Ogród
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Za domem znajduje się działka przeznaczona na ogród, dość pokaźna i granicząca z lasem - dom jest w końcu na obrzeżach Doliny Godryka. Choć Cattermole nie zna się na ogrodnictwie, przestrzeń za domem była jednym z głównych powodów, dla których wybrał tą posiadłość - papa Cattermole zawsze pasjonował się ogrodnictwem, a teraz ogród będzie mogła zagospodarować przyszła pani Cattermole.
Ogród
Za domem znajduje się działka przeznaczona na ogród, dość pokaźna i granicząca z lasem - dom jest w końcu na obrzeżach Doliny Godryka. Choć Cattermole nie zna się na ogrodnictwie, przestrzeń za domem była jednym z głównych powodów, dla których wybrał tą posiadłość - papa Cattermole zawsze pasjonował się ogrodnictwem, a teraz ogród będzie mogła zagospodarować przyszła pani Cattermole.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 07.04.22 0:23, w całości zmieniany 4 razy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z rozbawieniem obserwował, jak goście przekazywali sobie paczkę, a wodzirej co rusz wymyślał nowe rymowanki. Chwycił Isabellę za dłoń, ciesząc się tą chwilą i próbując zignorować narastające zmęczenie. Był na nogach od rana, doglądając wszystkiego, stresując się posiłkami, bezpieczeństwem i kapryśną Duną. Zdenerwowanie ustąpiło dopiero w momencie wypowiadania ślubnej przysięgi - gdy Isabella przyrzekła mu wierność i miłość, Steffen wreszcie poczuł się spokojny i zaczął w pełni cieszyć się uroczystością. Przez dalszą część nocy tańczył, rozmawiał, popijał Toujours Pur i oszczędnie korzystał z weselnego bufetu, upewniając się, że skromnego poczęstunku jest pod dostatkiem dla gości i ciesząc się z prezentów, które oni sami położyli na kuchennym stole.
Teraz, gdy spoglądał na zgromadzonych, czuł rodzaj radosnego zmęczenia - uroczystość się udała, wszyscy wydawali się pogodni, ulepione przez nich bałwany pięknie zdobiły część ogrodu. Uśmiechał się do przyjaciół, arystokratów, autorów i Zakonników, do ludzi, którzy zastąpili jemu i Isabelli rodzinę w tym najważniejszym dla Młodej Pary dniu. Wreszcie uśmiechnął się promiennie do Thalii - wydawało mu się dziwnie znaczące, że zabawa zakończyła się akurat na niej, przyjaciółki sprzed kilku lat, której długo nie widział dopóki Zakon Feniksa znów nie złączył ich ścieżek.
Odebrał paczkę z jej rąk, a prezent zdawał się zaiskrzyć magią, która wpłynęła na pogodę - zaczarowane płatki śnieg opadły łagodnie płatkami na nosy Steffena, Isabelli i Thalii.
-Dziękuję. - szepnął bezpośrednio do Wellers, a potem podniósł głowę i omiótł wzrokiem resztę zgromadzonych. -Dziękujemy, że byliście z nami w tym pięknym dniu! Mamy nadzieję, że dobrze się bawicie, i że będziecie tańczyć z nami aż do rana! - spojrzał porozumiewawczo na wodzireja, jakby spodziewał się, co będzie w paczce, a następnie przykucnął i ostrożnie otworzył prezent.
Cofnął się instynktownie, gdy z paczki wyleciały kolorowymi smugami fajerwerki - w środku znajdował się bowiem zestaw doktora Filibustera, podarowany Steffenowi w Święta. Zaczarowali go razem z wodzirejem, w ramach niespodzianki dla Isabelli i reszty gości - fajerwerki pomknęły ku niebu, a następnie ułożyły się na krótki moment w sylwetkę splecionej w tańcu młodej pary. Potem rozsypały się w srebrny pył i opadły miękko w śnieg.
-Wiwat Młodej Parze! - krzyknął wodzirej, wznosząc ostatni toast, a następnie znów zaczęła grać skoczna muzyka, dając gościom sygnał do tańca. Steffen objął w tali Isabellę i poprowadził ją na parkiet, choć prawdę mówiąc myślał już nieśmiało o tym, że za kilka godzin poprowadzi ją do sypialni - by pierwszy raz w życiu poczuć, jak to jest być z kimś jednością.
/zt Isabella & Steffen
Dziękujemy za udział w zabawie i wydarzeniu! <3 Zabawy i ceremonia zakończyły się, ale nadal możecie bawić się i tańczyć (po zabawie z paczką jest północ, wesele trwa do rana) i korzystać z pomieszczeń oraz tematów, w których wciąż znajdują się weselne atrakcje: ogrodowe psoty i zdradliwe Toujours Pur.
Aby odebrać osiągnięcie "3 wesela i pogrzeb" zachęcam do napisania 5 postów o treści 300 słów (część gości napisała je już na bałwanowej zabawie i na ceremonii, reszta może uzupełnić je dowolnie podczas dalszych weselnych rozgrywek)
Teraz, gdy spoglądał na zgromadzonych, czuł rodzaj radosnego zmęczenia - uroczystość się udała, wszyscy wydawali się pogodni, ulepione przez nich bałwany pięknie zdobiły część ogrodu. Uśmiechał się do przyjaciół, arystokratów, autorów i Zakonników, do ludzi, którzy zastąpili jemu i Isabelli rodzinę w tym najważniejszym dla Młodej Pary dniu. Wreszcie uśmiechnął się promiennie do Thalii - wydawało mu się dziwnie znaczące, że zabawa zakończyła się akurat na niej, przyjaciółki sprzed kilku lat, której długo nie widział dopóki Zakon Feniksa znów nie złączył ich ścieżek.
Odebrał paczkę z jej rąk, a prezent zdawał się zaiskrzyć magią, która wpłynęła na pogodę - zaczarowane płatki śnieg opadły łagodnie płatkami na nosy Steffena, Isabelli i Thalii.
-Dziękuję. - szepnął bezpośrednio do Wellers, a potem podniósł głowę i omiótł wzrokiem resztę zgromadzonych. -Dziękujemy, że byliście z nami w tym pięknym dniu! Mamy nadzieję, że dobrze się bawicie, i że będziecie tańczyć z nami aż do rana! - spojrzał porozumiewawczo na wodzireja, jakby spodziewał się, co będzie w paczce, a następnie przykucnął i ostrożnie otworzył prezent.
Cofnął się instynktownie, gdy z paczki wyleciały kolorowymi smugami fajerwerki - w środku znajdował się bowiem zestaw doktora Filibustera, podarowany Steffenowi w Święta. Zaczarowali go razem z wodzirejem, w ramach niespodzianki dla Isabelli i reszty gości - fajerwerki pomknęły ku niebu, a następnie ułożyły się na krótki moment w sylwetkę splecionej w tańcu młodej pary. Potem rozsypały się w srebrny pył i opadły miękko w śnieg.
-Wiwat Młodej Parze! - krzyknął wodzirej, wznosząc ostatni toast, a następnie znów zaczęła grać skoczna muzyka, dając gościom sygnał do tańca. Steffen objął w tali Isabellę i poprowadził ją na parkiet, choć prawdę mówiąc myślał już nieśmiało o tym, że za kilka godzin poprowadzi ją do sypialni - by pierwszy raz w życiu poczuć, jak to jest być z kimś jednością.
/zt Isabella & Steffen
Dziękujemy za udział w zabawie i wydarzeniu! <3 Zabawy i ceremonia zakończyły się, ale nadal możecie bawić się i tańczyć (po zabawie z paczką jest północ, wesele trwa do rana) i korzystać z pomieszczeń oraz tematów, w których wciąż znajdują się weselne atrakcje: ogrodowe psoty i zdradliwe Toujours Pur.
Aby odebrać osiągnięcie "3 wesela i pogrzeb" zachęcam do napisania 5 postów o treści 300 słów (część gości napisała je już na bałwanowej zabawie i na ceremonii, reszta może uzupełnić je dowolnie podczas dalszych weselnych rozgrywek)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Kopę lat, jak to mówią — Odrzekł z uśmiechem. Cenił sobie przyjaźń z Thalią, którą postrzegał jako nad wyraz ciekawą osobę. W chwili obecnej była jedyną znaną mu kobietą, której nie były straszne nieznane wody. Zdawała się wyprzedzać czasy, w których przyszło jej żyć. Uważał to za godne podziwu. Nie zamierzał komentować tego, w jaki sposób Wellers trzymała ten kieliszek, piła alkohol. Zwłaszcza, że w tym momencie nie pociągała prosto z butelki. Niejednokrotnie widział na weselach czy innych uroczystościach osoby zachowujące się poniżej wszelkiej krytyki. Z wiekiem niektórzy nabierali ogłady, bardzo przydatnej w towarzystwie.
— Wiesz... przez kilka miesięcy myślałem, że właśnie znalazłem kogoś takiego, jednak chyba pomyliłem się w swoim osądzie. To dobra kobieta, ale nie dla mnie. Taa... Ktoś, kto je dostrzeże i doceni. To myślenie życzeniowe, ale byłbym zadowolony z tego, gdybyś została moją bratową. Powitałbym cię z otwartymi ramionami. Doskonale to rozumiem, często tak mam. Dlatego w pełni poświęcam się pracy i poza nią muszę mieć jakieś zajęcie. Czy to spacer z Runą, drobne prace... mam na myśli majsterkowanie lub pomoc innym... nie umiem odpoczywać bezczynnie. Mam dzięki temu mało czasu na myślenie — Przyznał z wyraźnym zakłopotaniem i, nie ma co ukrywać, niezadowoleniem.
Zdążył się zaangażować w to i w chwili obecnej był w pewnym impasie, gdyż pojawił się ktoś, z kim lubił spędzać czas. Ostatnio się o tym przekonał. Było to dzieło przypadku. Akurat Thalię powitałby w rodzinie z otwartymi ramionami. Opieka nad smokami była jego pasją, ale także pracą. Nie znosił bezczynności i wobec tego musiał zawsze coś robić. Tak też najlepiej mu się odpoczywało.
— Wygląda apetycznie — Zauważył zaglądając do półmiska trzymanego przez Thalię. Poczekał aż ona nałoży sobie na talerz wołowiny z tłuczonymi ziemniakami, przejmując zaraz po niej półmisek z tym daniem. Nałożył sobie porcję tego dania na talerz. Dzisiaj nie musiał sobie odmawiać.
— Wiesz... przez kilka miesięcy myślałem, że właśnie znalazłem kogoś takiego, jednak chyba pomyliłem się w swoim osądzie. To dobra kobieta, ale nie dla mnie. Taa... Ktoś, kto je dostrzeże i doceni. To myślenie życzeniowe, ale byłbym zadowolony z tego, gdybyś została moją bratową. Powitałbym cię z otwartymi ramionami. Doskonale to rozumiem, często tak mam. Dlatego w pełni poświęcam się pracy i poza nią muszę mieć jakieś zajęcie. Czy to spacer z Runą, drobne prace... mam na myśli majsterkowanie lub pomoc innym... nie umiem odpoczywać bezczynnie. Mam dzięki temu mało czasu na myślenie — Przyznał z wyraźnym zakłopotaniem i, nie ma co ukrywać, niezadowoleniem.
Zdążył się zaangażować w to i w chwili obecnej był w pewnym impasie, gdyż pojawił się ktoś, z kim lubił spędzać czas. Ostatnio się o tym przekonał. Było to dzieło przypadku. Akurat Thalię powitałby w rodzinie z otwartymi ramionami. Opieka nad smokami była jego pasją, ale także pracą. Nie znosił bezczynności i wobec tego musiał zawsze coś robić. Tak też najlepiej mu się odpoczywało.
— Wygląda apetycznie — Zauważył zaglądając do półmiska trzymanego przez Thalię. Poczekał aż ona nałoży sobie na talerz wołowiny z tłuczonymi ziemniakami, przejmując zaraz po niej półmisek z tym daniem. Nałożył sobie porcję tego dania na talerz. Dzisiaj nie musiał sobie odmawiać.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Volans, czy mi się wydaje, czy się postarzyłeś ze słowami kope lat? – Wyszczerzyła zęby w jego kierunku, zaraz jednak klepiąc go w ramię, tak by jeszcze czasem nie przejął się jej słowami. Pewnie i tak by tego nie zrobił, w ostatnich czasach jednak te wszystkie drażliwości i przekomarzania się powoli zmieniały inne zadania, które by mogły wyjść, a ktoś o czymś nie wiedział, a na takich przyjęciach absolutnie nie wypadało się kłócić. Sama Wellers rozważała, że chyba powinna też może kiedyś poczytać o etykiecie na weselach, bo to zdecydowanie by mogło pomóc jej brylować w towarzystwie. Pewnie czułaby się też zachwycona na słowa i myśli, które Volans by jej mógł przekazać, ale ten zachwyt szybko przeszedłby w zrezygnowanie. Chociaż raz nie chciała myśleć o wydarzeniach poza tym miejscem i po prostu się bawić w towarzystwie smokologa. Ciekawa była, czy Moore miał w zanadrzu jeszcze jakieś opowieści z Rumunii, którymi jeszcze się nie podzielił.
- Wiesz, Volly, mężczyźni mają jakoś łatwiej w tej kwestii więc nie martwiłabym się tak na tym punkcie, bo na pewno będzie lepiej. W końcu tyle kobiet jest tak samotnych, że na pewno będą chciały abyś im poopowiadał długo tym swoim miękkim głosem o tym, jakie skrzydła mają poszczególne gatunki. – Zaśmiała się do siebie, krztusząc się przez chwilę na ziemniakach, zaraz jednak prostując się i potrząsając lekko głową. – Dobrze, gdybyście kiedyś znaleźli jeszcze jakiegoś brata, który nie byłby zajęty i który miałby jednak mniejszą różnicę wiekową do mnie niż ja i Aidan, to wiesz gdzie go wysłać. – W teatralnym geście poprawiła swój dekolt, zaraz jednak wywracając oczyma.
- Runą? Wnioskując o wcześniejszej rozmowie o pannach, to raczej nie ona, więęęęęc…zwierzak? – Była ciekawa, co na to odpowie, kiwając głową ze zrozumieniem kiedy wspomniał kwestię spacerów. – To łatwiejsze, czyż nie? Możesz po prostu skupić się na pracy, zająć dłonie i nie zastanawiać się… - Nie myśleć nad tym, co boli. Kiedy udał się po jedzenie, sięgnęła jeszcze po danie które przyniosła i nałożyła trochę Volansowi kiedy wrócił, ciekawa, co powie na dorsza.
- Planujesz jakieś wyprawy w najbliższym czasie czy raczej zostajesz na miejscu. – Spojrzenie z zaciekawieniem śledziło jego ruchy, ale też wiadomo było, co kryło się za tym pytaniem – czy planował tu zostać, czy jednak ciekawość i chęć zobaczenia świata wygrywała.
- Wiesz, Volly, mężczyźni mają jakoś łatwiej w tej kwestii więc nie martwiłabym się tak na tym punkcie, bo na pewno będzie lepiej. W końcu tyle kobiet jest tak samotnych, że na pewno będą chciały abyś im poopowiadał długo tym swoim miękkim głosem o tym, jakie skrzydła mają poszczególne gatunki. – Zaśmiała się do siebie, krztusząc się przez chwilę na ziemniakach, zaraz jednak prostując się i potrząsając lekko głową. – Dobrze, gdybyście kiedyś znaleźli jeszcze jakiegoś brata, który nie byłby zajęty i który miałby jednak mniejszą różnicę wiekową do mnie niż ja i Aidan, to wiesz gdzie go wysłać. – W teatralnym geście poprawiła swój dekolt, zaraz jednak wywracając oczyma.
- Runą? Wnioskując o wcześniejszej rozmowie o pannach, to raczej nie ona, więęęęęc…zwierzak? – Była ciekawa, co na to odpowie, kiwając głową ze zrozumieniem kiedy wspomniał kwestię spacerów. – To łatwiejsze, czyż nie? Możesz po prostu skupić się na pracy, zająć dłonie i nie zastanawiać się… - Nie myśleć nad tym, co boli. Kiedy udał się po jedzenie, sięgnęła jeszcze po danie które przyniosła i nałożyła trochę Volansowi kiedy wrócił, ciekawa, co powie na dorsza.
- Planujesz jakieś wyprawy w najbliższym czasie czy raczej zostajesz na miejscu. – Spojrzenie z zaciekawieniem śledziło jego ruchy, ale też wiadomo było, co kryło się za tym pytaniem – czy planował tu zostać, czy jednak ciekawość i chęć zobaczenia świata wygrywała.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Roześmiał się za sprawą wypowiedzianych przez nią słów, oddając to klepnięcie w ramię. Może faktycznie się trochę postarzył. Może więcej, niż trochę. A przecież ledwie przekroczył trzydziestkę. Może to brało się stąd, że jest tym najstarszym w rodzinie, z tego głęboko zakorzenionego w nim poczucia odpowiedzialności, pragnienia ochrony swojej rodziny.
— To przez te poranki bez kawy — Starał się żartować. Poranki bez kawy były naprawdę trudne, zwłaszcza o tej porze roku, jaką była dająca się znaki długa zima. Uśmiechem starał się maskować swoje niezadowolenie wynikające ze stanu swojej spiżarni i trudności w dostępności podstawowych produktów. Na co były mu te ciężko zarobione pieniądze, skoro nie mógł dostać żywności?
— Nie sądzę, by chciały o tym słuchać przez długie godziny — Przyznał częściowo rozbawiony, częściowo zmieszany. Potrafił opowiadać o smokach naprawdę przez długie godziny, ale zdawał sobie sprawę z tego, że dla wielu osób to mogło być niezrozumiałe albo nawet nużące. Powrócił do pochłaniania tego pysznego dania, przełykając powoli przeżute kęsy za każdym razem by coś powiedzieć. — Nie mamy więcej rodzeństwa, ale mamy kilku kuzynów. Wtedy też powitałbym cię w rodzinie z otwartymi ramionami — Przyznał z nutką żalu głosie. Na szczęście byli dość liczną rodziną, jeśli chodzi o dalszych krewnych. Mógł zapoznać ją ze swoimi kuzynami.
— Tak. W styczniu przygarnąłem psidwaka. To była bardzo decyzja — Odrzekł z zadowoleniem. Runa z małego, zdziczałego psidwaka stawała się idealnym pupilem. Była niesforna, ale to z racji młodego wieku. Poczynili jednak ogromne postępy od tamtej chwili. Choć jeszcze czekało ich dużo pracy.
— Właśnie o to w tym chodzi. By nie mieć czasu na rozmyślanie — Przytaknął pochylony nad talerzem, na który trafiła też ryba. — Nie wiem, czy zmieszczę. Odrobinę — Zawahał się, ostatecznie decydując się spróbować tego kolejnego dania. Ryby lubił, aczkolwiek nie miał szczęścia i z ostatnich połowów wracał z pustymi rękoma. Może powinien nawiązać z Thalią współpracę? Miała łódź. To mogło się udać.
— Nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz — Pochwalił umiejętności kucharskie kobiety, choć naprawdę był w stanie pochłonąć kilka kęsów. — Hm... myślałem nad stosunkowo krótką wyprawą. Moja rodzina mnie potrzebuje, więc nie chcę opuszczać kraju. Chciałbym wyruszyć na Hebrydy i badać żyjące tam smoki. Nie jesteś smokologiem, ale wiosną mogłabyś wyruszyć ze mną — Zastanowił się nad tym przez dłuższą chwilę. Szkocja nie była tak odległym miejscem. Nie oddaliłby się za bardzo od rodziny, a jego bliscy wiedzieliby gdzie przebywa. Podczas tej wyprawy przydałby mu się doświadczony żeglarz. A Thalii również ufał.
— To przez te poranki bez kawy — Starał się żartować. Poranki bez kawy były naprawdę trudne, zwłaszcza o tej porze roku, jaką była dająca się znaki długa zima. Uśmiechem starał się maskować swoje niezadowolenie wynikające ze stanu swojej spiżarni i trudności w dostępności podstawowych produktów. Na co były mu te ciężko zarobione pieniądze, skoro nie mógł dostać żywności?
— Nie sądzę, by chciały o tym słuchać przez długie godziny — Przyznał częściowo rozbawiony, częściowo zmieszany. Potrafił opowiadać o smokach naprawdę przez długie godziny, ale zdawał sobie sprawę z tego, że dla wielu osób to mogło być niezrozumiałe albo nawet nużące. Powrócił do pochłaniania tego pysznego dania, przełykając powoli przeżute kęsy za każdym razem by coś powiedzieć. — Nie mamy więcej rodzeństwa, ale mamy kilku kuzynów. Wtedy też powitałbym cię w rodzinie z otwartymi ramionami — Przyznał z nutką żalu głosie. Na szczęście byli dość liczną rodziną, jeśli chodzi o dalszych krewnych. Mógł zapoznać ją ze swoimi kuzynami.
— Tak. W styczniu przygarnąłem psidwaka. To była bardzo decyzja — Odrzekł z zadowoleniem. Runa z małego, zdziczałego psidwaka stawała się idealnym pupilem. Była niesforna, ale to z racji młodego wieku. Poczynili jednak ogromne postępy od tamtej chwili. Choć jeszcze czekało ich dużo pracy.
— Właśnie o to w tym chodzi. By nie mieć czasu na rozmyślanie — Przytaknął pochylony nad talerzem, na który trafiła też ryba. — Nie wiem, czy zmieszczę. Odrobinę — Zawahał się, ostatecznie decydując się spróbować tego kolejnego dania. Ryby lubił, aczkolwiek nie miał szczęścia i z ostatnich połowów wracał z pustymi rękoma. Może powinien nawiązać z Thalią współpracę? Miała łódź. To mogło się udać.
— Nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz — Pochwalił umiejętności kucharskie kobiety, choć naprawdę był w stanie pochłonąć kilka kęsów. — Hm... myślałem nad stosunkowo krótką wyprawą. Moja rodzina mnie potrzebuje, więc nie chcę opuszczać kraju. Chciałbym wyruszyć na Hebrydy i badać żyjące tam smoki. Nie jesteś smokologiem, ale wiosną mogłabyś wyruszyć ze mną — Zastanowił się nad tym przez dłuższą chwilę. Szkocja nie była tak odległym miejscem. Nie oddaliłby się za bardzo od rodziny, a jego bliscy wiedzieliby gdzie przebywa. Podczas tej wyprawy przydałby mu się doświadczony żeglarz. A Thalii również ufał.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szturchnęła jeszcze łokciem Volansa w żebra, zawsze musząc mieć ostatnie słowo kiedy tylko droczyła się z innymi, teraz zaś rozmawiając z kimś, z kim dawno nie miała okazji się podroczyć. Rozbawiło ją jak obserwowała jego zachowanie, tak jakby nagle przypomniała sobie, jacy potrafili być Moorowie. Uparci, zabawni…rodzinni. Tak jakby tęsknić miała za czymś, czego tak naprawdę nie miała, bo jej relacje z ojcem rozwijały się powoli, a wobec cioci, chociaż miała dużo ciepła, musiała też mieć trochę zrozumienia, bo prowadzenie zajazdu nie było łatwym zadaniem.
- Widzisz, nie powinieneś używać kawy do rozbudzenia się tylko ćwiczeń. Ja na przykład codziennie rano staram się biegać jak tylko mogę. Nie myślałeś o czymś podobnym? – Tak jak uwielbiała towarzystwo innych, tak czasem potrzebowała zostać sam na sam ze swoimi myślami i nie przejmować się czymkolwiek, co mogłoby sprawić jej jakikolwiek ból. Biec przed siebie i zapomnieć. Odetchnąć i znaleźć się w nowym miejscu, w innej perspektywie.
- Zdziwiłbyś się, ile kobiety potrafią znieść dla mężczyzny, który im się podoba. – Pokręciła głową, wiedząc, że nie trzeba było słuchać, aby można było udawać, że się słucha. Dobre wrażenie zrobione, bo przecież dziewczyna słucha, nawet jak nie uważała. Nie było to oczywiście zasadą do każdej osoby, ale można było uczciwie powiedzieć, że było to o wiele łatwiejsze aby jednak udawać.
- Jak będę mieć jakikolwiek kontakt ze swoimi koleżankami, mogę cię z którąś umówić. – Wyszczerzyła zęby w jego kierunku, zwłaszcza kiedy wspomniał o kuzynach. Na wspomnienie o psie uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak uroczy był.
- Musisz mnie kiedyś jej przedstawić. Sama nie mam psidwaka ani psa, ale są strasznie urocze. Znaczy mają różne charaktery, ale nie wiem, jaki ma twoja. Też jest taka kochana? Czy może jednak to bardziej „niezależna” panna? – Oczywiście, na rozmowę o psie rozgadała się jeszcze bardziej, ale kiedy chodziło o zwierzęta, gotowa była poświęcić im całą uwagę. Ludziom też, ale zwierzątka były w przyjaźniejszej komitywie.
- To akurat nie ja, ja głównie pomagałam, wiesz, krojenie i takie inne. Ale cieszę się, że wyszło smaczne, bo to najważniejsze. – Poklepała go po ramieniu ponownie, gotowa też rozejrzeć się po gościach i ciesząc się, że ludzie wydawali się tu dobrze bawić. – Hebrydy mówisz? To zależy ile miałaby trwać taka wyprawa, ale mogę zasugerować kapitanowi.
- Widzisz, nie powinieneś używać kawy do rozbudzenia się tylko ćwiczeń. Ja na przykład codziennie rano staram się biegać jak tylko mogę. Nie myślałeś o czymś podobnym? – Tak jak uwielbiała towarzystwo innych, tak czasem potrzebowała zostać sam na sam ze swoimi myślami i nie przejmować się czymkolwiek, co mogłoby sprawić jej jakikolwiek ból. Biec przed siebie i zapomnieć. Odetchnąć i znaleźć się w nowym miejscu, w innej perspektywie.
- Zdziwiłbyś się, ile kobiety potrafią znieść dla mężczyzny, który im się podoba. – Pokręciła głową, wiedząc, że nie trzeba było słuchać, aby można było udawać, że się słucha. Dobre wrażenie zrobione, bo przecież dziewczyna słucha, nawet jak nie uważała. Nie było to oczywiście zasadą do każdej osoby, ale można było uczciwie powiedzieć, że było to o wiele łatwiejsze aby jednak udawać.
- Jak będę mieć jakikolwiek kontakt ze swoimi koleżankami, mogę cię z którąś umówić. – Wyszczerzyła zęby w jego kierunku, zwłaszcza kiedy wspomniał o kuzynach. Na wspomnienie o psie uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak uroczy był.
- Musisz mnie kiedyś jej przedstawić. Sama nie mam psidwaka ani psa, ale są strasznie urocze. Znaczy mają różne charaktery, ale nie wiem, jaki ma twoja. Też jest taka kochana? Czy może jednak to bardziej „niezależna” panna? – Oczywiście, na rozmowę o psie rozgadała się jeszcze bardziej, ale kiedy chodziło o zwierzęta, gotowa była poświęcić im całą uwagę. Ludziom też, ale zwierzątka były w przyjaźniejszej komitywie.
- To akurat nie ja, ja głównie pomagałam, wiesz, krojenie i takie inne. Ale cieszę się, że wyszło smaczne, bo to najważniejsze. – Poklepała go po ramieniu ponownie, gotowa też rozejrzeć się po gościach i ciesząc się, że ludzie wydawali się tu dobrze bawić. – Hebrydy mówisz? To zależy ile miałaby trwać taka wyprawa, ale mogę zasugerować kapitanowi.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Hep!
Kolejne szarpnięcie magii, kolejna utrata równowagi. Gabinet magomedyka rozmył się w ciemnościach, Adda poczuła, jak robi się jej niedobrze od tych ciągłych przenosin i w duchu doceniła własne spóźnialstwo, które w tym przypadku ocaliło ją od przekąski w biurze. Ta niewątpliwie znalazłaby się teraz na ziemi albo na jej ubraniu, choć to chyba było już dostatecznie zrujnowane nawet i bez buntów ze strony układu pokarmowego.
Magia cisnęła nią na trawę czyjegoś ogródka z takim impetem, że aż jej chrupnęło coś w ramieniu, kiedy spróbowała zamortyzować upadek. Szybko podniosła głowę, usiłując się rozeznać w sytuacji, ale wyglądało na to, że tym razem los okazał się dla niej dość łaskawy. Nie zaatakowała jej żadna kura, nie wpadła w środek cudzego zabiegu ― pełen sukces, choć z pozwoleniem sobie na oddech pełen ulgi wolała poczekać, bo kłopoty czasem miały to do siebie, że atakowały całkiem znienacka, wtedy, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewał.
Adda podniosła się z trudem, strzepnęła źdźbła trawy przyklejone do spódnicy i pozbierała z ziemi amputowaną rękę informatora. (Przecież jej tu nie zostawi). Kończyna na szczęście nie krwawiła, ale widok stanowiła raczej dość dyskusyjny. (Tym lepiej, może nikt nie będzie chciał jej pobić patelnią albo kurą. Bądź co bądź, odcięta ręka w dalszym ciągu stanowiła jej jedyną broń).
Rozejrzała się ostrożnie dookoła, ale nie dostrzegła żadnej żywej duszy. Za plecami miała las, przed sobą dom. Nie zorientowała się nawet, że to skrajna część Doliny, choć nawet gdyby otępiały od wrażeń i strachu umysł funkcjonował poprawnie, nie miałaby zielonego pojęcia czyje to domostwo ― bywała w Dolinie częściej niż rzadziej, ale nie było szans by wiedziała wszystko o wszystkich.
― Halo? ― spytała, podnosząc głos. Bądź co bądź nie chciała być potraktowana jak intruz, nie miała złych intencji. ― Jest tu kto? ― pytała dalej, jeszcze głośniej. Czy jej się wydawało, czy coś mignęło w oknie? Wiedziona nadzieją na chwilę normalności od razu skierowała się w tamtą stronę, ale wystarczyło, że wykonała ledwie dwa kroki, a ziemia pod nią zaczęła się zapadać i wciągać; momentalnie pochłonęła jej stopę, więżąc w piaskowym uścisku.
Adda spanikowała, spróbowała wyszarpnąć nogę z pułapki, ale to tylko pogorszyło sytuację, bo zapadła się już całkiem po kolana. Desperacko złapała się niższej gałęzi jednego z pochylonych drzew, ale była zbyt wysuszona od upałów, by stanowić jej kotwicę; poszła z trzaskiem, ledwie się naprężyła. Addzie przeleciało przed oczami dosłownie całe życie, strach ścisnął ją za gardło tak mocno i tak skutecznie, że nie potrafiła nawet krzyczeć o pomoc. Ogarnęła ją niemoc.
W biurze mieli rację. Szpiedzy giną po cichu.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
10.07
Usiłował zapełnić pustkę lekturą sczytanej książki o klątwach, ale po pierwsze żadną frajdą nie było czytanie czegoś po raz piąty, a po drugie czytanie o klątwach po spędzeniu dnia w banku było jednak męczące. Poddał się prędko, spisując na straty własne intelektualne ambicje. Życie prywatne mu nie wyszło, to może życie umysłu też mu nie wyjdzie. A może nadal miałby żonę, gdyby mniej pracował i mniej czytał.
Sięgnął po równie sczytany numer "Czarownicy", odnalazł pisane przez samego siebie listy do Wilhelminy, skrzywił się lekko wychwytując nieco zbyt ciężki styl pisania i słysząc w głowie szczekliwe krytycyzmy Joyce Umbridge "może i potrafisz węszyć, ale to nie znaczy, że potrafisz pisać".
Kiedyś wierzył, że ma nieskrywany talent do run i klątw, lotne pióro i miłość życia, ale teraz wiedział już, że nie dało się mieć wszystkiego i może nie miał niczego, nawet lotnego pióra.
Miał przynajmniej działające pułapki i nagle drgnął na kanapie, czując znajome ukłucie Cave Inimicum. Znajome głównie z dawnych miesięcy i z innych miejsc, na które nakładał to zabezpieczenie, bo nie pamiętał kiedy ostatnio do domu przyszedł ktoś nieproszony. Mroczny Znak, który zawisł w styczniu nad Doliną Godryka solidnie go przeraził, od najazdu policji na Ruderę Bertiego wiedział, że Dolina nie jest bezpiecznym miejscem - ale przede wszystkim była cichym i odludnym miejscem, przyjaciół wyłączył spoza działania pułapek, a sąsiedzi odwiedzali go rzadko i widział ich przy furtce zaraz po aktywacji Cave Inimicum. Zwlókł się z kanapy, wyjrzał przez okno kuchenne, ale przy furtce nie ujrzał nikogo. Z przodu domu też.
Tknięty ukłuciem niepokoju, pobiegł do tylnich okien w salonie i... zmrużył oczy, widząc nieznajomą blondynkę z tyłu działki. A potem otworzył oczy szerzej, widząc jak kobieta macha do niego odciętą ręką.
Zasłonił prędko firankę, solidnie przestraszony. Wiedział, że szmalcownicy byli psychopatami i że śliczne blondynki wcale nie muszą mieć dobrego serca (jak pokazał przykład jego żony, a przynajmniej tak mówili koledzy, bo Steff wciąż trochę wierzył w jej dobre serce), ale mimo wszystko nie spodziewał się takiego widoku we własnym ogrodzie, w trakcie zawieszenia broni.
A intruzi nie spodziewali się jego Duny. Może mógłby kogoś zaalarmować, ale najpierw chciał przekonać się, czy kobieta postąpi kilka kroków by wpaść w pułapkę. Chciał ją unieruchomić i właściwie to chciał poradzić sobie sam. Z czymkolwiek.
Nie widział, czy kobieta ma różdżkę - mogła ją mieć, za pasem, gdziekolwiek. Widział zza okna, że wpadła w jego pułapkę i że miała odciętą rękę, co samo w sobie było alarmujące.
Może gdyby nie machała odciętą kończyną, przyjąłby domniemanie niewinności i podszedł do uwięzionej w jego ogrodzie blondynki z większą empatią, może wypadłby na zewnątrz póki Duna sięgała jej po kolana. Ale machała, a on się przestraszył, a nie zamierzał ryzykować aż nieznajoma rzuci w niego klątwą odcinającą kończyny. Czekał więc spokojnie, dopóki Duna nie wciągnęła jej do talii. Ręce wciąż miała na zewnątrz, jeśli je podniosła, ale teraz widział już, że w żadnej nie trzymała różdżki. Dziwne, ale może nawet złoczyńcy czasem panikują.
Wyszedł przez drzwi tarasowe, usiłując wyglądać groźnie* i celując w nieznajomą różdżką.
-Kim jesteś, komu to odcięłaś i czemu nachodzisz mój ogród od tyłu?! Tylko bez kłamstw, bo... to cię wessie! - krzyknął, choć nigdy nikogo nie przesłuchiwał i nie wpadło mu do głowy, że mógłby nie zdradzać się z tym, że to jego ogród. Z bliska widział, że kobieta ubrana jest dość porządnie, trochę jak panie w Ministerstwie w którym pracował lub redaktorki Czarownicy gdy miały mało fantazji - a to tym bardziej wzbudziło jego nieufność.
*jak groźnie?
1. Włosy są rozczochrane, pod oczyma malują się głębokie, zmęczone cienie, dłonie lekko drżą Steffowi z emocji, a nieco przestraszone spojrzenie raz po raz zerka na odciętą kończynę (o ile nie wessał jej jeszcze piasek)
2. Z wrażenia Steff nie schował koszuli do końca w spodnie (wystaje do połowy, koszula jest pomięta po pracy w banku) i lekko się przygarbił, ale celuje w Addę pewnie, próbując groźnie zmarszczyć brwi (z połowicznie udanym skutkiem)
3. Steff stoi prosto, usztywnił barki, wiatr mrocznie rozwiewa jego włosy, a cienie zachodzącego słońca upiornie padają na jego twarz, nieco wyostrzając wciąż chłopięce rysy
Usiłował zapełnić pustkę lekturą sczytanej książki o klątwach, ale po pierwsze żadną frajdą nie było czytanie czegoś po raz piąty, a po drugie czytanie o klątwach po spędzeniu dnia w banku było jednak męczące. Poddał się prędko, spisując na straty własne intelektualne ambicje. Życie prywatne mu nie wyszło, to może życie umysłu też mu nie wyjdzie. A może nadal miałby żonę, gdyby mniej pracował i mniej czytał.
Sięgnął po równie sczytany numer "Czarownicy", odnalazł pisane przez samego siebie listy do Wilhelminy, skrzywił się lekko wychwytując nieco zbyt ciężki styl pisania i słysząc w głowie szczekliwe krytycyzmy Joyce Umbridge "może i potrafisz węszyć, ale to nie znaczy, że potrafisz pisać".
Kiedyś wierzył, że ma nieskrywany talent do run i klątw, lotne pióro i miłość życia, ale teraz wiedział już, że nie dało się mieć wszystkiego i może nie miał niczego, nawet lotnego pióra.
Miał przynajmniej działające pułapki i nagle drgnął na kanapie, czując znajome ukłucie Cave Inimicum. Znajome głównie z dawnych miesięcy i z innych miejsc, na które nakładał to zabezpieczenie, bo nie pamiętał kiedy ostatnio do domu przyszedł ktoś nieproszony. Mroczny Znak, który zawisł w styczniu nad Doliną Godryka solidnie go przeraził, od najazdu policji na Ruderę Bertiego wiedział, że Dolina nie jest bezpiecznym miejscem - ale przede wszystkim była cichym i odludnym miejscem, przyjaciół wyłączył spoza działania pułapek, a sąsiedzi odwiedzali go rzadko i widział ich przy furtce zaraz po aktywacji Cave Inimicum. Zwlókł się z kanapy, wyjrzał przez okno kuchenne, ale przy furtce nie ujrzał nikogo. Z przodu domu też.
Tknięty ukłuciem niepokoju, pobiegł do tylnich okien w salonie i... zmrużył oczy, widząc nieznajomą blondynkę z tyłu działki. A potem otworzył oczy szerzej, widząc jak kobieta macha do niego odciętą ręką.
Zasłonił prędko firankę, solidnie przestraszony. Wiedział, że szmalcownicy byli psychopatami i że śliczne blondynki wcale nie muszą mieć dobrego serca (jak pokazał przykład jego żony, a przynajmniej tak mówili koledzy, bo Steff wciąż trochę wierzył w jej dobre serce), ale mimo wszystko nie spodziewał się takiego widoku we własnym ogrodzie, w trakcie zawieszenia broni.
A intruzi nie spodziewali się jego Duny. Może mógłby kogoś zaalarmować, ale najpierw chciał przekonać się, czy kobieta postąpi kilka kroków by wpaść w pułapkę. Chciał ją unieruchomić i właściwie to chciał poradzić sobie sam. Z czymkolwiek.
Nie widział, czy kobieta ma różdżkę - mogła ją mieć, za pasem, gdziekolwiek. Widział zza okna, że wpadła w jego pułapkę i że miała odciętą rękę, co samo w sobie było alarmujące.
Może gdyby nie machała odciętą kończyną, przyjąłby domniemanie niewinności i podszedł do uwięzionej w jego ogrodzie blondynki z większą empatią, może wypadłby na zewnątrz póki Duna sięgała jej po kolana. Ale machała, a on się przestraszył, a nie zamierzał ryzykować aż nieznajoma rzuci w niego klątwą odcinającą kończyny. Czekał więc spokojnie, dopóki Duna nie wciągnęła jej do talii. Ręce wciąż miała na zewnątrz, jeśli je podniosła, ale teraz widział już, że w żadnej nie trzymała różdżki. Dziwne, ale może nawet złoczyńcy czasem panikują.
Wyszedł przez drzwi tarasowe, usiłując wyglądać groźnie* i celując w nieznajomą różdżką.
-Kim jesteś, komu to odcięłaś i czemu nachodzisz mój ogród od tyłu?! Tylko bez kłamstw, bo... to cię wessie! - krzyknął, choć nigdy nikogo nie przesłuchiwał i nie wpadło mu do głowy, że mógłby nie zdradzać się z tym, że to jego ogród. Z bliska widział, że kobieta ubrana jest dość porządnie, trochę jak panie w Ministerstwie w którym pracował lub redaktorki Czarownicy gdy miały mało fantazji - a to tym bardziej wzbudziło jego nieufność.
*jak groźnie?
1. Włosy są rozczochrane, pod oczyma malują się głębokie, zmęczone cienie, dłonie lekko drżą Steffowi z emocji, a nieco przestraszone spojrzenie raz po raz zerka na odciętą kończynę (o ile nie wessał jej jeszcze piasek)
2. Z wrażenia Steff nie schował koszuli do końca w spodnie (wystaje do połowy, koszula jest pomięta po pracy w banku) i lekko się przygarbił, ale celuje w Addę pewnie, próbując groźnie zmarszczyć brwi (z połowicznie udanym skutkiem)
3. Steff stoi prosto, usztywnił barki, wiatr mrocznie rozwiewa jego włosy, a cienie zachodzącego słońca upiornie padają na jego twarz, nieco wyostrzając wciąż chłopięce rysy
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Próbowała zachować spokój, próbowała zachować zimną krew, bo czasem od zdolności zapanowania nad własnymi nerwami zależało jej “być albo nie być”. Ale dzisiaj, teraz, po serii niefortunnych czkawkowych wydarzeń i po tamtym ponuraku na londyńskim moście, było jej niebywale ciężko utrzymać się w ryzach. W kurniku Lety, jakby na domiar złego, dopadło ją widmo męża, a to zawsze stanowiło istotny, dość negatywny czynnik, który pochłaniał mnóstwo jej opanowania i wystawiał na próbę nerwy. W gabinecie magomedyka była świadkiem amputacji ręki i choć trwała wojna, a ona nawykła do brutalnych i nieprzyjemnych widoków, tak czym innym było widzieć odrąbaną rękę leżącą w błocie, a czym innym było odcinanie jej na żywo.
Teraz z kolei wpadła w dunę i naprawdę przestraszyła się, że to już koniec. Że nie wróci już dzisiaj do domu, nie zobaczy się więcej ani z Michaelem, ani z Maeve, ani z Everettem, ani z nikim innym. Że wszystkie informacje, których jeszcze nie zdążyła przekazać podziemnemu ministerstwu pochłonie piasek. Z jednej strony, wiedziała, że w przeciągu ostatnich dni zrobiła wszystko co tylko mogła, by nie żałować swojego nagłego odejścia. Liczyła się z tym, że może kiedyś nie wrócić, że każdy dzień może okazać się tym ostatnim, ale na wszystkie krówki-karmelówki, nie sądziła, że to już. Że to teraz. Miała jeszcze tyle planów do zrealizowania, tyle rzeczy do powiedzenia, tyle…
Ponure i nieco rozpaczliwe rozważania przerwało pojawienie się właściciela tego całego pierdolnika, a Adda w jednej sekundzie przeszła od żałującej ofiary do wściekłej osy. Zielone oczy błysnęły gniewnie, kiedy zapadła się prawie po sam biust, ostatkiem sił chwyciła się wystającej kępki trawy.
― Ty! ― zawołała wściekle, rozjuszona jak nigdy dotąd i kompletnie nieprzejęta jego próbą groźnego zaprezentowania się. ― Czy ty jesteś normalny?! ― Kępka trawy puściła, Adda wyrwała ją razem z korzeniami i solidnym kawałkiem ziemi; bez zastanowienia cisnęła nią* w stronę chłopaka.
― Już mnie wessało, nie widzisz?! Wyłącz to! Dezaktywuj! ― żądała wściekle, szamocząc się w piasku jak dzikie zwierzę. ― Jestem tu przypadkiem! Słyszysz? PRZYPADKIEM! ― krzyknęła tak głośno, że aż spłoszyła stado wróbli z najbliższego drzewa. Nieznajomy miał ruchy jak mucha w smole, a panika udzielała jej się coraz bardziej; adrenalina przyśpieszyła krążenie, stres ściskał za gardło, mącił myśli. Chcąc wymusić na nim jakąś reakcję, cisnęła ręką** w stronę chłopaka.
― To przez czkawkę, słyszysz?! ― krzyknęła znowu, kiedy piasek pochłonął parę kolejnych centymetrów jej ciała.
*jak skutecznie?
1. Kępka trawy nie uleciała nawet metra, spadła w piaski i duna ją wessała;
2. Moje okrągłe 5 w sprawności pozwoliło mi ją dorzucić dalej, ale wciąż nie było to specjalnie groźne;
3. Twarz Steffena jest zagrożona i jeśli w porę czegoś nie zrobi, to dostanie ziemią prosto w zęby;
**jak skutecznie? vol.2
1. Ręka poleciała w przeciwnym kierunku, bo zapadłam się nieco głębiej i straciłam równowagę;
2. Udało mi się dorzucić tak daleko, że Steff znowu musi coś zrobić, żeby nie oberwać;
3. Przerzuciłam rękę przez płot, całkiem przypadkowo i niechcący;[bylobrzydkobedzieladnie]
Teraz z kolei wpadła w dunę i naprawdę przestraszyła się, że to już koniec. Że nie wróci już dzisiaj do domu, nie zobaczy się więcej ani z Michaelem, ani z Maeve, ani z Everettem, ani z nikim innym. Że wszystkie informacje, których jeszcze nie zdążyła przekazać podziemnemu ministerstwu pochłonie piasek. Z jednej strony, wiedziała, że w przeciągu ostatnich dni zrobiła wszystko co tylko mogła, by nie żałować swojego nagłego odejścia. Liczyła się z tym, że może kiedyś nie wrócić, że każdy dzień może okazać się tym ostatnim, ale na wszystkie krówki-karmelówki, nie sądziła, że to już. Że to teraz. Miała jeszcze tyle planów do zrealizowania, tyle rzeczy do powiedzenia, tyle…
Ponure i nieco rozpaczliwe rozważania przerwało pojawienie się właściciela tego całego pierdolnika, a Adda w jednej sekundzie przeszła od żałującej ofiary do wściekłej osy. Zielone oczy błysnęły gniewnie, kiedy zapadła się prawie po sam biust, ostatkiem sił chwyciła się wystającej kępki trawy.
― Ty! ― zawołała wściekle, rozjuszona jak nigdy dotąd i kompletnie nieprzejęta jego próbą groźnego zaprezentowania się. ― Czy ty jesteś normalny?! ― Kępka trawy puściła, Adda wyrwała ją razem z korzeniami i solidnym kawałkiem ziemi; bez zastanowienia cisnęła nią* w stronę chłopaka.
― Już mnie wessało, nie widzisz?! Wyłącz to! Dezaktywuj! ― żądała wściekle, szamocząc się w piasku jak dzikie zwierzę. ― Jestem tu przypadkiem! Słyszysz? PRZYPADKIEM! ― krzyknęła tak głośno, że aż spłoszyła stado wróbli z najbliższego drzewa. Nieznajomy miał ruchy jak mucha w smole, a panika udzielała jej się coraz bardziej; adrenalina przyśpieszyła krążenie, stres ściskał za gardło, mącił myśli. Chcąc wymusić na nim jakąś reakcję, cisnęła ręką** w stronę chłopaka.
― To przez czkawkę, słyszysz?! ― krzyknęła znowu, kiedy piasek pochłonął parę kolejnych centymetrów jej ciała.
*jak skutecznie?
1. Kępka trawy nie uleciała nawet metra, spadła w piaski i duna ją wessała;
2. Moje okrągłe 5 w sprawności pozwoliło mi ją dorzucić dalej, ale wciąż nie było to specjalnie groźne;
3. Twarz Steffena jest zagrożona i jeśli w porę czegoś nie zrobi, to dostanie ziemią prosto w zęby;
**jak skutecznie? vol.2
1. Ręka poleciała w przeciwnym kierunku, bo zapadłam się nieco głębiej i straciłam równowagę;
2. Udało mi się dorzucić tak daleko, że Steff znowu musi coś zrobić, żeby nie oberwać;
3. Przerzuciłam rękę przez płot, całkiem przypadkowo i niechcący;[bylobrzydkobedzieladnie]
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Ostatnio zmieniony przez Adriana de Verley dnia 26.03.23 17:17, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Adriana de Verley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1, 3
'k3' : 1, 3
Kobieta na niego krzyczała.
A nawet wrzeszczała.
W gruncie rzeczy, spodziewałby się tego, gdyby Marcel wpadł w jego Dunę - pewnie byłby wściekły. Ale kobiety powinny w takich sytuacjach panikować, wzdychać, błagać o pomoc i mieć w oczach łzy strachu. Nie, żeby to było przyjemne dla nich i dla odbiorcy, ale to byłoby normalne. No, może Liddy zachowałaby się inaczej, ona pewnie by się śmiała, ale Liddy to Liddy. A ta kobieta darła się tak władczo i groźnie, że wcale go nie uspokoiła - wręcz przeciwnie, nie wiedział czy powinien się zaniepokoić czy trochę obruszyć. Ostatecznie wybrał to drugie i skrzyżował ręce na ramionach.
-Nienormalne to byłoby Glaciemortem, a nie Duna! - odpyskował odruchowo, bo oparta na numerologii pułapka lodowych sopli potrafiła kogoś zabić na miejscu, więc nigdy nie nałożyłby jej w domu, a poza tym nie umiał jej nakładać. No, w sumie to że nie potrafił było kluczowe dla tego "nigdy," inne kwestie mógłby nagiąć gdyby się postarał.
A Duna dawała czas na wołanie o pomoc, na przykład. Tyle, że ona nie wołała, a żądała - i jeszcze wyrywała ostatnie kępki trawy z jego ogrodu!
-Jak mam ci zaufać? Wtargnęłaś do mojego ogrodu! - zarzucił jej trzeźwo. Nie wiedział, że niektórzy ludzie manifestują lęk gniewem, za to jej roszczeniowe podejście nie wzbudzało zaufania. Piaski poruszyły się, poruszając w nim cień sumienia. Faktycznie mocno ją wciągało, choć ręce nadal miała swobodne.-Spokojnie, proszę się po prostu przedsta... - zaczął, ale wtedy rzuciła czymś w jego stronę. Ręką. Co jeśli ta ręka była przeklęta?! Albo jeśli zaraz ciśnie w niego jakąś klątwą? Nie miała różdżki w rękach, ale może zdoła ją wygrzebać z... z dekoltu, czy skądś?! -...AAAA! - choć ręka nie leciała w niego, to było to niespodziewane i obrzydliwe, więc zareagował odruchowo. -BOMBINO! - krzyknął, bo atak bywa najlepszą samoobroną, a poza tym to nie żaden atak tylko unieszkodliwienie potencjalnego przeciwnika. Odkąd chłystek w jego wieku próbował rzucić w niego Crucio, odtąd nauczył się nie lekceważyć innych. Nawet drobnych blondynek, które byłyby pewnie ładne, gdyby tak nie krzyczały.
Promień zaklęcia pomknął w kobietę, a ręka pomknęła... za płot?!
Merlinie, jeszcze tego brakowało. Ręki za płotem i jej krzyków.
-Co pani robi?! Wingardium Leviosa... Accio... ręka! - jęknął, celując w płot i mając nadzieję na to, że zdoła przywołać to ohydne coś z powrotem. Brzydził się ręki, ale jeszcze sąsiedzi pomyślą, że to jego! Jego zaklęcie zdołało podnieść leżącą za płotem kończynę i przyciągnąć ją w powietrzu w stronę ogrodu, a potem - nie patrzył już dalej, bo zawsze myślał szybko. Mówili mu, że za szybko. Myślał o tym, że promień ugodził właśnie kobietę w pierś. Żaba powinna być na tyle zwinna i lekka, by nie zapaść się w piaski, ale i tak tknęło go sumienie i machnął różdżką.
Podłoże wróciło do normy, żaba opadła w twardą trawę.
-Zdejmę to, gdy sprawdzę, czy nie ma pani różdżki. - zapowiedział. -A potem wyjaśni mi pani tą... czkawkę! - dobre sobie, tak właśnie powiedziałby złodziej. Postąpił o kilka kroków do przodu, rozglądając się uważnie, ale w trawie nie leżała żadna różdżka.
Dziwne.
Z wahaniem zdjął zaklęcie i utkwił czubek różdżki w żabie, która na powrót stawała się rozkapryszoną księżniczką.
rzuty
gdzie poleciała ręka po Accio&Wingardium?
1. pomknęła z powrotem wprost z Dunę, z której wypadnie razem z żabą i ostatecznie skończy pod nogami Addy
2. odbiła się od płotu i zaczęła spadać na głowę Addy, ale w tym momencie Steff zmienił ją w żabę - i ręka upadła obok
3. zawiesiła się na wyschniętym żywopłocie
A nawet wrzeszczała.
W gruncie rzeczy, spodziewałby się tego, gdyby Marcel wpadł w jego Dunę - pewnie byłby wściekły. Ale kobiety powinny w takich sytuacjach panikować, wzdychać, błagać o pomoc i mieć w oczach łzy strachu. Nie, żeby to było przyjemne dla nich i dla odbiorcy, ale to byłoby normalne. No, może Liddy zachowałaby się inaczej, ona pewnie by się śmiała, ale Liddy to Liddy. A ta kobieta darła się tak władczo i groźnie, że wcale go nie uspokoiła - wręcz przeciwnie, nie wiedział czy powinien się zaniepokoić czy trochę obruszyć. Ostatecznie wybrał to drugie i skrzyżował ręce na ramionach.
-Nienormalne to byłoby Glaciemortem, a nie Duna! - odpyskował odruchowo, bo oparta na numerologii pułapka lodowych sopli potrafiła kogoś zabić na miejscu, więc nigdy nie nałożyłby jej w domu, a poza tym nie umiał jej nakładać. No, w sumie to że nie potrafił było kluczowe dla tego "nigdy," inne kwestie mógłby nagiąć gdyby się postarał.
A Duna dawała czas na wołanie o pomoc, na przykład. Tyle, że ona nie wołała, a żądała - i jeszcze wyrywała ostatnie kępki trawy z jego ogrodu!
-Jak mam ci zaufać? Wtargnęłaś do mojego ogrodu! - zarzucił jej trzeźwo. Nie wiedział, że niektórzy ludzie manifestują lęk gniewem, za to jej roszczeniowe podejście nie wzbudzało zaufania. Piaski poruszyły się, poruszając w nim cień sumienia. Faktycznie mocno ją wciągało, choć ręce nadal miała swobodne.-Spokojnie, proszę się po prostu przedsta... - zaczął, ale wtedy rzuciła czymś w jego stronę. Ręką. Co jeśli ta ręka była przeklęta?! Albo jeśli zaraz ciśnie w niego jakąś klątwą? Nie miała różdżki w rękach, ale może zdoła ją wygrzebać z... z dekoltu, czy skądś?! -...AAAA! - choć ręka nie leciała w niego, to było to niespodziewane i obrzydliwe, więc zareagował odruchowo. -BOMBINO! - krzyknął, bo atak bywa najlepszą samoobroną, a poza tym to nie żaden atak tylko unieszkodliwienie potencjalnego przeciwnika. Odkąd chłystek w jego wieku próbował rzucić w niego Crucio, odtąd nauczył się nie lekceważyć innych. Nawet drobnych blondynek, które byłyby pewnie ładne, gdyby tak nie krzyczały.
Promień zaklęcia pomknął w kobietę, a ręka pomknęła... za płot?!
Merlinie, jeszcze tego brakowało. Ręki za płotem i jej krzyków.
-Co pani robi?! Wingardium Leviosa... Accio... ręka! - jęknął, celując w płot i mając nadzieję na to, że zdoła przywołać to ohydne coś z powrotem. Brzydził się ręki, ale jeszcze sąsiedzi pomyślą, że to jego! Jego zaklęcie zdołało podnieść leżącą za płotem kończynę i przyciągnąć ją w powietrzu w stronę ogrodu, a potem - nie patrzył już dalej, bo zawsze myślał szybko. Mówili mu, że za szybko. Myślał o tym, że promień ugodził właśnie kobietę w pierś. Żaba powinna być na tyle zwinna i lekka, by nie zapaść się w piaski, ale i tak tknęło go sumienie i machnął różdżką.
Podłoże wróciło do normy, żaba opadła w twardą trawę.
-Zdejmę to, gdy sprawdzę, czy nie ma pani różdżki. - zapowiedział. -A potem wyjaśni mi pani tą... czkawkę! - dobre sobie, tak właśnie powiedziałby złodziej. Postąpił o kilka kroków do przodu, rozglądając się uważnie, ale w trawie nie leżała żadna różdżka.
Dziwne.
Z wahaniem zdjął zaklęcie i utkwił czubek różdżki w żabie, która na powrót stawała się rozkapryszoną księżniczką.
rzuty
gdzie poleciała ręka po Accio&Wingardium?
1. pomknęła z powrotem wprost z Dunę, z której wypadnie razem z żabą i ostatecznie skończy pod nogami Addy
2. odbiła się od płotu i zaczęła spadać na głowę Addy, ale w tym momencie Steff zmienił ją w żabę - i ręka upadła obok
3. zawiesiła się na wyschniętym żywopłocie
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2, 2
'k3' : 2, 2
― Glaciemortem… ― powtórzyła do siebie słabym głosem, jakby bogowie ją opuścili i na krótką chwilę rozłożyła się w piasku tak, jakby całkiem skapitulowała i pozwoliła by pociągnęło ją na dno. Czy ten szczeniak był poważny? Glaciemortem…
― Mówiłam, że to czkawka, bęcwale! ― krzyknęła znowu i Merlin jej świadkiem, gdyby nie piaskowe sidła, rzuciłaby mu się do gardła z pazurami nie bacząc na konsekwencje. Tego ― póki co ― zrobić nie mogła, więc w przypływie zimnej furii cisnęła w niego tym, co akurat miała pod ręką. Najpierw kępą trawy ― nie doleciała ― potem ręką ― nie doleciała ― potem…
Kolejnego rzutu nie było.
Ręka prawie wylądowała za płotem, Adda jeszcze bardziej zapadła się w piasek od tego szarpania, a szczeniak ― chłopak, mężczyzna, pisklaczek ― spanikował do reszty i zamienił ją w pierdoloną żabę. Nowe ciało było dziwne, nie panowała nad nim tak, jak nad kocią formą. Wykonała nieskładny skok w bok, ale jakoś tak wyszło, że zamiast na zewnątrz, wskoczyła jeszcze głębiej, prawie w sam środek pułapki. Na szczęście była zbyt lekka, by znowu ją wciągnęło i przez ułamek sekundy nie wiedziała, czy ma być szczeniakowi wdzięczna, czy może jednak tylko tymczasowo odroczyć planowaną egzekucję. Sytuację ponownie poprawił sobie sam: pułapka dezaktywowała się, a Adda odzyskała swój człowieczy kształt. Zdezorientowana i skołowana najpierw się dokładnie obmacała ― wszystkie kończyny i kształty w normie, żadnej obślizgłej skóry, żadnej ochoty na niespodziewane “ribbit” ― a dopiero potem poderwała spojrzenie na górującego nad nią szczeniaka. Chłopaka.Mężczyznę. Czy jej się wydawało, czy był nie mniej przerażony niż ona?...
W pierwszym odruchu i tak chciała mu się rzucić do gardła ― mimo wszystko, przemiana w płaza była niewybaczalna ― i podbić oko albo rozkwasić nos, ale dosłownie sekundę później nadeszło opamiętanie. Miał różdżkę, pojebaną pułapkę w ogrodzie i kto wie, co jeszcze. Zmienił ją przed chwilą w żabę, nie wiedział, co to fryzjer i spanikował na widok odciętej ręki. Minęło parę kolejnych długich sekund, a decyzja w zasadzie podjęła się sama. Zielone oczy na zawołanie zaszkliły się zdradziecko, a groźba łez stała się arcypoważna i ledwie cal od samorealizacji.
― Zamieniasz niewinne czarownice w żaby, a nie wiesz ― chlipnęła, prawdziwie zdewastowana faktem przemiany w płaza ― co to czkawka?... ― Objęła się drżącymi ramionami, pociągnęła nosem, odwróciła od niego twarz, nagle zawstydzona, pokonana i słaba, wymagająca czułej opieki. ― Przecież… przecież nie zrobiłam tego specjalnie! ― dodała łamiącym się głosem i gdyby w okolicy rozgrywał się konkurs najlepszy występ aktorski, Adda byłaby niezaprzeczalnym liderem w klasyfikacji generalnej.
― Mówiłam, że to czkawka, bęcwale! ― krzyknęła znowu i Merlin jej świadkiem, gdyby nie piaskowe sidła, rzuciłaby mu się do gardła z pazurami nie bacząc na konsekwencje. Tego ― póki co ― zrobić nie mogła, więc w przypływie zimnej furii cisnęła w niego tym, co akurat miała pod ręką. Najpierw kępą trawy ― nie doleciała ― potem ręką ― nie doleciała ― potem…
Kolejnego rzutu nie było.
Ręka prawie wylądowała za płotem, Adda jeszcze bardziej zapadła się w piasek od tego szarpania, a szczeniak ― chłopak, mężczyzna, pisklaczek ― spanikował do reszty i zamienił ją w pierdoloną żabę. Nowe ciało było dziwne, nie panowała nad nim tak, jak nad kocią formą. Wykonała nieskładny skok w bok, ale jakoś tak wyszło, że zamiast na zewnątrz, wskoczyła jeszcze głębiej, prawie w sam środek pułapki. Na szczęście była zbyt lekka, by znowu ją wciągnęło i przez ułamek sekundy nie wiedziała, czy ma być szczeniakowi wdzięczna, czy może jednak tylko tymczasowo odroczyć planowaną egzekucję. Sytuację ponownie poprawił sobie sam: pułapka dezaktywowała się, a Adda odzyskała swój człowieczy kształt. Zdezorientowana i skołowana najpierw się dokładnie obmacała ― wszystkie kończyny i kształty w normie, żadnej obślizgłej skóry, żadnej ochoty na niespodziewane “ribbit” ― a dopiero potem poderwała spojrzenie na górującego nad nią szczeniaka. Chłopaka.
W pierwszym odruchu i tak chciała mu się rzucić do gardła ― mimo wszystko, przemiana w płaza była niewybaczalna ― i podbić oko albo rozkwasić nos, ale dosłownie sekundę później nadeszło opamiętanie. Miał różdżkę, pojebaną pułapkę w ogrodzie i kto wie, co jeszcze. Zmienił ją przed chwilą w żabę, nie wiedział, co to fryzjer i spanikował na widok odciętej ręki. Minęło parę kolejnych długich sekund, a decyzja w zasadzie podjęła się sama. Zielone oczy na zawołanie zaszkliły się zdradziecko, a groźba łez stała się arcypoważna i ledwie cal od samorealizacji.
― Zamieniasz niewinne czarownice w żaby, a nie wiesz ― chlipnęła, prawdziwie zdewastowana faktem przemiany w płaza ― co to czkawka?... ― Objęła się drżącymi ramionami, pociągnęła nosem, odwróciła od niego twarz, nagle zawstydzona, pokonana i słaba, wymagająca czułej opieki. ― Przecież… przecież nie zrobiłam tego specjalnie! ― dodała łamiącym się głosem i gdyby w okolicy rozgrywał się konkurs najlepszy występ aktorski, Adda byłaby niezaprzeczalnym liderem w klasyfikacji generalnej.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Nieznajoma zasiała w nim ziarno wątpliwości, a może nawet minimalne poczucie winy - może faktycznie wtargnęła tu przypadkowo, a trzymanie ją zbyt długo w ruchomych piaskach było nieproporcjonalnym ostrzeżeniem, może była bezbronna i bardziej przestraszona od niego... Chciał w to wierzyć, próbował ją uspokoić, ale bycie wyzywanym od bęcwałów wcale nie pomogło w zdobyciu jego zaufania. Ostatecznie zdecydował się na opcję minimalizującą ryzyko i własnym zdaniem nieszkodliwą, znaczy nieszkodliwą dla jej ciała i psychiki (może przy mugolu by się zastanowił, ale mugole nie padali ofiarami czkawki teleportacyjnej a nawet gdyby, to nie powoływaliby się na nią!), bo duma to inna sprawa. Odetchnął z ulgą, gdy niebrzydka kobieta zmieniła się w malutką, oślizgłą żabę. Przynajmniej już nie krzyczała i mógł w spokoju pomyśleć.
Myślenie nie przyniosło żadnych nowych wniosków - było mu trochę głupio, ale do głowy same cisnęły się pijackie wspomnienia z tego samego ogrodu, przyjaciele dzielący się życiową mądrością po odejściu żony. Jim obwieścił mu, że wszystkie kobiety są zdradliwe i okropne, a Marcel mówił coś o Cordelii Malfoy, która chyba też była blondynką, i nawet Oliver kiwał głową żeby nie litować się nad dziewczynami. Żona-blondynka, Malfoyówna-blondynka, intruz-blondynka. Nie będzie czuł się źle z powodu tego, że jedną na krótko... unieszkodliwił! Ani z powodu tego, że słuchał mądrości życiowych młodszych od siebie kolegów, Cygana i cyrkowca. Był przecież dorosłym, młodym mężczyzną i w swoim domu podejmował swoje, jakże rozsądne decyzje.
Z niezachwianym postanowieniem, że zaraz porozmawia z tą kobietą z pozycji gospodarza i autorytetu - zdjął zaklęcie. Spodziewał się dalszej wiązanki fochów i przygotował już ripostę, ale nie spodziewał się...
...łez.
Zamarł z wyjątkowo głupią miną, zupełnie nie wiedząc, co robić. Nie była na tyle młoda, by się mu podobać, ale nie była też w wieku jego mamy. Chyba była w wieku pani Tonks albo pani Maeve, albo Hannah, ale ich nie wyobrażał sobie w takim stanie. Kiedyś (była) żona prawie się rozpłakała, bo wyłowił wianek niewłaściwej dziewczyny na Festiwalu Lata, ale nigdy nie doprowadził dorosłej kobiety do płaczu! Widział jak płakały, na pogrzebach albo w kryjówkach uchodźców, ale nie tak... przez niego.
-To było tylko na chwilkę! - usprawiedliwił się, przepraszającym tonem. -Przepraszam, nie zostaniesz przecież na zawsze żabą, to nie ma ubocznych skutków, obiecuję! - obiecał. Miałoby, gdyby transmutował ją jakiś partacz, ale on przecież wiedział co robi...
-Przepraszam. - przeszło mu w końcu przez gardło. Może powinien pomyśleć nad tym, czy dałoby się zmodyfikować pułapkę uniemożliwiającą teleportację tak, by chroniła też przed czkawką - ale czy wystarczyłyby do tego tylko podstawy numerologii? Szlag. Nie chciał nikogo utopić w Dunie, a mało brakowało. Z drugiej strony, jakie było prawdopodobieństwo, że ktoś znowu czknie akurat tutaj? Pewnie znikoma.
Nie słyszał zresztą, jak czknęła. Ani czy czknęła. Gdyby spotkali się przed Bezksiężycową Nocą, uwierzyłby jej z miejsca, a potem zaprosił do kuchni na szklankę wody i podzielił się świstoklikiem do lecznicy.
Ale od tamtej pory sporo się zmieniło.
Miał już głupi wyraz twarzy, więc postanowił go utrzymać.
-Skąd panią czknęło? Z daleka? - zapytałpodejrzliwie, udając zatroskanego. -Wie pani w ogóle, gdzie jesteśmy? - oby nie. Wtedy będzie mógł zmyślić coś przekonującego i zostawić to spotkanie za sobą - najlepiej upewniwszy się wcześniej, że nieznajoma mieszka gdzieś daleko i nie zagląda zbyt często do banku Gringotta...
Myślenie nie przyniosło żadnych nowych wniosków - było mu trochę głupio, ale do głowy same cisnęły się pijackie wspomnienia z tego samego ogrodu, przyjaciele dzielący się życiową mądrością po odejściu żony. Jim obwieścił mu, że wszystkie kobiety są zdradliwe i okropne, a Marcel mówił coś o Cordelii Malfoy, która chyba też była blondynką, i nawet Oliver kiwał głową żeby nie litować się nad dziewczynami. Żona-blondynka, Malfoyówna-blondynka, intruz-blondynka. Nie będzie czuł się źle z powodu tego, że jedną na krótko... unieszkodliwił! Ani z powodu tego, że słuchał mądrości życiowych młodszych od siebie kolegów, Cygana i cyrkowca. Był przecież dorosłym, młodym mężczyzną i w swoim domu podejmował swoje, jakże rozsądne decyzje.
Z niezachwianym postanowieniem, że zaraz porozmawia z tą kobietą z pozycji gospodarza i autorytetu - zdjął zaklęcie. Spodziewał się dalszej wiązanki fochów i przygotował już ripostę, ale nie spodziewał się...
...łez.
Zamarł z wyjątkowo głupią miną, zupełnie nie wiedząc, co robić. Nie była na tyle młoda, by się mu podobać, ale nie była też w wieku jego mamy. Chyba była w wieku pani Tonks albo pani Maeve, albo Hannah, ale ich nie wyobrażał sobie w takim stanie. Kiedyś (była) żona prawie się rozpłakała, bo wyłowił wianek niewłaściwej dziewczyny na Festiwalu Lata, ale nigdy nie doprowadził dorosłej kobiety do płaczu! Widział jak płakały, na pogrzebach albo w kryjówkach uchodźców, ale nie tak... przez niego.
-To było tylko na chwilkę! - usprawiedliwił się, przepraszającym tonem. -Przepraszam, nie zostaniesz przecież na zawsze żabą, to nie ma ubocznych skutków, obiecuję! - obiecał. Miałoby, gdyby transmutował ją jakiś partacz, ale on przecież wiedział co robi...
-Przepraszam. - przeszło mu w końcu przez gardło. Może powinien pomyśleć nad tym, czy dałoby się zmodyfikować pułapkę uniemożliwiającą teleportację tak, by chroniła też przed czkawką - ale czy wystarczyłyby do tego tylko podstawy numerologii? Szlag. Nie chciał nikogo utopić w Dunie, a mało brakowało. Z drugiej strony, jakie było prawdopodobieństwo, że ktoś znowu czknie akurat tutaj? Pewnie znikoma.
Nie słyszał zresztą, jak czknęła. Ani czy czknęła. Gdyby spotkali się przed Bezksiężycową Nocą, uwierzyłby jej z miejsca, a potem zaprosił do kuchni na szklankę wody i podzielił się świstoklikiem do lecznicy.
Ale od tamtej pory sporo się zmieniło.
Miał już głupi wyraz twarzy, więc postanowił go utrzymać.
-Skąd panią czknęło? Z daleka? - zapytał
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wilgoć zbierająca się pod powiekami potrafiłą zdziałać cuda, przekonała się o tym nie raz i nie dwa ― choć jak każdej broni, łez trzeba było używać umiejętnie. Z wywołaniem ich nie miała większego problemu, wystarczyło sięgnąć pamięcią do najczarniejszych dni, do poczucia pustki i straty tuż po tym, jak Hector poskładał ją do kupy, kiedy okazało się, że straciła nie jedną ważną osobę w swoim życiu, a dwie ― tej drugiej nawet nie poznawszy.
Pożądany efekt został osiągnięty ― przebrzydły czarodziej zamieniający niewinne czarownice w żaby zamarł, zrobił do tego tak głupią minę, że nic tylko fotografować i rozesłać do dalszych i bliższych znajomych w formie ostrzeżenia. Ton uderzający w nuty pełne skruchy mile połechtał jej ego, poprawił humor. Zatrzepotała niewinnie rzęsami, ułożyła dłoń na mostku, odetchnęła z niewysłowioną ulgą.
― No dobrze ― odparła w końcu, dużo spokojniej niż wcześniej. Nic też nie wskazywało na to, by miały jej wrócić mordercze zapędy i chęć wydrapania mu oczu. ― Nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć ci na słowo… ― dodała, w zamyśleniu przeciągając spojrzeniem po jego sylwetce; nieśpiesznym, uważnym, intrygująco intensywnym. Wyglądał dość młodo i wydawało jej się, że nie potrafił zapanować nad sytuacją, co brała za dobrą monetę. Może gdyby wcześniej na niego nie nakrzyczała, teraz prościej byłoby go skokietować, sprawić, by sam chciał jej pomóc. Niestety, nie zapanowała wcześniej nad sobą, czkawka po raz kolejny wytrąciła ją z równowagi, co było jej ujmą na honorze, skazą w aktorskim portfolio.
― Nie mam pojęcia ― przyznała, rozkładając bezradnie ręce, pięknie odgrywając niezrozumienie. Wiedziała o co pyta, ale wizja udzielenia mu odpowiedzi kompletnie nie na temat była silniejsza. ― To był jakiś gabinet i magomedyk właśnie ucinał komuś rękę… ― zawahała się, głos znów się złamał; Adda powachlowała się intensywnie dłonią, usiłując odgonić zbierające się w oczach łzy i zrobiła bardzo smutną i zdezorientowaną minę. ― Jeszcze nigdy nie widziałam amputacji… ― dodała cicho, umiejętnie przeplatając prawdę z półprawdą.
― Co? ― spytała roztargniona, cały czas zerkając w kierunku uspokajającej się pułapki. Coś drewnianego wyłoniło się spod piasków, wyglądało jak… kij? ― Nie, nie wiem gdzie znów mnie przerzuciło, ale będę wdzięczna za oświecenie… ― mruknęła, teraz żywo zainteresowana znaleziskiem. Zrobiła drobny krok w kierunku przebrzydłej pułapki ― na szczęście nic się nie aktywowało ― i chwyciła za wystające… coś; pociągnęła. Piaski puściły od razu, a Adda, źle dobierając siłę do czynności, straciła równowagę i klapnęła na tyłek z świeżo wydobytą łopatą w ręce.
― Przysięgam, już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy.
Pożądany efekt został osiągnięty ― przebrzydły czarodziej zamieniający niewinne czarownice w żaby zamarł, zrobił do tego tak głupią minę, że nic tylko fotografować i rozesłać do dalszych i bliższych znajomych w formie ostrzeżenia. Ton uderzający w nuty pełne skruchy mile połechtał jej ego, poprawił humor. Zatrzepotała niewinnie rzęsami, ułożyła dłoń na mostku, odetchnęła z niewysłowioną ulgą.
― No dobrze ― odparła w końcu, dużo spokojniej niż wcześniej. Nic też nie wskazywało na to, by miały jej wrócić mordercze zapędy i chęć wydrapania mu oczu. ― Nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć ci na słowo… ― dodała, w zamyśleniu przeciągając spojrzeniem po jego sylwetce; nieśpiesznym, uważnym, intrygująco intensywnym. Wyglądał dość młodo i wydawało jej się, że nie potrafił zapanować nad sytuacją, co brała za dobrą monetę. Może gdyby wcześniej na niego nie nakrzyczała, teraz prościej byłoby go skokietować, sprawić, by sam chciał jej pomóc. Niestety, nie zapanowała wcześniej nad sobą, czkawka po raz kolejny wytrąciła ją z równowagi, co było jej ujmą na honorze, skazą w aktorskim portfolio.
― Nie mam pojęcia ― przyznała, rozkładając bezradnie ręce, pięknie odgrywając niezrozumienie. Wiedziała o co pyta, ale wizja udzielenia mu odpowiedzi kompletnie nie na temat była silniejsza. ― To był jakiś gabinet i magomedyk właśnie ucinał komuś rękę… ― zawahała się, głos znów się złamał; Adda powachlowała się intensywnie dłonią, usiłując odgonić zbierające się w oczach łzy i zrobiła bardzo smutną i zdezorientowaną minę. ― Jeszcze nigdy nie widziałam amputacji… ― dodała cicho, umiejętnie przeplatając prawdę z półprawdą.
― Co? ― spytała roztargniona, cały czas zerkając w kierunku uspokajającej się pułapki. Coś drewnianego wyłoniło się spod piasków, wyglądało jak… kij? ― Nie, nie wiem gdzie znów mnie przerzuciło, ale będę wdzięczna za oświecenie… ― mruknęła, teraz żywo zainteresowana znaleziskiem. Zrobiła drobny krok w kierunku przebrzydłej pułapki ― na szczęście nic się nie aktywowało ― i chwyciła za wystające… coś; pociągnęła. Piaski puściły od razu, a Adda, źle dobierając siłę do czynności, straciła równowagę i klapnęła na tyłek z świeżo wydobytą łopatą w ręce.
― Przysięgam, już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Ogród
Szybka odpowiedź