Ogród
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Za domem znajduje się działka przeznaczona na ogród, dość pokaźna i granicząca z lasem - dom jest w końcu na obrzeżach Doliny Godryka. Choć Cattermole nie zna się na ogrodnictwie, przestrzeń za domem była jednym z głównych powodów, dla których wybrał tą posiadłość - papa Cattermole zawsze pasjonował się ogrodnictwem, a teraz ogród będzie mogła zagospodarować przyszła pani Cattermole.
Ogród
Za domem znajduje się działka przeznaczona na ogród, dość pokaźna i granicząca z lasem - dom jest w końcu na obrzeżach Doliny Godryka. Choć Cattermole nie zna się na ogrodnictwie, przestrzeń za domem była jednym z głównych powodów, dla których wybrał tą posiadłość - papa Cattermole zawsze pasjonował się ogrodnictwem, a teraz ogród będzie mogła zagospodarować przyszła pani Cattermole.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 07.04.22 0:23, w całości zmieniany 4 razy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wodzirej zaklaskał w głowie, gdy lady Macmillan prędko zdecydowała się wręczyć paczką rozmarzonemu młodzianowi.
-Wesele o tańce wielkie się prosi, przesyłka wędruje do tego, kogo najbardziej nosi! - zaintonował, spoglądając na Castora. Tańce pomagały na romanse!
-Wesele o tańce wielkie się prosi, przesyłka wędruje do tego, kogo najbardziej nosi! - zaintonował, spoglądając na Castora. Tańce pomagały na romanse!
I show not your face but your heart's desire
Komplement zyskany z wdzięcznych ust Finley słodszy był od miodu. Chciałby nawet zatrzymać na moment czas, chwycić ją w wąskiej talii i unieść wysoko nad swą głowę, choćby wykorzystać miał wszystkie siły, jakie przeznaczono mu na czas całego życia. Uśmiechnął się szeroko, pozwalając sobie nawet na drobne rumieńce — nie, żeby potrafił nagle kontrolować przepływ krwi w naczyniach krwionośnych, ale mógł przecież zrzucić odpowiedzialność na zimne pocałunki wiatru, który jeszcze nie tak dawno temu smagał go po policzkach.
— Milady — zaoferował jej swe ramię, dumny, że może dziś nazywać się jej parą. Uroczysta atmosfera podobnych przyjęć podlewała jego pragnienia jeszcze bardziej, stanowiła wodę na młyn marzeń i o szczęśliwym życiu, i o rodzinie, o wszystkim, co stanowiło o normalności w czasach wojny. Nigdy wcześniej nie był tak pewny, że to właśnie panna Finley Jones rozświetlała mroki jego codzienności, że to myśl o tym, w jakiej krzywiźnie ułożą się jej wargi w następnym uśmiechu, która z gwiazd odbije się w popiele tęczówek, jak potężny ogień przekaże mu przy drobnym tylko dotyku dłoni, pozwalała mu na odnalezienie chociaż odrobiny silnej woli. Przesunął spojrzeniem po zgromadzonych gościach.
Jeżeli tylko się zgodzisz, najdroższa Finnie, będziemy mieli wesele równie piękne.
— Niezależnie — ostrożnie ścisnął jej dłoń, chcąc tym samym zapewnić o szczerości własnych słów i o tym, że... jeżeli tylko będzie chciała, zdradzi jej wszystkie tajemnice świata, nie tylko run. Ucieszył się też z tej drobnej demonstracji komfortu rozkwitającego w ich relacji. Mógłby dla tej dziewczyny wspiąć się pod same niebiosa tylko po to, by przynieść jej tę jedną gwiazdkę, którą upatrzyła sobie na firmamencie. Na całe szczęście Finnie okazała się być dla niego ponownie łaskawa, wybierając miast gwiazdy próbę dowiedzenia się, cóż oznaczała otrzymana przez nią runa.
Przyjrzał się jej więc z rosnącą ciekawością. A im dłużej to trwało, tym szerzej otwierały się jego oczy, tym większy rósł uśmiech.
— Masz niezwykłe szczęście, najdroższa — powiedział, raz jeszcze treść ich rozmowy powierzając konspiracji szeptu. — Bo i runa Gebo jest bardzo tematyczna. Jest darem, prezentem i jednocześnie weselem — takim jak to, dopowiedział sobie w myślach, a nie mogąc poradzić sobie z rosnącym oczekiwaniem na rozpoczęcie ślubnej ceremonii, przechylił się jeszcze mocniej w kierunku Finnie, aby wolną dłonią zgarnąć jasny kosmyk, który niesfornie wypadł z upięcia, za jej ucho. Korzystając ze stworzonej między nimi bliskości, złożył na jasnym policzku dziewczęcia krótki pocałunek. Nic, co mogłoby przytłoczyć ją siłą impulsu, muśnięcie warg przypominało dotyk motyla. — To runa miłości. Udanej. Takiej, w której istnieje równowaga i harmonia, w której to, co dajesz, to otrzymujesz. Chroni naiwnych przed złymi wpływami i manipulacją, ale ty jesteś tak mądrym dziewczęciem, że przewiduję, że Tobie przyda się inny aspekt tej runy. Naprawa niedobrych relacji i ochrona tych pięknych.
A potem poszło już prędko. Nie zdążyli z Finley skryć się w bezpiecznych objęciach domu, porwał ich nurt zabawy z bałwankami i szczerze powiedziawszy, był po jej zakończeniu nawet dumny. Nigdy nie było mu po drodze ze sztuką, części gości wciąż nie znał, lub kojarzył bardzo słabo, a jednak udało im się zaasekurować drugie miejsce!
I mógłby cieszyć się z tego faktu, gdyby nie jeden szczegół.
A właściwie dwa.
Po pierwsze — nie widział Marcela, z którym pragnął porozmawiać. Może nie teraz, zaraz, ale na pewno chciał dać mu znać, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Eliksir odtworzenia robił swoje i za mniej niż dwa tygodnie organ powinien być gotowy do przeszczepu. To chyba dobra wiadomość?
Po drugie — nim zdążył trafić na kolejnego z wodzirejów (albo tego samego, nie był do końca pewien, bo wciąż nie ochłonął z rywalizacji), zauważył, że przedostatni z ich bałwanków został podstępnie roztopiony.
— Zniszczyli nam bałwanka — nic nie zostało z rozmarzonego i rozanielonego szeptu, którym wcześniej ją raczył. Ton miał suchy, rzeczowy, niemal iskrzący od chłodu. Zacisnął mocniej szczękę, brwi nawet ściągnął w wyrazie naturalnej złości, bo było to po pierwsze zagranie nie fair, a po drugie wyraźnie odbiło się na nastroju przynajmniej jednego z jego twórców. Szczerze powiedziawszy, Castor nie miał zupełnie humoru na zabawę po tym, co zobaczył. Jeżeli już tak bardzo komuś przeszkadzał, można było roztopić wszystkie bałwanki, nie tylko tego jednego. To miała być tylko zabawa, a przez usunięcie (celowe lub nie) tylko jednej z lodowych rzeźb, dawało się wyraźny sygnał, że niektórzy są niemile widziani.
Nic więc dziwnego, że jak przypadkiem dał się zaciągnąć na drugą z gier, tak nie był do niej najlepiej nastawiony. Irytacja zebrała się w pionowej zmarszczce między brwiami, lecz okulary osunięte miał niemal na czubek nosa w sposób, który usprawiedliwiał również mrużenie oczu. Gdyby ktoś spytał się go, czy jest zły, gotów był odpowiedzieć, że stara się po prostu dojrzeć coś z daleka, a ze zsuniętymi okularami niewiele widzi. To dobra wymówka.
Przyglądał się jednak reakcjom swoich poprzedników, niepomny na to, że jego własna kolej może przyjść równie szybko. Otrzymanie paczki od lady Macmillan nie mieściło się w jego głowie, toteż najpierw rozdziawił usta zaskoczony, choć paczkę od rozchichotanej lady przejął dość prędko.
— Dziękuję... — ledwo wydusił z siebie podziękowania, ba, uśmiechnął się nawet rozkojarzony, gdzieś na skraju świadomości przyjmując także sens wierszyka wodzireja. Ktoś, kto lubi tańczyć... Tylko jedna osoba, która spełniała te kryteria, znajdowała się w towarzystwie, a on miał takie szczęście, że znajdowała się akurat obok niego.
Zimno wstrząsnęło wątłym ciałem. Nie wiedział, dlaczego lady Prudence tak śmiała się przy trzymaniu paczki, która po prostu emanowała chłodem, ani czemu lord Greengrass przystawiał ją sobie do ucha, czy czemu Thalia... To dziwne. Nikt normalny nie reaguje tak na wyjątkowo zimną paczkę. Nie chciał jednak przypisywać przymiotów szaleństwa do tak znamienitych gości. Przede wszystkim pragnął wejść do środka Szczurzej Jamy i ogrzać się porządnie.
Ale czy powinien dawać taką zimną paczkę Finley?
Nie chciał, by wodzirej go pospieszał...
— Ostrożnie — powiedział cicho, przekazując paczkę Pannie Jones. Zaraz po tym wcisnął ręce w kieszenie płaszcza i przestąpił z nogi na nogę. — Przekaż to szybko i chodźmy do środka. Nie ma Marcela — poszukiwanie zaginionego przyjaciela, choć będące prawdziwą przesłanką jego chęci zawędrowania do środka, było o tyle dobre, że wpływało dobrze i na temperaturę jego ciała.
Wiedział, że Finnie mu nie odmówi. Zbyt mocno leżał im na sercu los tego chłopaka.
| paczka[bylobrzydkobedzieladnie]
— Milady — zaoferował jej swe ramię, dumny, że może dziś nazywać się jej parą. Uroczysta atmosfera podobnych przyjęć podlewała jego pragnienia jeszcze bardziej, stanowiła wodę na młyn marzeń i o szczęśliwym życiu, i o rodzinie, o wszystkim, co stanowiło o normalności w czasach wojny. Nigdy wcześniej nie był tak pewny, że to właśnie panna Finley Jones rozświetlała mroki jego codzienności, że to myśl o tym, w jakiej krzywiźnie ułożą się jej wargi w następnym uśmiechu, która z gwiazd odbije się w popiele tęczówek, jak potężny ogień przekaże mu przy drobnym tylko dotyku dłoni, pozwalała mu na odnalezienie chociaż odrobiny silnej woli. Przesunął spojrzeniem po zgromadzonych gościach.
Jeżeli tylko się zgodzisz, najdroższa Finnie, będziemy mieli wesele równie piękne.
— Niezależnie — ostrożnie ścisnął jej dłoń, chcąc tym samym zapewnić o szczerości własnych słów i o tym, że... jeżeli tylko będzie chciała, zdradzi jej wszystkie tajemnice świata, nie tylko run. Ucieszył się też z tej drobnej demonstracji komfortu rozkwitającego w ich relacji. Mógłby dla tej dziewczyny wspiąć się pod same niebiosa tylko po to, by przynieść jej tę jedną gwiazdkę, którą upatrzyła sobie na firmamencie. Na całe szczęście Finnie okazała się być dla niego ponownie łaskawa, wybierając miast gwiazdy próbę dowiedzenia się, cóż oznaczała otrzymana przez nią runa.
Przyjrzał się jej więc z rosnącą ciekawością. A im dłużej to trwało, tym szerzej otwierały się jego oczy, tym większy rósł uśmiech.
— Masz niezwykłe szczęście, najdroższa — powiedział, raz jeszcze treść ich rozmowy powierzając konspiracji szeptu. — Bo i runa Gebo jest bardzo tematyczna. Jest darem, prezentem i jednocześnie weselem — takim jak to, dopowiedział sobie w myślach, a nie mogąc poradzić sobie z rosnącym oczekiwaniem na rozpoczęcie ślubnej ceremonii, przechylił się jeszcze mocniej w kierunku Finnie, aby wolną dłonią zgarnąć jasny kosmyk, który niesfornie wypadł z upięcia, za jej ucho. Korzystając ze stworzonej między nimi bliskości, złożył na jasnym policzku dziewczęcia krótki pocałunek. Nic, co mogłoby przytłoczyć ją siłą impulsu, muśnięcie warg przypominało dotyk motyla. — To runa miłości. Udanej. Takiej, w której istnieje równowaga i harmonia, w której to, co dajesz, to otrzymujesz. Chroni naiwnych przed złymi wpływami i manipulacją, ale ty jesteś tak mądrym dziewczęciem, że przewiduję, że Tobie przyda się inny aspekt tej runy. Naprawa niedobrych relacji i ochrona tych pięknych.
A potem poszło już prędko. Nie zdążyli z Finley skryć się w bezpiecznych objęciach domu, porwał ich nurt zabawy z bałwankami i szczerze powiedziawszy, był po jej zakończeniu nawet dumny. Nigdy nie było mu po drodze ze sztuką, części gości wciąż nie znał, lub kojarzył bardzo słabo, a jednak udało im się zaasekurować drugie miejsce!
I mógłby cieszyć się z tego faktu, gdyby nie jeden szczegół.
A właściwie dwa.
Po pierwsze — nie widział Marcela, z którym pragnął porozmawiać. Może nie teraz, zaraz, ale na pewno chciał dać mu znać, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Eliksir odtworzenia robił swoje i za mniej niż dwa tygodnie organ powinien być gotowy do przeszczepu. To chyba dobra wiadomość?
Po drugie — nim zdążył trafić na kolejnego z wodzirejów (albo tego samego, nie był do końca pewien, bo wciąż nie ochłonął z rywalizacji), zauważył, że przedostatni z ich bałwanków został podstępnie roztopiony.
— Zniszczyli nam bałwanka — nic nie zostało z rozmarzonego i rozanielonego szeptu, którym wcześniej ją raczył. Ton miał suchy, rzeczowy, niemal iskrzący od chłodu. Zacisnął mocniej szczękę, brwi nawet ściągnął w wyrazie naturalnej złości, bo było to po pierwsze zagranie nie fair, a po drugie wyraźnie odbiło się na nastroju przynajmniej jednego z jego twórców. Szczerze powiedziawszy, Castor nie miał zupełnie humoru na zabawę po tym, co zobaczył. Jeżeli już tak bardzo komuś przeszkadzał, można było roztopić wszystkie bałwanki, nie tylko tego jednego. To miała być tylko zabawa, a przez usunięcie (celowe lub nie) tylko jednej z lodowych rzeźb, dawało się wyraźny sygnał, że niektórzy są niemile widziani.
Nic więc dziwnego, że jak przypadkiem dał się zaciągnąć na drugą z gier, tak nie był do niej najlepiej nastawiony. Irytacja zebrała się w pionowej zmarszczce między brwiami, lecz okulary osunięte miał niemal na czubek nosa w sposób, który usprawiedliwiał również mrużenie oczu. Gdyby ktoś spytał się go, czy jest zły, gotów był odpowiedzieć, że stara się po prostu dojrzeć coś z daleka, a ze zsuniętymi okularami niewiele widzi. To dobra wymówka.
Przyglądał się jednak reakcjom swoich poprzedników, niepomny na to, że jego własna kolej może przyjść równie szybko. Otrzymanie paczki od lady Macmillan nie mieściło się w jego głowie, toteż najpierw rozdziawił usta zaskoczony, choć paczkę od rozchichotanej lady przejął dość prędko.
— Dziękuję... — ledwo wydusił z siebie podziękowania, ba, uśmiechnął się nawet rozkojarzony, gdzieś na skraju świadomości przyjmując także sens wierszyka wodzireja. Ktoś, kto lubi tańczyć... Tylko jedna osoba, która spełniała te kryteria, znajdowała się w towarzystwie, a on miał takie szczęście, że znajdowała się akurat obok niego.
Zimno wstrząsnęło wątłym ciałem. Nie wiedział, dlaczego lady Prudence tak śmiała się przy trzymaniu paczki, która po prostu emanowała chłodem, ani czemu lord Greengrass przystawiał ją sobie do ucha, czy czemu Thalia... To dziwne. Nikt normalny nie reaguje tak na wyjątkowo zimną paczkę. Nie chciał jednak przypisywać przymiotów szaleństwa do tak znamienitych gości. Przede wszystkim pragnął wejść do środka Szczurzej Jamy i ogrzać się porządnie.
Ale czy powinien dawać taką zimną paczkę Finley?
Nie chciał, by wodzirej go pospieszał...
— Ostrożnie — powiedział cicho, przekazując paczkę Pannie Jones. Zaraz po tym wcisnął ręce w kieszenie płaszcza i przestąpił z nogi na nogę. — Przekaż to szybko i chodźmy do środka. Nie ma Marcela — poszukiwanie zaginionego przyjaciela, choć będące prawdziwą przesłanką jego chęci zawędrowania do środka, było o tyle dobre, że wpływało dobrze i na temperaturę jego ciała.
Wiedział, że Finnie mu nie odmówi. Zbyt mocno leżał im na sercu los tego chłopaka.
| paczka[bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Wodzirej promieniał, widząc jak romantyczny młodzieniec oddaje paczkę pięknej pannie - cudownie! Miał nadzieję, że po zabawie zobaczy ich na parkiecie.
-Nie tylko balety w weselnych głowach, a paczka teraz obstawi tego, kto najdłużej ustanie na nogach! - roześmiał się, pamiętając, że niektórzy lali sobie Toujours Pur całkiem szczodrze. Kto będzie balował do białego rana, na własnych nogach?
Quest dla zrozpaczonego detektywa Castora & jego partnerki Finley
Tymczasem Castor dostrzegł pozostałości smętnego bałwana - nie odgadując przyczyny tak brutalnego zniweczenia swojego dzieła. Na miejscu twórczej pracy Sprouta i Finley pozostała jedynie kałuża krwi i smutna gałązka. Być może kryły się tam jeszcze jakieś ślady, ktore mogą naprowadzić parę na trop tej zagadkowej zbrodni?
Gdyby Castor skupił się, pojąłby, że Marcela nie widać było w zasięgu jego wzroku już od kilku godzin - właściwie, zniknął już podczas zabawy z bałwankami. Czyżby Carrington unikał towarzystwa Sprouta? Nie wiadomo - ale Sprout mógł spróbować popytać wśród gości, czy widzieli gdzieś cyrkowca.
ST dostrzeżenia śladów zbrodni przy bałwanku (spostrzegawczość) - 60
(Wyjątkowo) rzucacie kostką na perswazję lub kokieterię - ST 75 pozwoli uzyskać od NPC informacje o tym, czy widzieli gdzieś cyrkowca.
dla bawiących się - z uwagi na małą ilość uczestników, możecie przekazywać paczkę dwukrotnie tej samej osobie i za każdym razem rzucać na atrakcje - postarajcie się jedynie, by wszyscy, którzy nie zostali jeszcze obdarowani, trzymali ją chociaż raz!
Nadal bawią się:
Thalia Wellers
Volans Moore
Isaiah Greengrass
Virginia Macmillan
Prudence Macmillan
-Nie tylko balety w weselnych głowach, a paczka teraz obstawi tego, kto najdłużej ustanie na nogach! - roześmiał się, pamiętając, że niektórzy lali sobie Toujours Pur całkiem szczodrze. Kto będzie balował do białego rana, na własnych nogach?
Quest dla zrozpaczonego detektywa Castora & jego partnerki Finley
Tymczasem Castor dostrzegł pozostałości smętnego bałwana - nie odgadując przyczyny tak brutalnego zniweczenia swojego dzieła. Na miejscu twórczej pracy Sprouta i Finley pozostała jedynie kałuża krwi i smutna gałązka. Być może kryły się tam jeszcze jakieś ślady, ktore mogą naprowadzić parę na trop tej zagadkowej zbrodni?
Gdyby Castor skupił się, pojąłby, że Marcela nie widać było w zasięgu jego wzroku już od kilku godzin - właściwie, zniknął już podczas zabawy z bałwankami. Czyżby Carrington unikał towarzystwa Sprouta? Nie wiadomo - ale Sprout mógł spróbować popytać wśród gości, czy widzieli gdzieś cyrkowca.
ST dostrzeżenia śladów zbrodni przy bałwanku (spostrzegawczość) - 60
(Wyjątkowo) rzucacie kostką na perswazję lub kokieterię - ST 75 pozwoli uzyskać od NPC informacje o tym, czy widzieli gdzieś cyrkowca.
dla bawiących się - z uwagi na małą ilość uczestników, możecie przekazywać paczkę dwukrotnie tej samej osobie i za każdym razem rzucać na atrakcje - postarajcie się jedynie, by wszyscy, którzy nie zostali jeszcze obdarowani, trzymali ją chociaż raz!
Nadal bawią się:
Thalia Wellers
Volans Moore
Isaiah Greengrass
Virginia Macmillan
Prudence Macmillan
I show not your face but your heart's desire
Wystarczyła odrobina wahania ze strony Finley, by paczka raptownie teleportowała się sama w ręce Volansa. Najwyraźniej czary paczki (lub magia wodzireja) uznały silnego smokologa za gościa weselnego, który bez trudu ustanie na nogach nawet po wzniesieniu wielu weselnych toastów.
-Kawaler zacny, zbyt długo niespodzianką się nie pocieszy, bo poda ją pannie – niech to ją rozśmieszy! - skomentował wodzirej, wiedząc, że wszystkie z bawiących się pań przyszły na wesele same. Do jego zadań należało się upewnić, by nie bawiły się samotnie!
Bawią się:
Thalia Wellers
Volans Moore
Isaiah Greengrass
Virginia Macmillan
Prudence Macmillan
-Kawaler zacny, zbyt długo niespodzianką się nie pocieszy, bo poda ją pannie – niech to ją rozśmieszy! - skomentował wodzirej, wiedząc, że wszystkie z bawiących się pań przyszły na wesele same. Do jego zadań należało się upewnić, by nie bawiły się samotnie!
Bawią się:
Thalia Wellers
Volans Moore
Isaiah Greengrass
Virginia Macmillan
Prudence Macmillan
I show not your face but your heart's desire
Postanowił wziąć udział w kolejnej zabawie. Sypiący śnieg mu nie przeszkadzał. Od tego trunku postanowił trzymać się z daleka. To nie powinno być trudne. Zastanawiał się, jaka ta kolejna zabawa będzie. Tajemnicza paczka w dłoniach wodzireja przykuła jego uwagę. I było to całkiem słuszne, gdyż to ów pakunek stanowił istotę tej zabawy dla weselników.
Gdy wodzirej zaczął objaśniać zasady, uważnie słuchał jego słów. Ustawił się w kółku, spoglądając na wszystkich uczestników. Pomimo pewnej melancholii, odczuwanej za sprawą wężowego podszeptu zamkniętego w kieliszku alkoholu, nie tracił zapału do zabaw.
Śledził drogę paczki, to jak z rąk czarodzieja prowadzącego zabawę przeszła do rąk Thalii. Zastanawiał się, kiedy ona przekaże tę paczkę. Musiała to być osoba, która nigdy się nie złości. Było to ciekawe. Niemniej za bardziej zaskakujące uznał to, że trzymana przez nią paczka zaczęła samoistnie drżeć i popiskiwać jakby tam było stado gryzoni. Już trzykrotnie pakunek ominął jego ręce, trafiając do rąk Greengrassa oraz Prudence. Parsknął cicho śmiechem, gdy paczka przeznaczona dla osoby o romantycznym, rozmytym, trafiła do Castora. Może było w tym ziarnko prawdy, ale uznał to za wystarczająco zabawne. Wybór Castora natomiast wydawał mu się rozsądny. Na jego miejscu sam by wręczył ową paczkę swojej towarzyszce, gdyby tylko z taką przyszedł.
Jakie było jego zaskoczenie, kiedy paczka w końcu trafiła do niego. Uśmiechnął się z zadowoleniem i lekkim rozbawieniem. Na razie stał na własnych nogach i oby tak było do końca uroczystości. Z racji, że miał podać paczkę jednej z uczestniczek zabawy, musiał wybrać jedną z nich. To jednak musiało chwilę poczekać, gdyż sam został obdarowany kieliszkiem Toujours Pur. O zgrozo. Sięgnął po niego, by napić się tego trunku. Poczuł znów tę samą melancholię. Na Merlina!
— Proszę — Paczkę przekazał Virginii.
Rzut na paczkę
Toujours Pur one more time
Gdy wodzirej zaczął objaśniać zasady, uważnie słuchał jego słów. Ustawił się w kółku, spoglądając na wszystkich uczestników. Pomimo pewnej melancholii, odczuwanej za sprawą wężowego podszeptu zamkniętego w kieliszku alkoholu, nie tracił zapału do zabaw.
Śledził drogę paczki, to jak z rąk czarodzieja prowadzącego zabawę przeszła do rąk Thalii. Zastanawiał się, kiedy ona przekaże tę paczkę. Musiała to być osoba, która nigdy się nie złości. Było to ciekawe. Niemniej za bardziej zaskakujące uznał to, że trzymana przez nią paczka zaczęła samoistnie drżeć i popiskiwać jakby tam było stado gryzoni. Już trzykrotnie pakunek ominął jego ręce, trafiając do rąk Greengrassa oraz Prudence. Parsknął cicho śmiechem, gdy paczka przeznaczona dla osoby o romantycznym, rozmytym, trafiła do Castora. Może było w tym ziarnko prawdy, ale uznał to za wystarczająco zabawne. Wybór Castora natomiast wydawał mu się rozsądny. Na jego miejscu sam by wręczył ową paczkę swojej towarzyszce, gdyby tylko z taką przyszedł.
Jakie było jego zaskoczenie, kiedy paczka w końcu trafiła do niego. Uśmiechnął się z zadowoleniem i lekkim rozbawieniem. Na razie stał na własnych nogach i oby tak było do końca uroczystości. Z racji, że miał podać paczkę jednej z uczestniczek zabawy, musiał wybrać jedną z nich. To jednak musiało chwilę poczekać, gdyż sam został obdarowany kieliszkiem Toujours Pur. O zgrozo. Sięgnął po niego, by napić się tego trunku. Poczuł znów tę samą melancholię. Na Merlina!
— Proszę — Paczkę przekazał Virginii.
Rzut na paczkę
Toujours Pur one more time
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Czas teraz, by paczka tak długo przekazywana, trafiła do najpiękniejszego na tym balu pana. - zaświergotał wodzierej o romantycznej duszy (Steffen nieprzypadkowo wybrał prowadzącego zabawę), gdy paczka znalazła się w dłoniach Virginii.
I show not your face but your heart's desire
Wzdrygnęła się, kiedy zwrócił się do niej oficjalnie, bo... szczerze mówiąc, wcale nie pomyślała, że kierował swoje słowa do niej. Nawet odwróciła się zerkając za siebie czy aby podstępny Salazar nie zesłał tu jednak jej matki (lady Macmillan), ale nie, nikogo za nią nie było, a lord Greengrass wyraźnie do niej adresował swoje słowa.
- Och, Gin wystarczy - zreflektowała się czym prędzej chyba nie do końca świadoma co właściwie mówi - to był odruch. W teorii (w praktyce raczej też) zwyczajowo osoby szlachetnie urodzone zwracały się do siebie tytułami. Szczególnie jak nie znały się za dobrze, ale... Gin bardzo nie lubiła tego zwyczaju, a przynajmniej w stosunku do siebie. Poza tym ostatnio tak dużo czasu spędziła w dworku wśród rodziny, że odzwyczaiła się od zwracania do niej w ten sposób.
Lord Greengrass na szczęście nie zamierzał robić awantury ani wyrzutów na temat niezdarności Virginii. Wręcz przeciwnie wydawał się rozbawiony całą sytuacją i bardzo uprzejmie poprosił, żeby się nie przejmowała. Najwyraźniej nie należał do tych napuszonych lordów, uff! Gin pozwoliła się przeprowadzić bezpiecznie na drugą stronę szklanej katastrofy i podziękowała grzecznie. Dzięki opanowaniu lorda, zaczął ją opuszczać stres i wstyd i odetchnęła z ulgą, kiedy czarodziej jednym ruchem różdżki scalił rozbite kawałki szkła na powrót w kieliszek. W zasadzie sama też mogłaby to zrobić, ale tak skupiła się na tym skrzacie domowym, że całkiem zapomniała, że przecież jest czarownicą. Brawo, Gin.
Kryzys szybko został zażegnany, a Macmillanówna ani się obejrzała, a już miała wręczany kolejny kieliszek wina.
- Dziękuję - powtórzyła z kolejnym dygnięciem i lekkim uśmiechem. Wprawdzie teraz już nie była pewna czy dzisiaj połączenie jej niezdarnej osoby i alkoholu to dobry pomysł, ale doceniła gest. Kiedy zaś czarodziej próbował zetrzeć plamę z koszuli chusteczką, wyrzuty sumienia uderzyły w nią z podwójną siłą.
- Nie, nie, w żadnym razie! - zapewniła błyskawicznie w lekkim popłochu, kiedy zapytał czy zamierzenie przerwała jego zadumanie wylewając nań wino. Wprawdzie lord Greengrass wciąż nie wydawał się zagniewany, ale wolała się usprawiedliwić.
- Sama mam tendencje do zatapiania się w myślach, to że na lorda wpadłam, to pewnie też przez to - wyjaśniła ze skruchą i przełożywszy kieliszek z prawej ręki do lewej, wyciągnęła różdżkę z kieszeni sukni. - Pani matka nawet kiedyś stwierdziła, że od tego bujania w obłokach powinnam lewitować przynajmniej pół metra nad ziemią przez cały czas - uśmiechnęła się delikatnie, bo ta wizja akurat całkiem przypadła jej do gustu. Skierowała koniec różdżki na poplamioną koszulę mężczyzny.
- Mogę? - zapytała jeszcze nim wymówiła zaklęcie Evanesco, a burgundowy materiał na powrót stał się biały. Wprawdzie Gin nie była pewna czy idealnie biały, nie była ekspertką od magii użytkowej, ale nie pierwszy raz używała tego zaklęcia. Nie raz i nie dwa musiała zacierać ślady ze swoich sukni świadczące o przygodach, jakie przeżywała na okolicznych wrzosowiskach czy moczarach.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wtem w przejściu się zaludniło od gości i czy chciała czy nie, musiała pójść razem z niewielkim tłumem na zewnątrz, gdzie, jak się okazało, rozpoczynała się kolejna zabawa. Gin pierwszą przeoczyła, więc nawet się ucieszyła, że w tej będzie miała okazję wziąć udział. Nigdy dotąd nie była jeszcze na nieszlacheckim weselu i była ciekawa jak bardzo różnią się atrakcjami. Najpierw jednak upiła niewielki łyk ze swojego kieliszka i... zachwiała się, kiedy niespodziewanie zakręciło jej się w głowie. Na szczęście nie na tyle mocno, by straciła równowagę (dopiero byłby wstyd!), ale było blisko. Przezornie czym prędzej odłożyła kieliszek na bok obiecując sobie, że już dzisiaj nie sięgnie po wino, ale wtedy w butelce przy której odstawiała szkło, coś zasyczało, a Gin zapiekły uszy szybko zerkając wokół czy ktoś przypadkiem nie usłyszał jak wąż (tak, wąż utopiony w winie!) właśnie postanowił oświadczyć wszem i wobec, że Virginia Macmillan mimo zakazu rodziny wciąż wymyka się nocami z dworku. Aż zapiekły ją uszy. Przecież to była tajemnica, a ten nieszczęsny wąż... I już chciała zapytać nieznajomą czarownicę czy też to usłyszała, ale wtem zaczęła się zabawa i Gin zapomniała jak raz o tym dziwacznym zdarzeniu i czym prędzej dołączyła do kręgu.
Zabawa nie należała do trudnych, a Macmillanównie, mimo że nie znała zbyt wielu osób (na szczęście okazało się, że w kręgu stoi Prudence i Gin odwzajemniła się kuzynce serdecznym uśmiechem), udzielił się wesoły nastrój. Z zaciekawieniem przyglądała się jak paczka przechodzi z rąk do rąk przy każdej kolejnej przyśpiewce wodzireja, sama zaś bujała się delikatnie w takt nuconej przez lorda Greengrass melodii. Nawet zawtórowała mu przez moment cichutko, bo choć jej nie znała, to musiała przyznać, że wpadała w ucho.
I nagle paczka trafiła w jej dłonie, a dziewczę uśmiechnęło się wesoło do nieznajomego czarodzieja, od którego otrzymała pakunek. Z ciekawością zerknęła najpierw na paczkę, a później na wodzireja zaintrygowana co tym razem wymyśli prowadzący zabawę. Nie spodziewała się tylko, że to może być coś takiego.
- Och - wymsknęło jej się cicho, kiedy zaskoczona usłyszała słowa kolejnej przyśpiewki. Jej wzrok prześlizgnął się po przerzedzonej grupce zebranych. Znów poczuła jak palą ją policzki. Przez kilka uderzeń serca miała w głowie absolutny chaos... ale z drugiej strony to była tylko niewinna zabawa, prawda?
Wciąż z lekkim rumieńcem zwróciła się ku lordowi Greengrass stojącemu obok i wyciągnęła dłonie z paczką w jego kierunku dygając ponownie już dzisiaj przed nim. Uśmiechnęła się też nieśmiało, choć w jej szarozielonych oczach zalśniły ogniki rozbawienia.
Nim przez głowę zdążyła przejść jej w ogóle myśl czy to aby na pewno nie jest niestosowne albo kłócące się ze szlachecką etykietą z chwilą, w której lord Greengrass dotknął paczki, do Gin wróciło wspomnienie incydentu, który miał miejsce jeszcze przed chwilą. Z nią, z winem i poplamioną koszulą szlachcica, więc zaczerwieniła się jeszcze bardziej, a jej wzrok zsunął się z twarzy mężczyzny na jasny materiał jego koszuli. Uf, całe szczęście, nie dostrzegła na nim burgunowej plamy, zaklęcie całkiem nieźle jej wyszło.
Gdy tylko przekazała mu paczkę, błyskawicznie odwróciła się na swoje miejsce starając się nie spoglądać na pozostałych gości przez najbliższą chwilę i prosząc w myślach miłą Helgę, żeby jej rumieńce zostały uznane za rumieńce od zimowego chłodu.
rzut na paczkę
Toujours Pur
- Och, Gin wystarczy - zreflektowała się czym prędzej chyba nie do końca świadoma co właściwie mówi - to był odruch. W teorii (w praktyce raczej też) zwyczajowo osoby szlachetnie urodzone zwracały się do siebie tytułami. Szczególnie jak nie znały się za dobrze, ale... Gin bardzo nie lubiła tego zwyczaju, a przynajmniej w stosunku do siebie. Poza tym ostatnio tak dużo czasu spędziła w dworku wśród rodziny, że odzwyczaiła się od zwracania do niej w ten sposób.
Lord Greengrass na szczęście nie zamierzał robić awantury ani wyrzutów na temat niezdarności Virginii. Wręcz przeciwnie wydawał się rozbawiony całą sytuacją i bardzo uprzejmie poprosił, żeby się nie przejmowała. Najwyraźniej nie należał do tych napuszonych lordów, uff! Gin pozwoliła się przeprowadzić bezpiecznie na drugą stronę szklanej katastrofy i podziękowała grzecznie. Dzięki opanowaniu lorda, zaczął ją opuszczać stres i wstyd i odetchnęła z ulgą, kiedy czarodziej jednym ruchem różdżki scalił rozbite kawałki szkła na powrót w kieliszek. W zasadzie sama też mogłaby to zrobić, ale tak skupiła się na tym skrzacie domowym, że całkiem zapomniała, że przecież jest czarownicą. Brawo, Gin.
Kryzys szybko został zażegnany, a Macmillanówna ani się obejrzała, a już miała wręczany kolejny kieliszek wina.
- Dziękuję - powtórzyła z kolejnym dygnięciem i lekkim uśmiechem. Wprawdzie teraz już nie była pewna czy dzisiaj połączenie jej niezdarnej osoby i alkoholu to dobry pomysł, ale doceniła gest. Kiedy zaś czarodziej próbował zetrzeć plamę z koszuli chusteczką, wyrzuty sumienia uderzyły w nią z podwójną siłą.
- Nie, nie, w żadnym razie! - zapewniła błyskawicznie w lekkim popłochu, kiedy zapytał czy zamierzenie przerwała jego zadumanie wylewając nań wino. Wprawdzie lord Greengrass wciąż nie wydawał się zagniewany, ale wolała się usprawiedliwić.
- Sama mam tendencje do zatapiania się w myślach, to że na lorda wpadłam, to pewnie też przez to - wyjaśniła ze skruchą i przełożywszy kieliszek z prawej ręki do lewej, wyciągnęła różdżkę z kieszeni sukni. - Pani matka nawet kiedyś stwierdziła, że od tego bujania w obłokach powinnam lewitować przynajmniej pół metra nad ziemią przez cały czas - uśmiechnęła się delikatnie, bo ta wizja akurat całkiem przypadła jej do gustu. Skierowała koniec różdżki na poplamioną koszulę mężczyzny.
- Mogę? - zapytała jeszcze nim wymówiła zaklęcie Evanesco, a burgundowy materiał na powrót stał się biały. Wprawdzie Gin nie była pewna czy idealnie biały, nie była ekspertką od magii użytkowej, ale nie pierwszy raz używała tego zaklęcia. Nie raz i nie dwa musiała zacierać ślady ze swoich sukni świadczące o przygodach, jakie przeżywała na okolicznych wrzosowiskach czy moczarach.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wtem w przejściu się zaludniło od gości i czy chciała czy nie, musiała pójść razem z niewielkim tłumem na zewnątrz, gdzie, jak się okazało, rozpoczynała się kolejna zabawa. Gin pierwszą przeoczyła, więc nawet się ucieszyła, że w tej będzie miała okazję wziąć udział. Nigdy dotąd nie była jeszcze na nieszlacheckim weselu i była ciekawa jak bardzo różnią się atrakcjami. Najpierw jednak upiła niewielki łyk ze swojego kieliszka i... zachwiała się, kiedy niespodziewanie zakręciło jej się w głowie. Na szczęście nie na tyle mocno, by straciła równowagę (dopiero byłby wstyd!), ale było blisko. Przezornie czym prędzej odłożyła kieliszek na bok obiecując sobie, że już dzisiaj nie sięgnie po wino, ale wtedy w butelce przy której odstawiała szkło, coś zasyczało, a Gin zapiekły uszy szybko zerkając wokół czy ktoś przypadkiem nie usłyszał jak wąż (tak, wąż utopiony w winie!) właśnie postanowił oświadczyć wszem i wobec, że Virginia Macmillan mimo zakazu rodziny wciąż wymyka się nocami z dworku. Aż zapiekły ją uszy. Przecież to była tajemnica, a ten nieszczęsny wąż... I już chciała zapytać nieznajomą czarownicę czy też to usłyszała, ale wtem zaczęła się zabawa i Gin zapomniała jak raz o tym dziwacznym zdarzeniu i czym prędzej dołączyła do kręgu.
Zabawa nie należała do trudnych, a Macmillanównie, mimo że nie znała zbyt wielu osób (na szczęście okazało się, że w kręgu stoi Prudence i Gin odwzajemniła się kuzynce serdecznym uśmiechem), udzielił się wesoły nastrój. Z zaciekawieniem przyglądała się jak paczka przechodzi z rąk do rąk przy każdej kolejnej przyśpiewce wodzireja, sama zaś bujała się delikatnie w takt nuconej przez lorda Greengrass melodii. Nawet zawtórowała mu przez moment cichutko, bo choć jej nie znała, to musiała przyznać, że wpadała w ucho.
I nagle paczka trafiła w jej dłonie, a dziewczę uśmiechnęło się wesoło do nieznajomego czarodzieja, od którego otrzymała pakunek. Z ciekawością zerknęła najpierw na paczkę, a później na wodzireja zaintrygowana co tym razem wymyśli prowadzący zabawę. Nie spodziewała się tylko, że to może być coś takiego.
- Och - wymsknęło jej się cicho, kiedy zaskoczona usłyszała słowa kolejnej przyśpiewki. Jej wzrok prześlizgnął się po przerzedzonej grupce zebranych. Znów poczuła jak palą ją policzki. Przez kilka uderzeń serca miała w głowie absolutny chaos... ale z drugiej strony to była tylko niewinna zabawa, prawda?
Wciąż z lekkim rumieńcem zwróciła się ku lordowi Greengrass stojącemu obok i wyciągnęła dłonie z paczką w jego kierunku dygając ponownie już dzisiaj przed nim. Uśmiechnęła się też nieśmiało, choć w jej szarozielonych oczach zalśniły ogniki rozbawienia.
Nim przez głowę zdążyła przejść jej w ogóle myśl czy to aby na pewno nie jest niestosowne albo kłócące się ze szlachecką etykietą z chwilą, w której lord Greengrass dotknął paczki, do Gin wróciło wspomnienie incydentu, który miał miejsce jeszcze przed chwilą. Z nią, z winem i poplamioną koszulą szlachcica, więc zaczerwieniła się jeszcze bardziej, a jej wzrok zsunął się z twarzy mężczyzny na jasny materiał jego koszuli. Uf, całe szczęście, nie dostrzegła na nim burgunowej plamy, zaklęcie całkiem nieźle jej wyszło.
Gdy tylko przekazała mu paczkę, błyskawicznie odwróciła się na swoje miejsce starając się nie spoglądać na pozostałych gości przez najbliższą chwilę i prosząc w myślach miłą Helgę, żeby jej rumieńce zostały uznane za rumieńce od zimowego chłodu.
rzut na paczkę
Toujours Pur
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wodzirej spojrzał wprost na Gin, potem na Isaiaha, potem znowu na Virginię - i wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymał go rumieniec na policzkach spłoszonej panny. Ostatecznie, był jednak dżentelmenem!
Uśmiechnął się promiennie do lorda Greengrass i puścił do niego perskie oko - ale na tyle szybko, by arystokrata musiał się zastanowić, czy jedynie mu się nie wydawało!
-Nic nie zostało przeoczone, pora na osobę, której usta ognistą nie zostały umoczone! - zanucił. Wybrano już osobę o najmocniejszej głowie - ale czy wśród gości kryli się jacyś abstynenci, lub chociaż osoby z umiarem korzystające z alkoholowych dobrodziejstw wesela?
Uśmiechnął się promiennie do lorda Greengrass i puścił do niego perskie oko - ale na tyle szybko, by arystokrata musiał się zastanowić, czy jedynie mu się nie wydawało!
-Nic nie zostało przeoczone, pora na osobę, której usta ognistą nie zostały umoczone! - zanucił. Wybrano już osobę o najmocniejszej głowie - ale czy wśród gości kryli się jacyś abstynenci, lub chociaż osoby z umiarem korzystające z alkoholowych dobrodziejstw wesela?
I show not your face but your heart's desire
Przed laty, w trakcie swoich licznych podróży odzwyczaił się od używania tych z pozoru istotnych formułek i tytułów przypisywanych szlachcie. We Włoszech czy na Bałkanach nazwisko Greengrass nie robiło aż tak wielkiego wrażenia, szybko więc zrezygnował z nazywania samego siebie lordem. Powrót do Anglii przyniósł ze sobą także i powrót do dawnych zwyczajów, które jak się okazało miał tak naprawdę we krwi. Teraz z szacunkiem pochylał się, aby muskać ustami wyciągnięte w swoją stronę kobiece dłonie, skłaniając się przy tym lekko, spoglądając na nie spod wystudiowanie uniesionych rzęs. Wszystko to było częścią wyuczonych przez lata konwenansów, elementem gry charakterystycznej dla wyższych sfer, której niemal każdy zmuszony był się podjąć przebywając w tak zwanym towarzystwie. Chociaż dzisiejsza uroczystość miała zupełnie inny charakter, brakowało w niej charakterystycznego dla szlachty napuszenia czy specyficznej pretensjonalności - nie miał wątpliwości, że ich zwyczaje przez niektórych były postrzegane właśnie w podobny sposób - to nieco machinalnie przyjął tę wyuczoną postawę. Bezpośredniość Gin sprowadziła go jednak na ziemię, poczuł w ciele nagłe uczucie rozchodzącego się po nim rozluźnienia, nie przebywał w końcu na żadnym oficjalnym balu czy corocznym sabacie, mógł więc pozwolić sobie na odrobinę swobody, od której przecież tak naprawdę nigdy nie stronił. Przez myśl przemknęła mu krótka refleksja, że na przestrzeni ostatnich lat w nieco bolesny sposób dopasował się do tego idealnego szlacheckiego obrazka, nie wychodząc poza z góry ustalone ramy. Było to w pewnym sensie bardzo przykre, o ile nawet nie lekko rozczarowujące - wewnętrznie wciąż pragnął pozostać tamtym beztroskim, niepodatnym na skostniałe obyczaje dwudziestoparolatkiem.
- Isaiah - odparł z uśmiechem, wypuszczając z delikatnego uścisku jej drobną dłoń, gdy upewnił się, że jej sukni nie zagrażało już żadne alkoholowo-szklane niebezpieczeństwo. Roześmiał się szczerze. - To brzmi dokładnie w stylu mojej matki. Przyznam ci się, że w takim wypadku chętnie przejąłbym od ciebie tę niezwykłą umiejętność. - Rzeczywiście wizja beztroskiego lewitowania nad ziemią, możliwość swobodnego zanurzenia się w we własnych myślach nic sobie nie robiąc z okoliczności, wydawała się niezwykle kusząca i niosłaby ze sobą wiele dogodności. Skinął lekko głową, przestając w końcu energicznie pocierać chustką materiał poplamionej koszuli i posłusznie nachylił się w jej stronę, aby ułatwić jej dostęp do burgundowego zabarwienia, choć wyższy był od niej jedynie o pół głowy. Spuścił wzrok na koszulę, zaklęcie zadziałało znakomicie, znów prezentował się w swym stroju zupełnie bez zarzutu.
- Dziękuję - odpowiedział, nastawiając lekko ucha, bo dostrzegł, że chciała jeszcze coś dodać, ale narastająca kakofonia głosów nieco zagłuszała dotąd przyjemny pomruk rozchodzący się po pomieszczeniu. Zanim się jednak obejrzał, już stał na zewnątrz bezwiednie płynąc do ogrodu razem z tłumem.
Zabawa rzeczywiście nie była skomplikowana. Zdziwił się lekko dostrzegając, że Prudence z jakiegoś powodu posyła mu uśmiech nieco mniej szeroki niż zwykle, nie przypuszczał, żeby kierował nią jakiś zamierzchły wyrzut czy uraz, mieli w końcu zupełnie przyjazne stosunki, kto wie może z jakiegoś powodu bolały ją zęby? Wciąż stał w miejscu, nucąc pod nosem melodię, w pewnym momencie zdając sobie nawet sprawę, że stojąca u jego boku Virginia zaczęła mu wtórować. Coraz bardziej udzielał mu się uroczysty nastrój, śledził wzrokiem wędrówkę tajemniczej paczki, za każdym razem dochodząc do wniosku, że wybór gości wydawał się trafny. Wciąż nucił pod nosem melodię, od której z jakiegoś powodu bardzo trudno było mu się uwolnić, zamyślił się znowu, więc z lekkim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że paczka po raz kolejny znalazła się w jego rękach. Widok zaróżowionej twarzy Virginii, która spoglądała na niego nieśmiało i dodający jej niezaprzeczalnego uroku rumieniec, który rozgaszczał się swobodnie na jej i tak już zarumienionej od chłodu twarzy sprawił, że sam niemal się zaczerwienił, wyłapując gdzieś w przelocie spojrzenie wodzireja, który posłał mu w międzyczasie perskie oko, szczerząc się przy tym do Isaiaha niezwykle przyjaźnie. Nie zdążył jednak zareagować, miło połechtany tym niezaprzeczalnym komplementem, bo Virginia już odwróciła się od niego, na moment stracił więc z oczu jej urokliwą twarz. Czyżby się mylił, czy rumieniec, który dostrzegł na jej twarzy mógł przypisywać właśnie swojej obecności? W końcu wybrała właśnie niego, przez moment poczuł się jak zupełny podlotek, dawno nie czuł tej charakterystycznej ekscytacji, gdy krótki zalotny impuls przemyka między dwójką tak naprawdę zupełnie obcych sobie osób. Potrząsnął lekko głowy, zaskoczony tym nagłym wrażeniem, którego nie odczuwał tak naprawdę od lat, wydawało mu się zresztą, że niekoniecznie miał do tego prawo. Tym bardziej, że dziewczyna była z jego perspektywy tak młodziutka. Najwyraźniej w pełni udzieliła mu się weselna atmosfera, odetchnął głęboko, dawno nie czuł takiej lekkości na sercu.
Pozwolił sobie w końcu na szarmancki uśmiech posłany w stronę reszty weselników. Czekał na kolejne instrukcje, zastanawiając się, czy nowa zagadka postawi go przed kolejnym dylematem. W pierwszej chwili chciał skierować swoje kroki w stronę Prudence, jednak nagle do jego uszu dotarło jakieś kapryśne pomrukiwanie paczki, jakby tym dziwnym dźwiękiem przedmiot chciał okazać mu swoje niezadowolenie. Rozglądnął się na boki, spojrzał pytająco w oczy Virginii jakby chciał się upewnić, czy ona też to słyszy, zrozumiał jednak, że był jedyną osobą świadomą kapryśności podskakującej w jego ręku paczki. Zmienił więc gwałtownie kierunek i skierował kroki w stronę Thalii. Na przekór instrukcjom, tak naprawdę przez chwilę wahał się między Panną Wellers i Volansem, wątpiąc, że jego kuzynka kiedykolwiek zamoczyłaby usta w tak mocnym alkoholu, już nie wspominając o młodziutkiej Virginii. Thalia jednak wielokrotnie przebywała na morzu, w dodatku z tego co pamiętał, początkowo występowała tam pod przybranym nie tylko imieniem, ale i wyglądem, podejrzewał więc, że jej gardło nie raz rozgrzała ognista.
- Proszę bardzo - wręczył Thalii paczkę i znowu wrócił na swoje miejsce, spoglądając uważnie w stronę Virginii.
rzut na paczkę
- Isaiah - odparł z uśmiechem, wypuszczając z delikatnego uścisku jej drobną dłoń, gdy upewnił się, że jej sukni nie zagrażało już żadne alkoholowo-szklane niebezpieczeństwo. Roześmiał się szczerze. - To brzmi dokładnie w stylu mojej matki. Przyznam ci się, że w takim wypadku chętnie przejąłbym od ciebie tę niezwykłą umiejętność. - Rzeczywiście wizja beztroskiego lewitowania nad ziemią, możliwość swobodnego zanurzenia się w we własnych myślach nic sobie nie robiąc z okoliczności, wydawała się niezwykle kusząca i niosłaby ze sobą wiele dogodności. Skinął lekko głową, przestając w końcu energicznie pocierać chustką materiał poplamionej koszuli i posłusznie nachylił się w jej stronę, aby ułatwić jej dostęp do burgundowego zabarwienia, choć wyższy był od niej jedynie o pół głowy. Spuścił wzrok na koszulę, zaklęcie zadziałało znakomicie, znów prezentował się w swym stroju zupełnie bez zarzutu.
- Dziękuję - odpowiedział, nastawiając lekko ucha, bo dostrzegł, że chciała jeszcze coś dodać, ale narastająca kakofonia głosów nieco zagłuszała dotąd przyjemny pomruk rozchodzący się po pomieszczeniu. Zanim się jednak obejrzał, już stał na zewnątrz bezwiednie płynąc do ogrodu razem z tłumem.
Zabawa rzeczywiście nie była skomplikowana. Zdziwił się lekko dostrzegając, że Prudence z jakiegoś powodu posyła mu uśmiech nieco mniej szeroki niż zwykle, nie przypuszczał, żeby kierował nią jakiś zamierzchły wyrzut czy uraz, mieli w końcu zupełnie przyjazne stosunki, kto wie może z jakiegoś powodu bolały ją zęby? Wciąż stał w miejscu, nucąc pod nosem melodię, w pewnym momencie zdając sobie nawet sprawę, że stojąca u jego boku Virginia zaczęła mu wtórować. Coraz bardziej udzielał mu się uroczysty nastrój, śledził wzrokiem wędrówkę tajemniczej paczki, za każdym razem dochodząc do wniosku, że wybór gości wydawał się trafny. Wciąż nucił pod nosem melodię, od której z jakiegoś powodu bardzo trudno było mu się uwolnić, zamyślił się znowu, więc z lekkim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że paczka po raz kolejny znalazła się w jego rękach. Widok zaróżowionej twarzy Virginii, która spoglądała na niego nieśmiało i dodający jej niezaprzeczalnego uroku rumieniec, który rozgaszczał się swobodnie na jej i tak już zarumienionej od chłodu twarzy sprawił, że sam niemal się zaczerwienił, wyłapując gdzieś w przelocie spojrzenie wodzireja, który posłał mu w międzyczasie perskie oko, szczerząc się przy tym do Isaiaha niezwykle przyjaźnie. Nie zdążył jednak zareagować, miło połechtany tym niezaprzeczalnym komplementem, bo Virginia już odwróciła się od niego, na moment stracił więc z oczu jej urokliwą twarz. Czyżby się mylił, czy rumieniec, który dostrzegł na jej twarzy mógł przypisywać właśnie swojej obecności? W końcu wybrała właśnie niego, przez moment poczuł się jak zupełny podlotek, dawno nie czuł tej charakterystycznej ekscytacji, gdy krótki zalotny impuls przemyka między dwójką tak naprawdę zupełnie obcych sobie osób. Potrząsnął lekko głowy, zaskoczony tym nagłym wrażeniem, którego nie odczuwał tak naprawdę od lat, wydawało mu się zresztą, że niekoniecznie miał do tego prawo. Tym bardziej, że dziewczyna była z jego perspektywy tak młodziutka. Najwyraźniej w pełni udzieliła mu się weselna atmosfera, odetchnął głęboko, dawno nie czuł takiej lekkości na sercu.
Pozwolił sobie w końcu na szarmancki uśmiech posłany w stronę reszty weselników. Czekał na kolejne instrukcje, zastanawiając się, czy nowa zagadka postawi go przed kolejnym dylematem. W pierwszej chwili chciał skierować swoje kroki w stronę Prudence, jednak nagle do jego uszu dotarło jakieś kapryśne pomrukiwanie paczki, jakby tym dziwnym dźwiękiem przedmiot chciał okazać mu swoje niezadowolenie. Rozglądnął się na boki, spojrzał pytająco w oczy Virginii jakby chciał się upewnić, czy ona też to słyszy, zrozumiał jednak, że był jedyną osobą świadomą kapryśności podskakującej w jego ręku paczki. Zmienił więc gwałtownie kierunek i skierował kroki w stronę Thalii. Na przekór instrukcjom, tak naprawdę przez chwilę wahał się między Panną Wellers i Volansem, wątpiąc, że jego kuzynka kiedykolwiek zamoczyłaby usta w tak mocnym alkoholu, już nie wspominając o młodziutkiej Virginii. Thalia jednak wielokrotnie przebywała na morzu, w dodatku z tego co pamiętał, początkowo występowała tam pod przybranym nie tylko imieniem, ale i wyglądem, podejrzewał więc, że jej gardło nie raz rozgrzała ognista.
- Proszę bardzo - wręczył Thalii paczkę i znowu wrócił na swoje miejsce, spoglądając uważnie w stronę Virginii.
rzut na paczkę
Isaiah Greengrass
Zawód : alchemik, lord, twórca malarskich barwników
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Znam nuty przekleństw, na wylot prawdę
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wodzirej uśmiechał się promiennie do Isaiaha od Virginii, wścibski szczur pan młody również zdawał się nie odrywać od nich wzroku. Wreszcie prowadzący zabawę przeniósł spojrzenie na Thalię.
-Z dłoni panny, paczka w świat zawędruje – prosto do tego, kto różdżką dzielnie wojuje.
- zarymował.
-Z dłoni panny, paczka w świat zawędruje – prosto do tego, kto różdżką dzielnie wojuje.
- zarymował.
I show not your face but your heart's desire
Obserwowała z rozbawieniem jak paczka wędrowała od jednej osoby do drugiej, nie komentując ani nic nie mówiąc, bo w sumie co miałaby zrobić? Thalia w końcu chciała zaobserwować, co mogła zrobić na wydarzeniach takich jak ślub i jak się ludzie bawili…nie miała pojęcia, czy jeszcze uda jej się zostać gościem na jakimś weselu, mimo to miała nadzieję, że spełni się ta mała przepowiednia – w końcu czyż nie życzyła ludziom, aby udało im się znaleźć miłość w tych czasach? Teraz może bardziej niż normalnie, w końcu niebezpieczeństwo związane z wydarzeniami w kraju było spore, więc czasem nie było na co zwlekać.
Patrzyła jak Isaiah zbliża się po rymowance w stronę Prudence…ale nagle zmienił zdanie podchodząc w jej kierunku. Wręczona w jej dłonie paczka wydawała się nagle ciążyć i wydawać się dziwacznie szorstka. Nie wiedziała, czy w ten sposób Greengrass próbował ją wyśmiać, dając jej dla przekory paczkę, czy może jednak…nie, miał inne kobiety do wyboru jeżeli szukał niewiasty do wręczenia jej pakunku gdyby chciał wskazywać kogoś w ramach wyróżnienia kogokolwiek za jego abstynencję. Spojrzenie niepewnie uciekło na ziemię, przywołała się jednak dość szybko do początku i spojrzała na wodzireja, szukając w jego słowach wskazówkę do następnego przekazania pakunku.
Osoba walczena…mogła powiedzieć, że wśród obecnych na pewno takiej nie brakowało, a większość z gości zrobiłaby wszystko, żeby ochronić swoich bliskich, może bardziej niż siebie samych. Nie przeszkadzało jej to i zrobiłaby tak samo, dlatego wybór nie był łatwy. Ostatecznie więc uniosła różdżkę niczym ofiarę wagi najwyższej, co chyba rozbawiło ją bardziej niż powinno – nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu kiedy godnie przemierzyła drogę w stronę Prudence, wzdrygając się krótko kiedy poczuła łaskotanie. Poprzednie ponure wrażenie zniknęło, ustępując miejsca radosnemu uśmiechowi, kiedy wraz z dziwacznym, ale wciąż po prawnie wykonanym dygnięciem wręczyła paczkę pannie Macmillan, puszczając jeszcze oko Prudence zanim nie wróciła na swoje miejsce.
- Uważaj na nią, potrafi być dość figlarna – szepnęła jeszcze w stronę przyjaciółki nim nie stanęła na powrót w kole.
Rzut na paczkę
Patrzyła jak Isaiah zbliża się po rymowance w stronę Prudence…ale nagle zmienił zdanie podchodząc w jej kierunku. Wręczona w jej dłonie paczka wydawała się nagle ciążyć i wydawać się dziwacznie szorstka. Nie wiedziała, czy w ten sposób Greengrass próbował ją wyśmiać, dając jej dla przekory paczkę, czy może jednak…nie, miał inne kobiety do wyboru jeżeli szukał niewiasty do wręczenia jej pakunku gdyby chciał wskazywać kogoś w ramach wyróżnienia kogokolwiek za jego abstynencję. Spojrzenie niepewnie uciekło na ziemię, przywołała się jednak dość szybko do początku i spojrzała na wodzireja, szukając w jego słowach wskazówkę do następnego przekazania pakunku.
Osoba walczena…mogła powiedzieć, że wśród obecnych na pewno takiej nie brakowało, a większość z gości zrobiłaby wszystko, żeby ochronić swoich bliskich, może bardziej niż siebie samych. Nie przeszkadzało jej to i zrobiłaby tak samo, dlatego wybór nie był łatwy. Ostatecznie więc uniosła różdżkę niczym ofiarę wagi najwyższej, co chyba rozbawiło ją bardziej niż powinno – nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu kiedy godnie przemierzyła drogę w stronę Prudence, wzdrygając się krótko kiedy poczuła łaskotanie. Poprzednie ponure wrażenie zniknęło, ustępując miejsca radosnemu uśmiechowi, kiedy wraz z dziwacznym, ale wciąż po prawnie wykonanym dygnięciem wręczyła paczkę pannie Macmillan, puszczając jeszcze oko Prudence zanim nie wróciła na swoje miejsce.
- Uważaj na nią, potrafi być dość figlarna – szepnęła jeszcze w stronę przyjaciółki nim nie stanęła na powrót w kole.
Rzut na paczkę
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
-Wojownik zawsze ma swojego druha, odda więc paczkę temu, kto zawsze cię słucha. - uśmiechnął się wodzirej, zastanawiając się, czy ta młoda i wojownicza dama zna na weselu kogoś zaufanego - gotowego jej wysłuchać i służyć wsparciem i pomocą.
I show not your face but your heart's desire
Zabawa trwałą w najlepsze. Paczka wędrowała z rąk do rąk. Wydawało się, że każdy inaczej reagował, kiedy trafiała w jego dłonie. Ciekawe zjawisko. Dobrze jest od czasu do czasu zapomnieć o tym, że wojna trwa, a poza tym jest coś więcej. Nie spodziewała się, że będzie jej brakować takich wydarzeń, jak wesela. Jak widać dopiero, kiedy czegoś zabraknie, można odczuć jak tego brakuje. Spotkania towarzyskie był czymś, za czym tęskniła, a kiedyś wcale za nimi nie przepadała.
Isaiah szedł w jej kierunku, kiedy miał wręczyć paczkę osobie, która nie umoczyła ust w ognistej whisky. Dobrze, że miał o niej takie zdanie, chociaż było to nieco zabawne, w końcu jej rodzina była producentem whiskey. Może podczas tego wesela nie zdążyła jeszcze raczyć się tym trunkiem, jednak zazwyczaj go nie odmawiała. Coś jednak spowodowało, że zmienił zdanie. Może jednak uświadomił sobie, że nie był to dobry wybór? Oby nie, wolałaby nie mieć opinii osoby, która lubi sobie wypić. Jednak z pewnymi rzeczami nie dało się walczyć. Dostrzegła również jakieś napięcie między Virginią, a Isaiah. Ciekawe, obserwowała ich kątem oka. Czyżby coś rodziło się między jej kuzynostwem? Będzie musiała przyjrzeć się tej sprawie uważniej, ale to później. Teraz w końcu trwała zabawa.
Kolejną osobą, którą dostała paczkę była Thalia, nie do końca wiedziała dlaczego Greengrass właśnie jej wręczył pakunek. Los tak chciał. Słuchała uważnie kolejnych słów wodzireja. Paczka miała trafić do osoby, która dzielnie wojuje. Wcześniej jednak zauważyła, że mężczyzna przygląda się Isaiah i Virginii, czyli nie tylko ona to zauważyła! Coś musiało się święcić.
Thalia miała w kim wybierać, skierowała się jednak w jej stronę. Faktycznie Macmillan kiedy tyko mogła wojowała, zresztą dlatego teraz nie miała zębów. Przyjaciółka była coś nadto rozweselona. O co chodziło z tą paczką?
Przejęła pakunek od Wellers. Ogarnął ją chłód, gęsia skórka pojawiła się na jej ciele. Tak nagle? Musiała się jej jak najszybciej pozbyć. Usłyszała słowa wodzireja. odda więc paczkę temu, kto zawsze cię słucha. - Thalia! Stój!- oddała jej niemalże od razu paczkę. Po pierwsze dlatego, że chciała pozbyć się tego uczucia zimna, po drugie Thalia była jej przyjaciółką, nie znalazłaby wśród obecnych innej osoby, której mogłaby się zwierzyć. Wiedziała, że Wellers jej nie zignoruje.
| rzut
Isaiah szedł w jej kierunku, kiedy miał wręczyć paczkę osobie, która nie umoczyła ust w ognistej whisky. Dobrze, że miał o niej takie zdanie, chociaż było to nieco zabawne, w końcu jej rodzina była producentem whiskey. Może podczas tego wesela nie zdążyła jeszcze raczyć się tym trunkiem, jednak zazwyczaj go nie odmawiała. Coś jednak spowodowało, że zmienił zdanie. Może jednak uświadomił sobie, że nie był to dobry wybór? Oby nie, wolałaby nie mieć opinii osoby, która lubi sobie wypić. Jednak z pewnymi rzeczami nie dało się walczyć. Dostrzegła również jakieś napięcie między Virginią, a Isaiah. Ciekawe, obserwowała ich kątem oka. Czyżby coś rodziło się między jej kuzynostwem? Będzie musiała przyjrzeć się tej sprawie uważniej, ale to później. Teraz w końcu trwała zabawa.
Kolejną osobą, którą dostała paczkę była Thalia, nie do końca wiedziała dlaczego Greengrass właśnie jej wręczył pakunek. Los tak chciał. Słuchała uważnie kolejnych słów wodzireja. Paczka miała trafić do osoby, która dzielnie wojuje. Wcześniej jednak zauważyła, że mężczyzna przygląda się Isaiah i Virginii, czyli nie tylko ona to zauważyła! Coś musiało się święcić.
Thalia miała w kim wybierać, skierowała się jednak w jej stronę. Faktycznie Macmillan kiedy tyko mogła wojowała, zresztą dlatego teraz nie miała zębów. Przyjaciółka była coś nadto rozweselona. O co chodziło z tą paczką?
Przejęła pakunek od Wellers. Ogarnął ją chłód, gęsia skórka pojawiła się na jej ciele. Tak nagle? Musiała się jej jak najszybciej pozbyć. Usłyszała słowa wodzireja. odda więc paczkę temu, kto zawsze cię słucha. - Thalia! Stój!- oddała jej niemalże od razu paczkę. Po pierwsze dlatego, że chciała pozbyć się tego uczucia zimna, po drugie Thalia była jej przyjaciółką, nie znalazłaby wśród obecnych innej osoby, której mogłaby się zwierzyć. Wiedziała, że Wellers jej nie zignoruje.
| rzut
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Ostatnio zmieniony przez Prudence Macmillan dnia 07.12.21 20:24, w całości zmieniany 1 raz
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wodzirej dostrzegł, że paczka po raz kolejny trafiła w ręce młodej damy, która najwyraźniej cieszyła się zaufaniem lady Macmillan. Skłonił się Thalii z szacunkiem, rozejrzał po zgromadzonych - każdy z nich miał już w rękach paczkę przynajmniej raz - i wreszcie wskazał gestem dłoni na młodą parę.
-Finałem jest wreszcie młoda para! - pora, by tajemnicza paczka trafiła w ich ręce!
-Finałem jest wreszcie młoda para! - pora, by tajemnicza paczka trafiła w ich ręce!
I show not your face but your heart's desire
Zdziwiła się, że ledwie wróciła na miejsce, a paczka na nowo trafiła w jej dłonie. Wydawać by się mogło, że niezależnie od tego, co miałaby zrobić, tak wszystko prędzej czy później wracało. A może była jakimś dziwnym szczęściarzem, który po prostu częściej niż inni trafiał na osoby chętne do wręczenia jej paczki. Nie narzekała, to było w sumie bardzo miłe (może poza tą jedną sytuacją od Isaiaha, ale pamiętając ich wspólne wydarzenie z przeszłości, powiedziałaby, że sam zdecydowanie nie miał nic do powiedzenia w kwestii dużej ilości alkoholu i szant). Dla Prudence była zaś kimś zaufanym, a to sprawiło, że na jej sercu zrobiło się ciepło. Cieszyła się, że ma zaufanie od panny Macmillan i miała nadzieję, że go nie zawiedzie, dlatego rzuciła jeszcze przyjaciółce uśmiech zanim nie skierowała spojrzenie w stronę wodzireja, czekając na następne instrukcje. Wydawało się, że zabawa dobiega końca i teraz ostatecznie tajemniczy prezent mieli otrzymać gospodarze.
Wychodząc z szeregu skierowała się w stronę pary młodej, obserwując ich z zaciekawieniem. Wydawali się tacy młodzi i szczęśliwi…to już nawet nie chodziło o to, czy im zazdrościła czy nie, ale o to, że mogła po prostu cieszyć się ich szczęściem i uczuciem, jakim się darzyli. Mogła nie być ekspertem od wypatrywania wszystkiego, ale prawda była taka, że trudno było nie zauważyć szczęścia, jakie dziś odczuwała młoda para.
Paczuszkę ostrożnie wyciągnęła w stronę Steffena i Isabeli. Spojrzała na nich, zastanawiając się, czy powinna coś powiedzieć w imieniu wszystkich, którzy brali udział w zabawie, z jednej strony nie czując, aby było to miejsce na wyjątkowo pompatyczne gesty, z drugiej jednak chcąc jakoś…podziękować? Uśmiechnęła się więc ostrożnie, wkładając delikatnie i bardzo ostrożnie (nie chciała upuścić!) zawiniątko w dłonie Steffena, uśmiechając się i odsuwając.
- Dziękujemy. I wszystkiego dobrego, od nas wszystkich. – Co prawda nie była to przygotowana przez nich paczka, ale miło było jeszcze raz przekazać życzenia.
Wychodząc z szeregu skierowała się w stronę pary młodej, obserwując ich z zaciekawieniem. Wydawali się tacy młodzi i szczęśliwi…to już nawet nie chodziło o to, czy im zazdrościła czy nie, ale o to, że mogła po prostu cieszyć się ich szczęściem i uczuciem, jakim się darzyli. Mogła nie być ekspertem od wypatrywania wszystkiego, ale prawda była taka, że trudno było nie zauważyć szczęścia, jakie dziś odczuwała młoda para.
Paczuszkę ostrożnie wyciągnęła w stronę Steffena i Isabeli. Spojrzała na nich, zastanawiając się, czy powinna coś powiedzieć w imieniu wszystkich, którzy brali udział w zabawie, z jednej strony nie czując, aby było to miejsce na wyjątkowo pompatyczne gesty, z drugiej jednak chcąc jakoś…podziękować? Uśmiechnęła się więc ostrożnie, wkładając delikatnie i bardzo ostrożnie (nie chciała upuścić!) zawiniątko w dłonie Steffena, uśmiechając się i odsuwając.
- Dziękujemy. I wszystkiego dobrego, od nas wszystkich. – Co prawda nie była to przygotowana przez nich paczka, ale miło było jeszcze raz przekazać życzenia.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Ogród
Szybka odpowiedź