Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland
Miasteczko Blyth
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Miasteczko Blyth
Dopiero od osiemnastego wieku można było obserwować rozwój technologiczny i gospodarczy tej niewielkiej miejscowości. Dzięki nakierowaniu przemysłu na konstrukcję statków i wydobywanie węgla Blyth zaczęło cieszyć się prężnym rozwojem, jednak wojny mugolskie skutecznie pohamowały gwałtowną ewolucję miasta, spychając lokalne działalności w ramiona coraz częstszego bankructwa. Najżywszym miejscem w Blyth jest jego port. Znaleźć tu można handlarzy oferujących sól, ryby ze świeżego połowu, doskonałej jakości papier pochodzący ze Skandynawii, oraz wszelkie dobra z dalekich miejsc świata docierające do miejscowości na pokładach dobijających do portu statków.
Zima przyszła już w całej swojej okazałości. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Śnieg spadał, okalając połacią białego puchu wszystko wokół. Skrzypiał pod butami przy kolejnych krokach, które stawiała Justine, zbliżając się powoli ścieżką do miejsca w którym rozpoczynało się niewielkie miasteczko. Zrośnięte ze sobą dwa dęby były miejscem spotkania, które wyznaczyła na spotkanie z jej dzisiejszym towarzyszem. Nie znała dokładnie Volansa. Właściwie nie znała go w ogóle. Kojarzyła, ledwie trochę. Wiedziała, że był starszym bratem Billy'ego i wiedziała, że chce działać. Wszystkie informacje które posiadała o sojuszniku były wystarczające, by uznać go za odpowiednią osobę do zadania, którego zamierzała podjąć się dzisiaj. W dłoni trzymała miotłę i tak jak zawsze nie ruszała się z domu bez pasa z nakładakami w którym znajdowały się eliksiry: antidotum podstawowe i antidotum na powszechne trucizny, do tego marynowana narośl ze szczuroszczeta, smocza łza, maść z wodnej gwiazdy, złoty eliksir i wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, na wszelki wypadek jeszcze kameleon. Niezmiennie przy sobie miała broszkę z jednorożcem, czarną perłe, kryształ i pazur gryfa. Za każdym razem gotowa na wszystko, co miało ich spotkać. A przynajmniej miała nadzieję, że jest. Dzisiejsze spotkanie miało jeszcze jeden cel, chciała sprawdzić jak mężczyzna działał. Jakim był. Czy była w stanie mu zaufać. Bo o to ostatnie w ich czasach było najtrudniej. Oparła się plecami o korę drzewa, wsadzając dłonie w kieszenie szarego płaszcza. Jasne tęczówki przesuwały się po okolicy lustrując je uważnie, poszukający jakiegokolwiek zagrożenia, które mogłoby nawiedzić miasteczko jeszcze zanim podjęliby się wyznaczonego na dzisiaj zadania. Prawa ręka zaciskała się na różdżce wetkniętej w kieszeni. Jej własnej, która wspierała ją swoją mocą. Miałą też ze sobą drugą - tak na wszelki wypadek, gdyby znów ta wypadła jej z dłoni tak bezsensownie i bzdurnie. Gdyby potrzebowała umknąć korzystając z teleportacji, musiała mieć jakieś zastępstwo pod ręką.
W końcu sylwetka zamajaczyła na horyzoncie zbliżając się w jej kierunku. Nie czekała długo, prawdopodobnie czekała chwilę, bo sama zjawiła się sporo przed czasem. Jasne spojrzenie zawisło na mężczyźnie kiedy stawiał ku niej kroki. Nie zmieniła dzisiaj twarzy, nie zmieniła też kolorów włosów. Wyglądała niemal jak na listach. Niemal, bo jej żywa wersja była widocznie mizerniejsza, nadal z zapadniętymi policzkami, nadal zbyt chuda. Niepozornie krucha.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zima miała w sobie coś magicznego. Warstwa białego puchu potrafiła stworzyć niemalże z każdego miasta świąteczną kartkę, pozornie przykrywając wszystkie ludzkie nieszczęścia. Poprawić wizerunek opustoszałych sklepów i lokali, porzuconych nie tylko przez klientów, lecz również przez swoich właścicieli. To było niczym miejsce urzędowania ducha dawnych świąt i ducha obecnych świąt z Opowieści Wigilijnej.
Święta spędził w towarzystwie panny Beckett, pozostałych osób zgromadzonych w warsztacie oraz z własną rodziną dzień później. Za kilka dni skończy się grudzień, a tym samym obecny rok. Może ten kolejny przyniesie wiele bardzo potrzebnych zmian.
W jednym z tych ostatnich grudniowych dni pewne rzeczy też miały ulec zmianie w jego życiu. Bycie cierpliwym w końcu opłaciło się i nadarzyła się okazja do tego, by mógł zacząć działać w słusznej sprawie.
Ochoczo zmierzał na miejsce umówionego spotkania, którym były dwa zrośnięte ze sobą dęby. Również pod wpływem jego ciężkich kroków śnieg trzeszczał pod podeszwami noszonych przez niego butów. Nie znał osoby, z którą miał się spotkać pod tym drzewem. Wiedział tylko jak mniej więcej wygląda, to jak ma na imię i że razem z jego bratem należy do Zakonu Feniksa. Organizacji, do której oficjalnie chciał należeć.
Powiedziano mu, żeby zabrał ze sobą miotłę. Tak też zrobił, opierając trzonek tego środka transportu na lewym ramieniu. Spakował też jedyny kryształ, jaki posiadał. Na czarną godzinę. Nie było to imponujące wyposażenie, jednak będzie musiało wystarczyć.
Zaufanie również dla niego miało niebagatelne znaczenie. Swojemu bratu ufał bezgranicznie. Wobec kobiety, która miała na niego czekać, zamierzał stosować zasadę ograniczonego zaufania. Dotarłszy na miejsce, wypatrzył ją opartą o drzewo. Instynktownie sięgnął prawą dłonią do kieszeni, zaciskając palce na rączce różdżki.
— Witaj. Wybacz, że musiałaś tyle na mnie czekać. Przygotowałem przepyszny panierowany kotlet ze szczura z warzywami oraz zupę z wody morskiej i zgniłych jaj. Idziemy? — Skierował do niej te słowa, będące dosyć specyficzne hasło, które podał mu brat. Gdyby chodziło o prawdziwy posiłek, wypowiedziane przez niego słowa byłyby nad wyraz adekwatne. Stojąca przed nim kobieta wyglądała jak cień człowieka.
Święta spędził w towarzystwie panny Beckett, pozostałych osób zgromadzonych w warsztacie oraz z własną rodziną dzień później. Za kilka dni skończy się grudzień, a tym samym obecny rok. Może ten kolejny przyniesie wiele bardzo potrzebnych zmian.
W jednym z tych ostatnich grudniowych dni pewne rzeczy też miały ulec zmianie w jego życiu. Bycie cierpliwym w końcu opłaciło się i nadarzyła się okazja do tego, by mógł zacząć działać w słusznej sprawie.
Ochoczo zmierzał na miejsce umówionego spotkania, którym były dwa zrośnięte ze sobą dęby. Również pod wpływem jego ciężkich kroków śnieg trzeszczał pod podeszwami noszonych przez niego butów. Nie znał osoby, z którą miał się spotkać pod tym drzewem. Wiedział tylko jak mniej więcej wygląda, to jak ma na imię i że razem z jego bratem należy do Zakonu Feniksa. Organizacji, do której oficjalnie chciał należeć.
Powiedziano mu, żeby zabrał ze sobą miotłę. Tak też zrobił, opierając trzonek tego środka transportu na lewym ramieniu. Spakował też jedyny kryształ, jaki posiadał. Na czarną godzinę. Nie było to imponujące wyposażenie, jednak będzie musiało wystarczyć.
Zaufanie również dla niego miało niebagatelne znaczenie. Swojemu bratu ufał bezgranicznie. Wobec kobiety, która miała na niego czekać, zamierzał stosować zasadę ograniczonego zaufania. Dotarłszy na miejsce, wypatrzył ją opartą o drzewo. Instynktownie sięgnął prawą dłonią do kieszeni, zaciskając palce na rączce różdżki.
— Witaj. Wybacz, że musiałaś tyle na mnie czekać. Przygotowałem przepyszny panierowany kotlet ze szczura z warzywami oraz zupę z wody morskiej i zgniłych jaj. Idziemy? — Skierował do niej te słowa, będące dosyć specyficzne hasło, które podał mu brat. Gdyby chodziło o prawdziwy posiłek, wypowiedziane przez niego słowa byłyby nad wyraz adekwatne. Stojąca przed nim kobieta wyglądała jak cień człowieka.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Znajdowali się ledwie kilka minut od przekroczenia pierwszych domostw w niewielkim miasteczku. Zerkała w jego kierunku mając nadzieję, że nie spóźnili się i dane im będzie znaleźć jeszcze jakikolwiek trop. Na razie jednak ze spokojem oczekiwała na mężczyznę, który zbliżał się w jej kierunku.
- Mam nadzieję że wśród warzyw były marchewki. - odpowiedziała, zgodnie z kluczem który był jej częścią hasła. Po tym skinęła jedynie krótko głową i odbiła się plecami od kory drzewa, stawiając drugą nogę na ziemi. Z wizerunki który prezentowała podczas wigilii wigilii nie pozostało zbyt wiele. Na próżno było poszukiwać materiału sukni czy spódnicy, który plątałby się przy kostkach. Nogi zakrywał materiał widocznych spodni, których końcówki kończyły się w wysokich półbutach. Zwyczajowa standardowa koszula zmieniona została na golf, który zakrywał szpecący tatuaż. Wolała, żeby nikt go nie dostrzegł. Nie zależało jej na niepotrzebnej atencji. Nie potrzebowała jej właściwie wcale. Ale jej własna twarz zerkała na nią z plakatów, rozwieszonych w całym kraju. Na wierzch miała narzucony płaszcz w jasnej szarości, związany materiałowym paskiem na brzuchu. Nie miała dzisiaj szalika, spod kołnierza wystawał golf. A ona sama miała dłonie wciśnięte w kieszenie. Jasne spojrzenie nie dostrzegło żadnego niebezpieczeństwa na zewnątrz miasteczka. Teraz musieli zająć się tym, co działo się wewnątrz.
- Chodźmy. - zarządziła krótko, stawiając pierwsze kroki w kierunku centrum miasta. Przez krótką chwilę szli w milczeniu. Nawet tutaj było widać wpływy wojny. Powstrzymała westchnięcie, które wydobyło się z jej ust. - Raczej nie powinno być problemów, ale nie trać czujności. - wypowiedziała, przesuwając jasnymi tęczówkami po drodze przed nimi. - W Blyth znajduje się… - zaczęła, ale nagle zmarszczyła nos zatrzymując się jednocześnie. - Czujesz też? - zapytała, rozglądając się wokół, chcąc dostrzec z którego miejsca dochodzi do nich zapach, który otaczał ich coraz mocniej i dokładniej. Zmarszczka na czole jeszcze bardziej pogłębiła się. Pożar? Kolejny? Cóż, zdecydowanie był najłatwiejszy do wzniecenia i najtrudniejszy do opanowania. Musieli znaleźć go szybko, nim się rozprzestrzeni.
- Mam nadzieję że wśród warzyw były marchewki. - odpowiedziała, zgodnie z kluczem który był jej częścią hasła. Po tym skinęła jedynie krótko głową i odbiła się plecami od kory drzewa, stawiając drugą nogę na ziemi. Z wizerunki który prezentowała podczas wigilii wigilii nie pozostało zbyt wiele. Na próżno było poszukiwać materiału sukni czy spódnicy, który plątałby się przy kostkach. Nogi zakrywał materiał widocznych spodni, których końcówki kończyły się w wysokich półbutach. Zwyczajowa standardowa koszula zmieniona została na golf, który zakrywał szpecący tatuaż. Wolała, żeby nikt go nie dostrzegł. Nie zależało jej na niepotrzebnej atencji. Nie potrzebowała jej właściwie wcale. Ale jej własna twarz zerkała na nią z plakatów, rozwieszonych w całym kraju. Na wierzch miała narzucony płaszcz w jasnej szarości, związany materiałowym paskiem na brzuchu. Nie miała dzisiaj szalika, spod kołnierza wystawał golf. A ona sama miała dłonie wciśnięte w kieszenie. Jasne spojrzenie nie dostrzegło żadnego niebezpieczeństwa na zewnątrz miasteczka. Teraz musieli zająć się tym, co działo się wewnątrz.
- Chodźmy. - zarządziła krótko, stawiając pierwsze kroki w kierunku centrum miasta. Przez krótką chwilę szli w milczeniu. Nawet tutaj było widać wpływy wojny. Powstrzymała westchnięcie, które wydobyło się z jej ust. - Raczej nie powinno być problemów, ale nie trać czujności. - wypowiedziała, przesuwając jasnymi tęczówkami po drodze przed nimi. - W Blyth znajduje się… - zaczęła, ale nagle zmarszczyła nos zatrzymując się jednocześnie. - Czujesz też? - zapytała, rozglądając się wokół, chcąc dostrzec z którego miejsca dochodzi do nich zapach, który otaczał ich coraz mocniej i dokładniej. Zmarszczka na czole jeszcze bardziej pogłębiła się. Pożar? Kolejny? Cóż, zdecydowanie był najłatwiejszy do wzniecenia i najtrudniejszy do opanowania. Musieli znaleźć go szybko, nim się rozprzestrzeni.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Skinął głową po usłyszeniu drugiej części tego hasła. Oznaczało to, że być może ma do czynienia z właściwą osobą. Gorzej, jeśli w toku tego zadania okaże się, że jednak ma do czynienia z niewłaściwą osobą, która zdołała poznać to hasło. Jedno spotkanie u gronie wspólnych znajomych i wspólni znajomi to dobry początek. Liczył na to, że ich współpraca będzie owocna.
Ubiór towarzyszącej mu kobiety uznał za odpowiedni do zadania, które ich mogło czekać w tym dniu. Sam pod płaszczem miał wełniany sweter, nałożony na białą koszulę, zestawioną ze czarnymi spodniami. Ich nogawki również upchnął w cholewach skórzanych butów. Szyję osłaniał szalikiem, który podarowała mu panna Beckett.
Skinął głową i ruszył za tą kobietą, by od razu zrównać z nią krok. Może powinien coś powiedzieć tak, by przerwać tę stosunkowo niezręczną ciszę. Nie byli tutaj w celach towarzyskich. Niejedno już w ostatnim czasie widział, by być zdania, że ta cała wojna jest zła i że należało ją wreszcie zakończyć.
— Tak jest — Odrzekł jedynie, zachowując czujność i rozglądając się uważnie po otaczającej ich rozległej przestrzeni tak miasteczka.
— Znajduje się... co? — Instynktownie zapytał o znajdujący się w tym miasteczku obiekt lub rzecz. Stosunkowo szybko straciło to na znaczeniu, a on sam musiał powściągnąć swoją ciekawość. A to za sprawą nad wyraz dobrze znanego mu zapachu. W końcu jego podopiecznym bardzo często zdarzało się coś podpalić. Nieraz to nawet spalić. Dlatego tak dobrze znał zapach spalenizny. Teraz on nie wróżył nic dobrego. Nie było tutaj smoka i typowego dla tego gada ogromu zniszczeń.
— Czuję. Pośpieszmy się — Po tych słowach przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej odnaleźć źródło tego charakterystycznego zapachu. Po kilku chwilach oczom ukazał się płonący budynek, w którego wnętrzu, tuż przy oknie było uwięzionych dwoje ludzi. Bez skutecznie próbowali się wydostać, a co gorsza było widać, że ogień nad wyraz szybko się rozprzestrzenia. Instynktownie dobył różdżkę, wyciągając ją z kieszeni płaszcza i równocześnie rzucając swoją miotłę na ziemię. Teraz ona będzie trochę przeszkadzać.
— Otworzę drzwi na "trzy" i utoruję nam oraz im przejście w płomieniach — Zaproponował, spoglądając przelotnie na swoją towarzyszkę, która powinna chociaż w teorii zaakceptować ten prowizoryczny plan działania. Czuł, że powinien pokazać, że przede wszystkim jest w stanie współpracować i wykonywać pewne polecenia, choć tak naprawdę nie potrzebował czyjeś aprobaty do tego by zacząć działać i postępować słusznie.
Drzwi zostały przez niego otwarte na "dwa" i wycelował końcem różdżki w pobliskie płomienie, chcąc utorować w nich drogę ku uwięzionym we wnętrzu płonącego budynku ludzi, których zamierzali wydostać.
Rzucam na Subeo (ST 50) +18 OPCM
Ubiór towarzyszącej mu kobiety uznał za odpowiedni do zadania, które ich mogło czekać w tym dniu. Sam pod płaszczem miał wełniany sweter, nałożony na białą koszulę, zestawioną ze czarnymi spodniami. Ich nogawki również upchnął w cholewach skórzanych butów. Szyję osłaniał szalikiem, który podarowała mu panna Beckett.
Skinął głową i ruszył za tą kobietą, by od razu zrównać z nią krok. Może powinien coś powiedzieć tak, by przerwać tę stosunkowo niezręczną ciszę. Nie byli tutaj w celach towarzyskich. Niejedno już w ostatnim czasie widział, by być zdania, że ta cała wojna jest zła i że należało ją wreszcie zakończyć.
— Tak jest — Odrzekł jedynie, zachowując czujność i rozglądając się uważnie po otaczającej ich rozległej przestrzeni tak miasteczka.
— Znajduje się... co? — Instynktownie zapytał o znajdujący się w tym miasteczku obiekt lub rzecz. Stosunkowo szybko straciło to na znaczeniu, a on sam musiał powściągnąć swoją ciekawość. A to za sprawą nad wyraz dobrze znanego mu zapachu. W końcu jego podopiecznym bardzo często zdarzało się coś podpalić. Nieraz to nawet spalić. Dlatego tak dobrze znał zapach spalenizny. Teraz on nie wróżył nic dobrego. Nie było tutaj smoka i typowego dla tego gada ogromu zniszczeń.
— Czuję. Pośpieszmy się — Po tych słowach przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej odnaleźć źródło tego charakterystycznego zapachu. Po kilku chwilach oczom ukazał się płonący budynek, w którego wnętrzu, tuż przy oknie było uwięzionych dwoje ludzi. Bez skutecznie próbowali się wydostać, a co gorsza było widać, że ogień nad wyraz szybko się rozprzestrzenia. Instynktownie dobył różdżkę, wyciągając ją z kieszeni płaszcza i równocześnie rzucając swoją miotłę na ziemię. Teraz ona będzie trochę przeszkadzać.
— Otworzę drzwi na "trzy" i utoruję nam oraz im przejście w płomieniach — Zaproponował, spoglądając przelotnie na swoją towarzyszkę, która powinna chociaż w teorii zaakceptować ten prowizoryczny plan działania. Czuł, że powinien pokazać, że przede wszystkim jest w stanie współpracować i wykonywać pewne polecenia, choć tak naprawdę nie potrzebował czyjeś aprobaty do tego by zacząć działać i postępować słusznie.
Drzwi zostały przez niego otwarte na "dwa" i wycelował końcem różdżki w pobliskie płomienie, chcąc utorować w nich drogę ku uwięzionym we wnętrzu płonącego budynku ludzi, których zamierzali wydostać.
Rzucam na Subeo (ST 50) +18 OPCM
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Prosty klucz miał im pozwolić na upewnienie się co do własnych tożsamości. Co prawda istniało niebezpieczeństwo, któremu w tym wypadku jeszcze nie dało się inaczej zapobiec. Ktoś mógł go przejąć. Może gdyby wiedziała, że spotka się z nim wcześniej, nie istniałaby potrzeba tworzenia takiego hasła, mogłaby zapytać o coś, co zdarzyło się tego dnia. Ale tego nie było już większego sensu zmieniać.
Ubranie, które na sobie miała, właściwie nie różniło się od tego, co nosiła normalnie. W teren przeważnie zakładała spodnie, były one po prostu bardziej… funkcjonalne. Nie wiedziała, co mogło ją spotkać, ale wolała, nie paść ofiarą zaklęcia lewitującego za kostkę, kiedy ma na sobie spódnicę. Te zakładała, kiedy wiedział, ze może sobie na to pozwolić. W domu, kiedy wychodzili gdzieś i pozornie nie istniała groźba nadchodzącej walki.
Cisza między nimi nie była dla niej niezręczna. Być może dlatego, że nauczyła się w niej trwać przebywając z w towarzystwie tak wielu aurorów, którzy woleli działać, niż mówić i zapełniać ją ciszą. A może zwyczajnie sama nie czuła potrzeby by wypychać ją rozmową o niczym. Może wcześniej, by spróbowała, dzisiaj była inna.
Ruszyła, zagłębiając się z Volansem coraz mocniej w miasteczko, otwierając usta, żeby wyjaśnić po co tak właściwie zawołała go dzisiaj tutaj ze sobą. Ale zanim przeszła do meritum sprawy, jej własne kroki ustały, a nos zmarszczył się, jasne spojrzenie przesunęło się wokół wypatrując dymu unoszącego się nad którym z domostw. Bo jeśli była spalenizna, skąd musiał też unosić się dym. I gdzieś musiał być, albo nadal był ogień.
- Tam. - uniosła rękę, wskazując kierunek kiedy w końcu jej oczy odnalazły miejsce do którego powinni dotrzeć jak najszybciej. Przyspieszyła też kroku, ale zaraz szybszy krok, przemienił się w trucht, kiedy nie nadążała za nim krótszymi nogami z których ostatnio śmiał się Alex. Zatrzymała się, lustrując zastaną sytuacje. Nie było dobrze. Ogień zaczynał się już rozprzestrzenić coraz mocniej. Uniosła dłoń żeby zwrócić uwagę osób, znajdujących się w środku.
- Zaraz otworzymy drzwi. Bądźcie gotowi! - krzyknęła, jednocześnie gestykulując, mając nadzieję, że zrozumieją cokolwiek. Przesunęła się. - Jestem gotowa. - zgodziła się ustawiając się w odpowiednim miejscu. Tak, żeby mogła działać, zaraz gdy tylko drzwi zostaną otwarte. Ale otwarcie drzwi na dwa ją zaskoczyło. - Nebula exstiguere. - krzyknęła kiedy zaklęcie mężczyzny się powiodło, chcąc od razu zacząć gasić pożar. - Miało być na trzy. - przypomniała mu tylko.
Ubranie, które na sobie miała, właściwie nie różniło się od tego, co nosiła normalnie. W teren przeważnie zakładała spodnie, były one po prostu bardziej… funkcjonalne. Nie wiedziała, co mogło ją spotkać, ale wolała, nie paść ofiarą zaklęcia lewitującego za kostkę, kiedy ma na sobie spódnicę. Te zakładała, kiedy wiedział, ze może sobie na to pozwolić. W domu, kiedy wychodzili gdzieś i pozornie nie istniała groźba nadchodzącej walki.
Cisza między nimi nie była dla niej niezręczna. Być może dlatego, że nauczyła się w niej trwać przebywając z w towarzystwie tak wielu aurorów, którzy woleli działać, niż mówić i zapełniać ją ciszą. A może zwyczajnie sama nie czuła potrzeby by wypychać ją rozmową o niczym. Może wcześniej, by spróbowała, dzisiaj była inna.
Ruszyła, zagłębiając się z Volansem coraz mocniej w miasteczko, otwierając usta, żeby wyjaśnić po co tak właściwie zawołała go dzisiaj tutaj ze sobą. Ale zanim przeszła do meritum sprawy, jej własne kroki ustały, a nos zmarszczył się, jasne spojrzenie przesunęło się wokół wypatrując dymu unoszącego się nad którym z domostw. Bo jeśli była spalenizna, skąd musiał też unosić się dym. I gdzieś musiał być, albo nadal był ogień.
- Tam. - uniosła rękę, wskazując kierunek kiedy w końcu jej oczy odnalazły miejsce do którego powinni dotrzeć jak najszybciej. Przyspieszyła też kroku, ale zaraz szybszy krok, przemienił się w trucht, kiedy nie nadążała za nim krótszymi nogami z których ostatnio śmiał się Alex. Zatrzymała się, lustrując zastaną sytuacje. Nie było dobrze. Ogień zaczynał się już rozprzestrzenić coraz mocniej. Uniosła dłoń żeby zwrócić uwagę osób, znajdujących się w środku.
- Zaraz otworzymy drzwi. Bądźcie gotowi! - krzyknęła, jednocześnie gestykulując, mając nadzieję, że zrozumieją cokolwiek. Przesunęła się. - Jestem gotowa. - zgodziła się ustawiając się w odpowiednim miejscu. Tak, żeby mogła działać, zaraz gdy tylko drzwi zostaną otwarte. Ale otwarcie drzwi na dwa ją zaskoczyło. - Nebula exstiguere. - krzyknęła kiedy zaklęcie mężczyzny się powiodło, chcąc od razu zacząć gasić pożar. - Miało być na trzy. - przypomniała mu tylko.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
On również wolał wolał czyny od słów. Rozmowa jednak ułatwia zapoznanie się i pozwala nawiązać jakąś nić porozumienia oraz zwiększa szanse na owocną współpracę. Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli to i może będzie czas na rozmowę, zwłaszcza o tym, co miało miejsce, co udało się im osiągnąć lub o tym, że odnieśli porażkę. Na pewno będzie chciał dowiedzieć się, co Justine miała na myśli.
Wypatrzenie płonącego budynku nie należało do trudnych zadań. Spoglądał w tym samym kierunku, który dodatkowo wskazywała Justine. W normalnej sytuacji nie przyśpieszyłby kroku na tyle albo nawet nie puścił się do biegu, by ktoś nie mógł za nim nadążyć. Jednak czas ich naglił i opieszałość mogła kosztować ich czyjeś życie.
Ostrzeżenie tych ludzi było rozsądnym posunięciem. Sam by tak postąpił. Może to ułatwić im współpracę, podczas próby wydostania z płonącego domu. Czarodzieje? Mugole? Charłacy? Czarodzieje najpewniej poradziliby sobie z szalejącym ogniem, o ile mieliby różdżki przy sobie. Charłacy i mugole byliby bezbronni i wyłącznie zdani na innych.
Kobieta wypowiedziała inkantację odpowiedniego zaklęcia, która nie zadziała tak jak powinno. Z końca różdżki stojącej obok niego czarownicy zaczęła się wydobywać się gęsta i fioletowa chmura. Uznał to za bardzo zadowalające w obecnej, jakże trudnej do opanowania sytuacji.
— Dobra robota. Idę po nich — Zakomunikował. Jakoś tak łatwiej będzie mu wejść do płonącego budynku z myślą, że to zaklęcie zadziałało i lada moment będą mieć te płomienie pod kontrolą. Zwiększało to szanse na bezpieczne wyprowadzenie ze zgliszczy właścicieli domu.
— Wyciągnę was stąd! — Zakrzyknął do nich, kiedy machnął ręką w celu ponownego przykucia ich uwagi. — Było na dwa. Czas nagli. Wchodzę. Amicus Igni! — Odetchnął głębiej, po czym wycelował w siebie różdżką i wypowiedział formułę tego zaklęcia. Liczył na to, że zadziała.
Oparzenia i kontakt ze smoczym ogniem był wpisany w jego zawód, jednak czasem dobrze było trochę o siebie zadbać i oszczędzić sobie rozległych, bolesnych poparzeń. Blizny były jego najmniejszym zmartwieniem, tak jak nadpalone ubranie.
Wąski przesmyk, który utorował im za pomocą magii być może będzie wystarczyć, jeżeli to zaklęcie się nie powiodło. Bez względu na wszystko będzie czuć na sobie gorąco bijące z trawionego przez ogień otoczenia, dym i płomienie będą utrudniać mu widoczność oraz sam dym będzie wdzierać mu się do płuc. Dlatego zasłonił nos i usta szalikiem od Trixie, tworząc z niego prowizoryczną maskę. I wszedł do środka, zmierzając ku uwięzionym ludziom.
— Gdy powiem, położysz rękę na moim barku. Pan zrobi to samo wobec pani. Amicus Igni — Poinstruował ich. Przejście było wąskie i chciał mieć to pod kontrolą oraz mieć pewność, że ludzie, których ratował, nie rozbiegną się. Dla pewności zamierzał rzucić i na nich to zaklęcie. Ruszył do wyjścia, gdy kobieta chwyciła go za bark, będąc trzymaną w ten sposób przez mężczyznę. Oby tylko ten budynek nie zwalił się im na głowy.
Rzucam 3k100 na Amicus Igni (ST 70) + 18 OPCM (jedno na siebie i dwa na ludzi uwięzionych w płomieniach)
Wypatrzenie płonącego budynku nie należało do trudnych zadań. Spoglądał w tym samym kierunku, który dodatkowo wskazywała Justine. W normalnej sytuacji nie przyśpieszyłby kroku na tyle albo nawet nie puścił się do biegu, by ktoś nie mógł za nim nadążyć. Jednak czas ich naglił i opieszałość mogła kosztować ich czyjeś życie.
Ostrzeżenie tych ludzi było rozsądnym posunięciem. Sam by tak postąpił. Może to ułatwić im współpracę, podczas próby wydostania z płonącego domu. Czarodzieje? Mugole? Charłacy? Czarodzieje najpewniej poradziliby sobie z szalejącym ogniem, o ile mieliby różdżki przy sobie. Charłacy i mugole byliby bezbronni i wyłącznie zdani na innych.
Kobieta wypowiedziała inkantację odpowiedniego zaklęcia, która nie zadziała tak jak powinno. Z końca różdżki stojącej obok niego czarownicy zaczęła się wydobywać się gęsta i fioletowa chmura. Uznał to za bardzo zadowalające w obecnej, jakże trudnej do opanowania sytuacji.
— Dobra robota. Idę po nich — Zakomunikował. Jakoś tak łatwiej będzie mu wejść do płonącego budynku z myślą, że to zaklęcie zadziałało i lada moment będą mieć te płomienie pod kontrolą. Zwiększało to szanse na bezpieczne wyprowadzenie ze zgliszczy właścicieli domu.
— Wyciągnę was stąd! — Zakrzyknął do nich, kiedy machnął ręką w celu ponownego przykucia ich uwagi. — Było na dwa. Czas nagli. Wchodzę. Amicus Igni! — Odetchnął głębiej, po czym wycelował w siebie różdżką i wypowiedział formułę tego zaklęcia. Liczył na to, że zadziała.
Oparzenia i kontakt ze smoczym ogniem był wpisany w jego zawód, jednak czasem dobrze było trochę o siebie zadbać i oszczędzić sobie rozległych, bolesnych poparzeń. Blizny były jego najmniejszym zmartwieniem, tak jak nadpalone ubranie.
Wąski przesmyk, który utorował im za pomocą magii być może będzie wystarczyć, jeżeli to zaklęcie się nie powiodło. Bez względu na wszystko będzie czuć na sobie gorąco bijące z trawionego przez ogień otoczenia, dym i płomienie będą utrudniać mu widoczność oraz sam dym będzie wdzierać mu się do płuc. Dlatego zasłonił nos i usta szalikiem od Trixie, tworząc z niego prowizoryczną maskę. I wszedł do środka, zmierzając ku uwięzionym ludziom.
— Gdy powiem, położysz rękę na moim barku. Pan zrobi to samo wobec pani. Amicus Igni — Poinstruował ich. Przejście było wąskie i chciał mieć to pod kontrolą oraz mieć pewność, że ludzie, których ratował, nie rozbiegną się. Dla pewności zamierzał rzucić i na nich to zaklęcie. Ruszył do wyjścia, gdy kobieta chwyciła go za bark, będąc trzymaną w ten sposób przez mężczyznę. Oby tylko ten budynek nie zwalił się im na głowy.
Rzucam 3k100 na Amicus Igni (ST 70) + 18 OPCM (jedno na siebie i dwa na ludzi uwięzionych w płomieniach)
Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 13.07.21 0:04, w całości zmieniany 1 raz
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94, 19, 61
'k100' : 94, 19, 61
Jeszcze nie tak dawno temu, razem z Steviem wpadli na palący się budynek. W innym miejsce o innym czasie i porze. I może zdarzało się to regularnie, ale sądziła, że było to dość niezwykłe zrządzenie, jak na jeden miesiąc. Ale nie dobre - nie, z pewnością nie dobre. Mogło dość do samozapłonu, niedopilnowania kominka, ale ogień zdawał się zajmować właściwie cały dom. Na ten moment musieli poczekać. A właściwie nie poczekać, a pomóc uwięzionym ludziom i kiedy ci będą już cali i zdrowi zapytać ich, co tak właściwie się stało. Jej brew drgnęła, kiedy pochwała wydobyła się z ust Volansa, ale zamiast coś powiedzieć jedynie skinęła głową na stwierdzenie. Mogła go ubezpieczać z zewnątrz, nie widziała ku temu żadnych przeszkód.
Czasem działała zanim pomyślała, czasem też mówiła, zanim przemyślała co ma powiedzieć. Ale kiedy powstawał plan, trzymała się go. Odpuszczała dopiero, kiedy wszystko szło w trzy diabły. Zaskoczył ją, otwierając drzwi na dwa. To niewiele, a jednocześnie dużo. Szybsze otwarcie drzwi opóźniło jej reakcję. Sprawiło, że nie była gotowa. Nie zareagowała od razu, a ciepłe powietrze dmuchnęło im w twarz zanim uniosła różdżkę. Mogłaby je wyprzedzić, gdyby działał zgodnie. Jego odpowiedź tylko ją irytowała. Co mu dał, naglący czas, kiedy nie pozwolił na właściwą reakcję, zaburzył działanie, przygotowanie. Szczęśliwie dla nich, jej różdżka usłuchała rozkazu rozlewając gęstą fioletową mgłę. Otaczając nią wejście, razem z Volansem i jednostkami które znajdowały się w środku. Została na zewnątrz, po raz kolejny rzucając zaklęcie, które pomknęło okalający budynek, przygaszając rozszalały żywioł w momencie w którym Volan wychodził z mieszkańcami na zewnątrz. Wątpiła, żeby dało się coś jeszcze z niego uratować. Splone deski, wszystko co było w środku. Naruszona konstrukcja zdawała się mocno niepewna. - Coś wam jest? - zapytała najpierw uratowanych, to po nich przejeżdżając spojrzeniem. Chcąc poznać ich stan. Kiedy skończyła pierwszy rekonesans spojrzała na niego. - Wystarczyło policzyć szybciej, Moore. - tak, nie zamierzała tego odpuścić. - Nie kwestia, że otworzyłeś wcześniej drzwi, tylko mnie zaskoczyłeś.- mruknęła tłumacząc od razu, podchodząc do kobiety, dostrzegając zwęglony kawałek ubrania na ręce. I poparzenia. Nie zyskali, a nawet wiele mogli stracić. - Pokaż. - poleciła kobiecie krótko, łapiąc ją łagodnie, by nie dotknąć oparzeń i obejrzeć ranę. - Cauma Sanavi Maxima. - mamrotała, przyciskając różdżkę do przedramienia, rzucając zaklęcia raz po razie, chcąc dać jej chociaż chwilę wytchnienia.
- Co się stało? Wiecie? - zapytała, kierując słowa do obojga, nie podnosząc spojrzenia, ale oczekując odpowiedzi. Może wiedzieli cokolwiek, co się stało i dlaczego. A może rzeczywiście, pożar był jedynie wynikiem nieuwagi.
st 50, stat 13
Czasem działała zanim pomyślała, czasem też mówiła, zanim przemyślała co ma powiedzieć. Ale kiedy powstawał plan, trzymała się go. Odpuszczała dopiero, kiedy wszystko szło w trzy diabły. Zaskoczył ją, otwierając drzwi na dwa. To niewiele, a jednocześnie dużo. Szybsze otwarcie drzwi opóźniło jej reakcję. Sprawiło, że nie była gotowa. Nie zareagowała od razu, a ciepłe powietrze dmuchnęło im w twarz zanim uniosła różdżkę. Mogłaby je wyprzedzić, gdyby działał zgodnie. Jego odpowiedź tylko ją irytowała. Co mu dał, naglący czas, kiedy nie pozwolił na właściwą reakcję, zaburzył działanie, przygotowanie. Szczęśliwie dla nich, jej różdżka usłuchała rozkazu rozlewając gęstą fioletową mgłę. Otaczając nią wejście, razem z Volansem i jednostkami które znajdowały się w środku. Została na zewnątrz, po raz kolejny rzucając zaklęcie, które pomknęło okalający budynek, przygaszając rozszalały żywioł w momencie w którym Volan wychodził z mieszkańcami na zewnątrz. Wątpiła, żeby dało się coś jeszcze z niego uratować. Splone deski, wszystko co było w środku. Naruszona konstrukcja zdawała się mocno niepewna. - Coś wam jest? - zapytała najpierw uratowanych, to po nich przejeżdżając spojrzeniem. Chcąc poznać ich stan. Kiedy skończyła pierwszy rekonesans spojrzała na niego. - Wystarczyło policzyć szybciej, Moore. - tak, nie zamierzała tego odpuścić. - Nie kwestia, że otworzyłeś wcześniej drzwi, tylko mnie zaskoczyłeś.- mruknęła tłumacząc od razu, podchodząc do kobiety, dostrzegając zwęglony kawałek ubrania na ręce. I poparzenia. Nie zyskali, a nawet wiele mogli stracić. - Pokaż. - poleciła kobiecie krótko, łapiąc ją łagodnie, by nie dotknąć oparzeń i obejrzeć ranę. - Cauma Sanavi Maxima. - mamrotała, przyciskając różdżkę do przedramienia, rzucając zaklęcia raz po razie, chcąc dać jej chociaż chwilę wytchnienia.
- Co się stało? Wiecie? - zapytała, kierując słowa do obojga, nie podnosząc spojrzenia, ale oczekując odpowiedzi. Może wiedzieli cokolwiek, co się stało i dlaczego. A może rzeczywiście, pożar był jedynie wynikiem nieuwagi.
st 50, stat 13
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 4, 4
--------------------------------
#3 'k100' : 54
--------------------------------
#4 'k8' : 5, 7, 7
--------------------------------
#5 'k100' : 31
--------------------------------
#6 'k8' : 2, 2, 5
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 4, 4
--------------------------------
#3 'k100' : 54
--------------------------------
#4 'k8' : 5, 7, 7
--------------------------------
#5 'k100' : 31
--------------------------------
#6 'k8' : 2, 2, 5
Gdy już będzie po wszystkim to sam chętnie dowie się co właściwie było przyczyną tego pożaru. Szczerze współczuł tym ludziom. Nie dość, że ich życiu groziło niebezpieczeństwo to jeszcze ogień skutecznie niszczył ich dobytek i nieubłaganie pozbawiał ich dachu nad głową. Wśród zgliszczy nie dało się mieszkać. Miał miał nadzieję, że ci ludzie mają dokąd się udać na czas odbudowy tego domu.
Szczerze im współczuł utraty części lub całości dorobku życia, konieczności przeniesienia się do kogoś i jeszcze bardziej niepewnej sytuacji w nadchodzącym nowym roku. Oby on był on lepszy od tego obecnego, niemalże poprzedniego. Najważniejsze, że mieli szansę przeżyć. W końcu przybyli im na ratunek. Wszystkie obrażenia można było wyleczyć.
Wychodził z założenia, że nawet najlepszy plan musi być elastyczny. W myśl tej zasady starał się dopasowywać swoje działania do okoliczności. Nie zwykł się poddawać. Z każdej sytuacji było wyjście, trzeba było tylko je znaleźć. Życie jeszcze nie zmusiło go do zweryfikowanie swoich poglądów poprzez postawienie go w faktycznej sytuacji bez wyjścia.
Szybsze niż planowane otwarcie drzwi, będące pewnym nagięciem zasad było doskonałym sposobem na sprawdzenie czasu reakcji ubezpieczającej go kobiety i jej zdolności do adaptacji. Nie zareagowała od razu, choć powinna być w pełnej gotowości do działania. Na drugi raz będzie musiał mieć to na uwadze.
Niby rzucił na siebie zaklęcie chroniące go przed płomieniami, wywołujące jedynie przyjemne uczucie łaskotania a Justine skutecznie wygaszała pożar, nadal odczuwał to gorąco, gryzący dym i strawiona przez rozszalały żywioł była zagrożeniem dla niego i ratowanych przez niego ludzi. W takiej sytuacji Tonks musiałaby ich wyciągać.
Wyszedł stamtąd z twarzą lśniącą od potu, częściowo poczernioną od sadzy. Czuł też stosowną suchość w ustach. Odsłonił twarz, odruchowo wykorzystując ów szalik do otarcia twarzy z potu i sadzy. Nie był to właściwy sposób obchodzenia się z prezentem od bliskiej mu osoby, lecz doprowadzeniem go do stanu używalności zajmie się później. Odetchnął parę razy głębiej, uspokajając przyśpieszony oddech. Serce biło mu jak szalone. Wszak wchodził tam z dusza na ramieniu. Nieczęsto ratował ludzi z płomieni. Właściwie wcale.
— Moja żona została poparzona, potrzebuje pomocy — Pierwszy zabrał głos mężczyzna, któremu nic nie dolegało. Oboje byli wyraźnie przerażeni tym wszystkim, choć teraz nic już nie groziło.
— Tak już mam, że czasem kogoś zaskakuję — Wychrypiał cicho, starając się rozładować trochę atmosferę i odwrócić to w żart. Nie wydawał się tym przejmować. Dokonali tego.
— Przez długi czas dawaliśmy schronienie niezarejestrowanym czarodziejom mugolskiego pochodzenia... o czym dowiedzieli się szmalcownicy i podłożyli ogień. Gdyby nie wy, gdybyście nie przybyli w samą porę... moja żona i ja stracilibyśmy życie. Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobiliście. Proszę, odwiedźcie nas za jakiś czas — Zwrócił się do nich mąż kobiety. Opowiedział o wszystkim, pozwalając odpoczywać swojej żonie, która najgorzej to zniosła to wszystko. Brzmiał szczerze. Nie miał odwagi prosić ich o więcej. Poza jedną rzeczą. Było to wykonalne.
— Justine, możemy porozmawiać? — Zapytał poważnie swojej towarzyszki. Zaniepokoiło go to wspomnienie o szmalcownikach, którzy postanowili pozbawić w ten sposób życia tych ludzi. Uważał, że ta rodzina powinna się przenieść. A najlepiej trafić do Oazy.
Szczerze im współczuł utraty części lub całości dorobku życia, konieczności przeniesienia się do kogoś i jeszcze bardziej niepewnej sytuacji w nadchodzącym nowym roku. Oby on był on lepszy od tego obecnego, niemalże poprzedniego. Najważniejsze, że mieli szansę przeżyć. W końcu przybyli im na ratunek. Wszystkie obrażenia można było wyleczyć.
Wychodził z założenia, że nawet najlepszy plan musi być elastyczny. W myśl tej zasady starał się dopasowywać swoje działania do okoliczności. Nie zwykł się poddawać. Z każdej sytuacji było wyjście, trzeba było tylko je znaleźć. Życie jeszcze nie zmusiło go do zweryfikowanie swoich poglądów poprzez postawienie go w faktycznej sytuacji bez wyjścia.
Szybsze niż planowane otwarcie drzwi, będące pewnym nagięciem zasad było doskonałym sposobem na sprawdzenie czasu reakcji ubezpieczającej go kobiety i jej zdolności do adaptacji. Nie zareagowała od razu, choć powinna być w pełnej gotowości do działania. Na drugi raz będzie musiał mieć to na uwadze.
Niby rzucił na siebie zaklęcie chroniące go przed płomieniami, wywołujące jedynie przyjemne uczucie łaskotania a Justine skutecznie wygaszała pożar, nadal odczuwał to gorąco, gryzący dym i strawiona przez rozszalały żywioł była zagrożeniem dla niego i ratowanych przez niego ludzi. W takiej sytuacji Tonks musiałaby ich wyciągać.
Wyszedł stamtąd z twarzą lśniącą od potu, częściowo poczernioną od sadzy. Czuł też stosowną suchość w ustach. Odsłonił twarz, odruchowo wykorzystując ów szalik do otarcia twarzy z potu i sadzy. Nie był to właściwy sposób obchodzenia się z prezentem od bliskiej mu osoby, lecz doprowadzeniem go do stanu używalności zajmie się później. Odetchnął parę razy głębiej, uspokajając przyśpieszony oddech. Serce biło mu jak szalone. Wszak wchodził tam z dusza na ramieniu. Nieczęsto ratował ludzi z płomieni. Właściwie wcale.
— Moja żona została poparzona, potrzebuje pomocy — Pierwszy zabrał głos mężczyzna, któremu nic nie dolegało. Oboje byli wyraźnie przerażeni tym wszystkim, choć teraz nic już nie groziło.
— Tak już mam, że czasem kogoś zaskakuję — Wychrypiał cicho, starając się rozładować trochę atmosferę i odwrócić to w żart. Nie wydawał się tym przejmować. Dokonali tego.
— Przez długi czas dawaliśmy schronienie niezarejestrowanym czarodziejom mugolskiego pochodzenia... o czym dowiedzieli się szmalcownicy i podłożyli ogień. Gdyby nie wy, gdybyście nie przybyli w samą porę... moja żona i ja stracilibyśmy życie. Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobiliście. Proszę, odwiedźcie nas za jakiś czas — Zwrócił się do nich mąż kobiety. Opowiedział o wszystkim, pozwalając odpoczywać swojej żonie, która najgorzej to zniosła to wszystko. Brzmiał szczerze. Nie miał odwagi prosić ich o więcej. Poza jedną rzeczą. Było to wykonalne.
— Justine, możemy porozmawiać? — Zapytał poważnie swojej towarzyszki. Zaniepokoiło go to wspomnienie o szmalcownikach, którzy postanowili pozbawić w ten sposób życia tych ludzi. Uważał, że ta rodzina powinna się przenieść. A najlepiej trafić do Oazy.
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miała problemów z dostosowywaniem się do działań innych. Nie miała też problemów z dostosowywaniem się do poleceń. Nie miała problemów z proponowaniem rozwiązań, czy tworzeniem całego planu. Teraz, po wielu miesiącach spędzonych na walce, po przejściu większej części kursu aurorskiego wiedziała już więcej. Zetknęła się już z niejednym. Wcześniej, jeszcze nie tak dawno temu z jakiegoś powodu zasilała szeregi Gwardii. Ale bardzo szybko nauczyła się też, że zmiana tak błaha, kompletnie niepotrzebna, wynikająca z niczego mogła doprowadzić do tragedii. Nauczyła się działać wspólnie, choć wcześniej wyrywała się niepotrzebnie. W końcu zapanowała nad swoją własną naturą. Doświadczyła już swojego, mógłby ktoś powiedzieć. Ale ona podczas Próby przysięgała walczyć do ostatniej kropli krwi i wiedziała, że nie przestanie. Zdobyte doświadczenie pozwoliło jej też ocenić, pewne rzeczy, przemyślenia na razie zachowała jednak dla siebie.
Działała, jednocześnie obserwując sojusznika Zakonu Feniksa. Była w gotowości, posiadła na tyle wysokie umiejętności, by być w stanie już względnie im zawierzać. Szybsze niż zapowiedzenia otworzenie drzwi, było niepotrzebne. Wiedziała o tym i była przekonana. Jej reakcja, zaburzona - choć jedynie o krótki ułamek czasu - nie wpłynęła dzisiaj na rozwój wydarzeń. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niewiele. Że nie stało się nic strasznego. Ale ona wyciągała już własne wnioski. Volans, choć reagował poprawnie, pod presją czasu nie potrafił trzymać się planu, który sam stworzył. Zbyt wiele było zmiennych w kwestiach życia innych, żeby szafować nimi i zmieniać bez potrzeby ustalone plany.
Zajęła się oparzeniami kobiety. A kiedy Volans zwrócił się ku niej uniosła na niego jasne spojrzenie.
- Następnym razem, możesz kogoś zaskoczyć na śmierć. - odpowiedziała, przesuwając różdżką po skórze kobiety, wypowiadając po raz ostatni zaklęcie leczące. Obejrzała ją dokładniej, nie dostrzegając większych zranień. Jedna chwila, jedna zmiana, jeden błąd. Tak niewiele zawsze brakowało. I doświadczyła już wszystkiego.- Z czasem blizny się zagoją, ale postaraj się by przez najbliższe dni ich nie zabrudzić. - poleciła kobiecie unosząc rękę, żeby zacisnąć ją na jej niepoparzonym, drugim ramieniu. Przeniosła wzrok na mężczyznę słuchając wypowiedzianych przez niego słów.
- Macie się gdzie zatrzymać? - chciała wiedzieć. Jakaś rodzina, krewni, ktoś u kogo będą mogli zamieszkać. Miejsce, do którego teraz będę mogli pójść. Odsunęła się od kobiety, podchodząc w kierunku domu, wkładając ręce w kieszenie. Przesuwając spojrzeniem po zgliszczach.
- Rodzice Mary mieszkają w Cresswell, pójdziemy do nich. - zakomunikował mężczyzna odpowiadając na pytanie Justine. - Złota Zatoka, odwiedzicie nas? - zapytała kobieta z nadzieją, przesuwając spojrzeniem od Justine do Volansa.
Zamyśliła się na krótką chwilę, będzie musiała poinformować Maeve o tym, że na i na ziemiach Longbottomów natknęła się na szmalcowników. Wiedziała, że wie więcej w samym temacie i zbiera informacje. Może zaproponuje jej własną pomóc? Z panoszącymi się popaprańcami trzeba było coś w końcu zrobić. Kiedy w jej kierunku wypadło pytanie odciągnęła spojrzenie przenosząc wzrok na mężczyznę.
- Możemy. - powiedziała skupiając już całkiem na nim uwagę.
Działała, jednocześnie obserwując sojusznika Zakonu Feniksa. Była w gotowości, posiadła na tyle wysokie umiejętności, by być w stanie już względnie im zawierzać. Szybsze niż zapowiedzenia otworzenie drzwi, było niepotrzebne. Wiedziała o tym i była przekonana. Jej reakcja, zaburzona - choć jedynie o krótki ułamek czasu - nie wpłynęła dzisiaj na rozwój wydarzeń. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niewiele. Że nie stało się nic strasznego. Ale ona wyciągała już własne wnioski. Volans, choć reagował poprawnie, pod presją czasu nie potrafił trzymać się planu, który sam stworzył. Zbyt wiele było zmiennych w kwestiach życia innych, żeby szafować nimi i zmieniać bez potrzeby ustalone plany.
Zajęła się oparzeniami kobiety. A kiedy Volans zwrócił się ku niej uniosła na niego jasne spojrzenie.
- Następnym razem, możesz kogoś zaskoczyć na śmierć. - odpowiedziała, przesuwając różdżką po skórze kobiety, wypowiadając po raz ostatni zaklęcie leczące. Obejrzała ją dokładniej, nie dostrzegając większych zranień. Jedna chwila, jedna zmiana, jeden błąd. Tak niewiele zawsze brakowało. I doświadczyła już wszystkiego.- Z czasem blizny się zagoją, ale postaraj się by przez najbliższe dni ich nie zabrudzić. - poleciła kobiecie unosząc rękę, żeby zacisnąć ją na jej niepoparzonym, drugim ramieniu. Przeniosła wzrok na mężczyznę słuchając wypowiedzianych przez niego słów.
- Macie się gdzie zatrzymać? - chciała wiedzieć. Jakaś rodzina, krewni, ktoś u kogo będą mogli zamieszkać. Miejsce, do którego teraz będę mogli pójść. Odsunęła się od kobiety, podchodząc w kierunku domu, wkładając ręce w kieszenie. Przesuwając spojrzeniem po zgliszczach.
- Rodzice Mary mieszkają w Cresswell, pójdziemy do nich. - zakomunikował mężczyzna odpowiadając na pytanie Justine. - Złota Zatoka, odwiedzicie nas? - zapytała kobieta z nadzieją, przesuwając spojrzeniem od Justine do Volansa.
Zamyśliła się na krótką chwilę, będzie musiała poinformować Maeve o tym, że na i na ziemiach Longbottomów natknęła się na szmalcowników. Wiedziała, że wie więcej w samym temacie i zbiera informacje. Może zaproponuje jej własną pomóc? Z panoszącymi się popaprańcami trzeba było coś w końcu zrobić. Kiedy w jej kierunku wypadło pytanie odciągnęła spojrzenie przenosząc wzrok na mężczyznę.
- Możemy. - powiedziała skupiając już całkiem na nim uwagę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Miasteczko Blyth
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland