Morsmordre :: Devon :: Plymouth
Plymbridge Woods
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plymbridge Woods
Obfite, zachwycające rozmaitą roślinnością lasy znajdujące się w Plympton, dzielnicy miasta Plymouth to azyl dla wszystkich poszukujących wytchnienia, tęskniących za głęboką naturą, nieco oddaloną od morskich fal i pokrzykiwania mew. Chociaż w rozległych lasach nie brakuje zwierzyny, klimat wydaje się nieco inny. Przez te tereny przepływa rzeka Plym, a jednym z charakterystycznych przejść przez nią jest słynny, średniowieczny most Plymbridge, istotny punkt na trasie każdej wędrówki.
W okolicy rzeki można odnaleźć wiele cennych gatunków roślin, wonne zioła i bujne paprocie, ale obeznani z tym teren wędrowcy wiedzą, że należy zachować najwyższą ostrożność podczas zbiorów, albowiem wokół mostu kręci się nieszczególnie przyjazny, stary wolny skrzat, wyjątkowo drażliwy na hałasy i dokuczliwe zapachy. Ów skrzat jest mocno związany z terenem wokół mostu. Jego paskudne zachowanie poznało już kilku beztroskich spacerowiczów. Istnienie stworzenia bywa kwestionowane, albowiem potrafi ono przez długie miesiące nie wychylać się z dobrze ukrytej nory, ale jego obecność potwierdza kilku świadków. W trosce o wielowiekową konstrukcję mostu podejmowano próby schwytania dokuczliwego skrzata, niestety bezskuteczne. Zaleca się zatem spokojne spacery, pozbawione dziecięcych krzyków. Plymbridge Woods oferuje jednak wiele innych, niesamowitych zakątków, ukrytych w gęstwienie drzew, polan i pagórków pozbawionych kapryśnego towarzystwa. Jeśli znalazłeś się koło mostu, rzuć kością k6.
k1 - to twój nieszczęśliwy dzień, nadepnąłeś na ulubiony kamień skrzata, za karę masz nogi z galarety (ST utrzymania się na nogach = 60)
k2 - ktoś postanowił zrobić ci psikusa, teraz co słowo chichoczesz jak dziewczynka (trwa 2 tury)
k3 - fortuna ci sprzyja, skrzat chyba poszedł na drzemkę
k4 - fortuna ci sprzyja, skrzat chyba poszedł na drzemkę
k5 - fortuna ci sprzyja, skrzat chyba poszedł na drzemkę
k6 - dziwnym trafem w okolicy nie dostrzegasz skrzata, ale czujesz, jakby Twój wzrok wyostrzył się, czyżby maczał w tym palce? (ST na zbieractwo zmniejsza się o 10)
W okolicy rzeki można odnaleźć wiele cennych gatunków roślin, wonne zioła i bujne paprocie, ale obeznani z tym teren wędrowcy wiedzą, że należy zachować najwyższą ostrożność podczas zbiorów, albowiem wokół mostu kręci się nieszczególnie przyjazny, stary wolny skrzat, wyjątkowo drażliwy na hałasy i dokuczliwe zapachy. Ów skrzat jest mocno związany z terenem wokół mostu. Jego paskudne zachowanie poznało już kilku beztroskich spacerowiczów. Istnienie stworzenia bywa kwestionowane, albowiem potrafi ono przez długie miesiące nie wychylać się z dobrze ukrytej nory, ale jego obecność potwierdza kilku świadków. W trosce o wielowiekową konstrukcję mostu podejmowano próby schwytania dokuczliwego skrzata, niestety bezskuteczne. Zaleca się zatem spokojne spacery, pozbawione dziecięcych krzyków. Plymbridge Woods oferuje jednak wiele innych, niesamowitych zakątków, ukrytych w gęstwienie drzew, polan i pagórków pozbawionych kapryśnego towarzystwa. Jeśli znalazłeś się koło mostu, rzuć kością k6.
k1 - to twój nieszczęśliwy dzień, nadepnąłeś na ulubiony kamień skrzata, za karę masz nogi z galarety (ST utrzymania się na nogach = 60)
k2 - ktoś postanowił zrobić ci psikusa, teraz co słowo chichoczesz jak dziewczynka (trwa 2 tury)
k3 - fortuna ci sprzyja, skrzat chyba poszedł na drzemkę
k4 - fortuna ci sprzyja, skrzat chyba poszedł na drzemkę
k5 - fortuna ci sprzyja, skrzat chyba poszedł na drzemkę
k6 - dziwnym trafem w okolicy nie dostrzegasz skrzata, ale czujesz, jakby Twój wzrok wyostrzył się, czyżby maczał w tym palce? (ST na zbieractwo zmniejsza się o 10)
Lokacja zawiera kości.
- Z przyjemnością. - zgodziłam się bez cienia wątpliwości rozciągając usta w uśmiechu. Prowadząc nas do lasu, który znajdował się niedaleko. Przesunęłam spojrzenie z zaciekawieniem przekręcając odrobinę głowę. Brwi uniosły mi się w zaskoczeniu, kiedy wyciągnęła pomiędzy nas aparat. Pokręciłam energicznie głową. - Jesteś pewna, że chcesz tracić kliszę na mnie? - zapytałam ją nie odciągając spojrzenia od urządzenia. - A może powinniśmy zrobić je razem? - zapytałam unosząc wzrok na nią. Nie chciałabyś, Celine?
Zatrzymałam się, kiedy nachyliła się do butów obserwując jak ściąga je ze stóp. Chwilę stałam w kompletnym szoku, by potem kucnąć dotknąć bosej stopy. I podnieść się gwałtownie czując jak uśmiech na ustach robi mi się coraz większy.
- Myślę że zupełnym przypadkiem mogę zacząć cię uwielbiać całą sobą. - stwierdziłam, sama wyskakując z butów i zbierając je w ręce. Nie powiedziałam nic więcej ruszając dalej, czując pod stopami mokrą ściółkę leśną. Spojrzałam na nią kiedy o tym za dużym słowie wspomniała. Uniosłam rękę ze wstążką i odgarnęłam kosmyk włosów. Odwróciłam wzrok w poszukiwaniu leśnych dóbr, przesuwając wokół wzrokiem. - Anne poznałam na pierwszym roku w szkole. Rok tam tylko byłam wiesz? Ale nasze drogi los ze sobą zawsze łączy ponownie. Bo, powiem ci pewną prawdę którą znam, Celine - bratnie dusze zawsze do siebie wracają. - uniosłam usta rozciągając je w uśmiechu. - Leonie to moja słowna wróżka. Pisujemy do siebie dużo i często, bo rzadko blisko siebie jest być nam dane. - tłumaczyłam się dalej, nie spoglądając w jej stronę, szłam przed siebie szukając znajomych owoców. Wcześniej buty wrzucając do koszyka. - Paprotkę poznałam jeszcze w Londynie, pracowała wtedy u Adeli, zamawiałam szatę dla Brena. - zaśmiałam się krótko unosząc rękę żeby podrapać się po policzku. - Zachwyciłam się wtedy tym jak różna jest ode mnie. Jest dla mnie jak siostra. - przyznałam, chociaż czasem miałam wrażenie że ja nie jestem, mimo że James twierdził kiedyś inaczej. - Eve… właściwie poznałam niedawno. - przyznałam zgodnie z prawdą. Dopiero teraz zerkając ku Celine. - W sylwestra. Przepiękna jest prawda? - zapytałam Celine, szukając potwierdzenia. Była, właściwie potwierdzenia szukać nie musiałam. Miałam oczy i prawdę znałam też. Kiwnęłam krótko głową, kiedy o tym że chłopaków zna też potwierdziła. - Oh, to opowieść pełna przypadków. - zaśmiałam się krótko. Nie oponując za bardzo. - Pierwszego poznałam Jamesa. - wyznałam jej niezmiennie poszukując słodkich owoców. - Choć poznałam, to dużo powiedziane. Złapałam mnie w najokrutniejszym wstydliwym wypadku. Potknęłam się i do strumienia wpadłam. Zapaść się pod ziemię chciałam, a on mi jeszcze po tym jak leżałam kazał uważać. - wywróciłam oczami łagodnie. - Rada po fakcie jest bez wartości. - mruknęłam marszcząc nos. - Zwichnęłam kostkę. Ale nie miałam daleko wiedziałam, że sobie poradzę. Pożegnałam się dość ozięble z nadzieję, że to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie będzie. - wyjaśniałam spokojnie dalej. Skoro ze szczegółami chciała starałam się być dokładna całkiem. - I poszłam. Kulejąc, rzecz jasna. Tylko po kilku krokach zrozumiałam, wiesz. Że koszyk który miałam, pod jego nogami został całkiem przypadkiem. - wykrzywiłam usta w niezadowoleniu. - A kiedy w końcu zdecydowałam że jednak się po niego wrócę on już z tym koszykiem odchodził. Żeby wrócić zaraz z nim i koniem. Podprowadził mnie tak do namiotów w których udzielaliśmy pomocy i tyle. Myślałam, że nie spotkam go już więcej potem. - wyznałam zgodnie z prawdą. Nie polubiłam go tego dnia za bardzo. A może nie za dobrze zniosłam swoją własną niezdarność. - Ale los średnio łaskawy jest dla mnie od zawsze. - westchnęłam trochę ciężej. Nad losem w sumie ostatecznie cieszyłam się na każde spotkanie, bo doprowadziło nas do miejsca w którym dzisiaj byliśmy. - Potem hm… - zastanowiłam się chwilę. - …poznałam Marcela i ponownie spotkałam Jamesa. - uniosłam rękę żeby zebrać włosy do tyłu. - Wpadłyśmy na siebie z Anne w Lymouth. Pomagałam tam z wujkiem i ciocią. Ona szukała brata. Namówiłam ją żeby została na noc - a Daria opowiedziała nam o potańcówce. Więc namówiłam ją, żeby się wymknąć. Chciałam nauczyć się tych nowych tańców i zobaczyć w końcu jakąś. - tłumaczyłam szczegółowo marszcząc brwi co jakiś czas. - I ledwie kilka kroków mi pokazać zdążyła a miałyśmy ich przed sobą. Możesz sobie wyobrazić moje zdziwienie. Blackpool w którym go spotkałam wcześniej jest po drugiej stronie hrabstwa! - wyrzuciłam dłonie na boki, kręcąc głową. - A on ledwie kilka dni później był w tym samym miejscu co ja. - westchnęłam lekko. - Anne przyznała, że ich zna. A kiedy zapytali czy się przyłączymy zgodziłyśmy się. - wzruszyłam ramionami lekko. Annie wydawała się mieć ochotę - mnie wszystko jedno było. - Strasznie bawiła ich moja niewiedza, za śmieszne uważali brak doświadczenia, nie rozumiałam ich do końca. Ale kiedy Walter oszalał w jakimś dziwnym zrywie po tym jak mu tych zaręczyn odmówiłam coś sobie ubzdurawszy, a jakiś inny gościu obraził Anne, to stanęli w naszej obronie. - zmarszczyłam brwi lekko. - W sumie to, prosiłam Marcela, żeby pohamował Jamesa ale ten się już z Walterem bił, a… eh afera wyszła straszna. Zwialiśmy stąd. - przyznałam po chwili podejmując dalej opowieść. - Teraz jak tak myślę, to nie wiem czemu wtedy za rozsądne uznałam noc w lesie spędzić. Wtedy wydawało się to logiczne. - uniosłam rękę żeby podrapać się po policzku. - Rano nas odprowadzili do domu ciotki Merindy, zaprosiłam ich, żeby mogli się wiesz umyć i coś zjeść. Kuzyn Urien aferę nam zrobił, bo Walter się zdążył już wziąć i poskarżyć i powiedział że bar sprzątać będziemy wszyscy za te bójki. Ale chociaż weszli się umyć, to zniknęli chwilę potem. Sami się tym sprzątaniem zajęli. - przyznałam, bo właściciel opowiedział mi o wszystkim. - No a potem… - chciałam mówić dalej, ale przerwałam jednak. - Dziwne. - mruknęłam zanim zajęłam się dalszą częścią opowieści. Znaczy zająć się chciałam ale coś się zmieniło. Rozejrzałam się czując jak gęsia skórka pojawia mi się na rękach i nagle zamarłam. Tak dużego jelenia jeszcze nie widziałam chyba. Stałam tak, czując jak o pierś łomocze mi się serce, nie potrafiąc odciągnąć wzroku od kościstego poroża i zwisającego z niego czegoś. Od niepokojących czarnych oczu które zdawały się migotać czerwienią. Poczułam się niewygodnie. Zaswędziało mnie wszystko. A uczucie potęgowało się z każdą chwilą w której zawisłyśmy. W końcu nie mogłam już wytrzymać. Nie mogłam. Uniosłam rękę i pociągnęłam w górę sweter żeby dać sobie dostęp do skóry i wtedy pisnęłam - krzyknęłam z przestrachu podskakując. Łuski, miałam na ręce łuski. - Celine, Celine, Celine… - mamrotałam szybko czując jak oczy zachodzą mi łzami. - To straszne, to okropne. Szpetne, drapiące. - słowa wypadały mi szybko. Zamknęłam oczy nie mogąc na to patrzeć, a gdy je zapłakane otworzyłam skóra była taka jak zawsze. Oddychałam ciężko. Jelenia nie było już obok. - Myślisz, że powinniśmy wrócić? - zapytałam jej cicho, rozglądając się wokół, rękę wkładając do kieszeni, żeby sięgnąć po różdżkę.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
Zatrzymałam się, kiedy nachyliła się do butów obserwując jak ściąga je ze stóp. Chwilę stałam w kompletnym szoku, by potem kucnąć dotknąć bosej stopy. I podnieść się gwałtownie czując jak uśmiech na ustach robi mi się coraz większy.
- Myślę że zupełnym przypadkiem mogę zacząć cię uwielbiać całą sobą. - stwierdziłam, sama wyskakując z butów i zbierając je w ręce. Nie powiedziałam nic więcej ruszając dalej, czując pod stopami mokrą ściółkę leśną. Spojrzałam na nią kiedy o tym za dużym słowie wspomniała. Uniosłam rękę ze wstążką i odgarnęłam kosmyk włosów. Odwróciłam wzrok w poszukiwaniu leśnych dóbr, przesuwając wokół wzrokiem. - Anne poznałam na pierwszym roku w szkole. Rok tam tylko byłam wiesz? Ale nasze drogi los ze sobą zawsze łączy ponownie. Bo, powiem ci pewną prawdę którą znam, Celine - bratnie dusze zawsze do siebie wracają. - uniosłam usta rozciągając je w uśmiechu. - Leonie to moja słowna wróżka. Pisujemy do siebie dużo i często, bo rzadko blisko siebie jest być nam dane. - tłumaczyłam się dalej, nie spoglądając w jej stronę, szłam przed siebie szukając znajomych owoców. Wcześniej buty wrzucając do koszyka. - Paprotkę poznałam jeszcze w Londynie, pracowała wtedy u Adeli, zamawiałam szatę dla Brena. - zaśmiałam się krótko unosząc rękę żeby podrapać się po policzku. - Zachwyciłam się wtedy tym jak różna jest ode mnie. Jest dla mnie jak siostra. - przyznałam, chociaż czasem miałam wrażenie że ja nie jestem, mimo że James twierdził kiedyś inaczej. - Eve… właściwie poznałam niedawno. - przyznałam zgodnie z prawdą. Dopiero teraz zerkając ku Celine. - W sylwestra. Przepiękna jest prawda? - zapytałam Celine, szukając potwierdzenia. Była, właściwie potwierdzenia szukać nie musiałam. Miałam oczy i prawdę znałam też. Kiwnęłam krótko głową, kiedy o tym że chłopaków zna też potwierdziła. - Oh, to opowieść pełna przypadków. - zaśmiałam się krótko. Nie oponując za bardzo. - Pierwszego poznałam Jamesa. - wyznałam jej niezmiennie poszukując słodkich owoców. - Choć poznałam, to dużo powiedziane. Złapałam mnie w najokrutniejszym wstydliwym wypadku. Potknęłam się i do strumienia wpadłam. Zapaść się pod ziemię chciałam, a on mi jeszcze po tym jak leżałam kazał uważać. - wywróciłam oczami łagodnie. - Rada po fakcie jest bez wartości. - mruknęłam marszcząc nos. - Zwichnęłam kostkę. Ale nie miałam daleko wiedziałam, że sobie poradzę. Pożegnałam się dość ozięble z nadzieję, że to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie będzie. - wyjaśniałam spokojnie dalej. Skoro ze szczegółami chciała starałam się być dokładna całkiem. - I poszłam. Kulejąc, rzecz jasna. Tylko po kilku krokach zrozumiałam, wiesz. Że koszyk który miałam, pod jego nogami został całkiem przypadkiem. - wykrzywiłam usta w niezadowoleniu. - A kiedy w końcu zdecydowałam że jednak się po niego wrócę on już z tym koszykiem odchodził. Żeby wrócić zaraz z nim i koniem. Podprowadził mnie tak do namiotów w których udzielaliśmy pomocy i tyle. Myślałam, że nie spotkam go już więcej potem. - wyznałam zgodnie z prawdą. Nie polubiłam go tego dnia za bardzo. A może nie za dobrze zniosłam swoją własną niezdarność. - Ale los średnio łaskawy jest dla mnie od zawsze. - westchnęłam trochę ciężej. Nad losem w sumie ostatecznie cieszyłam się na każde spotkanie, bo doprowadziło nas do miejsca w którym dzisiaj byliśmy. - Potem hm… - zastanowiłam się chwilę. - …poznałam Marcela i ponownie spotkałam Jamesa. - uniosłam rękę żeby zebrać włosy do tyłu. - Wpadłyśmy na siebie z Anne w Lymouth. Pomagałam tam z wujkiem i ciocią. Ona szukała brata. Namówiłam ją żeby została na noc - a Daria opowiedziała nam o potańcówce. Więc namówiłam ją, żeby się wymknąć. Chciałam nauczyć się tych nowych tańców i zobaczyć w końcu jakąś. - tłumaczyłam szczegółowo marszcząc brwi co jakiś czas. - I ledwie kilka kroków mi pokazać zdążyła a miałyśmy ich przed sobą. Możesz sobie wyobrazić moje zdziwienie. Blackpool w którym go spotkałam wcześniej jest po drugiej stronie hrabstwa! - wyrzuciłam dłonie na boki, kręcąc głową. - A on ledwie kilka dni później był w tym samym miejscu co ja. - westchnęłam lekko. - Anne przyznała, że ich zna. A kiedy zapytali czy się przyłączymy zgodziłyśmy się. - wzruszyłam ramionami lekko. Annie wydawała się mieć ochotę - mnie wszystko jedno było. - Strasznie bawiła ich moja niewiedza, za śmieszne uważali brak doświadczenia, nie rozumiałam ich do końca. Ale kiedy Walter oszalał w jakimś dziwnym zrywie po tym jak mu tych zaręczyn odmówiłam coś sobie ubzdurawszy, a jakiś inny gościu obraził Anne, to stanęli w naszej obronie. - zmarszczyłam brwi lekko. - W sumie to, prosiłam Marcela, żeby pohamował Jamesa ale ten się już z Walterem bił, a… eh afera wyszła straszna. Zwialiśmy stąd. - przyznałam po chwili podejmując dalej opowieść. - Teraz jak tak myślę, to nie wiem czemu wtedy za rozsądne uznałam noc w lesie spędzić. Wtedy wydawało się to logiczne. - uniosłam rękę żeby podrapać się po policzku. - Rano nas odprowadzili do domu ciotki Merindy, zaprosiłam ich, żeby mogli się wiesz umyć i coś zjeść. Kuzyn Urien aferę nam zrobił, bo Walter się zdążył już wziąć i poskarżyć i powiedział że bar sprzątać będziemy wszyscy za te bójki. Ale chociaż weszli się umyć, to zniknęli chwilę potem. Sami się tym sprzątaniem zajęli. - przyznałam, bo właściciel opowiedział mi o wszystkim. - No a potem… - chciałam mówić dalej, ale przerwałam jednak. - Dziwne. - mruknęłam zanim zajęłam się dalszą częścią opowieści. Znaczy zająć się chciałam ale coś się zmieniło. Rozejrzałam się czując jak gęsia skórka pojawia mi się na rękach i nagle zamarłam. Tak dużego jelenia jeszcze nie widziałam chyba. Stałam tak, czując jak o pierś łomocze mi się serce, nie potrafiąc odciągnąć wzroku od kościstego poroża i zwisającego z niego czegoś. Od niepokojących czarnych oczu które zdawały się migotać czerwienią. Poczułam się niewygodnie. Zaswędziało mnie wszystko. A uczucie potęgowało się z każdą chwilą w której zawisłyśmy. W końcu nie mogłam już wytrzymać. Nie mogłam. Uniosłam rękę i pociągnęłam w górę sweter żeby dać sobie dostęp do skóry i wtedy pisnęłam - krzyknęłam z przestrachu podskakując. Łuski, miałam na ręce łuski. - Celine, Celine, Celine… - mamrotałam szybko czując jak oczy zachodzą mi łzami. - To straszne, to okropne. Szpetne, drapiące. - słowa wypadały mi szybko. Zamknęłam oczy nie mogąc na to patrzeć, a gdy je zapłakane otworzyłam skóra była taka jak zawsze. Oddychałam ciężko. Jelenia nie było już obok. - Myślisz, że powinniśmy wrócić? - zapytałam jej cicho, rozglądając się wokół, rękę wkładając do kieszeni, żeby sięgnąć po różdżkę.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k20' : 14
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k20' : 14
Celine zamrugała ze zdziwieniem; tracić kliszę? Nigdy nie postrzegłaby uchwycenia Neali na zdjęciu w ten sposób, oczarowana wyjątkową, płomienną urodą, nieprzeciętnymi kształtami jej twarzy, a przede wszystkim również dramatycznym sposobem bycia, wręcz teatralnym, który zawsze kojarzył się jej z przedstawieniem.
- Oczywiście, że tak. Ale to nie strata, Nela, nawet tak nie sugeruj! Wiesz, marzy mi się, żeby mieć blisko zdjęcia wszystkich moich... przyjaciół. Kolegów, koleżanek. Przy sercu, pod poduszką, kiedy sny robią się mętne, a skóra cierpnie - szeptała, odsłaniając przed dziewczynką swoje serce z nadchodzącą naturalnie ufnością, pewnością, że ta po raz kolejny zrozumie, pozbawiona kontekstu, obdarowana ochłapami brudnej prawdy, puzzlami niby nie od parady. Coś w przenikliwej naturze Weasley sprawiało, że z łatwością dopasowywała do siebie te elementy i prześwietlała duszę, zdolna dostrzec to, co kryło się na dnie, i być może właśnie dlatego Celine tak ciągnęło do młodej czarownicy. Bo była interpretacją. Mądrą ponad swój wiek, o pięknych myślach i jeszcze piękniejszych wnioskach; rozmowa z nią była łatwa, pokazywała lękom półwili, że nie każdy człowiek słowem wyrządzi krzywdę. - Razem? Och, możemy spróbować, ale nie wiem, czy na zdjęciu nie będzie widać tylko naszych nosów - przyznała z miękkim rozbawieniem.
Reakcja Weasley na prozaiczność gestu zdjęcia butów znów zdumiała ją widocznie, sprawiła, że baletnica przystanęła na moment i niepewnie przechyliła głowę do boku; to przypomniało, że dziewczynka mimo wszystko pochodzi z innego świata, skorupka jej jajka była delikatna, malowana w barwne kwiaty, tylko że dalej pozostawała skorupką, nawet jeśli gdzieniegdzie rozłamaną, z dzióbkiem wystającym ponad materiał, łaknącym wiatru wolności. Uśmiechnęła się więc do niej promiennie, zachęcająco. Tutaj wiatr był na wyciągniecie ręki.
- To najlepszy sposób na leśne spacery - zaznaczyła pewnie, jakby wyjawiała koleżance mistyczną prawdę, zapraszała na ścieżkę, z której nie było już powrotu. - Dzięki temu możesz poczuć ten las pod sobą. W sobie. Spróbuj wyobrazić sobie, że przy każdym kroku mech wzrasta, wspina się na twoje stopy, przytula do kostek; że jesteś jednością z tym, co mijasz - to wspaniałe uczucie - i wynagradzające, najwyraźniej, bo właśnie wówczas Celine dostrzegła krzaczek uginający się pod ciężarem dojrzałych poziomek. Czekały na nią, czerwone, śliczne, pozwoliwszy łagodnym dłoniom zerwać się z zieleni łodyg i umieścić w małej kieszeni na boku torby, gdzie przy odrobinie uwagi na pewno nie zostaną zgniecione. Może później przydadzą się na piknik? Widziała kątem oka, że czarownica również rozglądała się w poszukiwaniu owoców, jeśli nazbierają ich więcej niż kilka, miło będzie zjeść je gdzieś na polanie, albo pod wysokim drzewem, w cieniu rozganiającym wyższe niż zwykle majowe temperatury.
Preludium opowieści zachęciło do ciszy, półwila mknęła wzrokiem po podłożu, poszukiwała kolejnych prezentów ofiarowanych przez las, w głowie absorbując każdy element podwalin tych fascynujących wiadomości. I każde następne słowo, każdy zwrot akcji, każde drżenie w bezpieczeństwie i prostocie spotkań, sprawiały, że jej policzki różowiały nieco mocniej; Celine potrafiła być zazdrosna o wszystko, co akurat zyskało jej uwagę, i poczuła, jak teraz zazdrości Weasley życia tętniącego swobodą. Nawet nie zauważyła, że od dłuższej chwili przyglądała się rudowłosej ledwie oddychając, przykucnięta na ziemi, z dłonią wciąż zamotaną między gałązkami krzewu. Oczarowana. Pochłonięta.
- Na Merlina, Nela - odezwała się dopiero, gdy tamta zamilkła, a historia wyraźnie dobiegła końca. - To jak materiał na książkę, po którą w pierwszej kolejności sięga się w bibliotece! Tylko kim jest ten Walter? Oświadczył ci się, naprawdę? I odmówiłaś mu? - pytała, albo upewniała się raczej, bo wątków było tak dużo, że mogła się w nich pogubić. Jak w motku wełny, do którego dopadło niesforne kocię, szukając zabawy.
Ukłucie tęsknoty było nie do zignorowania; sama jeszcze niedawno także przeżywała podobne chwile, poddawała się perypetiom, a teraz te wydawały się pochodzić jakby z innego świata, innej rzeczywistości. Dobrze było jednak przeżywać je ponownie, przez Nealę. Jej relacje, historie, pełne młodzieńczych trudów, piękne dzięki nim. Nostalgia skłębiła się w kącikach ust - gdy ponownie odwróciła wzrok i sięgnęła nim swoich dłoni, dostrzegła, że od jakiegoś czasu paznokcie mknęły po skórze, pozostawiając po sobie czerwone pręgi, coraz bardziej wyraźne. Swędziało. Najpierw nadgarstek, potem zgięcie łokcia, a potem też ramię, bark, obojczyki, szyja.
- Chyba coś mnie ugryzło - wyznała cicho Celine, prostując się na nogach, i wtedy dojrzała winowajcę magii, która je otuliła; ogromny jeleń świdrował je spojrzeniem onyksowych oczu, które zdawały się absorbować każdy przejaw światła, girlandy różu zwisające z poroża sprawiły, że półwila instynktownie cofnęła się o krok. Mógł być duchem tego miejsca. Wierzyła w ich istnienie, w to, że istoty strażnicze przechadzały się po swoich terenach, broniąc ich przed złoczyńcami, zniszczeniem i deformacją: ale one nie miały złych zamiarów. Palce już coraz mocniej wbijały się w miękkie ciało, próbując wydrapać z niego nienaturalny świąd. - Nie robimy nic złego. Nie zrobimy nic złego - szeptała lękliwie do jelenia, próbując w ten sposób przekonać go do łaskawości, aż wreszcie pokłoniła się przed nim, dygnęła tanecznie, ledwo rejestrując panikę dobiegającą z boku, z gardła przyjaciółki. Ją też musiał dręczyć. Sprawdzać, być może. Ile wytrzymają, jak czyste były ich serca, jaką ilością czerwieni były w stanie okupić swoje przybycie. Jej serce dudniło w piersi; wycofując się przodem do istoty, chwyciła nagle za dłoń rudowłosej i pociągnęła ją za sobą, dysząc ze strachu, rzuciła się w kierunku wysokiego drzewa, za którego konarem mogłyby się schować. Swędzenie dotarło już niemal do oczu.
- Cicho, cichutko... - dyszała do Weasley, wolną dłonią trąc o swoją szyję, miała wrażenie, że osiedliły się tam robaki, znowu, bywały w niej przecież często, ale nigdy naprawdę. Nie w ten sposób. - Uciekajmy... - poprosiła, aż nagle to wszystko ustało. Szelest zza drzewa wskazał na to, że jeleń oddalił się od nich, odszedł, zostawił w spokoju, zabierając ze sobą świerzb nie do wytrzymania; ręce Celine zastygły, jej oczy również, otwarte szeroko, oszołomione. - To był tutejszy pan... Na pewno - wydusiła, trudno powiedzieć, czy do siebie, czy do towarzyszki. Bijąca od istoty magia nie była niczym, co znałaby z przeszłości; półwila zadrżała, a potem nagle przylgnęła do Neali, wtuliła się w nią, szlochając cicho, gdy szok przerodził się w świadomość przeżytego strachu. - Jeszcze n-nie - zaoponowała.
To przez nią zjawiło się to stworzenie?
Ona je wywołała? Niepożądaną obecnością brudnej duszy?
Neala była niewinna, wychowana w objęciach Devon, nie zasługiwała na weryfikację.
- Już dobrze, wszystko dobrze - szeptała, szukając ukojenia, tak własnego, jak również i Weasley; była tchórzem, ale w obliczu zagrożenia wywieranego wobec jej bliskich zdobywała się na odwagę, by stawać za nimi murem, tutaj widziała, a raczej słyszała wcześniej emocje plamiące głos dziewczynki, pokrewną panikę. Musiała jej pomóc. Ukoić jakoś. Łuski z ich ciał w końcu rozmyły się w czerwieni zadrapań, oddalając skojarzenie z syrenami. - Minęło? - chciała powiedzieć, jednak w jej głosie wybrzmiało pytanie, niepewne, drażnione urywanym, płytkim oddechem.
Nigdzie nie jest bezpiecznie, Celine.
Nieważne, czy o tym myślisz, czy nie. To już się dzieje.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
- Oczywiście, że tak. Ale to nie strata, Nela, nawet tak nie sugeruj! Wiesz, marzy mi się, żeby mieć blisko zdjęcia wszystkich moich... przyjaciół. Kolegów, koleżanek. Przy sercu, pod poduszką, kiedy sny robią się mętne, a skóra cierpnie - szeptała, odsłaniając przed dziewczynką swoje serce z nadchodzącą naturalnie ufnością, pewnością, że ta po raz kolejny zrozumie, pozbawiona kontekstu, obdarowana ochłapami brudnej prawdy, puzzlami niby nie od parady. Coś w przenikliwej naturze Weasley sprawiało, że z łatwością dopasowywała do siebie te elementy i prześwietlała duszę, zdolna dostrzec to, co kryło się na dnie, i być może właśnie dlatego Celine tak ciągnęło do młodej czarownicy. Bo była interpretacją. Mądrą ponad swój wiek, o pięknych myślach i jeszcze piękniejszych wnioskach; rozmowa z nią była łatwa, pokazywała lękom półwili, że nie każdy człowiek słowem wyrządzi krzywdę. - Razem? Och, możemy spróbować, ale nie wiem, czy na zdjęciu nie będzie widać tylko naszych nosów - przyznała z miękkim rozbawieniem.
Reakcja Weasley na prozaiczność gestu zdjęcia butów znów zdumiała ją widocznie, sprawiła, że baletnica przystanęła na moment i niepewnie przechyliła głowę do boku; to przypomniało, że dziewczynka mimo wszystko pochodzi z innego świata, skorupka jej jajka była delikatna, malowana w barwne kwiaty, tylko że dalej pozostawała skorupką, nawet jeśli gdzieniegdzie rozłamaną, z dzióbkiem wystającym ponad materiał, łaknącym wiatru wolności. Uśmiechnęła się więc do niej promiennie, zachęcająco. Tutaj wiatr był na wyciągniecie ręki.
- To najlepszy sposób na leśne spacery - zaznaczyła pewnie, jakby wyjawiała koleżance mistyczną prawdę, zapraszała na ścieżkę, z której nie było już powrotu. - Dzięki temu możesz poczuć ten las pod sobą. W sobie. Spróbuj wyobrazić sobie, że przy każdym kroku mech wzrasta, wspina się na twoje stopy, przytula do kostek; że jesteś jednością z tym, co mijasz - to wspaniałe uczucie - i wynagradzające, najwyraźniej, bo właśnie wówczas Celine dostrzegła krzaczek uginający się pod ciężarem dojrzałych poziomek. Czekały na nią, czerwone, śliczne, pozwoliwszy łagodnym dłoniom zerwać się z zieleni łodyg i umieścić w małej kieszeni na boku torby, gdzie przy odrobinie uwagi na pewno nie zostaną zgniecione. Może później przydadzą się na piknik? Widziała kątem oka, że czarownica również rozglądała się w poszukiwaniu owoców, jeśli nazbierają ich więcej niż kilka, miło będzie zjeść je gdzieś na polanie, albo pod wysokim drzewem, w cieniu rozganiającym wyższe niż zwykle majowe temperatury.
Preludium opowieści zachęciło do ciszy, półwila mknęła wzrokiem po podłożu, poszukiwała kolejnych prezentów ofiarowanych przez las, w głowie absorbując każdy element podwalin tych fascynujących wiadomości. I każde następne słowo, każdy zwrot akcji, każde drżenie w bezpieczeństwie i prostocie spotkań, sprawiały, że jej policzki różowiały nieco mocniej; Celine potrafiła być zazdrosna o wszystko, co akurat zyskało jej uwagę, i poczuła, jak teraz zazdrości Weasley życia tętniącego swobodą. Nawet nie zauważyła, że od dłuższej chwili przyglądała się rudowłosej ledwie oddychając, przykucnięta na ziemi, z dłonią wciąż zamotaną między gałązkami krzewu. Oczarowana. Pochłonięta.
- Na Merlina, Nela - odezwała się dopiero, gdy tamta zamilkła, a historia wyraźnie dobiegła końca. - To jak materiał na książkę, po którą w pierwszej kolejności sięga się w bibliotece! Tylko kim jest ten Walter? Oświadczył ci się, naprawdę? I odmówiłaś mu? - pytała, albo upewniała się raczej, bo wątków było tak dużo, że mogła się w nich pogubić. Jak w motku wełny, do którego dopadło niesforne kocię, szukając zabawy.
Ukłucie tęsknoty było nie do zignorowania; sama jeszcze niedawno także przeżywała podobne chwile, poddawała się perypetiom, a teraz te wydawały się pochodzić jakby z innego świata, innej rzeczywistości. Dobrze było jednak przeżywać je ponownie, przez Nealę. Jej relacje, historie, pełne młodzieńczych trudów, piękne dzięki nim. Nostalgia skłębiła się w kącikach ust - gdy ponownie odwróciła wzrok i sięgnęła nim swoich dłoni, dostrzegła, że od jakiegoś czasu paznokcie mknęły po skórze, pozostawiając po sobie czerwone pręgi, coraz bardziej wyraźne. Swędziało. Najpierw nadgarstek, potem zgięcie łokcia, a potem też ramię, bark, obojczyki, szyja.
- Chyba coś mnie ugryzło - wyznała cicho Celine, prostując się na nogach, i wtedy dojrzała winowajcę magii, która je otuliła; ogromny jeleń świdrował je spojrzeniem onyksowych oczu, które zdawały się absorbować każdy przejaw światła, girlandy różu zwisające z poroża sprawiły, że półwila instynktownie cofnęła się o krok. Mógł być duchem tego miejsca. Wierzyła w ich istnienie, w to, że istoty strażnicze przechadzały się po swoich terenach, broniąc ich przed złoczyńcami, zniszczeniem i deformacją: ale one nie miały złych zamiarów. Palce już coraz mocniej wbijały się w miękkie ciało, próbując wydrapać z niego nienaturalny świąd. - Nie robimy nic złego. Nie zrobimy nic złego - szeptała lękliwie do jelenia, próbując w ten sposób przekonać go do łaskawości, aż wreszcie pokłoniła się przed nim, dygnęła tanecznie, ledwo rejestrując panikę dobiegającą z boku, z gardła przyjaciółki. Ją też musiał dręczyć. Sprawdzać, być może. Ile wytrzymają, jak czyste były ich serca, jaką ilością czerwieni były w stanie okupić swoje przybycie. Jej serce dudniło w piersi; wycofując się przodem do istoty, chwyciła nagle za dłoń rudowłosej i pociągnęła ją za sobą, dysząc ze strachu, rzuciła się w kierunku wysokiego drzewa, za którego konarem mogłyby się schować. Swędzenie dotarło już niemal do oczu.
- Cicho, cichutko... - dyszała do Weasley, wolną dłonią trąc o swoją szyję, miała wrażenie, że osiedliły się tam robaki, znowu, bywały w niej przecież często, ale nigdy naprawdę. Nie w ten sposób. - Uciekajmy... - poprosiła, aż nagle to wszystko ustało. Szelest zza drzewa wskazał na to, że jeleń oddalił się od nich, odszedł, zostawił w spokoju, zabierając ze sobą świerzb nie do wytrzymania; ręce Celine zastygły, jej oczy również, otwarte szeroko, oszołomione. - To był tutejszy pan... Na pewno - wydusiła, trudno powiedzieć, czy do siebie, czy do towarzyszki. Bijąca od istoty magia nie była niczym, co znałaby z przeszłości; półwila zadrżała, a potem nagle przylgnęła do Neali, wtuliła się w nią, szlochając cicho, gdy szok przerodził się w świadomość przeżytego strachu. - Jeszcze n-nie - zaoponowała.
To przez nią zjawiło się to stworzenie?
Ona je wywołała? Niepożądaną obecnością brudnej duszy?
Neala była niewinna, wychowana w objęciach Devon, nie zasługiwała na weryfikację.
- Już dobrze, wszystko dobrze - szeptała, szukając ukojenia, tak własnego, jak również i Weasley; była tchórzem, ale w obliczu zagrożenia wywieranego wobec jej bliskich zdobywała się na odwagę, by stawać za nimi murem, tutaj widziała, a raczej słyszała wcześniej emocje plamiące głos dziewczynki, pokrewną panikę. Musiała jej pomóc. Ukoić jakoś. Łuski z ich ciał w końcu rozmyły się w czerwieni zadrapań, oddalając skojarzenie z syrenami. - Minęło? - chciała powiedzieć, jednak w jej głosie wybrzmiało pytanie, niepewne, drażnione urywanym, płytkim oddechem.
Nigdzie nie jest bezpiecznie, Celine.
Nieważne, czy o tym myślisz, czy nie. To już się dzieje.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k20' : 3
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k20' : 3
- W takim razie odmówić nie mogę. Ale będę potrzebowała dobrej pozy, żeby zająć się każdym koszmarem który znajdzie cię w nocy.- zgodziłam się, dla zobrazowania podskakując i rozstawiając nogi, uginając ręce w łokciach i zwijając w pięści. Rozciągnęłam usta w uśmiechu, który obejmował też oczy. - Ważne że wiedzieć będziemy że to nasze nosy. - zaśmiałam się lekko. - Możemy poprosić żeby ktoś nam zrobił. - zastanowiłam się zaraz na głos. - Trudne to jest? - spytałam jej przekrzywiając trochę głowę. Co prawda o aparatach słyszałam, ale nie robiłam nigdy zdjęcia żadnego.
- Prawda? - zgodziłam się krótkim pytaniem wrzucając buty do koszyka. Milknąc i słuchając tego co mówiła. Zgadzała się z nią całkiem. Przymknęłam na chwilę oczy wyobrażając sobie ten mech, tak jak mówiła czując, jak uśmiech mi krąż na wargach. - Nie chciałam, żebyś pomyślała, że jestem dziwna. - przyznałam jej, rozkładając dłonie na boki i przez chwilę idąc, jakbym balansowała po jakiejś kładce. Stawiając nogę za nogą. Owoców na razie nie dostrzegam żadnych. A potem zaczęłam mówić, opowiadać, zgodnie z jej prośbą starając się opowiedzieć wszystko dokładnie, a to nawet połowa jeszcze nie była. Zamilkłam nagle przez dziwaczne uczucie, które rozlało się wokół sprawiło że nie powiedziałam nic więcej. Nie wyjaśniłam nic zawieszając spojrzenie na przybyszu, który stanął na naszej drodze. Czułam nieprzyjemnie swędzenie. Nie ruszałam się, nie odzywałam kiedy Celine o ugryzieniu mówiła jakimś nie potrafiłam nawet drgnąć w pierwszej chwili nie wiedząc, co powinnam. Oczy rozszerzały się w zaskoczeniu, a ciało swędziało coraz mocniej. Rozchyliłam lekko usta, chcąc potwierdzić słowa wypowiedziane przez… przyjaciółkę? ale nic nie wydostało się na zewnątrz. Słyszała tylko tłukące się w piersi serce. Łomoczące głośno aż w uszach. Zamrugałam kilka razy, ale kiedy schyliła się, ja też to zrobiłam. Tak, jakbym kłaniała się przed hipogryfem, ale nie opuszczałam spojrzenia. Wuja mówił, że nie można wzroku odwracać od czegoś, co jest niebezpieczne. Chyba było mi trochę niedobrze. Nagłe szarpnięcie zaskoczyło ją, ale pozwoliła się pociągnąć. Odbiec, schować za dużym rozległym drzewem. Ledwie wytrzymując swędzenie, kolejne ruchy paznokci niewiele pomagały. - Uciekajmy… - zgodziłam się oddychając ciężko. Ale nogi mi się nie ruszyły, nie chciały postawić kolejnego kroku. Dopiero objęcie Celine zdawało się poruszyć ją trochę. Jej łzy, chociaż moje blokuje chyba przerażenie. - D-dobrze. - zgodziłam się, chociaż nie byłam pewna, czy powinniśmy tutaj zostawać. - Chyba. - powiedziałam odwracając głowę, wychylając się zza drzewa, ale po jeleniu nie było śladu. Osunęłam się na ziemię oddychając dalej ciężko i nieskładnie. Przyłożyłam rękę do czoła, próbując uspokoić też serce. Może jak gadać dalej zacznę, to będzie lepiej. Wiedziałam jednak, że na razie nie zrobię ani kroku. Mimo to rozejrzałam się wokół czy gdzieś blisko na krzaczku nie ma jakiś owoców.
- Walter… - podjęłam jeszcze urywanmy oddechem. Przymknęłam powieki na chwile czując, że czała zalałam się potem. Otworzyłam oczy spoglądając na rękę. Była podrapana, ale na pewno należała do mnie. - Walter to… cóż przyjaciel rodziny w sumie. Czasem mnie pilnuje jak gdzieś dalej jadę. Ale no odmówiłam. Bo popatrz. Zajęta byłam. W sensie, no tam wtedy Marcel jakąś klątwę miał, co mu świadomość odbierała. Ale my nie wiedziałyśmy i się przestraszyłyśmy trochę i stałyśmy tam nad nim, James nam tłumaczył co i jak, a ten nagle łapie mnie za rękę, pada na kolano i mówi że wcześniej nie miał mi okazji wyznać prawdy i że mnie kocha odkąd tylko mnie zobaczył że jego uczucia jest szczere i olbrzymie i że ma nadzieję, że zostanę damą jego serca. I uważaj - jeśli nie na całe życie, to na jeden wieczór chociaż. Rozumiesz, Celine? - zapytałam ją z widoczną pretensją do tego w głosie. - Więc no… podziękowałam mu i wstać kazałam. I wytknęłam że miał sporo okazji - o wiele lepszych niż ta teraz. I że to jeśli bez sensu jest całkiem, skoro wieczność na jeden wieczór jest w stanie wymienić. Ale on sobie coś ubzdurał i potem jeszcze krzyczał jakieś frazesy że tą walką drogę do mojego serca sobie wywalczy. Poza tym, Celine, ja już postanowiłam - nie zakocham się. Miłość z tego co zdążyłam się dowiedzieć to problemy same. - kiedy mówiłam jeszcze co jakiś czas musiałam przerwać, żeby oddech wziąć głębszy. Zamilkłam na chwilę splatając ręce przed sobą. - A potem się okazało, że James to brat Sheili którego szukała długo. - oderwałam w końcu plecy od konaru siadając prościej. Podwinęłam nogi brodę opierając na ręce. - Zaprosiłam ją tu do Devon, kiedy mi napisała, że znalazła brata swojego. Wyobraź sobie jaką miałam minę, kiedy otworzyłam drzwi a tam był James. - wykrzywiłam trochę usta w niezadowoleniu. Uniosłam rękę i przetarłam nią po karku. Westchnęłam podnosząc się powoli. Sprawdzając, czy moje nogi w ogóle posłuszne zamierzają być jeszcze. Przesunęłam spojrzeniem dookoła. - Thomasa też poznałam osobno. - wyjaśniłam jej rozglądając się za owocami. - Znalazłaś jakieś w ogóle? Może kierujmy się powoli w stronę domu. - zaproponowałam wyciągając do niej rękę. - Na zbiórce. Pomógł trochę a potem zaprosił mnie do tańca i bez pytania złożył na policzku pocałunek. Podeptałam go za karę. - wyznałam marszcząc brwi trochę. - Ale głupek przedstawił się - wyobraź sobie - jako James. A potem jak napisał list żeby przeprosić dodał jeszcze ich nazwisko. Los otwarcie pogrywa sobie ze mną. - mruknęłam unosząc rękę, żeby podrapać się po policzku. - James tu pracuje. - wyznałam jeszcze Celine, spoglądając na nią. - Jakbyśmy znalazły jakieś owoce, pomyślałam, że moglibyśmy coś upiec i jako podziękowanie za to, że się nami zajmie mu zanieść. - rozciągnęłam usta w uśmiechu. Znaczy pewnie i tak by to zrobił. Wystarczyło poprosić ciocię, ale chyba przyjemnie by mu się zrobiło. Na placek wtedy się ucieszył. Zamilkłam na chwilę bijąc się z myślami.
- Muszę podjąć się wyznania, Celine. - powiedziałam ciszej trochę, zerkając na nią, ale nie zwracając w jej kierunku głowy. Zacisnęłam w pięść wolną dłoń. - Marcel… - zaczęłam stawiając krok, przeglądając roślinność w poszukiwaniu darów natury. - On mi powiedział. O tym, że cię uratował. Tak myślę, że to Ty nią jesteś. - uniosłam rękę obleczoną wstążką i założyłam za ucho kilka rudych kosmyków. Wykrzyczał byłoby może bardziej odpowiednie, ale przemilczałam ten fakt. - Pewnie nie wszystko, trochę pokłóciliśmy się wtedy strasznie i z początku nie połączyłam faktów… - mówiłam dalej dopiero teraz się prostując i spoglądając na nią. - …nic nie musisz mówić. - zapewniłam ją od razu. - O nic nie zamierzam pytać. - prawda potrzebowała wolności, prawda mamo? - Nie chciałam tylko, żeby to że wiem było… nie wiem… jak sekret. Chciałam żebyś po prostu wiedziała. - odwróciłam wzrok na bok. - Że wiem. - dodałam jeszcze cicho. - Nie bądź zła, proszę. - poprosiłam od razu unosząc na nią jasne tęczówki na nią.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
- Prawda? - zgodziłam się krótkim pytaniem wrzucając buty do koszyka. Milknąc i słuchając tego co mówiła. Zgadzała się z nią całkiem. Przymknęłam na chwilę oczy wyobrażając sobie ten mech, tak jak mówiła czując, jak uśmiech mi krąż na wargach. - Nie chciałam, żebyś pomyślała, że jestem dziwna. - przyznałam jej, rozkładając dłonie na boki i przez chwilę idąc, jakbym balansowała po jakiejś kładce. Stawiając nogę za nogą. Owoców na razie nie dostrzegam żadnych. A potem zaczęłam mówić, opowiadać, zgodnie z jej prośbą starając się opowiedzieć wszystko dokładnie, a to nawet połowa jeszcze nie była. Zamilkłam nagle przez dziwaczne uczucie, które rozlało się wokół sprawiło że nie powiedziałam nic więcej. Nie wyjaśniłam nic zawieszając spojrzenie na przybyszu, który stanął na naszej drodze. Czułam nieprzyjemnie swędzenie. Nie ruszałam się, nie odzywałam kiedy Celine o ugryzieniu mówiła jakimś nie potrafiłam nawet drgnąć w pierwszej chwili nie wiedząc, co powinnam. Oczy rozszerzały się w zaskoczeniu, a ciało swędziało coraz mocniej. Rozchyliłam lekko usta, chcąc potwierdzić słowa wypowiedziane przez… przyjaciółkę? ale nic nie wydostało się na zewnątrz. Słyszała tylko tłukące się w piersi serce. Łomoczące głośno aż w uszach. Zamrugałam kilka razy, ale kiedy schyliła się, ja też to zrobiłam. Tak, jakbym kłaniała się przed hipogryfem, ale nie opuszczałam spojrzenia. Wuja mówił, że nie można wzroku odwracać od czegoś, co jest niebezpieczne. Chyba było mi trochę niedobrze. Nagłe szarpnięcie zaskoczyło ją, ale pozwoliła się pociągnąć. Odbiec, schować za dużym rozległym drzewem. Ledwie wytrzymując swędzenie, kolejne ruchy paznokci niewiele pomagały. - Uciekajmy… - zgodziłam się oddychając ciężko. Ale nogi mi się nie ruszyły, nie chciały postawić kolejnego kroku. Dopiero objęcie Celine zdawało się poruszyć ją trochę. Jej łzy, chociaż moje blokuje chyba przerażenie. - D-dobrze. - zgodziłam się, chociaż nie byłam pewna, czy powinniśmy tutaj zostawać. - Chyba. - powiedziałam odwracając głowę, wychylając się zza drzewa, ale po jeleniu nie było śladu. Osunęłam się na ziemię oddychając dalej ciężko i nieskładnie. Przyłożyłam rękę do czoła, próbując uspokoić też serce. Może jak gadać dalej zacznę, to będzie lepiej. Wiedziałam jednak, że na razie nie zrobię ani kroku. Mimo to rozejrzałam się wokół czy gdzieś blisko na krzaczku nie ma jakiś owoców.
- Walter… - podjęłam jeszcze urywanmy oddechem. Przymknęłam powieki na chwile czując, że czała zalałam się potem. Otworzyłam oczy spoglądając na rękę. Była podrapana, ale na pewno należała do mnie. - Walter to… cóż przyjaciel rodziny w sumie. Czasem mnie pilnuje jak gdzieś dalej jadę. Ale no odmówiłam. Bo popatrz. Zajęta byłam. W sensie, no tam wtedy Marcel jakąś klątwę miał, co mu świadomość odbierała. Ale my nie wiedziałyśmy i się przestraszyłyśmy trochę i stałyśmy tam nad nim, James nam tłumaczył co i jak, a ten nagle łapie mnie za rękę, pada na kolano i mówi że wcześniej nie miał mi okazji wyznać prawdy i że mnie kocha odkąd tylko mnie zobaczył że jego uczucia jest szczere i olbrzymie i że ma nadzieję, że zostanę damą jego serca. I uważaj - jeśli nie na całe życie, to na jeden wieczór chociaż. Rozumiesz, Celine? - zapytałam ją z widoczną pretensją do tego w głosie. - Więc no… podziękowałam mu i wstać kazałam. I wytknęłam że miał sporo okazji - o wiele lepszych niż ta teraz. I że to jeśli bez sensu jest całkiem, skoro wieczność na jeden wieczór jest w stanie wymienić. Ale on sobie coś ubzdurał i potem jeszcze krzyczał jakieś frazesy że tą walką drogę do mojego serca sobie wywalczy. Poza tym, Celine, ja już postanowiłam - nie zakocham się. Miłość z tego co zdążyłam się dowiedzieć to problemy same. - kiedy mówiłam jeszcze co jakiś czas musiałam przerwać, żeby oddech wziąć głębszy. Zamilkłam na chwilę splatając ręce przed sobą. - A potem się okazało, że James to brat Sheili którego szukała długo. - oderwałam w końcu plecy od konaru siadając prościej. Podwinęłam nogi brodę opierając na ręce. - Zaprosiłam ją tu do Devon, kiedy mi napisała, że znalazła brata swojego. Wyobraź sobie jaką miałam minę, kiedy otworzyłam drzwi a tam był James. - wykrzywiłam trochę usta w niezadowoleniu. Uniosłam rękę i przetarłam nią po karku. Westchnęłam podnosząc się powoli. Sprawdzając, czy moje nogi w ogóle posłuszne zamierzają być jeszcze. Przesunęłam spojrzeniem dookoła. - Thomasa też poznałam osobno. - wyjaśniłam jej rozglądając się za owocami. - Znalazłaś jakieś w ogóle? Może kierujmy się powoli w stronę domu. - zaproponowałam wyciągając do niej rękę. - Na zbiórce. Pomógł trochę a potem zaprosił mnie do tańca i bez pytania złożył na policzku pocałunek. Podeptałam go za karę. - wyznałam marszcząc brwi trochę. - Ale głupek przedstawił się - wyobraź sobie - jako James. A potem jak napisał list żeby przeprosić dodał jeszcze ich nazwisko. Los otwarcie pogrywa sobie ze mną. - mruknęłam unosząc rękę, żeby podrapać się po policzku. - James tu pracuje. - wyznałam jeszcze Celine, spoglądając na nią. - Jakbyśmy znalazły jakieś owoce, pomyślałam, że moglibyśmy coś upiec i jako podziękowanie za to, że się nami zajmie mu zanieść. - rozciągnęłam usta w uśmiechu. Znaczy pewnie i tak by to zrobił. Wystarczyło poprosić ciocię, ale chyba przyjemnie by mu się zrobiło. Na placek wtedy się ucieszył. Zamilkłam na chwilę bijąc się z myślami.
- Muszę podjąć się wyznania, Celine. - powiedziałam ciszej trochę, zerkając na nią, ale nie zwracając w jej kierunku głowy. Zacisnęłam w pięść wolną dłoń. - Marcel… - zaczęłam stawiając krok, przeglądając roślinność w poszukiwaniu darów natury. - On mi powiedział. O tym, że cię uratował. Tak myślę, że to Ty nią jesteś. - uniosłam rękę obleczoną wstążką i założyłam za ucho kilka rudych kosmyków. Wykrzyczał byłoby może bardziej odpowiednie, ale przemilczałam ten fakt. - Pewnie nie wszystko, trochę pokłóciliśmy się wtedy strasznie i z początku nie połączyłam faktów… - mówiłam dalej dopiero teraz się prostując i spoglądając na nią. - …nic nie musisz mówić. - zapewniłam ją od razu. - O nic nie zamierzam pytać. - prawda potrzebowała wolności, prawda mamo? - Nie chciałam tylko, żeby to że wiem było… nie wiem… jak sekret. Chciałam żebyś po prostu wiedziała. - odwróciłam wzrok na bok. - Że wiem. - dodałam jeszcze cicho. - Nie bądź zła, proszę. - poprosiłam od razu unosząc na nią jasne tęczówki na nią.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k20' : 7
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k20' : 7
- Och, na pewno coś wymyślimy. Mogłabym nauczyć cię podstawowej baletowej pozy - ale chyba milej będzie mieć twoje autentyczne zdjęcie, takie, na którym jesteś sobą - zasugerowała; zdjęcia, podobnie jak obrazy, miały za zadanie chwytać esencję duszy i uwieczniać ją na zawsze, i to właśnie szczerą naturę Neali chciała na nich utrwallić; nie imitację ani próbę wsunięcia stóp w cudze buty, gonienia za tym, kim chciałoby się być, zamiast przedstawić to, kim po prostu się było. - Może twój wujek, jak wrócimy do ciebie? Albo ciocia? - wciąż bała się kobiety, która pokarała Nealę tygodniowym paradowaniem w cyklamenie na głowie, jednak dla wspólnej radości warto było się poświęcić. - Jeśli nie myśli się o tym, co jest w środku, ani jak to wszystko działa, to nawet nie - wskazała lekkim ruchem głowy na aparat, ledwo już pamiętając, co o aparatach fotograficznych wyczytała w dziwnej książce pełnej profesjonalnego nazewnictwa, szczegółów, detali, wartości i rozrysowanych schematów, które ani na pierwszy, ani na drugi rzut oka nie mówiły jej wiele. - Mam już trochę zdjęć, wiesz? Sporo z nich jest rozmazanych, z innymi stało się coś dziwnego i jakby, hm, dwie klisze nałożyły się na siebie, chociaż nie wiem w jaki sposób, nie zamierzałam tak zrobić... - zmarszczyła nosek; półwilę frustrowało to, że od razu nie była w tym idealna, próbowała więc wszystkie potknięcia przełożyć na znany sobie, taneczny schemat - na jeden idealny piruet najpierw należało poświęcić setki i tysiące niedoskonałych.
Kroki Neali przypominały balansowanie na cienkiej cyrkowej linie daleko ponad głowami publiczności, która z każdym zachwianiem się na szlaku sapała w napięciu, by potem zamrzeć w krystalicznym poczuciu ciszy; Celine przyjrzała się bosym stopom miękko zapadającym się w ściółce i uśmiechnęła blado, na słodycz skojarzenia. Kiedy ostatnio odwiedzała Arenę Carringtonów? Dziwnie było myśleć, że zapewne już nigdy więcej jej nie zobaczy, że w innych okolicznościach mogłyby udać się na przedstawienie razem i cieszyć się ekstrawagancką sztuką zapewniania rozrywki. Teraz żadna z nich nie powinna, albo raczej nie mogła pojawiać się w Londynie.
- Wolałabyś, żebym pomyślała, że jesteś taka jak wszyscy? - zdumiała się półwila, którą od zawsze rządziły ciągoty do nieprzeciętnych aur i specyfiki charakterów. Nie bez powodu tak chętnie spędzała czas między duchami, często zrodzonymi z zupełnie innych czasów, porozumiewających się innym słownictwem, bardziej wyrafinowanym i poetyckim, eleganckim jak polerowany kryształ. Z tego samego powodu ciągnęło ją do Neali: tej dziwnej, oryginalnej i unikalnej Neali, wolnej jak wiosenny wiatr.
A może ten jeleń był właśnie tym - duchem? Czymś, co już przeminęło, echem cierpienia uosobionym w masywnym ciele i kościstym porożu, czymś zrzeszającym w czerni duszy każdą kroplę przelanej krwi, odebrane życie. Nie była w stanie stwierdzić, czy biła od niego złość, w tamtym momencie tak jej się nie wydawało - ale nie sposób było nie wyczuć emanującego od niego mroku gęstszego od powietrza. Przez chwilę patrzyła na Nealę osuwającą się na ziemię i chciała zapytać, czy nic jej się nie stało, jednak wówczas opowieść odwróciła uwagę, maskując nerwy, rozładowując napięcie skumulowane w czerwonych pręgach paznokci i drżącym w piersi sercu. Celine powoli usiadła obok niej, pozwoliwszy porwać się w wir kolejnych uniesień, jakim przysłuchiwała się ze spowalniającym, ciężkim oddechem.
- Jaką klątwę? - weszła jej w słowo, Marcel nie wspomniał o tym ani słowem; ktoś naprawdę obłożył go urokiem, pozbawiał świadomości, dezorientował? O co w tym wszystkim chodziło? Ulewające się z warg Neali słowa spijała jak zimną wodę, studzącą emocje, tak bardzo potrzebną do powrócenia do rzeczywistości; odetchnęła głębiej na wieść o zaręczynach, w tym dźwięku zawierając fragment parsknięcia. - Z jednej strony to bardzo romantyczne... - przyznała, sięgnąwszy po dłoń Weasley, którą ujęła w swoją i zacisnęła na niej lekko palce, dotykiem mocniej rozganiając burzowe chmury przeżytego lęku, przynajmniej własne, czy jej również? - Ale z drugiej: dama serca na jeden wieczór? Tylko chłopiec mógł uznać, że taki dobór słów to dobry pomysł - Celine westchnęła, uśmiechnąwszy się później na dalszą część historii o Jamesie. Nic dziwnego, że ekspresyjne serce Neali reagowało na niego płomiennie, potrafił być czarujący, a przed czarującym młodzieńcem żadna dziewczyna nie chciałaby się zbłaźnić w strumieniu ze zwichniętą kostką. Wyobrażała sobie pokryte wściekłą czerwienią rumieńce na policzkach arystokratki i najpierw rozbawiony, a potem urażony wzrok Jamesa, gdy z jej ust padłoby kilka piorunujących słów.
- Mam trochę - przytaknęła i wstała z ziemi razem z pomocą ognistowłosej czarownicy, kierując się powoli w drogę powrotną ku Ottery St. Catchpole, w duchu prosząc los o to, by więcej nie spotkały na swojej drodze jelenia, którego wspomnienie cały czas słało dreszcz niepokoju w dół kręgosłupa. - Naprawdę można by z tego wszystkiego napisać książkę. Przeczytałabym ją z przyjemnością, gdybym nie wiedziała, że to twoje życie. Wasze. Masz dużo szczęścia, że takich dobrych ludzi masz wokół siebie, nawet jeśli zaczynaliście trochę... specyficznie. Marcel i Jimmy, oni są niesamowici, prawda? Jak bracia. A gdy myślę o Anne, widzę ślicznego dmuchawca porwanego przez wiatr - westchnęła, by później zamrugać ze zdziwieniem i zamilknąć na chwilę na wieść, że to właśnie u Neali pracował James. Że to o nim wspominała, gdy rozmawiały o Bibi i Montygonie, że to on był chłopcem, który miał na dłoni serce dla wierzchowców i kochał je bezgranicznie, doskonale je rozumiejąc; z portu pamiętała go inaczej, owszem, jako pochłoniętego swoją pasją i wtłaczającego w nią każdy gram oddania, ale nie miała pojęcia, że pasją staną się - lub były - również zwierzęta. - Od kiedy? - spytała głucho. Łączył to z życiem nad Tamizą, czy znalazł zatrudnienie już później, po tym, jak... Jak... - Oczywiście, że tak! Wiesz, sama też chciałabym mu się jakoś odwdzięczyć. Sporo dla mnie zrobił - wpuścił do swojego domu, zapewnił, że niebawem szaruga odpuści, a promienie słońca zaczną prześwitywać przez baldachim smutnych chmur. To on wyprowadził Marcela z Parszywego. Zostawił ją za sobą i nie miała mu tego za złe, liczyło się tylko to, że uratował wtedy przyjaciela. Nachyliła się zaraz nad kolejnym krzaczkiem, usiłując dojrzeć w jego zieleni następne owoce, miały ich jeszcze przecież zbyt mało, żeby upichcić Jimmiemu coś smacznego. - Może jakieś ciasto? Nie, o składniki teraz zbyt trudno... Ale kisiel? Albo lody? Takie zwykłe, z soku poziom...
I zastygła nagle. Poczuła, jak na dno jej żołądka opadła kotwica. On mi powiedział. Tak myślę. Słowa Neali docierały do niej w strzępkach, te pierwsze brzmiały jeszcze czysto i klarownie, jednak im więcej ich wypowiadała, tym głowa Celine większą robiła jej krzywdę, motając się w nagłych zawrotach; przystanęła nieświadomie, wzrok utrzymując gdzieś przed sobą, w rozmazanym, nieistotnym punkcie, zbyt przestraszona, żeby zwrócić go ku Weasley. Skoro wiedziała, musiała czuć obrzydzenie; co by było, gdyby surowa ciocia dziewczyny dowiedziała się, że jej podopieczna zadaje się z byłą więźniarką, z uciekinierką, z morderczynią własnego ojca? Nie jej różdżka wydała komendę, ale to bez znaczenia. Nieważne, kto co mówił. Była winna, współwinna.
- Ja... - urwała, co właściwie chciała powiedzieć? Od pustki w głowie gorsza była tylko plątanina emocji, których półwila nie była w stanie odróżnić; przygryzła dolną wargę i zacisnęła dłonie w pięści. Długo milczała. - Nie powinnam była zawracać ci głowy... - sobą, tym wszystkim, świadomością, że miała w swoim otoczeniu kryminalistkę. Ryzykiem, że i na Nealę mogły przejść zarazki, którymi była oblepiona, te niewidzialne ślady gorszących rąk.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
Kroki Neali przypominały balansowanie na cienkiej cyrkowej linie daleko ponad głowami publiczności, która z każdym zachwianiem się na szlaku sapała w napięciu, by potem zamrzeć w krystalicznym poczuciu ciszy; Celine przyjrzała się bosym stopom miękko zapadającym się w ściółce i uśmiechnęła blado, na słodycz skojarzenia. Kiedy ostatnio odwiedzała Arenę Carringtonów? Dziwnie było myśleć, że zapewne już nigdy więcej jej nie zobaczy, że w innych okolicznościach mogłyby udać się na przedstawienie razem i cieszyć się ekstrawagancką sztuką zapewniania rozrywki. Teraz żadna z nich nie powinna, albo raczej nie mogła pojawiać się w Londynie.
- Wolałabyś, żebym pomyślała, że jesteś taka jak wszyscy? - zdumiała się półwila, którą od zawsze rządziły ciągoty do nieprzeciętnych aur i specyfiki charakterów. Nie bez powodu tak chętnie spędzała czas między duchami, często zrodzonymi z zupełnie innych czasów, porozumiewających się innym słownictwem, bardziej wyrafinowanym i poetyckim, eleganckim jak polerowany kryształ. Z tego samego powodu ciągnęło ją do Neali: tej dziwnej, oryginalnej i unikalnej Neali, wolnej jak wiosenny wiatr.
A może ten jeleń był właśnie tym - duchem? Czymś, co już przeminęło, echem cierpienia uosobionym w masywnym ciele i kościstym porożu, czymś zrzeszającym w czerni duszy każdą kroplę przelanej krwi, odebrane życie. Nie była w stanie stwierdzić, czy biła od niego złość, w tamtym momencie tak jej się nie wydawało - ale nie sposób było nie wyczuć emanującego od niego mroku gęstszego od powietrza. Przez chwilę patrzyła na Nealę osuwającą się na ziemię i chciała zapytać, czy nic jej się nie stało, jednak wówczas opowieść odwróciła uwagę, maskując nerwy, rozładowując napięcie skumulowane w czerwonych pręgach paznokci i drżącym w piersi sercu. Celine powoli usiadła obok niej, pozwoliwszy porwać się w wir kolejnych uniesień, jakim przysłuchiwała się ze spowalniającym, ciężkim oddechem.
- Jaką klątwę? - weszła jej w słowo, Marcel nie wspomniał o tym ani słowem; ktoś naprawdę obłożył go urokiem, pozbawiał świadomości, dezorientował? O co w tym wszystkim chodziło? Ulewające się z warg Neali słowa spijała jak zimną wodę, studzącą emocje, tak bardzo potrzebną do powrócenia do rzeczywistości; odetchnęła głębiej na wieść o zaręczynach, w tym dźwięku zawierając fragment parsknięcia. - Z jednej strony to bardzo romantyczne... - przyznała, sięgnąwszy po dłoń Weasley, którą ujęła w swoją i zacisnęła na niej lekko palce, dotykiem mocniej rozganiając burzowe chmury przeżytego lęku, przynajmniej własne, czy jej również? - Ale z drugiej: dama serca na jeden wieczór? Tylko chłopiec mógł uznać, że taki dobór słów to dobry pomysł - Celine westchnęła, uśmiechnąwszy się później na dalszą część historii o Jamesie. Nic dziwnego, że ekspresyjne serce Neali reagowało na niego płomiennie, potrafił być czarujący, a przed czarującym młodzieńcem żadna dziewczyna nie chciałaby się zbłaźnić w strumieniu ze zwichniętą kostką. Wyobrażała sobie pokryte wściekłą czerwienią rumieńce na policzkach arystokratki i najpierw rozbawiony, a potem urażony wzrok Jamesa, gdy z jej ust padłoby kilka piorunujących słów.
- Mam trochę - przytaknęła i wstała z ziemi razem z pomocą ognistowłosej czarownicy, kierując się powoli w drogę powrotną ku Ottery St. Catchpole, w duchu prosząc los o to, by więcej nie spotkały na swojej drodze jelenia, którego wspomnienie cały czas słało dreszcz niepokoju w dół kręgosłupa. - Naprawdę można by z tego wszystkiego napisać książkę. Przeczytałabym ją z przyjemnością, gdybym nie wiedziała, że to twoje życie. Wasze. Masz dużo szczęścia, że takich dobrych ludzi masz wokół siebie, nawet jeśli zaczynaliście trochę... specyficznie. Marcel i Jimmy, oni są niesamowici, prawda? Jak bracia. A gdy myślę o Anne, widzę ślicznego dmuchawca porwanego przez wiatr - westchnęła, by później zamrugać ze zdziwieniem i zamilknąć na chwilę na wieść, że to właśnie u Neali pracował James. Że to o nim wspominała, gdy rozmawiały o Bibi i Montygonie, że to on był chłopcem, który miał na dłoni serce dla wierzchowców i kochał je bezgranicznie, doskonale je rozumiejąc; z portu pamiętała go inaczej, owszem, jako pochłoniętego swoją pasją i wtłaczającego w nią każdy gram oddania, ale nie miała pojęcia, że pasją staną się - lub były - również zwierzęta. - Od kiedy? - spytała głucho. Łączył to z życiem nad Tamizą, czy znalazł zatrudnienie już później, po tym, jak... Jak... - Oczywiście, że tak! Wiesz, sama też chciałabym mu się jakoś odwdzięczyć. Sporo dla mnie zrobił - wpuścił do swojego domu, zapewnił, że niebawem szaruga odpuści, a promienie słońca zaczną prześwitywać przez baldachim smutnych chmur. To on wyprowadził Marcela z Parszywego. Zostawił ją za sobą i nie miała mu tego za złe, liczyło się tylko to, że uratował wtedy przyjaciela. Nachyliła się zaraz nad kolejnym krzaczkiem, usiłując dojrzeć w jego zieleni następne owoce, miały ich jeszcze przecież zbyt mało, żeby upichcić Jimmiemu coś smacznego. - Może jakieś ciasto? Nie, o składniki teraz zbyt trudno... Ale kisiel? Albo lody? Takie zwykłe, z soku poziom...
I zastygła nagle. Poczuła, jak na dno jej żołądka opadła kotwica. On mi powiedział. Tak myślę. Słowa Neali docierały do niej w strzępkach, te pierwsze brzmiały jeszcze czysto i klarownie, jednak im więcej ich wypowiadała, tym głowa Celine większą robiła jej krzywdę, motając się w nagłych zawrotach; przystanęła nieświadomie, wzrok utrzymując gdzieś przed sobą, w rozmazanym, nieistotnym punkcie, zbyt przestraszona, żeby zwrócić go ku Weasley. Skoro wiedziała, musiała czuć obrzydzenie; co by było, gdyby surowa ciocia dziewczyny dowiedziała się, że jej podopieczna zadaje się z byłą więźniarką, z uciekinierką, z morderczynią własnego ojca? Nie jej różdżka wydała komendę, ale to bez znaczenia. Nieważne, kto co mówił. Była winna, współwinna.
- Ja... - urwała, co właściwie chciała powiedzieć? Od pustki w głowie gorsza była tylko plątanina emocji, których półwila nie była w stanie odróżnić; przygryzła dolną wargę i zacisnęła dłonie w pięści. Długo milczała. - Nie powinnam była zawracać ci głowy... - sobą, tym wszystkim, świadomością, że miała w swoim otoczeniu kryminalistkę. Ryzykiem, że i na Nealę mogły przejść zarazki, którymi była oblepiona, te niewidzialne ślady gorszących rąk.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k20' : 13
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k20' : 13
- Baletowej? - zadziwiłam się rozdziwiając usta w szoku w pierwszej chwili. - P-potrafisz? - zapytałam jeszcze chwilę później z rozszerzonymi w zdumieniu oczami, ale spojrzenie pełne było zachwytu. - Oh, czekaj. Chciałabym! - zaprzeczyłam od razu marszcząc trochę nos. - Czy jeśli obiecam być sobą i tak mi pokażesz? - zapytałam wiec przedstawiając propozycję na wymianę. Milej, czy nie, jeśli jej zależało mogłam po prostu stanąć jak zechciała tylko. Być sobą - czy coś, chociaż to zazwyczaj nigdy za dobrze się nie kończyło. Pokiwałam zaraz głową. - Myślę, że nam pomogą. - potwierdziłam zaraz, bo nie było powodów, żeby mieli wziąć i odmówić. Wbrew obaw Celine, ciocia nie miała jej za złe niczego. Mnie winiła i na mnie też jej już przeszło. Znaczy no, była wina mojej niby próżności i jej kara. Tylko tyle, albo aż. - To ciekawe, pokażesz mi je? - zapytałam zaraz, zwracając w jej stronę głowę. - Dziwaczne, myślałam, że wiesz, jak naciśniesz guzik to aparat resztę weźmie i zrobi sam całkiem. A to chyba trochę jak… z rysowaniem? - zaryzykowałam stwierdzeniem. Bez wahania zrzucając zaraz po niej buty. Zaczynając kroczyć przed siebie, jakbym balansowała na kładce, nie na zwykłej dość równej trawie. Kiedy zadała pytanie odwróciłam na nią głowę z rozstawionymi na boki rękami w jednej z nich trzymając koszyk. Przekręciłam trochę głowę i zmarszczyłam brwi zastanawiając się nad jej pytaniem. Wydęłam lekko usta. W końcu spojrzałam znów przed siebie i wzruszyłam łagodnie ramionami kręcąc przecząco głową.
- Chyba bardziej… - zawiesiłam głos, opuszczając ręce, żeby spleść je ze sobą na koszyku za plecami. Zadarła głowę żeby spojrzeć na koronę drzew i przebijające się przez -... żebyś się nie przestraszyła że jestem… inna? - nie byłam pewna czy dobrze ubieram to w słowa. Westchnęłam trochę do siebie. - Czasem nie jestem pewna, czy to coś dobrego. - przyznałam jej szczerze, nie odwróciłam jednak głowy. Zamiast tego zamrugałam kilka razy odwracając łzy. Byłam inna, nie pasująca całkiem w żadne miejsce, wymakająca się normalności chyba trochę bardziej niż bym chciała. Chyba dlatego wątpiłam, że kogoś moja inność mogłaby zainteresować na dłużej niż na chwilę tylko. Trochę jak oglądane w Muzeach dzieła. Ładne, ale nikt ich nie brał do domów, nikt nie otaczał opieką. W domach trzymało się rzeczy… normalne. A ja raczej taka nie byłam.
Pojawienie się Jelenia, strażnika, a może ducha lasu zmieniło wszystko. Wlane w moje serce przerażenie było prawdziwie. Nie byłam w stanie się ruszyć. Chyba nie byłam pewna, czy wstrzymywałam oddech - czy też serce biło mi tak szybko, że za nim nie nadążałam. A kiedy zniknął moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Oddychałam ciężko zalana zimnym potem. Wydawało się, jakby nigdy go tu nie było, a jednak czerwone ślady na rękach, po paznokciach moich własnych mówiły coś innego. Ale musiałam się wziąć i pozbierać jakoś. A jedyne co potrafiłam to gadać. I w tej paplaninie mojej postanowiłam odnaleźć cokolwiek, więc zaczęłam mówić dalej. Pokręciłam przepraszająco głową, kiedy zapytała o klątwę.
- Nie pamiętam jak się nazywała, wszystko działo się tak szybko. Ale już jest chyba dobrze. - zapewniłam ją, bo przecież wtedy, kiedy spotkaliśmy się nad rzeką, nie stracił świadomości ani razu. Więc musiało być, prawda? Oddychałam jednak nadal ciężko, ale mimo to zmuszałam się by mówić dalej. Wiedziałam, że wybrałam dobrze, kiedy Celine parsknęła lekko. Wtedy przerwałam na chwilę. - Prawda?! - ucieszyłam się, kiedy podsumowała to w ten sam sposób co ja myślałam. - Dlatego powiedziałam mu wtedy, że pod wątpliwość poddaje szczerość jego uczucia, jak jest w stanie wieczność na jeden wieczór wymienić. - westchnęłam ciężko, kręcąc lekko głową. - Chociaż, wiesz, teraz się zastanawiam, czy nie byłam zbyt brutalna. - przyznałam jej. Kiedy minęło tyle czasu czasem się zastanawiałam czy nie zareagowałam - no cóż - za bardzo jak Neala. Może powinnam być bardziej wyrozumiała. Albo łagodniejsza. Czy potrafiłabym się podnieść, gdyby ktoś mnie tak powiedział? Nie byłam do końca pewna. Podniosłam się niepewnie - na próbę trochę, żeby sprawdzić, czy nogi już mi działać będą w miarę poprawnie. A wtedy dostrzegłam kilka poziomek pod liściem, po które się schyliłam, zanim wyciągnęłam do Celine rękę. Nie puściłam jej, zaplatając sobie wokół własnego ramienia. Zaśmiałam się lekko. - Może się nad tym zastanowię. - zgodziłam się żartobliwie. Pisać o sobie książkę, nie sądziłam, by było we mnie coś ciekawego. - Ty też byś się w niej znalazła, Celine. - zapewniłam ją, żeby poklepać ją lekko po dłoni i unieść twarz by poczęstować ją uśmiechem. Zaraz odwróciłam głowę oglądając się wokół czy nie ma blisko tego jelenia całego znowu. W końcu zawiesiłam spojrzenie na przed sobą. Wydęłam lekko usta. - Dla mnie Anne jest jak słońce wiosną - nieśmiało ale pewnie jednocześnie oświetla tych, którzy znajdą się obok. - wyznałam ze spokojem uśmiechając się ale teraz jakby do własnych myśli. - James jest silny... - zdecydowałam spokojnie. -..i zabawny. Nie trudno mu zaufać. - orzekłam unosząc rękę na której miałam zawieszony koszyk żeby podrapać się po policzku. - Marcel… - zastanowiłam się, marszcząc odrobinę nos. - …myślę że ostatecznie nie należy w niego wątpić. Ale masz rację, też. Są bratnimi duszami, wiedziałam to od samego początku. - zapewniłam ją z niezachwianą pewnością. Chociaż brutalne słowa Marcela, które powiedział mi w kwietniu nadal czasem dzwoniły mi w głowie. Patrzyłam na to zdumienie, które wykwitło na twarzy Celine kiedy wspomniałam o tym, że James pracuje tutaj w Ottery nie bardzo je pojmując. Zmarszczyłam odrobinę brwi. - Od lutego. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, puszczając ją na chwilę, żeby zajrzeć pod jeden z liści w poszukiwaniu owoców. - Oh, może babeczki. Przyozdobimy je tym, co zbierzemy. - zastanowiłam się na głos, prostując i ruszając w dalszą drogę. Uniosłam rękę, żeby kilka razy uderzyć palcem wskazującym w dolną wargę.
Musiałam się go w końcu podjąć. Wyznania, które przyszło wraz z połączeniem faktów. Nie chciałam, żeby coś pomiędzy nami tkwiło jak sekret, który mógłby toczyć się w znajomość gorzej niż trucizna jakaś. Ale kiedy skończyłam już nie byłam pewna, czy dobrze, że się odezwałam w ogóle. Cisza między nami była inna niż te wszystkie wcześniej. Czekałam, a serce obijało mi się boleśnie o klatkę. Patrzyłam na Celine, czekając na cokolwiek, nawet złość byłaby teraz lepsza. Nadzieja rozkwitła, kiedy odezwała się ponownie, ale tylko na chwilę. Bo jej kolejne słowa sprawiły, że zamarłam całkiem. Nie powinna mi zawracać głowy? Rozszerzyłam oczy w zdumieniu. Przez kilka zbyt długich uderzeń serca po prostu stałam. To… my… nie mogłyśmy się tak skończyć.
- Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam strasznie. - zaczęłam dość marnie, podchodząc, zmniejszając odległość, unosząc dłonie, ale zaraz je opuszczając. - Ciocia mówi, że paplam strasznie i to paplanie zgubą moją będzie właśnie. Właśnie dlatego jestem okropna. Straszna. Czasem chce dobrze a wychodzi okropnie przez to że ciągle gadam, gadam i mówię co nie powinnam powiedzieć… Ale Celine, proszę… - nie wiedziałam co powinnam powiedzieć, żeby dać jej znać, że wszystko było w porządku i dobrze. - Zobacz… moja mama… moja mama… mawiała, że złe rzeczy spotykają dobrych i złych ludzi i że różnica jest taka, że ci dobrzy mają ciężej, bo sumienie mają właśnie. Znaczy… nie wiem, naprawdę nie wiem dokładnie co przeszłaś. Ale to musiało być straszne. - poczułam że łzy mi się zbierając w oczach. - Ale… ale… czujesz to prawda? - zapytałam jej w końcu unosząc dłonie żeby złapać za jej twarz. - Popatrz na mnie. - poprosiłam drżącym głosem. - Nasz dusze ze sobą odpowiednio rezonują. Nie zawracasz mi… nie zawracasz głowy. Naprawdę. - zapewniłam ją więc próbując się uśmiechnąć przez łzy. Opuszczając ręce. Dlaczego zawsze, ale to zawsze musiałam powiedzieć za dużo? Może naprawdę byłam przeklęta. - Naprawdę. - szepnęłam, jeszcze cicho, czując jak drży mi broda. Psułam wszystko, czego tylko dotknęła moja ręka.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
- Chyba bardziej… - zawiesiłam głos, opuszczając ręce, żeby spleść je ze sobą na koszyku za plecami. Zadarła głowę żeby spojrzeć na koronę drzew i przebijające się przez -... żebyś się nie przestraszyła że jestem… inna? - nie byłam pewna czy dobrze ubieram to w słowa. Westchnęłam trochę do siebie. - Czasem nie jestem pewna, czy to coś dobrego. - przyznałam jej szczerze, nie odwróciłam jednak głowy. Zamiast tego zamrugałam kilka razy odwracając łzy. Byłam inna, nie pasująca całkiem w żadne miejsce, wymakająca się normalności chyba trochę bardziej niż bym chciała. Chyba dlatego wątpiłam, że kogoś moja inność mogłaby zainteresować na dłużej niż na chwilę tylko. Trochę jak oglądane w Muzeach dzieła. Ładne, ale nikt ich nie brał do domów, nikt nie otaczał opieką. W domach trzymało się rzeczy… normalne. A ja raczej taka nie byłam.
Pojawienie się Jelenia, strażnika, a może ducha lasu zmieniło wszystko. Wlane w moje serce przerażenie było prawdziwie. Nie byłam w stanie się ruszyć. Chyba nie byłam pewna, czy wstrzymywałam oddech - czy też serce biło mi tak szybko, że za nim nie nadążałam. A kiedy zniknął moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Oddychałam ciężko zalana zimnym potem. Wydawało się, jakby nigdy go tu nie było, a jednak czerwone ślady na rękach, po paznokciach moich własnych mówiły coś innego. Ale musiałam się wziąć i pozbierać jakoś. A jedyne co potrafiłam to gadać. I w tej paplaninie mojej postanowiłam odnaleźć cokolwiek, więc zaczęłam mówić dalej. Pokręciłam przepraszająco głową, kiedy zapytała o klątwę.
- Nie pamiętam jak się nazywała, wszystko działo się tak szybko. Ale już jest chyba dobrze. - zapewniłam ją, bo przecież wtedy, kiedy spotkaliśmy się nad rzeką, nie stracił świadomości ani razu. Więc musiało być, prawda? Oddychałam jednak nadal ciężko, ale mimo to zmuszałam się by mówić dalej. Wiedziałam, że wybrałam dobrze, kiedy Celine parsknęła lekko. Wtedy przerwałam na chwilę. - Prawda?! - ucieszyłam się, kiedy podsumowała to w ten sam sposób co ja myślałam. - Dlatego powiedziałam mu wtedy, że pod wątpliwość poddaje szczerość jego uczucia, jak jest w stanie wieczność na jeden wieczór wymienić. - westchnęłam ciężko, kręcąc lekko głową. - Chociaż, wiesz, teraz się zastanawiam, czy nie byłam zbyt brutalna. - przyznałam jej. Kiedy minęło tyle czasu czasem się zastanawiałam czy nie zareagowałam - no cóż - za bardzo jak Neala. Może powinnam być bardziej wyrozumiała. Albo łagodniejsza. Czy potrafiłabym się podnieść, gdyby ktoś mnie tak powiedział? Nie byłam do końca pewna. Podniosłam się niepewnie - na próbę trochę, żeby sprawdzić, czy nogi już mi działać będą w miarę poprawnie. A wtedy dostrzegłam kilka poziomek pod liściem, po które się schyliłam, zanim wyciągnęłam do Celine rękę. Nie puściłam jej, zaplatając sobie wokół własnego ramienia. Zaśmiałam się lekko. - Może się nad tym zastanowię. - zgodziłam się żartobliwie. Pisać o sobie książkę, nie sądziłam, by było we mnie coś ciekawego. - Ty też byś się w niej znalazła, Celine. - zapewniłam ją, żeby poklepać ją lekko po dłoni i unieść twarz by poczęstować ją uśmiechem. Zaraz odwróciłam głowę oglądając się wokół czy nie ma blisko tego jelenia całego znowu. W końcu zawiesiłam spojrzenie na przed sobą. Wydęłam lekko usta. - Dla mnie Anne jest jak słońce wiosną - nieśmiało ale pewnie jednocześnie oświetla tych, którzy znajdą się obok. - wyznałam ze spokojem uśmiechając się ale teraz jakby do własnych myśli. - James jest silny... - zdecydowałam spokojnie. -..i zabawny. Nie trudno mu zaufać. - orzekłam unosząc rękę na której miałam zawieszony koszyk żeby podrapać się po policzku. - Marcel… - zastanowiłam się, marszcząc odrobinę nos. - …myślę że ostatecznie nie należy w niego wątpić. Ale masz rację, też. Są bratnimi duszami, wiedziałam to od samego początku. - zapewniłam ją z niezachwianą pewnością. Chociaż brutalne słowa Marcela, które powiedział mi w kwietniu nadal czasem dzwoniły mi w głowie. Patrzyłam na to zdumienie, które wykwitło na twarzy Celine kiedy wspomniałam o tym, że James pracuje tutaj w Ottery nie bardzo je pojmując. Zmarszczyłam odrobinę brwi. - Od lutego. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, puszczając ją na chwilę, żeby zajrzeć pod jeden z liści w poszukiwaniu owoców. - Oh, może babeczki. Przyozdobimy je tym, co zbierzemy. - zastanowiłam się na głos, prostując i ruszając w dalszą drogę. Uniosłam rękę, żeby kilka razy uderzyć palcem wskazującym w dolną wargę.
Musiałam się go w końcu podjąć. Wyznania, które przyszło wraz z połączeniem faktów. Nie chciałam, żeby coś pomiędzy nami tkwiło jak sekret, który mógłby toczyć się w znajomość gorzej niż trucizna jakaś. Ale kiedy skończyłam już nie byłam pewna, czy dobrze, że się odezwałam w ogóle. Cisza między nami była inna niż te wszystkie wcześniej. Czekałam, a serce obijało mi się boleśnie o klatkę. Patrzyłam na Celine, czekając na cokolwiek, nawet złość byłaby teraz lepsza. Nadzieja rozkwitła, kiedy odezwała się ponownie, ale tylko na chwilę. Bo jej kolejne słowa sprawiły, że zamarłam całkiem. Nie powinna mi zawracać głowy? Rozszerzyłam oczy w zdumieniu. Przez kilka zbyt długich uderzeń serca po prostu stałam. To… my… nie mogłyśmy się tak skończyć.
- Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam strasznie. - zaczęłam dość marnie, podchodząc, zmniejszając odległość, unosząc dłonie, ale zaraz je opuszczając. - Ciocia mówi, że paplam strasznie i to paplanie zgubą moją będzie właśnie. Właśnie dlatego jestem okropna. Straszna. Czasem chce dobrze a wychodzi okropnie przez to że ciągle gadam, gadam i mówię co nie powinnam powiedzieć… Ale Celine, proszę… - nie wiedziałam co powinnam powiedzieć, żeby dać jej znać, że wszystko było w porządku i dobrze. - Zobacz… moja mama… moja mama… mawiała, że złe rzeczy spotykają dobrych i złych ludzi i że różnica jest taka, że ci dobrzy mają ciężej, bo sumienie mają właśnie. Znaczy… nie wiem, naprawdę nie wiem dokładnie co przeszłaś. Ale to musiało być straszne. - poczułam że łzy mi się zbierając w oczach. - Ale… ale… czujesz to prawda? - zapytałam jej w końcu unosząc dłonie żeby złapać za jej twarz. - Popatrz na mnie. - poprosiłam drżącym głosem. - Nasz dusze ze sobą odpowiednio rezonują. Nie zawracasz mi… nie zawracasz głowy. Naprawdę. - zapewniłam ją więc próbując się uśmiechnąć przez łzy. Opuszczając ręce. Dlaczego zawsze, ale to zawsze musiałam powiedzieć za dużo? Może naprawdę byłam przeklęta. - Naprawdę. - szepnęłam, jeszcze cicho, czując jak drży mi broda. Psułam wszystko, czego tylko dotknęła moja ręka.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k20' : 4
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k20' : 4
Zamiast odpowiedzieć słowem, odpowiedziała gestem: łagodnym, enigmatycznym uśmiechem, ciałem podrywającym się do arabeski, jedną nogą płynnie odciągniętą do tyłu i przeciwną do niej ręką sięgającą przed siebie, palcami łaskocząc ciepłe powietrze. Na szczęście nie musiała już zbyt długo rozciągać mięśni do tego zabiegu - przestały palić przy drobnych krokach, poddając się ćwiczeniom, które z uporem wdrażała w swoją codzienność, mimo powtarzania w głowie, że to tylko dla zdrowia, i że tańczyć więcej nie będzie. Kłam dalej, kłam. Teraz zastygła w tej pozie, by później znów spojrzeć na Nealę, ciekawa jej reakcji, skoro samo wspomnienie baletu wywołało w niej ekscytację.
- Tym się zajmowałam od dziecka - wyjaśniła, czując, jak uśmiech zmarkotniał, gdy myśli skryły się za puchem burzowych chmur. Powinna przestać. Natychmiast, na zawsze. Przecież obiecała światu, że nigdy więcej nie splami sobą baletu, a jednak robiła to przy coraz częstszych okazjach, od dnia, kiedy z Laurencem znaleźli się w pomieszczeniu wirujących marionetek. Pozwalała porywać się chwili, wbrew skostniałemu rozsądkowi. - Jakiś czas temu - dodała bezbarwnie, głosem bardziej głuchym, znaczonym wstydem, a wzrok uciekł od Neali, podświadomie wyczekując momentu, aż ta podkreśli, że to dobrze, że balet, ten profesjonalny, nie musiał już jej znosić. - Pewnie, że ci pokażę. Nigdy nie uczyli cię baletu? - zdumiała się. To było kolejnym dowodem, że Weasleyowie z arystokracją nie mieli wiele wspólnego, nie tak, jak pozostali; pamiętała z wiadomości zdobytych na Grimmauld Place, że w Londynie i na ziemiach pod władaniem konserwatywnych rodzin wszystkie dziewczynki znały chociażby podstawy, by miękko operować ciałem i wiedzieć, w jaki sposób formować gesty i nimi zachwycać (wbrew pozorom taniec był nie tylko sztuką, a przenikał również do codzienności i tworzył pełne gracji młode damy), więc spodziewała się, że Nela też miała z nim do czynienia... Ale pomylenie się sprawiło, że poczuła ciepło. Radość jakąś. Cały strach przed szlacheckim statusem płomiennowłosej, zapoczątkowany przez służbę u Blacków, coraz bardziej zanikał.
- Wezmę je ze sobą następnym razem - przytaknęła na pytanie o zdjęciach. - Czy ja wiem? Rysowanie w pewien sposób jest swobodniejsze, możesz nagiąć nim rzeczywistość, jeden krajobraz połączyć z drugim, albo narysować dwóch ludzi, którzy inaczej nie mogliby się ze sobą spotkać... A tutaj łapiesz po prostu to, co masz przed oczami. Z uzdrowicielską precyzją. Znaczy: jeśli potrafisz robić zdjęcia, te moje to nie jest dobry przykład... - wyznała z rozbawionym śmiechem. Dotychczas nie sądziła, że w fotografii mogło być coś inspirującego, coś, co magnetycznie przyciągało wzrok, i dopiero w Tower dotarła do niej tęsknota za prawdziwym widokiem, oddanym z każdym, nawet najdrobniejszym szczególikiem. Za twarzami przyjaciół, ukochanymi miejscami, nawet zwierzętami leniwie wylegującymi się w słońcu - za każdą błahostką, która nagle stała się na wagę złota, niedostępna, wręcz zakazana.
Neala naprawdę bała się bycia inną? Postrzeganą jako unikatowe zjawisko? Smutek przebił się przez głos dziewczynki, melodia sugerowała, że miała za sobą przykre doświadczenia i Celine, podczas uważnego szukania owoców, tuż po tym, jak poprzednią porcję schowała do torby, ukłuł wzbierający gniew - nie na Weasleyównę, broń Merlinie, a na ludzi, którzy nakazali jej myśleć w ten sposób. Wątpić w atut bycia nieprzeciętną. Nie mogła tego zrozumieć, nie mogła zaakceptować. Nie tego nauczono jej w domu rodzinnym.
- Nigdy nie pomyślałabym, że twoja inność jest czymś złym, Nela - odpowiedziała szczerze, chwytając jej dłonie we własne i unosząc je wyżej, do serc, by te zabiły wspólnym rytmem, jakby miłość z jednego mogła przejść do drugiego za sprawą dotyku. - Jesteś, jaka jesteś. Czy to powód do wstydu? Do zmian? Nie, nigdy. Taką cię stworzono, taką pamięta cię Brendan, twoi rodzice, kocha wujostwo, znają konie. To ty. Lubię cię taką - uwolniwszy jedną rękę z uścisku, ułożyła ją na policzku dziewczyny, samą siebie zaskakując pewnością wibrującą w głosie. - Nie bój się inności - szepnęła i na moment oparła swoje czoło na czole Neali.
Później wysłuchała jej pod drzewem, które posłużyło im za oparcie: im, rozdygotanym, roztrzęsionym po spotkaniu z leśnym duchem zaklętym w cielsku wielkiego jelenia, im, wciąż noszącym ślady świeżych, powoli blednących zadrapań. Kiwnąwszy głową na potwierdzenie, że Marcel czuł się już dobrze, Celine poczuła falę ulgi obmywającą ją od stóp do czubka czaszki; w ciągu tych kilku chwil pomiędzy pytaniem a odpowiedzią martwiła się o niego bardziej niż kiedykolwiek o siebie, więc gdy tylko ciężar odpłynął z żołądka i serce zwolniło szaleńcze bicie, mogła znów spokojniej wysłuchać dalszej części historii - odrzuconych oświadczyn. Zastanawiało ją, czy Walter podejmie kolejną próbę. Jeśli kochał Nealę tak, jak przyrzekał, nie powinien poddawać się po jednej odmowie, prawda?
- Babeczki byłyby cudowne - zgodziła się, zaraz jednak marszcząc lekko nos. - Tylko że... Oprócz tych owoców nie mam nic, z czego dałoby się je zrobić. A twojej cioci raczej nie wypada prosić. Chyba że nie miałaby nic przeciwko? - to, że James pracował u Weasleyów od lutego zdumiało ją do reszty i Celine zganiła się w myślach, że nie spytała go wcześniej o to, czym się teraz zajmował. Że upoiła się własnym cierpieniem, zamiast skupić się na przyjaciołach, tak naprawdę. Uderzył w nią wstyd, poczucie winy, odwróciła więc wzrok i wpatrzyła się w drzewa pnące się ku niebu gdzieś przed nimi, śledząc fantazyjne kształty liści zwieszonych z gałęzi.
Cisza trwała do momentu, w którym Neala zaczęła przepraszać, przestraszona, że zrobiła coś złego, ale półwila nie zdobyła się jeszcze na to, by sięgnąć do niej spojrzeniem, zbyt ogarnięta wstydem, smakującym jak raptownie wymierzony policzek. Teraz wszystko przepadło. Nie miała szans na zbudowanie relacji niebarwionej przekleństwem Tower, bo Weasley już zawsze będzie widzieć w niej widmo kryminalistki, chcąc, czy nie chcąc; na chwilę skryła twarz w dłoniach, z płuc wydychając oddech ciężki jak ołów, niechętnie wyślizgujący się przez rozwarte usta, licząc przy tym naiwnie, że chwila ciemności odwróci bieg wydarzeń i sprawi, że to tylko sen. Że fragment tej rozmowy nigdy się nie wydarzył, że znów będzie dla Neali jedynie czystą kartą do zapisania ich wspólnymi chwilami, zamiast czarnymi smugami niedawnej przeszłości. Czy ta na wieczność będzie podążać za nią jak welon utkany z choroby, odrazy i win?
Odsunęła ręce od twarzy dopiero na wspomnienie mamy dziewczyny, otwarła oczy, jednak nie zwróciła ich ku niej, uparcie tkwiąc wzrokiem na leśnej ściółce, z której wyłonił się błyszczący żuk i udał w dalszą drogę ku sobie znanym miejscom. Z trudem przełykała ślinę. Głos Neali wybrzmiewał tuż obok, coraz bardziej plamiony emocją, ściśnięty przez łzy napływające do oczu, wprawiał zarówno w zagubienie, jak i odnalezienie.
- Naprawdę...? - powtórzyła po niej niepewnie, wątpiąco, z lękiem wyciskającym wszelkie siły i dolną wargą drżącą delikatnie, prawie niewidocznie. Celine nie chciała dokładać przyjaciółce takiego smutku - biedna Neala niczym tu nie zawiniła, jej zagadnięcie było aktem dobrej woli i w normalnych okolicznościach Lovegood szybko zdałaby sobie z tego sprawę, ale teraz wszystko było dla niej jakby zamglone, trudne do uchwycenia, do zrozumienia. - Nie brzydzisz się mnie? - pytanie tak wątle opuściło gardło, że równie dobrze mogłoby w ogóle nie wybrzmieć; tego właśnie bała się najbardziej, wstrętu w oczach przyjaciółki, niechęci, gdyby poznała całą prawdę. Ile powiedział jej Marcel? Tylko tyle, że uratował ją z pociągu, bo była gdzieś daleko, wbrew swojej woli? Czy może zdradził jej więcej szczegółów, wyjawił więcej tajemnic, o jakich Nela po prostu jeszcze nie wspomniała?
Celine zwiesiła głowę, wciąż czując na dłoniach ciepło dotyku Weasley, chociaż ta cofnęła ręce i zadygotała w poczuciu winy, a echo myśli rozdzierających głowę dziewczynki wręcz dźwięczało w ciążącym między nimi powietrzu. - Uratował mnie... Tak - szepnęła, ledwo słysząc własny głos, był tak cichy, tak kryjący się za wiatrem tańczącym po lesie; każde słowo niechętnie przeciskało się przez krtań, zanim pokręciła głową i westchnęła ciężko, przymknąwszy powieki. - Nie płacz - poprosiła; choć wciąż nie wierzyła w to, że przeszłość w mniemaniu Neali nie była problemem, ani powodem do skreślania znajomości, to nie mogła pozwolić, by w tak pięknym sercu pojawiła się nowa zadra. Umilkła, przez chwilę naprzemiennie otwierając i zamykając usta, jakby zbierała w sobie odwagę, aż nagle, - Zabili mojego tatę...
Kiedy wypowiedziała to na głos? Kiedy z jej własnych oczu ciurkiem pociekły gorące, piekące łzy? Kiedy pięści zacisnęły się tak mocno, że aż pobielały jej knykcie? Emocje były tak silne, że aż zakręciło się jej w głowie, zieleń leśnej ziemi zawirowała w kalejdoskopie barw; nie chciała o tym mówić, więc dlaczego mówiła? Przez to, że Neala rozumiała?
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
- Tym się zajmowałam od dziecka - wyjaśniła, czując, jak uśmiech zmarkotniał, gdy myśli skryły się za puchem burzowych chmur. Powinna przestać. Natychmiast, na zawsze. Przecież obiecała światu, że nigdy więcej nie splami sobą baletu, a jednak robiła to przy coraz częstszych okazjach, od dnia, kiedy z Laurencem znaleźli się w pomieszczeniu wirujących marionetek. Pozwalała porywać się chwili, wbrew skostniałemu rozsądkowi. - Jakiś czas temu - dodała bezbarwnie, głosem bardziej głuchym, znaczonym wstydem, a wzrok uciekł od Neali, podświadomie wyczekując momentu, aż ta podkreśli, że to dobrze, że balet, ten profesjonalny, nie musiał już jej znosić. - Pewnie, że ci pokażę. Nigdy nie uczyli cię baletu? - zdumiała się. To było kolejnym dowodem, że Weasleyowie z arystokracją nie mieli wiele wspólnego, nie tak, jak pozostali; pamiętała z wiadomości zdobytych na Grimmauld Place, że w Londynie i na ziemiach pod władaniem konserwatywnych rodzin wszystkie dziewczynki znały chociażby podstawy, by miękko operować ciałem i wiedzieć, w jaki sposób formować gesty i nimi zachwycać (wbrew pozorom taniec był nie tylko sztuką, a przenikał również do codzienności i tworzył pełne gracji młode damy), więc spodziewała się, że Nela też miała z nim do czynienia... Ale pomylenie się sprawiło, że poczuła ciepło. Radość jakąś. Cały strach przed szlacheckim statusem płomiennowłosej, zapoczątkowany przez służbę u Blacków, coraz bardziej zanikał.
- Wezmę je ze sobą następnym razem - przytaknęła na pytanie o zdjęciach. - Czy ja wiem? Rysowanie w pewien sposób jest swobodniejsze, możesz nagiąć nim rzeczywistość, jeden krajobraz połączyć z drugim, albo narysować dwóch ludzi, którzy inaczej nie mogliby się ze sobą spotkać... A tutaj łapiesz po prostu to, co masz przed oczami. Z uzdrowicielską precyzją. Znaczy: jeśli potrafisz robić zdjęcia, te moje to nie jest dobry przykład... - wyznała z rozbawionym śmiechem. Dotychczas nie sądziła, że w fotografii mogło być coś inspirującego, coś, co magnetycznie przyciągało wzrok, i dopiero w Tower dotarła do niej tęsknota za prawdziwym widokiem, oddanym z każdym, nawet najdrobniejszym szczególikiem. Za twarzami przyjaciół, ukochanymi miejscami, nawet zwierzętami leniwie wylegującymi się w słońcu - za każdą błahostką, która nagle stała się na wagę złota, niedostępna, wręcz zakazana.
Neala naprawdę bała się bycia inną? Postrzeganą jako unikatowe zjawisko? Smutek przebił się przez głos dziewczynki, melodia sugerowała, że miała za sobą przykre doświadczenia i Celine, podczas uważnego szukania owoców, tuż po tym, jak poprzednią porcję schowała do torby, ukłuł wzbierający gniew - nie na Weasleyównę, broń Merlinie, a na ludzi, którzy nakazali jej myśleć w ten sposób. Wątpić w atut bycia nieprzeciętną. Nie mogła tego zrozumieć, nie mogła zaakceptować. Nie tego nauczono jej w domu rodzinnym.
- Nigdy nie pomyślałabym, że twoja inność jest czymś złym, Nela - odpowiedziała szczerze, chwytając jej dłonie we własne i unosząc je wyżej, do serc, by te zabiły wspólnym rytmem, jakby miłość z jednego mogła przejść do drugiego za sprawą dotyku. - Jesteś, jaka jesteś. Czy to powód do wstydu? Do zmian? Nie, nigdy. Taką cię stworzono, taką pamięta cię Brendan, twoi rodzice, kocha wujostwo, znają konie. To ty. Lubię cię taką - uwolniwszy jedną rękę z uścisku, ułożyła ją na policzku dziewczyny, samą siebie zaskakując pewnością wibrującą w głosie. - Nie bój się inności - szepnęła i na moment oparła swoje czoło na czole Neali.
Później wysłuchała jej pod drzewem, które posłużyło im za oparcie: im, rozdygotanym, roztrzęsionym po spotkaniu z leśnym duchem zaklętym w cielsku wielkiego jelenia, im, wciąż noszącym ślady świeżych, powoli blednących zadrapań. Kiwnąwszy głową na potwierdzenie, że Marcel czuł się już dobrze, Celine poczuła falę ulgi obmywającą ją od stóp do czubka czaszki; w ciągu tych kilku chwil pomiędzy pytaniem a odpowiedzią martwiła się o niego bardziej niż kiedykolwiek o siebie, więc gdy tylko ciężar odpłynął z żołądka i serce zwolniło szaleńcze bicie, mogła znów spokojniej wysłuchać dalszej części historii - odrzuconych oświadczyn. Zastanawiało ją, czy Walter podejmie kolejną próbę. Jeśli kochał Nealę tak, jak przyrzekał, nie powinien poddawać się po jednej odmowie, prawda?
- Babeczki byłyby cudowne - zgodziła się, zaraz jednak marszcząc lekko nos. - Tylko że... Oprócz tych owoców nie mam nic, z czego dałoby się je zrobić. A twojej cioci raczej nie wypada prosić. Chyba że nie miałaby nic przeciwko? - to, że James pracował u Weasleyów od lutego zdumiało ją do reszty i Celine zganiła się w myślach, że nie spytała go wcześniej o to, czym się teraz zajmował. Że upoiła się własnym cierpieniem, zamiast skupić się na przyjaciołach, tak naprawdę. Uderzył w nią wstyd, poczucie winy, odwróciła więc wzrok i wpatrzyła się w drzewa pnące się ku niebu gdzieś przed nimi, śledząc fantazyjne kształty liści zwieszonych z gałęzi.
Cisza trwała do momentu, w którym Neala zaczęła przepraszać, przestraszona, że zrobiła coś złego, ale półwila nie zdobyła się jeszcze na to, by sięgnąć do niej spojrzeniem, zbyt ogarnięta wstydem, smakującym jak raptownie wymierzony policzek. Teraz wszystko przepadło. Nie miała szans na zbudowanie relacji niebarwionej przekleństwem Tower, bo Weasley już zawsze będzie widzieć w niej widmo kryminalistki, chcąc, czy nie chcąc; na chwilę skryła twarz w dłoniach, z płuc wydychając oddech ciężki jak ołów, niechętnie wyślizgujący się przez rozwarte usta, licząc przy tym naiwnie, że chwila ciemności odwróci bieg wydarzeń i sprawi, że to tylko sen. Że fragment tej rozmowy nigdy się nie wydarzył, że znów będzie dla Neali jedynie czystą kartą do zapisania ich wspólnymi chwilami, zamiast czarnymi smugami niedawnej przeszłości. Czy ta na wieczność będzie podążać za nią jak welon utkany z choroby, odrazy i win?
Odsunęła ręce od twarzy dopiero na wspomnienie mamy dziewczyny, otwarła oczy, jednak nie zwróciła ich ku niej, uparcie tkwiąc wzrokiem na leśnej ściółce, z której wyłonił się błyszczący żuk i udał w dalszą drogę ku sobie znanym miejscom. Z trudem przełykała ślinę. Głos Neali wybrzmiewał tuż obok, coraz bardziej plamiony emocją, ściśnięty przez łzy napływające do oczu, wprawiał zarówno w zagubienie, jak i odnalezienie.
- Naprawdę...? - powtórzyła po niej niepewnie, wątpiąco, z lękiem wyciskającym wszelkie siły i dolną wargą drżącą delikatnie, prawie niewidocznie. Celine nie chciała dokładać przyjaciółce takiego smutku - biedna Neala niczym tu nie zawiniła, jej zagadnięcie było aktem dobrej woli i w normalnych okolicznościach Lovegood szybko zdałaby sobie z tego sprawę, ale teraz wszystko było dla niej jakby zamglone, trudne do uchwycenia, do zrozumienia. - Nie brzydzisz się mnie? - pytanie tak wątle opuściło gardło, że równie dobrze mogłoby w ogóle nie wybrzmieć; tego właśnie bała się najbardziej, wstrętu w oczach przyjaciółki, niechęci, gdyby poznała całą prawdę. Ile powiedział jej Marcel? Tylko tyle, że uratował ją z pociągu, bo była gdzieś daleko, wbrew swojej woli? Czy może zdradził jej więcej szczegółów, wyjawił więcej tajemnic, o jakich Nela po prostu jeszcze nie wspomniała?
Celine zwiesiła głowę, wciąż czując na dłoniach ciepło dotyku Weasley, chociaż ta cofnęła ręce i zadygotała w poczuciu winy, a echo myśli rozdzierających głowę dziewczynki wręcz dźwięczało w ciążącym między nimi powietrzu. - Uratował mnie... Tak - szepnęła, ledwo słysząc własny głos, był tak cichy, tak kryjący się za wiatrem tańczącym po lesie; każde słowo niechętnie przeciskało się przez krtań, zanim pokręciła głową i westchnęła ciężko, przymknąwszy powieki. - Nie płacz - poprosiła; choć wciąż nie wierzyła w to, że przeszłość w mniemaniu Neali nie była problemem, ani powodem do skreślania znajomości, to nie mogła pozwolić, by w tak pięknym sercu pojawiła się nowa zadra. Umilkła, przez chwilę naprzemiennie otwierając i zamykając usta, jakby zbierała w sobie odwagę, aż nagle, - Zabili mojego tatę...
Kiedy wypowiedziała to na głos? Kiedy z jej własnych oczu ciurkiem pociekły gorące, piekące łzy? Kiedy pięści zacisnęły się tak mocno, że aż pobielały jej knykcie? Emocje były tak silne, że aż zakręciło się jej w głowie, zieleń leśnej ziemi zawirowała w kalejdoskopie barw; nie chciała o tym mówić, więc dlaczego mówiła? Przez to, że Neala rozumiała?
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 25.08.22 22:05, w całości zmieniany 5 razy
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k20' : 5
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k20' : 5
Oczy - o ile to w ogóle możliwe było - rozszerzyły mi się jeszcze bardziej na jej działanie. Usta rozwarły się w niemym zachwycie, by zaraz zamknąć się i ukształtować na ustach uśmiech.
- Oh, oh ge-nial-ne. - powiedziałam składając dłonie, unosząc ją do góry i ze świecącymi oczami obserwując całą wspaniałość i grację. Pasowało to do niej idealnie. Zaczęłam obchodzić ją wokół, jakby z każdej strony chciała zobaczyć wszystko dokładnie.
- Zajmowałaś? - zmarszczyłam brwi zastanawiając się nad czasem przeszłym. Wydęłam usta i zamrugałam kilka razy przekrzywiając głowę. - Jakiś czas temu? A teraz? - chciałam wiedzieć. - Świat padłby z zachwytu mogąc cię oglądać. - tego jednego byłam pewna. Celina była piękna. Ale nie piękna. Tylko piękna-piękna-piękna, tak że stojąc obok niej wypadało się blado czegokolwiek nie próbując. Podziwiałam ją za to… i zazdrościłam tego jednocześnie. W jakiś sposób była tym, kim zawsze chciałam być. A jej widok jedynie uświadamiał mnie, jak daleko pozostawało do perfekcji. Pokręciłam głową. - Wiesz, jakoś sobie nie wyobrażam, żeby Brendan zgodził się kiedykolwiek na chodzenie w puntach, płenatach? Tych butach. A w większości on wszystkiego mnie nauczył. - uniosłam rękę zakładając rudy kosmyk za ucho. Rozciągnęłam usta w uśmiechu by zaraz zaśmiać się i z rozbawieniem pokręcić głową na powstałą przez słowa myśl. W końcu dostrzegając poziomki, które zebrałam układając w koszyku. Odwróciłam głowę w stronę Celine i uśmiechnęłam się.
- Koniecznie. - byłam ciekawa zdjęć które zrobiła i o których opowiadała. - Hm… - zastanowiłam się spoglądając na korony drzew. Wyrzucając przed siebie wysoko nogi. - Masz sporo racji, ale znów, rysunkiem nigdy nie schwycisz chwili tak dokładnie jak zdjęciem. Podobnie, może i owszem. Realnie - pewnie Garfie by potrafił. Moje to nadal krzywe kreski. - wzruszyłam łagodnie ramionami. Wygodnie mi z nią było. Odkrywanie kolejnych miejsc sprawiało mi radość. Miejsc w niej. Rozglądałam się dalej za owocami. By znaleźć się w temacie, który był mi kulą już jakiś czas. Od tego bycia dziwną, którą usłyszałam na początku kwietnia i które mi na sercu osiadło. Drgnęłam kiedy znalazła się przy mnie. Wykrzywiłam usta do dołu spoglądając w bok, nie do końca jej wierząc. Zmarszczyłam brwi kiedy mówiła dalej zerkając na nasze splecione dłonie. A potem unosząc spojrzenie na nią, kiedy dotykała moim włosów. Nie spodziewałam kolejnego gestu. Zamarłam na chwilę, ale było w nim coś uspokajającego. Skinęłam jednak tylko głową, krótko, nie potrafiąc na głos się z nią zgodzić - czy powiedzieć, że się jej nie boję. To nie kwestia całkowitego strachu była chyba.
Oparłam się o drzewo, oddychając ciężko po nieplanowanym spotkaniu. Zastanawiając się nad tym, co nas właściwie spotkało. Czując jak serce obija mi się w piersi spokoju poszukiwałam w mówieniu - może skupienie się na dalszej części historii miało wziąć i w czymś pomóc. I powoli pomagało, kiedy opowiadałam dalej odpowiadając na zadane pytania.
- Prawda? - ucieszyłam się, kiedy zgodziła się ze mną. Ale to tylko że uniosło moje brwi i zmarszczyło je zaraz. Pokręciłam głową przecząco. - Zgodzi się. - zapewniłam ją spokojnie rozciągając usta w uśmiechu. Nie było teraz łatwo znaleźć niektóre rzeczy, ale upieczenia kilku babeczek z pewnością nie miała nam zabronić. Będą skromne, bez czekolady czy lukru. Przesunęłam spojrzeniem, szukając dalej owoców. Miałam nadzieję, że James się ucieszy. Co prawda pamiętałam, że lubił wiśnie. Oh, a jeśli nie przepadał za porzeczkami? Zamarłam na chwilę wydymając usta. No trudno to nie zje. Tragedia żadna przecież. Same zjemy jak on nie będzie chciał, czy nosem kręcił. Przecież mi nie zależało, tylko trochę przekupić go chciałam. Co prawda wcześniej już ciocię poprosiłam, a do pomocy miał przyjść na ten czas może Garfie, albo kuzyn Tegan. Chciałam, żeby wszystko było idealnie. Znaczy, może normalnie, tak po prostu. Żeby mogła odetchnąć jeszcze bardziej, teraz jak już podejrzewałam, jak wiele przeszła.
A potem… cóż… Neala była Nealą, prawda? Poczułam jak wszystko znów mi się w dłoniach rozpada - może naprawdę byłam przeklęta? Nie może, na pewno. Na pewno, na pewno, na pewno. Mogłam nic nie mówić - jak zwykle. Myśl ta przyszła za późno. Ale nie chciałam udawać że nie wiem. Że fakty nie połączyły się ze sobą, kiedy potwierdziła że zna Marcela. Nie mogłam, nie umiałabym budować czegoś z sekretem w fundamencie.
- Naprawdę, naprawdę. Po stokroć naprawdę. - zapewniłam ją solennie. Bo gdybym nie chciała, nie byłoby nas teraz tutaj, dzisiaj. Nie byłoby jej na ognisku wcześniej. Naprawdę myślała, że ktoś mi każe? Nikt mi nie mógł mówić komu czas miałam poświęcać. W sensie wtedy, za pierwszym razem owszem to część uprzejmości była. Ale ciocia nigdy nie powiedziała - zaproś ją czasem. Gdybym nie chciała, więcej bym jej pewnie nie zobaczyła poza przypadkiem. - Nie, nie, nie, nie… Posłuchaj Celine… - powiedziałam podchodząc do niej. Oczy zaszkliły mi się całkiem. - To nieważne… - szlag, nie tak. - …znaczy ważne. Ale nie. Przepraszam, zawsze źle powiem, tylko pogorszę sprawę. Ale to co już było takie jest tak - przeszłe? - zapytałam jej czując jak noga mi podryguje po znów nie tak wszystko mówie. - Tam będzie to zawsze. - pokręciłam głową wzięłam wdech. - Chodzi mi o to… chodzi mi o to, że wolę… myślę… że trzeba patrzeć w przyszłość… mimo… mimo wszystko. - ostatnie słowo szepnęłam. - I dobrze, całe szczęście, całe szczęście że był kiedy mogło się skończyć tak okropnie. To by mi pokolorwał włosy gdyby go nie było? - zapytała uśmiechając się przez łzy. Pokręciłam znów głową wykrzywiając usta i marszcząc w złości nos. - Będę, Celine. Właśnie będę. - uparłam się, czując jak łzy mi po polikach ciękną. Płakałam już na wszystko. Na tragedię która ją spotkała. Na życie, które Marcel jej ocalił. Na siebie, że psułam wszystko. Wstrzymałam oddech kiedy ostatnie słowa opuściły jej usta. Zaraz nabrałam powietrza. Było mi przykro i współczułam jej, ale te słowa… one nigdy nie pomagały. - To boli. Strata i bezsilność. - powiedziałam w końcu. - Tak bardzo, że… - pociągnęłam nosem, nadal czując łzy. - …że czasem mam ochotę wrzeszczeć. Tak po prostu, albo tak na wszystko. Czasem tu to robię. - przyznałam jej oglądając się w bok. - Może ci pomoże - przekrzywiłam odrobinę głowę z żałością wyginając usta. Niewiele pomagało na śmierć. Nic chyba było bardziej adekwatne. Ale gdyby nie chciała krzyczeć, wyciągnęłam dłonie rozkładając je by pozwolić w nie wejść. - Albo to. - dodałam jeszcze pozostawiając wybór jednak jej. Mogłam to przyjąć. Wszystko, czego chciała się pozbyć. Byłam w stanie to znieść. Nie zawsze było to łatwe - jak z Jamesem, czy Marcelem i żmiją, czy Sheilą i moim byciem dziwną. Ale nie ugnę się i będę tu stać.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
- Oh, oh ge-nial-ne. - powiedziałam składając dłonie, unosząc ją do góry i ze świecącymi oczami obserwując całą wspaniałość i grację. Pasowało to do niej idealnie. Zaczęłam obchodzić ją wokół, jakby z każdej strony chciała zobaczyć wszystko dokładnie.
- Zajmowałaś? - zmarszczyłam brwi zastanawiając się nad czasem przeszłym. Wydęłam usta i zamrugałam kilka razy przekrzywiając głowę. - Jakiś czas temu? A teraz? - chciałam wiedzieć. - Świat padłby z zachwytu mogąc cię oglądać. - tego jednego byłam pewna. Celina była piękna. Ale nie piękna. Tylko piękna-piękna-piękna, tak że stojąc obok niej wypadało się blado czegokolwiek nie próbując. Podziwiałam ją za to… i zazdrościłam tego jednocześnie. W jakiś sposób była tym, kim zawsze chciałam być. A jej widok jedynie uświadamiał mnie, jak daleko pozostawało do perfekcji. Pokręciłam głową. - Wiesz, jakoś sobie nie wyobrażam, żeby Brendan zgodził się kiedykolwiek na chodzenie w puntach, płenatach? Tych butach. A w większości on wszystkiego mnie nauczył. - uniosłam rękę zakładając rudy kosmyk za ucho. Rozciągnęłam usta w uśmiechu by zaraz zaśmiać się i z rozbawieniem pokręcić głową na powstałą przez słowa myśl. W końcu dostrzegając poziomki, które zebrałam układając w koszyku. Odwróciłam głowę w stronę Celine i uśmiechnęłam się.
- Koniecznie. - byłam ciekawa zdjęć które zrobiła i o których opowiadała. - Hm… - zastanowiłam się spoglądając na korony drzew. Wyrzucając przed siebie wysoko nogi. - Masz sporo racji, ale znów, rysunkiem nigdy nie schwycisz chwili tak dokładnie jak zdjęciem. Podobnie, może i owszem. Realnie - pewnie Garfie by potrafił. Moje to nadal krzywe kreski. - wzruszyłam łagodnie ramionami. Wygodnie mi z nią było. Odkrywanie kolejnych miejsc sprawiało mi radość. Miejsc w niej. Rozglądałam się dalej za owocami. By znaleźć się w temacie, który był mi kulą już jakiś czas. Od tego bycia dziwną, którą usłyszałam na początku kwietnia i które mi na sercu osiadło. Drgnęłam kiedy znalazła się przy mnie. Wykrzywiłam usta do dołu spoglądając w bok, nie do końca jej wierząc. Zmarszczyłam brwi kiedy mówiła dalej zerkając na nasze splecione dłonie. A potem unosząc spojrzenie na nią, kiedy dotykała moim włosów. Nie spodziewałam kolejnego gestu. Zamarłam na chwilę, ale było w nim coś uspokajającego. Skinęłam jednak tylko głową, krótko, nie potrafiąc na głos się z nią zgodzić - czy powiedzieć, że się jej nie boję. To nie kwestia całkowitego strachu była chyba.
Oparłam się o drzewo, oddychając ciężko po nieplanowanym spotkaniu. Zastanawiając się nad tym, co nas właściwie spotkało. Czując jak serce obija mi się w piersi spokoju poszukiwałam w mówieniu - może skupienie się na dalszej części historii miało wziąć i w czymś pomóc. I powoli pomagało, kiedy opowiadałam dalej odpowiadając na zadane pytania.
- Prawda? - ucieszyłam się, kiedy zgodziła się ze mną. Ale to tylko że uniosło moje brwi i zmarszczyło je zaraz. Pokręciłam głową przecząco. - Zgodzi się. - zapewniłam ją spokojnie rozciągając usta w uśmiechu. Nie było teraz łatwo znaleźć niektóre rzeczy, ale upieczenia kilku babeczek z pewnością nie miała nam zabronić. Będą skromne, bez czekolady czy lukru. Przesunęłam spojrzeniem, szukając dalej owoców. Miałam nadzieję, że James się ucieszy. Co prawda pamiętałam, że lubił wiśnie. Oh, a jeśli nie przepadał za porzeczkami? Zamarłam na chwilę wydymając usta. No trudno to nie zje. Tragedia żadna przecież. Same zjemy jak on nie będzie chciał, czy nosem kręcił. Przecież mi nie zależało, tylko trochę przekupić go chciałam. Co prawda wcześniej już ciocię poprosiłam, a do pomocy miał przyjść na ten czas może Garfie, albo kuzyn Tegan. Chciałam, żeby wszystko było idealnie. Znaczy, może normalnie, tak po prostu. Żeby mogła odetchnąć jeszcze bardziej, teraz jak już podejrzewałam, jak wiele przeszła.
A potem… cóż… Neala była Nealą, prawda? Poczułam jak wszystko znów mi się w dłoniach rozpada - może naprawdę byłam przeklęta? Nie może, na pewno. Na pewno, na pewno, na pewno. Mogłam nic nie mówić - jak zwykle. Myśl ta przyszła za późno. Ale nie chciałam udawać że nie wiem. Że fakty nie połączyły się ze sobą, kiedy potwierdziła że zna Marcela. Nie mogłam, nie umiałabym budować czegoś z sekretem w fundamencie.
- Naprawdę, naprawdę. Po stokroć naprawdę. - zapewniłam ją solennie. Bo gdybym nie chciała, nie byłoby nas teraz tutaj, dzisiaj. Nie byłoby jej na ognisku wcześniej. Naprawdę myślała, że ktoś mi każe? Nikt mi nie mógł mówić komu czas miałam poświęcać. W sensie wtedy, za pierwszym razem owszem to część uprzejmości była. Ale ciocia nigdy nie powiedziała - zaproś ją czasem. Gdybym nie chciała, więcej bym jej pewnie nie zobaczyła poza przypadkiem. - Nie, nie, nie, nie… Posłuchaj Celine… - powiedziałam podchodząc do niej. Oczy zaszkliły mi się całkiem. - To nieważne… - szlag, nie tak. - …znaczy ważne. Ale nie. Przepraszam, zawsze źle powiem, tylko pogorszę sprawę. Ale to co już było takie jest tak - przeszłe? - zapytałam jej czując jak noga mi podryguje po znów nie tak wszystko mówie. - Tam będzie to zawsze. - pokręciłam głową wzięłam wdech. - Chodzi mi o to… chodzi mi o to, że wolę… myślę… że trzeba patrzeć w przyszłość… mimo… mimo wszystko. - ostatnie słowo szepnęłam. - I dobrze, całe szczęście, całe szczęście że był kiedy mogło się skończyć tak okropnie. To by mi pokolorwał włosy gdyby go nie było? - zapytała uśmiechając się przez łzy. Pokręciłam znów głową wykrzywiając usta i marszcząc w złości nos. - Będę, Celine. Właśnie będę. - uparłam się, czując jak łzy mi po polikach ciękną. Płakałam już na wszystko. Na tragedię która ją spotkała. Na życie, które Marcel jej ocalił. Na siebie, że psułam wszystko. Wstrzymałam oddech kiedy ostatnie słowa opuściły jej usta. Zaraz nabrałam powietrza. Było mi przykro i współczułam jej, ale te słowa… one nigdy nie pomagały. - To boli. Strata i bezsilność. - powiedziałam w końcu. - Tak bardzo, że… - pociągnęłam nosem, nadal czując łzy. - …że czasem mam ochotę wrzeszczeć. Tak po prostu, albo tak na wszystko. Czasem tu to robię. - przyznałam jej oglądając się w bok. - Może ci pomoże - przekrzywiłam odrobinę głowę z żałością wyginając usta. Niewiele pomagało na śmierć. Nic chyba było bardziej adekwatne. Ale gdyby nie chciała krzyczeć, wyciągnęłam dłonie rozkładając je by pozwolić w nie wejść. - Albo to. - dodałam jeszcze pozostawiając wybór jednak jej. Mogłam to przyjąć. Wszystko, czego chciała się pozbyć. Byłam w stanie to znieść. Nie zawsze było to łatwe - jak z Jamesem, czy Marcelem i żmiją, czy Sheilą i moim byciem dziwną. Ale nie ugnę się i będę tu stać.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście III (+15 do rzutu)
i od razu na ilość
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k20' : 16
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k20' : 16
Celine lubiła ten zachwyt. Widok ekscytacji malującej różem na policzkach widowni, błysk w ich oczach, gdy gorliwie podążali wzrokiem za każdą perfekcyjną figurą, tętent uderzeń serca łączących się w miłosnym uniesieniu z historią przedstawioną w najpiękniejszym z tańców. To właśnie dlatego żyła, znów pamiętając, jaką sprawiało jej to wtedy radość i jak mocno karmiło adrenaliną pożywniejszą niż wróżkowy pył. Choć teraz wmawiała sobie, że nie miała już do tego prawa, zbyt zbrukana i nieidealna, to nie mogła nie poczuć ukłucia próżnego zadowolenia na widok reakcji Neali; powrót na ziemię - ten mentalny, ale również fizyczny, półwila miękko opadła z arabeski - nastąpił dopiero na myśl, że przecież to był koniec. Ten cudowny świat sztuki nigdy więcej nie powróci, a inne baletnice (gorsze, szeptem podpowiadała zazdrość) będą zdobywać sceny, o których marzyła przez tyle lat.
- Teraz to już niczym - przyznała z goryczą. - Błąkam się to tu, to tam, przypominam sobie dawne kąty, drzewa i kwiaty, i tyle. To podobno odpoczynek - spraszane przez wyziębienie choroby zjadły ją w areszcie, jednak ani przez chwilę nie sądziła, że należała się jej jakakolwiek rekonwalescencja, wręcz przeciwnie, Celine widziała to jako darmozjadztwo i lenistwo. - Puentach - poprawiła ją, tym razem z cichym, niby oburzonym, teatralnym parsknięciem. - Pewnie wyglądałby w nich prześlicznie. Jak primabalerina, tylko że na szczudłach... - pociągnęła żartobliwie, uważna na to, czy przypadkiem nie obraziła Weasley tym komentarzem.
Kolejny krzaczek wydawał się przyzywać plamkami malinowej czerwieni, gdzieniegdzie przetykanej jeszcze niedojrzałą zielenią, ale tym razem Celine nie miała zbyt wiele szczęścia; na gałązkach po prostu przesiadywały kolorowe robaczki, którym daleko było do urodziwych, więc prędko cofnęła dłoń i skrzywiła się w urazie, odwróciwszy się w przeciwnym do nich kierunku, żeby nie przeszkadzać im w czymś, co przypominało naradę. Byle nie o tym, jak najlepiej wkraść się pod dziewczęce sukienki...
- Garfie to twój kuzyn, tak? Ten, który przyniósł pierwszą butelkę? - nie była pewna, alkohol spłatał figle i przykrył dzień wyzwolenia mglistą woalką zacierającą granice rzeczywistości; nie odrywając wzroku od krzaczków, pociągnęła temat dalej. - Jest rysownikiem? Och! Mógłby cię nauczyć, a ty... Mogłabyś wtedy nauczyć mnie? Też niezbyt dobrze mi wychodzi. Podobieństwo do tego, co prawdziwe, zawsze wydaje się trochę za mocno rozmazane. Kształty nie takie, jakie powinny. I wszystko tak szybko się zmienia. Pewnie dałoby się rysować ze zdjęcia, żeby dokładniej oddać obraz, ale co to za przyjemność? - westchnęła. Fotografie zresztą były zbyt malutkie, nie uchwyciłyby wszystkich szczegółów potrzebnych do artystycznej interpretacji, do świadomej decyzji, co porzucić, a co mocniej zaakcentować.
Celine skinęła głową, wierząc Neali na słowo, gdy ta zapewniła, że ciocia Weasley nie będzie miała nic przeciwko użyczeniu składników potrzebnych do upieczenia czegoś smacznego dla Jamesa. Trudno co prawda było w to wierzyć: wojna odciskała swoje piętno na żywności i nawet unikająca z nią konfrontacji półwila musiała zauważyć, że sklepy opustoszały, a z targów znikło kilka stoisk, które były tam od zawsze.
- W takim razie dla niej też powinnyśmy zrobić coś miłego - zasugerowała niepewnie, przyglądając się rudowłosej towarzyszce. Przysługa za przysługę, żadnego wykorzystywania, żadnego darmozjadztwa; nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez ich pomysł Weasleyowie musieliby odjąć sobie od ust i niczego nie otrzymać w zamian. Ich hojność zawojowała historię, ich życzliwość utarła się w pamięci, ale to nie powód, by nadużywać tego altruizmu, zdawała sobie z tego sprawę.
W głosie Neali grała potem tylko prawda. Desperacja. Pragnienie, by do zatrutej głowy koleżanki, albo być może już przyjaciółki, dotarła szczera, niczym niezmącona sympatia, którą trzymała w sercu, i którą dzieliła się z nią przy każdym ciepłym geście. Lawina słów obmywała ciało zarówno chłodem, jak i niespodziewanym gorącem, bijącym z żołądka i wspinającym się do góry, ku przełykowi, gdzie mocno ściskało struny głosowe; Celine patrzyła na nią przez zaczerwienione oczy, raz po raz pociągając nosem, byle zatrzymać łzy, których nie chciała i nie powinna już wylewać, przecież ich widok mógł tylko bardziej zaboleć młodą dziewczynę usiłującą wykaraskać się z wnyków własnych słów. Szło jej dobrze, wbrew pozorom oddech półwili zwalniał, przestawała drżeć. Słone kryształki ciekły za to z oczu Neali - a gdy tak płynęły, Celine w końcu również puściła swoje lejce i zalała się łzami, nie tyle bólu i smutku, co po prostu wzruszenia. To przyszło samoistnie: wręcz gwałtowne wpadnięcie w otwarte ramiona, przylgnięcie do ciała szlachcianki, schowanie twarzy w rdzawych włosach, zachłystnięcie się jej zapachem. Koił.
- Jesteś niem-mądra - załkała. - A jednocześnie mądra p-ponad swój wiek. Obie tyle straciłyśmy, że cz-uję, jakby serca nam grały jedną melodię, Nela... Ale jak tu krzycz-eć? - z kącików mocno zaciśniętych oczu wciąż sączyły się drobne łezki, czasem pociągała nosem, a czasem nawet szczęknęła zębami przy niekontrolowanym drżeniu szczęki. - Nic to nie zmieni. Nic. Nie umiem... Nie p-potrafię tego puścić. Bo to płonie, wiesz, parzy, ja... - ręce nieco mocniej zacisnęły się wokół szyi Neali, nie na tyle, oczywiście, by zrobić jej krzywdę czy odebrać oddech, były jedynie przekaźnikiem desperacji rosnącej w ciele, skumulowanej w tkankach, trucizny, która wprawiała półwilę w drżenie. - Oddałabym wszystko, żeby wrócić ci rodziców - nie sobie, a jej właśnie. Żeby Weasley nigdy nie zaznała straty i przy niedzielnych obiadach śmiała się razem z pobłażliwą mamą i surowym tatą z pokolorowanych na cyklamen włosów. Jej tatko pewnie wzniósłby ręce do nieba na wieść, jak popisała się jego córka, a potem spytał, czy za bardzo spodobały się jej dirikraki w zagrodzie, żeby zamieniać w nie koleżanki. Zdławiony śmiech na chwilkę przedarł się przez łzy, bo Celine niemal usłyszała w głowie jego głos, zobaczyła przed oczyma jego wzrok, zarówno rozbawiony, jak i zdezorientowany; tak bardzo tęskniła. Tak bardzo żałowała. - Jak p-patrzy się w przyszłość? - nie wiedziała, nie pamiętała, już nie.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
- Teraz to już niczym - przyznała z goryczą. - Błąkam się to tu, to tam, przypominam sobie dawne kąty, drzewa i kwiaty, i tyle. To podobno odpoczynek - spraszane przez wyziębienie choroby zjadły ją w areszcie, jednak ani przez chwilę nie sądziła, że należała się jej jakakolwiek rekonwalescencja, wręcz przeciwnie, Celine widziała to jako darmozjadztwo i lenistwo. - Puentach - poprawiła ją, tym razem z cichym, niby oburzonym, teatralnym parsknięciem. - Pewnie wyglądałby w nich prześlicznie. Jak primabalerina, tylko że na szczudłach... - pociągnęła żartobliwie, uważna na to, czy przypadkiem nie obraziła Weasley tym komentarzem.
Kolejny krzaczek wydawał się przyzywać plamkami malinowej czerwieni, gdzieniegdzie przetykanej jeszcze niedojrzałą zielenią, ale tym razem Celine nie miała zbyt wiele szczęścia; na gałązkach po prostu przesiadywały kolorowe robaczki, którym daleko było do urodziwych, więc prędko cofnęła dłoń i skrzywiła się w urazie, odwróciwszy się w przeciwnym do nich kierunku, żeby nie przeszkadzać im w czymś, co przypominało naradę. Byle nie o tym, jak najlepiej wkraść się pod dziewczęce sukienki...
- Garfie to twój kuzyn, tak? Ten, który przyniósł pierwszą butelkę? - nie była pewna, alkohol spłatał figle i przykrył dzień wyzwolenia mglistą woalką zacierającą granice rzeczywistości; nie odrywając wzroku od krzaczków, pociągnęła temat dalej. - Jest rysownikiem? Och! Mógłby cię nauczyć, a ty... Mogłabyś wtedy nauczyć mnie? Też niezbyt dobrze mi wychodzi. Podobieństwo do tego, co prawdziwe, zawsze wydaje się trochę za mocno rozmazane. Kształty nie takie, jakie powinny. I wszystko tak szybko się zmienia. Pewnie dałoby się rysować ze zdjęcia, żeby dokładniej oddać obraz, ale co to za przyjemność? - westchnęła. Fotografie zresztą były zbyt malutkie, nie uchwyciłyby wszystkich szczegółów potrzebnych do artystycznej interpretacji, do świadomej decyzji, co porzucić, a co mocniej zaakcentować.
Celine skinęła głową, wierząc Neali na słowo, gdy ta zapewniła, że ciocia Weasley nie będzie miała nic przeciwko użyczeniu składników potrzebnych do upieczenia czegoś smacznego dla Jamesa. Trudno co prawda było w to wierzyć: wojna odciskała swoje piętno na żywności i nawet unikająca z nią konfrontacji półwila musiała zauważyć, że sklepy opustoszały, a z targów znikło kilka stoisk, które były tam od zawsze.
- W takim razie dla niej też powinnyśmy zrobić coś miłego - zasugerowała niepewnie, przyglądając się rudowłosej towarzyszce. Przysługa za przysługę, żadnego wykorzystywania, żadnego darmozjadztwa; nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez ich pomysł Weasleyowie musieliby odjąć sobie od ust i niczego nie otrzymać w zamian. Ich hojność zawojowała historię, ich życzliwość utarła się w pamięci, ale to nie powód, by nadużywać tego altruizmu, zdawała sobie z tego sprawę.
W głosie Neali grała potem tylko prawda. Desperacja. Pragnienie, by do zatrutej głowy koleżanki, albo być może już przyjaciółki, dotarła szczera, niczym niezmącona sympatia, którą trzymała w sercu, i którą dzieliła się z nią przy każdym ciepłym geście. Lawina słów obmywała ciało zarówno chłodem, jak i niespodziewanym gorącem, bijącym z żołądka i wspinającym się do góry, ku przełykowi, gdzie mocno ściskało struny głosowe; Celine patrzyła na nią przez zaczerwienione oczy, raz po raz pociągając nosem, byle zatrzymać łzy, których nie chciała i nie powinna już wylewać, przecież ich widok mógł tylko bardziej zaboleć młodą dziewczynę usiłującą wykaraskać się z wnyków własnych słów. Szło jej dobrze, wbrew pozorom oddech półwili zwalniał, przestawała drżeć. Słone kryształki ciekły za to z oczu Neali - a gdy tak płynęły, Celine w końcu również puściła swoje lejce i zalała się łzami, nie tyle bólu i smutku, co po prostu wzruszenia. To przyszło samoistnie: wręcz gwałtowne wpadnięcie w otwarte ramiona, przylgnięcie do ciała szlachcianki, schowanie twarzy w rdzawych włosach, zachłystnięcie się jej zapachem. Koił.
- Jesteś niem-mądra - załkała. - A jednocześnie mądra p-ponad swój wiek. Obie tyle straciłyśmy, że cz-uję, jakby serca nam grały jedną melodię, Nela... Ale jak tu krzycz-eć? - z kącików mocno zaciśniętych oczu wciąż sączyły się drobne łezki, czasem pociągała nosem, a czasem nawet szczęknęła zębami przy niekontrolowanym drżeniu szczęki. - Nic to nie zmieni. Nic. Nie umiem... Nie p-potrafię tego puścić. Bo to płonie, wiesz, parzy, ja... - ręce nieco mocniej zacisnęły się wokół szyi Neali, nie na tyle, oczywiście, by zrobić jej krzywdę czy odebrać oddech, były jedynie przekaźnikiem desperacji rosnącej w ciele, skumulowanej w tkankach, trucizny, która wprawiała półwilę w drżenie. - Oddałabym wszystko, żeby wrócić ci rodziców - nie sobie, a jej właśnie. Żeby Weasley nigdy nie zaznała straty i przy niedzielnych obiadach śmiała się razem z pobłażliwą mamą i surowym tatą z pokolorowanych na cyklamen włosów. Jej tatko pewnie wzniósłby ręce do nieba na wieść, jak popisała się jego córka, a potem spytał, czy za bardzo spodobały się jej dirikraki w zagrodzie, żeby zamieniać w nie koleżanki. Zdławiony śmiech na chwilkę przedarł się przez łzy, bo Celine niemal usłyszała w głowie jego głos, zobaczyła przed oczyma jego wzrok, zarówno rozbawiony, jak i zdezorientowany; tak bardzo tęskniła. Tak bardzo żałowała. - Jak p-patrzy się w przyszłość? - nie wiedziała, nie pamiętała, już nie.
| szukam leśnych owoców (ST 60), zielarstwo I (+0), szczęście I (+5 do rzutu)
od razu rzucam też na ilość, jeśli coś wypatrzę
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Plymbridge Woods
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth