Jadalnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gdy Steffen kupił dom, umieścił w jadalni dość nowoczesne meble (nabyte z drugiej ręki) w swoich ulubionych odcieniach niebieskiego. Jego mama uznałaby tą jadalnię za mało tradycyjną, a stół za zbyt mały, ale Steff niewiele sobie z tego robi i potrafi przecież powiększyć transmutacyjnie każdy mebel.
Pomieszczenie jest przestronne i połączone z salonem.
Pułapki: Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
Jadalnia
Gdy Steffen kupił dom, umieścił w jadalni dość nowoczesne meble (nabyte z drugiej ręki) w swoich ulubionych odcieniach niebieskiego. Jego mama uznałaby tą jadalnię za mało tradycyjną, a stół za zbyt mały, ale Steff niewiele sobie z tego robi i potrafi przecież powiększyć transmutacyjnie każdy mebel.
Pomieszczenie jest przestronne i połączone z salonem.
Pułapki: Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedział, że inferiusa pokonają tylko płomienie - ale nie przywoływał ich tak często jak tarcz lub znajomej magii transmutacji.
Był jej to winien.
Różdżka rozgrzała się, pomimo strachu zdołał przywołać ognistą kulę. Nigdy nie walczył z inferiusem, nie wiedział, ile ognia potrzeba aby się ochronić, aby zapewnić Lucindzie wieczny odpoczynek. Miał nadzieję, że tyle wystarczy - nie chciał patrzeć jak płonie, chciał tylko stąd uciec, już raz widział ją tuż po poparzeniu piorunem, a pomimo upiornej twarzy i pustych oczu wciąż była przecież Lucindą...
Wciąż była Lucindą...
...jaka klątwa zmieniłaby ją w inferiusa, tak prędko? Czy jakaś w ogóle istniała? Czarna magia była nieprzewidywalna, może Lucinda faktycznie stała się żywym trupem, ale przecież spędził sporo czasu na czytaniu wszystkiego, co znalazł o tej klątwie...
I nie było tam nic takiego. Pamiętałby. Znał ryzyko.
Ryzyko.
Przy łamaniu klątw zawsze występowało ryzyko dla samego łamacza. Nieprzewidziane efekty uboczne. Pamiętał o tym, gdzieś na skraju świadomości.
Nie wiedział, w co wierzyć, czego się chwycić. Rozpaczy i tego, co podpowiadały mu zmysły, co widział jak na dłoni? A może cichym podszeptom rozsądku, pamięci o tym, co czytał o klątwach, świadomości, że po nieudanej próbie mogli paść ofiarą czarnej magii? Czy ta czarna magia zabiła i zmieniła Lucindę w potwora, czy może...?
Walczyły w nim dwa instynkty. Jeden podpowiadał, by uciekać, zostawić za sobą inferiusa, nawet ten dom. Zmienić się w szczura, wtedy byłby szybszy. Czy inferiusy są równie powolne jak ciała widziane w Oazie, czy może nie? Nie wiedział, ale nadal powinien móc umknąć.
Mógłby też wziąć głęboki wdech, spróbować się skupić. Uspokoić. Zastanowić. Cofnąć o krok, ale okiełznać własny strach, powściągnąć emocje. Do niedawna nie mógł oddychać, serce wciąż biło mu jak oszalałe. Wierzył temu, co widział, ale wiedział też, że spanikowany jest łatwą ofiarą dla czarnej magii, że magia bywa zwodnicza. Czy mógłby wykorzystać to, że może wziąć oddech, odzyskać nad sobą kontrolę?
rzucam na odporność magiczną, próbuję wyrwać się z transu
Był jej to winien.
Różdżka rozgrzała się, pomimo strachu zdołał przywołać ognistą kulę. Nigdy nie walczył z inferiusem, nie wiedział, ile ognia potrzeba aby się ochronić, aby zapewnić Lucindzie wieczny odpoczynek. Miał nadzieję, że tyle wystarczy - nie chciał patrzeć jak płonie, chciał tylko stąd uciec, już raz widział ją tuż po poparzeniu piorunem, a pomimo upiornej twarzy i pustych oczu wciąż była przecież Lucindą...
Wciąż była Lucindą...
...jaka klątwa zmieniłaby ją w inferiusa, tak prędko? Czy jakaś w ogóle istniała? Czarna magia była nieprzewidywalna, może Lucinda faktycznie stała się żywym trupem, ale przecież spędził sporo czasu na czytaniu wszystkiego, co znalazł o tej klątwie...
I nie było tam nic takiego. Pamiętałby. Znał ryzyko.
Ryzyko.
Przy łamaniu klątw zawsze występowało ryzyko dla samego łamacza. Nieprzewidziane efekty uboczne. Pamiętał o tym, gdzieś na skraju świadomości.
Nie wiedział, w co wierzyć, czego się chwycić. Rozpaczy i tego, co podpowiadały mu zmysły, co widział jak na dłoni? A może cichym podszeptom rozsądku, pamięci o tym, co czytał o klątwach, świadomości, że po nieudanej próbie mogli paść ofiarą czarnej magii? Czy ta czarna magia zabiła i zmieniła Lucindę w potwora, czy może...?
Walczyły w nim dwa instynkty. Jeden podpowiadał, by uciekać, zostawić za sobą inferiusa, nawet ten dom. Zmienić się w szczura, wtedy byłby szybszy. Czy inferiusy są równie powolne jak ciała widziane w Oazie, czy może nie? Nie wiedział, ale nadal powinien móc umknąć.
Mógłby też wziąć głęboki wdech, spróbować się skupić. Uspokoić. Zastanowić. Cofnąć o krok, ale okiełznać własny strach, powściągnąć emocje. Do niedawna nie mógł oddychać, serce wciąż biło mu jak oszalałe. Wierzył temu, co widział, ale wiedział też, że spanikowany jest łatwą ofiarą dla czarnej magii, że magia bywa zwodnicza. Czy mógłby wykorzystać to, że może wziąć oddech, odzyskać nad sobą kontrolę?
rzucam na odporność magiczną, próbuję wyrwać się z transu
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Nigdy nie dało się przewidzieć konsekwencji klątwy. Lucinda doskonale znała ryzyko i niejednokrotnie musiała się z nim mierzyć. To zabawa czarną magią, o której działaniu nie miała bladego pojęcia. Wiedziała, że bycie łamaczem klątw to często intuicyjne działania. Bez względu na to jaką posiadaliby wiedzę dotyczącą zaklęć i przekleństw, bez względu na to czy znają wszystkie możliwe skutki uboczne, to i tak nie szło się na nie przygotować. Blondynka widząc nieobecny wzrok Cattermole domyśliła się, że ten jest myślami daleko, daleko od niej. Wciąż czuła na sobie ciężar klątwy więc dodanie wszystkich zmiennych do siebie nie było trudne. To co działo się teraz z Zakonnikiem było podyktowane nieudanym zdjęciem klątwy. Biorąc pod uwagę fakt, że tak naprawdę nie znali dokładnie natury tej klątwy, w końcu ta była rzucona przez przeklęte dusze zasilane mocną Azkabanu. Pomijała w swoich rozmyślaniach fakt, że rzucenie tej klątwy bez wykorzystywania czyjeś krwi było raczej niemożliwe, bo sprzeczanie się z faktem było całkowicie bezsensowne. Nie miała pojęcia z jakimi skutkami ubocznymi aktualnie mierzy się czarodziej, ale wiedziała, że musi zrobić wszystko by sprowadzić go na ziemię.
Blondynka starała się delikatnie dotrzeć do jego świadomości. W końcu zdawała sobie sprawę z tego jak wielką krzywdę mogą wywołać takie konsekwencje. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby Steffen do końca życia pozostawał w takim stanie. To ona go w to wciągnęła, to była jej prośba. Gdyby nie fakt, że wszystko działo się tak szybko, a adrenalina prędko wypełniła jej organizm, to pewnie już teraz zakopałaby się w wyrzutach sumienia. Usłyszała głos mężczyzny na początku nie rozumiejąc co ten chce przekazać. Chwile później usłyszała ciche „przepraszam” i zobaczyła różdżkę unoszącą się w jej kierunku. Niewiele myśląc wyciągnęła swoją w stronę mężczyzny i kiedy z ust Zakonnika padła inkantacja blondynka rzuciła – Protego! – wiedziała, że jej magia jest kapryśna, nie miała wpływu na powodzenie zaklęcia, mogła jedynie wierzyć, że to się powiedzie.
Lucinda wiedziała, że w tym stanie, w pojedynkę nie będzie w stanie pomóc Cattermole w poradzeniu sobie ze skutkami przekleństwa. Domyślała się, że jedynym wyjściem z sytuacji będzie ucieczka i sprowadzenie tu kogoś kto swoją magią będzie w stanie powstrzymać Zakonnika. Zanim jednak zrobiła chociażby krok w stronę drzwi sięgnęła po stojący na stole dzbanek z mlekiem i chlusnęła nim Steffenowi w twarz. Może najprostsze rozwiązania czasem naprawdę były najlepsze?
1. k100 - refleks
2. k100 - zaklęcie
- 60 kary
Blondynka starała się delikatnie dotrzeć do jego świadomości. W końcu zdawała sobie sprawę z tego jak wielką krzywdę mogą wywołać takie konsekwencje. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby Steffen do końca życia pozostawał w takim stanie. To ona go w to wciągnęła, to była jej prośba. Gdyby nie fakt, że wszystko działo się tak szybko, a adrenalina prędko wypełniła jej organizm, to pewnie już teraz zakopałaby się w wyrzutach sumienia. Usłyszała głos mężczyzny na początku nie rozumiejąc co ten chce przekazać. Chwile później usłyszała ciche „przepraszam” i zobaczyła różdżkę unoszącą się w jej kierunku. Niewiele myśląc wyciągnęła swoją w stronę mężczyzny i kiedy z ust Zakonnika padła inkantacja blondynka rzuciła – Protego! – wiedziała, że jej magia jest kapryśna, nie miała wpływu na powodzenie zaklęcia, mogła jedynie wierzyć, że to się powiedzie.
Lucinda wiedziała, że w tym stanie, w pojedynkę nie będzie w stanie pomóc Cattermole w poradzeniu sobie ze skutkami przekleństwa. Domyślała się, że jedynym wyjściem z sytuacji będzie ucieczka i sprowadzenie tu kogoś kto swoją magią będzie w stanie powstrzymać Zakonnika. Zanim jednak zrobiła chociażby krok w stronę drzwi sięgnęła po stojący na stole dzbanek z mlekiem i chlusnęła nim Steffenowi w twarz. Może najprostsze rozwiązania czasem naprawdę były najlepsze?
1. k100 - refleks
2. k100 - zaklęcie
- 60 kary
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k100' : 98
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k100' : 98
Steffen nie potrafił odróżnić mrocznej wizji od rzeczywistości — dla niego efekt był ostateczny. Na wskutek źle przełamanej klątwy Lucinda zmieniła się w coś, do zmusiło młodego łamacza klątw do szybkiej reakcji. Zdecydowanie wybrzmiało w wypowiedziane inkantacji. Światło błysnęło z różdżki Cattermole'a, a stojąca blisko czarownica nie była w stanie zareagować na szybką i pewną reakcję łamacza klątw. Kula ognia błysnęła dosłownie przez ułamek sekundy, ledwie formując się ze światła na końcu różdżki Steffena i uderzyła w czarownicę, paląc jej ubranie, a także klatkę piersiową szyję, brodę i wewnętrzne części ramion. Próba wyczarowania tarczy okazała się nieskuteczna, reakcja była zbyt późna. Hensley poczuła palący ból, kiedy materiał stapiał się ze skórą. To zmusiło ją do odskoczenia w tył i krzyku — ten zaś zdawał się dotrzeć do samego Steffena, który powoli zaczął wracać do siebie. Stopniowo zaczął rozumieć, że błąd kosztował go znacznie więcej niż sądził.
Obrażenia czarownicy nie były bardzo dotkliwe i głębokie. Skóra pokryła się drobnymi pęcherzykami z przezroczystym płynem, piekła, była wrażliwa na dotyk.
Mistrz Gry raczej nie kontynuuje rozgrywki, ale jeszcze zobaczy, co się wydarzy... Możecie kontynuować zdejmowanie klątwy.
Lucinda otrzymała obrażenia od ognia w wysokości 24.
Obrażenia czarownicy nie były bardzo dotkliwe i głębokie. Skóra pokryła się drobnymi pęcherzykami z przezroczystym płynem, piekła, była wrażliwa na dotyk.
Lucinda otrzymała obrażenia od ognia w wysokości 24.
Ramsey Mulciber
Promień zaklęcia pomknął prosto w inferiusa, a Steff cofnął się o krok i...
...zamrugał, gdy ohydne rysy twarzy zgniłej Lucindy zaczęły zmieniać się z powrotem w jasną buzię ślicznej blondynki. Teraz - skrzywioną z bólu, zaskoczoną. Jej krzyk musiał wyrwać go z odrętwienia.
Co...
-Lucinda?! - wyrwało mu się z przerażeniem. Chyba podświadomie chciał sprawdzić, czy do-niedawna-zombie reaguje na własne imię, a gdy ich spojrzenia się spotkały - wiedział już, że popełnił błąd, straszny błąd.
-O nie, o nie, o nie, o nie! - upuścił różdżkę, tak jakby parzyła. Spojrzenie odnalazło poparzenia na ciele łamaczki klątw, czy to on to zrobił?! Wciąż ćwiczył uroki, właściwie od niedawna - nie sądził, że w chwili stresu zdoła rzucić czar tak trafnie. Że oparzenie własnej sojuszniczki ogniem pójdzie mu lepiej niż zdejmowanie klątwy, co prawda trudnej, ale leżącej w dziedzinie jego specjalizacji.
-Ja... coś poszło nie tak, nie widziałem ciebie, tylko... wizję. Już minęła, ale o Merlinie, nie chciałem c i e b i e zaatakować, przepraszam, musimy iść do lecznicy! - zaczął przepraszać Zakonniczkę gorączkowym potokiem słów. Pamiętał, że miał w szafce w kuchni jakieś eliksiry - chyba uspokajające, wzmacniające zmysły, bojowe - ale nic na oparzenia. Żona wiedziała, że nie umiałby tego zaaplikować i być może ona pomogłaby Lucindzie, ale już jej nie było.
-To... nie jestem w formie, to nie jest dobry dzień na zdejmowanie klątwy. Przepraszam, przepraszam. Mam świstoklik do lecznicy, będzie szybciej... - nie był w stanie patrzeć na Lucindę ani nie przejdzie mu przez gardło, że widział ją martwą, znowu. Nie chciał sprawić jej jeszcze większej przykrości.
Pamiętał, że zdjęcie klątwy z Archibalda było trudne i pamiętał ból, jaki czuł po zdejmowaniu klątw z miejsc i przedmiotów gdy coś się nie udało. Ale to - to było nowe. To musiały być skutki uboczne, ale straszne, spodziewał się krwotoku z nosa albo rozszerzenia efektu klątwy, ale nie tego, że zaatakuje kobietę, której obiecał pomóc. Czuł się tym bardziej zdeterminowany do tej pomocy, było mu wstyd, że się nie udało - ale bał się, zbyt się bał by spróbować ponownie. -Może... może Vincentowi pójdzie lepiej? - wymamrotał, oblewając się rumieńcem wstydu.
...zamrugał, gdy ohydne rysy twarzy zgniłej Lucindy zaczęły zmieniać się z powrotem w jasną buzię ślicznej blondynki. Teraz - skrzywioną z bólu, zaskoczoną. Jej krzyk musiał wyrwać go z odrętwienia.
Co...
-Lucinda?! - wyrwało mu się z przerażeniem. Chyba podświadomie chciał sprawdzić, czy do-niedawna-zombie reaguje na własne imię, a gdy ich spojrzenia się spotkały - wiedział już, że popełnił błąd, straszny błąd.
-O nie, o nie, o nie, o nie! - upuścił różdżkę, tak jakby parzyła. Spojrzenie odnalazło poparzenia na ciele łamaczki klątw, czy to on to zrobił?! Wciąż ćwiczył uroki, właściwie od niedawna - nie sądził, że w chwili stresu zdoła rzucić czar tak trafnie. Że oparzenie własnej sojuszniczki ogniem pójdzie mu lepiej niż zdejmowanie klątwy, co prawda trudnej, ale leżącej w dziedzinie jego specjalizacji.
-Ja... coś poszło nie tak, nie widziałem ciebie, tylko... wizję. Już minęła, ale o Merlinie, nie chciałem c i e b i e zaatakować, przepraszam, musimy iść do lecznicy! - zaczął przepraszać Zakonniczkę gorączkowym potokiem słów. Pamiętał, że miał w szafce w kuchni jakieś eliksiry - chyba uspokajające, wzmacniające zmysły, bojowe - ale nic na oparzenia. Żona wiedziała, że nie umiałby tego zaaplikować i być może ona pomogłaby Lucindzie, ale już jej nie było.
-To... nie jestem w formie, to nie jest dobry dzień na zdejmowanie klątwy. Przepraszam, przepraszam. Mam świstoklik do lecznicy, będzie szybciej... - nie był w stanie patrzeć na Lucindę ani nie przejdzie mu przez gardło, że widział ją martwą, znowu. Nie chciał sprawić jej jeszcze większej przykrości.
Pamiętał, że zdjęcie klątwy z Archibalda było trudne i pamiętał ból, jaki czuł po zdejmowaniu klątw z miejsc i przedmiotów gdy coś się nie udało. Ale to - to było nowe. To musiały być skutki uboczne, ale straszne, spodziewał się krwotoku z nosa albo rozszerzenia efektu klątwy, ale nie tego, że zaatakuje kobietę, której obiecał pomóc. Czuł się tym bardziej zdeterminowany do tej pomocy, było mu wstyd, że się nie udało - ale bał się, zbyt się bał by spróbować ponownie. -Może... może Vincentowi pójdzie lepiej? - wymamrotał, oblewając się rumieńcem wstydu.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do końca miała nadzieję, że uda jej się obronić przed lecącym w jej stronę zaklęciem. Niestety, magia ją opuściła i nie miało znaczenia jak silnie pragnęła uformować przed sobą tarczę, nie miało znaczenia jak wiele razy podobną tarczę rzucała. Zaklęcie nie zadziałało, a ona poruszała się niczym mucha w smole. Nagle poczuła na swojej skórze niesamowity ból. Znała go doskonale. Na jej ciele można było dostrzec stare poparzenia, blizny, których nabyła w przeciągu tych kilku lat. Dawniej sądziła, że ogień się jej nie ima, że to nawet zaszczyt poczuć jego delikatne liźnięcia. W końcu Selwynowie szczycili się niezwykłą więzią właśnie z tym żywiołem. Przekonała się jednak, że parzy i to dotkliwie. Może nie była godna? Może spaliła się sama dawno temu?
Zamknęła oczy, a jej dłoń zatrzymała się kilka centymetrów od pulsującej rany. W odruchu chciała zakryć ręką to co przynosiło jej ból. Dotarło do niej jednak, że to najgorsze co mogłaby sobie zrobić. Zacisnęła wargę zębami, a po chwili poczuła w ustach metaliczny posmak krwi. Chyba krzyknęła. Chyba tak. Dopiero po chwili usłyszała podniesiony głos mężczyzny i otworzyła oczy. Wyglądał normalnie, jego spojrzenie nie było zamglone, a wzrok wyrażał jednocześnie błaganie jak i przerażenie. Nic nie powiedziała jedynie mu się przyglądając. Różdżka łamacza klątw uderzyła z łoskotem o podłogę. Patrzyła nie mogąc się ruszyć. Nie wiedziała kim była w jego wizji, jaką formę przyjęła, ale nie trudno było się domyślić, że stanowiła dla niego zagrożenie. Nie miała mu tego za złe. Doskonale oboje znali ryzyko ich zawodu. Takie rzeczy się zdarzały, a klątwa, którą mieli zdjąć nie należała do najprostszych. Ba! Nawet nie wiedzieli czym tak naprawdę ona jest i skąd się wzięła. Mogła przewidzieć, że zdjęcie jej okaże się być trudne, może nawet niemożliwe. Powinna kogoś ze sobą zabrać, powinna zapewnić i sobie i jemu bezpieczeństwo. Nie zrobiła tego, bo nie myślała! Od cholernego miesiąca nie myślała normalnie. Wszystko jej się zacierało. Musimy iść do lecznicy! – Nie! – zaprzeczyła od razu i odetchnęła głośno wciąż spoglądając na niedowierzającego mężczyznę. – Nie – dodała ciszej. – Nie musisz mnie przepraszać. Wiesz, że jestem ostatnią osobą, która będzie cię obwiniać. – odparła. Chciała dodać coś jeszcze, ale musiała usiąść. Miała wrażenie jakby jej skóra wciąż płonęła. Jakby cała płonęła.
Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego dlaczego łamacz klątw nie chce powtórzyć swojego działania. Pewnie zachowałaby się tak samo na jego miejscu. Może to było egoistyczne z jej strony, może i powinna pozwolić zabrać się mu do lecznicy, ale nie mogła. Była bezużyteczna i z dnia na dzień słabła, traciła więcej. Nie chciała trwać w zawieszeniu. Na wzmiankę o Vincencie pokręciła głową. Nie widziała swojego przyjaciela tak długo, że nawet nie była pewna czy ten aktualnie był obecny. Szczerze mówiąc nawet o nim nie pomyślała kiedy to wszystko się stało. Nie świadczyło to najlepiej o ich przyjaźni. Westchnęła i ponownie spojrzała na Zakonnika. – Steffen – zaczęła pewnym choć zmęczonym głosem. – Jesteś cholernie uzdolnionym łamaczem klątw. Nie przyszłam tutaj z braku laku, ale dlatego, że wierzę iż uda ci się zdjąć to przekleństwo. Takie rzeczy się zdarzają, mi też się zdarzyły. Magia jest przewrotna, a to co próbujesz ze mnie ściągnąć cholernie niebezpieczne. Nawet nie wiemy do końca jaka jest tego natura. Proszę… nie odsyłaj mnie z kwitkiem. Ja wytrzymam, dam radę, kiedy to wszystko się skończy pozwolę ci odstawić mnie od razu do lecznicy, ale proszę… naprawdę proszę. – musiał słyszeć w jej głosie cierpienie, musiał też słyszeć, że jest zdesperowana. Więc musiał się zgodzić.
Zamknęła oczy, a jej dłoń zatrzymała się kilka centymetrów od pulsującej rany. W odruchu chciała zakryć ręką to co przynosiło jej ból. Dotarło do niej jednak, że to najgorsze co mogłaby sobie zrobić. Zacisnęła wargę zębami, a po chwili poczuła w ustach metaliczny posmak krwi. Chyba krzyknęła. Chyba tak. Dopiero po chwili usłyszała podniesiony głos mężczyzny i otworzyła oczy. Wyglądał normalnie, jego spojrzenie nie było zamglone, a wzrok wyrażał jednocześnie błaganie jak i przerażenie. Nic nie powiedziała jedynie mu się przyglądając. Różdżka łamacza klątw uderzyła z łoskotem o podłogę. Patrzyła nie mogąc się ruszyć. Nie wiedziała kim była w jego wizji, jaką formę przyjęła, ale nie trudno było się domyślić, że stanowiła dla niego zagrożenie. Nie miała mu tego za złe. Doskonale oboje znali ryzyko ich zawodu. Takie rzeczy się zdarzały, a klątwa, którą mieli zdjąć nie należała do najprostszych. Ba! Nawet nie wiedzieli czym tak naprawdę ona jest i skąd się wzięła. Mogła przewidzieć, że zdjęcie jej okaże się być trudne, może nawet niemożliwe. Powinna kogoś ze sobą zabrać, powinna zapewnić i sobie i jemu bezpieczeństwo. Nie zrobiła tego, bo nie myślała! Od cholernego miesiąca nie myślała normalnie. Wszystko jej się zacierało. Musimy iść do lecznicy! – Nie! – zaprzeczyła od razu i odetchnęła głośno wciąż spoglądając na niedowierzającego mężczyznę. – Nie – dodała ciszej. – Nie musisz mnie przepraszać. Wiesz, że jestem ostatnią osobą, która będzie cię obwiniać. – odparła. Chciała dodać coś jeszcze, ale musiała usiąść. Miała wrażenie jakby jej skóra wciąż płonęła. Jakby cała płonęła.
Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego dlaczego łamacz klątw nie chce powtórzyć swojego działania. Pewnie zachowałaby się tak samo na jego miejscu. Może to było egoistyczne z jej strony, może i powinna pozwolić zabrać się mu do lecznicy, ale nie mogła. Była bezużyteczna i z dnia na dzień słabła, traciła więcej. Nie chciała trwać w zawieszeniu. Na wzmiankę o Vincencie pokręciła głową. Nie widziała swojego przyjaciela tak długo, że nawet nie była pewna czy ten aktualnie był obecny. Szczerze mówiąc nawet o nim nie pomyślała kiedy to wszystko się stało. Nie świadczyło to najlepiej o ich przyjaźni. Westchnęła i ponownie spojrzała na Zakonnika. – Steffen – zaczęła pewnym choć zmęczonym głosem. – Jesteś cholernie uzdolnionym łamaczem klątw. Nie przyszłam tutaj z braku laku, ale dlatego, że wierzę iż uda ci się zdjąć to przekleństwo. Takie rzeczy się zdarzają, mi też się zdarzyły. Magia jest przewrotna, a to co próbujesz ze mnie ściągnąć cholernie niebezpieczne. Nawet nie wiemy do końca jaka jest tego natura. Proszę… nie odsyłaj mnie z kwitkiem. Ja wytrzymam, dam radę, kiedy to wszystko się skończy pozwolę ci odstawić mnie od razu do lecznicy, ale proszę… naprawdę proszę. – musiał słyszeć w jej głosie cierpienie, musiał też słyszeć, że jest zdesperowana. Więc musiał się zgodzić.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie! - krzyknęła, a on znowu miał wrażenie, że zrobił coś nie tak. Bo zrobił. Dopiero po chwili dotarło do niego, że zabrania mu przepraszać, ale pokręcił żałośnie głową i uparcie skrzyżował ręce na ramionach.
-Może i mnie nie obwiniasz, ale zrobiłem ci krzywdę. - zaprotestował. -Przez mój brak skupienia, złą formę, powinienem to wychwycić... - czuł się winny, tak strasznie winny. To była jego odpowiedzialność - spojrzeć na siebie krytycznie. Zanim podjął się próby ściągnięcia klątwy był przekonany, że przygotował się najlepiej jak mógł, że był w formie. Przeczytał o Klątwie Żywego Trupa wszystko co znalazł, wysłuchał objawów Lucindy, zdawało mu się, że był nawet w dobrym humorze.
Ale czy od przejść w Oazie, od odejścia żony był w ogóle w jakimkolwiek humorze? Co, jeśli zła forma zaczęła się dwa tygodnie temu, a on nie potrafił spojrzeć na siebie z boku, obiektywnie? Jeśli w arogancji nie skierował zawczasu Lucindy do kogoś innego? Jeśli był za młody, za głupi, za...
Podszedł do szafek z szufladami, szukając odpowiedniego śwwstoklika by zabrać stąd Lucindę, ale blondynka niespodziewanie zaprotestowała. Chwilę zająło mu zrozumienie o co go prosi - dopiero, gdy wspomniała o tym, jak niebezpieczna jest ta klątwa, dotarło do niego, że naprawdę (po tym wszystkim, pomimo rany) prosi o kolejną próbę.
Odwrócił się gwałtownie, zagryzając wargi. Różdżka nadal leżała na podłodze.
-Ściąganie też jest niebezpieczne... - zaprotestował, ale patrzyła na niego wielkimi oczyma. Obolała i piękna. Powtarzała, że prosi. Już kobiecy wdzięk wystarczył, by go zmiękczyć, ale przy kimś innym zdołałby odmówić, uznać samego siebie za autorytet.
Tyle, że Lucinda była łamaczką klątw. Starszą i bardziej doświadczoną od niego. Wiedział, że zdjęcie tak poważnej klątwy z samego siebie jest niemożliwe i domyślał się, jakie katusze musiała przeżywać ze świadomością tego, co jej grozi i jak rozwiną się objawy.
-To ty jesteś - nie powtórzy "cholernie", nie przy damie -uzdolnioną i doświadczoną łamaczką. - zaprotestował. -Zrobię to... zrobię to, jeśli sądzisz, że powinienem. Nie jako ofiara klątwy i ktoś, kto pragnie się tego pozbyć i wytrzymać, ale jako profesjonalistka. - poprosił, patrząc jej prosto w oczy.
Wreszcie westchnął i znów obrócił się do szafek.
-Wytrzymasz jeszcze trochę? Potrzebuję przerwy, krótkiej. - poprosił, czując, że nadal jest przygnębiony i niepewny. -Nie mam nic przeciwbólowego, przepraszam... - nie umiał dawkować takich rzeczy, więc nawet ich nie miał. Nie umiałby też podać ani jej ani sobie eliksiru uspokajającego, który znalazł w zapasach po żonie, ale nawet gdyby potrafił - pamiętał tłumaczenia żony, że ta mieszanka otępia.
Miał jednak jedną rzecz, której dawkowanie było proste. Pamiętał, jak działa, żona mu to wyjaśniała. Dodaje energii, wprawia w dobry nastrój. Może powinien pić tego więcej i regularnie, odkąd go zostawiła, ale energii i lepszego nastroju potrzebował teraz. Musiał wrócić do formy.
Odkorkował drobną buteleczkę i napił się mieszanki antydepresyjnej, a potem wziął kilka głębokich wdechów i podniósł różdżkę.
-Gotowa? - zapytał, spoglądając z troską na Lucindę. -Gdybym zachowywał się nieobecnie, oblej mnie wodą albo uciekaj. Ta klątwa... działa dziwnie. Ale teraz już będę przygotowany. - poprosił, a potem gestem dał znać Lucindzie, by zamilkli. Potrzebował ciszy, potrzebował skupienia. Potrzebował zrozumieć i rozproszyć złą magię, która otaczała blondynkę. Już raz spróbował i chociaż się nie udało, to może tym razem wyciągnie wnioski z tamtej próby. Czuł, jak eliksir krąży w jego ciele, jak wraca mu energia i motywacja. Przede wszystkim, czuł, że Lucinda w niego wierzy, a to motywowało bardziej niż jakakolwiek alchemia. Musiał to zrobić, musiał spróbować. Dla niej.
piję na uspokojenie mieszankę antydepresyjną z ekwipunku... i po krótkiej przerwie znowu próbuję ściągnąć klątwę Żywego Trupa z Lucindy
(I chyba i tak potrzebuję rzucić k10 na wypadek niepowodzenia? to rzucam)
-Może i mnie nie obwiniasz, ale zrobiłem ci krzywdę. - zaprotestował. -Przez mój brak skupienia, złą formę, powinienem to wychwycić... - czuł się winny, tak strasznie winny. To była jego odpowiedzialność - spojrzeć na siebie krytycznie. Zanim podjął się próby ściągnięcia klątwy był przekonany, że przygotował się najlepiej jak mógł, że był w formie. Przeczytał o Klątwie Żywego Trupa wszystko co znalazł, wysłuchał objawów Lucindy, zdawało mu się, że był nawet w dobrym humorze.
Ale czy od przejść w Oazie, od odejścia żony był w ogóle w jakimkolwiek humorze? Co, jeśli zła forma zaczęła się dwa tygodnie temu, a on nie potrafił spojrzeć na siebie z boku, obiektywnie? Jeśli w arogancji nie skierował zawczasu Lucindy do kogoś innego? Jeśli był za młody, za głupi, za...
Podszedł do szafek z szufladami, szukając odpowiedniego śwwstoklika by zabrać stąd Lucindę, ale blondynka niespodziewanie zaprotestowała. Chwilę zająło mu zrozumienie o co go prosi - dopiero, gdy wspomniała o tym, jak niebezpieczna jest ta klątwa, dotarło do niego, że naprawdę (po tym wszystkim, pomimo rany) prosi o kolejną próbę.
Odwrócił się gwałtownie, zagryzając wargi. Różdżka nadal leżała na podłodze.
-Ściąganie też jest niebezpieczne... - zaprotestował, ale patrzyła na niego wielkimi oczyma. Obolała i piękna. Powtarzała, że prosi. Już kobiecy wdzięk wystarczył, by go zmiękczyć, ale przy kimś innym zdołałby odmówić, uznać samego siebie za autorytet.
Tyle, że Lucinda była łamaczką klątw. Starszą i bardziej doświadczoną od niego. Wiedział, że zdjęcie tak poważnej klątwy z samego siebie jest niemożliwe i domyślał się, jakie katusze musiała przeżywać ze świadomością tego, co jej grozi i jak rozwiną się objawy.
-To ty jesteś - nie powtórzy "cholernie", nie przy damie -uzdolnioną i doświadczoną łamaczką. - zaprotestował. -Zrobię to... zrobię to, jeśli sądzisz, że powinienem. Nie jako ofiara klątwy i ktoś, kto pragnie się tego pozbyć i wytrzymać, ale jako profesjonalistka. - poprosił, patrząc jej prosto w oczy.
Wreszcie westchnął i znów obrócił się do szafek.
-Wytrzymasz jeszcze trochę? Potrzebuję przerwy, krótkiej. - poprosił, czując, że nadal jest przygnębiony i niepewny. -Nie mam nic przeciwbólowego, przepraszam... - nie umiał dawkować takich rzeczy, więc nawet ich nie miał. Nie umiałby też podać ani jej ani sobie eliksiru uspokajającego, który znalazł w zapasach po żonie, ale nawet gdyby potrafił - pamiętał tłumaczenia żony, że ta mieszanka otępia.
Miał jednak jedną rzecz, której dawkowanie było proste. Pamiętał, jak działa, żona mu to wyjaśniała. Dodaje energii, wprawia w dobry nastrój. Może powinien pić tego więcej i regularnie, odkąd go zostawiła, ale energii i lepszego nastroju potrzebował teraz. Musiał wrócić do formy.
Odkorkował drobną buteleczkę i napił się mieszanki antydepresyjnej, a potem wziął kilka głębokich wdechów i podniósł różdżkę.
-Gotowa? - zapytał, spoglądając z troską na Lucindę. -Gdybym zachowywał się nieobecnie, oblej mnie wodą albo uciekaj. Ta klątwa... działa dziwnie. Ale teraz już będę przygotowany. - poprosił, a potem gestem dał znać Lucindzie, by zamilkli. Potrzebował ciszy, potrzebował skupienia. Potrzebował zrozumieć i rozproszyć złą magię, która otaczała blondynkę. Już raz spróbował i chociaż się nie udało, to może tym razem wyciągnie wnioski z tamtej próby. Czuł, jak eliksir krąży w jego ciele, jak wraca mu energia i motywacja. Przede wszystkim, czuł, że Lucinda w niego wierzy, a to motywowało bardziej niż jakakolwiek alchemia. Musiał to zrobić, musiał spróbować. Dla niej.
piję na uspokojenie mieszankę antydepresyjną z ekwipunku... i po krótkiej przerwie znowu próbuję ściągnąć klątwę Żywego Trupa z Lucindy
(I chyba i tak potrzebuję rzucić k10 na wypadek niepowodzenia? to rzucam)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 1
Nie mogła mieć mu za złe tego, że próbował. Niejeden odesłałby ją z kwitkiem. Funkcjonowała w tym środowisku wystarczająco długo by zdawać sobie z tego sprawę. Ludzie lubili wygodę, lubili również ryzyko, ale tylko to pewne i bezpieczne. Sto procent adrenaliny, ale zero urazów. Ona do Cattermole przyszła z niczym. Domyślała się, że to klątwa żywego trupa, bo wszystkie objawy się zgadzały, ale sam sposób rzucenia klątwy pozostawiał wiele do życzenia. Niby wiedzieli z czym się mierzą, a jednak stali przed wielkim znakiem zapytania. Była mu niezmiernie wdzięczna za to, że w ogóle próbował jej pomóc, że chciał ją uratować. Wiele czynników mogło wpłynąć na to, że pierwsza próba zakończyła się fiaskiem. Może chodziło o jego stan psychiczny, może o naturę klątwy, a może zwykłe zrządzenie losu. Nigdy nie dowiedzą się prawy. Choć korciło ją aby zapytać kogo przed sobą widział i dlaczego zareagował w taki a nie inny sposób to tego nie zrobiła. Wciąż pragnęła, żeby mężczyzna spróbował zdjąć z niej przekleństwo raz jeszcze, a co jeśli rozdrapywanie tej rany wpłynie na jego pewność siebie. – Rozumiem dlaczego tak się czujesz – zaczęła starają się nie spojrzeć na pulsujące oparzenie. – Prawdopodobnie na twoim miejscu czułabym się teraz tak samo. Nie chcemy krzywdzić ludzi, których mamy ratować, ale powiedzmy sobie szczerze... to nie jest zawód wolny od ryzyka. Gdybym tego nie wiedziała, to może czułabym się skrzywdzona, ale wiem to doskonale, przechodzę przez to równie często co ty. Przeżyje. – dodała chcąc dodać mu tymi słowami wiary we własne możliwości.
W końcu Zakonnik zdecydował się podjąć kolejnej próby. Widziała, że robi to tylko ze względu na nią. Nie wyglądał najlepiej, prawdopodobnie był sparaliżowany przez strach o to co jeszcze może się wydarzyć. Skłamałaby mówiąc, że ją to dziwi. Nie dziwiło wcale. Miał dobre serce. Nie chciał ranić ludzi, chciał im pomagać. Zacisnęła mocniej zęby nie chcąc pokazać mu, że cierpi. To nie pomogłoby ani jej ani jemu. Skinieniem głowy podziękowała mu za słowa, ale też za chęć podjęcia kolejnej próby. Kiedy zapytał czy wytrzyma chwile dłużej uniosła kącik ust w uśmiechu. Możliwe, że wyszedł z tego grymas, ale naprawdę chciała się uśmiechnąć. – Wytrzymam. Odetchnij. – odparła krótko i skupiła wzrok na swoich dłoniach.
- Woda albo ucieczka. Zapamiętałam – miała wciąż żal do siebie, że nie pomyślała o tym by dziś kogoś tu ze sobą wziąć. Może zwyczajnie nie chciała narażać kolejnej osoby. Zdawała sobie również sprawę z tego, że muszą w końcu pozbyć się tej klątwy. Przecież nie tylko ona została nią dotknięta. Nie tylko ona potrzebowała pomocy. Steffen po raz kolejny skupił się na klątwie chcąc stłumić jej działanie. Tym razem również nie przyniosło to rezultatu. Teraz już wiedziała, że nie mogą ryzykować kolejnej próby. Narażała go. Niepotrzebnie go narażała. Gdy to do niej dotarło niemal od razu podniosła się z krzesła. – Wystarczy. Masz rację. Narażam ciebie, narażam siebie. Może tego po prostu nie da się zdjąć? Może za mało wiemy na temat tej klątwy? – pokręciła głową i podeszła do mężczyzny. Objęła jego dłoń swoimi dłońmi i ponownie zmusiła się do uśmiechu. – Dziękuje. Za pomoc. Nie pozwalam ci się o nic obwiniać. Spróbuję dowiedzieć się więcej, dobrze? Może znajdę odpowiedź. – dodała.
z.t x2
W końcu Zakonnik zdecydował się podjąć kolejnej próby. Widziała, że robi to tylko ze względu na nią. Nie wyglądał najlepiej, prawdopodobnie był sparaliżowany przez strach o to co jeszcze może się wydarzyć. Skłamałaby mówiąc, że ją to dziwi. Nie dziwiło wcale. Miał dobre serce. Nie chciał ranić ludzi, chciał im pomagać. Zacisnęła mocniej zęby nie chcąc pokazać mu, że cierpi. To nie pomogłoby ani jej ani jemu. Skinieniem głowy podziękowała mu za słowa, ale też za chęć podjęcia kolejnej próby. Kiedy zapytał czy wytrzyma chwile dłużej uniosła kącik ust w uśmiechu. Możliwe, że wyszedł z tego grymas, ale naprawdę chciała się uśmiechnąć. – Wytrzymam. Odetchnij. – odparła krótko i skupiła wzrok na swoich dłoniach.
- Woda albo ucieczka. Zapamiętałam – miała wciąż żal do siebie, że nie pomyślała o tym by dziś kogoś tu ze sobą wziąć. Może zwyczajnie nie chciała narażać kolejnej osoby. Zdawała sobie również sprawę z tego, że muszą w końcu pozbyć się tej klątwy. Przecież nie tylko ona została nią dotknięta. Nie tylko ona potrzebowała pomocy. Steffen po raz kolejny skupił się na klątwie chcąc stłumić jej działanie. Tym razem również nie przyniosło to rezultatu. Teraz już wiedziała, że nie mogą ryzykować kolejnej próby. Narażała go. Niepotrzebnie go narażała. Gdy to do niej dotarło niemal od razu podniosła się z krzesła. – Wystarczy. Masz rację. Narażam ciebie, narażam siebie. Może tego po prostu nie da się zdjąć? Może za mało wiemy na temat tej klątwy? – pokręciła głową i podeszła do mężczyzny. Objęła jego dłoń swoimi dłońmi i ponownie zmusiła się do uśmiechu. – Dziękuje. Za pomoc. Nie pozwalam ci się o nic obwiniać. Spróbuję dowiedzieć się więcej, dobrze? Może znajdę odpowiedź. – dodała.
z.t x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 2 • 1, 2
Jadalnia
Szybka odpowiedź