wydawała się Belli taka bez skazy, lekka, idealna, dziewczęca, a jednocześnie przecież musiała być świadoma tego, ile zła dzieje się wokół, że przyszło jej dorastać i wchodzić w najważniejszy etap w czasach, gdy krew lała się po rodzimych ziemiach i daleko poza nimi. To nie przeminie za chwilę, czy za dwie. Być może za jakiś czas poświęci się warzelnictwu dla zakonu i sojuszników, jej mikstury będą leczyć i wzmacniać wojowników. Była potrzebna już teraz, bo brakowało im przecież alchemików, ale… czy można było jej odbierać tę przyjazną niewinność? Może nie będzie wyboru. Już teraz wypowiadała się rozsądnie, mądrze, chociaż Bella mogła domniemać, że w starciu z tym wszystkim nie poczułaby się najlepiej.
Nawet jeśli brzydziła się trucizn i uważała je za plugastwo, to powinna posiadać podstawową wiedzę, bo być może będzie któregoś dnia jedyną sobą, która objawi trzeźwość umysłu w chwili otrucia. Nie musiała ich warzyć. Bellę swego czasu po prostu fascynowały, więc je tworzyła jako alchemik, który chce spróbować wszystkiego. Nie zamierzała nikogo nimi krzywdzić, ale ta wiedza i próby dobrze współgrały z pracą medyka, toksykologa, który musi podjąć decyzje w odpowiedniej chwili. Och, jakież to szczęście, że póki co nie musiała nikogo odtruwać. Potwierdziła tylko krótko, przelewając jednocześnie odpowiednią porcję do małej buteleczki, zamigotał w niej charakterystyczny błysk napoju. Odstawiła zamknięty flakon na stół i wysłuchała podekscytowanej adeptki. Kadzidła? Coś miłego załaskotało ją w klatce piersiowej. – Ależ z radością! Muszę ci zdradzić, że uwielbiam kadziła, mieszaj, proszę, chętnie poobserwuję. Tworzę też czasem kadzidła, choć o wiele więcej czasu spędzam przy miksturach – wyjawiła szczerze promienna. Uważnie przyglądała się, jak rudowłosa łączy ze sobą rozmaite zioła. Poniekąd ich magia powstawała dzięki wiedzy zaczerpniętej ze sztuki tworzenia eliksirów. To bardzo rozwijające. – Jest takie wonne, będzie się pięknie spalało. Czy masz już pomysł, co z nim uczynisz? Czy to tak tylko w ramach ćwiczenia? Planujesz zrobić jeszcze kolejne? – podpytała serdecznie i rozejrzała się po stanowisku. Pachniało łąką. – Pozwolisz, że wrócę jeszcze na chwilę do mojego kociołka. Zdaje się, że niektóre kawałki mojego ślazu potrzebują, by natychmiast je wykorzystać, zanim zmarnieją – wymówiła nieco zmartwiona, a kiedy faktycznie zajrzała do wspomnianej rośliny, okazało się, że listki ślazu nie posłużą już długo. – Zrobię szybko mieszankę antydepresyjną – wyjawiła. – Udaje mi się pobrać już dwie porcje tego eliksiru podczas jednego warzenia, popatrz, Livio. Nasze zdolności wspierają gwiazdy – wspomniała, mając nadzieję, że lady mogłaby zaczerpnąć dodatkowej wiedzy. Przesypała ślaz do parującego złotego naczynia, a następnie wydobyła z pojemniczka ampułkę z olejem migdałowym i gryfonią. Obydwa składniki umieściła w ciepłej wodzie. Cząstki wątroby smoka pachniały nieprzyjemnie, ale były konieczne do poprawnego przygotowania mieszanki. Na koniec dodała jeszcze łyżkę krwi rekina. Powinno wystarczyć.
Mieszanka antydepresyjna, st 25
Wymagane: trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
R: ślaz, gryfonia, olej migdałowy
Z: smocza wątroba, krew rekina
Wyznanie wcale nie zaskoczyło salamandry. Nie zareagowała oburzeniem, również nie żadnym smutkiem czy rozczarowaniem. Jedynie rozbłysły charakterystycznie te zielone oczy, a w głowie nagle rozlały się, jak po wielkim płótnie, pomysły i możliwe kreacje. Bo jeśli coś potrzebowało drogi, to należało ją stworzyć. – Troską tylko większą obejmowałyby ciebie moje płomyki, gdybyś duszę zaprzedała wyłącznie sprawom nauki, Livio Abbott. To nic, co należałoby ukoronować chichotem, uwierz mi. My, damy, jesteśmy przecież perłami. Pomyśl tak o sobie, jak wiele piękna w sobie możesz odkryć, jak wiele talentów kryje się pod miedzianym warkoczem. I tańcz, och, tańcz! Jestem pewna, że nikt ci tego nie odbierze. To nie bijatyka, by spoglądano z dezaprobatą – wyjawiła w podekscytowaniu, jakby przez chwilę naprawdę była jeszcze Isabellą z domu Selwyn. Damą.
Livia wydawała się Belli taka bez skazy, lekka, idealna, dziewczęca, a jednocześnie przecież musiała być świadoma tego, ile zła dzieje się wokół, że przyszło jej dorastać i wchodzić w najważniejszy etap w czasach, gdy krew lała się po rodzimych ziemiach i daleko poza nimi. To nie przeminie za chwilę, czy za dwie. Być może za jakiś czas poświęci się warzelnictwu dla zakonu i sojuszników, jej mikstury będą leczyć i wzmacniać wojowników. Była potrzebna już teraz, bo brakowało im przecież alchemików, ale… czy można było jej odbierać tę przyjazną niewinność? Może nie będzie wyboru. Już teraz wypowiadała się rozsądnie, mądrze, chociaż Bella mogła domniemać, że w starciu z tym wszystkim nie poczułaby się najlepiej.
Nawet jeśli brzydziła się trucizn i uważała je za plugastwo, to powinna posiadać podstawową wiedzę, bo być może będzie któregoś dnia jedyną sobą, która objawi trzeźwość umysłu w chwili otrucia. Nie musiała ich warzyć. Bellę swego czasu po prostu fascynowały, więc je tworzyła jako alchemik, który chce spróbować wszystkiego. Nie zamierzała nikogo nimi krzywdzić, ale ta wiedza i próby dobrze współgrały z pracą medyka, toksykologa, który musi podjąć decyzje w odpowiedniej chwili. Och, jakież to szczęście, że póki co nie musiała nikogo odtruwać. Potwierdziła tylko krótko, przelewając jednocześnie odpowiednią porcję do małej buteleczki, zamigotał w niej charakterystyczny błysk napoju. Odstawiła zamknięty flakon na stół i wysłuchała podekscytowanej adeptki. Kadzidła? Coś miłego załaskotało ją w klatce piersiowej. – Ależ z radością! Muszę ci zdradzić, że uwielbiam kadziła, mieszaj, proszę, chętnie poobserwuję. Tworzę też czasem kadzidła, choć o wiele więcej czasu spędzam przy miksturach – wyjawiła szczerze promienna. Uważnie przyglądała się, jak rudowłosa łączy ze sobą rozmaite zioła. Poniekąd ich magia powstawała dzięki wiedzy zaczerpniętej ze sztuki tworzenia eliksirów. To bardzo rozwijające. – Jest takie wonne, będzie się pięknie spalało. Czy masz już pomysł, co z nim uczynisz? Czy to tak tylko w ramach ćwiczenia? Planujesz zrobić jeszcze kolejne? – podpytała serdecznie i rozejrzała się po stanowisku. Pachniało łąką. – Pozwolisz, że wrócę jeszcze na chwilę do mojego kociołka. Zdaje się, że niektóre kawałki mojego ślazu potrzebują, by natychmiast je wykorzystać, zanim zmarnieją – wymówiła nieco zmartwiona, a kiedy faktycznie zajrzała do wspomnianej rośliny, okazało się, że listki ślazu nie posłużą już długo. – Zrobię szybko mieszankę antydepresyjną – wyjawiła. – Udaje mi się pobrać już dwie porcje tego eliksiru podczas jednego warzenia, popatrz, Livio. Nasze zdolności wspierają gwiazdy – wspomniała, mając nadzieję, że lady mogłaby zaczerpnąć dodatkowej wiedzy. Przesypała ślaz do parującego złotego naczynia, a następnie wydobyła z pojemniczka ampułkę z olejem migdałowym i gryfonią. Obydwa składniki umieściła w ciepłej wodzie. Cząstki wątroby smoka pachniały nieprzyjemnie, ale były konieczne do poprawnego przygotowania mieszanki. Na koniec dodała jeszcze łyżkę krwi rekina. Powinno wystarczyć.
Mieszanka antydepresyjna, st 25
Wymagane: trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce.
R: ślaz, gryfonia, olej migdałowy
Z: smocza wątroba, krew rekina
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź