Kuchnia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Kuchnia to zdecydowanie najgłośniejsze i najbardziej uczęszczane pomieszczenie w domu - ze względu na to, że można z niej wyjść bezpośrednio na tylną werandę, do korytarzyka i pokoju dziennego, często bywa punktem, w którym spotykają się schodzący się z różnych kierunków domownicy. Gwiżdżący w środku nocy czajnik czy trzaskające drzwiczki spiżarni to norma - podobnie jak sowy wlatujące i wylatujące przez strategicznie umieszczone nad długim, drewnianym stołem okno. W kącie pomieszczenia znajduje się kominek z zawieszonym nad paleniskiem kociołkiem, póki co ze względów bezpieczeństwa nie jest jednak podłączony do sieci Fiuu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 14.04.23 8:33, w całości zmieniany 2 razy
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Cichym mruknięciem potwierdziła jego słowa. Wiedziała, że nie była zdolna odpędzić wszystkich jego demonów na stałe. Prawdopodobnie nie potrafiła tego zrobić nawet na długo, ale teraz, kiedy byli razem we dwoje i nikt i nic im już nie przeszkadzał mogli rzucić się w wir zapomnienia. Cisza w domu, w którym nagle było słuchać ich naprzemienne oddechy była słodką obietnicą, którą msueili przecież spełnić. Dla samych siebie.
— Mawiała też: koniec miłości, majtki na tyłek — i do roboty, nie było czasu na obijanie się. Opuściła jednak wzrok po jego nosie na usta i niżej, po klatce piersiowym na spodnie. — Ale chyba jesteś gotowy do pracy — dodała z teatralnym smutkiem w głosie, a raczej szepcie bo to właśnie do niego sprowadziły się jej słowa, kiedy klatka piersiowa zaczęła poruszać się w coraz szybszych wdechach i wydechach. Nie zamierzała pozwolić mu teraz wyjść; nie chciała by to zrobił, porzucając ją tu samą. Nie po tym wszystkim, co powiedział, rozpalając jej policzki. — Mam coś dla ciebie — dodała cichuteńko, prawie prosto do jego ust, spoglądając mu jednak w oczy. — Ale nie powiem gdzie.— Czekoladowe tęczówki błysnęły wyzywająco, choć jej twarz wciąż była pogodna, zarumieniona, niemalże niewinna. — Będziesz musiał tego sam poszukać. Ale podpowiem ci, gdzie zacząć — dodała, odejmując jedną dłoń od niego, by przeciągnąć palcami po dekolcie zwiewnej, lekkiej sukienki. Tajemniczy liścik od adoratora nie jedyny znalazł tam schronienie. Uniosła wyżej brodę, wyciągając ku niemu szyję a ustami musnęła lekko jego policzek. — Naprawdę chcesz marnować siły na to by mu ją złamać na głowie? Znajdę ci lepsze zajęcie, jeśli potrzebujesz się pozłościć — obiecała mu, odsuwając się znów i spoglądając mu z powagą w oczy. Kąciki ust wygięły się jednak, a ona w końcu nie była powstrzymać śmiechu a raczej cichego, rozbawionego chichotu z powodu wizji, którą przed nią stworzył. — Nie rób tego — poprosiła cicho; nie musiał się o nią bić. Choć miało to swój romantyczny wydźwięk i potrafiło pięknie brzmieć w historiach, plotkach i romansach, które mama za młodu próbowała wybić jej z głowy, wiedziała, że serce stanęłoby jej od razu, gdyby tak głupio i beznadziejnie się narażał albo próbował komukolwiek uczynić krzywdę. I wyglądało na to, że bardziej spodobał mu się jej pomysł. Ujmując więc jego dłoń powoli uniosła ją wyżej, by jego palce przytknąć do własnej, wyciągniętej szyi, a później zsunąć ją niżej, na środek klatki piersiowej, tuż nad piersiami, gdzie echem odbijało się szybkie bicie jej serca. Milczała przez chwilę i patrzyła na niego wiedząc, że między nimi nie musiały rozbrzmiewać żadne słowa. Miała ochotę wepchnąć go do pokoju i zamknąć za sobą drzwi, ale nie potrafiła oderwać się od miejsca, w którym stała, bojąc się, że zbyt gwałtowny ruch zerwie tę cienką nić, która powoli ich przyciągała ku sobie. — Mhm — przytakiwała, patrząc, gdy z zapałem mówił o planowanych pracach. Remoncie, kołysce, pokojach. Wargi rozciągały się w rozmarzeniu, a oddech wciąż grzązł gdzieś na ich skraju. — Jestem jeszczęśliwa, Billy — wyznała mu po tym wszystkim, nie odpowiadając mu jednak na pytanie dotyczące zmian w domu. — Uszczęśliwiasz mnie.— Wiedziała, że mu na tym zależało. Wiedziała, że potrzebował tej pewności, a ona musiała mu to wyznać, nie bojąc się, że głośno wypowiedziane słowa cokolwiek zapeszą i zniweczą ich przyszłe plany. Pomimo tego wszystkiego, co się działo; wszystkich tragedii, porażek, zaginięć. Pomimo duszy na ramieniu i oddechu śmierci na karku w tej chwili, minucie i sekundzie; w tym miejscu na ziemi po prostu była z nim szczęśliwa. I była pewna, że ten dzieci właśnie tak miał się zacząć.
— Poza tym — powtórzyła jego słowa figlarnym szeptem. — Może ci kiedyś pokaże — pochyliła się ku niemu, by przylgnąć piersią do jego torsu i szepnąć mu na ucho. Nim spytał, kiedy to kiedyś nastąpi, postanowiła mu odpowiedzieć:— Kiedy się ściemni i wszyscy pójdą spać. Wytrzymasz? — Odsunąwszy się spojrzała mu w oczy niewinnie. Wróciła na swoje miejsce, spoglądając w końcu na swoje dłonie, swetry, który jeszcze chwilę w nich trzymała zniknął. Bliskość Williama przygniotła ją do framugi, zabierając resztki przestrzeni, która wydawała się bezpiecznym buforem, dającym jej szansę na ewentualną ucieczkę, czy zmianę planów — choć wcale nie zamierzała ich zmieniać.
— Może — odparła zaczepie, nie wyprowadzając go z błędu. Zaryzykowała grą, bo przecież właśnie tego kierunku ich rozmów się bała. Badała granice nowego zaufania, pewności. Czy jeśli o to pytał, pozwalał jej na tak zaczepne stwierdzenia? Czy mógł być przygotowany na słodkie ukłucie zazdrości, które nie zburzy niczego, co tworzyli? A może sam chciał spróbować jak to smakuje? — Myślisz, że ci wszyscy faceci potrzebują takiej pocieszycielki? — spytała przekornie, słodko, unosząc brew, trochę gubiąc oddech we własnych słowach. Oparta sztywno o framugę, wciąż zadzierała brodę jakby nie miała się przed czym schować. Czekała na atak, bo przecież osaczył ją, a ona go właśnie do tego sprowokowała. — Jeśli okaże się chłopcem to będziemy musieli mieć jeszcze dziewczynkę — dodała pewnie, przewracając oczami, jakby to była oczywistość. Nie wiedziała, czy miała jakiekolwiek preferencje — przywykła do tej myśli na przekór mamie, która twierdziła od początku, że to będzie chłopiec. Babcia mówiła, że gdyby nosiła pod sercem córkę odbierałaby jej urodę, a tak się nie działo. I czuła się wyśmienicie. Ale oswoiła się z tym, co zdążyła sobie wmówić, gotowa zacząć szyć szmaciane laleczki dla dziewczynki, które ułoży tuż przed porodem w maleńkiej kołysce.
Dłoń zamknięta na jej nadgarstku nie wzbudziła w niej podejrzeć, bo i nie sądziła, by mogło tam być coś co próbował przed nią ukryć. Poddała się bez walki, rozprostowując palce i wzdychając cicho, a potem uśmiechając się szeroko.
— Nie sądziłam, że z pana taki poeta, panie Moore — mruknęła, będąc pod wrażeniem zanim jeszcze zdołała naprędce wymyślić dalszy ciąg dziecinnej rymowanki. Oblizała wargi — poczuła się spragniona, ale ni tylko wody, a jego bliskości, ust, które chciała skosztować. Nie, nie ugnie się, nie sięgnie po nie. Zacisnęła wargi, próbując uspokoić oddech, choć miękły jej kolana pod jego naporem. Westchnęła, gdy jej ręka poszybowała nad głowę, wparta o przejście, a on w końcu złączył ich wargi w krótkim, przelotnym pocałunku. Przymknęła powieki, odchylając głowę z cichym pomrukiem, czując jak przepada — a przecież bardzo próbowała być twarda, silna, niepodatna. — Myślisz, że to będzie takie łatwe? — spytała, rozchylając powieki, by na niego spojrzeć. Psia krew, dobrze myślał. Skapitulowała po paru chwilach, gdy jego wargi rozpoczęły taniec na jej skórze. — Już szukasz? — spytała na wydechu, cicho, ledwie słyszalnie, wprost do jego ucha, pochylając głowę do przodu. Wolną dłonią objęła jego bok, a potem przesunęła dłoń na lędźwie, by palcami wyciągnąć koszulę ze spodni. — Ciepło — szepnęła, ciągnąc za materiał w końcu, wyciągając go zza paska całkiem, by potem sięgnąć do klamry jego paska. Coś metalowego brzdęknęło, ale to nie była ona. Rozchyliła powieki, sięgając tą jedną, wolną dłonią do jego twarzy, wplotła palce w jego długie włosy.— Cieplej. Gorąco.
|zt
— Mawiała też: koniec miłości, majtki na tyłek — i do roboty, nie było czasu na obijanie się. Opuściła jednak wzrok po jego nosie na usta i niżej, po klatce piersiowym na spodnie. — Ale chyba jesteś gotowy do pracy — dodała z teatralnym smutkiem w głosie, a raczej szepcie bo to właśnie do niego sprowadziły się jej słowa, kiedy klatka piersiowa zaczęła poruszać się w coraz szybszych wdechach i wydechach. Nie zamierzała pozwolić mu teraz wyjść; nie chciała by to zrobił, porzucając ją tu samą. Nie po tym wszystkim, co powiedział, rozpalając jej policzki. — Mam coś dla ciebie — dodała cichuteńko, prawie prosto do jego ust, spoglądając mu jednak w oczy. — Ale nie powiem gdzie.— Czekoladowe tęczówki błysnęły wyzywająco, choć jej twarz wciąż była pogodna, zarumieniona, niemalże niewinna. — Będziesz musiał tego sam poszukać. Ale podpowiem ci, gdzie zacząć — dodała, odejmując jedną dłoń od niego, by przeciągnąć palcami po dekolcie zwiewnej, lekkiej sukienki. Tajemniczy liścik od adoratora nie jedyny znalazł tam schronienie. Uniosła wyżej brodę, wyciągając ku niemu szyję a ustami musnęła lekko jego policzek. — Naprawdę chcesz marnować siły na to by mu ją złamać na głowie? Znajdę ci lepsze zajęcie, jeśli potrzebujesz się pozłościć — obiecała mu, odsuwając się znów i spoglądając mu z powagą w oczy. Kąciki ust wygięły się jednak, a ona w końcu nie była powstrzymać śmiechu a raczej cichego, rozbawionego chichotu z powodu wizji, którą przed nią stworzył. — Nie rób tego — poprosiła cicho; nie musiał się o nią bić. Choć miało to swój romantyczny wydźwięk i potrafiło pięknie brzmieć w historiach, plotkach i romansach, które mama za młodu próbowała wybić jej z głowy, wiedziała, że serce stanęłoby jej od razu, gdyby tak głupio i beznadziejnie się narażał albo próbował komukolwiek uczynić krzywdę. I wyglądało na to, że bardziej spodobał mu się jej pomysł. Ujmując więc jego dłoń powoli uniosła ją wyżej, by jego palce przytknąć do własnej, wyciągniętej szyi, a później zsunąć ją niżej, na środek klatki piersiowej, tuż nad piersiami, gdzie echem odbijało się szybkie bicie jej serca. Milczała przez chwilę i patrzyła na niego wiedząc, że między nimi nie musiały rozbrzmiewać żadne słowa. Miała ochotę wepchnąć go do pokoju i zamknąć za sobą drzwi, ale nie potrafiła oderwać się od miejsca, w którym stała, bojąc się, że zbyt gwałtowny ruch zerwie tę cienką nić, która powoli ich przyciągała ku sobie. — Mhm — przytakiwała, patrząc, gdy z zapałem mówił o planowanych pracach. Remoncie, kołysce, pokojach. Wargi rozciągały się w rozmarzeniu, a oddech wciąż grzązł gdzieś na ich skraju. — Jestem jeszczęśliwa, Billy — wyznała mu po tym wszystkim, nie odpowiadając mu jednak na pytanie dotyczące zmian w domu. — Uszczęśliwiasz mnie.— Wiedziała, że mu na tym zależało. Wiedziała, że potrzebował tej pewności, a ona musiała mu to wyznać, nie bojąc się, że głośno wypowiedziane słowa cokolwiek zapeszą i zniweczą ich przyszłe plany. Pomimo tego wszystkiego, co się działo; wszystkich tragedii, porażek, zaginięć. Pomimo duszy na ramieniu i oddechu śmierci na karku w tej chwili, minucie i sekundzie; w tym miejscu na ziemi po prostu była z nim szczęśliwa. I była pewna, że ten dzieci właśnie tak miał się zacząć.
— Poza tym — powtórzyła jego słowa figlarnym szeptem. — Może ci kiedyś pokaże — pochyliła się ku niemu, by przylgnąć piersią do jego torsu i szepnąć mu na ucho. Nim spytał, kiedy to kiedyś nastąpi, postanowiła mu odpowiedzieć:— Kiedy się ściemni i wszyscy pójdą spać. Wytrzymasz? — Odsunąwszy się spojrzała mu w oczy niewinnie. Wróciła na swoje miejsce, spoglądając w końcu na swoje dłonie, swetry, który jeszcze chwilę w nich trzymała zniknął. Bliskość Williama przygniotła ją do framugi, zabierając resztki przestrzeni, która wydawała się bezpiecznym buforem, dającym jej szansę na ewentualną ucieczkę, czy zmianę planów — choć wcale nie zamierzała ich zmieniać.
— Może — odparła zaczepie, nie wyprowadzając go z błędu. Zaryzykowała grą, bo przecież właśnie tego kierunku ich rozmów się bała. Badała granice nowego zaufania, pewności. Czy jeśli o to pytał, pozwalał jej na tak zaczepne stwierdzenia? Czy mógł być przygotowany na słodkie ukłucie zazdrości, które nie zburzy niczego, co tworzyli? A może sam chciał spróbować jak to smakuje? — Myślisz, że ci wszyscy faceci potrzebują takiej pocieszycielki? — spytała przekornie, słodko, unosząc brew, trochę gubiąc oddech we własnych słowach. Oparta sztywno o framugę, wciąż zadzierała brodę jakby nie miała się przed czym schować. Czekała na atak, bo przecież osaczył ją, a ona go właśnie do tego sprowokowała. — Jeśli okaże się chłopcem to będziemy musieli mieć jeszcze dziewczynkę — dodała pewnie, przewracając oczami, jakby to była oczywistość. Nie wiedziała, czy miała jakiekolwiek preferencje — przywykła do tej myśli na przekór mamie, która twierdziła od początku, że to będzie chłopiec. Babcia mówiła, że gdyby nosiła pod sercem córkę odbierałaby jej urodę, a tak się nie działo. I czuła się wyśmienicie. Ale oswoiła się z tym, co zdążyła sobie wmówić, gotowa zacząć szyć szmaciane laleczki dla dziewczynki, które ułoży tuż przed porodem w maleńkiej kołysce.
Dłoń zamknięta na jej nadgarstku nie wzbudziła w niej podejrzeć, bo i nie sądziła, by mogło tam być coś co próbował przed nią ukryć. Poddała się bez walki, rozprostowując palce i wzdychając cicho, a potem uśmiechając się szeroko.
— Nie sądziłam, że z pana taki poeta, panie Moore — mruknęła, będąc pod wrażeniem zanim jeszcze zdołała naprędce wymyślić dalszy ciąg dziecinnej rymowanki. Oblizała wargi — poczuła się spragniona, ale ni tylko wody, a jego bliskości, ust, które chciała skosztować. Nie, nie ugnie się, nie sięgnie po nie. Zacisnęła wargi, próbując uspokoić oddech, choć miękły jej kolana pod jego naporem. Westchnęła, gdy jej ręka poszybowała nad głowę, wparta o przejście, a on w końcu złączył ich wargi w krótkim, przelotnym pocałunku. Przymknęła powieki, odchylając głowę z cichym pomrukiem, czując jak przepada — a przecież bardzo próbowała być twarda, silna, niepodatna. — Myślisz, że to będzie takie łatwe? — spytała, rozchylając powieki, by na niego spojrzeć. Psia krew, dobrze myślał. Skapitulowała po paru chwilach, gdy jego wargi rozpoczęły taniec na jej skórze. — Już szukasz? — spytała na wydechu, cicho, ledwie słyszalnie, wprost do jego ucha, pochylając głowę do przodu. Wolną dłonią objęła jego bok, a potem przesunęła dłoń na lędźwie, by palcami wyciągnąć koszulę ze spodni. — Ciepło — szepnęła, ciągnąc za materiał w końcu, wyciągając go zza paska całkiem, by potem sięgnąć do klamry jego paska. Coś metalowego brzdęknęło, ale to nie była ona. Rozchyliła powieki, sięgając tą jedną, wolną dłonią do jego twarzy, wplotła palce w jego długie włosy.— Cieplej. Gorąco.
|zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź